Miłosna dogrywka - Poppy J. Anderson - ebook + audiobook
BESTSELLER

Miłosna dogrywka ebook i audiobook

Poppy J. Anderson

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

26 osób interesuje się tą książką

Opis

Czy w grze o miłość jest szansa na szczęśliwy finał?  

Nowy Jork dla Hanny Dubois to spełnienie marzeń. W końcu może starać się o stypendium oraz upragnione miejsce na doktoracie. Jednak los ma dla dziewczyny zupełnie inne plany i wrzuca ją z impetem na Johna, słynnego byłego rozgrywającego, a aktualnego trenera, New York Titans 

John Brennan jest wcieleniem amerykańskiego ideału, a Hanna jego kompletnym zaprzeczeniem. Nie ma pojęcia o footballu i zamiast sławy interesuje ją polityka zagraniczna. Paparazzi zaczynają polowanie na pannę Dubois, aby pokazać byłemu rozgrywającemu, że nie będzie z nią szczęśliwy. Bezpardonowe polowanie na Hannę poważnie zagraża szczęśliwemu związkowi. Dziennikarze zapominają jednak o najważniejszym: nie można pogrywać z Johnem Brennanem, a wypowiedzenie wojny jego ukochanej to bardzo zły pomysł. W końcu w tej grze to on ustala zasady. 

Miłosna dogrywka to pikantna i dowcipna opowieść o miłości, która choć nie miała prawa zaistnieć, jest jedynym, o co naprawdę warto walczyć. 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 206

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 44 min

Lektor: Mikołaj Krawczyk
Oceny
4,2 (976 ocen)
491
249
161
57
18
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zagataz

Nie oderwiesz się od lektury

lekka książka. Autorka ma fajny styl pisarski. Romans ale nie taki tandetny i przewidywalny. Zdecydowanie dobrze spędzony wieczór.
40
Madzia1308

Nie oderwiesz się od lektury

Szkoda, ze to nie jest pierwsza książka, nie ogarnelam, ze to ma być o trenerze Johnie, spodziewałam się dalszej części o życiu Palmera i Teddy 🤣 ale mimo początkowego zdziwienia bardzo fajna książka, wciągająca
jotmona

Nie polecam

Naprawdę rzadko nie dokańczam książek, ale od nowego roku postanowiłam sobie, że koniec z tym. Jeżeli przez kilka rozdziałów się męczę niemiłosiernie, to przerywam. Bardzo to jest złe. Język (przy czym może to być kwestia tłumaczenia) jest strasznie sztywny, twardy i fachowy. Nie nadaje się na romans. Historia jest nudna jak flaki z olejem. On wspaniały i przystojny, ona zwykła szara myszka, która zawróciła mu w głowie. Historia na typowy romans, ale dialogi są strasznie nudne, tak jak i główna para. Nie polecam.
20
maltal

Z braku laku…

Nuuuuuda. Zaczęło się ciekawie, a później błyskawicznie się popsuło. Bohaterka okazała się głupia. John robił robotę, fajny z niego gość, ale Hanna jest do bani i nie da się przez nią tego czytać.
10
lezak_2006

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka i niewymagająca.
10

Popularność




POPPY J. ANDERSON

Miłosna dogrywka

Z języka niemieckiego przełożyła Anna Wziątek

Rozdział 1

Hanna Dubois nie przywykła jeszcze do chaosu komunikacyjnego w Nowym Jorku, mimo że przebywała tu już od kilku tygodni. Nie orientowała się też w skomplikowanej sieci nowojorskiego metra, z którego – w obliczu wszechobecnych korków – korzystałaby dużo chętniej niż z taksówki, tym bardziej że kierowca znalazł chyba swoją ulubioną piosenkę, podkręcił głośność radia do oporu i śpiewał razem z wykonawcą. Skupiła wzrok na papierach leżących na jej kolanach i co chwilę zerkała na zegarek, walcząc z falami mdłości i dudnieniem w głowie od głośnych, bollywoodzkich przebojów.

Tylko się nie rozpraszaj, zaklinała się w duchu.

Nie mogła zawalić dzisiejszej rozmowy, a już w żadnym wypadku się spóźnić. Niepunktualność była najgorszą cechą charakteru – przynajmniej tak uważała jej niemiecka babcia. Natomiast ojciec Hanny nie przywiązywał większej wagi do punktualności, traktował ją z typowo francuską pobłażliwością – dzwonił dzień po jej urodzinach i spóźniał się na spotkania. Także alimenty jej matka otrzymywała z opóźnieniem, nic więc dziwnego, że babcia nie przepadała za zięciem. Złożył pozew o rozwód, gdy Hanna miała zaledwie dwa lata.

Taksówkarz mówiący z takim samym akcentem jak Apu, indyjski właściciel sklepu spożywczego z Simpsonów, przerwał jej rozważania na temat niemieckiej punktualności i francuskiej niepunktualności.

– Miss, tam z przodu korek chyba się poluzował.

Popatrzył na nią w lusterku wstecznym i puścił do niej oko, po czym wrócił do śpiewania.

– Uff, co za szczęście.

Hanna opuściła głowę i spróbowała raz jeszcze przejść w pamięci treść prezentacji, nie mogła jednak skupić myśli. Zdenerwowana brakiem koncentracji, wyciszyła w głowie wkurzającą muzykę i wbiła wzrok w tekst, który powinna właściwie umieć wygłosić z pamięci.

Rozmowę, na którą jechała, zaaranżował jej promotor z Anglii. Była mu za to bardzo wdzięczna. Koniecznie chciała dostać tę pracę, to było jej wyśnione stanowisko. Od lat marzyła, aby prowadzić badania i wykładać w renomowanym instytucie do spraw polityki zagranicznej na nowojorskim uniwersytecie oraz współpracować z profesorem Stewartem, autorytetem w tej dziedzinie. Była niesamowicie podekscytowana i zdenerwowana, bo od tej rozmowy zależało wszystko. Może profesor Stewart przejmie opiekę nad nią w końcowej fazie pisania doktoratu i pozwoli jej uczestniczyć w aktualnych badaniach. On też decydował, komu zostanie przyznane stypendium Amerykańskiego Towarzystwa Badań nad Dyplomacją, bez którego nie będzie mogła pozwolić sobie na życie w Nowym Jorku, a nie chciała być na garnuszku swojej matki i ojczyma, tym bardziej że musieli spłacać kredyt na dom i mieli dość kłopotów z upartymi bliźniakami Clarą i Connorem.

Muzyka stawała się coraz głośniejsza, podsuwając wyobraźni Hanny indyjskich zaklinaczy węży, tancerzy w turbanach i kiczowate filmy, które jej matka uwielbiała i mogła oglądać godzinami.

– Dawno pani tu przyjechała?

Ledwie go zrozumiała przez ryczące radio i odkrzyknęła w odpowiedzi:

– Nie, kilka dni temu!

Podał jej niedbale wizytówkę.

– Mój kuzyn prowadzi indyjski lokal. Serwują tam najlepsze steki w całym Nowym Jorku.

Zdumiona zmarszczyła czoło.

– Steki? Myślałam, że w waszej religii krowy są święte.

Mrugnął do niej porozumiewawczo.

– Czego oko Śiwy nie widzi, tego sercu Śiwy nie żal.

Zakrztusiła się niepohamowanym śmiechem i szybko spuściła głowę. W ciągu dwudziestu dziewięciu lat życia Hanna niejedno już słyszała, ale to było coś nowego. Przez szesnaście lat mieszkała w Anglii, znała więc wielu Hindusów, jednak jak dotąd żaden nie stawiał burgera ponad Śiwą. Taka postawa była przypuszczalnie typowa dla Nowego Jorku, tak jak żółte taksówki i homoseksualni aktorzy musicalowi.

Wzięła głęboki oddech, próbując skoncentrować się na czekającej ją rozmowie. Zerknęła na zegarek. Miała jeszcze dość czasu, ale wcale jej to nie uspokoiło, wręcz przeciwnie. Chciała mieć to już za sobą i jak najszybciej znaleźć się w swoim nowym mieszkaniu, gdzie czekały na nią niezliczone pudła do rozpakowania. Planowała także zadzwonić do rodziny i przyjaciół, by opowiedzieć im o pozytywnym – miała nadzieję – przebiegu rozmowy.

Taksówka wydostała się wreszcie z korka i już bez przeszkód zmierzała do celu. Hanna wyjrzała przez okno, potem znów spojrzała na swoje notatki, zatrzymując wzrok przy punkcie StrategiaBezpieczeństwaNarodowego. Już chciała powtórzyć w myślach wszystko, co wiedziała na ten temat, gdy kątem oka dostrzegła czarny samochód terenowy wyprzedzający taksówkę i błyski flesza. Taksówkarz zaklął głośno i zanim Hanna zdążyła coś powiedzieć, ktoś z impetem wjechał w tył taksówki, a ta wystrzeliła w kierunku chodnika i zatrzymała się na latarni. Mimo zapiętego pasa bezpieczeństwa Hanna uderzyła głową w przednie siedzenie i krzyknęła. Zamroczona, obmacywała zmaltretowaną głowę, a przez głośną muzykę w taksówce docierały do niej odgłosy klaksonów, pisk hamulców i krzyki ludzi. Śmierdziało spaloną gumą.

– Wszystko w porządku? – wychrypiał taksówkarz.

Z głośników wciąż dudniły bollywoodzkie hity, które bardziej przypominały zawodzenie marcujących kotów niż muzykę.

– Tak, nic mi nie jest.

– A niech to szlag trafi! – zaczął lamentować. – To mój czwarty wypadek w ciągu sześciu miesięcy! Pochodzę z New Delhi, gdzie nikt nie patrzy na światła czy znak stopu, a mimo to nie miałem tam nigdy nawet stłuczki!

Podczas gdy on nadawał dalej na Nowy Jork, Hanna rozejrzała się przestraszona, odpięła pas, dotknęła otarcia na szyi, jakie zostawił po sobie, przejechała językiem po bolących zębach i zaczęła zbierać rozsypane notatki z podłogi taksówki.

Nagle otworzyły się drzwi po jej lewej stronie.

– Cholera! Coś się pani stało? – usłyszała głęboki i wyraźnie zatroskany głos tuż nad swoją głową.

Nie podniosła nawet wzroku, wśród porozrzucanych papierów nerwowo szukała listu polecającego od jej profesora. Chociaż nigdy dotąd nie uczestniczyła w wypadku samochodowym, myślała wyłącznie o jednym.

– Spóźnię się na rozmowę kwalifikacyjną, to się stało – odpowiedziała poirytowana.

– Proszę pozwolić sobie pomóc.

Teraz wychwyciła w głosie nutę rozbawienia.

Hanna odwróciła głowę i spojrzała na zaglądającego do wnętrza taksówki mężczyznę, ale oślepiło ją słońce i blask fleszy.

To chyba objawy wstrząsu mózgu, pomyślała sfrustrowana. Dlaczego wciąż widzę te ostre błyski? Przecież nie mogę sobie teraz pozwolić na pobyt w szpitalu, muszę się skoncentrować na rozmowie. Ręce jej drżały jak szalone, co nie ułatwiało poszukiwań listu polecającego.

– Zrobił pan już dość! – warknęła głośno, żeby usłyszał ją przez dudniącą muzykę. – Mógłby pan uważać, jak pan jeździ!

– Panienko! Proszę tak nie mówić! – Taksówkarz zerknął na nią oszołomiony, po czym odwrócił głowę w jej kierunku.

Popatrzyła zdumiona na pozbawionego muzycznego gustu Hindusa, który przyciskał chusteczkę do krwawiącego zadraśnięcia na czole i wgapiał się w nieznajomego jak w święty obrazek.

– A dlaczego nie?

– Nie rozpoznaje go pani? To przecież John Brennan!

– Kto? – spytała kompletnie skonsternowana.

– John Brennan! – Taksówkarz pokręcił głową ze zdumieniem i wreszcie wyłączył muzykę. – Był rozgrywającym w New York Titans, a potem w Dallas Cowboys, ale tu, w Nowym Jorku, jest bohaterem, w Super Bowl w roku…

– Dobry człowieku, nie mam pojęcia, o czym pan mówi, nie interesuje mnie bejsbol! – Hanna zmarszczyła czoło i natychmiast tego pożałowała, ponieważ ostry ból przeszył jej czaszkę.

– Bejsbol? – wykrztusił taksówkarz, który wyglądał, jakby zaraz miał się udusić.

Nieznajomy tymczasem roześmiał się w głos. Hanna spojrzała ponownie w jego kierunku i dostrzegła jasne włosy, opaloną skórę i błękitne oczy, które lśniły z rozbawienia.

– Świetnie! Najpierw taranuje pan Bogu ducha winną taksówkę, a teraz jeszcze śmieje się do rozpuku! – prychnęła, rzucając mu rozwścieczone spojrzenie.

– Nie chciałbym pozbawiać pani iluzji, ale nie staranowałem taksówki. Zrobił to inny samochód. – Spoważniał, wpatrując się w jej lewą skroń. – Pani krwawi! Zawiozę panią do szpitala.

– Nie, nie mogę…

– Jeśli nie ma pani ubezpieczenia, to pokryję rachunek.

Hanna pośpiesznie pokręciła głową i ponownie poczuła bolesne pulsowanie.

– Nie o to chodzi, muszę się stawić na rozmowie kwalifikacyjnej! I nie mogę się spóźnić…

– Ma pani obrażenia i powinna pani zostać zbadana. – Nie odpuszczał, a w jego głosie brzmiały troska i nieustępliwość jednocześnie.

Hanna podniosła ostatnie kartki i włożyła je do teczki, którą również znalazła na podłodze. Gdyby jej matka widziała, jak niestarannie je wepchnęła – na pewno były pogniecione i miały pozaginane rogi – zrobiłaby jej awanturę, ale teraz dziewczyna chciała tylko wydostać się jak najszybciej z taksówki.

– W pani stanie…

– Czuję się znakomicie, naprawdę.

Podczołgała się w jego kierunku i chwyciła dłoń, którą uprzejmie do niej wyciągnął. Ledwie stanęła obok poobijanej taksówki, nogi się pod nią ugięły i z pewnością wylądowałaby na pupie, gdyby ktoś nie chwycił jej w ostatniej chwili. Czując zawroty głowy i nudności, oparła czoło o silną klatkę piersiową i wdychała przyjemny zapach czystej skóry. W pobliżu rozległo się pstrykanie aparatów fotograficznych.

Wciąż oszołomiona słyszała jak przez mgłę, że słynny bejsbolista woła do gapiów, aby wezwali karetkę i się cofnęli. Poczuła, że silne ramiona ostrożnie wpychają ją z powrotem do taksówki. Powoli otworzyła oczy. Wokół zgromadziło się już całkiem sporo ludzi, którzy robili zdjęcia komórkami, profesjonalnymi aparatami wyposażonymi w ogromne obiektywy, albo po prostu się gapili. Wtedy dostrzegła stojący w pobliżu czarny samochód terenowy, tuż za nimi stało natomiast białe kombi z poobijanym przodem.

– Ej, John! – zawołał ktoś z tłumu. – Mogę prosić o autograf?

– Jak się pani czuje?

Mężczyzna ukląkł przed nią i przyglądał się z troską, ignorując okrzyki za swoimi plecami. Hanna patrzyła na życzliwą i przystojną twarz o błękitnych oczach, nieco za dużym nosie, silnie zarysowanej szczęce i pełnych ustach. Na czoło opadał mu przekorny kosmyk blond włosów, oprawa oczu i trzydniowy zarost na szczupłych policzkach były natomiast o kilka tonów ciemniejsze.

– Trochę mi niedobrze – odezwała się schrypniętym głosem i przełknęła ślinę, usiłując powstrzymać nudności.

– Potrzebna woda.

Odwrócił głowę i ponownie zażądał wody. Ktoś natychmiast podał mu niedużą butelkę, za którą podziękował, otworzył ją i podał Hannie.

– Już w porządku. Nic mi nie jest, naprawdę niczego nie potrzebuję. Tylko taksówkę.

Pokręcił głową i odstawił butelkę na ziemię.

– Jak się pani nazywa?

Odchrząknęła z nadzieją, że nie będzie wymiotować.

– Hanna. Hanna Dubois.

– A więc dobrze, Hanno Dubois. – Wpatrywał się w nią poważnie, czego starała się nie zauważać. – Ma pani nudności, krwawi i wygląda tak, jakby w każdej chwili miała zemdleć. Potrzebny pani lekarz, nie taksówka.

Hanna spojrzała na niego. Miała przed sobą mężczyznę w jasnozielonym swetrze i spranych dżinsach.

– Jak się pan nazywa?

– John Brennan.

– A więc tak, Johnie Brennanie – odezwała się, naśladując jego ton. Uniosła głowę i popatrzyła w błękitne oczy otoczone gęstymi rzęsami. – Do lekarza mogę pójść również trochę później.

– Sprawia pani wrażenie roztrzęsionej.

– Oczywiście, że sprawiam wrażenie roztrzęsionej – wypaliła bez ogródek. – Siedział pan kiedyś w taksówce, której kierowca wybiera się na casting do Bollywood i najpierw katuje pańskie uszy straszną muzyką, a potem jego auto zawiera bliższą znajomość z latarnią?

Wpatrywał się w nią uważnie, aż wreszcie się uśmiechnął, a w jego policzkach pokazały się dołki. Jak na ironię, Hanna poczuła nagle szalone bicie serca i motyle w brzuchu, które na pewno nie były skutkiem wypadku.

– Bollywood?

– Na cały regulator. – Hanna przełknęła ślinę. – Mam rozmowę kwalifikacyjną i muszę stawić się na niej punktualnie.

– Jest pani uparta, wie pani o tym?

– Tak, wiem. – I nadal wpatrując się w niego, lapidarnie dodała: – Na tym polega mój urok.

John z rozbawieniem uniósł brew, następnie wsunął dłoń do kieszeni, wyjął z niej chusteczkę i podał Hannie. Wzięła ją, marszcząc czoło, i spojrzała na niego pytająco.

– Po co mi to?

– Bez względu na urok powinna pani wytrzeć krew z policzka, zanim pojedzie pani na rozmowę.

– Och, dziękuję…

Potarła policzek, próbując usunąć częściowo zaschniętą już krew. Jednocześnie popatrzyła na zegarek i westchnęła. Naprawdę musiała się pośpieszyć, jeśli chciała zdążyć.

– Jedziemy?

Popatrzyła skonsternowana na swojego rozmówcę.

– Proszę?

– Zawiozę panią na rozmowę, a później do lekarza.

– To… wcale pan nie musi. Mogę przecież wezwać taksówkę – zaoponowała pośpiesznie, czując, że oblewa się rumieńcem.

Skrzywił się ironicznie.

– Jesteśmy w Nowym Jorku… na taksówkę czeka się czasami całe wieki.

– Ale…

Uniósł dłoń.

– I żadnego Bollywood. Słowo honoru.

Gdy wciąż jeszcze się ociągała, westchnął:

– Poza tym ponoszę trochę winy w zaistniałej sytuacji i już choćby dlatego powinienem odwieźć panią na tę rozmowę.

Kiedy się podnosił, prześlizgnęła wzrokiem po jego wysokiej sylwetce i zatrzymała na ciemnych trampkach.

– Co pan przez to rozumie?

– Nie wjechałem wprawdzie w taksówkę, ale paparazzi, którzy to zrobili, chcieli mnie sfotografować.

Hanna skrzywiła się i również podniosła. Ukradkiem wygładziła ubranie. Dopiero teraz spostrzegła, jaki był wysoki. Przy wzroście metr sześćdziesiąt osiem wydała się sobie jeszcze mniejsza niż zwykle.

– A więc to prawda, że jest pan bejsbolistą?

Uśmiechnął się szeroko.

– Futbolistą, gwoli ścisłości, ale nie gram już od jakiegoś czasu.

– Nie mam pojęcia o bejsbolu czy…

– Futbolu – podpowiedział uprzejmie.

– Właśnie.

Uśmiechnął się i sięgnął po jej torbę, która wciąż znajdowała się w taksówce, a następnie odwrócił się do taksówkarza, który stał obok samochodu i kłócił się z winnym wypadku kierowcą SUV-a, wręczył mu swoją wizytówkę na poczet naprawy szkody. Ostrożnie podprowadził Hannę do swojego wozu, próbując odgonić otaczających ich fotografów.

– John! Popatrz na mnie!

– Krótki wywiad? Wyjaśnij, co się właściwie stało?

Hanna poczuła się przytłoczona przez tłum fotografów, którzy się przepychali i rozpychali, zadawali pytania albo komentowali. Poirytowana spuściła głowę i z zakłopotaniem odgarnęła włosy za ucho. Przycisnęła do siebie teczkę z dokumentami i była wdzięczna, gdy otworzył przed nią drzwi i pomógł jej wsiąść do samochodu.

– Tak myślałem, że nie jest pani z Ameryki.

Hanna przyglądała mu się z boku, gdy zapinał pasy i odpalił silnik. To, że zaoferował, że ją podwiezie, było bardzo miłe. Mimo to Hanna czuła się nieco skrępowana i przytłoczona jego popularnością. Odparła więc z udawaną nonszalancją:

– Z powodu mojej nieznajomości amerykańskich dyscyplin sportowych?

Ze śmiechem potrząsnął głową i wyminął podekscytowanych fotografów, którzy prawie rzucali się na maskę, żeby pstryknąć fotkę.

– Raczej z powodu brytyjskiego akcentu.

Hanna była zbyt wykończona natarczywością pismaków, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Przerażona i jednocześnie urzeczona podążała wzrokiem za fotografami, biegnącymi za przyspieszającym SUV-em.

Na nim ten cały spektakl nie robił wrażenia.

– Czyli jest pani Angielką?

– Och. – Splotła dłonie na kolanach i wreszcie popatrzyła przed siebie. – Ściśle rzecz biorąc, nie jestem Angielką.

– Nie jest pani?

Widziała, jak unoszą się jego ciemne brwi, jakby faktycznie był zaskoczony.

– Nie, jestem Niemką… A raczej w połowie Niemką, a w połowie Francuzką. Matka jest Niemką, a ojciec Francuzem. – Odetchnęła głęboko. – Od dwunastego roku życia mieszkam w Anglii i… przepraszam, że tyle mówię, ale jestem bardzo zdenerwowana przed rozmową kwalifikacyjną.

– Ależ skąd, niech się pani nie usprawiedliwia.

– Zawsze dużo mówię, kiedy jestem zestresowana.

Uśmiechnął się pod nosem i zerknął na nią.

– Uważam, że to słodkie.

Hanna zaczerwieniła się po uszy i nerwowo przełknęła, wbijając wzrok w teczkę.

Włączył się do ruchu i zjechał w boczną ulicę na prawo.

– Czego ma dotyczyć ta rozmowa?

Hanna odetchnęła głęboko, powstrzymując nudności.

– Chciałabym pracować z pewnym profesorem i skończyć pod jego okiem swój doktorat.

– Z jakiej dziedziny?

– Politologia.

– A konkretnie jaki kierunek? Polityka wewnętrzna czy zagraniczna?

– Zagraniczna.

Była zdumiona jego znajomością szczegółów. Rozmówcy zwykle zmieniali temat, gdy zaczynała mówić o swojej pracy. Polityka uchodziła za nudną, mimo że Hanna nigdy nie potrafiła tego zrozumieć.

– Proszę mi opowiedzieć coś więcej – zachęcił ją. – O czym pani pisze?

Hanna odchyliła się na oparcie fotela pasażera.

– O polityce zagranicznej Stanów Zjednoczonych po drugiej wojnie światowej.

– Ciekawe. – Faktycznie sprawiał wrażenie zainteresowanego. – Rozległy temat. Chodzi pewnie o zimną wojnę i jej oddziaływanie na amerykańską politykę realną, prawda?

Zmrużyła oczy i popatrzyła na jego przystojny profil.

– Tak, właśnie o to.

Uśmiechnął się do niej, co ponownie wywołało szybsze bicie serca i rumieniec na policzkach.

– Szuka pani promotora pracy doktorskiej?

– Najważniejsze jest stypendium, które koniecznie chciałabym dostać. Dzięki niemu będę mogła pracować bez problemów.

– Na pewno je pani dostanie.

– Skąd pan wie?

Uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od jezdni. W szczupłych policzkach znów pojawiły się dołki.

– Ktoś, kto nie da się zbić z tropu ani hinduskiemu taksówkarzowi, ani natrętnym paparazzi, ani nawet byłemu futboliście, poradzi sobie też z profesorami.

– Aha – odparła i się uśmiechnęła.

– Cóż, dla pewności stawiam na panią dziesięć dolarów.

Hanna nie mogła się dłużej powstrzymać i wybuchnęła śmiechem, mimo że boleśnie zadudniło jej w głowie.

– Dziesięć dolarów? Chyba nie wywarłam na panu wielkiego wrażenia!

– Ej – zaprotestował rozbawiony. – Jedynym profesorem, którego znam, jest Indiana Jones! Muszę się asekurować.

– Po pierwsze Indiana Jones jest archeologiem, po drugie ma lasso – odparła z uśmiechem. – Mój profesor przypomina raczej ojca Indiany Jonesa: opanowany, rozsądny i uzależniony od angielskiej herbaty.

– No dobrze, a więc dwadzieścia dolarów.

Rozdział 2

Następnego dnia Hanna wyszła na spacer, próbując nie myśleć o tym, że być może dzisiaj dostanie telefon z informacją o przyznanym bądź nieprzyznanym stypendium. Po spotkaniu nie miała złych przeczuć, rozmowa przebiegła całkiem dobrze. Profesor Stewart wypytał oczywiście z troską w głosie, skąd wzięły się ślady krwi na jej ubraniu i był zdumiony, że mimo wszystko stawiła się punktualnie na spotkanie. W każdym razie zaparzył jej najpierw herbatę i przez jakiś czas gawędzili o Londynie, a dopiero później zeszli na właściwy temat. Długo rozmawiali w swobodnej atmosferze. Słuchał z zainteresowaniem, gdy odpowiadała na zadane pytania. Na szczęście niczym jej nie zaskoczył. Kiedy rozmowa dobiegła końca, Hanna była z siebie zadowolona, później jednak zaczęła się zastanawiać nad każdym drobiazgiem i doszła do wniosku, że nie jest już taka pewna, czy wszystko poszło dobrze.

Mimo że poprosiła Johna Brennana, aby na nią nie czekał, i obiecała, że po rozmowie kwalifikacyjnej pójdzie do lekarza, to jednak zastała go na uniwersyteckim korytarzu. I zawiózł ją prosto do szpitala. Czuła się trochę skrępowana, że nie odstępuje jej na krok, jednocześnie miło spędziła z nim czas, ponieważ okazał się dowcipnym rozmówcą, który – prócz świetnego wyglądu – miał sporo uroku osobistego. Kiedy lekarz stwierdził, że nic jej nie dolega, a jedynymi pamiątkami po zajściu będą guz na głowie i siniak, odwiózł ją do domu. Im dłużej o tym myślała, tym dziwniejsze wydało jej się to, że ktoś, kto nie był bezpośrednio odpowiedzialny za wypadek, troszczył się o poszkodowaną i chciał pokryć szkody.

Początek pobytu w Nowym Jorku dostarczył jej sporo wrażeń.

Hanna kupiła sobie sandwicha i podgryzając, spacerowała po parku. Nagle zatrzymała się przy stojaku z gazetami, bo na stronie tytułowej rozpoznała znajomą twarz – swoją własną. Zapłaciła za egzemplarz i wgapiała się w artykuł pod tytułem Brennan – superbohaterpowraca, opatrzony jej zdjęciem, jak prawie nieprzytomna spoczywa w jego ramionach, oraz mniejszym, przedstawiającym tylko Johna, gdy z gniewną miną rozgania gapiów. Poirytowana opadła na ławkę, zapięła kurtkę, chroniąc się przed zimnym lutowym wiatrem, i przebiegła wzrokiem artykuł. W głównej części były jeszcze inne jej zdjęcia.

 

Od czasu powołania go na głównego trenera nowojorskiej drużyny futbolowej John Brennan, tutejsza gwiazda futbolu, amerykański idol i marzenie wszystkich teściowych, ma pełne ręce roboty. Ścigany przez zgraję paparazzi został wczoraj uwikłany w wypadek drogowy, mimo to nie zrezygnował z osobistej pomocy ofiarom wypadku, taksówkarzowi i młodej kobiecie. Jak donoszą naoczni świadkowie, kobieta, rozpoznawszy Brennana, osunęła się omdlała w jego ramiona…

 

Hanna zmarszczyła czoło, jednak czytała dalej.

 

Taksówkarz Raszid opowiedział nam, jak przebiegała interwencja Brennana: „Był o nas bardzo zatroskany i wręczył mi wizytówkę, aby dokonać naprawy na jego koszt, choć to wcale nie on spowodował wypadek. John Brennan to naprawdę świetny gość!”. Nie zdołaliśmy, niestety, poznać zdania młodej kobiety na temat pomocy Brennana, ponieważ skorzystała z okazji i pozwoliła się odwieźć byłemu rozgrywającemu.

 

Ponownie zmarszczyła czoło i potrząsnęła głową. W artykule przedstawiono to tak, jakby to ona zabiegała, by wsiąść do samochodu Johna Brennana. Tymczasem nawet nie wiedziała, kim on jest! Złożyła gazetę i cisnęła ją do kosza na śmieci. Jedynym pocieszeniem było to, że dzisiejsze wydanie pójdzie już jutro w niepamięć. Nikt nie będzie wspominał o wypadku i sugerował, że upatrzyła sobie Brennana. Musiała oczywiście przyznać, że były futbolista jest słodki i przystojny, w dodatku okazał się bardzo miły, ale ona na pewno nie była w jego guście. Nie była topmodelką o idealnych wymiarach, nie miała też grzywy pięknych blond włosów, tylko męczyła się z przeciętnymi brązowo-rudymi. Przez całe lata walczyła też ze zbędnymi kilogramami. Nie uważała siebie za zbyt urodziwą. Lubiła jedynie swoje zielone oczy. W porównaniu ze ślicznymi, zgrabnymi i przede wszystkim szczupłymi kobietami zawsze wydawała się sobie gorsza, mimo że nie była tak naprawdę tęga, tylko miała krągłą figurę. Nie chciała trenować całymi dniami i żywić się połówką grejpfruta, a później zażywać jeszcze środki przeczyszczające lub wsadzać palce do gardła. Lubiła dobre jedzenie i uwielbiała gotować. Niemiecka babcia dużo ją nauczyła o kuchni, wypiekach i innych pysznościach, we Francji zaś, u rodziny jej ojca, doceniła zalety kuchni francuskiej. Nie chciała zmuszać się do rezygnacji z tego, co lubiła, i pogodziła się z faktem, że nigdy nie będzie wyglądać jak Heidi Klum.

Dzwonek komórki wyrwał ją z zamyślenia. Serce natychmiast zaczęło walić, spanikowane, ale wystarczył rzut oka na wyświetlacz, by się uspokoiło. Dzwoniła przyjaciółka Hanny, Andie, która od kilku lat mieszkała w Nowym Jorku i pomogła jej znaleźć obecne mieszkanie. Znały się ze studiów w Anglii i od tego czasu przyjaźniły.

– Cześć, Andie.

– Jak to możliwe, że moja przyjaciółka poznaje Johna Brennana i nie zdradza się z tym przede mną ani słowem?

Hanna westchnęła poirytowana. Czekała na telefon od profesora Stewarta i nie miała ochoty na dyskusje o głupim artykule.

– Widziałaś artykuł w „Daily News”?

– W „Daily News”? – Andie roześmiała się z niedowierzaniem. – Kochanie, w każdej nowojorskiej gazecie znajdziesz coś o tajemniczym wypadku, nie tylko w tej jednej…

– Cholera. – Hanna wywróciła oczami.

– Jeszcze będziesz sławna!

– Bzdury, przecież nic się nie stało, poza tym, że jakiś fotograf staranował taksówkę. Jestem szczęśliwa, że nie spóźniłam się na rozmowę kwalifikacyjną.

– Serio?

Hanna spojrzała w niebo i odparła zdecydowanie:

– Serio.

– No to miałaś atrakcyjny początek życia w Nowym Jorku.

– A żebyś wiedziała – odparła ze śmiechem Hanna.

– Naprawdę nie ucierpiałaś w wypadku?

– Czuję się doskonale. – Westchnęła cicho. – Ale nerwy mam w strzępach. Czekam na odpowiedź, pozytywną lub negatywną.

– Będzie dobrze, zobaczysz! Nie miałabyś ochoty wybrać się ze mną wieczorem na drinka? Pauline też przyjdzie.

– Sama nie wiem…

Hanna lubiła zarówno Andie, jak i jej współlokatorkę Pauline, ale była za bardzo zdenerwowana czekaniem na wieści w sprawie stypendium.

– Idziesz i basta! Jest piątek, trzeba się zabawić. Nie miałaś jeszcze okazji poznać nocnego życia w Nowym Jorku, musimy to koniecznie zmienić i wykorzystać ładną pogodę!

Meteorolodzy twierdzili, że obecny tydzień lutego jest najcieplejszy w całym stuleciu, i zapowiadali wiosenne temperatury, ale wiatr wciąż wydawał się Hannie dość zimny. Mimo to przystała na wieczorny plan Andie.

– Okej, niech będzie. – W tej samej chwili usłyszała, że ktoś do niej dzwoni. – Andie, mam na drugiej linii rozmowę, zaraz oddzwonię!

Gdy kilka minut później wybierała numer Andie, naprawdę miała powód do świętowania. Profesor Stewart zadzwonił do niej osobiście i pogratulował otrzymania stypendium. Z radości Hanna omal nie uściskała bezdomnego, który przysiadł na drugim końcu ławki i obronnym gestem osłonił się przed nią butelką wódki. W ramach rekompensaty wcisnęła mu do ręki dwudziestodolarowy banknot i jak na skrzydłach pobiegła do swojego nowego mieszkania.

***

Hanna od dawna nie czuła się tak odprężona i chciała się zabawić. Kiedy wreszcie spadło z niej napięcie ostatnich miesięcy, znalazła czas, żeby się odstawić i naprawdę cieszyła się na wieczór z Andie i Pauline. Włożyła nawet piekielnie niewygodne szpilki i pomalowała paznokcie u stóp.

Późnym wieczorem trzy rozbawione i atrakcyjne kobiety siedziały przy barze i opijały sukces Hanny. Przyjaciółki domagały się oczywiście szczegółów wypadku, a ona, już wyluzowana, chętnie opowiadała i sama się już z tego śmiała. Ale oprócz wielkiej radości z otrzymania stypendium czuła też lekki niepokój: za kilka tygodni stanie przecież przed chmarą studentów i będzie prowadzić zajęcia.

– No, dziewczyny! – Pauline zakręciła swoim cosmopolitanem i wydęła usta. – Co zrobimy, jak stąd wyjdziemy? Mam ochotę potańczyć.

Hanna pomyślała o swoich zmęczonych stopach, nie odezwała się jednak, nie chcąc psuć zabawy.

– Przecież nie umiesz tańczyć – powiedziała Andie i na widok miny Pauline roześmiała się na całe gardło. – Brak ci poczucia rytmu!

Pauline uniosła ironicznie brwi.

– Skarbie, moja babcia jest Kubanką, mam ogień w tyłku!

– Coś ci się pokręciło, skarbie. – Oczy Andie rozbłysły z zadowoleniem. – Kiedy tańczysz, wcale nie wyglądasz, jakbyś miała ogień w tyłku, tylko jakbyś wsadziła tyłek do mrowiska!

Wszystkie trzy wybuchnęły śmiechem.

– A teraz poważnie, dokąd idziemy? – spytała Andie. – Nie otworzyli jakiegoś nowego lokalu w SoHo?

Pauline zrobiła kwaśną minę.

– Otworzyli, ale na pewno obowiązuje lista gości i godzinami będziemy stały w ogonku do wejścia.

– Wystarczy, że uwydatnisz jeszcze trochę dekolt i damy radę – podsunęła Andie.

Hanna przyglądała się im z rozbawieniem. Nagle rozległ się dźwięk jej komórki. Odebrała, zadowolona ze względnie cichej muzyki w barze.

– Dubois – powiedziała.

– Cześć, Hanno Dubois, mówi John Brennan.

– Eee… – Skonsternowana wbiła wzrok przed siebie. – Cześć. Ja… ehe… Dałam panu swój numer telefonu?

– Nie. – Wręcz słyszała, jak się uśmiecha. – Nie zrobiła pani tego.

– To skąd pan go ma?

– To moja słodka tajemnica.

Właściwie chciała go jeszcze trochę wypytać, ale nie dał jej szansy, bo znów się odezwał.

– Więc jak, Hanno Dubois, ma pani już jakieś wieści w sprawie stypendium? Dostała je pani?

– Proszę posłuchać, Johnie Brennanie – powiedziała z satysfakcją. – Dubois to moje nazwisko.

Widziała, jak Andie i Pauline wpatrują się w nią zszokowane. Usłyszały, kto jest po drugiej stronie łączy i zaczęły energicznie gestykulować.

– Wiem – zaśmiał się do słuchawki. – Ale mama dobrze mnie wychowała. Nigdy nie zagadnąłbym damy po imieniu bez jej uprzedniego pozwolenia.

– Niniejszym zezwalam panu na to, Johnie Brennanie.

– Dziękuję – odchrząknął rozbawiony. – A czy pani zdaje sobie sprawę, że Brennan to moje nazwisko?

– Oczywiście – westchnęła dramatycznie. – Wie pan, moja mama jest szalenie wyczulona na punkcie dobrego wychowania i…

Roześmiał się na głos.

– Proszę zwracać się do mnie po prostu John, Hanno.

– Chętnie, Johnie.

– Ale nie odpowiedziałaś mi na pytanie. Co ze stypendium? I czy naprawdę dobrze się czujesz?

Hanna uśmiechnęła się szeroko.

– Czuję się dobrze, tym bardziej że przyznano mi stypendium.

– To wspaniale! Gratuluję!

– Dziękuję bardzo.

Zauważyła, że Andie od pewnego czasu ciągle daje jej jakieś znaki rękami. Zmarszczyła czoło, po czym machnęła na przyjaciółkę, żeby jej nie przeszkadzała.

W słuchawce znów rozległ się sympatyczny głos.

– Uważam, że należałoby to uczcić.

W barze zrobiło się trochę głośniej, przyjaciółki też nie odpuszczały, dlatego Hanna przycisnęła mocniej słuchawkę do ucha, drugie natomiast zatkała.

– Och, właśnie to robimy.

– My?

Hanna odsunęła się lekko na bok, oddalając się od dwóch par ciekawskich uszu.

– Tak, siedzę z dwiema przyjaciółkami w barze i popijamy koktajle.

– Zadzwoniłem do ciebie właściwie dlatego, że chciałbym coś jeszcze naprawić.

Stłumiła śmiech.

– Nie musisz niczego naprawiać, John. Wręcz przeciwnie.

– Hm… Dlaczego nie mielibyśmy razem świętować twojego sukcesu? Siedzę właśnie w Beau Monde. To klub w Village.

– Beau Monde? Nie mam pojęcia, ja… – przerwała, bo przyjaciółki wręcz wychodziły z siebie.

Andie szepnęła:

– Hanna! Beau Monde to jest TEN KLUB w mieście! Dla prominentów, ponoć jest super! Jedźmy tam!

– Nie przyjmuję odmowy – zaoponował John w słuchawce. – Naprawdę będę się cieszył.

– Uhm. – Popatrzyła w błagające oczy przyjaciółek i wzięła się w garść. – Dobrze… przyjedziemy.

– Wspaniale. Wpiszę cię wraz z przyjaciółkami na listę. Do zobaczenia.

– Okej, na razie.

Hanna rozłączyła się i wpatrywała lekko skołowana w telefon.