Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 28.10.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
32 osoby interesują się tą książką
W Zejściu do podziemi oblubienica słońca musi wybrać między światłem swojego odkupienia… a mroczną miłością, która przeciwstawia się samym bogom.
Mische straciła wszystko, gdy została zmuszona do Przemiany w wampira – dom, człowieczeństwo i, co najgorsze, miłość boga słońca, któremu poświęciła swoje życie. Teraz, gdy zostaje skazana na śmierć za zamordowanie księcia wampirów, który ją przemienił, odkupienie wydaje się niemożliwe.
Ale kiedy na ratunek przychodzi jej Asar, książę-bękart Domu Cienia z przeszłością równie przerażającą, jak jego blizny, Mische musi wziąć udział w misji gorszej niż egzekucja: podróży do podziemi, mającej na celu wskrzeszenie samego boga śmierci.
Kara Mische może być kluczem do jej odkupienia. Podczas sekretnego spotkania bóg słońca nakazuje jej pomóc Asarowi w jego misji tylko po to, by mogła go zdradzić… i zabić samego boga śmierci, którego pomoże wskrzesić.
Mische i Asar muszą przemierzyć zdradliwą ścieżkę do podziemi, stawiając czoła próbom, bestiom i mściwym duchom z przeszłości. Jednak najniebezpieczniejsze są kuszące wołanie ciemności i rodząca się między Mische a Asarem więź, która grozi wywołaniem gniewu bogów.
Gdy zdrada majaczy na horyzoncie, podziemia się zamykają, a bogowie stają się coraz bardziej rozsierdzeni. Mische będzie zmuszona wybrać między odkupieniem słońca a potępieniem ciemności.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 497
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Carissa Broadbent
Słowik i serce z kamienia
Powieść z cyklu Królestwa Nyaxii
Dylogia Zrodzeni z Cienia
Tom 1
Książki z cyklu Królestwa Nyaxii
Tom 1: Żmija i skrzydła nocy
Tom 2: Popioły i przeklęty król
Samodzielne powieści z cyklu Królestwo Nyaxii
Sześć spalonych róż
Każdej zagubionej duszy, która potrzebuje jedynie kogoś,
kto jej wysłucha
Od autorki
Ta książka zawiera treści, które mogą być trudne
w odbiorze dla niektórych czytelników, w tym opisy
przemocy, opisy zbliżeń seksualnych, a także dialogi
na temat przemocy seksualnej i wykorzystywania dzieci
oraz śmierć niemowlęcia (nieopisana bezpośrednio).
To opowieść o upadku wybrańca.
Jak większość legend, rozpoczyna się niepozornie.
Dziewczyna była zupełnie zwyczajna, gdy wybrał ją bóg słońca. Miał w czym wybierać. Był jednym z najbardziej czczonych bóstw wśród śmiertelnych wyznawców. Co dzień o świcie i o zachodzie na jego ołtarzach składano niezliczone ofiary: jedzenie, jedwabie, bogactwa i miękkie ciała: każdą przyjemność śmiertelników, jakiej mógł pragnąć bóg. Był wybredny. Wybierał dla siebie tylko najbardziej nieskazitelne twarze, najpotężniejszych wojowników i najzdolniejszych czarodziei.
Ta dziewczyna do nich nie należała.
Dwie siostry przybyły do świątyni, nie mając na świecie niczego poza sobą. Gdyby nie znalazły tu schronienia, zostałyby wyrzucone na bruk, na pewną śmierć, jak mnóstwo innych niewinnych osób bez twarzy.
Wszystkie opowieści zaczynają się w ten sposób. W czasach wielkiej ciemności ludzie lgną do światła jak muchy do lśniącego srebra pajęczego jedwabiu. Na takich duszach ucztują bogowie. Nikt nie kocha bardziej niż ktoś, kto oprócz ciebie nie ma nikogo innego.
Starsza siostra była niemal piękna, jeśli nie liczyć smrodu jej trudnego życia i wszystkiego, co zrobiła, aby przetrwać. Zdobyła jedwabną suknię, która podkreślała jej krągłości, i udrapowała ją starannie, by ukryć plamy. Miała gęste, ciemne włosy, wydatne usta, gładką skórę – delikatna we wszystkich aspektach, które zwykle podobały się bogom. Upadła przed ołtarzem swego boga, a z jej ust płynęły modlitwy. Przysięgła mu swoją wiarę, swoje życie, swoją duszę, podczas gdy kapłani przyglądali się jej z ustami wykrzywionymi obrzydzeniem. W ich oczach nie była osobą godną zbawienia.
Być może młoda kobieta miała nadzieję, że świece ustawione wokół ołtarza zapalą się, gdy ofiaruje bogu swoją duszę – na znak, że bóg słońca akceptuje nowego wybrańca.
Ale bóg przyjął obietnicę jej wierności jedynie z mglistym brakiem zainteresowania. Miał tysiące innych zdesperowanych dusz, takich jak ta.
Nie, to nie ta młoda kobieta go interesowała.
Interesowało go dziecko, które miała ze sobą.
Dziewczynka podążała za siostrą, oczy miała większe, a włosy bardziej potargane i wpatrywała się w niebo bez względu na to, ile razy kapłani syczeli na nią, by opuściła głowę w błagalnym geście. Słuchała płaczliwych modłów siostry, obserwowała pełne dezaprobaty spojrzenia kapłanów i choć miała zaledwie osiem lat, rozumiała, co wydarzy się w następnej kolejności.
Nie miała nic do zaoferowania. Zresztą czego mógłby od niej chcieć bóg?
Mimo wszystko sięgnęła do kieszeni i zacisnęła palce na delikatnej pamiątce z domu, której kształt wypalił się na jej dłoni. Wyciągnęła ją i przesunęła swoją ofiarę po ołtarzu:
Pióro.
Podobnie jak w samej dziewczynce, w piórze nie było nic niezwykłego. Nieduże, w kolorze zmatowiałego złota, wygięte i na wpół wyłysiałe po tygodniach spędzonych w uścisku małej dziewczynki.
Dlaczego więc ten dar – to dziecko – tak przykuł uwagę boga?
Inni wybrańcy byli wspaniałymi mężczyznami i kobietami, kwiatami zerwanymi u szczytu ich świetności. Ta dziewczynka była dość ładna, ale nie wybitnie piękna. Wystarczająco inteligentna, ale bez wspaniałej osobowości. Być może podobał mu się jej wyjątkowo śmiertelny uśmiech lub sposób, w jaki piegi ozdabiały jej nos.
A może bogów, podobnie jak śmiertelników, ciągnie do własnego potępienia.
Ponieważ znieruchomiał wtedy, spoglądając na tę małą dziewczynkę przez zasłonę między światami.
Dziewczynka odwzajemniła spojrzenie.
W tle kapłani zmęczyli się płaczliwymi błaganiami jej siostry. Chwycili ją za ramiona i odciągnęli. Protesty jej siostry i ostre słowa kapłanów zamieniły się w mglisty szum. Dziewczynka uniosła podbródek ku niebu.
I wiele lat, dekad, wieków później dziecko nie zapomniało, jak brzmiał głos jego boga, gdy usłyszało go po raz pierwszy:
Widzę cię, mała. Wyciągnij rękę.
Magia przyszła do niej z taką łatwością. Jakby wypływała prosto z jej serca. Chmury się rozrzedziły, a miodowe promienie słońca ogrzały jej twarz. Jedna po drugiej, świece wokół ołtarza zaczęły się zapalać.
W końcu ogień zapłonął w jej wyciągniętej dłoni.
Pozostali dopiero po chwili zauważyli, co się dzieje. Ale nim ogień pojawił się w dłoni dziewczynki, kapłani wzdychali już z zachwytu. Jej siostra przyglądała się temu w milczeniu, z szeroko otwartymi oczami.
Dziewczynka w ogóle nie zwróciła na to uwagi. Po prostu wpatrywała się w boga, rozgrzana miłością, a policzki bolały ją od uśmiechania się. W końcu znalazła coś, za czym goniła przez całe swoje krótkie, trudne życie. Długo nie wiedziała, jak to opisać. Ale słowo, którego szukała, brzmiało: „cel”.
Bóg słońca myślał, że tego dnia zyskał kolejną oddaną akolitkę. Nawet on nie potrafił stwierdzić, co urzekło go tak w tym dziecku, ale jakie to miało znaczenie? Stanie się kolejnym wybrańcem w jego kolekcji, cieszącym się jego uwagą, gdy będzie mu to odpowiadało, i łatwym do odsunięcia na bok, gdy przestanie mu to odpowiadać. Będzie podążać z nim aż do końca, jak wszyscy inni.
Miał rację. Do czasu.
Bo jakże nudna byłaby wtedy ta historia.
To opowieść o upadku wybrańca. A upada z krzykiem, chwytając się swojego dawnego życia połamanymi paznokciami. Dzieje się to powoli, na przestrzeni dekad.
A na końcu pociąga za sobą cały porzucony świat.
Ciemność ciągnęła się w nieskończoność. Świeca nie chciała zapłonąć.
Pot spływał mi po czole. Opierałam się o kraty mojej celi, wbijając wzrok w zakurzoną, niezapaloną świecę, która stała krzywo w pokrytej pajęczyną latarni zwisającej z haka po przeciwnej stronie pomieszczenia. Znajdowała się niebezpiecznie blisko ciężkiej aksamitnej zasłony, niegdyś zielonej, a teraz matowej od zaschniętej krwi.
Jedna iskra.
Jedna iskra i świeca by się zapaliła, od niej zajęłyby się zasłony, a potem płomień byłby wystarczająco duży, bym mogła nim manipulować nawet teraz, gdy moja magia była osłabiona. Kiedyś w ogóle nie potrzebowałabym świecy. Kiedyś mogłabym przywołać moc słońca w mojej dłoni. Mogłabym wypalić sobie drogę ucieczki. Wampiry nigdy nie były na to przygotowane – na słońce. A już na pewno nie spodziewały się tego po mnie, wampirzycy z wielkimi oczami i jeszcze większym uśmiechem. Dzięki temu zawsze mogłam zajść daleko.
Przecisnęłam ramię przez kraty. Drżący oddech uleciał przez zaciśnięte zęby, gdy krew kapała melodyjnie na podłogę. Zwróciłam się do magii, której używanie kiedyś przychodziło mi z równą łatwością co oddychanie. Zwróciłam się do boga, który kiedyś mnie wybrał.
Proszę, moje światło, błagałam go bezgłośnie. Proszę.
Ale Atroxus nie odpowiadał na moje modlitwy od ponad roku. Od ponad roku nie czułam ciepła jego magii na palcach. Każda próba kończyła się jedynie nowymi poparzeniami, jakby sobie ze mnie kpił: Co innego słońce może zaoferować wampirowi?
Dziś było tak samo.
Próbowałam, dopóki moje ciało się nie poddało. Potem opadłam na ziemię.
Przycisnęłam czoło do krat i zamknęłam oczy, czując szczypanie łez i krwi. Byłam w niej skąpana. Większość należała do mnie, ale nie wszystko. Żołnierze z Domu Cienia zabili też kupca, kiedy po mnie przyszli. Przypomniałam sobie wyraz twarzy mężczyzny, gdy strzała Zrodzonego z Cienia przeszyła jego gardło, sposób, w jaki żołnierze beztrosko odrzucili jego ciało na bok, gdy na mnie ruszyli. Okazał mi więcej łaski, niż na to zasługiwałam. Może zlitował się nade mną, brudnym, załamanym podróżnikiem pośrodku pustkowia.
Jak mnie znaleźli? Byłam sama od miesięcy i bardzo się starałam nie zostawiać po sobie śladów. Spośród trzech wampirzych królestw Dom Cienia miał najlepszych szpiegów. Ich domeną były sekrety, emocje, wiedza. Jeśli chodziło o namierzenie przestępcy, to zapewne Zrodzeni z Cienia byli do tego najlepiej przygotowani.
Znajdowałam się jednak daleko od granicy Domu Cienia. I byłam tylko jedną dziewczyną. Tymczasem przyszli po mnie, jakby wiedzieli, gdzie dokładnie mnie znaleźć.
Z drugiej strony, nie byłam „byle kim”. Zamordowałam księcia Domu Cienia.
Nie byłam głupia. Wiedziałam, że w końcu za to zapłacę. Właśnie dlatego opuściłam Dom Nocy. By chronić przyjaciół przed konsekwencjami swoich czynów.
Przynajmniej tyle mi się udało.
Kręciło mi się w głowie. Może z powodu utraty krwi. Może nie.
Zdławiłam szloch i wsunęłam rękę do kieszeni. Oczywiście była pusta. Żołnierze Zrodzonych z Cienia zabrali cały mój dobytek. Byłam na wpół przytomna, gdy grzebali w moich rzeczach, ich magia pętała moje myśli, ale i tak niemal udało mi się wyciągnąć rękę, gdy zabierali listy Raihna.
Nieotwarte listy Raihna.
Wysłał mi ich tak wiele. Oraya też napisała kilka. Przychodziły do mnie, jeśli znajdowałam się wystarczająco blisko stolicy Domu Nocy, wysłane przez ich magię. Co tydzień lub dwa robiłam objazd, by znaleźć się w odpowiednim zasięgu, i chowałam te pomarszczone kawałki pergaminu jak cenne skarby. Wyobrażałam sobie ich treść. Bazgroły Raihna: „Gdzie, do cholery, jesteś, Mish?”. Pełne zawijasów pismo Orayi: „Nie zmuszaj mnie do wysyłania Jesmine twoim tropem”.
Nigdy jednak nie mogłam się zmusić do ich przeczytania.
Nie mogłam się też zmusić do wyrzucenia ich.
Teraz bardzo żałowałam obu decyzji. Wciąż pamiętałam, jaki wyraz twarzy miał Raihn, gdy powiedziałam mu, że odchodzę. To szczenięce spojrzenie pełne bólu. Na samo wspomnienie z gardła wyrwał mi się kolejny szloch.
Bogowie, popełniłam tyle błędów.
Podskoczyłam na nagły dźwięk kamienia ocierającego się o kamień.
Drzwi stanęły otworem, podłogę zalało zimne światło. Podniosłam głowę i natychmiast mi się w niej zakręciło. Krew kapała dalej na podłogę.
W drzwiach stali kobieta i mężczyzna. Na pierwszy rzut oka poznałam, że kobieta to szlachcianka. Była wysoka i trzymała się prosto, ręce miała delikatnie złożone przed sobą. Długie kosmyki orzechowych włosów opadały jej na ramiona. Miała na sobie aksamitną suknię w szmaragdowym kolorze, ciasno otulającą jej ciało i sięgającą podłogi. Obcisły gorset unosił piersi. Klasyczny ubiór Zrodzonych z Cienia – drogie rzeczy. Wystąpiła naprzód, przyglądając mi się zimnym, przeszywającym spojrzeniem.
Było w niej coś znajomego, co sprawiło, że poczułam ciarki na skórze. Nie chodziło o jej wygląd. Czułam to, nawet jeśli nie potrafiłam tego nazwać.
Jej towarzysz zamknął za nią drzwi. Jego rozpoznałam od razu. Był postawnym mężczyzną z zaczesanymi do tyłu ciemnymi włosami, w skórzanej zbroi i z peleryną pasującą do sukni jego kochanki. Utkwiłam wzrok w pelerynie. Nie zmienił jej, odkąd mnie tu zaciągnął. Była zniszczona. Cała we krwi.
Kobieta stała w milczeniu, dopóki jej strażnik nie otworzył celi. Weszła do środka.
– Wstań – powiedziała.
Jej głos był pozbawiony skazy, melodyjny, a ta jedna sylaba okazała się najbardziej urzekającą rzeczą, jaką kiedykolwiek słyszałam. Moje ciało było w rozsypce. A jednak, na jej rozkaz, chciałam wstać. Nic innego nie wchodziło w grę, każda alternatywa została odcięta jak gałąź winorośli.
Byłam na nogach, zanim podjęłam decyzję o wstaniu.
Zdałam sobie sprawę, że to magia Zrodzonych z Cienia. Magia umysłu i przymusu, iluzji i cienia.
Kiedy po drugiej stronie świata małe ludzkie dzieci opowiadały w nocy straszne historie, wampiry z Domu Cienia były w nich potworami przychodzącymi w koszmarach. Jasne, Zrodzeni z Nocy byli onieśmielający, ze skrzydłami, mieczami i całą tą nietoperzą sprawnością. Zrodzeni z Krwi byli przerażający jak wściekłe wilki, okrutni i nieprzewidywalni.
Ale Zrodzeni z Cienia byli niczym duchy. Naginali rzeczywistość do swojej woli. Pili ciemność jak wino i rozkoszowali się zawartymi w niej nutami strachu.
Kobieta okrążyła mnie powoli. Zakołysałam się. Mój umysł podporządkował się jej rozkazowi, ale ciało nie było zdolne stać. Miałam wrażenie, że podłoga się przechyla.
Zagadaj ją, Mische – powiedziałam sobie. Ale chyba po raz pierwszy w życiu słowa wydawały się znajdować poza moim zasięgiem. Nie zdążyłam żadnych znaleźć, nim stanęła przede mną, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów, i obdarzyła okrutnym uśmiechem.
Wtedy to się stało. Ten uśmiech.
Zrozumiałam, kim ona była. Dlaczego wyglądała znajomo.
Wytrzeszczyłam oczy.
Mały dreszczyk przyjemności przebiegł między nami, gdy zachichotała.
– Więc to ona zamordowała mojego brata. – Śmiech przeszedł w parsknięcie. – Co za wstyd. Książę Zrodzonych z Cienia zamordowany przez jakąś małą dziwkę, którą przemienił. Nigdy nie potrafił kontrolować swoich impulsów. Cóż, tak się dzieje, gdy całe życie dostajesz to, czego chcesz.
Była do niego taka podobna.
Nie tylko z wyglądu, czułam ją tak, jak jego, to odległe echo naszej wspólnej magii w jej uścisku na moim umyśle. Jej brat mnie przemienił, przekazał niechciany dar wampiryzmu, od którego tak bardzo starałam się odciąć. Przez jej magię coś poruszyło się za zbudowanym przeze mnie murem, moja własna rozpoznała w niej ślad swojego twórcy.
Zaprzeczaj, ponaglały resztki racjonalnych myśli kołatających się w mojej głowie. Mają listy Raihna, twoje przewinienie wiąże się z Domem Nocy. Musisz temu zaprzeczyć.
Dałam z siebie wszystko, by przywołać czarujący uśmiech.
– Chyba mylisz mnie z…
Przewróciła oczami. Jej magia rozdarła moje wspomnienia jak pazury papier. Miałam wrażenie, że czaszka zaraz mi eksploduje. Fragmenty przeszłych wydarzeń przelatywały mi przed oczami, gdy grzebała w moim umyśle: Cytadela Świtu Przeznaczenia, twarz mojej siostry, błękitne niebo nad morzem, brzegi Domu Cienia…
Potem on.
Zatrzymała się. Oddychałam nierówno. Opierałam się o ścianę, a jej dłoń przylegała do mojego gardła, chociaż nie pamiętałam, kiedy ją tam położyła. Krew zaczęła kapać szybciej.
Uśmiechnęła się powoli.
– Ach, no i proszę. Dzień śmierci mojego brata.
Jej magia przebiła się przez mój umysł jak tępy nóż. Chwyciła odpowiednie wspomnienie i wycięła je.
Książę Domu Cienia był oszałamiająco przystojnym mężczyzną i wpatrywał się we mnie, jakbym była miłą niespodzianką, której nie mógł się doczekać. Śledził mnie wzrokiem z drugiego końca sali balowej, a ja wycierałam spocone dłonie o złoty materiał mojej wspaniałej, niedorzecznej sukni. Dziesięć minut temu czułam się w niej pięknie. Teraz nienawidziłam tego, jak bardzo wyróżniała się w niej w tym tłumie. Nie mogłam powiedzieć Raihnowi ani Orayi. Nie, kiedy tak wiele zależało od powodzenia tej imprezy…
Pchnęła głębiej. Ból rozdzielił moją głowę, szwy między teraźniejszością a przeszłością puściły.
– Ostrożnie, Egrette – ostrzegł mężczyzna. Jego głos dobiegał z daleka. – Nie możesz jej jeszcze zabić.
Egrette. Znałam to imię. Coś kliknęło. Dom Cienia miał też księżniczkę. Drugiego dziedzica, siostrę człowieka, którego zabiłam. Ale ta wiedza umknęła, stracona pod naporem jej ataku na mój umysł. Ledwo usłyszałam odpowiedź, której udzieliła strażnikowi.
– I tak wkrótce umrze. Zanim to się stanie, chcę zobaczyć, jak to zrobiła.
Przedarła się przez moje wspomnienia z tamtego przyjęcia – zamachu stanu, kiedy Raihn został porwany, a Oraya zniknęła. Odsunęła obrazy strażników Zrodzonych z Krwi, którzy odciągnęli mnie i zamknęli, jako prezent za przychylność księcia Zrodzonych z Cienia.
A potem się zatrzymała – dokładnie tam, w momencie, w którym do tego doszło.
Przyparłam księcia do muru. Oraya był za mną. Jego ręce zaciskały się na moim gardle. Byłam taka wściekła.
Ten człowiek odebrał mi wszystko. Zmienił mnie w bestię niezasługującą na nic z tego, czemu poświęciłam całe swoje życie. To przez niego straciłam magię. To przez niego porzucił mnie mój bóg.
Myślałam tylko o tej nienawiści, gdy chwyciłam miecz, który dała mi Oraya.
Kiedy wbiłam ostrze prosto w jego klatkę piersiową i napierałam, i napierałam, i napierałam, aż przebiłam go na wylot… aż idealna twarz księcia zwiotczała…
Egrette się zatrzymała. Jej magia przylgnęła do tego obrazu – jej brata w chwili śmierci.
Uśmiechnęła się.
– Biedny Malach. Jakie to smutne.
Ale czułam jej emocje przez łączącą nas nić. Wcale się nie smuciła.
Puściła mnie, a ja z sapnięciem padłam na podłogę.
– Nie ma sensu kłamać – powiedziała. – Poza tym zabicie go było najbardziej użyteczną rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłaś. Nie zostało ci za wiele czasu, by to przebić.
Próbowałam się przekręcić, podnieść na kolana. Ale spod spódnic księżniczki wyłoniła się wąska stopa, która pchnęła mnie z powrotem na kamienną podłogę, wbijając spiczasty palec w najgorszą z moich ran.
– Egrette – rzucił mężczyzna ostrzegawczo.
– Och, cicho. Trochę więcej krwi wzmocni efekt. Ojca ucieszy cierpienie szpiega.
Szpiega?
– Nie jestem…
– Daruj sobie. Przyszłam tylko sprawdzić jakość mojego prezentu, zanim go przekażę.
– Prezentu?
Słowo było niewyraźne i gumowate w moich ustach. Czarna krew trysnęła na podłogę. Egrette przyglądała się temu z nosem lekko zmarszczonym obrzydzeniem.
Uniosłam wzrok na niezapaloną świecę w zakurzonej latarni.
Wyobrażałam sobie, jak wyglądałaby twarz Egrette spowita płomieniami. Wampiry płonęły inaczej niż ludzie. Ludzie się topili, ale wampiry paliły się jak suchy papier, skóra pękała, łuszczyła się i więdła, zamieniając się w biały popiół.
Zaledwie kilka miesięcy temu mogłabym ją podpalić w kilka sekund.
Tymczasem po prostu dyszałam bezradnie, gdy przekręciła mnie stopą.
– Zobaczyłam to, co chciałam – stwierdziła. Jej głos ucichł. Moje rzęsy zatrzepotały. Zwinęłam się, obejmując otwartą ranę w boku. Śmierć czaiła się w cieniu.
A jednak mój bóg milczał.
Ale dlaczego miałabym oczekiwać czegoś innego? Dlaczego miałabym zasługiwać na coś innego?
Nie byłam już wybrańcem.
Świeca pozostała zimna.
Gdy byłam mała, Saescha straszyła mnie opowieściami o wampirach.
– To straszne bestie – mówiła mi. – Bardziej martwe niż żywe i gardzą ludźmi, bo mają coś, czego im brakuje. A wiesz, co jest ich ulubionym przysmakiem?
Czasem gdy byłam w nastroju do żartów, robiłam z tego grę: „Palce stóp!”, odpowiadałam ze śmiechem. „Uszy! Pępki!”. Ale zwykle mówiłam z dumą: „Krew!”. Lubiłam mieć rację.
Wtedy Saescha powoli kręciła głową, jej urocza twarz przybierała wyraz dramatycznej powagi.
– Nie, Mische. To powszechne, lecz błędne przekonanie. Tak naprawdę bardziej niż cokolwiek innego kochają dusze. Pożrą twoją na raz. W szczególności kochają dusze małych, sześcioletnich dziewczynek z kręconymi włosami!
A potem atakowała i łaskotała mnie, ciamkając przy moim gardle, a ja śmiałam się i śmiałam, do utraty tchu.
Wspomnienie głosu Saeschy przemknęło jak samotna chmura po pustym niebie, ale teraz nie było mi do śmiechu.
Może właśnie to miała na myśli, bo czułam się, jakby moja dusza została rozerwana. Wspomnienia przetaczały się przeze mnie niczym miarowe uderzenia fal o brzeg, wracałam do rzeczywistości tylko po to, by znów okrutnie mnie od niej odciągały. Grzebanie Egrette w moim umyśle spowodowało, że moje myśli zostały splądrowane, a wspomnienia tryskały jak krew z rozdartego ciała, tak samo śmiertelne jak rany na mojej skórze.
Straciłam poczucie tego, kim byłam, gdzie się znajdowałam. Granice między przeszłością a teraźniejszością się zatarły.
Umrzesz tutaj, powiedziałam sobie.
Zrób coś, błagałam samą siebie.
Ale nie potrafiłam wrócić do rzeczywistości. Zwróciłam się do słońca, które nagrodziło mnie oparzeniami. Zwróciłam się do boga, który nie odpowiedział. Wróciłam do snów na jawie.
W pierwszej chwili myślałam, że ręce też są snem.
Nie byłam pewna, jak długo tam leżałam, gdy ktoś się nade mną pochylił. Ledwo byłam w stanie otworzyć oczy, a nawet gdy mi się to udało, nie chciały się skupić. Widziałam jedynie rozmyte cienie. W powietrzu unosił się delikatny zapach, którego nie potrafiłam zidentyfikować – coś chłodnego, czystego i lekko kwiatowego, jak oszronione maki.
Ktoś mnie dotykał. Ktoś mnie przekręcał. Obrażenia sprawiły, że załkałam. Nic nie widziałam. Nie mogłam się ruszyć. Szarpałam się słabo, aż usłyszałam:
– Ciii! Wystarczy.
Tajemnicza postać chwyciła mnie za nadgarstki, dociskając z powrotem do podłogi.
Rozdarła całkiem moją już porwaną koszulę. Wydałam jęk protestu, ale…
Dłonie nacisnęły na mój brzuch, na najgorszą z ran.
Sapnęłam.
Dotyk dotarł pod powierzchnię mojego ciała. Wdarł się do moich płuc jak powietrze; przepłynął przez moje żyły jak krew. Wszystko to było tak naturalne jak zapomniana piosenka, hymn, który nagle do mnie powrócił, który wisiał na końcu języka.
– Przestań – jęknęłam.
– Pozwól sobie pomóc. – W głosie nie było nawet śladu współczucia. Słowa były ostre i bezpośrednie. Dłonie przesunęły się po moich ranach, a potem po ramieniu, by podciągnąć rękaw. Jęknęłam i rzuciłam się, kierowana głównie instynktem, ponieważ wiedziałam, co znajduje się na moich nagich ramionach – blizny po oparzeniach powstające latami, naturalną karę wampira władającego magią słońca.
Ślady mojej porażki.
– Przestań – próbowałam powiedzieć. Ale znów straciłam przytomność. Zapadałam się pod powierzchnię.
Mój gość podwinął rękaw i przyłożył mi dłoń do czoła.
Tym razem ciemność nie wydawała się karą. Była jak ciepły uścisk.
Miałam mnóstwo dziwnych snów.
Śniło mi się, że ktoś mnie odwiedził, mnóstwo pięknych ludzi w bogato zdobionych strojach i nienagannych mundurach. Śniłam o obcisłej białej sukience i srebrnych łańcuchach wokół nadgarstków. Śniłam o niekończących się poleceniach – stań tu, obróć się tam, usiądź, stań, wyciągnij ręce, idź, na litość boską, szybciej. Śniłam o głosach – król się ucieszy, prawda? – oczach i dłoniach, i choć ich dotyk były znacznie delikatniejszy niż ten, który czułam wcześniej, nawet we śnie wiedziałam, że jest znacznie okrutniejszy. Mimo to w ogóle nie przeszło mi przez myśl, by walczyć. Mój umysł był ograniczony do jednego zestawu możliwości, z czego żadna nie obejmowała nieposłuszeństwa.
Śniłam o kamieniu, gwiaździstej nocy i pałacu zrobionym z noży. Śniłam o drzwiach i…
„Obudź ją”, powiedział uroczy głos.
Ktoś dotknął mojej twarzy.
W jednej chwili przestałam śnić. Rzeczywistość runęła na mnie jak lawina, lodowata i katastrofalna.
– Cholera – pisnęłam, zanim zdołałam się opanować. Kolana prawie się pode mną ugięły, ale ktoś chwycił mnie i ustawił do pionu.
Wpatrywało się we mnie kilkaset par wampirzych oczu.
Znajdowałam się w centrum wspaniałej sali balowej, w środku przyjęcia odpowiadającego jej wielkości. Bogowie, widziałam podobne miejsce tylko jeden raz, w pałacu Domu Nocy i – co mogło być znamienne – uczestniczyłam tylko w jednym takim przyjęciu, tym, które zakończyło się zabiciem przeze mnie księcia Domu Cienia. Wydawało się to okrutnym żartem.
Sala różniła się jednak od tej z zamku Domu Nocy. Twarde krawędzie zamiast zaokrąglonych krzywizn, ostry metal zamiast gładkiego marmuru, aksamit zamiast jedwabiu. Moje oczy przeskakiwały między kolumnami z misternej, lśniącej czarnej stali, wykonanymi tak, by wyglądały jak wijące się pnącza, a potem między prawdziwymi pnączami, które je pokrywały, usianymi czarnymi i czerwonymi różami. Praktycznie czułam krew na palcach rzemieślników, którzy nad tym pracowali. Taki rodzaj piękna budził przekonanie, że ktoś musiał z jego powodu cierpieć.
Osoby, które mnie otaczały, cechował ten sam bolesny urok, nieskazitelne twarze z wysokimi kośćmi policzkowymi i pełnymi ustami, włosy ujarzmione w seksowne upięcia lub gładkie wodospady. Nosiły wyszukane stroje, ciała kobiet i mężczyzn podkreślały nienagannie skrojone, aksamitne i ozdobne tkaniny. Zakrwawione piersi kobiet unosiły się, wypychane ciasnymi gorsetami. Męskie marynarki ze złotymi sznurowaniami, prawdopodobnie kiedyś zapięte pod same gardła, również zostały poluzowane, odsłaniając smugi czerni i czerwieni.
Zapach krwi – ludzkiej krwi, gorącej i słodkiej – niemal sprawił, że kolana znów się pode mną ugięły, żołądek zaburczał, a w ustach pojawiła się suchość. Bogowie, jak dawno nie piłam? Mój wzrok padł na ludzkiego mężczyznę, sprzedawcę krwi, który opierał się o stół biesiadny. Krew spływała mu z gardła i pokrywała górną część uda zakrytego rozdartym materiałem. Zawstydzona sama sobą, musiałam zmusić się do odwrócenia wzroku.
Miałam na sobie białą suknię w podobnym stylu co pozostali – obcisłą, ozdobną, z gorsetem tak ściśniętym, że bolały mnie żebra. Materiał był cienki. Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że przesiąkł krwią z ran – czerń przypominała płatki róży na talii, prawym ramieniu i lewym przedramieniu.
Celowo, zdałam sobie sprawę. To była część demonstracji.
Z każdej strony czułam napór na swój umysł, skubanie skrawków mojego strachu przypominające chciwe palce ściągające skórę z tuszy indyka, ale wyprostowałam plecy, uniosłam podbródek i podniosłam moje mentalne mury tak wysoko i mocno, jak tylko mogłam w tym stanie.
I musiałam dać z siebie wszystko, by je utrzymać, gdy moje spojrzenie padło na mężczyznę przede mną.
O bogowie.
– Ojcze – powiedziała księżniczka Zrodzonych z Cienia głosem łagodnym, a jednak rozbrzmiewającym w całym ogromnym pomieszczeniu. – Mój prezent dla ciebie w tę uroczystą noc twoich urodzin. Oto morderczyni twojego syna.
Król Domu Cienia skierował na mnie swoje spojrzenie, kryjące nienawiść wartą tysiąc lat życia.
Natychmiast zyskałam pewność, że był taki, jak mówili. Nawet ludzie doskonale znali historie o królach Obitraesu, krainy wampirów. W końcu wampirzy władcy mieli całe wieki na zbudowanie swoich pałaców z wielkich mitów, wykucie ich w płomieniach swoich krwawych czynów.
Pośród ludzkich narodów szeptano, że to potwory.
W Obitraesie mówiono o nich jak o bogach.
Przez lata słyszałam wszystkie opowieści. Vincent, ojciec Orayi i były król Zrodzonych z Nocy, był obnażonym ostrzem, zabójcą zimnym jak wcielenie nocy. Dante, król Zrodzonych z Krwi, był straszną bestią, więcej było w nim kłów i szponów niż człowieka. Pewnego dnia szeptem zaczną być także przekazywane legendy o Raihnie i Orayi, a ja nie mogłam się doczekać, by je usłyszeć.
Raoul, król Domu Cienia, przyćmiewał ich wszystkich.
Był najstarszym z wampirzych królów i tym, któremu udało się utrzymać władzę najdłużej. Podobnie jak większość wampirzych władców zerwał koronę z odciętej głowy swojej poprzedniczki, matki, zanim w ogóle pofatygował się, by wytrzeć ostrze. Dwa wieki temu prawie zniszczył Dom Krwi bez choćby jednej bitwy, polegając na torturach i szpiegach zamiast na wojownikach. Mówiono, że potrafił zrywać myśli z głowy jak winogrona z winorośli i równie łatwo je miażdżyć. Mówili, że może cię zniewolić bez jednego łańcucha.
Jako człowiek uwielbiałam te historie, ponieważ kochałam fantazje. I tym właśnie dla mnie były: fantazjami. Mitami i legendami.
Ale w tamtej chwili, kiedy król Zrodzonych z Cienia na mnie spojrzał i poczułam jego obecność napierającą na mój umysł niczym koc nocy opadający na horyzont, dotarło do mnie, że się myliłam. Z pewnością to wszystko było prawdą.
Zastanawiałam się, czy to człowiek we mnie miał trzewną potrzebę odwrócenia się i rzucenia do ucieczki.
A może to był wampir, zwierzęcy instynkt uznający wyższość mężczyzny przede mną.
Ale nie uciekłam. Choć powinnam.
Zamiast tego zrobiłam to co zawsze: posłałam temu draniowi szeroki, olśniewający uśmiech.
Obok niego jasnowłosa kobieta – z pewnością jego żona – wpatrywała się we mnie z wściekłością bardziej subtelną, ale równie ostrą jak ta jej męża. Była nieruchoma, nie oddychała, jej ręka spoczywała na ramieniu Raoula. Patrzyła na mnie tak, jakby chciała zatopić zęby w moim gardle.
Była niebezpieczna. Jak mała żyletka, której nikt nie dostrzegał, ponieważ wszyscy byli zbyt zajęci patrzeniem na miecz jej męża.
Ktoś szorstko pchnął mnie między łopatki. Miałam upaść na kolana, ale zachowałam równowagę i podniosłam głowę, gdy wyminęła mnie Egrette.
– Sama ją schwytałam, ojcze. – Jej dumny głos wypełnił salę balową. – Trochę to trwało, ale moi szpiedzy w końcu ustalili jej miejsce pobytu. Znajdowała się zaledwie kilka mil na północ od naszych granic. Bez wątpienia wysłana przez Dom Nocy. Rozważałam wtedy zabicie jej, ale pomyślałam… – Na jej rubinowych ustach pojawił się złośliwy uśmiech. – Być może chciałbyś wziąć pierwszy kęs.
Dodałam dwa do dwóch.
Moja suknia. Impreza. Głos Egrette, zbyt głośny, zbyt pewny siebie, zbyt okrutny. To, jak co kilka sekund spoglądała na ojca, jakby nie mogła się doczekać końca przemowy, by ocenić jego reakcję.
Miałam talent do dostrzegania w ludziach tego, kim byli. A teraz patrzyłam na Egrette i widziałam desperację.
Dzięki mnie chciała zdobyć przychylność ojca. Coś, czego, jak się domyślałam, prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie osiągnąć.
Bogowie mnie zabiorą. Umrę jako pionek w czyimś rodzinnym dramacie.
Raoul wpatrywał się we mnie, a jego wiekowe oczy nie mrugały.
– Dom Nocy – powiedział powoli. Potem roześmiał się, okrutny dźwięk przeszył powietrze, wwiercił się w moją czaszkę.
Podniósł się gwałtownie.
– Królestwo wron i nietoperzy przysłało do mnie szpiega? Neculai ma tupet.
Zamrugałam, marszcząc brwi.
Neculai? Neculai był królem Domu Nocy przed Raihnem, przed Vincentem – zginął setki lat temu.
Zadowolone chichoty imprezowiczów ucichły. Wymienili zakłopotane spojrzenia. Egrette zrobiła kolejny krok naprzód, jej wzrok błądził między tłumem a ojcem.
– Neculai zasłużył na to, by jego królestwo upadło – powiedziała. – Tak, Zrodzeni z Nocy zawsze byli zbyt zuchwali, ojcze.
Słaba próba zatuszowania jego błędu. Nie zadziałało.
Raoul zmarszczył brwi w zakłopotaniu. Potarł skroń.
– Vincent – powiedział, jakby sobie o nim przypomniał. – Vincent ma czelność wysyłać do mnie szpiegów? Odeślę ich do niego w kawałkach, tak jak robiłem to wcześniej… – Odwrócił się gwałtownie do żony i parsknął. – Nie powinno do tego dojść. Gdzie jest Malach? Sprowadź go dla mnie.
Złość na kolejnego martwego króla. Prośba o przyprowadzenie zmarłego syna. Coś było nie tak.
– Idź po niego – warknął Raoul, a powietrze po prostu się rozpadło.
Skuliłam się, gdy ból przeszył moją czaszkę. Niskie brzęczenie wibrowało w moich uszach. W sali nagle zrobiło się ciemniej, cienie spływały po ścianach jak krew z poderżniętego gardła. Nie mogłam oddychać. Nie mogłam myśleć. Udało mi się podnieść głowę na tyle, by zobaczyć, jak inni uczestnicy imprezy również chwytają się za głowy. Dawcy krwi upadli na podłogę z oczami wywróconymi do tyłu i pianą na ustach.
Królowa wzięła męża pod ramię. Wsunęła mu w dłoń kieliszek z winem i pomogła podnieść go do ust. Pociągnął długi łyk.
Równie nagle wszystko zniknęło. Dźwięk. Ból. Ciemność.
Odeszły.
Wyprostowałam się, wciąż drżąc po wybuchu Raoula. Goście pozbierali się, przecierając oczy i czoła. Spodziewałam się po nich jakiejś reakcji, ale wszyscy zachowywali się jak gdyby nigdy nic.
To nie był pierwszy raz.
Raoul nie czuł się dobrze. Był tak starożytny i potężny, że utrata kontroli nad swoimi zdolnościami oznaczała dla niego utratę kontroli nad magią. Nie można było tego uznać jedynie za powód do wstydu dla Domu Cienia. To było śmiertelnie niebezpieczne.
Król Domu Cienia był ogromnym problemem.
Może moja mina zdradziła, że zdałam sobie z tego sprawę, bo Egrette zgromiła mnie wzrokiem i usłyszałam w głowie jej głos:
Ani słowa, szpiegu. Ani słowa.
Ale twarz Raoula była teraz gładka, a oczy czyste. Podszedł do mnie. Z wiekiem wampiry traciły wiele ze swoich ludzkich cech. Stary jak świat Raoul nie musiał już nawet mrugać.
– Zabiłaś mojego spadkobiercę – powiedział.
Przetrząsał moje wspomnienia tak niedbale, jakby rozbierał pomarańczę na cząstki. Znów poczułam miecz w dłoniach. Smak książęcej krwi rozpryskującej się na mojej twarzy. Nie pozwoliłam Orayi zobaczyć, jak zlizywałam krew z warg. Jak bardzo podobał mi się jej żelazny posmak.
Magia króla mnie odstręczała. A jednak przyzywała moją – i vice versa – wyczuwając w nim ślad mojego stwórcy.
– Mój dar dla ciebie jest czymś więcej niż tylko zemstą, ojcze – odezwała się Egrette. – Tak, zamordowała Malacha. Ale wszyscy wiemy, że nie działała sama. Powinniśmy stracić ją za jej zbrodnię. Odesłać jej głowę do Domu Nocy. Pokazać królowi niewolników i królowej półkrwi, co myślimy o ich zdradzie.
W tym momencie moje serce stanęło.
Wyobraziłam sobie miny Raihna i Orayi, gdy zobaczą moją głowę w pudełku. Rozpoczęliby wojnę z mojego powodu, nawet jeśli ze swoimi niepewnymi rządami nie byliby w stanie jej prowadzić. Pogrzebaliby z mojego powodu Dom Nocy. Bez wahania, bez pytań. Odeszłam, by ich chronić, a teraz i tak miałam ich zniszczyć.
Raoul zaciekawił się sugestią córki.
Chwilowa dekoncentracja dała mi wystarczająco dużo czasu, bym upchnęła emocje za mentalnymi ścianami. Zmusiłam się do śmiechu.
– O bogowie. To pochlebne. Ale jeśli myślisz, że cokolwiek obchodzę króla i królową…
– Cisza – rozkazał Raoul, a moje usta się zamknęły.
Ogarnęło mnie oszałamiające pragnienie zadowolenia go.
Cisza. Cisza. Cisza.
Król uniósł mój podbródek. Jego dotyk wydawał się zbyt gładki, zbyt zimny. Był odpychający, ale nie potrafiłam się odsunąć. Wślizgnął się do mojego umysłu, a ja gorączkowo zatrzasnęłam drzwi, jak nastoletnia córka ukrywająca kochanka w szafie.
Wciąż wracał do tego wspomnienia – wspomnienia śmierci syna. Wspomnienie twarzy, która tak bardzo przypominała jego oblicze, oczu, które stały się szkliste i puste, gdy mój miecz przebił klatkę piersiową. Sięgał do niego raz za razem.
I w tym momencie wiedziałam, że mój los jest przypieczętowany.
Raoul mnie puścił.
– Uklęknij – rozkazał.
Uklęknij. Uklęknij. Uklęknij.
Uderzyłam o podłogę, rozbijając kolana o marmur.
Miałam umrzeć.
– Zaiste, prawdziwy prezent, moja córko – powiedział. – Pokażmy Domowi Nocy, co robimy z mordercami.
Łzy szczypały mnie w oczy. Pomruki zachwyconego tłumu zamieniły się w niewyraźny szum w tle. Egrette wydała swojemu strażnikowi polecenie, którego nie usłyszałam. Imprezowicze się roześmiali. Miecze zostały obnażone. Zbliżał się wyrok.
Rozkaz Raoula spętał moje mięśnie, wciskając mnie w ziemię. Ale czy walczyłbym, gdybym mogła? Jak długo można uciekać przed śmiercią? Czułam, że powinnam umrzeć tamtej pierwszej nocy, gdy mój bóg w końcu mnie opuścił. Tak długo goniłam za odkupieniem. Nigdy go nie znalazłam.
Może śmierć była najlepszym zakończeniem.
Ale – bogowie – Raihn i Oraya. To była jedyna niesprawiedliwość. Moja śmierć miała ich zniszczyć.
Ja też ich zawiodłam. Tak jak pozostali.
Ktoś chwycił mnie za włosy, by odchylić mi głowę do tyłu i odsłonić szyję.
Otrze powędrowało w górę.
– Przestańcie. – Głęboki głos rozbrzmiał na przyjęciu. – Przestańcie. Potrzebuję jej.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: The Songbird and the Heart of Stone
Copyright © 2024 by Carissa Broadbent
All rights reserved
Translation copyright © 2025 by Grupa Wydawnicza FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: KD Ritchie at Storywrappers Design
Projekt mapy i ozdobniki: Rhys Davies
Redakcja: Sylwia Chojecka | Od Słowa do Słowa
Korekta: Anna Walczak
Skład i łamanie: Tomasz Chojecki | Od Słowa do Słowa
PR & marketing: Karolina Nowak
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8402-549-9
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
SERIA: HYPE