Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
112 osoby interesują się tą książką
Pogranicze średniowiecznej Anglii i Szkocji to arena nieustannych walk i wzajemnej nienawiści. Lady Isabel w trakcie podróży do opactwa w Whitby zostaje napadnięta i ledwo uchodzi z życiem. Z opresji ratuje ją wódz szkockiego klanu – odwieczny wróg jej męża. Garrick MacLachlan, o którym słyszała wyłącznie złe rzeczy, okazuje się człowiekiem honoru, podczas gdy jej mąż jest prawdziwym potworem. Isabel podejmuje trudną decyzję o pozostaniu w siedzibie klanu, czym naraża mieszkańców Castle of Lachlan na niebezpieczeństwo.
Czy Angielka i owdowiały Szkot, którzy wskutek przeszłych cierpień zamknęli swoje serca na miłość, odnajdą ją właśnie w sobie? Czy przepełniony nienawiścią mąż lady Isabel dokona zemsty?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 251
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Laurencja Wons Copyright © 2025 by Lucky
Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Źródło obrazu: grape_vein (stock.adobe.com)
Skład i łamanie: Michał Bogdański
Redakcja i korekta: Katarzyna Pastuszka
Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom
Dystrtybucja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: [email protected]
Wydanie I
Radom 2025
ISBN 978-83-68261-91-2
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.
Poranne słońce wdzierało się do zimnej komnaty. Ogień w kominku wygasł tuż po północy, o świcie zaś nie warto było rozpalać go ponownie, skoro mieszkanka tego pomieszczenia miała opuścić zamek na zawsze. Na kamiennych szarych ścianach wisiały barwne gobeliny przedstawiające sceny polowań, których Isabel tak bardzo nie znosiła. Nie podzielała zamiłowania swego męża do przelewu krwi. Ciężkie dębowe łoże z baldachimem zasłane było tkanymi narzutami i miękkimi poduszkami. Mimo tych luksusów kojarzyło się swojej właścicielce z chłodem, samotnością i rzekami wylanych potajemnie łez.
Nie było tu żadnych przedmiotów należących do mężczyzny. Lord Cheswick dawno zaprzestał odwiedzin w tej komnacie. Sypialnia była zarówno miejscem wygnania, jak i azylem dla jego żony.
Lady Isabel stała przy niewielkim otworze okiennym i patrzyła przed siebie. Służący w tym czasie wynosili jeden niewielki kufer przygotowany na drogę. Nikt nie przerywał jej milczenia. W świetle poranka wyglądała niczym celtycka nimfa czerpiąca energię do życia z promieni słonecznych. Zapowiadał się ładny dzień – idealny na daleką podróż. Jeśli wszystko przebiegnie bez problemów, wieczorem staną w klasztorze.
– Pani – skrzeczący głos starej Morgan wyrwał ją z zamyślenia – czy jesteś gotowa?
Nie odwracając się, Isabel skinęła głową. Nie miała ochoty rozmawiać z piastunką swojego męża, kobietą, która nie szczędziła jej nigdy przykrych słów.
– Musi ci być ciężko, pani.
Słowa litości w ustach starej kobiety zabrzmiały niewiarygodnie. Isabel odwróciła twarz w jej stronę.
– Czego chcesz?
– Żal mi cię, pani. Jesteś dzielna, nie płaczesz.
– Robię to, czego oczekuje ode mnie mój mąż. – Starała się, by w jej głosie nie było nawet cienia żalu, jedynie duma i opanowanie.
Starucha zbliżyła się na kilka kroków. Wyczuła, że lady Isabel nie zamierza jej odprawić. Młodsza z kobiet idealnie panowała nad emocjami. Nauczyła się tego w ciągu dziewięciu lat małżeństwa. Wiedziała, że w domu męża nie może ufać nikomu, a zwłaszcza tej, która była gotowa oddać życie za swego wychowanka.
– Wiem, wiem. Dobra żona winna jest posłuszeństwo mężowi. Dobra żona winna sprostać oczekiwaniom męża.
– Czego chcesz? – powtórzyła Isabel.
– Chcę ci coś dać, pani. Coś, co uleczy twoje rany i pozwoli ci odejść z godnością. Kiedy dni w klasztorze będą się przeciągały, kiedy mrok spowije twoją duszę, kiedy zabraknie ci łez, wypij to. – Starucha wyjęła spomiędzy fałd sukni niewielką fiolkę.
Trzymała ją na wyciągnięcie ręki, pozwalając, by promienie słońca prześwitywały przez szkło. Starała się wzbudzić zainteresowanie lady Isabel.
Mierzyły się wzrokiem w milczeniu. Isabel ani jednym drgnieniem mięśnia twarzy nie zdradziła, co myśli o podarunku Morgan. Trucizna miała być lekiem na wszelkie bolączki.
W komnacie były same. Morgan musiała zaczekać, aż służący wyjdą, by nadarzyła się okazja do wypowiedzenia tych wszystkich okropnych słów, które Isabel rozważała teraz w milczeniu. Zamknięcie w klasztorze. Mała, surowa cela. Zakaz wychodzenia na zewnątrz. Ból. Rozpacz. Szaleństwo. Morgan miała na to lekarstwo. Wystarczyło tylko wziąć fiolkę, a potem w dowolnej chwili zdecydować, że to już koniec.
– Widzę, że pomyślałaś o wszystkim. I rzeczywiście masz rację. Wezmę to.
Isabel wyciągnęła dłoń i odebrała niewielką buteleczkę. Bez problemu mieściła się w jej szczupłej dłoni. Odwróciła się na powrót w stronę okna, dając tym do zrozumienia, że nie chce dłużej rozmawiać.
Usłyszała oddalające się kroki. Ale nawet kiedy drzwi komnaty zamknęły się za staruchą, Isabel nie pozwoliła sobie na żaden przejaw uczuć. Tak było bezpieczniej. Tak było ostrożniej. Nauczyła się tego dawno temu. Już nie raz przekonała się, że w tym domu nie ma żadnego sojusznika, więc ukrywała swoje uczucia, powściągała emocje.
Domyślała się, że Morgan nie przyszła do niej sama – wypełniała polecenie swego pana. Linus chciał się pozbyć żony, dlatego odsyłał ją do klasztoru. Jednak było to tylko połowiczne rozwiązanie, gdyż i tak nie mógłby ponownie zawrzeć małżeństwa. Linus Crowford, lord Cheswick, potrzebował dziedzica, syna z prawowitego łoża. Isabel nie dała mu potomka. Była przeszkodą w realizacji planów męża. Nareszcie wszystko stało się dla niej jasne: miała umrzeć, by on mógł związać się z inną kobietą. Dali jej możliwość wyboru. Pozwolili zdecydować, kiedy pożegna się z życiem. Wiedzieli, że nie chciała żyć w klasztorze, chociaż bez sprzeciwu zgodziła się na propozycję Linusa.
Schowała fiolkę pod spódnicę. Nie będzie teraz o tym myśleć. Być może nawet będzie odwlekać własną śmierć, żeby nie dać im satysfakcji. Niech czekają. Niech budzą się każdego ranka z nadzieją, że dokończyła swego żywota, i niech co wieczór zasypiają z myślą, że nie spełniła ich oczekiwań. Niech cierpią, czekając.
Drzwi komnaty skrzypnęły i w progu stanął jej mąż. Linus był wysokim, barczystym trzydziestodwuletnim mężczyzną o całkiem przyjemnych rysach twarzy, jasnych włosach i błękitnych oczach. Podobał się kobietom. Początkowo ona również dała się zwieść jego urodzie, ale to było, zanim okazało się, że nie jest w stanie sprostać jego oczekiwaniom. Nie dała mu syna, poroniła, potem urodziła martwą dziewczynkę, a jeszcze później nie zaszła ponownie w ciążę, chociaż byli małżeństwem przez dziewięć lat. Wtedy przestał okazywać jej swoje zainteresowanie. Teraz była dla niego tylko zawadą.
– Jesteś gotowa?
– Tak. Mam tylko jedną prośbę, ostatnią.
W zdziwieniu uniósł brwi. Nawet teraz, kiedy oddalał ją z domu, kiedy wiedziała, że zaplanował jej śmierć, wydawał się jej piękny.
– Jaką?
– Chciałabym jechać konno. Nie chcę podróżować zamknięta w powozie. Resztę swego życia spędzę w zamknięciu. Pozwól mi na tę ostatnią przyjemność.
Rozważał w milczeniu jej prośbę. Specjalnie użyła słów o zamknięciu i o reszcie swego życia. Dała mu nadzieję, że przychyli się do sugestii Morgan, która była tylko narzędziem w jego rękach.
– Wydam polecenie, aby przygotowano dla ciebie damskie siodło.
Wyszedł. Pomyślała, że on również świetnie potrafi ukrywać swoje uczucia i emocje, gdy ma taką potrzebę. Gdy zaś jej nie ma, głośno i brutalnie wyraża swoje zdanie. Tak jak wtedy, gdy wydała na świat martwą dziewczynkę. Linus był wściekły. Tamto wspomnienie wciąż bolało, jednak dla własnego dobra ukryła cierpienie głęboko w swoim sercu. Cokolwiek Linus zrobił lub powiedział, Isabel kwitowała milczeniem i chłodną rezerwą, biorącą swój początek w jej sercu – sercu zamkniętym na klucz, by nikt więcej nie mógł jej zranić.
Odetchnęła z ulgą. Ostatnia przyjemność w jej życiu. Miała dwadzieścia trzy lata, jednak czuła się jak osoba, której dni są już policzone. Linus chciał jej śmierci, a ona sama nie wiedziała, jak długo zdoła żyć zamknięta w klasztorze. Jednakże, z dwojga złego, życie za klasztornymi murami jawiło jej się niczym wybawienie.
Na suknię w kolorze szmaragdowym narzuciła o ton ciemniejszą pelerynę. Jej barwa była tylko odrobinę intensywniejsza niż jej oczy. To właśnie one podobały się Linusowi w pierwszym okresie ich małżeństwa. Mówił, że wcześniej nie spotkał kobiety o takim spojrzeniu.
Kiedyś była spragniona jego komplementów, przyjmowała je za dobrą monetę. Jednak bardzo szybko straciła złudzenia. Była tylko naczyniem dla jego nasienia. Miała dać mu dziedzica. To stara, zgryźliwa Morgan z satysfakcją uświadomiła jej, że mąż nigdy jej nie kochał i nie pokocha. Dowiedziała się, że zanim została jego żoną, Linus kochał inną kobietę, ale ta wzgardziła jego uczuciem i poślubiła innego. Tak więc lord Cheswick, przyzwyczajony, że spełniano wszystkie jego zachcianki, po raz pierwszy w życiu nie dostał tego, czego chciał. A ona stała się ofiarą jego rozpasanej żądzy, gdyż była ładniejsza od innych szlachetnie urodzonych dam.
W milczeniu opuściła komnatę. Nie chciała, by ktokolwiek pomyślał, że rozpacza w swojej sypialni. Wyszła z podniesioną głową i kamienną maską na twarzy.
Na dziedzińcu czekały cztery konie. Jeden z nich osiodłany był dla damy. Trzej rycerze stali przy swoich wierzchowcach. Dwóch nie znała, a trzecim był sir Wulfric Langdom, który w każdych okolicznościach okazywał jej szacunek. Odetchnęła z ulgą. Przynajmniej jedna bratnia dusza będzie jej towarzyszyć. Sir Wulfric był oddanym rycerzem jej męża, ale jednocześnie człowiekiem honoru. Wiedziała, że bezpiecznie doprowadzi ją do celu ich podróży lub odda życie w jej obronie.
Tylko on skłonił się przed nią. Odpowiedziała skinieniem głowy.
Podeszła do wierzchowca przeznaczonego dla niej. Zdziwiło ją, kiedy to Linus pomógł jej dosiąść konia. Ale natychmiast w jej głowie zrodziła się natrętna myśl – chciał przed wszystkimi okazać swą troskliwość. Oto dobry i czuły mąż wyprawia swą żonę do klasztoru – żonę, która nie dała mu dziedzica. Wszyscy byli przeciwko niej. Niech i tak będzie. Zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Nikt nie miał odwagi sprzeciwiać się jej mężowi, nikt nie miał zamiaru się za nią wstawić.
Z godnością królowej dosiadła wierzchowca i czekała, aż eskortujący ją rycerze zrobią to samo. Sir Wulfric ustawił się przed nią, a dwaj pozostali nieco z tyłu. Jej niewielki kufer umieszczono na grzbiecie jednego z koni.
– Niech Bóg ma cię w swojej opiece. – Głos Linusa był pełen troski, a spojrzenie wyrażało mężowską czułość.
Cóż za obłudne słowa! Ona sama nie potrafiła się zdobyć na podobną dwulicowość. Milczała. Skinęła tylko głową. W ciągu ostatnich lat przyzwyczaiła go do niemej egzystencji, wiedziała, że jej słowa, jej zdanie nie mają dla niego najmniejszego znaczenia.
Linus skrzywił się rozgniewany faktem, że Isabel nie chce grać w tę grę na jego zasadach. Niech i tak będzie. Kolejny powód, by ją odprawić. Niech wszyscy zobaczą bezduszną, zimną kobietę, która nie miała dość iskry, by rozgrzać go w łożu, i która okazała się bezwartościowa, gdy nie była w stanie urodzić męskiego potomka. Niech ją piekło pochłonie!
Isabel i jej eskorta w milczeniu wyjechali poza bramę. Przekraczając podniesioną kratownicę, lady Crowford wstrzymała oddech w obawie, że Linus się rozmyśli i każe im zawrócić. Dopiero za murami zamku odetchnęła z ulgą, jednak bardzo cicho, by nikt tego nie zauważył. Musiała zachować spokój i nie mogła zdejmować maski, która była jej tarczą.
Kilka kilometrów dzieliło ich od najbliższego lasu. Podążali leśną drogą aż do linii wzgórz, znanych w tej okolicy jako przedsionek Szkocji. Trasa prowadziła na wschód wzdłuż tych wzniesień, ku najbliższemu klasztorowi. Zamierzali dotrzeć tam jeszcze przed zmrokiem. Eskorta Isabel planowała spędzić noc w zakonie, a o świcie wyruszyć w drogę powrotną. Ona natomiast miała pozostać za klasztornymi murami na zawsze.
Odegnała od siebie nieprzyjemne myśli. Nie chciała skupiać się na przyszłości – została przesądzona. Trudno jednak było jej się z tym pogodzić.
„O dobry Boże, nie pozwól mnie zamknąć! Pokrzyżuj plany mojego męża. Wskaż mi inną drogę. Uratuj mnie przed losem, którego nie chcę. Pozwól mi służyć ci w inny sposób. Ufam ci, Boże! Zawierzam ci mój los” – modliła się w ciszy.
Gdy wjechali pomiędzy drzewa, sir Wulfric zrównał się z nią. Nic nie mówił, ale jechał tuż obok. Isabel, pełna obaw o przyszłość, miała dość milczenia.
– Sir Wulfricu, cieszę się, że to ty mnie eskortujesz. Dzięki temu mam pewność, że jestem pod dobrą opieką.
– Żałuję, że jedyne, co mogę dla ciebie zrobić, pani, to odprowadzić cię za mury klasztorne.
– Ta podróż nie jest dla mnie czymś nieprzyjemnym. Muszę cieszyć oczy każdym mijanym widokiem, ponieważ w klasztorze pozostanę do końca życia.
– Przykro mi – szepnął zasmucony i szybko zmienił temat: – Czy jazda w siodle nie jest dla ciebie, pani, zbyt uciążliwa? Jeśli życzysz sobie odpoczynku, możemy...
– Wszystko w porządku, sir. Nie czuję zmęczenia. Jeszcze nie.
Po kilku godzinach podróży ujrzeli na drodze dwóch jeźdźców zmierzających w ich stronę. Mężczyźni jechali wolno, nie spiesząc się. W miarę jak obie grupy zbliżały się do siebie, wzajemna nieufność wzrastała. Isabel niemal wyczuwała niepokój sir Wulfrica. Nawet ona z tej odległości potrafiła rozpoznać szkockie kilty i tartany w kolorze czerwieni i chabru. Spotkania Anglików i Szkotów na pograniczu nie należały do przyjaznych. Jednak uspokajała ją myśl, że tamtych było tylko dwóch, więc może nie będą szukali zaczepki.
W wolnym tempie zbliżali się ku sobie. Szkoci byli potężnie zbudowani. Można już było rozpoznać ich rysy twarzy. Sir Langdom wstrzymał swego konia. Mężczyzna wyglądał na zmartwionego.
– Pani, trzymaj się za mną. To Garrick MacLachlan.
Dwóch rosłych Szkotów również wstrzymało konie. Czekali.
Isabel wielokrotnie słyszała to imię i nazwisko wypowiadane z nienawiścią przez jej męża. Przywódca klanu MacLachlan miał być rzekomo ucieleśnieniem zła, podstępu i braku honoru. Wiedziała już, że nie może polegać na słowach swego męża i zastanawiała się, czy Garrick MacLachlan rzeczywiście jest taki, jak opisywał go Linus. Słyszała o spalonych wioskach i zamordowanych kobietach i dzieciach. Ile z tych opowieści było prawdą?
– Co masz zamiar zrobić, sir Wulfricu?
– Mam zamiar ich wyminąć. Jeśli nie będą szukać zaczepki, wszystko skończy się dobrze. Ty, pani, trzymaj się z tyłu. Nie pozwolimy cię skrzywdzić.
– Może oni nie chcą nas skrzywdzić – zauważyła. – Jest ich tylko dwóch, a was trzech. Jeśli mają choć odrobinę rozsądku, nie będą ryzykowali starcia.
– Tego nigdy nie da się przewidzieć. Walczyliśmy już z ludźmi MacLachlana. To twardzi i zacięci w walce wojownicy.
Twardzi i zacięci w walce – słowa te zostały wypowiedziane z szacunkiem.
Obie grupy wolno ruszyły ku sobie i zatrzymały się w odległości zaledwie kilku metrów. Powietrze było gęste od napięcia. Twarze mężczyzn po obu stronach wyrażały nienawiść i nieufność. Wystarczyłaby iskra, by rozpalić ich gniew i żądzę mordu. Sir Wulfric wysunął się naprzód i rzekł głośno:
– Ustąpcie z drogi, towarzyszy nam dama.
Isabel poczuła przesuwające się po niej spojrzenia Szkotów. W końcu jeden z nich się odezwał:
– Jeśli prosicie o ustąpienie z drogi, proście grzeczniej.
Jego głos, chociaż wcale go nie podnosił, był donośny, twardy i szorstki. Isabel pomyślała, że pasuje do wojownika przyzwyczajonego do wydawania rozkazów i zapewne to jest Garrick MacLachlan.
Nie czekając na odpowiedź sir Wulfrica, wysunęła się do przodu. Nie ufała mężczyznom i nie wierzyła, że zechcą rozstrzygnąć kwestię przejazdu wąską leśną drogą w sposób pokojowy. Słyszała w ich wypowiedzi zadziorną nutę i nie mogła pozwolić, by od słowa do słowa zaczęli szukać pretekstu do walki. Musiała coś powiedzieć, by załagodzić sytuację.
– Panie – zwróciła się do Szkota – jesteśmy pielgrzymami do opactwa w Whitby. Naszym celem jest modlitwa, nie walka. Jeśli przystaniesz na moją propozycję, możemy się wyminąć, udając, że druga grupa obok nie istnieje. Proszę tylko, byście potraktowali nas jak powietrze i pozwolili nam przejechać.
Patrzyła mężczyźnie prosto w oczy. Dostrzegła, że są zielone, jak jej własne, tylko o wiele jaśniejsze. Pomyślała, że człowiek o takim spojrzeniu nie może być złym, bezdusznym potworem. Nie dała jednak tego po sobie poznać. Wstrzemięźliwość w okazywaniu uczuć już wielokrotnie ją uratowała. Może i tym razem jej spokój i opanowanie będą przydatne.
Szkot słuchał w milczeniu. Podobnie jak ona, tak i on nie spuszczał z niej wzroku. Zauważyła pierwsze zmarszczki na jego twarzy i siwe nitki lśniące w jego kasztanowych włosach i krótko przystrzyżonej brodzie. Ile mógł mieć lat? Może czterdzieści. Wyglądał na tyle. Wyglądał też na człowieka, którego los nie oszczędzał. Był silnie zbudowany i prawdopodobnie równie wysoki jak jej mąż. Silny i twardy mężczyzna.
Z jego twarzy nie dało się odczytać żadnych uczuć. O czym myślał? W końcu odezwał się swoim szorstkim głosem, który z niewiadomych przyczyn przenikał Isabel na wskroś.
– Garrick MacLachlan nigdy nie podniósł miecza przeciwko kobiecie. Będzie tak i tym razem.
Ustąpił im z drogi. Jego towarzysz uczynił to samo. Isabel usłyszała cichuteńkie westchnienie ulgi, które wyrywało się ust sir Wulfrica, kiedy ruszył pierwszy. Pokierowała konia w jego ślady. Gdy mijała Garricka MacLachlana, ponownie popatrzyła mu w oczy. W jej pamięć wryły się wyraziste rysy, kilka zmarszczek, siwe włosy na skroni i znów te jasne, zielone oczy, które nagle nabrały niemal ciepłej, czułej barwy. Patrzył na nią. Czuła jego spojrzenie. Lekko skinęła głową, by mu podziękować, ale nie doczekała się żadnej reakcji z jego strony.
„Silny i twardy mężczyzna, nieokazujący swoich uczuć” – pomyślała.
Szkoci patrzyli za oddalającymi się. Gdy tamci zniknęli za zakrętem, Garrick MacLachlan dał znak ręką swojemu towarzyszowi. Zawrócili, by mieć na oku pielgrzymów, jak nazwała ich kobieta. Był zaintrygowany faktem, że damę eskortowało zaledwie trzech rycerzy.
Wolno minęli zakręt, a wtedy Garrick dostrzegł, że jeden z nich, jadący z tyłu, sięga po broń. Skinął swemu towarzyszowi. Tamten zrozumiał i natychmiast położył dłoń na mieczu, gotowy w każdej chwili dobyć go z pochwy. Mężczyźni spodziewali się podstępu, ale nie tego, co się miało wydarzyć. Rycerz faktycznie wydobył oręż, ale nie skierował go przeciwko Szkotom, tylko zamachnął się od tyłu na jadącą przed nim kobietę.
– Uważaj! – Krzyk Garricka przeciął ciszę.
Lady Isabel i sir Wulfric odwrócili się natychmiast, co sprawiło, że cios przeznaczony dla kobiety opadł na jej ramię – gdyby się nie obejrzała, miecz rozpłatałby jej czaszkę. Krew trysnęła z rany, ale szok wywołany atakiem sprawił, że nie czuła bólu.
Tymczasem drugi z rycerzy lorda Cheswick zaatakował sir Wulfrica, który próbował obronić i siebie, i lady Isabel. MacLachlanowie widzieli, że tamci nie mają szans w nierównej walce. Ruszyli z kopyta, by stanąć przeciwko zdrajcom, którzy zaatakowali równocześnie. Wulfric Langdom nie zdołał odparować jednego z ciosów, został trafiony w szyję. Krew trysnęła na wszystkie strony. Ubranie lady Isabel ociekało posoką. Ona sama zastygła z przerażenia.
– Uciekaj, pani! – zawołał Wulfric, a z jego rozciętego gardła wylał się strumień krwi.
Oboje wiedzieli, że dla niego nie ma już ratunku. Kiedy mężczyzna otrzymał kolejny cios, oczy Isabel wypełniły się łzami. Instynktownie pognała konia jak najdalej od miejsca, w którym zło zatriumfowało nad uczciwymi, honorowymi ludźmi. Kolejna zdrada w jej życiu. Mogła się domyślić, że Linus nie pozostawi jej wyboru i rozkaże swoim ludziom, by zakończyli jej ziemski żywot.
Łzy zalały jej twarz. Nie widziała przed sobą nic prócz oblicza zdradzonego, szlachetnego rycerza, którym był Wulfric Langdom. On nie został wtajemniczony w plany jej męża. Nie podniósłby ręki na kobietę. I dlatego musiał zginąć.
Pędziła na oślep – byle szybciej, byle dalej. Nie słyszała odgłosów walki za swoimi plecami. Straciła poczucie czasu i przestrzeni. Zaufała zwierzęciu, które zabierało ją jak najdalej od walczących mężczyzn. Lady Isabel zdawała sobie sprawę, że w tym szaleńczym biegu stawką jest jej życie.
Kiedy usłyszała tętent galopującego konia, pomyślała, że to ścigający ją rycerze lorda Cheswick. Ponagliła wierzchowca do szybszego biegu, jednak jej prześladowca nie ustępował. Słyszała, że się zbliża. Nie miała odwagi spojrzeć za siebie, bojąc się, że od tego zależy jej życie.
– Zatrzymaj się, kobieto!
Ten głos. Odwróciła się, by zyskać pewność, że mężczyzną podążającym za nią jest Garrick MacLachlan.
Chwila nieuwagi wystarczyła. Przestraszony zając wybiegł z lasu, płosząc jej konia, który momentalnie stanął dęba. Isabel wyleciała z siodła i poszybowała w powietrzu. Uderzyła w gałąź leżącą na skraju drogi i straciła przytomność.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki