Stowarzyszenie Srok. One for Sorrow - Zoe Sugg, Amy McCulloch - ebook
NOWOŚĆ

Stowarzyszenie Srok. One for Sorrow ebook

Zoe Sugg, McCulloch Amy

3,2

30 osób interesuje się tą książką

Opis

Ciało uczennicy znalezione na plaży.

Piętrzące się pytania, na które brak odpowiedzi.

Ktoś grozi, że znowu zabije.

Audrey Wagner jest nowa w Illumen Hall, elitarnej szkole z internatem. Nie czuje się tu zbyt dobrze. Wydaje się jej, że wszyscy przemykają niosącymi echo korytarzami, jakby czegoś się bali. Ivy, współlokatorka z internatu, też sprawia dziwne wrażenie. No i te sroki… O co chodzi z obsesją uczniów na punkcie srok?

Illumen Hall jest dla prymuski Ivy Moore-Zhang jak drugi dom. Dziewczyna ma na ten rok ambitne plany i ostatnie, czego potrzebuje, to zabierająca jej przestrzeń koleżanka (która na domiar złego wściubia nos w nie swoje sprawy!).

Audery i Ivy nie mogłyby chyba różnić się bardziej. Los jednak zmusza je do współpracy. Tragiczna śmierć jednej z uczennic Illumen Hall, która wstrząsnęła społecznością szkoły, staje się głównym tematem tajemniczego podcastu. Zapowiadają go złowieszcze słowa:

„Wiem, kto zabił Lolę. A jedno z was będzie następne”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 323

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (9 ocen)
1
4
0
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ainai1

Z braku laku…

Książka dla nastolatek. Nie ma rozwiązania zagadki więc trzeba czytać razem z 2 tomem.
00
coolturka

Z braku laku…

Thriller młodzieżowy z motywem darc academy.
00
emciaczyta

Dobrze spędzony czas

Q: Czytacie kryminały, ale młodzieżowe? Polecicie mi jakieś? Ja przeczytałam ich stosunkowo mało, a przyznam, że czyta mi się, je bardzo przyjemnie. Nie są krwawe czy brutalne i skupiamy się bardziej na zagadce i szukaniu tego złoczyńcy. I dziś opowiem wam o takim kryminale, który mnie bardzo zaangażował. Reklama - wydawnictwo insignis Książka po raz pierwszy ukazała się już w 2021 r. I wtedy też mnie zainteresowała, ale jakoś się nie złożyło się, żeby ją przeczytać. Teraz wyszedł drugi tom a razem z nim dodruk 1 i tu już wiedziałam, że przeszedł na nią czas. Mamy tutaj bohaterkę, która dopiero rozpoczyna swoją przygodę w angielskiej szkole z internatem. Szkoła tak naprawdę od początku budzi w niej dziwne emocje, czuję, że coś tutaj jest nie tak, że coś to się stanie lub stało. Na domiar złego dowiaduje się o bardzo tajemniczej śmierci uczennicy. Wszystko to zaczyna być bardzo dziwne, a jak dochodzi do tego jeszcze radiowy przekaz, który wróży więc ofiar, to już przelewa czarę gor...
00

Popularność




Tytuł oryginału Magpie Society. One for Sorrow

Tales Limited and Zoe Sugg, 2020

First published 2020 by Penguin Random House Children’s,80 Strand, London WC2R 0Rl

Penguin Books is part of the Penguin Random House group of companies whose addresses can be found at global.penguinrandomhouse.compenguin.co.ukpuffin.co.ukladybird.co.uk

Przekład Anna Kłosiewicz

RedakcjaAnna Hadała-Żołnik

KorektaPracownia 12A, Katarzyna Zegadło-Gałecka

Skład, adaptacja okładki Tomasz Brzozowski, Martyna Potoczny

Konwersja do wersji elektronicznej Aleksandra Pieńkosz

Copyright © for this editionInsignis Media, Kraków 2024Wszelkie prawa zastrzeżone

ISBN 978-83-68053-53-1

StoryLight, imprint Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 (12) 636 01 [email protected], insignis.pl

facebook.com/Wydawnictwo.Insignis

x.com/insignis_media (@insignis_media)

instagram.com/insignis_media (@insignis_media)

tiktok.com/insignis_media (@insignis_media)

Książkę tę dedykujemy Tracey i Marii, które nie przestają nas inspirować

Prolog

 

Tamtej nocy, kiedy zginęła, nasze telefony były wyłączone.

Ale policja nam nie uwierzyła.

„Dzieciaki nigdzie nie ruszają się bez komórek”, orzekli. „Mamy uwierzyć, że żadne z was nie siedziało na Snapfejsie albo Instabooku, czy czego tam teraz używacie, podczas imprezy z okazji zakończenia roku szkolnego? Że nikt nie zrobił sobie selfie, nie wrzucił story czy filmiku?”

Wszyscy mieliśmy na to tylko jedną odpowiedź: „Tak było”.

Mimo to sprawdzili nasze telefony, zalogowali się na każdym z nich do chmury. I nic.

Policjanci znaleźli na miejscu strzęp papieru. Był to fragment jednego z plakatów przytwierdzonych zszywkami do zbitej z wyrzuconego przez ocean drewna furtki, która znajduje się na samym szczycie prowadzących na plażę schodów. Wielkie drukowane litery składały się w hasło: ZERO TELEFONÓW, ZERO APARATÓW, ZERO MEDIÓW SPOŁECZNOŚCIOWYCH, ZERO WYJĄTKÓW.

Jakby ktokolwiek z obecnych na imprezie w ogóle potrzebował takiego przypomnienia. Na tym przecież polegała cała zabawa: chcieliśmy mieć okazję odciąć się od elektroniki. Zorganizować imprezę, która w żaden sposób nie zostanie zarejestrowana, a my będziemy mogli przetańczyć całą noc w cudownej anonimowości i zdobyć wspomnienia, do których w żaden sposób nie da się później wrócić za pomocą zdjęć czy filmików. Nikt nie złamał tej zasady, nikt nawet nie próbował. Na pewno któreś z nas dostrzegłoby zdradliwą poświatę wyświetlacza smartfonu czy błysk lampy aparatu.

Pewnie byli wśród nas i tacy, którzy mogliby złamać przepisy prawa, gdyby uznali, że to konieczne, ale naruszyć naczelną zasadę imprezy na zakończenie roku szkolnego? Nikt by się nie odważył.

Policjant, który przesłuchiwał nas pojedynczo, tylko przewracał oczami. „Próbujecie mi wmówić, że wszyscy przestrzegaliście tych reguł? Nie wierzę wam”.

Nie mogliśmy mu nic pokazać na potwierdzenie naszych słów. Dlatego właśnie kazał nam wszystko opowiedzieć.

Tego wieczora na plaży kłębiły się wokół ogniska tłumy ludzi. Języki ognia strzelały w niebo, a część przesyconych morską solą kawałków drewna płonęła na zielono. Tańczyliśmy na piasku, a nasze cienie padały na wapienne klify wznoszące się nad podkowiastą zatoką tak, że wyglądało to, jakby skały się poruszały. W oddali fale rozbijały się o brzeg, pozostawiając na piasku wodorosty i muszle. Wieczór był ciepły, nad Wielką Brytanię nadciągała kolejna fala letnich upałów.

No i oczywiście na plaży w tym tłumie byliśmy my. Bez mundurków wyglądaliśmy dziwnie, aż trudno było rozpoznać, kto jest kim. Cóż za ironia; stroje zaprojektowane po to, by ujednolicić nasz wygląd, stawały się w pewnym sensie czystym płótnem, na którym mogliśmy dać wyraz swojej indywidualności, prawda? A w prywatnych ciuchach wyglądaliśmy teraz jak zwyczajne nastolatki. Chociaż nimi nie byliśmy.

Byliśmy uczniami Illumen Hall.

To właśnie sprawiało, że nasza impreza była inna. Normalnie w ciągu roku na naszych imprezach bywali też uczniowie innych szkół, impreza z okazji Samhain stała się wręcz legendarna, a ten, kogo ominęła nasza zabawa bożonarodzeniowa, równie dobrze mógł się już pożegnać z jakąkolwiek namiastką życia towarzyskiego.

Ale impreza na plaży z okazji zakończenia roku szkolnego była wyłącznie nasza. Żyliśmy razem przez cały rok, więc niezależnie od tego, czy człowiek lubił szkołę, czy nie, myśl o rozstaniu się na czas wakacji budziła we wszystkich coś na kształt melancholii. Choćbyś starał się tego ze wszystkich sił unikać, należąc do sześciuset wybranków uczących się w Illumen Hall, stanowiłeś trybik szkolnej machinerii. Lato miało nas rozdzielić, więc chcieliśmy, żeby impreza pożegnalna była ostatnim wspomnieniem, które pozwoli nam jakoś przetrwać dwa miesiące przymusowej separacji.

W powietrzu unosił się pachnący drewnem dym, rozpalone polana trzaskały wesoło wśród płomieni, posyłając snopy iskier ku szybko ciemniejącemu niebu. W połączeniu z basowymi dźwiękami muzyki i magnetycznym rytmem kołyszących się ciał miało to w sobie coś wręcz hipnotyzującego – a może to raczej zasługa alkoholu lejącego się strumieniami do naszych papierowych kubków.

Przyszedł przypływ, niemal całkowicie odcinając zatokę, tak że jedyną drogę odwrotu stanowiły teraz grubo ciosane, wycięte w skale schody. To była naprawdę cudowna scena: my, piasek, fale i ogień.

Dopóki w pewnym momencie w muzykę nie wdarł się mrożący krew w żyłach krzyk.

Tłum kręcących się ciał zamarł bez ruchu, a potem nagle panika rozlała się po nim gwałtowną falą, zupełnie jakby to była iskra przeskakująca z jednej osoby na drugą. Krzyki nie milkły, muzyka urwała się jak za dotknięciem magicznej różdżki, a potem wszyscy rzuciliśmy się w stronę wody.

Wrzask dobiegał właśnie z tamtej strony. Na brzegu majaczyła jakaś postać. Słońce zapadło już za horyzont, ale pozostało jeszcze dość rozproszonego światła, by dało się coś widzieć.

Na piasku spoczywało nieruchomo ciało dziewczyny, fale lizały podeszwy jej stóp. Leżała na brzuchu, ale głowę miała przekrzywioną tak, że widać było jej nienaturalnie niebieskofioletowe wargi.

Blada skóra, posiniałe usta, splątane włosy i rozrzucone ramiona.

Na plecach miała misterny tatuaż sroki. Odwzorowano ją w najdrobniejszych szczegółach między łopatkami ofiary, które wystawały po obu stronach kręgosłupa niczym ostrza noży. Skrzydła ptaka były rozłożone szeroko, tak że czubki lotek sięgały obojczyków dziewczyny, a koniec ogona niknął pod brzegiem dekoltu sukienki.

A potem rozległ się czyjś głos:

– Ktoś musi pobiec do miasta zawiadomić policję. Ona nie żyje.

Audrey

Czy istnieje gorsze doświadczenie od rozpoczynania nauki w kompletnie nowej szkole?

Okazuje się, że tak. Rozpoczynanie jej w nowej szkole w zacinającym deszczu i przy podmuchach wiatru przypominających siłą huragan. Wakacje były czasem przeprowadzki. Przeniosłam się z miłego liceum z tradycjami gdzieś w ciepłej, słonecznej Georgii do marnej namiastki Hogwartu na osamotnionym półwyspie na południu Anglii, na dodatek w najgorszą pogodę, jakiej kiedykolwiek doświadczyłam. Wycieraczki w mercedesie taty migają jak szalone, a pomruk nadal pracującego silnika zdaje się odzwierciedlać gwałtowne bicie mojego serca.

– Bądź grzeczna, Audrey – mówi tata, nawet nie odwracając głowy w moją stronę.

„Bądź grzeczna”. Czy słowa mogły zabrzmieć bardziej wieloznacznie? O co tak naprawdę mu chodzi? „Nie zawal tego, nie pogarszaj sprawy, bo jeszcze tylko dwa lata, a wreszcie przestaniemy ponosić za ciebie odpowiedzialność i będziemy mogli umyć od tego wszystkiego ręce raz na zawsze”? Chociaż, oczywiście, żadnej z tych rzeczy nie wypowiada na głos. Kryją się one w napiętych barkach taty i fakcie, że mamy w ogóle tu z nami nie ma, bo zabrała Jasona, mojego młodszego brata, na południe Francji. Edison, starszy brat, wyjechał na studia do New Haven, więc też na wiele mi się nie przyda.

Nie odpowiadam tacie. Zamiast tego wciągam głęboko powietrze i odwracam twarz w stronę okna. Jeśli wcześniej wydawało mi się, że na zdjęciach dostępnych na stronie szkoła wygląda na wiekową, to w realu okazuje się jakby żywcem przeniesiona z innego stulecia. Wręcz ze średniowiecza. Wcale nie zdziwiłby mnie widok odrąbanych głów co słabszych uczniów, zatkniętych na pale między wieżyczkami, zupełnie jak w Grze o tron. Mimo wszystko prędzej wolałabym narazić się na gniew Lannisterów niż zostać w samochodzie z tatą choć o sekundę dłużej, więc otwieram drzwi, przyciskam torebkę Chanel do piersi i wyskakuję na deszcz.

Tata krzyczy coś za mną, kiedy biegnę w stronę wejścia, ale wiatr porywa jego słowa.

Mam naprawdę spektakularne wejście, kiedy wpadam do środka przez dobrze naoliwione drzwi, a potem przystaję wreszcie, pozwalając, by deszczówka spływała ze mnie na wyfroterowany parkiet.

Drzwi zamykają się za mną bezszelestnie, odcinając odgłosy szalejącej na zewnątrz ulewy, a ta nagła cisza okazuje się wręcz niepokojąca. Powoli podnoszę wzrok, starając się dostrzec jak najwięcej szczegółów. Moje spojrzenie zatrzymuje się na wielkim portrecie olśniewającej damy w kunsztownie zdobionej sukni z zielonego jedwabiu. Kobieta wpatruje się w drzwi, zupełnie jakby oceniała każdego, kto przekracza próg. Czuję się, jakbym miała jedynie pięć centymetrów wzrostu, co jest dosyć dziwne, bo liczę ich sobie sto osiemdziesiąt i zwykle to ja patrzę na resztę świata z góry.

– Nieco onieśmielająca, prawda?

Odwracam się w stronę źródła głosu: kobiety w eleganckim jasnoróżowym kostiumie i pasujących do niego czółenkach na niskim obcasie.

– Aha. – Mój przeciągły akcent z południa Stanów rozbrzmiewa echem po całym hallu. Uch. Nigdy wcześniej nie udało mi się zabrzmieć dokładnie tak nie na miejscu, jak właśnie się czułam.

– Zapewne panna Wagner?

– Och, ekhm, wystarczy Audrey – odpowiadam.

Kobieta zaciska usta w namiastce uśmiechu, nie wygląda na specjalnie przekonaną do podobnej familiarności.

– Nazywam się Abbott, jestem dyrektorką Illumen Hall. – Wyciąga do mnie rękę, więc ściskam ją lekko. – Widziałam, jak podjechaliście razem z tatą na dziedziniec, przykro mi, że nie mogłam wyjść was powitać, ale… – Pani dyrektor wzrusza ramionami i wskazuje kałużę u moich stóp. – Twoje bagaże już bezpiecznie dotarły, więc od razu zaprowadzę cię do twojej sypialni.

Unoszę lekko brew.

Wiem, że firma mojego taty jest duża i ważna, ale czy to normalne, żeby sama dyrektorka służyła uczniom za przewodnika?

– A gdzie są wszyscy? – pytam.

– Większość uczniów zjawi się dopiero po południu, akurat na inaugurację nowego roku.

Pani Abbott nie czeka, aż jej słowa wybrzmią do końca, więc czym prędzej ruszam za nią, a podeszwy moich japonek popiskują na drewnianym parkiecie. Uderzam biodrem o poręcz schodów i z trudem powstrzymuję się, żeby nie zakląć na głos. „Ta niezdarna, hałaśliwa Amerykanka o niewyparzonym języku” to nie jest wrażenie, jakie chciałabym wywrzeć na pani Abbott podczas naszego pierwszego spotkania. Zwykle nie jestem aż tak niezgrabna, ale tutaj nie potrafię powstrzymać się przed wyciąganiem szyi, żeby popatrzeć na kamienne przepięknie rzeźbione sklepienie albo ogromne obrazy sięgające niemal od sufitu po podłogę. Nigdy wcześniej nie byłam w takim miejscu, które nie byłoby jednocześnie muzeum albo galerią.

– Umieściliśmy cię w Domu Heliosa – mówi pani Abbott, prowadząc mnie po schodach w górę. – Będziesz dzielić sypialnię z jedną z naszych najlepszych uczennic, panną Moore-Zhang, więc możesz zwracać się z wszelkimi pytaniami właśnie do niej. Kiedy trochę się już u nas zadomowisz, z pewnością chętnie oprowadzi cię po szkole.

Wciągam gwałtownie powietrze. Naprawdę mam nadzieję, że zaprzyjaźnię się ze swoją współlokatorką. Liczę na zupełnie nowy początek – nowy kraj, nowa szkoła i zupełnie nowi znajomi. Brendan, który był jeszcze wtedy moim chłopakiem, roześmiał się tylko na wiadomość, że będę dzielić pokój z inną dziewczyną. „Ty? Księżniczka Audrey?” Najlepsze przypomnienie, dlaczego jest już byłym.

Skręcamy w korytarz na drugim piętrze, pośrodku leży spora kupa gruzu, którą musimy wyminąć. Pani Abbott cmoka z niezadowoleniem na widok ogromnej dziury w suficie, a kiedy przenosi wzrok na moją skrzywioną twarz, czym prędzej wyjaśnia:

– W czasie wakacji mieliśmy tu mały remont, który, jak mnie zapewniono, ma się zakończyć jutro. – Przy ostatnich słowach odrobinę podnosi głos.

Wydaje mi się, że gdzieś spod sufitu dobiega potwierdzające chrząknięcie. Ciekawe, czy pani Abbott sądzi, że natychmiast polecę donieść o tym tacie. Ta, już pędzę!

Staram się za bardzo nie ubrudzić, kiedy zmierzam za dyrektorką w głąb korytarza.

– Masz przy sobie kartę? – pyta pani Abbott, kiedy zatrzymujemy się przed podwójnymi drzwiami.

– Och, chyba… – Przetrząsam zawartość torebki, na pewno wetknęłam gdzieś tutaj ten durny identyfikator. Ma wielkość karty kredytowej i najwyraźniej stanowi dostęp do rozmaitych miejsc na terenie szkoły, wliczając w to moją sypialnię.

Pani Abbott czeka kilka sekund, a kiedy moje poszukiwania stają się coraz bardziej nerwowe, wzdycha leciutko, zdradzając coś na kształt poirytowania, a następnie wyjmuje własną kartę z kieszeni żakietu i przesuwa nią przez zamek.

– Musisz pilnować karty, bez niej będziesz miała problemy z poruszaniem się po szkole.

– Jest! – wołam, wyciągając wreszcie kartę spomiędzy kosmetyczki a etui ze słuchawkami, a potem ostentacyjnie wkładam ją do zamykanej na suwak kieszonki z przodu torebki.

Mijamy coś, co wyglądem przypomina rząd umieszczonych za szybą skrzynek na listy, jedna z przegródek jest oznaczona moim nazwiskiem.

– Jesteśmy. – Zatrzymujemy się przed drzwiami z cyfrą siedem. – To będzie twój dom na resztę roku szkolnego. Przykro mi, ale muszę cię tu zostawić. Jak sama widzisz, mamy jeszcze sporo spraw do załatwienia, zanim jutro zapanuje tu kompletny chaos. Panna Moore-Zhang z pewnością wkrótce się pojawi, a na razie rozpakuj się, proszę, i rozgość. Aha, i panno Wagner – witamy w Illumen Hall.

– Dziękuję – odpowiadam.

Na usta cisną mi się miliony pytań, jednak pani Abbott odchodzi, zanim zdążę je zadać, więc tylko nabieram głęboko powietrza, po czym zebrawszy się na odwagę, wreszcie otwieram drzwi.

Pierwsze, co dostrzegam, to znajdujące się dokładnie na wprost wykuszowe okno ozdobione białymi tiulowymi firankami i brązowymi zasłonami z ciężkiego aksamitu. Tuż obok niego stoi niewielka, obita zielonym atłasem kanapa. Idealny kącik do lektury – może nawet ja czasem się skuszę i zaszyję się tu z książką. Poza tym, chociaż na zewnątrz szaleje akurat burza, można założyć, że przy ładnej pogodzie przez to okno wpada do środka sporo światła. Ściany są wyłożone boazerią w intensywnie wiśniowym kolorze, a na wyposażenie składają się dwa ustawione naprzeciwko siebie pojedyncze łóżka, dwie identyczne szafy, dwa biurka i dwie komody, zupełnie jakby ktoś ustawił pośrodku pomieszczenia lustro.

Kilka klepek parkietu jest obluzowanych, stukają lekko pod moimi stopami, ale wystarczy je chyba zakryć dywanikiem. Przydałoby się też parę obrazków na ścianach, które ociepliłyby to smutne wnętrze, jakieś ozdoby i… nie powinno być źle. Uśmiecham się do siebie i wyciągam telefon, żeby zrobić zdjęcie dla Lydii, mojej najlepszej przyjaciółki z rodzinnego miasta. Ma fioła na punkcie urządzania wnętrz, więc pewnie będzie miała sporo pomysłów, jak ożywić ten pokój.

Moje pudła i walizki stoją na korytarzu, ale nie spieszy mi się z wnoszeniem ich do środka. W końcu wyjmuję pierwszą rzecz – to mój szkolny mundurek, wyprasowany i czyściutki, jeszcze w pokrowcu z pralni chemicznej. Rozpinam zamek i przez chwilę wpatruję się w zestaw – mój nowy strój na cały ten rok. Wełniana granatowa marynarka ma złote guziki w kształcie gwiazdek, do tego plisowana spódniczka w tym samym kolorze, przeszywana złotą nitką. Mogło być gorzej.

Aż podskakuję na dźwięk głosu, który rozlega się za moimi plecami.

– Nie zadamawiaj się tu za bardzo. Ten pokój jest przeklęty.

Ivy

– Ten pokój jest przeklęty – mówię, wymijając białą, wysoką blondynkę stojącą w progu. Nowa wygląda na dosyć wrażliwą.

„Bądź życzliwa”. Słowa mamy wciąż pobrzmiewają mi w głowie. Paskudny wypadek Loli na początku wakacji to już wystarczający powód, by ten rok szkolny okazał się naprawdę trudny. No i ciężko mi być życzliwą, kiedy właśnie mam poznać dziewczynę, dla której muszę poświęcić prywatność.

A jakby tego było mało, wszystko w niej zdaje się krzyczeć, że nigdy w życiu się nie dogadamy. W jednej ręce ściska wielkiego smartfona w różowym puchatym etui, przez ramię ma przerzuconą krzykliwą torebkę od jakiegoś znanego projektanta. Na dworze panuje koszmarny ziąb, tymczasem ona ma na nogach japonki. Zwykle nie lubię wydawać osądów na temat ludzi, zanim nie zamienię z nimi choćby słowa, ale w tym przypadku… naprawdę, wystarczy na nią popatrzeć.

Odwraca się na dźwięk mojego głosu i wpatruje się we mnie niebieskimi rozszerzonymi przerażeniem oczami.

– O mój Boże, ale mnie przestraszyłaś! Cześć, jestem Audrey.

Och, jest jeszcze gorzej. To Amerykanka.

Odwiesza na drzwi pokrowiec z pralni i wyciąga do mnie ręce, ukazując w szerokim uśmiechu idealne bielutkie zęby.

– Tak się cieszę, że mogę cię poznać! – dodaje.

Uchylam się przed jej uściskiem.

– O rany… to dla mnie trochę za szybko – mamroczę pod nosem, a potem ignorując jej urażoną minę, wymijam Audrey i kładę swój wysłużony skórzany plecak na jednym z łóżek, żeby je sobie zaklepać. Jest lepsze, bo ma widok z wykuszowego okna i zupełnie nowy materac, ale takie rzeczy wie się tylko wtedy, gdy poznało się pokój od podszewki, czyli tak jak ja.

– Biorę to łóżko – wypowiadam na głos oczywistość, ale moja nowa współlokatorka chyba właśnie tego potrzebuje.

Wzrusza ramionami, a potem kładzie swoją torbę na drugim łóżku. Kiedy siada, wysłużone sprężyny protestują z jękiem. Zastanawiam się, z jakiego zakurzonego magazynku wyciągnęli ten staroć, żeby przerobić przestronny pojedynczy pokój na ciasną dwójkę.

– A więc jesteś moją współlokatorką – mówi nowa.

– Cóż za imponująca umiejętność dedukcji – odpowiadam, starając się przybrać jak najbardziej wytworny ton. – Jestem Ivy.

Nowa marszczy brwi, a potem zaczyna skubać starannie opiłowany i umalowany na pudrowy róż paznokieć. Odwracam się do niej plecami i udaję bardzo zaprzątniętą przeglądaniem zawartości swojej walizki, chociaż ogarniają mnie lekkie wyrzuty sumienia. To nie jej wina, że jestem w takim paskudnym nastroju. No dobra, trochę jednak jej. Ale ona o tym nie wie.

Marzyłam o tym, że ten rok będzie najlepszy, od pierwszej spędzonej w Illumen Hall nocy, kiedy wpatrywałam się w sufit, podczas gdy pozostałe dziewczęta, z którymi musiałam dzielić sypialnię, wierciły się w łóżkach albo pochrapywały. W tym roku miałam wreszcie dostać samodzielny pokój. Zakuwałam jak szalona i zachowywałam się jak istny wzór cnót, byle tylko zostać tą jedną jedyną uczennicą z przedostatniej klasy liceum w Domu Heliosa, której przypadnie w udziale przywilej posiadania osobnej sypialni. Kiedy pod koniec zeszłego roku szkolnego usłyszałam, że moje starania odniosły pożądany skutek, miałam ochotę skakać pod sufit.

Po prostu Illumen Hall to mój dom. Na pewno w porównaniu z mikroskopijnym mieszkaniem komunalnym mojej mamy. A teraz wreszcie miała nadejść chwila, że nie będę musiała dzielić tego domu z nikim innym, bo dostanę własny jego skrawek – dawny pokój Loli. Zawsze go jej zazdrościłam, a po śmierci Loli miałam też nadzieję, że właśnie tutaj będę czuła z nią jakiś rodzaj bliskości.

Do czasu gdy pani Abbott zapytała, czy zgodzę się dzielić sypialnię z Audrey Wagner. Tą nową uczennicą z Ameryki.

Tak naprawdę nie było to pytanie, tylko polecenie, a kiedy pani Abbott wydaje polecenie, nikt nawet nie próbuje protestować.

– Od dawna chodzisz do tej szkoły? – Nowa zwraca się do moich pleców. Wydmuchuję głośno powietrze przez nos, nie przerywając opróżniania zawartości mojej walizy, ale kiedy nie odpowiadam, nowa trajkocze dalej. Rany, czy ona nie chwyta aluzji? – Naprawdę nie mam pojęcia, jakim cudem dajecie tu radę normalnie żyć. Ja czuję się tu jak w jakimś cholernym muzeum. – Jej akcent działa mi na nerwy, ale zaciekawiła mnie na tyle, że znowu odwracam się w jej stronę.

Uśmiecha się naprawdę szeroko, tak że widzę wszystkie jej zęby. Są równiutkie i niemal lśniące bielą, aż robię się odrobinę zazdrosna. Oczy ma błękitne, zupełnie jak u porcelanowej lalki, a jej włosy, zwisające teraz w mokrych strąkach, kręcą się jak u prawdziwej fanki stylu boho. Dziewczyna rodem z kalifornijskiej plaży.

Wydaje się zupełnie niewinna i naprawdę szczera. Czy to właśnie nazywają urokiem dam z Południa? Natychmiast biorę się w garść. Nie mam ochoty zaprzyjaźniać się z tą dziewczyną, ale historia naszej szkoły to jeden z moich ulubionych tematów, więc nie potrafię się powstrzymać.

– Ta część budynku jest dosyć współczesna… zdaje się, że z czasów wiktoriańskich.

Nowa otwiera usta.

– Zaraz, czyli ma co najmniej sto lat?

Przewracam oczami.

– Zależy ci na starociach? Mamy tu budynek, który został wzniesiony w tysiąc czterysta osiemdziesiątym siódmym roku.

– Jejku. Niektóre budynki w Savannah – to znaczy w moim rodzinnym mieście – pochodzą z dziewiętnastego wieku, czyli zdaniem niektórych są… zajebiście stare.

Zaciskam usta, żeby ukryć uśmiech. Może jednak nie jest tak niewinna, jak mi się wydawało.

Odwracam się gwałtownie. Przyszłam tu tylko po to, żeby zająć lepsze łóżko, a to już załatwione. Czeka mnie tyle nauki w tym roku, mam tyle zajęć i tylu przyjaciół takich jak Harriet, Tom, Max i Teddy – nie trzeba mi nowych znajomych. Już i tak zepsuła mi cały rok szkolny samym pojawieniem się, więc nawet nie chcę jej lubić. Skoro mamy dzielić sypialnię, zamierzam być dla niej jedynie uprzejma. Ruszam w stronę drzwi, a ona natychmiast też zrywa się na równe nogi.

– Hej, a może oprowadzisz mnie po szkole? Chyba sporo o niej wiesz. Przysięgam, będę idealną współlokatorką. A poza tym robię pyszne s’more przy użyciu świeczki i widelca…

– A co to takiego? – pytam, marszcząc przy tym brwi, chociaż doskonale znam odpowiedź.

– Och, nie jadacie ich tutaj? Przecież są przepyszne. To taka pianka z czekoladą i dwoma grahamowymi krakersami.

– Jakimi? Gramowymi? – Nabijanie się z niej przychodzi mi o wiele za łatwo.

Nowa zaczyna się jąkać.

– Och, to takie, hm, jakby ciasteczka?

Czekam z uniesioną brwią, a nowej lekko opadają ramiona.

– Tego też tutaj nie macie?

Kręcę głową, a potem odpowiadam głosem ociekającym sarkazmem:

– Ale to brzmi jak umiejętność, która bardzo ci się tutaj przyda – na pewno świetnie się odnajdziesz.

– Zabawna jesteś – odpowiada, uśmiechając się, aż zwężają jej się powieki.

Najwyraźniej mamy zupełnie odmienne poczucie humoru, a ta rozmowa robi się dziwna nawet jak na moje standardy.

Ona naprawdę nie ma pojęcia, w co się wpakowała. A ja wiem, że pani Abbott przydzieliła ją do mojej sypialni, bo liczy, że wezmę nową pod swoje skrzydła i przygotuję ją na tę niezłą jazdę, jaką okaże się przedostatnia klasa liceum. Może w zeszłym roku nawet bym tak zrobiła. Ale to było przed tym okropnym wypadkiem na plaży dwa miesiące temu. Zanim Lola zginęła. Zanim moja prywatność stała się dla mnie ważniejsza niż cokolwiek innego.

„Bądź życzliwa”, w uszach znów pobrzmiewają mi słowa mamy. Zaciskam zęby.

– Te s’more na pewno są pyszne – mówię ze sztucznym westchnieniem. – Przez całe to gadanie o jedzeniu zrobiłam się okropnie głodna, więc może pokażę ci drogę do jadalni? Za parę godzin mamy apel inauguracyjny, więc zostało ci jeszcze trochę czasu, żeby coś przekąsić.

– Jesteś pewna? – Nowa z wahaniem sięga po swoją torebkę. Może zniechęciłam ją do siebie tymi żarcikami na temat jej przysmaku, bo na moment przystaje, rozgląda się jeszcze raz po pokoju.

– To idziesz czy nie?

Nowa przygryza dolną wargę. Wygląda na wystraszoną, aż przenika mnie dreszcz. Czego ona może się bać?

– Zaraz po przyjściu powiedziałaś coś dziwnego… Że ten pokój jest przeklęty? Co miałaś na myśli? – Teraz wpatruje się prosto we mnie.

Oddycham głęboko, starając się zachować pozory spokoju. Przecież wcale nie chcę, żeby czuła się tutaj swobodnie. Ma się stąd jak najszybciej wynieść.

– A, to… pani Abbott ci nie powiedziała? Ostatnia dziewczyna, która go zajmowała, w te wakacje utonęła.

Audrey

Rany, co za makabra, aż się wzdrygam. Przez dłuższą chwilę wpatrujemy się w siebie bez słowa. Moja współlokatorka jest już ubrana w szkolny mundurek, w klapę ma wpiętą plakietkę z wygrawerowaną literą P. Mając szczuplutką figurę, ciemne włosy przycięte w gładkiego boba i letnią opaleniznę, na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie niepozornej, ale jej słowa dają nieźle popalić.

A ja z całą pewnością nie mam ochoty słuchać więcej o utonięciach.

– Wiesz co? Wydaje mi się, że jednak dam sobie radę sama. Ostatecznie to tylko szkoła, a nie jakiś labirynt. Do zobaczenia później.

Ivy chyba nie tego się spodziewa. Spina mięśnie – nigdy wcześniej nie widziałam, żeby ktokolwiek był w stanie do tego stopnia się usztywnić – zaraz potem jednak po prostu wzrusza ramionami.

– Jak sobie chcesz.

Właściwie to mam nadzieję, że wskaże mi przynajmniej, w którą stronę idzie się do tej jadalni, ale ona wychodzi bez słowa. Oddycham głęboko, nieświadomie przez cały ten czas skubałam krawędź paznokcia, jeśli nie przestanę, za chwilę zedrę całkiem lakier, może nawet z warstwą płytki. Rozplatam ręce, chowam palce do wnętrza dłoni. Nie pozwolę, żeby ta dziewczyna – a wręcz cała ta szkoła – popsuła mi manikiur.

Przecież nie może być tak trudno poruszać się po tym miejscu.

Drzwi są wyposażone nie tylko w nowoczesny mechanizm na kartę, zupełnie jak w hotelach, ale też w zwykły staromodny zamek, ponieważ nie dostałam jednak żadnego klucza, chowam laptop, po prostu wsuwając go pod kołdrę na łóżku, a potem zatrzaskuję ciężkie drzwi za sobą. Pozbawiona punktów orientacyjnych, ostatecznie decyduję się pójść w kierunku przeciwnym do tego, z którego dotarłam tu w towarzystwie pani Abbott.

Jeny, naprawdę mam nadzieję, że nie wszyscy w tej szkole są równie wredni jak moja współlokatorka. Przywykłam do tego, że ludzie mnie lubią – chcę, żeby mnie lubili. Już zaczynam rozmyślać nad sposobami zdobycia sympatii Ivy. Jej plecak wyglądał na stary i zniszczony, a ja mam w domu co najmniej trzy takie same, które mogłabym jej podarować…

Nie, tak zrobiłaby dawna Audrey. Ta, która była gotowa gimnastykować się niczym jakiś jogin, byle tylko zaskarbić sobie czyjąś sympatię. I jak się to dla mnie skończyło? Byłam poskręcana w supełki, których nikt nie był w stanie rozwikłać. Nie zamierzam powtarzać tego błędu.

Kiedy docieram korytarzem do kolejnego ogromnego hallu ze schodami prowadzącymi w rozmaitych kierunkach, włączam Snapchata, żeby wysłać Lydii selfie. Pozuję wsparta o wypolerowaną balustradę, starając się ująć na fotografii jak najwięcej szczegółów eleganckiego wnętrza i nadal wyglądać przy tym uroczo. Dodaję jeszcze do zdjęcia kilka emotikonek z serduszkami zamiast oczu, a potem klikam wreszcie „wyślij”. Czuję ucisk w piersi. Tak bardzo tęsknię za przyjaciółką.

To znaczy: tęsknię za tym, co było pół roku temu, za tamtymi Audrey i Lydią. Zanim wszystko się zmieniło. Kręcę głową. Przecież to ma być dla mnie zupełnie nowy początek.

Od strony schodów na parter napływa gwar głosów, pewnie zaczynają się już zjeżdżać pozostali uczniowie. Żołądek ściska mi się na samą myśl o tym, że niedługo poznam zupełnie nowych ludzi. Musi mi z nimi pójść lepiej niż w przypadku Ivy, bo inaczej będą to naprawdę dwa bardzo długie ostatnie lata nauki w liceum. Sprawdzam swoje odbicie w ekranie telefonu. Rano starannie umalowałam oczy, ale teraz makijaż w kąciku jednego z nich jest lekko rozmazany. Wycieram to miejsce czubkiem serdecznego palca.

– Lepiej, żeby wychowawczyni z internatu tego nie widziała, bo będziesz mieć problemy – rozlega się za mną niski głos.

Wystraszona, wypuszczam komórkę z ręki. Piszcząc, próbuję ją jeszcze złapać, chociaż wiem, że upadek jest nieunikniony. Telefon odbija się od wypolerowanych schodów raz, potem drugi…

Aparat ląduje u stóp chłopaka, który tak mnie wystraszył. Rzucam się niezgrabnie w ślad za smartfonem, japonki klapią głośno o stopnie. Chłopak przyklęka na jedno kolano, żeby podnieść telefon, a potem wyciąga go w moją stronę teatralnym gestem.

– Pani – mówi. – Oto twój iPhone.

Nie mam nawet czasu przyjrzeć mu się uważniej, by sprawdzić, czy jest przystojny (co zwykle robię od razu). Ignorując jego drwiący uśmiech, chwytam telefon z jego otwartej dłoni i zaczynam obracać go w palcach, a potem z jękiem przysiadam na stopniu.

Górny róg ekranu pokrywa pajęczyna pęknięć, a jedna z nierównych rys biegnie aż do samego dołu. Chociaż wiem, że to głupie, bo to przecież tylko telefon i wystarczy jeden mejl do taty, żeby załatwić sprawę, przygryzam dolną wargę, próbując powstrzymać cisnące mi się do oczu łzy.

Chłopak siada obok mnie.

– Podobno to oznacza siedem miesięcy nieszczęścia – mówi.

Przewracam oczami.

– To dotyczy luster, a nie ekranów komórek. A w ogóle to chyba siedem lat?

– Siedem lat dotyczy prawdziwego lustra, a to jest jego cyfrowa wersja. Czas biegnie wtedy szybciej. – Chłopak czeka chwilę, może spodziewa się, że parsknę teraz śmiechem czy coś w tym rodzaju. Ale ja nadal jestem w szoku. – Słuchaj, mogę ci to naprawić – dodaje.

Tym zwraca moją uwagę, po raz pierwszy przyglądam mu się uważnie. Bo jest przystojny, z jasną karnacją i burzą gęstych brązowych włosów, do tego sympatyczne bursztynowe oczy, wydatne kości policzkowe i pięknie zarysowana szczęka. Ma na sobie dżinsy i koszulę zestawione z marynarką od szkolnego mundurka, dzięki czemu już i tak jest ubrany o wiele bardziej elegancko niż którykolwiek z chłopaków z Georgii, z którymi się dotąd zadawałam, ci paradowali wiecznie w krótkich spodenkach i luźnych koszulkach. No i ma takie piękne długie rzęsy, których końce niemal dotykają jego łuków brwiowych.

– Naprawdę? – pytam z uśmiechem.

– No cóż, nowicjuszko, tak chyba będzie po prostu łatwiej. – Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciąga stary iPhone w tandetnym etui z pokemonami. – Trzymaj. Etui możemy wymienić – dodaje.

Unoszę brew.

– Co ty, jesteś jakimś dealerem komórek z czarnego rynku?

Jego śmiech odbija się głośnym echem w ogromnym hallu, aż się wzdrygam. Szkoła przypomina mi katedrę, więc śmiech wydaje się tutaj niemal świętokradztwem. Ale on nie zwraca na to uwagi. Może kiedy już człowiek przywyknie do tego miejsca, zachowuje się tak głośno, jak tylko zechce.

– Skąd. Chyba źle zaczęliśmy naszą znajomość. Jestem Theodore.

– Audrey – odpowiadam wesoło.

– Ach.

– Co to ma znaczyć?

Theodore czerwieni się, rumieniec z jego policzków wędruje aż po linię włosów. Nie powiem, to nawet urocze.

– Jesteś nową współlokatorką Ivy.

– Ach, czyli znasz Ivy?

– Wszyscy ją znają – odpowiada, a kącik ust lekko mu drga. – To jak, pięćdziesiąt funciaków? – Potrząsa aparatem w moją stronę.

Wstaję, nagle zakłopotana. Nie zamierzam kupować jakiejś badziewnej starej komórki od tego chłopaka. Przyciskam swój zepsuty telefon do piersi niczym tarczę.

– Nie trzeba, zostanę przy swoim.

– Och, nie rozumiesz. Każdy potrzebuje…

– Poradzę sobie. – Ruszam schodami w dół.

– Gdybyś jednak zmieniła zdanie, zwykle znajdziesz mnie w dziupli.

Kiwam głową, chociaż nie mam pojęcia, co to za miejsce ani gdzie w ogóle się znajduje. Teraz myślę wyłącznie o tym, jak się stąd wyrwać. Jak dotąd poznałam w Illumen Hall troje ludzi i żadne z nich nie przypadło mi do gustu. Nie tego się spodziewałam.

Zbiegam po schodach, prosto w tłum uczniów, którzy właśnie wchodzą do hallu przez ciężkie podwójne drzwi.

Oglądam się jeszcze za siebie, ale nie widzę już Theodore’a. „No i bardzo dobrze”, przebiega mi przez głowę. Ostatecznie dopiero co rozstałam się z Brendanem. Na dodatek mam chyba nawet jakąś wiadomość głosową od niego, której dotąd nie odsłuchałam…

Kręcę głową, żeby przepędzić myśli o dopiero co poznanym seksownym Brytyjczyku i o jeszcze seksowniejszym chłopaku, którego zostawiłam w Stanach. To ma być przecież dla mnie zupełnie nowy początek.

Żadnych przejść z chłopakami.

Żadnych wrednych koleżanek.

I z całą pewnością żadnych utonięć więcej.

Ivy

– Bardzo proszę, zajmujcie krzesła od lewej strony i od końca aż do podium… – Wskazuję rzędy rozstawionych naprzeciwko sceny drewnianych krzesełek wpadającym do auli zaaferowanym uczniom.

W sali panuje atmosfera podekscytowania, zwłaszcza wśród pierwszorocznych, ale ostatecznie to pierwszy dzień szkoły dla wszystkich, więc każdy jest z lekka zdenerwowany. Wszyscy mają poważniejsze miny niż zwykle, zwłaszcza na widok tego, co znajduje się na podium. Coś takiego potrafi uciszyć nawet najbardziej gadatliwych.

Staram się nie patrzeć w tamtą stronę, tylko skoncentrować się na czekającym mnie zadaniu.

Jako prefektka mam z powodu sprawowanej funkcji sporo korzyści, ale rola ta wiąże się również z mnóstwem nudnych aż do bólu obowiązków w rodzaju pilnowania uczniów zjawiających się na cotygodniowy apel w auli. Jasne… zdrowi na ciele i umyśle młodzi ludzie nie powinni mieć najmniejszych problemów z zajęciem swojego miejsca sprawnie i bez zamieszania, prawda? A jednak okazuje się, że niekoniecznie. Gdybyśmy zostawili ich samych sobie, natychmiast zapanowałby tutaj kompletny chaos. Aż ciężko patrzeć na pierwszoroczniaków krążących wokół niczym zagubione owce, a występowanie w charakterze psa pasterskiego i konieczność zaganiania ich na miejsca wyczerpuje moje pokłady entuzjazmu przeznaczone na całe wydarzenie.

Kiedy głośno przywołuję do porządku nowicjusza, który właśnie zdecydował się przeskoczyć krzesło, jakby trenował bieg przez płotki, pani Abbott mruży szare oczy i przypatruje mi się tym swoim przeszywającym wzrokiem, czy aby na pewno panuję nad sytuacją. Odpowiadam jej wymuszonym uśmiechem – dałam z siebie wszystko, by był możliwie najbardziej uroczy, ale pani dyrektor na widok moich wyszczerzonych zębów przewraca tylko oczami. Z panią Abbott łączy nas bardzo skomplikowana relacja. Wydaje mi się, że ona wciąż nie potrafi zaakceptować mojego pochodzenia, jednocześnie nie może zaprzeczyć, że ciężką pracą zasłużyłam sobie na miejsce w tej szkole. Działamy sobie nawzajem na nerwy niczym dwójka wiecznie spierających się krewnych, ale koniec końców jakimś cudem zawsze udaje mi się ją do siebie przekonać.

Nowi siódmoklasiści stanowią pocieszny widok. Rozglądają się zaskoczeni rozmiarami wyłożonej mahoniem auli, obwieszonej złoconymi tabliczkami, na których wyryto zatarte już odrobinę nazwiska przewodniczących samorządu uczniowskiego i prefektów z wszystkich poprzednich lat aż do połowy osiemnastego wieku. Moje nazwisko jako prefektki też tam jest i połyskuje świeżutkim złoceniem. Brak nazwiska tegorocznej przewodniczącej samorządu wyjątkowo mocno rzuca się w oczy; jej miejsce zajmie Araminta Pierce.

Zamiast tego imię i nazwisko Loli umieszczono pod jej wielkim zdjęciem wyświetlanym na ekranie w głębi sceny. Fotografia jest czarno-biała, ale i tak nie sposób nie zwrócić uwagi na świetlistą cerę dziewczyny i jej błyszczące oczy. Loli na pewno nie spodobałoby się to zdjęcie, na którym stanowi wręcz ucieleśnienie idealnej uczennicy Illumen Hall, nawet z tym kosmykiem jasnych włosów, figlarnie zwijającym się jej tuż nad uchem. A tymczasem Lola pod koniec ostatniego roku zgoliła długie loki, pozostawiając jedynie irokeza na czubku, zaś oczy malowała proszkiem antymonowym, tak czarnym, że jej jasnoniebieskie tęczówki wydawały się w zestawieniu z nim wręcz przejrzyste. No i jeszcze ten tatuaż sroki… Wszyscy, nawet jej najbliżsi przyjaciele, byli nim naprawdę zaszokowani.

Pod zdjęciem umieszczono słowa:

Dolores Radcliffe

Na zawsze w naszych sercach

Aż brakuje mi tchu. To wciąż wydaje się takie nierealne. Przez wszystkie lata mojej nauki w tej szkole nigdy nie zetknęliśmy się z podobną tragedią – w każdym razie na pewno nie tego rzędu.

Na podium znajduje się również sztaluga zasłonięta płachtą czerwonego aksamitu. Wręcz spodziewam się, że lada moment wyskoczy spod niej roześmiana Lola, zupełnie jakby to był jeden wielki kawał.

Gdyby żyła, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Ten apel byłby radosną uroczystością, a ja nie odstępowałabym Loli na krok, gotowa wypełnić każde jej polecenie jako przewodniczącej samorządu. Nigdy nie miałam nic przeciwko temu, żeby pobiec dla niej po kawę z samego rana albo pomóc jej przy pisaniu pracy okresowej, bo oznaczało to jedynie, że mogłam z nią spędzić więcej czasu – a obracanie się w jej towarzystwie natychmiast podnosiło notowania danej osoby. Była w niewymuszony sposób piękna i miała w sobie tyle uroku, że wszyscy za nią przepadali. Ale nie tylko jej uroda działała na ludzi jak magnes. Lola była zawsze taka życzliwa i miła, każde jej słowo wywierało na innych wrażenie, a jej śmiech sprawiał, że wszyscy uśmiechaliśmy się tak szeroko, że aż bolały szczęki. Pozostawanie na jej orbicie było równie wspaniałe jak dzień na plaży, gdzie można słuchać szumu fal, czuć piasek przesypujący się między palcami stóp i rozkoszować się łykiem chłodnego cydru.

Bez niej wszystko straciło sens.

Odwracam się, mocno mrugając powiekami, a potem wskazuję ostatnim uczniom ze starszych klas ich miejsca. Minęło kilka tygodni od śmierci Loli, właściwie to całe lato zachodów słońca, randek i rozstań, okraszone ulewnymi deszczami w hrabstwie Kent. Czas nie przestał płynąć.

Czuję ukłucie zazdrości na widok koleżanek i kolegów, którzy najwyraźniej nieźle się miewają. Witają się z uśmiechami na twarzach, zupełnie jakby to był normalny pierwszy dzień po wakacjach, jakby śmierć Loli nie wstrząsnęła nimi równie mocno jak mną. Obiecywałam sobie, że spróbuję zacząć nowy rok szkolny jak zawsze i nie dopuszczę do siebie tych wszystkich emocji, ale widok twarzy Loli choćby na zdjęciu uświadamia mi, że to się nie uda.

Zajmuję swoje miejsce na końcu rzędu krzeseł, tuż obok Teddy’ego, drugiego z prefektów Domu Heliosa i mojego chłopaka. To znaczy tak jakby chłopaka. Teddy lekko ściska moją dłoń, a ja odwzajemniam jego uścisk, nadal nie patrzymy jednak sobie w oczy. To mogłoby być dla mnie zbyt wiele, a naprawdę nie chcę się teraz rozpłakać.

Słyszę stukot obcasów na deskach podium, na moment przymykam oczy.

Pani Abbott wychodzi na środek podwyższenia i zaczyna manipulować przy mikrofonie, Araminta i ten nowy przewodniczący samorządu Xander Tamura stają po obu jej stronach niczym ochroniarze. Ktoś gra na fortepianie Stuff We Did, piosenkę z disneyowskiego filmu Odlot, który Lola tak bardzo lubiła. To naprawdę piękna, subtelna melodia. Ćwiczę grę na fortepianie, właściwie odkąd zdołałam dosięgnąć pedałów tego instrumentu, a teraz w weekendy uczę też innych uczniów z internatu.

– Chyba kiedyś grałyście tę piosenkę razem z Clover? – szepcze do mnie Teddy. – Temu dzieciakowi nie wychodzi to tak dobrze jak wam.

– Grałyśmy. – Uśmiecham się na wspomnienie Clover. Jest ode mnie młodsza o dwa lata i pomaga mi w wypełnianiu obowiązków prefektki jako moja „podopieczna”, a ja postawiłam sobie za punkt honoru naprawdę nauczyć ją nie tylko grać, ale też trochę o życiu. Teraz kręci się pewnie gdzieś za kulisami, zajęta ustawianiem świateł i poprawianiem kabli, ubrana w jakiś T-shirt z brzydkim napisem, ukryty pod szkolną marynarką. Nie mam pojęcia, jakim cudem uchodzi jej to na sucho, tak czy siak podziwiam jej odwagę. Wszyscy znają Clover. Jeśli na terenie kampusu odbywa się jakiś protest z powodu nadmiernego zużycia wody albo niewystarczającej liczby dań wegetariańskich w stołówce, możecie być pewni, że Clover stoi na jego czele, wyposażona w odpowiednie transparenty, a czasem również w megafon pani Abbott, o ile ten nie jest akurat zamknięty na klucz w dyrektorskim gabinecie.

Bardzo się od siebie różnimy, Clover i ja. Ona lubi medytację, śpiewanie w chórze, a poza tym potrafi całymi tygodniami nie golić pach i nóg tylko po to, żeby udowodnić światu, że kobiety wcale nie muszą dostosowywać się do oczekiwań społeczeństwa. Z nią jest trochę jak z pastą marmite – albo się ją kocha, albo się jej nienawidzi, a ona i tak ma to zwyczajnie w nosie. Podziwiam pasję, z jaką podchodzi do wszystkiego, co robi. Pod tym względem jesteśmy pokrewnymi duszami i właśnie dlatego zostałyśmy przyjaciółkami.

Głos pani Abbott przywołuje mnie do rzeczywistości.

– Witajcie z powrotem, uczniowie Illumen Hall. Chyba jedynym stosownym posunięciem będzie rozpoczęcie nowego roku szkolnego od wspomnienia ogromnej straty, jaką poniosła na początku wakacji nasza niewielka społeczność. Mówię tu o odejściu Dolores Radcliffe, którą większość z was zapewne znała pod zdrobnieniem Lola. – Pani Abbott przestępuje z nogi na nogę, głos jej drży. – Chciałabym również wykorzystać tę okazję, aby podziękować tym z was, którzy starali się pomóc policji w prowadzeniu dochodzenia swoimi zeznaniami. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak trudny dla wielu z was był ten czas.

W auli rozlegają się zduszone szlochy, co rusz ktoś sięga po chusteczkę. Po mojej prawej stronie siedzą najbliższe przyjaciółki Loli, Jane i Heloise, które starają się powstrzymać płacz, przełykając głośno ślinę i wydmuchując nosy. Naprawdę wszyscy kochali Lolę. Umiała sprawić, że każdy czuł się w szkole jak w domu, i mimo że jej przodkowie uczęszczali do Illumen Hall właściwie od momentu założenia szkoły, Lola nigdy nie zadzierała z tego powodu nosa.

We mnie też zdołała dostrzec coś wyjątkowego. Trudno wyjaśnić łączącą nas relację – nie byłam jedną z jej najlepszych przyjaciółek, ale zawsze ją podziwiałam, a ona zachowywała się trochę jak moja mentorka. Sądziłam, że dobrze ją znam, nawet chyba lepiej niż ludzie z jej najbliższego kręgu. Policja oficjalnie uznała jej śmierć za nieszczęśliwy wypadek, bo nie znaleziono żadnego listu pożegnalnego, ciągle ostrzegano nas jednak przecież przed spacerami w pobliżu klifu, zwłaszcza nocą, więc kiedy ktoś wybiera się tam celowo i idzie tak blisko krawędzi… Słowo „samobójstwo” samo cisnęło się wszystkim na usta. Przecież nigdy tak naprawdę nie wiadomo, jakie demony skrywają ludzie w głębi serca.

Zaciskam dłonie tak mocno, że w ich wnętrzu paznokcie zostawiają niewielkie półksiężycowe ślady. Doktor Kinfeld nie byłaby zadowolona – może znów będę musiała zapisać się do niej na terapię, chociaż oficjalnie ją przecież zakończyłam.

– Jednak choć opłakujemy tę stratę i próbujemy nauczyć się żyć z tym smutkiem, musimy również pamiętać, że Dolores Radcliffe nie chciałaby, abyśmy wspominali ją jedynie przez łzy, ponieważ była źródłem światła i piękna w naszym życiu. Dlatego z radością chciałabym was poinformować, że w porozumieniu z rodzicami Loli, państwem Radcliffe, oficjalnie nadamy w tym roku jej imię budynkowi pływalni.

Gdy pani Abbott wskazuje dłonią państwa Radcliffe, których dostrzegam teraz siedzących w pierwszym rzędzie, wybuchają gromkie brawa. Pani Radcliffe nadal jest ubrana w żałobną czerń z plamą czerwieni w postaci apaszki pod szyją, jej poważny mąż siedzi obok. Towarzyszy im przystojny starszy brat Loli, Patrick, którego nie widziałam, od kiedy poszedł na studia lata temu. Był przewodniczącym samorządu, gdy zaczynałam naukę w Illumen Hall. Radcliffe’owie to nasza szkolna elita, nawet ich rodzice poznali się właśnie tutaj.

Lola miała się okazać jedynym członkiem tej rodziny, który nigdy nie ukończy Illumen Hall.

– Mamy również wspaniały portret Dolores, o którego odsłonięcie poproszę jej rodziców pod koniec uroczystości. Portret zawiśnie przy wejściu do Domu Heliosa, gdzie Dolores spędziła tyle szczęśliwych lat. Jeśli ktokolwiek z was potrzebuje rozmowy z psychologiem, proszę umówić się za pośrednictwem wychowawcy albo zwrócić się z tym bezpośrednio do mnie – dodaje pani Abbott. – Każdy potrzebujący pomocy z pewnością ją otrzyma, dlatego bardzo was proszę, nie próbujcie radzić sobie z tym cierpieniem w milczeniu.

Teraz pani dyrektor przechodzi już do swojej standardowej części przemówienia, które wygłasza co roku. Wydaje mi się to zresztą dziwnie podnoszące na duchu, taki powrót do normalnego życia w Illumen Hall. Zupełnie jakbyśmy znów znaleźli się w bezpiecznej bańce. Czuję, jak moje mięśnie się rozluźniają, opadam miękko na oparcie krzesła. Wcześniej nawet nie zdawałam sobie sprawy, do jakiego stopnia całe to gadanie o śmierci Loli wytrąciło mnie z równowagi.

– A przechodząc dalej, chciałabym również powitać w naszych progach nowych uczniów! Przykro mi, że pierwszego dnia nauki musieliście wysłuchać tak przygnębiających słów, ale witamy was w Illumen Hall z otwartymi ramionami i bardzo się cieszymy, że jesteście wśród nas…

Zanim jednak pani Abbott zdąży przejść do tego fragmentu, w którym opowiada, dlaczego Illumen Hall jest najlepszym miejscem do nauki i rozwoju, rozlega się głośny huk i gaśnie światło, a cała sala pogrąża się w ciemnościach. Wokół rozbrzmiewają głośne westchnienia i okrzyki, jednak przez całe to zamieszanie przebija głos pani Abbott:

– Spokojnie, moi drodzy!

Bez mikrofonu równie dobrze mogłaby próbować zapanować nad stadem antylop szykujących się właśnie do ucieczki w popłochu. Atmosfera w sali staje się napięta, wśród zebranych narasta niepokój, a ja czuję nawet na twarzy powiew, zupełnie jakby ktoś właśnie otworzył awaryjne wyjście.

Kilka sekund później rozlega się kolejny trzask, a światło znów rozjaśnia aulę.

– Załatwione – odzywa się jakiś głos na tyłach sali, a wtedy wszyscy odwracamy jednocześnie głowy w tamtym kierunku niczym gromadka surykatek, żeby popatrzeć na szpakowatego woźnego, który właśnie wyciera ręce o swój granatowy kombinezon. – Poszedł korek, ale wszystko już w porządku.

– Siadajcie z powrotem, moi drodzy, bardzo was proszę – mówi pani Abbott, z trudem hamując irytację. Nie chciałabym się teraz znaleźć na miejscu tego człowieka. – Jak wszyscy wiecie, w szkole nadal trwają drobne prace remontowe, które wkrótce powinny dobiec końca, na razie jednak mogą zdarzać się pewne… niespodziewane utrudnienia.

Mimo wszystko zamieszanie w auli nadal nie cichnie. Teddy trąca mnie w ramię.

– To od ciebie?

Pokazuje mi jaskrawopomarańczową kartkę, to chyba jakaś ulotka. Kręcę głową.

– Nie, skąd.

– Och, ty też taką dostałaś – mówi Teddy.

Spoglądam na swoje kolana. I rzeczywiście, leży na nich ulotka, tyle że fluorescencyjnoróżowa; jeszcze kilka minut temu jej tam nie było.

Marszczę brwi, podnoszę kartkę do oczu, odwracam i czytam:

WIEM, KTO ZABIŁ LOLĘ…

A JEDNO Z WAS BĘDZIE NASTĘPNE

http://ktozabiłlolę.com

Audrey

Do licha. A więc to przez nią mój pokój jest przeklęty.

Kiedy zamykam powieki, przed oczami wciąż mam czarno-białą fotografię tej dziewczyny wpatrującej się w nas z góry. Dolores Radcliffe. Musiała naprawdę wiele znaczyć dla uczniów tej szkoły, bo wszędzie w auli słychać szlochy.

No i jeszcze sprawa tych podrzuconych ulotek. Trzeba przyznać, że naprawdę się wystraszyłam. Ale nie ma mowy, żebym zajrzała na tę stronę. Ostatecznie przeniosłam się tutaj po to, żeby uciec od tym podobnych dramatów.

– Wszystko w porządku? Strasznie pobladłaś.