Śmichy-chichy - Mariusz Parlicki - ebook

Śmichy-chichy ebook

Mariusz Parlicki

0,0

Opis

Najnowsza książka Mariusza Parlickiego to obszerny zbiór twórczości satyrycznej i humorystycznej napisanej wierszem i prozą. Czytelnicy znajdą w niej wiele satyr i humoresek, jak też fraszki, biografioły, wandaliki, pętelki, podsłuchace i słownik polsko-polski.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 64

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Mariusz Parlicki

Śmichy-chichy

Wiersze satyryczne i humorystyczne, biografioły, fraszki, pętelki, wandaliki, podsłuchańce, słownik polsko-polski

© Mariusz Parlicki, 2021

Najnowsza książka Mariusza Parlickiego to obszerny zbiór twórczości satyrycznej i humorystycznej napisanej wierszem i prozą. Czytelnicy znajdą w niej wiele satyr i humoresek, jak też fraszki, biografioły, wandaliki, pętelki, podsłuchace i słownik polsko-polski.

ISBN 978-83-8273-291-7

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Wiersze satyryczne i humorystyczne

Słodka dziewczyna

Lubiła jadać na śniadanie

poziomki — skąpane w śmietanie,

torcik bezowy, pączka z różą

i bajaderkę — niezbyt dużą.

Drugie śniadanie mało tłuste —

ptyś z kremem przegryzany chrustem.

Na obiad — tarta z ananasem

i tiramisu, bo ma klasę.

Na podwieczorek — magdalenki,

naleśnik z dżemem, ale cienki,

a na kolację — lody z pudła,

by przez noc zbytnio nie wychudła.

Tak nabawiła się cukrzycy

i zmarła. Teraz w cukiernicy

jej prochy stoją. Plotka chodzi,

że mąż herbatę nimi słodzi.

Jesień na całego

Sypią się ziarna słonecznikom,

jabłoniom jabłka, śliwom śliwki,

włosy zsiwiałym emerytom,

a w zagajnikach — stare dziwki.

Z gęsi się sypie puch i pierze,

z kasztana kasztan, żołądź z dębu,

łańcuch rozsypał się w rowerze,

więc posypało się pięć zębów.

I posypało się też zdrowie,

więc smutny jestem jak na stypie,

z drzew gęsto sypie się listowie,

bo wszystko się jesienią sypie.

Krótko

Krótkie spódnice, znajomości,

drinki o małej pojemności,

krótkie wakacje, krótka praca,

bo długa nam się nie opłaca,

krótkie, romanse, krótkie gadki

i gatki takie, że pośladki

widać, lecz tylko krótką chwilę,

bo tyłek nie chce też być w tyle,

wiersz krótki, bo ten długi nuży,

jak krótkie życie, co się dłuży.

Głos w sprawie myślenia

Mówią — myślenia nie boli,

a więc myślę,

myślę do woli,

o tym,

a też i o owym

i coraz silniejszy ból głowy

odczuwam,

a myśli się mnożą,

włosy na głowie się srożą,

a serce wali jak młot,

zimny oblewa mnie pot

i coś od środka mnie skręca.

Ból głowy mej wzmaga ból serca,

a ja w tej bólu godzinie

wciąż myślę, że pewnie ból minie.

Nie minął,

ciągle się wzmaga.

Myślenie nie boli?

To blaga!

Kto mówi — myślenie nie boli,

nie myśli,

a tylko pierdoli.

Potop i tęcza

Przez okno patrzę — okolica

mym oczom w deszczu się rozmywa,

strumienie płyną po ulicach,

płyną, a wody wciąż przybywa.

Jak Noe chcę budować arkę,

ale w piwnicy mam narzędzia,

piwnica zaś zalana całkiem,

więc z mojej arki nic nie będzie.

Po kilku dniach na niebie tęcza,

jak grzyb po deszczu nam wyrosła

i wtedy usłyszałem księdza,

co stwierdził, że to kara boska.

— A potop? — grzecznie zapytałem.

On oczy swoje wzniósł ku chmurom

i stwierdził to, co przypuszczałem,

że potop w zgodzie jest z naturą.

Młodość i zapylanie

Róża jeszcze nieduża,

a młodości w niej burza,

więc się rzuca do słońca co chwila.

Dąsy ma, robi fochy,

gniew nią targa i szlochy,

bo ją pewien bąk nie zapyla.

Ma na listkach wypryski,

ale nie przez opryski,

bo to jest zwykły trądzik młodzieńczy.

Bąk tymczasem na stronie

dwie zapylił piwonie

i do trzeciej szelmowsko się wdzięczy.

Morał — nie każdy owad

leci na róży powab,

choć powabu ma róża najwięcej.

Bąk nie wszystko zapyla,

choć zapyla co chwila,

ale co, to dyktuje mu serce.

Dwa gołębie i miód w gębie

Na ławce w parku przysiadł gołąb,

a do gołębia dosiadł drugi

i bardzo było im wesoło,

od czystej wody, tej ze strugi.

Skrzydłami coś pokazywały,

gruchały głośniej, szczerząc dzioby,

z niedowierzania oniemiały,,

to widząc, starsze dwie osoby.

Aż jeden gołąb spadł pod ławkę,

a chwilę potem zleciał drugi

na szczęście na zieloną trawkę,

legły i złapał je sen długi.

Troskliwe dwie wiewiórki młode,

sprawdziły czy gołębie żyją,

a potem im ze strugi wodę

przyniosły, licząc, że wypiją.

Gołębie widząc wodę wrzasku

tyle zrobiły, co i krzyku,

a potem deklarację miastu

złożyły, że są na odwyku.

Zmartwione ową deklaracją

były te dwie wiewiórki rude,

bowiem gołębie przed kolacją

piły, miast czystej wodę, wódę.

Bohema literacka 2.0

W realu dziś bohemy nie ma,

dziś na fejsbuku jest bohema

i swój manifest prosto streszcza —

jeden drugiego niech dopieszcza.

No i dopieszcza się. W zachwytach

wzajemnych ciągle się rozpływa,

choć nikt prócz niej jej dzieł nie czyta.

No cóż, to minie, tak to bywa.

Bohemie czas radośnie płynie,

jeden drugiego dzieła chwali.

Nadzieją na to, że to minie

jest system. Może się wywali.

Problem

Jeżeli marzy ci się świat

lepszy od tego, który znasz,

to problem masz.

Jeżeli marzy ci się, że

nagrodzą cię Oscarem, Noblem,

to masz problem.

A jeśli marzysz o tym, że

jeść będziesz suchy chleb bez dżemu,

nie masz problemu

Z pamiętnika górskiego turysty

To było tak:

szedłem przez szlak,

wtem widzę znak,

to dobry znak,

bo wskazał wszak

na sklep, a jak,

więc lecę tak,

jak w gniazdo ptak,

do sklepu, a tam piwa brak.

— No jak to tak?

— No tak!, więc — fuck! —

krzyknąłem, bo mnie trafił szlag

i choć na piwo miałem smak,

wróciłem znowu na swój szlak.

Prostata i dzieci

Kropla za kroplą, kap, kap, spada,

a ja o rwącej rzece marzę,

gdy stoję wciąż przy pisuarze

i mam na plecach wzrok sąsiada.

Kropla za kroplą, kap, kap, leci,

a raczej na dół sunie z wolna,

a za plecami młodzież szkolna

głupio się cieszy, jak to dzieci.

Dziecięce lata szybko płyną,

młodzieńcze jeszcze szybciej lecą,

więc to co wczoraj było hecą,

dzisiaj problemów jest przyczyną,

Więc póki co, cieszcie się dzieci,

bo fajnie, że wam dobrze leci.

Sonet o dobrej robocie

Kebab na ruszcie się obraca,

na tackę tłuszcz powoli kapie,

a nieopodal w bramie gapie

myślą, czy praca się opłaca.

Po kebab stoi ludzi rządek

a gapie w bramie stoją dalej

i kłócą się, aż któryś — nalej! —

krzyknął — bo musi być porządek.

Kebab się skończył. Zamknął Turek

na cztery spusty biznes cały,

a gapie w bramie tak, jak stały,

stoją, a obok flaszek sznurek.

Jakież to szczęście, że są tacy,

co debatują wciąż o pracy!

Sonet energetyzujący

Poeci, wiersze — dzieci z zabawkami w rękach

błąkają się jak gwiazdy w bezkresnym wszechświecie,

po fejsbukach, youtubach i po całym necie.

Być poetą tułaczka to i ciągła męka.

Ten polubił, ten zganił, ten przeszedł bez słowa,

ktoś zostawił serce, ktoś skrzywioną minę.

Jeśli prądu zabraknie to całkiem przeminę,

myśli trapiona lękiem pełna wierszy głowa.

Zacznij wiersze w kamieniu ryć, by zanik prądu

nie wyrzucił do kosza twych strof wiekopomnych,

apel ten do poetów — rycerzy niezłomnych

kieruję, a o kamień apel ślę do rządu,

bo jeśli dostaw prądu system się wywróci

niech przynajmniej ktoś kamień w stronę wieszczów rzuci.

Niema Agata

W pałacu, który oddziela krata

od społeczeństwa, żyje Agata.

Żyje, choć myśli, że jej tam nie ma

ogromnie wielu, bowiem jest niema

i nawet gdy ją pismak przyciśnie —

nawet nie piśnie.

Śniadanie, obiad oraz kolacje

zjada bez słowa, a i kreacje,

kiedy odziewa nie mówi nic,

więc fonię może wyciszyć widz,

bo choćby miał ją wnet pożreć rekin

nie piśnie słowa — manekin.

Mąż, że jest twardy, mówi bez przerwy,

zadziera bródkę, a ją choć nerwy

łapią, to nawet słowa nie szepnie,

tylko się skrzywi, lekko go klepnie

lub nagle zmierzy spojrzeniem wilczym

i jak milczała, tak milczy.

Analiza i interpretacja

Szła dzieweczka

do laseczka,

słoma w butach,

w głowie sieczka,

poszła na bok

z myśliweczkiem

i stąd mamy tę piosneczkę

o domu, którego szukać

trzeba, żeby móc popukać,

tak bez chleba

i bez masła,

bo dziewczyna tym się spasła.

Gdzie tu spocząć?

Jedni chcą leżeć na Wawelu,

inni na Rakowicach,

a mnie pociąga od lat wielu

piękniejsza okolica.

Nie, nie chcę leżeć na Powązkach

dostojnie, w garniturku,

chcę na dziewczynie tej w podwiązkach,

na jej łonowym wzgórku.

Żaba

Pewna żaba była słaba,

więc przychodzi do doktora…

Doktor zrobił z niej kebaba

i dziś martwa jest, nie chora,

więc gdy słabość ci się zdarzy,

omijaj lepiej lekarzy,,

walnij setkę, zapal fajkę

i przeczytaj moją bajke.

Po tym słabość mija zwykle,

a jak nie, to bardzo przykre.

Święty gość

W Krakowie umarł pewien gość,

w mojej opinii człowiek święty,

bo nie klął jak szewc, lecz „psia kość”

krzyczał, gdy płacił alimenty.

Cichutko na mej klatce spał

i o porządnych śnił kobietach,

gdy mały łyk brzozówki brał

i chleba krztynę, jak asceta.

Czasami do kościoła szedł,

w ostatniej ławce się rozsadzał

i nabożeństwa mącił bieg,

gdy dziwną mową z niebem gadał.

Brodę miał długą niczym mnich

i reklamówki cztery z Lidla,

a w reklamówkach czterech tych

napitek miał dla siebie i dla

kompanów, którzy o nim „mistrz”

mówili i chwiejącym krokiem

szli, gdzie ich powiódł ów mistrz, gdyż

on miał szacunek pod mym blokiem.

Lubiły go sąsiadki te,

które bezdomne karmią koty,

bo czasem dał im puszki dwie,

których już nie miał jeść ochoty.

Gdy odszedł wielki stał się cud,

przez tydzień nikt się tu nie upił.

To tylko święty sprawić mógł,

a kto nie wierzy, ten jest głupi.

Jego piosnka [I]czyli piosnka polskiego emigranta w Wielkiej Brytanii

Do kraju tego,

gdzie i ksiądz, i żołnierz

do gardła leje,

a nie za kołnierz,

do tego kraju,

gdzie w puszczy za drzewa

krew się przelewa,

do tego kraju,

gdzie tym, którym mało,

już się przelało,

a tym, u których dobrze się dzieje,

rząd coś doleje,

do tego kraju,

co dziś jak pochodnia

płonie, bo leją oliwę do ognia,

do tego kraju

wrócić mam nadzieję,

bo tu wciąż leje.

O zgubnych skutkach dobrych przykładów i wiary w siebie

— Naśladuj od siebie lepszych —

słyszał dzieciak młody,

nie umiejąc pływać, wpieprzył

się zatem do wody.

— Uwierz w siebie, a dasz radę,

wiara czyni cuda!

Choć miał usta sinoblade,

wierzył, że się uda,

lecz utonął, gdy po wodzie

chciał przejść, jak po glebie.

Nie przesadzaj, choć jest w modzie

mocno wierzyć w siebie

i choć pewien Nazarejczyk

tak chodzić dał radę,

to zastanów dobrze się, czy

też masz pójść tym śladem.

W siódmym niebie

Podobno gdzieś tam w siódmym z nieb

monopolowy mają sklep,

w którym istoty już niebieskie

kupować mogą wciąż na kreskę.

Pod sklepem można wszystko spożyć.

Ach tego nieba chciałbym dożyć,

czy raczej domrzeć, bo tu pech —

w monopolowym nie ma krech,

więc strasznie trzeba tężyć główkę,

żeby się napić za gotówkę,

a u mnie wciąż, choć z forsą krucho,

w gardle jest sucho, sucho, sucho.