Słońce o północy - Amy McCulloch - ebook

Słońce o północy ebook

McCulloch Amy

3,8

Opis

Trzymający w napięciu thriller autorki Bez tchu.

Olivia od zawsze chciała przeżyć mroźną noc na Antarktydzie. Nie sądziła, że będzie miała okazję spełnić swoje marzenie. Dlatego, kiedy dostaje zaproszenie na luksusowy rejs od swojego chłopaka Aarona, nie posiada się ze szczęścia.
Nigdy nie widziała czegoś tak spektakularnego: wielkie lodowe klify majaczące złowrogo na horyzoncie, pingwiny nurkujące w lśniącej wodzie, a nad tym wszystkim przedziwnie zmierzchające niebo i słońce, które w ogóle nie zachodzi.
Kiedy na pokładzie statku zostają odkryte zwłoki, wymarzona wycieczka zamienia się w desperacką walkę o przetrwanie. A morderca jest gotów ścigać swoje ofiary aż na najmroźniejsze krańce świata.
Otoczona obcymi ludźmi Olivia nie wie, komu może zaufać.
Jeśli wkrótce tego nie ustali, być może nigdy nie wróci z tej podróży…

Kandydat do tytułu thrillera roku.
Sunday Express
Wstrząsająca, barwna i jedyna w swoim rodzaju.
Abigail Dean

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 427

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (20 ocen)
6
8
3
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
coolturka

Całkiem niezła

Amy McCulloch powraca do nas z nowym thrillerem psychologicznym zatytułowanym "Słońce o północy". Muszę przyznać, że po jej genialnym debiucie, jakim w moim mniemaniu było "Bez tchu", nie mogłam się tej chwili doczekać. Aaron jest marszandem sztuki, który wpada na pomysł, by prace inspirowane pięknem rejonów podbiegunowych jednego z niszowych artystów, prezentować wyłącznie na pokładzie statku MS Vigil, który pływa właśnie w te obszary. Liczy, że ten nowatorski pomysł przysporzy mu rozgłosu i sławy. Na rejs zaprasza swą dziewczynę Olivię, która nie spodziewa się, że jej marzenie o antarktycznych nocach przeobrazi się w walkę na śmierć i życie. Z motywem morderstwa podczas rejsu spotkałam się już kilkukrotnie, najsławniejsza powieść wykorzystująca ten wątek to rzecz jasna "Śmierć na Nilu" Agathy Christie, ale nie mogę też nie wspomnieć o słynnej "Dziewczynie z kabiny dziesiątej" równie znanej Ruth Ware. Miejsce akcji, w tym przypadku ekskluzywny statek ekspedycyjny, jest niezwykl...
00
MESSY582

Dobrze spędzony czas

"W przypłynięciu do tej części świata, do której rzadko ktoś się zapuszcza, bez wątpienia było coś wzruszającego. Przebyli szmat drogi i rzeczywiście dotarli na koniec świata. Niemniej pomimo otaczających ją na pokładzie ciepła i radości Olivia złapała się na tym, że drży. Słońce tym razem nie zajdzie nad statkiem. Na pokładzie był ktoś, kto wziął ją na cel. A to znaczyło, że nigdzie się przed nim nie ukryje." ************ Luksusowy rejs statkiem miał być dla Olivii jednocześnie spełnieniem marzeń i nowym początkiem, nieoczekiwanie stał się walką o przetrwanie. Zapierająca dech Antarktyda, która jest tak samo urzekająca co niebezpieczna, słońce które nie zachodzi i morderca, który czai się w pobliżu. Naprawdę dobra i trzymająca w napięciu historia, oparta na znanym motywie "morderca jest wśród nas". Odizolowani od świata bohaterowie mogą liczyć tylko na siebie, przy czym każdy z nich wydaje się w równym stopniu podejrzany. Przyznaję, bawiłam świetnie podczas lektury, poza samą intryg...
00
mozale

Nie oderwiesz się od lektury

powiem krótko. polecam. wciąga i zaskakuje, Dobrze napisana aż chce się gdzieś ruszyć i coś zobaczyć, zwiedzić. czekam na kolejną książkę
00
WeronikaTrz

Dobrze spędzony czas

Ten rejs miał wreszcie przełamać jej lęk przed otwartą wodą. Miał być wymarzoną podróżą w towarzystwie ukochanego. Miał być prawdziwą artystyczną ucztą. Tymczasem niespodziewanie przerodził się w śmiertelną pułapkę, z której nie było drogi ucieczki. Czy Olivii uda się dopaść mordercę, nim on dopadnie... ją? Nie miałam wcześniej okazji zapoznać się z twórczością autorki, więc tak naprawdę nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Ale z pewnością trzeba jej oddać jedno - doskonale wie, jak wykorzystać locked room! Osobiście jestem ogromną fanką tego motywu, a Amy McCulloch wycisnęła z niego to, co najlepsze. "Słońce o północy" to thriller nieco w klimacie Agathy Christie, który z powodzeniem mógłby zostać przeniesiony na wielkie ekrany. Osobliwe postaci, niepowtarzalna sceneria, mnożące się zbrodnie i dopięte na ostatni guzik zakończenie - czego chcieć więcej? I chociaż sama akcja toczy się dość niespiesznie, to dzięki temu każdy jej nagły zwrot wybrzmiewa jeszcze mocniej. Wiszące w p...
00
IzabelaLewandowska

Nie polecam

Najnudniejsza książka, jaką czytałam.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Mid­ni­ght
Mid­ni­ght Co­py­ri­ght © Ti­ger Ta­les Li­mi­ted, 2023 All ri­ghts re­se­rved. Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy 2024 Co­py­ri­ght for the Po­lish Trans­la­tion © by Da­nuta Fry­zow­ska 2024
Wy­daw­czyni: NA­TA­LIA GO­WIN
Re­dak­torka pro­wa­dząca: MARTA JAM­RÓ­GIE­WICZ
Re­dak­cja: DA­NUTA ŚMIERZ­CHAL­SKA
Ko­rekta: KA­MILA RE­CŁAW, DO­MI­NIKA ŁA­DYCKA / e-DY­TOR
Pro­jekt okładki: Black­sheep
Ad­ap­ta­cja okładki: DA­WID GRZE­LAK
Zdję­cia na okładce: pod­wodny lo­do­wiec: Brett Mon­roe Gar­ner, lo­do­wiec: Giu­seppe Su­aria / Getty Ima­ges, sta­tek: © Ta­mara / Ey­eEm
Ko­or­dy­na­torka pro­duk­cji: PAU­LINA KU­REK
Skład i ła­ma­nie: JS Stu­dio
War­szawa 2024 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67996-50-1
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11a 01-527 War­szawawww.wy­daw­nic­two­luna.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Chri­sowi – mo­jemu to­wa­rzy­szowiw naj­więk­szej ży­cio­wej przy­go­dzie

PRO­LOG

Pa­trzę, jak truchta po tra­pie z za­ci­śnię­tymi po bo­kach pię­ściami. Unika spoj­rze­nia za­afe­ro­wa­nego ofi­cera sto­ją­cego przy wej­ściu na sta­tek i pę­dzi wzdłuż ko­lejki pa­sa­że­rów cze­ka­ją­cych do od­prawy na po­dróż ży­cia.

Przez lor­netkę wy­daje się taki mały. Mi­ni­czło­wie­czek. Cze­kam, ale tamta ko­bieta za nim nie bie­gnie. Nie­ważne. Moje plany uwzględ­niały taką moż­li­wość. Zresztą tak jest na­wet pro­ściej.

Wy­star­czyło ich ob­ser­wo­wać, uzbroić się w cier­pli­wość i po­cze­kać, aż nada­rzy się oka­zja. Każda chwila tylko po­twier­dzała to, co dla mnie od po­czątku było ja­sne: ta dwójka za­słu­guje na wszystko, co ich czeka.

Spo­glą­dam na te­le­fon i otwie­ram wą­tek wia­do­mo­ści sprzed kilku mi­nut.

MU­SIMY PO­GA­DAĆ.

Nie da rady, od­pi­sał.

BĄDŹ W HO­TELU ZA PIĘT­NA­ŚCIE MI­NUT, BO INA­CZEJ WSZY­SCY OBEJ­RZĄ TO NA­GRA­NIE.

Zro­zu­miał, że le­piej mnie nie igno­ro­wać. Zwłasz­cza gdy zo­ba­czył do­łą­czony do ese­mesa zrzut z ekranu. Na pewno zmro­ziło mu to krew.

Od­kła­dam lor­netkę. Te­raz, kiedy wiem, że na pewno jest w dro­dze, mam jesz­cze kilka mi­nut, żeby się przy­go­to­wać do ko­lej­nego etapu. Wyj­muję pu­dełko ze strzy­kawką, upew­niam się, że jest na­peł­niona i go­towa do zro­bie­nia za­strzyku. Ba­gaże są spa­ko­wane, cze­kają przy drzwiach na moją ucieczkę.

Per­so­nel ho­te­lowy prze­każe mu moją wia­do­mość i ode­śle do są­sied­niego po­koju, spraw­dzam więc, czy na pewno drzwi mię­dzy nimi są otwarte i lekko uchy­lone. W tym dru­gim po­koju na sto­liku stoi już przy­go­to­wany lap­top, z ekra­nem zwró­co­nym ty­łem do drzwi.

Cze­kam i w końcu sły­szę, jak wcho­dzi. Dzwo­nię.

Od­biera po pierw­szym dzwonku, tak wście­kły, że pra­wie pluje do te­le­fonu.

– Speł­ni­łem wszyst­kie twoje żą­da­nia. Na tym miało się skoń­czyć.

– To za mało. Daj mi to, czego chcę, bo ina­czej na­gra­nie, które znaj­dziesz na tym lap­to­pie, po­leci na żywo.

– Po­wie­dzia­łem ci, że mo­żesz o tym za­po­mnieć. Sta­tek od­pływa za go­dzinę. Masz już pie­nią­dze. Nie mo­żesz wciąż żą­dać wię­cej. Chyba pora dać nam spo­kój.

– Ja tak nie uwa­żam. Włącz lap­topa, a zo­ba­czysz, jak bar­dzo was to za­boli.

Cze­kam, aż usią­dzie przy sto­liku. Ale to tylko wy­bieg. Gdyby ist­niał ja­kiś do­wód, to wszystko nie by­łoby ko­nieczne. Ko­rzy­sta­jąc z jego nie­uwagi, wcho­dzę do po­koju.

– Co, do kurwy? – sły­szę, jak mam­ro­cze, kiedy klika na plik vi­deo i nic się nie od­twa­rza.

Skrzyp­nię­cie pod­łogi pod ho­te­lo­wym dy­wa­nem zdra­dza moją obec­ność. On zrywa się gwał­tow­nie na nogi.

Ale jest już za późno. Rzu­cam się na niego i wbi­jam mu igłę w szyję. Nie ma czasu, żeby na­wet pró­bo­wać wal­czyć. Mój atak był na­gły i nie­spo­dzie­wany. A wstrzyk­nięty śro­dek działa na­prawdę szybko.

Kiedy osuwa się na pod­łogę, spraw­dzam jego kie­sze­nie, szu­ka­jąc cze­go­kol­wiek, co może mi się przy­dać. Za­cią­gam jego ciało do dru­giego po­koju, za­re­zer­wo­wa­nego na cały przy­szły ty­dzień. Po­tem upew­niam się, że na drzwiach wej­ścio­wych wisi za­wieszka z na­pi­sem „Nie prze­szka­dzać”. Wy­cho­dzę, za­my­kam za sobą drzwi i się od­da­lam. Spo­dzie­wam się, że długo nikt go nie znaj­dzie.

Do tego czasu mnie dawno już tu nie bę­dzie.

Bądź co bądź, śpie­szę się na sta­tek.

1

Dwa­dzie­ścia cztery go­dziny wcze­śniej

Za mia­stecz­kiem wzno­siły się wiel­kie ośnie­żone góry, któ­rych po­szar­pane szczyty wzbi­jają się w ja­sno­błę­kitne niebo. Łań­cuch gór­ski Mar­tial otu­lał Ushu­aię, naj­bar­dziej wy­su­nięte na po­łu­dnie mia­sto na świe­cie, bę­dące tym sa­mym bramą do An­tark­tydy.

Mroźna bryza owie­wała jej ciało, kiedy Oli­via wpa­try­wała się w ciem­no­szare mo­rze. W por­cie cu­mo­wało z pół tu­zina jach­tów, a ptaki ta­plały się w mor­skiej pia­nie, wy­ry­wa­jąc so­bie z dzio­bów sre­brzy­stą rybę cap­niętą tuż pod po­wierzch­nią. Fale były spo­kojne, chlu­po­tały de­li­kat­nie o ka­mienne mury przy­stani. Na ra­zie nic nie za­po­wia­dało sro­giej, burz­li­wej po­gody, z któ­rej sły­nęły te za­kątki świata.

Oli­via wie­działa, że nie­któ­rym lu­dziom bli­skość wody przy­nosi po­cie­chę. Ale nie jej. W niej woda wzbu­dzała tylko strach, który ści­skał ją za gar­dło, gro­żąc udu­sze­niem.

Chwy­ciła się mocno me­ta­lo­wej po­rę­czy, wzięła głę­boki wdech i ob­jęła wzro­kiem wielki sta­tek za­do­ko­wany w por­cie. MS Vi­gil. Ju­tro za­bie­rze ją jed­nym z naj­nie­bez­piecz­niej­szych wod­nych szla­ków – przez Cie­śninę Drake’a – na ostatni kon­ty­nent. Ten prze­ro­biony na wy­ciecz­ko­wiec nor­we­ski lo­do­ła­macz był za­pro­jek­to­wany tak, aby z ła­two­ścią prze­dzie­rać się przez skute lo­dem wody i po­larne bu­rze. Wcze­śniej za­po­znała się z jego spe­cy­fi­ka­cją tech­niczną, a także z nie­na­ganną re­pu­ta­cją ka­pi­tana, je­śli cho­dzi o kwe­stie zwią­zane z bez­pie­czeń­stwem. Wie­działa, że nie ma się czego oba­wiać.

Ale strach jej nie opu­ścił.

Jej wzrok przy­kuł ja­kiś ruch w doku. Z po­kładu MS Vi­gil po tra­pie scho­dziło dwóch męż­czyzn. Kiedy się upew­niła, że jed­nym z nich jest jej chło­pak Aaron, po­ma­chała do niego, cie­sząc się, że od­wró­cił jej uwagę. Pu­ściła zimny me­tal i po­czuła pie­cze­nie w dło­niach.

Nie była pewna, czy Aaron ją wi­dział. Je­śli tak, to nie za­re­ago­wał. Mniej wię­cej w po­ło­wie drogi męż­czyźni się za­trzy­mali, na­chy­lili ku so­bie i wy­mie­nili parę słów. Na­stęp­nie uści­snęli so­bie dło­nie i się roz­stali; Oli­via pa­trzyła, jak ten drugi od­dala się w prze­ciw­nym kie­runku. Nie pa­mię­tała go z po­ran­nego spo­tka­nia, ale nic w tym dziw­nego – po­znała wów­czas wiele osób, a twarz tego męż­czy­zny za­sła­niał kap­tur kurtki ob­szyty fu­trem. To mógł być każdy.

Zmarsz­czyła brwi, lecz na­gle Aaron od­wró­cił się do niej. Po­liczki miał za­czer­wie­nione od mroź­nego wia­tru, jego zwy­kle per­fek­cyj­nie uło­żone brą­zowe loki były po­tar­gane. Na jej wi­dok roz­cią­gnął usta w sze­ro­kim uśmie­chu.

– Le­piej się czu­jesz, Livi? – za­py­tał, kiedy prze­szedł przez bramki bez­pie­czeń­stwa od­gra­dza­jące dok od parku. Za­nim zdą­żyła od­po­wie­dzieć, po­ca­ło­wał ją go­rąco.

Nie, chciała od­po­wie­dzieć. Nie je­stem na to go­towa. Po­cze­kam tu na cie­bie, bez­pieczna na lą­dzie. Ale ja­koś prze­mo­gła lęk. Wie­działa, że to dla nich de­cy­du­jący mo­ment – za­równo dla ich związku, jak i dla biz­nesu. Aaron znowu jej za­ufał, cho­ciaż w dniu jego wiel­kiej au­kcji bar­dzo go za­wio­dła.

Mimo to nie dał się oszu­kać.

– Jak już ru­szymy, na pewno ci się spodoba. Ten sta­tek jest nie­sa­mo­wity, tro­chę jak ko­ły­szący się bu­ti­kowy ho­tel. Na­wet się nie zo­rien­tu­jesz, że je­steś na wo­dzie.

– Wszystko już za­ła­twione? – spy­tała, ła­piąc go pod ra­mię, kiedy od­da­lali się od przy­stani.

– Mu­szę jesz­cze do­piąć parę rze­czy. – Aaron nad­zo­ro­wał na statku przy­go­to­wa­nia do wy­jąt­ko­wego po­kazu dzieł wy­bit­nego ar­ty­sty Ko­stasa Yen­nina. Re­pre­zen­to­wał go od lat, po­mału bu­du­jąc jego po­zy­cję, ale Yen­nin przez długi czas nie był w sta­nie się wy­bić w świe­cie sztuki. Jego ka­riera roz­wi­nęła się bły­ska­wicz­nie do­piero po tra­ge­dii, którą była przed­wcze­sna śmierć ma­la­rza: jego ob­razy sprze­da­wały się na au­kcjach za mi­liony fun­tów, ga­le­rie i mu­zea za­częły się o nie za­bi­jać, a liczba fa­nów w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych gwał­tow­nie wzro­sła. Aaron wo­lał być jed­nak ostrożny. Wi­dział wielu uta­len­to­wa­nych ar­ty­stów, któ­rzy wzbu­dzili wielką sen­sa­cję, ale nie osią­gnęli sta­tusu „blue chip”, czyli nie wy­ro­bili so­bie marki gwiazd z gór­nej półki, któ­rych ob­razy wciąż zy­ski­wały na war­to­ści.

Pra­gnął stwo­rzyć trwałe dzie­dzic­two Yen­nina, a to wy­ma­gało dzia­łań, które wy­róż­ni­łyby go spo­śród reszty. Po­nie­waż wszyst­kie jego dzieła były in­spi­ro­wane pięk­nem re­jo­nów pod­bie­gu­no­wych, Aaron wy­ne­go­cjo­wał układ po­zwa­la­jący po­łą­czyć sztukę z przy­godą. Prace Yen­nina miały być pre­zen­to­wane wy­łącz­nie na po­kła­dzie statku MS Vi­gil, któ­rego pa­sa­że­ro­wie zy­ska­liby wy­jąt­kową oka­zję uczest­ni­cze­nia w eks­klu­zyw­nej au­kcji na mo­rzu.

Gdyby ten po­mysł oka­zał się suk­ce­sem, for­mat wy­staw zo­stałby wpro­wa­dzony na wszyst­kich stat­kach wy­ciecz­ko­wych na­le­żą­cych do firmy Pio­neer Ad­ven­tu­res, dzięki czemu na­zwi­sko Yen­nina sta­łoby się znane na ca­łym świe­cie, a cena jego prac wzro­słaby nie­wy­obra­żal­nie. Nie mó­wiąc o tym, że Aaron zy­skałby re­pu­ta­cję jed­nego z czo­ło­wych świa­to­wych mar­szan­dów.

Po­sta­no­wił za­ło­żyć agen­cję Hunt Ad­vi­sory z za­mia­rem zna­le­zie­nia ko­lej­nego Yen­nina. I, ku jej zdzi­wie­niu, chciał, żeby Oli­via do­łą­czyła do tego przed­się­wzię­cia.

– Z twoją głową do fi­nan­sów i moją kre­atywną wi­zją by­li­by­śmy nie do po­bi­cia – oznaj­mił.

Oli­via nie wie­działa, co po­wie­dzieć. My­ślała, że tam­tego wie­czoru wszystko spie­przyła. Swoją ka­rierę. Swój zwią­zek. Swoje zdro­wie psy­chiczne. Tym­cza­sem on rzu­cił jej koło ra­tun­kowe, a ona ucze­piła się go obiema rę­kami. To była jej szansa, żeby za­cząć wszystko od nowa.

– O co cho­dzi? – spy­tała te­raz.

– Au­kcjo­ner z Art Abo­ard wpę­dzi mnie do grobu. To Ste­fan Gre­nville. Szkoda, że nie mo­gli­śmy sami ko­goś wy­brać.

To był fru­stru­jący, ale ko­nieczny kom­pro­mis: firma Art Abo­ard miała do­świad­cze­nie w pro­wa­dze­niu au­kcji na stat­kach, więc Aaron, chcąc nie chcąc, przy­stał na tę współ­pracę.

– Na­stęp­nym ra­zem tak zro­bimy. Po­win­nam tam być i cię wes­przeć.

Aaron lekko ści­snął jej rękę.

– Mu­sia­łaś od­po­cząć. Poza tym, je­śli wszystko pój­dzie zgod­nie z pla­nem, bę­dziesz mieć mnó­stwo ro­boty na po­kła­dzie... i po na­szym po­wro­cie. Chcę, że­byś była wtedy w szczy­to­wej for­mie.

Po­ki­wała głową i oparła się o jego ra­mię, żeby nie wi­dział jej po­wąt­pie­wa­ją­cej miny. Kiedy po raz ostatni czuła, że jest w szczy­to­wej for­mie? Tamta jej wer­sja była już od­le­głym wspo­mnie­niem; Oli­via nie miała na­wet pew­no­ści, czy jesz­cze ist­nieje. Czy w ogóle chcia­łaby znów być tamtą osobą? Za­nim po­znała Aarona, przy­świe­cał jej tylko je­den cel: jak naj­szyb­ciej zdo­być upraw­nie­nia ak­tu­arialne, zo­stać wspól­niczką w fir­mie i wresz­cie za­ra­biać tyle, żeby móc utrzy­mać matkę, która po­trze­bo­wała ca­ło­do­bo­wej opieki. Co mie­siąc, ma­jąc na gło­wie wła­sny czynsz i pła­cąc za jej ośro­dek, le­dwo wią­zała ko­niec z koń­cem. Z każ­dym zda­nym eg­za­mi­nem do­sta­wała wpraw­dzie małą pod­wyżkę, ale to ni­gdy nie wy­star­czało.

Stąd też po­budki o pią­tej nad ra­nem, sześć­dzie­się­cio­go­dzinny ty­dzień pracy oraz na­uka do póź­nych go­dzin wie­czor­nych... które stały się dla niej normą. Oli­via nie do­pusz­czała do sie­bie my­śli, że mo­głaby zwol­nić i nie trzy­mać się tak kur­czowo szcze­bli ka­riery, po któ­rych nie­prze­rwa­nie się wspi­nała. Na­wet kiedy po­znała Aarona, ni­gdy nie przy­szło jej do głowy, że mo­głaby sku­piać się nieco mniej na ob­ra­nym celu. Co wię­cej, dą­żyła do niego jesz­cze za­cie­klej niż kie­dy­kol­wiek. Aaron żył w świe­cie peł­nym splen­doru i wy­ra­fi­no­wa­nia. Oli­via uwiel­biała być jego czę­ścią, ale nie chciała tylko po­le­gać na swoim chło­paku – chciała mu do­rów­nać.

Z ze­wnątrz mo­gło się wy­da­wać, że wiodą ży­cie jak z ma­rzeń.

Tak na­prawdę utrzy­ma­nie ta­kiego stylu było nie­mal nie­moż­liwe.

Tam­tego wie­czoru to wszystko ją prze­ro­sło. Kom­plet­nie się za­ła­mała, co osta­tecz­nie miało ka­ta­stro­falne kon­se­kwen­cje.

My­ślała, że Aaron ni­gdy już jej nie za­ufa.

Mu­siała przy­znać, że się­gnęła dna. Gdy za­dzwo­niła do swo­jego le­ka­rza, w od­po­wie­dzi usły­szała: atak pa­niki i syn­drom wy­pa­le­nia za­wo­do­wego. Z jed­nej strony ucie­szyła się, że ktoś to po­twier­dził. Z dru­giej jed­nak po­czuła się bez­radna. Wie­działa, że nie może wró­cić do swo­jego wcze­śniej­szego ży­cia, ale in­nego nie znała. Na­wet gdyby wzięła urlop w pracy, po­szła na te­ra­pię, spró­bo­wała wy­lu­zo­wać i na­ła­do­wać ba­te­rie, to i tak by­łoby za mało.

W tym sa­mym cza­sie ka­riera Aarona na­bie­rała roz­ma­chu. Kiedy przed­sta­wił jej swój plan do­ty­czący Hunt Ad­vi­sory, to jakby rzu­cił jej koło ra­tun­kowe. Dał jej moż­li­wość wy­ko­rzy­sta­nia umie­jęt­no­ści i za­ro­bie­nia na lep­sze ży­cie, może na­wet po­zwo­le­nia so­bie na to, żeby tro­chę się nim na­cie­szyć.

Wszystko jed­nak za­le­żało od suk­cesu au­kcji, która miała się od­być na an­tark­tycz­nych wo­dach. A to zna­czyło, że Oli­via mu­siała się zmie­rzyć z ko­lej­nym ze swo­ich lę­ków.

Tym, który – jak są­dziła – za­ko­pała tak głę­boko, że już ni­gdy nie bę­dzie jej nę­kał.

Dla­czego? Dla­czego to wszystko mu­siało się od­by­wać aku­rat na statku?

Te­ra­peuta po­mógł jej to ja­koś prze­two­rzyć.

Nie bę­dziesz za nic od­po­wia­dać – tak jej po­wie­dział, kiedy mu wy­ja­śniła, jak bar­dzo boi się tej wy­prawy.

I miał ra­cję. Na statku była cała za­łoga. Do­świad­czony ka­pi­tan. Naj­wyż­szej klasy sprzęt na­wi­ga­cyjny.

Nie bę­dziesz mu­siała trzy­mać wachty.

Bę­dzie tylko pa­sa­żerką, bę­dzie się mo­gła zre­lak­so­wać i cie­szyć po­dróżą. Bę­dzie zu­peł­nie ina­czej niż ostat­nio.

Nie bę­dziesz za nic od­po­wia­dać.

Pro­ble­mem był jesz­cze sam cel owej po­dróży: An­tark­tyda. Kiedy wy­po­wie­działa to słowo na głos, my­ślała, że po­grąży się w głę­bo­kiej ot­chłani żalu. Gdy do­ra­stała, to miej­sce było dla jej ro­dziny czymś nie­mal mi­tycz­nym – je­dy­nym kon­ty­nen­tem, który zo­stał jej ojcu do zo­ba­cze­nia przed śmier­cią. Tym­cza­sem Oli­via zła­pała się na tym, że się uśmie­cha. W jed­nej chwili wró­ciły dawno za­po­mniane wspo­mnie­nia: to, jak jej tata roz­kła­dał mapy na stole ku­chen­nym, po­ka­zu­jąc różne trasy na Bie­gun Po­łu­dniowy, jak sia­dał po ciemku na skraju jej łóżka i opo­wia­dał o swoim ma­rze­niu, ja­kim było że­glo­wa­nie wśród gór lo­do­wych po ostat­nich na­prawdę dzie­wi­czych ostę­pach, uj­rze­nie hum­ba­ków oraz lam­par­tów mor­skich, spo­tka­nie z pin­gwi­nami i prze­pły­nię­cie koła pod­bie­gu­no­wego, żeby na wła­sne oczy zo­ba­czyć dzień po­larny i słońce świe­cące o pół­nocy. Jego półki na książki wręcz ugi­nały się pod cię­ża­rem bio­gra­fii Shac­kle­tona i Scotta. Oli­via była pewna, że gdyby uro­dził się w tam­tej epoce, sam rów­nież na­le­żałby do grona nie­ustra­szo­nych od­kryw­ców. Mu­siała też przy­znać, że za­ra­ził ją swoim en­tu­zja­zmem: jako dziecko za­sy­piała przy­tu­lona do plu­szo­wego pin­gwinka i śniła o tym, że któ­re­goś dnia od­wie­dzi Kra­inę Lodu.

Kiedy zmarł, Oli­via miała szes­na­ście lat. Póź­niej jej matka wy­rzu­ciła całą prze­pastną bi­blio­teczkę ojca do śmieci i za­bro­niła wspo­mi­nać o że­glo­wa­niu, ło­dziach czy eks­plo­ra­cjach. Oli­via ni­gdy tego nie kwe­stio­no­wała. Bo niby czemu? W końcu to ona była winna jego śmierci.

Po­krę­ciła gwał­tow­nie głową.

Tym ra­zem nie będę za nic od­po­wie­dzialna, po­wie­działa w my­ślach i wzięła głę­boki wdech. Naj­wyż­sza pora, żeby się z tym po­go­dzić i żyć da­lej.

Poza tym miej­sce, w któ­rym się znaj­do­wali, było wręcz ide­alne do tego, żeby za­cząć od nowa. Wszystko w Ushuai wy­da­wało się ta­kie nowe i świeże. To małe mia­steczko le­żało na skraju urwi­stego i sma­ga­nego wia­trem ar­chi­pe­lagu zło­żo­nego z ty­sięcy słabo za­lud­nio­nych wy­se­pek, zwa­nego Tierra del Fu­ego, czyli Zie­mią Ogni­stą – co w pew­nym sen­sie za­kra­wało na iro­nię, po­nie­waż było tam nie­sa­mo­wi­cie zimno. Ushu­aia z ko­lei to uro­czy port ry­backi, pe­łen do­mów o ko­lo­ro­wych da­chach i stro­mych uli­czek scho­dzą­cych wprost nad wodę. Akwa­re­lowa smuga ciem­no­zie­lo­nego lasu pro­wa­dziła w głąb ośnie­żo­nych gór, które ota­czały mia­sto, kreu­jąc ka­me­ralną at­mos­ferę po­mimo kli­matu ro­dem z po­gra­ni­cza.

– Do ko­la­cji zo­stało jesz­cze kilka go­dzin – po­wie­dział Aaron. Zła­pał ją za rękę i mocno ści­snął. – Może wró­cimy do ho­telu?

– Po­cze­kaj. Chcę uwiecz­nić tę chwilę. – Oli­via za­trzy­mała się przy drew­nia­nym znaku, kilka kro­ków od wody. Ro­zej­rzała się za kimś, kogo mo­głaby za­cze­pić i po­pro­sić o zro­bie­nie zdję­cia. Ale wo­kół wiało pustką. Dziwne. Kiedy wcze­śniej tędy prze­cho­dziła, wręcz ro­iło się tu od tu­ry­stów za­bie­ga­ją­cych o fotkę.

W parku do­strze­gła tylko jed­nego męż­czy­znę, który opie­rał się o ra­chi­tyczne i tar­gane po­dmu­chami wia­tru drzewo. Miał na so­bie czarną kurtkę za­piętą pod samą szyję i czapkę na­cią­gniętą ni­sko na czoło. Kiedy po­chwy­cił jej spoj­rze­nie, Oli­via po­czuła, jak serce pod­cho­dzi jej do gar­dła. Zmro­ziło ją to, jak na nią pa­trzył, czy ra­czej na nich.

Zła­pała Aarona za ra­mię, lecz on w tej sa­mej chwili wziął od niej te­le­fon i uniósł go w wy­cią­gnię­tej ręce.

– Zróbmy so­bie sel­fie. – Usta­wił te­le­fon pod ta­kim ką­tem, żeby obiek­tyw ob­jął ich twa­rze.

Oli­via przy­tu­liła się do niego i uśmiech­nęła, spy­cha­jąc my­śli o dziw­nym fa­ce­cie w naj­dal­szy za­ka­ma­rek umy­słu.

Aaron prze­czy­tał na­pis na znaku:

– Ushu­aia: el fin del Mundo.

Sły­sząc te słowa, Oli­via aż się wzdry­gnęła. Ko­niec świata.

I oby po­czą­tek no­wego roz­działu.

2

Oli­via przyj­rzała się do­kład­nie ich wspól­nej fo­to­gra­fii, od­py­cha­jąc od sie­bie to dziwne uczu­cie, że ktoś ich ob­ser­wuje. Na­prawdę ład­nie się ra­zem pre­zen­to­wali; od mie­sięcy nie miała na po­licz­kach ta­kich ru­mień­ców, które te­raz były za­sługą chłodu, a przy­wy­kła już do tego, że jej cera ma blady od­cień, ni­czym słaba her­bata, przez co jej twarz wy­glą­dała na zmę­czoną. To zdję­cie warto było wrzu­cić na In­sta­grama. Może zo­ba­czy je Tri­cia i w końcu prze­sta­nie pod­sy­łać jej linki do ar­ty­ku­łów o le­cze­niu syn­dromu wy­pa­le­nia za­wo­do­wego, do któ­rych wła­ści­wie w ostat­nim cza­sie ogra­ni­czała się ich ko­mu­ni­ka­cja. Oli­via wie­działa, że naj­lep­sza przy­ja­ciółka się o nią mar­twi, nie­mniej nie­po­trzeb­nie. Miała wszystko pod kon­trolą.

In­sta­gram zmie­nił się w swego ro­dzaju port­fo­lio do­ku­men­tu­jące jej po­wrót do zdro­wia. Może gdyby opu­bli­ko­wała wy­star­cza­jąco dużo zdjęć, ta fan­ta­zja sta­łaby się rze­czy­wi­sto­ścią. Bo ina­czej to było tylko po­bożne ży­cze­nie.

Na­gle na gó­rze ekranu wy­sko­czyło po­wia­do­mie­nie.

– Ach, wy­gląda na to, że nasz ekwi­pu­nek na eks­tre­mal­nie ni­skie tem­pe­ra­tury jest go­towy do od­bioru – oznaj­miła. – Sara pi­sze, że­by­śmy wstą­pili do jej biura.

– Nie może nam go ktoś pod­rzu­cić? Cały dzień cią­gle gdzieś bie­gam. Je­stem wy­koń­czony, a wie­czo­rem jesz­cze mamy tę ko­la­cję...

Oli­via wspięła się na palce i po­ca­ło­wała go w po­li­czek.

– Pójdę po te rze­czy. Te­raz twoja ko­lej, że­byś od­po­czął.

– Na pewno?

– Tak. Kiedy ty za­ła­twia­łeś wszystko na po­kła­dzie, ja przez cały ra­nek re­lak­so­wa­łam się w ho­telu. Cho­ciaż tyle mogę zro­bić.

Uniósł jej dłoń do ust i po­ca­ło­wał palce.

– Je­steś dla mnie zbyt do­bra. Do zo­ba­cze­nia póź­niej.

– Wrócę nie­ba­wem.

Aaron ru­szył w kie­runku ich ho­telu z rę­kami wbi­tymi w kie­sze­nie. Oli­vii nie umknęło na­pię­cie wi­doczne w jego ra­mio­nach. Wie­działa, jak ważna jest dla niego ta wy­stawa. Cho­ciaż te­raz do­brze mu się po­wo­dziło, ry­nek po­tra­fił być bar­dzo zmienny. Aaron był prze­ko­nany, że jego suk­ces może prze­mi­nąć rów­nie szybko, jak się po­ja­wił.

Dla­tego mu­siał przy­pie­czę­to­wać tę umowę. A Oli­via chciała zro­bić wszystko, co mo­gła, aby cała trans­ak­cja prze­bie­gła gładko i Aaron nie czuł tak wiel­kiej pre­sji. Bądź co bądź, on zro­bił dla niej to samo.

Za­pi­sała w te­le­fo­nie ad­res biura Pio­neer Ad­ven­tu­res w Ushuai, gdzie miała się spo­tkać z Sarą – pra­cow­nicą tejże agen­cji, która za­ła­twiła wszyst­kie for­mal­no­ści zwią­zane z rej­sem. Kie­ru­jąc się mapą i wska­zów­kami, Oli­via do­szła do ru­chli­wej głów­nej ulicy peł­nej re­stau­ra­cji, a także skle­pi­ków z odzieżą i tu­ry­styczną tan­detą, po czym skrę­ciła w jedną z bocz­nych uli­czek.

Za­trzy­mała się przed par­te­ro­wym bu­dyn­kiem z pre­fa­bry­ka­tów i za­pu­kała do drzwi. Ni­ska ciem­no­włosa ko­bieta po­wi­tała ją w środku ser­decz­nym uśmie­chem. Ściany biura po­dróży były okle­jone zdję­ciami gór lo­do­wych, mo­ty­wa­cyj­nymi pla­ka­tami z pin­gwi­nami i pocz­tów­kami z końca świata – z po­dzię­ko­wa­niami od klien­tów.

– Bie­nve­ni­dos, Oli­via! Jak sta­tek? Aaron za­do­wo­lony?

– Chyba tak – rzu­ciła zdaw­kowo Oli­via, wzru­sza­jąc lekko ra­mio­nami, żeby ukryć skrę­po­wa­nie. Po­winna jej udzie­lić kon­kret­niej­szej od­po­wie­dzi. Tyle że sama wła­ści­wie nie wie­działa, czy Aaron jest za­do­wo­lony.

Sara zmarsz­czyła brwi.

– Je­śli mogę coś zro­bić...

– Na pewno damy ci znać. – Oli­via uśmiech­nęła się po­krze­pia­jąco, przy­naj­mniej taką miała na­dzieję.

– Ko­niecz­nie. A tym­cza­sem pew­nie wam się przy­da­dzą. – Sara wska­zała dwie pary ocie­pla­nych wo­do­od­por­nych spodni i wiel­kich rę­ka­wic wy­ście­ła­nych po­la­rem.

– Wow! – Oli­via pod­nio­sła rę­ka­wice, z któ­rych każda była więk­sza od jej głowy. – Są ogromne.

– Za­pro­jek­to­wane z my­ślą o tym, że­by­ście prze­trwali na­wet naj­gor­szą po­larną bu­rzę.

– Aku­rat ta­kich atrak­cji nie po­trze­bu­jemy – od­parła ze śmie­chem Oli­via.

Sara się uśmiech­nęła.

– Le­piej dmu­chać na zimne. To z pew­no­ścią bę­dzie cu­downy rejs. Ma­cie nie­sa­mo­wity plan po­dróży. By­łaś już na statku?

Oli­via za­prze­czyła ru­chem głowy.

– Tylko Aaron. Mnie za bar­dzo do­ku­czał jet lag.

– No to czeka cię praw­dziwa nie­spo­dzianka. Z ze­wnątrz może nie wy­gląda zbyt im­po­nu­jąco, ale wnę­trze zo­stało cał­ko­wi­cie od­no­wione. Są tam wszyst­kie moż­liwe udo­god­nie­nia i luk­susy. To je­den z naj­lep­szych stat­ków do zwie­dza­nia oko­lic bie­guna.

– Nie mogę się już do­cze­kać.

– Wi­dzę, że za­pi­sa­li­ście się też na wy­cieczkę ka­ja­kiem i na kem­ping. Och, prze­ży­je­cie coś na­prawdę wy­jąt­ko­wego. To ide­alna pora roku na taką po­dróż, bo gdy bę­dzie­cie prze­pły­wać przez koło pod­bie­gu­nowe, zo­ba­czy­cie zja­wi­sko zwane dniem po­lar­nym, kiedy słońce w ogóle nie za­cho­dzi.

– Aaa, tak. Wła­śnie wtedy ma się od­być wielka au­kcja przy­go­to­wana przez Aarona.

– Do­sko­nały wy­bór. A gdy wy­bie­rze­cie się na kem­ping, tra­fi­cie aku­rat na tak zwaną białą noc, pod­czas któ­rej nie za­pa­dają cał­ko­wite ciem­no­ści.

– Fan­ta­stycz­nie – od­parła Oli­via. Jed­nym z ob­ja­wów prze­pra­co­wa­nia, które ni­gdy cał­kiem nie ustą­piły, była prze­wle­kła bez­sen­ność. Nie po­tra­fiła za­snąć na­wet w zu­peł­nym mroku, le­żąc w wy­god­nym łóżku, więc przy­naj­mniej te­raz, kiedy znaj­dzie się gdzieś po­środku lo­do­wego pust­ko­wia, w na­grodę prze­żyje coś wy­jąt­ko­wego.

W trak­cie ich roz­mowy te­le­fon na biurku Sary nie prze­sta­wał dzwo­nić. Oli­via spoj­rzała na niego z ukosa.

– Je­śli chcesz, od­bierz. Nie będę ci już za­wra­cać głowy.

Sara unio­sła dło­nie w prze­pra­sza­ją­cym ge­ście.

– Ty­dzień, pod­czas któ­rego trwa za­okrę­to­wa­nie, za­wsze jest sza­lony. Pan Hu­ghes chce, żeby sta­tek był pełny, więc nic tylko ogar­niam ka­juty dla do­dat­ko­wych pa­sa­że­rów, któ­rzy do­łą­czyli w ostat­niej chwili.

Oli­via po­ki­wała głową ze współ­czu­ciem. Była w sta­nie so­bie wy­obra­zić, że Cu­tler Hu­ghes – pre­zes Pio­neer Ad­ven­tu­res – jest wy­ma­ga­ją­cym sze­fem. Ba, na­wet z tego sły­nął.

– I tak je­stem zdzi­wiona, że w ogóle ist­nieje taka moż­li­wość!

– Na te rejsy jest ki­lo­me­trowa li­sta ocze­ku­ją­cych! Nie bra­kuje chęt­nych go­to­wych wsko­czyć na po­kład wła­ści­wie z dnia na dzień. Od tej eks­pe­dy­cji mamy też nową za­łogę. An­tark­tyda to wielka atrak­cja. – Sara usia­dła przed kom­pu­te­rem, go­rącz­kowo prze­su­wa­jąc wzro­kiem po ekra­nie. – Je­śli ty lub Aaron bę­dzie­cie cze­goś po­trze­bo­wać jesz­cze przed wy­pły­nię­ciem w mo­rze, skon­tak­tuj­cie się ze mną. Będę tu przez całą noc i jesz­cze ju­tro, do­póki wasz sta­tek nie opu­ści portu.

– Dzię­kuję. Prze­każę mu.

– A je­śli do tego czasu się już nie zo­ba­czymy, uda­nej po­dróży!

Ekwi­pu­nek był dość ciężki i nie­po­ręczny, ale ho­tel znaj­do­wał się nie­da­leko. Może nie był to tak luk­su­sowy przy­by­tek, jak te, w któ­rych Oli­via i Aaron za­trzy­my­wali się w Bu­enos Aires, Pa­ryżu czy Ge­ne­wie, ale roz­le­głe wi­doki na dziką li­nię brze­gową wy­na­gra­dzały jej to z na­wiązką.

Przez duże okna w lobby wi­działa port i MS Vi­gil, a także trap pro­wa­dzący ze statku na brzeg i cze­ka­jący na ich przy­by­cie. Mimo to nie po­tra­fiła po­zbyć się tego ir­ra­cjo­nal­nego stra­chu, który wręcz ści­skał jej żo­łą­dek na myśl o tym, że bę­dzie mu­siała wspiąć się po drew­nia­nych stop­niach na po­kład – a po­tem zo­sta­nie na nim uwię­ziona przez ko­lejne czter­na­ście dni.

Nie bę­dziesz za nic od­po­wia­dać. Trzy­mała się tych słów kur­czowo jak koła ra­tun­ko­wego.

Kiedy po ci­chu za­kra­dła się do po­koju, Aaron spał. Wcale jej to nie zdzi­wiło – pra­co­wał non stop, zma­ga­jąc się z jet la­giem i przy­go­to­wu­jąc wy­stawę oraz au­kcję. Jego włosy le­żały roz­rzu­cone na po­duszce; na ten wi­dok za­lała ją na­gła fala mi­ło­ści. My­ślała, że z nią ze­rwie już wtedy, po wiel­kiej au­kcji Yen­nina. Tym­cza­sem on jesz­cze bar­dziej się do niej zbli­żył, cho­ciaż była pewna, że na to nie za­słu­guje.

Wcze­śniej do­stali in­struk­cje, żeby zo­sta­wić ba­gaże w ho­te­lo­wym lobby; w ciągu nocy miały zo­stać za­ła­do­wane na sta­tek. Oli­via wy­to­czyła więc wa­lizki na ze­wnątrz, żeby nie ha­ła­so­wać w trak­cie pa­ko­wa­nia i nie prze­szka­dzać Aaro­nowi w od­po­czynku.

Na dole w holu otwo­rzyła swoją wa­lizkę i do wy­pcha­nej już głów­nej prze­grody wci­snęła po­ży­czone ocie­plane spodnie i rę­ka­wice. Chciała zro­bić to samo z rze­czami Aarona, tyle że w jego wa­lizce na sa­mym wierz­chu le­żała zło­żona wie­czo­rowa ma­ry­narka. Na pewno wściekłby się, gdyby tra­fiła na sta­tek przed ich ważną ko­la­cją z klien­tami.

Ma­jąc to na uwa­dze, wy­jęła ją i za­miast niej we­pchnęła do środka cały śnieżny ekwi­pu­nek Aarona. Gdy prze­wie­siła so­bie ma­ry­narkę przez rękę, coś wy­pa­dło z kie­szeni i prze­to­czyło się po wy­po­le­ro­wa­nej drew­nia­nej pod­ło­dze.

Oli­via po­bie­gła za tą rze­czą. Oka­zało się, że to małe czarne ak­sa­mitne pu­dełko.

Otwo­rzyła je drżą­cymi pal­cami. W środku znaj­do­wał się pla­ty­nowy pier­ścio­nek z osa­dzo­nym cen­tral­nie sza­fi­rem, który błysz­czał in­ten­syw­nym błę­ki­tem, i z dwoma mniej­szymi, lecz nie mniej błysz­czą­cymi bry­lan­tami po bo­kach. Wy­glą­dał na wie­kowy – i drogi.

Pier­ścio­nek za­rę­czy­nowy.

Za­mknęła szybko pu­de­łeczko. Serce za­częło jej ga­lo­po­wać, za­lała ją na­gła fala ad­re­na­liny. Wsu­nęła pier­ścio­nek z po­wro­tem do kie­szeni ma­ry­narki i w po­śpie­chu po­sta­wiła wa­lizki obok po­zo­sta­łych cze­ka­ją­cych w lobby.

Wy­glą­dało na to, że na An­tark­ty­dzie wiele się zmieni.

3

Kiedy wra­cała do po­koju ho­te­lo­wego, była pewna, że wszy­scy w win­dzie sły­szeli, jak wali jej serce. Uśmiech­nęła się wy­jąt­kowo sze­roko do mło­dej pary, która wsia­dła za­raz za nią, a oni spoj­rzeli na nią, jakby po­stra­dała ro­zum. Cóż, nie dało się ukryć, że jest szczę­śliwa. Aaron chciał się jej oświad­czyć. Czyżby za­mie­rzał to zro­bić wie­czo­rem, po ich ele­ganc­kiej ko­la­cji z tymi wszyst­kimi VIP-ami, któ­rzy wy­bie­rali się w rejs? To by przy­naj­mniej tłu­ma­czyło, dla­czego tak bar­dzo się tym stre­so­wał i czemu ku­pił jej z tej oka­zji nową su­kienkę. A może chciał po­cze­kać, aż będą na An­tark­ty­dzie, sami po­śród lodu, oto­czeni pin­gwi­nami?

Och, ja­kie to pod­nie­ca­jące. Prawda? Po­czuła ucisk w brzu­chu, ale nie z eks­cy­ta­cji, tylko... ze stra­chu.

Po­krę­ciła głową. Nie, to nie był strach. Cho­dziło ra­czej o ostroż­ność.

Bądź co bądź, byli ze sobą od nie­spełna roku. Kiedy się po­znali, ni­gdy w ży­ciu by nie po­wie­działa, że ich zwią­zek prze­trwa tak długo.

Wszystko za­częło się od służ­bo­wego zle­ce­nia.

W su­mie nic dziw­nego, skoro wła­ści­wie cały czas spę­dzała w pracy.

– Mam dla cie­bie nowy eks­cy­tu­jący pro­jekt.

Oli­via ode­rwała wzrok od po­ran­nej czar­nej kawy i zo­ba­czyła nad biur­kiem swoją sze­fową Lisę z pę­katą teczką na do­ku­menty we­tkniętą pod pa­chę. W du­chu mo­dliła się, żeby ta teczka nie sta­no­wiła czę­ści owego „no­wego eks­cy­tu­ją­cego pro­jektu”; przez całą noc koń­czyła ten ostatni, który przy­dzie­liła jej Lisa. Gdyby worki pod jej oczami jesz­cze się po­więk­szyły, mo­głaby no­sić w nich drob­niaki. Taka była cena dą­że­nia do tego, żeby zo­stać naj­młod­szą wspól­niczką w dzie­jach Pen­dle – firmy ak­tu­arial­nej, dla któ­rej pra­co­wała.

Tak czy ina­czej, lekki uśmiech w ką­ci­kach ust Lisy za­in­try­go­wał Oli­vię.

– Wiesz, że by­li­śmy pod wiel­kim wra­że­niem, jak so­bie po­ra­dzi­łaś z gru­po­wym pro­gra­mem eme­ry­tal­nym dla LUJO. I wy­gląda na to, że za­im­po­no­wa­łaś nie tylko nam. Po­dej­dziesz ze mną?

Oli­via po­de­rwała się z sie­dze­nia. Lisa była główną wspól­niczką w Pen­dle i kimś, z kim po­winna żyć w do­brych sto­sun­kach, je­śli chciała awan­so­wać. Po dro­dze po­chwy­ciła spoj­rze­nie swo­jej naj­lep­szej przy­ja­ciółki Tri­cii, oso­bi­stej asy­stentki Lisy, która za­py­tała bez­gło­śnie:

– Co się dzieje?

Oli­via od­po­wie­działa jej tylko wzru­sze­niem ra­mion.

Ze ską­pa­nego w słońcu na­roż­nego ga­bi­netu Lisy roz­ta­czał się wi­dok na cen­trum Lon­dynu; mię­dzy biu­row­cami można było do­strzec frag­ment olśnie­wa­ją­cej Ka­te­dry św. Pawła. Lisa otwo­rzyła na kom­pu­te­rze ja­kiś plik i od­wró­ciła mo­ni­tor w stronę Oli­vii. Wid­niała na nim re­pro­duk­cja ob­razu, który Oli­via od razu roz­po­znała po cha­rak­te­ry­stycz­nych gru­bych po­cią­gnię­ciach pędzla i ko­lo­rach.

– Och, Ba­squ­iat – rzu­ciła. – Sprze­dał się chyba za ja­kąś astro­no­miczną kwotę, prawda? Zysk z tej in­we­sty­cji był ogromny. Pa­mię­tam, że po­dzie­li­łam się tą wia­do­mo­ścią na na­szym ze­spo­ło­wym What­sAp­pie. – Na­wet jej in­ter­ne­towe ko­mu­ni­ka­tory były pełne służ­bo­wych roz­mów; o tyle do­brze, że więk­szość jej ko­le­gów i ko­le­ża­nek z pracy też miała fioła na punk­cie fi­nan­so­wych no­wi­nek.

Lisa po­ki­wała głową.

– Tak oto wra­camy do te­matu no­wego zle­ce­nia i dość nie­ty­po­wej prośby pana La­vauda, który jest za­in­te­re­so­wany na­by­ciem dzieł sztuki w ra­mach in­we­sty­cji i pro­sił o moż­li­wość skon­sul­to­wa­nia się z tobą oso­bi­ście.

– Ze mną? – Oli­via za­mru­gała za­sko­czona. Pierre La­vaud był wła­ści­cie­lem LUJO, sieci luk­su­so­wych ho­teli. Oli­via od lat pra­co­wała nad ich pla­nem eme­ry­tal­nym. Nie spo­dzie­wała się, że ten fran­cu­ski mi­liar­der w ogóle wie, kim ona jest, nie mó­wiąc już o tym, że po­prosi wła­śnie o nią. – Ale czemu?

Lisa wzru­szyła ra­mio­nami.

– Nie mam po­ję­cia. Może sły­szał, że in­te­re­su­jesz się sztuką?

– Nie­wy­klu­czone. – Pod­czas któ­re­goś zjazdu za­trzy­mała się w jed­nym z jego lon­dyń­skich ho­teli i po­dzi­wiała rzeźby Jeffa Ko­onsa wy­sta­wione w lobby. Może ja­koś je sko­men­to­wała i nie uszło to jego uwa­dze? – Ale czy nie le­piej wy­słać do niego ko­goś, kto zna się na za­rzą­dza­niu in­we­sty­cjami? To nie jest moja działka. Pew­nie bar­dziej by mu się przy­dał do­radca fi­nan­sowy.

– Też tak my­ślę, ale on chce cie­bie. Jak już mó­wi­łam, mu­sia­łaś zro­bić na nim wiel­kie wra­że­nie. Wiem, że to nie to samo, co do­ra­dza­nie w kwe­stii pla­nów eme­ry­tal­nych. I gdyby nie był dla nas taki ważny... – Lisa się uśmiech­nęła, za­wie­sza­jąc głos, i po­dała Oli­vii do­ku­menty, które trzy­mała pod pa­chą. – To tylko zwy­kłe kon­sul­ta­cje, ale je­śli uwa­żasz, że nie po­do­łasz, mogę wy­zna­czyć ko­goś in­nego.

Oli­via po­krę­ciła głową.

– Nie, nie, zajmę się tym.

– Na pewno?

– Oczy­wi­ście. – Oli­via wzięła teczkę i przy­wo­łała na twarz uśmiech. Wie­działa, że panu La­vau­dowi nie na­leży od­ma­wiać. Był ich naj­więk­szym klien­tem. A je­śli się spi­sze, zrobi ko­lejny krok, który przy­bliży ją do celu. Mu­siała jesz­cze tylko zdać je­den eg­za­min, żeby zo­stać li­cen­cjo­no­waną ak­tu­ariuszką, a wtedy sto­łek wspól­niczki bę­dzie jej. Wyż­sza pen­sja z pew­no­ścią po­mo­głaby jej wy­grze­bać się z dłu­gów, w które wpa­dła; aku­rat tam­tego ranka do­stała ko­lejny ra­chu­nek z domu opieki, w któ­rym znaj­do­wała się jej matka, uwzględ­nia­jący pod­wyżkę opłat.

– To nie tylko do­ku­menty. Jest tam też miła nie­spo­dzianka – po­wie­działa Lisa.

Oli­via otwo­rzyła teczkę. Na wierz­chu le­żał sztywny biały kar­to­nik z za­pro­sze­niem na wy­stawę pod ty­tu­łem W nie­znane or­ga­ni­zo­waną w sa­mym cen­trum Lon­dynu, a kon­kret­nie w May­fair, są­dząc po ko­dzie pocz­to­wym. Hunt Gal­lery pre­zen­to­wała swo­ich obie­cu­ją­cych ar­ty­stów.

Złote tło­czone li­tery su­ge­ro­wały, że za­nosi się na wiel­kie wy­da­rze­nie. Oli­via uznała, że chyba bę­dzie mu­siała się szarp­nąć na nową su­kienkę. Albo przy­naj­mniej zro­bić coś z tymi siń­cami pod oczami.

Lisa ski­nęła głową, da­jąc jej znak, że może odejść. Oli­via wy­szła z ga­bi­netu, nie kry­jąc oszo­ło­mie­nia. Może to wła­śnie była jej szansa, żeby się wy­bić.

– No i? Opo­wia­daj! – Tri­cia pod­bie­gła do niej i ra­zem wró­ciły do biurka. W od­po­wie­dzi Oli­via po­ka­zała jej bi­lety.

– Uuu, ele­gancko. Za­bie­rzesz mnie, prawda?

– Wia­domo.

Kilka dni póź­niej ona i Trish wy­brały się do ga­le­rii.

Oli­via nie­ustan­nie ob­cią­gała brzeg swo­jej pro­stej czar­nej su­kienki z Zary, naj­ład­niej­szej, jaką po­sia­dała. Po­mimo naj­lep­szych in­ten­cji nie miała czasu na ku­po­wa­nie no­wych ciu­chów – zbli­żała się ko­lejna se­sja eg­za­mi­nów, a i tak na­ro­biła so­bie za­le­gło­ści, prze­pro­wa­dza­jąc wstępny re­ko­ne­sans po świe­cie sztuki dla pana La­vauda. Lu­dzie sto­jący w ko­lejce do ga­le­rii mieli na so­bie ele­ganc­kie kre­acje zna­nych pro­jek­tan­tów, a Tri­cia wy­glą­dała re­we­la­cyj­nie w wy­po­ży­czo­nej su­kience od He­rvé Légera. Do­brze zro­zu­miała, na czym po­lega za­da­nie; Oli­via chcia­łaby mieć choć odro­binę ta­kiego wy­czu­cia stylu jak ona. Trish za­ofe­ro­wała, że po­ży­czy jej jedną ze swo­ich su­kie­nek, ale róż­niły się wzro­stem o pra­wie trzy­dzie­ści cen­ty­me­trów. Oli­via wręcz nad nią gó­ro­wała – dzie­le­nie się ubra­niami ni­gdy nie było jedną z za­let ich wspól­nego miesz­ka­nia.

Ale prze­cież nie przy­szła tu dla mody, przy­po­mniała so­bie. Tylko dla swo­jej ka­riery. Mu­siała na­pi­sać wy­czer­pu­jące spra­woz­da­nie dla pana La­vauda i oce­nić, czy znaj­do­wało się tu coś, w co być może warto za­in­we­sto­wać.

Oli­via miała wszyst­kie fakty sta­ran­nie po­se­gre­go­wane w gło­wie. W ar­ku­szu kal­ku­la­cyj­nym ze­brała nie­zbędne dane do­ty­czące sprze­daży au­kcyj­nych z ostat­nich pię­ciu lat, sta­ra­jąc się przy­go­to­wać sza­blon dla przy­szłych in­we­sty­cji. Śle­dziła też na bie­żąco wiel­kie klapy.

Je­śli cho­dzi o in­we­sto­wa­nie w sztukę, opra­co­wa­nie mo­delu fi­nan­so­wego było bar­dzo skom­pli­ko­wa­nym za­da­niem. Na­prawdę nie­wielu ar­ty­stów osią­gało sta­tus „blue chip”, co zna­czyło mniej wię­cej tyle, że ich war­tość eko­no­miczna miała szansę wzro­snąć. Coś ta­kiego wy­ma­gało sprzy­ja­ją­cego układu wszyst­kich gwiazd. Nie wy­star­czyło stwo­rzyć nie­sa­mo­wite dzieło. Po­trzebne było rów­nież wspar­cie od­po­wied­niej ga­le­rii. Poza tym roz­głos me­dialny, uzna­nie ze strony kry­ty­ków, a także mocny kok­tajl ta­lentu, szczę­ścia i splen­doru. Obec­ność w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych na pewno też by nie za­szko­dziła. Prze­ku­cie sztuki w zysk było ry­zy­kow­nym przed­się­wzię­ciem, ale mo­gło się też oka­zać nie­zwy­kle opła­calne, je­śli wła­ściwy ku­piec trafi na wła­ści­wego ar­ty­stę.

No i przy­da­łaby się też po­moc prze­bo­jo­wego, zmo­ty­wo­wa­nego mar­szanda.

Wszy­scy w ga­le­rii mieli na­dzieję, że znajdą tam ko­lej­nego Ro­thko albo Hir­sta. Oli­via wy­cią­gnęła szyję, sta­ra­jąc się rzu­cić okiem na ob­razy wi­szące na ścia­nach, ale było tak tłoczno, że le­dwo co wi­działa – je­dy­nie skrawki ży­wych ko­lo­rów, prze­pla­tane stro­jami kok­taj­lo­wymi i ufry­zo­wa­nymi gło­wami.

– Przy­niosę nam ja­kieś drinki – po­wie­działa Tri­cia, która na­wet nie przyj­rzała się ob­ra­zom. Mimo to wy­glą­dała re­we­la­cyj­nie, zu­peł­nie jakby pa­so­wała do tego to­wa­rzy­stwa.

Oli­via za­częła krą­żyć po sa­lach, które były wy­dzie­lone w po­zor­nie przy­pad­kowy spo­sób – istny la­bi­rynt sztuki, w któ­rym każde dzieło miało wła­sne, prze­zna­czone dla niego miej­sce. Ściany były tak ośle­pia­jąco białe, że aż roz­bo­lały ją oczy. Oli­via zdzi­wiła się, że tak ja­sna prze­strzeń może skry­wać w so­bie tyle za­ka­mar­ków, ale mu­siała przy­znać, że można się tu było zgu­bić rów­nie ła­two jak w ciem­no­ściach.

Gdy do­szła już nie­mal do końca ga­le­rii, zna­la­zła miej­sce, w któ­rym nie stło­czyła się jesz­cze żadna grupka go­ści po­pi­ja­ją­cych szam­pana i wy­gła­sza­ją­cych pre­ten­sjo­nalne ko­men­ta­rze. Od reszty ga­le­rii od­dzie­lał tę salę cienki ak­sa­mitny sznur. Rzu­ciw­szy okiem za sie­bie, od­pięła go i za­kra­dła się do środka.

Przez chwilę była sama. Na­pię­cie wi­doczne w jej ra­mio­nach ustą­piło nie­mal w tej sa­mej chwili, gdy tam we­szła; na skó­rze czuła już tylko wi­bru­jący szum.

Na ścia­nie przed nią wi­siał sa­motny ob­raz, który zdo­mi­no­wał całą prze­strzeń. Oli­via ru­szyła na­przód i za­trzy­mała się tuż przed nim jak po­ra­żona.

Na­gle prze­nio­sła się do cza­sów, kiedy cho­dziła do ga­le­rii sztuki ze swoją mamą. Każda z ta­kich wi­zyt była praw­dziwą ucztą, oka­zją do tego, żeby za­cie­śniły więź – czy to ucząc się o wiel­kich mi­strzach w Szkoc­kiej Ga­le­rii Na­ro­do­wej, czy też oglą­da­jąc naj­now­szą in­sta­la­cję w Tate Mo­dern pod­czas rzad­kich week­en­do­wych wy­pa­dów do Lon­dynu. Matka Oli­vii też była zna­ko­mitą ar­tystką; ma­lo­wała w domu, po­ło­żo­nym w sa­mym sercu szkoc­kiego pust­ko­wia. Oli­via za­mru­gała.

Kiedy po raz ostatni mama wzięła do ręki pę­dzel?, po­my­ślała. To mu­siało być chyba wieki temu.

Ta­lent jej matki od lat le­żał za­ko­pany pod górą smutku, a te­raz prze­padł z po­wodu cho­roby, która cał­kiem jej go ode­brała – po­dob­nie jak znaczną część jej oso­bo­wo­ści i wspo­mnień. Pod­czas każ­dej wi­zyty Oli­via szu­kała ja­kie­goś spo­sobu, żeby po­now­nie na­wią­zać z nią kon­takt, cze­goś w stylu ka­mi­zelki ra­tun­ko­wej, którą mo­głaby oto­czyć i ura­to­wać ich re­la­cję. Ale matka tylko bar­dziej się od niej od­da­lała.

Na­zwij to uczu­cie – tak by po­wie­działa.

Oli­via zro­biła krok w stronę dzieła, sta­ra­jąc się zna­leźć wła­ściwe słowo, aby opi­sać to, co wła­śnie czuje. To było coś jakby... za­chwyt? Nie, nie­zu­peł­nie.

Po­dziw. Po­dziw był zde­cy­do­wa­nie bliż­szy tej emo­cji. Roz­le­ga­jący się wo­kół dźwięk zda­wał się spo­wi­jać jej ciało, ona tym­cza­sem stała jak urze­czona przed ma­lo­wi­dłem – su­ro­wym pej­za­żem utwo­rzo­nym ze śmia­łych po­cią­gnięć nie­bie­ską i białą farbą, które nie­mal ema­no­wały we­wnętrz­nym świa­tłem. Ob­raz bu­dził nie­po­kój i wy­da­wał się nie­mal żywy, jakby farba peł­zała po płót­nie ni­czym ko­lo­nia mró­wek. Kiedy się w niego wpa­try­wała, roz­brzmie­wa­jący w tle szum sta­wał się gło­śniej­szy, aż w końcu cała była w nim ską­pana. Nie mo­gła już dłu­żej cze­kać; ze­ska­no­wała ob­raz za po­mocą te­le­fonu, żeby do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej.

ne­miga – dzieło Ko­stasa Yen­nina, wy­ko­nane tech­niką mie­szaną. Ten szum był za­mie­rzony, skom­po­no­wany przez sa­mego ar­ty­stę. Oli­via ko­ja­rzyła jego na­zwi­sko, ale nie zna­la­zła o nim zbyt wielu in­for­ma­cji – nie pro­mo­wał się w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych i jak do­tąd ni­czego nie sprze­dał. Re­pre­zen­to­wał go młody han­dlarz sztuką, który wpraw­dzie miał wiel­kie am­bi­cje, ale jesz­cze nie mógł się po­szczy­cić żad­nym suk­ce­sem. Aaron ja­kiś tam.

Po­de­szła jesz­cze o krok.

Na­gle owio­nął ją za­pach wody ko­loń­skiej, tak in­ten­sywny, że wręcz ła­sko­tał noz­drza – piżmo z nutą słod­kiej wa­ni­lii. Drogi. Ku­szący.

Od­wró­ciła się gwał­tow­nie, przy­po­mniaw­szy so­bie o ak­sa­mit­nym sznu­rze.

– Bar­dzo prze­pra­szam – po­wie­działa, od­su­wa­jąc się po­śpiesz­nie od ob­razu. – Szu­ka­łam ja­kie­goś spo­koj­nego miej­sca i...

Ale męż­czy­zna tylko się uśmiech­nął.

– I co pani o nim my­śli? – Wska­zał na płótno za jej ple­cami.

Wzięła głę­boki wdech. Na tle bia­łych ścian on sam wy­glą­dał jak ma­lo­wi­dło – był nie­mal zbyt ide­alny, żeby mógł być praw­dziwy. W świet­nie do­pa­so­wa­nym gar­ni­tu­rze, z dłońmi wbi­tymi w kie­sze­nie, wy­raź­nie czuł się swo­bod­nie.

Po­trak­to­wała jego słowa jako po­zwo­le­nie, aby jesz­cze raz spoj­rzeć na ob­raz.

– Jest nad­zwy­czajny – po­wie­działa.

Męż­czy­zna prze­chy­lił głowę.

– Oso­bi­ście uwa­żam, że to dzieło naj­bar­dziej godne uwagi w ca­łej jego ko­lek­cji. Pust­ko­wie naj­bar­dziej od­le­głych za­kąt­ków na­szej pla­nety, ta­kich jak An­tark­tyda, sta­nowi dla niego praw­dziwą in­spi­ra­cję. To nie­sa­mo­wite, że w czymś tak po­nu­rym po­trafi zna­leźć prze­błysk piękna. Jego sztuka od­daje na­pię­cie mię­dzy izo­la­cją a spo­ko­jem, mię­dzy sa­mot­no­ścią a świa­domą me­dy­ta­cją. To płótno jest po­zba­wione ży­cia, a jed­nak pełne emo­cji – zni­żył głos.

– Jesz­cze ni­gdy cze­goś ta­kiego nie wi­dzia­łam – stwier­dziła Oli­via. – Tylko czemu nikt oprócz mnie nie po­dzi­wia tego ob­razu?

– Od­gro­dzi­łem go, żeby móc go za­pre­zen­to­wać na osob­no­ści klu­czo­wym VIP-om. Ale skoro sama tu pani tra­fiła, to śmiało, pro­szę się nie krę­po­wać.

– Ja ra­czej nie na­leżę do grona pań­skich VIP-ów – od­parła.

– Na pewno? Pani Oli­via Camp­bell, prawda?

Unio­sła brwi zdzi­wiona.

– Tak.

– W ta­kim ra­zie jako przed­sta­wi­cielka pana La­vauda jest pani jak naj­bar­dziej ważną osobą. Może się przed­sta­wię. Aaron Hun­ter-Wil­liams, ku­ra­tor tej wy­stawy. – Po­dał jej rękę, a ona ją uści­snęła, zszo­ko­wana tym, jak gład­kie ma dło­nie. I ja­kie wy­pie­lę­gno­wane: krótko ob­cięte pa­znok­cie i ładne, za­dbane skórki.

– Miło mi cię po­znać, Aaro­nie. Czyli re­pre­zen­tu­jesz ar­ty­stę?

– Od ja­kie­goś roku. Gdyby to ode mnie za­le­żało, Yen­nin już dawno stałby się roz­po­zna­walną marką. Ale tylko wy­trawny ku­piec po­trafi do­strzec praw­dziwy ge­niusz i go do­ce­nić. My­ślisz, że pan La­vaud byłby za­in­te­re­so­wany tym ob­ra­zem?

– No nie wiem.

– A może ty?

Za­gry­zła dolną wargę, po czym znowu po­de­szła bli­żej, sta­ra­jąc się oce­nić dzieło okiem in­we­stora. Ale nie po­tra­fiła tego zro­bić. Nie cho­dziło o jego ja­kość – ta, rzecz ja­sna, była zna­ko­mita. Dla niej li­czyło się ra­czej to, o czym mó­wiła jej matka: o od­czu­cia, ja­kie wy­wo­łuje. Oli­via my­ślała, że wstępny, nie­mal przy­tła­cza­jący za­chwyt, w jaki wpa­dła na wi­dok ob­razu, gdy we­szła do tej sali, z cza­sem osłab­nie – ale on tylko wzrósł, a oczy aż wy­szły jej z or­bit, kiedy przyj­rzała się wszyst­kim de­ta­lom. Gdyby mo­gła za­bu­tel­ko­wać to, co czuje, a po­tem to sprze­dać, zo­sta­łaby mi­lio­nerką.

– Gdyby było mnie na niego stać, zwi­nę­ła­bym go wszyst­kim sprzed nosa – przy­znała.

Aaron roz­cią­gnął usta w uśmie­chu.

– Wo­bec tego masz wy­śmie­nity gust. Pro­szę, po­in­for­muj pana La­vauda, że ten kon­kretny ob­raz cie­szy się du­żym za­in­te­re­so­wa­niem. Pewna bol­ly­wo­odzka ak­torka ma na niego oko. Nie­dawno wy­szła za mi­liar­dera z Ara­bii Sau­dyj­skiej i te­raz biorą go pod uwagę w ra­mach pre­zentu ślub­nego... – Za­wie­sił głos i do­tknął brzegu nosa, jakby to miał być ich mały se­kret. – Ale do­brze, że na ra­zie mo­żemy jesz­cze na­sy­cić nim oczy. Ob­raz ma szczę­ście. Może po­od­dy­chać. I dać się po­dzi­wiać, jak przy­stało na dzieło sztuki.

– Ten, kto go kupi, pew­nie po­wiesi go u sie­bie w domu. No wiesz, żeby mo­gli go po­dzi­wiać jego obrzy­dli­wie bo­gaci przy­ja­ciele ak­to­rzy czy im po­dobni. Może na­wet jego go­spo­sia. – Uśmiech­nęła się, dumna z tego, że po­ku­siła się o dow­cip, ale Aaron nie od­po­wie­dział jej tym sa­mym. Wła­ści­wie wy­glą­dał, jakby za­raz miał się roz­pła­kać.

– Po­zo­staje mieć na­dzieję. Oba­wiam się jed­nak, że na­bywca tej pracy ni­g­dzie jej nie po­wiesi. Ob­raz prę­dzej za­le­gnie w ja­kimś skarbcu.

Oli­via po­krę­ciła głową.

– Jak to? Je­śli ktoś nie chce na niego pa­trzeć w domu, po­wi­nien wy­sta­wić go w róż­nych ga­le­riach. Albo ofia­ro­wać mu­zeum. Zro­bić coś do­brego. Bo ta­kie dzieło na­leży oglą­dać.

Przy­tak­nął ski­nie­niem.

– Masz ra­cję. Ale tak wła­śnie wy­gląda dzi­siej­szy ry­nek sztuki. Kupcy mają na­dzieję, że je­śli ob­raz znik­nie na ja­kiś czas, tylko zy­ska na war­to­ści.

– Szkoda. – Oli­via miała wielką ochotę cap­nąć ne­migę i dać nogę.

– Zwa­żyw­szy na twoją pracę, my­śla­łem, że ro­zu­miesz, jak ważne jest roz­wi­ja­nie in­we­sty­cji.

– Ow­szem. To jed­nak nie zmie­nia faktu, że bar­dzo mi przy­kro. Co in­nego, gdyby pan La­vaud po­ko­chał ten ob­raz. Ale je­śli pod­cho­dzi do sprawy wy­łącz­nie jak do in­we­sty­cji, nie do­ra­dza­ła­bym mu kupna. To nie wy­daje się zbyt bez­pieczne.

– Kto gra bez­piecz­nie, ra­czej rzadko coś zy­skuje, prawda?

– Prawda. Gdyby cho­dziło o oso­bi­sty ma­ją­tek pana La­vauda, mógłby za­ry­zy­ko­wać. Je­śli jed­nak ma to być część stra­te­gii zwią­za­nej z pro­gra­mem eme­ry­tal­nym LUJO... Uwierz mi, jego pra­cow­ni­kom na pewno nie spodo­ba­łoby się, że ich ciężko za­ro­bione pie­nią­dze zo­stały za­in­we­sto­wane w coś tak nie­sta­bil­nego.

Aaron zro­bił krok w jej stronę.

– Nie dość, że masz wspa­niały gust, je­śli cho­dzi o sztukę, to jesz­cze głowę do fi­nan­sów. Przy to­bie, Oli­vio, czuję się tro­chę nie­po­rad­nie. Nie mo­głem się do­cze­kać, żeby w końcu po­znać tę ta­jem­ni­czą osobę, która miała się tu zja­wić w imie­niu pana La­vauda. Te­raz już wiem, dla­czego wy­brał aku­rat cie­bie. Może dasz się za­pro­sić na ko­la­cję? Wy­ja­śnił­bym ci do­kład­niej, dla­czego moim zda­niem Yen­nin to ar­ty­sta przy­szło­ści, i przed­sta­wił­bym moje plany do­ty­czące zbu­do­wa­nia jego po­zy­cji w świe­cie sztuki...

Oli­via za­ka­słała; tym py­ta­niem zbił ją z pan­ta­łyku. Czy cho­dziło mu o spo­tka­nie w in­te­re­sach? Czy może do­brze wy­czuła, że coś mię­dzy nimi za­iskrzyło? Do tej pory randki były ostat­nią rze­czą, o ja­kiej my­ślała. Nie wie­działa, czy to przez ten ob­raz, mu­zykę czy może in­ten­sywne spoj­rze­nie Aarona, któ­rym ją świ­dro­wał, ale na­gle zła­pała się na tym, że się ku niemu na­chyla.

– Liv! Tu­taj je­steś. Wszę­dzie cię szu­ka­łam. – Tri­cia wy­ro­sła na­gle po dru­giej stro­nie sznura, uno­sząc w ręku dwa kie­liszki szam­pana.

– Wy­gląda na to, że mamy to­wa­rzy­stwo – wy­szep­tał Aaron. De­li­kat­nie do­tknął ple­ców Oli­vii i po­kie­ro­wał ją w stronę ko­biety.

Tri­cia nie­mal upu­ściła szam­pana, kiedy zo­ba­czyła, z kim idzie Oli­via. Po­słała jej chy­try uśmie­szek.

– Prze­pra­szam, że wam prze­szko­dzi­łam...

Aaron nie­znacz­nie ski­nął głową.

– Mu­szę po­ka­zać ten ob­raz jesz­cze kilku in­nym go­ściom, ale miło było cię po­znać, Oli­vio. – Po­chy­lił się i le­ciutko mu­snął ustami jej po­li­czek, kła­dąc swoją cie­płą dłoń na jej ra­mie­niu.

I już w tam­tej chwili Oli­via wła­ści­wie stra­ciła dla niego głowę.

Może więc wcale nie było za wcze­śnie na za­rę­czyny. Ich zwią­zek od sa­mego po­czątku był prze­cież jak tor­nado. Nie­kon­wen­cjo­nalny, elek­try­zu­jący, ba­lan­su­jący na gra­nicy in­te­re­sów i przy­jem­no­ści. Nie dało się ukryć, że two­rzą zgrany ze­spół, a ta wy­stawa miała być tego do­wo­dem.

Drzwi windy się otwo­rzyły, a ona przy­ci­snęła ma­ry­narkę mocno do piersi. Kiedy we­szła po­now­nie do po­koju, ucie­szyła się, wi­dząc, że Aaron wciąż śpi. Ostroż­nie od­wie­siła ma­ry­narkę do szafy, prze­su­wa­jąc pal­cami po mięk­kim rę­ka­wie z wło­skiej wełny. Obok wi­siała su­kienka, którą miała wło­żyć na cze­ka­jącą ich ko­la­cję. Tak wiele za­le­żało od po­wo­dze­nia tego rejsu i wszystko miało się za­cząć już tego wie­czoru. Mu­siała się przy­go­to­wać.

We­szła pod prysz­nic, po­zwa­la­jąc, żeby go­rąca woda ob­myła jej ciało i uko­iła ten dziwny ucisk w brzu­chu. Prze­sa­dzała. Może po pro­stu tak dawno nie przy­da­rzyło jej się nic do­brego, że za­po­mniała już, ja­kie to uczu­cie.

To nie był strach ani na­wet ostroż­ność.

Ra­czej nie­cier­pliwe ocze­ki­wa­nie. Tak, to było to.

To mu­siało być to.

4

Stół był za­sta­wiony nie­do­pi­tymi kie­lisz­kami czer­wo­nego wina i pół­mi­skami gril­lo­wa­nego mięsa, za­sy­pany ostrymi odłam­kami sko­rup śnież­nych kra­bów; uro­czy­sta ko­la­cja dla VIP-ów w naj­eksklu­zyw­niej­szej ar­gen­tyń­skiej par­rilli w Ushuai oka­zała się wiel­kim suk­ce­sem. Choć Oli­via była pewna, że więk­szość go­ści przy­wy­kła ra­czej do re­stau­ra­cji od­zna­czo­nych gwiazd­kami Mi­che­lin i ele­ganc­kiej srebr­nej za­stawy, wszy­scy naj­wy­raź­niej po­czuli du­cha tego gra­nicz­nego mia­steczka. Pa­no­wał ra­do­sny, nie­fra­so­bliwy na­strój. Aaron sie­dział u szczytu stołu z Cu­tle­rem Hu­ghe­sem – pre­ze­sem agen­cji Pio­neer Ad­ven­tu­res i wła­ści­cie­lem statku MS Vi­gil.

Cu­tler był szy­chą. Ni­gdy wcze­śniej go nie spo­tkała, ale roz­po­znała go, gdy tylko zja­wili się w re­stau­ra­cji. Za­cho­wy­wał się ra­czej jak ce­le­bryta niż dy­rek­tor, re­gu­lar­nie go­ścił na an­te­nie te­le­wi­zji i był znany ze swo­jego pie­kiel­nego cha­rak­teru oraz z otwar­tego, bez­po­śred­niego stylu za­rzą­dza­nia (rzecz dość nie­ty­powa jak na Ka­na­dyj­czyka, nie­mniej wiele osób wska­zy­wało na jego szkoc­kie ko­rze­nie). Po­zo­wał na­wet na Do­nalda Trumpa, pro­wa­dząc wła­sne re­ality show – pod­róbkę The Ap­pren­tice.

Jego firma Pio­neer Ad­ven­tu­res sły­nęła z or­ga­ni­za­cji po­dróży do od­lud­nych miejsc i nie­bez­piecz­nych eks­pe­dy­cji. Na pierw­szy rzut oka to wszystko zda­wało się nie iść w pa­rze z wy­so­kiej klasy wy­stawą sztuki, ale Aaron zdra­dził Oli­vii w ta­jem­nicy, że Cu­tler długo już nie po­bę­dzie pre­ze­sem Pio­neer Ad­ven­tu­res. Za­mie­rzał sprze­dać firmę ja­kie­muś ta­jem­ni­czemu na­bywcy, który miał w pla­nach bar­dziej luk­su­sowy pro­jekt, a do­da­nie ta­kiej wy­stawy do li­sty atrak­cji do­stęp­nych na statku przy­cią­gnę­łoby nieco inną klien­telę. Wszystko było czę­ścią pa­kietu – i je­śli po­kaz od­nie­sie suk­ces, do­biją targu. Bez tego Cu­tler bę­dzie mu­siał zwi­nąć cały in­te­res, a setki pra­cow­ni­ków zo­staną bez pracy.

Oli­via ni­gdy by nie po­my­ślała, że Cu­tler jest pod tak dużą pre­sją, wi­dząc, jak za­ba­wia to­wa­rzy­stwo sza­lo­nymi opo­wie­ściami o swo­ich ry­zy­kow­nych eks­ce­sach. Roz­ta­czał wo­kół sie­bie nie­sa­mo­witą aurę i pe­wien ro­dzaj pry­mi­tyw­nego uroku. Ża­ło­wała, że sama nie po­tra­fiła za­cho­wy­wać się tak bez­tro­sko, kiedy jej wła­sne ży­cie się wa­liło.

Nie­mniej są­dząc po we­so­łej, emo­cjo­nu­ją­cej at­mos­fe­rze, Cu­tler ra­czej nie miał się o co mar­twić. Oprócz niego, jego żony In­grid, Oli­vii i Aarona w tym eks­klu­zyw­nym gro­nie go­ści znaj­do­wali się także Ro­bert i Aida Fre­ed­ma­no­wie, za­ło­ży­ciele in­ter­ne­to­wej firmy co­wor­kin­go­wej Do­uble­Net, która prze­żyła istny roz­kwit pod­czas pan­de­mii; Ta­riq i Greg Ak­ba­so­wie, za­można, wpły­wowa para ge­jów, z któ­rych je­den był ku­ra­to­rem słyn­nych wy­staw, a drugi kry­ty­kiem sztuki; De­li­lah Con­stance, młoda au­stra­lij­ska pro­jek­tantka mody, któ­rej nie­obecny mąż dzia­ła­jący w branży tech­no­lo­gicz­nej fi­nan­so­wał jej gust ar­ty­styczny i ko­lek­cję sty­lo­wych pe­ruk (tego wie­czoru zja­wiła się w dłu­gich do pasa czar­nych wło­sach); oraz Ste­fan Gre­nville, au­kcjo­ner z Art Abo­ard, na któ­rego wcze­śniej na­rze­kał Aaron.

Lu­dzie z naj­bliż­szego oto­cze­nia Cu­tlera, wszy­scy nie­cier­pli­wie cze­ka­jący na to, żeby od­być po­dróż na ko­niec świata – i sko­rzy­stać z wy­jąt­ko­wej oka­zji na­by­cia jed­nego z ob­ra­zów Yen­nina. By­naj­mniej nie byli je­dy­nymi po­ten­cjal­nymi kup­cami na po­kła­dzie, ale tylko w nich Aaron po­kła­dał swoje na­dzieje i dla­tego nie szczę­dził wy­sił­ków, za­bie­ga­jąc o ich względy.

Cho­ciaż może nie każdy z nich pa­łał rów­nie wiel­kim en­tu­zja­zmem. Sie­dząca obok Oli­vii In­grid do­piła resztkę wina i się wzdry­gnęła.

– Czy pi­gułki na cho­robę mor­ską można łą­czyć z al­ko­ho­lem? – zwró­ciła się do Oli­vii z nie­miec­kim ak­cen­tem, który z każ­dym wy­pi­tym kie­lisz­kiem sta­wał się co­raz wy­raź­niej­szy. Przez całą ko­la­cję roz­ma­wiały o bła­host­kach, ale do­piero te­raz In­grid po­zwo­liła, aby jej ele­gancka, wy­tworna ma­ska nieco się zsu­nęła, uka­zu­jąc cień sła­bo­ści.

Oli­via za­gry­zła wargę ze współ­czu­ciem.

– Źle zno­sisz ta­kie wy­prawy?

– Ow­szem. Nie po­wiem, że­bym cie­szyła się na ten rejs. Zwłasz­cza na „Shake’a Drake’a”.

– A co to ta­kiego? – Oli­via zro­biła wiel­kie oczy.

– Tak mó­wią o prze­pra­wie przez Cie­śninę Drake’a pod­czas na­prawdę złych wa­run­ków. Ten od­ci­nek trasy stąd aż do An­tark­tydy może się oka­zać albo naj­nie­bez­piecz­niej­szy na świe­cie, albo gładki jak stół. Na dwoje babka wró­żyła: albo trzę­sawka, albo błogi spo­kój jak na je­zio­rze. Masz ochotę na prze­jażdżkę w wi­rówce?

Oli­via aż się skrzy­wiła.

– Nie­zbyt. Chyba będą mu­sieli mnie wcze­śniej uśpić. – Pró­bo­wała zbyć to żar­tem.

Ale In­grid się nie ro­ze­śmiała. Za­miast tego jej i tak blada twarz stała się jesz­cze bled­sza. Za­częła się ba­wić kosz­towną bry­lan­tową za­wieszką na na­szyj­niku.

– Ty też cier­pisz na cho­robę mor­ską?

Oli­via po­krę­ciła głową.

– Raz mia­łam nie­fajną przy­godę na ło­dzi.

– I mimo to wy­bie­rasz się w rejs? Czy to mą­dre?

– Pew­nie nie.

In­grid unio­sła sta­ran­nie wy­pie­lę­gno­waną brew.

– Cóż, je­śli bę­dziesz po­trze­bo­wać to­wa­rzyszki do pi­cia, za­pu­kaj do mnie.

– Nie­wy­klu­czone, że tak zro­bię.

Oli­via ro­zej­rzała się wo­kół stołu. Więk­szość go­ści już po­szła, ko­rzy­sta­jąc z ostat­niej oka­zji do wy­spa­nia się na sta­łym lą­dzie. Na wi­dok pu­stego krze­sła Aarona zmarsz­czyła brwi. Prze­pro­siła In­grid i wstała, zdej­mu­jąc płaszcz z opar­cia krze­sła.

Sie­dzieli w osob­nej ja­dalni – z krze­słami o skó­rza­nych obi­ciach i bo­aze­rią. Ale w głów­nej sali także nie było Aarona.

Oli­via wy­szła na ze­wnątrz, wkła­da­jąc w po­śpie­chu płaszcz, za­sko­czona prze­ni­kli­wym chło­dem; w wy­dy­cha­nym po­wie­trzu wi­działa parę uno­szącą się z ust. Ulica była prak­tycz­nie pu­sta, je­śli nie li­czyć męż­czy­zny, który stał po dru­giej stro­nie pod dasz­kiem nad wej­ściem do in­nego lo­kalu. Oli­via za­uwa­żyła go tylko dzięki roz­ża­rzo­nej koń­cówce pa­pie­rosa, któ­rego pa­lił, bo kap­tur kurtki za­sła­niał mu twarz. Zmru­żyła oczy, pró­bu­jąc mu się le­piej przyj­rzeć.

Czy to nie ten sam fa­cet, któ­rego wi­działa na na­brzeżu?

Nie miała pew­no­ści. Ale znów ogar­nęło ją zna­jome dziwne uczu­cie.

Wró­ciła do re­stau­ra­cji, od­pę­dza­jąc od sie­bie pa­ra­no­iczne my­śli. I wtedy wła­śnie w ko­ry­ta­rzu pro­wa­dzą­cym do mę­skiej to­a­lety do­strze­gła Aarona. Był do niej od­wró­cony ple­cami i roz­ma­wiał ze Ste­fa­nem.

– Oli­via o tym wie?

Za­trzy­mała się, kiedy Ste­fan wy­mó­wił jej imię, i przy­cza­iła w głów­nej sali, tak żeby jej nie wi­dzieli.

– Nie, ostat­nio była... za­prząt­nięta czymś in­nym – od­parł z wy­raźną go­ry­czą Aaron. Do­brze to ukry­wał, ale Oli­via wie­działa, że ma do niej żal o to, jak się za­cho­wy­wała w ostat­nich mie­sią­cach. O to, do czego do­pro­wa­dziła. I wcale mu się nie dzi­wiła. Nie­mniej kiedy usły­szała to w jego gło­sie, po­czu­cie winy aż ści­snęło jej żo­łą­dek.

– Czyli nie po­win­ni­śmy mieć kło­po­tów?

– Wy­gląda na to, że za­gro­że­nie mi­nęło. Moja ostat­nia wia­do­mość chyba przy­nio­sła ocze­ki­wany sku­tek.

– Świet­nie. O tyle do­brze, że je­ste­śmy po dru­giej stro­nie globu. Poza tym za dwa ty­go­dnie wszystko się zmieni...

Cof­nęła się. Nie chciała, żeby przy­ła­pano ją na pod­słu­chi­wa­niu – poza tym nie ro­zu­miała nic z tego, o czym mó­wili, i tylko jesz­cze bar­dziej się za­nie­po­ko­iła.

Co to za za­gro­że­nie?

Czyżby Aaron coś przed nią ukry­wał?

Wie­działa, że przez ostat­nie mie­siące żyła jakby we mgle, jej umysł był prze­mę­czony. Ale te­raz, kiedy wszystko wra­cało do normy, mu­siała o to za­py­tać... Od­nio­sła wra­że­nie, że Aaron dźwiga cię­żar, któ­rym po­wi­nien się po­dzie­lić.

– Oli­via, tu je­steś. My­śla­łam, że ucie­kłaś, za­nim zdą­ży­łam się po­że­gnać. Wi­dzimy się na po­kła­dzie? – In­grid uści­snęła ją i po­ca­ło­wała w oba po­liczki, otu­la­jąc ob­ło­kiem per­fum, któ­rych za­pach pod ko­niec wie­czoru wciąż był nie­zwy­kle in­ten­sywny.

– Zde­cy­do­wa­nie. – Oli­via przy­kle­iła na twarz sze­roki uśmiech, otrzą­sa­jąc się z nie­po­koju.

– Pa­mię­taj, żeby mnie od­szu­kać. Mu­simy wy­sko­czyć na drinka. Szam­pan po­trafi roz­wią­zać wszyst­kie pro­blemy.

– Czy moja żona z cie­bie też pró­buje zro­bić al­ko­ho­liczkę? – Cu­tler ob­jął Oli­vię ra­mie­niem. – Ona aku­rat musi za­cho­wać czuj­ność, In­grid. Ma nosa do pie­nię­dzy. Aaron twier­dzi, że jest ja­kimś fi­nan­so­wym ge­niu­szem.

– Och, bez prze­sady – za­opo­no­wała Oli­via.

– Mówi tak tylko przez skrom­ność. – Aaron wy­ło­nił się na­gle z ko­ry­ta­rza, ujął dłoń Oli­vii i ją ści­snął. – Czyli wi­dzimy się ju­tro?

Cu­tler prze­stał obej­mo­wać Oli­vię i po­dał rękę Aaro­nowi.

– Przez naj­bliż­sze dwa ty­go­dnie nic tylko śnieg, lód i, mam na­dzieję, wiele sprze­da­nych dzieł.

– W to nie wąt­pię.

Wy­szli na ulicę. Aaron że­gnał się ko­lejno z po­zo­sta­łymi go­śćmi, ści­ska­jąc dło­nie i cmo­ka­jąc ich w po­liczki.

– Kto ma jesz­cze ochotę drinka? – spy­tała De­li­lah. – W tej za­bi­tej de­skami dziu­rze chyba do­stanę gdzieś po­rządne mar­tini?

– Chęt­nie się przy­łą­czymy – od­parł Greg, bio­rąc De­li­lah pod rękę.

Ta­riq jed­nak nie po­dzie­lał jego en­tu­zja­zmu. Przez cały wie­czór z nich dwóch był bar­dziej wy­co­fany, ale uległ pod sro­gim spoj­rze­niem Grega.

– Czemu nie? W końcu je­ste­śmy na wa­ka­cjach – stwier­dził.

– Du­żego wy­boru nie mamy, ale na końcu głów­nej ulicy wi­dzia­łem chyba cał­kiem przy­zwo­itą wi­niar­nię – za­uwa­żył Aaron. – Co ty na to, Livi?

– No, może sku­szę się na kie­li­szek – od­po­wie­działa Oli­via, zmu­sza­jąc się do uśmie­chu. Ale nie po­tra­fiła się wy­lu­zo­wać. Od­kąd wy­szli z re­stau­ra­cji, miała wra­że­nie, że są ob­ser­wo­wani. W gło­wie roz­brzmiało jej echo słów Aarona: „Za­gro­że­nie chyba mi­nęło”. Obej­rzała się za sie­bie. Na chod­ni­kach krę­ciło się parę osób, ale nikt nie wzbu­dził jej nie­po­koju.

Kiedy zmie­rzali do baru, trzy­mała się bli­sko Aarona. I na­gle go do­strze­gła. Ten sam męż­czy­zna ga­pił się na nich spod daszku re­stau­ra­cji.

Nie­zna­jomy po­chwy­cił jej spoj­rze­nie i za­czął się od­da­lać. Kiedy wszedł w snop świa­tła rzu­ca­nego przez po­bli­ską la­tar­nię, kap­tur opadł mu na plecy, uka­zu­jąc głowę ostrzy­żoną pra­wie na łyso z nie­wiel­kim wzor­kiem z wło­sów wy­cię­tym nad uchem. Ani na chwilę jed­nak nie ode­rwał od niej swo­ich ja­sno­nie­bie­skich oczu.

Oli­via moc­niej ucze­piła się kurtki Aarona.

– Kto to? – zwró­ciła się do niego, wska­zu­jąc ge­stem w kie­runku męż­czy­zny.

Ale nie­zna­jomy zdą­żył już znik­nąć.

5

Na­stęp­nego ranka we­szli na sta­tek. Rze­czy­wi­ście był tak im­po­nu­jący, jak mó­wiła Sara. Kiedy prze­szli z ja­dalni do głów­nego holu, Oli­via nie­mal za­po­mniała, że znaj­dują się na wo­dzie. Uda­wała, że są w foyer ja­kie­goś luk­su­so­wego ho­telu, z dala od po­dej­rza­nych ły­sych po­staci cza­ją­cych się w cie­niu. Z su­fitu spły­wała skrząca się szklana rzeźba, która wiła się spi­ral­nie, po­dob­nie jak efek­towne schody z mo­siężną ba­lu­stradą; wszyst­kie ele­menty były za­wie­szone na nie­mal nie­wi­docz­nych dru­tach, imi­tu­jąc roz­pry­sku­jące się w po­wie­trzu odłamki lodu.

– Cie­kawe, kto jest au­to­rem – rzu­ciła Oli­via, wy­chy­la­jąc się za ba­lu­stradę, żeby le­piej przyj­rzeć się dziełu.

Aaron po­dą­żył za jej spoj­rze­niem.

– To rzeźba in­spi­ro­wana in­sta­la­cjami La­svita. Cu­tler nie szczę­dził kosz­tów na od­no­wie­nie wy­stroju.

– Jak wi­dać, było warto. 

Zza ich ple­ców do­biegł czyjś głos. Oli­via od­wró­ciła się i zo­ba­czyła wy­soką, ele­gancką ko­bietę w schlud­nym gra­na­to­wym uni­for­mie i bia­łej ko­szuli, z wło­sami ze­bra­nymi do tyłu w gładki kok.

– Pan Hun­ter-Wil­liams? Pani Camp­bell? Je­stem Eli­sa­bet, kie­row­niczka rejsu jed­nostką MS Vi­gil. Nie spo­sób opi­sać, jak bar­dzo się cie­szymy, mo­gąc pań­stwa go­ścić na na­szym statku.

Aaron ujął jej dłoń i mocno uści­snął.

– Miło mi po­znać.

– Czyli sta­tek znacz­nie się zmie­nił? – spy­tała Oli­via.

– Prze­szedł kom­pletny re­mont. Nowe wnę­trza, nowe za­bez­pie­cze­nia. Mamy tu na­wet lą­do­wi­sko dla he­li­kop­te­rów. Te­raz to su­per­no­wo­cze­sny sta­tek eks­pe­dy­cyjny. Aż roz­piera mnie duma, że mogę na nim pra­co­wać. Może pań­stwa opro­wa­dzić?

Aaron po­krę­cił głową.

– W ostat­nich dniach zdą­ży­łem się już ro­zej­rzeć. Ale mam kilka py­tań od­no­śnie do har­mo­no­gramu po­dróży. Wiem, że au­kcja jest za­pla­no­wana na dzień szó­sty. Czy na pewno zbie­gnie się w cza­sie z prze­prawą przez koło pod­bie­gu­nowe?

– Ka­pi­tan zdaje so­bie sprawę z tego, ja­kie to ważne, ale musi za­cho­wać pewną ela­stycz­ność, je­śli cho­dzi o wszel­kie plany. Eks­pe­dy­cja na An­tark­tydę ni­gdy nie jest cał­kiem prze­wi­dy­walna. Po­goda, wa­runki pa­nu­jące na mo­rzu, gru­bość po­krywy lo­do­wej... To wszystko może wpły­nąć na prze­bieg po­dróży... – Kon­ty­nu­owali roz­mowę, scho­dząc po scho­dach w kie­runku głów­nej re­cep­cji. Oli­via szła tuż za nimi, za­pa­trzona w zwi­sa­jącą z góry in­sta­la­cję. Na dole scho­dów znaj­do­wała się mała ta­bliczka z na­zwą rzeźby. Bu­rza lo­dowa au­tor­stwa Perli We­in­berg.

Oli­vię ni stąd, ni zo­wąd prze­szył dreszcz.