Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
380 mln wyświetleń na hiszpańskojęzycznym Wattpadzie
6 mln wyświetleń na anglojęzycznym Wattpadzie
1 mln sprzedanych egzemplarzy hiszpańskiej wersji językowej
ON nieziemsko przystojny, niebezpiecznie bezczelny, bajecznie bogaty, zmienia dziewczyny jak rękawiczki
ONA dziewczyna z sąsiedztwa, wrażliwa, nieśmiała, trochę zagubiona, z obsesją na jego punkcie
Czy wspólne hasło do Wi-Fi może obudzić namiętność? Czy namiętność może być początkiem prawdziwej miłości?
ROZPALONE SŁOŃCEM LATO, DRŻĄCE CIAŁA, PRZYSPIESZONE ODDECHY.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 505
Data ważności licencji: 2/24/2028
TYTUŁ ORYGINAŁU:
A través de mi Ventana
© 2019, Ariana Godoy
© 2019, Penguin Random House Grupo Editorial, S.A.U.
Travessera de Gràcia, 47-49. 08021 Barcelona
Published by agreement with Book/lab Literary Agency
Copyright © for the translation by Joanna Gładysek & Natalia Wyględowska
Adaptacja okładki
Katarzyna Bućko
Fotografia na okładce
© Netlix 2023. Used with permission
Grafika w książce
AdobeStock – serduszko/numer – © koltukovs
Redaktorka nabywająca
Eliza Kasprzak-Kozikowska
Redaktorka prowadząca
Agnieszka Narębska
Adiustacja
Ida Świerkocka
Korekta
Natalia Hipnarowicz
Łamanie
Izabela Kruźlak
Opieka redakcyjna
Natalia Hipnarowicz
Opieka promocyjna
Paulina Sidyk
ISBN 978-83-240-9439-4
Flow Books
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
e-mail: [email protected]
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2023
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Weronika Panecka
1
Wszystko zaczęło się od hasła do wi-fi.
Może i brzmi banalnie, lecz w dzisiejszym świecie hasło do wi-fi to jedna z najcenniejszych rzeczy, jakie posiadasz. Internet już sam w sobie jest wystarczająco uzależniający, a dodaj do niego jeszcze połączenie bezprzewodowe – i oto masz pod własnym dachem niewyczerpane źródło uzależnień. Znam takich, co woleliby nie wychodzić z domu niż odstawić tę bezcenną używkę.
Żeby potwierdzić znaczenie wi-fi w naszych czasach, muszę podzielić się historią, jaka połączyła mnie z rodziną Hidalgo – jedynymi sąsiadami, z którymi wcześniej przez wiele lat moja mama i ja nie nawiązałyśmy żadnych relacji.
Zacznijmy od tego, że mama wyemigrowała z Meksyku do Stanów Zjednoczonych, gdy była ze mną w ciąży. Zamieszkała wtedy w małym miasteczku w Karolinie Północnej i od tego czasu codziennie ciężko pracuje, by związać koniec z końcem.
Dorastałam więc, będąc świadkinią wielu jej sukcesów, porażek i wysiłków podejmowanych w dążeniu do celu. To wspaniała kobieta, szanowana przez wszystkich, którzy się z nią zetkną, toteż zawsze w sposób zupełnie naturalny budowała relacje z sąsiadami… Nie licząc rodziny Hidalgo. Dlaczego? No cóż, zapewne dlatego, że są bogaci, nieprzystępni i ogólnie dość paskudni. Może kilka razy w życiu powiedzieliśmy sobie „dzień dobry”.
Rodzina ta składa się z pani Sofii Hidalgo, jej męża Juana oraz ich trzech synów: Artemisa, Aresa i Apolla. Mitologia grecka, widać, weszła rodzicom za mocno. Żal pomyśleć, co ci nieszczęśnicy przeżywają w szkole, bo raczej nie ja jedna zwróciłam uwagę na ich niecodzienne imiona. Skąd właściwie tyle o nich wiem, skoro nigdy nie rozmawiamy? Powód mogę podać z imienia i nazwiska: Ares Hidalgo.
Wzdycham, a wokół głowy latają mi wirtualne serduszka.
Choć Ares nie chodzi do mojej szkoły, tylko do prestiżowego prywatnego liceum, ułożyłam swój plan dnia tak, by widywać go jak najczęściej. Powiedzmy, że mam na jego punkcie niezdrową obsesję.
Ares jest moim kraszem od wielu lat, a dokładnie od chwili, gdy jako ośmiolatka ujrzałam go po raz pierwszy. Grał wtedy w piłkę w ogródku za domem. Z upływem lat moja obsesja nieco osłabła, bo nigdy nie udało mi się zamienić z nim słowa ani nawet pochwycić jego spojrzenia. Sądzę, że on nie ma nawet pojęcia o moim istnieniu, mimo że troszkę go „szpieguję” – z naciskiem na „troszkę”, ma się rozumieć…
A jednak moje nieistniejące dotąd relacje z sąsiadami dosłownie za moment ulegną wielkiej zmianie, i to właśnie za sprawą wi-fi, które – jak się okaże – może łączyć nie tylko nasze urządzenia, lecz także nasze zupełnie różne światy.
Włączam piosenkę Imagine Dragons i śpiewam ją na całe gardło, zrzucając przy tym buty. Wróciłam właśnie z mojej wakacyjnej pracy i jestem kompletnie wykończona. Można by się spodziewać, że w wieku osiemnastu lat będę tryskać energią, lecz nic bardziej mylnego. Moja mama twierdzi, że ona ma o wiele więcej energii niż ja, i nie mogę nie przyznać jej racji. Przeciągam się, ziewając przy tym szeroko, a mój pies Rocky, siedzący obok mnie husky syberyjski, robi dokładnie to samo. Mówi się, że psy upodabniają się do właścicieli. Cóż, Rocky jest właściwie moim psim klonem – przysięgam, że czasem wręcz naśladuje moje miny. Krążąc po swoim niewielkim pokoju, przesuwam wzrokiem po wiszących na ścianach plakatach motywacyjnych. Moim marzeniem jest zostać psycholożką i pomagać ludziom. Liczę na to, że uda mi się zdobyć stypendium.
Podchodzę do okna, by popatrzeć na zapadający zmierzch. To mój ulubiony moment dnia, uwielbiam obserwować zachodzące słońce w ciszy ustępujące pola księżycowi. Jakby łączył je jakiś sekretny rytuał, jakby zawarły pakt, na mocy którego nigdy się nie spotkają, mimo że dzielą z sobą majestatyczne niebo. Mój pokój znajduje się na piętrze, mam więc idealny widok.
Jednak gdy tym razem rozsuwam zasłony, to wcale nie zmierzch zwraca moją uwagę, lecz sylwetka osoby siedzącej w ogródku za domem sąsiadów: to Apollo Hidalgo. Od dawna już nie widziałam w tym miejscu nikogo z jego rodziny.
Apollo to najmłodszy z trzech braci, ma dopiero piętnaście lat i – z tego, co słyszałam – w przeciwieństwie do pozostałych jest właściwie całkiem miły. Nie ulega wątpliwości, że w ich rodzinie dominuje gen urody, bo nie tylko wszyscy trzej synowie są niesamowicie atrakcyjni, ale nawet i na ojcu da się zawiesić oko. Apollo ma kasztanowe włosy oraz twarz o pięknie wyrzeźbionych rysach i niewinnym wyrazie, a jego oczy są koloru miodu, jak u jego ojca.
Wpatruję się w niego bez żenady, oparta łokciami o parapet. Na kolanach ma laptop i pospiesznie coś na nim pisze.
Gdzie twoje maniery, Raquel?
W głowie słyszę głos matki przywołujący mnie do porządku.
Powinnam się przywitać?
No pewnie, w końcu to twój przyszły szwagier, nie? – odpowiadam sobie w myśli.
Odchrząkuję i przywołuję na twarz swój najbardziej czarujący uśmiech.
– Dobry wieczór, sąsiedzie! – wołam, machając do niego. Apollo podnosi wzrok z wyrazem głębokiego zaskoczenia.
– Rany! – Zrywa się, a laptop uderza o ziemię. – O kurde! – rzuca pod nosem, podnosząc go i sprawdzając, czy działa.
– Nic mu się nie stało? – pytam. Sprzęt wygląda na drogi.
Apollo wzdycha z ulgą.
– Nie, wszystko porządku.
– Jestem Raquel, twoja sąsia…
Uśmiecha się do mnie przyjaźnie.
– Przecież wiem, w końcu jesteśmy sąsiadami od zawsze.
No przecież on to wie, głupia!
– Jasne – mruczę zawstydzona.
– Muszę już lecieć. – Składa krzesło. – Aha, wielkie dzięki, że dałaś nam swoje hasło do wi-fi. Przez parę dni będziemy bez netu, czekamy na instalację nowej usługi. Miło z twojej strony, że się podzieliłaś.
Zamurowuje mnie.
– Podzieliłam się z wami netem? O czym ty mówisz?
– O tym, że udostępniłaś nam wi-fi, ale w domu nie ma zasięgu i właśnie dlatego tu siedzę.
– Że co? Nie dawałam wam żadnego hasła… – Jestem tak zdezorientowana, że prawie mnie zatyka. Apollo marszczy brwi.
– Ares mi powiedział, że dostał hasło od ciebie.
Serce podskakuje mi w piersi na dźwięk tego imienia.
– W życiu nie gadałam z twoim bratem.
Zapamiętałabym to ze szczegółami, możesz mi wierzyć.
Do Apolla zaczyna docierać, że nie miałam o niczym pojęcia, i jego policzki robią się czerwone.
– W takim razie przepraszam. Ares mi powiedział, że to ty dałaś mu hasło. Strasznie mi głupio.
Kręcę głową.
– Dobra, nie twoja wina.
– Ale skoro nie dostał go od ciebie, to skąd je wziął? Dosłownie przed chwilą korzystałem z twojej sieci.
Drapię się w czoło.
– Nie mam pojęcia.
– W każdym razie to się już nie powtórzy. I jeszcze raz cię przepraszam. – Spuszcza wzrok i znika między drzewami w ogrodzie.
Zamyślam się, wpatrzona w miejsce, gdzie siedział Apollo. Co to miało być? Skąd Ares ma moje hasło? To wygląda jak jakaś zagadka kryminalna, już nawet wyobrażam sobie tytuł: Tajemnica hasła do wi-fi.
Zamykam okno i opieram się o nie. Czyli Apollo zna moje krindżowe hasło. Co za obciach! Ale jak Ares je zdobył? Nie mam zielonego pojęcia. Ares jest nie tylko najprzystojniejszym z trzech braci, ale też najbardziej introwertycznym i tajemniczym.
– Raquel! Kolacja gotowa!
– Już idę, mamo!
Nie zamierzam jednak tak tego zostawić, dowiem się, skąd Ares wziął hasło. To będzie moje prywatne śledztwo CSI. Kto wie, może kupię sobie nawet specjalne ciemne okulary, żeby wyglądać jak zawodowy detektyw.
– Raquel!
– Idę!
Operacja „Hasło do wi-fi” została rozpoczęta.
2
Nienawidzę, kiedy ktoś mnie budzi. To jedna z niewielu rzeczy, których naprawdę nie mogę ścierpieć. Zazwyczaj jestem osobą spokojną i pokojowo nastawioną, ale jeśli mnie obudzisz, poznasz moje najgorsze oblicze. Dlatego gdy nagle budzi mnie jakaś obca melodia, natychmiast zaczynam bełkotać z irytacją. Odwracam się na drugi bok, nakrywając głowę poduszką, ale nie potrafię już zasnąć. Wkurzona, odrzucam poduszkę i siadam, bluzgając pod nosem. Skąd, do cholery, dochodzą te diabelskie dźwięki?
Pojękuję, nieszczęśliwa. Jest północ. Komu przyszło do łba hałasować o tej porze? Żeby to był chociaż weekend… Podchodzę jak zombie do okna, a chłodny powiew zza zasłony przyprawia mnie o dreszcz. Jestem przyzwyczajona do spania przy otwartym oknie, bo nigdy nie było tu problemów z nocnymi hałasami. Teraz najwyraźniej się to zmieniło. Rozpoznaję w końcu tę melodię: to Rayando el sol zespołu Maná. Kręcąc głową, rozsuwam zasłony, by namierzyć źródło dźwięku. Kamienieję na widok postaci siedzącej na niewielkim krzesełku w ogródku Hidalgów. Tym razem to nie Apollo. Serce tłucze mi się w piersi, gdy dociera do mnie, że to nikt inny jak sam Ares.
Gdybym chciała opisać Aresa, zabrakłoby mi zarówno słów, jak i tchu. To najprzystojniejszy chłopak, jakiego w życiu widziałam, a widziałam już wielu przystojniaków. Jest wysoki, świetnie zbudowany, ma mocne nogi i tyłeczek w sam raz do schrupania. Do tego greckie rysy o arystokratycznych kościach policzkowych i nos wspaniałego kształtu. Jego usta są wydatne i zawsze lekko wilgotne, górną wargę wykrojoną ma w kształt serduszka, a dolną zdobi ledwie zauważalny kolczyk.
Jego oczy w kolorze głębokiego błękitu z niesamowitym zielonkawym błyskiem zapierają mi dech w piersiach, ilekroć go widzę. Czarne jak smoła włosy kontrastują z kremowobiałą skórą, opadając niedbale na uszy i czoło. Na lewym ramieniu ma bardzo ładny tatuaż z wijącym się smokiem. Emanuje z niego aura tajemnicy i niebezpieczeństwa, która – choć oczywiście powinna mnie zniechęcać – przyciąga mnie do niego z magnetyczną siłą. Ma na sobie w szorty, conversy i czarny podkoszulek, podkreślający kolor jego włosów. Wpatruję się w niego jak urzeczona, podczas gdy on stuka w klawiaturę laptopa, przygryzając dolną wargę. Co za ciacho!
I wtedy to się dzieje: Ares podnosi spojrzenie i na mnie patrzy. Te cudne niebieskie oczy spotykają się z moimi i mój świat zatrzymuje się w jednej sekundzie. Nigdy jeszcze nie patrzyliśmy sobie w oczy. Mimo woli robię się cała czerwona, choć nie jestem w stanie oderwać od niego wzroku.
Ares unosi brew, a spojrzenie ma zimne jak lód.
– Potrzebujesz czegoś? – Jego głos wyprany jest z wszelkich emocji. Przełykam ślinę, próbując dobyć z siebie głos. Jego wzrok mnie paraliżuje. Jakim cudem ktoś tak młody może być tak onieśmielający?
– Ja… Cześć – jąkam się. On nie odzywa się słowem, dalej się we mnie wpatrując, co stresuje mnie coraz bardziej. – Ja… Eee, obudziła mnie twoja muzyka.
Właśnie rozmawiam z Aresem Hidalgo! Bosz, tylko nie zemdlej, Raquel. Oddychaj, oddychaj!
– Masz dobry słuch, twój pokój wcale nie jest tak blisko.
To wszystko? Nawet nie przeprosi za to, że mnie obudził? Znów patrzy w laptop i coś tam na nim pisze. Wykrzywiam usta w wyrazie irytacji. Po paru chwilach zauważa, że nie ruszam się z miejsca, i znów się we mnie wpatruje, unosząc brew.
– Potrzebujesz czegoś? – powtarza z nutą zniecierpliwienia. Ośmiela mnie ten ton.
– Tak, właściwie to chciałam z tobą porozmawiać. – Zachęca mnie gestem, żebym kontynuowała. – Korzystasz z mojego wi-fi?
– Tak. – Nawet się nie zawahał przy odpowiedzi.
– Bez mojej zgody?
– Tak.
Boże, co za niespotykana bezczelność!
– Nie powinieneś tego robić.
– Wiem. – Wzrusza ramionami, by podkreślić, jak bardzo ma to gdzieś.
– Skąd wziąłeś moje hasło?
– Miałem piątkę z informatyki.
– Chcesz powiedzieć, że złamałeś prawo, żeby je zdobyć?
– W sumie to tak, musiałem zhakować twój komputer.
– I mówisz to tak spokojnie?
– Szczerość jest jedną z moich wielu zalet.
Zaciskam zęby.
– Co z ciebie za… – On czeka spokojnie, aż go obrażę, ale to jego spojrzenie zaćmiewa mi umysł, więc nie mogę wpaść na nic oryginalnego i w końcu decyduję się na klasykę. – Co z ciebie za idiota.
Unosi kąciki ust w lekkim uśmieszku.
– Ale mi dowaliłaś! Znając twoje hasło, spodziewałem się po tobie czegoś bardziej kreatywnego. – Pieką mnie policzki i wyobrażam sobie, jaka muszę być w tej chwili czerwona. On zna moje hasło – mój wieloletni krasz zna moje żenujące hasło.
– Idea hasła jest taka, że prawie nikt nie powinien go znać. – Spuszczam głowę.
Ares zamyka laptop i rozbawiony koncentruje na mnie całą uwagę.
– Wiem na twój temat o wiele więcej, niż sądzisz, Raquel. – Gdy słyszę, jak wymawia moje imię, czuję motyle w brzuchu.
Próbuję przybrać postawę świadczącą o pewności siebie.
– Och, doprawdy? Ciekawe jakie.
– Wiem na przykład, jakie strony odwiedzasz, kiedy wszyscy inni już śpią. – Zszokowana, otwieram usta, by zaraz szybko je zamknąć. O Boże! On zna moją historię przeglądania, zaraz spalę się ze wstydu! Odwiedzałam tyle różnych stron porno… oczywiście tylko z ciekawości.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
Uśmiecha się.
– Myślę, że wiesz.
Nie podoba mi się, dokąd zmierza ta rozmowa.
– Tak czy inaczej, nie w tym rzecz. Przestań korzystać z mojego wi-fi i hałasować w środku nocy.
Ares wstaje z krzesła.
– Bo co?
– Bo… pożałujesz.
Wybucha szorstkim, choć bardzo seksownym śmiechem.
– Naskarżysz na mnie swojej mamusi? – pyta drwiąco.
– Żebyś wiedział. A jeszcze lepiej twojej. – Czuję się względnie bezpieczna, stojąc we własnym oknie, ale podejrzewam, że byłoby inaczej, gdybym stała z nim teraz twarzą w twarz. On wkłada ręce do kieszeni szortów.
– Będę korzystał z twojego wi-fi i nic na to nie poradzisz.
– Zobaczysz, że poradzę.
Wyzywająco patrzymy sobie w oczy.
– Nic nie możesz zrobić. Jeśli powiesz mojej matce, po prostu zaprzeczę, a ona uwierzy mnie. Z kolei jak powiesz swojej, to dowie się, na jakie wchodzisz strony, kiedy nikt cię nie widzi.
– Szantażujesz mnie?
Pociera podbródek, jakby się zastanawiał.
– Nie nazwałbym tego szantażem, raczej układem. Ja dostaję to, czego chcę, a ty możesz w zamian liczyć na moje milczenie.
– Milczenie o czymś, czego dowiedziałeś nielegalnie, to ma być sprawiedliwy układ?
Ares wzrusza ramionami.
– Nie słyszałaś, że życie jest niesprawiedliwe? – Wkurzona, zaciskam zęby. On jest nie do zniesienia, nawet jeśli wygląda cudownie w tym świetle księżyca. – Jeśli to wszystko, co miałaś mi do powiedzenia, to wybacz, ale mam coś ważnego do zrobienia. – Odwraca się, bierze laptop i ponownie siada na krześle.
Nie przestaję się w niego wpatrywać, choć nie umiałabym powiedzieć, czy to dlatego, że okazał się takim idiotą, czy raczej dlatego, że – mimo wszystko – moje uczucia dla niego nie całkiem jeszcze zniknęły. Tak czy inaczej, powinnam wreszcie wrócić do środka, bo ten nocny chłód robi się naprawdę nie do zniesienia. Zamykam okno i w poczuciu porażki wracam do ciepłego łóżka. Mój iPhone wibruje na nocnej szafce. Kto do mnie pisze o tej porze?
Otwieram wiadomość i aż mnie zatyka ze zdumienia.
OD: nadawca nieznany
Dobrej nocy, Wiedźmo.
Z poważaniem
Ares
Prycham z irytacją. Kogo on nazywa wiedźmą? I skąd, do cholery, wziął mój numer? Najwyraźniej cała ta sprawa z Aresem szybko się nie skończy, jednak grubo się myli, jeśli sądzi, że będę siedzieć z założonymi rękami.
Zadarłeś z niewłaściwą sąsiadką!
3
– Że co? – Daniela, moja najlepsza przyjaciółka, jeszcze z dzieciństwa, omal nie pluje mi w twarz napojem, który akurat miała w ustach. Siedzimy w najmodniejszej knajpce w mieście.
– To, co słyszałaś – wzdycham, grzebiąc słomką w pomarańczowym sorbecie. Daniela szczerzy się, jakbym właśnie powiedziała, że wygrałam w totka. Czarne włosy okalające jej twarz wyglądają dobrze nawet wtedy, gdy się nie uczesze. Strasznie jej tego zazdroszczę, oczywiście w pozytywnym sensie.
Daniela jest w moim życiu, odkąd pamiętam. Nasza przyjaźń rozpoczęła się jeszcze w przedszkolu, w momencie, gdy wsadziła mi do ucha ołówek. Tak, to trochę niekonwencjonalny początek wielkiej przyjaźni, ale takie już obie jesteśmy: niekonwencjonalne i trochę walnięte. W każdym razie zgrałyśmy się idealnie. Jeśli to nie przyjaźń na całe życie, to nie wiem, jak inaczej mogłabym ją nazwać.
Dani wciąż ma na twarzy ten głupawy uśmiech.
– No to czemu robisz taką niezadowoloną minę? Przecież tu chodzi o Aresa, twoją niespełnioną miłość co najmniej od siódmego roku życia.
– Nie słyszałaś, jak on mnie potraktował?
– Mniejsza o to, ważne, że w ogóle potraktował. Raquel, gadał z tobą i teraz wie o twoim istnieniu. To zawsze jakiś początek, na pewno lepszy niż obserwowanie go z daleka jak jakaś stalkerka.
– Wcale go nie stalkuję!
Dani przewraca oczami.
– Serio? Jakbym nigdy nie widziała, jak łazisz za nim po kryjomu.
– Chyba żartujesz! To czysty przypadek, że czasem mi gdzieś mignie, gdy idę ulicą.
– Jak idziesz ulicą czy jak chowasz się po krzakach?
– Nieważne. – Ucinam niewygodny temat. – W każdym razie liczę na twoją pomoc, bo muszę coś zrobić, żeby przestał łączyć się z moim wi-fi. Nie zamierzam mu tak łatwo odpuścić.
– To czemu nie zmienisz hasła?
– Żeby znów mi zhakował kompa? Nie, dzięki.
Dani wyciąga puderniczkę i przegląda się w lusterku, poprawiając włosy.
– Nie wiem, co ci powiedzieć, skarbie. Może poprosimy o pomoc Andresa?
– Marny pomysł. I powtarzam ci po raz ostatni, Dani, ten chłopak ma na imię André, bez „s”.
– Co za różnica. – Wyjmuje pomadkę i zaczyna pokrywać usta intensywną czerwienią. – Jako klasowy nerd chyba zna się na kompach.
– Naprawdę musisz to robić akurat tutaj? Nie jesteśmy u ciebie w domu – komentuję, choć wiem, że tylko tracę czas. – Tak, myślę, że musi się znać na komputerach, w końcu to on pomógł Francisowi w projekcie z informatyki.
– No właśnie. – Dani chowa kosmetyki i podrywa się z miejsca. – Widzisz, że zawsze mam dla ciebie jakieś rozwiązanie? – Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, ale ona jeszcze nie skończyła. – Ale poza tym mam też dla ciebie pewną radę. Wiesz jaką?
– Żebym dała sobie z nim spokój?
– Dokładnie. Szkoda twojego czasu.
– Tylko że on jest taki… – wzdycham. – Idealny.
Dani puszcza mój komentarz mimo uszu.
– Muszę do łazienki, zaraz wracam.
Odwraca się i odchodzi, odprowadzana spojrzeniem przez kilku chłopaków siedzących przy sąsiednich stolikach. Dani jest wysoka i zgrabna, a dodatku potrafi świetnie podkreślić swoje atuty. Muszę przyznać, że przyjaźnię się z jedną z najlepszych lasek w szkole.
Pociągam przez słomkę ostatni łyk roztopionego sorbetu. Jest piekielny upał, ale mnie on nie przeszkadza, przeciwnie – delektuję się nim. Nie chcę, żeby lato się skończyło, bo to oznacza powrót do szkoły, a szczerze mówiąc, trochę się boję ostatniej klasy liceum.
Mój umysł znów wraca do Aresa. Przypominam sobie jego głos i ten arogancki śmiech z poprzedniej nocy. Już wcześniej podejrzewałam, że Ares nie ma najlepszego charakteru. Obserwując go przez tyle czasu, zauważyłam, że wszystko robi w sposób chłodny i skrupulatny, trochę jak robot pozbawiony uczuć. Jednak gdzieś w głębi serca wciąż jeszcze liczę na to, że może się mylę i że tak naprawdę to czuły i wrażliwy chłopak.
W moim telefonie rozlega się dźwięk przypomnienia. Sprawdzam: „trening”. Uśmiecham się uradowana. W każdy wtorek i czwartek o piątej po południu drużyna piłkarska z liceum Aresa trenuje na miejskim stadionie niedaleko mojego domu.
Chowam komórkę i płacę rachunek. Następnie staję oparta o ścianę naprzeciwko łazienki, czekając na Dani i drepcząc niecierpliwie w miejscu, aż przyjaciółka raczy się wreszcie pojawić.
Na mój widok unosi brew.
– Myślałam, że zjemy tu kolację.
– Dziś jest trening.
– Chcesz powiedzieć, że zamierzasz mnie porzucić, żeby gapić się na bandę seksownych chłopaków, może nawet bez koszulek? – pyta, ale ja wiem, że żartuje.
– Idziesz ze mną?
– Nie, szpiegowanie facetów to nie moja bajka, wolę bardziej bezpośrednie akcje z rzeczonymi osobnikami, a ty dobrze o tym wiesz. – Puszcza do mnie oko.
– Przestań epatować mnie swoim doświadczeniem. – Przyjmuję w żartach cierpiętniczy ton.
– To przestań być dziewicą. – Pokazuje mi język.
– Może już przestałam. – Wystawiam w odpowiedzi swój.
– No jasne… Daj sobie spokój z zachowaniem dziewictwa dla tego swojego księcia z bajki.
– Dani! Ja niczego dla niego nie zachowuję.
– Dobra, dobra, idź już, żebyś przypadkiem nie przegapiła przeze mnie okazji, by zobaczyć go bez koszulki.
– On nigdy nie zdejmuje koszulki – odmrukuję smutno.
Dani wybucha śmiechem.
– On ma na ciebie zły wpływ, niegrzeczna dziewczynko.
– Dani!
– Już jestem cicho. No idź, umówimy się na kolację innym razem, o mnie się nie martw.
Z płonącymi policzkami wybiegam z lokalu i kieruję się w stronę boiska. Dani jest walnięta, zawsze próbuje mnie zawstydzić takim gadaniem. Może i nie mam doświadczenia z chłopakami, ale wiem to i owo o seksie. Nawet jeśli trochę się rumienię, gdy ktoś porusza ten temat.
Kiedy docieram na stadion, kupuję sobie swój ulubiony ananasowy shake, zakładam ciemne okulary, zakrywam włosy kapturem i siadam na trybunach, żeby podziwiać widoki. Poza mną są tu tylko jakieś cztery dziewczyny.
Chłopaki wyszły już na boisko i rozciągają się w ramach rutynowej rozgrzewki. To drużyna z prestiżowego liceum, ale latem trenują tutaj. Ares biegnie wokół boiska. Ma na sobie szare szorty i zieloną koszulkę z numerem 5 na plecach. W biegu jego czarne włosy falują na wietrze. Gapię się na niego zauroczona, zupełnie zapominając o naszej interakcji z poprzedniej nocy.
Jezu, jaki jest piękny!
Pod sam koniec treningu niebo rozdziera nagle przeraźliwy grzmot i w tym samym momencie zaczyna lać jak z cebra. Zimne krople spadają mi na twarz. Klnę pod nosem i naciągam kaptur szczelnej na głowę. Zbiegam z trybun i szybko przecinam parking. Chłopaki z drużyny też tam są, więc istnieje ryzyko, że Ares mnie zobaczy. Chcę jak najszybciej się stamtąd wydostać, ale w pędzie wpadam na kogoś z impetem.
– Aua! – Chwytam się za nos, jednocześnie podnosząc wzrok. To chłopak z drużyny, wysoki brunet o jasnych oczach, który wygląda, jakby właśnie zszedł z ekranu.
– Nic ci nie jest?
Odpowiadam skinieniem głowy i omijam go, biegnąc dalej. Nagle słyszę jednak głos mojej niespełnionej miłości.
– Czemu stoisz w tym deszczu? – pyta Ares za moimi plecami.
– Zderzyłem się z jakąś dziwaczną dziewczyną. Mimo że leje, była w ciemnych okularach.
„Dziwaczna? Twoja stara” – myślę, próbując dosłyszeć odpowiedź Aresa, ale jestem już za daleko.
Ufff, o mały włos.
Idę teraz najszybciej jak tylko potrafię i wzdycham z ulgą, gdy docieram do wyjścia z boiska. Skręcam w prawo, żeby wrócić do domu. Ulewa trwa w najlepsze, ale po drodze nie ma żadnego miejsca, gdzie mogłabym się schronić, nawet przystanku autobusowego. Nieoczekiwanie słyszę jakieś głosy i instynktownie chowam się w bocznej uliczce. Staję plecami do ściany i wychylam się ostrożnie.
Ares gada z paroma chłopakami z drużyny, oczywiście wszyscy mają parasole.
Czemu nie sprawdziłam prognozy?!
– Na pewno nie chcesz iść z nami? – przekonuje go brunet, z którym się wcześniej zderzyłam.
Ares kręci głową.
– Na pewno, mam coś do zrobienia w domu.
Jego kumple się oddalają, a Ares zostaje w deszczu sam, jakby na coś czekał. Mrużę oczy. Po co on tu jeszcze stoi?
W końcu postanawia się ruszyć, lecz ku mojemu zdziwieniu wcale nie idzie w stronę domu, lecz w przeciwną. Naściemniał kumplom? Kierowana ciekawością, podejmuję bardzo głupią decyzję.
Postanawiam go śledzić.
Zapada już zmierzch, a my oddalamy się od centrum, zapuszczając się w coraz bardziej odludne uliczki. Co mi strzeliło do głowy? Co ja najlepszego wyrabiam? Nigdy wcześniej nie śledziłam go w ten sposób, ale jestem strasznie ciekawa, dlaczego okłamał kolegów – nawet jeśli to nie moja sprawa.
Ares idzie przed siebie pewnym krokiem, jakby doskonale wiedząc dokąd. Przechodzimy przez drewniany mostek i czuję chłodny powiew nocy, czarne chmury łykają resztki słonecznego światła. Obejmuję się ramionami i zwilżam usta. Gdzie on się pcha w tych ciemnościach?
Nie widzę już żadnego asfaltu, tylko nieutwardzoną drogę prowadzącą do lasu. Jestem coraz bardziej zdezorientowana, bo wiem, że czekają tam na nas tylko drzewa i ciemność. Ares przeskakuje niskie ogrodzenie, a ja odkrywam ze zgrozą, że jesteśmy w miejscu, w którym zdecydowanie nie spodziewałam się znaleźć: na miejskim cmentarzu.
WTF?
Nawet nie wiedziałam, że da się tędy dojść na cmentarz. Co on tu w ogóle zamierza robić? O nie… Moja wyobraźnia znów zaczyna wariować: może jest wampirem i przyszedł planować atak na kolejną ofiarę? Albo, co gorsza, wie, że za nim idę i sprowadził mnie tu specjalnie, żeby wyssać ze mnie krew.
Nie, nie, nie, nie chcę umrzeć jako dziewica!
Z wahaniem też przechodzę przez płotek. Sama nie mogę uwierzyć, że śledzę go na cmentarzu.
Ciekawość to pierwszy stopień do… Jak to szło dalej?
Cmentarz robi w tej chwili naprawdę przerażające wrażenie: czarne chmury powlekające pociemniałe niebo wciąż przecinane mniejszymi błyskawicami raz po raz oświetlającymi groby… Klimat jak z horroru.
A ja głupia lezę za tym moim niedoszłym ukochanym, wśród grobów i wyschniętych drzew szarpanych wiatrem. Może przyszedł tu odwiedzić czyjś grób, ale nie przypominam sobie, aby w rodzinie Aresa ktoś kiedyś umarł. Wierzcie mi, w małych miastach człowiek wie wszystko o wszystkich i oczywiście inni wiedzą wszystko o nim.
Ares przyspiesza kroku i ledwo teraz za nim nadążam, utrzymując – ma się rozumieć – bezpieczną odległość. Zapuszczamy się między grobowce, które wyglądają jak niewielkie domy przeznaczone dla osób, których nie ma już wśród nas. Ares skręca za róg, a ja spieszę się, żeby zrobić to samo, ale jest już za późno – nigdzie go nie widzę.
O kurde.
Starając się zachować resztki spokoju, idę wąską ścieżką między grobowcami, lecz jego nigdzie nie ma. Głośno przełykam ślinę, serce jak szalone tłucze mi się w piersi. Nagła błyskawica, a zaraz po niej grzmot, sprawiają, że podskakuję ze strachu. Wiedziałam, że to głupi pomysł. Co mi odbiło, żeby iść za nim na cmentarz o zmierzchu? Robię w tył zwrot i próbuje odnaleźć między grobami te same alejki, którymi tu dotarłam. Muszę się stąd wydostać, zanim zainteresuje się mną jakaś pokutująca dusza.
Ciekawość to pierwszy stopień… do piekła! – przypominam sobie.
Kolejny błysk i kolejny grzmot. Serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Mijam jakąś kryptę i słyszę dziwne dźwięki.
Kurde, kurde, kurde.
Nie zamierzam sprawdzać, co lub kto jest ich źródłem. Przyspieszam i teraz już prawie biegnę, ale oczywiście – bo ilekroć się boję, robię się strasznie niezdarna – potykam się o jakiś korzeń i padam przed siebie jak długa. Siadam, otrzepując ręce, ale wtedy to się dzieje.
Ktoś lub coś stoi za moimi plecami, jakiś cień pada na ścieżkę przede mną. Cień pozbawiony kształtu.
Wrzeszczę tak głośno, że po chwili aż piecze mnie w gardle. Zrywam się w panice i odwracam, wznosząc modły o ratunek. I nagle go widzę.
To Ares.
4
Ares stoi przede mną w granatowej bluzie piłkarskiej zakrywającej teraz zieloną koszulkę, w której widziałam go na treningu, z parasolem nad głową i z wolną ręką ukrytą w kieszeni szortów. Wygląda dokładnie jak ktoś, kim rzeczywiście jest: jak bogaty chłopak z klasą.
Zachowuje absolutny spokój, jakby wcale nie wystraszył mnie przed chwilą do tego stopnia, że o mało nie zemdlałam. Po raz pierwszy w życiu stoję z nim twarzą w twarz i czuję się onieśmielona jego wzrostem i przeszywającym mnie lodowatym spojrzeniem.
– Przestraszyłeś mnie – mówię z pretensją, starając się uspokoić oddech. Nie odpowiada, wciąż obserwując mnie w milczeniu.
Mam wrażenie, że mijają wieki, zanim w końcu kpiący uśmiech pojawia się na jego pełnych wargach.
– Zasłużyłaś sobie.
– Niby czym?
– Dobrze wiesz, czym. – Odwraca się plecami i znów rusza między grobowce.
No nie, nie ma opcji, żeby zostawił mnie tu samą.
– Zaczekaj! – Pędzę za nim, a on mnie ignoruje, choć nie wygląda, jakby przeszkadzało mu, że trzymam się go jak zagubiony szczeniak.
Ares wychodzi na polanę i siada przy jednym z grobowców, kładąc obok siebie parasol. Ja stoję, wpatrując się w niego. Wyciąga z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Nie zaskakuje mnie to, wiem o jego nałogu. Inaczej co by ze mnie była za stalkerka?
Zapala papierosa i zaciąga się, by po chwili wolno wypuścić ustami biały dym. Patrzy przed siebie niewidzącym wzrokiem i wydaje się pogrążać w myślach. A więc przyszedł tu, żeby zapalić? Trochę daleko jak na taki cel. Z drugiej strony, może i ma to sens, jego rodzice nie zgodziliby się, żeby ich idealny syn, gwiazda futbolu, palił papierosy. Przecież wiem, że zawsze robi to w ukryciu, bardzo się przy tym pilnując.
– Będziesz tak stała całą noc?
Jak ktoś tak młody może mówić tak lodowatym tonem?
Przysiadam na grobie naprzeciw niego, zachowując spory dystans. Patrzy na mnie, wydychając dym. Przełykam ślinę. Nie wiem, co ja tu właściwie robię, ale z całą pewnością nie zamierzam wracać stąd sama po ciemku.
– Po prostu czekam na ciebie, żeby nie wracać sama. – Czuję, że powinnam mu wyjaśnić, dlaczego z nim siedzę.
Pada na niego światło małych pomarańczowych latarni i widzę, że posyła mi krzywy uśmiech.
– Skąd się tu właściwie wzięłaś, Raquel? – Słysząc, jak wymawia moje imię, czuję w trzewiach dziwne drżenie.
– Przyszłam odwiedzić grób kogoś z rodziny.
Kłamczucha.
Ares unosi jedną brew.
– Naprawdę? Kogo?
– Mojego… To daleki krewny.
Ares kiwa głową, rzucając niedopałek na ziemię, i gasi go butem.
– Jasne. I postanowiłaś go odwiedzić sama, nocą i w czasie ulewy?
– No tak, nie zorientowałam się, że już tak późno.
Ares nachyla się do przodu, opierając łokcie na kolanach, i wpatruje się we mnie.
– Kłamczucha.
– Słucham?
– Oboje wiemy, że kłamiesz.
Nie wiem, co zrobić z dłońmi.
– Wcale nie.
Podnosi się, a ja czuję się dziwnie, gdy tak nade mną góruje, więc również wstaję. Stoimy teraz twarzą w twarz i mój oddech staje się coraz szybszy i coraz bardziej niekontrolowany.
– Czemu za mną łazisz?
Przygryzam usta.
– O co ci chodzi?
Ares przybliża się do mnie, a ja cofam się lękliwie, dopóki nie uderzam plecami o kamienną ścianę grobowca. On opiera dłoń przy mojej głowie, aż lekko podskakuję.
– Nie mam czasu na twoje głupie gierki. Odpowiedz mi.
Oddycham nierówno.
– Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi, ja przyszłam tylko odwiedzić mojego… Kogoś, kogo…
– Ściemniara.
Jest tak blisko, że zaraz dostanę ataku serca.
– Żyjemy w wolnym kraju i mogę chodzić, gdzie zechcę.
Ares podnosi mi podbródek, żebym na niego spojrzała. Czuję jego ciepły dotyk na chłodnej skórze. Wstrzymuję oddech, wilgotne włosy przyklejają mu się do bladej twarzy o idealnych rysach, usta ma naturalnie czerwone i wilgotne. To za dużo jak na moje biedne nerwy. Ledwo byłam w stanie patrzeć na niego z oddali, więc taka bliskość naprawdę mnie przerasta.
Uśmiecha się z wyższością.
– Myślisz, że nie wiem o twojej wieloletniej obsesji na moim punkcie?
Czerwienię się ze wstydu i chcę opuścić wzrok, ale on wciąż delikatnie podtrzymuje mi podbródek.
– Puść mnie – żądam, chwytając go za nadgarstek i pozbywając się jego dłoni. On jednak dalej stoi przede mną i nie cofa się na krok, a jego spojrzenie zupełnie rozregulowuje mi bicie serca.
– Nigdzie nie pójdziesz, póki mi nie odpowiesz. – W jego głosie słychać zdecydowanie.
– Nie wiem, o co ci chodzi – powtarzam, starając się zignorować ciepło, które emanuje z jego ciała, rozgrzewając przy tym moje.
– W takim razie może odświeżę ci pamięć? – To pytanie nie zwiastuje niczego dobrego. – Szpiegujesz mnie od dawna, Raquel. – Moje imię w jego ustach przyprawia mnie o dreszcz. – Na pulpicie komputera trzymasz zdjęcia ściągnięte z mojego Facebooka, a twoje hasło do wi-fi zawiera moje imię.
Zatyka mnie.
On wie o mnie wszystko.
– Ja… – Nie mam pojęcia, co odpowiedzieć, ale skoro Ares włamał mi się do komputera, to musi wiedzieć o mojej obsesji i nie powinna to być dla mnie żadna nowość.
Zalewają mnie sprzeczne uczucia. On tymczasem triumfuje, czując się panem sytuacji. Na twarzy malują mu się kpina i poczucie wyższości. Czerpie przyjemność z zawstydzania mnie i przypierania do muru. Tylko czeka, żebym wszystkiemu zaprzeczyła, spuściła głowę i pozwoliła mu się naśmiewać z mojego zażenowania.
Nagle jednak coś we mnie pęka i budzi się bunt. Nie chcę dać mu tej satysfakcji. Mam dość faktu, że widzi we mnie tylko nieśmiałą i niepewną siebie dziewczynkę. Czuję nagły impuls, by udowodnić temu przystojniaczkowi, jak bardzo się co do mnie myli, bo potrafię być też silną, niezależną i pewną siebie dziewczyną. Ta buntownicza strona mojej osobowości wychodzi na jaw, ilekroć ktoś zapędzi mnie w kozi róg – to taki mój mechanizm obronny. Dość już chowania głowy w piasek, dość ukrywania przed światem tego, co myślę i czuję ze strachu przed brakiem akceptacji i odrzuceniem.
Podnoszę wzrok i zaglądam mu prosto w te jego nieskończenie niebieskie oczy.
– Żebyś wiedział, że cię śledzę.
Powiedzieć, że to go zaskakuje, to za mało. Wyraz kpiny i poczucie wygranej ustępują miejsca zdezorientowaniu. Zdumiony, robi krok w tył.
Ja uśmiecham się do niego krzywo, zakładając ręce na piersi.
– Coś nagle taki zdziwiony, przystojniaczku? – On nie odpowiada.
Panie i panowie, oto ja, Raquel Mendoza, zdołałam odebrać mowę mojemu wieloletniemu kraszowi.
Ares powoli dochodzi do siebie, pocierając podbródek, jakby wciąż jeszcze próbował rozgryźć, co się właściwie stało.
– Tego się nie spodziewałem, przyznaję.
Wzruszam ramionami.
– Wiem. – Nie mogę powstrzymać głupiego uśmieszku wywołanego przejęciem kontroli nad sytuacją.
Ares zwilża usta językiem.
– A można wiedzieć, dlaczego to robisz?
– To chyba jasne – odpowiadam beztrosko. – Bo mi się podobasz.
Ares wytrzeszcza na mnie oczy.
– Od kiedy jesteś taka… bezpośrednia?
Od kiedy przyparłeś mnie do muru, chcąc zrobić ze mnie idiotkę.
Przesuwam dłonią po mokrych włosach i puszczam do niego oko.
– Od zawsze.
Ares śmieje się pod nosem.
– Miałem cię za jedną z tych cichych, introwertycznych dziewczyn, udających niewiniątka, ale wygląda na to, że jednak jesteś trochę interesująca.
– Trochę? – prycham. – Jestem najbardziej interesującą dziewczyną, z jaką miałeś do czynienia.
– A w dodatku masz niezłą samoocenę, jak widzę.
– Dobrze widzisz.
Ares znów się do mnie przybliża, ale tym razem się nie cofam.
– Więc czego chce ode mnie ta superinteresująca dziewczyna?
– Nie domyśliłeś się jeszcze? A słyszałam, że masz najwyższe IQ w hrabstwie.
Ares wybucha śmiechem, którego dźwięk odbija się od grobowców.
– To niesamowite, ile o mnie wiesz! Jasne, że się domyśliłem, ale chcę to usłyszeć od ciebie.
– Myślę, że powiedziałam już dość. Sam się domyśl, czego chcę.
Ares nachyla się do mnie i jego twarz znajduje się teraz ledwie kilka centymetrów od mojej. Jego bliskość wciąż wytrąca mnie z równowagi, więc głośno przełykam ślinę.
– Chcesz odwiedzić mój pokój? – Sugestia w jego głosie jest aż nazbyt wyraźna, więc odpycham go i przecząco potrząsam głową.
– Nie, dzięki.
Ares marszczy czoło.
– W takim razie czego chcesz?
– To bardzo proste – mówię zwyczajnym tonem. – Chcę, żebyś się we mnie zakochał.
Po raz drugi tego wieczoru Ares głośno się śmieje. Nie wiem, co go tak bawi, bo wcale nie żartuję, choć nie mogę się skarżyć, bo jego śmiech brzmi cudownie. Kiedy już poważnieje, posyła mi dziwne spojrzenie.
– Zwariowałaś. Czemu miałbym się w tobie zakochać? Nawet nie jesteś w moim typie.
– To się jeszcze zobaczy. – Puszczam mu oko. – Może i zwariowałam, ale moja determinacja jest nie do pobicia.
– Właśnie widzę. – Odwraca się i zmierza z powrotem w stronę grobu, przy którym wcześniej siedział.
Zagaduję go, żeby rozładować trochę atmosferę.
– A ty, po co tu przyszedłeś o tej porze?
– Bo jest spokojnie i nie ma ludzi.
– Lubisz być sam?
Ares spogląda na mnie, wkładając kolejny papieros w usta, których smak tak bardzo chciałabym poznać.
– Powiedzmy.
Uświadamiam sobie, jak mało tak naprawdę o nim wiem, mimo że przez tyle lat go stalkowałam.
– Po co jeszcze tu sterczysz? – Jestem urażona tym pytaniem. Chyba nie chce, żebym sobie poszła?
– Boję się wracać sama.
Ares wydmuchuje papierosowy dym i dotyka miejsca obok siebie.
– Chodź, siadaj koło mnie. Nie bój się, bo to raczej ja ciebie powinienem się bać, mała stalkerko.
Przełykam głośno ślinę i się rumienię, ale robię, co mówi, trochę jak marionetka.
Siadam obok niego, a on dalej pali i trwamy przez chwilę w milczeniu. Nie mogę uwierzyć, że powiedziałam Aresowi te wszystkie rzeczy. Przebiega mnie dreszcz i zaczynam lekko drżeć. Zapadła już noc, ale księżyc przedarł się przez czarne chmury i oświetla teraz cmentarz. Nie jest to może mój wymarzony widok, lecz towarzystwo Aresa czyni go całkiem znośnym.
Zerkam ukradkiem na jego profil, oczy ma utkwione w oddali.
Bosz, jaki on przystojny…
Jakby wyczuwając mój wzrok, Ares zwraca się nagle ku mnie.
– Co?
– Nic. – Odwracam spojrzenie.
– Lubisz czytać, nie? – Zaskakuje mnie tym pytaniem.
– Tak, skąd wiesz?
– Twój komp naprawdę dużo o tobie mówi. To trochę taki wirtualny dziennik.
– Nadal nie przeprosiłeś za to, że się do niego włamałeś.
– I nie zamierzam.
– Ale wiesz, że złamałeś prawo federalne, no nie?
– A ty wiesz, że je złamałaś, uprawiając stalking, co?
– Niech ci będzie.
Odzywa się dźwięk mojego telefonu. Odbieram szybko. To Dani.
– Twoja mama mnie pyta, o której będziesz w domu?
– Powiedz jej, że już wracam.
– Gdzie ty się szlajasz? Już dawno po treningu.
– Jestem… – rzucam okiem na Aresa, a on uśmiecha się do mnie łobuzersko – w piekarni, naszła mnie chęć na pączka.
Pączek? Ale sexy…
– Na pączka? Przecież ty nie znosisz pączków…
Przygryzam usta.
– Po prostu powiedz mojej mamie, że już wracam. – Rozłączam się, zanim zdąży zapytać o coś jeszcze.
Na kuszących wargach Aresa wciąż tkwi ten sam uśmiech i mimo woli zastanawiam się, jakby to było się z nim całować.
– Skłamałaś. Czyżbym był twoją słodką tajemnicą?
– Nie, po prostu… Nie chciało mi się wyjaśniać jej wszystkiego przez telefon. – Zanim zdąży zapytać, co właściwie powiedziałabym Dani, zaczynam mówić dalej: – Mógłbyś… mnie odprowadzić? Przynajmniej do ulicy, dalej mogę iść sama.
– Jasne, ale chyba mi się za to odwdzięczysz, co? – Podnosi się.
– Mam ci się odwdzięczyć?
– Oczywiście. – Bierze swój parasol i zmusza mnie, bym się cofnęła, celując w moją pierś, jakby chciał mi go w nią wbić. – Pozwolisz się pocałować w miejsce, które sam wybiorę.
Momentalnie płoną mi policzki.
– To… chyba za wysoka cena, nie sądzisz?
– Boisz się? – mówi wyzywającym tonem. – A może ta cała gadka o odwadze i pewności siebie to była jednak ściema?
Mrużę oczy.
– Nie, po prostu uważam, że twoja cena jest zbyt wysoka.
On wzrusza ramionami.
– W takim razie miłej przechadzki w ciemnościach. – Zamierza się odwrócić, żeby usiąść w tym samym miejscu, choć wciąż obserwuje mnie kątem oka, by upewnić się, że nie odejdę. Ale kogo ja oszukuję? Przecież ja też chcę tego pocałunku i na samą myśl o nim cała wręcz płonę od środka.
– Zaczekaj – mówię, odzyskując śmiały ton. – W porządku.
Ares znów zwraca się w moją stronę.
– Naprawdę?
– Tak!
Serce zaraz wyskoczy mi z piersi.
– No to mo… możemy już iść?
Ares niespiesznie oblizuje wargi.
– Będę potrzebował zaliczki, żeby ruszyć w drogę.
– Już powiedziałam, że akceptuję twoją cenę.
Jego twarz jest teraz ledwie kilka centymetrów od mojej.
– Czyli mam twoje słowo?
– Tak.
– Zobaczymy, czy mówisz poważnie.
– Co…? – Z ust wyrywa mi się westchnienie, gdy on nachyla się i chowa twarz w mojej szyi. Jego włosy muskają mi policzek. – Ares, co ty…? – Głos mi się urywa i niemal tracę świadomość.
Jego ciepły oddech pieści mi szyję, rozbudzając moje hormony, i instynktownie przysuwam się jeszcze bliżej.
– Cierpliwości, Raquel – mówi mi do ucha, rozsiewając po moim ciele rozkoszny dreszcz.
Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę: Ares jest tuż przy mnie, czuję na szyi jego ciepły oddech, a w talii jego dłoń.
Czy ja śnię?
– Nie, wcale nie śnisz.
Cholera, powiedziałam to na głos!
Z zażenowania mam ochotę zapaść się pod ziemię, ale w chwili, gdy usta Aresa znów dosięgają mojej szyi, zapominam o wszystkim. On pokrywa moją skórę wilgotnymi pocałunkami, aż dociera do płatka ucha i ssie go delikatnie. Miękną mi nogi i upadłabym na ziemię, gdyby mnie mocno nie podtrzymał.
Co on ze mną robi?
Drżę, a niteczki rozkoszy rozchodzą mi się po ciele, zapierając dech. Czuję ucisk w podbrzuszu i nie mogę uwierzyć, że on wywołuje we mnie to wszystko, po prostu całując mnie w szyję. Jego oddech przyspiesza, najwyraźniej nie tylko ja jestem podniecona. W końcu przerywa ten atak na moją szyję i całuje teraz mój policzek, przesuwając się w kierunku ust, aż dociera do ich kącika. Niecierpliwie rozchylam wargi w oczekiwaniu upragnionego dotyku, ten jednak nie nadchodzi.
Ares odsuwa się i uśmiecha do mnie z satysfakcją.
– No to chodźmy.
Nadal lekko dyszę, bo podniecenie tak szybko nie mija.
Naprawdę przerywasz w takim momencie?
Mam ochotę zadać mu to błagalne pytanie, ale na szczęście w porę się opamiętuję. Ares zabiera parasol i rusza przed siebie, jakby nic się nie wydarzyło. Idę za nim niechętnie, starając się odzyskać kontrolę nad własnym ciałem.
Wiem, że ten wieczór to zaledwie początek czegoś większego. I nie mam pojęcia, czy będę w stanie dobrze to rozegrać, ale z całą pewnością chcę spróbować.
5
Atmosfera w drodze powrotnej nie jest aż tak krępująca, jak się obawiałam, choć wciąż jeszcze jestem zdenerwowana i trzęsą mi się ręce. Nadal nie do końca mogę uwierzyć, że idę u boku Aresa. Właściwie to staram się trzymać krok za nim, żeby uniknąć wpatrywania się w tę jego cudną twarz. Moje oczy jednak nie przestają błądzić po jego muskularnych ramionach i mocnych nogach. Ma silne, atletyczne ciało, widać, że gra w piłkę mu służy. Wpatruję się w niego, aż on nagle ogląda się i przyłapuje mnie na tym. Zawstydzona, spuszczam wzrok.
Ares spogląda na mnie przez ramię z łobuzerskim uśmiechem, który zapiera mi dech w piersiach.
Czy on musi być tak nieprzyzwoicie atrakcyjny? To naprawdę konieczne?
Fukając pod nosem, przenoszę wzrok na ulicę. Przez resztę drogi Ares siedzi w telefonie. Kiedy docieramy pod moje drzwi, atmosfera znów trochę się zagęszcza. On zatrzymuje się obok mnie i przeciąga dłonią po włosach.
– No to dotarłaś do swojej chaty, Wiedźmo.
– Przestań mnie tak nazywać.
– To zacznij się czesać.
O nie, to był cios poniżej pasa.
Odruchowo zanurzam palce w poplątanych kosmykach, starając się je ja jakoś ujarzmić.
– To przez tę pogodę.
Ares się śmieje.
– Skoro tak twierdzisz… – zawiesza głos – …Wiedźmo.
– Bardzo śmieszne.
Ares spogląda na komórkę, chyba żeby sprawdzić godzinę.
– Dobra, właź do środka, zanim wyjdzie twoja mama i zawlecze cię siłą.
– Moja mama by tego nie zrobiła, sama wie najlepiej, kogo wychowała – odpowiadam hardo. – Ma do mnie zaufanie.
Dokładnie w tym samym momencie z domu dochodzi głos mojej mamy, zupełnie jakby nas usłyszała.
– Raquel, to ty?
– Szlag! – Ogarnia mnie panika. – Eee… było miło, cześć, dobranoc. – Odwracam się od niego i ruszam do drzwi.
– Nie mówiłaś przed chwilą, że mama ma do ciebie zaufanie?
– Raquel?
Znów na niego patrzę.
– Ciiii… – Gestem daję mu do zrozumienia, żeby sobie poszedł. – No idź już! Sio!
Ares śmieje się, prezentując idealne uzębienie. Ma przepiękny uśmiech i, jeśli o mnie chodzi, mogłabym tak na niego patrzeć przez całą noc, tyle że zaraz wyjdzie moja mama i zrobi mi awanturę. Ares składa palce w okejkę.
– Dobra, to idę, Wiedźmo-stalkerko.
– Co to niby za przezwisko?
Posyła mi bezczelny uśmiech.
– Jestem bardzo kreatywny, wiem.
– Ja też jestem kreatywna, Grecki Bożku. – W momencie, gdy te słowa opuszczają moje usta, żałuję, że już nie mogę ich cofnąć.
Grecki Bożku? Serio, Raquel?
– Podoba mi się.
No raczej, że ci się podoba, ty nadęty…
– Raquel! – Głos mamy staje się coraz głośniejszy.
Znów odwracam się do niego plecami, a on już się nie odzywa. Otwierając drzwi, słyszę za plecami oddalające się kroki. Wchodzę, opieram się o ścianę i uśmiecham rozanielona. Właśnie spędziłam wieczór z Aresem, moim wymarzonym mężczyzną, i wciąż nie mogę w to uwierzyć.
– Raquel Margarito Mendoza Álvarez!
Kiedy mama zwraca się do ciebie twoim pełnym imieniem i nazwiskiem, z miejsca wiesz, że masz przerąbane.
– Cześć, mamusiu – mówię z najczulszym uśmiechem, na jaki mnie stać.
Moja mama, Rosa María Álvarez, to kobieta pracująca i skłonna do poświęceń. Jest pielęgniarką w lokalnym szpitalu, a przy tym najlepszą osobą, jaką znam. Jednak jako matka potrafi uprzykrzyć życie. Mimo że nie spędza dużo czasu w domu, to gdy już się w nim znajdzie, lubi mieć wszystko pod kontrolą i pilnuje porządku.
– Tylko mi tu nie mamusiuj. – Oskarżycielsko celuje we mnie palcem. – Jest już dziesiąta. Można wiedzieć, gdzie się tak długo podziewałaś?
– Przecież umawiałyśmy się, że latem mogę wracać o jedenastej.
– Ale tylko w weekendy – uściśla. – I pod warunkiem, że dasz mi znać, gdzie i z kim jesteś.
– Wpadłam do piekarni, żeby zjeść pączka i…
– Piekarnię zamykają o dziewiątej.
Odchrząkuję.
– Nie dałaś mi dokończyć. Usiadłam sobie przed piekarnią, żeby go zjeść…
– Mam w to uwierzyć?
Ujmuję się pod boki.
– Tak było, mamo. Przecież mnie znasz, niby co innego miałabym robić?
Pozwalać, żeby jakiś chłopak obcałowywał mnie na cmentarzu?
Mamie zwężają się oczy.
– Lepiej nie kłam, Raquel.
– Nigdy bym się nie odważyła, mamusiu. – Przytulam ją i całuję w policzek.
– Masz kolację w mikrofali.
– Jesteś najlepsza.
– I idź na górę do tego swojego psa, daj mu trochę pieszczot, żeby przestał łazić taki markotny.
– Och, tęskni za mną!
– Albo po prostu jest głodny.
Zapewne jedno i drugie.
Podgrzewam i pochłaniam kolację, po czym wchodzę po schodach do swojego pokoju, a Rocky wybiega mi na spotkanie, o mało mnie nie przewracając. Każdego dnia robi się coraz większy.
– Cześć, śliczny pieseczku, mój słodki, taki mięciutki… – Delikatnie czochram go po głowie. – Kto jest najukochańszą psiną na świecie? – Rocky liże moją rękę. – Tak, ty jesteś. – W kieszeni kurtki odzywa mi się telefon. Czytam wiadomość, zamykając drzwi nogą. To Joshua, mój najlepszy przyjaciel. Nie widziałam go od paru dni, bo spędzałam czas w towarzystwie Dani, a tych dwoje się nie znosi.
Joshua BFF: Nie śpisz?
Ja: Nie, co tam?
Dzwoni do mnie, a ja natychmiast odbieram.
– Cześć, Rochi – mówi radosnym głosem. Od zawsze nazywa mnie pieszczotliwie Rochi.
– Cześć, Yoshi. – Ja jego od zawsze nazywam z kolei imieniem dinozaura z Mario Kart, który jest uroczy i naprawdę przypomina mi Joshuę. Może i nie zwracamy się do siebie w najdojrzalszy sposób na świecie, ale na naszą obronę powiem, że wymyśliliśmy te przezwiska jeszcze w dzieciństwie.
– Mam nadzieję, że nie ma już z tobą tej wariatki.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
6
Dostępne w wersji pełnej
7
Dostępne w wersji pełnej
8
Dostępne w wersji pełnej
9
Dostępne w wersji pełnej
10
Dostępne w wersji pełnej
11
Dostępne w wersji pełnej
12
Dostępne w wersji pełnej
13
Dostępne w wersji pełnej
14
Dostępne w wersji pełnej
15
Dostępne w wersji pełnej
16
Dostępne w wersji pełnej
17
Dostępne w wersji pełnej
18
Dostępne w wersji pełnej
19
Dostępne w wersji pełnej
20
Dostępne w wersji pełnej
21
Dostępne w wersji pełnej
22
Dostępne w wersji pełnej
23
Dostępne w wersji pełnej
24
Dostępne w wersji pełnej
25
Dostępne w wersji pełnej
26
Dostępne w wersji pełnej
27
Dostępne w wersji pełnej
28
Dostępne w wersji pełnej
29
Dostępne w wersji pełnej
30
Dostępne w wersji pełnej
31
Dostępne w wersji pełnej
32
Dostępne w wersji pełnej
33
Dostępne w wersji pełnej
34
Dostępne w wersji pełnej
35
Dostępne w wersji pełnej
36
Dostępne w wersji pełnej
37
Dostępne w wersji pełnej
38
Dostępne w wersji pełnej
39
Dostępne w wersji pełnej
40
Dostępne w wersji pełnej
41
Dostępne w wersji pełnej
42
Dostępne w wersji pełnej
43
Dostępne w wersji pełnej
44
Dostępne w wersji pełnej
45
Dostępne w wersji pełnej
46
Dostępne w wersji pełnej
47
Dostępne w wersji pełnej
48
Dostępne w wersji pełnej
49
Dostępne w wersji pełnej
50
Dostępne w wersji pełnej
51
Dostępne w wersji pełnej
52
Dostępne w wersji pełnej
53
Dostępne w wersji pełnej
54
Dostępne w wersji pełnej
55
Dostępne w wersji pełnej
v56
Dostępne w wersji pełnej
57
Dostępne w wersji pełnej
58
Dostępne w wersji pełnej
59
Dostępne w wersji pełnej
60
Dostępne w wersji pełnej
61
Dostępne w wersji pełnej
