Miłość w spadku - Agnieszka Rusin - ebook + audiobook + książka

Miłość w spadku ebook i audiobook

Rusin Agnieszka

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Emocjonująca opowieść o tym, że warto podążać własną drogą!

Marina to trzydziestolatka z małego miasteczka, które wiedzie dość typowe życie. Ma pracę, która nie jest jej pasją, i chłopaka, któremu już dawno minęło zauroczenie wybranką. Matka marzy, by córka wyszła w końcu za mąż, więc gdy Marina przyjmuje oświadczyny, wydaje się, że wszystko zmierza we właściwym kierunku.

Przyszła panna młoda powinna szaleć ze szczęścia, tak się jednak nie dzieje. Musi zdecydować, czy zagłuszyć swoje wątpliwości, posłuchać matki i zgodnie z jej oczekiwaniami zostać potulną i cichą małżonką. A może życie szykuje dla niej coś innego i kogoś innego? Może okaże się, że warto postawić na swoim i szukać swojego własnego szczęścia… 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 400

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 6 min

Lektor:

Oceny
3,9 (45 ocen)
22
7
7
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mike781

Z braku laku…

Bajanie, bohaterowie jak dzieci we mgle. Zupełny brak realizmu.
10
Hakushaku

Z braku laku…

przekaż dobry, ale przegadany i infantylny.
00
emili22

Całkiem niezła

Ma coś w sobie ale jakoś nie trzyma się to kupy…. Ma potencjał, historia sama w sobie jest interesująca ale napisana tak jakoś byle jak… jak już nie ma nic innego to można przeczytać … daje 3 ponieważ udało mi się ja skończyć i nie cierpiałam jakichś strasznych katuszy są napewno lepsze ale na 100% są tez takie które nie zasługują nawet na jedna * nie było szans żeby ją dokończyć a tą tutaj jakoś przebrnęłam
00
1970Joanna

Z braku laku…

idealna książka na turecki serial
00
anjaj06

Nie polecam

szkoda czasu na czytanie tej książki.
00

Popularność




Tytuł: Miłość w spadku

Copyright © Agnieszka Rusin, 2022

This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022

Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński

Korekta: Justyna Kukian

ISBN 978-91-8034-993-2

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.wordaudio.se

Marina siedziała już dłuższą chwilę w kawiarence o romantycznej nazwie „Pod Amorem” i czekała na Mateusza. Po pięciu latach związku wreszcie doczekała się oświadczyn. Czy mogła nie być szczęśliwa? Kiedy kobieta kończy trzydzieści lat, wielce wskazane jest, by wreszcie wyszła za mąż i urodziła gromadkę dzieci. Matce Mariny spadł kamień z serca, gdyż wreszcie jedna z jej córek zmieni stan cywilny, a i tak miała jeszcze do wydania młodsze latorośle.

Gęste, rude włosy z delikatnymi złocistymi refleksami pięknie okalały twarz Mariny. Ich długie, spokojnie opadające fale przypominały teraz coś w rodzaju pięknego kołnierza zdobiącego jej zgrabną szyję i skromny dekolt sukienki. Pięknymi, dużymi, ciemnymi oczami ukradkiem spoglądała na lewy nadgarstek, na którym nosiła zegarek. Jej ładna twarz subtelnie obsypana drobniutkimi piegami, wyglądała na zmęczoną i zmartwioną. Mieszkańcy miasteczka wiedzieli wszystko o pozostałych, a nowinki i ploteczki były jedyną rozrywką i sensacją, w związku z tym fakt, że panna Marina Kowalczuk wreszcie się zaręczyła, stanowił interesującą wiadomość dla ciekawskich. Miejscowość leżała na wschodnich rubieżach kraju, gdzie lasy pełne były dzikiej zwierzyny i gdzie można było wybrać się na jagody i borówki.

Przez szyby kawiarenki dało się dostrzec padający deszcz. Marina zaczynała się niecierpliwić.

Po wypiciu niemal całego cappuccino zaczęła nerwowo stukać wysokim obcasem o drewnianą podłogę. Po chwili Mateusz wreszcie dotarł do lokalu.

„Dwadzieścia minut spóźnienia” – pomyślała, ponownie zerkając na zegarek.

– Cześć, kochanie, ale paskudny dzień. Wiem, wiem, spóźniłem się, ale wybaczysz mi, jak zawsze, prawda, Myszko? – zagadnął wesoło, mrugając do niej znacząco prawym okiem i całując w policzek. Marinie jakoś to nie przeszkadzało, znała go dobrze i wiedziała, że z reguły nie bywa wylewny w okazywaniu uczuć.

– Już przywykłam do tego, że jesteś spóźnialski – odparła i uśmiechając się do niego, poprawiła dłonią miedziane włosy, mając nadzieję na to, że ładnie wygląda. Nie usłyszała jednak żadnego komplementu.

– Och, wybacz mi… – prosił, poprawiając okulary, które lekko zsunęły mu się z nosa.

– Znowu praca?

– No, tak jak zawsze. Ojciec ma nowych klientów, wpadła nam poważna sprawa, mówię ci, kochanie– opowiadał z wielkim zaangażowaniem i podnieceniem w oczach.

– To chyba dobrze, że interes się rozwija? Wiesz… Miałam nadzieję, że porozmawiamy dziś o ostatnich przygotowaniach do ślubu – odparła z nadzieją w głosie.

– Jasne, Myszko… – westchnął, po czym nieoczekiwanie zawołał: – Kelner!

Młody mężczyzna w czarnej koszuli i białej muszce rozejrzał się po sali nieco spłoszony.

– Jedną kawkę poproszę! – Mateusz rzucił bezceremonialnie w jego stronę, po czym wracając do rozmowy spojrzał na Marinę – Co tylko zechcesz, Myszko, zresztą… Zgadzam się na wszystko, przecież sama najlepiej się tym wszystkim zajmiesz, wiesz, że ja nie mam głowy do takich babskich spraw – dodał, wycierając chusteczką zabrudzone szkła okularów. Marina nie mogła uwierzyć w to, co słyszy i gniewnie zmarszczyła brwi.

– Babskich? – rzuciła zaskoczona i zdziwiona jego obojętnym tonem.

– No tak, właśnie – odparł, spoglądając co i rusz na leżący na stoliku tuż przed jego nosem telefon.

– To nie są jakieś babskie sprawy! Przecież za dwa tygodnie bierzemy ślub!

Mateusz jednak sprawiał wrażenie obecnego ciałem, lecz nie duchem. Pogrążony we własnym prawniczym świecie zdawał się nie dostrzegać reakcji narzeczonej.

– Tak, to już za dwa tygodnie, ale ten czas leci – powtórzył bezmyślnie, dalej wpatrując się w telefon, jakby czekał na ważną wiadomość.

Marina z niepokojem spoglądała na swego przyszłego małżonka, martwiąc się jego brakiem zaangażowania. Po chwili kelner przyniósł do ich stolika pachnącą cynamonem kawę, ona zaś dopijała swoje wystygłe cappuccino. Mateusz pokiwał głową, zamieszał bezwiednie łyżeczką, zastukał w zdobioną złotym wzorem filiżankę i wypił kilka łyków, myślami będąc gdzie indziej. Marina czuła, jak z każdą chwilą narastają w niej złość i rozczarowanie. Patrząc na niego, zastanawiała się, gdzie się podział jej dawny ukochany. Czy nagle, wraz z oświadczynami, jego uczucia wygasły?

– Widzę, że nie bardzo ci na tym wszystkim zależy… – rzuciła poirytowana jego mentalną nieobecnością. Czuła się nieswojo i głupio. Lekceważył ją w widoczny sposób, a na dodatek nie dostrzegał w swoim zachowaniu niczego niestosownego.

– Myszko, ja po prostu nie mam na to wszystko czasu… – odparł nieco zmęczonym głosem, namiętnie szukając czegoś w telefonie.

Marina przyglądała mu się z rosnącą złością, a jej oczy ciskały gromy i błyskawice.

– Rozumiem, w takim razie wszystko zrobię według własnego uznania, zresztą jak zawsze!

– Jestem pewien, Myszko, że twoja mama będzie tu niezastąpiona, wiesz przecież, że ona uwielbia takie zadania specjalne jak śluby i wesela, tym bardziej najstarszej córki – stwierdził spokojnym tonem, nie widząc w niczym problemu. Marina natomiast wyczuła, że powiedział to nieco sarkastycznym tonem. Wiedziała, że lubił jej matkę, jednak z pewnością nie uważał jej za najmądrzejszą kobietę na świecie. Ze zmierzwionymi włosami i okrągłymi okularami na nosie mamrotał coś do siebie pod nosem, wyglądając jak młody naukowiec, a nie jak jej przyszły małżonek.

Marina dalej obserwowała go w milczeniu. Nagle zaczęła się zastanawiać nad tym, jak będzie wyglądało ich wspólne życie. Oboje siedzieli przez chwilę w ciszy, razem, ale jakby osobno. Ona, pogrążona w swoich niepokojących rozważaniach, on, czytający esemesy i szepczący coś nieustannie do siebie, niczym staruszek.

Kawiarenka, w której się znajdowali, została urządzona w gustowny i przytulny sposób. Na stolikach stały czerwone nastrojowe lampki, a szydełkowe serwetki i kwiatki w niewielkich, uroczych wazonach dopełniały całości. Atmosfera i wystrój wnętrza zachęcały do romantycznych spotkań we dwoje. Marina tym bardziej odczuwała przykrość spowodowaną zachowaniem Mateusza, a w jej sercu zrodziło się gorzkie rozczarowania.

Po chwili zadzwonił jego telefon. Mateusz natychmiast odebrał i po krótkiej rozmowie zerwał się na równe nogi, oświadczając, że musi już iść, bo do kancelarii przyjechali nowi, niezwykle ważni klienci. Od czasu, gdy ukończył studia prawnicze, wraz z ojcem prowadził jedyną kancelarię prawną w Górczynie, z czego był niezwykle dumny. Miał nadzieję przejąć ją w niedalekiej przyszłości, gdyż ojciec wybierał się wkrótce na zasłużoną emeryturę. W związku z tym – jak sądziła matka Mariny – Mateusz był najlepszą partią w całym miasteczku i okolicy. Tymczasem Marina nie podzielała jego entuzjazmu.

– Wiesz co? W takim razie lepiej już idź – powiedziała z rezygnacją w głosie. Nie wyznała mu, jak wielkie wątpliwości narastały w jej sercu. Ich spotkania od jakiegoś czasu wyglądały podobnie. Szybkie spotkanie, pilny telefon, brak czułości... Czuła się skołowana, a radość z powodu rychłego ślubu powoli umykała jak ulotny zapach perfum.

– Zrozum, Myszko, taka okazja może się szybko nie powtórzyć – tłumaczył podnieconym głosem, chowając pospiesznie telefon do kieszeni ciemnego płaszcza.

– Jasne, rozumiem. – powtórzyła cicho, wzdychając posępnie. Wydawało jej się, że wszystko poza nią było dla niego ważniejsze. Mateusz natomiast cały promieniał, podniecony rychłym i ważnym spotkaniem.

– Jesteś wspaniała. Zadzwonię do ciebie wieczorem. Pa, kochanie! – zawołał, będąc już prawie przy drzwiach, potargany, w niezapiętym płaszczu i w ogólnym nieładzie. Marina zerkała, jak bez chwili wahania wychodzi na zewnątrz. Znowu została sama, a filiżanką zimnego cappuccino w dłoni. Nie miała już na nie ochoty, uregulowała więc rachunek i bez pośpiechu założyła płaszcz. Uśmiechnęła się na odchodne do kelnera i powoli wyszła na zewnątrz. Deszcz, który jeszcze niedawno był prawie niezauważalny, rozpadał się na dobre. Intensywnie spadające krople atakowały jej delikatną twarz tak samo silnie, jak wątpliwości co do ślubu, które coraz mocniej zawładnęły jej sercem. Marina nie była już pewna, czy chce takiego życia w ciągłym zamieszaniu i braku uwagi ze strony Mateusza. Nie tego oczekiwała, gdy prosił ją o rękę. Przemoczona do suchej nitki, z głową w chmurach i w wisielczym nastroju weszła do domu, zostawiając w przedpokoju mokre ślady butów.

– Wyglądasz jakby cię coś przed chwilą przejechało – powitała ją od progu młodsza siostra. Weronika miała dwadzieścia pięć lat, była zgrabna jak modelka i ogólnie Bóg nie szczędził jej wdzięków. Jej długie, proste i kruczoczarne włosy z prostą grzywką pięknie lśniły, łagodnie harmonizując z jej mocno ciemnymi oczami. W przeciwieństwie do Mariny od zawsze miała duże powodzenie u płci przeciwnej. Ku zmartwieniu Róży, ich matki, Weronika nieustannie przebierała w chłopakach, co jakiś czas przedstawiając rodzicom kolejnego narzeczonego. Biedna kobieta nie mogła spać po nocach, zamartwiając się o los córek, a najbardziej frasowało ją to, by wydać je jak najszybciej i jak najlepiej za mąż, aby wreszcie mieć spokój w domu.

Marina zdjęła przemoczony płaszcz i poszła do łazienki po ręcznik, by osuszyć włosy. Jej zamszowe jasne botki na koturnie również nie prezentowały się najlepiej.

– Wyglądam tak, jak się czuję – odparła smutnym głosem, wycierając pojedyncze pasma złocistokasztanowych włosów. Czarny tusz na jej rzęsach lekko się rozmazał, tworząc zabawne ślady na twarzy.

– To pewnie ten stres przed ślubem. A w ogóle to dobrze jest nosić ze sobą parasol, siostrzyczko, zwłaszcza gdy zapowiadają tygodniowe opady deszczu – pouczyła ją Weronika. Mówiąc to, bardzo szybko zajadała ze smakiem kruche ciasteczko. – A gdzie Mateusz? – spytała ze zdziwieniem, odrzucając ręką długie włosy do tyłu.

– Zgadnij…

– Tylko mi nie mów, że znowu musiał iść do pracy!

Marina spuściła wzrok, cicho wzdychając. Weronika była na nią zła, co ewidentnie malowało się teraz na jej śnieżnobiałej twarzy.

– Boże, dziewczyno! – krzyknęła z iskrami w oczach. – On cię robi w trąbę! Mówię ci, Marina albo on jest jakiś dziwny, albo ma kogoś na boku – wtrąciła, popijając kawę i nadal opychając się ciastkiem. Marina siedziała teraz obok niej na wygodnej seledynowej kanapie. W aureoli poskręcanych od wilgotnego powietrza włosów wyglądała jak mała, zagubiona dziewczynka.

– Oj, przestań wreszcie, głowa mi pęka, a ty się jeszcze na mnie wyżywasz – zamruczała, spoglądając na siostrę z niezadowoleniem.

– Mów co chcesz, ale ja bym kopnęła go w…

– Proszę, nie kończ – wtrąciła, podnosząc obie ręce i obejmując nimi swoją zmartwioną twarz.

– Mówię ci… Powiedziałaś mu wreszcie, że chcesz pisać?

– Jakoś nie zdążyłam – odparła pusto brzmiącym głosem, ocierając dłonią oczy. Weronika pokiwała głową.

– I właśnie o to mi chodzi. Czy myślisz, że on będzie inny po ślubie? – zapytała niepewnie.

– Nie wiem, ale… Co mam zrobić? Nie znajdę tu innego faceta, poza tym wciąż go kocham… – Marina broniła się, żałośnie miotając się we własnych złudzeniach i wątpliwościach, świadoma faktu, że częściowo oszukuje samą siebie.

Weronika patrzyła na nią badawczo, przewracając oczami i ciężko przy tym wzdychając. W końcu spojrzała na nią poważnie i spytała z troską z głosie:

– Myślałaś kiedyś o tym, żeby stąd po prostu wyjechać? – Na lekko piegowatej twarzy siostry pojawił się popłoch.

– Wyjechać? Ale dokąd? – Oczy Mariny wyrażały zaskoczenie.

Weronika przysunęła się do niej bliżej i chwyciła za rękę.

– Daleko stąd, siostro. Proszę, pomyśl o tym. Zrób to dla mnie, zanim powiesz sakramentalne „tak” komuś to o ciebie nie dba. – Weronika z nadzieją patrzyła w oczy siostry. Dobrze wiedziała, że ta się waha oraz i że to matka częściowo namówiła ją na ten ślub, od dawna uparcie przekonując do Mateusza. Kobieta robiła wszystko, by jej córki szybko i bogato wyszły za mąż, a Marina była najstarsza z nich.

– Ale przecież nie ucieknę sprzed ołtarza, nie mogłabym… – W jej głosie zadźwięczały strach i dziwny niepokój. Siedziała z zaskoczoną miną, z nieodpartym wrażeniem, że Weronika czyta w jej myślach, bowiem od jakiegoś czasu rozważała podobną alternatywę, a szczególnie dziś, po kolejnym nieudanym spotkaniu z Mateuszem. Weronika wyglądała na szczerze zatroskaną.

– Dobrze, ale obiecaj mi przynajmniej, że mu powiesz i dobrze posłuchaj, co ci odpowie…

– Tak, zrobię to. Marzę o pisaniu i nie chcę z tego zrezygnować za żadną cenę.

Weronika delikatnie ucałowała siostrę w policzek. Obie bardzo się kochały i pomimo sporej różnicy wieku były ze sobą mocno zżyte. Tej bliskości nie miały już z Leną, ich kolejną siostrą, która zawsze chadzała swoimi ścieżkami, niczym kot. Lena zdecydowanie była chłopczycą, której nie interesowały pomysły matki na rychły ślub, ani tym bardziej podsuwanie jej potencjalnych kandydatów na męża. Dziewczyna stanowiła największe wyzwanie dla matki, gdyż była bardzo oporna na swatanie i nie uznawała chodzenia na randki. Oficjalnie wyznała przy wszystkich, że nigdy się nie zakocha ani nie wyjdzie za mąż. Nie będzie też niczyją służącą ani niewolnicą. Matka jednak wciąż liczyła na to, że w końcu kiedyś jej córka opamięta się i dojrzeje do małżeństwa i, ku jej radości, zamieszka u męża.

Ojciec dziewcząt, pan Henryk, był wysokim, szczupłym i siwiejącym mężczyzną o łagodnym spojrzeniu i zdecydowanych poglądach, marzącym jedynie o spokoju w zacisznym kącie domu lub w pracy. Od lat prowadził małe biuro podatkowe, jednak nie miał komu przekazać interesu, gdyż żadna z córek nie wykazywała zainteresowania przejęciem rodzinnej schedy. Uciekając przed stale coś mówiącą żoną, pan Henryk zamykał się w swoim biurze, w którym stopniowo odzyskiwał spokój ducha. Wieczorami wymykał się z domu na partyjkę brydża lub kart do klubu seniora, gdzie spotykał dawnych kolegów ze szkoły. Te chwile były dla niego najszczęśliwsze, z dala od rodzinnego zgiełku i wysłuchiwania ciągłych narzekań małżonki.

***

Tymczasem Marina zamknęła się w swoim pokoju. Odczuwała strach i niepewność, wciąż analizując spotkanie z Mateuszem. Czuła, że Weronika w jakimś stopniu ma rację: wiedziała, że życie tutaj ogranicza ciasny, zaściankowy świat, bez nowych horyzontów, w utartych schematach i odwiecznych męczących tradycjach. A ona… ponad wszystko pragnęła pisać – i to dobrze pisać, choć nigdy nikomu, poza Weroniką, nie zwierzyła się z tego pragnienia. Tylko siostra stała się powierniczką jej marzeń. Matka niewątpliwie szybko by ją do tego zniechęciła, a Mateusza rzadko kiedy interesowało coś więcej poza prawniczymi terminami. Marina wiedziała, że jako przyszła mężatka powinna szaleć ze szczęścia, jednak nie czuła się szczęśliwa, pomimo tego, że na swój sposób go kochała. Czasy, kiedy szaleńczo zakochani patrzyli sobie żarliwie w oczy, a każde kolejne spotkanie niosło ze sobą wulkan uniesień i emocji, skończyły się bezpowrotnie. Czuła, że uczucie między nimi wygasa, a łącząca ich dawniej namiętność umiera. Nie rozumiała tylko, dlaczego Mateusz zdawał się tego nie dostrzegać. Marina leżała bezwładnie na łóżku, wpatrując się z pozoru bezmyślnie w jeden punkt na ścianie. Sytuacja stawała się poważna. Musiała bowiem zdecydować, czy zagłuszy swoje wątpliwości i posłucha matki i zgodnie z jej oczekiwaniami zostanie potulną i cichą małżonką. Będzie wieść dostatnie życie u boku świetnie rokującego męża za cenę samotnie spędzanego czasu i tolerowania jego wiecznych spóźnień. Druga z możliwości zakładała, że posłucha rad siostry i swojego „jestestwa”, odważnie odcinając się od przeszłości, umierającej miłości, znienawidzonej i nudnej pracy oraz wiecznie mówiącej jej jak ma żyć matki.

Jej dotychczasowe, zaplanowane życie nieuchronnie zaczynało się burzyć. Strach i niepewność w sercu sprawiły, że ona sama nie potrafiła myśleć o niczym innym. Słowa Weroniki coraz intensywniej podsycały narastające wątpliwości.

***

Kancelaria Prawna Żakowski i Syn była jedyną w okolicy. Większość jej klientów pochodziła spoza miasteczka, jednak właściciele nie mogli narzekać na ich brak. Elegancko i stylowo urządzona przez żonę pana Żakowskiego przyciągała interesantów nawet z daleka, a jej właściciel uchodził za najlepszego prawnika w całym powiecie. Nazajutrz rano, po spotkaniu z Mariną, Mateusz, jak zawsze spóźniony, wpadł do środka jak huragan. W gabinecie czekał na niego ojciec i nieznana młoda, niezmiernie atrakcyjna kobieta. Ubrana w lekko dopasowaną czarną sukienkę długości tuż przed kolano, z małym zaokrąglonym srebrnym kołnierzykiem tuż przy szyi i delikatnie bufiastymi rękawami, sprawiała piorunujące wrażenie.

– Mateuszu, poznaj proszę naszą nową asystentkę – zaczął oficjalnym tonem pan Żakowski. – Paulina Lisiecka – przedstawił kobietę, wskazując łagodnym ruchem ręki w jej stronę.

Pan Żakowski należał do grona eleganckich prawników noszących muszkę. W granatowej marynarce z lamówkami i białej, idealnie wyprasowanej koszuli, prezentował się bardzo wytwornie. W przeciwieństwie do swojego syna był przykładem dokładności, profesjonalizmu i szyku. Mateusz poprawił dłonią opadające na jego wysokie czoło niesforne kosmyki jasnych włosów i pochylając się w kierunku młodej kobiety, niezgrabnie pocałował ją w rękę. Kobieta uśmiechała się pod nosem, gdyż ta cała ceremonia wyglądała dość zabawnie.

– Miło mi poznać, Mateusz Żakowski, syn – przedstawił się nieco nieskładnie, gdyż widok smukłych nóg należących do tej zgrabnej brunetki chwilowo przyćmiewał mu umysł. Nieco oszołomiony sytuacją wciąż nerwowo przeczesywał dłonią włosy, mrucząc coś pod nosem. Kobieta lekko dygnęła i ciągle się uśmiechała.

– Och, co za dżentelmen, dziś już takich się nie spotyka – wyznała z nieskrywanym podziwem. – Jestem totalnie oczarowana – dodała po chwili, zerkając mu figlarnie w oczy, co spowodowało, że Mateusz stał jak słup telegraficzny i gapił się na nią swymi małymi niebieskimi, świdrującymi oczami.

Pan Żakowski oniemiał, widząc nieporadne zachowanie syna i próbując ratować go z opresji, niespodziewanie chrząknął głośno, zdecydowanym ruchem ręki dotykając ramienia syna. Ten drgnął, jakby na nowo ożywiony i wyrwany z chwilowego letargu.

– Synu, nie stój tak, zaproś panią do swojego gabinetu, a później pokaż naszą kancelarię – zaproponował, wykonując zamaszyste ruchy rękami. Miotał się energicznie, mrugając znacząco w kierunku syna i wskazywał mu, co ma robić.

– Oczywiście, oczywiście… – odparł Mateusz z ulgą w głosie i ruszając nieco niezgrabnie przed siebie, zaczął oprowadzać panią Paulinę po pokojach. Kobieta była bardzo zgrabna i urokliwa, najwyraźniej świadoma swej urody. Bez trudu byłaby wstanie uwieść niejednego mężczyznę. Z ciekawością i zachwytem rozglądała się wokół, głośno komentując prezentowane pokoje i zdobiące ich ściany obrazy znanych malarzy. Jej zgrabne, niemalże kocie ruchy, wywoływały u Mateusza zawroty głowy.

– Bardzo mi się tu podoba – powiedziała po chwili, obracając się energicznie po gustownie urządzonych pomieszczeniach. – Sądzę, że będzie nam się dobrze współpracowało – dodała, zwracając się do niego i rzucając mu wyzywające spojrzenie.

Mateusz znowu stanął jak osłupiały, zastanawiając się, gdzie podziała się jego cała elokwencja i obycie towarzyskie. W jednej chwili zabrakło mu słów, a język stanął kołkiem. Nerwowo wycierał chusteczką czoło, starając się unikać jej wzroku.

– Też tak myślę – wysapał po chwili, głośno przełykając ślinę i spoglądając na nią ukradkiem.

Kobieta uśmiechnęła się lekko, myśląc sobie, że zabawny z niego mężczyzna.

***

Pani Róża prawie cały dzień rozmawiała przez telefon. Jej mąż Henryk, przemierzając przedpokój wszerz i wzdłuż, mruczał tylko cicho do siebie, zastanawiając się, ile go to wszystko będzie kosztowało. Miał niezadowolony wyraz twarzy, a w jego dużych, niebieskich oczach można było teraz dojrzeć rozdrażnienie. Jak wszyscy mieszkańcy domu miał przydzielone zadanie specjalne.

– Ona mnie wykończy… – wymamrotał nerwowo, krzątając się teraz na strychu domu w poszukiwaniu jakichś pudeł z materiałami, po które wysłała go małżonka. Mężczyzna najbardziej w życiu cenił sobie święty spokój, jednak ostatnio nie miał szans go zaznać. Przedślubne szaleństwo owładnęło cały dom, a szczególnie jego żonę, która od kilku dni obdzwaniała wszystkich gości w celu potwierdzenia ich przybycia na uroczystość weselną najstarszej córki.

– Ach, kochana, mówię ci… Cały kościół będzie tonął w kwiatach. A suknia! No, Marina wygląda w niej po prostu przepięknie! Och, gości będzie stu dwudziestu… – referowała, przechwalając się wszystkim, czym się dało.

Weronika przechadzała się po domu, zabawnie przewracając ciemnymi oczami na to, co wyrabia jej matka. Lena, podobnie jak ojciec, kochała święty spokój i siedziała zamknięta w swym pokoju, natomiast pani Róża była rozpromieniona i podniecona, gdyż zajmowała się tym, co kochała najbardziej, czyli plotkowaniem. Jednym słowem czuła się jak ryba w wodzie, podczas gdy pozostali członkowie rodziny chowali się po kątach w poszukiwaniu odrobiny ciszy i spokoju.

***

Czas mijał, a do ślubu pozostało zaledwie kilka dni. Marina codziennie chodziła do pracy, pozostawiając sobie dłuższy urlop na podróż poślubną. Zawalona stertą urzędniczych papierów siedziała za biurkiem. Pokój był mały i dawniej dzieliła go z koleżanką, jednak od czasu jej choroby została w nim sam na sam ze swoją pracą. Nieoczekiwanie w jej progi zawitała nielubiana przez nikogo kierowniczka działu: rubensowsko zaokrąglona, z zabawnymi blond loczkami na głowie i ogromnymi kolczykami w uszach. Jej obcasy, wysokie niemalże do nieba, powodowały, że tęgawe nogi właścicielki chwiały się na boki. Marina z całych sił usiłowała powstrzymać śmiech, odwracając twarz. Kobieta stanęła tuż obok i lekko nachyliła się nad nią, pusząc się przy tym jak paw.

– Pani Marino, – zwróciła się do niej piszczącym i nieprzyjemnym dla uszu głosem – czy skończyła pani wreszcie opracowywać te sprawy z listy? – zaczęła, kołysząc się lekko na nogach i śmiesznie wydymając swe obfite usta.

– Właśnie kończę – odparła, z udawanym spokojem i powagą.

– A, to świetnie, w takim razie o czternastej listę proszę przynieść na moje biurko, czy to jasne? – spytała obcesowo i rzuciła ostre spojrzenie w jej stronę.

– Tak. – Marina nie wdawała się w zbędne dyskusje.

Pani Krysia już wychodziła z pokoju, gdy nagle obejrzała się za siebie, spojrzała na ścianę i z niezadowoleniem wypisanym na twarzy rzuciła:

– Pani Marino, tyle razy mówiłam pani, że ten plakat nie może tu wisieć, czy pani nie posiada choćby odrobiny dobrego gustu i smaku?

– Ależ posiadam – odrzekła, gotując się cała w środku – i właśnie dlatego go tu powiesiłam.

Pani Krysia wytrzeszczyła oczy i nabrała głęboko powietrza – wyglądała teraz jak mała, śmieszna wypchana rybka, jedna z tych, które można kupić na pamiątkę na nadmorskim deptaku. Jej twarz przybrała nieprzyjemny i ostry wyraz.

– Pani jest niegrzeczna! – rzuciła złośliwie.

– Ja? – Marina zrobiła zdziwioną minę. – Przepraszam panią, ale mam dużo pracy, a ten plakat jest jak najbardziej gustowny, w dodatku służbowy – odparła grzecznie i odwróciła się w stronę komputera, ignorując zaczepki kierowniczki. Od dawna była do nich przyzwyczajona, bowiem z oficjalnie nieznanych nikomu względów pani Krysia lubowała się w poniżaniu i zatruwaniu życia swoim pracownikom.

Kobieta, widząc, że nic nie wskóra, powoli wyszła z pokoju, głośno zamykając za sobą drzwi. Marina odetchnęła z ulgą. Od wielu lat pracowała w urzędzie pocztowym i często zastanawiała się, jak to się dzieje, że tak nieodpowiednie osoby, zupełnie nie nadające się do współpracy, a już na pewno do kierowania ludźmi, pracują i zarabiają niezłe pieniądze. Czuła się zmęczona psychicznie i fizycznie. Pozostało zaledwie kilka dni do jej ślubu, a ona, zamiast się tym cieszyć, przeżywała wewnętrzne rozterki i zastanawiała się, jak długo jeszcze wytrzyma, pracując w miejscu, które wypijało z niej całą energię i witalność. Pani Krysia należała do zdecydowanie toksycznych osób, przez nią zwolniło się już kilkoro pracowników, a o sensowną i w miarę dobrze płatną pracę w takiej małej mieścinie było naprawdę trudno. To właśnie hamowało Marinę – nie chciała bowiem być w przyszłości uzależniona finansowo ani od swojego męża, ani od nikogo innego.

Jakimś cudem, jeszcze przed godziną czternastą, Marina skończyła załatwiać przydzielone sprawy i zadowolona z siebie, z uczuciem ulgi postanowiła pójść do kuchenki, by zaparzyć sobie aromatycznej kawy, która postawi ją na nogi i pozwoli dalej pracować.

W miarę zbliżania się do pomieszczenia zaczęła słyszeć dziwne rozmowy dobiegające z tamtej strony, które niespodziewanie na jej widok ucichły.

„Laura i Celina, największe plotkarki w całej firmie, pewnie mnie obgadują” – pomyślała w duchu, lecz udała, że jest jej to obojętne. Z podniesioną głową i pewnym siebie krokiem weszła do środka. Dziewczyny automatycznie zmierzyły ją spojrzeniami od stóp do głów, oceniając w myślach jej dzisiejszy ubiór.

– Cześć Marina, ty szczęściaro, nie zaprosiłaś nas na ślub? – bez najmniejszego wstępu i zażenowania zaczęła chuda jak patyk Laura.

Marina dolała wody do czajnika i spokojnie czekała, aż się zagotuje.

– Będzie tylko rodzina i przyjaciele, nie zapraszam nikogo z pracy – odparła cichym głosem. Koleżanki mrugnęły do siebie porozumiewawczo.

– No, jasne – kontynuowała Celina. Uczesana w wysoki i spiczasty kok wyglądała nieco dziwacznie. – Po co, skoro masz takich bogaty znajomych, w końcu będziesz miała królewskie życie… – dodała ze złośliwą satysfakcją. Marina starała się je ignorować, miała już na dziś dość tych słownych utarczek.

– Doprawdy nie wiem, o czym mówicie, nie mam bogatych znajomych, a życie będę miała normalne, jak każdy – odparła spokojnie, zalewając kawę wrzątkiem. Koleżaneczki jednak nie dawały za wygraną.

– Wiesz... Na twoim miejscu pilnowałabym przyszłego mężusia – rzuciła kąśliwie Laura, nie kryjąc swego zadowolenia i robiąc przy tym głupawą, prowokacyjną minę.

Marina jak gromem rażona obróciła się w jej stronę, tym razem z mocno zagniewaną miną.

– O co wam właściwie chodzi? – rzuciła ostro, zmęczona ich głupimi docinkami. Zaskoczona Laura cofnęła się o krok.

– Mówimy tylko, że widziałyśmy twojego Mateuszka z inną panną – wycedziła szyderczo Celina.

Marina pobladła. W jednej chwili poczuła, że zaczyna się jej kręcić w głowie. Z bladą jak upiór twarzą spojrzała w kierunku koleżanki.

– O czym ty mówisz? Z kim?

– Słuchy niosą, że z nową asystentką… No już dobrze. Nie denerwuj się, tak tylko ci mówię – rzuciła zaniepokojona Celina, widząc reakcję dziewczyny. – To pewnie nic takiego, w sumie to jechał z nią tylko samochodem – dodała łagodniejszym tonem.

Marina bez słowa odwróciła się na pięcie i pokonując ciągnący się w nieskończoność korytarz, wróciła do swojego pokoju. Musiała zaczerpnąć świeżego powietrza. Podeszła do okna, otworzyła je szeroko i usiadła za biurkiem. Po chwili tuż za nią wpadła do pokoju Celina.

– Kawę ci przyniosłam, bo zapomniałaś… Dobrze się czujesz, Marina? – zapytała z niepokojem w oczach.

– Nie, nie czuję się dobrze! – rzuciła zagniewana. Poczuła się oszukana i upokorzona jak nigdy, w dodatku o wyczynach Mateusza dowiedziała się od największych plotkarek w mieście! „Co za poniżenie…” – myślała zgnębiona, a na jej twarzy malowało się niesamowite zmęczenie.

Powinna się była domyślić, dlaczego ostatnio nie miał dla niej czasu. Weronika miała niestety rację.

– A co to? – spytała nagle Celina, patrząc z wielkimi ze zdziwienia oczami na kosz znajdujący się przy biurku Mariny i leżące obok niego podarte kawałki papieru. Marina podeszła bliżej i wtedy poczuła się tak, jakby ktoś wyrzucił jej na głowę wiadro pełne śmieci.

– Plakat! Ktoś podarł mój plakat! – krzyknęła ze złości i narastającego gniewu. – Kryśka to zrobiła, co za wredne babsko!…Nie wytrzymam tego dłużej! – To powiedziawszy, energicznie otworzyła drzwi pokoju i ruszyła w stronę gabinetu szefowej. Czuła, że zaraz wybuchnie. Wszystkie narastające latami frustracje i skrywane negatywne emocje wywoływane przez tę wredną kobietę eksplodowały z niej teraz niczym gorąca lawa z wulkanu. Marina jak oszalała wpadła do jej pokoju, gdy negatywne emocje i upokorzenie zawładnęły nią bez reszty.

– Czy to pani podarła mój plakat? – spytała ostrym tonem, wpatrując się w nią niczym dzika kocica.

Pani Krysia ze strachu aż podskoczyła za biurkiem, czerwieniejąc na twarzy. Mimo zaskoczenia niespodziewaną reakcją pracownicy nadal traktowała ją z nonszalancją i udawanym stoickim spokojem.

– Proszę się uspokoić, przecież ostrzegałam panią – odparła opanowanym tonem. – A teraz proszę wyjść z mojego pokoju – dodała, patrząc na nią z nieskrywaną pogardą.

Marina poczuła się jeszcze bardziej dotknięta i zirytowana bezczelnością kobiety, która bez najmniejszych skrupułów robiła jej osobiste wycieczki. Doprowadzona po raz kolejny do ostateczności czuła, że w końcu ma dość. Wszelkie zahamowania nagle w niej puściły, a nagromadzone przez lata żale i upokorzenia zawładnęły nią i jej słowami.

– Czy pani jest chora? Kto pani dał prawo do niszczenia moich rzeczy? Ten plakat był firmowy, zawierał reklamy innych firm i mapę naszego regionu! – rzuciła ostro w jej stronę, czując, jak jej twarz pali płomień gniewu.

Pani Krysia wciąć jednak udawała obojętność na zarzuty Mariny i nie wystawiała nosa spod swoich zapisków komputerowych.

– To nie ma znaczenia, po co te nerwy? Nie pasował tam i tyle, pani nie ma za grosz gustu. I o co ta awantura? – tłumaczyła obojętnym tonem, jak ognia unikając wzroku Mariny.

Marina jednak nie miała zamiaru odpuścić, nie tym razem.

– Naprawdę tylko tyle ma pani do powiedzenia? To w głowie się nie mieści! Otóż mówię pani tu i teraz, że nie chcę już dłużej tu pracować. Nie zniosę dłużej pani widoku, złośliwości i upokorzeń. Zwalniam się! I wie pani co? Jestem przeszczęśliwa, że nigdy więcej nie będę musiała pani oglądać! – krzyknęła prosto w jej pucołowatą twarz, a jej serce biło jak oszalałe. Nie chciała dłużej być czyimś workiem treningowym. Nagle kobieta podniosła głowę i przemówiła przestraszonym, piskliwym głosem, próbując udobruchać Marinę. Wstała od biurka i zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju, stukając przy tym głośno obcasami.

– Pani Marino – piszczała zaskoczonym głosem – pani chyba zupełnie oszalała. Przez ten ślub jest pani taka impulsywna! Przecież nic się takiego nie stało. No, może nie powinnam była… – wyjaśniała nerwowo. – Proszę tego nie robić, pani Marino…

Nieszczerość jej tłumaczeń nie zdołała uspokoić urażonej do bólu Mariny. Drzwi gabinetu zamknęły się z trzaskiem, a ona wróciła do swojego pokoju i w pośpiechu zaczęła pakować swoje rzeczy. Pomimo wszystkiego co zaszło odczuwała ulgę i zadowolenie, kiedy wkładała pozostałe dokumenty do kartonu. Opisała go, wyłączyła komputer, zamknęła okno i zgasiła światło. Zarzuciła na ramiona płaszcz i, niosąc karton, skierowała się do sekretariatu na piętrze budynku. Powoli weszła do środka, gdzie za sporym biurkiem, częściowo zastawionym drukarką, faksem i całym zestawem rodzinnych zdjęć, siedziała sekretarka, pani Ania. Marina postawiła swoje pudło z pieczątkami i identyfikatorem na biurku, odgarniając z czoła roztargane rudawe włosy.

– Zwalniam się, a to moje wymówienie – oświadczyła bez zbędnych wstępów, podając kobiecie zapisaną odręcznie kartkę.

Marina była zdeterminowana jak nigdy dotąd. Pani Ania bez cienia zaskoczenia uśmiechnęła się do niej porozumiewawczo. Ubrana była w mocno opięty, czarny żakiet, a głęboki dekolt bluzki uwydatniał jej kobiece atrybuty, przez co wyglądała dość kokieteryjnie. Pani Ania była w tej instytucji chyba jedyną osobą, która nikomu nie zaszkodziła i nie powiedziała nic przykrego.

– Wiesz, kochana, ja cię naprawdę podziwiam, że tak długo tu wytrzymałaś… I co będziesz teraz robić? – zapytała z zainteresowaniem, popijając czarną kawę z firmowego kubka.

– Nie mam najmniejszego pojęcia. – Marina z duszą lekką jak piórko pożegnała progi sekretariatu.

Stojąc na zewnątrz budynku czuła, jak powiew świeżego powietrza cudownie wzburza aureolę jej miedzianych włosów i delikatnie gładzi zmęczoną twarz. Nie do końca jeszcze świadoma tego co zaszło, odczuwała niewypowiedzianą radość. W końcu się odważyła. Dała popalić wrednej Kryśce, porzuciła niekochaną pracę i po raz pierwszy od dawna poczuła się wolna i szczęśliwa.

***

W pobliskim parku panował przyjemny dla oka porządek, gdzieniegdzie ktoś spacerował szerokimi alejkami z dzieckiem lub psem. W powietrzu wyraźnie wyczuwało się zapach wilgotnej ziemi i nieuchronnie nadchodzącej jesieni. Pojedyncze liście wysokich drzew opadały na ziemię, tańcząc figlarnie i kręcąc się wkoło. Marina szła prosto przed siebie, mijając stojące wzdłuż drogi ławki z siedzącymi na nich i przytulającymi się czule zakochanymi parami oraz staw, po którym pływały dzikie kaczki. Kierując się w stronę rynku i stopniowo pozbywając się negatywnych emocji, powoli zaczynała rozumieć to, co przed chwilą zrobiła. Właśnie rzuciła pracę. Jednocześnie czuła, że jej życie zaczyna się dziwnie plątać, a ona potulnie pragnie się temu poddać. Wcześniej z pewnością nie zdobyłaby się na tak odważny krok. Z jednej strony bała się reakcji swojej rodziny i Mateusza, a z drugiej odczuwała niesamowitą ulgę i zadowolenie. Była jak ptak niespodziewanie wypuszczony z klatki na wolność. Postanowiła, że nie będzie zwlekała i od razu powie o wszystkim Mateuszowi. Nie chciała trzymać tego przed nim w tajemnicy ani go okłamywać, przede wszystkim jednak liczyła na to, że zdoła ją zrozumieć. Była ciekawa jego reakcji, tego, co jej powie i czy ją wesprze. Plotki o rzekomej asystentce odłożyła chwilowo na drugi plan.

Różana alejka prowadziła ją przed siebie, kreśląc delikatne łuki to w lewo, to w prawo, by wreszcie doprowadzić ją do wyjścia. Drzewa zostały za nią. Park był tak cudny i niemalże magiczny w swej urodzie, że opuszczała go z niekrytym żalem. Jej oczom ukazał się rynek miasta z piękną fontanną pośrodku. W jego centrum mieściła się kancelaria Żakowski i Syn. Biuro znajdowało na piętrze starej, pięknie odnowionej kamienicy, która od wielu pokoleń stanowiła własność tej rodziny. Marina zatrzymała się na chwilę, by nabrać nieco odwagi, jednak jej ciało nadal lekko drżało z emocji i niepokoju. Co teraz będzie? Czy Mateusz ją wesprze? Zdecydowanym krokiem weszła do budynku i szybko pokonała wysokie drewniane schody. Po chwili stała na piętrze przed eleganckimi, mahoniowymi drzwiami, zapraszającymi, by wejść do środka. Klamka drgnęła i Marina płynnym ruchem weszła kancelarii. Mimo że od tylu lat spotykała się z Mateuszem, była tu zaledwie drugi raz. Urzeczona harmonijną kolorystyką ścian z zainteresowaniem rozglądała się dookoła.

– Dzień dobry, czym mogę pani służyć? – Niespodziewanie usłyszała za plecami młody, kobiecy głos.

Odrzucając na bok swe kasztanowe włosy, szybko się odwróciła z nieco zaskoczoną miną. Przed nią stała piękna, zgrabna, gustownie ubrana brunetka.

„A więc to, co mówiła Celina, jest prawdą…” – pomyślała gorączkowo, dyskretnie oceniając wygląd kobiety. Zatrudnili nową asystentkę, a Mateusz nawet o tym nie wspomniał. Jej pewność siebie – ubranej w szarą sukienkę za kolano myszki – momentalnie spadła do zera. Marina najchętniej wycofałaby się teraz do wyjścia. W przeciwieństwie do niej brunetka sprawiała wrażenie twardo stąpającej po ziemi kobiety. W oczach Mariny pojawiło się zwątpienie, jednak wrodzona duma nie pozwoliła jej tego okazać.

– Dzień dobry, mam na imię Marina, jestem narzeczoną Mateusza Żakowskiego… – zaczęła spokojnym, melodyjnym głosem, ściskając w ręce skórzaną torebkę w morskim kolorze. Kobieta przybrała obojętny wyraz twarzy i nagle stała się dla niej wyczuwalnie mniej uprzejma.

– Ach, Mateusza… – zareagowała, posyłając jej ostre spojrzenie i bezczelnie mierząc ją od stóp do głów. – Jasne, niech pani zaczeka, powiem mu, że pani przyszła – odwróciła się zgrabnie niczym kocica i kołysząc wąskimi biodrami, ruszyła w stronę gabinetu, do którego weszła bez najmniejszego wahania.

Marin a czekała przez chwilę w milczeniu, z nieprzyjemnym uczuciem lekkiego zażenowania, wynikającym z faktu, że jako narzeczona musi tu sterczeć w korytarzu i czekać, aż jakaś panienka zrobi jej łaskę i poprosi narzeczonego na rozmowę. Co za ironia losu! Marina była na siebie zła, że wcześniej do niego nie zadzwoniła. Czuła się teraz jak brzydkie kaczątko, z wypiekami goszczącymi na delikatnie ozdobionej piegami twarzy i z lekko roztarganą fryzurą. Na dodatek asystentka nawet nie zaproponowała jej, by usiadła!

– Nigdy w życiu nie będę wyglądała tak świetnie jak ona – myślała w duchu, przygryzając swoją kształtną i pełną wargę pomalowaną różową szminką, którą zdążyła delikatnie zaznaczyć usta, wchodząc po schodach.

Po chwili asystentka wynurzyła się z gabinetu, z pewną siebie miną podeszła do Mariny, oznajmiając, że Mateusz ma teraz bardzo ważnego klienta, więc jeśli chce się z nim dzisiaj widzieć, to musi zaczekać. Marina poczuła się tak, jakby dostała obuchem w głowę. Pomimo to starała się zachować klasę i spokój.

– Rozumiem – odparła. – A jak długo to potrwa?

– Tego nie wiem – kobieta odparła sucho i podeszła do swojego biurka, pozostawiając ją samą.

Nie wiedząc co zrobić, Marina zdecydowała, że jednak zaczeka. Niezręcznie było teraz wyjść, a poza tym i tak nie miała, co ze sobą począć. Wiedziała, że jeśli teraz wróci do domu, to spadnie na nią lawina pytań o to, co robi w domu o trzynastej, zaś matka niezwłocznie zacznie przeprowadzać prywatne śledztwo. Usiadła zatem w poczekalni na wygodnej skórzanej kanapie i czekała cierpliwie na Mateusza. Brunetka odebrała w tym czasie ze sto telefonów. Wreszcie, po niemalże czterdziestu minutach oczekiwania, Mateusz wraz z klientem pojawili się drzwiach gabinetu. Pożegnawszy go, spojrzał w jej stronę, poprawiając swe niesforne włosy i zsuwające się z nosa okulary. Niespiesznym krokiem podszedł do Mariny i pocałował ją w czoło. Marina, świadoma badawczego spojrzenia brunetki i jej wygiętych w ironicznym uśmieszku czerwonych jak krew ust, uśmiechnęła się lekko.

– O, Myszko, czy coś się stało? – spytał spokojnym głosem, w którym można było dosłyszeć nutę niezadowolenia.

– Tak, muszę z tobą porozmawiać, ale bez świadków, jeśli pozwolisz…

– Mam tylko dziesięć minut. – Usłyszała w odpowiedzi jego cichy niemalże jak szept, głos. – Chodźmy do środka – dodał, chwytając ją pod ramię i zerkając nerwowo na zegarek.

Weszli do gabinetu, zamykając za sobą drzwi.

– Czy coś się stało? Nigdy nie przychodziłaś ot tak, do kancelarii… – zagadnął, przygotowując następne papiery do sprawy.

– Właśnie rzuciłam pracę – wykrztusiła z siebie nerwowo, czekając na jego reakcję.

Mateusz siedział za swoim biurkiem i patrzył na nią ze zdziwioną miną, drapiąc się po głowie.

– Ale czemu? Co się stało? – dopytywał zaskoczony, a jego małe oczy powiększyły się niespodziewanie ze zdziwienia. Marina westchnęła głęboko.

– Nie będę tam dłużej pracowała i tyle, o nic więcej nie pytaj, proszę… – tłumaczyła wciąż zdenerwowanym tonem, nie mogąc jeszcze ochłonąć po tym, co zaszło.

Mateusz sapnął głęboko, a po chwili ziewnął. Marina obserwowała go z pełną zaskoczenia miną, bowiem nie takiej reakcji oczekiwała.

– No i w porządku, Myszko, w sumie to i tak po naszym ślubie nie miałabyś czasu na pracę zawodową, więc może i dobrze się stało – odrzekł uradowany, jakby z uczuciem ulgi, że jego problem sam się rozwiązał. Marina słuchała jego słów z rosnącym niedowierzaniem.

– Jak to?

– No przecież będziesz miała na głowie wielki dom, częstych gości, potem dzieci… Nie dałabyś rady tego wszystkiego pogodzić, Myszko. – Dla niego sprawa była oczywista, nie widział w tej sytuacji najmniejszego problemu.

Marina, zszokowana jego postawą i luźnym podejściem, słuchała go, przez chwilę nie wydobywając z siebie najmniejszego dźwięku. Musiała to jakoś przetrawić.

– Widzę, że sam już zaplanowałeś nasze wspólne życie, zwłaszcza moje… – odparła pustym głosem, patrząc gdzieś daleko przed siebie. Właśnie teraz jak nigdy przedtem czuła, jak bardzo obcy staje się jej ten człowiek.

– No, ktoś musiał. – Zaśmiał się i spojrzał na nią znad swych zabawnych okularów, ponownie zerkając na zegarek. – Zresztą, szczerze mówiąc, i tak zarabiałaś tam grosze – podsumował, szperając w dokumentach.

Marina zrozumiała, że jej sprawa i tak została już przegłosowana, a jej ostatnie, niemiłe wrażenie na temat ich związku tylko się pogłębiło. Poczuła się zlekceważona i nierozumiana – i to przez kogo? Przez swojego przyszłego męża… W jej oczach szalały teraz wściekłe błyskawice, a głębokie rozczarowanie i zawód rozdzierały jej serce. Nie mogła się z tym pogodzić, nie potrafiła.

– Ale… Ja nie chcę siedzieć w domu. – Jej głos brzmiał stanowczo. – Dlaczego decydujesz za mnie?

Mateusz spojrzał na nią ze zdziwioną miną i zaczął głośno wzdychać. Jego czoło zmarszczyło się w gniewie, zdradzając nagły brak cierpliwości.

– Nie rozumiem cię. W takim razie, dlaczego się zwolniłaś?

– Bo nie chciałam już tam dłużej pracować przez tę zołzę, ale to nie znaczy, że chcę siedzieć bezczynnie w domu – rzuciła zdenerwowanym tonem a, a jej ręce drżały z emocji.

– Zaraz tam bezczynnie… Zobaczysz, ile będziesz miała zajęć, Myszko… Aha, zapomniałem zamówić bukiet ślubny dla ciebie. Wybierzesz jakiś sama, dobrze? Widzisz, ile mam pracy... – wtrącił, uśmiechając się do niej niczym mały chłopiec, świadomy tego, że wszystko co zrobi i tak ujdzie mu na sucho.

Marina ponownie doznała szoku, nie mogąc uwierzyć w to co słyszy. Nie pomyślał nawet o bukiecie ślubnym. Świadoma tego, że poznała jego plany na resztę jej życia, zdecydowała się udawać dalsze zrozumienie.

– Tak, jasne, wybiorę jakiś – wyszeptała przygaszonym tonem. Czuła się tak, jakby uszła z niej cała chęć do życia. – Muszę ci jeszcze coś powiedzieć: chcę pisać – dodała po chwili, już prawie gniewnie, idąc za ciosem.

– Słucham? – Mateusz patrzył na nią jak na Marsjankę, nic nie rozumiejąc.

– Chcę pisać książki, kochanie – odrzekła, patrząc mu prosto w oczy i wyczekując jego kolejnej reakcji.

– Książki? Ale po co? Przecież kupię ci, jaką tylko będziesz chciała – rzucił pospiesznie. – Myszko, muszę kończyć, już dzwonią, że przyszedł następny klient, wybacz proszę. Porozmawiamy wieczorem. – Ponownie zerknął w swoje papiery i zbywając ją płytkimi argumentami, pokiwał głową, uśmiechając się do niej głupawo.

Marina bez słowa pożegnania opuściła jego gabinet. Brunetka siedziała za swoim ładnym biurkiem i nie zwracała na nią większej uwagi, udając ciężko zapracowaną. Po chwili do kancelarii przyszedł kolejny klient. Asystentka natychmiast przywitała go miłym głosikiem, pokazując w szerokim uśmiechu swoje białe jak perełki zęby i chwyciła za słuchawkę telefonu.

– Mateusz, właśnie przyszedł pan Wileński, czy może wejść? – spytała przymilnym głosikiem, po czym wstała i serdecznym gestem zaprosiła gościa do gabinetu. Odwróciła się w stronę Mariny i wróciła do swoich zajęć.

Ubrana już w swój płaszcz Marina zbliżała się do wyjścia.

– Do widzenia – powiedziała, nie oglądając się za siebie i pospiesznie opuściła kancelarię.

Odpowiedziawszy jej cicho, asystentka zmierzyła ją tylko ciekawskim wzrokiem i po krótkiej chwili wróciła do swojej pracy. Marina opuszczała kamienicę ze łzami w oczach. Nie spodziewała się takiego braku empatii ze strony Mateusza. Najwyraźniej przez tyle wspólnych lat nie zdołała go dobrze poznać. A może wcale go nie znała...

***

Powietrze wydawało się pobudzające, przyjemnie rześkie i lekkie, jednak ona czuła się niezmiernie samotna i nieszczęśliwa. Mateusz nie szukał żony, on szukał sprzątaczki, praczki, gospodyni domowej i matki dla planowanych w przyszłości dzieci. Wreszcie to dnie niej dotarło. Nie dostrzegała już w ich związku miejsca dla siebie. Pozbawiona wszelkich złudzeń miała ochotę krzyczeć z żalu, na samym środku rynku, wśród mijających ją w pośpiechu ludzi.

„A niech to szlag! I co mam teraz ze sobą zrobić?” – pomyślała z sercem pełnym niepokoju. Wyglądając na niezwykle delikatną i kruchą, Marina stała pośrodku rynku, miotając się jak zwierzę w potrzasku. Wiedziała tylko jedno: że nie może wyjść za Mateusza.

***

W domu państwa Kowalczuków panował rozgardiasz: aż kipiało od gorączkowych emocji i przedślubnych przygotowań. Marina do godziny szesnastej spacerowała samotnie po parku, zajadając złość i rozczarowanie pyszną zapiekanką z budki pana Królikowskiego i waniliowo-truskawkowymi lodami. Dziś najchętniej wsiadłaby w pociąg i uciekła gdzieś daleko stąd. Tyle z marzeń. Ze ściśniętym nerwowo żołądkiem przekroczyła próg domu.

– Gdzie ty byłaś? – Od razu zaatakowała ją matka, wymachując pulchnymi rękami w szerokim geście. – Czekam na ciebie i czekam, państwo Kubscy przysłali swój prezent ślubny. Niestety musieli odmówić w ostatniej chwili, nie mogą być na uroczystości, ale jacy to mili i wspaniali ludzie! – kontynuowała. – Pamiętali o prezencie, no, otwórz go zaraz, umieram z ciekawości! – wołała podnieconym głosem, wywołując zamieszanie w całym domu.

Pan Henryk z samego rana zamknął się w swoim biurze w poszukiwaniu choćby najmniejszej chwili ukojenia i ciszy. Marina była zmęczona i zdecydowanie nie podzielała radosnego nastroju matki.

– Mamo, nie teraz. Jestem wykończona, boli mnie głowa, daj mi spokój, proszę…

– Nie rozumiem cię, dziecko, przecież to takie ekscytujące… – mówiła dalej kobieta, nie zważając na kiepski nastrój córki. – Ach, zapomniałabym, przyjechała właśnie twoja suknia ślubna, jest po prostu przepiękna. Och, jakie ja mam szczęście, wydaję za mąż moje pierwsze dziecko i to tak dobrze, jaka to sytuowana i znana rodzina! – wykrzykiwała dalej w kolejnych nieustających zachwytach.

Marina czuła, że od potoku matczynych słów robi się jej niedobrze. Jej matka była w tym niezastąpiona, we wszystkim widziała jakiś cel i sens, niestety, zazwyczaj dostrzegając tylko czubek własnego nosa. Dziewczyna przyglądała się jej bez większego entuzjazmu.

– Jesteś chora? – spytała nagle, podbiegając do córki przestraszona. – O Boże, tylko tego brakowało, żebyś szła do ślubu zaziębiona, jak ty będziesz wyglądała? Jesteś taka blada, moje dziecko, i te podkrążone oczy! No po prostu jedno wielkie nieszczęście! – wołała przerażonym i pełnym niepokoju głosem, lamentując nad zmęczoną i smutną Mariną.

– Weronika, Weronika! – powtarzała matka jak leśne echo. Córka przyszła po dłuższej chwili, zabawnie przewracając swoimi wielkimi oczami, co stanowiło reakcję na wyczyny matki.

– Co się dzieje? – zapytała cicho śpiącym głosem, zerkając w stronę nędznie wyglądającej Mariny.

– Patrz, spójrz tylko na nią! – zawołała matka, wskazując ruchem ręki mizerną twarz córki. – Błagam zrób z nią coś, ona musi pięknie wyglądać, proszę, ty jesteś taka mądra i bystra, spraw jakiś cud! – mówiła do córki błagalnym tonem, jeszcze bardziej dołując Marinę, która przyglądała się wszystkiemu w milczeniu i z nieskrywaną obojętnością.

– Ona wygląda na chorą – orzekła Weronika ku rozpaczy matki.

– To niemożliwe, co teraz zrobimy? Jak ty pójdziesz do tego ślubu? – biadoliła dalej pani Róża, patrząc z politowaniem na bladą i zmęczoną twarz córki. – Tyle gości, przygotowań… Skaranie boskie! Wiem, idź teraz spać, a jutro pójdziesz do solarium, tak, to zdecydowanie dobry pomysł, moje dziecko, no, uciekaj już na górę! – nakazała córce stanowczo i po chwili, bez niczyjej zgody, zaczęła rozpakowywać nadesłany prezent ślubny dla Mariny i Mateusza.

Marina nie miała ochoty na dyskusje i bardzo pasowało jej pójście do pokoju. Ponad wszystko pragnęła teraz spokoju i ciszy. Nikomu z domowników nie przyznała się do rzucenia pracy, nie była na to gotowa. Sama musiała uporządkować swój świat. Jednak bardziej od bezrobocia martwił ją zbliżający się wielkimi krokami ślub. Z każdą chwilą coraz mniej go chciała, lecz wciąż jeszcze nie miała dość odwagi ani sił, by to głośno wyznać. Usiadła na łóżku i powoli ściągała z siebie wszystkie rzeczy, aż została tak, jak ją Bóg stworzył. Owinęła się w podomkę i przeszła do łazienki. Z zadowoleniem odkręciła kurek, wypuszczając strumień ciepłej wody, która wartko wpływała do pachnącej olejkiem cytrusowym wody. Cudowny zapach aromatycznych olejków wspaniale odprężał jej zmęczony umysł i ciało. Zanurzona po szyję w wodzie zapragnęła nie myśleć o niczym choćby przez chwilę. Przeszywały ją przyjemne dreszcze, a mięśnie karku powoli zaczynały się rozluźniać. Ponad godzinę delektowała się samotnością i relaksem. W końcu wstała, wytarła mokre ciało w sporej wielkości ręcznik i weszła do łóżka. Jej myśli spowolniły i stały się łagodniejsze, i choć z całych sił pragnęła je odpędzić – uparcie powracały. Owinięta jedynie w ręcznik zastanawiała się, co ma teraz zrobić. Czy nie jest za stara na to, aby uciec sprzed ołtarza? A jeśli Mateusz to jedyny facet w jej życiu? Skoro tak, to dlaczego nie czuje się szczęśliwa? Nie! Dość tego! Ogarnij się wreszcie kobieto!

Jednak natłok dręczących rozważań uparcie powracał. Marina nie bała się reakcji Mateusza, który należał do spokojnych ludzi, umiarkowanie znośnie i taktownie znoszących codzienność życia. Tylko jedno hamowało ją przed obmyślanym krokiem, a mianowicie rodzina, a dokładniej – matka, która pokładała w tym małżeństwie wszystkie swoje nadzieje i widziała w nim szansę na cudowne, bezpieczne życie – swoje i córki. Marina wiedziała, że w tym przypadku może się to skończyć naprawdę źle. W końcu ubrała się i cicho, prawie niezauważalnie, zeszła schodami w dół, do przedpokoju. Zwinnym ruchem sięgnęła po płaszcz, pospiesznie założyła zamszowe botki i otworzyła drzwi. Powietrze uderzyło ją swym chłodem, ale jednocześnie dało się wyczuć jego orzeźwiającą moc. Marina powoli, lecz bez wahania, ruszyła przed siebie, by wraz z powiewami wiatru uporządkować swe poplątane myśli i dać odpocząć zmęczonej duszy.

***

Zgodnie z planem matki następnego dnia chcąc nie chcąc, musiała iść do solarium, co miało poprawić jej nienajlepszy wygląd przed jutrzejszym ślubem i uspokoić nerwy pani Róży. Marina miała wrażenie, że wszystkie te rzeczy dzieją się jakby poza jej świadomością. Gabinet kosmetyczny i solarium znajdowały się niedaleko rynku. Salon miał niewielkie rozmiary i przeważnie świecił pustkami, za to urządzony został ze smakiem, w stonowanych kolorach. Marina beznamiętnie ruszyła w jego stronę. Cierpiała prawdziwe katusze, leżąc w samych stringach pod lampami emitującymi sztuczne promienie światła. Czuła się jak w zamkniętej trumnie, z tą różnicą, że nie było w niej ciemno. Nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego posłuchała matki i jej kolejnego cudownego pomysłu. Do życia przywróciła ją właścicielka solarium, Nadia.

– Chcesz się spalić na popiół? Wychodź, kochana! – zawołała zaniepokojonym głosem i zdecydowanym ruchem otworzyła ciężkie wieko. – Żyjesz? – dopytywana przestraszona. Jej skóra najwyraźniej często bywała poddawana podobnym zabiegom, gdyż była zabarwiona na mocny, nienaturalnie wyglądający brąz. Nadia stanowiła dość kiepską reklamę swojej firmy. W dodatku jasne, mocno przesuszone włosy, też pozostawiały wiele do życzenia.

– Żyję, żyję – wysapała Marina, wstając ze słonecznej leżanki. Nadia odetchnęła z ulgą.

– Ale masz rumieńce! Nawet ci ładnie w takich kolorach – zaśmiała się, żując głośno gumę. – Wiesz, zazdroszczę ci. W tej dziurze nie ma już żadnego porządnego faceta, zostały same resztki, wdowcy albo rozwodnicy, a tobie trafił się najlepszy kąsek. Przyjdę jutro popatrzeć na ślub – wyznała z rozmarzoną miną, krzątając się przy solarium.

Marina uśmiechnęła się z przymusem. Uregulowała należność i powoli ruszyła w stronę domu. Nagle pomyślała, że coś jej się przewidziało. Samochód Mateusza, jadący tuż przed jej nosem, a w środku ona… asystentka z nogami do nieba. Marina struchlała, a przez jej ciało przebiegł zimny dreszcz.

– Nawet mnie nie zauważył i co on tu robi o tej godzinie? Czy nie powinien pracować? – zastanawiała się na tyle głośno, że mijający ją ludzie spoglądali na nią nieco dziwnie i podejrzliwie. – Jasne, nie miał czasu zamówić dla mnie bukietu ślubnego, ale dla niej ma czas… – Zdezorientowana Marina postanowiła przeprowadzić prywatne śledztwo. Schowała się za pobliski przystanek autobusowy i obserwowała, co zrobi Mateusz. Jego samochód zatrzymał się przed tą samą kawiarenką Pod Amorem, w której czasem z nią bywał. Oboje z asystentką wysiedli z auta i powoli weszli do środka. Siedzieli tam dwie godziny. Marina przez ten czas wytrwale stała w oddali. Musiała wreszcie upewnić się w tym co zamierzała zrobić i dowiedzieć całej prawdy.

– Coś takiego. Ze mną był tam dziesięć minut, w dodatku jeszcze się spóźnił, a z nią rozmawia przez dwie godziny? – Rozczarowanie, wściekłość i żal szalały teraz w jej sercu.

Do tej pory miała jeszcze nadzieję, że wydarzy się coś, co przekona ją do ślubu, tymczasem los najwyraźniej chciał inaczej. W końcu oboje wyszli, on szarmancko otworzył jej drzwi samochodu, a ona musnęła go ustami w policzek. Marina czuła, że rozsypuje się na drobne kawałki.

Po dwóch godzinach wracała do domu – zdruzgotana i z podpuchniętymi od płaczu oczami. Pociągając nosem, oglądała się za siebie.

– Nie wierzę… – szeptała zbulwersowana. Po chwili niespodziewanie zadzwonił telefon. Na ekranie wyświetlił się numer Mateusza. „Odebrać?” – zastanawiała się, jednak w końcu nacisnęła zieloną słuchawkę, bardzo ciekawa tego, co usłyszy.

– I jak tam moja Myszko? – zabrzmiał jego wesoły, niemalże rozbawiony głos. Marina zdecydowanie nie była w dobrym humorze. Miała wielką ochotę go znokautować.

– Byłam dziś w solarium – odparła służbowym tonem, ocierając drugą dłonią łzy.

– W solarium? A, pewnie chcesz jutro ładnie wyglądać. To dobrze, Myszko.

– Tak, będę wyglądać jutro nieprzewidywalnie, kochanie. Obiecuję ci. – rzekła tajemniczym głosem, jednak Mateusz nie odczytał aluzji.

– Brzmi intrygująco. Tylko nie przesadź, Myszko, będzie dużo znanych osób, rozumiesz, lepiej postaw na naturalność, to zawsze najlepiej się sprawdza. Zamówiłaś bukiet ślubny ode mnie?

– Tak – skłamała bez wahania.

– A, to super, przyjadę po ciebie jutro, przed dwunastą. Myszko, muszę już kończyć…

– Mateusz? – Marina spytała drżącym głosem.

– Co?

– Powiedz mi… Dlaczego mi się oświadczyłeś?

– Dlaczego? Nie rozumiem, czemu teraz o to pytasz?

– Odpowiedz proszę, tylko szczerze – odrzekła spokojnie, słysząc głośne bicie własnego serca.

Na chwilę zapadła dziwnie krepująca cisza, zupełnie jakby Mateusz zastanawiał się, co odpowiedzieć. Marina wytrwale czekała.

– Bo… tak wypadało, Myszko. Spotykamy się już tyle lat, czemu miałabym tego nie zrobić? Przecież znamy się jak nikt inny, z kim będzie ci lepiej niż ze mną? – Padła dobitna i szczera odpowiedź. – Dobrze gotujesz, nadajesz się na żonę… – dodał, śmiejąc się luzacko.

– Rozumiem. – Marina mówiła cicho i spokojnie. – A co dziś robiłeś? Byłeś gdzieś czy pracowałeś? – Wiedziała, że musi zadać to pytanie.

– Urwanie głowy, jak zawsze, Myszko. Cały czas jestem w pracy, nawet nie miałem czasu zjeść obiadu – skłamał bezczelnie.

Marina próbowała stłumić napływające do oczu łzy. „Co za podły kłamca!” – myślała, a złość i ból zadręczały i szarpały jej wnętrze.

– Ty biedaku – podsumowała po chwili. – W takim razie pracuj dalej…

– Muszę kończyć, Myszko. To do jutra. Bądź piękna.

– Tak piękna, jak twoja asystentka? – rzuciła sarkastycznie, nie mogąc utrzymać na wodzy swych zranionych uczuć.

– Słucham? – spytał zaskoczony, lecz nie zorientował się, o co chodzi jego przyszłej żonie.

– Nie, nic, tak sobie tylko głośno myślę. Kto wie, może zafunduję sobie na jutro sztuczne rzęsy? Lubisz takie?

– Lepiej za dużo nie wymyślaj. Do ciebie takie rzeczy nie pasują Myszko. Wyśpij się, żebyś nie miała podkrążonych oczu. Papa.

Mateusz zakończył rozmowę, a Marina wiedziała już wszystko. Wątpliwości, które od dawna męczyły jej duszę, nagle zniknęły, a odpowiedź na problemy nadeszła sama. Po tylu wspólnych latach nie zasłużyła na kłamstwo, nieszczerość i zbywanie byle słówkiem. Za kogo ją miał? Bolało ją to, jak ją traktował, jednak z drugiej strony odczuła ulgę, bo to on sam pomógł jej podjąć tak ważną decyzję. Marina czuła, że nadchodzi burza, przed którą nie zdoła uciec. Musiała stawić temu czoło, a potem, bez względu na wszystko, zacząć żyć własnym życiem. Reszta dnia minęła jej jakby w letargu, poza jej świadomością. Nikt z krzątających się wokół niej domowników nie dostrzegł jej duchowej nieobecności.

Wreszcie nastał wieczór, później noc. Marina nie mogła zmrużyć oka. Dopiero około trzeciej w nocy zmęczenie było na tyle silne, że wreszcie zdołała usnąć. Wyczerpana, spała głęboko, a jej włosy w kolorze miedzi zdobiły brzegi białej jak śnieg poduszki, delikatnie okalając jej śliczną, piegowatą twarz.

Nazajutrz rano pani Róża biegała po domu z wałkami na głowie, umalowana i poganiająca pozostałych członków rodziny, by prędzej wstawali z łóżek. Było już późno, a jeszcze tyle spraw należało pozałatwiać i pozapinać na ostatni guzik. Marina wciąż spała głębokim snem, jednak matka bezlitośnie ją budziła.

– Marina, Marina! – wołała głośno od niemal dziesięciu minut, stojąc na korytarzu w ciepłej różowej podomce. – Jezus Maria, ona zaspała! Zaraz przyjedzie Ula, żeby ją umalować, a jeszcze musi zdążyć do fryzjera. Marina! – powtarzała nieustająco, wywołując ciężkie westchnienia córek i ból głowy u chowającego się po kątach domu męża.

Pan Henryk jak dotąd spokojnie popijał poranną kawę w kuchni. W końcu nie wytrzymał tych coraz głośniejszych krzyków i nawoływań. Zdecydowanym krokiem wyszedł z kuchni, podszedł do żony i chwycił ją za rękę.

– Może po prostu idź do niej na górę i ją obudź, zamiast krzyczeć na cały dom – zaproponował, ciężko wzdychając, wyrażając tym samym głęboką dezaprobatę dla „wyczynów” małżonki. Pani Róża wyglądała na podenerwowaną i mocno zniecierpliwioną.

– Oszaleć można z tą dziewczyną, osiwieję przez was wszystkie! – lamentowała, nie zważając uwagi na męża. Pan Henryk zrezygnowanym krokiem wycofał się do kuchni.

Po chwili Marina wreszcie wynurzyła się ze swojego pokoju: blada, niewyspana, z podkrążonymi oczami i mocnym bólem głowy. Przypominała jeden wielki chaos, z burzą potarganych rudawych włosów i rozmazanymi resztkami tuszu pod zmęczonymi oczami. Na jej widok pani Róża chwyciła się za głowę.

– No, wreszcie wstałaś i znowu źle wyglądasz… Szybko, ubierz się, zjedz śniadanie, zaraz tu będzie Ula, ruszaj się, dziewczyno! Co ja z tobą mam, samo utrapienie… – strofowała córkę jak jakąś małą, niezdarną dziewczynkę.

Marina podeszła do uniesień matki bez większego entuzjazmu, chciała mieć już to wszystko za sobą. Obudziła się z poczuciem dziwnej siły i głębokim przekonaniem, że cokolwiek dziś postanowi i zrobi, będzie właściwe. Będzie to jej samodzielna i niezależna decyzja. Spokojnie znosiła kolejne etapy przygotowań przedślubnych – makijaż, którego przebiegu skrzętnie pilnowała matka i fryzjer, który miał nagle problem z jej „ciężkimi”, jak się wyraził, włosami. Wszyscy członkowie rodziny byli gorączkowo zajęci własnymi przygotowaniami, nikt specjalnie nie zwracał uwagi na Marinę, która od rana jeszcze do nikogo się nie odezwała. Stojąc jak manekin, umalowana, z bujną fryzurą i białym kwiatem wpiętym we włosy, ubrana w przepiękną suknię ślubną, na którą ojciec wydał majątek – co na każdym kroku zaznaczała pani Róża – Marina czekała już tylko na przybycie Mateusza, który jak zwykle się spóźniał. Ślub miał się odbyć o godzinie trzynastej, tymczasem było już po dwunastej, a on wciąż nie przyjeżdżał. W domu zapanowała ogólna panika i popłoch.

– Zadzwoń do niego! Gdzie on jest? – denerwowała się pani Róża, kierując swe żale do córki, która w ogóle nie reagowała na to spóźnienie.

– Nie mam zamiaru do niego dzwonić – odparła stanowczo Marina. – Mateusz zawsze się spóźnia – dodała, osłabiając tym samym wrażliwe serce matki, która wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć. Siostry w milczeniu przyglądały się nerwowym ruchom matki, zerkając tylko co chwilę na ojca, który siedział w kuchni i stukał palcami w blat stołu. Weronika nie mogła powstrzymać się od swoich kąśliwych, ale trafnych uwag.

– Ja bym tam za niego nie wyszła! Co to za facet, który spóźnia się na własny ślub? – stwierdziła, znacząco spoglądając w oczy Mariny. Na krótką chwilę ich spojrzenia skrzyżowały się jakby w milczącym porozumieniu. Pani Róża nerwowo przechadzała się od okna do okna, mrucząc pod nosem.

– Nie gadaj głupstw, on na pewno zaraz przyjedzie, to uczciwy kawaler – odparła, wbijając w Weronikę gniewny wzrok.

– Ale ona ma rację – odezwała się Marina po chwili wahania. – To poniżej godności…

– Daj mu spokój, na pewno zaspał. – Matka uparcie trzymała się swojego stanowiska. – To twoja wina, powinnaś już rano do niego zadzwonić, a ty nic, jak śpiąca królewna, no i jest efekt!

– Zrobiłabyś wszystko, by tylko pozbyć się mnie z domu – odparła Marina z goryczą w głosie, a w jej oczach pojawił się wyraz udręki. Pani Róża obruszyła się do żywego.

– Co za głupoty przychodzą ci do głowy, dziecko? Czy nie rozumiesz, że tutaj to twoja jedyna szansa na dostatnie życie? No i ile ty masz lat? Nie jesteś już najmłodsza ani najbystrzejsza. Musisz mieć bogatego męża, inaczej sama zginiesz, a my z ojcem wiecznie żyć nie będziemy – bezlitośnie wyliczała swoje argumenty. Chodziła po korytarzu i kręciła się w kółko, potęgując nerwowość napiętej już sytuacji. Weronika ponownie nie wytrzymała.

– Mamo, teraz już nie ma starych panien, są tylko singielki, na jakim świecie ty żyjesz? – oświadczyła, śmiejąc jej się prosto w oczy.

– Jak zwał, tak zwał, moje dziecko, ja tam wiem swoje i chcę dla was jak najlepiej.

– No tak, racja – odparła Marina cicho, ze ściśniętym boleśnie sercem. – Jak najlepiej.

Nagle w domu nastąpiło poruszenie.

– Przyjechał! Już jest! – krzyknęła Lena. – Jaki piękny i elegancki! – wołała przejętym i podnieconym głosem.

Mateusz majestatycznym krokiem zbliżał się do ich domu, o dziwo wyglądał schludnie i elegancko. Włosy postawione na żel zostały modnie zaczesane, ubrany był elegancki granatowy garnitur i białą, atłasową muszkę… Z uśmiechem wkroczył do środka, witając się z rodziną Mariny.

– Witam panie, proszę mi wybaczyć, korki… – zaczął nieporadne tłumaczenia już od progu.

– Korki? Na tym zapomnianym przez Boga kawałku ziemi? – spytała ironicznym tonem Weronika, a Marina milczała, hamując się z okazaniem swych emocji. Pani Róża miała ochotę zabić Weronikę wzrokiem.

– No, kochani, jedźmy już, wszyscy na nas czekają – szczebiotała wesoło, kręcąc się przy przyszłym zięciu i nadskakując mu ze wszystkich stron.

Wszyscy mieszkańcy domu ruszyli do kościoła, nikt nawet nie zauważył w tym ogólnym zamieszaniu, że panna młoda nie ma bukietu ślubnego.

Kościół był niewielki, neogotycki, z ładnymi wieżyczkami po bokach. Tłumy gości i okolicznych gapiów obstąpiły jego mury prawie z każdej strony. Bezpośrednio zainteresowani byli już w środku i z niecierpliwością zerkali na zegarki. Para młoda podjechała pod kościół i niebawem stała w wejściu, czekając na rozpoczęcie mszy. Pani Róża z nieskrywaną ulgą i zadowoleniem zasiadła wygodnie w pierwszej ławce, zerkając ukradkiem na milczącego męża. Mateusz trzymał Marinę pod rękę, aż wreszcie przemówił.

– Jesteś na mnie zła, Myszko? – spytał, uważnie przyglądając się jej wymownie milczącej twarzy.

– Nie, ależ skąd, przecież ja zawsze ci wszystko wybaczam, kochanie – odparła cicho, nie patrząc na niego.

– No wiem, Myszko – odparł nieco zmieszany – i za to cię kocham…

Gdy organista zaczął grać pierwsze takty marsza weselnego, a po chwili podeszli młodzi podeszli do ołtarza Marina odwróciła twarz w stronę Mateusza i z żalem spojrzała mu w oczy.

– Okłamałeś mnie. Wiem, że spotykasz się ze swoją asystentką, a mnie zbywasz byle czym, w dodatku nawet nie zauważyłeś, że nie mam bukietu ślubnego. Co z ciebie za mężczyzna? I ty chcesz się ze mną ożenić? Po co? – rzuciła ostro, zaskakując go swoim nagłym wybuchem szczerości.

– Ależ Myszko, to nie tak…

– Nie tak? I nigdy więcej nie mów do mnie Myszko! – zasyczała, a po chwili podszedł do nich ksiądz i przywitawszy ich, poprowadził za sobą do ołtarza.

Msza trwała już dobrą chwilę, Mateusz był blady ze zdenerwowania i niepewnie spoglądał na piękną i pozornie spokojną twarz Mariny.

Kiedy nadszedł czas, młodzi stanęli naprzeciwko siebie i odpowiadali na zadawane przez księdza pytania. Zebrani goście wyczuwali aurę uroczystego podniecenia.

– Czy ty, Mateuszu, bierzesz sobie tę kobietę za żonę? – zapytał ksiądz, mrugając zabawnie do pana młodego.

– Tak – odpowiedział głośno. – Przecież ty mi zawsze wszystko wybaczasz, Myszko – niespodziewanie wyszeptał do ucha Mariny, wywołując tym samym jej groźne spojrzenie, które w tej samej chwili przeszyło go jak błyskawica.

– Czy ty, Marino – kontynuował kapłan – bierzesz sobie tego mężczyznę za męża?

Marina ostentacyjnie milczała, a w kościele zapanowała głucha cisza. Na twarzy pani Róży malowała się nerwowa panika, kobieta znacząco zerkała na małżonka, ciągnąc go za rękaw. Pan Henryk był nie w humorze i wciąż milczał. Zszokowani goście zaczęli cicho szeptać między sobą, gdy po chwili zaskoczony i lekko zmieszany tą niezręczną sytuacją ksiądz ponownie zadał Marinie to samo pytanie. Dziewczyna drgnęła.

– Nie – zaczęła spokojnie. – Nie wyjdę za człowieka, który mnie oszukuje i zdradza. Już od dawna nie czuję, żebyś mnie kochał, czekałam na jakiś znak, na twoje ciepłe, czułe słowo, lecz ty tylko zbywałeś mnie ciągłym brakiem czasu. Nie ma już nas, ani naszej miłości, nie ma też w tobie zrozumienia dla mnie i moich marzeń, nie mogę być z kimś, kto bez mojej zgody sam planuje mi życie, nie pytając o zdanie. Wybacz więc, Mateuszu, ale… Nie zostanę twoją żoną. I wiesz co? Mam to wszystko gdzieś! – To powiedziawszy, Marina wybiegła z kościoła, pozostawiając Mateusza z przeogromnym zdziwieniem w jego małych oczach i ze śmieszną, głupkowatą miną, wyrażającą zupełny brak zrozumienia tego, co się właśnie stało. Wśród gości zawrzało.

– O Jezu! – jęknęła pani Róża, która była bliska omdlenia. – Henryk, błagam, zrób coś! – zwróciła się do męża z paniką i rozpaczą w oczach.

– A daj ty jej wreszcie spokój – odparł małżonek, po czym wstał i spokojnie wyszedł na zewnątrz.

W kościele zapanował chaos i poruszenie, goście nie bardzo wiedzieli, co robić, niektórzy powoli opuszczali kościół, a pani Róża lamentowała w głos, jaką to ma wyrodną córkę. Lena przyjęła to bez większych emocji, jedynie Weronika ucieszyła się z odważnej decyzji siostry, mając nadzieję, że ta wreszcie uwolni się spod rządów władczej matki i zacznie żyć samodzielnie i szczęśliwie.

W ostatniej ławce siedziała asystentka Mateusza, Paulina, która również cieszyła się z zaistniałej sytuacji, snując w swojej pięknej główce matrymonialne plany wobec niezmiernie zdziwionego i zaskoczonego Mateusza. Dla niej była to szczęśliwa okoliczność, którą miała zamiar umiejętnie wykorzystać.

***

Tymczasem Marina biegła śmiało przed siebie, wprawiając w osłupienie mijających ją ludzi. Jej ciało nerwowo drżało z nadmiaru emocji, ale ona sama czuła się lekka jak piórko unoszone na wietrze. Biała suknia unosiła się lekko wraz z jej ruchami. Wreszcie zrzuciła ciężar z serca, pozbyła się piętrzących wątpliwości i ciągłych rozczarowań. Stała się wolna od przeszłości, a jej życie właśnie zaczynało się od nowa.

Spakowana w tajemnicy walizka, najbliższe jej rzeczy, najpotrzebniejsze ubrania. Marina nie czekała na powrót rodziny z kościoła, szybko założyła na siebie przygotowane w nocy dżinsy i bluzkę, zdecydowanym chwytem złapała za walizkę i pospiesznie opuściła dom. Nie sądziła, że kiedyś to zrobi, jednak dziś była z tego zadowolona. Nie czuła się winna, nie miała ochoty tak się czuć. Żal jej było jedynie rozstawać się z siostrami, szczególnie z Weroniką.

– Trzymam za ciebie kciuki. – Z radością odczytała esemesa, gdy kręciła się po dworcu kolejowym w oczekiwaniu na pociąg. Marina poczuła niesamowitą ulgę, widząc wiadomość od Weroniki. Dzięki temu wiedziała, że niecała rodzina jest przeciwko niej, i że siostra jej kibicuje. Cały jej bagaż stanowiła walizka na kółkach oraz plik pieniędzy wciśnięty do tylnej kieszeni spodni – oszczędności na najbliższy, nieznany czas. Mateusz więcej się nie odezwał, co tylko upewniało ją w tym, że podjęła właściwą decyzję. Z nadzieją w sercu czekała w holu dworcowym na przyjazd pociągu. Jedynym sensownym pomysłem, który zrodził się w jej głowie, był wyjazd nad morze, do dawnych koleżanek, Roksany i Zosi, które od dawna tam mieszkały. Nadmorskie – to był cel jej podróży. Bez pracy, narzeczonego i najbliższych, wyklęta przez własną matkę, czekała samotnie na pociąg do nowego życia.

***

W pociągu było duszno, tłoczno i głośno, na dodatek podjechał na stację już prawie pełen, co spowodowało jeszcze większy popłoch i ścisk wśród pasażerów. Ludzie jak oszalali pchali się do przodu, chcąc jak najszybciej wejść do przedziałów, w nadziei na znalezienie miejsca. Marina weszła, a właściwie została wepchnięta z tłumem, do przedziału dla palaczy, w którym na dodatek stała prawie przez całą drogę, gdyż wszystkie miejsca były już wcześniej pozajmowane. Po siedmiu godzinach gapienia się w okno, spacerowania ciasnym korytarzem albo czytania gazety miała ochotę wysiąść gdziekolwiek, aż nagle, zupełnie nieoczekiwanie, ujrzała znajomą twarz. Nie do końca była pewna, jednak miała wrażenie, że przed chwilą zobaczyła swoją szkolną miłość sprzed lat. „Czy to możliwe?” – pomyślała, szukając w torebce podręcznego lusterka; w końcu przejrzała się w nim, poprawiając nieco sfatygowaną niewygodami i tłokiem fryzurę.

Pociąg powoli dojeżdżał do celu, gdy usłyszała za plecami znajomy męski głos.

– Cześć, Marina! – Zadrżała na dźwięk tego głosu, a jednak to musiał być on.

Zaskoczona, z dreszczem dawnych emocji, które wciąż gdzieś w niej tkwiły, powoli odwróciła się do tyłu. Jej miedziano-złociste włosy wyglądały pięknie, jedynie na delikatnej, bladej twarzy odbijały się ślady zmęczenia po niedawnych przeżyciach i ciężkiej podróży.

– Paweł? – spytała z niedowierzaniem, patrząc na stojącego przed nią rosłego mężczyznę, o szerokim uśmiechu. Czuła jak fala delikatnego podniecenia przeszywa jej ciało.

– Nie wierzę… Co ty tu robisz? – odparł, a w jego ciemnych oczach malowało się zaskoczenie pomieszane z radością.

– Coś takiego. Nie mogę w to uwierzyć! – wyszeptała. – Właśnie przyjechałam tutaj, to znaczy… do Nadmorskiego, a ty?

– No cóż, ja tu mieszkam – odrzekł radośnie, nieustannie wpatrując się w jej lekko zaróżowioną twarz. – Pięknie wyglądasz, jak zawsze, w sumie to nic się nie zmieniłaś – wyznał, przeszywając ją ciepłym spojrzeniem. W jej oczach pojawiły się tysiące gwiazd, które sprawiły, że wyglądała teraz niesamowicie urokliwie i dziewczęco.

– Oj, nie przesadzaj, dwanaście lat to kawał czasu. Od dawna tu mieszkasz? – zapytała z wyrazem niewielkiego zmieszania na twarzy. Nieoczekiwanie Paweł przybliżył się do niej.

– Od czasu, gdy skończyłem studia.

– To już trochę minęło. – Patrzyli na siebie z niedowierzaniem, wymieniając spojrzenia pełne fascynacji i wzruszenia. Żadne z nich nie zauważyło, kiedy pociąg dojechał na stację. W jednej chwili w przejściu zrobił się niesamowity tłok, każdy z pasażerów pragnął pospiesznie opuścić pociąg, stwarzając tym samym ścisk i zamęt.