Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Muza beztroska” to już dziewiąta książka poetycka w dorobku literackim Mariusza Parlickiego. Autor prezentuje w niej zbiór kilkunastu swoich najnowszych satyr i humoresek, kilkadziesiąt fraszek i ponad sto niepublikowanych jak dotąd w formie książkowej nigdzie indziej onamudajów — żartobliwych, krótkich utworów wzorowanych na drugiej strofie ballady Adama Mickiewicza „Świtezianka”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 53
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projektant okładkiMariusz Parlicki
© Mariusz Parlicki, 2020
© Mariusz Parlicki, projekt okładki, 2020
„Muza beztroska” to już dziewiąta książka poetycka w dorobku literackim Mariusza Parlickiego. Autor prezentuje w niej zbiór kilkunastu swoich najnowszych satyr i humoresek, kilkadziesiąt fraszek i ponad sto niepublikowanych jak dotąd w formie książkowej nigdzie indziej onamudajów — żartobliwych, krótkich utworów wzorowanych na drugiej strofie ballady Adama Mickiewicza „Świtezianka”.
ISBN 978-83-8126-660-4
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Upał, trzydzieści stopni w cieniu,
ja skacowany po wczorajszym
ognisku i po zapomnieniu,
że z roku na rok jestem starszym.
W namiocie klimat tropikalny,
ćma zasuszona na konserwie,
dawno mi skończył się Alka-Prim
a czuję, że mi łeb rozerwie.
I wszystko byłoby jak co dzień,
bo są wakacje o tej porze,
lecz w skacowany łeb zachodzę,
co robi ona w mym śpiworze.
Ach ona, ona…? Skąd się wzięła,
co też mnie tknęło, co mnie naszło,
ach jakim cudem się wcisnęła
w ten śpiwór? A…, bo zamek trzasnął.
Mogłem odpuścić te Bieszczady,
z małżonką wybrać się na Korfu,
a ja idiota, cały blady,
patrzę na Wenus z Willendorfu.
Wenus zbudziła się, jęknęła,
też łeb ją bolał i ma mina,
z otwartej w plecy mnie walnęła
i rzekła: — przynieś coś na klina.
A ja jak stałem w dal pobiegłem,
wskoczyłem prędko do busika.
i pojechałem hen przed siebie
nie patrząc w stronę Polańczyka.
Mała Zosia o świecie wie wiele,
lecz się zmaga wciąż z tym dylematem,
czy to dobrze, czy też nie najlepiej,
że wakacje co roku są latem.
Gdy o kwestię tę tatę spytała
co zagwozdkę miał z tą nietożsamą,
to on burknął, by spokój mu dała
i by w sprawie tej gadała z mamą.
Mama śledząc operę mydlaną,
w której mnóstwo jest wielkich tragedii
widząc córkę swą skonfundowaną,
rzekła: — nie wiem, sprawdź to w Wikipedii.
W Wikipedii nic o tym nie było,
choć renomę ma wiedzy krynicy,
co Zosieńkę niezwykle smuciło,
a więc przeszła do hasła edycji.
Napisała to dobrze, że latem
są wakacje, bo w innych układach
denerwuje się bardziej, gdy tata,
czy też mama ze mną nie gada.
No a latem świat cały dojrzewa
więc w wakacje się cieszę nadzieją,
że niebawem i moi rodzice
do swych ról może wreszcie dojrzeją.
Na punkcie pewnej panny blond
przed laty oszalałem całkiem,
chciałem ją z sobą w góry wziąć,
a ona — nie, wolała działkę.
Były wakacje, dobry czas,
na ściance wspinać się lub skałce,
lecz ona ze mną ani raz
nie wspięła się, była na działce.
Zacząłem czytać książki, by
pojąć dziewczyny tej smykałkę
do tego, by we wszystkie dni
troszczyć się tylko o tę działkę.
I wyczytałem w jednej z nich
wyjaśniające wszystko zdanko:
— o działce co dzień ta ma myśl,
która jest w pełni narkomanką.
Zacząłem śledzić pannę, a
był to lipcowy poniedziałek,
patrzę, a dealer jej raz, dwa…,
sprzedał na tydzień siedem działek.
Szybko wybiłem sobie z łba
tę pannę blond drewnianą pałką,
bo jakąż przyszłość miłość ma,
gdy ona nie chce skończyć z działką?
Z niewyjaśnionych dotąd przyczyn,
w wyniku splotu dziwnych zdarzeń,
w pewnej nadmorskiej okolicy
golasy chciały przejąć plażę.
Wtargnęły nagle, już po świcie,
wraz z rodzinami te golasy,
o czym zapewniał mnie niezbicie
ksiądz, co przyjechał tu na wczasy.
Gdy po śniadaniu brać tekstylna
wyległa z dziećmi wprost nad morze,
to już społeczność religijna
pikietowała, krzycząc: — Boże!
— Ukarz dzikusów co po plaży
chodzą bezwstydnie, całkiem nago,
niech im egzema się przydarzy,
lub świądzik, trądzik, czy lumbago.
Gdy w górę słali swoje modły,
pisali hasła na proporce,
to wyszło na jaw, że golasy
to są z uOrkiestry bracia Golce.
Pewien poeta kochał ją,
jak wariat, bez opamiętania,
lecz ona na to: — no to co?,
ja od poety wolę drania!
Agronom — delikatny chłop,
wzrokiem przemierzał ją i mierzył,
ona pragnęła zaś, by łotr
do niej szelmowsko zęby szczerzył.
I katecheta cichy tak,
jak dzwonki w poście przy ołtarzu,
być z nią niezwykle byłby rad,
lecz ona śni o zadymiarzu.
Kowal, nieśmiały, chłop jak dąb,
w kuźni jej miłość wyznał szczerze,
a ona na to: — ależ skąd,
musiałbyś być facetem — zwierzem.
I lekarz, który dobry był,
jak mało który dziś w szpitalach,
choć o niej marzył, o niej śnił,
niestety, nie miał nic z brutala.
W końcu się znalazł taki, co
spełnił wymogi jej wysokie.
Odkąd ze sobą w związku są,
ogląda świat podbitym okiem.
Morał z historii owej jest
dla mądrych już do przewidzenia —
dziękujmy Bogu za to, że
nie wszystkie spełnia nam marzenia.
Pani Stefania z wioski pod
jakąś podobnie lichą wioską
modli się co dzień, bo gdzie płot
tam i figurka z Matką Boską.
— Ło Matko Bosko dobro spraw,
żebym dostała skierowanie
do sanatorium, bo mój chłop
jest w bardzo opłakanym stanie.
No i dostała — Lądek Zdrój,
więc już nieważny jest obrządek,
choć stary wołał — Babo stój! —
to jej już w głowie tylko Lądek.
Kiedy z przystanku PKS
ruszała Stefka kuracjuszka,
to jej wygrażał mąż — zły bies:
— nie wpuszczę babo Cię do łóżka!.
Lecz jej już w przyszłość gnała myśl,
czy jej z parafii ksiądz odpuści,
jeżeli jakiś z Lądka miś
ochoczo ją do łóżka wpuści?
— Odpuści!, ja go dobrze znam,
w końcu nie skąpię mu ofiary,
a jak już mi odpuści ksiądz,
to i odpuści mi mój stary.
Moralny problem z głowy ma,
lecz niemoralny jej doskwiera:
— czy przed wieczorem radę da
zaliczyć trwałą u fryzjera?.
Ludzie gadają: — chcieć to móc,
więc dała radę, bo tak chciała
i by rozbudzić męska chuć
zmysłowo się podmalowała.
Gdy „pucio-pucio” zespół rżnął
ona już niezłe miała wzięcie,
u Pana Mietka, który rok
trzydziesty piąty był na rencie.
I wpadła w oko temu z Tych,
co tak naprzykrzał się tym w ZUS-ie,
że w tym sezonie trzeci raz
w ośrodku tym był na turnusie.
Wybrała Mietka, bowiem on
wydawał dobry się w te klocki,
mówiły inne o nim, ze
jest niczym TENS, albo bicz szkocki.
Przy nim nabrała nowych sił.
Wracając, myśli w trakcie drogi,
Ach jakaż moc przedziwna tkwi
w tym Lądku i w balneologii.
Żony, jak żony — siedzą w domu,
no a my, jak my, tak, jak gdyby
nic, lecz przed dziećmi po kryjomu
jedziemy paczką swą na ryby.
Nad wodą małą i nieczystą,
(nie o niej Adam strofy klecił),
rozpaliliśmy wpierw ognisko,
bawiąc się przy tym tak, jak dzieci.
Choć Józek spalił sobie włosy,
gdy denaturat lał do ognia,
to czuł się świetnie, padły głosy,
że bez tych włosów wręcz odmłodniał.
Grzegorz i Stefan już karetką
pędzą z powrotem na sygnale,
zbyt ostro pili, nie ma „letko”
a obaj byli po zawale.
Już się grillowa na patykach,
tak, jak należy, z wolna kręci,
a do remizy Piotr pomyka
z nadzieją, że tam coś zanęci.
Miejscowi wnet go obstąpili
i mu sprawili takie lanie,
że po dziś dzień nasz Piotrek kwili
gdy je przez rurkę drugie danie.
Nad ranem kiedy dogasł ogień
i czekał już nas powrót prędki,
to uświadomiliśmy sobie,
że ktoś nam w nocy rąbnął wędki.
Powracaliśmy z wędkowania
bez wędek i rzecznych mecyi,
a że się zbliżał czas śniadania,
czuliśmy klimat wielkiej chryi.
Pragnąc uniknąć żonek krzyku,
chcąc słyszeć głosy ich anielskie,
wzięliśmy wszyscy ze sklepiku
rolmopsy i koreczki helskie.
Żonom daliśmy w progu dary,
a one tak, jak zwykle miłe,
wrzasnęły, że możemy sobie
ten słoik z puszką wsadzić w tyłek.
Nóż z widelcem dziś dogadać się nie może.
O co poszło?
Tego nie wiem,
lecz na noże.
Pokłócili się.
Być może sprawcą burzy,
był fakt, że w widelca kąsku
nóż zanurzył swoje ostrze,
a być może tym widelec
się oburzył,
że nóż wzìął go na widelec.
Patrzę na to i tak myślę sobie:
— A nuż,
nóż się uspokoi, kiedy chwycę za nóż,
albo też zakończę tę okropną chryję,
gdy nóż wbiję w to,
co potem wnet nabiję
na widelec,
bo tak dłużej być nie może,
by widelec ciągle wojnę toczył z nożem.
Łyżka milczy,
bo znużyło ją to wszystko,
a więc chyba…
obiad zjem dziś tylko łyżką.
Żył na Podhalu pewien gazda,