Poza czasem - Agnieszka Rusin - ebook + audiobook + książka

Poza czasem ebook i audiobook

Rusin Agnieszka

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Osiemnastoletnia Amanda przeprowadza się z Polski do Irlandii Północnej. Tam poznaje Henry’ego, który od razu zwraca jej uwagę. Jego wyszukane maniery, nienaganny strój, elegancja w wyglądzie, gestach i zachowaniu – wszystko to jest fascynujące, choć może
nieco… niedzisiejsze? Amanda mimo to nie przypuszczałaby, że Henry przybył z Londynu początku XX wieku.

Irlandzkie klify i ogromne przestrzenie będą scenerią, wśród której rozegra się niezwykły dramat dwojga zakochanych ludzi rozdzielonych przez czas. Czy ich miłość rzeczywiście jest w stanie wszystko przetrzymać?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 297

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 50 min

Lektor: Pola Błasik

Oceny
3,5 (24 oceny)
10
2
4
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
breeAnna

Z braku laku…

zawiodłam się
00
xvurys

Nie polecam

masakra
00
Liwia7238

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka o miłości i podróżach w czasie. Zawiera trafne i ciekawe przemyślenia o czasie i życiu, które idealnie wpasowują się w historię
00
Merisita

Nie polecam

Płytka historia, zawiodłam się
00
AniaKieliba

Nie oderwiesz się od lektury

świetna ksiąźka
00

Popularność




Redaktor prowadząca: Agata Tondera
Korekta: Elżbieta Wołoszyńska-Wiśniewska, Agnieszka Muzyk, Sylwia Chojecka
Projekt okładki: Kamil Pruszyński
Skład: Andrea Smolarz
Ozdobniki w tekście: Artco, dhtgip / Shutterstock.com
© Copyright for text by Agnieszka Rusin, 2022 © Copyright by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2022 All rights reserved
Wydanie I
Wszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
ISBN 978-83-8240-945-1
Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 00-807 Warszawa, Al. Jerozolimskie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 [email protected]
Konwersja:eLitera s.c.

Pisanie książki jest wielką przygodą.

Mam nadzieję, że taką przygodą okaże się dla Ciebie ta historia. 

Wierzę w to, że możemy przeżyć coś niesamowitego,

jeśli tylko się na to odważymy.

ROZDZIAŁ I

Irlandia, Portrush, współcześnie

Amanda z niepokojem spoglądała przez okno jadącego pociągu. Portrush jawiło się jej jako niepewna przyszłość. Zresztą sam fakt, że zamieszka w obcym kraju, powodował u niej bóle brzucha. A Irlandia Północna kojarzyła jej się jedynie ze słowami piosenki Kobranocki: Kocham Cię jak Irlandię. Amanda wiedziała, że ten kraj jest zielony, dziki i wietrzny. A ona kochała to, co dotąd znała: swój pokój w domu otoczonym świerkami i pasmem gór. Teraz obraz ten powoli stawał się wspomnieniem. Ze słuchawkami na uszach, zatopiona w przebojach Rihanny, pozostawała obojętna na piękne widoki mijane po drodze. Przylot do Belfastu był dla niej wielkim wydarzeniem. Pierwszy w życiu lot, i to w nieznane. Wolałaby słoneczne Włochy lub Grecję pachnącą oliwkami. Jednak... Życie nie pozostawiło jej wyboru. Dobrze znała angielski, więc pod względem komunikacyjnym nie przewidywała kłopotów. Jednak cała reszta budziła w niej przerażenie i niepokój. Jak się tu odnajdzie? Jak zdoła żyć w kraju, w którym latem maksymalna temperatura powietrza nie przekracza siedemnastu stopni? I do tego często pada... Na myśl o tym Amanda wzdrygnęła się, z trudem powstrzymując łzy. Cierpiała. Tęskniła. Bardzo się bała. W dodatku opuściła Polskę ze złamanym sercem, głęboko przekonana o tym, że miłość to banały i mrzonki. A byle koleżanka może zwinąć jej sprzed nosa chłopaka.

Po dobrej godzinie dotarli na miejsce. Mimo że był czerwiec, Amanda poczuła się, jakby panowała tu wczesna wiosna. Było chłodno, a wszystko wydawało się nie takie, jak dotąd znała. Nawet zapach powietrza był dziki, morski...

Portrush ku jej zaskoczeniu okazało się miejscem uroczym – i mimo całej niechęci Amanda musiała to przyznać.

– Jesteśmy na miejscu. – Jej tata, Mirek, wyglądał na zadowolonego. Do pracy tutaj ściągnął go jego znajomy, Tadek.

Mama Amandy, Kasia, sprawiała wrażenie zmęczonej. Lot samolotem i niepewność, czy słusznie postępują, mocno odbiły się na jej delikatnej twarzy. Mimo to starała się nie tracić rezonu:

– To piękne miejsce, może jego urok sprawi, że uda się nam tu zadomowić?

Amanda miała ochotę powiedzieć swoje, ale się powstrzymała. Rodzice wyrwali ją z dotychczasowego spokojnego życia. Życia, które kochała i w którym czuła się bezpiecznie. Niestety szybko się poddali, zostawiając za sobą przeszłość. Oboje stracili pracę. Zabrakło pieniędzy na spłatę kredytu na dom. Wszystko stracili, ale nie siebie. I wtedy zapadła decyzja. Tadek załatwił im w kamienicy na trzecim piętrze mieszkanie, z którego rozpościerał się bajkowy widok na poszarpane klify otaczające ocean. Amandzie przypadł w udziale malutki pokoik. Z jego okna mogła podziwiać widoki jak z pocztówki. I to było w tym najpiękniejsze. Gdy spoglądała przez okno, cały żal i strach mijały, choć nie na długo. Nie przywiozła ze sobą wielu rzeczy. Za to mnóstwo swetrów. Wyjęła z walizki telefon i tablet. Niestety nikt z przyjaciół do niej nie napisał.

– Wspaniale... „Napiszemy, będziemy o tobie pamiętać” – przedrzeźniała ich na głos, choć tak naprawdę czuła się zawiedziona. – Zostałam totalnie sama. – Po jej bladej twarzy spłynęły łzy.

Od dawna nic nie układało się po jej myśli. A złamane serce wciąż bolało. Pamiętała niedawne pierwsze pocałunki... Jego ciepły oddech... I to, co obiecywał... I jak się zachował, gdy wyznała, że jeszcze nigdy w życiu tego nie robiła...

„A bądź sobie z nią!”, pomyślała i zacisnęła pięść. Cwana Ewka świetnie znała swoje atuty. I wykorzystała je, gdy nadarzyła się okazja.

„Niech was szlag trafi...”, stwierdziła w końcu, zagryzając boleśnie wargę. Wciąż czuła upokorzenie i niemal fizyczny ból, który próbował ją złamać.

– Amando, idziemy się przejść i coś zjeść. – Mama, już nieco pogodniejsza, nagle pojawiła się w drzwiach.

– Ja zostaję, chcę odpocząć. Nie mam na nic ochoty.

– Musisz coś zjeść, poza tym spotkamy się z kolegą taty. Tadeusz ma syna i córkę w twoim wieku. No więc jak? Dobrze by było, gdybyś tu kogoś poznała. Jesteś ostatnio taka przybita. Czuję, że nie mówisz mi o wszystkim...

Amanda usiadła na łóżku. Milczała, spoglądając przez okno gdzieś w dal.

– To nic, naprawdę. Masz rację, powinnam wyjść do ludzi. – Pokiwała głową. – Włożę tylko inne spodnie – odparła, nie chcąc zawieść mamy.

– Cudownie, w takim razie czekamy na ciebie na dole. Czuję, że tutaj wszystko się nam ułoży. Wyglądałaś za okno? Jak tu pięknie!

– Tak, nawet bardzo... Ale co ja będę tu robić? – Twarz Amandy posmutniała.

– Jak to co? Przecież kochasz fotografować i malować. Możesz prowadzić blog, pokazać wszystkim, jak tu jest niezwykle. Będziesz się dalej uczyła angielskiego. Po wakacjach zaczniesz szkołę.

– Może masz rację. Chcę malować...

– Więc maluj, rób, co chcesz, ale nie zapominaj o tym, że prawdziwe życie toczy się wokół ciebie. Nie w telefonie czy laptopie. I nie jesteś sama... A może chodzi o chłopaka? Skrzywdził cię?

– Mamo, błagam...

– Martwię się... – Mama pogłaskała ją po głowie.

– To przestań. – Amanda zupełnie nie miała ochoty na zwierzenia. Przegryzała ból samotnie, jakby się go wstydziła.

Mimo że Amanda skończyła osiemnaście lat, ten czuły dotyk sprawił jej przyjemność. I przez moment wydawało się jej, że mama świetnie wie, co się ostatnio wydarzyło.

– Musisz iść do przodu. Nie możesz się załamywać. Jesteś bardzo wrażliwa, ale też silna. Znam cię, bo jesteś moją Amandą...

– Masz rację, mamo. Czas zacząć robić coś sensownego. Kupię sztalugę i farby. Spróbuję znowu malować.

– Dobrze, moja artystko. Odegnaj złe myśli i złych ludzi. A teraz przebieraj się. Idziemy poznać okolicę i coś zjeść. Umieramy z ojcem z głodu.

Amanda wyjęła z walizki jasne dżinsy. Wciągnęła je na siebie i spojrzała w wiszące nad biurkiem lustro. Długie, proste włosy w kolorze słońca i delikatne piegi rozsypane na nosie nadawały jej uroku. Amanda włożyła na głowę mały, słomiany kapelusz i wyszła z pokoju.

Portrush urzekało swym niepowtarzalnym wdziękiem, było otoczone wodą i klifami. Natura nie poskąpiła temu miejscu dzikości ani piękna. Amanda czuła się tu jak na obcej, niezwykłej planecie.

Rodzina Janasów podążała deptakiem wzdłuż portu. To tutaj mieli spotkać kolegę ojca, Tadka Domańskiego. I wtedy się pojawili. Domański z żoną, a także wysoki, szczupły blondyn i zgrabna, śliczna blondynka.

– Jak się cieszę, że jednak się zdecydowaliście. Czekaliśmy, aż przyjedziecie. Mieszkanie wam odpowiada? – Tadek klepał Mirka Janasa po plecach.

– Tak, trzeba było w końcu coś postanowić. Dziękujemy. Teraz się upewniamy, że to była dobra decyzja. Nie sądziłem, że Portrush będzie aż tak ładne.

– Tak, Irlandia jest niezwykła. I mało tu mieszkańców, nie licząc turystów. A to pewnie wasza córka. – Tadek spojrzał na Amandę. – Ładna dziewczyna, podobna do mamy. – Był uprzejmy i dość gadatliwy. Wraz z żoną i dziećmi wyjechał z Polski ponad osiem lat temu.

– Tak, to nasza Amanda. A twoje dzieci jak wyrosły!

– Jessica i Igor. Nasza duma. Amando, jesteście z Jessicą w podobnym wieku. Tylko Igor ma już dwadzieścia lat – zauważyła ich mama, równie wysoka, co wysportowana.

Amanda nabrała otuchy, zauważając uśmiech dziewczyny, choć imię Jessica wydało jej się przesadzone. Igor natomiast przyglądał się jej z wyraźnym zainteresowaniem. Amandę to peszyło. Uznała, że jest wścibski i nachalny, a nawet zbyt pewny siebie. Spojrzała więc z obojętną miną w bok, udając, że słucha zachwytów rodziców.

– Musicie koniecznie poznać okolicę. Wszystko wam pokażemy. Portrush jest bardzo malownicze. Zobaczycie, co się będzie działo w Halloween. I te klify przy plaży... – Maria, żona Tadeusza, pałała entuzjazmem. Nawet Janasom się to udzieliło.

– Ja jej wszystko pokażę. – Igor nagle przemówił, strzelając do Amandy wzrokiem. – Zaprowadzę cię na najpiękniejszą plażę, White Rocks. Jest szeroka, piaszczysta, w czasie sztormu po prostu bajkowa.

– I te skały z ogromnymi jaskiniami – wtrąciła Jessica – musisz to po prostu zobaczyć. Są niesamowite. Można się w nich nieźle schować.

– Dzięki. Może się tam wybiorę... – odparła bez większego entuzjazmu.

– Oczywiście, że pójdzie z wami, prawda, Amando? – Mama zawsze musiała wtrącić swoje.

Amanda zrobiła grymas, który miał wyrażać uśmiech i aprobatę.

– Wybaczcie. Jestem zmęczona, chyba już wrócę do pokoju. Możemy jutro pójść na plażę, jeśli się zgodzisz. – Amanda spojrzała na Jessicę z nadzieją. Dziewczyna miała równie długie włosy, co ona, lecz ciemniejsze. Cienkie warkoczyki dodawały jej uroku i charakteru. Na jej dłoni Amanda dostrzegła mały tatuaż: I love surfing, I catch the moment.

– Jasne. Bywam tam prawie codziennie i chętnie cię zabiorę.

– Fajnie.

Amanda przytaknęła. Dziewczyna wydawała jej się miła. Biła od niej siła, której Amanda teraz tak bardzo potrzebowała. Igor natomiast milczał. Kiedy na niego spoglądała, za każdym razem napotykała przenikliwe spojrzenie, wyrażające ciekawość i podejrzliwość. Było to męczące i kłopotliwe. Jakby w niewidoczny sposób przekraczał jej granice. W końcu Amanda pożegnała się i ruszyła w stronę mieszkania. Wyraźnie odetchnęła, gdy się już oddaliła od Domańskich. Gadatliwy ojciec i wścibski syn. Jedynie Jessica wzbudzała jej sympatię.

Ulica, którą szła, zaczęła się nagle dziwnie zwężać. Cichy port, w którym cumowały jachty i żaglówki, przyciągał swym urokiem. Jednak tutaj najbardziej urzekały Amandę klify. Spojrzała za siebie. Rodzice wciąż dyskutowali z Domańskimi. Igor chyba instynktownie wyczuł jej wzrok, bo odwrócił się i jej pomachał. Amanda poczuła się nieswojo. Jest w nas coś takiego, na co nie mamy wpływu. Niektórzy ludzie przypadają nam do gustu, inni przeciwnie. Z Igorem tak właśnie było, choć kierowało nią zaledwie przeczucie. Postanowiła nie wracać jeszcze do domu. Chciała podejść bliżej klifu. Przeszła spory kawał drogi, zmierzając w kierunku plaży White Rocks. Coś ją do niej przyciągało, nie pozwalając zawrócić. Niebo nagle pociemniało, przywołując szare chmury. Amanda obserwowała, jak pierwsze krople deszczu ciemnymi kropeczkami zdobią chodnik tuż przed jej stopami. Po chwili jednak rozpadało się na dobre. Dziewczyna przyspieszyła, nie lubiła moknąć. O tej porze roku w Polsce leżałaby na plaży i prażyła się w słońcu. Przypuszczalnie. Choć to też nie było pewne.

„Nigdy się nie przyzwyczaję do tego miejsca”. Poczuła złość i rozczarowanie kapryśną pogodą.

Wiatr zaczął przybierać na sile. I wtedy go zobaczyła. Stał na brzegu klifu i wpatrywał się w dal. Amanda aż przystanęła. Wysoka sylwetka młodego mężczyzny przyciągnęła jej uwagę. Miał na sobie długi płaszcz, a jego ciemne, półdługie włosy falowały wraz z porywami wiatru. Sprawiał wrażenie, jakby się zastanawiał, czy nie skoczyć w otchłań oceanu.

– Co on wyprawia? – Zaintrygowana podeszła do balustrady. Poczuła dziwny niepokój o nieznajomego. I wydawało się jej, że tylko ona go zauważyła. Amanda uznała, że to zapewne jakiś dziwak. Młody szaleniec albo poeta szukający natchnienia. Obserwowała go jeszcze chwilę w cichym zachwycie.

Do wiatru dołączył deszcz. W końcu ruszyła w stronę domu. Z nosa i czoła skapywały jej krople deszczu. Wszystko wydawało się tu inne, nawet ten chłopak na klifie. Jakby na coś czekający... Kojarzył jej się z romantyczną postacią literacką, równie tajemniczą, co urzekającą. Deszcz niesiony wiatrem uderzył w Amandę całą siłą. Miała wielką ochotę zakląć. Przemoczona do suchej nitki pomyślała, że z klifu musi rozpościerać się piękny widok na okolicę. Sama by się na niego wdrapała, gdyby nie ta dziadowska pogoda. Zaintrygowana spojrzała ponownie w stronę oceanu, lecz chłopaka na klifie już nie było. Jakby rozmył się we mgle. Nie zdążyła zobaczyć, czy nieznajomy skoczył do wody, czy po prostu odszedł. Wpatrywała się jeszcze przez chwilę w tamto miejsce, lecz dostrzegła tylko silne fale uderzające o skały.

„Gdzie zniknąłeś?” Zmrużyła oczy z niedowierzaniem.

– Chyba nigdy się nie przyzwyczaję do tego miejsca – wycedziła przez zęby i zawiedziona pobiegła do domu.

Kiedy wpadła do mieszkania, zrzuciła z siebie mokre ubranie i wskoczyła pod ciepły prysznic. Potem zaczęła się zastanawiać nad zakupem sztalugi i farb. Zapragnęła znowu malować, uwielbiała tak spędzać wolny czas. Tworząc.

Nazajutrz udała się na Ramore Ave, by popytać o sklep malarski. Niestety, w sklepie papierniczym, jedynym w okolicy, kazano jej zamówić wszystko, czego potrzebuje, online. Amanda nie była z tego powodu zadowolona. Tym bardziej że czas oczekiwania na zamówienie z Londonderry wynosił dwa tygodnie. Tutaj życie wyglądało inaczej, wolniej, i musiała się do tego przyzwyczaić.

Dni w Portrush upływały wolno. Rodzice Amandy zaczęli pracę w Portrush Atlantic Hotel. Pracowali na zmiany, po dziesięć godzin dziennie. Dziewczyna spędzała więc sporo czasu sama. Jednak się nie nudziła. W dodatku Igor nie odstępował jej na krok, choć wyraźnie dawała mu do zrozumienia, że woli towarzystwo jego siostry. Odwiedzał ją często pod byle pretekstem. Amanda, chcąc nie chcąc, próbowała go zaakceptować.

– Dlaczego ciągle tu przesiadujesz? To niezdrowo nie wychodzić na spacery. Unikasz mnie? – Siedział na kanapie naprzeciwko niej. Igor należał do upartych chłopaków, w dodatku takich, którym się wydawało, że wszystko wiedzą najlepiej.

– Posłuchaj. Nie możesz do mnie przychodzić, kiedy ci się spodoba. Potrzebuję dużo czasu dla siebie. Maluję i fotografuję. Poza tym jestem typem introwertyczki, więc nie myśl, że nagle stanę się duszą towarzystwa. Raczej się już nie zmienię.

– Wcale tak nie myślę. Uwielbiam twoją nieśmiałość. Piszesz książkę, że tak się tu zamykasz?

– Mówił ci już ktoś, że jesteś wścibski? – Amanda obrzuciła go wściekłym spojrzeniem. Igor był nieźle zbudowany, atrakcyjny i pewnie podobał się wielu Irlandkom. Ale nie jej. Podobnie jak jego końskie zaloty.

– Kiedy się złościsz, jesteś jeszcze ładniejsza. – Pokazał w uśmiechu białe zęby. – Może pobiegamy razem?

– Nie, nie pobiegamy. Jestem zajęta.

– W takim razie przyjdę po ciebie po południu. Szesnasta może być? Pobiegniemy w stronę klifu.

Amanda już miała odmówić, jednak bardzo chciała zobaczyć z bliska tutejsze klify. Intrygowały ją. Budziły podziw i respekt.

– Niech ci będzie. Tylko nie myśl, że mnie prześcigniesz.

– Nie myślę tak. Więc się zgadzasz?

– Chcę zobaczyć te klify. Tylko ze względu na nie się zgadzam.

– Naprawdę? – Igor wydawał się rozczarowany, jednak nie rezygnował.

– Nie ciągnij mnie za język, bo to nic nie da. Za chwilę mogę się rozmyślić.

– Nie możesz, jesteśmy już umówieni – odparł, po czym z zadowoloną miną zniknął za drzwiami.

Amanda pokiwała tylko głową. Gdyby to Rafał za nią tak biegał, kiedy jeszcze mieszkała w Przesiece. Na tę myśl posmutniała, a po chwili pożałowała wspomnienia o nim. Dość! Porzucił ją, a nazajutrz zaczął chodzić z jej koleżanką z klasy. To paskudne uczucie. Upokorzenie nie chciało z niej wyparować. No ale czy wspomnienia można tak po prostu wymazać? Tym bardziej złe? Od kiedy tu przyjechała, tylko jedna koleżanka z klasy maturalnej, Gosia, pamiętała o niej i czasem przesyłała zdjęcia i pozdrowienia. Amanda zaczynała powoli zamykać za sobą tamten rozdział życia, a przyjazd do Portrush traktować jak wybawienie.

Po południu Igor podjechał po Amandę punktualnie co do minuty.

– Mieliśmy pobiegać, po co nam samochód? – Patrzyła na niego ze zdziwieniem.

– Musimy tam podjechać, to kawałek stąd. Chyba że nie biegniemy na klify.

– Biegniemy. Jasne. Myślałam, że to niedaleko. Chyba że się boisz, że mi nie dorównasz.

– Ja? Nigdy! Ale lepiej kawałek podjedźmy. – Mrugnął do niej.

Amanda przewróciła oczami.

– Tylko niech ci nie przyjdą do głowy głupie pomysły.

– Jakie na przykład? – Przyglądał się jej, zapinając pasy. Amanda powoli ogarniała to, że siedziała po lewej stronie, a on po prawej.

– Jesteś leworęczny?

– Nie – odparł z uśmiechem. – Pewnie się zastanawiasz, jak mogę lewą ręką zmieniać biegi? To automatyczna skrzynia.

– Ale jedziemy po drugiej stronie jezdni.

– Tak, tutaj się tak właśnie jeździ. Przyzwyczaisz się.

– Dziwnie tutaj jest. Na razie staram się przystosować. Wierz mi. Los rzucił mnie tutaj bez pytania. Więc staram się, jak mogę, by nie oszaleć. Odnaleźć się... no i jakoś żyć.

– Pewnie zostawiłaś tam chłopaka, co? W Polsce... – Igor spojrzał na nią z uwagą.

– Przeciwnie. To on mnie zostawił. Daleko jeszcze? – Amanda skierowała wzrok na rozlewający się na lewo ocean.

– Ja nigdy nie zostawiłbym takiej dziewczyny jak ty.

– Łatwo mówić takie słowa. To nie była wielka miłość. I raczej była krótka. Ale... straciłam serce do tych spraw.

– Proszę, tylko przez to jedno niepowodzenie nie skreślaj mnie od razu.

Amanda czuła na sobie jego spojrzenie, od którego zaczynało jej się robić ciepło.

– Lubię cię, jesteś dobrym kolegą. Niech tak pozostanie, okej?

– Na razie się na to zgadzam. – Igor nieoczekiwanie ścisnął jej dłoń, lecz Amanda ją cofnęła.

– Chyba dojeżdżamy – zmieniła temat.

Zatrzymali się na parkingu. Igor nagle spoważniał. Jego wysiłki, by Amanda zwróciła na niego uwagę, na razie nie przynosiły efektów. W dodatku znowu zaczęło padać.

– Cóż, niech tak będzie... – westchnął. – Oto nasze klify na White Rocks. Zabrałaś coś przeciwdeszczowego?

– Nie, ale co mi może zrobić letni deszcz? Widziałam już ten klif, ale z daleka. Jest piękny. I wydawało mi się, że ktoś na nim stał i rozważał, czy skoczyć do oceanu.

– Samobójców i dziwaków tu nie brakuje, zresztą jak wszędzie – skwitował.

Tymczasem słońce raz rozświetlało okolicę, a raz tonęło w szarzyźnie chmur. Po chwili jednak całkowicie się wypogodziło.

– No i proszę. Idealna pogoda na bieganie. I kto tu mówi o deszczu? – przekomarzała się Amanda.

– Tutaj aura jest bardziej zmienna niż kobieta. Sama się przekonasz. Więc jak, zaczynamy? Ale uprzedzam, momentami będzie ślisko.

– Zaryzykuję. To jak? Ruszamy? Chcę wbiec na ten klif.

– Bywa niebezpieczny. Ale spokojnie, przy mnie nic złego cię nie spotka.

Amanda przemilczała to wyznanie. I zaczęła biec pierwsza. Igor ruszył za nią. Mieli do pokonania spory odcinek, bo na klif prowadziła trasa ubita ze żwiru.

– Jest ogromny, wspaniały... – Amanda zaczesała włosy w kitkę, która teraz poruszała się w takt jej biegu.

– Tutaj jest pełno takich boskich miejsc, w które możemy się udać. Niedaleko są ruiny nawiedzonego Dunluce Castle, pole golfowe, możemy też ponurkować...

– Dzięki, ale raczej umówię się z Jessicą. Zwłaszcza do tego nawiedzonego miejsca. Wiesz, taki babski wypad.

– Znowu dajesz mi kosza – zaśmiał się. – To nic. Poczekam.

– Poczekasz? Igor, już mówiłam, że nie szukam chłopaka. A zmieniając temat, ale jestem głupia. Nie zabrałam telefonu.

– A co? Prowadzisz blog?

– Nie, ale maluję i kocham fotografować. Poza tym taki cud natury zasługuje na uwiecznienie.

– Coraz bardziej mnie zaskakujesz. Serio. – Igor spojrzał na nią z uznaniem.

– To nic takiego. Mam pasję jak wiele innych osób. Poza tym za dużo gadasz.

– Okej, zrozumiałem, zamykam się.

– Ciekawe na jak długo. – Amanda uśmiechnęła się pod nosem, nie odrywając wzroku od pobliskich uroków Portrush.

Kiedy w końcu dotarli na szczyt, nie mogła wyjść z podziwu. Widok rozpościerał się na ocean, którego fale rozbijały się o ściany klifu.

– Mamy szczęście, bo nie ma mgły. Jak się czujesz, nie bolą cię nogi?

– Trochę, ale było warto się tu dostać. Teraz już sama będę mogła tu przychodzić.

– Sama? Wystarczy, że powiesz, a cię podrzucę.

– Igor, ale może ja chciałabym czasem przyjść tu sama?

– Jasne.

– Dzięki. Cudownie byłoby tu pomalować w samotności.

– Szkoda, że nie możesz namalować mnie.

– Nie przyjmuję szczególnych zamówień, a to by takie właśnie było. – Zrobiła zabawną minę, po czym dalej wpatrywała się w otchłań oceanu. W końcu zdecydowała się podejść bliżej.

– Musisz być ostrożna! Co roku giną tu ludzie... Ciekawość i nieuwaga mogą kosztować cię zbyt wiele. Nie wchodź na otwartą część klifów. Nigdy.

Amanda lekko pobladła z przerażenia, a Igor, widząc to, dodał:

– Przepraszam, nie chcę cię straszyć.

Dziewczyna tylko odparła:

– Lepiej już wracajmy. Popatrz na niebo. Znowu zaczyna się chmurzyć.

Nad klifem faktycznie zaszło słońce.

– Chyba nadchodzi burza. – Igor chwycił ją za rękę. Zaczęli się wycofywać.

– Czy tutaj zawsze jest tak zmienna pogoda? Jak tu żyć? – zapytała.

– Tak, i nie pocieszę cię, bo tu często pada. – Odparł, puszczając do niej oko. – Ja też czasem marzę o gorącym piasku i morzu.

– Co cię tu tak naprawdę trzyma?

– Co? Tu jest pięknie. Irlandia może jest chłodna i dzika, ale niepowtarzalna. Pokochałem to miejsce i ty też pokochasz.

Amanda z rezygnacją pokiwała głową.

– Przyznaję, jest tu niezwykle, ale nie będę mieszkała w Portrush do końca życia. Jestem tu, bo tak zdecydowali rodzice. A moje życie... kto to wie...

– Życie lubi nas zaskakiwać. Zwłaszcza krzyżować plany wbrew naszej woli.

Amanda wyglądała na zmęczoną. Jej jasne włosy rozwiewał wiatr.

– Długo będziemy stąd schodzić?

– Możemy zbiec, jeśli wolisz.

– Chyba wolę – rzuciła, po czym zaczęła biec. Po chwili się rozpadało. Ale Amanda nie zrezygnowała. Marzyła o ciepłym prysznicu i kakao. W końcu zbiegli na sam dół. Igor odwiózł ją niemal pod drzwi domu.

– Dziękuję za miłą wyprawę. Było fajnie mimo niepogody.

– Do usług. Dokąd mam cię zabrać następnym razem?

– Na razie idę do pokoju. – Uśmiechnęła się do niego. – Trzymaj się.

– Pa – odparł, kiedy już zniknęła w środku. Igor wiedział, że tak łatwo z niej nie zrezygnuje. Była niezwykła. A on miał wobec niej swoje plany.

Kiedy Amanda leżała wieczorem w łóżku, zastanawiała się, co tu właściwie robi. Co robi w miejscu, w którym ciągle pada albo się chmurzy? Tęskniła za słońcem i ciepłym, choć kapryśnym polskim latem. W dodatku koleżanka przesłała jej zdjęcie byłego chłopaka z dziewczyną, dla której ją zostawił.

– Co za dupek – wyszeptała. Przecież to była miłość chwilowa, może tylko zauroczenie, jednak i tak ją to zabolało. Poczuła się jeszcze bardziej samotna, zapomniana, nieszczęśliwa. Czy to kiedyś minie? To straszne, przepełniające ją uczucie? Niespokojne myśli nie pozwalały jej zasnąć. A kiedy w końcu umęczona własnymi lękami przysnęła, śnił jej się tamten chłopak z klifu. Obserwowała go. Nagle noga ześlizgnęła mu się ze skały i zaczął spadać. A ona nie mogła nic zrobić. Obudziła się przerażona. I rozmyślała o nim do rana.

Kolejne dni upływały Amandzie na urządzaniu pokoju i robieniu szkiców. Wreszcie dotarły zamówione farby i sztaluga – i to sprawiło jej naprawdę wiele radości. Amanda od września miała zacząć wieczorowe studia licencjackie z języka angielskiego. Zawsze bardzo dobrze się uczyła i marzyła o kontynuowaniu nauki. Angielski, malowanie... To było to, co wywoływało uśmiech na jej twarzy.

W piątek rano odwiedziła ją Jessica. Radosna i śliczna.

– Czekałam, aż do mnie wpadniesz. Ale to góra musiała przyjść do Mahometa. Co porabiasz? – zapytała.

– Nic takiego, głównie maluję. Jedyną zaletą mojego przyjazdu do Portrush są wspaniałe widoki.

– Słyszałam, że wyprawa na klif się udała. Mój brat był zachwycony.

– Igor jest w porządku. Lubię go.

– On ciebie też, bardzo. Dlatego proszę, jeśli nic do niego nie czujesz, nie dawaj mu nadziei. Nie chcę, by znowu cierpiał.

– Nie daję mu nadziei, wręcz przeciwnie. – Amanda uniosła wysoko głowę. – A co? On też źle ulokował swoje uczucia?

– Jak każdy z nas, kiedyś. Samo życie... Dziś zapowiada się słoneczny dzień, dlatego zabieram cię w pewne ekscytujące miejsce... – Jessica promieniała uśmiechem.

– Sama nie wiem, chciałam pomalować.

– A kto ci broni? Możesz malować sobie do końca życia, ale surfing jest tylko jeden.

– Surfing? Ja nigdy nie...

– Domyśliłam się. Dlatego porywam cię nad ocean. Szykuj się, dziś są cudownie wysokie fale i silny wiatr. No co tak patrzysz, ubieraj się!

– Ale w co mam się ubrać? – Amanda wyglądała na zagubioną. Jej życie toczyło się w znacznie wolniejszym tempie.

– Najlepiej w wygodny dres. I zabierz ze sobą strój kąpielowy.

– A po co?

– Po co?! Teraz mieszkasz nad oceanem, dziewczyno!

– No już dobrze, zaraz go poszukam.

W czasie drogi Jessica opowiadała Amandzie o tym, jak cudowną przygodą jest surfing.

– To stąd twój tatuaż? Kochasz surfowanie.

– Od kiedy tu mieszkam, co dnia przychodziłam nad ocean. Urzekał mnie. Aż w końcu któregoś dnia spotkałam grupkę młodych ludzi. Mieli wielkie, kolorowe deski i pasję w oczach. Ja, dziewczyna z Polski, gdzie morze serwuje wysokie fale tylko podczas sztormu, zapragnęłam też tego spróbować. No i dołączyłam do nich. Nauczyłam się surfować, zrobiłam sobie tatuaż, a potem...

– Co?

– Zakochałam się w tym już na całe życie... Nie zrozumiesz mnie, dopóki sama nie spróbujesz.

– Boskie masz te tatuaże, bolało?

– Trochę... Ale bardzo chciałam je mieć. Dzięki nim czuję, że przynależę do czegoś. One dają mi siłę.

– Rozumiem.

– Naprawdę? Igor mnie zbeształ za to, że je sobie zrobiłam. Ale to moje ciało. I nikomu nic do tego.

– Chciałabym mieć w sobie taką siłę i odwagę.

– Masz je. Ale jeszcze się nie ujawniły. Zaufaj mi. Ze mną było podobnie. Byłam niepewna siebie, zalękniona. Bałam się zagadać do ludzi. Ale ocean mnie zmienił.

Dojechały na plażę starym jeepem Domańskich, z deską do surfowania rzuconą na tył, długą na dwa metry. Powietrze przesycone było morską bryzą, a siła uderzeń fal przybierała na mocy. Amanda stała na plaży i chłonęła te niesamowite widoki. Pierwsi chętni wpadali do oceanu na deskach, szukając szczęścia i pomyślnej fali. Jessica pobiegła do przebieralni. Zrzuciła z siebie koszulkę i krótkie spodenki. Miała wysportowaną sylwetkę, a Amanda odniosła wrażenie, że musi być zahartowana, skoro nie jest jej chłodno. Kiedy stanęła przed Amandą, miała na sobie długą piankę surfingową.

– Czy to bardzo trudne? – Amanda poczuła ukłucie zazdrości wywołane beztroską i urodą Jessiki oraz tym, że większość mężczyzn na plaży zerkała właśnie na nią.

– Nie. Sama się przekonasz. Windsurfing też jest boski, ale nie tutaj i nie dziś. Widzisz tego chłopaka? – Jessica nagle oniemiała. Amanda spojrzała na ocean, próbując wyłowić, kogo miała na myśli.

– Mówisz o...?

– Ten na zielonej desce. To Aidan. Jest niesamowity, najlepszy w surfowaniu. Uczy mnie. Rozpływam się, gdy jest blisko. A kiedy na mnie patrzy...

– Widać, że wpadł ci w oko. Faktycznie jest niezły.

– Niezły? Dziewczyno, to pierwsza liga. Niestety nie dla mnie. Ale popatrzeć można, prawda?

– Dlaczego nie dla ciebie?

– Nie zwraca na mnie uwagi.

– Niemożliwe. Wszyscy faceci tutaj się na ciebie gapią. Może to gej?

– Aidan? Nie – zaśmiała się. – Wiesz, Amando, czuję, że się zaprzyjaźnimy – wyznała niespodziewanie.

– Chciałabym tego. I czułam podobnie, gdy cię poznałam. Nigdy nie miałam wielu przyjaciółek. A obecnie ich stan jest na poziomie zero.

– A więc mamy szansę. To jak, przyjaciółki? – Jessica wyciągnęła pięść do przybicia i pakt przyjaźni został zawarty. Jednocześnie cały czas nie odrywała wzroku od właściciela zielonej deski.

Amanda natomiast podziwiała wzburzony ocean. Ogromny huk rozbijających się o taflę oceanu fal wywoływał ciarki na całym ciele. Potęga, majestat i siła. To widziała i to czuła. Piękno, które urzekało i przyciągało swym magnetyzmem. Miała wrażenie, że jego siła za chwilę ją wciągnie, porywając na dobre... I wtedy spojrzała na klif. Rozpryskujące się fale przysłaniały jego ściany, jednak i tak go dojrzała. Znowu tam był. Tajemniczy chłopak wpatrujący się w dal, jakby szukał statku, który miał nadpłynąć z sąsiedniego portu. Amanda obserwowała go z plaży. Nie widział jej. Za to ona uznała, że jest zjawiskowy. Nagle wyciągnął lornetkę. Najwidoczniej czegoś lub kogoś wypatrywał. Ubrany w przedziwny długi płaszcz, wzbudzał w niej narastającą ciekawość. Szybko wyjęła telefon i zrobiła mu zdjęcie. Nie wiedziała dokładnie dlaczego, jednak on intrygował ją bardziej, niżby tego chciała.

– Co robisz? – Jessica szykowała się do biegu w ocean.

– Podziwiam klify... – odparła speszona Amanda.

– Tak, są totalnie niesamowite. Pewnie niedługo je namalujesz. Plaża White Rocks robi niesamowite wrażenie. Piękniejszej nie znam. Jutro pokażę ci jaskinie i groty...

– A kojarzysz tego chłopaka stojącego w płaszczu na klifie?

Jessica wytężyła wzrok.

– A tak. To tutejszy dziwak. Choć przyznaję, bardzo przystojny.

– Dlaczego mówisz, że to dziwak?

– Bo to jest dziwak, uwierz mi. Pojawił się w Portrush jakiś czas temu i wiecznie przychodzi w jedno miejsce. Gapi się na ocean godzinami... Kręci się po okolicy bez celu. Z nikim nie rozmawia. Nie wiadomo, czy jest do końca normalny. – Jessica pokazała gest koło głowy.

– Znasz go?

– Ja? – Parsknęła śmiechem. – Nie i nie chcę go znać. Potrzebuję normalnego chłopaka. Takiego, który mnie pocałuje, weźmie na kolację, popływa ze mną na golasa w oceanie... Ty lepiej też daj sobie z nim spokój.

– Jasne. Tylko pytam z ciekawości, bo już go wcześniej widziałam. Wiesz, gdzie on mieszka?

– Nie wiem, pewnie śpi w trawach na klifie. Odpuść! Lepiej popatrz, jak surfuję!

Jessica chwyciła za deskę i z rozmachem rzuciła się w stronę oceanu. Wbiegła po kolana do wody, a potem położyła się na desce. Płynęła, szukając sprzyjającej fali. Aidan już ją wypatrzył. Krzyczał coś do niej, a ona promieniała. Amanda podziwiała, jak pięknie jej koleżanka wygląda na desce i na wodzie. Właśnie tworzyła się kolejna duża fala. Jessica wykorzystała okazję i szczęśliwie złapała falę. Płynęła niczym wodna bogini, do czasu aż nagle spadła, znikając pod wodą. Amanda krzyknęła z przerażenia. Wprost umierała ze strachu, bo Jessiki długo nie było widać. W końcu Aidan zdecydował się za nią zanurkować. Fale nie ustępowały. Amanda też wbiegła do wody i zaczęła płynąć w ich stronę. Wtedy dostrzegła, że chłopak z klifu obserwuje ją przez lornetkę. Zanurkowała. Nie widziała pod wodą ani Jessiki, ani Aidana. Kiedy wypłynęła, by nabrać powietrza, nakryła ją kolejna fala. Resztkami sił zdołała wypłynąć na brzeg. Po chwili dostrzegła leżącą na plaży Jessicę, ktoś jej robił sztuczne oddychanie. W końcu dziewczyna zaczęła głośno kaszleć. Żyła. Amanda poczuła ulgę.

– Mówiłaś o cudownej przygodzie. A o mało się nie utopiłaś. I to w dniu, kiedy zostałyśmy przyjaciółkami. Tak się nie robi. To zwyczajne świństwo!

– Daj spokój. Wskoczyłaś za mną do wody?

– Oczywiście. Bałam się, że się utopiłaś. Że już po tobie... Tak się bałam.

– Przepraszam. Ja też się bałam. Bardzo. Na szczęście Aidan mnie wyłowił. Tylko błagam, nie mów o niczym Igorowi ani moim rodzicom. Nikomu. Zakażą mi surfować. A ja tak to kocham.

– Ale te fale... Są zbyt duże. Nie możesz sobie znaleźć mniejszych?

– Wariatka z ciebie – dyszała, ale zdołała się uśmiechnąć. – Przecież życie to jedna wielka fala, która nas porywa w nieznane. – Jessica przymknęła oczy. Nie było w niej przerażenia ani rezygnacji. – Czy warto przed nią uciekać tylko po to, by mniej bolało? – wyznała, po czym chwyciła przyjaciółkę za rękę.

Amanda zamilkła. Wiedziała, że się nie da. Że nie da się uciec przed prawdziwym życiem i jego wszystkimi barwami. Spojrzała odruchowo w stronę klifu, ale jego już tam nie było – dziwaka. Ona też czasem się tak czuła. W dodatku miała ochotę uciec przed każdą większą falą w jej życiu.

– Na dziś masz dosyć. Nieźle cię przeciągnęło. Ale musisz jeszcze potrenować. Mogłem ci nie oddawać tej fali. To jeszcze nie twój czas. – Aidan instruował Jessicę, a Amanda dzięki biegłej znajomości angielskiego pojmowała jego słowa w mig.

– Bzdura. Nie zrezygnuję.

– Nie masz rezygnować, ale nabrać pokory.

Jessica straciła nagle dobry humor. Jego uwagi ją zabolały. Aidan był starszy od Jessiki o jakieś sześć lat. I odpowiadał za to, by przekazać jej swoją wiedzę.

– A ty też surfujesz? – zwrócił się nagle do Amandy. – Masz dobrą sylwetkę.

– Ja? – wybąkała. – Nie. Ja przyszłam tylko popatrzeć.

– To przyjdź jutro. Nauczę cię.

– Nie, nie. – Amanda machała rękami jak spłoszony ptak. – To nie dla mnie.

– Skąd wiesz, skoro nie próbowałaś? Wystraszyłaś się? Wcale się nie dziwię, ale pamiętaj, że strach ma wielkie oczy, a porażki prowadzą do sukcesu.

– Możliwe, ale po tym, co widziałam...

– I tu popełniasz błąd. Życie trzeba chłonąć, a nie przed nim uciekać. Pomyśl o tym. A teraz, dziewczyny, biegiem pod gorący prysznic. Obie jesteście przewiane i zmarznięte.

Amanda musiała przyznać, że ciepły prysznic był jak boska nagroda. Rozkosz.

Kiedy wracały do domu, Jessica milczała.

– Naprawdę się o ciebie bałam.

– Ja też się bałam. Już myślałam, że się nie wydostanę z tego kotła prądów. Ojciec zakazał mi surfować. Boi się o mnie. Mówi, że to dla szaleńców. Ale ja tylko wtedy czuję, że żyję. I jestem naprawdę wolna...

– A jeśli on ma rację? Jeśli coś złego się stanie?

– Nie myślę w ten sposób. Chcę robić to, co kocham. Czyż nie to w życiu ma naprawdę sens? Wysokie fale i upadki, po których wstajemy i idziemy dalej? Nie martw się o mnie. Jessica Domańska zawsze spada na cztery łapy.

– Jesteś odważna. Ja się boję tych fal... Są nieprzewidywalne.

– Niepotrzebnie. Wtedy tracisz najwięcej, bo strach nie pozwala ci się odważyć na to, co może dać ci szczęście. To co, nie zdradzisz mnie? – Jessica patrzyła na przyjaciółkę błagalnym wzrokiem.

– Spokojnie. Ale błagam, uważaj na siebie. Jesteś moją przyjaciółką, prawda?

– Prawda. A teraz dość narzekań, idziemy na chowder.

– A co to za cudo?

– Pyszna zupa rybna z owocami morza. Po drodze wejdziemy do restauracji. Mam pieniądze.

– W restauracjach jest drogo. Może same coś ugotujemy?

– A co proponujesz?

– Jestem dobra w przyrządzaniu makaronów.

– W takim razie teraz idziemy na chowder i nie możesz mi odmówić. A potem przygotujesz pyszny makaron. Mama się ucieszy.

– Ale pod warunkiem, że gotuję u was, bo nie będę woziła ze sobą garnka.

– Zabawna jesteś. Jasne, że u nas. Już się nie mogę doczekać. – Jessice wrócił dobry humor. Zdawała się zapomnieć o porwaniu przez falę. Może to i dobrze. Amanda już wiedziała, czego z pewnością się od niej nauczy. Miłości do życia.

Popołudnie zapowiadało się obiecująco. Silny północny wiatr złagodniał, niebo przybrało błękitny kolor i pojawiło się słońce. Amanda chciała dobrze wypaść. Spaghetti byłoby zbyt oczywiste. Wybrała tagliatelle z suszonymi pomidorami, liśćmi szpinaku i oliwkami. Co prawda istniało ryzyko, że oliwki nie u każdego spotkają się z entuzjazmem, ale i tak zaryzykowała. Spakowała produkty do torby. Igor przyjechał po nią o szesnastej.

– Nie mogłem pozwolić, byś jechała busem. Ponoć robisz pyszny makaron.

– Ponoć... – zaśmiała się. – Oby wam zasmakował.

– Jeśli ty go przygotujesz, to na pewno.

– To miło, że po mnie przyjechałeś – dodała, zerkając na piękny horyzont, ciągający się wzdłuż drogi. – Muszę sobie znaleźć jakieś zajęcie. Nie mogę całymi dniami tylko się włóczyć po klifach albo po plażach.

– A co w tym złego?

– Niby nic, ale jak mam konkretne zajęcie, to moje myśli są bardziej poukładane. Rozumiesz? Nie korci mnie, by iść tam, gdzie nie powinnam.

– Tutaj jest mnóstwo cudownych miejsc. I warto dla nich zmienić przyzwyczajenia. Mam dla ciebie niespodziankę. Ale następnym razem. Tylko pytanie: czy masz lęk wysokości?

– Z tego, co wiem, to nie.

– Super. To jesteśmy umówieni.

– Umówieni? – Zmarszczyła czoło.

– Porwę cię w pewne tajemnicze miejsce.

– Nie wiem, czy mam ochotę na porwanie. Nie przepadam za takimi niespodziankami.

– Jeśli ci się nie spodoba, to się poddam.

Amanda spojrzała na niego z niedowierzaniem. Potem ironicznie odpowiedziała:

– Niemożliwe, ty?

– Żartowałem. – Wybuchnął śmiechem.

– No tak, zapomniałam, że u was to chyba rodzinne – stwierdziła, uśmiechając się pod nosem.

Popołudnie u Domańskich było przyjemne. Tadek leżał na kanapie, a jego żona obok niego. Totalny luz. Jessica przygotowywała napoje, a Amanda makaron.

– Bardzo się cieszę, że dziś nie muszę gotować, choć to ty jesteś naszym gościem i to my powinniśmy coś dla ciebie przyrządzić.

– Ja bardzo lubię czasem coś upichcić. Nie ma problemu.

– Nie myślałaś może o wakacyjnej pracy, Amando? – Tadek nagle uniósł głowę znad kanapy. – Szukają kogoś na kilka godzin dziennie do antykwariatu przy porcie. Jesteś zainteresowana?

– Możliwe. – Amanda się ożywiła.

– Całkiem dobrze płacą. Jakieś dwa funty na godzinę. Albo trzy, trzeba dopytać. A ty ponoć świetnie znasz angielski.

– W zasadzie tak. – Uśmiechnęła się. – Dziękuję, jutro tam zajrzę.

– Poczekaj, powinienem mieć ten adres. – Tadek podniósł się i ruszył w stronę korytarza. Ich mieszkanie było większe od tego, które wynajmowali rodzice Amandy. – Mam, proszę – dodał z zadowoleniem, po czym podał jej zapisaną kartkę z adresem i telefonem. – Prowadzi go pewien starszy pan, jest zegarmistrzem, ale też świetnym księgarzem.

– A Jessica nie chce tej pracy? – Amanda wolała dopytać.

– Ja? Nie, dziękuję. – Przyjaciółka się skrzywiła.

– Lubię takie miejsca z duszą, a czuję, że to takie właśnie będzie.

– Wydajesz się podekscytowana, aż miło słyszeć. Jessica ma w głowie tylko ocean. A Igor chadza własnymi drogami.

– Jestem dorosły, mamo, jeśli nie zauważyłaś. I mam prawo do chadzania własnymi drogami...

– No tak, nikt tego nie neguje, ale kończysz studia. Powinieneś rozejrzeć się za pracą. – Tadek podzielał zdanie małżonki.

– Czy możemy pomówić o tym później? – Spochmurniał.

– Zapraszam na makaron. Mam nadzieję, że lubicie suszone pomidory i oliwki. No i szpinak.

– Uwielbiamy. – Domańska cieszyła się najbardziej. Nie przepadała za gotowaniem.

Amanda spędziła u nich miłe chwile, jednak Igor nie odstępował jej na krok.

– Jest bardzo miło, ale będę już wracała do domu.

– Następnym razem przyjedziesz do nas z rodzicami i to my coś ugotujemy, prawda, Jess?

– Jasne. No i mamy do zwiedzenia jeszcze sporo miejsc. – Dziewczyna mrugnęła tajemniczo do Amandy.

– Odwiozę cię. – Igor zerwał się od stolika, kiedy Amanda zaczęła szykować się do wyjścia.

– Nie, dzięki. Wrócę busem. Może przy okazji zajrzę do tego antykwariatu. – Spojrzała na Tadka.

– Nie zwlekaj, bo zatrudnią kogoś innego.

– Jeszcze raz dziękuję. Do widzenia.

Antykwariat Books & Cafe dało się zauważyć już z daleka. Granatowe okiennice, kwiaty w oknach i ten wielki szyld nad drzwiami w kolorze złota. Amanda nie mogła uwierzyć, że wcześniej nie zwróciła na niego uwagi. Bus zatrzymał się nieopodal budynku. Miejsce przyciągało urokiem i pewną tajemniczością skrytą za starymi okiennicami. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, kiedy spostrzegła ogłoszenie o pracę. Potrzebowała kilku groszy dla siebie i sensownego zajęcia przez wakacje. Brzęczący dzwonek u drzwi obwieszczał nadejście klienta. Amanda po wejściu do środka przetarła oczy ze zdziwienia.

– Jak w tak małym pomieszczeniu może się zmieścić aż tyle książek i przedmiotów?

Było tu prawie wszystko, co miało swoją wartość, a czego ktoś kiedyś się pozbył. Woluminy w bardzo dobrym stanie, obrazy i porcelana. Wszystko zdawało się tu być jak z innej epoki. Antykwariat łączył się z sąsiednim pomieszczeniem otwartymi półokrągłymi drzwiami. Amanda zajrzała i tam. Jak się okazało, były tam same zegary, stojące i ścienne, głównie antyczne. Również zegar słoneczny. Wszystkie tykały w swoim własnym tempie. Najpiękniejszy wydał się Amandzie stojący nakręcany stary zegar, który wybijał godziny i półgodziny.

– Niesamowite – stwierdziła, podziwiając go.

– O tak, ten jest zupełnie wyjątkowy. – Nagle usłyszała niski męski głos. Amanda odwróciła się z zaskoczeniem. – Jestem Stary Jack, właściciel tego przybytku. Zawsze zagaduję do klientów, którzy podziwiają te cacka.

– Amanda Janas. O tak, są niezwykłe. Właściwie to ja chyba do pana...

– Tak? – Stary Jack spojrzał na nią z ukosa, po czym poprawił małe, okrągłe okulary na nosie.

– W sprawie pracy...

– Tak?

– Bo jestem nią zainteresowana.

– Chyba jesteś za młoda na tę posadę.

– Za młoda? Dlaczego?

– Antykwariat jest jak małe muzeum, tutaj każdy przedmiot ma swoją duszę i historię.

– Ale ja naprawdę sporo wiem, po wakacjach zaczynam studnia z anglistyki.

– Mądrala. A więc czym się interesujesz, Amando?

– Maluję obrazy i fotografuję. Jestem samotniczką. Lubię ciszę i spokój.

– Ciekawe... Jak widzisz, mam tu sporą liczbę książek, większość z nich ma nieocenioną wartość. I nie mam tu na myśli jedynie wartości pieniężnej.

– Rozumiem. Zauważyłam piękne wydanie sióstr Brontë, Jane Austen i Podróży Guliwera, uwielbiam je.

– Tak... Widzę, że masz bystre oko. I ujęłaś mnie tym, że zajrzałaś do moich zegarów. Dam ci szansę i pracę na okres próbny, co ty na to?

– Biorę. – Uśmiechnęła się szeroko. – W nazwie jest Books & Cafe. Czy serwuje się tu też kawę?

– Cenna uwaga. Niestety chwilowo nie.

– To błąd. Trzeba ją podawać klientom, na przykład sprzedawać za funta.

– Myślisz, że to ich przyciągnie?

– Kawoszy na pewno. I turystów. A przy okazji sprzedamy im to i owo.

– Podoba mi się twoje podejście, Amando... Zapomniałem, jak się nazywasz.

– Janas, Amanda Janas, proszę pana.

– Mów mi tak jak wszyscy tutaj, czyli Stary Jack. A teraz powiedz, skąd jesteś. Świetnie mówisz po angielsku, ale nie jesteś stąd. Prawda?

– Przyjechałam z Polski.

– A więc witaj, Amando z Polski. – Stary Jack uścisnął jej dłoń i do końca dnia oprowadzał po niezliczonych zakamarkach swojego antykwariatu. Pokazywał wszystko, co posiadał w sklepie, a Amanda starała się jak najwięcej zapamiętać.

Praca