Podejrzana - Brianna Labuskes - ebook + książka

Podejrzana ebook

Labuskes Brianna

4,1

Opis

Psycholog i kryminolog dr Gretchen White jest specjalistką w dziedzinie antyspołecznych zaburzeń osobowości i przestępstw z użyciem przemocy. Pomogła detektywowi Patrickowi Shaughnessy'emu rozwiązać tyle ważnych spraw, że jej własna historia jest często pomijana milczeniem: Gretchen to osoba ze zdiagnozowaną socjopatią, w przeszłości podejrzewana o zabicie własnej ciotki. Shaughnessy uważa, że morderstwo uszło Gretchen na sucho.

Nowa, głośna sprawa, która ląduje na biurku Shaughnessy'ego, wydaje się jednocześnie otwarta i zamknięta. Bezduszna nastolatka Viola Kent zostaje oskarżona o zabicie swojej matki. Opinia publiczna uznała już dziewczynę za winną. Jednak Gretchen być może dostrzega w Violi coś, czego nikt inny nie widzi – siebie.

Jeśli Viola jest kozłem ofiarnym, to kto naprawdę zabił? I co ukrywa? Aby odkryć prawdę, Gretchen musi wkroczyć w czeluść nie tylko mroczną i bezlitosną, ale i przerażająco znajomą.

„Świetna fabuła i niezapomniane postacie stanowią o sukcesie tej książki. Labuskes jest na fali.” „Publishers Weekly”

Podejrzana ma wszystko, czego pragnę w thrillerze: intrygującą główną bohaterkę, niespodziewane zwroty akcji i zapierające dech zakończenie, które doskonale współgra z przerażającym i fascynującym klimatem, który Labuskes wprowadza w całej powieści. To książka, którą czyta się jednym tchem.” – Jess Lourey, autorka bestsellerów Amazona

Brianna Labuskes amerykańska autorka, mistrzyni mrocznych thrillerów psychologicznych, której książki trafiły na listy bestsellerów Amazona i „Washington Post”. Urodziła się w Harrisburgu w Pensylwanii i ukończyła studia dziennikarskie na Penn State University. Przez ostatnie osiem lat pracowała jako redaktorka zarówno dla gazet miejskich, jak i ogólnokrajowych mediów, takich jak „Politico” i „Kaiser Health News”, zajmując się polityką. Mieszka w Waszyngtonie. Lubi podróżować, wędrować, pływać kajakiem i odkrywać najlepsze miejsca na brunch w mieście.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 422

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (102 oceny)
45
31
19
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zaczytana_panna

Całkiem niezła

Thriller powinien być wciągający. I tutaj do pewnego momentu tak właśnie było. Ale później coś się zepsuło i historia ta zaczęła się kręcić wokół tego samego i zwyczajnie zaczęła mnie nudzić. Na plus przemawia niewątpliwie samo zakończenie tej historii, bo szczerze mówiąc nie spodziewałam się takiego akurat obrotu spraw.
20
Maadlenm

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa
00
Malwi68

Z braku laku…

"Podejrzana" nie jest typowym kryminałem, raczej książką psychologiczną z socjopatycznymi i psychologicznymi bohaterami w rolach głównych. Oczywiście jest morderstwo i to nie jedno oraz prowadzane śledztwo, ale nie stanowi to głównego tematu. Dr Gretchen Whitej jest kryminologiem i psychologiem specjalizuje się w dziedzinie antyspołecznych zaburzeń osobowości i przestępstw z użyciem przemocy. Sama przed laty znalazła się po tzw. drugiej stronie, gdyż została oskarżona o morderstwo ciotki. Teraz pomaga detektywowi Patrickowi Shaughnessy'emu w rozwiązywaniu spraw. Sama będąc socjopatką, potrafi nawiązać kontakt z ludźmi o podobnych skłonnościach i ocenić czy ma doczynienia z przestępcą, czy z osobą podającą się za niego. Obecna sprawa morderstwa Claire Kenet przez jej córkę Violę Kent jest w charakterze specjalizacji dr Gretchen. Sprawa, na pierwszy rzut oka, wydaje się prosta. Viola, bowiem, nie tylko przyznaje się do winy, ale są pewne dowody jej czynu. W sprawę angażuje się Lena, kol...
00
redsky93

Nie oderwiesz się od lektury

Nie ukrywam, że mocno zainteresowałam się tą książką. Chyba przez moje nastawienie nieco się rozczarowałam. Przez połowę książki akcja rozwija się naprawdę powoli, miałam wrażenie, że taka stonowana fabuła będzie z nami aż do samego końca i przyznam, że byłam mocno rozczarowana. Całe szczęście Autorka przy zakończeniu mocno się rehabilituje i całe złe wrażenie mija. Najbardziej spodobała mi się główna bohaterka Dr. Gretchen White. Z pozoru całkiem normalna psycholog, jednak jako dziecko była podejrzewana o zamordowanie swojej ciotki. To co również ją wyróżnia to fakt, że jest socjopatką. Jest to coś innego, bardzo wyróżniającego się na tle innych thrillerów jakie miałam okazję przeczytać, za co daje duży plus. Całość oceniam dobrze, nie jest to zły thriller. Wyróżnia się zdecydowanie choć w moim odczuciu akcją mogłaby być nieco bardziej wartka. Ja na pewno sięgnę po kolejne książki z serii.
00
KatrineXXX

Nie oderwiesz się od lektury

Na powieść trafiłam przypadkiem- po prostu pojawiła się w nowościach Legimi 😉 Bardzo dobra książka. Dość ciekawy pomysł na fabułę, dynamiczna akcja i rewelacyjnie oddane postaci w książce. Zarówno policjantka, jak i główna bohaterka - mistrzostwo. Świetna lektura i bardzo wciągająca. W powieści zamyka się wątek kryminalny, ale zakończenie jest otwarte i daje nadzieję na kolejny tom. Jeśli się pojawi, to chętnie sięgnę. Warto przeczytać!
00

Popularność




Tytuł oryginału: A Familiar Sight
Text copyright © 2021 by Brianna Labuskes All rights reserved. This edition is made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, www.apub.com, in collaboration with Graal, Sp. z o.o. Copyright for the Polish Edition © by Wydawnictwo Luna, imprint Wydawnictwa Marginesy 2022 Copyright for the Polish Translation © by Danuta Śmierzchalska 2022
Wydawca: NATALIA GOWIN
Redakcja: SŁAWOMIR BORKOWSKI
Korekta: JOLANTA KUCHARSKA, DOMINIKA ŁADYCKA/e-DYTOR
Projekt okładki: MAGDALENA ZAWADZKA
Zdjęcie na okładce © Magdalena Russocka / Trevillion Images
Skład i łamanie: Perpetuum Design, MARZENA MADEJ
Warszawa 2022 Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-67157-41-4
Wydawnictwo Luna Imprint Wydawnictwa Marginesy Sp. z o.o. ul. Mierosławskiego 11a 01-527 Warszawawww.wydawnictwoluna.plfacebook.com/wydawnictwolunainstagram.com/wydawnictwoluna
Konwersja:eLitera s.c.
.

Ta opowieść, nazwiska, postacie, organizacje, miejsca, wydarzenia i przypadki są wytworem wyobraźni autorki lub zostały użyte fikcyjnie. Wszelkie podobieństwo do istniejących osób, żyjących lub zmarłych, albo rzeczywistych wydarzeń jest czysto przypadkowe.

Dla Abby Saul

Za to, że wciąż mi powtarzasz, abym napisała książkę, którą dyktuje mi serce, i pozwoliła ci martwić się o resztę. Będę ci zawsze wdzięczna za to, że mnie wspierasz jako wytrwała agentka, partnerka do świętowania, ramię, na którym mogę się oprzeć, i droga przyjaciółka.

PROLOG

REED

Koronkowa firanka tworzyła wzorzyste plamy światła na grzbiecie dłoni Reeda Kenta, gdy odchylał wiotką tkaninę od okna na tyle, by zobaczyć, jak porsche podjeżdża do krawężnika.

Kobieta, która wysiadła z małego, czerwonego sportowego samochodu, spojrzała w górę prosto na niego, jakby wiedziała, że tam jest, jakby napotkała jego oczy, mimo że znajdował się na ostatnim piętrze kamienicy.

Reed szybko cofnął się w cień, opuszczając firankę. Była wystarczająco cienka, by mógł przez nią dojrzeć, że kobieta przypatrywała się jeszcze chwilę. Potem skinęła głową na potwierdzenie i ruszyła ku schodom.

Reed odwrócił się, przywarł plecami do ściany i osunął się na podłogę, nasłuchując stukania do drzwi. Rozległo się raz, potem drugi i jeszcze raz...

Cisza.

Palce Reeda wybijały rytm na lufie pistoletu ostrożnie dzierżonego w dłoniach, czoło oparł na podciągniętych kolanach.

Jak do tego doszło?

Dwa piętra niżej otworzyły się drzwi.

Kobieta była bystra. Wiedziała, że przestał się ukrywać. Nie było potrzeby zawracać sobie głowy zamkiem. I nie należała do tych, które potrzebują upoważnień.

Z początku kroki były niepewne, potem szybkie, choć ostrożne. Ostre staccato wysokich obcasów na marmurowych stopniach pulsowało mu w szczęce. Niemal mógł obliczyć, ile zajmie jej dotarcie do niego.

Jakieś czterdzieści sekund?

Powietrze uszło mu z płuc, serce pękało wzdłuż wszystkich blizn, gdy myślał o tym, jak życie doprowadziło go do tej chwili.

Każdy błąd.

Każda miłość.

Każda tragedia. Każdy siniec, każdy śmiech, każde wahanie, za każdym razem, gdy skręcał w lewo zamiast w prawo.

Dwadzieścia sekund.

Szklane oko jednego z pluszaków Milo obserwowało go z miejsca, gdzie zabawka leżała zaplątana w pościel Sebastiana. Chłopcy nalegali na piętrowe łóżko, a Reed nie był w stanie im odmówić. Prosili o tak mało, a znosili tak wiele.

Z jego gardła wydobył się cichy skowyt, którego w każdej innej chwili by się wstydził, i sięgnął po zwierzaka – misia, kiedyś tak bardzo kochanego. Wtulił twarz w wytarte futerko jego brzuszka, przekonując siebie, że wciąż czuje na nim zapach Milo. Może nawet Sebastiana. Że czuje dzieciństwo, niewinność, głupawe chichoty i łzy nerwowego wyczerpania.

Trzy sekundy.

Upuścił pluszaka na podłogę i stanął na nogi, przyciskając broń do boku uda, jednocześnie przerażającą i dającą siłę.

Jedna sekunda.

Reed nabrał powietrza.

Drzwi sypialni się otworzyły.

ROZDZIAŁ 1

GRETCHEN

Trzy dni wcześniej

Gretchen White nie mogła zaprzeczyć, że fascynowały ją zbierające się na bezkrwistej ręce Leny Booker cienie. Tak jak blade usta i sposób, w jaki głowa jej przyjaciółki zwieszała się z siedzenia kanapy.

– Dlaczego nie jestem zdziwiony, widząc cię nad martwym ciałem? – zagrzmiał z tyłu głos z bostońskim akcentem.

– Bo uważasz, że jestem zabójczynią, której nie możesz złapać – odparła Gretchen beznamiętnie i szczerze, odwracając się do detektywa Patricka Shaughnessy’ego, który przypatrywał się jej zza pleców. Obok niego stała filigranowa, ale zgrabna kobieta z kruczoczarnymi włosami i wielkimi, orzechowymi, sarnimi oczami.

Minęła godzina, odkąd Gretchen znalazła Lenę zimną i lepką, a dwie, odkąd przyjaciółka zostawiła rozpaczliwą wiadomość w jej poczcie głosowej – tę, o której Gretchen nie miała ochoty mówić Shaughnessy’emu.

– Nawaliłam, Gretch – powiedziała Lena.

– Zabójczyni, której nie mogę złapać – powtórzył Shaughnessy, podciągając spodnie stale zsuwające mu się pod wydatny brzuch, dobrze odżywiany codzienną porcją piwa i smażeniny. – Jakby to nie była prawda.

Kobieta z oczami jelonka Bambi zerknęła na nich.

– Znacie się?

Gretchen powstrzymała cięty sarkazm, który był jej pierwszą reakcją. Już dawno stała się mistrzynią w tłumieniu pierwszej reakcji, a czasami także drugiej i trzeciej. Właściwie nie mogła sobie przypomnieć ostatniej osoby, przy której nie musiałaby w jakimś stopniu uważać na słowa. Może przy Lenie, gdy ta również bywała zjadliwa.

– Masz tu prawdziwego detektywa, Shaughnessy.

I tak zabrzmiało to wredniej, niż było społecznie akceptowalne. Jednak większość ludzi usprawiedliwiłaby ten ton, zważywszy na fakt, że stali nad ciałem przyjaciółki Gretchen.

Shaughnessy prychnął, słysząc tę złośliwość.

– Detektyw Lauren Marconi. Gretchen White.

Gretchen rzuciła mu ostre spojrzenie, ponieważ pominął tytuł, żeby jej dogryźć.

– Doktor.

– Doktor Gretchen White – poprawił Shaughnessy z irytującą emfazą. – Miejscowa socjopatka.

Ostatnie słowa zostały rzucone na marginesie do detektyw Marconi, której gęste, niedepilowane brwi uniosły się, tworząc zmarszczki na gładkim wcześniej czole. Gretchen sądziła, że kobieta uznała tę uwagę za część komedii, którą odgrywali – etykietką „socjopata” posługiwano się dziś tak nonszalancko, że straciła już swoją rzeczywistą wagę. Marconi dość szybko się dowie, że Shaughnessy nie żartował.

Gretchen przez chwilę przyglądała się kobiecie, którą początkowo oceniła na dwadzieścia kilka lat. Jednak zmarszczki w kącikach jej oczu i przy ustach wskazywały, że przekroczyła trzydziestkę.

Kąciki warg Marconi uniosły się lekko, lecz wytrzymała badawcze spojrzenie Gretchen. Miała na sobie uniform, który zdawała się wybierać większość bostońskich kobiet detektywów – dżinsy, botki, marynarka, a pod nią koszulowa bluzka, tak jakby ta szczególna kombinacja pomagała wyglądać profesjonalnie, a jednocześnie wskazywała na osobę, która nie da sobie wcisnąć kitu. Na jej twarzy nie było śladu makijażu, ale Gretchen już do tego przywykła – do odrzucenia kobiecości w toksycznym męskim klubie, który miasto nazywało wydziałem policji.

Detektyw przedstawiała się jako poważna, twarda, pełna szacunku dla Shaughnessy’ego – stanęła tuż za jego lewym ramieniem. Ale nawet pomimo całego tego wysiłku nie zdołała zamaskować swojej naturalnej urody w tym oszałamiającym rodzaju, który zwykle sprawiał, że Gretchen miała ochotę zadać komuś ból w kreatywny sposób.

Zmrużywszy oczy, przeniosła uwagę na Shaughnessy’ego.

Usta detektywa drgnęły w uśmiechu.

– Miejscowa socjopatka... i ceniona zewnętrzna konsultantka wydziału – przyznał. – Pomogła rozwiązać dziesiątki spraw, specjalizując się w antyspołecznych zaburzeniach osobowości i brutalnych przestępstwach.

– „Konsultantka” to skrót od „odwalać za niego robotę” – wyjaśniła Gretchen, dodając własny komentarz dla Marconi. Jeśli dziś rano Shaughnessy chce być małostkowy, ona nie zawaha się zniżyć do jego poziomu. – Wzywają mnie, kiedy chłopcy w mundurach nie potrafią wybrnąć ze ślepego zaułka, w który sami się zapędzili.

– Wzywają, odrywając od nicnierobienia – mruknął pod nosem Shaughnessy, lecz brakowało w tym rzeczywistej emocji.

To był znajomy, wypróbowany grunt, niemal przekomarzanie się, chociaż Gretchen nie miała pewności, czy jest to widoczne dla postronnego obserwatora. Kompletnie pozbawiona wyrazu twarz Marconi niczego nie zdradzała.

– Z powodu twojej niekompetencji jestem wystarczająco zajęta – odparowała Gretchen, mimo że nie była to do końca prawda. Nawet w mieście wielkości Bostonu nie popełniano aż tak wielu morderstw, i chociaż FBI wzywało ją kilka razy, nie wykorzystywano jej nigdzie poza stanem Massachusetts.

Jednak to wystarczało. Wspierał ją ogromny fundusz powierniczy. Co ważniejsze, praca konsultantki dostarczała bardzo potrzebnej intelektualnej stymulacji. Nudy należało unikać za wszelką cenę – prowadziła do autodestrukcyjnych zachowań niepasujących do życia, którym się obecnie cieszyła.

Te sprawy pomagały zaspokoić jej chorobliwą potrzebę, martwe ciała odpowiadały na fascynację, której nigdy nie mogła całkiem się pozbyć. A resztę czasu spędzała, pisząc artykuły do czasopism naukowych, których nikt nie czytał, ale dzięki którym zyskiwała szacunek w swojej dziedzinie, tak więc gliny miały uzasadniony powód, by się do niej zwracać.

Gretchen ponownie skupiła się na ciele rozciągniętym na kanapie za dziesięć tysięcy dolarów, nad której zamówieniem Lena zastanawiała się dobre dwa miesiące.

– Więc co tu tak naprawdę robisz, Gretch? – zapytał Shaughnessy teraz już poważnym tonem, podchodząc bliżej, by lepiej widzieć.

Policyjne mundury napływały i wypływały z mieszkania Leny niczym granatowa woda na tle doskonale neutralnej barwy ścian, ale Gretchen i Shaughnessy nie zwracali uwagi na nikogo innego.

– Znalazłam ją.

Shaughnessy sapnął z rozbawieniem.

– Jak na kogoś, kto nie jest gliną, znajdujesz mnóstwo martwych ciał.

Tej prawdzie nie mogła zaprzeczyć.

Wzrok Gretchen powędrował do Leny, znajdując i katalogując pierwsze objawy rigor mortis, przemian chemicznych w powiekach, szczęce, szyi. Gdy przed godziną wpadła do jej mieszkania, była chwila, gdy Lena wyglądała, jakby spała.

Teraz nie było wątpliwości co do rzeczywistej sytuacji.

– To było przedawkowanie – stwierdziła Gretchen. Wiedziała, że w przeszłości Lena brała środki przeciwbólowe, ale zawsze miała dość pieniędzy na dobry towar. Zastanowiła się, czy nawet dobry towar był dziś mieszany z fentanylem. A może tym razem Lena nie dbała o ostrożność? Nie obchodziło jej, co się może stać?

– Przedawkowanie, a nie samobójstwo? – zapytała Marconi, najwyraźniej wnioskując z zachowania Shaughnessy’ego, że konsultantka została dopuszczona do śledztwa pomimo braku odznaki. – Rozumiem, że nie zostawiła żadnego listu?

Gretchen powstrzymała impuls, by warknąć na nią za to niedorzeczne pytanie. Minęło sporo czasu, odkąd instynktowny dreszcz przemocy niemal przeniknął przez żelazny mur, który w sobie zbudowała, od kiedy chciała czuć trzask kości i rozbryzg świeżej krwi na rękach.

– Dlaczego tu jesteś? – zwróciła się do Shaughnessy’ego, zamiast odpowiedzieć Marconi. Najlepszą strategią walki z tymi gwałtownymi popędami, jaką znalazła, było zmusić się do obojętności i przekierować uwagę. – Przedawkowania to nie twoja działka.

Shaughnessy przyjrzał się wnętrzu, które ratownicy medyczni zostawili nietknięte, po czym odparł:

– Zajmuję się sprawą Violi Kent.

Gretchen nie okazała zniecierpliwienia, ale odwróciła się do niego plecami.

– Mam tego świadomość.

– Lena Booker była prawniczką broniącą Violi Kent – ciągnął Shaughnessy, jakby szczegóły tej sprawy nie zajmowały pierwszych stron wszystkich gazet w mieście. Jakby Lena Booker nie była dla Gretchen kimś najbliższym przyjaciółki.

– Wierz lub nie, ale nie umknęło to mojej uwadze – wycedziła. Wiedziała, że jej wyraz twarzy niczego nie zdradził. Ani na temat ostatniej wiadomości głosowej, którą Lena zostawiła na krótko przed śmiercią, ani akt, które znalazła leżące obok Leny, zanim zjawili się pierwsi ratownicy. Tych oznaczonych „KENT, VIOLA”. – To dlatego nikt jeszcze nie ruszył ciała?

Shaughnessy wzruszył ramieniem.

– I burmistrz, i komisarz chcą mieć pewność, że będziemy ostrożni w tej sprawie. Wiesz, jaki cyrk się rozpęta, jeśli pojawi się choćby cień podejrzenia, że coś było nie tak.

Śmierć związana z najgłośniejszą w ostatnich czasach sprawą o morderstwo? „Cyrk” to chyba mało powiedziane.

Sprawa Kent została przeanalizowana w najdrobniejszych szczegółach i Gretchen domyślała się, że ludziom już się znudziły te same, stare tematy rozmów.

Dokładnie sześć miesięcy temu, niemal co do dnia, trzynastoletnia Viola Kent zadźgała nożem swoją śpiącą matkę Claire Kent. Jej ojciec, Reed Kent, pod naciskiem przyznał, że Viola ma skłonności do przemocy i regularnie chodziła do psychiatry. Nie minęło dużo czasu, gdy plotkarze odkryli historie o zwierzęcych kościach znalezionych na terenie posiadłości, odnaleźli zdjęcia poobijanych ciał małych braci pokrytych sińcami i bliznami. Nie trzeba było długo czekać, by rodzice szkolnych kolegów Violi wystąpili z opowieściami o torturach i manipulacji.

Szybko stało się jasne dla wszystkich, włącznie z bostońską policją, że Viola Kent to dorastająca psychopatka, nawet jeśli formalnie była zbyt młoda, by zasłużyć na tę diagnozę.

Wszystko wokół tego morderstwa wyglądało dokładnie tak, jak można było przewidzieć w podobnej sytuacji – w Violi Kent wzrosła żądza krwi, tak jak jej rodzice zawsze się obawiali.

Pomimo fascynacji opinii publicznej tą historią nic nie wskazywało na to, że sprawa nie jest oczywista. A gdy Lena żyła, odmawiała odpowiedzi na pytania, dlaczego podjęła się obrony klientki, o której wszyscy w mieście – w całym kraju – wiedzieli, że jest winna.

A teraz to. Nieważne, że śmierć Leny mogła nie mieć nic wspólnego z rodziną Kentów; omawianie tego z pewnością pomogłoby nadawcom utrzymać wysoką oglądalność. Nie wspominając o presji wywieranej na policję, by wszystko było załatwiane zgodnie z przepisami.

Nawet sama sugestia skandalu na tak krótko przed procesem mogła ich wszystkich pogrążyć.

Cichy szloch Leny, przeklęty oddech, który uwiązł jej w gardle przed tym wyznaniem, pobrzmiewały echem w piersi Gretchen.

„Nawaliłam, Gretch”.

ROZDZIAŁ 2

REED

Trzy miesiące po śmierci Claire Kent

Reed wpatrywał się w ekran telewizora nawet po tym, jak Ainsley go wyłączyła i ekran stał się czarny.

– Musisz przestać to oglądać – powiedziała jego siostra, zanim usiadła obok niego, rzucając pilot na stolik kawowy.

Ainsley miała rację – Reed wiedział, że ją ma. Jednak wciąż pochłaniał sprawozdania, pierwsze szczegółowe relacje po zabójstwie Claire, reportaże, a po nich bardziej plotkarskie felietony, gdy tygodnie mijały i nie pojawiało się nic nowego, czym wszyscy mogliby się napawać.

– Jak tam Sebastian i Milo? – zapytał. Stał się przeczulony na punkcie tego, gdzie chłopcy byli i co robili. Niecałe dwadzieścia minut wcześniej powiedział synom dobranoc, ale nie potrafił uciszyć uporczywego strachu, że w tym krótkim czasie coś im się stało, i nie sądził, że kiedykolwiek będzie w stanie go pokonać.

– Obaj zasnęli w mgnieniu oka. – Ainsley trąciła go ramieniem. – Ty też powinieneś pójść na górę.

Reed podrapał się w knykieć, ten z niewyraźnymi bliznami przecinającymi wypukłą kostkę. Sugestia Ainsley nie powinna go irytować – siostra rzuciła wszystko, żeby pomóc mu z chłopcami, gdy przygotowywano szczegóły procesu Violi. Tyle że Ainsley nigdy się nie nauczyła, kiedy powinna zostawić go w spokoju. I teraz go to drażniło, ten sposób, w jaki zawsze próbowała nim kierować. Dla jego dobra, oczywiście.

– Nie jestem zmęczony – odparł. Jakoś udało mu się powiedzieć to łagodnie, a nie gorzko. Reed miał prawo być wyłącznie wdzięczny za jej wsparcie.

Mimo to chwycił pilot i znów włączył wiadomości. Ainsley westchnęła, ale nic nie powiedziała, gdy delikatna, piękna twarz Claire pojawiła się w lewym rogu ekranu, nad prezenterką o tym samym poważnym wyrazie twarzy, który dziennikarze zawsze przybierali, mówiąc o Claire. Reed miał wyciszony dźwięk, więc nie wiedział, co kobieta mówi, ale to nie miało znaczenia. Już to wszystko słyszał.

– Nie mogę uwierzyć, że wciąż się tym zajmują – mruknęła Ainsley, siedząc obok niego. – Minęły trzy miesiące od śmierci Claire. Przypuszczam, że na świecie dzieją się ważniejsze rzeczy.

Odkąd Claire została zamordowana – Reed poprawił ją w myśli. Ainsley zwykła przedstawiać śmierć szwagierki, jakby to był wypadek samochodowy albo przewlekła choroba, a nie brutalne zabójstwo.

W każdym razie Reed nie był zaskoczony niesłabnącą uwagą mediów i opinii publicznej. Ta sprawa miała wszelkie cechy, by na jej podstawie powstał sensacyjny film obyczajowy. Bogata rodzina, zaburzona córka psychopatka, zrozpaczony, lecz wciąż młody i atrakcyjny wdowiec.

Można sobie wyobrazić, co by było, gdyby jakiś reporter odkrył resztę tej historii.

– Nie odkryją – powiedziała Lena, gdy wyraził tę obawę kilka tygodni temu, nie będąc w stanie przestać myśleć o wszystkich możliwych drogach rozplątywania tej sytuacji. – Nikt nawet nie podejrzewa, że się wtedy znaliśmy.

To była prawda. Niektórzy komentatorzy spekulowali, dlaczego Lena Booker wzięła sprawę Violi Kent, ale nikt nie pociągnął za nitki wiodące do ich przeszłości, żeby zobaczyć, gdzie się splatały. Nikt nie wiedział, że Reed Kent i Lena Booker byli tylko dwojgiem biednych dzieciaków z dzielnicy Southie, którym się powiodło pomimo wszelkich przeciwności.

– Nie jesteś zbyt dumny ze swoich korzeni – dodała Lena, trącając go łokciem w żebra.

Gdy Reed miał osiemnaście lat, spotkał Claire – jedynaczkę pochodzącą z jednej z najbogatszych i najszacowniejszych rodzin w mieście. Z jakiegoś powodu uznała, że warto się z nim umawiać, sypiać i wyjść za niego za mąż.

Nadal nie wiedział dlaczego.

Jednak wtedy tego nie kwestionował. Od urodzenia mieszkał w Southie i nic nie wskazywało na to, że zdoła się stamtąd wyrwać. Nawet nie obejrzał się za siebie, gdy Claire zaoferowała mu drogę wyjścia.

Teraz zdjęcie Claire nad prezenterką wiadomości zniknęło, zastąpione przez wizerunek Violi.

Ainsley znieruchomiała obok niego, gotowa uspokoić spłoszone zwierzę. Ostatnio była to reakcja tak częsta, że niemal oczywista.

Reed podrapał się po bliźnie na knykciu, obserwując ruchy ust reporterki.

Czy ta kobieta przedstawiała ze szczegółami wszystkie okrucieństwa Violi? Ktoś niedawno wyjawił, że na drzwiach sypialni chłopców była kłódka. Po tym smakowitym kąsku ludzie mieli używanie.

A może zamiast tego kobieta opowiadała o zadanych nożem ranach Claire, rozważając, bez nadziei na odpowiedź, czy istniał jakiś katalizator, który ostatecznie sprowokował Violę do zabicia matki.

Potem pojawiło się jego zdjęcie i prezenterka przechyliła głowę w ten smutny, współczujący sposób, w jaki wszyscy to teraz robili, mówiąc o Reedzie Kencie.

Ainsley znów podjęła nieudaną próbę przechwycenia pilota, ale trzymał go z dala od niej.

Co powiedzieliby ci wszyscy ludzie, którzy patrzyli na niego z mieszaniną litości i nieukrywanej ciekawości, gdyby znali prawdę?

Ainsley westchnęła, a potem poklepała Reeda po udzie dłonią, nie całkiem pewnie.

– Nie zadręczaj się zbyt długo, dobrze?

Reed chrząknął, nie żeby wyrazić zgodę, tylko przyjmując do wiadomości. Przerzucał kanały, aż znów natrafił na twarz Claire.

Jeśli Ainsley myślała, że potrzebuje telewizyjnych relacji, żeby się zadręczać, to nie znała go tak dobrze, jak sądziła.

ROZDZIAŁ 3

GRETCHEN

Teraz

Shaughnessy ze skrzyżowanymi ramionami stał nad ciałem Leny. Gdy podniósł wzrok, napotkał spojrzenie Gretchen.

– Gdyby to nie było tak oczywiste, założyłbym, że to twoja robota.

Gretchen zacisnęła zęby, aż poczuła ból szczęki. Potem policzyła do dziesięciu, aby napięcie nie zabarwiło jej głosu, bo starała się wypaść na beztroską, a nie wrogo nastawioną. Starannie przygotowane przedstawienie, jak większość jej życia.

– Należą mi się przeprosiny. Nigdy nie byłabym tak niechlujna.

– Powiedziałem „gdyby” – zauważył Shaughnessy, a kąciki jego ust zdradzały rozbawienie.

Marconi spojrzała na nich oboje.

– Szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy żartujecie.

– Detektyw nie ma poczucia humoru – poinformowała ją Gretchen. – Nigdy nie żartujemy.

– Okej – odparła Marconi, której wkład w rozmowę wręcz ociekał intelektem.

Gretchen odeszła na bok, znudzona i zirytowana, co było zdecydowanie najgorszą kombinacją utrudniającą jej panowanie nad sobą. Jedną z rzeczy, których się w życiu nauczyła, balansując między przemocowymi a nieprzemocowymi cechami swojej socjopatycznej osobowości, było to, że gdy czuła potrzebę wycofania się z sytuacji, musiała zwracać uwagę na ostrzeżenia.

– A więc... ona jest konsultantką? Poważnie? – zapytała Marconi Shaughnessy’ego za plecami Gretchen.

Gretchen nie słuchała odpowiedzi detektywa, wiedząc, że będzie rutynowa. Przez te wszystkie lata ich znajomości musiał w jej obecności wygłaszać tę kwestię tyle razy, że teraz oboje znali każde słowo na pamięć.

Ponad dziesięć lat temu Shaughnessy poprosił doktor Gretchen White, posiadającą stopnie naukowe w dziedzinach psychologii, statystyki i kryminologii, o konsultację w sprawie, w której osoba podejrzana mu ją przypominała. Po tym pierwszym, zakończonym powodzeniem wspólnym śledztwie nadal się do niej zwracał, na początku rzadko, z czasem coraz częściej. A potem inni detektywi poszli w jego ślady, aż w końcu Gretchen stała się dobrze znana – chociaż nie zawsze lubiana – w centrali bostońskiej policji. Przez ponad dekadę pomogła rozwiązać tyle głośnych spraw, że jej własna, cokolwiek problematyczna przeszłość była często pomijana.

Ponieważ na długo przedtem, zanim została konsultantką, stanowiła główną podejrzaną w pierwszej wielkiej sprawie detektywa Patricka Shaughnessy’ego dotyczącej morderstwa. Działo się to na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy ona była dzieckiem, a jego brzuch jeszcze nie wylewał się znad paska, włosy miał bardziej blond niż nieistniejące, a na serdecznym palcu lewej ręki nosił złotą obrączkę.

Ofiarą była Rowan White, ciotka Gretchen. A zabójcą, o czym Shaughnessy zawsze był przekonany – Gretchen. Po prostu nigdy nie zdołał wykazać jej winy.

Aby oddać mu sprawiedliwość – nie żeby często czuła taką potrzebę – Gretchen została znaleziona nad ciałem ciotki ściskająca zakrwawiony nóż, który okazał się narzędziem zbrodni, z dłonią na otwartej ranie. Nie przestraszona, jak każde inne dziecko byłoby na jej miejscu, a raczej zaintrygowana tym, jakie w dotyku jest rozdarte ciało.

Argumentów za jej niewinnością nie wspierały krążące już wtedy plotki o tym, jak jest dziwna, jak ludzie z sąsiedztwa na jej widok starają się przechodzić na drugą stronę ulicy i unikać jej wzroku, chociaż była tylko małą, chucherkowatą dziewczynką.

Co prawda jej wiek czy wygląd nigdy nie miały znaczenia. Już w młodości zrozumiała, że normalni ludzie – „empaci”, jak nauczyła się ich nazywać po tym, gdy radośnie okrzyknęli ją „socjopatką” – mają wrodzoną zdolność rozpoznawania outsidera, symulanta, pustego wnętrza noszącego maskę, której wymaga cywilizowane społeczeństwo.

Jeśli chodzi o śmierć Rowan, nigdy nie było innego prawdopodobnego podejrzanego. Chociaż wyglądało na to, że stał się teraz całkiem dobrym gliną, w tamtym czasie Shaughnessy myślał tunelowo, zaślepiony przekonaniem, że zabójczynią była Gretchen. Nie chciał przyjąć elastycznego podejścia, że być może dałoby się znaleźć inne odpowiedzi.

Fakt, że Gretchen nie pamiętała tamtej nocy, tylko utwierdził go w przekonaniu, że umiała wiarygodnie okłamywać dorosłych, którzy jeszcze nie podejrzewali, że jest zła.

Shaughnessy od początku dostrzegał w niej ten brak. I nigdy nie pozwolił jej o tym zapomnieć.

Nawet kiedy sprawa została umorzona, nie potrafił odpuścić. Gretchen uznałaby jego obsesję za denerwującą – aczkolwiek interesującą – gdyby tak dobrze nie rozumiała, czym są bezlitosne sidła hiperfiksacji.

Ponieważ nie udało mu się jej aresztować, Shaughnessy uznał, że odtąd musi mieć na Gretchen oko. Nieważne, ile razy mu tłumaczyła, że istnieje podzbiór osób z antyspołecznymi zaburzeniami osobowości, które nie stosują przemocy; dla niego na zawsze pozostała dziewczynką z pustymi oczami, która nie potrafiła oderwać wzroku od okaleczonego ciała ciotki.

Kiedy sprawa Violi Kent trafiła na czołówki wiadomości, Gretchen urządziła sobie trzydniową popijawę, wstrząśnięta tym, jak zaskakująco znajomo wyglądało to morderstwo. Zakrwawiona ofiara, nóż, dziewczynka, która była oczywistą podejrzaną. Były, rzecz jasna, i różnice, ale podobieństwa wystarczyły, by nie przestawała nagabywać Leny o szczegóły sprawy. Szczegóły, których ta nigdy nie chciała wyjawić.

„Ona jest jak ty”.

Była czwarta rano, gdy Lena zadzwoniła, a Gretchen przespała ten telefon. Obudził ją dopiero sygnał poczty głosowej.

Początek wiadomości był tylko statyczną ciszą. Gdyby zostawił ją ktoś inny, Gretchen przestałaby słuchać, rzuciła telefonem przez pokój i znów zasnęła.

Gdy Lena się odezwała, jej głos był cichy, łamiący się.

– Nawaliłam, Gretch.

Słowa zlały się w jedno, nawet imię Gretchen zabrzmiało miękko. Wino albo jakieś pigułki, jak przypuszczała.

– Ona jest jak ty – szepnęła Lena. – Jest... jest jak ty.

– Kto, kochanie? – powiedziała Gretchen, ale cicho, żeby niczego nie uronić.

– Nawaliłam – powtórzyła Lena głosem tak pustym, słabym, zupełnie jak nie Lena. – Musisz... musisz to za mnie naprawić, okej?

Gretchen zacisnęła usta w wąską linię. Głos Leny drżał, oddech stał się płytki.

Co wzięła?

Cisza ciągnęła się długo i Gretchen przyszło na myśl, że Lena odpłynęła, a połączenie trwało. Ale wtedy...

– Zawsze potrafiłaś wszystko naprawić.

– Co muszę naprawić? – zastanowiła się Gretchen, wiedząc, że to bez sensu.

– Viola Kent – powiedziała Lena, zupełnie jakby słyszała jej wątpliwości. – Gretchen... Viola Kent jest niewinna.

I na tym Lena zakończyła nagranie.

Gretchen wahała się, czy nie zadzwonić pod numer alarmowy, wziąwszy pod uwagę, jak słabo brzmiał głos Leny. Ale ta by ją zamordowała, gdyby się okazało, że to fałszywy alarm – nie było mowy, żeby doniesienia o tym nie znalazły się we wszystkich gazetach, zwłaszcza gdy sprawa Kentów była na każdej pierwszej stronie. Zamiast tego Gretchen pojechała do mieszkania Leny z zapasowym kluczem, który przyjaciółka jej dała.

Pędząc przez niemal puste ulice Bostonu, wmawiała sobie, że Lena się nie naćpała, a po prostu upiła, dlatego brzmiała tak nieprzytomnie.

Jednak podczas jazdy, biegu przez hol i trwającego w nieskończoność oczekiwania na windę Gretchen nie była w stanie przestać myśleć o tym małym foliowym woreczku upchniętym w prawie pustym pudełku po tamponach, który miesiąc wcześniej znalazła w łazienkowej szafce Leny.

Jeśli Lena szukała wytchnienia od stresującej pracy, to nie był jej interes, więc nic wtedy nie powiedziała. Po prostu odłożyła pudełko tam, gdzie je znalazła.

Gretchen żałowała, że nie zabrała tego woreczka, nie spuściła pigułek w toalecie, w razie pytań tłumacząc się nieświadomością. Zawsze kłamała bez skrupułów.

Teraz przekroczyła próg sypialni Leny. Poza regałem po brzegi wypełnionym książkami, który zajmował sporą część jednej ściany, pokój był niemal tak samo spartańsko urządzony jak reszta mieszkania.

Lena miała silną osobowość, ale nigdy nie okazywała tego w swojej osobistej przestrzeni. Gretchen uważała, że to dziwne zachowanie jak na empatkę. Ona sama we własnym mieszkaniu zawsze stosowała przesadę. Wypełniała je przedmiotami, na których jej nie zależało, aby każdy odwiedzający mógł pomyśleć, że ma bogate życie wewnętrzne. Pic na wodę, ciągła próba ukrycia pustki.

Gretchen podeszła do jedynego zdjęcia, które Lena miała na komodzie – Lena z babcią podczas rozdania dyplomów po studiach prawniczych – i czubkiem palca delikatnie dotknęła twarzy przyjaciółki.

– Zastanawiałem się nad czymś, właściwie mnie to dręczyło – odezwał się Shaughnessy, stając w drzwiach. Wyglądało na to, że zostawił partnerkę gdzieś po drodze z salonu.

Gretchen czekała, wiedząc, że pytany czy nie, i tak jej to powie.

– Dlaczego Lena wzięła tę sprawę?

Pytanie tak mocno współbrzmiało z jej własnymi myślami, że Gretchen odwróciła się do niego i przechyliła głowę, zastanawiając się nad tym.

– Wszyscy sądzą, że z mojego powodu.

– Ponieważ Viola Kent najwyraźniej jest... – Machnął ręką w jej stronę.

– Psychopatką – odparła Gretchen, nieco rozbawiona jego wahaniem. – Możesz to powiedzieć. Nie zostanie za to pozwana.

Shaughnessy prychnął.

– Czy nie dlatego Lena wzięła tę sprawę?

– Nie – stwierdziła Gretchen, chociaż wciąż słyszała głos Leny. „Ona jest jak ty”. – To rozumowanie ignoruje kluczowy fakt.

– Czyli?

– Viola Kent jest brutalną psychopatką.

– Racja, ustaliliśmy to. – Nawet jeśli te słowa były niecierpliwe, ton jego głosu nie. Zwykle równie trudno było wyprowadzić go z równowagi, jak ją łatwo. Nie mogła znieść, że prawdopodobnie dobrze do siebie pasowali.

– Ja jestem socjopatką niestosującą przemocy – powiedziała Gretchen. – Chociaż wydajesz się niezdolny pojąć, że to nie to samo, Lena miała tego świadomość.

– Jaka jest różnica? – zapytała Marconi, wyłaniając się zza Shaughnessy’ego.

Gretchen zerknęła na nią, próbując zdecydować, czy kobieta zostanie w pobliżu wystarczająco długo, by zawracać sobie głowę odpowiedziami na jej pytania. Nie było sensu próbować dowiadywać się czegokolwiek poza imionami kolejnych osób, które Shaughnessy brał jako partnerów, choć niektórzy reagowali na uprzejmość bardziej niż inni. Wątpiła, aby Marconi była warta fatygi, ale teraz również Shaughnessy jej się przyglądał, a Gretchen chciała utrzymać go w życzliwym nastroju.

– Na przykład Ted Bundy i... – Gretchen przerwała, marszcząc nos, zirytowana, że ma powiedzieć tak niedorzeczne słowo. – Faceci z Wall Street.

– Pojmuję. – Marconi skinęła głową.

Shaughnessy mruknął z zastanowieniem, chociaż słyszał tę odpowiedź tyle razy, ile ona słyszała jego, gdy wyjaśniał, kim jest ta pani bez odznaki wałęsająca się na miejscu zbrodni.

– Co o tym myślisz, Gretch? – zapytał.

„Nawaliłam”.

– Tu nie ma przestępstwa – odpowiedziała powoli.

Rzecz w tym, że gdy znasz kogoś prawie trzy dekady, w ciszy, która zawisa między wami, możesz z łatwością odczytać to, czego to drugie nie mówi.

– To prawda. – Shaughnessy zgodził się z łatwością. – Ale czego nie mówisz?

Omiotła wzrokiem sypialnię i znów spojrzała na detektywa. Stał podświetlony od tyłu na tle jasnego korytarza i nie mogła odczytać wyrazu jego twarzy.

Gretchen miała luźny stosunek do prawdy, a jeszcze swobodniejszy do kłamstw polegających na pominięciu. Shaughnessy nie musiał znać wszystkich szczegółów jej wieczoru, nie musiała też odtwarzać mu nagranej wiadomości Leny. Jednak powinna wzbudzić w nim ciekawość wystarczającą, by pozwolił jej dalej badać sprawę.

Nie chodziło o to, że wiadomość od Leny sprawiła, iż Gretchen nagle uwierzyła w niewinność Violi. Każdy obrońca godny swojego tytułu przysięgałby to nawet nad grobem. W tym wypadku dosłownie. Nie, to ciche słowa Leny: „Nawaliłam, Gretch” w połączeniu z aktami sprawy Kentów leżącymi na widoku, które zaintrygowały Gretchen, gwałtownie domagały się wyjaśnienia. Jednak dopóki się nie dowie, co Lena zrobiła – albo czego nie zrobiła – nie zamierzała mówić o tym Shaughnessy’emu.

Musiała wszakże zarzucić jakąś przynętę, którą mógłby chwycić. Był głównym detektywem prowadzącym śledztwo w sprawie Violi Kent. Każda sugestia, że nie wziął pod uwagę innych podejrzanych, mogła rozjątrzyć zadrę, być przypomnieniem jej własnej sprawy, kiedy to zdecydował o jej winie już w chwili, gdy wszedł do pokoju.

Zdobywanie sojuszników często stanowiło dla Gretchen wyzwanie, ale w chwilach takich jak ta uwielbiała ich mieć. Znać kogoś, wszystkie jego ułomności, te piękne słabości i niepewności, wszystkie sposoby, by nim manipulować – oto co dawało jej odlot, jakiego nigdy nie byłaby w stanie osiągnąć nawet dzięki najlepszym prochom.

I znała absolutnie każdy wrażliwy punkt Shaughnessy’ego.

– Lena do mnie zadzwoniła – powiedziała, krzyżując ramiona na piersi, jakby ten gest przynosił jej ulgę.

Shaughnessy uniósł krzaczaste brwi. Zawsze uważała, że stanowią zaskakujący kontrast z gładką, błyszczącą skórą jego głowy.

– Co?

To było najmniej lubiane przez Gretchen słowo i Shaughnessy o tym wiedział. Nie znosiła tego, że było nieprecyzyjne, że często zmuszało do powtarzania czegoś, co już zostało absolutnie jasno przekazane, nie znosiła jego brzmienia. Czekała.

– Co powiedziała? – powtórzył Shaughnessy, bo był zbyt zaciekawiony, by się nie złamać jako pierwszy.

– Powiedziała mi, dlaczego wzięła tę sprawę – gładko skłamała Gretchen, patrząc mu w oczy. Ważne było stworzenie odpowiedniej dramaturgii, aby jej rewelacja wywarła możliwie największe wrażenie.

I wiedziała, że Shaughnessy umiera z ciekawości, czekając na odpowiedź. Bo Lena Booker broniąca Violi Kent nigdy nie miała sensu.

Trzynastoletnia dziewczynka zamordowała matkę, całymi miesiącami poprzedzającymi tę śmierć torturowała rodzinę. Odkąd postawiono jej zarzuty, ani przez moment nie okazała nawet udawanej skruchy. Gdyby to nie była Lena, Gretchen powiedziałaby, że chodziło o pieniądze, rozgłos, niechybny rozwój kariery nawet w przypadku wyroku skazującego.

Jednak Lena stroniła od mediów, odrzucała propozycję każdego wiarygodnego dziennikarza i każdego niezbyt wiarygodnego gospodarza programu śmieciowej telewizji błagającego o ochłapy, którymi mógłby nakarmić wygłodniałych widzów.

Na dodatek powszechnie wiadomym było, że Lena bierze tylko dwa rodzaje spraw. Jej głównym pracodawcą była mafia, co tłumaczyło kanapę za dziesięć tysięcy, na której z takim wdziękiem umarła.

Drugim były biedne dzieciaki z Southie, które w przeciwnym razie trafiłyby na przepracowanego obrońcę publicznego. A nawet wtedy tych, którymi Lena się interesowała, było niewielu i zwykle działo się to z jakiegoś szczególnego powodu.

Viola Kent – córka bajecznie bogatych Reeda i Claire Kentów – nie pasowała do żadnego z tych kryteriów.

Napięcie w powietrzu wzrosło, gdyż Shaughnessy i Marconi stali, kołysząc się do przodu. Gretchen miała dokładnie to, o co jej chodziło – dramatyzm na pokaz. Wszystko po to, by Shaughnessy dał jej wolną rękę. Ale nawet gdy wypowiadała te słowa, miała poczucie, że pod spodem może się kryć ziarno prawdy.

– Lena uważała, że Viola Kent jest niewinna – powiedziała w końcu. Już widziała zaprzeczenie wzbierające w zmarszczonych brwiach Shaughnessy’ego, słyszała je w chrapliwym wdechu Marconi. – Co oznacza, detektywie, że po raz kolejny się pomyliłeś.

ROZDZIAŁ 4

REED

Miesiąc po śmierci Claire

Zaplanowanie pogrzebu zajęło Reedowi miesiąc, a i tak większość pracy wykonała Ainsley.

Miesiąc był na granicy tego, co akceptowalne, ale w ostatnim czasie Reeda traktowano z większą wyrozumiałością niż kiedykolwiek wcześniej. Wystarczyło mieć martwą żonę i psychopatkę za córkę. Dodajmy do tego dwóch maltretowanych chłopców, co do których wszyscy go zapewniali, że dobrze sobie radził, starając się ich chronić, a Reedowi nawet morderstwo prawdopodobnie uszłoby teraz na sucho.

Niestosowny śmiech uwiązł mu w gardle i musiał udać, że kaszle, gdy ojciec Richards wzdrygnął się, słysząc ten zduszony odgłos.

Reed przeprosił księdza i przecisnął się przez gromadę ludzi, którzy wypełnili dom. Kiedy przechodził, wyciągali szyje, jakby ze wszystkich sił udawali, że się nie gapią na wypadek samochodowy.

Ainsley w zamyśleniu podsunęła mu talerzyk z tanim ciastem ze sklepu spożywczego, gdy ją mijał, ale nawet nie sprawdziła, czy je wziął. Zostało kupione w trybie awaryjnym po tym, jak ktoś się zorientował, że na stypie zjawili się wszyscy gapie i znajomi mający choćby najmniejsze powiązania z Kentami. Claire nie zniosłaby tego, że gustowny designerski tort został pożarty po to, by zastąpił go gęsty, przesłodzony lukier z napisem „Wyrazy współczucia” nabazgranym na wierzchu drżącą w pośpiechu ręką.

Wyrazy współczucia z powodu śmierci żony. Tej, za której zamordowanie twoja córka siedzi w areszcie.

Atak paniki zwinął mu się w kłąb tuż pod mostkiem, a on, próbując go odeprzeć, potarł to miejsce nasadą kciuka.

Te ataki miał od lat, więc z łatwością rozpoznawał zmiany w tętnie, oddechu, wzroku. Paplanina ścigała go na schodach, w korytarzu, głosy przebijały się przez podłogę, wypełniały puste przestrzenie, przenikały go całego, aż stał się tylko tym, czym ludzie mówili, że jest.

Kiedy znów zamrugał, stwierdził, że siedzi skulony w kącie pokoju Violi. Ściskał w dłoni porcelanowego jednorożca, którego róg wyżłobił mu bruzdę w linii życia. Claire kupiła go Violi na ostatnie urodziny dziewczynki. Była to próba stworzenia normalności, o której wszyscy wiedzieli, że się nie powiedzie.

– Przynajmniej nadal próbuję – powiedziała, wyzywająco unosząc głowę, jednocześnie uparta i załamana. – Ty właściwie... poddałeś się.

To oskarżenie nie było tylko uderzeniem w twarz, ale zadrą tkwiącą pod skórą, która się wbiła i pozostała, która dawała o sobie znać za każdym razem, gdy Reed patrzył na Violę tak, jakby miała ich wszystkich zniszczyć.

Przy narodzinach nie dawano żadnego podręcznika traktującego o tym, co robić, gdy twoja córka jest potworem. Nie miałeś żadnych wskazówek poza pustymi słowami i frazesami kolejnych psychiatrów, którzy wygłaszali je, pocierając sobie miejsce między oczami.

Violi nie można było naprawić.

Pozostawało tylko czekanie – czekanie, aż zrobi coś tak potwornego, że trzeba będzie ją zamknąć.

Drzwi się otworzyły i zamknęły. Reed walczył z pragnieniem, by rzucić jednorożcem w tego, kto ośmielił się wejść do pokoju. Viola mogła być odrażająca, ale pozostawała jego córką. I nikt inny nie miał prawa tu być.

Ale wtedy Lena kucnęła przed nim, delikatnie opierając dłonie na jego kolanach.

– A więc – powiedziała lekko i swobodnie, jakby kilka ostatnich miesięcy w ogóle się nie wydarzyło. Jakby ich wspólne tajemnice nie miały ciężaru wystarczającego, by pogrążyć ich oboje. Jakby nie wróciła nagle do jego życia po dwóch dekadach milczenia tylko po to, by rozerwać je na strzępy. – Słyszę, że potrzebujesz adwokata.

ROZDZIAŁ 5

GRETCHEN

Teraz

– Musisz potwierdzić, że śmierć Leny jest niejednoznaczna – powiedziała Gretchen do Shaughnessy’ego. Byli w kuchni Leny, większość mundurowych już dawno zniknęła.

Lena lubiła elegancję i nowoczesność, więc wszędzie widać było jasny, bezosobowy chrom, który chwytał górne światło i odbijał je skrzywione i zniekształcone.

Shaughnessy przejechał ciężką, kluchowatą dłonią po swojej sfatygowanej twarzy.

– Ale nie jest.

– Oboje to wiemy. – Sprawa wymagała delikatności, do której Gretchen nie zawsze była zdolna. Jednak tu było nad czym pracować. Podniosła głowę w stronę salonu, myśląc o tym, co Shaughnessy powiedział wcześniej, dlaczego w ogóle pojawił się w tym mieszkaniu. – Ale czy nie zechcą, żebyś sprawdził wszystkie szczegóły i postawił kropkę nad i?

– Tak – odrzekł Shaughnessy powoli, jakby wiedział, że wchodzi w pułapkę, jednak nie mógł się powstrzymać.

Polityczne gry były łatwe. Chodziło w nich o władzę i Gretchen rozumiała to lepiej niż większość spraw. Niekoniecznie je lubiła, ale gdy już je podejmowała, zawsze wygrywała.

– Więc im powiedz, że właśnie to robisz. – Gretchen uśmiechnęła się promiennie. – Prowadząc sprawę z najlepszymi z najlepszych.

Zerknął na nią.

– Co tu da tych kilka dni? Wiesz, że nic więcej nie znajdziesz.

– Nie wiem – przyznała, zastanawiając się, czy nie powinna po prostu błagać. Zrobiłaby tak, gdyby to miało pomóc, a dodatkowym bonusem byłoby wprawienie Shaughnessy’ego w nieznośne zakłopotanie. Duma Gretchen prawie nie istniała, gdy chodziło o zdobycie rzeczy, których pragnęła.

Oboje wiedzieli, że to wielka prośba. System działał tak, że aby Gretchen mogła zostać zaproszona na konsultację z którymś z detektywów, sprawa musiała być otwarta i aktywnie prowadzona. Zamknięte śledztwo dotyczące przedawkowania nie wystarczało. A gdyby nie pracowała oficjalnie z bostońską policją, o wiele trudniej otwierałyby się przed nią drzwi, które musiała choć odrobinę uchylić.

– Wiesz, że będę jak wrzód na twoim tyłku, jeśli tego nie zrobisz.

– A teraz jest inaczej? – zapytał, wybuchając gromkim śmiechem. Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu. – Naprawdę uważasz, że Lena na coś wpadła?

„Nawaliłam, Gretch”.

– Nie, ale... – Gretchen zamrugała i odwróciła wzrok. Czasami Shaughnessy zapominał, kim była, zapominał, że płakała, bo chciała, żeby nagiął się do jej woli, a nie dlatego, że była pogrążona w żalu.

Wzruszyła ramionami. Niemal pokonana.

– To była ostatnia rzecz, którą mi powiedziała. Że Viola Kent jest niewinna.

Jakby to miało znaczenie.

Od strony drzwi dobiegł głos.

– Nie będziesz miała dostępu do sprawy Kent, nawet jeśli pozostanie otwarta.

Nowa partnerka. Detektyw Marconi.

Gretchen zastanawiała się, co trzeba by zrobić, żeby się jej pozbyć. Nie potrafiła jeszcze rozgryźć tej kobiety, ale to, co zdążyła zobaczyć, nie spodobało się jej. Kiedy Gretchen nie lubiła partnerów Shaughnessy’ego, zwykle nie pozostawali nimi długo.

– Kto mówi, że potrzebuję dostępu do sprawy Kent?

Marconi nawet nie drgnęła pod jej spojrzeniem, o którym Gretchen wiedziała, że jest zimne i bezwzględne, wyćwiczone przed lustrem wraz z wieloma innymi wyrazami twarzy, które nigdy nie przychodziły jej naturalnie.

– Bo myślisz, że właśnie z jej powodu przedawkowała – odparła Marconi, niedbale wzruszając ramionami.

To bezpośrednie stwierdzenie zaskoczyło Gretchen, zrobiło na niej wrażenie, choć może nie powinno. To był Boston i ludzie w większości byli prostolinijni do bólu. Gretchen skłaniała się ku myśli, że urodziła się w mieście odpowiednim dla jej wyjątkowego gatunku brutalnej szczerości.

– Nie potrzebuję dostępu – powiedziała. – Potrzebuję tylko pozoru legalności.

– Legalności w postaci twojego związku z bostońską policją? – zapytała Marconi.

Gretchen westchnęła, słysząc te nużące pytania. Czy nie to właśnie powiedziała?

Odwróciła się od Marconi, przenosząc uwagę na Shaughnessy’ego.

– Kilka dni.

Przyjrzał jej się, a potem jego wzrok przemknął ponad ramieniem Gretchen do miejsca, gdzie stała policjantka.

– W porządku.

Wypełniło ją poczucie zwycięstwa, słodkie i uzależniające, ale niemal równie szybko zostało stłumione, gdy wycelował w jej stronę gruby paluch.

– Ale musisz mieć opiekunkę.

Marconi wydała z siebie cichy jęk, a Gretchen przynajmniej miała tyle przyzwoitości, by powstrzymać własny.

– To jest marnowanie zasobów. – Spróbowała go przekonać, chociaż wiedziała, że to próżny trud.

Słysząc to, Shaughnessy uśmiechnął się szeroko. Bawiło go to.

– No tak, przecież zawsze bardzo dbałaś – wypowiedział to słowo szczególnie starannie – o nasz nadmiernie napięty budżet.

Gretchen wyprostowała ramiona.

– Skąd wiesz, że jej nie zabiję?

To starło z twarzy detektywa głupkowaty uśmiech zadowolenia z siebie. Zgodnie z jej zamiarem.

– Marconi może cię aresztować.

Gretchen z wyćwiczonym namysłem powiodła wzrokiem po ciele policjantki od góry do dołu. Oceniała. Potem wzruszyła ramionami.

– Ucieszę się, jeśli spróbuje.

Marconi uniosła brwi, ale się nie odcięła. To było rozczarowujące. Gretchen ponad wszystko lubiła się przekomarzać.

– Kilka dni, Gretch – powiedział Shaughnessy zza jej pleców, a w jego głosie niemal dało się wyczuć nutę czegoś zaskakująco i nieprzyjemnie bliskiego litości. – A potem musimy iść dalej.

– To aż nadto – odrzekła gładko, wciąż przyglądając się Marconi. Po tym początkowym jęku kobieta nie okazywała już żadnych uczuć związanych z jej nowym zadaniem.

– Boże, miej nas w opiece – mruknął Shaughnessy, bezsensownie pstrykając na nie palcami w czymś w rodzaju ostrzeżenia, chociaż Gretchen pomimo wszelkich starań nie potrafiłaby odgadnąć, do której z nich było to skierowane. Potem bez słowa wyszedł z pokoju.

– Cóż za dramatyczna scena – wycedziła Gretchen.

Marconi prychnęła.

– Zawsze się tak przy tobie zachowuje, prawda?

Interesujące. Czyżby w ten sposób pani detektyw próbowała nawiązać więź? W przeszłości Gretchen odkryła, że wspólny wróg, a przynajmniej wspólna frustracja to skuteczny sposób budowania relacji. Ona sama stosowała tę taktykę mnóstwo razy.

– Potrzebujemy akt Kentów.

Marconi zakołysała się na piętach.

– Właśnie powiedziałam...

– Faktycznie, powiedziałaś – odparła Gretchen, kierując się do salonu. – Musimy też porozmawiać z Reedem Kentem.

Zatrzymała wzrok na leżącym, pozbawionym życia ciele Leny. Akty przemocy nigdy do niej nie przemawiały; zdecydowanie bardziej wolała dewastacje emocjonalnej i intelektualnej natury. Jednak miała wystarczającą samoświadomość, by wiedzieć, że ciągnie ją do następstw takich mrocznych czynów. Giętkie kończyny, puste oczy, ciało, gdy zostało rozprute, kości, gdy je połamano.

– On nie żartował, co? – odezwała się cicho Marconi, stanąwszy kawałek za nią. – Jesteś socjopatką.

Odrywając uwagę od bezwładnych ramion Leny, Gretchen ruszyła do drzwi.

– Nie wiesz nic o tym słowie ani o mnie.

– Więc mi powiedz – naciskała Marconi, zrównując z nią krok.

– To nie należy do mnie.

Zrobiła już wystarczająco dużo w ramach edukacji Marconi. Jeszcze trochę, a z pewnością znudzi się tak, że zrobi coś głupiego i irracjonalnego. To poczucie zawsze było łatwe do przewidzenia, a tym samym do uniknięcia. Szkoda, że nikt nie potrafił prawdziwie docenić jej powściągliwości. Niestosowanie przemocy nie oznaczało, że nie czuła agresywnych impulsów, które tak łatwo mogła skierować na niczego niepodejrzewającą publiczność.

Shaughnessy był jednym z niewielu, którzy zdawali sobie z tego sprawę. To zawsze jej się w nim podobało.

– Czy akta Kentów powiedzą ci coś, czego jeszcze nie wiesz? – zapytała Marconi, gdy weszły do windy. – Każdy szczegół tej sprawy został przenicowany w kanałach informacyjnych. A twoja... przyjaciółka... zajmowała się procesem.

– Socjopaci mają przyjaciół – odparła Gretchen, jednocześnie zirytowana i rozbawiona tym zawieszaniem głosu. Przeszły szybko przez hol, a potem wyszły na ulicę, gdzie błyski fleszy z bezsensowną natarczywością wystrzeliwały zza żółtej taśmy policyjnej wskazującej na miejsce przestępstwa. Sępy krakały, błagając o komentarz, o choćby spojrzenie w ich stronę. Obie ich zignorowały.

– Jak to? – Pytanie nie zabrzmiało kąśliwie, zdradzało raczej grzeczność i ciekawość.

Gretchen przystanęła, by przyjrzeć się twarzy Marconi, ale o ile zdołała się zorientować, pod odrobiną fasadowości nie kryła się wrogość.

Gdy Gretchen chciała wyrobić sobie opinię o kimś nowym, zwykle skłaniała się ku kłamstwom. Bez trudu dawały się formować i kontrolować, a gdy trzeba, łatwo było się z nich wycofać. Tym razem uznała, że lepiej może zadziałać prawda. Warianty tej odpowiedzi z powodzeniem przetestowała na innych znajomych.

– Potrzebujemy w życiu ludzi, którzy nie oczekują od nas, że będziemy kimś innym, niż jesteśmy – powiedziała i stwierdziła, że Marconi spodobało się to literackie sformułowanie, dzięki któremu pogląd wydawał się przyjemniejszy, niż był w rzeczywistości. – Korzyści, które z tego czerpię, są warte kosztów podtrzymywania przyjaźni.

Pozytywna reakcja Marconi zniknęła w jednej chwili. Gretchen westchnęła, żałując, że tak często zdarzało jej się posuwać o krok za daleko.

– Twoim samochodem czy moim? – zapytała, żeby zmienić temat. Zawsze miała strategię wyjścia z sytuacji i była to zasada numer jeden w jej kontaktach z normalnymi ludźmi.

– Przyjechałam z Shaughnessym. – Marconi nie rozwijała tematu, co Gretchen doceniła. Nie było nic gorszego niż empata, który nie potrafił zostawić sprawy w stosownym momencie.

Gretchen skręciła za róg, a potem w zaułek, w którym zaparkowała swoje czerwone jak wóz strażacki porsche.

– Nie zamykasz drzwi? – To był jedyny komentarz Marconi, gdy wsiadała na miejsce pasażera.

– Lubię żyć niebezpiecznie – mruknęła Gretchen, popadając w banał. Istniały nie bez powodu, były skrótami myślowymi, które każdy, zwłaszcza ona, rozumiał i doceniał. Gdy spróbowała wzbudzić w sobie strach, że auto zostanie skradzione, nie znalazła nic poza pustą studnią, z której nie mogła czerpać. Ciekawszym rozwiązaniem było sprawdzenie, czy komuś wystarczy odwagi, by spróbować zabrać jej zabawkę.

Marconi prychnęła tak jak wcześniej w kuchni. Gretchen umieściła ten dźwięk w aktach dotyczących poczucia humoru policjantki, które założyła w myślach.

– Powiedz, co wiesz na temat sprawy Kentów – rzuciła Marconi, odprężona, mimo że Gretchen właśnie śmignęła z uliczki, nie zważając na nadjeżdżające pojazdy.

O ile zdążyła się zorientować, Marconi tak naprawdę nie pracowała z Shaughnessym przy tej sprawie, co jednak nie znaczyło, że nie jest w niej dobrze zorientowana. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy każdy w tym mieście był zafascynowany jej makabrycznymi detalami bez względu na to, ile razy o nich słyszał.

A zatem pytanie Marconi bardziej służyło wydobyciu z Gretchen jej sądów na temat zabójstwa niż czemukolwiek innemu. Nie była to zła strategia.

– Pewnego wieczoru około sześciu miesięcy temu, gdy ojca nie było w domu, Viola Kent, jedyna córka Reeda i Claire Kentów, zadźgała matkę nożem – wyrecytowała.

– Motyw? – dociskała Marconi.

– Viola jest sadystyczną psychopatką. – Z formalnego punktu widzenia dziewczynka była jeszcze zbyt młoda, by ją zdiagnozować, ale Gretchen uznała, że głupio zaprzeczać czemuś oczywistemu dla każdego, kto ma choćby elementarną wiedzę o ludzkich zachowaniach. – Nie potrzebuje motywu. Cóż, poza tym, że chciała zobaczyć, jak wygląda krew jej matki. Może również wnętrzności.

Gretchen już przejrzała akta sprawy. Pomimo gadania Marconi o nieudzielaniu jej dostępu do szczegółów objętych tajemnicą służbową uważała, że i tak zna większość z nich. Zdjęcia z miejsca zbrodni wstrząsnęłyby kimś o słabszym żołądku, niż miała ona.

Nie reagując na tę lekko wygłoszoną ocenę, Marconi zapytała krótko:

– Narzędzie zbrodni?

– Nóż rzeźnicki z kuchni – odrzekła Gretchen, gdy przemknęły na czerwonym świetle. W ślad za nimi rozbrzmiewały klaksony, ale wkurzeni kierowcy mogli tylko bezsilnie uderzać pięściami w kierownice. – Z jakiegoś nielogicznego powodu Viola ukryła go potem w szufladzie na skarpetki.

– Nielogicznego?

– Tak jakby o zadźganie Claire ktokolwiek mógł podejrzewać kogoś innego niż sadystyczną psychopatkę – wyjaśniła Gretchen. Nawet teraz, gdy w głowie wciąż miała wyznanie Leny, nie mogła pojąć, jak to możliwe, że jej przyjaciółka uważała dziewczynę za niewinną. Psychopaci zabijali. Torturowali, okaleczali i zabijali. To leżało w ich naturze.

– Czy to uprzedzenie cię denerwuje?

Gretchen się roześmiała, tak naprawdę mocno rozbawiona tym pytaniem.

– Po pierwsze, jestem socjopatką, jak już powiedziałam. Po drugie – i wierz mi, proszę, że nie mówię tego złośliwie – oczywiście to Viola zabiła Claire. – Gretchen umilkła, a potem dodała, podkreślając każde słowo: – Ona jest sadystyczną psychopatką.

– A co z tym, co powiedziałaś Shaughnessy’emu? – naciskała Marconi. – Że ma niewłaściwego podejrzanego?

I tu manipulowanie kimś, kto cię słuchał naprawdę uważnie, mogło się obrócić przeciwko tobie. Tak więc Gretchen wolała ściśle trzymać się prawdy.

– Z powodu głupiej czułości serca Lena mogła sądzić, że Viola jest niewinna, co nie znaczy, że tak jest w istocie – odpowiedziała. Była pewna, że Lena miała powód, by wierzyć w to, co wierzyła. Jednak jej pogląd nie stawał się przez to prawdą.

W przypadku psychopatów pytanie brzmiało nie „jeśli”, a „kiedy”.

– Czy to nie dobra zasłona? – zapytała Marconi. – Gdyby ktoś chciał zabić Claire Kent? Prawdziwy zabójca musiałby tylko włożyć nóż do szuflady dziewczynki i, bach!, nikt nie zadaje więcej pytań.

Chociaż ton Marconi był bardziej retoryczny niż poważny, Gretchen nie mogła się powstrzymać od odpowiedzi.

– Próbujesz zbudować linię obrony Violi?

– Próbuję sobie tylko wyobrazić, dlaczego Lena Booker to robiła. Czyż nie dlatego się tym zajmujemy? – odparła Marconi.

Gretchen rzuciła na nią okiem, żeby sprawdzić, czy pod tym pytaniem coś się kryło, jakieś podejrzenie, że Gretchen nie mówi wszystkiego. Jednak nic tam nie było.

Może w pewnym momencie powie Marconi o ostatnich słowach Leny, ale teraz pozwalała jej wierzyć, że nie ma tu nic poza pogrążoną w żalu przyjaciółką, która miała wystarczające koneksje, żeby marnować zasoby dla kaprysu.

Marconi nieświadomie bębniła palcami po dżinsowych spodniach.

– Lena nie była przypadkiem socjopatką, prawda?

Gretchen roześmiała się na to.

– Wręcz przeciwnie.

– Ale dlaczego... – Policjantka się skrzywiła, ucinając resztę pytania.

– Przyjaźniła się ze mną? – domyśliła się Gretchen. Jakie to przewidywalne. – Jak już powiedziałam, czułe serce. One przyciągają nas jak magnes.

– Was, socjopatów – rzekła cicho Marconi, jakby tylko do siebie. Nie poddając się, dodała zwykłym tonem: – A mąż? Powiedziałaś, że nie było go w domu.

– Ma niepodważalne alibi. – Gretchen pokazała środkowy palec facetowi w zdezelowanym minivanie, który najwyraźniej wziął do siebie to, że zajechała mu drogę. – Całą noc spędził w Encore Casino nad zatoką.

Co oznaczało, że każdy jego ruch został uchwycony przez liczne kamery bezpieczeństwa będące ostoją każdego kasyna.

To, jak się zdawało, zainteresowało Marconi.

– Był hazardzistą?

– Nie.

– Jak to?

Dopiero gdy głos policjantki stał się ostry, Gretchen zdała sobie sprawę, jak miękko jej spółgłoski brzmiały wcześniej. Zatem nie pochodziła z Bostonu. Nie żeby to było warte odnotowania. Miała pewność, że do następnej sprawy Marconi zdąży zniknąć.

– Nic nie wskazuje na to, że był hazardzistą – wyjaśniła precyzyjnie Gretchen, powtarzając się tylko z powodu napięcia znów widocznego w mowie ciała jej towarzyszki.

– To dlaczego był w Encore?

Gretchen umilkła. Rzuciła Marconi badawcze spojrzenie, a jej poważanie dla pani detektyw nieco wzrosło.

– Mecz bokserski. Jednak nikt nie zapytał, dlaczego wyszedł tamtego wieczora.

Marconi westchnęła z rozdrażnieniem.

– Dlaczego? To zawsze jest mąż.

Gretchen zatrzymała się naprzeciw eleganckiej kamienicy, którą rozpoznała dzięki szybkiemu przejrzeniu akt Leny. Potem odwróciła się do Marconi i uśmiechnęła, błyskając siekaczami.

– Nie wiesz? Sadystyczna nastoletnia psychopatka zawsze jest lepsza od męża.

ROZDZIAŁ 6

REED

Trzy tygodnie przed śmiercią Claire

– Cześć, tato.

Viola siedziała przy stole w kuchni, tyłem do drzwi, ale wiedziała, że Reed tam był, w korytarzu. Drobne włoski podniosły mu się na rękach, gdy sobie uświadomił, że musiała zobaczyć jego odbicie na rzeźnickim nożu, którym się bawiła.

– Gdzie są twoi bracia? – zapytał, starając się nie zdradzić żadnych emocji. Smród strachu równie dobrze mógł być dla Violi tym, czym krew w wodzie dla rekina.

Zamiast wpaść w szał, jak Reed się spodziewał, Viola tylko wzruszyła ramionami, pozwalając, by czubek noża opadł na stół.

– Mama sprawdza, co z nimi.

Reed nie zapytał – dlaczego? Skaleczenia, siniaki i tym podobne. Tak wiele bólu można było zadać tym małym ciałkom, nawet kiedy starał się zachować jak największą czujność.

Podszedł do kuchennego blatu, na którym pozostały resztki kawy, tyle żeby kapnąć do kubka. Nie miało znaczenia, czy się jej napije, czy nie. Po prostu lubił mieć coś, czym mógł zająć ręce.

– Jak poszło z doktorem? – zapytał, wysuwając krzesło naprzeciw Violi.

Spojrzała w górę i uniosła jedno ramię. Była w dziwnym nastroju. Przyciszona, a przynajmniej spokojniejsza niż zazwyczaj. Zwykle spodziewałby się, że na takie pytanie rzuci się na niego z pazurami.

– Nie lubię go – odpowiedziała Viola, nie w nadąsany, dziecinny sposób, ale nonszalancko. Bo to nie było nic nowego. Viola nie lubiła swoich psychiatrów. Jedyne, co jej oferowali, to możliwość zabawienia się dorosłym, kimś, kto wiedział, jak pracuje umysł, ale najwyraźniej nigdy na tyle, by powstrzymać jedenasto-, dwunastoletnią dziewczynkę przed zajrzeniem mu do głowy.

– Mama mówi, że już więcej nie muszę tam chodzić.

Reed powstrzymał się od reakcji. Claire od początku była niechętna wysyłaniu Violi do specjalistów.

Sprzeciwiła się temu, gdy córka miała pięć lat, a jej mała towarzyszka zabaw trafiła do szpitala z poparzeniami, czego nie chciała wyjaśnić. Powiedziała, że to może poczekać, kiedy Sebastian reagował płaczem na każde zbliżenie się do niego Violi. Dziewczynka spoglądała na nich wielkimi, niewinnymi oczami i zarzekała się, że nigdy go nawet nie dotknęła.

Nawet kiedy nauczyciele jeden za drugim wyrażali zaniepokojenie manipulacjami, które Viola stosowała wobec pozostałych uczniów, Claire upierała się, że córka jest urodzoną liderką, a inni po prostu nie potrafią poradzić sobie z jej wyrazistą osobowością.

Claire przekonał dopiero ten pierwszy poważny incydent – gdy Reed pewnego dnia wszedł do łazienki i zastał Violę trzymającą Milo w wannie, z bezwładnymi kończynami i zwiotczałą twarzą. Na jedno przerażające mgnienie oka Reed zamarł, a jego umysł nie był w stanie pojąć, co się dzieje.

Potem pchnął Violę tak mocno, że uderzyła głową o krawędź szafki pod umywalką. Po skroni spłynęła jej cienka strużka krwi, a ona śmiała się i śmiała, i śmiała, gdy Reed wyciągał Milo z wody.

– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał później.

Viola wydęła usta.

– Chciałam zobaczyć, czy jego skóra zsinieje.

Miała osiem lat.