Schronisko, które przetrwało - Sławek Gortych - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Schronisko, które przetrwało ebook i audiobook

Gortych Sławek

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

165 osób interesuje się tą książką

Opis

Nazista uciekający przed sprawiedliwością.

Kobieta próbująca przywrócić honor swojej rodzinie.

Włamywacze szukający śladów przeszłości.

Co ich łączy? Schronisko.

Karkonoskie schronisko Odrodzenie zostaje zamknięte z powodu remontu. Zarządzająca obiektem Justyna Skała, przyjaciółka Marty i Maksa, korzystając z wolnej chwili, daje się zaprosić tajemniczemu adoratorowi do teatru w rodzinnej Jeleniej Górze. Gdy mężczyzna nie zjawia się w umówionym miejscu, tknięta niejasnymi przeczuciami wraca nocą do schroniska i odkrywa, że dozorca zniknął, a w piwnicy grasują włamywacze. Wkrótce daje o sobie znać nazistowska przeszłość Odrodzenia. Czy włamanie ma coś wspólnego z morderstwem, do którego doszło w budynku w czasie wojny? Co łączy schronisko z zamachem niemieckich partyzantów na polski pociąg? Czy odkrycia Maksymiliana mają związek z wydarzeniami, które niepokoją Justynę?

Jedno jest pewne: sekrety Odrodzenia powinny ujrzeć światło dzienne.Są jednak ludzie zdecydowani narazić niejedno życie, by do tego nie doszło…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 543

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 7 min

Lektor: Aleksander Orsztynowicz-Czyż

Oceny
4,6 (1237 ocen)
896
262
63
11
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pgalinski85

Nie oderwiesz się od lektury

nie sądziłem że będzie równie dobra jak pierwsza a jednak jest równie dobra albo jeszcze lepsza, świetny klimat Karkonoszy, przeplatana historia z lat 40, do tego ogromny atut opisy prawdziwych miejsc szlaków widać że autor pasjonat
70
jezkovanoha

Nie oderwiesz się od lektury

Wyśmienita przygoda, wartka akcja, rzetelne osadzenie w topografii i wiele ciekawych, lokalnych historii.
41
almiritis

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepszy z młodego pokolenia!
41
Szafar1

Nie oderwiesz się od lektury

Znakomita
31
Werka35

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka Ta część lepsza niż pierwsza czekam na kolejną część,mam nadzieję że będzie 3cia bo mówił autor że to będzie trylogia
31

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Pro­jekt okładki MA­RIUSZ BA­NA­CHO­WICZ
Fo­to­gra­fia na okładce© Ra­fał Ko­ty­lak
Fo­to­gra­fie© DA­NIEL KO­SZELA, © JOR­DAN PLIS, © NA­TA­LIA TWARDY, HA­NA76 / Adobe Stock, Pi­xel­Squ­id360 / Envato Ele­ments, Grze­gorz So­ko­liń­ski (ko­lek­cja pry­watna), Je­le­nio­gór­ska Bi­blio­teka Cy­frowa (do­mena pu­bliczna), Dol­no­ślą­ska Bi­blio­teka Cy­frowa (do­mena pu­bliczna)
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuNA­TA­LIA STECKA-KU­BA­NEK, KON­RAD ZA­TYLNY
Re­dak­cjaMAŁ­GO­RZATA GRO­CHOCKA
Ko­rektaBO­GU­SŁAWA OTFI­NOW­SKA
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Po­lish edi­tion © Sła­wo­mir Gor­tych, Pu­bli­cat S.A. MMXXIII (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6422-3
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: wy­daw­nic­two­dol­no­sla­skie@pu­bli­cat.pl

Czego byś nie­na­wi­dził, aby ci kto inny czy­nił, patrz,abyś ty kiedy dru­giemu nie czy­nił[*].

(Księga To­bia­sza)

.

Przed­wo­jenne na­zwy nie­miec­kiei ich pol­skie od­po­wied­niki

Bo­ber-Kat­zbach-Ge­birge

– Góry Ka­czaw­skie

Bre­slau

– Wro­cław

Dürre Berg

– Su­cha Góra

Gru­nau

– Je­żów Su­decki

Ha­in­was­ser

– po­tok Pod­górna

Hir­sch­berg

– Je­le­nia Góra

Ja­kob­sthal

– Ja­ku­szyce

Ju­gend­kam­m­haus Rübe­zahl

– Mło­dzie­żowe Schro­ni­sko Li­czy­rzepa, dziś: schro­ni­sko Od­ro­dze­nie

Nie­der­schle­sien

– Dolny Śląsk

Pla­gwitz

– Pła­ko­wice

Prinz-He­in­rich-Baude

– schro­ni­sko im. Księ­cia Hen­ryka

Re­ichen­berg

– Li­be­rec

Rie­sen­ge­birge

– Kar­ko­no­sze

Schre­iber­hau

– Szklar­ska Po­ręba

Schwe­id­nitz

– Świd­nica

Spin­dler­baude

– Szpin­dle­rowa Bo­uda

Spin­dler­mühle

– Szpin­dle­rowy Młyn

Spin­dler­pass

– Prze­łęcz Kar­ko­no­ska

Stric­ker­häu­ser

– Tka­cze

Su­de­ten­strasse

– Droga Su­decka

Vo­gels Berg

– Pta­siak

War­tha

– Bardo

PRO­LOG

Przy­szedł taki czas, w któ­rym oka­zało się, że na­wet naj­lepsi lu­dzie nie są od­porni na zło, jak mo­głoby im się to wy­da­wać. Sza­leń­stwo jed­nego czło­wieka sto­ją­cego na czele nie­miec­kiego na­rodu po­ka­zało rzecz prze­ra­ża­jąco ba­nalną: że w każ­dym można obu­dzić po­twora. Wy­star­czą tylko od­po­wied­nie bodźce, żeby wy­rwać z uśpie­nia naj­po­dlej­sze in­stynkty, ja­kie drze­mią w głębi ludz­kiej du­szy.

Pod­czas gdy świat ogar­niała prze­ra­ża­jąca wojna, a eu­ro­pej­ska zie­mia ni­czym ni­gdy nie­na­sy­cona gąbka chło­nęła bez­sen­sow­nie prze­le­waną krew ca­łych po­ko­leń, Kar­ko­no­sze po­zo­sta­wały w cie­niu tego sza­leń­stwa i wy­da­wały się nie­ska­żone be­stial­stwem. Nie prze­cho­dził przez nie ża­den front, nie było walk, żoł­nier­skich mo­gił, wiel­kich obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych, cy­klonu B ani kre­ma­to­riów. Jak jed­nak uczy Księga Wyj­ścia (12, 21–23), domy, któ­rych odrzwia nie zo­staną skro­pione nie­winną krwią, będą dla Boga zna­kiem, że ma je na­wie­dzić nisz­czy­ciel­ską plagą. Sta­ro­te­sta­men­talna prawda spraw­dziła się także na ziemi Du­cha Gór: pod­czas gdy na fron­tach gi­nęły mi­liony żoł­nie­rzy, w Kar­ko­no­szach rów­nież uśmier­cano całe po­ko­le­nie mło­dych lu­dzi: Niem­ców, któ­rych w sze­re­gach Hi­tler­ju­gend wy­cho­wy­wano na bez­względ­nych mor­der­ców.

Nie­mal każda cho­roba roz­wija się dzięki współ­ist­nie­niu dwóch ele­men­tów: pierw­szy to czyn­nik spraw­czy, który wy­wo­łuje uszko­dze­nie or­ga­ni­zmu. Drugi na­to­miast, o któ­rym czę­sto się za­po­mina, to czas. Trzeba bo­wiem do­sta­tecz­nie dłu­giego czasu, aby czyn­nik spraw­czy mógł roz­wi­nąć swoje nisz­czy­ciel­skie dzia­ła­nie na tyle, żeby ża­den le­karz nie był w sta­nie za­trzy­mać po­stępu cho­roby.

Obozy wy­po­czyn­kowe dla mło­dzieży z Hi­tler­ju­gend były tym wła­śnie miej­scem, gdzie sprzę­gano czyn­nik spraw­czy z cza­sem, aby nie­od­wra­cal­nie psuć młode du­sze, aby nisz­czyć wy­nie­sione czę­sto z domu po­czu­cie mo­ral­no­ści, aby uczyć, jak cie­szyć się z po­peł­nia­nia zła, jak je uspra­wie­dli­wiać i prze­kłu­wać w po­czu­cie do­brze speł­nio­nej mi­sji. Tą straszną cho­robą za­ra­żano sys­te­mowo przez lata całe po­ko­le­nie mło­dych Niem­ców, aby w przy­szło­ści mo­gli prze­jąć stery w pań­stwie wy­kre­owa­nym przez Adolfa Hi­tlera. Z tego po­wodu nie­któ­rzy hi­sto­rycy mó­wią o tym po­ko­le­niu, że zo­stało stra­cone.

Ktoś uznał, że oko­licz­no­ści kar­ko­no­skiej przy­rody będą do­sko­nałe do re­ali­za­cji prze­ra­ża­ją­cego planu „wy­cho­wa­nia” mło­dzieży w du­chu na­ro­do­wego so­cja­li­zmu. Wśród miejsc wy­bra­nych na obozy dla człon­ków Hi­tler­ju­gend było jedno miej­sce szcze­gólne: kar­ko­no­ska bauda[1] – Ju­gend­kam­m­haus Rübe­zahl, czyli mło­dzie­żowe schro­ni­sko tu­ry­styczne Li­czy­rzepa. W ten oto spo­sób dom Du­cha Gór stał się miej­scem, w któ­rym kształ­to­wano wy­zute z su­mie­nia be­stie, zdolne do po­peł­nie­nia naj­gor­szego okru­cień­stwa w imię do­bra na­rodu i wo­dza.

CZĘŚĆ I

POD­CHODY

Vo­gels Berg, 23 sierp­nia 1943

Niebo nad Kar­ko­no­szami ogar­niała sza­leń­cza walka ży­wio­łów. Z po­łu­dnia nie­ustan­nie na­cie­rało słońce, któ­rego pa­lące pro­mie­nie spra­wiały, że ska­li­sta gór­ska zie­mia tra­ciła swój na­tu­ralny chłód. Z pół­nocy zaś nad­cią­gały co­raz licz­niej cięż­kie chmury, któ­rych atra­men­towa barwa wró­żyła nad­cho­dzącą bu­rzę. Osta­teczną rolę w tej roz­grywce miał ode­grać wiatr – choć nie­wi­dzialny, mógł po­kie­ro­wać zda­rze­niami w różny spo­sób, do­pro­wa­dza­jąc do triumfu bu­rzy albo słońca.

Ale­xan­der wspiął się na szczyt Vo­gels Berg jako pierw­szy z do­wo­dzo­nej przez sie­bie grupy i rę­ka­wem otarł spo­cone czoło, od­gar­nia­jąc na bok spa­da­jące mu na czoło ko­smyki ja­snych wło­sów. Od­dy­chał szybko, ale wciąż nie mógł na­sy­cić się po­wie­trzem, które było nie­przy­jem­nie roz­grzane i wil­gotne. Oparł dło­nie na ko­la­nach i splu­nął na zie­mię. Po­czuł, jak strużka potu spływa mu mię­dzy bar­kami i stop­niowo wsiąka w ko­szulę. Wzdry­gnął się od­ru­chowo i roz­piął kilka gu­zi­ków. Nie cier­piał, gdy jego ubra­nia sta­wały się mo­kre i lep­kie od potu.

– Szyb­ciej, szczyle... – rzu­cił z po­gardą w stronę do­ga­nia­ją­cych go chło­pa­ków, po czym zrzu­cił z ple­ców płó­cienną torbę. Wy­cią­gnął z niej mapę i lor­netkę.

– Idzie bu­rza – za­ko­mu­ni­ko­wał oschle. – Ile czasu nam zo­stało?

– Wy­ru­szy­li­śmy równo o szes­na­stej trzy­dzie­ści, te­raz są cztery mi­nuty po sie­dem­na­stej – od­parł Jo­han­nes Schmied. Był sy­nem wła­ści­ciela schro­ni­ska Ju­gend­kam­m­haus Rübe­zahl, a jed­no­cze­śnie przy­ja­cie­lem Ale­xan­dra. – Mamy więc jesz­cze pięć­dzie­siąt sześć mi­nut do końca gry.

– To mało. Mu­simy się spie­szyć – od­parł Ale­xan­der, po czym przy­ło­żył do oczu lor­netkę i za­czął ob­ser­wo­wać za­le­sione zbo­cza do­liny po­toku Ha­in­was­ser, którą do­sko­nale było wi­dać z Vo­gels Berg.

Trzy­dzie­ści cztery mi­nuty temu pod Ju­gend­kam­m­haus Rübe­zahl jego dru­żyna roz­po­częła walkę o flagę. Rano po­dobną roz­grywkę od­była młod­sza część uczest­ni­ków wa­ka­cyj­nego obozu, te­raz zaś przy­szła pora na star­szych.

Gra za­wsze miała po­dobny sce­na­riusz, do któ­rego chłopcy już się przy­zwy­cza­ili: po uro­czy­stym apelu człon­ków Hi­tler­ju­gend dzie­lono na dwie dru­żyny. Pierw­sza, po wy­bra­niu przy­wódcy – co nie­rzadko do­ko­ny­wało się we­wnątrz grupy za po­mocą ar­gu­men­tów pię­ści – otrzy­my­wała flagę i ru­szała w las, aby tam obrać so­bie od­po­wied­nią kry­jówkę. Po pięt­na­stu mi­nu­tach w te­ren uda­wała się druga dru­żyna, która miała za za­da­nie zna­le­zie­nie prze­ciw­ni­ków i ode­bra­nie im flagi. Re­gułą było, że każda dru­żyna przy­bie­rała na­zwę ja­kie­goś na­rodu. W dro­dze lo­so­wa­nia usta­lono, że grupa Ale­xan­dra bę­dzie re­pre­zen­to­wać Niemcy, na­to­miast ci z flagą zo­stali Po­la­kami. Poza tym obo­wią­zy­wało nie­wiele za­sad. Nie na­rzu­cano uczest­ni­kom żad­nej stra­te­gii ani planu. Ce­lem gry było wy­ra­bia­nie w mło­dych lu­dziach sprytu, kre­atyw­no­ści, a jed­no­cze­śnie zdol­no­ści do agre­sji. Ta­kich cech po­trze­bo­wał prze­cież przy­szły żoł­nierz.

Je­dyne re­guły, ja­kie na­le­żało bez­względ­nie re­spek­to­wać, to gra­nice te­renu, po któ­rym uczest­nicy gry mo­gli się po­ru­szać, oraz usta­lony czas – je­śli w pół­to­rej go­dziny dru­żyna z flagą nie zo­stała od­na­le­ziona, miała wró­cić pod Ju­gend­kam­m­haus Rübe­zahl, gdzie ogła­szała swoje zwy­cię­stwo. Prze­gra­nych – poza ostra­cy­zmem ze strony po­zo­sta­łych człon­ków obozu i ka­dry wy­cho­waw­ców – cze­kały też kary w po­staci do­dat­ko­wych wie­czor­nych obo­wiąz­ków, ta­kich jak czysz­cze­nie to­a­let, szo­ro­wa­nie pod­łóg, obo­wiąz­kowo na ko­la­nach, czy rą­ba­nie drewna.

Ale­xan­der spoj­rzał na mapę z nie­po­ko­jem. Za­zna­czył wszyst­kie punkty, ja­kie uznał za po­ten­cjalne miej­sce kry­jówki dru­żyny z flagą. Spraw­dzili już starą chatkę drwali przy zwa­lo­nym mo­ście na po­toku Ha­in­was­ser, te­raz koń­czyli prze­szu­ki­wać oko­lice szczytu Vo­gels Berg, jed­nak ni­g­dzie nie wi­dzieli choćby śladu obec­no­ści prze­ciw­nika. Je­dyne miej­sce, które wciąż po­zo­stało przez nich nie­zba­dane, to Dürre Berg, za­my­ka­jąca do­linę po­toku Ha­in­was­ser od za­chodu. Ale­xan­der nie lu­bił tego miej­sca. We­dług miej­sco­wych le­gend stała tam nie­gdyś szu­bie­nica, na któ­rej pe­wien lu­bu­jący się w za­da­wa­niu bólu hra­bia wie­szał swo­ich pod­da­nych za naj­drob­niej­sze prze­wi­nie­nia. Ile było w tym prawdy, tego nie wie­dział, jed­nak miej­sce uzna­wane przez oko­licz­nych za prze­klęte za­wsze wzbu­dzało w nim ir­ra­cjo­nalny nie­po­kój. Po­noć nie­któ­rym zda­rzało się tu na­wet zo­ba­czyć błą­ka­jące się wśród skał na szczy­cie góry du­sze nie­szczę­śni­ków, któ­rych ciała za­ko­pano tuż pod zie­mią w są­siedz­twie miej­sca kaźni.

– Co te­raz? – Jo­han­nes wy­rwał Ale­xan­dra z za­my­śle­nia. – Idziemy na Dürre Berg?

Nim do­wódca zdą­żył od­po­wie­dzieć, usły­szeli do­cho­dzące z od­dali wrza­ski Mar­tina i Clau­diusa – bliź­nia­ków, któ­rzy także na­le­żeli do ich dru­żyny. Chwilę póź­niej wy­ło­nili się z lasu i szli w kie­runku Ale­xan­dra, Jo­han­nesa i po­zo­sta­łych człon­ków dru­żyny Niem­ców.

– Zna­leź­li­śmy go! – krzy­czeli roz­ra­do­wani, pro­wa­dząc pod ra­mię mię­dzy sobą szar­pią­cego się chło­paka. To był Klaus, czło­nek prze­ciw­nej dru­żyny. Jedno oko miał pod­bite, a spod jego po­szar­pa­nej ko­szuli wy­ła­niał się tors na­zna­czony cię­tymi ra­nami.

– Kurwa, prze­gię­li­ście. – Ale­xan­der wpadł w fu­rię. – Jest chyba za­kaz uży­wa­nia noży!

– Nie prze­sa­dzaj. Za­goi się – mruk­nął Mar­tin nie­win­nym gło­sem, po czym zwró­cił się do brata: – Clau­dius, czy wy­cho­wawcy mó­wili o ta­kim za­ka­zie?

– Nie przy­po­mi­nam so­bie – od­parł tam­ten, wy­cie­ra­jąc za­krwa­wiony nóż w ja­sną ko­szulę. – Poza tym nie cię­li­śmy głę­boko.

Ale­xan­der spoj­rzał na bliź­nia­ków z nie­za­do­wo­le­niem. Byli wzo­ro­wymi człon­kami Hi­tler­ju­gend. Od­dani bez­gra­nicz­nie prze­ło­żo­nym i Füh­re­rowi nie za­wa­ha­liby się przed naj­więk­szą zbrod­nią, je­śli tylko wy­ma­ga­łoby tego do­bro sprawy. Mimo to draż­nili Ale­xan­dra, bo co­raz czę­ściej my­lili po­słu­szeń­stwo z bez­re­flek­syj­no­ścią. Lata spę­dzone w Hi­tler­ju­gend wpły­nęły na nich na tyle mocno, że ślepo wy­ko­ny­wali wszel­kie po­le­ce­nia, za­tra­ca­jąc ja­ką­kol­wiek zdol­ność sa­mo­dziel­nego ro­zu­mo­wa­nia. Ich twa­rze nie zdra­dzały żad­nych emo­cji. Tego ele­mentu ludz­kiej na­tury po­zbyli się już dawno za sprawą lat kształ­to­wa­nia swo­ich umy­słów i ciał pod twardą ręką pro­pa­gandy, którą kar­miono ich co­dzien­nie.

– Nie wiemy, gdzie są Po­lacy. A my, jako Niemcy, mu­simy wy­grać – kon­ty­nu­ował Clau­dius. – Zła­pa­li­śmy go przed chwilą. Śle­dził nas. Pew­nie wy­słali go na zwiady, żeby po­tem mógł do­nieść wro­gowi, gdzie je­ste­śmy i co pla­nu­jemy. A skoro tak, to zna­czy, że wie, gdzie jest jego dru­żyna – do­dał, po czym pchnął Klausa. Tam­ten jęk­nął z bólu, upa­da­jąc twa­rzą na zie­mię. Ręce miał wy­krę­cone do tyłu i zwią­zane sznur­kiem.

– Ga­daj, gdzie ma­cie bazę! – wark­nął Mar­tin.

– Mó­wi­łem już, że ni­czego się ode mnie nie do­wie­cie – syk­nął Klaus.

– Ga­daj, do cho­lery! – Chło­pak za­czął sa­pać z wście­kło­ści. – Oj, zro­bimy ci wa­ha­dełko, to zmie­nisz zda­nie.

– Ja­kie wa­ha­dełko? – Do roz­mowy włą­czył się za­cie­ka­wiony Jo­han­nes.

– Za­raz ci po­ka­żemy – od­parł Mar­tin i ski­nął na Clau­diusa. Ten uśmiech­nął się, wie­dząc, co się szy­kuje. Na­ci­snął nogą na plecy Klausa po­mię­dzy ło­pat­kami. Jego brat na­to­miast sta­nął nad ofiarą w roz­kroku, zła­pał za jej spę­tane dło­nie i za­czął cią­gnąć je do góry, wy­krę­ca­jąc ra­miona w bar­kach. Chło­pak za­czął krzy­czeć z bólu.

– Bę­dziesz ga­dał? – spy­tał Mar­tin. – Czy mamy wy­rwać ci te rączki ze sta­wów? – Szarp­nął raz jesz­cze, a Klaus za­wył.

– Prze­stań­cie – wy­dał roz­kaz Ale­xan­der. – Bez prze­sady.

– Jak to: bez prze­sady? – od­parł Clau­dius obu­rzony. – Prze­cież to Po­lak. A opi­nia na­szego Füh­rera o tym ro­bac­twie jest jed­no­znaczna. To bar­dziej zwie­rzęta niż lu­dzie. Pró­bo­wali się mie­szać z aryj­ską rasą pa­nów, ale wciąż są tylko mie­szań­cami, któ­rzy za­tru­wali ją swo­imi ge­nami. To jest już chyba ja­sne dla wszyst­kich w Rze­szy. Pol­skość równa się pod­czło­wie­czeń­stwu.

– Prze­cież to Klaus. Nie­miec, a nie Po­lak – od­parł Ale­xan­der.

– Od szes­na­stej trzy­dzie­ści jest Po­la­kiem. Ta­kie są za­sady – sko­men­to­wał Mar­tin. – Więc na­leży go trak­to­wać jak Po­laka – do­dał i splu­nął na le­żą­cego na ziemi Klausa.

– Oni tylko udają pol­ską dru­żynę – po­wie­dział Ale­xan­der.

Clau­dius i Mar­tin spoj­rzeli na niego tę­pym wzro­kiem.

– Pol­ska już dawno zo­stała za­ła­twiona. Jest jesz­cze tylko tro­chę Po­la­ków, któ­rych na­leży znisz­czyć. W Pol­sce za­czy­nała się Azja. To był kraj brudu, ro­bac­twa i na do­da­tek Ży­dów.

– Pa­no­wie, to jest gra.

– To nie jest tylko gra – rzekł Mar­tin zło­wiesz­czo.

Do­piero gdy Ale­xan­der na­po­tkał jego pu­ste spoj­rze­nie, przy­po­mniał so­bie, że chło­pak nie po­trafi my­śleć o za­wo­dach jako for­mie roz­rywki, a wszyst­kie wy­zna­czone za­da­nia trak­tuje jak wy­ma­ga­jącą naj­wyż­szej po­wagi mi­sję. Do­sko­nale znał prze­cież opo­wie­ści, ja­kie krą­żyły o bliź­nia­kach. Kilka lat temu na obo­zie w Sak­so­nii peł­nili oni nocną wartę. Do bazy wró­cił je­den z uczest­ni­ków, dzie­się­cio­la­tek, ale nie mógł so­bie przy­po­mnieć ha­sła. Clau­dius i Mar­tin za­strze­lili go z zimną krwią, tłu­ma­cząc po­tem, że byli do tego zmu­szeni. Wie­rzyli bo­wiem, że skoro chło­piec nie zna ha­sła, to musi być ob­cym szpie­giem, który chce się wkraść na te­ren obozu. Mieli wtedy za­le­d­wie po czter­na­ście lat. Te­raz zaś mieli po osiem­na­ście, a kult form i pro­ce­dur mi­li­tar­nych był dla nich jesz­cze więk­szą świę­to­ścią.

– Za­nim da­lej bę­dzie­cie go tor­tu­ro­wać, daj­cie mi chwilę. Ja tu do­wo­dzę, tak? – wy­ce­dził przez zęby Ale­xan­der.

Przez kilka se­kund w po­wie­trzu za­wi­sła zło­wroga ci­sza. Po­zo­stali człon­ko­wie dru­żyny przy­pa­try­wali się ca­łej sy­tu­acji w mil­cze­niu. Nie za­jęli żad­nego sta­no­wi­ska – ani nie za­prze­czyli po­my­słowi tor­tu­ro­wa­nia ko­legi, ani nie po­parli do­wódcy.

– Py­tam ostatni raz. Kto tu do­wo­dzi?

– Ty – od­parli nie­chęt­nie po chwili Clau­dius i Mar­tin.

– Więc prze­stań­cie ro­bić cyrk i po­cze­kaj­cie, aż coś spraw­dzę. Spró­buj­cie się sta­wiać, a być może to wy wró­ci­cie dzi­siaj do schro­ni­ska z wy­krę­co­nymi rącz­kami – za­gro­ził Ale­xan­der, po czym wspiął się na jedną ze skał, któ­rymi upstrzony był szczyt Vo­gels Berg. Słońce pra­żyło co­raz moc­niej, a w od­dali dało się sły­szeć pierw­sze od­głosy bu­rzy, która za­częła już sza­leć w są­sied­nich Bo­ber-Kat­zbach-Ge­birge.

Chło­pak jesz­cze raz przy­ło­żył do oczu lor­netkę i sku­pił się na ob­ser­wa­cji Dürre Berg. Był co­raz bar­dziej prze­ko­nany, że tylko tam mo­gła za­szyć się dru­żyna z flagą.

Góra była wy­jąt­kowo cha­rak­te­ry­styczna: jej szczyt po­zo­sta­wał nie­za­le­siony i z po­zoru był sła­bym miej­scem na kry­jówkę. Z dru­giej jed­nak strony Dürre Berg miała swoje za­lety. Po pierw­sze, było stam­tąd dość bli­sko do Ju­gend­kam­m­haus Rübe­zahl, do­kąd o osiem­na­stej, po upły­nię­ciu czasu gry, mu­siała biec dru­żyna z flagą. Po dru­gie zaś, na gó­rze były liczne grupy skał, które za­pew­niały sto­sun­kowo do­bre wa­runki do ukry­cia się, a jed­no­cze­śnie umoż­li­wiały, tak jak Vo­gels Berg, ob­ser­wa­cję oko­licy.

W pew­nym mo­men­cie mię­dzy naj­więk­szą grupą skał na szczy­cie Dürre Berg Ale­xan­der za­uwa­żył ja­kiś ruch. Sku­pił wzrok i wy­ostrzył lor­netkę.

– Mam was – szep­nął za­do­wo­lony, ob­ser­wu­jąc, jak z lasu wy­ła­niają się nie­mal na czwo­ra­kach człon­ko­wie prze­ciw­nej dru­żyny i zni­kają mię­dzy gła­zami.

Zszedł ze skały. Clau­dius i Mar­tin mie­rzyli go wzro­kiem, na ski­nie­nie palca go­towi wró­cić do tor­tu­ro­wa­nia poj­ma­nego prze­ciw­nika.

– Wiem, gdzie są – oznaj­mił Ale­xan­der i roz­ło­żył na ziemi mapę. – Tak jak prze­wi­dy­wa­łem, za­szyli się na Dürre Berg. Na­iwni. Praw­do­po­dob­nie przy­jęli dość ba­nalny plan: ukryć się wśród skał na naj­bliż­szych kil­ka­dzie­siąt mi­nut i prze­cze­kać tam czas gry. Po­tem jed­nak będą mu­sieli wró­cić do schro­ni­ska, żeby ogło­sić zwy­cię­stwo. Pusz­czą się bie­giem w jego kie­runku naj­krót­szą drogą, czyli tędy. – Ale­xan­der wska­zał na ma­pie le­śną ścieżkę. – I wła­śnie tam, w dro­dze, za­mie­rzam ich za­sko­czyć.

– Do­sko­nale. – Mil­czący do­tych­czas Jo­han­nes za­tarł ręce.

– Ja też już nie mogę się do­cze­kać. – Clau­dius się uśmiech­nął i ośli­nio­nym pal­cem prze­je­chał wzdłuż ostrza noża, któ­rym nie­dawno tor­tu­ro­wał Klausa. – Flaga bę­dzie na­sza.

Ju­gend­kam­m­haus Rübe­zahl, 23 sierp­nia 1943

Bu­rza za­częła na­cie­rać za­raz po fi­nale krwa­wej bi­ja­tyki mię­dzy dru­żyną Po­la­ków i Niem­ców, a za­koń­czyła się tuż przed zmierz­chem. Ciemne chmury znik­nęły z ho­ry­zontu, ale bru­natna barwa, jaką przy­brało niebo pod­czas za­chodu słońca, miała w so­bie coś zło­wiesz­czego. Góry stop­niowo ogar­niał mrok, a gra­nice mię­dzy noc­nym nie­bem a kar­ko­no­skimi szczy­tami za­częły się za­cie­rać.

Przed schro­ni­skiem koń­czył się uro­czy­sty wie­czorny apel z po­chod­niami, pod­czas któ­rego ogło­szono wy­niki gry w zdo­by­cie flagi. Dru­żyna do­wo­dzona przez Ale­xan­dra zo­stała po­chwa­lona, na­to­miast ich prze­grani prze­ciw­nicy zaj­mo­wali się w tym cza­sie szo­ro­wa­niem ła­zie­nek i obie­ra­niem ziem­nia­ków na ju­trzej­szy po­si­łek. Do­dat­kową, chyba naj­bar­dziej przy­krą karą było to, że miała ich omi­nąć wie­czorna za­bawa przy ogni­sku, za­wsze wień­cząca grę.

Młod­sza dru­żyna, która zwy­cię­żyła w po­ran­nej tu­rze roz­gry­wek, roz­sia­dła się już wy­god­nie na pień­kach, pod­czas gdy po­ko­nani przez nich chłopcy rą­bali w szo­pie za schro­ni­skiem drewno i zno­sili je na plac przed Ju­gend­kam­m­haus Rübe­zahl.

Wkrótce uzbie­rał się po­kaź­nych roz­mia­rów stos. Ktoś so­lid­nie skro­pił go ben­zyną, trza­snęła za­pałka od­pa­lona przez jed­nego z opie­ku­nów i po chwili ogni­sko bły­snęło ośle­pia­ją­cym pło­mie­niem. Wil­gotne drewno strze­lało gło­śno, gdy co­raz śmie­lej obej­mo­wały je ję­zyki ognia.

Zwy­cięzcy z po­po­łu­dnio­wej tury roz­sie­dli się wy­god­nie na ław­kach i za­częli na­dzie­wać na kijki tłu­ste kieł­basy przy­nie­sione z kuchni przez Ma­rię Dvo­řák, jedną z pra­cu­ją­cych tam ko­biet. W ślad za star­szymi po­szli zdo­bywcy flagi z po­ran­nej roz­grywki, któ­rzy sie­dzieli po dru­giej stro­nie kręgu. Chwilę póź­niej nad ogni­skiem za­częły przy­pie­kać się pierw­sze kieł­ba­ski, a ci­szę wy­peł­nił co­raz gło­śniej­szy gwar roz­mów.

– Ależ to była do­sko­nała ak­cja – za­czął Jo­han­nes, trą­ca­jąc w ło­kieć Ale­xan­dra, który jakby nie­obecny du­chem wpa­try­wał się w pło­mie­nie. – Świet­nie to ro­ze­gra­łeś. Nie­któ­rzy bie­gają po le­sie jak po­pa­prani, a ty? Z chłodną pre­cy­zją wy­ty­po­wa­łeś po­ten­cjalne kry­jówki, zna­la­złeś do­bry punkt ob­ser­wa­cyjny, zlo­ka­li­zo­wa­łeś wroga... Mój oj­ciec za­wsze mówi, że zaj­dziesz da­leko. I ma ra­cję, bo do­bry z cie­bie stra­teg – do­dał i po­pa­trzył z po­dzi­wem na star­szego ko­legę.

– Nasz po­mysł nie był gor­szy. – Do roz­mowy włą­czył się Mar­tin. – Prę­dzej czy póź­niej wy­cią­gnę­li­by­śmy z Klausa in­for­ma­cję o kry­jówce jego dru­żyny i też zdo­by­li­by­śmy flagę.

– Róż­nica mię­dzy mną a wami jest taka – ode­zwał się Ale­xan­der z wyż­szo­ścią – że ja my­ślę: pla­nuję, prze­wi­duję, mam tak­tykę...

– Że niby my nie mamy tak­tyki? – ob­ru­szył się Clau­dius.

– Ma­cie. Za­wsze taką samą. Wła­do­wa­li­by­ście nóż na oślep we wszystko, co się ru­sza, a do­piero po­tem za­czę­li­by­ście my­śleć, czy to był do­bry po­mysł i czy może są ja­kieś inne roz­wią­za­nia.

– Waż słowa! – Mar­tin po­de­rwał się z ławki. Ale­xan­der także wstał. Był o pół głowy wyż­szy od bliź­niaka. Przez chwilę mie­rzyli się nie­na­wist­nym wzor­kiem.

– Daj­cie spo­kój – za­czął Jo­han­nes po­lu­bow­nie i sta­nął mię­dzy nimi. – Wy­gra­li­śmy i to jest naj­waż­niej­sze, prawda?

– Prawda – od­parł Ale­xan­der i usiadł z po­wro­tem. Mar­tin nie od­po­wie­dział. Za­zgrzy­tał tylko zę­bami, wy­su­wa­jąc pod­bró­dek, po czym wró­cił na swoje miej­sce.

– Hej, sztur­mowcy, mło­dzi i sta­rzy, do ręki broń czym prę­dzej bierz­cie, bo wróg straszny Górny Śląsk truje, stam­tąd więc go prze­gnać się spiesz­cie... – Ktoś za­czął nu­cić jedną z ich pio­se­nek.

– Gdy sztur­mo­wiec w ogień pój­dzie, tam od­waga się za­har­tuje, a gdy z noża Żyda krew try­ska, to wtedy się ra­dość poj­muje... – ocho­czo od­po­wie­dzieli ko­lej­nymi wer­sami po­zo­stali ze­brani przy ogni­sku chłopcy.

At­mos­fera ro­biła się bar­dzo go­rąca. Ci­szę kar­ko­no­skiej nocy prze­ry­wał co­raz gło­śniej­szy śpiew, który brzmiał tak, jakby do­by­wał się nie tyle z mło­dych mę­skich gar­deł, ile pro­sto z głębi ich serc, które ukształ­to­wano tak, aby każ­dym ude­rze­niem świad­czyły o wier­no­ści na­ro­dowi pa­nów.

Za­grze­wa­ją­cej do walki pie­śni akom­pa­nio­wały trzask pło­ną­cego drewna i cha­rak­te­ry­styczny syk tłusz­czu ka­pią­cego z kieł­bas wprost na pło­mie­nie.

Ca­łemu zda­rze­niu przy­glą­dała się mil­cząca i su­rowa bryła gór­skiego schro­ni­ska, która wy­ła­niała się z ciem­no­ści nocy dzięki bla­skowi ogni­ska. Jego ja­sność po­ły­ski­wała w szy­bach okien, plą­sała po ko­lej­nych kon­dy­gna­cjach, two­rząc na fa­sa­dzie ta­jem­ni­czy spek­takl świa­tła i cieni. Za sprawą pło­mieni wy­ła­niały się z mroku także sto­jące przed bu­dyn­kiem strze­la­jące w niebo maszty i zwi­sa­jące z nich flagi ze swa­sty­kami. Po­tężna i sy­me­tryczna ele­wa­cja do­sko­nale z nimi har­mo­ni­zo­wała. Choć za­pro­jek­to­wana pięć lat przed doj­ściem Adolfa Hi­tlera do wła­dzy, miała w so­bie ty­powy dla na­zi­stow­skiej ar­chi­tek­tury cha­rak­ter: ob­se­syjne za­mi­ło­wa­nie do mo­nu­men­ta­li­zmu, po­rządku i kla­sycz­nych form.

Po dłuż­szej chwili do ze­bra­nych przy ogni­sku do­łą­czyli także prze­grani z po­ran­nej roz­grywki, któ­rym po wy­ko­na­nej pracy po­zwo­lono na to w dro­dze wy­jątku, jed­nak z za­strze­że­niem, że nie mają prawa po­czę­sto­wać się kieł­basą. Prze­grani sie­dzieli więc nieco z boku i smut­nym wzro­kiem wpa­try­wali się w pło­mie­nie, które strze­lały co­raz wy­żej w niebo.

Ale­xan­der tylko nie­znacz­nie przy­piekł kieł­basę i za­czął jeść ją z po­śpie­chem. Ukrad­kiem przy­glą­dał się ró­wie­śni­kom, któ­rzy wstali od ogni­ska i dys­ku­to­wali o czymś żywo kilka kro­ków da­lej. Ich nie­na­gan­nie ogo­lone twa­rze, równo przy­strzy­żone włosy i aryj­skie rysy wy­dały mu się wy­jąt­kowo piękne. Spu­ścił wzrok ni­żej. Wpusz­czone w krót­kie spodenki nie­dbale za­pięte ko­szule uwi­dacz­niały mu­sku­larne klatki pier­siowe, a nad na­cią­gnię­tymi do ły­dek bia­łymi skar­pe­tami ry­so­wały się ich po­tężne ko­lana i mocno za­zna­czone mię­śnie ud. Bio­dra chłop­ców opa­sały skó­rzane pa­ski z me­ta­lo­wymi klam­rami zdo­bio­nymi na­pi­sem Blut und Ehre – „Krew i ho­nor”. Wresz­cie nie­mal nie­świa­do­mie za­wie­sił wzrok na ich mę­sko­ści, któ­rej kształt uwi­dacz­niał się przez na­pięty ma­te­riał w oko­licy roz­por­ków. Czuł ro­snące pod­nie­ce­nie. Wstał od ogni­ska w oba­wie, że ktoś do­strzeże jego ukrad­kowe spoj­rze­nia i ro­snącą erek­cję.

– Mu­szę iść na chwilę do schro­ni­ska – szep­nął do Jo­han­nesa i ru­szył w stronę bu­dynku.

Po ja­kimś cza­sie od ogni­ska po­de­rwał się ob­ser­wu­jący Ale­xan­dra od dłuż­szego czasu Mar­tin i ru­szył w ślad za nim.

Ju­gend­kam­m­haus Rübe­zahl, 23 sierp­nia 1943

Erik wyj­rzał przez okno. Przed schro­ni­skiem za­czy­nało się wła­śnie ostat­nie ogni­sko pod­czas tego obozu, a on jako je­dyny ze swo­jego po­koju na dru­gim pię­trze mu­siał zo­stać w środku, bo na­le­żał do prze­gra­nej dru­żyny. Ból, który czuł nie­mal w każ­dej czę­ści ciała, na­si­lał się na wspo­mnie­nie dzi­siej­szej walki o flagę. Zna­leźli taką do­sko­nałą kry­jówkę na Dürre Berg! Gdy pełni ra­do­ści bie­gli le­śną ścieżką w stronę schro­ni­ska z po­czu­ciem nad­cho­dzą­cej wy­gra­nej, nie­spo­dzie­wa­nie za­ata­ko­wała ich dru­żyna prze­ciw­ni­ków. Wy­jąt­kowo krwawe tego dnia star­cie za­koń­czyło się osta­tecz­nie zdo­by­ciem flagi przez grupę Niem­ców Ale­xan­dra i sro­motną klę­ską Po­la­ków, wśród któ­rych był Erik.

Usiadł na łóżku i się roz­pła­kał. Spoj­rzał na swoje nie­fo­remne dło­nie i ścią­gnął grube oku­lary, które no­sił od naj­młod­szych lat. Jego krzywa klatka pier­siowa, nie­na­tu­ral­nie dłu­gie, chude i ko­ślawe nogi, a także pro­blemy ze wzro­kiem po zmroku były nie­ustanną przy­czyną drwin ze strony ko­le­gów z Hi­tler­ju­gend.

Przy­po­mniał so­bie, jak pod­czas pierw­szego dnia te­go­rocz­nego wa­ka­cyj­nego obozu zor­ga­ni­zo­wano dla nich za­ję­cia z ma­te­ma­tyki. Do­stali za­da­nia na kart­kach i pięt­na­ście mi­nut na ich roz­wią­za­nie. Treść pierw­szego brzmiała: „Utrzy­ma­nie idioty w ośrodku opie­kuń­czym kosz­tuje Rze­szę dzien­nie cztery i pół re­ich­smarki. Przy za­ło­że­niu, że bę­dzie on żył czter­dzie­ści lat, ile pie­nię­dzy zmar­nuje pań­stwo na jego bez­pro­duk­tywne ży­cie?”.

Gdy roz­dano kartki, sie­dzący obok Erika Mar­tin szturch­nął go i po­wie­dział gło­śno: „Po­patrz, pierw­sze za­da­nie jest o to­bie, idioto”.

– Nie je­stem idiotą – ob­ru­szył się Erik.

– No to ka­leką. Dla mnie to bez róż­nicy. Je­steś nie­peł­no­war­to­ściowy, je­steś... pro­ble­mem dla na­rodu! A pro­blemy trzeba usu­wać – do­dał i za­śmiał się szy­der­czo. Po chwili za­wtó­ro­wali mu po­zo­stali chłopcy.

Przy­tło­czony tym wspo­mnie­niem Erik zgar­bił się jesz­cze bar­dziej. Do­sko­nale wie­dział, że w świe­tle prze­ko­nań, ja­kie pa­no­wały w nie­miec­kim spo­łe­czeń­stwie, był zbęd­nym ba­la­stem dla zdro­wej czę­ści oby­wa­teli. Ze swoją cho­robą nie po­wi­nien po­ka­zy­wać się na ulicy, ale dzięki pro­tek­cji ojca, pro­mi­nent­nego ofi­cera SS, wszystko sta­wało się moż­liwe. Na­wet to, że ktoś tak nie­peł­no­sprawny jak Erik trafi do Hi­tler­ju­gend, które ofi­cjal­nie przyj­mo­wało tylko w pełni zdro­wych aryj­skich chłop­ców.

Wstą­pie­nie do mło­dzie­żo­wej or­ga­ni­za­cji było jego wiel­kim ma­rze­niem. Chciał za­im­po­no­wać ojcu, który od kiedy chło­pak się­gał pa­mię­cią, pa­trzył na niego z od­razą. Jakby z po­wodu nie­peł­no­spraw­no­ści Erika uznał go za swoje ży­ciowe nie­po­wo­dze­nie.

Poza próbą na­prawy re­la­cji z oj­cem chło­pak miał też inne po­wody, dla któ­rych chciał wstą­pić do Hi­tler­ju­gend. Jego ży­cie było nudne i sa­motne. Dla­tego tym bar­dziej atrak­cyjna wy­dała mu się myśl o zbiór­kach i obo­zach, na któ­rych od­by­wały się apele, wspólne ogni­ska, na­uka strze­la­nia, mar­sze i gry te­re­nowe... Ma­rzył o po­czu­ciu wspól­noty i zjed­no­cze­nia umy­słów w jed­nym słusz­nym celu. Wie­rzył, że oka­zu­jąc swoje bez­gra­niczne za­an­ga­żo­wa­nie, zy­ska w końcu wśród ró­wie­śni­ków to, czego ni­gdy do­tych­czas nie do­świad­czył: ak­cep­ta­cję.

Ży­cie szybko zwe­ry­fi­ko­wało jego na­iwne ma­rze­nia. Choć był naj­pil­niej­szym słu­cha­czem wszyst­kich pre­lek­cji i ak­tyw­nym uczest­ni­kiem de­bat o wyż­szo­ści rasy ger­mań­skiej i za­słu­gach pań­stwa dla za­cho­wa­nia jej czy­sto­ści czy o wiel­kość dzieła Adolfa Hi­tlera, to i tak w ka­te­go­riach fi­zycz­nych za­wsze po­zo­sta­wał na sza­rym końcu. Nie­zmien­nie miał naj­gor­sze wy­niki w mar­szu na orien­ta­cję, naj­słab­szy czas w bie­gach, był też naj­więk­szym nie­zdarą we wspi­nacz­kach. Wszystko to ra­zem wzięte było po­wo­dem nie­usta­ją­cych drwin ze strony ró­wie­śni­ków.

Spoj­rzał na swoje ko­lana i łydki po­kryte krwa­wymi wy­bro­czy­nami, które za kilka dni prze­kształcą się w ko­lo­rowe sińce. Ob­ra­że­nia po­wstały pod­czas dzi­siej­szej gry. Gdy pró­bu­jąc bro­nić flagi, Erik po­tknął się i upadł na zie­mię, zo­stał do­tkli­wie sko­pany przez Mar­tina, członka prze­ciw­nej dru­żyny.

W końcu prze­stał pła­kać, po­tarł oczy, które za­częły go mo­men­tal­nie piec, i spró­bo­wał uspo­koić od­dech. Wstał z łóżka, usiadł przy sto­liku i wy­cią­gnął kartkę pa­pieru. Za­czął się za­sta­na­wiać, co się dzieje z jego oj­cem. Mi­nęło już tyle mie­sięcy, od kiedy ani Erik, ani bab­cia, która się nim opie­ko­wała, nie do­stali z frontu żad­nej wia­do­mo­ści. Czy to moż­liwe, żeby zgi­nął? Chło­pak za­my­ślił się. Pró­bo­wał wzbu­dzić w so­bie żal, ale myśl o po­ten­cjal­nej śmierci ojca nie wy­wo­ły­wała w nim smutku.

Spoj­rzał na wi­szący na ścia­nie nad łóż­kiem por­tret Du­cha Gór. Jako dziecko uwiel­biał, gdy bab­cia czy­tała mu le­gendy o Li­czy­rze­pie. Ile pięk­nych przy­gód póź­niej prze­żył, wę­dru­jąc z nią po gó­rach i pró­bu­jąc do­pa­try­wać się w na­po­ty­ka­nych lu­dziach i od­wie­dza­nych miej­scach śla­dów dzia­ła­nia mi­tycz­nego pana Kar­ko­no­szy. Tę jego pa­sję po­chwa­lała tylko bab­cia, oj­ciec na­to­miast pa­trzył na niego z ty­pową dla sie­bie dez­apro­batą, gdy tylko syn mó­wił coś o Du­chu Gór. Twier­dził bo­wiem, że to pry­mi­tywne sło­wiań­skie bó­stwo, nie­warte naj­mniej­szej uwagi.

Erik wes­tchnął, po­gła­dził pal­cami kartkę, wy­cią­gnął ołó­wek i za­czął pi­sać:

Ko­chana Bab­ciu, Heil Hi­tler!

Już nie­długo ko­niec obozu. Jest mi smutno, bo moja dru­żyna prze­grała dziś walkę o flagę. Dla­tego wszy­scy ba­wią się przy ogni­sku, a ja sie­dzę sam w po­koju. Mie­li­śmy taki do­sko­nały plan. Skry­li­śmy się z flagą na Dürre Berg, skąd mie­li­śmy ukrad­kiem uciec do schro­ni­ska. Moja dru­żyna po­dzie­liła się na dwie mniej­sze grupy. Pierw­sza miała od­wró­cić uwagę prze­ciw­ni­ków, a druga, w któ­rej by­łem, bez­piecz­nie prze­trans­por­to­wać flagę na metę. Mie­li­śmy też po­je­dyn­czych agen­tów, któ­rzy mieli ro­zejść się po le­sie i do­no­sić o po­czy­na­niach nie­przy­ja­ciela. Nie­stety, w dro­dze do schro­ni­ska z za­sko­cze­nia na­pa­dli nas wro­go­wie i osta­tecz­nie zwy­cię­żyli po dłu­giej i trud­nej walce.

Na po­czątku nie cier­pia­łem gry o flagę wła­śnie z po­wodu tych bi­ja­tyk, ale z cza­sem się przy­zwy­cza­iłem. Te ćwi­cze­nia mają po pro­stu obu­dzić w nas agre­sję, że­by­śmy w przy­szło­ści byli do­brymi żoł­nie­rzami, prawda? Dzi­siej­sze star­cie było wy­jąt­kowo krwawe. Mam bar­dzo po­ra­nione nogi, a Klaus z na­szej dru­żyny ma po­cięte no­żem brzuch i plecy, wy­obra­żasz so­bie?

Za­wsze trzeba jed­nak też pa­trzeć na to, co cie­szy. Tak mnie uczy­łaś. A mnie ra­duje, że by­li­śmy wczo­raj na wy­cieczce w schro­ni­sku Prinz-He­in­rich-Baude. Uwa­żam, że to naj­pięk­niej­sze miej­sce na ziemi! Jak do­ro­snę, chciał­bym w ta­kim schro­ni­sku miesz­kać i pra­co­wać. Co o tym my­ślisz, Bab­ciu? Może za­miesz­kamy tam ra­zem?

Poza tym, że bolą mnie nogi po walce, wszystko u mnie w po­rządku. Za­po­mnia­łem na­pi­sać, że śpimy w tym pięk­nym no­wym schro­ni­sku, Ju­gend­kam­m­haus Rübe­zahl. Pa­mię­tasz, by­li­śmy w nim kie­dyś ra­zem, jak by­łem mały? Szu­kam tu Du­cha Gór, ale ni­gdy nie chce mi dać o so­bie znać. Nie wiem dla­czego... Nie­długo będę w domu, do zo­ba­cze­nia, Bab­ciu!

Erik

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[*] Tekst z ta­blicy znaj­du­ją­cej się w ka­mie­nio­ło­mie, w któ­rym pra­co­wali, cier­pieli i gi­nęli więź­nio­wie obozu Gross-Ro­sen na Dol­nym Ślą­sku w la­tach 1940–1945.
[1] Pol­skie słowo „bauda”, z nie­miec­kiego Baude, z cze­skiego bo­uda, to funk­cjo­nu­jące w Kar­ko­no­szach od kil­ku­set lat okre­śle­nie schro­ni­ska gór­skiego.