Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
367 osób interesuje się tą książką
Spin-off serii „Kings of Darkness”.
Powieść z motywem academic rivals to lovers.
Dwudziestojednoletnia Violet Richmond, siostra Astona Richmonda, z powodu traumatycznych doświadczeń ukrywała się przez cztery lata. Ze względu na jej zły stan psychiczny rodzina upozorowała jej śmierć.
Teraz dziewczyna pragnie stawić czoła światu i odzyskać władzę nad własnym życiem. Rozpoczyna studia na jednej z londyńskich uczelni, gdzie już pierwszego dnia wpada na Nolana Collinsa – syna rektora – i oblewa go kawą, co prowadzi do sprzeczki.
Wkrótce się okazuje, że oboje startują w konkursie organizowanym przez koło psychologiczne i w ten sposób stają się rywalami. Ta dwójka ciągle się kłóci i wydaje się niemożliwe, by zaistniała między nimi nić porozumienia.
Oboje nie cofną się przed niczym, by wygrać. Ale czy na pewno chodzi im jedynie o zwycięstwo w konkursie?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 507
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Angelika Kołodziej
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Alicja Chybińska
Korekta: Joanna Błakita, Magdalena Kłodowska, Monika Baran
Skład i łamanie: Paulina Romanek
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8418-395-3 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
OSTRZEŻENIE
WSTĘP
PROLOG
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ROZDZIAŁ SZESNASTY
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
EPILOG
POSŁOWIE
PLAYLISTA
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Dla tych, którym podcięto skrzydła i odebrano głos.
Może pewnej wiosny uda Wam się przebić przez chwasty i rozkwitnąć.
A może stanie się to prędzej, niż myślicie.
Drodzy Czytelnicy,
Queen of Darkness to spin-off serii „Kings of Darkness” opowiadający o losach siostry Astona Richmonda – Violet Richmond. Znajomość serii nie jest obowiązkowa, by zrozumieć tę historię.
W książce wielokrotnie poruszane zostają kwestie dotyczące zdrowia psychicznego i traumatycznych wspomnień związanych z przemocą seksualną (bez szczegółowych opisów). Pojawiają się również wzmianki na temat nadużywania substancji psychoaktywnych oraz myśli samobójczych. Sposób, w jaki rozumują i postępują główni bohaterowie, warunkowany jest ich złymi doświadczeniami, nie warto więc brać ich za wzór do naśladowania w każdej kwestii. Pamiętajcie o tym, gdy zagłębicie się już w ich umysłach.
Przez niemal cztery lata ciemność była jej domem.
Pierwsze trzysta sześćdziesiąt pięć dni minęło jej pod znakiem ogłuszającej ciszy i czerni rozścielającej się po kątach klaustrofobicznie małego pokoju. Miała tylko wąskie łóżko, słaby zapach proszku do prania przylegający do wykrochmalonej pościeli, pożerającą pustkę w żołądku… i brata.
Aston, choć ostrożniejszy niż zwykle, nie opuścił siostry, nawet gdy ta wolała udawać, że on, jak zresztą reszta świata, wcale nie istnieje.
Zawsze stał u jej boku – od momentu narodzin do chwili, gdy jej serce zostało roztrzaskane o ziemię w drobny mak. A nawet po tym zdarzeniu nieustannie w nią wierzył, otaczał ją potrzebnym wsparciem.
Drugi rok spędzony w nicości wcale nie zapowiadał się lepiej. Mijał identycznie jak poprzedni i nic nie wskazywało na to, że coś miałoby ulec zmianie.
Ale wtedy poznała Laurette – dziewczynę, dla której jej brat padł na kolana, znokautowany rozgrzewającą serce miłością.
Pewnego dnia Anders wkroczyła do małego pokoiku Violet, odważnie stawiając czoła wszechobecnej czerni. Z tymi niezwykle jasnymi włosami i oczami jak ze szkła wyglądała niczym anioł. I choć wydawała się zdenerwowana, miała w sobie coś walecznego – coś, z czego młoda Richmond chciała czerpać pełnymi garściami.
Laurette Anders szybko odnalazła sposób, by powoli posklejać pokiereszowane cząsteczki serca zranionej dziewczyny. Robiła to tak długo, aż złożyła je w całość, a potem podała jej dłoń i pomogła stanąć na nogi.
Kolejne dwa lata to cała seria przełomów. Nawet najdrobniejsze oznaki poprawy w takiej sytuacji można nazwać prawdziwą rewolucją.
Violet przestała się wzdrygać, ilekroć ktoś przekraczał próg jej sypialni. Czarne szpony ściskające jej kruchą duszę powoli rozluźniały chwyt. Niedługo później znów zaczęła się odzywać – z początku jej głos brzmiał słabo i piskliwie, jakby musiała uczyć się wszystkiego na nowo, ale czyniła postępy szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał.
W odpowiednim dla siebie momencie dała kolejną szansę terapeutce. Ani pierwsza, ani piąta nie podołała temu wyzwaniu, ale za szóstym razem coś wreszcie zaskoczyło.
Violet coraz częściej otwierała okno – otoczone kratami, by uchronić ją przed kolejną próbą odebrania sobie życia. Udawała, że wcale ich tam nie ma. Przymykała powieki i wciągała świeże powietrze. A potem obserwowała zimę zmieniającą się w wiosnę, wiosnę w lato i lato w jesień.
Uwielbiała patrzyć na naturę umierającą tylko po to, by odrodzić się trzy razy piękniejszą. Czerpała z tego pewną inspirację. Wyobrażała sobie, że jest jedną ze stokrotek rosnących przy starym drzewie.
Powoli otwierała się też na towarzystwo brata. Brakowało jej go. On zawsze rozumiał ją na płaszczyznach, które dla innych ludzi pozostawały dziwaczne. W dzieciństwie tylko przy nim czuła się w pełni swobodnie. Mogła przy nim tańczyć, śpiewać i płakać, a on nigdy jej nie oceniał.
Czwarty rok to promienie światła rozpraszające ciemność. Z dnia na dzień stawały się coraz gęstsze i coraz bardziej odważne, aż na dobre przegoniły mrok. Początki wcale nie należały do łatwych, a pierwsze kroki Violet w świecie, gdzie zapomniano o jej istnieniu, okazały się prawdziwą katorgą.
Ale się nie poddawała. Sprostała temu wyzwaniu, bo zdążyła przejść przez najprawdziwsze piekło i była gotowa stawić czoła każdej napotkanej trudności, by wreszcie odzyskać władzę nad własnym życiem.
Uciekła z ciemności.
Opuściła mrok, choć jakaś jego cząstka zapewne już na zawsze miała gościć w jej sercu.
Teraz zaś to ona nią władała.
Stała się Królową Ciemności.
Ja nie mogę mówić. Potrzebowałabym nowego alfabetu, składającego się z upadku, z przesunięć płyt tektonicznych, z głębokiej, pożerającej wszystko ciemności.
Jandy Nelson, Niebo jest wszędzie
4 lata wcześniej
Drogi braciszku,
gdy to czytasz, nie ma mnie już
gdy to czytasz jestem w lepszym miejscu.
Dłoń, w której trzymałam długopis, trzęsła się tak bardzo, że za każdym razem, kiedy próbowałam coś napisać, czarny tusz zalewał kartkę i musiałam zaczynać od nowa.
Przygryzłam wargę i wstrzymałam oddech, licząc, że to pomoże.
Przepraszam. Wiem, że te przeprosiny są gówno warte, bo żadne słowa nie zdołają wymazać cierpienia z głębi serca. Coś już o tym wiem. Bo to boli.
Boże, Aston, tak bardzo boli.
Nie sądziłam, że człowiek może doświadczyć czegoś takiego. Ktoś mógłby obdzierać mnie teraz ze skóry, a to i tak wydałoby się niczym w porównaniu do agonii dręczącej moją duszę. Ona płonie. PŁONIE, ASTON. Moje ręce płoną. Płuca płoną. Skóra się spala. Mam ochotę wydrzeć sobie serce z piersi albo polać skórę kwasem. Wydrapać spod niej dotyk…
Zaszlochałam, gdy papier i znajdujące się na nim słowa znów zostały pokryte czernią. Gapiłam się na tusz zakrywający literki, nie mogąc odeprzeć wrażenia, że coś boleśnie podobnego dzieje się właśnie ze mną – z każdą najmniejszą cząsteczką.
Że ktoś wymazuje mi pamięć, usuwa wspomnienia i zastępuje to wszystko tylko tą jedną chwilą. Tą paskudną chwilą, której obrazy raz za razem przelatywały mi przed oczami. Że moje istnienie zaczyna sprowadzać się do obcego dotyku, do szponów zatapiających się w najintymniejszych częściach mojego ciała, do odgłosu chrapliwego śmiechu i oddechu cuchnącego piwem.
Zmięłam kartkę w palcach, odrzuciłam ją na bok i skupiłam się na nowej.
Kochany bracie,
przepraszam, że gdy to czytasz, mnie już nie ma…
Znów się zacięłam. Gapiłam się na te słowa, obraz przed oczami pozostawał rozmazany, a łzy toczące się po policzkach opadały na papier.
Mnie już nie ma…
Mnie już nie ma…
Mnie. Już. Nie. Ma.
Myśl o końcu sprawiła, że poczułam ulgę. Po raz pierwszy od tygodnia mogłam wziąć pełny wdech i napełnić płuca lekkością. Świadomość, że jestem w stanie położyć temu kres, że jestem w stanie ukrócić cierpienie, okazała się wyzwalająca.
Odebrano mi możliwość decydowania o własnym ciele, ale kontrola nad tym, co stanie się potem, leżała w moich i tylko w moich rękach.
Powiedziałeś mi kiedyś, że ludzie są słabi i tchórzliwi i to dlatego tak bardzo ich nie lubisz. Że nie mają żadnego celu, a cała ich egzystencja sprowadza się do pogoni za czymś, czego nikt nie potrafi tak naprawdę nazwać.
Więc pewnie mnie znienawidzisz.
Och, Boże, Ty NAPRAWDĘ mnie znienawidzisz, ponieważ – bardzo mi przykro, Jezu, tak mi przykro – ale ja też jestem słaba i tchórzliwa.
Przepraszam, że Cię zawiodłam, ale nie mogę tego znieść. Nie mogę znieść uczucia noszenia głęboko w sobie śladu po czyimś dotyku. Krwawię głęboko w środku, ale nie potrafię znaleźć tej rany, nie potrafię jej załatać. Składam się z nacięć i siniaków, składam się z bólu, składam się z panicznego strachu.
Nie potrafię sobie nawet przypomnieć, jak czułam się jeszcze tydzień temu. Wiem, że siedziałam wtedy pod drzewem, robiłam wianki ze stokrotek i planowałam, co kupić Ci na urodziny. Pewnie byłam wtedy spokojna, tak bardzo spokojna i entuzjastyczna, ale te uczucia wydają mi się teraz zupełnie obce. Nie wiem, czym są. Zapomniałam, jak to jest się z czegoś cieszyć. Smutek wdarł się we mnie z siłą huraganu i przejął ster nad… Nad wszystkim, Aston.
Pisanie pochłonęło mnie do reszty. Nie zwracałam już uwagi na łzy i plamy tuszu na papierze. Upływ czasu przestał stanowić dla mnie coś istotnego. Ból głęboko w piersi się stępił, a głowa pogrążyła w marzeniach o nadchodzącym wytchnieniu.
Fantazjowałam o tym. Fantazjowałam o śmierci. Widziałam ją przed oczami – tak piękną i rycerską, zdolną uwolnić człowieka od najokrutniejszego cierpienia.
Kocham Cię. Boże, tak bardzo Cię kocham. Pewnie nie mówiłam Ci tego wystarczająco często. Przepraszam.
Mam ogromną nadzieję, że pewnego dnia mi wybaczysz. Może kiedyś zrozumiesz, że dla mnie to była konieczność, jedyna droga ucieczki. Liczę, że się z tym pogodzisz. Że któregoś dnia ktoś Ci mnie zastąpi. Że ktoś otuli Twoją duszę opieką i troską tak, jak ty otuliłeś moją w dniu moich narodzin.
Śmiałam się z Ciebie, że z takim podejściem do świata nigdy sobie nikogo nie znajdziesz, ale to nieprawda. Nigdy nie powiedziałabym czegoś takiego na serio, bo jesteś najlepszym, najbardziej troskliwym i upartym człowiekiem na tym świecie.
Twoje serce może i jest z wierzchu czarne jak smoła, ale pod spodem kryje się złoto.
TY jesteś złotem.
Jesteś MOIM złotem.
Od zawsze i na zawsze.
Przepraszam, że nie zobaczę, jak kończysz szkołę. Że nie będę dopingować Cię w dalszej drodze. Że nie przyjdę na Twój ślub. Że nie zobaczę Twoich dzieci. Że się razem nie zestarzejemy…
Bardzo, bardzo Cię przepraszam.
Zacisnęłam palce na notesie, zwinęłam się w jak najmniejszy kłębek i pisałam dalej.
Gdy Ci mnie zabraknie, przypomnij sobie popołudnia spędzone pod drzewem, gdy ja czytałam, a Ty robiłeś wszystko, by uprzykrzyć mi życie. Przypomnij sobie, jak brzmiały nasze śmiechy połączone w jedną zsynchronizowaną melodię – jak piękne były. Przywołaj w pamięci wieczory spędzone na głębokich rozmowach lub wspólne obiady, gdy głośno krytykowałeś pomysł łączenia owoców z makaronem. Przypomnij sobie zrywanie stokrotek w ogrodzie. Przypomnij sobie o wszystkich tabliczkach czekolady przemyconych przeze mnie w nocy do Twojej sypialni – i to, jak się nimi razem zajadaliśmy.
Nie rozpamiętuj końca. Nie wracaj myślami do tego okrutnego dnia. Nie rób mi tego, bo ja nie byłam tylko tym. Byłam czymś znacznie więcej niż tamta jedna chwila.
Teraz zamknę oczy. Zamknę oczy, dobrze? Zamknę je i również pomyślę o czymś miłym, bo nie chcę opuszczać tego świata, poświęcając ostatnie tchnienia tamtemu wydarzeniu… Po prostu nie chcę.
Pomyślę o Twoich brązowych oczach, którymi podążałeś za mną, dokądkolwiek poszłam. Pomyślę o dzieciństwie. O Tobie. O Eliasie. O Cassianie.
Proszę, przekaż im, że ich kochałam. Całym sercem.
I dbaj o nich, dobrze? Elias wcale nie jest taki, jak się przedstawia. On też cierpi. Nie rozumiałam tego aż do teraz. Pojęłam jego ból dopiero, gdy sama go doświadczyłam.
Nie potrafiłam dokończyć. Przycisnęłam notes do klatki piersiowej i zamknęłam oczy. Próbowałam się rozluźnić, odsunąć ból na bok i skupić się na nadchodzącej uldze. Cichy głosik w głowie próbował do mnie przemówić, próbował ratować i odwieść od ucieczki, ale stracił na znaczeniu. Wszystko, co niegdyś nosiłam, czym byłam, straciło na znaczeniu. Moje ciało pozostawało niezdolne do pomieszczenia w sobie czegokolwiek więcej. Pulsowałam ostrymi porywami agonii i tylko resztkami samokontroli powstrzymywałam się przed rozdrapaniem sobie skóry.
Przestań.
Boże, to tak boli.
Niech to się skończy.
Błagam… Błagam, Boże, niech ktoś to ode mnie zabierze.
Niech ktoś zabierze mnie z mojej własnej głowy.
Płakałam tak gwałtownie, aż dziwne, że moje płuca nie uległy uszkodzeniu. Krzyczałam w poduszkę i kopałam pościel. Zaciskałam zęby na poszewce. Wbijałam paznokcie w notes.
Zasnęłam, tonąc w tym wszystkim. Zasnęłam, szlochając.
Zasnęłam, a gdy się obudziłam, znów tkwiłam w ciemności. W chłodzie. W obcym uczuciu głęboko wewnątrz.
I trwałam w tym niemal przez cztery lata.
VIOLET
NIE DO KOŃCA DOBRE PIERWSZE WRAŻENIA
Obecnie
Początki z reguły są trudne. Nowa praca, szkoła, znajomość, jakiś wyjazd, każde wyjście ze strefy własnego komfortu – to wszystko wymaga niesamowitej odwagi i samozaparcia. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy ktoś jest tak samo świetnie zorganizowany, jak ja.
Czyli wcale.
Trzeci raz tego ranka zaglądałam do szafy w poszukiwaniu czegoś, co nada się na pierwsze zajęcia na uczelni. Chciałabym wypaść w oczach prowadzących dobrze, wyjść na poukładaną i trzymającą cały świat w garści dziewczynę, ale niechęć do robienia prania skutecznie mi to utrudniła. Spódniczki, bluzki i koszule wydawały się pomięte, brudne i zbyt zwyczajne, a czas przeciekał mi przez palce. Nie ma mowy, bym zdążyła wyprasować ubrania, nie wspominając o zjedzeniu czegokolwiek przed wyjściem.
– Jedzenie ci stygnie! – zawołała z drugiego pokoju Laurette.
Panika powoli zaczęła owijać się wokół moich wnętrzności. Nienawidziłam nie sprawować nad czymś kontroli, a przecież przesuwające się na zegarze wskazówki to nic, z czym mogłabym walczyć.
– Jeszcze chwila! – odkrzyknęłam.
Musiałam się uspokoić. Natychmiast.
Gdyby Laurette zobaczyła ten wielki burdel panujący w mojej szafie, chyba padłaby na zawał. Ta kobieta to książkowy przykład nieznośnej pedantki odchodzącej od zmysłów na widok nierówno poukładanych książek lub kurzu zbierającego się na szafkach.
To trochę męczące, bo stanowiłam jej przeciwieństwo. Bałagan mi nie przeszkadzał – chyba że przyczyniał się do spóźnienia na zajęcia, a w tamtej chwili ten scenariusz wydawał się wysoce prawdopodobny.
– Violet! – wołała nadal, wyraźnie się niecierpliwiąc.
Wydałam z siebie stłumione, przesiąknięte frustracją westchnienie, a w myślach przeklinałam los, że akurat dziś postanowił stać się dla mnie tak okrutny.
Najpierw nie zadzwonił budzik, więc zwlekłam się z łóżka pół godziny później, niż powinnam. Potem zauważyłam, że mój ulubiony korektor się skończył, a tylko on zdołałby zakryć ogromne sińce widniejące pod moimi oczami. Na koniec okazało się, że jeśli będę zwlekać z robieniem prania, to wcale nie oznacza, że ono magicznie zrobi się samo.
Taaa, to pewnie nic, czemu nie mogłabym zapobiec, gdybym odpowiednio to rozplanowała, ale prawda wyglądała tak, że wizja pierwszego dnia na wyższej uczelni sprawiała, że moje ciało zalewał paraliżujący strach. Setki – jak nie tysiące – pesymistycznych myśli zatruwało mi umysł. Uginałam się pod ciężarem presji, bo powrót do normalności i rozpoczęcie życia zwykłej studentki to nie coś, o czym miałam jakiekolwiek pojęcie.
Ostatnio czułam się tak stremowana, gdy po raz pierwszy od trzech lat wyszłam z domu i ludzie się dowiedzieli, że moja rzekoma śmierć to tak naprawdę farsa.
– Idę do ciebie! – Głos narzeczonej mojego brata ponownie rozbrzmiał za drzwiami.
Cholera.
Pospiesznie zebrałam kupkę ubrań z podłogi, zwinęłam je w kulkę, wpakowałam do szafy i zamknęłam drzwiczki, akurat gdy Ettie wparowała do mojej sypialni.
– Ty jeszcze w piżamie? – Podejrzliwie zmrużyła oczy.
Posłałam dziewczynie nerwowy uśmieszek, a ona westchnęła.
– No dobra, co się dzieje?
– Nic takiego. Zaraz do ciebie dołączę.
– Violet… – Jej wszystkowiedzące spojrzenie kompletnie mnie rozbroiło.
– Po prostu wszystko jest nie tak – jęknęłam cierpiętniczo. – Widzisz moją cerę? – Palcem wskazującym wycelowałam we własną twarz. – I te cienie pod oczami? I włosy? Jak zwykle się napuszyły… I jeszcze nie mogę znaleźć nic do ubrania i…
– Wow, przystopuj trochę. – Skróciła dzielącą nas odległość i położyła mi dłonie na ramionach. – Weź głęboki wdech, Violet. No już.
Idąc za jej wskazówką, brałam powolne i głębokie wdechy nosem, a potem wypuszczałam powietrze ustami. Przez cały ten czas nie spuszczałam wzroku z oczu dziewczyny, ponieważ ich krystaliczne piękno i tkwiąca w nich czułość zawsze mnie uspokajały.
– Jeszcze chwila i na uczelnię będą cię musieli wieźć karetką – zażartowała i ten jej rozbawiony ton wreszcie trochę ukoił moje nerwy. – Idź zjeść śniadanie. Głodna nie podbijesz świata. Ja w tym czasie ogarnę ci coś do ubrania. – Zerknęła na szafę.
Odsunęłam się o krok i podrapałam po karku.
– Nie, spoko… W sensie sama coś znajdę…
– Co jest? – Parsknęła śmiechem. – Ukrywasz tam supertajny wehikuł czasu, czy co?
– Szczerze mówiąc, to bardzo by mi się teraz przydało, bo… – Jedno spojrzenie na zegar stojący przy łóżku wystarczyło, by niepokój zaatakował ponownie, tym razem ze zdwojoną siłą. – Jasna cholera! – wypaliłam. – Powinnam wyjść za dwadzieścia minut.
– Dlatego pozwól mi zająć się sprawami organizacyjnymi i idź zjeść.
– Nie możesz zajrzeć do środka – zaprotestowałam, gdy dłoń dziewczyny spoczęła na klamce od szafy.
– Bo? – prychnęła Anders.
– Bo wyrzucisz mnie ze swojego mieszkania – odparłam ze śmiertelną powagą.
– Violet, bredzisz kompletne głu… – Ucięła, gdy sterta ubrań wypadła z półek na jej stopy. Zacisnęła różane wargi w wąską kreskę, a jej ni to rozbawione, ni to zezłoszczone spojrzenie padło na mnie. – No, teraz rozumiem.
Zażenowana ukryłam twarz w dłoniach.
– Nie chciałam skazywać cię na oglądanie tego syfu.
– Chyba zapominasz, że spotykam się z twoim bratem. Nie masz pojęcia, jak on potrafi bałaganić.
Obie doskonale zdawałyśmy sobie sprawę z tego, że byłam o wiele większą bałaganiarą od Astona. Jego nieporządek zawierał w sobie jakąś strategię, mój – niekoniecznie. Otaczałam się chaosem, jakbym w ten sposób chciała przedstawić to, co działo się w mojej głowie.
– Okej, w porządku. – Laurette odetchnęła. – Spróbuję znaleźć coś wartego uwagi, a ty serio idź zjeść śniadanie, bo wiesz, że nie wypuszczę cię z domu z pustym żołądkiem.
Tak, nie miałam co do tego wątpliwości. Przybierała przy mnie rolę starszej siostry, choć miała też zadatki na mamuśkę – zależnie od sytuacji. Teraz skłaniała się bardziej ku drugiej opcji, a wiedziałam już, że nie warto sprzeczać się z tą jej wersją. Dlatego też bez większych oporów poczłapałam do kuchni, gdzie czekały już na mnie przygotowane przez Ettie tosty i świeże owoce. Z narzeczonej mojego brata może żaden Gordon Ramsey, ale zawsze dbała, bym jadła potrzebną liczbę kalorii.
Pochłonęłam śniadanie w ekspresowym tempie. Niestety nie wystarczyło mi czasu na wypicie kawy, więc tę przelałam sobie do wielorazowego plastikowego kubeczka i przykryłam wieczkiem. W tym czasie Laurette zdążyła wyprasować moją spódnicę w kratę i znalazła jakiś nieśmierdzący stęchlizną sweter. Ubrałam się, a ona pomogła mi z włosami, wiążąc je w wysoki kucyk. Nałożyłam jeszcze trochę różu na policzki, by ocieplić bladą cerę, a potem zaczęłam zbierać się do wyjścia.
– Aston napisał, że nie da rady dotrzeć na czas – powiadomiła z kwaśną miną, gdy wciągałam brązowe conversy na stopy.
– Serio? Akurat dziś?
– Jakieś problemy techniczne na torze. – Odłożyła telefon na komodę przy lustrze i przygryzła wargę w wyrazie zamyślenia.
Brat powoli wdrażał się w specyfikę pracy w należącym do naszej rodziny hotelowym imperium, ale poza tym miał też swój mały biznes – tor wyścigowy mieszczący się za miastem. Oddawał temu zajęciu naprawdę sporą część serca, więc nic dziwnego, że chciał bezzwłocznie załatać wszystkie problemy.
– Ja cię zawiozę – zdecydowała Ettie.
Trochę bałam się z nią jeździć, bo nie czuła się za kierownicą tak pewnie jak Aston, ale zdecydowanie wolałam podróż z dziewczyną niż tłuczenie się taksówkami… Poza tym z własnej woli zrezygnowałam z przywileju posiadania prywatnego kierowcy, bo czułam się z tym zbyt niekomfortowo, więc naprawdę nie zostało mi zbyt wiele opcji.
Nie marnując więcej czasu, wspólnie opuściłyśmy mieszkanie. Przed wyjściem złapałam cienki płaszczyk w kolorze ciemnego beżu. W drodze jeszcze kilka razy zaglądałam do torebki, by się upewnić, że zabrałam wszystko, co potrzebne na zajęcia. Wypiłam też trochę kawy, choć gwałtowny sposób skręcania Laurette trochę mi to utrudniał.
Gdy dotarłyśmy pod budynek uczelni, dziękowałam w myślach niebiosom, że nie skończyłyśmy na jakimś słupie lub w rowie.
Spojrzałam na zegarek w telefonie. Do pierwszego wykładu zostało osiem minut, a musiałam jeszcze znaleźć salę, więc powinnam już wyjść i biec na miejsce ile sił w nogach, by się nie spóźnić.
Tyle że poważny wyraz twarzy Anders zatrzymał mnie jeszcze na chwilę w samochodzie.
– Poradzisz sobie, wiesz o tym, prawda? – zapytała.
Nieprzekonana pokiwałam głową.
– Serio, Violet – dodała z naciskiem. – Zrobiłaś już tak ogromny postęp. Jestem z ciebie dumna. Bardzo, bardzo dumna.
Zamrugałam kilkukrotnie, by pozbyć się napływających do oczu łez. Nie miałam słów, które oddałyby siłę mojej wdzięczności wobec tej dziewczyny. To ona wyciągnęła pomocną dłoń, gdy niemal wszyscy wokół spisali mnie na straty, więc gdyby nie ona… Gdyby nie Laurette Anders, pewnie nadal tkwiłabym w ciemności, zamiast przejąć nad nią kontrolę.
– Ale pamiętaj, że wystarczy jeden telefon, a przyjadę i cię stąd zabiorę, okej? – kontynuowała. – To nie słabość, jeśli poczujesz się wykończona tym dniem. Stawiasz kolejny odważny krok w przód, więc…
– Wiem, mamo, wiem – skwitowałam, wywracając oczami.
Musiałam jak najszybciej uciąć tę uczuciową gadkę, bo znajdowałam się naprawdę blisko zalania łzami, a nie chciałabym pokazywać się w tym stanie na swoim pierwszym w życiu wykładzie.
Przyjaciółka wyraźnie chciała dodać coś jeszcze, ale się przed tym powstrzymała. Zamiast tego pogładziła mnie po ramieniu i obdarowała niosącym otuchę uśmiechem.
– Pokazać ci drogę do sali?
Na pewno zdążyła się lepiej zapoznać z rozkładem uczelni, w końcu studiowała na Imperial od trzech lat i planowała spędzić tu jeszcze trochę czasu, ale wolałam odszukać odpowiednie miejsce samodzielnie.
– Dam sobie radę.
Przed wyjściem Laurette udzieliła mi kilku wskazówek dotyczących drogi, dzięki czemu po opuszczeniu auta wiedziałam, w którą stronę iść i gdzie skręcić. Znacznie przyspieszyłam tempo, bo zegarek alarmował, że zostały już tylko dwie minuty do wykładu.
Parłam przed siebie, raz spoglądając na ekran telefonu ze zrzutem przedstawiającym plan zajęć, by się upewnić, że nie pomyliłam numeru sali, raz na dróżkę, by o nic się nie potknąć. Przeszłam pod wykonanym z jasnego kamienia filarem, pchnęłam ciężkie dębowe drzwi i wdarłam się do środka.
Otoczyły mnie cisza, chłód i zapach starych książek. Właśnie tak wyobrażałam sobie to miejsce i cały ten klimat sprawił, że zdołałam się nawet uśmiechnąć.
Przecież będzie dobrze. Co mogłoby pójść nie tak? To mój nowy wielki krok i poradzę sobie, zresztą pokonałam już tyle przeszkód…
Gdy tylko skręciłam w prawo, zderzyłam się gwałtownie z czymś twardym. Kawa wypadła mi z rąk, a ja przywaliłam pośladkami o przeraźliwie zimną posadzkę. Z ust uleciał mi zduszony skowyt bólu, a w głowie zawirowało.
Przyłożyłam palce do skroni i powoli uniosłam wzrok, prawie pewna, że zobaczę przed sobą kolumnę lub półściankę. Zamiast tego napotkałam wbite we mnie wściekłe spojrzenie jasnozielonych oczu.
Zamarłam.
Kilka sekund zajęło mi zrozumienie, że w rzeczywistości nie wpadłam na żadną ścianę, tylko na wyjątkowo wysokiego chłopaka, a teraz na jego twarzy malowała się złość. Kosmyk ciemnobrązowych włosów opadł mu na czoło, gdy spuścił głowę i zjechał spojrzeniem na swój kremowy sweter… Sweter noszący na sobie ogromną plamę po kawie.
O nie…
Ciało zamrowiło mnie ze strachu, bo ja wciąż leżałam na podłodze, a on stał obok, tak postawny i wkurzony. To w połączeniu z jego poirytowanym i nieco drwiącym błyskiem w oczach sprawiło, że nieprzyjemne wspomnienia zaczęły torować sobie drogę do mojego umysłu.
Czym prędzej zerwałam się do siadu i podniosłam, stając na drżących nogach. Niepokój narastał w moim wnętrzu, ale nie dałam się mu ponieść, zamiast tego skupiłam uwagę na stercie rzeczy, które wypadły mi z torebki. Część z nich ochlapała kawa, a pusty już teraz kubeczek leżał u stóp chłopaka.
Początkowe milczenie nieznajomego okazało się zwodnicze, bo już w następnej sekundzie dał upust złości.
– Do jasnej cholery, czy ludzie naprawdę muszą dziś testować moją cierpliwość? – Głos miał niski i ochrypły, jakby krzyczał tak często, że całkiem zdarł już gardło.
Ucisk w mojej klatce piersiowej przybierał na sile. Doskonale wiedziałam, że jeśli w porę nie doprowadzę się do porządku, rozpadnę się na jego oczach. Dlatego właśnie zrobiłam coś, czego nauczyła mnie Laurette.
Na atak odpowiedziałam atakiem.
– Dobre wychowanie mówi, że gdy powalasz dziewczynę na podłogę, wypadałoby sprawdzić, czy nic jej nie jest – fuknęłam z fałszywą odwagą, zaciskając pięści na materiale swetra. Czułam, że warstwa potu zaczyna pokrywać moją skórę.
Mój przytyk najwyraźniej zadziałał jak oliwa dolana do ognia, bo chłopak zmarszczył gniewnie brwi i postawił śmiały krok w moją stronę. Powstrzymałam się przed wycofaniem, bo to dałoby mu do zrozumienia, że się boję. Stałam z zadartym podbródkiem nadal w tym samym miejscu.
Nie pokazuj swojej słabości. Ludzie uwielbiają ją wykorzystywać.
Jeśli coś miałoby mnie teraz uratować, to zgrywanie równie nieuprzejmej, jak on.
Bo na dobrą sprawę… Czy naprawdę stało się coś złego? Przecież nie wpadłam na niego celowo. Nie oblałam go z czystej złośliwości. Też wolałabym tego uniknąć i dotrzeć na zajęcia na czas.
– Zamiast gapić się tak, jakbyś chciał mnie zabić, mógłbyś mi na przykład pomóc. – Spojrzałam wymownie na rzeczy rozsypane na podłodze.
On za to pozostał nieugięty.
– Skoro chodzenie i patrzenie w telefon w tym samym czasie okazuje się dla ciebie zbyt skomplikowane, to radź sobie z tym sama. – Przesunął dłonią po poplamionym ubraniu, a z jego ust wyrwało się poirytowane sapnięcie.
– Dupek – mruknęłam pod nosem i kucnęłam, by po sobie posprzątać.
Miałam pewność, że sobie pójdzie, ale on nadal stał nade mną jak jakiś mroczny kosiarz, który przybył na Ziemię, by zabrać dusze niewinnych ludzi.
Dobra, to trochę przesadne i niesprawiedliwe porównanie, ale serio, czemu nie mógł zwyczajnie odejść i zostawić mnie w spokoju?
– Jak mnie nazwałaś? – wycedził.
Spojrzałam na niego z dołu. Pod tym kątem jego twarz wydawała się jeszcze ostrzejsza. Szczękę zarysowaną miał w mocnych liniach, a oczy, choć miały przepiękny kolor wiosennych liści, przysłaniała oszpecająca mgła wściekłości.
Ktoś musiał go już dzisiaj wyprowadzić z równowagi, pomyślałam. Wydawało mi się, że tylko szukał okazji, by wyładować złość wznieconą przez kogoś innego.
Zignorowałam jego pytanie, ponownie spuszczając wzrok. Władowałam do torebki zeszyt, telefon, tablet – na szczęście schowany w pokrowcu – kosmetyczkę, telefon oraz słuchawki. Na pierwszy rzut oka nic nie wyglądało na poważnie uszkodzone. Potem sięgnęłam po chusteczki i wytarłam tych kilka plam kawy, które zostały na podłodze, i zabrałam stamtąd kubek. Owinęłam go w foliową torebeczkę i umieściłam w osobnej przegrodzie.
Udawanie, że on wcale nie znajdował się zaledwie dwa czy trzy metry dalej, wymagało ode mnie sporo wysiłku. Tak samo zresztą, jak zapanowanie nad targającym wnętrznościami zdenerwowaniem. Ta sytuacja to nic, czego chciałabym doświadczyć w tym i tak stresującym dniu.
Gdy podniosłam się już z torebką w ręce, on wciąż mierzył moją sylwetkę wrogim spojrzeniem.
– Pytałem, jak mnie nazwałaś – powtórzył.
– A co? Masz problemy ze słuchem? – odparowałam. – Słyszałeś doskonale, jak cię nazwałam, i nie wmówisz mi, że ta obelga nie była słuszna.
– Ja pieprzę. – Odrzucił głowę ze śmiechem, a ten dźwięk nie brzmiał ani trochę radośnie. – Naprawdę wpadasz na mnie z kawą, bo nie potrafisz oderwać oczu od telefonu, i to ja dostaję ochrzan? – Wbił palec wskazujący w swoją klatkę piersiową. – Co, do kurwy? Coś ci się poprzestawiało w głowie podczas upadku?
O tak, na pewno tylko czekał, aż będzie mógł przelać swoją frustrację na kogoś innego. Normalna osoba nie unosiłaby się aż tak przez zwykły wypadek, a on wciąż tu stał tylko po to, by pogorszyć mój humor, bo najwidoczniej jemu samemu nie dopisywał.
Tym bardziej nie żałowałam nazwania do dupkiem. Zasłużył sobie na to.
Nie zamierzałam godzić się na coś takiego, więc ominęłam go szerokim łukiem i ruszyłam korytarzem. Odgłos jego ciężkich kroków rozbrzmiał jednak za moimi plecami, więc ponownie stanęłam w miejscu i obróciłam się do niego.
– No co? – warknęłam. – Będziesz teraz za mną łaził, bo oblałam cię kawą? Nie potrafisz obsługiwać pralki czy co?
Pokręcił głową z prychnięciem, ale się nie zatrzymał.
– I jeszcze zachowuje się jak obrażony dzieciak – dodałam już znacznie ciszej.
– Nie łażę za tobą – zaznaczył ostro. – Idę w tamtą stronę na wykład.
No cóż… Tego nie mogłam podważyć. Może naprawdę akurat miał zajęcia w tej samej części budynku co ja, więc… Więc zwyczajnie wznowiłam marsz, wyrzucając z głowy wszelkie obawy związane z tym człowiekiem.
W rzeczywistości świadomość, że znajdowaliśmy się na korytarzu zupełnie sami i że zdążyłam go już wkurzyć, napawała mnie strachem. Łatwo jest wmawiać innym, że nic cię nie rusza, ale przekonanie do tego samej siebie to już inna sprawa. Nienawidziłam czuć się tak bezbronna i niepewna, a on nie należał do skromnie zbudowanych osób, więc…
Nie, Violet, musisz przestać. Nie każdy chce cię skrzywdzić.
Znacznie przyspieszyłam. Nawet nie zerkałam już na zegarek, zbyt pewna, że godzina, którą wskazywał, kompletnie by mnie załamała. To by było na tyle z dobrego pierwszego wrażenia.
Wreszcie dotarłam pod odpowiednią salę. Już miałam sięgać do klamki dwuskrzydłowych drzwi, gdy ten irytujący chłopak ponownie stanął obok.
– Co tym razem? – fuknęłam.
Znajdował się zbyt blisko. Zupełnie zignorował moją przestrzeń osobistą, a na dodatek jego dłoń również powędrowała do klamki i gdybym w porę nie zabrała swojej, toby mnie dotknął. A gdyby tak się stało, bez wątpienia wpadłabym w niszczycielski szał. Dotyk tylko niektórych osób nie wywoływał paniki, a on, rzecz jasna, się do tego grona nie zaliczał.
– Mówiłem, że idę na zajęcia.
– Nie pomyliły ci się sale? – Raz jeszcze rzuciłam okiem na złoty numer zdobiący drzwi.
– Masz mnie za idiotę? – parsknął.
– Cóż…
Moją odpowiedź skwitował kolejnym pogardliwym pomrukiem, a potem zwyczajnie pociągnął za klamkę i nagle stanęliśmy pod ostrzałem kilkudziesięciu ciekawskich spojrzeń. Studenci siedzieli już na obitych bordowym filcem krzesłach, a prowadzący przerwał wykład, by ostentacyjnie zerknąć na zegarek, a potem na nas.
Wtedy to do mnie dotarło. Nie pomyliły mu się sale, tylko… Tylko wychodziło na to, że studiowaliśmy na tym samym kierunku.
– Spóźnieni – zawyrokował przysadzisty mężczyzna z siwym plackiem na głowie.
Chłopak minął mnie i ruszył po schodkach, by zająć miejsce na szczycie auli, tymczasem ja stałam w tym samym miejscu, niepewna, czy powinnam się jakoś wytłumaczyć.
Profesor zmierzył mnie pełnym politowania spojrzeniem.
– Czeka pani na specjalne zaproszenie?
Szlag. Że też Ettie nie ostrzegła przed upierdliwymi wykładowcami.
– Przepraszam – wymamrotałam i ze spuszczoną głową odnalazłam pierwsze wolne krzesło.
Usiadłam obok ciemnowłosej dziewczyny, a ona uśmiechnęła się do mnie w pocieszający sposób.
Prowadzący kontynuował wypowiedź, a ja wyciągnęłam tablet i notes z torebki. Wszystko pachniało kawą, pewnie przesiąkłam tym zapachem tak samo jak sweter tamtego dupka.
– Dużo mnie ominęło? – wyszeptałam do swojej nowej towarzyszki.
Wydawała się uprzejma, inaczej chyba nie zdobyłabym się na odwagę, by nawiązać rozmowę.
To nie tak, że miałam problem z zawieraniem znajomości. Kiedyś zwyczajnie nie potrzebowałam ludzi, bo doskonale czułam się we własnym towarzystwie. Ale sprawy uległy zmianie, kiedy stałam się głównym tematem plotek po wydarzeniach sprzed czterech lat. Niemal wszyscy znali moje nazwisko albo przynajmniej raz słyszeli o dziewczynie, która „umarła, ale jednak nie”.
Nieraz słyszałam nawet rzucane w moją stronę obelgi typu żywy trup, więc nie ma co się dziwić, że do większości ludzi zaczęłam podchodzić dość sceptycznie.
– Nie, tak naprawdę to nie – odparła równie cicho. – Do tej pory tylko nam się przedstawił i wyjaśnił, na czym polega zaliczenie jego przedmiotu. Zapisałam tu sobie wszystko, więc możesz rzucić na to okiem.
Dobrze wiedzieć, że nie wszyscy na tej uczelni byli tacy nieprzyjaźni.
Podziękowałam dziewczynie i spisałam informacje, które umknęły mi przez to nieszczęsne spóźnienie. Potem już skupiłam się na słowach wykładowcy, choć mówił w dość chaotyczny sposób. Czas przez to płynął mi raz szybciej, raz wolniej, coś jednak sprawiało, że nie mogłam skoncentrować się tak bardzo, jakbym tego chciała.
A raczej ktoś. Czyjeś spojrzenie, bo niemal czułam, jak ten dupek wypala mi nim dziurę w głowie.
Serio ktoś musiał go porządnie wkurzyć, bo nie chciało mi się wierzyć, że z natury pozostawał aż tak opryskliwy.
Ignorowanie go wychodziło mi całkiem nieźle, ale w końcu, jakoś na kilka minut przed końcem wykładu, ugięłam się i obróciłam. Spojrzałam na tylne rzędy, aż natrafiłam na jego wzrok, i dokładnie tak, jak się tego spodziewałam, mierzył nim tylko mnie.
Zmrużyłam oczy, jakby zaznaczając tym, że nie dam mu się złamać, a on zrobił to samo. Gdyby ktoś spojrzał na nas z boku, mógłby uznać, że prowadzimy właśnie niemą walkę na śmierć i życie. Cóż… Może coś w tym tkwiło, bo najchętniej pozbyłabym się tego chłopaka z sali, uczelni i najlepiej planety. Po prostu coś w jego zachowaniu podpowiadało, że nie odpuści tak łatwo, a ja nie miałam najmniejszej ochoty na użeranie się z dziwnymi typkami.
W pewnej chwili przycisnął sobie pięść do policzka i rozciągnął wargi w leniwym i okrutnym uśmieszku. Kpił sobie ze mnie bez użycia słów, a przez głowę przelatywały mi już wizje naprawdę krwawego morderstwa.
Czasem odnosiłam wrażenie, że to nie rodzice mnie wychowali, lecz brat. Przejęłam od niego całkiem pokaźną gamę cech, a na ich tle wybijała się mściwość. W połączeniu z nie do końca moralnymi radami od Ettie otrzymywaliśmy wybuchową mieszankę.
Wciąż nie odrywał ode mnie spojrzenia. Jego oczy płonęły wyzwaniem, jakby testował moją odwagę. Choć żołądek trochę mrowił mnie ze strachu, to nie odwróciłam wzroku. Jakiś głosik w głowie krzyczał, bym nie dała mu się stłamsić, nawet jeśli pogarszałam w ten sposób swoją sytuację.
Pieprzyć go. Jeśli zamierzał robić mi na złość przez tę wpadkę z kawą, to i tak to zrobi.
Dopiero słowa wykładowcy ogłaszającego koniec wykładu i dziękującego nam za udział odwróciły moją uwagę. To właśnie wtedy sobie uświadomiłam, że nasza walka na spojrzenia trwała nie kilka sekund, lecz minuty, czyli stanowczo zbyt długo.
I czułam w kościach, że to dopiero wstęp do znacznie poważniejszej bitwy.
Po skończonych zajęciach ruszyłam w stronę jednej z kilku sal konferencyjnych, gdzie rozpoczęły się zapisy do koła naukowego z psychologii. Rosalie, dziewczyna jednego z wieloletnich przyjaciół mojego brata, uczęszczała na takie zajęcia na pierwszym roku studiów i trochę mi o nich opowiadała. Tym razem organizowali też konkurs dla studentów, a nagrodą miał być dwudniowy wyjazd na konferencję i spotkanie z kilkoma wyśmienitymi w swojej dziedzinie naukowcami.
To supersprawa, bo choć nie studiowałam psychologii, ta poniekąd łączyła się z moim kierunkiem, czyli pedagogiką. Poza tym to kolejna świetna okazja, by pokonać własne słabości. Chciałam sprawdzić, czy poradzę sobie z taką rywalizacją, a poza tym ten wyjazd mógłby wpłynąć pozytywnie na moją wiedzę, no i to zawsze jakieś doświadczenie.
Nie do końca jeszcze wiedziałam, na czym dokładnie miał polegać ten konkurs, z ilu etapów ma się składać i jaki poziom trudności będzie zakładał, ale liczyłam, że dowiem się wszystkiego na miejscu.
Dziewczyna, do której przysiadłam się na pierwszym wykładzie, wskazała mi drogę, za co czułam wobec niej wdzięczność, bo budynek Imperial należał do tych z rodzaju dużych, a rozkład pomieszczeń był prawie jak labirynt. Dzięki jej pomocy dotarłam pod salę w dość krótkim czasie.
W środku kręciło się już kilka osób. Niektórzy zagadywali organizatorów, a inni wpisywali się na listę. Stanęłam w progu, na moment pochłonięta przez natłok wątpliwości. Te rozwiały się jednak, gdy jedna z kobiet powędrowała w moją stronę wzrokiem. Uśmiechnęła się zachęcająco, a ja nie mogłam przejść obok tego obojętnie, więc czym prędzej weszłam do środka.
– Dzień dobry, chciałaś zgłosić się na konkurs? – zagaiła, gdy tylko do niej podeszłam.
Pokiwałam głową.
– I zapisać do koła psychologicznego – dodałam.
Organizatorka podała mi formularz do wypełnienia, a potem zaznaczyła, że liczba miejsc w konkursie jest ograniczona, więc tego, czy się dostanę, miałam się dowiedzieć dopiero na początku następnego tygodnia. Nie wiedziałam tylko, co wezmą pod uwagę przy wyborze, ale pozostało mi jedynie trzymać kciuki, że to właśnie ja znajdę się w gronie szczęśliwców.
Potem wpisałam się też na obie listy – tę dotyczącą koła i konkursu. Dostałam też broszurę, w której wypisano wstępne założenia, ale większej ilości informacji miałam się dowiedzieć dopiero na pierwszym zebraniu (jeśli zostanę przyjęta, rzecz jasna).
Z salki wychodziłam uśmiechnięta i dumna z samej siebie, bo Violet sprzed roku wolałaby wskoczyć do basenu pełnego rekinów, niż pójść na studia i jeszcze z własnej woli zapisywać się na jakieś dodatkowe zajęcia.
Może jednak Ettie miała rację i naprawdę zaczęłam rozkwitać.
Moje zadowolenie prysnęło jak bańka mydlana, gdy w drzwiach znów niemal się z kimś zderzyłam. Humor pogorszył mi się jeszcze bardziej, gdy uniosłam wzrok i zobaczyłam, kim jest ta osoba.
No oczywiście. Los naprawdę sobie dziś ze mnie kpił.
– A ty co tu robisz? Zapisy na koło dla aroganckich palantów są w innej sali.
W porządku, może takie zaczepianie go to słaba zagrywka, ale wspominałam przecież, że mściwość to coś, co przekazano mi w genach, racja?
– Więc chyba źle trafiłaś – odparował. – Zgubiłaś się? Wskazać ci odpowiednią drogę?
– Nie wątpię, że znasz ją wyśmienicie.
Przez jego wargi przemknął cień uśmiechu.
– Wiem też, gdzie uczą koordynacji ruchowej. Przydałoby ci się szkolenie z tego zakresu.
– A tobie przydałoby się szkolenie z uprzejmości. – Minęłam go w wejściu, żeby wytworzyć między nami odrobinę więcej przestrzeni. – Ale nie wskażę ci drogi, bo coś mi podpowiada, że i tak wyleciałbyś stamtąd na pysk po pięciu minutach.
– Pięciu minutach, co? – zadrwił.
– Masz rację. Wytrzymaliby z tobą co najwyżej dziesięć sekund. – Odwróciłam się na pięcie, gotowa odejść, tyle że jego kolejne słowa zatrzymały mnie w miejscu.
– Ciebie raczej nie wpuścili nawet za drzwi, skoro nadal zachowujesz się w ten sposób!
Boże! Co za irytujący typ.
Zerknęłam na niego przez ramię i upewniłam się, że obdarzyłam go wystarczająco wymownym spojrzeniem. A on nadal się, do jasnej cholery, uśmiechał! Naprawdę bawiła go ta drobna słowna potyczka czy może to jego sposób na prowokację?
Na usta pchało mi się całe mnóstwo obelg, ale powiadomienie o nowej wiadomości w telefonie powstrzymało mnie przed poświęceniem mu choć sekundy więcej.
Z dumnym wyrazem twarzy odeszłam, zostawiając go za sobą.
Najpierw zajęcia, teraz koło i konkurs… Czy naprawdę miałam być na niego skazana w dosłownie każdej chwili spędzonej na tej uczelni?
Porzuciłam wszelkie myśli o tym chłopaku, gdy wyszłam na zewnątrz i zobaczyłam zaparkowanego przed bramą jaguara należącego do mojego brata. Nastrój natychmiast mi się poprawił i niemal w podskokach podbiegłam do auta.
Wskoczyłam do samochodu. Aston wyglądał na zmęczonego, pewnie ta usterka na torze dała mu w kość.
– Jak tam pierwszy dzień w tej… – obrzucił widoczny przez przednią szybę budynek uczelni pogardliwym spojrzeniem – …placówce?
Parsknęłam śmiechem. On nigdy nie czuł się tak szczęśliwy, jak kilka miesięcy wcześniej, gdy odebrał dyplom i mógł raz na zawsze zakończyć przygodę ze studiowaniem.
– Nieźle – rzuciłam, bo pomijając tych kilka nieprzyjemnych sytuacji, mój pierwszy dzień naprawdę okazał się nie aż tak koszmarny. – Ale tobie chyba dał w kość, co?
Westchnął i odpalił silnik.
– Pogadamy o tym przy obiedzie.
– Zabierasz mnie na makaron z truskawkami?
Skrzywił się, bo w odróżnieniu ode mnie brzydziła go sama wizja połączenia makaronu z jakimkolwiek owocem.
Mój brat to bezguście.
– Na moje nieszczęście – mruknął. – Zapinaj pasy i zwiewamy stąd w cholerę.
Odjechaliśmy spod uczelni i przez resztę popołudnia nie przejmowałam się już niczym, co związane z tamtym chłopakiem. Poradzę z nim sobie, bo stawałam już nie przed takimi wyzwaniami.
Udowodnię mu, że nie jestem kimś, kim może bezkarnie pomiatać.