Przypadek? Nie sądzę! - Michał Krawczyk - ebook + audiobook + książka

Przypadek? Nie sądzę! ebook i audiobook

Michał Krawczyk

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

„Przypadek? Nie sądzę!” to lekka, zaskakująca, pełna niespodzianek i humoru komedia obyczajowa o poszukiwaniu szczęścia, a także o tym, że w życiu nie ma przypadków, a wszystko zdarza się po coś.

Agata Wierniewicz nieoczekiwanie została aktorką i musiała przeorganizować swoje życie. Jednak jej przygoda telewizyjna zakończyła się w nieprzyjemnych okolicznościach. Dodatkowo rozstała się z partnerem i tym samym przestała wierzyć w miłość. Pewna siebie postanawia znaleźć pomysł na dalszą część życia.

Rysiek Kociokwik to barista, romantyk, nieszczęśliwy dwudziestopięciolatek, odnoszący porażki na każdym polu. Marzy o wpisaniu szczęścia do swojego życiowego CV, ale codzienność kompletnie temu nie sprzyja. Chciałby zakończyć serię nieszczęśliwych wypadków i odnaleźć miłość. Najlepiej u boku kobiety, którą pokocha od pierwszego wejrzenia. Z wzajemnością rzecz jasna.

Obydwoje decydują się odwiedzić swoje babcie mieszkające w Żyworódce. Chcą odetchnąć od trudów, które ich spotkały, a przy okazji spojrzeć na swoje życie z dystansem, naładować się energią i otworzyć na nowe pomysły.

Czy Żyworódka okaże się dobrą przystanią? Czy da się odnaleźć szczęście tam, gdzie nie widać na to żadnej nadziei? Czy pobyt w Senioralnym Centrum Odnowy, Jogi i Medytacji „Regenerat”, do którego trafi Rysiek, wpłynie pozytywnie na jego samopoczucie? Jakie sekrety skrywa Fatima – babcia Agaty? A czym zaskoczy szalona osiemdziesięciolatka Marcela, wielbiąca życie, wolność, miłość, róż i mężczyzn? Czy staruszkom uda się umówić Ryśka na czacie randkowym i czym zakończy się senioralny dancing? Po co w Żyworódce pojawi się paparazzo? I czy koniec końców wszyscy odnajdą to, czego potrzebują?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 314

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 35 min

Lektor: Ilona Chojnowska

Oceny
3,8 (140 ocen)
55
26
38
14
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
systr2

Nie oderwiesz się od lektury

Pełna humoru i optymizmu, pozwala się zrelaksować i zapomnieć o szarej codzienności.
10
jwzuzia

Nie oderwiesz się od lektury

W sam raz na odstresowanie się. Humor rewelacyjny 😉
10
Anetagier

Nie polecam

Ja tego nie kupuję. Być może młodość rządzi się swoimi prawami pisarskimi...
00
Wasikowska1234

Nie oderwiesz się od lektury

ZACZYTUJE OANA SIĘ KSIAZKAMI OBY ICH BYŁO JAK NAJEIWCEJ... NAPRAWDĘ UMILAJA CZAS... ŻYCZĘ SAMYCH ŚWIETNYCH POMYSŁÓW... POZDRAWIAM SERDECZNIE.... NOWA CZYTELNICZKA... DZIĘKUJĘ BARDZO ZA DOBRY CHUMOR❤️
00
Jolcyk123

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja
00

Popularność




WYDAWNICTWO DLACZEMU

www.dlaczemu.pl

Dyrektor wydawniczy: Anna Nowicka-Bala

Redaktor prowadzący: Marta Burzyńska

Redakcja i korekta językowa: Joanna Fifielska

Skład: Lena Wójcik

Projekt okładki: Olga Bołdok

WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE

Warszawa 2020

Wydanie I

ISBN: 978-83-66521-13-1

Zapraszamy księgarnie i biblioteki do składania zamówień hurtowych z atrakcyjnymi rabatami.

Dodatkowe informacje dostępne pod adresem

[email protected].

Moim Przyjaciołom,

którzy napędzali mnie, abym zaczął pisać.

Oto coście narobili.

Szalenie Was kocham.

Rozdział 1

Odchodzę! – to stwierdzenie Agata Wierniewicz usłyszała, leżąc pod puchową kołdrą. Właśnie planowała przewrócić się na drugi bok, ale coś, a raczej ktoś, odczuwał silną potrzebę, aby zaburzyć jej ten wyjątkowy, magiczny, senny jeszcze czas.

– Odchodzę! – Mężczyzna powtórzył głośniej, bo nie doczekał się odpowiedzi.

Jednym ruchem ściągnął kołdrę z Agaty. W piżamowym, jednoczęściowym kostiumie pingwina i z kokiem samuraja na głowie wyglądała niczym zrezygnowana z życia kobieta po pięćdziesięciu latach mało porywającego małżeństwa. Dziewczyna, w której zakochał się dziewięć miesięcy temu, traciła przy bliższym poznaniu. Przede wszystkim traciła poczucie estetyki na rzecz domowej wygody.

Agata wsunęła głowę pod poduszkę. Wczesny poranek nie sprzyjał odbiorowi i analizie jakichkolwiek słów. Jednak po chwili, wiedząc, że Brajan nadal stoi nad jej ciałem, zareagowała.

– Żartów ci się zachciewa od rana? Przecież wiesz, że mam dziś ważną rozmowę z dyrektorem programowym. Potrzebuję porządnie wypocząć! – Zawrzała w środku.

– Odchodzę! – ogłosił po raz trzeci.

– No to dojdź wreszcie! – wrzasnęła. – Czego ode mnie chcesz, człowieku? Wspomagałam cię przedwczoraj!

– Pęk kluczy zostawiam na szafce w przedpokoju – powiadomił z pełnym spokojem w głosie.

– Co? Jakie klucze? – W końcu podniosła głowę i zdjęła z oczu bawełnianą opaskę wypełnioną solą himalajską, za pomocą której leczyła zatkane zatoki.

Zobaczyła poważnego Brajana. Stał z przewieszoną przez ramię neonową nerką i olbrzymim plecakiem na plecach. Jak zwykle wypomadował włosy. Dbał o swój wygląd bardziej, niż wszystkie członkinie zespołu Spice Girls razem wzięte.

– W Tatry jedziesz? – zarechotała. – Przecież dziś sylwester. Mieliśmy spędzić tę noc razem.

– My? Coś razem? Dobre sobie! – zaniósł się wymuszonym śmiechem. – Czy ty nie widzisz, że my niczego nie robimy razem? W święta nawet nie podzieliłaś się ze mną opłatkiem.

– Bo odstawiłam gluten, a opłatek jest z mąki – odpowiedziała chłodno. – W dodatku po mące mnie wzdyma.

Brajan zacisnął powieki. Nie interesowały go problemy gastryczne prawie byłej już partnerki.

– Nie mam zamiaru dalej tkwić w tym związku i tracić życia obok kogoś, komu nie jestem potrzebny – wyznał po chwili.

Agata zdębiała. Jej twarz napuchła, jakby właśnie wpakowała do ust całą masę krówek ciągutek z Milanówka. Jedyne, czego była pewna, to tego, że przynajmniej do Święta Trzech Króli – a najprawdopodobniej do słodkopierdzących Walentynek – nie będzie potrzebowała kofeiny. Ten facet wyjątkowo podniósł jej ciśnienie. Już dzisiaj na pewno nie zmruży oczu. Nagle z siłą silnika turbośmigłowego zerwała się z łóżka.

– Chuchnij! – Przybliżyła twarz do mężczyzny. – Pewnie piłeś i dopiero schodzą z ciebie procenty.

– Nietrzeźwy musiałem być wtedy, kiedy zdecydowałem się tu wprowadzić. Powinienem już dawno zakończyć tę farsę, ale liczyłem, że coś się zmieni. Że ty się zmienisz!

– Biedaczysko! – zadrwiła. – Jak zwykle to kobieta ma się zmieniać i płaszczyć przed facetem, który zawsze jest największym poszkodowanym. Skąd ja to znam…

– Nie dziwię się, że każdy poprzedni facet od ciebie odchodził. Jesteś zapatrzoną w siebie egoistką, parodią królewny, a raczej… – zlustrował ją wzrokiem od góry do dołu – aseksualnym pingwinem z sianem odrostów na czubku głowy. Kobiety takie jak ty powinny być same. Kompletnie nie można na ciebie liczyć.

– Może pomyliłeś mnie z telefonem zaufania albo ośrodkiem wsparcia dziennego – powiedziała złośliwie.

– Właśnie! Związek to zaufanie, wsparcie i wzajemna opieka. Szkoda, że o tym nie wiesz. Nie można będąc w związku prowadzić osobnego życia. Mam tego dosyć!

W końcu wyszedł, trzaskając sypialnianymi drzwiami. Agata natychmiast założyła pudrowe kapcie z rogami jednorożca i poczłapała za nim do przedpokoju.

– Coś jeszcze masz do dodania? – zawołała. – Może tupnij nóżką, żeby temu całemu teatralnemu show dodać więcej dramaturgii. Jestem zdziwiona, bo nawet nie przyszłoby mi do głowy, że masz takie zdolności aktorskie – drwiła dalej.

– Myślę, że moje zdolności są wyższe od twoich. Ten telewizyjny serial położyłaś równo. W końcu szczerze mogę powiedzieć, co o tym myślę. Byłaś i jesteś beznadziejna.

– Ale za łóżkowe aktorstwo i udawane orgazmy powinnam dostać Oscara – przyznała z przekąsem. – Nie sądziłam, że w dwudziestym pierwszym wieku, w środku Europy i przy tak rozwiniętej chirurgii plastycznej istnieją faceci z tak słabym czymś między nogami. Totalny dramat. – Złapała się za głowę. – Tego nawet nie można nazwać narządem płciowym, a co dopiero maszyną do robienia dzieci.

– Nawet jakbyś miała u boku maszynę Eddiego Redmeyne’a, którego podobno wielbisz, to nie potrafiłabyś tego docenić i stworzyć z nim partnerstwa, małżeństwa, domu, rodziny. Nie pasujesz do ram związku.

– Ram związku… – powtórzyła jego słowa z przekąsem. –Ja pierdzielę! Jaka poezja! Nie dość, że utalentowany aktorsko, to jeszcze Zbigniew Herbert w najczystszej postaci. Normalnie zaraz się rozpłaczę. Dużo masz jeszcze takich mądrości? Może tomiki wierszy zacznij pisać. – Patrzyła na niego rozszerzonymi ze złości źrenicami.

– To nie ma sensu! – Brajan machnął prawą ręką. – Szkoda, że nie potrafisz przyznać mi racji.

– Ależ ja ci przyznaję rację! Świetnie, że odchodzisz! – stwierdziła Agata wciąż podnosząc głos. – W końcu! – Uniosła ręce ku górze. – Ulotnij się stąd jak najszybciej, bo jedyne, co robisz, to psujesz mi już i tak strute powietrze. Jesteś gorszy od smogu i wszystkich trutek na myszy. – Teatralnie zakaszlała.

– Przepraszam, że psułem je przez ostatnie osiem miesięcy.

– Prawie dziewięć – doprecyzowała.

– Zapewniam, że od dzisiaj twój ekosystem wróci do normy. Możesz odetchnąć pełnymi piersiami. Chociaż trudno to, co masz, nazwać piersiami.

– Ale chamstwo! – Agata nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. – Właśnie w takim momencie wychodzi cała prawda o człowieku… a raczej o hienie. Wszyscy jesteście tacy sami! – stwierdziła, czując swoje mocno pulsujące skronie. – To, co zachwalaliście, teraz krytykujecie, ale to standard w waszym wykonaniu.

– Wychodzę, bo przykro mi patrzeć na kobietę, którą czeka przyszłość starej panny.

– Wolę być starą panną, niż mieć przy sobie kogoś takiego jak ty. Współczuję tej, która się na ciebie pokusi i poleci na te kwadratowe bicepsy. Jesteś największą pomyłką mojego życia.

– A ja współczuję kotu, którego zapewne zaraz tu sobie przygruchasz. Może z nim osiągniesz pełnię szczęścia. Miau! – zamruczał perfidnie.

– Wolę czyścić kuwetę, niż zaszczaną deskę klozetową. Nawet do kibla nie umiesz trafić, śmierdzielu jeden. Wypad stąd! – krzyknęła.

Nigdy nie rozumiała, dlaczego kobietom bez mężczyzny wróży się przyszłość w towarzystwie kota. Przecież to równie dobrze mogłyby być papuga, kanarek albo żółw, którego nazwałaby Franklin. Poprzedni facet, Michał, z którym rozstała się w podobnych okolicznościach, czyli po ogromnej awanturze, również użył „kociego” argumentu. Jak się teraz okazuje, Agata przez ostatnie dziewięć miesięcy żyła bez kota. Za to z małpą. Gorylowatą.

– Proszę, żebyś oddała bransoletkę, którą ode mnie dostałaś – powiedział Brajan wyciągając rękę w jej kierunku.

Bransoletkę podarował Agacie w pierwszą miesięcznicę znajomości. Poznali się w jej ówczesnej pracy. Jeszcze do kwietnia kończącego się właśnie roku pracowała jako inspicjentka w prywatnym warszawskim teatrze. Zaczęło się tak, że Brajan przyszedł zapytać o spektakle z napisami anglojęzycznymi, ponieważ organizował wieczór integracyjny dla amerykańskich przedstawicieli towarzystwa ubezpieczeniowego, w którym pracował. Ona, w podmuchach wiatru, rozemocjonowana, rzucająca wulgaryzmami na lewo i prawo, czekała przed wejściem do teatru na brakujące części scenografii.

Od słowa do słowa zapałali do siebie sympatią. Rozwój tej znajomości przebiegał w tempie przejazdu najszybszego składu Intercity. Sami byli zdziwieni, że już po dwóch randkach można zamieszkać razem i dzielić się tym samym wzorzystym, miękkim jak aksamit papierem toaletowym. Agata po wielu nieudanych związkach poczuła, że Brajan może być tym jedynym na całe życie, więc przyjętą przez siebie wcześniej teorię o pisanej jej samotności puściła w niepamięć. Dziś ta teoria po okresie vacatio legis ponownie wchodzi w życie.

– A proszę cię bardzo! – Nerwowo wyszarpała ją z nadgarstka i rzuciła w jego stronę. – I nie myśl, że jestem idiotką i nie wiem, że ta bransoletka nie jest z Pandory, tylko ze sklepu „Tysiąc jeden drobiazgów”.

– Od początku miałem nosa, żeby nie inwestować w ciebie więcej – powiedział podnosząc bransoletkę z podłogi.

– Chyba nie miałeś nic na koncie. Bujaj się! – dogryzła mu, a jej twarz nabrzmiała jak przed okresem.

– Zapomniałbym… – zmrużył oczy. – Gdybyś znalazła pozostałości moich rzeczy, to daj znać. Najlepiej wyślij pocztą na adres mojej mamusi.

– Na pewno znajdę tu gdzieś upchnięte gacie, notabene podróbki Calvina Kleina. Jeśli myślisz, że w slipach z modnym logo twoja męskość wygląda na większą, to się grubo mylisz. Zagraniczna marka nie dodaje objętości. Spokojnie możesz nosić najzwyklejszą reklamówkę foliową z dyskontu.

– Jeszcze zatęsknisz za moją objętością, bo na wibratorze daleko nie zajedziesz – odparł opryskliwie.

Nie mógł się pohamować. Agata słowami uderzyła w jego męskość, a żaden facet tego nie lubi. Zwłaszcza że każdy z nich uważa, że natura obdarzyła go więcej niż hojnie.

– Ty tymczasem wyjedziesz z mojego mieszkania. Wypad stąd! Wynocha! Ucałuj swoją opętaną mamuśkę. – Chwyciła go za plecak i popchnęła w kierunku drzwi wyjściowych. Miała ochotę wbić mu paznokieć w którąś z tętnic, chociaż w tym momencie nie za bardzo na lokalizacji tętnic w ciele się znała.

– Podaj mi jeszcze blender, bo przecież wiemy, że w kuchni potrafisz obsłużyć tylko czajnik elektryczny. Zabiorę go, żeby nie stał bezużytecznie.

Agata weszła do kuchni, która wyglądała jak prosektorium. Najprawdopodobniej wszystko wyniósł w nocy. Zostawił tylko blender, czajnik, moździerz, trzepaczkę spiralną i tłuczek do mięsa. Kuchnia była dla niego istnym sanktuarium. W fartuszku podobnym do tego, który nosi szkolna woźna, serwował Agacie śniadania, obiady, lunche, kolacje, dzięki czemu całkowicie odciążył ją z myślenia o gotowaniu. Klęcząc przy piekarniku potrafił wznosić modły błagalne, aby indyk przeszedł wszystkim tym, czym go nasmarował, a mięso było soczyste. To właśnie na blacie kuchennym doszło do pierwszego zbliżenia ich ciał. Bardzo bliskiego. Oczywiście przy gotującej się w garnku komosie ryżowej i nadzianym na butelkę z piwem, natartym czosnkiem niedźwiedzim kurczakiem w piekarniku. Jednak z każdym wspólnym dniem dancing ich miłosnych endorfin słabł, a stukaratowe uczucie, które do siebie żywili, stało się plastikowe jak pierścionek z parafialnego odpustu.

– Masz! – Wcisnęła mu w dłonie blender, a drugą ręką uderzyła tłuczkiem w głowę.

W efekcie ogłuszony Brajan na czworakach opuścił mieszkanie. Poczuła się zwyciężczynią tego starcia. W końcu to ona go powaliła.

– Szczęśliwego Nowego Roku! Mój na pewno będzie wolny i szczęśliwy! – powiedziała z przyklejonym do twarzy uśmiechem.

Wyrzuciła mu jeszcze jego sportową kurtkę i czapkę złodziejkę. Mocno trzasnęła drzwiami. Nawet nie miała ochoty podglądać go przez wizjer. Wewnątrz gotowała się. Sama chciała zakończyć tę relację, ale przez zawirowania z rolą w serialu i stresem z tym związanym nie potrafiła znaleźć czasu na poważną rozmowę. Chciała rozstać się z Brajanem w zgodzie, ale wyszło jak wyszło. Czasem warto realizować swoje plany od razu, bo coś takiego jak lepszy moment po prostu nie istnieje.

Podeszła do okna, żeby orzeźwić się świeżym powietrzem (o ile warszawskie powietrze w ogóle można nazwać świeżym). Pragnęła przede wszystkim, aby ochłodził ją wiatr. Przez tę całą poranną akcję jej ciało weszło w zaawansowane stadium nadpotliwości.

Z salonowego okna zawsze widziała szarą ścianę sąsiadującego z nią blokowiska. Przez noc na tej ścianie pojawił się rysunek męskiego członka. Dosłownie. I to w rozmiarze, o którym mogliby jedynie pomarzyć wszyscy jej byli. Domyśliła się, że było to dzieło ulicznej patologii.

– Przynajmniej sobie popatrzę, bo od dziś kończę z facetami. Pieprzcie się! – wykrzyczała z okna. Siwa staruszka słysząc te słowa przeżegnała się i omal nie padła krzyżem na betonowy chodnik. Lada chwila zaczęłaby wyśpiewywać cały repertuar Arki Noego.

Aby kompletnie nie zmarnować tego szalonego poranka, Agata postanowiła przygotować się na spotkanie, które kilka dni temu przełożyła. Wtedy strasznie rozbolał ją żołądek. Podejrzewała, że to przez biszkopt z kaszanki, który przygotował Brajan. Jeszcze nigdy aż tak nie wykręciło jej jelit.

Nałożyła na twarz maseczkę nawilżającą, dwie kostki lodu zawinęła w torebkę foliową i na tak przygotowanej skórze zrobiła nimi masaż. Prosty zabieg idealnie odświeżył i rozświetlił jej cerę. Po tym jak pewna kosmetyczka nieelegancko ogoliła jej okolice bikini, jakby chciała stworzyć tam zadanie „połącz kropki”, Agata omijała salony piękności. Od tamtej pory zabiegi pielęgnacyjne przeprowadza sama. Na koniec stonizowała twarz hydrolatem z róży damasceńskiej. Jej cudny zapach rozniósł się po mieszkaniu. Poczuła się, jakby znalazła się w kwiaciarni.

Odblokowała ekran iphone’a. Zaczęła wczytywać się w SMS-yz życzeniami, które przez całą noc masowo rozgrzewały jej komórkę. Po przebrnięciu przez pierwsze wiadomości straciła najmniejszą nadzieję, że ktoś na Nowy Rok pożyczy jej zdrowia, szczęścia, powodzenia, spełnienia marzeń – a tego było jej teraz trzeba. Wszyscy skupili się na życzeniach rozwoju jej życia uczuciowego, najlepiej od razu w kierunku zaślubin, wesela z pieczonym prosiakiem i małego dzieciątka. Dokładniej gromadki dzieciąt. Każdy twierdził, że bez miłości nie da się żyć. Tymczasem ona w tej kwestii zgadzała się z doktorem House’em, który uważał, że tlen jest ważniejszy. W końcu nie każdy musi być w związku, tak samo jak nie każdy musi być tytułowanym magistrem albo mieć prawo jazdy na tira, a łączenie się w pary, byleby za sześćdziesiąt lat mieć wsparcie przy podtarciu tyłka, wydawało jej się mocno niedorzeczne.

Agatka, kiedy ślub z Brajankiem? Śpieszcie się, bo mi już garsonka z żorżety prawie wypłowiała. No wiesz, ta w której jeżdżę na każde wesele. Nowej nie zamierzam kupować, bo tylko twój ślub w rodzinie został. Zresztą nie mamy pieniędzy, bo kupiliśmy z wujkiem dwie krowy. Szczęśliwego Nowego Roku i dużo miłości – życzy wujostwo z Obornik.

Agatka, czy może jesteś w ciąży? Dwadzieścia osiem lat to już najwyższa pora! Po trzydziestce ci macica siądzie, a nawet jakbyś teraz zaciążyła, to tylko cesarka cię czeka. Pamiętaj, że nie ma nic lepszego dla dzieciaka, niż naturalny poród, a ty masz dobre biodra do rodzenia. Utul mocno swojego Brajanka! Kochajcie się!

Całuję. Ciotka Regina

Cudownych orgazmicznych odlotów w Nowym Roku, życzy Żaneta J

PS. Widziałam Brajana w Biedronce. Kochana, ale on ma mięśnie… Wow, zazdroszczę ci tego materiału do kucia i erotycznych pieszczot. Podzielisz się nim ze mną? Pewnie jest zajebisty w łóżku i robi tam cuda! Ale ci się trafiło. Zresztą tak jak ze wszystkim.

Szczęściara z ciebie!

– To istne znęcanie się nad człowiekiem – rzuciła pod nosem, po czym zaznaczyła wszystkie SMS-y i przeniosła do kosza. Następnie zadzwoniła do przyjaciółki Violki, charakteryzatorki, z którą poznały się w teatrze.

Viola niemal każdą wolną chwilę poświęca na nadrabianie wszystkich odcinków „Mody na sukces”, żeby zrozumieć, o co w tym serialu chodzi. W przeciwieństwie do Agaty, z rozgorączkowaniem poszukuje idealnego partnera, a każdą nieudaną relację analizuje na lateksowej kozetce u psychoterapeuty. Tam od opiętego w rurki, wystylizowanego, z przystrzyżonym (oczywiście przez barbera) zarostem, opalonego na heban, noszącego się w dziwnych, za każdym razem innych, ale podobno najmodniejszych okularach sezonu, pana dowiaduje się, że przyczyną rozpadu jej relacji jest to, że nie daje mężczyznom oddechu i przestrzeni.

Taki argument kompletnie do niej nie przemawia. Viola uważa, że przestrzeń potrzebna jest do gry w tenisa, a w związku kobieta jest pełnoprawną właścicielką faceta i – cokolwiek to znaczy – dysponuje i zarządza jego osobą. Po takiej konsultacji wraca do pustego mieszkania z uszczuplonym o pięćset złotych portfelem, bo dokładnie tyle z VAT-em kosztuje ją pudełko chusteczek, które zużywa w towarzystwie swojego eksperta od związków, którego status związku na facebooku występuje w kategorii „to skomplikowane”.

– Czy ty wiesz, że Ridge odkrył, że ta pucołowata blondyna – z nerwów zapomniałam jej imienia – go zdradza? I to w jego własnym łóżku, na jego kaszmirowej pościeli. Ja bym w życiu nie zdradzała faceta z taką kasą. – Violka bez żadnego powitania, już od pierwszych słów przeżywała losy jednego z przystojnych Forresterów, widocznie niepomna tego, że przecież to Agata ma prawdziwe życie. – Czy mówiłam ci, że kupiłam sobie ukulele? Terapeuta powiedział, że muszę mieć rozwijające zajęcie, jakąś pasję, jak to nazwał. Ukulele po to, żeby nie myśleć o facetach. Bo wiesz – nagle cmoknęła – jakbym sobie kupiła flet, to od razu myślałabym o facetach, a ukulele jest jednak takie bezpłciowe. No chyba nie jestem aż takim tłumokiem, żeby się nie nauczyć grać na czterech strunach – mówiła bez przerwy.

– Brajan odszedł – poinformowała Agata, a męczący słowotok Violki przełączyła na głośnomówiący.

Natychmiast sięgnęła po neonowy lakier do paznokci. Podobno wszelkim życiowym rewolucjom powinna towarzyszyć nowa fryzura, ale Agata póki co postanowiła zmienić kolor płytek paznokci. Jeśli przyjdzie jej do głowy metamorfoza, to znowu przefarbuje się szamponetką, bo zaufanie do fryzjerów również straciła. Ostatni, podobno najlepszy, uwielbiany przez gwiazdy stylista fryzur w Warszawie zamiast ufarbować ją na jasny kasztan, doprowadził do tego, że wyszła z luksusowego salonu z włosami o barwie sraczkowatej. Brajan i tak nie zauważył żadnej zmiany, za to ona miała wrażenie, jakby wszyscy pasażerowie tramwaju, którym wracała, odwrócili się od niej, myśląc, że padła ofiarą gołębiej biegunki na warszawskiej starówce.

– Co? – Violka w przeciągu milisekundy zaczęła płakać, beczeć, dusić się i dławić. Agacie wydawało się, że słucha jelenina rykowisku. – Byłaś przy nim, jak odchodził? – zapytała, mocno pociągając nosem.

– A jak myślisz? No pewnie, że byłam.

– Kiedy to się stało?

– Dzisiaj rano.

– Zdążyłaś mu coś powiedzieć czy nagle zgasł? – Przyjaciółka ponownie zaczęła wydawać z siebie nieludzkie odgłosy.

– Nagadałam mu, żeby się bujał, ale dopiero teraz mam ochotę mu więcej wygarnąć.

– Dobrze, że miałaś szansę zamienić z nim chociaż słowo. Moja matka do tej pory przeżywa, że nie mogła pożegnać się z moim ojcem, jak odchodził, ale on odszedł, jak spała.

– Ja też spałam. Obudził mnie i nawet nie wyobrażasz sobie, co mi powiedział.

Agata miała rację. Wyobraźnia Violki nie była przestrzenią do kreatywności i puszczania wodzy fantazji. Ona mało kiedy zajmowała się myśleniem, bo zwykle bujała w obłokach albo myślała o facetach.

– Musiał odchodzić w niebywałych cierpieniach, skoro cię obudził. Przecież ciebie nie ruszyłby nawet chór ligawek w połączeniu z przemarszem wojsk napoleońskich, do którego przygrywaliby Rolling Stonesi i Rodowicz z całą ekipą swoich chórzystów. No mów szybko, co powiedział. – Nie potrafiła już pohamować łez, jak i ciekawości. Chciała poznać wszystkie szczegóły tego przerażającego odejścia.

– Mówił coś o tym, że nie czuł się wspierany, potrzebny, że byłam wobec niego obojętna. Tylu bredni w życiu nie słyszałam. Normalnie jakiś maraton uśmiechu.

– On miał rację. Przez ten cały szał telewizyjny i ścianki rzeczywiście trochę o nim zapomniałaś. To ostatecznie mogło go wykończyć. – Violka ponownie dostała napadu rozpaczy i zatrąbiła niezliczoną ilość razy w słuchawkę. – Nie zauważyłaś, że on był w stanie agonalnym! – wydusiła z siebie po tym całym nosowym koncercie.

– Aha, czyli ty też uważasz, że jestem temu winna? – zapytała mocno poirytowana.

– Po prostu nie mogę w to uwierzyć. Przecież widziałam was parę dni temu. Wyglądał normalnie, a nie na takiego, który miałby zaraz… – nie dała rady wypowiedzieć słowa „kojfnąć”, które miała już na końcu języka.

Violka z energią stadionowej cheerleaderki kibicowała temu związkowi, ale coraz częściej zauważała, że miłosne płomienie, którymi oboje jarali się na samym początku, przygasły. Dawała więc Agacie rady przeczytane w archiwalnych numerach „Bravo Girl”, w które zaopatrywała się na stoiskach z nieaktualną prasą, między innymi żeby bardziej doceniała Brajana, ale ta w ogóle nie brała ich do serca i zaliczała do kategorii rad, które w pierwszej kolejności należy potłuc o kant tyłka.

– Ten parszywiec przygotowywał się do tego już jakiś czas. Był nawet spakowany. Wziął mnie z zaskoczenia, a wiesz, że ja nie znoszę zaskoczeń – mówiła Agata poddenerwowana.

– Moja babcia Zenobia też była przygotowana. Za życia kupiła sobie dębową trumnę i wstawiła do mieszkania zamiast wersalki. Każdego dnia po przebudzeniu oglądała wszystkie emitowane w telewizji prognozy pogody, aby na ich podstawie przygotować dla siebie stylizację trumienną. Nie chciała być pośpiesznie pochowana w garsonce z papieru i butach z brystolu. Jeśli zapowiadano słoneczny dzień, ubierała kostium z wiskozy i koszulę z kołnierzykiem. Jeśli ogłaszano, że dzień będzie chłodniejszy, zakładała grube rajstopy z klinem i spodnie, dodatkowo sweterek z wełny merynosów, szalik i rękawiczki. Jeżeli przewidywano opady, wkładała płaszcz przeciwdeszczowy. Jedynie perłowy różaniec zawsze miała ten sam. Malowała jeszcze usta wyschniętą szminką i rozczesywała włosy szczotką ryżową. Tak przygotowana kładła się do trumny i czekała. Czekała tak kilka lat. Jak tylko śmierć po nią przyszła, musiała być najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, a właściwie pod ziemią, a w zasadzie wszędzie, gdziekolwiek trafiła. Ciekawe, czy Brajan też jest teraz szczęśliwy.

Agata malując paznokcie, dokładnie, żeby nie pozostawić odprysku, przestała słuchać monologu przyjaciółki. Była już przyzwyczajona do tego, że Violka miewa odjazdy i mówi od rzeczy. Tak więc opowieścią o babci i jej trumiennych przygotowaniach nie zajmowała sobie głowy.

– Ciekawe, czy Brajan się wyspowiadał… – zastanawiała się Violka. – Bo moja babcia tak.

– On całe życie żył w grzechu – odbąknęła Agata, będąc myślami już zupełnie gdzieś indziej.

– Coś jeszcze ci powiedział, zanim odszedł?

– Ach, uprawiał jakiś bełkot. Nie dało się tego jego plucia słuchać.

– No jak to przy odejściu…. Człowiek wtedy traci świadomość. On musiał być dramatycznie wycieńczony. Biedactwo. Niech mu ziemia lekką będzie, a aniołki rozpieszczają, a najlepiej cycate anielice. Coś mu się tam w końcu należy.

– Jaka ziemia? Jakie cycate anielice? Gadasz jak potłuczona. Mam mu jeszcze dobrze życzyć, za to, co mi nagadał? Jego niedoczekanie! – Agata skończyła malować paznokcie lewej ręki.

– Ciężko będzie ci teraz takiego amoro amaro znaleźć. On miał wszystko. Od urody, przez inteligencję i wdzięk, po ten zmysł kulinarny. Jak on nam wtedy tego kraba na parze udusił i to foie gras przygotował, pamiętasz? I tę zupę z kiszonych cytryn.

– Pamiętam doskonale. Żarłaś wszystko jak nornica, a twoje kubki smakowe dostawały orgazmu.

– Wstyd się przyznać, ale orgazm po zjedzeniu tego kraba był najlepszym, jaki kiedykolwiek miałam, a ty nawet parówki rozgotowujesz i wyglądają, jakby miały przepuklinę. Zobaczysz, będziesz teraz głodna chodziła. Ja ci zamówię jakiegoś kebaba albo sałatkę colesław. Mogę przesłać ci darmowe kody na kurczaki do KFC. Mam też piętnastoprocentowy rabat do tej pizzerii, którą prowadzi Arab. Ten Lindan czy jak mu tam było… No nie pamiętam. Ale chodzi o tego, który mi się kiedyś podobał, ale nie potrafiłam się z nim dogadać, bo przecież nie znam arabskiego.

– Violka, ty z polskim sobie ledwo radzisz.

– Ja operuję językami, ale nie fonetycznie. Przeważnie w miłości francuskiej, więc się odwal.

– Taaaa… – Agata prychnęła. – A co do jedzenia, to chyba jeszcze istnieje coś takiego jak paprykarz albo ananasy w puszce. Parówki podobno można ugotować pod kranem z gorącą wodą, nadziane na widelec. Czubaszek tak gotowała. Zresztą to uwielbienie Brajana do kuchni mnie wkurzało. Przecież my nawet seks uprawialiśmy na łyżeczkę.

– Bo z ciebie jest niezła chochla – zażartowała Violka, chociaż nie było jej do śmiechu.

– Słuchaj, nie ma co analizować. Kończę z facetami! – stwierdziła nagle Agata z lekkością w głosie. – Z Iwo, Michałem, Miłoszem, Adamem, Olkiem, Marcinem, Pawłem, dwoma Jaśkami, trzema Rafałami i pięćdziesięcioletnim Izydorem też mi się nie udało. Najwidoczniej nie jestem predysponowana do bycia w związku. Mam inne rzeczy do roboty, niż wdzięczenie się do faceta. I nie mam zamiaru stać w oknie i krzyczeć: gdzie jesteś, Romeo! Miłość nie jest najważniejsza w życiu, a ja nie jestem jej głodna. Dziś dowiem się, jakie plany ma wobec mnie dyrektor programowy, jeżeli w ogóle jakieś ma. Prawdopodobnie będę potrzebowała nowej pracy, a nie faceta.

– Szkoda, że nie byliście małżeństwem. Moja ciotka Alfreda dostała po mężu gruby szmal z ZUS-u, KRUS-u, MOPS-u, już sama nie wiem skąd, ale dostała. Wstawiła sobie nowy piec w domu i wymieniła wszystkie kafle. No i pierwszy raz w życiu była na manicure tytanowym. Pierwszy manicure w wieku siedemdziesięciu lat to normalnie jak utrata dziewictwa.

– A ja niczego nie dostanę. Może jedynie odezwie się do mnie jakieś schronisko i z litości ofiarują mi kota – zaśmiała się. – Już mnie boli głowa od twoich bredni, a i tak odbieram tylko co dziesiąte słowo. Gadasz coś kompletnie od czapy.

– Naprawdę ci współczuję. Przed tobą trudny czas żałoby i pochówku. Można powiedzieć, że byliście ze sobą do grobowej deski. – Violka znowu zaczęła płakać i dusić się śliną.

– Już go pochowałam i nie mam zamiaru opłakiwać. Skończmy ten temat.

– Chyba musiałaś się nieźle nafaszerować tabletkami, bo jesteś wyjątkowo spokojna. Ja bym ryczała jak bóbr, ale ty zawsze potrafisz wszystko przyjąć na klatę z jakimś takim wyjątkowym spokojem.

– Właśnie, że jestem niespokojna. Mój puls pewnie jest na poziomie szczytu Rysów.

– Z drugiej strony dobrze, że nie mieliście ślubu. Jako wdówka też mogłabyś się już pogrzebać. Wdówki kompletnie nie mają brania. Wiem, bo moja ciotka Kunegunda jest wdówką.

– Powtarzam! Zero facetów. Zresztą ja nie pasuję do ram związku – powiedziała, przedrzeźniając niedawno słyszane słowa Brajana. Dopiero teraz wracało do niej wszystko, co mówił.

Violka dostała kolejnego napadu rozpaczy. Teraz wzbiła się na prawdziwe wyżyny.

– Czemu ty tak wyjesz? – zapytała zdziwiona Agata. – Przecież on ode mnie odszedł. I chwała mu za to, ale nie rycz tak.

– Fajny facet – westchnęła. – Tacy odchodzą, a zostaje sam ściek. Życie jest brutalne – stwierdziła zła na świat. – A zawołałaś księdza? Jakieś namaszczenie by się przydało.

– Namaściłam go sama. Zamiast kropidła użyłam drewnianego tłuczka do schabowych. Dostał w łeb, aż mu się oczy wywinęły.

– Agata! – zawyła Viola. – Czy ty chcesz powiedzieć, że ukróciłaś jego męki?

– Skoro żalił się, że jest przy mnie taki nieszczęśliwy…

– Jesteś nieobliczalna! A powiedz coś o szczegółach pochówku?

– Mówiłam ci, że sam się spakował. Zabrał prawie wszystko: solniczkę, durszlak, praskę, wałek do ciasta, blender. Ta hiena cmentarna ekspres do kawy też wyniosła. Zaraz sprawdzę, czy światełko z lodówki również wykręcił.

– Po co mu to wszystko? – zastanawiała się przyjaciółka. –Przecież trumna nie ma kieszonek…

– Jaka trumna? – zapytała Agata.

– Czekaj na mnie i nigdzie się nie ruszaj. Zaraz do ciebie przyjadę, bo jeszcze zrobisz coś głupiego. Musisz obdzwonić rodzinę i znajomych.

– Chyba cię pogięło! Mam wszystkim opowiadać, co się stało?

– A byli już z zakładu?

– Jakiego zakładu? Chyba utylizacji odpadów! – zareagowała Agata wybuchem śmiechu.

– No pogrzebowego.

– Po co? – zagrzmiała.

– A gdzie chcesz go trzymać? Przecież on zaraz zacznie się rozkładać.

– Kto? – podskoczyła.

– Jeju! Nie sądziłam, że jesteś w takim szoku. Zamówię ci woalkę z Zalando, bo pewnie nie masz głowy do zakupów, a na ceremonii musisz prezentować się stylowo. Koniecznie czarna mini, wysokie szpilki i piersi na wierzch. Najlepiej idź bez stanika i posmaruj nogi nabłyszczaczem, żeby wyglądały glamour. Na pewno będą jego kuzyni, przystojny szwagier, jacyś wujkowie, a Brajan przecież miał dobre geny.

– Jakim pogrzebie? – Agata już niczego nie rozumiała. – Violka, ciebie coś do reszty opętało… – nagle urwało jej głos. – Łomatko! – zatrzęsła się, bo doszło do niej, jak niepoważnie rozmawiają. – Ty mnie źle zrozumiałaś!

Z tego wszystkiego runęła na kanapę.

– Brajan żyje! – zawołała tak donośnym głosem, że huk przebił się przez piętra całej kamienicy.

Violetta znowu zalała się łzami, bucząc coś do słuchawki. Agata nie miała siły tego kontynuować. Rozłączyła się. Dłuższa rozmowa z tą dziewczyną mogła doprowadzić do nieodwracalnych zmian w mózgu.

– Horror! Horror! Horror! – wykrzykiwała Agata z głową wsuniętą pod pluszową poduszkę. Gdyby Violka była teraz obok niej, doszłoby do brutalnego mordu gołymi rękami. I teraz naprawdę pojawiłby się trup.

Rozdział 2

Rysiek Kociokwik pierwszego listopada wkroczył w drugą ćwierć swojego życia i dokładnie to wydarzenie sprawiło, że przestał dostrzegać jakikolwiek sens swojego istnienia. Od prawie dwóch miesięcy budził się z takim samym poczuciem. Z poczuciem braku życiowych perspektyw, stagnacji, niemocy i utraty nadziei. Nigdy aż tak głęboko nie przeżył swoich urodzin. Co prawda, nigdy nie były one radośnie obchodzone, bo każdy z członków jego rodziny i znajomych w dniu pierwszego listopada stawiał świeczki na grobach swoich zmarłych, niż na torcie dla niego.

Chłopak nigdy nie miał tak życiowego kaca jak teraz. Tego urodzinowego dnia zorientował się, że czas przeleciał mu przez palce, a on nie ma ani jednego powodu, by święcić sukces swojego dwudziestopięciolecia. Niby w podstawówce wygrał zawody kiszenia kapusty na szkolnych obchodach Dnia Rolnika, ale ten sukces już się przedawnił. Aktualnie jego życie wypełniały porażki odnoszone na każdym polu, a to wyjątkowo zaczęło mu już przeszkadzać.

– Ten nasz Rysiek chyba nigdy się nie ogarnie. On nawet nie ma zdolności kredytowej. Zresztą ani studiów, ani porządnej pracy, a fakt, że nie mamy synowej, doprowadza mnie do furii. Ja nie wiem, kto go pochowa, jak nas zabraknie. Marian, my już nie mamy osiemnastu lat! – stwierdziła jego matka Bożena, wyrywając sobie siwe włosy z głowy. – Ktoś go musi asekurować w życiu. Jakaś kobieta oczywiście. No i nie byle jaka, rzecz jasna.

Te słowa mocno poirytowanej mamy podsłuchał, gdy „po cichu” rozmawiała z ojcem, kiedy jadąc na Cmentarz Powązkowski odwiedzili go z życzeniami w Warszawie.

Przybity tym, co usłyszał, i faktem, że jego niepowodzenia są dostrzegane przez innych, Rysiek zaplanował, że ostatni dzień roku spędzi na scenie estradowej, jaką będzie łóżko, w towarzystwie jaśka pod głową i opatulony poliestrową kołdrą. Nie czuł potrzeby świętowania i wyrażania radości z kończącego się roku. Tym bardziej nie miał ochoty rozpoczynać nowego. Zwłaszcza, że nic nie wskazywało, że nadchodzący rok będzie lepszy od tych dwudziestu pięciu, które minęły.

– Gdzie to szczęście w moim baku? – pytał sam siebie. –Żebym mógł powiedzieć, że coś mi się w życiu udało, musiałbym wygrać milion w lotto. Niestety w tym roku nie mam już na to szans. Nikt nie zwolni dla mnie blokady maszyny losującej, bo kumulacji dziś nie będzie – kontynuował wewnętrzny dialog, okraszając go niecenzuralnym słownictwem w różnych spektakularnie skonstruowanych konfiguracjach.

Codzienna praca baristy wpływa diametralnie na pogorszenie jakości jego zdrowia psychicznego i przestaje dawać nawet ułamek satysfakcji. Ciągłe dopytywanie klientów, czy latte ma być na klasycznym, czy podwójnym expresso, albo czy mleko z laktozą, czy bez, mocno mu już uwiera.

– Bez laktozy, bo mam drażliwe jelito, zaparcia, biegunki, bekam i gazy mi się nagromadzają – słyszy po stokroć dziennie.

O problemach jelitowych klientów kawiarni wie więcej, niż ich lekarze rodzinni. Dodatkowo konieczne w jego pracy namawianie ludzi na zestaw z croissantem wydaje mu się niegrzeczne, a filtrowanie i przygotowywanie kawy matcha, której zapach przypomina mu zdechłą rybę, powoduje, że musi wstrzymać pawia, żeby nie przestraszyć gości.

Rysiek nieustająco chce „oddać fartucha”, aby robić coś ciekawszego. Ambitniejszego. Rozwijającego. Niestety zderzył się z realiami. Chłopak, który trzy ostatnie lata spędził przy ekspresie i zna tylko program spieniający mleko, nie jest wymarzonym kandydatem do pracy w filiach korporacyjnych jako asystent administracyjny czy specjalista ds. sprzedaży.

– Nie jestem pewna czy będzie potrafił pan budować relacje biznesowe z naszymi partnerami. Nie ma pan doświadczenia – wątpiła młoda, piegowata rekruterka w falbankach po samą szyję, która starała się udowodnić bezwartościowość Ryśka jako pracownika firmy zajmującej się koordynacją usług czystościowych.

W drugiej firmie sepleniący rekruter z aparatem ortodontycznym z różowymi kulkami zapytał Ryśka o umiejętności analityczne. Ten przerwał rozmowę tłumacząc, że nie będzie opowiadać o swoim życiu seksualnym. Na ogłoszenie do pracy jako operator wtryskarki nie odpowiedział, bo wydawało mu się wyjątkowo podejrzane. Orzeczenia o niepełnosprawności i statusu studenta też nie miał, co wykluczało go w aplikacji na staż w biurze zarządzania odpadami komunalnymi oraz jako ekspedient w dziale sprzedaży uszczelek gumowych i pomp żeliwnych z rozdrabniaczem do szamba. Zresztą nie chciał zaistnieć w szerokim świecie jako sprzedawca komponentów bagiennych. Poszedł też na casting jako model do prezentacji kalesonów termoaktywnych, ale wśród wszystkich wzbudził salwę śmiechu, co najmniej jakby brał udział w castingu do grupy kabaretowej.

Przeczołgano go na kilku dniach próbnych w agencji nieruchomości, następnie w zakładzie wodociągowym, w ośrodku interwencji kryzysowej, z którego wyszedł z jeszcze większym kryzysem życiowym, na recepcji w laboratorium techniki dentystycznej, w którym podczas próbnej praktyki zgubił porcelanowe korony i pomylił czyjeś szczęki, oraz w dziale administracyjnym firmy zajmującej się osuszaniem budynków.

W tym ostatnim miejscu zrozumiał, że trzyletnie utkwienie w kawiarni bardzo zahamowało jego rozwój, a brak biurowych umiejętności jest nie do nadrobienia. Przekonał się o tym dokładnie wtedy, kiedy pomylił ogromną drukarkę z ekspresem do kawy, a do pojemnika z tuszem wlał mleko. Przez cały dzień wszyscy pracownicy łącznie z prezesem stali nad drukarką, dumając nad obecnością białych upławów kapiących spod nośnika. Prezes nie miał innego wytłumaczenia. „Ktoś musiał się pieprzyć na sprzęcie” – stwierdził i zwiększył obowiązki wszystkim pracownikom. Następnego dnia zamontował monitoring, a do sekretariatu zatrudnił ciecia Bogdana, na widok którego sprzątaczka Marysia zapiała i poprosiła, aby ten po godzinach pracy biurowego stróża przeskanował ją na tejże drukarce. Laserowo – to był jej warunek. Bogdan oczywiście nie wyraził sprzeciwu.

Koniec wersji demonstracyjnej.