Siew. Krew Feniksa - Pastuszczak Marek - ebook

Siew. Krew Feniksa ebook

Pastuszczak Marek

4,2

Opis

Magia mogłaby być błogosławieństwem, ale nie tu, nie w świecie rządzonym przez bogów. Tu posiadanie talentu było przekleństwem. Feniks wiedział o tym od zawsze, jeszcze zanim objawił się jego własny dar.

On i tak miał szczęście. Wielu nie dożywało jego wieku, a spośród tych nielicznych większość zawdzięczała to stałemu ukrywaniu się. Jemu trafił się inny los. Nawet bogowie potrzebowali sług, gdy przychodziło do rzeczy, którymi sami nie chcieli się zająć. A tępieniem demonów zająć się najwyraźniej nie chcieli.

Feniks był szczęśliwy, mogąc iść tą drogą. Chciał być najlepszym z najemników. A jednak jedno spotkanie wystarczyło, by zboczył na nowy szlak…

I, cholera, nawet u jego końca nie żałował swojego wyboru.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 477

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (23 oceny)
9
11
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
marcin8303

Dobrze spędzony czas

świetna
00
agnieszkato
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

W ramach klubu recenzenta „Smocze Języki” trafił do mnie Feniks. Okrążył całą Polskę i w końcu wylądował u moich drzwi. Jak przebiegało nasze spotkanie? Tego dowiecie się z niniejszej recenzji. Głównym bohaterem jest właśnie Feniks – Mroczny Najemnik, pracujący w gildii zajmującej się polowaniem na demony, nazywany Wypaczonym ze względu na umiejętność posługiwania się magią. Pomimo własnych złych doświadczeń jest pogodnym, żeby nie powiedzieć nieco roztrzepanym, młodym człowiekiem. Przypadek złączył jego losy z Czarnowłosą. Na początku dziewczyna jest nieufna i zdystansowana, jednak bezpośredniość chłopaka szybko otwiera ją na nową znajomość. Tak jak i on jest Wypaczona, z tą jednak różnicą, że po niej widać, iż jest naznaczona magią. Bezimienna dziewczyna skrywa sekrety, których najzwyczajniej w świecie nie pamięta. Jest jeszcze Berthram, brat Feniksa, który również pracuje dla gildii. Rozerwany pomiędzy lojalnością wobec dowódcy Mrocznych Najemników, który ich uratował, a zaufaniem ...
00
miroslaw1999

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa pozycja, warto przeczytać
00
teresah48

Nie oderwiesz się od lektury

Nie jestem fanką fantastyki, ale książka mi się podobała ze względu na ciekawą fabułę i styl
00

Popularność




COPYRIGHT © Marek Pastuszczak, 2022

Wydanie I

ISBN 978-83-9632-890-8

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część niniejszej publikacji nie może być przedrukowywana, reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, rozpowszechniana w jakiejkolwiek innej formie zapisu czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez zgody autora.

KOREKTA

Natalia Kocot

REDAKCJA

Kinga Dąbrowicz

PROJEKT OKŁADKI

Urszula Rams art

SKŁAD

Marek Pastuszczak

PRZYGOTOWANIE WERSJI ELEKTRONICZNEJ

Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl

Dla Ioty

Rozdział I

Ona

Pierwszą rzeczą, jaką poczuła, była ssąca, absorbująca wszystkie myśli pustka. Przemożne wrażenie, że powinna o czymś pamiętać. Tymczasem nie mogła sobie przypomnieć… niczego. Jedyne wspomnienie, które głucho obijało się o ściany jej pustego umysłu, pochodziło z tu i teraz.

Zaczynała ją ogarniać panika.

Gdzie właściwie było „tu”?

Dopiero wtedy zwróciła uwagę na alarmujące zawodzenie zmysłów. Pierwszy odezwał się węch. Jej nozdrza wypełniał zapach zgnilizny.

Drugi był dotyk. Bolesny ucisk wokół nadgarstków i kostek zmusił ją do otworzenia oczu, lecz to, co zobaczyła, sprawiło, że zaraz na powrót zacisnęła powieki.

Pomieszczenie oświetlała tylko jedna, ustawiona na pobliskim stole lampa. Tuż obok niej, na kamiennym blacie leżały makabrycznie rozpłatane zwłoki. Wbrew pozorom to nie one były najgorszym z obrazów, które stanęły przed dziewczyną. Ten tytuł zdobyły rzędy ogromnych słojów, zajmujące całe pomieszczenie. Słabe światło nie pozwalało jej być całkowicie pewną, ale to, co znajdowało się w szklanych naczyniach, wyglądało na paskudnie zdeformowane ciała.

Nie chciała tego widzieć.

Minęła dobra chwila nim cierpienie sprawiło, że zdecydowała się znów otworzyć oczy. Tym razem uważała, by nie podnieść wzroku na otaczające ją potworności. Musiała tylko zobaczyć, co sprawia jej ból.

I zobaczyła, że leży przykuta do kamiennego stołu. Krępujące ją okowy lśniły czerwonym, złowrogim blaskiem. Wyglądały, jakby mogły powstrzymać tura. Jej drobne kostki zdawały się w nich niemal śmieszne, lecz jej wcale nie było do śmiechu.

Spojrzenie dziewczyny zatrzymało się najpierw na metalu przytwierdzającym do stołu jej lewy nadgarstek, później na samym przegubie. Od połowy ramienia aż do długich szponów jej skóra była obrzydliwie szara. Cała kończyna przypominała raczej kawałek odłupanej skały niż ludzką rękę.

Jaskinię wypełnił dźwięk gwałtownie wciąganego powietrza, który towarzyszył wyrwaniu się dziewczyny ze snu. Całe czoło miała zroszone potem.

Przez kilka szybkich uderzeń serca trwała bez ruchu, jakby chciała przyswoić fakt, że jest już tu, a nie tam. W końcu pokręciła głową i spojrzała na swoją lewą rękę.

Jej twarz przeszył grymas odrazy.

***

– Młody, jesteś pewien, że potrafisz używać tej mapy?

– Tak… Mógłbyś mi zaufać chociaż w tym jednym – odparł chłopak, nie odrywając wzroku od pergaminu. – To miejsce wskazał górnik.

– Tylko że jakoś nie widzę tych śladów, chłopcze… –mruknął tamten, zatrzymując swojego wierzchowca. – Pokaż mi tę mapę.

Chłopak prawie na niego najechał. Od kogoś z jego talentami jazda na zralgu nie wymagała wiele nauki, bo wszystkie komendy należało bestii przekazać telepatycznie, jednak do nabrania wprawy potrzeba było sporo praktyki, a on wstąpił do gildii ledwo kilka miesięcy wcześniej.

Zralgi, choć na pewno nie należały do najpiękniejszych istot na świecie, miały kilka cech, które sprawiały, że członkowie gildii wybierali je ponad wszelkimi innymi wierzchowcami.

W porównaniu z końmi potwory te były o wiele bardziej przysadziste. Miały płaskie, nieco przypominające humanoidalne tułowie, a ich barki wieńczyły potężne przednie łapy. Tylne, nieco krótsze, dzięki swojemu ułożeniu ku bokom umożliwiały dalekie susy naprzód. Poza posturą bestie wyróżniał jednak przede wszystkim twardy, brązowy pancerz, trzy pary fioletowych oczu oraz nietypowy pysk wyposażony w rozdwojoną dolną szczękę.

Mimo wszystko to nie cechy fizyczne zralgów czyniły je tak cennymi narzędziami w arsenale gildii. Dla najemników najważniejszy był fakt, że w przeciwieństwie do większości innych zwierząt, potwory te nie bały się demonów.

– Masz… – mruknął chłopak, opanowawszy wierzchowca. – Naprawdę, możesz już przestać traktować mnie jak żółtodzioba… I błagam skończ już z tym „chłopcem”.

– Przestanę cię traktować jak żółtodzioba, kiedy uznam, że przestałeś nim być – odparł tamten, wyrywając mu mapę z dłoni. – Do tego czasu, możesz zapomnieć, że będę ci mówił „Feniks”, chłopcze.

Młodszy najemnik tylko przewrócił niebieskimi oczami. Wedle lokalnej rachuby od trzech lat był dorosły i stałe nazywanie go chłopcem naprawdę działało mu już na nerwy. W tej chwili jego partner nie patrzył jednak na niego. Zbyt był zajęty wpatrywaniem się w pergamin.

– No dobra… Wygląda, że jedziemy, jak trzeba – stwierdził, zakończywszy oględziny. – Trzymaj się blisko. Cokolwiek zostawiło ślady, o których mówił górnik, może być niedaleko.

– Jasne – przytaknął Feniks, odgarnąwszy z czoła kosmyk przydługich, czarnych włosów.

Jak na jego oko dawno powinni być na miejscu. W końcu jechali wąwozem już dobrą godzinę. Mapa sugerowała raczej, że minęli ślady jakiś czas temu i niedługo dotrą do krawędzi lasu.

Rozmyślania chłopaka przerwał ruch na skraju jego pola widzenia. Na krawędzi wąwozu po lewej przysiadł jakiś ptak, chyba kawka. Zły omen. Zanim jednak Feniks zdążył mu się przyjrzeć, z drugiej strony dobiegł go dźwięk kamieni osuwających się ze zbocza. Słońce powoli zbliżało się już do zenitu i w jaskrawym świetle chłopak nie zdążył nawet dostrzec, co spowodowało hałas, kiedy jego partner wyskoczył do przodu na swoim zralgu i osłonił ich obu tarczą.

Rozległ się potężny huk. Feniks nie dostrzegł ani napastnika, ani pocisku, który trafił w osłonę, ale widział, jak kryształy po jej wewnętrznej stronie rozbłysły, wchłaniając wrogą magię.

To nie był dobry znak. Demony uznawano powszechnie za nieudane eksperymenty bogów. Były ku temu dwa powody. Po pierwsze nie mogły się reprodukować, a po drugie wrodzona agresja sprawiała, że nawet ich twórcy nie potrafili ich w pełni kontrolować. Niestety, pod każdym innym względem można je uznać za udane dzieła. Były silniejsze i szybsze od innych potworów, nie wspominając o zwykłych śmiertelnikach. Niektóre, tak jak najwyraźniej ten tutaj, potrafiły nawet używać prostych form magii. Co gorsza, każdy demon był inny, a przez to nie sposób było znaleźć jedną złotą metodę na walkę z nimi.

Kiedy jego partner opuścił tarczę, Feniks zobaczył, że okaz, z którym przyszło im się zmierzyć, był naprawdę wielki. W dodatku różnił się nieco od tych, które miał okazję widzieć w ciągu swoich kilku miesięcy w gildii.

Ten od piersi w górę mógłby uchodzić za humanoida, jednak poniżej jego tułów przechodził w gruby, wężowaty ogon, który w całości pokrywały szerokie przypominające skałę płyty. Łeb demona, tak jak u większości jego krewniaków, opatrzony był w dwa wielkie rogi, parę czarnych jak noc oczu i całe mrowie niemieszczących się w paszczy zębów. Podobnie paskudnie prezentowały się jego chude ręce – obie zakończone szponiastymi dłońmi, z których każdą wieńczył zestaw czterech długich na kilka dobrych cali pazurów.

– Z tym ogonem nie może być zbyt szybki. Pójdę półkolem z prawej. Ty zostań tu i…

Cokolwiek Feniks miał robić, nie dane mu było usłyszeć reszty polecenia. Demon postanowił niezwłocznie udowodnić, jak bardzo starszy najemnik się myli. Rzuciwszy w ich stronę czymś, co zapewne stanowiło kulę zielonego ognia, potwór ruszył w dół zbocza z prędkością niepodobną istocie o jego kształtach.

Starszy najemnik zdążył z powrotem unieść tarczę i wyszarpnąć krótki topór z uprzęży przy pasie. To było wszystko, na co starczyło mu czasu. Zaraz po tym w jednej chwili zielony pocisk uderzył w osłonę, a w kolejnej szpony demona zacisnęły się na jej krawędzi. Runy na tarczy zapłonęły czerwonym blaskiem, ale jakiekolwiek było ich działanie, nie wystarczyły, by zniechęcić potwora.

Bestia szarpnęła tak mocno, że wyrwała starszego najemnika z siodła i cisnęła nim o ścianę wąwozu. Jego wierzchowiec natychmiast rzucił mu się z pomocą, podobnie zresztą Feniks na swoim zralgu, lecz demon roztrącił ich jednym uderzeniem potężnego ogona. W efekcie chłopak padł na ziemię kilka kroków dalej, a oba zralgi wyglądały na ogłuszone.

Potwór już się nie śpieszył. Bez wątpienia uznał walkę za zakończoną, lecz najemnicy byli w tej kwestii zgoła innego zdania. Nosili pancerze, tarcze i bronie naznaczone runami. Obaj dostali się do gildii ze względu na wrodzone talenty magiczne, które od tamtej pory każdy z nich szlifował dzień w dzień. Tak samo zresztą jak umiejętności prowadzenia walki konwencjonalnej. Wszystko po to, by móc eksterminować demony takie jak ten…

…i to nie wystarczyło.

Bestia doskonale wyczuła, że to starszy z najemników może stanowić dla niej większe zagrożenie, dlatego to na nim skupiła całą swoją uwagę. Feniks oczywiście próbował mu pomóc, ale bezskutecznie. Demon wciąż odgradzał się od niego wielkim ogonem i za nic sobie miał zaklęcia, których chłopak próbował przeciw niemu użyć. Potwór nie odwrócił się nawet, gdy celnie wymierzona kula ognia trafiła go w potylicę.

W krótkich migawkach, kiedy bestia nie zasłaniała mu widoku, Feniks widział, jak jego partner wije się w unikach, wywija toporem, uderza magią w czułe punkty. Wszystko bez jakiegokolwiek skutku. I wszystko coraz wolniej.

W końcu zobaczył, jak starszy najemnik potyka się i pada na ziemię. To był ten moment. Wiedział, że to ostatnia szansa. Musiał działać szybko. Odrzucił więc tarczę, by mu nie ciążyła.

Ruszył biegiem w stronę bestii, a kiedy pomknął ku niemu wijący się ogon, nie próbował go wyminąć, ale wskoczył prosto na niego i biegł dalej po jego grzbiecie. Oczami wyobraźni już zbierał się do skoku, chwytał topór oburącz i wbijał go w tył czaszki demona.

Rzeczywistość przedstawiła to jednak nieco inaczej.

Kiedy tylko chłopak wybił się w powietrze, bestia wykręciła rękę w tył i cisnęła nim o przeciwległą ścianę wąwozu z taką łatwością, jakby odganiała zwykłą muchę.

Uderzenie wyrwało mu powietrze z płuc, a chwilę po fali bólu ogarnęła go pewność, że zaraz straci przytomność. Próbował walczyć z ogarniającą go ciemnością, chciał się podnieść, ale nie był w stanie choćby podeprzeć się na rękach. Mógł tylko patrzeć, jak demon rozrywa jego partnera żywcem.

Krótko potem zobaczył, że bestia odrzuca zwłoki i rusza w jego stronę, lecz w tamtej chwili wcale już nie miał pewności, czy może ufać temu, co widzi. Tym bardziej później, bo ostatnim obrazem, jaki rozjaśnił jego umysł, była samotna postać o włosach lśniących złotem na tle słońca, która pojawiła się na skraju wąwozu.

– I-Iota? – szepnął jeszcze, ale zaraz potem osunął się w ciemność.

***

Feniks obudził się w miejscu tak ciemnym, że przez moment zastanawiał się, czy nie oślepł. Leżał na czymś, co najpewniej służyć miało za siennik, lecz w rzeczywistości było przykrytą futrem drewnianą ramą wypełnioną suchymi roślinami. Ktokolwiek go tam złożył, zdjął z niego pancerz i przykrył kolejną warstwą skóry. Bardzo zresztą dobrze, gdziekolwiek bowiem znajdowało się „tu”, było w nim cholernie zimno.

Chłopak przetarł dłonią twarz, by odpędzić senność, i uniósł się na łokciach, ale zaraz opadł z powrotem na futro. Dotarły do niego wspomnienia. Stracił partnera. Znowu…

Nagle wszechobecne ciemności złamał słaby, lecz stale rosnący w siłę blask. Feniks spojrzał w stronę, z której dobiegało światło. Mrok nadal nie pozwalał mu rozejrzeć się po pomieszczeniu, jednak teraz wiedział przynajmniej, gdzie jest wyjście i skąd może spodziewać się gości.

Zdawał sobie sprawę, że w żadnym razie nie mógł widzieć Ioty. Wierzył jednak, że przed utratą przytomności faktycznie zobaczył na skraju wąwozu samotną postać. Ktoś zjawił się w kanionie w ostatniej chwili i w pojedynkę stawił czoła demonowi, który bez trudu pokonał dwóch Mrocznych Najemników.

Feniks wiedział, że zawdzięcza nieznajomemu życie i gdyby ten chciał go skrzywdzić, już by to zrobił. Doświadczenia ostatnich lat sprawiły jednak, że zaufanie nie było jego mocną stroną. Natychmiast i niemal bez udziału woli zaczął układać w głowie plan. Nie był skuty ani związany, lecz ciężkie futro na pewno by go spowolniło. W dodatku nie miał broni.

Jego jedyną nadzieją na pokonanie kogoś takiego byłby najpewniej atak z zaskoczenia. Zakładał, że obcy nie zauważył jeszcze jego przebudzenia. To była jego jedyna przewaga i gdyby zdecydował się na konfrontację, musiałby ją wykorzystać. Najpierw rzuciłby czar, którym oślepiłby wroga. Później mógłby uderzyć mrozem w jego nogi, a gdy ten byłby już unieruchomiony, wystarczyłoby wytrącić go z równowagi i…

Rozważania przerwało mu zjawienie się gospodarza.

Feniks spiął się do zrywu i… zaraz poczuł się jak ostatni kretyn. Wielkim wojownikiem, którego oczami wyobraźni zdążył już uśmiercić, okazała się drobna kobieta, w dodatku bez wątpienia ludzka. W świetle świecy, którą trzymała w prawej dłoni, najemnik zobaczył bladą dziewczynę o długich, czarnych włosach. Miała bardzo ładną twarz o ostrych rysach, wąskim nosie i niezwykle ciemnych, brązowych oczach. Nosiła wyraźnie znoszone ubranie. Stare lniane spodnie i porozciągany włóczkowy sweter z oberwanym lewym rękawem. Kiedy zauważyła, że Feniks nie śpi, wyraźnie się przestraszyła. Upuściła spore zawiniątko, które trzymała w lewej ręce, i schowała ją za sobą, co nie uszło jego uwadze.

Czy ona niosła drewno zawinięte w płat kolczugi?!

– Już się obudziłeś?! Ja… – zaczęła spanikowana, po czym ostrożnie dotknęła swojego czoła i zaraz z powrotem schowała rękę za siebie. Wtedy kontynuowała już głosem, który może nie był spokojny, ale przynajmniej względnie opanowany. – Twoje rzeczy są przy wyjściu. Upiekłam mięso. Możesz wziąć. Tylko błagam… nie chcę problemów…

Zupełnie nie spodziewał się takiej reakcji.

– Ale… ale dlaczego miałbym ci robić problemy? Przecież… – zaczął skonsternowany, lecz zaraz przypomniał sobie, że do niedawna sam reagował podobnie na widok obcych. – Jesteś wypaczona, tak?

Dziewczyna przełknęła ślinę. Widać było, że bije się z myślami. W końcu westchnęła głęboko, po czym powoli wysunęła lewą rękę przed siebie i podwinęła rękaw. Od połowy ramienia w dół jej skóra była zupełnie szara. Przypominała bardziej kamień niż zdrową tkankę, zwłaszcza w tych miejscach, gdzie wbite w nią były drobne kryształy, przywodzące nieco na myśl te, których członkowie gildii używali do zasilania run. Samą dłoń wieńczył natomiast zestaw długich, grubych, ciemnych pazurów.

Ledwo Feniks zdążył przyjrzeć się ręce, dziewczyna skrzywiła się wyraźnie i ponownie ukryła ją za sobą.

– Wiem, że prawo karze ci mnie zgłosić, ale… proszę… nie wydawaj mnie – mówiła. – Nikomu nie szkodzę… czasem pomagam…

Chłopak potrząsnął lekko głową.

– Oczywiście, że cię nie wydam. Uratowałaś mi życie – powiedział. – Bo wtedy, w wąwozie, to byłaś ty, prawda?

Dziewczyna przytaknęła niepewnie.

– A… A czy mój partner… – zaczął Feniks, lecz widząc przeczący ruch głowy, nawet nie kończył. – Sama mnie tu zaciągnęłaś? – spytał zamiast tego.

Odpowiedziało mu kolejne skinienie.

– To nie jest daleko. Słyszałam was stąd, dlatego zdążyłam – odparła czarnowłosa z wahaniem, jakby szukając słów. – Zdjęłam z ciebie zbroję i oddałam ci trochę swoich sił. Chciałam rozpalić ogień, zostawić ci jedzenie i wyjść, zanim się obudzisz, ale nie zdążyłam.

Feniks skinął głową ze zrozumieniem.

– Jak udało ci się zabić tego demona? – spytał, lecz w odpowiedzi dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. Zacisnął więc usta, raz jeszcze skinął energicznie głową i zaczął się podnosić. – Dobra, rozumiem. Widzę, że nie masz ochoty rozmawiać, a ja nie chcę ci się naprzykrzać. W końcu uratowałaś mi życie. Już się zbieram.

– Nie… ja… – zaczęła czarnowłosa, lecz urwała zakłopotana.

Feniks zmarszczył brwi i zatrzymał się na skraju legowiska.

– Chcesz rozmawiać? – spytał nieco zdziwiony.

Tym razem to ona zacisnęła usta.

– Nie wiem – przyznała niepewnie. – Dawno tego nie robiłam.

Feniks uśmiechnął się do niej wymuszenie.

– To może zrobimy tak – zaczął. – Ty pójdziesz po to mięso, a ja zajmę się ogniem i porozmawiamy chwilę przy jedzeniu. Pasuje?

Dziewczyna skinęła głową i odpowiedziała mu uśmiechem.

– Tam jest palenisko – rzuciła, wskazując palcem spore zagłębienie w ścianie, po czym położyła świecę na ziemi i wycofała się w głąb korytarza.

Feniks podniósł się z łóżka i przyklęknął w miejscu, gdzie leżały porozrzucane drewienka. Dziewczyna faktycznie przyniosła je zawinięte w spory płat czegoś, co kiedyś musiało być kolczugą.

Po krótkich oględzinach chłopak zrozumiał, że zagłębienie w ścianie istotnie wygląda na w pełni funkcjonalne palenisko ze szczeliną służącą za komin. Początkowo przeszło mu przez myśl wzniecanie płomieni przy pomocy świecy, jednak chłód pomieszczenia szybko ostudził jego zapał i skłonił do sięgnięcia po mniej konwencjonalne metody. Już po chwili ogień na dobre rozwiał ciemności i potwierdził podejrzenia chłopaka – pomieszczenie, w którym się znajdował, bez wątpienia sypialnia, było częścią jakiejś większej groty.

Komory zdecydowanie nie dało się nazwać dużą, jednak nawet ona wydawała się większa przez to, jak bardzo było w niej pusto. Prócz legowiska i kominka w środku znajdowało się jeszcze tylko spore stojące lustro. Mimo to sypialni nie można było odmówić pewnego uroku, zwłaszcza kiedy spojrzało się na ścianę nad legowiskiem. Całą jej powierzchnię pokrywały zaschnięte kwiaty i liście tworzące razem fantastyczne kształty.

– Podoba ci się? – spytała nieśmiało czarnowłosa, zastawszy Feniksa wpatrzonego w ścianę. W rękach trzymała dwa szpikulce, na które wbite było jakieś mięso.

– Mhm – przyznał chłopak, a kąciki jego ust powędrowały w górę. – Masz do tego talent.

W odpowiedzi dziewczyna uśmiechnęła się i chyba nawet zarumieniła, jeśli w ogóle możliwym było zarumienić się od tak błahego komplementu.

– Proszę – powiedziała, wręczając mu jeden ze szpikulców, po czym usiadła na czymś, co zapewne kiedyś stanowiło jakąś formację skalną, a teraz wyglądało na starannie ociosany stołek.

Nie widząc w pomieszczeniu nic, co mógłby uznać za drugie siedzisko, chłopak przycupnął na skraju legowiska.

– Dziękuję – powiedział, po czym wgryzł się w mięso. – Za to i za ratunek.

Dziewczyna uśmiechnęła się znad swojej porcji.

– Smakuje ci? – spytała.

– Mhm – przyznał, energicznie kiwając głową. – Co to?

– To… – zaczęła czarnowłosa, ale zawahała się, wyraźnie szukając właściwego słowa. – Takie małe, rude…

– Wiewiórka? – spytał Feniks, marszcząc brwi.

Dziewczyna skinęła głową.

– Większe zwierzęta wyniosły się z okolicy – powiedziała, krzywiąc się przepraszająco. – Za dużo tu demonów.

– No tak… Czemu ty zostałaś?

– Mnie specjalnie nie wadzą, a dzięki nim nie muszę się martwić o innych nieproszonych gości. Poza tym mieszkam tu ponad cztery lata. Nie chcę się przenosić. Dlatego… naprawdę, bardzo cię proszę, nie mów nikomu o mnie.

– Przestań. Nikomu nie powiem – odparł chłopak, zrozumiawszy dopiero, czemu czarnowłosa miała taki problem z szukaniem właściwych słów. – Też jestem wypaczony, choć akurat po mnie tego nie widać. Ale cztery lata tutaj… Umiesz zabijać demony, gdybym za ciebie poręczył, gildia na pewno by cię przyjęła. Mogłabyś zamieszkać w mieście.

Na te słowa dziewczyna aż zadrżała i zaraz skuliła się tak, jakby Feniks miał ją uderzyć.

– Coś jest nie tak z moim domem? – spytała już bez sympatii w głosie.

– Nie… to nie tak. Widzę, że włożyłaś w tę jaskinię mnóstwo serca. Ale w mieście są sklepy, łaźnie, karczmy, okna… – zaczął mocno zakłopotany, lecz zaraz spostrzegł, że jego tłumaczenia wcale nie pomagają. – Zapomnij, że coś mówiłem. Może spróbujmy od nowa. Po kolei tym razem. Jestem Feniks i należę do Mrocznych Najemników. – Z tymi słowami wyciągnął rękę w stronę czarnowłosej i ta, owszem, uścisnęła ją, lecz nie wymieniła własnego imienia.

– Jak ten ognisty ptak? – spytała zamiast tego.

– Jak ten ognisty ptak.

– A ci Mroczni Najemnicy? Kim są?

– Nie wiesz? – zdziwił się. – W sumie we wsi, w której się wychowałem, też nie wiedzieli. Myśleli, że wszyscy z talentami, których zgłosi się władzy, znikają z powierzchni ziemi. Fakt, bardzo się nie mylili, ale niektórzy zostają kapłanami, a szczęśliwcy tacy jak ja trafiają w szeregi gildii.

– I ci szczęśliwcy co robią?

– Cóż… polujemy na demony.

Dziewczyna uniosła pytająco brwi.

– Ktoś musi sprzątać po boskich eksperymentach – stwierdził Feniks, próbując zachować obojętny ton. – W zamian członkowie gildii funkcjonują trochę ponad prawem. Wolno nam ćwiczyć się w magii i tworzyć runiczne przedmioty, a wszystkie przestępstwa, jakich dopuściliśmy się przed rozpoczęciem służby, są nam zapomniane. No i oczywiście za każdego zabitego demona mamy wypłacaną nagrodę.

– I wszyscy jeździcie na tych… skorupiakach? – spytała czarnowłosa wyraźnie zainteresowana.

– Na zralgach? Tak, większość z nas. Nie wiesz, co stało się z moim?

– Wiem. Uciekł. Nie są chyba zbyt wiernymi zwierzętami.

– Bo to potwory. Zresztą mój nie miał jeszcze wiele czasu, żeby się do mnie przywiązać – odparł Feniks, krzywiąc się na myśl o powrocie do miasta piechotą. – Czemu w ogóle o nie pytasz?

– Z ciekawości. Poza twoją gildią ktoś jeszcze jeździ na takich zralgach?

– Nie… – odparł niepewnie chłopak – Wydaje mi się, że nie.

– Więc wygląda na to, że nie pierwszy raz pomogłam komuś z was.

– Co… – zaczął Feniks, lecz zaraz sam połączył wątki. Gorzej, że było to raczej niepokojące odkrycie. – Ach, no tak… To ty musisz być tą Czarną Łowczynią!

– Kim? – zdziwiła się dziewczyna.

– Yhm… Nie jestem pewny, ale jeśli mam rację, to ci, których ratowałaś, zrobili z ciebie legendę. Tyle, że w obliczu śmierci najwyraźniej strach zaślepił im zmysły, bo opisywali cię z rogami i czerwonymi oczami – mówił chłopak, krzywiąc się w zakłopotaniu. – Według nich musisz być córką demona i pomagałaś im tylko przypadkiem, walcząc o terytorium z potworami, które tropili.

Przez chwilę dziewczyna patrzyła tylko na niego z lekko rozchylonymi ustami. Potem jej oczy zaszkliły się, a ona ukryła twarz w dłoniach.

Feniks zaklął w myślach. Nie chciał, żeby jej było przykro, dlatego wstał z legowiska, odłożył szpikulec, na którym zresztą nic już nie zostało, i przykucnął przy dziewczynie.

– Hej, przepraszam… – zaczął, sięgając ku niej ręką, lecz ona go odepchnęła.

– Nie! Zostaw mnie. Oni mają rację. Jestem potworem.

– Przez tę rękę? Przestań, to tylko ręka. Zresztą wcale nie jest brzydka – mówił, ze wszystkich sił starając się ignorować wrażenie niepokoju, które wzbudziło w nim wspomnienie legend. – Jakbyś zobaczyła niektórych z najemników! Znam gościa, który mierzy chyba z siedem stóp, jest potężnie umięśniony i w ogóle mógłby uchodzić za wzór męskości, gdyby nie to, że całą skórę ma tak różową jak kwiatki wrzosu.

Dziewczyna parsknęła przez łzy i pozwoliła położyć sobie dłoń na ramieniu.

– Po prostu chciałabym być normalna…

– Jak my wszyscy. Ale bycie innym wcale nie musi być takie złe… Hej, opowiedzieć ci, jak trafiłem do gildii?

Czarnowłosa skinęła delikatnie głową.

– Jakieś pięć lat temu ja i mój brat, Berthram, musieliśmy opuścić naszą rodzinną osadę. Wieśniacy nie chcieli wydawać nas władzy, ale bali się, że przez nasze wrodzone talenty sprowadzimy na nich gniew bogów, więc nas wygnali. Miałem wtedy szesnaście lat, Berthram osiemnaście. Nie mogliśmy ot tak zamieszkać gdzie indziej, bo o ile ja jeszcze byłbym w stanie udawać, że jestem normalny, o tyle mój brat ma złote, świecące tęczówki, które w dodatku wypełniają mu całe oczy, tak jak u elfów.

– Ma talent związany ze wzrokiem?

– Mhm. Potrafi widzieć magię i to z całkiem daleka. Dlatego nasz naczelnik chce go trzymać w siedzibie gildii. Ma nadzieję, że w razie ataku demonów Berthram będzie mógł zawczasu ostrzec miasto. Ja po prostu umiem leczyć. Ale po kolei. Zanim w ogóle trafiliśmy do miasta, spędziliśmy ładne kilka lat na gościńcach. Nigdy nie znaleźliśmy sobie takiego miejsca jak ty. Zawsze byliśmy w ruchu, włóczyliśmy się po świecie. Kradliśmy, żeby mieć co jeść, w co się ubrać. W końcu zapuściliśmy się dość blisko Xintaru. Szliśmy za wozem jednego kupca. Miał pełno towarów i tylko paru ochroniarzy. Uznaliśmy, że mu nie ubędzie, jeśli pomożemy mu się z nami podzielić. Próbowaliśmy zakraść się do wozu w nocy, ale nas nakryli. Ochroniarze szybko sobie z nami poradzili i zanim się obejrzeliśmy, oddali nas straży w Xintarze.

– I strażnicy wysłali was do gildii?

– Nieee, strażnicy wzięli nas na przesłuchanie i jak tylko skapnęli się, kim jesteśmy, posłali po kapłanów. Zwykle to oni decydują, co robić z wypaczonymi. My mieliśmy na tyle szczęścia, że do naczelnika gildii dotarła plotka o naszych talentach i sam przyszedł nas sprawdzić. Mną był mniej zachwycony, ale zależało mu, żeby zwerbować Berthrama. Jeszcze tego samego dnia objął nas immunitetem i wcielił w szeregi gildii. To było jakieś pół roku temu. Od tamtej pory ja ćwiczę się na łowcę demonów, a mój brat rozwija swój talent.

– Ładny koniec smutnej historii – skomentowała czarnowłosa, unosząc głowę i delikatnie się odsuwając.

– Jaki koniec? – spytał, szczerząc zęby i rozkładając ręce w teatralnym geście. – To dopiero początek.

Dziewczyna odpowiedziała mu uśmiechem.

– A twoja historia? – zagadnął ją Feniks. – Jak to się stało, że zamieszkałaś tutaj?

– Opowiem ci, jak jeszcze się kiedyś spotkamy.

– A chcesz, żebyśmy się jeszcze kiedyś spotkali?

W odpowiedzi czarnowłosa spuściła wzrok, a przez jej twarz przeszła parada sprzecznych emocji. W końcu jednak podniosła oczy i przytaknęła, unosząc lekko kąciki ust, a Feniks poczuł, że jego własne oblicze przyozdobił szeroki uśmiech.

Rozmowa trwała jeszcze kilka minut, lecz – chcąc nie chcąc – ostatecznie chłopak musiał się zbierać. I tak obawiał się już, że może nie dotrzeć do miasta przed zmrokiem.

Krótko po wyjściu z jaskini obejrzał się jeszcze przez ramię. Kilkadziesiąt kroków dalej zobaczył odprowadzającą go wzrokiem dziewczynę. Choć ręce miała splecione na piersi, jej rozwiane włosy zdawały się machać mu na pożegnanie.

Na pewno się jeszcze spotkamy – obiecał sobie w myślach.

***

Była na skraju lasu. Szukała paproci. Potrzebowała ich jeszcze tylko trochę, a przynajmniej taką miała nadzieję. Gorzej, że takie samo nastawienie towarzyszyło jej już poprzednim razem, tymczasem w trakcie suszenia liście skurczyły się do tego stopnia, że jej legowisko nadal do niczego się nie nadawało.

Dotarła właśnie w pobliże miejsca, gdzie ostatnim razem przerwała poszukiwania, kiedy spokój lasu został nagle brutalnie zburzony. Ciszę zastąpiły krzyki i huki. Nie wiedziała, co pchnęło ją ku tej decyzji, ale zamiast się oddalić, ruszyła w stronę ich źródła.

Gdy tylko wydostała się spomiędzy drzew, jej oczom ukazał się widok pary wojowników. Obaj dosiadali dziwnych, przysadzistych wierzchowców i raz po raz szarżowali na coś, co wyglądało jak rogaty, porośnięty czarnym futrem i absurdalnie umięśniony człowiek wielkości domu.

Dziewczyna się zatrzymała. Nie potrafiła się zdecydować, by zawrócić, ale przecież nie mogła im pomóc w walce z czymś takim.

Wtedy rogata bestia uskoczyła w bok przed szarżą jednego z wojowników, chwyciła pod brzuch zwierzę, na którym jechał, i cisnęła nimi w drugiego jeźdźca z taką łatwością, jakby rzucała zwykłą śnieżką. Ten, na którego spadli, nie miał najmniejszych szans przeżyć. Podobnie sprawy miały się z parą nietypowych wierzchowców, lecz drugi mężczyzna jakimś cudem zdołał wstać i z uniesioną bronią czekał, aż bestia zaatakuje.

Dziewczyna nie wiedziała… nie rozumiała, co pchnęło ją naprzód, ale pobiegła. Rogaty potwór odwrócił się w jej stronę dokładnie w chwili, kiedy skoczyła. Jej lewa ręka, otoczona nagle bladym światłem, zagłębiła się w jego czaszkę tak, jakby ta była zrobiona z masła.

Przez chwilę bestia stała jeszcze, jak gdyby z przyzwyczajenia. Potem monstrum zwaliło się na plecy, a dziewczyna poleciała ku ziemi razem z nim.

Ból wstrząsnął jej całym ciałem, ale… zabiła to coś…

…jakoś.

Przez kilka długich sekund dziewczyna trwała nieruchomo nad ogromnym truchłem. Nie potrafiła przyswoić tego, co się właściwie stało. Czuła jakby wypełniało ją dziwne ciepło. W końcu jednak potrząsnęła głową i rozgoniwszy chmurę myśli, odwróciła się do ocalałego wojownika. Ten stał naprzeciw niej z obnażoną bronią.

– Spokojnie – powiedziała, robiąc krok w jego stronę i wyciągając ku niemu dłoń. – Już po…

Wojownik cofnął się gwałtownie i potknął.

– Odejdź! – wrzasnął, upadłszy na ziemię. – Zostaw mnie!

Nie rozumiała, czemu krzyczał. Nie wiedziała, co miał na myśli.

– Co? Czekaj! – zawołała, ale wojownik podniósł się już z ziemi i puścił biegiem w kierunku znanym wyłącznie jemu samemu.

Dziewczyna nie zamierzała go gonić. Pozwoliła sobie tylko na smutny uśmiech. Nie była pewna, co właściwie przed chwilą zaszło, lecz w gruncie rzeczy cieszyła się, że mogła pomóc i że po tak długim czasie zobaczyła wreszcie drugą osobę.

Zaraz też wróciła do lasu. Liczyła na to, że jeśli odejdzie z miejsca walki, ocalały wojownik wróci chociaż zająć się ciałem towarzysza. Zresztą i ona miała co robić.

Po paru chwilach marszu jej oczom ukazał się staw. Na jego widok wypełniła ją ulga. Do tej pory myślała, że póki nie wróci do swojej jaskini, nie będzie miała okazji obmyć się z czarnej juchy, dlatego z radością ruszyła do tafli. Kiedy jednak się nad nią nachyliła, nie zobaczyła własnego odbicia.

Zobaczyła rogatego demona.

Jej jaskinię po raz kolejny wypełnił dźwięk gwałtownie wciąganego powietrza, kiedy czarnowłosa wyrwała się ze snu. Znów była cała mokra od potu.

Westchnęła głęboko i oparła głowę o lewą rękę.

Na ułamek sekundy znienawidzona kończyna była wszystkim, co widziała.

Potem po jej domu poniósł się dźwięk uderzenia pięścią o ścianę.

Rozdział II

Pechowiec

Kiedy tylko słońce zniknęło za horyzontem, Feniks zaczął się zastanawiać, czy nie powinien był zostać u czarnowłosej do rana.

Pozwoliłaby mi? Może, ale na takie rozważania było już za późno.

I tak miał szczęście, że było lato. W zimie na brnięciu w ciemnościach upłynęłaby mu cała podróż.

Miasto, do którego zmierzał, było prawdziwie jedyne w swoim rodzaju. Wedle powszechnych wierzeń Xintar został w całości wzniesiony przez bogów, choć trzeba przyznać, że sam ten fakt znaczył jeszcze niewiele. Niektórzy z nich dla zabawy formowali góry, inni wywoływali sztormy, byli tacy, którzy czerpali satysfakcję z budowania państwa i prowadzenia wojen, a Feniks słyszał nawet o jednym, który tak rozlubował się w zmuszaniu śmiertelnych do walki z demonami, że założył w tym celu własną arenę. W tym wszystkim samo stworzenie metropolii nie wydawało się aż tak dziwne.

Xintar nie należał jednak do zwykłych miast i to nawet jak na boskie standardy. Wyróżniał go choćby sam rozmiar. Był bowiem tak wielki, że wielu uważało, iż mógłby pomieścić wszystkich śmiertelnych świata, a plotka głosiła, że właśnie po to został stworzony. Siłą rzeczy większość metropolii stała pusta. Istniały dzielnice, które latami nie miały okazji widzieć żywej duszy. Miało to jednak swoje dobre strony. Jedną z nich był fakt, że gildia łowców demonów mogła zająć spory, przyległy do gigantycznego muru fragment miasta. Dzięki temu najemnicy mieli swoją własną bramę, którą mogli wjeżdżać i wyjeżdżać z Xintaru bez kontroli strażników miejskich.

Chłopak zobaczył cel swojej podróży jeszcze na długo przed tym, jak tarcza słońca zniknęła za widnokręgiem, ale dostrzegłszy go, zamiast przyśpieszyć, zamarł. Zwyczajnie nie mógł się ruszyć. To nie tak, że dostrzegł jakieś niebezpieczeństwo. Nie skrępowała go też żadna siła zewnętrzna. Po prostu nie potrafił zmusić się do kolejnego kroku. Ciężar wspomnień – i tych dawnych, i tych sprzed kilku godzin – oraz perspektywa zmierzenia się z konsekwencjami odebrały mu siły. Czuł się po prostu zmęczony…

Minęło kilka dobrych chwil, nim zmusił się do podjęcia marszu w stronę rysującego się na horyzoncie muru miasta. Przez jakiś czas każdy jeden krok wymagał wysiłku, ale ostatecznie udało mu się skupić myśli na celu podróży.

Wielki mur Xintaru odznaczał się na horyzoncie nawet z wielu mil. Mierzył blisko dwieście pięćdziesiąt stóp i był gruby na kolejne siedemdziesiąt pięć, jednak i tak nie czyniło go to największą budowlą w mieście.

Największy był pałac Priusfabera, Wielkiego Architekta, twórcy i władcy Xintaru. Centralna wieża jego monumentalnej rezydencji znajdowała się w samym środku miasta i sięgała blisko połowy mili. W samym jej sercu znajdował się natomiast gigantyczny, długi na setki stóp i świecący własnym blaskiem kryształ. To on był tym, co pierwsze rzucało się w oczy podróżnym. Nie pozwalał pomylić Xintaru z jakimkolwiek innym miejscem na ziemi i na podobieństwo latarni morskiej wabił do miasta wędrowców.

Feniks miał tyle szczęścia, by przez całą drogę nie natknąć się na żadnego potwora czy demona. Bardzo zresztą dobrze, bo choć rozstał się z czarnowłosą, będąc sytym i wypoczętym, kilka godzin marszu w pełnej zbroi zdążyło wyssać z niego siły. Dotarłszy do bramy najemników, dosłownie padał z nóg.

Wartownicy przepuścili go bez zbędnych pytań. To, że ktoś wracał z misji sam, nie było szczególnie rzadką sytuacją. Chłopak ruszył prosto do kwatery naczelnika. Miał do zdania raport z rodzaju tych, na które mistrz gildii nie lubił czekać – tych, które najciężej było składać.

Rezydencja naczelnika znajdowała się relatywnie blisko bramy i stanowiła najwyższy budynek w dzielnicy gildii. Trzypoziomowy gmach miał surową, ostrą formę – taką, jaką bogowie nadali wszystkim budynkom w Xintarze. Wzniesiono go z tego samego ciemnego, gładkiego kamienia zdającego się jedną nieskończenie wielką bryłą, w której wyrzeźbiono całe miasto, łącznie z ulicami, fontannami, a nawet niektórymi meblami w domach.

I tam Feniks nie musiał tłumaczyć się odźwiernym. Naczelnikowi najwyraźniej doniesiono o jego powrocie, jeszcze zanim chłopak dotarł do gildyjnej bramy, bo czekał już na niego w gabinecie przy otwartych na oścież drzwiach.

Mistrz gildii siedział w fotelu za biurkiem z głową opartą o splecione dłonie. Wyglądał na zamyślonego, a jego wzrok wbity był w rozłożone na blacie papiery, lecz na dźwięk pukania podniósł oczy tak spokojnie, jakby tylko na to czekał. Sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego.

– Feniks. Tak, wejdź, proszę, i zamknij za sobą drzwi – powiedział, po czym wskazał chłopakowi krzesło po drugiej stronie stołu.

Był wysokim, dobrze zbudowanym człowiekiem w sile wieku. Miał dość długie, niemal zupełnie białe włosy, które nosił zaczesane do tyłu, oraz gęstą, siwą, ale równo przystrzyżoną i zadbaną brodę. Zapewne uchodziłby za przystojnego, gdyby nie paskudna blizna zaczynająca się pod okiem, a ciągnąca się niżej po policzku i szyi aż pod wysoki kołnierz – jak zwykle bowiem odziany był w misternie wyszywany kaftan. A choć służyć miał on przede wszystkim za ubiór reprezentacyjny, pokrywały go rzędy run, które w razie niebezpieczeństwa chroniłyby właściciela niemal równie skutecznie jak pełna zbroja.

– Jak rozumiem, nie powinienem oczekiwać powrotu Orkana? – podjął naczelnik, kiedy tylko Feniks zajął krzesło.

– Niestety – przyznał tamten, wbijając wzrok w stół.

Mistrz gildii westchnął ciężko.

– Masz chociaż jego odznakę? – spytał znużonym głosem.

Chłopak skinął głową, po czym sięgnął do kieszeni przy pasie i położył na blacie wyciągnięty przedmiot.

Odznaka była gruba, duża i ciężka. Gdyby ktoś zaatakował jednego z Mrocznych Najemników, gdy ten z jakiegoś powodu nie miał broni, mogła z powodzeniem za takową posłużyć. Nie dość bowiem, że wykuto ją z ciemnego żelaza, to miała jeszcze kształt topornie wykonanej, trójramiennej gwiazdy o ostro zakończonych promieniach wyciągniętych na podobieństwo litery Y.

Naczelnik wolnym ruchem wziął odznakę i schował ją do szuflady, po czym skupił wzrok na młodszym najemniku.

– Źle to wygląda, Feniks. Ile razy byłeś na misji? Osiem? – spytał, lecz zanim chłopak zdążył potwierdzić, kontynuował: – W tym czasie zdążyłeś stracić już dwóch partnerów. Gdyby nie to, że poprzednim razem udało ci się wyleczyć i doprowadzić Golema z powrotem do bazy, nasi bez wątpienia zaczęliby gadać. Zresztą… teraz też na pewno zaczną. Źle to wygląda, Feniks. Na rano masz mi przygotować raport formalny, ale teraz mów, jak to się stało, że doświadczony najemnik, który zdążył odchować trzech takich żółtodziobów jak ty, zginął w akcji, z której ty wracasz bez draśnięcia.

Feniks przełknął ślinę.

– Zgodnie z planem szliśmy wąwozem do miejsca wskazanego przez górnika – zaczął opowiadać. – Nie znaleźliśmy żadnych śladów, więc zdecydowaliśmy się jechać dalej.

– To był twój pomysł, Feniks? – wtrącił naczelnik.

– Nie, sir.

– Kontynuuj – powiedział mistrz gildii, kiwając głową w zamyśleniu.

– Niedługo później zostaliśmy zaatakowani przez demona. Natarł na nas z zaskoczenia. Był duży. Konkretnie… myślę, że klasy smok. Poza tym wyraźnie inteligentny. Umiał korzystać z magii. Skórę pokrywał mu twardy pancerz. Zamiast nóg miał długi, wężowy ogon.

– Typ nagopodobny – skomentował pod nosem naczelnik. – Co było dalej?

– Demon cisnął w nas dwie kule ognia i przystąpił do szarży. Udało mu się zrzucić Orkana z siodła, rozdzielić nas i ogłuszyć zralgi. Demon atakował Orkana, jednocześnie wykorzystując swój ogon, żeby trzymać mnie na dystans.

– Magia?

– Nie reagował ani na próby Orkana, ani na żadne zaklęcia, których użyłem ja. Włącznie z bezpośrednim trafieniem ogniem w głowę.

– Rozumiem. Kontynuuj.

– Orkan stracił równowagę. Żeby zdążyć mu z pomocą, zaryzykowałem otwartą szarżę. Niestety zostałem trafiony. Bezpośrednio później zobaczyłem, jak demon zabija Orkana, i sam straciłem przytomność.

Naczelnik uniósł brwi.

– Więc jak to się stało, że jesteś tu teraz ze mną? – spytał głosem, w którym mimo wszystko wciąż można było wyczuć wyłącznie znużenie.

Feniks zacisnął usta i spuścił wzrok na biurko. Obiecał dziewczynie, że jej nie wyda…

– Przed utratą przytomności zobaczyłem, jak demona atakuje postać, którą zdaje się należy uznać za Czarną Łowczynię – wypalił pod wpływem olśnienia.

Mistrz gildii otworzył szerzej oczy.

– Opis się zgadza? – spytał ożywiony.

– Wystarczająco – zełgał chłopak.

– To już siódmy raz… – mruknął naczelnik. – Nikt nie zgłosił jeszcze, by zachowywała się agresywnie wobec śmiertelnych, ale jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie coś z nią zrobić… Nie zawieraj tego w raporcie.

– Tak jest, sir.

– Jak rozumiem nie było z jej strony kontaktu?

– Tak jest. Po obudzeniu stwierdziłem brak zralgów i ruszyłem w drogę powrotną. Nie napotkałem żadnych przeszkód.

– A ciało Orkana?

– W stanie uniemożliwiającym transport.

– Rozumiem. – Naczelnik zastukał nerwowo palcami o blat. – Wasze zralgi wróciły do stajni, tak że tym jednym nie musisz się przejmować. Są straty, a ty nie przywiozłeś trofeum, ale jakkolwiek do tego doszło, wierzę, że demon został ubity, więc nie obciążę cię kosztami. Może po prostu za wcześnie wysłałem cię w teren. W każdym razie na tę chwilę zostajesz zawieszony w czynnej służbie.

– Ależ, sir…!

– Powiedziałem! Zresztą na razie nie mam nikogo, kogo mógłbym przydzielić do niańczenia cię. Jutro pójdziesz do Golema, ustalić plan treningów szermierki. Magię i jazdę możesz ćwiczyć we własnym zakresie, ale doradzam ci nie zaniedbać sprawy.

– Tak jest…

***

Wyszedłszy z rezydencji naczelnika, Feniks ruszył w stronę domu, który od kilku miesięcy zajmował z bratem. Wzrok miał wbity w ziemię, nic więc dziwnego, że nie zauważył, kiedy Berthram wychynął zza zakrętu i zrównał się z nim w marszu.

– Jak poszło?

– Chujowo – rzucił chłopak, nie spojrzawszy nawet na brata. – Ale lepiej, niż mogło pójść. Stary chyba miał dobry humor. W każdym razie na tę chwilę jestem zawieszony. Nie ma dla mnie partnera.

– Czyli to prawda, że Orkan…?

Feniks westchnął ciężko.

– Już się rozeszło czy znowu mnie podglądałeś?

– Gdybym cały czas cię obserwował, nie musiałbym pytać. Widziałem tylko, jak drałujesz przez pustkowia. Nie myślisz chyba, że skupiam na tobie wzrok za każdym razem, gdy wyjeżdżasz z miasta. Zacząłem się za tobą rozglądać, dopiero gdy wróciły wasze zralgi i nasi zaczęli gadać. Zresztą dziwisz im się?

– Nie… – mruknął z rezygnacją młodszy z braci.

– Hej! – Berthram zatrzymał się i położył mu rękę na ramieniu. – Cieszę się, że wróciłeś, Darin – rzekł, kiedy tamten podniósł na niego wzrok.

Chłopak odpowiedział mu słabym uśmiechem.

– Przecież nie mogłem zostawić cię tu samego – powiedział, wznawiając marsz. – Ale na imię mam Feniks.

– Naprawdę liczysz, że kiedyś zacznę się tak do ciebie zwracać?

– Nadzieja umiera ostatnia. Zresztą nigdy nie lubiłem tamtego imienia.

– Nadzieja matką głupich – odparł złotooki, po czym dodał kpiąco. – A tamto imię dostałeś od naszej mamusi.

Feniks przewrócił oczami.

– Tak. Bo nasza mamusia tak nas kochała, że teraz powinienem zachować stare imię, by uczcić jej pamięć.

– Tego nie powiedziałem – stwierdził ze śmiechem Berthram.

Na chwilę zapanowało milczenie.

– To co tam się właściwie wydarzyło?

– Opowiem ci w domu. Naczelnik nie chce, żeby wszystko było jawne.

***

Dwupoziomowy dom, który gildia oddała braciom do użytku, leżał przy samej granicy dzielnicy Mrocznych Najemników. Nie był przesadnie duży, ale wystarczająco, by dwóch facetów mogło w nim żyć bez nieustannego skakania sobie do gardeł. W ciągu ostatnich paru miesięcy puste z początku wnętrze powoli wypełniły przedmioty i meble, które choć w swoim chaotycznym rozmieszczeniu z pewnością nie urzekłyby dekoratora wnętrz, nadawały mieszkaniu przytulną aurę.

Pokoje braci znajdowały się na piętrze, na parterze natomiast usytuowana była łazienka, kuchnia oraz salon i to do niego właśnie, a konkretnie prosto na kanapę, udał się Feniks. Chłopak padł bezwładnie twarzą na sofę w dramatycznym geście.

– Mógłbyś chociaż zdjąć tę zbroję – skomentował Berthram, mrużąc teatralnie złote oczy. – Za chwilę podrzesz materac.

– Zaraz… Nalej mi piwa, błagam.

– Alkohol?! – ironizował starszy z braci, będąc już jednak w drodze do kuchni. – Co by ojciec powiedział?

– Ale przed czy po tym, jak wychłeptałby nam to piwo? – spytał beznamiętnie Feniks.

– A to różnica? – krzyknął z kuchni Berthram.

– Pewnie nie…

Po chwili starszy z braci wrócił do salonu z dwoma kuflami w dłoniach i chcąc nie chcąc, chłopak musiał się podnieść.

– No to opowiadaj – rzucił Berthram, stawiając naczynia na stole.

Feniks sięgnął po jeden kufel i streścił bratu po kolei cały przebieg misji dokładnie tak, jak opowiedział ją wcześniej naczelnikowi.

– I ta Czarna Łowczyni tak po prostu cię tam zostawiła? – spytał starszy z braci, wysłuchawszy relacji.

– No i widzisz, to jest ta ciekawsza część historii, ale zanim powiem cokolwiek więcej, musisz mi przysiąc, że nikomu tego nie powtórzysz – odparł Feniks.

– Nikomu w sensie…?

– Nawet naczelnikowi.

– Wow, Darin, jeśli na misji wydarzyło się coś… – zaczął złotooki wyraźnie zmartwiony.

– Chcesz to usłyszeć czy nie? – przerwał mu Feniks.

– Chcę… – mruknął Berthram. – Przysięgam – dodał, przewracając oczami na widok uniesionych w oczekiwaniu brwi brata.

Feniks uśmiechnął się szeroko.

– Dziękuję – powiedział. – No więc, po pierwsze, wszyscy, którzy spotkali Czarną Łowczynię przede mną, musieli być wtedy w niezłym szoku, bo wcale nie wygląda tak, jak opisywali. Ze wszystkich demonicznych cech, o których mówili, zgadza się wyłącznie to, że ma wypaczoną rękę. Konkretnie jedną, lewą. Zresztą nawet ona nie wygląda znowu tak upiornie.

– Hm… To skąd w ogóle wiesz, że to ten sam demon? – spytał Berthram.

– Wiem, bo z nią rozmawiałem – odparł z uśmiechem młodszy z braci.

– Cooo?!

– Mhm. To zwykła dziewczyna, tylko wypaczona jak my – wyjaśnił Feniks. – Zabiła tamtego demona i zaciągnęła mnie nieprzytomnego do własnego domu. Mieszka w jaskini w jednej z odnóg kanionu. Pomogła mi dojść do siebie, nakarmiła… Chwilę pogadaliśmy. Wydaje się miła, choć mam wrażenie, że ma za sobą jakąś przykrą historię, nawet w porównaniu z naszą.

– I ta zwykła dziewczyna potrafiła zabić w pojedynkę demona, który pokonał dwóch Mrocznych Najemników?!

– Nooo. Też nie wiem, jak to zrobiła, ale musi nosić naprawdę mocny talent. Przecież ona nawet nie miała broni! Nawet pancerza!

– Wow… – wydusił złotooki z podziwem w głosie. – Musisz ją tu ściągnąć. Gildia by na niej zyskała.

Feniks pokręcił głową.

– Nie wiem, czy się da – powiedział nieco przygaszony. – Już jej to proponowałem. Na samą wzmiankę o przeprowadzce do miasta cała się zjeżyła.

– Szkoda – stwierdził Berthram. – Prędzej czy później ją znajdą, a wtedy może cię nie być w pobliżu, żeby za nią poręczyć.

– Nom… – mruknął młodszy z braci, gapiąc się bezmyślnie w pusty już kufel. – W każdym razie jeszcze się nie poddałem.

– A jak w ogóle ma ta dziewczyna na imię?

Feniks parsknął cicho i uśmiechnął się pod nosem.

– Jeszcze nie wiem.

Berthram zaśmiał się szczerze.

– No dobra, nie mam więcej pytań – powiedział wyraźnie rozbawiony. – Tak czy inaczej, cokolwiek wobec niej zamierzasz, uważaj na siebie. Pamiętaj, to nie Iota.

– Pamiętam – odparł Feniks, smutniejąc raptownie. – A teraz wybacz, ale padam, a muszę to jeszcze z siebie zdjąć i napisać dla naczelnika raport.

– Powodzenia – rzucił ze śmiechem Berthram.

***

Zgodnie z rozkazami następnego dnia rano Feniks ustalił z Golemem plan treningów na bliższe tygodnie. Dawny partner nie był dla chłopaka zbyt surowy. Bądź co bądź, zawdzięczał mu życie. Pozwolił mu nawet wziąć w ten jeden dzień wolne.

I bardzo dobrze, bo chłopak bynajmniej nie zdążył tej nocy odpocząć. Spisanie raportu dla mistrza gildii zabrało mu zwyczajnie zbyt wiele czasu. Dokument może sam w sobie nie był przesadnie długi, lecz dla kogoś, kto jeszcze parę miesięcy temu nawet nie marzył o nauczeniu się pisać, sporządzenie go w schludnej formie stanowiło co najmniej trudne zadanie.

Po zdaniu raportu, dogadaniu się z Golemem i sprawdzeniu u stajennego stanu jego zralga Feniks pozwolił sobie na krótką drzemkę. Dopiero potem ruszył w stronę targu. Nie wiedział, po co tam idzie – wiedział dlaczego, ale nie wiedział, co chce kupić.

Miał nadzieję znaleźć coś, co mógłby dać czarnowłosej w podzięce za ratunek. Niestety szybko się przekonał, że wybranie stosownego prezentu stanowi dla niego zadanie o wiele trudniejsze, niż ośmielał się sądzić. Jego ostatnie kontakty z płcią przeciwną miały miejsce, jeszcze nim musiał opuścić swoją rodzinną wieś, a kupienie czegoś tak błahego jak kwiatek zupełnie mu nie pasowało. Zresztą dostarczenie badyla do domu czarnowłosej stanowiłoby problem.

Feniks zastanawiał się, czy nie byłoby mądrze dać jej czegoś praktycznego jak talerz albo miska, jednak z tego, co zdążył zauważyć, kiedy wychodził z groty, dziewczyna miała już jakieś naczynia.

Zmarnował niemal dwie godziny, włócząc się po targowisku, i nie znalazł absolutnie nic, co wpadłoby mu w oko. Jego myśli zatrzymały się nawet na chwilę przy straganie ze zdobionymi przyborami do pisania, ale zaraz uświadomił sobie, że przecież sam nie był mistrzem w tej sztuce, a z tego, co zdążył się domyślić, dziewczyna też musiała pochodzić ze wsi. Już miał się poddać, kiedy jego spojrzenie zatrzymało się na sklepie krawca.

Ten pomysł przywarł do niego niczym pijawka. Czarnowłosa chodziła w starych, zużytych ubraniach, więc coś nowego i ładnego powinno sprawić jej radość.

Lokal nie należał do największych, nic zresztą dziwnego. Ceny domów stojących przy targowisku, nawet małych, były zaporowe. Kiedy Feniks wszedł do sklepu, w środku znajdowało się już kilku klientów. Wszyscy jak na znak odwrócili się ku niemu i zamarli. Chłopak przyzwyczaił się już do podobnych reakcji. Wiedział, że jego widok budził wśród śmiertelnych mocno mieszane uczucia. Choć mieszkańcy miasta szanowali Mrocznych Najemników z racji samej ich profesji, nigdy nie zapominali, kim oni byli. Jeśli ktoś rodził się wypaczonym, pozostawał nim na zawsze. A choć Feniks nie miał żadnych zmian, które sygnalizowałyby jego magiczne talenty, czarny uniform i odznaka gildii wystarczały, by go zdradzić.

Na widok najemnika krawiec w pół zdania urwał rozmowę z pierwszą osobą w kolejce i zaraz ruszył w jego stronę. Mężczyzna był bez wątpienia krasnoludem, choć nosił się zupełnie inaczej od większości przedstawicieli swojej rasy. Mimo przysadzistej budowy wyglądał szczupło. Miał przydługie, starannie ułożone włosy i – owszem – brodę, choć nie krzaczastą, ale krótko przystrzyżoną. Ubrany był w prostą koszulę i spodnie, które mimo zwyczajnej formy niemal kłuły w oczy elegancją wykonania.

– Panie, czy w czymś mogę służyć? – spytał.

Wyraźnie przejął się nietypowym gościem. Feniks nie zdziwiłby się, gdyby był pierwszym Mrocznym Najemnikiem, który postawił nogę w jego sklepie.

– Tak… chciałbym kupić jakieś ubranie.

– Służę. Ma pan na myśli kontusz, żupan, a może… – zaczął krawiec.

– Em… Myślałem raczej o sukience – przerwał mu chłopak. – Nie dla mnie! – dodał zaraz, widząc minę krasnoluda.

– Naturalnie – powiedział sprzedawca, choć widać było, że odetchnął z ulgą. – Mam w takim razie nadzieję, że zna pan wymiary wybranki.

– Ymmm…

– Rozumiem. W takim razie będzie pan musiał ją do mnie przyprowadzić.

– To może być problem.

– Jeśli to niemożliwe, zawsze może pan dokonać pomiarów sam. Potrzebuję szerokości ramion, obwodu w talii, biuście i biodrach oraz…

– To też nie będzie w najbliższych dniach możliwe – przerwał mu nieśmiało chłopak.

– W takim razie nie mogę panu pomóc – powiedział krawiec, rozkładając ręce.

Feniks pokiwał głową i już miał wychodzić zażenowany własnym wygłupem, kiedy przyszedł mu na myśl iście genialny pomysł.

– Przepraszam, ale czy mógłbym dostać trochę wody?

– Źle się pan poczuł? – spytał sprzedawca ze szczerym niepokojem w głosie.

– Nie, tylko… – zaczął chłopak, lecz zaraz zrezygnował z tłumaczenia się przed krawcem. – Tak! Jakbym mógł gdzieś usiąść…

– Oczywiście – powiedział krasnolud nieco zmieszany. – Proszę za mną.

Mężczyzna zaprowadził Feniksa na tył sklepu – do pokoju, który najwyraźniej służył mu zarówno za pracownię, jak i za biuro. Pomieszczenie nie było zbyt duże, a jednak jakimś cudem krawiec upchnął w nim kilka manekinów, parę tuzinów bel z najróżniejszymi materiałami, całą stertę futer i bogowie raczą wiedzieć co jeszcze. Siłą rzeczy na część biurową pokoju nie pozostało zbyt wiele miejsca. W efekcie składało się na nią wyłącznie samotne krzesło i zasłane papierami biurko.

– Proszę spocząć – powiedział krasnolud, zbierając dokumenty. – Zaraz przyniosę wody.

Faktycznie, nie minęła minuta, a mężczyzna wrócił ze sporym kubkiem.

– Dziękuję – rzekł Feniks, zamoczywszy usta.

– Nie ma problemu. Proszę dać znać, gdyby potrzebował pan czegoś jeszcze – powiedział krawiec. – Tymczasem muszę wracać do innych klientów.

Chłopak skinął mu głową, a odprowadziwszy krasnoluda wzrokiem, przymknął oczy. Po kolei przywołał z pamięci wszystkie związane z mrozem zaklęcia, jakie zdążył poznać, po czym zabrał się do pracy.

***

Mina krawca na widok wyłaniającego się z wnętrza jego sklepu Feniksa była bezcenna. Tym razem jednak reakcji mężczyzny nie dyktowała sama obecność najemnika, a raczej niewielki przedmiot, który tamten trzymał w dłoniach.

– Czy to wystarczy do zebrania wymiarów? – spytał Feniks, kładąc na kontuarze lodową statuetkę.

Przez chwilę krawiec nie potrafił wydusić z siebie słowa. Z pominięciem wypaczonej ręki, lodowa figurka przedstawiała niemal idealną miniaturę czarnowłosej. Sam Feniks był pod wrażeniem, że udało mu się stworzyć ją tak dokładną. Zaniemówienie stanowiło więc naturalną reakcję dla zwykłego śmiertelnika, który – pomijając samo miasto – zapewne nigdy nie znalazł się tak blisko czegoś wykonanego magią.

– T-tak, jeśli model jest wierny i proporcje się zgadzają, to nie będzie problemu – wydukał w końcu krasnolud. – Jakiego wzrostu jest pana wybranka.

– Em… Mniej więcej dotąd mi sięga – powiedział Feniks, zawieszając swoją dłoń na wysokości oczu.

Krawiec wyjął z kieszeni calówkę, podszedł do chłopaka i zmierzył wskazaną odległość.

– Dobrze. Już się biorę do pracy – powiedział, uśmiechając się serdecznie. – Przyznam, że dawno nie miałem tak ciekawego zlecenia.

Chłopak uśmiechnął się tylko, zakłopotany tym bardziej, że inni klienci zaczynali patrzeć na niego z coraz większą niechęcią.

– Wyśmienicie. Skończyłem – rzekł krasnolud, notując coś na kartce. – Jaka to więc ma być suknia?

– Szczerze mówiąc… – zaczął chłopak.

– Nie zna się pan na sukniach?

Feniks pokiwał głową, krzywiąc się przepraszająco.

– Nie ma się czego wstydzić – powiedział krasnolud z pobłażliwym uśmiechem na ustach, po czym wyciągnął zza kontuaru grubą książkę. – Proszę, może któryś z moich projektów wpadnie panu w oko.

Chłopak przyjął tomiszcze, z przerażeniem myśląc o czekającej go lekturze. Czytanie wcale nie szło mu bowiem wiele lepiej od pisania.

Otworzywszy księgę, zobaczył jednak nie litery, a rysunki – setki najpiękniejszych rysunków, jakie kiedykolwiek widział. Był mniej więcej w połowie księgi, gdy krzyknął:

– Taką! Taką zieloną!

***

Dopiero pod sam koniec swojej wizyty w sklepie Feniks zrozumiał, że jego zamówienie będzie gotowe do odbioru najwcześniej za kilka dni. Projekt, który wybrał, nie należał może do przesadnie skomplikowanych – tak przynajmniej mówił sam krawiec – lecz w kolejce do wykonania czekało jeszcze kilka innych zleceń. Co więcej, krasnolud przyznał się też, że ze względu na ciążę jego żony w ostatnich tygodniach nie mógł poświęcać zbyt wiele czasu na rzemiosło.

Wbrew pozorom zwłoka nie martwiła jednak chłopaka. I tak nie spodziewał się mieć w najbliższym czasie szansy na odwiedzenie czarnowłosej.

Jak się okazało, miał rację. Sukienka była gotowa już po czterech dniach, tymczasem jemu dopiero pod koniec tygodnia udało się wyprosić od Golema więcej niż kilkanaście godzin wolnego. Dostał od niego dobę i zamierzał dobrze ją wykorzystać.

Wstał, kiedy tylko usłyszał krzątaninę od strony pokoju brata. Liczył, że uda mu się tego dnia zdziałać ciut więcej, niż tylko zobaczyć się z nieznajomą. Miał nawet w głowie dość konkretny pomysł, lecz do jego wykonania potrzebował pomocy Berthrama.

Nim udało mu się ubrać, złotooki krzątał się już w kuchni. Zawsze budził się w ostatniej chwili, a potem robił wszystko w nieludzkim tempie. Oczywiście wiązało się to z pewnymi uproszczeniami. Dla przykładu rzadko zdarzało mu się zjeść kanapkę inaczej, niż pochłaniając każdy składnik osobno.

– Hej – zawołał mu na powitanie Feniks.

– O, cześć! – odkrzyknął tamten między jednym kęsem a drugim. – Obudziłem cię? Wybacz.

Feniks był pewien, że brat ani nie żałował, ani nie zamierzał zachowywać się w przyszłości ciszej, lecz dawno już odpuścił walkę na tym froncie.

– I tak musiałem wstać – rzekł. – Słuchaj, mam jedną sprawę. Jesteś w stanie zdobyć dla mnie informacje o misjach, które dziś zamierza zlecić naczelnik?

Berthram zmarszczył brwi.

– Po co? Przecież ciebie nigdzie nie wyśle.

– Mnie nie, ale mogę pojechać śladem innego zespołu. Jak się wykażę, pewnie przywróci mnie do służby.

Złotooki się skrzywił. Wyraźnie nie podobał mu się ten plan.

– A nie miałeś jechać do tej twojej nowej dziewczyny?

– Ledwo ją znam. Nie będę przecież u niej cały dzień siedział – odparł Feniks, starając się zignorować drobną złośliwość. – To jak? Da się zrobić?

Starszy z braci westchnął ciężko.

– Nie wiem. Durne mi się to wydaje. Już sam pomysł z wycieczką do wąwozu mocno naciągał „naukę jazdy”, ale wmieszaniem się w cudzą walkę naprawdę możesz podpaść, jak coś pójdzie nie tak.

– Daj spokój. Co by się nie działo, będzie nas trzech.

Berthram znowu westchnął.

– No dobra – powiedział zrezygnowany – ale musimy poczekać, aż wszyscy wyjadą. Bądź pod rezydencją za godzinę.

– Pod? Nie wchodzić do ciebie na górę? – zdziwił się Feniks.

– Pod. Nie będę ci przecież zdradzał sekretów gildii w domu naczelnika.

***

Zgodnie z umową Feniks stawił się pod rezydencją naczelnika równo godzinę po rozstaniu z bratem. W tym czasie zdążył zjeść, założyć zbroję, spakować się i założyć juki na swojego zralga. Brakowało mu tylko informacji, a dostawa tych jak na złość się spóźniała.

Berthram zjawił się kwadrans później. Nie wyglądał, jakby się przesadnie śpieszył, ale Feniks podarował sobie komentarz – w końcu to on miał interes do brata.

– I jak? – spytał zamiast tego.

– Z dobrych wieści, mam wszystko, co musisz wiedzieć – odparł tamten, wyciągając ku niemu świstek papieru zapisany drobnym pismem. – Ze złych, nie masz w czym wybierać. Tylko jedno z dzisiejszych zleceń miało tyle szczegółów, żebym mógł ci zaręczyć, że nasi znajdą demona.

Feniks westchnął.

– Chociaż w dobrą stronę? Zdążę jeszcze skoczyć do…? – zaczął, ale brat nie dał mu szansy dokończyć.

– Twojej nowej cizi? – spytał kpiąco. – Tak, akurat tu masz szczęście. To na północ stąd, w miarę blisko tamtego wąwozu.

– A kto z tym pojechał?

– Czekan i Kord, tak że jakbyś się chciał rozmyślić, to oni na pewno sobie poradzą.

– Nie planuję się rozmyślać.

Berthram wzruszył ramionami w geście rezygnacji.

– No to powodzenia.

– Dzięki.

***

Zwyczajowo Mroczni Najemnicy nie musieli się nikomu tłumaczyć z wycieczek poza miasto, a Feniks dostał wręcz nakaz ćwiczenia jazdy na zralgu, prawo nie precyzowało jednak, jakie ograniczenia dotyczyły zawieszonych członków gildii. Podobnie rzecz się miała z samotnym podróżowaniem przez pustkowia – nie bez powodu nawet najbardziej doświadczeni z najemników zawsze pracowali w parach. Dlatego właśnie chłopak postanowił profilaktycznie nie afiszować się tym, że planuje dalszą wycieczkę.

Krótko po wymarszu okazało się, iż Berthram nie kłamał. Z jego notki wynikało, że miejsce wskazane w zleceniu leżało nie dalej jak dwie mile na północny zachód od wąwozu, a opis samego zgłoszenia był aż nadto szczegółowy. Zwykle, jadąc na misję, najemnicy dysponowali jedynie przybliżoną lokalizacją demonich śladów i ich ogólnym zarysem. Zdarzało się też, że dostawali informacje, które udało się wyciągnąć ze słów kogoś, kto jakimś cudem zdołał przed danym monstrum uciec. W obu wypadkach nie wiedzieli, z czym konkretnie będą musieli się zmierzyć ani gdzie dokładnie przyjdzie im owe coś znaleźć. Tym razem było inaczej, a to dlatego, że bestia została spostrzeżona w sporym kotle na skraju pasma gór. Najwyraźniej miała problem z wydostaniem się z niego, bo nie zaatakowała wieśniaków, którzy na nią trafili. Z ich opisów wynikało, że najpewniej należała ona do typu wilkopodobnego i klasy wagowej smok.

Feniks dotarł na miejsce dobre dwie godziny przed południem. Śpieszył się. W końcu Czekan i Kord mieli nad nim znaczną przewagę na starcie, a nic nie wskazywało na to, by planowali na niego zaczekać. Chłopak nie znał ich zbyt dobrze. O Kordzie wiedział tyle, że był elfem, dołączył do gildii niedługo przed nim i do niedawna wciąż zjawiał się na treningach szermierki u Golema – choć, nawiasem mówiąc, zawsze uchodził za najlepszego w grupie. Czekan z kolei stanowił zupełną zagadkę. Feniks widział go może ze dwa razy w kantynie. Z tego, co wiedział, starszy najemnik był człowiekiem, ale los obdarzył go wypaczeniem tak charakterystycznym, że trudno to było ocenić – zamiast włosów miał na ciele łuski. Skoro jeździł na misję ze świeżo upieczonym najemnikiem, sam musiał mieć nieliche doświadczenie, tyle że jeszcze parę dni temu można było powiedzieć to samo o Orkanie.

Całą drogę chłopak zastanawiał się, jak najemnicy zareagują na jego widok. Nie spodziewał się ciepłego powitania. Liczył się nawet z tym, że może zostać przegnany na cztery wiatry, musiał jednak zaryzykować. Ostatecznie jechał wyłącznie się wykazać. Nie chciał odbierać im części nagrody za zlecenie, a dodatkowa para rąk do pracy nie mogła przecież zaszkodzić.

Chłopak zastanawiał się właśnie, jak najprościej wyjaśnić im swoje intencje, kiedy z zamyślenia wyrwały go odgłosy walki. Natychmiast pogonił swojego zralga i niedługo później dotarł na skraj kotła, lecz tam zatrzymał się jak wryty.

Sytuacja poniżej nie wyglądała dla najemników zbyt dobrze. Jeden z nich, chyba Czekan, wciąż jeszcze siedział w siodle i starał się raz po raz szarżować na demona, lecz niewielka dolina znacznie ograniczała mu manewry. Kord tymczasem tańczył wokół wilkopodobnego uzbrojony w swoją włócznię i tarczę. Wyglądało na to, że jego zralg poważnie oberwał, bo leżał kilka kroków dalej i nie wykazywał żadnych oznak życia.

Ze wszystkich biorących udział w starciu jedynie demon sprawiał wrażenie zadowolonego. Wyraźnie nie martwił go opór najemników. Jego wychudzone boki sugerowały raczej, że mógł uważać spotkanie z nimi za dar od losu.

Feniks nie wiedział, jak długo trwała walka, lecz sądząc po coraz wolniejszych ruchach członków gildii, musiała się już przeciągać. Demon z kolei nie wyglądał wcale na zmęczonego. Co więcej, nie sposób było dostrzec na nim żadnej poważnej rany. Nic zresztą dziwnego – jego skórę pokrywał ten dziwny rodzaj kamiennego pancerza, z którym Feniks miał przed tygodniem nieprzyjemność się spotkać. To właśnie ten widok sprawił, że chłopak zatrzymał się na skraju kotła.

Z odrętwienia wytrącił go dopiero krzyk bólu, który wyrwał się z piersi Korda. Elf w końcu spóźnił się z unikiem i został trafiony potężną łapą. Miał tyle szczęścia, że zdążył zasłonić się tarczą, lecz siła uderzenia rzuciła nim o skalną ścianę.

Czekan zareagował błyskawicznie. Natychmiast zawrócił swojego zralga, stanął w siodle i najwyraźniej był gotów skoczyć olbrzymiej bestii na plecy, byleby tylko ocalić partnera. Feniks miał wrażenie, że widzi powtórkę swojego pierwszego spotkania z kamiennoskórym. Był pewny, że jeśli nic nie zrobi, Kord podzieli los Orkana, dlatego ruszył w dół zbocza. Spodziewał się, że atak Czekana zostanie przerwany w podobny sposób, jak skończyła się jego własna próba uratowania partnera. Wilkopodobny nie był jednak nagopodobnym – by wykonać taki manewr, musiałby choć na moment stanąć na trzech łapach i właśnie na to liczył chłopak.

Czas jakby zwolnił. Czekan wybił się ze swojego siodła, wskoczył na plecy demona i rzucił się z mieczem w stronę jego karku. Bestia wywinęła jedną z łap i trzasnęła nią starszego najemnika, a Feniks uwolnił przygotowane zawczasu zaklęcie. Potężny blok skalny wypiętrzył się z ziemi obok demona i pomknął ku łapie, na której ten siłą rzeczy musiał opierać teraz większość swojej masy.

Efekt okazał się spektakularny. Siła uderzenia nie tylko pozbawiła bestię kontaktu z podłożem, ale wystarczyła też, by obrócić ją w locie na plecy. Huk, z jakim zwaliła się na ziemię, niemal go ogłuszył, lecz Feniks wiedział, że nie może dać jej ani chwili wytchnienia. Był już tuż przy niej, dlatego musiał myśleć szybko. Nie spodziewał się, by magia mogła mu specjalnie pomóc w przebiciu szarego pancerza, dlatego wyciągnął topór i skupił wzrok na łączeniu kamiennych płyt. Miał tylko jedną szansę. Musiał trafić teraz, kiedy jego cios mógł wzmocnić pęd gnającego w dół zbocza wierzchowca, a sam demon nie zdążył się jeszcze podnieść. Musiał!

Uderzenie wyrwało go z siodła, a świat pociemniał przed nim na moment w akompaniamencie potwornego ryku.

Kiedy otworzył oczy, leżał już na ziemi. Był przekonany, że minął ledwo moment, lecz sceneria wokół niego zdążyła ulec zmianie. Tak demon, jak i obaj najemnicy znów stali na nogach i zdążyli wznowić swoje zmagania. Różnicę stanowiło to, że tym razem demon wcale nie wyglądał na zadowolonego. Był wściekły i wyraźnie kulał na jedną łapę. Po chwili Feniks zrozumiał dlaczego – zauważył własny topór wbity głęboko w bark bestii. A więc jego wysiłki nie poszły zupełnie na marne. To była pocieszająca myśl, ale nie pozwolił sobie się nią zadowolić. Walka trwała i przy szalejącym demonie wcale nie wyglądało na to, by to para najemników miała wyjść z niej zwycięsko.

Wtedy właśnie wpadł na pomysł równie trywialny, co trudny w wykonaniu. Wciąż jeszcze był zamroczony, lecz zmobilizował resztki swoich sił i zaczął mamrotać zaklęcie. W odpowiedzi z ziemi przed nim wypiętrzył się kolejny blok skalny – mniejszy od poprzedniego, jednak musiał wystarczyć.