Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
182 osoby interesują się tą książką
Komedia kryminalna, w której nawet wakacje są śmiertelnie niebezpieczne!
Kaśka właśnie obroniła dyplom i rozstała się z chłopakiem. W ramach nagrody – a może raczej terapii – ciotki fundują jej wyjazd nad morze.
Miało być błogie lenistwo, plaża, gofry z bitą śmietaną i ewentualnie jakiś przystojny ratownik na horyzoncie.
Ale życie Kaśki to nie katalog biura podróży. Zamiast odpoczynku, trafia w sam środek serii tajemniczych zbrodni. Gdziekolwiek się nie pojawi,
ginie młoda kobieta. Przypadek? Pech? A może... coś więcej?
Wkrótce nawet sama Kaśka zaczyna mieć wątpliwości. Czy ktoś ją wrabia? A może to ona jest celem? I czemu do licha nikt nie traktuje jej poważnie, skoro trupy sypią się jak z parasola?
Pełna humoru i nieoczekiwanych zwrotów akcji historia o tym, że wakacje mogą zabić – ze śmiechu albo zupełnie dosłownie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 274
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Anna M. BrengosCopyright © 2025 by Lucky
Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Źródło obrazu: puhimec
Skład i łamanie: Michał Bogdański
Redakcja i korekta: Halina Bogusz
Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom
Dystrtybucja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: [email protected]
Wydanie I
Radom 2025
ISBN 978-83-68261-81-3
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.
Nawet czekolada nie pomogła. To przereklamowana metoda. Katarzyna zjadła całą i jedyny efekt był taki, że lekko ją zemdliło.
Siedziała przy stole, obejmując dłońmi filiżankę z dawno wystygniętą kawą, a na blacie obok pustego pudełka piętrzył się stos chusteczek. Zamiast cieszyć się dyplomem ukończenia studiów i pić szampana z przyjaciółmi, topiła smutek w kawie i zalewała się łzami. Za oknem jaśniało wczesne lato, a ona tkwiła w niewesołych myślach chmurna jak noc listopadowa.
– Kochanie, zejdziesz na obiad? – usłyszała z dołu.
– Daj mi spokój! Chcę umrzeć!
– Ale chyba nie na głodniaka? Zejdź. Zrobiłam pierożki z mięsem.
– Z Biedronki czy od Leśniewskiego? – Kaśka wytarła nos mokrą chusteczką.
– Te z Biedronki nie nadają się do jedzenia... A może wolisz naleśniczka z syropem daktylowym?
Kasia poczuła, jak czekolada podjeżdża jej do gardła. Już sama myśl o łakociach wywoływała mdłości.
– Żadnych słodyczy – odpowiedziała, przełykając ślinę. – Raczej chrzan i musztarda.
– Pierożki są na ostro – ciotka Magda weszła do pokoju siostrzenicy. – A co ty, dziecko? Płaczesz?
– Na ostro to ja poproszę brzytwę, żeby sobie gardło podciąć – siąknęła nosem.
– To zawsze zdążysz. Zachowałam taką po moim dziadku. Trochę zardzewiała, ale wystarczająco ostra. Może się nada, ale wypróbujemy ją dopiero po obiedzie. No chodź – poklepała Kasię po ramieniu. – I sprzątnij to pobojowisko, bo Matylda się zapowiedziała.
Katarzyna miała pięć ciotek. I ani jednego wujka. Ci, do których się tak zwracała, byli przyszywani. Natomiast ciotki – jak najprawdziwsze.
Dziadek Daniel uparł się, że chce mieć syna. Czasy już były postępowe i żadnych wielodzietnych rodzin w okolicy, ale u niego dzieci było sześcioro – sześć dziewczynek, które rodziły się w równych odstępach czasu. W końcu babcia Maryla powiedziała dość i na wszelki wypadek kazała sobie podwiązać jajniki.
Wyczekiwany był DAriusz, jako że po DAnielu. Dokładniej DAriusz–TAdeusz, bo TA jak TAta.
Jak na złość za każdym razem wychodziła mu jakaś MA po MAmie MAryli.
I tak w kolejności:
Najpierw na świat przyszła MAria. Imię nasunęło się samo, gdy poinformowany o narodzinach córki ojciec przywitał ją zawiedzionym okrzykiem: „Jezus Maria, dziewucha! W piłkę z nią nie pograsz... Żeby to chociaż mądre było! No nic, zrobimy następną”.
Imię Jezus w Polsce, w przeciwieństwie do Ameryki Łacińskiej, się nie przyjęło, więc została Maryśka, a dziadek jak powiedział, tak zrobił. Następna była MAnuela. Daniel tylko zgrzytnął zębami i przywitał ją na porodówce tymi słowy: „Znów hrabianka jakaś, jego mać! Nic tylko kiecki kupuj. Żadnego pożytku. Tfu!”.
Licząc, że do trzech razy sztuka, rodzice tym razem oczekiwali Dariusza. Byli go więcej niż pewni. Nadzieje legły w gruzach, gdy lekarz przedstawił im kolejną dziewczynkę. Z zawiniątka wystawał porośnięty bujną ciemną czuprynką łebek.
– Szykuj matka papiloty – westchnął Daniel i poszedł do urzędu zarejestrować MAtyldę.
Kiedy babcia Maryla znów poszła do szpitala rodzić, dziadek Daniel czekał na szczęśliwe rozwiązanie w domu. Z wiarą, ale bez entuzjazmu. Mieli już telefon (w tamtym okresie nie była to oczywista oczywistość, na założenie telefonu stacjonarnego, na drucie, można było czekać i dwadzieścia lat), więc o narodzinach MAgdaleny dowiedział się telefonicznie. Pomimo prześmiewczego imienia, które w podświadomości taty miało oznaczać frywolną czy wręcz niemoralną Magdalenkę, ciotka Magda całe życie twardo stąpała po ziemi i była jedyną z sióstr, która zaprzeczała klątwie rzuconej przez rodzica nad kołyską.
W roku 1974 wszedł na ekrany kin „Potop” Jerzego Hoffmana. O ile babcia Maryla od razu zakochała się w Olbrychskim, co skrzętnie ukrywała, o tyle dziadek Daniel zapałał wielką miłością do Małgorzaty Braunek. On się z tym nie krył. Aktorka była wtedy piękna i młoda i pewnie niejednemu kinomanowi zaprószyła głowę jako O-leńka. Imię nie mogło być na O. Gdyby był chłopiec, to co innego, byłby po O-jcu. I tak kolejne rozczarowanie stało się nagrodą pocieszenia. Tym razem zainterweniowała babcia.
– Skoro tak kochasz Małgośki, to tę też pokochasz.
I nie można powiedzieć, Małgorzata, matka Katarzyny, stała się oczkiem w głowie tatusia, co często wykorzystywała.
Oczywiście, Daniel, pomimo afektu, jakim darzył tymczasowo ostatnią córkę, nie zrezygnował ze starań o syna, wynikiem czego po jedenastu miesiącach świat powitał Mariolę. Według babci było to najnormalniejsze imię spośród wszystkich Mariett, Marion, Marik i Marut, jakie zostały w kalendarzu.
Skończyły się pomysły na imiona i skończyła się cierpliwość babci Maryli do chodzenia w ciąży i kolejnych porodów. Najpierw była awantura tak wielka, że dziewczynki pobiegły po ratunek do sąsiadów. Ci, słysząc odgłosy, jakie towarzyszyły wymianie zdań małżonków, zabarykadowali się u siebie. Nie mieli jeszcze telefonu, więc nie wezwali policji. Czekali, aż pożar sam się ugasi. Po kłótni babcia Maryla zabrała ze spiżarki świeżo upieczoną szarlotkę i poszła odebrać dzieci z przechowania. Następnie znalazła klinikę, żeby raz na zawsze zapobiec kolejnym zapłodnieniom.
– A póki co, śpisz w kuchni – oznajmiła kategorycznie.
Pierogi jeszcze nie zostały zjedzone, kiedy furtkę przekroczyła ciotka Matylda.
– Łolaboga, mogłybyście skosić trawę. Niedługo będzie pod parapet – skrytykowała od progu.
– Miło cię widzieć – przywitała ją siostra. – Jakiż to interes sprowadza cię w nasze progi?
– Zaraz musi być interes? – spytała zaczepnie. – Stęskniłam się za siostrą – wyjaśniła. Magda z Kaśką tylko spojrzały na siebie znacząco. – Ładnie pachnie. Zostało coś?
Kaśka wyręczyła ciocię Madzię przy kuchni i wrzuciła pierogi z torebki na patelnię.
– Kupne? – zdziwiła się Matylda. – Za leniwe jesteście, żeby samemu polepić?
– Te z pierogarni są wystarczająco dobre – chwaliła Katarzyna. – Ja je lubię – dodała.
– Ech, młodzi... – Matylda włożyła całego pierożka do ust. – Ifonka tech take lupi – poinformowała.
– Mogę dla niej zapakować – zaproponowała Magda. – Mam jeszcze jedną porcję.
– Miło by było – mlasnęła siostra i wytarła buzię serwetką. – No, muszę lecieć. I zetrzyjcie kurz z mebli, bo palcem po nich można pisać. Zginęłybyście beze mnie. No to pa.
– Pa – zgodnym chórem odpowiedziały gospodynie, a gdy za Matyldą zamknęły się drzwi, ryknęły śmiechem.
Ciotka Matylda minęła się w furtce z najmłodszą z sióstr. Mariola mogłaby zabić wzrokiem albo i czymś cięższym, gdyby ktoś, a już szczególnie tak stary jak Kaśka, zwrócił się do niej per ciociu. Drobiąc małymi kroczkami w klapeczkach na obcasie, pokonała przestrzeń między furtką a witającymi ją w progu kobietami. Obie zamknęła we wspólnym niedźwiedzim uścisku i na policzkach obu odcisnęła stempelek z pomarańczowej szminki. Fruwający kolczyk z pawich piór zahaczył o nitkę ażurowej bluzeczki siostry. Chwilę trwało, nim Kaśka uwolniła je od siebie.
– Kochane! – krzyknęła na powitanie. – Mam rewelacyjną wiadomość!
– Chociaż jedna – mruknęła Katarzyna.
– Jedna? – zainteresowała się Mariola. – Mogę mieć więcej...
– Daj spokój – mitygowała ją Magdalena. – Dziecko dziś spotkała przykrość, Matylda obżarła nas z jutrzejszego obiadu, dobrze że chociaż ty masz jakieś dobre wieści. Wejdźmy, przecież nie będziemy rozmawiały w przedpokoju. Kawa czy lemoniada?
Kiedy usiadły przy stole, chłodząc się lodowatą lemoniadą domowej roboty, Mariola zaczęła opowiadać.
– Wracam dziś z hybrydy... O, zobaczcie, jak mi odpicowała pazurki – grzechocząc tysiącem bransoletek, wystawiła dłonie do podziwiania i poruszyła palcami dla lepszego efektu. – No więc wracam, a w domu kłótnia, mało talerze nie latają.
– Chyba trochę przesadziłaś. Nasi rodzice aż tak temperamentni nie są. Jeśli nawet się kłócą, to dyplomatycznie – nie mogła uwierzyć Magda.
– No to wchodzę, a oni dyplomatycznie się kłócą, przy czym mama wymyśla tacie od starych wyleniałych capów, a on jej od stetryczałych globtroterek.
– Uuuu, ostro było – zauważyła Kaśka.
– A powód? – ciotka Magda wolała konkrety.
– Wyobraź sobie, że dostali sanatorium. W Kołobrzegu! Hurrraaaa! – z triumfem zakomunikowała najmłodsza z sióstr.
– Bardzo dobrze, ale nie wiem, skąd u ciebie aż taki entuzjazm? – Magda nie mogła zrozumieć.
– No bo wyjadą – padło wyjaśnienie.
– Super. – Choć samo słowo mogło oznaczać zadowolenie, ton temu zaprzeczał.
– Nie rozumiesz!!! Wyjadą, a ja będę miała całą chatę wyłącznie dla siebie – aż jej się oczy świeciły na tę myśl.
– A nie wystarczy ci połowa chaty? – Magda patrzyła na nią jak na pomyloną. – Przecież masz całą górę.
– Nic nie rozumiesz – machnęła ręką, wywołując grzechot bransoletek. – Trzeba być młodym, żeby czaić.
– Czaić, kumać czy jarzyć? – Magdalena naigrawała się z pogoni Marioli za młodością.
– Oj, czepiasz się! – fuknęła młodsza z ciotek. – Kaśka, ty na pewno wiesz, o co mi chodzi, bo ta matrona niedługo zrobi się podobna do Maryśki. Chodząca rozwaga, a od powagi to aż im obu dupa puchnie.
– Marioli chodzi o to, że kiedy dziadkowie wyjadą, poczuje się swobodniej – zaczęła tłumaczyć Kaśka.
A Magda dokończyła:
– I będzie latać po domu bez majtek, bo teraz to tylko bez stanika. Oglądać kryminały do trzeciej nad ranem i zostawiać puste puszki pod schodami.
– Głupiaś – Mariola dolała sobie lemoniady. – Pierwsze, co zrobię, to wyprawię imprezę i zaproszę wszystkich przyjaciół.
– A masz jakichś? – W pytaniu kryło się nieco złośliwości.
– Znajdą się – Mariola już się cieszyła ze swojego pomysłu.
– Jasne. Jak ogłosisz, że jest wyżerka i napitka za darmochę, to się zleci pół dzielnicy.
– Zrobię składkową – uściśliła Mariolka. – Jeszcze nie zwariowałam, żeby stać przy garach dwa dni jak Matylda. U niej zastaw się, a postaw się. Za to na stole nie znajdziesz niczego poza bigosem i sałatką jarzynową.
– Jeszcze tatar i nóżki w galarecie – wtrąciła Kasia.
– Nooo... Tylko w tej beczce jest łyżka dziegciu – zasępiła się przybyła.
– A miały być same dobre wiadomości – zaprotestowała siostrzenica.
– No prawie. Bo chodzi o to... Właśnie to było powodem kłótni... Że trzeba ich tam zawieźć. Tatuś na targ to jeszcze mamę podrzuci, ale na dalszą trasę to już się nie pisze. I nawet się nie dziwię.
– Chyba nie sądzisz, że ich tam zawiozę swoim pickupem? – przystopowała ją Magda.
– Przynajmniej mogliby zabrać więcej bagażu – zażartowała siostra.
– Tylko sami by się nie zmieścili, bo mam tylko dwa miejsca.
– No fakt – Mariolka zmarkotniała.
– Może Manuela poprosiłaby tego swojego, żeby ich podrzucił – padła propozycja.
– Ona?! – Magda aż się zakrztusiła lemoniadą. – Nie tylko go nie poprosi, ale będzie za wszelką cenę odwodzić od tego pomysłu. Karol bez niej się nie ruszy, a Manuela jest „za delikatna” na takie eskapady – Magda prześmiewczo demonstrowała, jak zareaguje siostra na tę propozycję.
– Matyldzie też nie ma co proponować, bo nawet jeśli nie uzna, że rodzice jadą tam na rozpustę, to przez całą drogę będzie im truć. „I po co oni tam jadą, kiedy na stawy wystarczy używać maści rozgrzewającej, a na serce to poszliby na spacer do parku, powinno się przy tym głęboko oddychać. Nie trzeba nigdzie wyjeżdżać, żeby się leczyć. I co to za leczenie, jak się nie przyjmuje tabletek, tylko jakieś kąpiele wodne, jakby prysznica w domu nie mieli” – Mariola zilustrowała pantomimą zachowanie Matyldy.
– A może pominąć Matyldę i porozmawiać bezpośrednio z Felicjanem? – nieśmiało zaproponowała Kaśka.
– Ocipiałaś? – Mariola aż podskoczyła na krześle. – Matylda do śmierci nie wybaczyłaby, że się z nim kontaktowałyśmy za jej plecami. Jeszcze by pomyślała, że chcemy go uwieść, zbałamucić, a może nawet zgwałcić?
– Przesadzasz – westchnęła Magda. – Lepiej się zastanów, kogo jeszcze mamy na liście.
– Gdybyś mnie zwolniła z kwiaciarni, to może któraś z cioć pożyczyłaby samochód, bo ten dziadka nie dojedzie...
– Samochodu, męża i szczoteczki do zębów... – mruknęła Magda.
– Odrobina zaufania – żachnęła się Mariola. – Kasia dobrze prowadzi... Jechałam z nią... a w końcu chodzi o dobro rodziców. Mogłaby któraś zaryzykować. Zresztą żadne ryzyko. Pogadam z nimi. Prędzej dadzą samochód, niż same wybiorą się na taką wycieczkę. Żadnej nie będzie się chciało ruszyć dupy...
– Auto Gośki stoi i się kurzy – wymyśliła na poczekaniu Mariolka. – Porzuciła toyotę, jak ten jej ofiarował jej mercedesa. Tylko zajmuje miejsce u nas w garażu. Ojciec swojego volkswagena trzyma pod chmurką, bo córeczka parkuje jak jakaś jaśnie pani.
– Przecież wiesz – Kaśka zwróciła się do młodszej ciotki – że mama nie chce zapeszyć. Cały czas się boi, że jej bajka się skończy i będzie zmuszona wrócić.
– Lepiej niech z tej jej bajki wyjdzie jakaś dłuższa epopeja. Przypominam, że po rozwodzie nie macie własnego dachu nad głową i jeśli wróci, to do rodziców. A ja się nie pomieszczę ze swoimi obrazami na połowie poddasza.
– Na razie nic nie zapowiada, że miałoby się coś popsuć między nimi, więc możesz być spokojna o swoje metry kwadratowe – uspokoiła ją siostra. – Tylko rzeczywiście to auto zdążyło już porosnąć kurzem. Pewnie nie ma ani przeglądu, ani ubezpieczenia.
– Coś ty?! – zaprotestowała Mariola. – Ojca nie znasz? Nie dość, że pilnuje przeglądów, to jeszcze od czasu do czasu nim jeździ. „Muszę przejechać samochód Małgosi” – obwieszcza mamie i znika na całe popołudnie.
– Podejrzewam, że nie tyle chodzi o „przejechanie samochodu”, co o spotkanie na brydżyka. Bo na piwo nie jechałby autem – podsunęła Magda.
– Możesz mieć rację – Mariola zastanowiła się. – Wiesz co? Sprawdzę licznik, jak będzie wyjeżdżał następnym razem.
– Czytasz za dużo kryminałów – Kaśka aż się roześmiała na taki pomysł.
– Trzeba wiedzieć, co w trawie piszczy – usprawiedliwiała swoją podejrzliwość ciotka. – Ty się nie śmiej. Sama wiesz, w starym piecu diabeł pali. Jeszcze ci zafunduje nową babcię i będziemy miały wesele w rodzinie.
– Czy ty się czasem nie zagalopowałaś? – skarciła ją siostra. – Mówiłyśmy o wyjeździe do sanatorium, nie na siuksy. A jeśli faktycznie samochód Małgośki jest sprawny, to ja się w ogóle dziwię, dlaczego go zostawiła ojcu, a nie dziecku. Zaraz do niej zadzwonię.
– To może później, bo ja muszę lecieć. Z Pelasią się umówiłam na plotki. Ponoć Beśka się rozwodzi z drugim mężem. Pożyczysz mi czarną marynarkę, w której byłaś na obronie? – zwróciła się do siostrzenicy. – Bo w piątek mam pogrzeb. Mama Tolki zmarła na raka.
– Zaraz przyniosę.
I Kasia pobiegła na górę po żakiet.
– My tu gadu-gadu, a Kasiulka ponoć ma jakiś kłopot? – pod jej nieobecność spytała Mariolka.
– Nic nie mów – skarciła ją Magda. – Facet ją zostawił i to w brzydkim stylu. Ponoć się dusił w związku i potrzebował przestrzeni dla swoich projektów. Przy czym zdaje mi się, że ten jego projekt to piekarzówna. Widziałam ich w pizzerii, jak pojechałam po te czółenka z koralikami.
– A to świnia! – Mariolka zniżyła głos do szeptu. – Trzeba jej wymyślić jakiegoś klina.
– A skąd ja jej wezmę świeżego chłopa? – Magda popukała się w głowę. – Sobie nie mogę przygruchać, a co dopiero dla takiej młodej, atrakcyjnej dziewczyny. Musiałby być z górnej półki, a tu dookoła same odpady poprodukcyjne.
– Ja nie o takim klinie myślę... Trzeba coś takiego, żeby zapomniała o facecie i zajęła głowę innymi sprawami.
– Wyjazd z dziadkami nie wystarczy?
– Głupiaś?! – Mariolka zorientowała się, że krzyczy i wróciła do szeptu. – Czy ona geriatryczka jakaś? Sama mówisz, że to ma być coś dla młodej dziewczyny... Niech jedzie sama. Chyba dasz jej trochę urlopu?
– Pod warunkiem że w razie potrzeby zastąpisz ją w kwiaciarni.
– Dobra, ale tylko w bardzo nagłej potrzebie, bo też mam swoje życie, trochę popaprane, ale mam... Cicho... Wraca.
– Musiałam przeprasować – Kasia tłumaczyła swoją nieobecność. – Niby nie mam co na siebie włożyć, a wszystko w szafie wymięte, bo mi się ciuchy nie mieszczą.
– Nie trzeba było – sumitowała się ciotka. – Sama bym sobie wyprasowała. Dziękuję. I nie martw się, tego kwiatu to pół światu – pocieszała.
– Już ci ptaszki wyćwierkały – Kaśka z naganą spojrzała na Magdę.
– Daj spokój – Mariola zlekceważyła jej problem. – Nie poznał się na tobie, to znaczy, że na ciebie nie zasługuje. Znajdziemy innego.
– Ty będziesz szukać? To dziękuję. Jakby mi się trafił taki jak ten twój ostatni, to chyba własną pięścią bym się zabiła – zażartowała Katarzyna.
– Nie gadaj, nie był najgorszy... No, może trochę skąpy i niewyględny, ale za to miał inne walory. – Tu ciotka wymownie przewróciła oczami.
– Nie chcę wiedzieć – Kaśka teatralnym gestem zasłoniła uszy.
– No to się nie dowiesz... Lecę. Pa!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki