Muza beztroska - Mariusz Parlicki - ebook

Muza beztroska ebook

Mariusz Parlicki

1,0

Opis

Muza beztroska” to już dziewiąta książka poetycka w dorobku literackim Mariusza Parlickiego. Autor prezentuje w niej zbiór kilkunastu swoich najnowszych satyr i humoresek, kilkadziesiąt fraszek i ponad sto niepublikowanych jak dotąd w formie książkowej nigdzie indziej onamudajów — żartobliwych, krótkich utworów wzorowanych na drugiej strofie ballady Adama Mickiewicza „Świtezianka”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 53

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Mariusz Parlicki

Muza beztroska

Satyry, humoreski, fraszki i onamudaje

Projektant okładkiMariusz Parlicki

© Mariusz Parlicki, 2020

© Mariusz Parlicki, projekt okładki, 2020

„Muza beztroska” to już dziewiąta książka poetycka w dorobku literackim Mariusza Parlickiego. Autor prezentuje w niej zbiór kilkunastu swoich najnowszych satyr i humoresek, kilkadziesiąt fraszek i ponad sto niepublikowanych jak dotąd w formie książkowej nigdzie indziej onamudajów — żartobliwych, krótkich utworów wzorowanych na drugiej strofie ballady Adama Mickiewicza „Świtezianka”.

ISBN 978-83-8126-660-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Satyry i humoreski

Bieszczadzkie wspomnienie

Upał, trzydzieści stopni w cieniu,

ja skacowany po wczorajszym

ognisku i po zapomnieniu,

że z roku na rok jestem starszym.

W namiocie klimat tropikalny,

ćma zasuszona na konserwie,

dawno mi skończył się Alka-Prim

a czuję, że mi łeb rozerwie.

I wszystko byłoby jak co dzień,

bo są wakacje o tej porze,

lecz w skacowany łeb zachodzę,

co robi ona w mym śpiworze.

Ach ona, ona…? Skąd się wzięła,

co też mnie tknęło, co mnie naszło,

ach jakim cudem się wcisnęła

w ten śpiwór? A…, bo zamek trzasnął.

Mogłem odpuścić te Bieszczady,

z małżonką wybrać się na Korfu,

a ja idiota, cały blady,

patrzę na Wenus z Willendorfu.

Wenus zbudziła się, jęknęła,

też łeb ją bolał i ma mina,

z otwartej w plecy mnie walnęła

i rzekła: — przynieś coś na klina.

A ja jak stałem w dal pobiegłem,

wskoczyłem prędko do busika.

i pojechałem hen przed siebie

nie patrząc w stronę Polańczyka.

Czy to dobrze,że wakacje są latem?

Mała Zosia o świecie wie wiele,

lecz się zmaga wciąż z tym dylematem,

czy to dobrze, czy też nie najlepiej,

że wakacje co roku są latem.

Gdy o kwestię tę tatę spytała

co zagwozdkę miał z tą nietożsamą,

to on burknął, by spokój mu dała

i by w sprawie tej gadała z mamą.

Mama śledząc operę mydlaną,

w której mnóstwo jest wielkich tragedii

widząc córkę swą skonfundowaną,

rzekła: — nie wiem, sprawdź to w Wikipedii.

W Wikipedii nic o tym nie było,

choć renomę ma wiedzy krynicy,

co Zosieńkę niezwykle smuciło,

a więc przeszła do hasła edycji.

Napisała to dobrze, że latem

są wakacje, bo w innych układach

denerwuje się bardziej, gdy tata,

czy też mama ze mną nie gada.

No a latem świat cały dojrzewa

więc w wakacje się cieszę nadzieją,

że niebawem i moi rodzice

do swych ról może wreszcie dojrzeją.

Działka i dziewczyna

Na punkcie pewnej panny blond

przed laty oszalałem całkiem,

chciałem ją z sobą w góry wziąć,

a ona — nie, wolała działkę.

Były wakacje, dobry czas,

na ściance wspinać się lub skałce,

lecz ona ze mną ani raz

nie wspięła się, była na działce.

Zacząłem czytać książki, by

pojąć dziewczyny tej smykałkę

do tego, by we wszystkie dni

troszczyć się tylko o tę działkę.

I wyczytałem w jednej z nich

wyjaśniające wszystko zdanko:

— o działce co dzień ta ma myśl,

która jest w pełni narkomanką.

Zacząłem śledzić pannę, a

był to lipcowy poniedziałek,

patrzę, a dealer jej raz, dwa…,

sprzedał na tydzień siedem działek.

Szybko wybiłem sobie z łba

tę pannę blond drewnianą pałką,

bo jakąż przyszłość miłość ma,

gdy ona nie chce skończyć z działką?

Golasy

Z niewyjaśnionych dotąd przyczyn,

w wyniku splotu dziwnych zdarzeń,

w pewnej nadmorskiej okolicy

golasy chciały przejąć plażę.

Wtargnęły nagle, już po świcie,

wraz z rodzinami te golasy,

o czym zapewniał mnie niezbicie

ksiądz, co przyjechał tu na wczasy.

Gdy po śniadaniu brać tekstylna

wyległa z dziećmi wprost nad morze,

to już społeczność religijna

pikietowała, krzycząc: — Boże!

— Ukarz dzikusów co po plaży

chodzą bezwstydnie, całkiem nago,

niech im egzema się przydarzy,

lub świądzik, trądzik, czy lumbago.

Gdy w górę słali swoje modły,

pisali hasła na proporce,

to wyszło na jaw, że golasy

to są z uOrkiestry bracia Golce.

Ideał

Pewien poeta kochał ją,

jak wariat, bez opamiętania,

lecz ona na to: — no to co?,

ja od poety wolę drania!

Agronom — delikatny chłop,

wzrokiem przemierzał ją i mierzył,

ona pragnęła zaś, by łotr

do niej szelmowsko zęby szczerzył.

I katecheta cichy tak,

jak dzwonki w poście przy ołtarzu,

być z nią niezwykle byłby rad,

lecz ona śni o zadymiarzu.

Kowal, nieśmiały, chłop jak dąb,

w kuźni jej miłość wyznał szczerze,

a ona na to: — ależ skąd,

musiałbyś być facetem — zwierzem.

I lekarz, który dobry był,

jak mało który dziś w szpitalach,

choć o niej marzył, o niej śnił,

niestety, nie miał nic z brutala.

W końcu się znalazł taki, co

spełnił wymogi jej wysokie.

Odkąd ze sobą w związku są,

ogląda świat podbitym okiem.

Morał z historii owej jest

dla mądrych już do przewidzenia —

dziękujmy Bogu za to, że

nie wszystkie spełnia nam marzenia.

Kuracjuszka

Pani Stefania z wioski pod

jakąś podobnie lichą wioską

modli się co dzień, bo gdzie płot

tam i figurka z Matką Boską.

— Ło Matko Bosko dobro spraw,

żebym dostała skierowanie

do sanatorium, bo mój chłop

jest w bardzo opłakanym stanie.

No i dostała — Lądek Zdrój,

więc już nieważny jest obrządek,

choć stary wołał — Babo stój! —

to jej już w głowie tylko Lądek.

Kiedy z przystanku PKS

ruszała Stefka kuracjuszka,

to jej wygrażał mąż — zły bies:

— nie wpuszczę babo Cię do łóżka!.

Lecz jej już w przyszłość gnała myśl,

czy jej z parafii ksiądz odpuści,

jeżeli jakiś z Lądka miś

ochoczo ją do łóżka wpuści?

— Odpuści!, ja go dobrze znam,

w końcu nie skąpię mu ofiary,

a jak już mi odpuści ksiądz,

to i odpuści mi mój stary.

Moralny problem z głowy ma,

lecz niemoralny jej doskwiera:

— czy przed wieczorem radę da

zaliczyć trwałą u fryzjera?.

Ludzie gadają: — chcieć to móc,

więc dała radę, bo tak chciała

i by rozbudzić męska chuć

zmysłowo się podmalowała.

Gdy „pucio-pucio” zespół rżnął

ona już niezłe miała wzięcie,

u Pana Mietka, który rok

trzydziesty piąty był na rencie.

I wpadła w oko temu z Tych,

co tak naprzykrzał się tym w ZUS-ie,

że w tym sezonie trzeci raz

w ośrodku tym był na turnusie.

Wybrała Mietka, bowiem on

wydawał dobry się w te klocki,

mówiły inne o nim, ze

jest niczym TENS, albo bicz szkocki.

Przy nim nabrała nowych sił.

Wracając, myśli w trakcie drogi,

Ach jakaż moc przedziwna tkwi

w tym Lądku i w balneologii.

Na ryby

Żony, jak żony — siedzą w domu,

no a my, jak my, tak, jak gdyby

nic, lecz przed dziećmi po kryjomu

jedziemy paczką swą na ryby.

Nad wodą małą i nieczystą,

(nie o niej Adam strofy klecił),

rozpaliliśmy wpierw ognisko,

bawiąc się przy tym tak, jak dzieci.

Choć Józek spalił sobie włosy,

gdy denaturat lał do ognia,

to czuł się świetnie, padły głosy,

że bez tych włosów wręcz odmłodniał.

Grzegorz i Stefan już karetką

pędzą z powrotem na sygnale,

zbyt ostro pili, nie ma „letko”

a obaj byli po zawale.

Już się grillowa na patykach,

tak, jak należy, z wolna kręci,

a do remizy Piotr pomyka

z nadzieją, że tam coś zanęci.

Miejscowi wnet go obstąpili

i mu sprawili takie lanie,

że po dziś dzień nasz Piotrek kwili

gdy je przez rurkę drugie danie.

Nad ranem kiedy dogasł ogień

i czekał już nas powrót prędki,

to uświadomiliśmy sobie,

że ktoś nam w nocy rąbnął wędki.

Powracaliśmy z wędkowania

bez wędek i rzecznych mecyi,

a że się zbliżał czas śniadania,

czuliśmy klimat wielkiej chryi.

Pragnąc uniknąć żonek krzyku,

chcąc słyszeć głosy ich anielskie,

wzięliśmy wszyscy ze sklepiku

rolmopsy i koreczki helskie.

Żonom daliśmy w progu dary,

a one tak, jak zwykle miłe,

wrzasnęły, że możemy sobie

ten słoik z puszką wsadzić w tyłek.

Nóż i widelec

Nóż z widelcem dziś dogadać się nie może.

O co poszło?

Tego nie wiem,

lecz na noże.

Pokłócili się.

Być może sprawcą burzy,

był fakt, że w widelca kąsku

nóż zanurzył swoje ostrze,

a być może tym widelec

się oburzył,

że nóż wzìął go na widelec.

Patrzę na to i tak myślę sobie:

— A nuż,

nóż się uspokoi, kiedy chwycę za nóż,

albo też zakończę tę okropną chryję,

gdy nóż wbiję w to,

co potem wnet nabiję

na widelec,

bo tak dłużej być nie może,

by widelec ciągle wojnę toczył z nożem.

Łyżka milczy,

bo znużyło ją to wszystko,

a więc chyba…

obiad zjem dziś tylko łyżką.

Oscypek

Żył na Podhalu pewien gazda,