Skandaliczne życie modelek 2 - Monika Goździalska - ebook + audiobook

Skandaliczne życie modelek 2 ebook i audiobook

Goździalska Monika

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Po szokującym finale pierwszej części Skandalicznego życia modelek zapraszam Was do następnej podróży – jeszcze głębiej w tajemniczy świat mody. Przygotujcie się na kolejne niezapomniane chwile, kiedy kurtyna się podniesie, a maski spadną, odsłaniając głęboko skrywane sekrety, które wstrząsną światem modelek i miss… Na ile są one wolne w swoich wyborach, a na ile rządzą nimi wpływowi mężczyźni?

Monika Goździalska obnaża zakulisowe działania wyborów miss, w których niejednokrotnie zdobyła koronę najpiękniejszej Polki. Autorka zabiera swoich czytelników w emocjonalną podróż, gdzie świat modelingu przenika się z wielkimi aktorstwem, poza czerwony dywan i światła fleszy, ukazując prawdę o pasji, dążeniu do realizacji marzeń i cenie, którą się za nie płaci.

Skandaliczne życie modelek 2 to szokująca prawda, która już na zawsze zmieni Wasze spojrzenie na świat gwiazd i celebrytów.

Monika Goździalska – modelka, celebrytka, uczestniczka konkursów piękności. Brała udział w wyborach Miss World i zdobyła tytuł pierwszej wicemiss. Jako nastolatka wyjechała do Paryża, gdzie chodziła po wybiegach dla najlepszych projektantów, m.in. Vivienne Westwood i Christiana Diora, pozowała czołowym fotografom mody. Wówczas została wybrana Twarzą Europy. Monika prywatnie jest szczęśliwą żoną i matką, miłośniczką fitnessu i zdrowego stylu życia. Krótko mówiąc, kobieta, która inspiruje, ale również szokuje, przede wszystkim swoimi szczerymi do bólu wypowiedziami. W 2023 roku wydała Skandaliczne życie modelek – prawa do ekranizacji zostały sprzedane jeszcze przed ukazaniem się książki na rynku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 247

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 22 min

Lektor:
Oceny
4,2 (93 oceny)
50
25
7
8
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Luna88

Z braku laku…

Bardzo płytkie i głupie
20
haniap87

Nie polecam

"kariera" tej pani przypomina mi inna panią ponoć słynną w bollywood... nie jestem w stanie nigdzie odszukać jej udziału w pokazach które opisuje czy generanie czegokolwiek związanego z high fashion... przeciez to nie było tak dawno temu coś gdzies powinno się uchować... poza tym klasyka-wszyscy ćpają puszczaja sie za hajs ale ona jest święta i jest tylko świadkiem... chociaż tyle że przyznaje się do głodówek a nie bredzi jak inne modelki że to dobre geny. Szukając materiałów o jej karierze "modelki" zobaczyłam jak wygląda i co robi teraz no i wnioski nasuwaja się same ;)
10
aryia91

Dobrze spędzony czas

książka dobra. miałam nadzieję, że dowiem się więcej o Miss, ale to chyba będzie w kolejnej książce
00
An1327

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna
00
kasia-kordeczka

Z braku laku…

Drugi tom przesłuchany, jest to dalsza część losów Moniki i Anki. Historia tym razem mocno podkoloryzowana, bo część opisanych wydarzeń po prostu nie mogła mieć miejsca (żaden książę brytyjskiej rodziny królewskiej w tym czasie nie był chwilę przed ślubem). Dodatkowo życie bohaterek kręci się głównie wokół alkoholu, narkotyków, miłości i seksu. Jedna w ogóle modelką nie jest - jedynie tak wygląda, druga zaprzepaściła swoją karierę dla miłości. Ta książka ma według mnie tylko jeden plus. Fabuła przeplatana jest fachową opinią dotyczącą tematu. Jeżeli więc przeczyta ją nastolatka marząca o karierze modelki to albo będzie wiedziała od razu jak to zazwyczaj wygląda i zrezygnuje, albo pokieruje swoją karierą inaczej niż bohaterka i naprawdę zajmie się modą - nie niszcząc sobie przy okazji zdrowia psychicznego i fizycznego.
00

Popularność




Copyright © Monika Goździalska, 2023

Projekt okładki

Bartosz Chojnowski

Fotograf

Gabriela Mossakowska

Współpraca przy sesji

Makeup Gabriela Mossakowska

Włosy Katarzyna Hnatkowska

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta

Katarzyna Kusojć

Magdalena Jabłonowska

Dokumentacja i research

Jarek Bąk

ISBN 978-83-8352-639-3

Warszawa 2023

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Niech słabości staną się Waszą siłą

w drodze do wymarzonego celu.

Goździk

MONIKA

– Kurwa, moje nogi! – przeklęłam po polsku, zdejmując niebotycznie wysokie buty na cienkim jak igła obcasie.

Stopy miałam zmasakrowane niczym gejsza, która zmniejsza je, łamiąc sobie palce, bo chce być bardziej atrakcyjna dla swoich klientów. Ja nie chciałam – po prostu rzadko dostawałam buty w swoim – czterdziestym pierwszym – rozmiarze.

Przymiarki do najnowszego pokazu Vivienne Westwood trwały już trzy miesiące. Dzień w dzień przyjeżdżałam do jej atelier przy Davies Street 6 w Mayfair. Chciałam udowodnić zarówno jej, jak i jej zespołowi, że potrafię się zaangażować i pragnę zrozumieć, czym jest high fashion. W rzeczywistości od dnia, gdy spotkałam Kate Moss w gabinecie Viv, co trwało może dziesięć sekund i ograniczyło się do machnięcia ręką i posłania mi sukowatego spojrzenia, postanowiłam być taka jak ona. Silna, charakterna, pracowita, ale zdystansowana i nonszalancka. Ważyłam pięćdziesiąt cztery kilogramy, co przy wzroście metr osiemdziesiąt zapewniało mi dużą przewagę nad innymi modelkami. Miałam niezwykle smukłe i gibkie ciało, a do tego idealną skórę. Nie musiałam się malować, żeby każdego ranka wyglądać naprawdę dobrze. W zasadzie jedyne, o co specjalnie dbałam, to dieta i włosy; jadłam co drugi dzień jedno danie, ale takie, na które akurat miałam ochotę. Poza tym nic więcej prócz wody, którą piłam, wyobrażając sobie, że to polska zupa matki… Po roku od Paryża moje blond włosy sięgały już łopatek. Rozjaśniałam je u najlepszego fryzjera w Londynie. Za każdą wizytę brał 500 funtów, co było dla mnie chorą kwotą, ale się opłacało.

Dzięki mojej ciężkiej pracy i uporowi agencja wynegocjowała dla mnie za każdy dzień przymiarek u rudej projektantki 800 funtów. Po kwartale bycia świetnie opłacanym manekinem, z perspektywą dwóch wyjść w pokazie – 2000 funtów za każde – wyobrażałam sobie liczbę zer na koncie i marzyłam, gdzie zabiorę mamę i ojczyma na egzotyczne wakacje. Chciałam udowodnić całemu światu, że ja, Monika Goździalska, potrafię!

– Goździk, zejdź na ziemię! Vivienne chce z tobą rozmawiać! – zawołał pretensjonalnym tonem jej asystent, Gabriel.

– Tak jest, boss. – Szczerzyłam się do niego jak szalona, odkąd usłyszałam plotkę, że podobnie jak Victoria Beckham stara się nigdy nie śmiać, żeby nie mieć zmarszczek.

Brytole są jacyś inni, pomyślałam, wchodząc do gabinetu Westwood.

– Dojrzałaś od naszego pierwszego spotkania w Paryżu – powiedziała, przeglądając moją książkę, w której znalazła się dodatkowo sesja zdjęciowa dla Chantelle i Kenzo. – I na szczęście nie dostałaś kobiecych kształtów. Zastanawiam się, czy jesteś gotowa zamknąć mój pokaz… – Miałam ochotę skakać ze szczęścia, krzyczeć i śmiać się, ale stałam tylko w miejscu ze wzrokiem wbitym w podłogę. Grałyśmy w jej grę. Ona – królowa kier, ja – poddana, gdzieś poniżej damy, ale nad jopkiem. – Rozpuść włosy i rozbierz się do bielizny.

Wykonałam jej polecenia sprawnie, ale bez nadmiernego pośpiechu. Po chwili stanęłam przed nią wyprostowana, włosy opadały mi na ramiona.

Westwood wstała i podeszła do mnie, zakładając okulary. Oglądała każdy centymetr kwadratowy mojego ciała, jakby było jakimś obiektem naukowym. Na koniec tych przedziwnych oględzin spojrzała mi w oczy i stwierdziła:

– Gdyby nie ta dziwna buta, którą masz w sobie, mogłabyś zostać moją muzą. Ale ty musisz być cały czas jak nieujarzmiony mustang. Sama nie wiem, czy mogłabym się do tego przyzwyczaić… A może trzeba cię złamać? Zastanów się nad moimi słowami, jeśli myślisz o naszej dalszej współpracy.

Potem machnęła na mnie ręką, dając mi tym samym znak, że mam się ubierać i jak najszybciej opuścić jej progi. Była królową i musiałam to szanować. Wyszłam, a adrenalina powoli zaczęła opuszczać moje ciało. Z chwilą jej ustąpienia wrócił koszmarny ból stóp. Zdjęłam szpilki, dosłownie odklejając je od krwawiących ran. Pierdolone trzydzieści osiem, pomyślałam.

– Czego nie zrobimy dla mody. – Uśmiechnęłam się do pięknej brunetki, która czekała na audiencję u Viv.

Oczywiście nie odpowiedziała, po chwili jednak zauważyłam, że jest blada jak ściana. Czy to w reakcji na moje poranione stopy?

– Hej, dobrze się czujesz?

Gdy do niej podeszłam, dziewczyna nagle upadła na podłogę. Cała się trzęsła, a z jej ust toczyła się piana.

– Pomocy! – krzyknęłam spanikowana. Widziałam już wcześniej w Paryżu, jak laski padały od ilości koksu, który u szejków zawsze był w nadmiarze. Chciałam jej pomóc, nie zasłużyła sobie na to pomimo swoich wcześniejszych wyborów…

Już po chwili podbiegła do nas recepcjonistka. Widząc, co się dzieje, zaczęła głośno piszczeć.

– Wezwij karetkę – poleciłam rzeczowo, po czym wyjęłam portfel i wsadziłam go brunetce między zęby, żeby nie odgryzła sobie języka. Jebana zamiast tego ugryzła mnie.

– Aua, kurwa! – zaklęłam.

W tym samym momencie z gabinetu wyszła Westwood. Na widok modelki w drgawkach zamarła, po czym rzuciła do bieg­nącego w jej kierunku Gabriela:

– Znajdź za nią jakieś zastępstwo.

A potem ponownie zniknęła w swoim gabinecie.

– Idź już, Goździk. Poradzimy sobie – powiedział spokojnym tonem asystent, klękając nad dziewczyną.

Nie wiedziałam, co robić. Byłam w lekkim szoku.

– Ale ona ma mój portfel – rzuciłam bez namysłu.

– Wypierdalaj, słyszysz?!

Zobaczyłam, że łzy napłynęły mu do oczu. Dopiero wtedy skojarzyłam, że leżąca na podłodze dziewczyna to jego siostra. Podczas przymiarek inne modelki narzekały, że jedna z nich to ćpunka, ale ustawiony brat załatwia jej angaże u najlepszych.

– Przepraszam… – wydukałam, a potem ulotniłam się najszybciej, jak umiałam.

Wyszłam z budynku, jednak nie byłam w stanie wrócić do domu. Cała się trzęsłam. Nie mogłam przestać myśleć o tej dziewczynie. Atak wyglądał na naprawdę poważny. Stałam przed wejściem, czekając na przyjazd ambulansu. Chciałam mieć pewność, że wszystko z nią okej, a w szpitalu udzielą jej profesjonalnej pomocy.

Nagle niebo zasnuły złowrogie chmury, z których już po chwili spadł deszcz. Świetnie, pomyślałam. Nie miałam żadnej bluzy, nie wspominając o parasolu. Gdy tak stałam i mokłam, drzwi do atelier otworzyły się szeroko. Zamarłam. Na prowadzonych przez ratowników noszach leżało ciało w czarnym worku. Sanitariusze mieli grobowe miny. Po chwili przyjechała policja. Wszystko to przypominało jakiś mroczny film.

Zaczęłam płakać. Cała się trzęsłam, nie mogąc pohamować emocji. Ona nie żyła… nie żyła! Przemokłam już do suchej nitki, połykałam łzy zmieszane z kroplami deszczu. Nie byłam jednak w stanie się ruszyć. Zrobiło mi się słabo, musiałam przykucnąć. Weź się ogarnij, tłumaczyłam sobie. Nawet jej nie znałaś. A jednak nie mieściło mi się w głowie, że jeszcze przed chwilą ta dziewczyna żyła, funkcjonowała najlepiej, jak potrafiła. Wystarczyło raptem pół godziny, żeby zniknęła z tego świata. Był człowiek, nie ma człowieka.

Przetarłam mokrymi dłońmi twarz. Musiałam wrócić do domu.

Minął już rok od ucieczki Anki. Przez cały ten czas byłam smutna i samotna, ale za to zapracowana. Uśmiechnęłam się do plakatu reklamującego bieliznę Chantelle, który wisiał na Bond Street, niedaleko kawalerki, którą wynajmowałam. Szkoda tylko, że ktoś sprayem dorysował metrowego kutasa sięgającego w kierunku moich ust…

Gdy tylko wróciłam do domu, napuściłam do wanny gorącej wody i otworzyłam butelkę białego wina. Piłam duszkiem tak długo, aż poczułam ulgę. Opróżniłam połowę, po czym dałam nura do wody. Po licznych perypetiach w mieszkaniu modelek w Paryżu postanowiłam, że jak tylko zarobię konkretne pieniądze, zamieszkam sama. Zajęłam lokal po koleżance, która kilka miesięcy temu wyszła za mąż za włoskiego biznesmena. Oboje zamieszkali w pięknym domu we Włoszech nad jeziorem Garda. Płaciłam niewiele jak na Londyn, a miałam do dyspozycji spore studio z wielkimi oknami, za którymi rozciągał się widok na prestiżową dzielnicę. Było tu elegancko i bezpiecznie, a do tego miałam wszędzie blisko, dzięki czemu nigdy się nie spóźniałam.

Relaksując się w ciepłej kąpieli, przypominałam sobie wydarzenia mijającego dnia. Zaćpane oczy pięknej brunetki przywołały wspomnienie nieprzytomnej Anki leżącej w wannie szejka, moich prób ratowania jej…

Żeby tylko ludzie wiedzieli, jak bardzo modelki mają przejebane, pomyślałam, nurkując pod wodę.

Minął tydzień od tragicznej śmierci modelki. Wszędzie o tym mówiono i pisano. Okazało się, że dziewczyna była świeżo po odwyku i wróciła do nałogu. Jej serce tego nie wytrzymało.

Chociaż moją głowę ciągle zaprzątały wspomnienia tamtego dnia, musiałam wrócić na ziemię, bo dzięki wstawiennictwu Westwood miałam szansę wziąć udział w castingu do nowej, odjechanej kolekcji Alexandra McQueena. Przygotowywałam się do niego długo i skrupulatnie, starając się nie myśleć o czarnym worku z dziewczyną, której próbowałam uratować życie. Dziś też wstałam wraz ze wschodem słońca, wypiłam dużą kawę wymieszaną z masłem i poszłam na trening. Pobiegłam jak zwykle do pobliskiego parku, gdzie co dwadzieścia minut robiłam przerwy w biegu na rozciąganie ciała. Wczesna wiosna w Londynie była chłodna, dzięki czemu mogłam poświęcić na pracę nad swoim ciałem około dwóch godzin. Po tym, jak wykończyłam ciało, głowa się wyciszała. To zawsze działało.

Po powrocie do domu zrobiłam peeling twarzy, po czym weszłam pod zimny prysznic. Następnie włączyłam telewizję; w jakimś programie mówiono akurat o słabej kondycji psychicznej Anglików. Nałożyłam maseczkę rewitalizującą i odświeżającą – pamiątkę po prezencie od paryskiego fotografa, który wysłał mi kiedyś kosz luksusowych kosmetyków. Pomyś­lałam ze smutkiem, że dawno już nie uprawiałam seksu. Samotność bardzo dawała mi się we znaki. Często przed snem płakałam z tego powodu, ale też nie robiłam nic, żeby zmienić ten stan rzeczy.

Zjadłam omlet z samych białek, a potem ubrałam się w czarne legginsy, dopasowaną białą bluzkę i trampki. W plecaku miałam swoją książkę ze zdjęciami i wysokie szpilki, które miałam włożyć na casting.

McQueen przyjmował modelki w pracowni przy Dover Street. To tam się udałam. Jakie było moje zaskoczenie, gdy w drzwiach minęłam Kate Moss! Jej widok jednak trochę mnie przybił. Czułam, że to moja nemezis – wszędzie przede mną, zawsze traktowana w szczególny sposób. Zazdrościłam jej charakteru i pozycji, na którą wcale nie musiała tak ciężko pracować.

McQueen szybko stał się pupilem londyńskich elit, chciały się u niego ubierać księżne, gwiazdy kina i estrady. Słyszałam, że wiele aktorek specjalnie dla niego przylatuje z Hollywood, żeby później błyszczeć na czerwonym dywanie. Pewnie wielki projektant chciał zatrudniać do pokazania swoich prac same światowe gwiazdy wybiegu.

Pomieszczenie, do którego weszłam, wypełnione było dziewczynami pięknymi jak gazele. Wysokie, szczupłe, o różnych kolorach skóry, dodawały temu miejscu klasy i szyku… Niestety czar szybko prysł pod wpływem dominującej tu grobowej ciszy i posępnego nastroju. Niektóre modelki patrzyły na siebie spod byka, inne rozmawiały o wrażeniu, jakie robi Moss, gdy tylko się pojawia.

Wzięłam kartę, wypełniłam ją i czekałam na swoją kolej. Czułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Co mnie zaraz czeka? Spełnienie marzenia czy kop w dupę i zbieranie się do pionu przez najbliższe tygodnie?

Po około dwóch godzinach w końcu nadeszła moja kolej. Wstałam za szybko, przez co zakręciło mi się w głowie i się zachwiałam. Wiedziałam, że Jean Marc i Josephine czekają w Paryżu na pozytywne wieści. Miałam pokazać klasę i szyk, z którymi podobno się urodziłam. Czy pójdę po wybiegu u największego objawienia londyńskiej sceny modowej? Miałam świadomość, że Alexander często szuka charakterystycznych cech u swoich modelek. Innym razem liczył na nieskazitelność, czyste piękno, które z premedytacją łamał dzięki swojemu innowacyjnemu podejściu do mody. Mówiono, że to geniusz, że czego się nie dotknie, przemienia w dzieło sztuki. Tyle słyszałam o jego kontrowersyjnych pomysłach, że idąc na spotkanie z nim, czułam się jak mały robak.

Przed drzwiami zmieniłam trampki na obcasy, podwinęłam białą bluzkę, odsłaniając swój idealnie płaski brzuch, rozpuściłam włosy i wkroczyłam do sali, wstrzymując oddech. McQueen siedział za stołem. Wyglądał jak typowy Brytyjczyk z nadwagą. Jego wizerunek totalnie nie pasował do świata wszystkich tych pięknych ludzi mody. A mimo to kilka lat po naszym pierwszym spotkaniu stał się królem tego świata. Poddał się operacji zmniejszenia żołądka, a jedzenie zamienił na wszelkiej maści narkotyki z kokainą na czele.

Alexander nie zwracał na mnie uwagi, pogrążony w rozmowie z jakimś czarnoskórym mężczyzną. Obok nich zajmowała miejsce piękna kobieta w stylu Barbie z lat dziewięćdziesiątych. Kiedyś musiała być modelką, na co wskazywała jej postawa i figura. Na mój widok uśmiechnęła się i wyczytała mnie po nazwisku.

– Clove! Moja rodaczka – powiedziała po angielsku.

McQueen podniósł na mnie wzrok, wyszedł zza stołu i stanął przede mną. Po chwili zaczął „przegląd”, bo inaczej nie da się tego nazwać. Podchodził, żeby zaraz odejść i wrócić, lustrując mnie z każdej strony. Najdziwniejsze jednak było to, że nic przy tym nie mówił.

– Piękna. Ale nie do tej kolekcji – skwitował wreszcie i wrócił za stół.

Stałam na środku pokoju jak kołek, nie wiedząc, czy mam się odzywać, walczyć o siebie.

– Alex, zaczekaj! – zawołała Barbie. – Przecież twarz ma idealną, a włosy i tak schowamy pod jedwabiem. Wyobraź ją sobie, jak kroczy w tej kreacji z piór! Ona się do niej urodziła!

Teraz to ona wstała, wzięła McQueena za rękę jak małego chłopca i zaprowadziła z powrotem do mnie.

– Zwiąż włosy w kok – syknęła.

Zrobiłam to błyskawicznie, a oni patrzyli i oceniali.

– Widzisz? Ona coś w sobie ma!

Barbie przekonywała go do mnie, a ja czułam się coraz bardziej onieśmielona. Stałam tam jak kompletny przegryw. Tymczasem Alexander ani razu nie spojrzał mi w oczy. Był bardzo wycofany, wręcz introwertyczny. Emanował uporem i butą, ewidentnie było też widać, że nie cofa się w swoich decyzjach.

– Jest dobra, ale za ładna – stwierdził. – To typ modelki lat dziewięćdziesiątych.

– Za chuda nie jest! Przejdź się i okręć – rozkazała mi Barbie.

Zrobiłam to, co chciała, chociaż najchętniej bym stąd uciekła.

– Brakuje jej pewności siebie – dodał czarnoskóry mężczyzna, najpewniej w obronie zdania swojego mentora.

– Dokładnie – rzucił McQueen. – Nie przekonuje mnie. Wygląd to nie wszystko, Greta! – mówił tak, jakby mnie tu nie było.

– Mylicie się, panowie. To świetny materiał na supermodelkę! – przekonywała kobieta. – Ma twarz, wzrost i zapewne charyzmę, ale boi się cokolwiek pokazać lub powiedzieć!

– Dziękujemy. – Moje cierpienia ukrócił mężczyzna, któremu Alexander wyszeptał coś na ucho.

Oczy zaszły mi łzami. Odwróciłam się i bez słowa pożegnania wybiegłam z sali, a później z budynku. Skręciłam w boczną alejkę, gdzie kucnęłam pod ścianą i rozpłakałam się boleśnie. Za dużo zła ostatnio na mnie spadało, czułam się tym wszystkim przytłoczona. Wszyscy na mnie liczyli – agencja, Westwood, moja mama. Ja tymczasem czułam się jak nic niewarty śmieć. Przetarłam powieki, a gdy ponownie je uniosłam, zobaczyłam, jak ktoś wachluje mi przed nosem chusteczką. Jakaś wypielęgnowana dłoń z obłędnym manicure’em i mnóstwem pierścionków.

– Nie becz i wstawaj z ziemi – zaordynował damski głos.

Podniosłam się posłusznie, czując, że tak po prostu trzeba. Ręka i głos należały do Grety. Kobieta uśmiechała się do mnie.

– Potrzebujesz pomocy kogoś takiego jak ja. Daj mi swój numer, wkrótce zadzwonię i się umówimy – powiedziała po polsku po raz pierwszy, odkąd ją poznałam.

A potem bez pożegnania, na tych swoich niebotycznie wysokich szpilkach pobiegła z powrotem do budynku, w którym jedne modelki właśnie spełniały swoje marzenia, a inne bezpowrotnie się z nimi żegnały.

Nie musiałam długo czekać – Greta zadzwoniła nazajutrz i zaprosiła mnie na lunch do jednej z najdroższych restauracji w Londynie w pobliżu Harrodsa. Ucieszyłam się, bo miałam nadzieję, że w końcu nadejdzie jakiś przełom. Założyłam lewisy, biały T-shirt i marynarkę od Diora. Wyglądałam szykownie, ale na luzie. Zrezygnowałam z makijażu, a włosy spięłam w kok, bo przypomniał mi się jej rozkaz z castingu.

Po dwóch godzinach siedziałam przy stoliku, który Greta zarezerwowała na swoje nazwisko – Percy. Wychylałam kolejną szklankę wody, czekając już dobre czterdzieści minut, gdy nagle pod wejście podjechał najnowszy model Bentleya, z którego wysiadła Barbie. Miała na sobie różowy kostium od Chanel, torebkę i buty tej samej marki.

Szła nieśpiesznie, tak żeby każdy miał szansę na nią popatrzeć, a wszyscy kelnerzy ukłonić jej się w pas. Uśmiechała się enigmatycznie, co tylko potwierdzało, że dokładnie zna swoją wartość. Usiadła, nie tłumacząc się ze spóźnienia.

– Jadłaś już coś? – zapytała.

– Nie, chciałam zaczekać z zamówieniem na panią.

Po kilku sekundach pojawił się kelner i wyrecytował menu z pamięci.

– Zjemy półkrwiste steki, a do tego sałatę z octem balsamicznym. Spocznij. – Greta się uśmiechnęła, odganiając go od naszego stolika jak muchę. Potem zwróciła się do mnie: – Wracam właśnie ze spotkania z projektantką, która szturmem wchodzi tego lata na rynek. To daleka kuzynka rodziny królewskiej. Dysponuje ogromnym budżetem na swój projekt. Mówiłam jej o tobie, mogłabyś zostać twarzą jej marki.

Nie wierzyłam w to, co się właśnie działo. Miałam ochotę uścisnąć Gretę, ale gdy na nią spojrzałam, momentalnie zrezyg­nowałam z tego pomysłu.

– Bardzo pani dziękuję. Ja… nie wiem, co powiedzieć… – To jedyne, co przyszło mi do głowy. Jej pewność siebie i swego rodzaju zarozumiałość powodowały, że stawałam się kompletnie uległa.

– Niepytana w ogóle nie powinnaś się odzywać – skwitowała. – Biorę połowę od każdego zlecenia, które ci załatwię. Jak będziesz mnie słuchała i robiła to, co mówię, za dwa lata będziesz bogatsza od wszystkich supermodelek razem wziętych. Jest miejsce za Lindę Evangelistę, która ma u wszystkich bana za tekst o tym, że za mniej niż dziesięć tysięcy dolarów nie wstaje z łóżka. Chociaż wiesz, chyba ją rozumiem… – Zaśmiała się do siebie.

– Musiałabym porozmawiać z moją agencją w Paryżu – odezwałam się nieśmiało. – Chyba tak nie mogę…

– Nic nie musisz – ucięła. – Znam Jeana Marca i jego metody. Zależy mu tylko na dobrych dupach, które później przekazuje kolegom. Modelingu w tym tyle, co kot napłakał. Tak to się u nas mówi?

– Dlaczego chce mi pani pomóc? – zapytałam wprost.

Greta wzruszyła ramionami.

– Kiedyś byłam taka jak ty. Młoda, piękna i zagubiona. Na szczęście los się do mnie uśmiechnął i na mojej drodze stanął ktoś bardzo mądry, dając mi szansę, którą dobrze wykorzystałam. Wiesz, co to karma? Bo ja teraz spłacam karmiczny dług. Kocham naszego papieża, ale po wakacjach w Indiach przeszłam na buddyzm.

– Dziękuję pani bardzo, naprawdę. – Nadal nic mądrzejszego nie przychodziło mi do głowy. Ale Barbie i tak mnie nie słuchała, za bardzo zajęta sobą.

Pomyślałam, że dzięki jej znajomościom zacznę robić więcej pokazów i sesji. Szło mi nieźle, ale nie na tyle, żeby mówić o sukcesie finansowym i stałych współpracach w świecie mody. Westwood była tak chwiejna, że w każdej chwili mogła mi podziękować.

– Musimy zacząć budować twój wizerunek na salonach. Jutro poznam cię z ludźmi, którzy otworzą przed tobą furtkę do wielkiego świata. Zobaczymy, czy uda ci się przez nią przejść – zapowiedziała tajemniczo. – A teraz zmykaj, bo zaraz widzę się tu z mężem. Biedak wraca z Nowego Jorku, w samolocie nie było już miejsc w pierwszej klasie, pewnie będzie marudny. – Nie czekając na moje pożegnanie, wyjęła z torebki puderniczkę od Guerlain i zaczęła poprawiać swój idealny makijaż.

– Rozmawiałam z Jeanem Markiem, wszystko załatwione, możemy współpracować. – Rano obudził mnie telefon od Grety, która zadzwoniła do mnie po kilku dniach od naszego ostatniego spotkania. – Idź biegać, po ósmej po ciebie podjadę. Mamy dzisiaj robotę.

– A co takiego? – Znowu wstałam z obolałymi stopami. Greta wymyśliła, że muszę się nauczyć „lepiej” chodzić, a że byłyśmy akurat w jej trzykondygnacyjnym apartamencie, a ona miała tylko swoje szpilki, po ośmiu godzinach treningu stopy napuchły mi boleśnie. Była wymagająca i ostra, ale powtarzała, że każdy wysiłek będzie mi wynagrodzony. No i wręczyła mi piękną torebkę od Prady. Gdy teraz na nią spojrzałam, natychmiast wybaczyłam jej tę pobudkę o świcie.

– Co powiesz na sesję w bieliźnie dla „Glamour”? – zapytała Greta, a ja zaczęłam piszczeć do słuchawki. – Rozumiem, że jesteś na tak?

– Żartujesz?! Jesteś boska!

– Tylko już nie piszcz, bo zaraz zlecę ją komuś innemu.

Zamilkłam, choć nadal cieszyłam się jak mała dziewczynka.

– A teraz marsz na trening – zaordynowała Barbie. – Później wypij dużo wody z lodem i limonką. Dostałaś zakupy, które ci przysłałam?

– Tak. – Poszłam do kuchni i otworzyłam lodówkę, którą w większości zajmowała luksusowa woda Fiji. Greta śmiała się, że jest od niej uzależniona. Oprócz tego był też zapas limonek, jabłek, jarmużu, szpinaku, awokado i octu jabłkowego. Miałam jeść tylko produkty kupione mi przez moją mentorkę. Odkąd zaczęłyśmy współpracę, zamawiała mi przez internet zakupy na najbliższy tydzień. Miałam być odżywiona, ale wciąż bardzo szczupła i „giętka jak szpicruta” – tak żartowała Greta.

Po godzinnej przebieżce w parku wzięłam szybki prysznic. W kuchni zdążyłam jeszcze ugryźć jabłko, gdy zauważyłam przez okno, jak bentley Grety podjeżdża pod schody wejściowe. Migiem włożyłam obcisłe czarne jeansy i białą koszulę, którą zawiązałam tak, żeby było widać mój idealnie płaski brzuch. Złapałam jeszcze swoją nową torebkę od Prady, która była dla mnie jak talizman przyciągający szczęście, i wypadłam z mieszkania.

– Masz być pewna siebie, ale nie wyniosła. Zmysłowa, ale nie seksowna. Wzbudzaj pożądanie, ale nie dawaj dupy! – pouczała Greta, prowadząc samochód i jednocześnie malując usta różową szminką. – Zdjęcia zrobi ci mój dobry znajomy, gej Leonard. Geje najlepiej w tej branży fotografują modelki w bieliźnie. Poza tym nie będzie cię krępował, bo w ogóle go nie interesujesz.

Po półgodzinnej przejażdżce, podczas której Greta uczyła mnie, jak funkcjonować w świecie mody, podjechałyśmy pod nowoczesny budynek. W studiu panował przyjemny chłód. Już od wejścia przywitał mnie Leonard, który na mój widok zaczął teatralnie gwizdać.

– Greta! Ty to masz oko! – zawołał. – To będzie druga Claudia Schiffer! Lagerfeld już ją widział? Jest totalnie w jego typie, oszaleje! – Oglądał mnie z każdej strony, ale już do tego przywykłam, w sumie zaczęło to stanowić dla mnie codzienną rutynę.

Po chwili podeszła do mnie niska pyzata dziewczyna.

– Dawaj na make-up, zrobimy z ciebie człowieka – rzuciła bez przywitania.

– Dziękuję – odpowiedziałam obojgu. Oni jednak już nie zwracali na mnie uwagi.

Gdy Greta plotkowała z Leonardem, Pyza mnie malowała. Nie patrzyłam w lustro, lubiłam ten efekt „po”, gdy dzięki profesjonalnemu makijażowi nie poznawałam samej siebie.

Po zakręceniu mi włosów wizażystka podała mi pierwszy komplet bielizny. Koronkowy biustonosz w kolorze brzoskwini, który efektownie współgrał z odcieniem mojej skóry, i majteczki tak skąpe, że w myślach dziękowałam Grecie za zaangażowanie do sesji fotografa geja.

– Jeszcze to. – Pyza wyjęła z czerwonego pudełka z logo Cartiera gruby, ciężki łańcuch. – No, teraz wyglądasz jak kobieta – zatriumfowała.

Dopiero wtedy spojrzałam na swoje odbicie. Wyglądałam nieziemsko – ledwo się poznałam. Delikatny makijaż pod­kreślił mocno zarysowaną linię mojej szczęki i kości policzkowe, a eye­liner wydobył kocie oczy. Ostatnim elementem stylizacji były złote szpilki z logo Giuseppe Zanottiego. Weszłam na plan pewna siebie i swojego wyglądu. W końcu czułam się jak stuprocentowa kobieta. Asystentowi Leonarda na mój widok aż wypadło światło z ręki, co bardzo wszystkich rozbawiło. Zerknęłam na Gretę – patrzyła na mnie z dumą i satysfakcją, co dodatkowo napędziło mnie do działania.

Już po chwili robiłam wszystko, czego chciał Leonard – zmieniałam pozy, bawiłam się włosami, wyginałam. Raz byłam niewinna, innym razem drapieżna i seksowna. Czułam się tu na swoim miejscu, wiedziałam, że jestem w tym naprawdę dobra. Po kilku kolejnych przebierkach nie chciałam, żeby ta sesja się kończyła. Podobała mi się władza, jaką miałam przez ten czas nad ludźmi w studiu, nakręcało mnie to, jak na mnie patrzyli – z zazdrością, pożądliwie lub po prostu jak na obiekt westchnień.

W końcu Leonard wykrzyczał „Mamy to!” i cała ekipa zaczęła mi klaskać. Ja biłam brawa Leonardowi, który był naprawdę świetny w swoim fachu. Ukłoniłam się wszystkim, po czym podeszłam do Grety.

– I jak mi poszło? – zapytałam.

– Zawsze możesz być lepsza – odpowiedziała sucho, nie patrząc mi w oczy.

Nie przejęłam się jednak. Modelka musi być silna, a ja teraz taka się czułam.

Gdy wracałyśmy ze zdjęć, myślałam, że jedziemy do mojego domu. Byłam szczęśliwa, ale wyczerpana, marzyłam już tylko o gorącej kąpieli i łóżku. Sesja trwała ponad sześć godzin. Miałam na sobie jak zwykle za małe szpilki, światło cały czas waliło mi w twarz, oczy mi łzawiły. Poza tym w domu Grety, do którego najwyraźniej zmierzałyśmy, nie czułam się komfortowo. Wszystko tam było tak drogie i piękne, że miałam wrażenie, iż jestem złodziejką,, która zaraz zostanie przyłapana na gorącym uczynku.

– Nie jedziemy do mnie? – upewniłam się.

– Spostrzegawcza jesteś – zadrwiła Greta. – Odpoczniesz chwilę, a potem wskakujesz w przygotowaną stylizację. Czas, żebyś poznała więcej ludzi z branży.

– Ale ja… Może jednak wrócę do siebie, a wieczorem gdzieś dojadę? – próbowałam jeszcze wyperswadować jej ten pomysł.

– Bez dyskusji – ucięła jednak, po czym wyjęła ze schowka najnowsze wydanie amerykańskiego „Vogue’a”. – Jeśli chcesz tu kiedyś zaistnieć – popukała polakierowanym paznokciem w zdjęcie modelki reklamującej perfumy Diora – to masz mnie słuchać.

– Jasne, przepraszam. – Spojrzałam za okno, na kiosk, który właśnie mijałyśmy. Już za dwa tygodnie będę się uśmiechała w takich witrynach do klientów z eleganckiego czasopisma. Muszę w końcu zadzwonić do mamy i opowiedzieć jej o swoich sukcesach.

Greta nie mogła zdecydować, w co mnie ubrać – musiałam przebierać się kilkanaście razy, bo cały czas coś jej nie pasowało. Miałam wrażenie, że specjalnie testuje moją cierpliwość i uległość. Po dwóch godzinach czułam się jak jej Barbie, którą dostała na urodziny. Bawiła się nią intensywnie, ale krótko, bo mając mnóstwo zabawek, szybko się nudziła. A wiadomo, że zanim rzuci się lalkę w kąt, obcina się jej włosy lub wyrywa kończynę, żeby sprawdzić, jak będzie bez niej wyglądała.

Przez to wszystko na imprezę na dachu najmodniejszego budynku w centrum Londynu dotarłyśmy z Gretą mocno spóźnione. Całe grono zdążyło się już ze sobą zapoznać i oswoić, chociaż większość towarzystwa dobrze się znała – funkcjonowała w tym świecie od lat. Ci ludzie byli uzależnieni od wszystkiego, co piękne i modne. Tam, gdzie jedni widzieli dziwaczne stroje o wartości swoich samochodów czy kilku miesięcznych wynagrodzeń, oni wyznaczali trendy. Kobiety nie miały odwagi pokazać się bez nowej torebki czy butów z najnowszej kolekcji wielkiego kreatora.

Greta przedstawiła mnie dwóm osobom, po czym przegoniła od siebie. Byłam zmęczona. Poszłam rozejrzeć się za czymś do picia. Wszędzie kręcili się modele i modelki. Takie nagromadzenie pięknych ludzi w jednym miejscu było zjawiskiem niemalże surrealistycznym. Powietrze aż wibrowało od zawiści, każdy mniej lub bardziej dyskretnie patrzył na swoją konkurencję, po cichu ją oceniał – i wyceniał. Nagle poczułam się tu niekomfortowo. Miałam wrażenie, że każdy mój kompleks jest widoczny niczym wielka blizna na czole. Wzięłam od kelnera lampkę wina i stanęłam z boku. Bez Grety byłam tu nikim, dlatego nie nawiązywałam rozmów, a jedynie przyglądałam się tej towarzyskiej tragifarsie, która rozgrywała się na moich oczach.

Dopijałam właśnie kolejny kieliszek wina, które lało się tu strumieniami, kiedy na taras wszedł sam Alexander Mc­Queen. Nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozmowy ucichły – każdy patrzył na niego niczym na jakieś mityczne stworzenie. Ja też wlepiałam w niego wzrok, choć nadal czułam w sercu ból po tym, jak mnie potraktował na castingu, odrzucił jak kogoś, kto nie ma emocji i komu można powiedzieć dosłownie wszystko.

McQueen, choć wszyscy tu traktowali go jak Boga, szedł niepewnie, w za dużej kraciastej koszuli, która miała za zadanie ukryć jego nadwagę. Kiedy nagle jego spojrzenie zatrzymało się na mnie, zamarłam. Uśmiechnął się i podszedł bliżej, po czym przywitał mnie pocałunkiem w policzek. Nie wiedziałam, co się dzieje. Wszyscy na nas patrzyli.

– Wybaczyłaś mi już casting? – zapytał jakby nigdy nic. – Przed tobą jeszcze wiele szans, jesteś młoda i piękna. Jak dla mnie za piękna. Zawsze szukam w swoich modelach jakiejś niedoskonałości. Nie wiem, czy mnie rozumiesz… – Podrapał się po czole.

– Nic się nie stało, rozumiem – wybełkotałam, wciąż nie mogąc się otrząsnąć z szoku. Wielki Alexander McQueen mnie zapamiętał!

– Czemu stoisz tu sama? Pamiętaj, świat mody jest najbardziej samotnym miejscem na ziemi, więc lepiej znajdź sobie jakieś towarzystwo.

Jego słowa mnie dotknęły, tym bardziej że miał rację.

Tymczasem Greta zaczęła już wołać go do siebie:

– Mistrzuuuu, rozmawiasz z moją podopieczną! – Wyszczerzyła się do niego.

Twarz mi poczerwieniała, a ręce momentalnie zrobiły się zimne. Dosłownie czułam, jak odpływa z nich krew.

Gdy tylko McQueen poszedł gdzieś z jakimś przystojnym modelem, Greta momentalnie znalazła się u mojego boku.

– Co ci powiedział Alex? – zapytała.

– Nic takiego…

– Mówiłam ci, że jestem świetna w swoim fachu! Pięć minut ze mną i już sam McQueen chce cię wziąć do pokazu!

Popatrzyłam na nią spode łba.

– Wcale mi tego nie zaproponował – wyznałam, ale ona tylko machnęła na mnie jak na upierdliwą muchę, po czym wzięła pod ramię wysoką ciemnoskórą dziewczynę.

– Pokazuj się ludziom, a nie stoisz tu jak wieszak na płaszcze! – Zaśmiała mi się jeszcze w twarz, a znajoma jej zawtórowała.

Odchodząc, wciąż słyszałam, jak się śmieją, i musiałam zmobilizować resztki silnej woli, żeby się nie rozpłakać.

Poprawiałam włosy w łazience, gdy zaczepiła mnie okropnie wychudzona blondynka o wielkich niebieskich oczach, które nienaturalnie wystawały jej z oczodołów.

– Współpracujesz z Gretą?

– Tak, a co? – Zamarłam.

– Uważaj na nią, ona żeruje na ludzkiej naiwności i samotności – rzuciła, po czym szybko zniknęła w tłumie. Nie wiedziałam, czy ją ścigać, czy olać jej komentarz. Zostałam tak bez słowa, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.

Następny tydzień upłynął mi na dwunastogodzinnych zdjęciach do katalogu marki Betty, na stronę internetową i do wykupionych reklam w prasie. Wstawałam o piątej, budzona telefonem od Grety, która zarządzała musztrę – trening i dużo wody. Następnie podjeżdżał po mnie samochód, który wiózł mnie do studia. Sesja trwała nieprzerwanie do pory lunchu. Wtedy jadłam z Gretą steka i sałatę, a następnie jechałyśmy do studia, gdzie od nowa byłam malowana i pozowałam, podczas gdy moja mentorka wspólnie z Betty przeglądała efekty mojej porannej pracy. Miłym zakończeniem każdego dnia był fakt, że zawsze czekała na mnie torba z prezentami – jakieś luksusowe kosmetyki, bielizna lub perfumy. Po tygodniu zebrałam tych fantów naprawdę dużo. Cieszyłam się, że gdy pojadę do Polski, będę miała mnóstwo prezentów dla rodziny i znajomych.

Leżałam w wannie, gdy zobaczyłam, że dzwoni do mnie Jean Marc. Nie odebrałam. W tym tygodniu, gdy pracowałam ponad siły, olałam wszystkie zaproszenia na castingi. Nie byłam w stanie więcej pozować i pokazywać się innym. I nie miałam siły mu się z tego tłumaczyć.

W niedzielę siedziałam z Gretą w ogrodzie za jej kamienicą. Powiedziała z dumą, że moje zdjęcia niezwykle spodobały się Betty, obiecała, że zostanę twarzą jej marki, a z czasem pewnie nawet Diora czy Chanel.

– Powinnyśmy się spakować i lecieć do Mediolanu. Tam teraz pożądają takich pięknych twarzyczek jak twoja. – Greta wyjęła z najnowszego modelu torebki Hermès bilety lotnicze z datą wylotu na czwartek.

– Ale jak to? Ja nie mogę tak nagle wyjechać…

– Chcesz być na okładce „Vogue’a”? Pracować dla najlepszych? – Spojrzała na mnie ostro.

– Wiesz, że chcę, i jestem ci za wszystko bardzo wdzięczna, ale potrzebuję chwili odpoczynku.

– Odpoczniesz do czwartku, a później do roboty! Sio!

– Sama nie wiem… Zaraz mam pokaz Westwood… – Bałam się Grety, ale tym razem zamierzałam postawić na swoim.

– Na pokaz tej rudej wariatki wrócimy. To dla ciebie doskonała reklama – stwierdziła, nie odrywając wzroku od moich zdjęć.

– Greta… niedługo muszę zapłacić za mieszkanie… – nieśmiało zmieniłam temat. – Możemy się rozliczyć? Podpisałaś za mnie wiele umów.

– Tylko na kasie ci zależy, co? – Podniosła brew. Ale zaraz wypisała czek na pięćset funtów i rzuciła mi przed nos. – Reszta w Mediolanie.

Przełknęłam głośno ślinę. Czułam się oszukana, tak jak za pierwszym razem, gdy Josephine rozliczała się ze mną w Paryżu.

– Tylko tyle? – zapytałam cicho.

– Clove, reszta w Mediolanie. No, chyba że chcesz przelew na konto, to wyślij mi numer. Mój księgowy się tym jutro zajmie. – Greta spojrzała na mnie i dorzuciła wyniośle: – Pasuje?

Kamień spadł mi z serca. Naprawdę potrzebowałam kasy. Chciałam pokazać rodzicom, że potrafię się tu utrzymywać, a nie zamierzałam korzystać z różnych dziwnych ofert, które często otrzymują modelki.

– Bardzo dziękuję. Wyślę ci numer esemesem.

– A teraz, żebyś nie narzekała, że nie dbam o twój wypoczynek… Co powiesz na masaż? – Greta uśmiechnęła się półgębkiem.

– Wspaniale! – ucieszyłam się, patrząc, jak znika, zupełnie niezainteresowana tym, co mam do powiedzenia.

Przez najbliższą godzinę czekałam, aż moja mentorka się przebierze i umaluje do spa znajdującego się w pobliżu luksusowego Dorchester. Cieszył mnie wybór miejsca, bo miałam stamtąd dwa kroki do domu. Nie mogłam się doczekać, aż ­znajdę się w swoim łóżku i porządnie wyśpię.

Minęły dwa tygodnie, po których nadszedł wielki dzień Vivienne Westwood. To jej pokaz otwierał London Fashion Week. I to ja miałam ten pokaz zamknąć. Na miejsce otwarcia wybrano tunele starego teatru pod stacją metra Waterloo. Mocno industrialna sceneria i ogromna przestrzeń przyprawiały o ciarki, idealnie podkreślając epicką, luksusową kolekcję sukienek projektantki. Na pokaz ściągnął tłum bogaczy, gwiazd i przedstawicieli mediów. Każdy chciał przeżyć tutaj coś ekscytującego, zasmakować doświadczeń z wyższej półki. Vivienne była zimną, wyrachowaną damesą, ale również wybitnie utalentowaną artystką, która zaprzedała duszę modzie.

Cały czas miałam ściśnięty żołądek, modliłam się w duchu, żeby nie zobaczyć gdzieś w tłumie Grety. Od kiedy po Mediolanie zorientowałam się, że jednak mnie wyzyskuje, unikałam jej jak ognia. Ignorowałam ją już tak długo, że spotkanie face to face pewnie zakończyłoby się dramatem. Nie mogła się do mnie dodzwonić, nigdy nie otworzyłam jej drzwi, jak do mnie przychodziła lub kogoś wysyłała. Bałam się, że od tego wszystkiego dostanę jakiejś paranoi. Nie chciałam dłużej harować za symboliczną miskę ryżu. Poza tym Jean Marc obiecał, że załatwi mi nowe projekty i będzie mnie wysyłał na więcej castingów. Wiedziałam, że muszę na siebie uważać – wiele mówiło się o tym, że świat mody jest pełen hien, które żerują na modelkach jak na padlinie.

Za kulisami krzątały się dziewczyny, bardzo zestresowane tym prestiżowym wydarzeniem, w którym grały jedną z głównych ról. To była dla nas wszystkich wielka szansa – zarówno pod względem zawodowym, jak i prywatnym. Na takie pokazy ściągały tłumy bogatych facetów o szeroko zakrojonych możliwościach, którzy na nas polowali. Każdy mógł znaleźć tutaj coś dla siebie niczym na elitarnym targu niewolnic – i tu też kluczowe były pieniądze.

Piękną brunetkę, która niemal umarła mi na rękach, bez najmniejszego problemu zastąpiono inną dziewczyną. Nikt tutaj nie wspominał już tamtego tragicznego wydarzenia. I tylko Gabriel, asystent Viv i brat zmarłej dziewczyny, chodził naszprycowany jakąś miksturą, po której łapał dziwne zawieszki. Pomimo żałoby i wielkiego bólu ze względu na swoją pracę nie mógł uczestniczyć w pogrzebie siostry, który miał miejsce na Sycylii. Wyobrażałam sobie, że to dla niego dewastujące psychicznie. Musiał stać na posterunku i doprowadzić dzieło swojej mentorki do końca.

Goście zajęli miejsca, DJ puścił znaną mi z prób house’ową, catwalkową muzykę, która idealnie brzmiała w tym pustym, pozbawionym serca i duszy miejscu. Stanęłyśmy w kolejce, upiornie umalowane, z włosami natapirowanymi w wysokie koki. Miałyśmy na sobie wyrafinowane, połyskujące suknie z materiałów, które przypłynęły z drugiego końca świata. Pokaz otworzyła czarnoskóra modelka – Kate Moss w tym czasie miała kampanię reklamową dla Rimmela, dlatego nie mogła wziąć udziału w wydarzeniu.

Wyszłyśmy na wybieg pewne siebie, z twarzami niewyrażającymi żadnych emocji, wzbudzając zachwyt widowni, która biła nam głośne brawa. To był nasz czas, wszyscy nas podziwiali i pożądali, robili nam zdjęcia, a mężczyźni wyobrażali nas sobie w niedwuznacznych sytuacjach.

Wreszcie nadeszła moja kolej. Poczułam się jak lwica – pyszna i dumna z tego, jak wyglądam. Z każdym krokiem krew mocniej pulsowała mi w żyłach, mnogość wrażeń i odczuć dosłownie zapierała mi dech w piersi. Mój chód był szybki, sprężysty, w tym momencie zapomniałam nawet, że mam na nogach o trzy numery za małe szpilki. Ból nie istniał. Gdy wbiegłam za kulisy, Gabriel powitał mnie oklaskami. Rozebrałam się do naga, żeby sekundę później krawcowe założyły na mnie wielowarstwową suknię z białego muślinu. Materiał delikatnie spłynął po moim szczupłym ciele, podkreślając idealny kolor mojej skóry. Jeszcze tylko szybka poprawka make-upu, żeby mocniej podkreślić moje oczy – ich zieleń była teraz tak intensywna jak u dzikiego zwierzęcia.

Nadszedł moment zamknięcia spektaklu ekscentrycznej Brytyjki, która patrzyła na mnie z podziwem. Wyszłam ze wzrokiem utkwionym w ciemnej otchłani, słysząc jedynie głośne westchnienia podziwu i coraz żywsze brawa. Szłam jak zahipnotyzowana, sterowana jakąś magiczną energią, która dawała mi siłę i charyzmę, jakich nigdy wcześniej nie miałam. Zrobiłam zwrotkę, a wtedy dołączyła do mnie reszta modelek. Światła zgasły, ale tylko po to, żeby zaraz ponownie rozświetlić mrok industrialnej hali. Ludzie poderwali się z miejsc, oszalali, nabuzowani, podnieceni tym, co przed chwilą widzieli i przeżyli. Vivienne podeszła do mnie, chwyciła za rękę i skierowałyśmy się na początek sceny. Kłaniamy się nisko po samo klepisko, pomyślałam, żeby nie odfrunąć za wysoko, żeby mi nie odbiło. Westwood spojrzała na mnie, ja na nią, teraz ukłoniłam się jej. Dołączyłam do reszty, klaszcząc, gdy ona święciła chwile swojego triumfu. Łzy napłynęły jej do oczu, dziękowała wszystkim, choć oczywiście nie było jej słychać pośród okrzyków.

I wtedy uderzyła we mnie myśl, że to nie był tylko zwykły pokaz. Ta rudowłosa szalona artystka właśnie przekazała wiwatującemu tłumowi własną wizję świata i mody.

– Byłaś zjawiskiem! – wykrzyknął na mój widok Jean Marc, który zdążył mi już wybaczyć wybryk z Gretą.

Mój szef stał z mężczyzną udzielającym właśnie wywiadu jakiemuś dziennikarzowi. Gdy szłam w ich kierunku, ludzie się rozstępowali, kłaniając się mi i witając ze mną. I wtedy nagle nasze oczy się spotkały. W jednej chwili świat stanął w miejscu. Słyszałam swój oddech i przyśpieszone bicie serca, nogi zrobiły mi się jak z waty, miałam wrażenie, że nie zdołam postawić następnego kroku. Uśmiechnął się, nonszalancko odpalając papierosa. Obserwował każdy mój ruch, aż do nich podeszłam. Jean Marc ucałował mnie po parysku – trzy razy, po czym przedstawił mnie swojemu towarzyszowi. Widziałam go w kilku amerykańskich filmach i sądziłam, że jest o wiele wyższy, tymczasem brakowało mu do mnie jakichś dziesięciu centymetrów. Pomimo cholernego bólu wciąż chodziłam w szpilkach – inaczej nie wypadało, tym bardziej po tym, co zaprezentowałam na wybiegu.

Spojrzał na mnie, po czym przemówił niskim i najbardziej męskim głosem, jaki słyszałam w życiu:

– Jesteś gwiazdą dzisiejszego wieczoru. – Pocałował mnie w rękę, trzymając moją dłoń w swojej dłużej, niż wypadało. Ja jednak chciałam, żeby ten uścisk trwał wiecznie, tak jak to, co w tamtym momencie czułam.

Z tańca w niebiosach wyrwał mnie skrzekliwy głos z brytyjskim akcentem:

– Goździk, znasz już Gwiazdora? – Vivienne rzuciła się w objęcia obiektowi moich westchnień. – A mówiłeś, że nie dasz rady przyjechać, przystojniaku!

– Lubię robić niespodzianki – odparł on, nie przestając na mnie patrzeć, czym sprawiał, że czułam się jak najjaśniejsza z gwiazd.

– Widzę, że poznałeś moją ulubioną modelkę. – Pierwszy raz to od niej usłyszałam, dopiero teraz, ale tej magicznej chwili nic nie mogło zmącić.

– Zawsze miałaś dobry gust, wiedźmo!

Oboje śmiali się z tego żartu, gdy podszedł dziennikarz z „Elle” i poprosił Westwood o wywiad.

– Cholerni dziennikarze, wszystko zepsują. – Mrugnęła do Gwiazdora, zostawiając naszą trójkę.

– W zasadzie muszę już uciekać. – Spojrzał na zegarek, łamiąc mi serce. – Zaraz mam próbę do nocnych zdjęć. Pozwolisz jednak, że Jean Marc wyśle mi twój numer i umówimy się na wspólną kawę? – zapytał, podnosząc na mnie przenikliwy wzrok.

– Tak! – odparłam za szybko i za głośno.

Ale on już tego nie słyszał; odwrócił się i ruszył do wyjścia, skupiając na sobie uwagę całej sali.

– Oh, putain de merde1 – zaklęłam po francusku. – Chyba się zabujałam…

Spojrzałam na Jeana Marca. Dusił się ze śmiechu.

Supermodelki wyglądają jak eksperymenty naukowe wynikające z połączenia nadludzkiego piękna i idealnych proporcji. Kto choć raz widział na własne oczy supermodelkę, wie, o co chodzi. Ta garstka kobiet wyróżnia się doskonałą sylwetką, kształtami i wyrazistymi rysami twarzy. Ich niebotycznie długie nogi, smukłe talie, enigmatyczne uśmiechy i hipnotyzujące spojrzenia przyciągają uwagę. Kobiety im zazdroszczą, choć oficjalnie pokazują, że dla nich mogłyby nie istnieć, podczas gdy większość mężczyzn żyje głównie po to, by je podziwiać, uwodzić i usidlać. Są w stanie zrobić wszystko, żeby tylko znaleźć się w ich orbicie. Z czasem polują na nie, żeby wykorzystywać ich piękno do własnych, często niemoralnych celów.

Emanują pewnością siebie i charyzmą, chodząc po wybiegach, a także zerkając na koneserów kobiecego piękna z telewizorów, monitorów komputera, stron gazet czy bilbordów. Niewielu jednak ma świadomość, że te boginie, gdy gaśnie światło reflektorów i przestają błyskać flesze, stają się bardziej ludzkie, niż może się wydawać. Często przepracowane i przemęczone, nie mają już siły na normalną, codzienną egzystencję. Ścisła dieta, stres i nieustanne podróże pozbawiają je młodzieńczej witalności i przebojowości. W większości stają się uległe i zdominowane przez bezlitosną rzeczywistość.

Poddawane ciągłej presji i wymaganiom, nigdy nie czują się wystarczająco piękne i szczupłe. Ścisły rygor i nieskrępowana krytyka ze strony agentów, projektantów czy wydawców pism modowych wpływają destrukcyjnie na ich zdrowie zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Zaciekła rywalizacja i duża konkurencja tylko zaostrzają te mechanizmy. Modelki – jako przedstawicielki tak zwanego wolnego zawodu – narażone są na nieustającą krytykę, którą generujemy my sami. Nie odpuszczamy im zwykłych, ludzkich potknięć, bo przez ich piękno nie myślimy o nich w przyziemnych kategoriach. Nie wierzymy, że boskie istoty mogą mieć jakieś słabości i wady.

Chyba prawie każda dziewczyna marzy o tym, żeby zostać modelką. Wizja współpracowania z ciekawymi osobami, nieustanna dynamika pracy, wielkie pieniądze i sława – wszystko to sprawia, że wydaje się, iż to świetny pomysł na ekscytujące życie. Patrzymy na Anję Rubik i myślimy: duma narodowa, kobieta, która wygrała los na loterii. A co po drodze na ten Mount Everest?

Zanim zanurzymy się głębiej w ten złożony i hermetyczny świat mody, warto wyobrazić sobie, jak wygląda codzienność supermodelki. Jesteś na językach tych wszystkich, którzy tak pilnie strzegą twojej urody i nieskazitelności. Restrykcyjna dieta, samotność wynikająca z częstych zmian miejsca zamieszkania, niestabilność finansowa – bo przecież zarabiasz wyłącznie wtedy, gdy zdobędziesz kontrakt. Nie wygrałaś castingu? Musisz pogodzić się z tym, że nic nie wpływa na twoje konto.

Świat mody to również miejsce, w którym na dobre zadomowili się seksualni predatorzy. Modelki – szczególnie te początkujące, stawiające pierwsze kroki, narażone są na liczne ataki z ich strony. Najczęściej takie poniżej pasa. Podczas gdy priorytetem dla agentów, fotografów i projektantów powinno być całkowite poszanowanie bezpieczeństwa i godności modelek, w rzeczywistości dzieje się odwrotnie. Ta branża zna wiele zakazanych i nielegalnych procederów. Modelki, nie chcąc nikomu podpaść, robią rzeczy, na które zwyczajnie nie mają ochoty, a to generuje w przyszłości wiele nieszczęść.

Na pierwszą randkę przyjechał po mnie limuzyną, witając mnie naręczem czerwonych róż. To dobry znak, pomyślałam. Na tę okazję wybrałam panterkową sukienkę, która była dla mnie jak talizman szczęścia, odkąd zamknęłam w niej paryski pokaz Vivienne Westwood. On był ubrany w granatowe jeansy, białą koszulę i marynarkę, a pachniał tak, że miałam ochotę się w niego wtulić.

Szofer zawiózł nas na West End, gdzie mieliśmy obejrzeć musical Chicago. On śmiał się, że zna większość aktorów występujących w spektaklu i jak będziemy mieli ochotę, możemy później dołączyć do nich na imprezie. Były to wielkie nazwiska i pewnie każda dziewczyna bardzo by się ucieszyła, mogąc poznać takie sławy, jednak ja byłam inna.

– Wolałabym ten wieczór spędzić tylko z tobą… – Spojrzałam mu w oczy.

– To bardzo miłe i niespotykane u kobiety w twoim wieku… Aż mi się zrobiło gorąco – odparł. – Dobrze, w takim razie skoczymy coś zjeść do Sketcha. Zawsze trzymają tam dla mnie stolik.

– Wspaniały pomysł! – ucieszyłam się.

The Lecture Room & Library, powszechnie znany jako Sketch, miał trzy gwiazdki Michelina. Było to miejsce, do którego najzamożniejsi ludzie tego świata zapraszali obiekty swoich westchnień, żeby potem zabrać je do łóżka, oświadczyć im się albo po prostu uczcić jakąś rocznicę. Rezerwacja stolika tutaj graniczyła z cudem, ale nie dla mojego Gwiazdora, którego od progu witano niemalże na klęczkach. Nie przesadzam.

Kiedyś przeczytałam słowa mądrego człowieka, że na pierwszą randkę wysyłamy swoich przedstawicieli, chcąc wypaść na niej bez zarzutu. W naszym przypadku to stwierdzenie zgadzało się co do joty. Ja byłam w pełni skoncentrowana na nim, on rzucał subtelne żarty, niezwykle szarmancki i kulturalny. Rozmowa szła nam niebywale gładko, co rzadko się zdarza pomiędzy ludźmi, którzy dopiero się poznają. Czuliśmy się w swoim towarzystwie niesłychanie komfortowo, co Gwiazdor szybko zauważył.

– Wiesz, Moni, ja z nikim nie łapię takiego kontaktu – szeptał jeszcze w trakcie Chicago, patrząc mi głęboko w oczy.

– Też chcesz się stąd zmyć? – Zaśmiałam się cicho, ale jego twarz pozostała kamienna; aż się wystraszyłam, że zaliczyłam wpadkę.

Gdy to zauważył, roześmiał się odrobinę za głośno, chwycił mnie za rękę i wybiegliśmy z sali. Tuż za drzwiami pocałował mnie mocno i namiętnie, po czym stwierdził:

– Wrzuciłbym coś na ruszt, a ty, mała?

– Prowadź!

Uśmiechnął się do mnie, przekręcając głowę z niedowierzaniem. Jednak gdy szliśmy do limuzyny, wyraźnie się zamyślił.

– Wiesz, że jesteś jedna na milion? – spytał z powagą, a oczy tak mu się świeciły, że aż zaparło mi dech w piersiach.

Ja pierdolę, Goździk, tylko się nie zakochaj, upomniałam się w myślach.

Po kolacji zabrał mnie na spacer wzdłuż Tamizy. Wieczór był wyjątkowo ciepły i przyjemny. Rozmawialiśmy o urokach życia w Londynie, który najpiękniejszy jest właśnie nocą. Iluminacja pozwala spojrzeć na większość budynków i mostów z innej perspektywy, światła sprawiają, że miasto przypomina filmową scenerię.

– Możemy już teraz zakończyć tę randkę – odezwał się nagle Gwiazdor. – Zachowasz wiele pozytywnych wrażeń, ale tak naprawdę mnie nie poznasz. Poza tym ta opcja w mojej opinii nie wchodzi w grę. Drugie wyjście to skok w otchłań wraz ze mną. Będziemy pić i nie tylko, poznawać ludzi i tańczyć do białego rana, aż nogi odmówią nam posłuszeństwa. Wtedy zaproszę cię na kawę do hotelu, w którym mieszkam przez cały okres zdjęć. Tam zamierzam robić z tobą i tobie najbardziej przyjemne rzeczy, jakich doświadczyłaś w życiu. Co ty na to?

Milczałam, ale oboje znaliśmy już odpowiedź.

– Co zrobisz, Moni? – spytał jednak dla pewności.

Obudziłam się w jego łóżku. Potrzebowałam chwili, żeby poskładać w całość fragmenty tego, co działo się w ten weekend. Pamiętałam, że w piątek wyszliśmy do Sketcha na kolację, było sporo wina do krewetek, po nim szampan, który dostaliśmy do stolika jako prezent. Szofer i limuzyna, kreski, dużo kresek, a następnie cały kalejdoskop ludzi, miejsc, alkoholu, jeszcze większej ilości narkotyków i wyuzdania.

Sięgnęłam ręką obok siebie, ale miejsce, gdzie wcześniej spał Gwiazdor, było puste. Serce mnie zakłuło. Zwlekłam się z łóżka, marząc o czymś do picia. Musiałam ugasić dzikie pragnienie, które we mnie płonęło. Gdy weszłam do salonu, moim oczom ukazał się niski mężczyzna w garniturze i kobieta ubrana równie schludnie – w czarną garsonkę. Obok nich na sofie leżał on, mój ukochany, podłączony do kabelków i rurek, którymi płynęły jakieś specyfiki z przeźroczystych worków. Zauważyłam też monitor, taki, jaki widziałam kiedyś w szpitalu, gdy odwiedzaliśmy z rodzicami umierającą babcię. Chyba ugięły się pode mną nogi, bo mężczyzna w garniturze dobiegł do mnie, złapał pod ramię i posadził w fotelu. Kazał mi oddychać spokojnie, brać wdech nosem i wypuszczać powietrze ustami. Po chwili przykląkł obok i sprawdził mi tętno. Chwycił mnie za ręce; gdy sobie uświadomiłam, że mam na sobie tylko długi T-shirt, odruchowo skrzyżowałam nogi. Jego dotyk działał na mnie uspokajająco, lęk zniknął. Gdy spojrzałam mu w oczy, powiedział:

– Jestem lekarzem, mam na imię Jeff. A to moja asystentka, doktor Martin. – Kobieta mi pomachała. – Pomagamy pani przyjacielowi wrócić do zdrowia.

– Miał zawał? – jęknęłam z przerażeniem, patrząc w kierunku nieprzytomnego Gwiazdora.

– Proszę się nie martwić – odpowiedział lekarz ze stoickim spokojem.

– Co się z nim stało? Wyjdzie z tego? – pytałam nadal drżącym głosem.

– To normalna procedura, która pomoże mu szybciej wrócić do pełni sił. Nie ma w tym nic nienaturalnego. Zabawa trochę wymknęła się spod kontroli i naszym zadaniem jest zniwelować jej skutki.

Nagle odezwał się jego telefon i lekarz, przepraszając, wyszedł do drugiego pokoju. Wtedy doktor Martin podeszła do mnie ze szklanką zimnej wody.

– Potrzebuje pani czegoś? – zapytała z troską.

– Wody… i jego. – Spojrzałam na nieprzytomnego ukochanego. – Dziękuję. Co pani mu podaje?

– To kroplówka witaminowa z dodatkiem glutationu, który neutralizuje toksyny znajdujące się w wątrobie, pozwalając na szybkie uzupełnienie elektrolitów. Podaliśmy mu również relanium dla polepszenia komfortu snu. Szybciej się zregeneruje i wróci do pani.

– Ale… jak państwo się tu znaleźli? – zapytałam skonsternowana.

– Pani partner wzywa nas zawsze, kiedy czuje się trochę słabiej po swoich klubowych ekscesach. A jak dobrze wiemy, musi wrócić do pracy w świetnej formie. My zapewniamy mu ją od lat. – Kobieta mówiła konkretnie, merytorycznie.

– A te monitory? Te kabelki? – Wciąż potrzebowałam się upewnić, czy nie jest chory. Może nie o wszystkim mi mówił?

– Badamy ciśnienie, puls i saturację – wyjaśniła. – To standardowa procedura.

– Czyli wszystko z nim będzie dobrze?

– Jak najbardziej. Może pani też sobie życzy kroplówkę?

– Nie, nie, dziękuję…

Nagle wrócił doktor Jeff.

– Muszę lecieć do Los Angeles, podam mu jeszcze jeden zastrzyk – powiedział. – Doktor Martin zostanie z państwem, aby wszystkiego dopilnować do czasu, aż pacjent się obudzi.

– Jak długo będzie tak podpięty? – Widok bezbronnego Gwiazdora pod całą tą aparaturą łamał mi serce. Łzy same popłynęły z moich oczu. – Przepraszam… – wyszeptałam.

– Proszę mi wierzyć, lepsze to, niż miałby wracać do siebie w naturalnych, że tak to ujmę, warunkach – zapewnił ze spokojem doktor, wstrzykując coś do wenflonu.

Gdy wyszedł, usiadłam bliżej Gwiazdora, uważnie śledząc każdy jego odruch, każdy skurcz twarzy. Co jakiś czas głośnym chrapnięciem potwierdzał, że żyje. W tym czasie doktor Martin krzątała się po pokoju, zaglądając w każdy zakamarek, przez co czułam się niezręcznie. Miałam wrażenie, jakby na naszą ziemię wkroczył szpieg, żeby znaleźć jakieś obciążające nas dowody. Najbardziej jednak męczyło mnie to, że sama nie pamiętałam, czy gdzieś nie zostawiliśmy pozostałości różnych substancji, które zażywaliśmy w ten weekend.

– Może pani usiąść tu ze mną? – rzuciłam nieco niegrzecznym tonem.

– Przepraszam. Urodziłam się w Londynie, od dziecka podziwiam ten hotel i jego historię. Pierwszy raz mam okazję zobaczyć, jak wygląda jeden z jego pokoi.

– Apartament. Tak, jest przepiękny – spuściłam trochę z tonu, bo zrozumiałam, że kobieta tak naprawdę nie myszkowała, tylko podziwiała nasze tymczasowe lokum.

– Proszę się nie denerwować, pani partner jest w najlepszych rękach. Doktor Jeff zna go od wielu lat. Zna jego organizm chyba nawet lepiej niż własny.

– To on tak od lat się leczy? – zaniepokoiłam się.

– Doktor Jeff jest na każde wezwanie swoich klientów, nawet jeśli musi jechać do nich za granicę kraju – odparła wymijająco.

– Ilu ich obsługuje?

– Nie mogę tego zdradzić. Ale mogę panią zapewnić, że z usług doktora korzysta wielu zamożnych i znanych ludzi, którzy cenią sobie jego dyskrecję i kunszt medyczny.

– I to faktycznie tak dobrze działa?

– Sama pani zobaczy. Za parę godzin będzie jak młody bóg, dokładnie taki, jakiego znamy z ekranu.

Czułam, jak każda żyła w moim ciele pulsuje, pompując wszystkie te toksyny, które wchłonęłam przez ostatnie dni. Było mi tak niedobrze, że nawet na myśl o papierosie zbierało mi się na wymioty. Piłam tylko kolejne szklanki wody, której też miałam już dość. Lekarka siedziała naprzeciwko mnie w fotelu z przyklejonym do ust uśmiechem, który tylko mnie wkurzał. Tak jej zazdrościłam, że dobrze się czuje…

– Herbaty? – rzuciła z typowym brytyjskim akcentem.

– Nie wiem, czy dam radę jeszcze coś wypić…

– Niech pani chociaż spróbuje – namawiała. – Ciepły napar dobrze zrobi na żołądek, pozwoli się szybciej rozluźnić.

– W takim razie poproszę. – Chciałam, żeby zostawiła mnie z nim samą chociaż na moment. Czułam się skrajnie samotna, jakbym została zupełnie sama na tym świecie. Spojrzałam na idealną twarz Gwiazdora i aż mnie ścisnęło w dołku. Nie zostawiaj mnie, proszę, myślałam obsesyjnie, chcąc mu to przekazać telepatycznie.

Lekarka wróciła, podała mi herbatę i zaczęła opowiadać o historii hotelu Langham. Jak się okazało, jej pradziadek był jednym z pierwszych pracowników tego przybytku i to on zaszczepił całej rodzinie miłość do niego. Opowiadała o tym z wielkim zaangażowaniem, nie sądziłam, że można obdarzać taką pasją stary budynek.

Kroplówka powoli się kończyła, a Gwiazdor zaczął się wiercić na sofie.

– Jeszcze chwila i powtórzymy podstawowe badania, usunę też wenflon – zapowiedziała lekarka. – Zostawię pani kilka tabletek relanium, dobrze też by było, żebyście oboje jeszcze pospali. Nic tak nie regeneruje organizmu jak długi, mocny sen. – Wręczyła mi opakowanie małych czerwonych tabletek.

– Aż tyle tego? – zapytałam zdumiona.

– Nasi klienci lubią mieć zapas witaminy R. – Uśmiechnęła się pod nosem.

Sprawnym ruchem pozbyła się wenflonu, zmierzyła Gwiazdorowi ciśnienie, po czym spakowała wszystkie pozostałości do plastikowej torby, a torbę do niewielkiej walizki podróżnej.

– My zajmiemy się utylizacją – wyjaśniła i wróciła do mojego ukochanego. – Dzień dobry, budzimy się. Tak, spokojnie…

Nie mogłam na to patrzeć, więc wstałam i podeszłam do okna. Łzy ciurkiem płynęły mi po policzkach.

– Jest pan w pokoju hotelowym w Londynie – usłyszałam za plecami. – Tak, pana partnerka też tu jest. Cała i zdrowa. Proszę leżeć, nic już panu nie dolega. Ważne, żeby teraz pan spał.

– Dobrze, dziękuję… – wymamrotał Gwiazdor.

Martin podeszła do mnie i objęła mnie za ramiona.

– W razie czego proszę do nas dzwonić. – Wręczyła mi wizytówkę doktora Jeffa. – A na przyszłość proszę bardziej się oszczędzać, to nie będzie podobnych stresów.

– Dziękuję – odparłam. Miałam wrażenie, jakbym uczestniczyła w czymś surrealistycznym, z pogranicza jawy i koszmaru. Byłam tej kobiecie niezwykle wdzięczna za jej empatię i profesjonalizm. Wiedziała, co robić, żeby opanować trudną sytuację.

Trzymając w ręku opakowanie tabletek, podeszłam do mojego kochanka. Powoli otworzył oczy, po czym zaczął mówić:

– Muszę jeszcze trochę odespać… Dziś mam nocne zdjęcia. – Uśmiechnął się i przyciągnął moją twarz do swojej, a następnie delikatnie pocałował mnie w usta.

– Jak się czujesz? – Spojrzałam mu z niepokojem w oczy.

– No cóż, kochanie, takie srebrne lisy jak ja potrzebują dłuższej chwili, żeby stanąć na nogi po takim weekendzie.

– Martwiłam się…

– Słodko spałaś, a mnie telepało… Myślałem, że serce wyskoczy mi z klaty. Na szczęście Jeff jest jak rodzina, zawsze pomocny. A teraz zamów nam do pokoju, czego tylko zaprag­niesz. Jestem piekielnie głodny. Chyba od piątkowego wieczoru nic nie jedliśmy, prawda?

– Cóż, to była dieta głównie… płynna.

Oboje parsknęliśmy śmiechem.

Gwiazdor podciągnął się do siadu, chwilę jeszcze trzymał głowę między rękami, a potem wstał i przeszedł parę kroków. Gdy się zachwiał, podeszłam, żeby wziąć go pod ramię.

– Robisz to pierwszy i ostatni raz – powiedział zawstydzony.

– Mam nadzieję…

Dotarliśmy do sypialni, gdzie padł na łóżko. Na koniec już tylko wymamrotał:

– Zamów coś tłustego i niezdrowego, trzeba naoliwić tę maszynę…

A potem zasnął z twarzą w poduszce.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

1 Franc. – Ja pierdolę.