38,90 zł
Nora Roberts jako J.D. Robb
Śmierć na bis
Było to olśniewające wydarzenie pełne gwiazd z pierwszych stron gazet, a jego gospodarzami byli Eliza Lane i Brant Fitzhugh, para celebrytów, która podbiła zarówno Hollywood, jak i Broadway. A teraz pojawiła się też Eve Dallas – niestety, nie jako gość. Po wzniesieniu toastu Fitzhugh upadł na podłogę i zmarł, a objawy wskazywały na zatrucie cyjankiem. Policja zakończyła imprezę.
Wszyscy twierdzą, że nieboszczyk nie był typem gwiazdy, która narobiła sobie wrogów. Wszyscy go kochali – nawet jego była żona. A ponieważ koktajl szampański, który go zabił, był pierwotnie przeznaczony dla Elizy, możliwe, że to ona była prawdziwym celem. Niedawno zwolniła asystenta, ma zaciekłych rywali i obsesyjnych fanów. Eve ma mnóstwo pracy, gdy ustala, kto z tego tłumu popełnił morderstwo – i jaka była jego motywacja. A przy tym sama nie lubi być w centrum uwagi, boi się medialnego szumu wokół takich spraw. Wszystko, czego chce, to dowiedzieć się, kto jest naprawdę niewinny, a kto tylko udaje, że jest...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 474
1
Śmierć, niespodziewana i tragiczna, otworzyła jej drzwi do kariery. Mając zaledwie osiemnaście lat, Eliza Lane przeszła przez te drzwi, by wkroczyć na opuszczoną scenę. I zawładnęła widownią.
Opłakiwanie utraconej przyjaciółki, członkini teatralnej rodziny – napisała w swoich wspomnieniach – musiało zaczekać. Przedstawienie musi się toczyć dalej, i się toczyło. Występ w premierze i kolejnych spektaklach W głębi sceny zadedykowała nieodżałowanej Leah Rose.
Leah Rose, zmarłej w wieku zaledwie osiemnastu lat po spożyciu zabójczej kombinacji prochów i wódki kilka godzin przed debiutem na Broadwayu.
Tak oto 22 września 2036 roku Eliza – Angie, dublerka pani Rose – znalazła się w świetle reflektorów jako Marcie Bright w sztuce Cabota i Lowe’a W głębi sceny. Początek spektaklu punktualnie o ósmej wieczorem.
I stała w światłach reflektorów przez dwadzieścia pięć lat dzięki talentowi, zdyscyplinowaniu, ciężkiej pracy, oddaniu sztuce oraz niezwykłej intuicji, która pomagała jej wybierać odpowiednie role w odpowiednim momencie.
Naturalnie przeżywała wzloty i upadki. Złamanie nogi w kostce podczas prób przekreśliło jej szanse na doskonałą partię w musicalu – aktorka, którą ją zastąpiła, zdobyła Złoty Glob. Nieszczęśliwa miłość, gdy miała dwadzieścia kilka lat, i ironiczne komentarze prasy, które potem publikowano. Śmierć rodziców w tragicznym wypadku samochodowym. Rozwód w wieku trzydziestu kilku lat, który drogo ją kosztował – i emocjonalnie, i finansowo.
Lecz Eliza wierzyła w to, że upadki są nie do uniknięcia, a na wzloty trzeba zapracować. Duma i miłość do sztuki zmuszały ją do tego, by za każdym razem dawać z siebie wszystko: czy kiedy wchodziła na scenę, czy kiedy stawała przed obiektywem kamery.
Ponieważ wymagała tego samego od wszystkich, z którymi pracowała, w pewnych kręgach miała opinię suki. Pogodziła się z tym, a nawet sobie to ceniła.
Miała mnóstwo znajomych, ale tylko garstkę prawdziwych przyjaciół. Miała również liczne rywalki, przypuszczała, że niektóre z nich można było uznać za wrogów.
Ostatecznie pracowała w show-biznesie.
A mimo to nigdy nie wierzyła, by ktoś, kto ją zna – albo uważał, że ją zna – pragnął jej śmierci.
Dwadzieścia pięć lat po występie, który uczynił z niej gwiazdę, otworzyła podwoje swojego okazałego, cudownego nowojorskiego mieszkania dla aktorów i realizatorów, przyjaciół i pseudoprzyjaciół, wybranych dziennikarzy i krytyków. Wspólnie z poślubionym dziewięć lat wcześniej mężem wydali przyjęcie w przerwie między próbami w teatrze a wznowieniem W głębi sceny.
W nowej inscenizacji zagra Lily Bright, gwiazdę wieczoru, matkę – bezwzględną sceniczną matkę – młodej Marcie. Partia Marcie mogła dać jej karierze solidne podwaliny, ale Eliza traktowała rolę Lily jako jej wielkie, zachwycające ukoronowanie.
Rozbawi ich, szarżując, doprowadzi do łez swoim głosem i złamie serca Lamentem Lily. Będzie tańczyć, aż jej stopy zaczną krwawić, i harować jak wół, by wcielić się w postać Lily Bright jak nikt przed nią.
I na Boga, zdobędzie piątą nagrodę Tony.
Dzisiejszego wieczoru chciała to uczcić i ubrała się na tę okazję w czerwoną suknię koktajlową Leonarda, ukazującą jej zgrabne nogi tancerki. Sukienka idealnie opinała jej szczupłą sylwetkę, muskając krągłości jak czuły kochanek, miała rozkloszowany dół, a wąskie ramiączka uwydatniały silne barki i jędrne ramiona.
Włożyła do niej dziesięciokaratowy kwadratowy birmański szafir na łańcuszku, lśniącym od brylantów. Prezent na czterdzieste urodziny od męża, co sprawiło, że wkroczenie w kolejne dziesięciolecie stało się nieco bardziej znośne.
Włosy koloru ciemnego miodu obcięła na sięgającego do brody boba z długą, nastroszoną grzywką nad lodowato błękitnymi oczami. Jej mąż wszedł do sypialni, spojrzał na nią i pokręcił głową.
– Zdaje mi się, że serce przestało mi bić. Elizo, jak ci się udaje z każdym dniem być piękniejszą?
Odwróciła się, żeby obejrzeć się z tyłu w lustrze, a potem rzuciła mu przez ramię zalotne spojrzenie.
– Muszę się starać dotrzymywać ci kroku.
Rzeczywiście jest przystojny, pomyślała, kiedy podszedł do niej i w typowy dla siebie sposób ujął ją pod brodę, by pocałować w usta. Złote bożyszcze sceny i ekranu, Brant Fitzhugh. Jego zielone jak morze oczy nadal sprawiały, że serce mocniej jej biło nawet po dziesięciu latach znajomości.
Według niej zbudowany jak bóg, był znany z ról wymagających sprawności fizycznej. Wymachujący mieczem buntownik z równą wprawą ujeżdżający konie, co kobiety, awanturnik, gotów do walki gołymi pięściami w słusznej sprawie. Mężczyzna, który z zapałem zdobywał szczyty, przepływał morza, zbawiał świat i uwodził kobiety.
– Jeszcze nie jesteś ubrany na przyjęcie.
– Została nam ponad godzina, a nie zajmie mi to dużo czasu. – Pocałował ją z roztargnieniem, nim skierował się do swojej garderoby. – I znam ciebie. Zejdziesz na dół, by się upewnić, czy wszystko wygląda jak należy, chociaż już jest idealnie, bo nie mogłoby być inaczej. Przecież to przyjęcie Elizy Lane.
– Przyjęcie Elizy Lane i Branta Fitzhugh. – Podeszła do niego, objęła go od tyłu. – I będzie idealne. Firma cateringowa przysłała dwoje nowych ludzi, więc…
– Nie zrobiliby tego, gdyby nowi nie nadawali się do tej pracy. Cenią cię, Elizo.
– Wiem, wiem. Jednak… – Roześmiała się, mocniej go objęła. – To silniejsze ode mnie.
– Jakbym tego nie wiedział. I zdaję sobie sprawę, że denerwujesz się przed przyjęciem. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego, ale wiem o tym. Więc będę na dole na czas, byśmy zdążyli wznieść toast za nas, nim pojawią się pierwsi goście.
– A będą to…
– Marjorie i Pilar – powiedzieli razem, co znów ją rozśmieszyło.
Wtuliła twarz w jego ramiona.
– Och, co ja bez ciebie zrobię przez sześć miesięcy!
– Jakie sześć miesięcy? Co kilka tygodni będę przylatywał do domu.
– Wiem, że będziesz się starał.
– Nie tylko będę się starał. I żeby nie wiem co, pojawię się na premierze.
– Tylko spróbuj się nie pojawić.
– Wiesz, że nie mógłbym i nie chciałem zrezygnować z takiej szansy. To rola życia, Elizo. Wiedziałem o tym, jak tylko przeczytałem scenariusz.
– Mogłaby być napisana specjalnie dla ciebie, ale… Dlaczego, u diabła, musisz kręcić ten film na drugim końcu świata? Znam odpowiedź. – Machnęła ręką w powietrzu, cofając się. – Potrzebna ci sceneria, pogoda, realizm.
– Są równie ważne jak bohater, bo to też bohaterowie. – Znów ją pocałował. – Naprawdę czuję, że będzie to pierwszy światowy przebój kasowy mojej firmy producenckiej.
Uśmiech wrócił na jej twarz.
– Po prostu żałuję, że nie mogę pojechać z tobą. Kolizja terminów i tyle. Ja muszę być tutaj, ty musisz być tam – tysiące kilometrów stąd. Dlaczego, u diabła, pracujemy w tej branży, Brancie?
– Ponieważ jesteśmy szalenie utalentowanymi narcyzami?
Przechyliła głowę, przytaknęła.
– Być może. Tak czy owak kocham cię – pamiętaj o tym, kiedy twoja partnerka będzie próbowała cię uwieść. Wiem, że idealnie nadaje się do tej partii, ale…
– Chociaż Natalie jest wyjątkowa, nie może się równać z moją żoną.
– Jest dziesięć lat młodsza od twojej żony. – Eliza przewróciła oczami. – No dobrze, czternaście. I wiem, dlaczego nalegałeś, żeby właśnie ją obsadzono w tej roli. Jest cholernie dobra. Chyba masz rację, zaczynam się denerwować. Zejdę na dół, by wszystkich doprowadzić do takiego stanu, w jakim sama jestem, i żeby Dolby zaaprobował moją kreację.
– Czy ja już tego nie zrobiłem?
– Zrobiłeś, ale nie jesteś obiektywny. Dołącz do mnie szybko, najdroższy, to wzniesiemy toast za powodzenie.
*
Naturalnie wszystko było perfekcyjne, potrawy, drinki, muzyka, kwiaty, wszystko starannie dobrane. Drzwi na taras zostawiła otwarte, więc goście wchodzili i wychodzili, kiedy mieli ochotę, a Nowy Jork stanowił skrzące się tło.
Część dzienna, z białym fortepianem salonowym i wypełnionym świecami kominkiem, zapraszała do rozmów w grupkach, wspólnego śpiewania, tańców. Ubrani na czarno kelnerzy podawali potrawy i drinki wszystkim, którzy nie chcieli odłączać się na wystarczająco długo, by podejść do jednego z barów czy bufetów.
Gwar – śpiew, śmiech, głosy – wypełniał powietrze, rozbrzmiewał w pomieszczeniach na głównym poziomie i wzbijał się w górę krętych schodów.
– Znowu ci się udało. – Sylvie Bowen, wieloletnia i prawdziwa przyjaciółka, wzniosła toast za Elizę. – Impreza jak się patrzy, bez dwóch zdań.
– Właśnie tego chciałam. Kiedy zaczną się próby, nie będę miała czasu ani sił na balangi. A kocham balangi. Zresztą, kiedy wyjedzie Brant…
– Wiem, że będzie ci go brakowało. Ale Bóg wie, że oboje będziecie zajęci. A kiedy zatęsknisz za towarzystwem, wystarczy, że zadzwonisz do swojej od niedawna samotnej kumpeli.
– Bardzo mi przykro z powodu ciebie i Mikhaila.
– Nigdy go nie lubiłaś.
– Nie podobało mi się to, że nie był dla ciebie wystarczająco dobry, co sam udowodnił.
– Prawda? Niewierny rosyjski łajdak. Mam czterdzieści siedem lat, jestem singielką z trzema rozwodami na koncie. Ale mam też dwoje wspaniałych dzieci, a to warte więcej niż cała reszta. I Jezu, Elizo, jestem babcią. Cholerną babcią. I ubóstwiam tego brzdąca nad życie. Ale czemu, u diabła, nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak Brant?
– Bo ja pierwsza go zgarnęłam. – Spojrzała na swoją posągowo piękną przyjaciółkę z burzą kasztanowych włosów, błyszczącymi zielonymi oczami. – Jesteś śliczną singielką, utalentowaną aktorką, wyjątkową matką… i przyjaciółką. A jeśli szukasz kogoś, na tej imprezie jest kilka wspaniałych okazów singli.
Sylvie zdecydowanie pokręciła głową.
– Spasuję na jakiś czas, jeśli nie na zawsze. Poza tym wielu z tych wspaniałych okazów singli taksuje spojrzeniami inne wspaniałe okazy singli. Albo są dla mnie za młodzi.
– Nie ma czegoś takiego jak „za młody”. – Uśmiechnęła się, kiedy Brant skierował się w ich stronę, niosąc smukły kieliszek z szampanem. Może od czasu do czasu trochę jej przeszkadzało, że jest cztery lata od niej młodszy, ale nie zamierzała wspomnieć o tym Sylvie.
– Masz puste ręce, moja najdroższa. – Wręczył Elizie drink. – Przynieść ci pełny kieliszek, moja druga ulubiona damo?
– Nie, dziękuję. Czemu Icove’owie cię nie sklonowali? – spytała Sylvie.
– Szaleni naukowcy. – Eliza zakręciła kieliszkiem. – Słyszałam, że kontynuacja jest w fazie przedprodukcyjnej. Powinnam była zaprosić autorkę… Nadine Furst. I Roarke’a. Spotkaliśmy go kilka razy, nim poślubił tę policjantkę.
– No właśnie, to wspaniały okaz, ale niestety. – Sylvie westchnęła i napiła się szampana. – Już zajęty.
– Jak wiesz, dla wielu osób nie ma to znaczenia. – Zmieszała się jak tylko to powiedziała, odwróciła się do swojej przyjaciółki i przysunęła się, by szepnąć jej prosto na ucho: – Przepraszam. Wybacz mi.
– Nic mi nie jest. Naprawdę. Powinnam porozmawiać z innymi gośćmi. A ty powinnaś nam zaśpiewać.
– Masz rację. Brant, weź mój kieliszek i wmieszaj się z Sylvie w tłum gości. A ja odszukam swoją sceniczną córkę i namówię ją do duetu. To coś, czego spragnieni są tu obecni i o czym jutro doniosą media.
Oddała mu kieliszek, uścisnęła dłoń Sylvie.
Brant razem z Sylvie wmieszał się w tłum zaproszonych, chociaż rozmowy ucichły, jak tylko Eliza zaciągnęła młodą Samanthę Keene do fortepianu.
Policzki dziewczyny zarumieniły się z nerwów i szczęścia. Brantowi zrobiło się ciepło na sercu, kiedy obserwował, z jaką życzliwością Eliza wzięła ją pod swoje skrzydła. Gdy rozległy się pierwsze takty, uniósł kieliszek w toaście.
Głosy, silne, broadwayowskie głosy zabrzmiały unisono, w pełni oddając zabarwiony ironią tekst utworu. Pijąc, pomyślał, że Eliza zapisze na swoim koncie kolejny wielki sukces. A dziewczyna? Po premierze jej życie diametralnie się odmieni.
Poczuł nagły ścisk w żołądku, w gardle, ale uznał to za przejaw sentymentalizmu. Lecz po chwili przerodziło się to w ból. Cofnął się krok, dwa.
Przy dźwięku dwóch głosów, rozbrzmiewających unisono w salonie, wylewających się na zewnątrz i wznoszących w górę krętych schodów, kieliszek z brzękiem upadł na podłogę.
A po chwili dołączył do niego Brant.
*
Spędzała miły wieczór. Miły, spokojny wieczór w domowych pieleszach. Nie miała nic pilnego do roboty, nie wzywały jej żadne obowiązki, a pogoda sprzyjała leniwemu interludium; siedziała nad stawem razem z mężem i z butelką dobrego wina po zjedzeniu steka na kolację.
A teraz Eve Dallas stała w luksusowym penthousie w Upper West Side, spoglądając na zwłoki. Oceniała denata i miejsce wydarzenia, mocno zadeptane przez gości w wytwornych strojach koktajlowych, ratowników medycznych i wdowę po zmarłym – ponoć słynną aktorkę, którą trzeba było siłą oderwać od zmarłego męża, a następnie podać jej łagodny środek uspokajający jeszcze przed pojawieniem się na miejscu pierwszych funkcjonariuszy policji.
W tej chwili goście – ci, którym nie udało się wyjść przed zabezpieczeniem miejsca wydarzenia przez mundurowych – razem z pracownikami firmy cateringowej, osobami zatrudnionymi przez gospodarzy i jeden Bóg wie kim jeszcze czekali w różnych pomieszczeniach przestronnego apartamentu.
Otworzywszy swój zestaw podręczny, by zabezpieczyć dłonie i buty, zwróciła się do funkcjonariuszki stojącej obok niej.
– Mów, Rickie, co ustaliliście.
– Pani porucznik, o dwudziestej drugiej czterdzieści trzy ktoś zadzwonił na dziewięćset jedenaście. Razem z partnerem pojawiliśmy się na miejscu o dwudziestej drugiej pięćdziesiąt jeden. Ratownicy medyczni, wezwani wcześniej, przybyli przed nami. Ofiara, Brant Fitzhugh, zamieszkały pod tym adresem, już nie żył. Przed naszym przyjazdem doktor James Cyril, jeden z gości, poprosił, by ratownicy medyczni podali środek uspokajający małżonce ofiary, Elizie Lane. Razem z innym gościem, panią Sylvie Bowen, odprowadził Lane na górę, do sypialni. Mój partner pilnuje drzwi do sypialni. Uwzględniając liczbę świadków, wezwaliśmy jeszcze dwoje funkcjonariuszy do pilnowania gości i pracowników obsługujących przyjęcie.
Rickie urwała, by odchrząknąć.
– Szacuję, że mamy około dwustu świadków, pani porucznik. Zarówno lekarz, jak i ratownicy medyczni podejrzewają otrucie. Powiadomiłam dyspozytora.
Eve skinęła głową, spoglądając na zwłoki o rozszerzonych źrenicach, z czerwonymi plamami na twarzy, sinymi paznokciami u rąk.
Klasyczne objawy, pomyślała.
– Na podłodze widać kilka okruchów szkła.
– Tak jest. Ofiara trzymała kieliszek z szampanem, który się rozbił, kiedy upadła. Osobisty asystent pani Lane, Dolby Kessler, oświadczył, że bał się, że ktoś się skaleczy, więc uprzątnięto rozbity kieliszek. Powiedział również, że wszyscy uznali, iż Fitzhugh doznał ataku serca lub udaru mózgu.
– Jezu. Potrzebny nam kieliszek, Rickie.
– Tak jest. Kiedy pojawili się kolejni funkcjonariusze, wydobyłam go z głównego recyklera w kuchni i umieściłam w torbie na dowody. Zabezpieczyłam również ściereczkę, w którą zebrano okruchy szkła.
– Dobrze. Znajdź jakieś miejsce, gdzie będzie można przystąpić do spisywania nazwisk, danych kontaktowych i wstępnych oświadczeń gości. Oddziel od nich pracowników firmy cateringowej, służących, asystentów.
– Pani porucznik? Wśród gości są dziennikarze.
– Jasna cholera. Umieść ich osobno, chociaż na niewiele się to teraz zda. Moja partnerka już jest w drodze tutaj, Rickie. Dopilnuj, żeby ją wpuszczono. Ja zajmę się denatem.
Nim przystąpiła do oględzin zwłok, rozejrzała się wkoło. Meble o nowoczesnych liniach w śmiałych błękitach i stonowanych zieleniach, szklane stoliki, malowane szafki, duży, biały fortepian. Wszędzie kwiaty, a nad głową trzy żyrandole, błyszczące jak brylanty.
W kominku z białego marmuru stały dwa tuziny białych świec, nadal płonących. Nad nim umieszczono portret, jak przypuszczała Eve, wdowy, szczupłej blondynki w niebieskiej kreacji, z wzniesionymi ramionami i rozpromienioną twarzą.
Za przeszkloną ścianą z drzwiami pośrodku rozciągał się taras bez wątpienia dwa razy większy od pierwszego mieszkania Eve. Więcej kwiatów, stoliki, krzesła, elegancki przenośny barek, a w tle połyskiwały światła Nowego Jorku. Salon łączył się z częścią jadalną, z długim stołem w śmiałym odcieniu błękitu, zastawionym wykwintnymi potrawami. Drugi barek, fotele, mała kanapa. Zwykle do apartamentu wchodziło się przez hol – z lustrzanymi ścianami, palmami w donicach, dużą szafą, prywatną windą, zablokowaną na czas przyjęcia.
Schody na wyższy poziom wdzięcznie zakręcały.
Zwłoki leżały jakieś dwa metry od fortepianu. Denat miał na sobie jasnoniebieską koszulę, rozpiętą pod szyją, i czarny, dopasowany garnitur. Przegub jego lewej ręki ozdabiał kosztowny zegarek, prawdopodobnie platynowy.
Gęste włosy – blond, kilka odcieni jaśniejsze od włosów żony – były lekko zmierzwione. Twarz naprawdę przystojna, ale nie wymuskana.
Rozpoznała go teraz. Grzebiąc w pamięci, przypomniała sobie przynajmniej jeden film, który widziała, z nim w roli głównej. Z gatunku nazywanego przez Roarke’a „magia i miecz”. Wcielił się… ach… w skazanego na banicję, wymachującego mieczem czarnoksiężnika.
Cholernie dobre sceny pojedynków, przypomniała sobie.
Przykucnęła teraz obok niego z zestawem podręcznym; wysoka, długonoga kobieta o krótkich, lekko wzburzonych brązowych włosach i złotobrązowych oczach.
Dla porządku wyjęła urządzenie identyfikacyjne, przycisnęła do niego kciuk ofiary.
– Ofiara to Brant Robert Fitzhugh, zamieszkały pod tym adresem. Posiada również rezydencje w Malibu w Kalifornii, w East Hampton i na Arubie. Biały mężczyzna lat trzydzieści dziewięć. W 2048 roku poślubił Carmandy Proust, z którą się rozwiódł w 2049 roku. Nie mieli dzieci. To był krótki związek – mruknęła. – Poślubił Elizę Lane w 2052 roku, nie mają dzieci.
Wprawdzie później jeszcze je dokładnie przestudiuje, ale przejrzała pozostałe jego dane osobowe, wyjęła mierniki. Śmierć nastąpiła o dwudziestej drugiej czterdzieści. Zmarł przed przybyciem ratowników medycznych, nim zadzwoniono pod 911.
– Paznokcie u rąk ofiary są lekko zasinione. Na twarzy widoczne czerwone plamy. Źrenice rozszerzone, czuć wyraźnie zapach migdałów. Wszystko wskazuje na zatrucie cyjankiem. Do potwierdzenia przez lekarza sądowego. Brak widocznych oznak przemocy. Na lewej skroni i kości policzkowej widać stłuczenie i otarcie, najprawdopodobniej efekt uderzenia o podłogę, kiedy ofiara upadła. Do potwierdzenia przez lekarza sądowego.
Przysiadła na piętach.
– W samym środku dużego, wytwornego przyjęcia. Skąd wziąłeś ten kieliszek szampana, Brancie? I kto pragnął twojej śmierci?
Sprawdziła mu kieszenie, wyjęła z nich telefon. I usłyszała znajomy tupot. Nie zdziwiła się, słysząc taneczne kroki McNaba – informatyka i osobistego narzeczonego jej partnerki.
– Zablokowany. – Nie patrząc, Eve uniosła rękę z telefonem. – Zabezpiecz się, odblokuj aparat.
– Już się robi – powiedział radośnie McNab.
– Kurde, cholera, Jezu! – Peabody o czarnych, kręconych włosach z czerwonymi pasemkami ukucnęła obok Eve. – To Brant Fitzhugh. McNab, to Brant Fitzhugh.
– Owszem. Niezły pasztet.
– Kochamy jego filmy. Kurde, naprawdę jest przystojny. Nawet po śmierci. Cholera, wyczuwam zapach migdałów. Cyjanek. Kto chciał otruć cyjankiem Branta Fitzhugh?
– Wiesz, zadawałam sobie to samo pytanie. I coś ci powiem – właśnie naszym zadaniem jest ustalenie tego. Wielkie przyjęcie – ciągnęła Eve, spojrzawszy na swoją partnerkę w wydekoltowanej, ozdobionej falbanami sukience na cieniutkich ramiączkach. – Wygląda, jakbyś przyszła prosto z imprezy.
– Z wieczornej randki z salsą. Już nie jesteśmy tacy beznadziejni.
– Standardowy, pięciocyfrowy kod, Dallas. – McNab w czerwonych, obcisłych, błyszczących spodniach i koszuli w kropki bez kołnierzyka wyciągnął rękę z telefonem.
– Skoro już tu jesteś, rzuć na niego okiem, a potem umieść w torbie na dowody. Wielkie przyjęcie – powtórzyła – czyli mamy blisko dwustu gości, do tego pracownicy firmy cateringowej i służba. Świeża wdowa jest na górze w swojej sypialni z przyjaciółką i lekarzem.
– Wdowa to Eliza Lane. Wiesz, prawda? Eliza Lane – powtórzyła Peabody. – Jest legendą.
– Z całą pewnością będzie, jeśli dodała cyjanek do szampana swojego męża.
– Prawdopodobnie nie. Wiem, że współmałżonek jest pierwszy na liście podejrzanych – ciągnęła Peabody – ale ich romans, małżeństwo i cała reszta? Też przeszły do legendy. – Peabody zmarszczyła czoło i uważnie przyjrzała się zwłokom, a Eve opróżniła zawartość drugiej kieszeni marynarki denata i umieściła ją w torbie na dowody. – Nic nie wiadomo, by się zdradzali, a wiesz, że plotkarskie magazyny zawsze za tym węszą. Oboje dziani, więc nie chodzi o pieniądze. Właśnie miał zacząć kręcić kolejny film, którego jest też współproducentem – zdaje mi się, że w Nowej Zelandii. A ona wraca na Broadway w nowej inscenizacji W głębi sceny. Dziesiątki lat temu grała córkę, ta rola uczyniła z niej gwiazdę. Teraz gra matkę, która jest gwiazdą.
Eve gapiła się na nią w milczeniu.
– Skąd to wszystko wiesz?
Peabody tylko wzruszyła ramionami.
– Interesuję się tym.
– No dobrze. – Eve się wyprostowała. – McNab, ty weź się za gości, mundurowi też już ich przesłuchują. Niech jeden z gliniarzy popilnuje zwłok. Wśród zaproszonych są dziennikarze.
– Kurde.
– No właśnie. Peabody, zawiadom techników, kostnicę. Uwzględniając popularność zmarłego i jego małżonki, będzie to szeroko opisywane, więc z całą pewnością potrzebny nam Morris. Potem zajmij się pracownikami firmy cateringowej. Później przesłuchamy służących i asystentów, ale musimy pozwolić opuścić to miejsce niektórym gościom. Ja porozmawiam z małżonką.
Zaczęła wchodzić po schodach. Słyszała głosy dobiegające zza zamkniętych drzwi, ale uznała, że należą do świadków, więc się nie zatrzymała.
Otworzyła inne drzwi, weszła do środka. Elegancki gabinet z plakatami ofiary w skórzanym kostiumie, z rozwianymi włosami, z mieczem w dłoni, na koniu, w kapeluszu z szerokim rondem, z pasem na broń. Na innym stał w smokingu, trzymając w dłoni kieliszek martini.
Poprosi McNaba, żeby przyjrzał się sprzętowi komputerowemu stojącemu na dużym, czarno-srebrnym biurku.
Minęła kolejne drzwi, zza których dobiegał gwar głosów, znalazła pokój gościnny – bardzo luksusowo urządzony – toaletę dla pań, jeszcze jeden gabinet. Sądząc po jego wystroju – kobieca elegancja, ściany wypełnione zdjęciami wdowy solo lub w towarzystwie luminarzy, liczne nagrody – uznała, że należy do żony ofiary.
Podeszła do podwójnych drzwi w końcu korytarza, zapukała raz, energicznie, otworzyła drzwi.
Kobieta w czerwonej sukni leżała na łóżku, oczy zasłoniła ręką. Obok niej siedziała kobieta z długimi, brązoworudymi włosami i trzymała ją za drugą rękę. Mężczyzna – siwowłosy, w ciemnym garniturze, wysportowany – chodził tam i z powrotem przed drzwiami na taras.
– To pani! – Siedząca kobieta zwróciła na Eve zielone oczy z czerwonymi obwódkami. – Och, dzięki Bogu! Nazywa się pani Dallas.
– Zgadza się.
– Elizo, skarbie, jesteś teraz w dobrych rękach. Ty i… i Brant jesteście teraz w dobrych rękach. Właśnie o niej rozmawiałyśmy, pamiętasz? Jest najlepsza z najlepszych. Tak myślę. Mam nadzieję. Och, Elizo.
– Nie mogę, Sylvie. Nie mogę. Nie mogę. Brant. Mój Brant.
– Proszę pani…
– Porucznik – sprostowała Eve i odwróciła się do mężczyzny, który skierował się w jej stronę.
– Naturalnie. Proszę o wybaczenie. Pani porucznik, nazywam się James Cyril. Jestem lekarzem. Poprosiłem ratowników medycznych, żeby dali pani Lane środek uspokajający. Łagodny, niemal stabilizator nastroju.
– Jest pan osobistym lekarzem pani Lane?
– Och nie, nie. Przyszedłem tu z Rolandem. Rolandem Addersonem. Od lat się przyjaźnimy, wie, że jestem wielkim wielbicielem pani Lane. Jest drugim reżyserem wznowienia W głębi sceny i… Chyba to nie ma znaczenia.
– Wyjdźmy na minutkę.
Wyszła na korytarz.
– Dziś po raz pierwszy zobaczył pan panią Lane?
– Tak. I pana Fitzhugh. To był taki piękny, fascynujący wieczór, póki…
– Proszę mi opowiedzieć, co pan widział, co pan zrobił.
– Naturalnie. – Spojrzał na zamknięte drzwi. – Jest zdruzgotana. Byłem na tarasie. To był najszczęśliwszy wieczór mojego życia. Mogłem osobiście spotkać wszystkich tych ludzi, znanych z teatru, filmów. Do tego w takich okolicznościach. Potem usłyszałem, jak Eliza… Pani Lane… Zaczęła śpiewać.
Przycisnął dłoń do serca.
– Pierwszą piosenkę: Czy to jest twoje życie, czy moje? Wszedłem do środka i stałem kilka kroków od niej i młodej aktorki, która zagra jej córkę. Śpiewały wprost porywająco. Potem usłyszałem brzęk tłukącego się szkła. W pierwszej chwili zlekceważyłem to, ale ktoś krzyknął, ktoś zawołał i wszyscy zaczęli się tłoczyć. Pani Lane podbiegła, usłyszałem, jak na cały głos wymawia imię swojego męża. Wtedy też podszedłem i zobaczyłem go na podłodze, z trudem chwytającego powietrze. Zbliżyłem się, by spróbować mu pomóc – ciągnął. – Zawołałem, żeby ktoś wezwał pogotowie, poleciłem obecnym, żeby się cofnęli, by miał więcej powietrza, wolnej przestrzeni. Ale dostał konwulsji. Eliza próbowała tulić go w ramionach, powtarzała jego imię. Powiedziałem jej, że jestem lekarzem, żeby pozwoliła mi mu pomóc.
Pokręcił głową.
– Nie chciała go puścić, ale błagała mnie, bym mu pomógł. Niestety było już za późno. Chociaż ratownicy medyczni pojawili się bardzo szybko, już nic nie można było zrobić. Poczułem zapach migdałów. Nikomu o tym nie powiedziałem, bo pani Lane już była niepocieszona, i czułem, że powinienem wspomnieć o tym komuś kompetentnemu. I tyle. Przypuszczam, że pan Fitzhugh połknął cyjanek.
– Co się wydarzyło później?
– Poprosiłem ich, żeby dali jej coś na uspokojenie, coś łagodnego, bo wiedziałem, że pojawi się policja. Ratownicy medyczni rozpoznali oznaki otrucia, tak jak ja. Potem razem z panią Bowen pomogłem pani Lane wejść na górę.
– Był pan na tarasie. Widział pan, skąd pan Fitzhugh wziął szampan?
– Nie, przykro mi. Nie wiedziałem, że to szampan. Kieliszek się rozbił, jego zawartość się wylała. – Spojrzał na nadgarstek.
– Skaleczył się pan?
– To tylko draśnięcie. Skorzystałem z łazienki, by je zdezynfekować, jak tylko wyszła z niej pani Lane. To tylko draśnięcie. Nie widziałem, skąd wziął kieliszek. I szczerze mówiąc, kiedy wszedłem do środka, byłem tak skupiony na Elizie, że nie widziałem nikogo poza nią, zanim to się wydarzyło.
Może o to chodziło, pomyślała Eve. Wykorzystać fakt, że wszyscy patrzą w jednym kierunku, wręczyć ofierze zatruty szampan.
– Doceniam pańską pomoc i zaangażowanie, doktorze Cyril. Potrzebne mi są pańskie dane kontaktowe, na wypadek gdybym miała jeszcze jakieś pytania.
– Naturalnie. Taka tragedia. Straszna rzecz. Ktoś, kogo zaprosili do swojego domu, dopuścił się czegoś tak okropnego.
Ludzie codziennie robią okropne rzeczy, pomyślała, zapisując jego dane kontaktowe. Jej zadaniem było dopilnowanie, by nie uszło im to na sucho.
Znów zapukała energicznie i otworzyła drzwi.
I po raz pierwszy dobrze przyjrzała się Elizie Lane, bo wdowa siedziała teraz w łóżku, a jej przyjaciółka ją obejmowała.
Oczy, tak jasne i promienne na portrecie, były zamglone od środka uspokajającego, spuchnięte od płaczu. Ale spoglądała nimi prosto na Eve.
– Nic mi nie jest, Sylvie. Nic mi nie będzie. – Wsparła się na poduszce. – Jest pani policjantką z filmu o Icove’ach.
– Nie, to była aktorka. Jestem porucznik Dallas z nowojorskiej policji.
– Porucznik Dallas z nowojorskiej policji, ustali pani, kto to zrobił mojemu mężowi, mojemu partnerowi, miłości mojego życia. I sprawi pani, żeby za to zapłacił. Chociaż żadna kara nie będzie wystarczająca. – Uniosła obie ręce do ust, zdusiła szloch, jej spojrzenie stało się zawzięte. – Żadna kara nie będzie wystarczająca.
– Elizo…
– Nie, nie, nie zrobię tego znów. Nie zrobię. Sylvie, bardzo cię proszę, przynieś mi wody, dobrze? Z lodówki w garderobie. Nie powinnam była pozwolić, żeby mi dali ten przeklęty środek uspokajający. – Wstała z łóżka. – Mam przymulony umysł, a nie chcę tego. Chcę móc jasno myśleć.
Podeszła do drzwi na taras, starała się je otworzyć.
– Potrzebuję nieco świeżego powietrza.
Eve podeszła, otworzyła drzwi.
– Trochę mnie mdli, ale nie zwymiotuję. Trochę świeżego powietrza, trochę wody. Chwila, żeby mój umysł zaczął myśleć jasno.
– Pani Lane, dlaczego jest pani przekonana, że ktoś spowodował śmierć pani męża?
– Bo go widziałam, widziałam mojego Branta. Umierał… Umierał w moich ramionach, paznokcie u rąk zrobiły mu się sine. Poczułam zapach migdałów. Wiem, że ty też go poczułaś – zwróciła się do Sylvie, kiedy jej przyjaciółka pojawiła się ze szklankami wody na małej tacy.
– Och, Elizo, tak. O Boże, tak. Ale…
– Cyjanek. Zupełnie jak w Dowodzie przestępstwa.
– Dowodzie jakiego przestępstwa?
– To film – wyjaśniła Sylvie, do oczu napłynęły jej świeże łzy. – Poznałam Elizę podczas jego kręcenia.
– Sylvie i ja grałyśmy siostry, od tamtej pory upłynęło z piętnaście lat. Postać, grana przez Sylvie, wsypała cyjanek do brandy, by zabić mężczyznę, który uganiał się za mną dla mojego majątku. Mężczyznę, którego kochała, który zdradził ją dla pieniędzy i planował moją śmierć.
Eliza usiadła, wzięła wodę, napiła się wolno.
– Ale tamto nie działo się naprawdę. Och, Sylvie, jak to może być prawda? Co teraz będzie? Czy go zabiorą? Czy zabiorą Branta? Dlaczego ktoś chciał jego śmierci? On nigdy nikogo nie skrzywdził. Dlaczego ktoś zrobił mu coś takiego?
– Przykro mi z powodu poniesionej przez panią straty, pani Lane. Mam kilka pytań, które muszę pani zadać.
– Czy powinnam wyjść?
– Och nie, nie. – Eliza sięgnęła po rękę Sylvie. – Proszę, czy może zostać? Proszę.
– W porządku. Może pani usiądzie, pani Bowen? Postaramy się, żeby trwało to jak najkrócej.
2
Eve zajęła miejsce naprzeciwko Elizy.
– Czy domyśla się pani, kto chciałby skrzywdzić pani męża?
– Boże, nie! Brant ze wszystkimi pozostawał w dobrych stosunkach.
– Nie otrzymał żadnych pogróżek?
– Nie. Powiedziałby mi. Nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic.
– Może z kimś się ostatnio pokłócił – nie poddawała się Eve. – Nawet jeśli i jemu, i pani wydało się to nieistotne.
– Naprawdę… – Spojrzała bezradnie na Sylvie. – Nic nie przychodzi mi do głowy. Brant nie lubił konfliktów, znajdował sposoby, by ich unikać.
– To prawda – potwierdziła Sylvie. – Brant kochał swoje życie, swoją pracę. Bardzo się udzielał w Home Front – organizacji, zapewniającej bezpieczne i tanie mieszkania.
– Był taki hojny – wtrąciła Eliza. – Nie skąpił czasu ani pieniędzy. Każdy, kto z nim pracował, powiedziałby to samo, prawda, Sylvie? Był bardzo wielkoduszny jako aktor.
– Czy mieli państwo jakieś problemy małżeńskie?
Eliza drgnęła, jakby otrzymała cios.
– Jak może pani…
– Musiałam zadać to pytanie, pani Lane.
– Nie widzieliśmy świata poza sobą. Nie było dnia, by mi nie okazał, ile dla niego znaczę. Stanowiliśmy jedność, pani porucznik. Byliśmy kochankami, partnerami, bratnimi duszami.
Znów się rozpłakała. Wstała, podeszła do okna wychodzącego na taras.
Sylvie podbiegła do niej, przesunęła dłonią wzdłuż pleców Elizy.
– Wiem, że to straszne. Wiem. Ale musi to wiedzieć, skarbie. To dla Branta. Nie zapytała mnie pani, pani porucznik, ale od piętnastu lat jesteśmy z Elizą przyjaciółkami, najlepszymi przyjaciółkami. Powiedziałaby mi, gdyby mieli z Brantem jakieś problemy.
– Przepraszam. Proszę mi wybaczyć. – Eliza się odwróciła, otarła twarz dłońmi. – Naturalnie, że musi pani o to pytać. Spodziewam się również, że zapyta pani, czy któreś z nas miało romanse. Nie. W przeszłości byłam zdradzana, porucznik Dallas. Wiem, jakie to uczucie, jak to wygląda, do diabła, jak to pachnie. Brant… był człowiekiem uczciwym i honorowym. Czy miał okazje? Albo ja? Naturalnie, że tak. Ale kochaliśmy się, a co równie ważne, szanowaliśmy się nawzajem.
– No dobrze. – Jeszcze do tego wróci, zapyta o to, ale teraz Eve postanowiła dać temu spokój. – Stała pani obok fortepianu i śpiewała pani, kiedy pan Fitzhugh upadł.
– Tak. – Zacisnęła obie dłonie na szklance z wodą. – Wydaliśmy przyjęcie, by uczcić wznowienie sztuki, więc byli wszyscy wykonawcy, cała ekipa, ci, którzy wyłożyli pieniądze, dziennikarze. Samantha… Samantha Keene gra moją córkę. Jest znakomita, ale nadal trochę nieśmiała w towarzystwie. Pomyślałam sobie, że wykonamy duet ze spektaklu.
– A wcześniej? Wie pani, gdzie był pani mąż?
– Ze mną. Rozmawiałyśmy z Sylvie w głębi salonu, niedaleko holu wejściowego, obserwując przyjęcie, można powiedzieć, rozkoszując się chwilą. Brant podszedł do mnie, żeby mi dać koktajl z szampanem. Zdaje mi się, że rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, a potem postanowiłam… Nie, Brant mnie poprosił… Żebyśmy wrócili do gości.
Eliza potarła ręką skroń, a Sylvie poruszyła się na krześle.
– Ja to zaproponowałam. Pamiętam. Powiedziałam, że pora, bym wróciła do gości, a ty, żebyś nam coś zaśpiewała.
– Racja. Racja. Więc pomyślałam o Samancie, oddałam Brantowi swój kieliszek i poszłam ją odszukać. Tak jak miałam nadzieję, goście zgromadzili się wokół nas. Potem ktoś krzyknął, a Brant… Brant leżał na podłodze, krztusił się i łapczywie chwytał powietrze.
– To nie wydaje się realne – dodała po chwili. W jej oczach znów pojawiła się panika, uczepiła się swojej przyjaciółki. – Jak to może być realne?
– Oddała mu pani swój kieliszek z szampanem? – spytała Eve.
– Tak, chciałam mieć wolne ręce. Ten numer, ten duet wymaga sporej gestykulacji, więc…
– Czy trzymał inny kieliszek, czy tylko pani?
Zmarszczyła czoło, ściągnęła brwi.
– Nie wiem. Nie, nie sądzę… Sylvie?
– Nie. Zaproponował, że przyniesie mi nowego drinka, ale podziękowałam.
– Czy napiła się pani? – Eve spytała Elizę. – Szampana?
– Nie. Rozmawialiśmy. Trzeba uważać, żeby nie przesadzić z alkoholem podczas przyjęcia czy w miejscu publicznym. Rozmawialiśmy, potem oddałam mu kieliszek, a później…
Po omacku odszukała dłoń swojej przyjaciółki, wpatrując się w Eve, kiedy to do niej dotarło.
– O mój Boże. O mój Boże. Oddałam mu kieliszek. Z trucizną. Zabiłam go!
– To on przyniósł pani szampana. Skąd go mógł wziąć?
– Nie wiem. Nie wiem. Sylvie, wcisnęłam mu ten kieliszek. „Proszę, potrzymaj go, kiedy będę śpiewała i tańczyła, żeby wszyscy mogli mnie podziwiać”. A teraz go nie ma.
– Przestań – zbeształa ją Sylvie. – I pomyśl, Elizo. Przestań i pomyśl. Szampan i to, co do niego dodano, był przeznaczony dla ciebie.
– Brant nigdy by nie…
– Naturalnie, że nie. O niczym nie wiedział. Ty też nie wiedziałaś. Jezu, przecież nie napiłby się, gdyby wiedział. Napił się, bo trzymał kieliszek w dłoni. Tak samo jak ty byś zrobiła, na Boga, gdybym nie zaproponowała, żebyś nam zaśpiewała. Trucizna była przeznaczona dla ciebie.
– W tej chwili nie będziemy robili żadnych założeń – przerwała im Eve. – Barki były na głównej kondygnacji?
– Tak. Trzy. A dwóch kelnerów roznosiło wino i szampana. Brant… Brant najbardziej lubi whisky albo dobre piwo, ale na takim przyjęciu nie piłby mocnych alkoholi. Jesteśmy ostrożni, jutro z samego rana miał umówione spotkania przed wyjazdem na plan zdjęciowy. Lubię koktajl z szampanem, więc właśnie taki mi przyniósł. Napił się go, bo mu wręczyłam kieliszek. Wzniósł nim toast za mnie. O Chryste, widzę go w tłumie, jak wznosi za mnie toast, gdy śpiewałyśmy ten duet.
– Kto wiedział, że ten szampan miał być dla pani, a nie dla niego?
– Każdy mógł to wiedzieć. Trudno mi powiedzieć. Często tak się zachowywał na przyjęciach. Przynosił mi koktajl z szampanem i ze skórką cytryny. Bo to mój ulubiony drink. Troszczył się o mnie na niezliczone sposoby.
To zmienia postać rzeczy, pomyślała Eve, przynajmniej teoretycznie. I było to na tyle prawdopodobne, że podążyła innym tropem.
– Czy otrzymywała pani jakieś pogróżki? Albo czy zna pani kogoś, kto mógłby pani źle życzyć?
– Nie. Miałam na myśli… Boże, mam taki mętlik w głowie. Potrzebna mi chwilka. Czy mogę prosić o minutkę?
Znów wstała, przeszła się po przestronnym tarasie.
– Nie potrafię tak dobrze jak Brant postępować z ludźmi, odpowiednio zachowywać się w różnych sytuacjach. Żartowaliśmy, że ma przysługującą mu część cierpliwości i taktu oraz przynajmniej połowę mojej. Lubię myśleć o sobie, że jestem dobrym, przyzwoitym człowiekiem, ale nie wszyscy by się z tym zgodzili. I chociaż jestem całkowicie przekonana, że jest pewna liczba osób, które nie posiadałyby się z radości, gdybym się zaszyła gdzieś na końcu świata, nie przychodzi mi do głowy nikt, kto chciałby mnie zamordować. Jezu, Sylvie, nawet Vera nie nienawidzi mnie aż tak bardzo.
– Vera?
– Vera Harrow. Koleżanka. Aktorka. Rywalka, jak przypuszczam, przynajmniej za taką się uważa. Dziesięć lat temu razem kręciłyśmy film. Brant grał główną rolę męską… Właśnie wtedy się poznaliśmy. W tamtym czasie on i Vera byli parą. Nie byli małżeństwem – dodała. – Nie byli formalnie związani, ale byli parą. Tak czy owak, Vera i ja działałyśmy sobie na nerwy. Można powiedzieć, że różniłyśmy się poglądami na świat. Ale obie byłyśmy profesjonalistkami, więc nie okazywałyśmy tego na planie. Obie byłyśmy nominowane do Złotych Globów. Ja go zdobyłam, ona nie. Ale ważniejsze, że Brant i ja zakochaliśmy się w sobie. Rozstał się z nią i wkrótce potem wzięliśmy ślub.
– Z radością nastawiłaby dziennikarzy, fanów, decydentów przemysłu rozrywkowego przeciwko Elizie. – Sylvie uniosła szklankę z wodą. – Ale nie posunęłaby się do tego, by zatruć jej szampana albo otruć Branta.
– Była na dzisiejszym przyjęciu?
– Tak. Vera mieszka teraz w Nowym Jorku. Gra w serialu, którego drugi sezon odniósł duży sukces – wyjaśniła Sylvie. – Zdobyła Złoty Glob… Prawdę mówiąc, dostała go trzy czy cztery razy oraz parę nagród Emmy. Ma budzącego zazdrość młodego kochasia – towarzyszył jej na dzisiejszym przyjęciu. Może czuje urazę do Elizy, ale nie zaryzykowałaby wszystkiego, żeby zemścić się na Elizie za Branta ani na Brancie za Elizę.
– Są inni, którzy chowają urazę?
– Prawdopodobnie tak. – Eliza wróciła, usiadła, ukryła twarz w dłoniach. – Jestem arogancka, jestem wymagająca, ale nie uważam tego za wady. Na scenie, na planie filmowym zawsze staram się dać z siebie wszystko. I oczekuję tego samego od tych, którzy pracują razem ze mną.
– A wśród osób, które pani zatrudnia? Czy są jacyś niezadowoleni z powodu tego, jak są traktowani, albo że stracili posadę u pani?
– Och, zwolniłam niejednego pracownika, ale nie ostatnio. Cela zajmuje się moimi sprawami zawodowymi – kontaktami z mediami, spotkaniami. Od czterech… nie, już od pięciu lat. A Dolby, mój osobisty asystent od wszystkiego, pracuje u mnie dopiero od trzech lat, ale gdybym nie miała Branta, a Dolby nie byłby gejem, stworzylibyśmy sobie gniazdko miłości. To kolejna bratnia dusza.
– A służba domowa?
– Wayne i Cara Rowan – on jest naszym kucharzem, a ona zajmuje się domem. Od siedmiu lat, są jak członkowie rodziny. Jest jeszcze Lin, prawa ręka Branta, więcej niż osobisty sekretarz. Lin pracuje u Branta przynajmniej od piętnastu lat – odnoszę wrażenie, że dłużej – i podróżuje z nim. No i jeszcze Marta, asystentka Lina od… nie jestem pewna… chyba czterech, pięciu lat.
– Wszyscy oni byli tu dzisiejszego wieczoru?
– Dolby i Cela, Wayne i Cara, Lin z całą pewnością. Zdaje mi się, że Marta też – miała przyjść, ale nie jestem pewna, czy ją widziałam. Wszystko jest teraz takie zamazane. Nie, chwileczkę! Boże! – Ukryła twarz w dłoniach, wzięła kilka oddechów, nim opuściła ręce. – Marta jest już w Nowej Zelandii. Wyleciała wczoraj, a może nawet przedwczoraj.
– Gości obsługiwali pracownicy firmy cateringowej.
– Tak, korzystam z usług firmy Sama Elegancja od, Boże, z pewnością od kilkunastu lat. Georgia, jej właścicielka, i ja omówiłyśmy wszystkie szczegóły. Potrawy, napoje, obowiązki kelnerów, serwowane dania i tak dalej, a z kwiaciarzami od W Pełnym Rozkwicie kompozycje kwiatowe.
– Ma pani listę gości?
– Tak, tak, naturalnie. Dolby może ją pani dostarczyć. Pani porucznik, zabrali Branta. Wiem, że go zabrali, ale muszę go zobaczyć. Muszę… się z nim pożegnać.
– Będzie to możliwe jutro. Skontaktuję się z panią. Pani Lane, kto skorzystałby na pani śmierci?
– Brant. To oczywiste. – Przycisnęła dłoń do ust, zamknęła na chwilę oczy. – Są też inni beneficjenci. Proszę się zwrócić do Celi, by przekazała pani dane moich zarządców nieruchomościami. Oni mają wszystkie informacje.
– A w przypadku śmierci pana Fitzhugh? Kto by skorzystał?
– Jeśli chodzi o pieniądze, ja. Lin dysponuje wszystkimi informacjami, które mogą być pani potrzebne. Wiem, że Brant zamierzał przekazać pokaźną kwotę Home Front, bo rozmawialiśmy o tym. W geście solidarności ja też umieściłam ich wśród moich beneficjentów. Pani porucznik, zarówno Brant, jak i ja od lat jesteśmy cenionymi i odnoszącymi sukcesy aktorami. Tu nie chodziło o pieniądze.
Zawsze chodzi o pieniądze, pomyślała Eve.
Wstała.
– Dziękuję. Wiem, że jest pani ciężko. Czy ma się pani gdzie zatrzymać do czasu, aż ukończymy oględziny mieszkania?
– Muszę się z niego wynieść?
– Tak będzie najlepiej, skarbie. Spakujemy potrzebne rzeczy i na jakiś czas przeniesiesz się do mnie. Mieszkam dwa piętra niżej – wyjaśniła Sylvie.
– Doskonale. Może pani dzwonić do mnie o każdej porze, gdyby przypomniała sobie pani coś, jakieś szczegóły, które mogłyby się okazać pomocne. Jeszcze raz składam wyrazy współczucia w związku z poniesioną przez panią stratą.
– Poinformuje mnie pani, kiedy będę go mogła zobaczyć? Kiedy będę mogła zobaczyć Branta? Bardzo proszę.
– Tak. Jutro. A na razie zajmie się nim doktor Morris.
– Dziękuję. Dziękuję pani za to. Odebrali mi go, pani porucznik. Wiem, że odebrali go również całemu światu, ale w tej chwili jest mi to obojętne. Jest mi obojętne, czy chcieli mnie zabić, bo odebrali mi Branta. Musi ich pani znaleźć, żebym mogła im spojrzeć w twarz i posłać ich do wszystkich diabłów.
Schodząc, Eve natknęła się na Peabody zmierzającą na górę.
– Och, skończyłaś już? – Rzuciła nad ramieniem Eve tęskne spojrzenie. – Miałam nadzieję, że ją poznam.
– Jeszcze będziesz miała okazję, zanim zamkniemy śledztwo. Masz zeznania zatrudnionych?
– Zacznę od pracowników firmy cateringowej. – Skierowały się na dół, gdzie technicy w białych, ochronnych strojach już sprawdzali salon i taras. – Właścicielka zawsze organizuje przyjęcia Lane i była w drugiej kuchni, kiedy Fitzhugh upadł. Mają tu drugą kuchnię, przeznaczoną specjalnie do obsługi imprez. Było z nią pięcioro świadków, wszyscy potwierdzili, że od chwili rozpoczęcia przyjęcia nie opuszczała kuchni. Przesłuchując pozostałych pracowników firmy cateringowej, natknęłam się na osobę, która przyrządziła koktajl. Twierdzi, że nie był przeznaczony dla Fitzhugh. Wyraźnie jej powiedział, że to dla Lane. Koktajl z szampanem i ze skórką cytryny.
– To by się zgadzało. Przyniósł go Lane, potem przyjaciółka, która jest teraz z nią na górze, zaproponowała, żeby Eliza coś zaśpiewała, więc oddała kieliszek Brantowi.
– Wykluczone, by się napił, gdyby wiedział.
– Chyba że chciał popełnić samobójstwo na przyjęciu. – Eve wzruszyła ramionami. – „Nie mogę dłużej z nią wytrzymać, więc chrzanię to, skończę z tym”. Mało prawdopodobne, ale… Sprawdziłaś ją?
– Taa, Monika Kajinski, lat dwadzieścia sześć. Ma czystą kartotekę. Pracuje dla tej firmy cateringowej dopiero od sześciu miesięcy. Poza tym dorabia sobie jako barmanka w Du Vin. Sądzę, że znasz ten bar.
– Kurde. Należy do Roarke’a.
– Jest tam zatrudniona od paru lat. Od razu przyznała, że przygotowała koktajl. Nic nie kręciła. Mówiła, że Fitzhugh szczegółowo jej wytłumaczył, jaki drink lubi pani Lane, pochwalił jej tatuaż – mały słonecznik na lewym kciuku – i rozmawiał z jakimś Linem.
– To jego osobisty sekretarz.
– Podziękował jej i razem z Linem odeszli.
– Który bar obsługiwała?
– Ten na tarasie. Powiedziała, że widziała, jak razem weszli do środka, ale to wszystko. Była zajęta, przynajmniej do czasu, aż Lane zaczęła śpiewać. Wtedy niemal wszyscy weszli do salonu albo podeszli do drzwi. Potem usłyszała, jak ktoś krzyknął.
– Rozumiem. Wciąż tu jest?
– Tak. Korzystam z pokoju kredensowego. Mają tu również coś takiego. Wstawiłam tam parę krzeseł, żeby móc przesłuchiwać po jednej osobie. Siedzi tam teraz. Uznałam, że zainteresuje cię, że wygląda to tak, jakby Lane miała być celem. Ale już to wiesz.
– Zaprowadź mnie tam.
– Dobrze. Apartament jest ogromny – stwierdziła Peabody. – Tak naprawdę kupili dwa lokale i je połączyli. A już jeden jest cholernie duży. Gościnna jadalnia – wskazała Peabody i Eve oceniła, że z łatwością pomieściłaby przynajmniej trzydzieści osób. – Jest jeszcze jedna, domyślam się, że na skromniejsze kolacje. Kucharz i gospodyni – małżeństwo – mieszkają tam, dalej jest główna kuchnia, która wzbudziła moją zazdrość, chociaż sama będę wkrótce miała kuchnię swoich marzeń. Nie chodzi mi o jej wystrój – moim zdaniem zbyt przypomina laboratorium – ale o wielkość.
Eve przystanęła na chwilę i się rozejrzała.
– Można tu urządzić rodeo.
– To nie było moje pierwsze skojarzenie, ale zgadzam się. Kuchnia, z której korzystała firma cateringowa, jest tam… I tam umieściliśmy resztę pracowników. Pokój kredensowy.
Peabody otworzyła białe przesuwane drzwi.
Kobieta zerwała się z metalowego krzesła o niskim oparciu, stojącego między długimi, białymi blatami. Miała krótkie, czarne włosy, nastroszoną grzywkę, brązowe oczy w kształcie migdałów. Usta pomalowane na jaskrawoczerwono podkreślały jej gładką jasnobrązową cerę.
– Monika, porucznik Dallas.
– Wiem, wiem. Jezu. To ja przygotowałam drink. Przysięgam na Boga. Szampan La Fleur, sześć kropli angostury, jedna kostka białego cukru – prawdziwego, nie słodzika. Skórka cytryny.
– Rozumiem. Pracuje pani również w Du Vin?
– O Boże, o Boże, nawet mnie tam nie było, kiedy zamordowano tę dziennikarkę prasy plotkarskiej. Ale zaczynam się zastanawiać, czy nie przynoszę pecha.
– Proszę się odprężyć. I usiąść.
– Mogę usiąść, ale nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będę się mogła odprężyć. Przygotowałam koktajl. Ale to był tylko koktajl.
– Więc skąd pani wie, że właśnie ten koktajl zabił pana Fitzhugh?
– Ponieważ zrobił się szum, wszyscy mówili o truciźnie, pojawiła się policja. I, mój Boże, kiedy weszłam do środka, zobaczyłam go na podłodze, i roztrzaskany kieliszek. Czy jestem aresztowana?
– Nie. Kto mówił o truciźnie?
– Nie wiem. Chwileczkę… Jed, jeden z kelnerów. Stał obok mnie i powiedział coś jakby: „Jasna cholera, ktoś musiał dodać trucizny do jego drinka”. I coś o jego twarzy. Przyszedł ze mną, znaczy się Jed. Obsługiwał gości na tarasie.
– Powiedziała pani detektyw Peabody, że pan Fitzhugh rozmawiał z kimś, kiedy pani przyrządzała koktajl.
– Zwracał się do niego „Lin”. Odnosili się do siebie bardzo życzliwie, śmiali się. Mówili coś o tym, że środek lata zamienią na zimę.
– I razem wrócili do salonu.
– Zgadza się.
– Czy ktoś poszedł za nimi?
– Nie zauważyłam nikogo. Byłam dość zajęta. Widziałam, jak pan Fitzhugh zatrzymał się, żeby porozmawiać z jakąś dwójką gości. Kobieta miała zabójczą kreację. Och, co ja wygaduję!
– Jak wyglądała?
– Uważam, że jest kimś – wyglądała jak ktoś ważny. Wysoka blondynka z pokaźnym biustem. Głównie przyglądałam się jej kreacji. Złotej, lśniącej, z dekoltem z przodu właściwie do pępka, a z tyłu do samych pośladków, z błyszczącymi krzyżującymi się paseczkami. No więc widziałam, jak rozmawiał z nią przez chwilę, a potem jak się cmoknęli, a ona przycisnęła do niego te cycki. Później byłam zajęta i nie zauważyłam, gdzie odszedł.
– No dobrze, Moniko, bardzo ci dziękujemy. Gdyby jeszcze coś ci się przypomniało, skontaktuj się z nami.
– To wszystko? Mogę iść do domu? Nie aresztujecie mnie?
– Za przygotowanie drinka i współpracę z policją? Nie sądzę.
Monika odetchnęła, przycisnęła palce do powiek.
– Okej. Okej. Dziękuję. – Wstała. – Chciałam powiedzieć, że był naprawdę bardzo miły. Pan Fitzhugh. Patrzył na człowieka. Nie mam na myśli natarczywego gapienia się. Po prostu mnóstwo ludzi nie patrzy na nas, kiedy przygotowujemy drinki albo je roznosimy. A on tak. Bardzo mi przykro w związku z tym, co się stało.
Kiedy wyszła, Eve zwróciła się do Peabody.
– Sprawdź, czy właścicielka zabójczej kreacji jeszcze tu jest, Peabody, i poproś tu tego Lina.
– Już się robi.
Poszedł po koktajl na taras, pomyślała Eve. Starała się sobie to wyobrazić, krążąc po pokoju. Otworzyła szafkę, w której – jak się okazało – stały alkohole – w kolejności alfabetycznej, stwierdziła ze zdumieniem.
Mówi barmance, że to dla jego żony, i jak go należy przyrządzić. Każdy mógł go podsłuchać, doszła do wniosku, i zajrzała do kolejnej szafki – były w niej kieliszki – lśniące, ustawione według rozmiarów i zastosowania.
Albo, jeśli wierzyć słowom żony, wiele osób wiedziałoby, że to dla niej. Jest ze swoim sekretarzem. Czyli mamy okazję. Zatrzymuje się, żeby porozmawiać z właścicielką zabójczej kreacji, kolejna okazja. Przeciska się przez tłum gości, wielce prawdopodobne, że zatrzymuje się, żeby zamienić słówko z tym czy owym. Więcej okazji.
Dalej sobie to wyobrażała, otwierając kolejne szafki – z zastawą stołową, akcesoriami barmańskimi.
Ktoś mu kładzie dłoń na ramieniu. „Cześć, Brant, świetna impreza”. Cmok, cmok, uścisk dłoni, przyjacielskie objęcie. Dość łatwo dodać trochę trucizny do kieliszka przeznaczonego dla Elizy Lane.
Ale nie wypiła koktajlu. Dobra przyjaciółka proponuje, żeby coś zaśpiewała. Przypadek – bzdura. Albo zrządzenie losu, zła pora. Jedno i drugie całkiem możliwe.
I cholernie dogodne.
Ale potem…
Lane oddaje kieliszek i podchodzi do fortepianu. Fitzhugh stoi otoczony tłumem gości. Więcej, znacznie więcej okazji, by zatruć koktajl. Zwykle nie pije szampana, ale zamiast tylko trzymać kieliszek, wznosi toast na cześć swojej żony i przypieczętowuje go, opróżniając zawartość kieliszka.
Czy zabójca spodziewał się tego, czy nie?
Kto był jego zamierzoną ofiarą?
Oparła się o jedną z długich, białych szafek. Peabody weszła z mężczyzną pod sześćdziesiątkę, muskularnym, o mocnej budowie ciała, w garniturze koloru rozgniecionych malin. Jego oczy płowe jak u lwa były zapłakane. Miał prostą, wąską szramę wzdłuż linii żuchwy i bujne, brązowe włosy.
– Pani porucznik, pan Linwood Jacoby, osobisty sekretarz pana Fitzhugh.
– I przyjaciel – przemówił głosem nabrzmiałym od łez. – Brant był moim przyjacielem.
– Przykro nam z powodu poniesionej przez pana straty, panie Jacoby.
– Pięć lat temu straciłem brata. Był uzależniony. Myślałem, że już nigdy nie zaznam większego bólu. Myliłem się. Co się stało, u diabła?
– Jesteśmy tu, żeby to ustalić. Proszę usiąść.
– Muszę się czymś zająć. Czymkolwiek.
– I zajmie się pan. Jak długo znał pan pana Fitzhugh?
– Ach, chyba z siedemnaście lat. Zatrudniono mnie, żebym mu pomógł rozbudować mięśnie. Byłem osobistym trenerem, studio filmowe życzyło sobie, żeby Brant był bardziej muskularny i żeby lepiej poznał sztuki walki. Pracowałem z innymi aktorami, cieszyłem się dobrą opinią. Trenowałem Branta przez dziesięć tygodni, nim przystąpiono do kręcenia Wojowniczego króla. Z miejsca się polubiliśmy, poprosił, żebym pracował z nim do ukończenia filmu.
– I został pan jego sekretarzem.
– Trenerem, sekretarzem, przyjacielem. Byłem jego świadkiem na ślubie z Elizą. Po śmierci mojego brata to on wspierał mnie podczas uroczystości pogrzebowych.
– Był pan z nim na krótko przed tym, nim upadł.
– Staliśmy na tarasie przy barze. Chciał zanieść Elizie drinka. Rozmawialiśmy kilka minut, potem wszedłem razem z nim do środka. Odłączyłem się od niego, by wmieszać się w tłum gości, a jego osaczyła Vera.
– Chodzi o Verę Harrow?
– Taa i nie mam na myśli takiego osaczenia. – Przesunął dłońmi po twarzy. – Vera i ja niezbyt za sobą przepadamy.
– Ale ona i Fitzhugh owszem?
– Coś ich łączyło. Przez jakiś czas byli parą, ale to było dziesięć lat temu. Potem Brant poznał Elizę i cóż, gwiazdy rozbłysnęły, anioły zaśpiewały. – Uśmiechnął się lekko.
– Ona i Brant pozostali w przyjaznych stosunkach. Brant umiał utrzymywać przyjazne stosunki. Ale ja? Według niej jestem tylko opłacanym pracownikiem i robi wszystko, żebym o tym nie zapomniał. Więc staram się trzymać od niej z daleka, kiedy znajdziemy się w jednym pomieszczeniu.
– Gdzie pan był, kiedy pan Fitzhugh upadł?
– W głównej jadalni, rozmawiałem z Dolbym, asystentem Elizy. Właściwie zamierzałem się wymknąć. Świetna impreza, ale miałem dużo roboty jutro, przed lotem na plan. A potem Eliza i Samantha zaczęły śpiewać w duecie. Więc zostałem, pomyślałem sobie, że zaczekam, aż skończą, i dopiero wtedy się ulotnię. Ale później…
Zamknął oczy.
– No więc później ktoś krzyknął i jedni zaczęli się cofać, a inni napierać. Początkowo nie widziałem Branta, ruszyłem jednak w tamtą stronę, żeby zobaczyć, co się stało, czy mogę jakoś pomóc. Wszyscy krzyczeli i się przepychali, ktoś zawołał, żeby zadzwonić po pogotowie. I właśnie wtedy zobaczyłem go na podłodze.
Urwał, odwrócił wzrok, łzy znów napłynęły mu do oczu.
– Eliza klęczała przy nim. I jakiś facet, później się dowiedziałem, że to lekarz. Brant był czerwony na twarzy, trząsł się… miał drgawki. Dopchnąłem się do niego. Wszystko działo się tak szybko, było takie nieprawdopodobne.
– Widziałem, jak kona – ciągnął po chwili. – U moich stóp, na podłodze. Widziałem, jak jego wzrok gasł. Widziałem, jak przestał walczyć o oddech. Odszedł, Eliza wzięła go w ramiona, zaczęła się kołysać i płakać.
Otarł łzy wierzchem dłoni.
– Musiałem ją od niego odciągnąć, kiedy pojawili się ratownicy medyczni. Opierała się, ale musieli się nim zająć. Jeśli była jakakolwiek szansa… Wiedziałe m, że oszukuję samego siebie, ale gdybym się mylił… Przytrzymywałem ją, Dolby mi pomógł, próbowaliśmy ją uspokoić, bo strasznie rozpaczała. Jeden z ratowników medycznych dał jej środek uspokajający. Sylvie… Sylvie Bowen i ten lekarz… Przykro mi, nie znam jego nazwiska… Zabrali Elizę na górę. Staraliśmy się uspokoić wszystkich do czasu przyjazdu policji. Bo ktoś wezwał policję.
– Słyszało się, że to atak serca – dodał po krótkim namyśle – udar mózgu, ale pomyślałem: nie, nie. Był w doskonałej formie. Zaledwie tydzień temu przeszedł badania lekarskie – wymóg wytwórni – bo za kilka dni miał zacząć kręcić zdjęcia w Nowej Zelandii. I słyszałem, jak ktoś powiedział „trucizna”, „cyjanek”. Pomyślałem: to niedorzeczne, melodramatyczne, ale kiedy pojawiła się policja, zacząłem się nad tym zastanawiać, więc sprawdziłem w telefonie. Czy rzeczywiście został otruty?
– Lekarz sądowy ustali przyczynę śmierci. Jako jego sekretarz, jego wieloletni przyjaciel, wiedziałby pan, czy ktoś żywił do niego urazę, czy otrzymywał jakieś pogróżki.
– Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że Brant jest… był… powszechnie lubiany w branży. Nigdy się nie szarogęsił, a mógłby. Poważnie traktował swoją pracę, zawsze, ale to zawsze był przygotowany. A jednocześnie bawiło go to i nigdy nie traktował siebie zbyt poważnie. Cóż, od czasu do czasu dostawał list, że był kiepski w jakimś filmie. Trafiały się wśród nich naprawdę obrzydliwe, ale nic, co można by uznać za pogróżkę. Z całą pewnością niektórzy w branży mogli mu zazdrościć, ale potrafił załagodzić wszystkie zadrażnienia, oczarować ludzi. Unikał konfliktów i kontrowersji.
– Byli pracownicy, byłe partnerki?
– Od początku swojej kariery ma tego samego agenta i tego samego menedżera. Jego asystentka przede mną? Pomógł jej zagrać drobną, ale istotną rólkę w jednym ze swoich filmów – tego naprawdę pragnęła i umożliwił jej to. Od tamtej pory kontynuuje skromną, ale niczym niezagrożoną karierę. Jego była żona? Rozstali się tak przyjaźnie, jak to tylko możliwe, na koniec przedstawił ją jej aktualnemu mężowi. Właśnie im się urodziło drugie dziecko.
Lin wzruszył ramionami.
– Taki był Brant. Pani porucznik, proszę mi dać jakieś zajęcie. Muszę coś robić, żeby jakoś pomóc.
– Czy pan Fitzhugh miał w domu gabinet?
– Tak, na górnej kondygnacji.
– Czy miał biuro poza domem?
– Nie, pracujemy tutaj. Dolby, Cela, Marta i ja mamy do swojej dyspozycji pomieszczenia na trzeciej kondygnacji.
– Będziemy musieli je obejrzeć, sprawdzić sprzęt elektroniczny. Detektyw Peabody zaprowadzi pana do detektywa McNaba, pracownika wydziału informatyki śledczej. Czy mógłby mu pan przekazać wszelkie kody dostępu, wszystkie urządzenia poza tymi, które pan Fitzhugh miał przy sobie w chwili śmierci?
– Tak, tak, mogę to zrobić. Z największą ochotą. A Eliza? Czy mogę coś zrobić dla niej?
– Na kilka dni przeniesie się do swojej przyjaciółki, pani Bowen.
– Och. To dobrze. Ale… Czy będę mógł zabrać ją, pojechać z nią, kiedy… Zechce zobaczyć Branta. Potrzebuje tego.
– Skontaktujemy się z panem. Peabody, zaprowadź pana Jacoby’ego do McNaba i poproś tu Dolby’ego Kesslera.
– Proszę ze mną, panie Jacoby.
Wstał.
– Wiem, że nie ma to związku z tym śledztwem, ale widziałem Sprawę Icove’ów. Dwa razy. Brant kiedyś występował z Marlo w jednym z jej pierwszych filmów. I z Julianem. Po tym, jak wyszło na jaw, że Julian niemal zginął, i ujawniono jego problemy osobiste, Brant skontaktował się z nim.
– Naprawdę?
– Zaproponował mu pomoc. Gotów był wysłuchać go, kiedy Julian rozwiązywał swoje problemy. I wstawił się za nim u producenta i reżysera, przygotowujących kontynuację Sprawy Icove’ów, czyli Czerwonego Konia. Jeśli Julian pozostanie czysty, znów zagra Roarke’a w kolejnym filmie. Właściwie on i Brant nie obracali się w tych samych kręgach, ale Brant skontaktował się z nim i zaproponował mu pomoc. Taki już był Brant. Chciałem tylko, żeby pani o tym wiedziała.
Kiedy wyszedł razem z Peabody, Eve spojrzała na stylowy, kasetonowy sufit.
Brant Fitzhugh mógł być porządnym, chętnym do pomocy facetem, pomyślała. Ale to nie zmieniało faktu, że jest martwy.
3
Dolby mógł konkurować z McNabem pod względem barwności stroju. Miał na sobie szkarłatne, obcisłe spodnie, koszulę bez kołnierzyka w słoneczny wzór, czarną kamizelkę ze srebrnymi sprzączkami i wysokie, czarne buty ze szkarłatnymi sznurówkami.
Tak jak McNab w jednym uchu miał masę malutkich kolczyków, a na ręku bajerancki zegarek na czerwonym pasku. Czarne, kręcone włosy sięgały mu do ramion, pojedynczy jaskrawoczerwony warkocz zaczynał się nad czołem, przechodził przez czubek głowy i opadał na plecy.
Skórę miał błyszczącą, koloru dębu, więc oczy, przejrzyste jak niebieskie szkło, stanowiły dominujący element jego twarzy o ostrych jak brzytwa liniach.
W drżącej dłoni trzymał kieliszek wina.
– Powiedziano mi, że mogę się napić – przemówił barytonem z lekkim akcentem mieszkańców Środkowego Zachodu. Głos mu drżał podobnie jak dłoń. – Nie pozwalają mi zobaczyć się z Elizą. A jestem jej potrzebny.
– Jest z panią Bowen.
Wziął głęboki oddech.
– Okej. Okej, ale i tak jestem jej potrzebny. Muszę być silny. – Usiadł, pociągnął długi łyk wina. – Muszę wziąć się w garść i być silny. Dla niej. To nie był wypadek, udar ani nic z tych rzeczy. Wszyscy mówią, że to nie był wypadek. Ale to jest pozbawione sensu. I nie rozumiem, jak Brant może nie żyć.
– Pracuje pan dla pani Lane.
– Taa, taa, taa.
Zamknął te swoje niebieskie oczy, lekko odchrząknął i zrobił trzy głębokie oddechy.
– Silny – powiedział i znów otworzył oczy. – Byłem pomocnikiem garderobianego – nikim ważnym – kiedy występowała na Broadwayu w sztuce Wszystkie chwyty dozwolone. Jej osobista asystentka nie dawała sobie rady, nie nadążała, a Eliza oczekuje, że wszyscy dotrzymają jej kroku, jasne? Więc spytała mnie: „Dolby, chciałbyś pracować dla mnie?”, a ja odparłem: „Jasne, że tak”.
Lekko się uśmiechnął, dotknął ust końcami palców, jakby chciał to ukryć.
– Bardziej dosadnie, a ona się tylko roześmiała. Ja umiem dotrzymywać jej kroku i mówię jej bez ogródek, co myślę, kiedy pyta mnie o zdanie. „Ten kolor wysysa z pani życie” albo „Proszę nie wspominać o Gino, kiedy spotka się pani z Miną, ponieważ zerwali ze sobą”. Wiem, kiedy trzeba jej rozmasować kark albo kiedy chce mieć trochę spokoju. Pomagam jej uczyć się roli, dbam o to, żeby miała swoje ulubione kwiaty, wiem, kiedy wszystkich spławić, żeby razem z Brantem mogła zjeść romantyczną kolację w domu.
Urwał, znów się napił.
– Brant. To musiał być wypadek albo coś w nim zawiodło. Jest najsłodszym facetem pod słońcem.
– Czy Brant i pani Lane… mieli jakieś problemy?
– Chodzi pani o problemy małżeńskie? – Energicznie pokręcił głową. – Przysięgam, że ich małżeństwo przypominało bajkę. Zawsze zdobywali się wobec siebie na drobne gesty. Kosztowne prezenty to jedno, ale liczą się właśnie takie drobiazgi. Nie wiem, jak sobie z tym poradzi.
Do oczu znów napłynęły mu łzy.
– Tak bardzo się kochali! Była jego królową. Mówiła, że Brant zawsze potrafi sprawić, by czuła się całym jego światem, a on był jej rycerzem w lśniącej zbroi. A dla mnie był jak tata.
Otarł łzę.
– Wiem, że to dziwnie zabrzmiało, bo Eliza nie jest dla mnie jak mama. Jest moją najlepszą przyjaciółką. Natomiast Brant jest jak tata. Pyta: „Nadal spotykasz się z Franco? Dobrze cię traktuje?”. A gdybym powiedział: „Zerwaliśmy ze sobą”, Brant odparłby, że Franco nie był dla mnie wystarczająco dobry, że znajdę sobie kogoś odpowiedniego, tak jak on znalazł Elizę.
– Rozumiem, że pani Lane zwolniła swoją poprzednią asystentkę.
– No jasne.
– Czy wie pan, gdzie ona teraz przebywa?
– Hmm. – Otarł kolejne łzy, zmarszczył brwi. – Zdaje mi się, że wróciła do Kansas czy gdzieś tam. Nie była stworzona do życia w Nowym Jorku.
– Czy może wie pan, jak się ona nazywa?
– Jasne, jasne, proszę mi dać chwilkę. – Zamknął oczy, zaczął sobie coś nucić. – Już wiem. Suzannah Clarkson. I nie z Kansas. Nie z Kansas City, tylko z Missouri.
– Ma pan doskonałą pamięć.
– Wszystko mam poszufladkowane. – Machnął ręką obok głowy.
– Czy może mi pan opowiedzieć, co się wydarzyło dziś wieczorem?
Opisał jej wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, łącznie z tym, kto jak był ubrany, strzępkami rozmów, kto z kim przyszedł, kto według niego zbyt często korzystał z baru lub bufetu. Przyszedł sam, ponieważ traktował to jak część swoich obowiązków służbowych, a poza tym właśnie zerwał ze wspomnianym wcześniej Franco.
– Lin i ja byliśmy w pokoju stołowym, kiedy Eliza i Samantha zaczęły wykonywać duet. Chciałem podejść bliżej, bo nie ma nic lepszego, jak oglądać występ Elizy, ale zostałem z tyłu, żeby inni mogli ją podziwiać. I mocniej zabiło mi serce, kiedy dostrzegłem Branta, unoszącego kieliszek w toaście, i jak spojrzeli na siebie. Trwało to tylko chwilę, bo śpiewała w duecie. To było coś magicznego, wie pani? Te głosy, i wszyscy ci eleganccy goście, Nowy Jork za oknami. Zapomniałem o całym świecie. Nigdy nie traktuję tego jak czegoś, na co sobie zasłużyłem, więc zapomniałem o całym świecie. Zdawało mi się, że usłyszałem brzęk rozbijanego kieliszka i pamiętam, że pomyślałem sobie „ups”. Po prostu „ups”. Potem rozległy się krzyki i to było straszne, po prostu okropne.
Urwał, żeby się napić, wstrząsnął nim dreszcz.
– Nie wiedziałem, co się stało, nie wiedziałem, że chodziło o Branta. Chciałem tylko znaleźć się przy Elizie, ale nie mogłem się przecisnąć przez tłum. Słyszałem jej płacz, lecz nie mogłem się do niej dopchnąć. Przynajmniej nie od razu.
– A jak już się to panu udało?
– Chyba skamieniałem. Stałem bez ruchu. Myślałem: to nie może się dziać naprawdę, to wykluczone. Zupełnie jakbym stracił przytomność, lecz stałem. A kiedy Lin ją odciągnął, próbowałem pomóc, chociaż miałem kompletną pustkę w głowie. Słyszałem, jak mówili, że odszedł, ale przecież leżał tam, na podłodze, więc niczego nie rozumiałem.
Głos mu się załamał, znów przycisnął palce do ust. Lecz tym razem, by stłumić szloch.
– Facet, który powiedział, że jest lekarzem, i Sylvie wyprowadzili Elizę, a ja wziąłem jakąś szmatę i zebrałem szkło. Czułem się, jakbym poruszał się we mgle. Pomyślałem sobie: lepiej sprzątnę szkło, nim ktoś się skaleczy. Nie powinienem był tego zrobić, ale nie rozumowałem logicznie. Przepraszam.
– Wszystko w porządku. Odzyskaliśmy okruchy szkła.
– Zapukałem do Wayne’a i Cary. Nie zostają długo na przyjęciach, jeśli nie są potrzebni. I się rozpłakałem. Przyjechała policja. Czy mogę zejść do Sylvie i zobaczyć się z Elizą?
– Może lepiej jutro. Prawdopodobnie teraz odpoczywa. Mam jeszcze parę pytań i będzie pan mógł wrócić do domu.
– Mogę pojechać do mamy? Nie chcę wracać do domu. Mogę zamiast tego pojechać do mamy?
– Naturalnie. Ale najpierw zadam panu jeszcze parę pytań.
Kiedy wyszedł, Eve się zastanowiła.
– Peabody, co z właścicielką zabójczej kreacji?
– To Vera Harrow. McNab donosi, że narzeka, że jest przetrzymywana jak jeniec wojenny.
– Świetnie. Zmiana tempa. Przesłuchajmy ją. Mogłabyś sprawdzić, czy mają tu jakąś kawę?
– Mogę cię zapewnić, że tak, i do tego całkiem przyzwoitą.
Eve zajęła się zbieraniem informacji do czasu, aż Peabody wróciła z kawą i świadkiem. Vera, najwyraźniej niezrażona możliwością otrucia, trzymała smukły kieliszek z szampanem.
Przystanęła – niewątpliwie dla większego wrażenia – z jedną ręką na biodrze.
– Pokój kredensowy? Poważnie?
– Bardzo poważnie traktujemy śledztwo. Proszę usiąść, pani Harrow.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki