Piernik z wróżbą - Podleska Sandra - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Piernik z wróżbą ebook i audiobook

Podleska Sandra

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Agata jest nieśmiałą fotografką, która nie potrafi zaufać żadnemu mężczyźnie. Przemek, właściciel firmy wynajmującej samochody, szuka wyłącznie niezobowiązujących przygód. Podczas zimowego spaceru Agata kupuje na krakowskim straganie słój pełen pierników. Nieoczekiwanie na jego dnie znajduje fotografię z czasów II wojny światowej, za którą kryje się niezwykle wzruszająca historia, a pierniki stają się odtąd symbolem lepszej przyszłości. Pewnego dnia ci dwoje przypadkowo wpadają na siebie podczas spaceru krakowskim Starym Miastem. Tydzień później, w tym samym miejscu, ich drogi ponownie się splatają. Początek ich znajomości nie jest zbyt szczęśliwy, ale jak się okazuje, już wcześniej los próbował połączyć ich ze sobą.

 

Piernik z wróżbą” TO PIĘKNA MIŁOSNA HISTORIA O TYM, JAK NIESPODZIEWANIE MOŻE ZMIENIĆ SIĘ NASZE ŻYCIE – JEŚLI TYLKO DAMY SZANSĘ RODZĄCEMU SIĘ UCZUCIU.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 342

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 37 min

Lektor: Sandra Podleska

Oceny
4,4 (395 ocen)
235
90
52
13
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
BiednyMisiu

Z braku laku…

Fabuła jest strasznie naiwna i wlecze się okropnie. Bohaterowie zachowują się irracjonalnie, jak w telenoweli. Język ok. Lektorka czyta całkiem fajnie.
20
Moniock

Nie oderwiesz się od lektury

Otulającą niczym zapach pierniczków debiutancka powieść Sandry Podleskiej. Książka "Piernik z wróżbą" opowiada historię Agaty, która jest z zawodu fotografką oraz Przemka, który prowadzi firmę wypożyczającą samochody. Dziewczyna wpada na chłopaka gdy spaceruje z słojem pierniczków po starym mieście. Mężczyzna, który do tej pory unikał zobowiązań nie może wyrzucić z głowy pięknej blondynki. Czy ta historia będzie miała swoje szczęśliwe zakończenie dowiesz się czytając tą umilajacą jesienne wieczory powieść.
20
Okruch123

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo udany debiut. Polecam na jesienne wieczory.
20
Ladybird_czyta

Całkiem niezła

„Piernik z wróżbą” nie jest typową świąteczną powieścią. Akcja książki toczy się bowiem dwutorowo, obecnie w Krakowie oraz w okresie II wojny światowej w małej, podkrakowskiej wsi. W czasach współczesnych poznajemy Agatę, młodą fotografkę, która z pasją oddaje się swoim zajęciom, wyszukując coraz to nowe pomysły na przyciągnięcie klientów. To zaangażowanie stawia na jej drodze starszą panią, która na krakowskim jarmarku bożonarodzeniowym sprzedaje własnoręcznie wypiekane, rozmaite rodzaje pierników. Skuszona ich niebywałym wyglądem i aromatem, dziewczyna kupuje cały słój smakołyków, których dodatkowym atutem są dołączone do każdego ciasteczka karteczki z wróżbą. Przemysław to przebojowy, młody właściciel wypożyczalni samochodów, który skupia się w życiu na tu i teraz. Kontakty z kobietami są dla niego niezmiennie krótką przygodą. Nie w głowie mu stały związek i zobowiązania. Drogi tych dwojga spotykają się w szalonym pędzie codziennych obowiązków. Choć tak odmienni, postanawiają poś...
10
alienacjaaa

Dobrze spędzony czas

Klimatyczna książka, do postaci nie pasuje lektorka, czyta jakby to były starsze osoby, a przecież głównymi bohaterami są młodzi ludzie.
10

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojemu mężowi. Gdyby nie Twoje wsparcie,

ta powieść nigdy by nie powstała.

 

 

 

 

 

 

 

PROLOG

 

 

 

 

Patrzyła na mnie oczami wypełnionymi łzami, bezgłośnie błagając o przebaczenie, którego przecież nie mogłam jej udzielić. W milczeniu przyglądałam się jej twarzy naznaczonej drobnymi zmarszczkami. Była piękną kobietą w kwiecie wieku, ale poszarzała cera, podkrążone oczy i matowe włosy sprawiały wrażenie, jakby miała dziesięć lat więcej.

Jej słowa mnie zdenerwowały, owszem, ale jeszcze bardziej odczuwałam smutek na myśl o tym, co się wydarzyło. Jedną decyzją podjętą pod wpływem chwilowego impulsu zniszczyła coś niezwykle pięknego i cennego. Dopuściła się czynu, którego mimo szczerych chęci nie mogła już w żaden sposób naprawić. Było za późno. Czy zasłużyła na karę? Nie mnie to oceniać – myślę jednak, że wyrzuty sumienia, które ją dręczyły, były wystarczającą pokutą.

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ I

 

 

 

 

Chłodny, listopadowy wiatr hulał między budynkami, zwiastując zmianę aury z jesiennej na zimową. Wszystkie liście zdążyły już opaść z drzew, zaś krakowskie chodniki lśniły w słońcu po porannym deszczu.

Przemek opuścił budynek już w samo południe, co bynajmniej nie oznaczało, że zakończył swoją pracę na dziś. Przekręcając klucz w zamku, układał w myślach plan na resztę dnia: po dotarciu do domu weźmie szybki prysznic, wrzuci coś na żołądek, potem zaparzy sobie kawę i przysiądzie do laptopa.

Schował klucz do torby przewieszonej przez ramię, ale zanim zdążył ruszyć się z miejsca, usłyszał czyjeś wołanie. Odwrócił się. Tuż koło niego jak spod ziemi wyrósł zdyszany mężczyzna dobiegający sześćdziesiątki. Był krępej postury, a na jego głowie malowały się duże zakola.

– Panie Glinka! Jak ja się cieszę, że pana zastałem! – zawołał rozradowany, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. – Bo ja chciałem tak osobiście podziękować. Córka była taka zadowolona, a zięć to już w ogóle nie mógł wyjść z podziwu! Samochód zrobił istną furorę, wszyscy goście się nim zachwycali! Ja wiem, że to wszystko było na umowę, że opłacone i w ogóle, ale to taki zwykły odruch ludzkiej życzliwości. Żona robiła, sam pan rozumie. Sprawiłby jej pan radość, przyjąwszy tę naleweczkę.

Po tych słowach wcisnął Przemkowi do rąk butelkę brązowego trunku z odręcznie podpisaną etykietą.

– Och, no skoro tak, to nie mógłbym odmówić… Dziękuję! Nie wiem, co powiedzieć. Tak po prawdzie to ja tylko wykonuję swoją pracę – odrzekł uszczęśliwiony tym drobnym, choć bardzo miłym gestem.

– Panie Glinka, każdy tak mówi, ale obaj wiemy, jak ciężko czasem trafić na specjalistę w swoim fachu, w dodatku tak uprzejmego i pomocnego. Uświetnił pan ten najpiękniejszy dzień w życiu mojej córki. No cóż, nie zawracam więcej głowy.

Zadowolony klient skłonił się nisko na znak wdzięczności i pożegnawszy się ze swoim rozmówcą, prędko odszedł.

Przemek stał jeszcze przez moment w miejscu, analizując etykietę otrzymanej butelki. Nalewka anyżowa. Takich rarytasów nie miał jeszcze okazji kosztować. Może Żaneta też się skusi, przemknęło mu przez myśl. Mógłby do tego zamówić coś na wynos, a nawet – niech straci! – odpalić jakiś romantyczny film. To dobry pretekst, by spędzić razem sympatyczny wieczór.

Ostatnio, zamiast spotkań z nim, Żaneta wolała spotykać się z koleżankami na ploteczkach, podczas których nakładały na siebie najróżniejsze mazidła i malowały paznokcie. Nie dziwił jej się ani nie żywił o to żalu, bo sam często spędzał wieczory przed laptopem, dopóki powieki nie zaczynały mu ciążyć. Mimo to brakowało mu tych upojnych dni z początku związku, kiedy wręcz nie potrafili się sobą nacieszyć i każdą wolną chwilę chcieli spędzać razem. Początku związku! Też mi coś, prychnął. Zeszli się wraz z końcem czerwca, a był drugi tydzień listopada. Czy wszystkie związki wypalają się tak błyskawicznie? Gdy pomyślał o znajomych parach, nie był tego taki pewien. Kiedy właściwie powinien nastąpić ten moment, w którym żar i namiętność ustępowały miejsca rutynie?

Otrząsnął się z tych rozważań, po czym skierował na most Powstańców Śląskich. Mieszkał w dość sporej, nowocześnie urządzonej kawalerce na Zabłociu, którą kupił rok temu, natomiast jego siedziba znajdowała się na Starym Mieście. Miał zatem to szczęście, że wynajmowany przez niego lokal znajdował się zaledwie trzy kilometry od jego miejsca zamieszkania i choć teoretycznie mógłby tę trasę z wygody pokonywać samochodem, uwielbiał spacerować. Wierzył, że to pomaga mu utrzymać dobrą kondycję, bowiem praca nie wymagała od niego zbyt dużej aktywności fizycznej.

Od sześciu lat prowadził własną wypożyczalnię samochodów, którą założył zaraz po ukończeniu studiów magisterskich z ekonomii. Był to poniekąd skok na głęboką wodę, bo nie posiadał wówczas żadnych oszczędności ani tym bardziej doświadczenia w branży. Miał na szczęście bardzo duże oparcie w ojcu, który od razu zaaprobował ten pomysł i zainwestował dużą sumę pieniędzy w rozwój jego firmy w zamian za udziały. Mimo że Przemek był mu dozgonnie wdzięczny, ciążyła mu świadomość, że gdyby nie jego pomoc, nigdy nie osiągnąłby tak wiele w wieku trzydziestu jeden lat. W związku z tym młody mężczyzna od lat ciężko pracował, by udowodnić ojcu, że ten podjął dobrą decyzję i że jego inwestycja nie poszła na marne. Działał bardzo intuicyjnie, bazując na wiedzy zdobytej na uczelni oraz z książek, ale po czasie okazało się, że to ryzyko się opłaciło.

Początki jednak nie należały do najłatwiejszych. Sześć lat temu miał w ofercie zaledwie kilka unikatowych modeli samochodów wypożyczanych na śluby. Dopiero wraz z rozwojem działalności i jej rosnącą popularnością mógł sobie pozwolić na otwarcie pod miastem kolejnej, znacznie większej placówki z wynajmem aut użytkowych, w której zatrudniał kilku pracowników. Sam na co dzień urzędował wraz ze swoją asystentką w lokalu na Starym Mieście, dysponując samochodami weselnymi. Firma prosperowała tak dobrze, że ostatecznie Przemek mógł pozwolić sobie na to, by wykupić udziały ojca. Od tej pory firma była jego dumą i zarazem oczkiem w głowie.

Szedł szybkim krokiem, dzierżąc w jednej ręce walizkę z laptopem i dokumentami, a w drugiej nalewkę, gdy w jego kieszeni rozdzwonił się telefon. Nie zwalniając, przełożył butelkę pod pachę i wolną dłonią wyjął urządzenie z płaszcza. Zerknął na wyświetlacz. Cholera jasna, zaklął w myśli. Przypomnienie o urodzinach Żanety. W piątek, a zatem pojutrze! Jak mógł zapomnieć!

Nie zastanawiając się zbyt wiele, wybrał numer do swojej asystentki, a gdy w słuchawce zabrzmiał jej głos, prędko zaczął tłumaczyć:

– Cześć, Klara. Słuchaj, mam sprawę. Wiem, że to nie leży w zakresie twoich obowiązków, dlatego głupio mi prosić. Uznajmy, że to taka przyjacielska prośba, którą wynagrodzę ci oczywiście w premii świątecznej. Mogłabyś kupić coś Żanecie? – zapytał najbardziej życzliwym tonem, na jaki było go stać. – Pojutrze ma urodziny. Jako kobieta na pewno będziesz lepiej ode mnie wiedziała, co mogłoby jej się spodobać. No wiesz, jakieś świecidełko albo perfumy. Cena nie gra większej roli.

– Jasne, szefie, nie ma problemu. Coś wybiorę.

Mimo że miał w zwyczaju zwracać się do swoich pracowników po imieniu, przyjęło się, że oni mówili do niego po prostu „szefie”.

– Dziękuję! Jestem twoim dłużnikiem. Sama wiesz, jaki jestem zabiegany. Obawiam się, że mógłbym nie zdążyć. – Rozłączył się, kodując równocześnie w pamięci, że powinien solidnie wynagrodzić swoją pracownicę. Zawsze sumiennie wywiązywała się ze swoich obowiązków, a w dodatku przystała na tę jego, bądź co bądź, niecodzienną prośbę.

Trzeba było mu to przyznać: potrafił owinąć sobie każdego wokół palca. Był nie tylko czarujący i szarmancki, ale też niezwykle charyzmatyczny, dzięki czemu dostawał to, czego chciał. Zarówno w życiu prywatnym, jak i na polu zawodowym. Nie przywykł do tego, by ludzie mu odmawiali, co skutkowało tym, że wyróżniał się także dużą pewnością siebie. Ta kombinacja cech zawsze robiła wrażenie na innych. Nie sposób było przejść obojętnie obok jego próśb czy też gniewać się na niego zbyt długo. Nigdy jednak nie wykorzystywał swojego nieodpartego uroku osobistego z premedytacją w złym celu. W gruncie rzeczy był wrażliwym i uczciwym mężczyzną. Nic więc dziwnego, że kobiety z jego otoczenia miały do niego ogromną słabość.

 

* * *

 

Równomierny stukot obcasów rozchodził się echem po krakowskim rynku. Agata zmierzała w kierunku parkingu, na którym zaparkowała swoją toyotę, mając nadzieję, że jakimś cudem uda jej się po drodze kupić kilka ostatnich drobiazgów, którymi będzie mogła udekorować szklarnię.

Od trzech lat zawodowo zajmowała się fotografią i choć od dziecka była to jej największa pasja, ta praca miała także swoje ciemne strony i nieraz nastręczała jej wielu trudności. W tym roku, zachęcona pozytywnymi opiniami klientów oraz dużymi zarobkami w ubiegłych latach, zdobyła się na odwagę, by odejść od tradycyjnych sesji świątecznych w studiu i spełnić swoje małe marzenie o urządzeniu scenerii w szklarni ogrodowej. Przez cały październik ciężko pracowała, by wszystko zostało zorganizowane na czas. Udekorowana lampkami szklarnia stanęła na skraju pięknego iglastego lasu i od paru dni cieszyła jej oko. Pierwsza sesja miała się odbyć już jutro, więc Agata zaczynała z tego powodu odczuwać lekki stres.

Niemal wszystko było już gotowe, ale nie od dziś wiadomo, że diabeł tkwi w szczegółach. Czasem niepozorny drobiazg może zaważyć na tym, jak tę scenerię odbierze i zapamięta klient, co stanowiło istotną kwestię w przypadku marketingu szeptanego. Agata bowiem poza własnym profilem w mediach nie dysponowała żadnymi innymi formami reklamy niż ustne polecenia osób, które zdecydowały się skorzystać z jej usług. Mimo to co roku w okresie sesji świątecznych miała już wszystkie terminy zajęte, co niezmiennie ją cieszyło i dodawało jej skrzydeł w realizacji nowych, coraz to bardziej szalonych pomysłów – jak choćby właśnie szklarnia ogrodowa przyozdobiona tysiącem światełek.

Agata zwolniła kroku i zaczęła rozglądać się po rynku. Już za dwa tygodnie miał się rozpocząć jarmark bożonarodzeniowy, ale póki co straganów było niewiele, a te, które dojrzała, oferowały jedynie pamiątki z wizerunkiem smoka wawelskiego. Dekoracji świątecznych prawdopodobnie powinna szukać w supermarketach, jednak znacznie bardziej podobały jej się te tradycyjne, ręcznie wykonywane ozdoby. Poza tym miała też słabość do staroci, które dawno wyszły z mody, a ludzie wyprzedawali je za bezcen. Była z natury romantyczką i liczyła, że znajdzie coś niepowtarzalnego: jakiś przedmiot z duszą, który opowiadałby własną historię. Coś, co stanowiłoby świetne tło dla tego magicznego klimatu. Jeszcze nie wiedziała, cóż by to mogło być, ale była pewna, że na sam widok jej serce zabiłoby szybciej.

Szła powoli, kiedy jej wzrok przyciągnął stragan, za którym stała zgarbiona kobieta w podeszłym wieku. Spod chustki zawiązanej na głowie wystawały siwe włosy, a jej twarz naznaczona była siatką zmarszczek. Wydawało się, że sprzedaż sprawiała jej dużo radości. Miała łagodny wyraz twarzy, a kąciki jej ust były nieznacznie uniesione, kiedy starannie układała towar na ladzie. Agata, zaciekawiona, podeszła bliżej.

Stragan obfitował w najrozmaitsze kruche ciasteczka: lukrowane, wypełnione marmoladą, z kawałkami czekolady, z cukrem pudrem, wiórkami kokosowymi czy też barwną posypką. Do wyboru, do koloru. Istny raj dla łasucha. Agata patrzyła na to wszystko z niemałym zdumieniem, nie wiedząc, na czym skupić wzrok.

– Może mogłabym ci jakoś pomóc? – zapytała staruszka z życzliwym uśmiechem.

– Nie… to znaczy… ja właściwie sama nie wiem, czego szukam. Chyba chodzi mi o coś świątecznego – odpowiedziała niepewnie.

– Mam też pierniczki, a jakże! – ucieszyła się kobieta. – Co prawda to jeszcze nie sezon, więc nie sprzedają się tak dobrze, ale trzymam schowane pod ladą dla klientów, którzy nie czekają z przygotowaniami na ostatnią chwilę.

– Tak naprawdę szukam czegoś na potrzeby sesji zdjęciowych, żeby ładnie wyglądało w obiektywie.

– Och, wszystko jasne! Taki bożonarodzeniowy akcent! Chyba mam coś dla ciebie, kochanieńka. – Spojrzała na nią porozumiewawczo, po czym zaczęła szperać pod ladą. Po chwili wyciągnęła stamtąd wielki szklany słój wypełniony ręcznie dekorowanymi pierniczkami. Każde ciasteczko było zapakowane w przezroczystą folię i przewiązane tasiemką. Razem prezentowały się naprawdę imponująco. – To są pierniki z wróżbą.

– Czyli takie jakby ciastka z wróżbą, tylko z przyprawą korzenną?

– Można tak powiedzieć, kochanieńka. Ale nie myśl sobie, że każde z nich zawiera jakiś płytki horoskop. Nie jestem zbyt przesądna, co to, to nie! To są „wróżby” tylko z nazwy, bo w rzeczywistości nie przepowiadają przyszłości. Mogą być za to drogowskazem w chwilach pogubienia i zwątpienia w siebie. I wróżbą lepszej przyszłości, jeśli w to uwierzysz.

Agata wpatrywała się w słój totalnie zauroczona.

– To rewelacyjny pomysł – emocjonowała się. – Moim klientom na pewno spodobałyby się te pierniczki! Każdy mógłby w trakcie sesji przeczytać własną wróżbę!

Oczami wyobraźni widziała już, jak każdy uczestnik sesji otwiera opakowanie i uśmiecha się, czytając słowa widniejące na karteczce, a ona zatrzymuje tę wyjątkową chwilę za pomocą aparatu. Większość osób czuła się skrępowana przed obiektywem i nie wiedziała, jak się zachować. Agata zawsze starała się zadbać o swobodną atmosferę, żartowała, proponowała różne ustawienia, a także dysponowała wieloma rekwizytami, które pozwalały gościom zająć czymś ręce, ale chcąc nie chcąc, musiała przyznać, że najpiękniejsze kadry udawało jej się uchwycić dopiero wtedy, gdy klienci zapominali o tym, że są fotografowani i zaczynali zachowywać się naturalnie. Pierniczki mogłyby pomóc przełamać pierwsze lody. Kobieta poczuła, że to jest właśnie to, czego szukała.

– Tylko jest jeden problem… – odezwała się do starszej kobiety. – Obawiam się, że nie mam przy sobie wystarczającej gotówki. Widzę, że te pierniki są ręcznie zdobione. Nie byłam przygotowana na tak duży wydatek.

– Och, ależ nie kłopocz się, kochanieńka. Jestem pewna, że dogadamy się co do ceny. – Mrugnęła do niej, po czym, nie czekając na jej reakcję, podniosła słój ponad straganem i podała go dziewczynie.

Kobiety zamieniły jeszcze kilka słów i faktycznie bez problemu doszły do konsensusu, który usatysfakcjonował zarówno starszą panią, jak i Agatę. Ten niespodziewany zakup tak bardzo ucieszył dziewczynę, że towarzyszący jej od kilku dni stres nieco zelżał.

 

* * *

 

Odkąd Przemek opuścił budynek swojej pracy, nieustannie wisiał na telefonie. Zaraz po tym, jak rozłączył się po rozmowie z Klarą, zadzwonił do niego pracownik z placówki wynajmującej samochody użytkowe i poinformował go o problemach w firmie. Mężczyzna przyspieszył więc kroku, by jak najszybciej znaleźć się w domu i zdalnie zająć się ich rozwiązywaniem. Ledwie zdążył schować telefon do kieszeni, a zadzwonił do niego mechanik, by zdać mu relację z postępów w naprawie jednego z samochodów.

– W trakcie wymiany oleju i filtrów okazało się, że przewody paliwowe są nieszczelne i wymagają natychmiastowej wymiany, a nie jestem w stanie przewidzieć, czy to nie koniec komplikacji – tłumaczył mu mężczyzna w słuchawce.

– Panie Henryku, na ten moment to nasz jedyny siedmioosobowy van. Wszystkie pozostałe zostały wypożyczone, a obiecałem go klientowi na sobotę. Do tego czasu musi być gotowy.

Przemek poczuł, jak strużka potu spływa mu po plecach. Na samą myśl, że samochód nie zostanie naprawiony na czas, robiło mu się słabo. Umowa została już podpisana.

– Zrobię, co w mojej mocy, ale mam tu jeszcze inne samochody wymagające pilnych napraw, a moja doba nie jest z gumy – poskarżył się pan Henryk. – Pracy jest masa, a robić nie ma komu.

– Sugeruje pan, że powinienem zatrudnić jeszcze jednego mechanika? – zapytał Przemek.

– Bez dwóch zdań, panie Glinka.

Szedł, gorączkowo rozmyślając nad wyjściem z tej sytuacji, gdy nagle z impetem w coś uderzył. Zatoczył się do tyłu, jednak nie zdołał utrzymać równowagi i uderzył pośladkami o chodnik. Na szczęście nalewka, która wyślizgnęła mu się spod pachy, wylądowała na jego kolanach. Laptop także był bezpieczny w walizce z wyściółką przeciwwstrząsową.

– A niech to szlag! – usłyszał kobiecy głos. Podniósł wzrok, a jego oczom ukazała się filigranowa blondynka w długim płaszczu i botkach na obcasie. Kobieta drżącymi dłońmi zbierała coś, klęcząc w samych rajstopach na mokrym chodniku. Długie, jasne włosy spływały po jej ramionach. Na jej twarz wypełzł grymas niezadowolenia, ale nadal wydawała się bardzo atrakcyjna.

Gdy pierwszy szok po upadku minął, Przemek natychmiast rzucił się do pomocy nieznajomej. Złapał małe ciasteczko owinięte folią i idąc za jej przykładem, wrzucił je do wielkiego słoja.

– Ja… bardzo przepraszam, zagapiłem się. Nic pani nie jest? – wyjąkał, kiedy dotarło do niego, że przez własną nieuwagę zderzył się z tą kobietą.

– Nie, to moja wina. Zamiast patrzeć przed siebie, podziwiałam to, co kupiłam. Niezdara ze mnie.

Tym, co od razu zwróciło jego uwagę, był jej ciepły, melodyjny głos.

– Chyba oboje mamy dziś głowy w chmurach – roześmiał się, co rozluźniło atmosferę między nimi.

Gdy skończyli zbierać pierniki, Przemek podał jej dłoń i pomógł podnieść się z chodnika.

– Na pewno nic pani nie jest? Zdaje się, że to krew… – Wskazał palcem jej obdarte kolano w potarganych rajstopach.

– Och, rzeczywiście. To na pewno nic takiego. Niedaleko zaparkowałam samochód, a w domu opatrzę ranę. Ale dziękuję za czujność. A teraz muszę już iść, mam dziś sporo do zrobienia.

– To tak jak ja. Przepraszam panią jeszcze raz. Mam nadzieję, że ciasteczkom nic się nie stało.

– Niektóre chyba faktycznie lekko ucierpiały – odrzekła, zaglądając do słoja – ale większość nawet nie wypadła ze środka, więc reszta jest w nienaruszonym stanie.

– Miło to słyszeć, ale jeśli jest taka potrzeba, to mogę je pani odkupić. Proszę tylko powiedzieć gdzie…

– Nie, nie – przerwała mu prędko. – Już ustaliliśmy, że to nasza wspólna wina. Nie jest mi pan nic dłużny.

Po raz pierwszy od początku ich rozmowy uśmiechnęła się, odsłaniając równe zęby.

– No nic, na mnie pora. Uciekam. Do widzenia.

Obróciła się na pięcie, ściskając w rękach słoik i prędko odeszła, zanim zdążył wykrztusić z siebie słowa pożegnania.

 

* * *

 

Gdy Przemek dotarł w końcu do drzwi swojego mieszkania, przetrząsając kieszenie w poszukiwaniu kluczy, dobiegł go cichy jęk przypominający zawodzenie. Zdziwiony rozejrzał się wokół siebie, ale nic nie dostrzegł. Włożył klucz do zamka, lecz nim zdążył nacisnąć na klamkę, dźwięk się powtórzył.

– Co, u licha...?

Ponownie zlustrował klatkę schodową, ale tym razem w rogu pomieszczenia dostrzegł małą, sfilcowaną kupkę nieszczęścia. Dzięki temu, że kociak był czarny, z pojedynczymi białymi plamkami, idealnie wpasował się w otoczenie i ciężko było go zobaczyć na pierwszy rzut oka. Miauknął żałośnie, patrząc na niego zaropiałymi oczkami. Wyglądało na to, że skorzystał z okazji, gdy jakiś mieszkaniec bloku otwierał drzwi, i schronił się tu przed zimnem panującym na zewnątrz. Temperatura rzeczywiście oscylowała wokół zera stopni.

Przemek zastygł w miejscu z ręką na klamce.

– Stary, tylko nie to! – odezwał się do kota, choć ten przecież nie mógł go zrozumieć. – Błagam, nie rób mi tego. Ja naprawdę jestem zarobiony po pachy.

Nie miał czasu opiekować się zwierzęciem i szukać mu domu, ale z drugiej strony przecież nie mógł go tak po prostu zlekceważyć i zostawić tu na pastwę losu. Mimo wielu wad zawsze był czuły na krzywdę innych istot.

Kot znów się odezwał, jak gdyby prowadził z Przemkiem dyskusję.

– Och, no dobrze, niech ci będzie – westchnął mężczyzna. – Wejdź, rozgrzejesz się i zjesz coś. Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić, ale potem będziesz musiał wrócić na ulicę.

Nie bardzo wiedząc, czy ma podejść i podnieść zwierzaka, otworzył drzwi na oścież, a ten natychmiast wbiegł do środka i zniknął mu z pola widzenia. Zaniepokojony Przemek czym prędzej wszedł zaraz za nim, wyobrażając sobie, że kot zacznie demolować mu mieszkanie. Wbrew jego obawom okazało się, że zwierzę wygodnie ulokowało się na kanapie w salonie.

– Ech, widzę, że chciałeś się tylko porządnie wyspać… W porządku, ale potem stąd znikasz – zastrzegł, grożąc kotu wskazującym palcem. Postanowił jednak, że zanim zabierze się do pracy, poszuka w lodówce czegoś, czym mógłby go nakarmić. Po chwili zastanowienia nalał do jednej miski mleka, a do drugiej nałożył resztki swojej wczorajszej kolacji.

Kot, słysząc hałasy dobiegające z kuchni, błyskawicznie zerwał się z kanapy i przybiegł za nim, ślizgając się po kafelkach. Zanim mężczyzna zdążył napełnić miski, ten już wtykał łebek do środka, walcząc o każdy kąsek. Mleko pił tak łapczywie, jakby nie miał nic w pyszczku od tygodnia. Gdy zjadł, wrócił na swoje miejsce w salonie i zasnął.

Dopiero późnym wieczorem Przemek zdecydował się wynieść go na zewnątrz i choć serce mu się krajało na widok nieszczęsnej miny zwierzęcia, obawiał się zostawić go u siebie na noc.

 

* * *

 

Rana na kolanie na szczęście okazała się powierzchowna, zatem nie wymagała większego opatrunku, o który w obecnej sytuacji byłoby ciężko. Wbrew temu, co Agata powiedziała nieznajomemu, zamiast pojechać do wynajmowanego przez siebie mieszkania, udała się prosto do szklarni, gdzie czekała już na nią jej przyjaciółka. Tego popołudnia planowały dokończyć dekorowanie wnętrza i wznieść toast grzańcem za to, że udało im się dopiąć wszystko na ostatni guzik.

Choć Klara totalnie nie znała się na fotografii, zawsze chętnie angażowała się w pomoc przy organizacji scenerii do zdjęć. Kupowała rekwizyty, które wpadły jej w oko podczas zakupów, ubierała choinkę, a czasem w wolne dni towarzyszyła Agacie jako asystentka. Raz zdarzyło jej się nawet zanieść obiektyw do serwisu.

Kiedy Agata przestąpiła próg szklarni, ogarnęło ją przyjemne uczucie porównywalne do motylków w brzuchu. Znajome wnętrze, w które włożyła całe swoje serce, niezmiennie zachwycało ją tak samo. Mimo że nie zdążyła wykonać tutaj jeszcze ani jednej sesji, czuła, że stworzenie tego miejsca było warte energii i czasu, które w nie zainwestowała.

Uśmiechnęła się szeroko, napawając tym pięknym widokiem. W piecu zainstalowanym przy samym wejściu trzaskał już ogień, dzięki czemu w pomieszczeniu było ciepło. Z radia stojącego na małym drewnianym stoliku płynęły dźwięki Jingle Bell Rock. Po prawej stronie stała jodła kaukaska udekorowana bombkami i lampkami. W powietrzu unosił się jej żywiczny zapach. Pod choinką leżały pięknie zapakowane prezenty, które w rzeczywistości stanowiły rekwizyt do zdjęć, bo wewnątrz znajdowały się tylko puste kartony. Naprzeciwko wejścia pod tylną ścianą szklarni ustawiona była kanapa, przykryta ciepłym, beżowym pledem i ozdobnymi poduszkami z motywem świąt. Szybę nad kanapą zdobił wielki wieniec z żywych gałązek, szyszek i czerwonych bombek. Pod sufitem przymocowane były rzędy światełek, a tłem dla tej scenerii był piękny las iglasty malujący się za szybami budynku. Całość zapierała wręcz dech w piersiach.

– A co ty, zapomniałaś języka w gębie? – odezwała się rozbawiona Klara, poprawiając grzywkę. Proste włosy ciemne jak heban, sięgające nieco za ramiona, upodobniały ją odrobinę do Kleopatry. Była szczupłą kobietą o krągłych biodrach, odrobinę niższą od przyjaciółki.

– Widzę, że jak zwykle mogę liczyć na ciepłe powitanie z twojej strony – roześmiała się Agata. – Po prostu podziwiam efekty naszej pracy. Ciągle nie mogę uwierzyć, że zrobiłyśmy to wszystko same.

– Ja też jestem z nas dumna i właśnie dlatego zasłużyłyśmy na solidny kubek grzanego wina.

– Nie tak prędko, moja droga. – Agata była głosem rozsądku, który przywołał przyjaciółkę do porządku. – Najpierw czeka nas jeszcze trochę pracy, ale w pierwszej kolejności muszę zdjąć te porwane rajstopy i włożyć spodnie. Gdzieś tu powinien być wygodny dres na zmianę.

– Co ci się stało w nogę?

– Długa historia. W skrócie: zagapiłam się i wpadłam na jakiegoś faceta. Jakoś tak niefortunnie wylądowałam na kolanach. Na szczęście słój ocalał – wyjaśniła, stawiając go na stoliku.

– A był chociaż przystojny?

– Kto?

– Jak to: kto? No chyba logiczne, że nie słój! Mam na myśli tego faceta.

– Nie wiem. – Agata machnęła ręką, jakby opędzała się od natrętnej muchy. – Nawet nie zwróciłam uwagi.

– Tak to ty sobie nigdy nikogo nie znajdziesz – mruknęła Klara.

– Daj spokój, po ostatnich przeżyciach nikogo nie szukam. Dobrze mi samej.

– Masz dwadzieścia osiem lat. A poza tym minął już rok od rozstania z Danielem. To najwyższy czas, by od nowa poukładać sobie życie.

– Bardzo ci dziękuję za tę szybką matematykę. Mam poukładane życie i niczego więcej nie potrzebuję do szczęścia.

– Jasne, każdy tak mówi.

Agata puściła tę uwagę mimo uszu. Przebrała się w swobodniejszy strój, a potem obie zabrały się za rozpakowywanie ostatniego kartonu z ozdobami świątecznymi. Przez dłuższy czas pracowały w milczeniu, słuchając świątecznych piosenek.

Prawdą było to, co powiedziała przyjaciółce. Od dłuższego czasu nie brała pod uwagę wejścia w nowy związek. Ani nie miała na to czasu, ani chęci. Jej ostatnia relacja z mężczyzną odcisnęła na jej psychice tak bolesne piętno, że od tamtej pory skupiała się wyłącznie na osobistym rozwoju.

Z Danielem spotykała się ponad dwa lata i traktowała ten związek bardzo poważnie. Poznali się na kursie fotograficznym, jednak on ostatecznie nie zdecydował się na pracę w tej branży. Jeśli miała być całkowicie szczera: widziała swoją przyszłość u jego boku. Wspólnie snuli plany na kilka najbliższych lat, a w dalszej perspektywie uwzględniali założenie rodziny. Dogadywali się wręcz bez słów, mieli podobne poczucie humoru, a do tego łączyła ich wspólna pasja. Nic nie wróżyło problemów w ich związku, gdy on zupełnie nieoczekiwanie przyznał się jej do zdrady. Cały jej świat legł wówczas w gruzach. Choć Daniel przysiągł, że to był tylko pojedynczy wyskok po alkoholu, którego potwornie żałował, ona nie potrafiła mu wybaczyć ani ponownie zaufać. Próbowała. Przez pewien czas widywali się jeszcze z nadzieją, że uda im się odbudować to, co między nimi było, ale ich starania spełzły na niczym, a ich związek nieuchronnie zaczął zmierzać ku końcowi. Od tamtej pory ciężko było komukolwiek zdobyć jej zaufanie.

Agata uświadomiła sobie, że od dłuższego czasu rozwieszały dekoracje w ciszy i choć bynajmniej nie było to dla nich krępujące, postanowiła sprowokować przyjaciółkę do rozmowy.

– Nie spodziewałam się ciebie o tej porze. Wydawało mi się, że w wolny dzień będziesz chciała pospać do późna i przyjedziesz dopiero po południu. Zresztą chyba tak się właśnie umawiałyśmy.

– Luna wyciągnęła mnie z łóżka skoro świt. Wczoraj wyprowadziłam ją na wieczorny spacer znacznie szybciej niż zazwyczaj i dziś już od rana drapała w drzwi i skomlała – wyjaśniła Klara. – Ale może to i dobrze. Zdążyłam jeszcze załatwić kilka spraw na mieście, a nawet skoczyć do jubilera.

– O, do jubilera! A to po co?

– Szef kazał mi kupić coś w prezencie urodzinowym dla swojej dziewczyny.

– Klara! – wykrzyknęła oburzona Agata.

– No co?

– Uważasz, że to jest w porządku? Jesteś jego asystentką, a nie służącą. Jak na moje oko, to on cię zwyczajnie wykorzystuje, a ty mu na to pozwalasz. To nieuczciwe z jego strony, żeby wydawać ci takie polecenia.

– To nie było polecenie służbowe, tylko zwykła przyjacielska prośba. Nic wielkiego. Naprawdę przesadzasz. – Klara kompletnie zlekceważyła uwagi przyjaciółki. – Mogłam odmówić, ale dla mnie to nie był większy problem, a on naprawdę jest zapracowany.

– Aż tak, że nie może sam wybrać upominku dla swojej dziewczyny?

– Upominek to mało powiedziane… – Klara błyskawicznie podchwyciła ten komentarz, by zmienić temat. – Miałam naprawdę duży budżet. Zobacz sama, jakie cudeńko jej kupiłam.

– Klara! – upomniała ją Agata.

– Oj, przestań się boczyć. Rozumiem, że ty byś w ten sposób nie postąpiła, ale ja nie jestem tobą. I nie mów mi, że nie jesteś ciekawa, co kupiłam.

Przyjaciółka dobrze wiedziała, jak ją udobruchać. Agata jeszcze przez chwilę próbowała udawać zdenerwowaną, ale ciekawość wzięła górę. Prędko przysiadła się do niej, gdy tamta wyjmowała z torebki małe, ozdobne pudełeczko.

– No dobra, pokaż mi to!

Klara podniosła wieczko, po czym obie zaczęły wpatrywać się w zawartość.

– O rety! Jest prześliczna – westchnęła urzeczona Agata. – Różowe złoto, a do tego to zapięcie. Przecież ta kobieta oniemieje. Kiedy i mnie będzie stać na taką bransoletkę?

– Widzisz, gdybyś miała faceta, to on kupowałby ci taką biżuterię.

– Czasem pleciesz, co ci ślina przyniesie na język – roześmiała się Agata. – Nie oczekuję od nikogo takich prezentów. Jeśli będę chciała, to sama sobie zaoszczędzę i kupię taką bransoletkę.

– Jasne – mruknęła. – Chyba za milion lat świetlnych, pani niezależna.

– Ile za to zapłaciłaś?

– Nie pytaj. Majątek – zaśmiała się Klara. – Ale szef nie oszczędza na swoich kobietach.

– Kobietach? To wiele ich miał? – zainteresowała się Agata.

– Ja w tej firmie pracuję dopiero od trzech miesięcy, więc ciężko mi powiedzieć. Zresztą nie rozmawiam z nim o takich sprawach, ale po mieście chodzą różne plotki. Słyszałam, że zmienia partnerki jak rękawiczki. Jednym słowem: lowelas.

– No nieźle. Że też te kobiety są tak naiwne i pozwalają mu się traktować w ten sposób! – rozzłościła się Agata.

– Pewnie żadna z nich nie jest świadoma, na kogo trafiła.

– Wątpię, takich typów można rozpoznać na kilometr. Ja na pewno nie chciałabym mieć z nim nic do czynienia.

Rozmowę przerwał im dźwięk telefonu Agaty. Sięgnęła do swojej torebki, po czym odebrała, nie patrząc na wyświetlacz.

– Agata Strużyńska. Słucham.

– Dzień dobry. Z tej strony Aneta Marzec. Byłyśmy umówione na sesję świąteczną. Pojutrze.

Agata prędko wygrzebała ze swojej torebki kalendarz z grafikiem na najbliższe dni i zerknęła na wspomnianą datę.

– Tak, faktycznie. Coś się stało?

– Owszem. Bardzo jest mi przykro, ale jestem zmuszona ją odwołać. Córka się rozchorowała, całą noc gorączkowała. Obawiam się, że tak szybko nie wydobrzeje.

– Oczywiście. Rozumiem. Już wykreślam panią z kalendarza. Gdy córka wyzdrowieje, proszę zadzwonić ponownie. Nie mogę nic obiecać, ale postaram się znaleźć dla pani jakiś inny wolny termin.

– Byłoby świetnie. Dziękuję bardzo za wyrozumiałość. Do usłyszenia.

Ta informacja wprawiła ją w gorszy nastrój. W ciągu dwóch dni nie zdąży znaleźć innych klientów na to miejsce, co oznacza, że przepadnie jej zarobek. Zupełnie nie uśmiechała jej się ta perspektywa.

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ II

 

 

 

 

Agata już od świtu krzątała się po szklarni w oczekiwaniu na swoją pierwszą sesję świąteczną w tym sezonie. Napaliła w kominku, włączyła radio, zapaliła wszystkie światełka i przygotowała sprzęt fotograficzny do pracy. Choć od dwóch lat prowadziła własną działalność, jeszcze nigdy nie była tak podekscytowana jak dziś. Cieszyła się, a równocześnie trochę obawiała reakcji klientów. Czuła, że nie zniesie żadnych krytycznych uwag na temat tej scenerii, którą z takim zaangażowaniem przygotowywała przez wiele ostatnich dni.

Niestety Klara nie mogła jej asystować ani choćby telefonicznie podnieść na duchu, bo tego dnia pracowała. Agata bardzo nad tym ubolewała, bo przydałoby się jej wsparcie mentalne. Mimo że zawsze zbierała same pochlebne opinie na temat swojej pracy, nie była zbyt pewna siebie. Często wątpiła we własne umiejętności, a przyjaciółka najlepiej wiedziała, jak ją pocieszyć.

Lada moment mieli się zjawić jej pierwsi klienci: młode małżeństwo z siedmioletnim synkiem. Państwo Dominika i Grzegorz Andrzejczakowie. Gdy wybiła godzina ich umówionego spotkania, Agacie zaczęły pocić się dłonie. Co chwilę nerwowo spoglądała na zegarek, ale mimo że wskazówka posuwała się do przodu, na horyzoncie nadal nie było widać nadjeżdżającego samochodu. Po upływie piętnastu minut wybrała numer do kobiety, jednak ta nie odebrała.

Cóż, pewnie trafili na korki w Krakowie… Zawsze prosiła klientów o to, by zjawili się odrobinę wcześniej przed planowaną sesją, ale niestety nie każdy brał jej prośby do siebie. Zrezygnowana postanowiła znaleźć sobie jakieś zajęcie dla zabicia czasu.

Spojrzała na zakupiony poprzedniego dnia słoik i nagle w jej głowie zaświtała pewna myśl… Każdy piernik był zapakowany w folię i przewiązany tasiemką… A gdyby je tak powiesić na choince zupełnie jak bombki? Rodzice mogliby brać na ręce swoje pociechy i zachęcać je, by zdjęły ciasteczko z drzewka.

Agata jeszcze raz zerknęła na wydzielony parking przed szklarnią, ale nic z tego. Poza jej toyotą nie było żadnego innego samochodu. Zaczęła więc realizować swój plan, wyjmując ze słoika ciasteczko po ciasteczku. Te, które ucierpiały po wczorajszym wypadku, powiesiła z tyłu choinki tak, by nie było ich widać w obiektywie, a pozostałe umieściła z przodu. Gdy opróżniła niemal cały pojemnik, na jego dnie dostrzegła jakąś zmiętą, pożółkłą kartkę. Kiedy ją wyjęła, uświadomiła sobie ze zdumieniem, że jest to bardzo stara czarno-biała fotografia. Przedstawiała ona piękną, młodą kobietę o kruczoczarnych włosach i ciemnych oczach, która trzymała w objęciach małą dziewczynkę. Obie uśmiechały się promiennie. Na odwrocie znalazła podpis: „Kazia z córką, Helenką. Bronowice Małe, 1944 r.”.

Nie do wiary. Zdjęcie zostało wykonane podczas drugiej wojny światowej…

Agata wpatrywała się w nie szeroko otwartymi oczami, nie mogąc wyjść ze zdziwienia. Przez dłuższą chwilę nie potrafiła oderwać wzroku od kobiety i jej córeczki. Kiedy rozglądała się po rynku w poszukiwaniu przedmiotu „z duszą”, nie spodziewała się, że znajdzie właśnie to…

Choć miała nieodpartą ochotę zachować fotografię dla siebie, wiedziała, że nie może tego zrobić. Dla kobiety, która sprzedała jej ten słoik, może mieć ogromną wartość sentymentalną. Będzie musiała czym prędzej ją odnaleźć i oddać jej przypadkowo skradzioną rzecz. Póki co czekało ją jednak kilka godzin pracy. Chowała zdjęcie do swojej torebki, gdy z jej wnętrza dobiegł ją dźwięk telefonu.

Dzwoniła mama. Zawsze były w bardzo dobrych stosunkach, nawet decyzja Agaty o wyprowadzce do wynajmowanego mieszkania na drugim końcu Krakowa nie osłabiła ich więzi. Nadal co kilka dni kontaktowały się, by zdać sobie relacje z minionych wydarzeń lub po prostu poplotkować, a kilka razy w miesiącu Agata odwiedzała swoich rodziców, by zjeść z nimi wspólny obiad.

– Cześć, mamuś – przywitała się.

– Nie przeszkadzam ci, córeczko?

– Zaraz mam klientów, więc niestety nie mogę długo rozmawiać.

– A to nic nie szkodzi, bo ja dzwonię jedynie po to, żeby zaprosić cię na obiad w przyszłym tygodniu. Dorota i Błażej z dziećmi też przyjadą, więc będzie wesoło. Myślałam o czwartku, jak zwykle około wpół do piątej. Wpadniesz?

Dorota była jej siostrą, z którą również łączyły ją bardzo bliskie relacje, więc Agatę ogromnie ucieszyła ta wiadomość. Sesje na szczęście wykonywała tylko do godziny trzeciej, bo potem zaczynało się ściemniać, więc spokojnie mogła pojechać po pracy prosto do rodzinnego domu.

– Pewnie, że wpadnę! Już nie mogę się doczekać! Do zobaczenia!

Rozłączyła się w samą porę, gdyż zbliżała się godzina następnej sesji. Kobieta spojrzała do swojego kalendarza. Tym razem miała się u niej pojawić para narzeczonych i rzeczywiście: piętnaście minut przed umówionym czasem na parking wjechał terenowy samochód, a ze środka wyszli roześmiani młodzi ludzie.

– Cześć! – Agata pomachała do nich. – Pozwólcie, że będziemy się do siebie zwracać po imieniu. Tak będzie łatwiej na sesji.

– Pewnie, jestem Justyna, a to mój chłopak Tomek.

– Agata. – Przywitała się z nimi uściśnięciem dłoni. – Widzę, że jesteście w świetnych humorach, to bardzo dobrze! Jeśli jesteście gotowi, możemy zacząć sesję od razu.

Wszyscy skierowali się do szklarni. Ku uciesze Agaty zachwytom narzeczonych nie było końca. Sceneria niesamowicie przypadła im do gustu, a praca w ich towarzystwie okazała się czystą przyjemnością. Młodzi ludzie pozowali jak urodzeni modele. Gdy sesja dobiegała końca, pod lasem zaparkował kolejny samochód.

Agata zerknęła przez szyby, by zorientować się w sytuacji i z konsternacją uświadomiła sobie, że właśnie dotarli do niej klienci umówieni na poranną sesję. Spóźnieni o niecałe dwie godziny.

Westchnęła. Przeczuwała, że ta wymiana zdań nie będzie należała do najprzyjemniejszych.

Miała wystarczająco dużo udanych ujęć, dlatego pożegnała się z parą narzeczonych, po czym narzuciła na siebie palto i wyszła na zewnątrz. Rodzina właśnie wysiadała ze swojego porsche cayenne, wciąż lśniącego nowością.

– Dzień dobry! Bardzo przepraszam! Mieliśmy rano drobne problemy, ale w końcu udało nam się tu dotrzeć – zaśmiała się dźwięcznie kobieta. Jej równo ścięte do ramion włosy rozwiewał lekki wiaterek, zaś ich platynowy kolor idealnie komponował się z mleczną cerą i śnieżnobiałym uśmiechem. Dominika była ubrana w czarne futro i skórzane spodnie, a na nogach miała długie brązowe kozaki. Zaraz za nią szedł jej mąż, szpakowaty mężczyzna o postawnej sylwetce ciągnący za rękę naburmuszonego syna.

– Dzień dobry, bardzo mi przykro, że mieliście państwo problemy – odpowiedziała Agata. Nie zaproponowała im, tak jak w przypadku poprzednich klientów, przejścia na „ty”, bo podświadomie wyczuła, że lepiej będzie zachować dystans w trakcie tej rozmowy. – Niestety za kilka minut mam kolejną umówioną sesję, więc nie będę w stanie dzisiaj wykonać państwu zdjęć.

– Och… Jak to? Przecież byliśmy umówieni na dziś. Ma to pani w swoim terminarzu, prawda? Proszę sprawdzić – zażądała kobieta, wykonując ręką bliżej nieokreślony gest.

– Tak, zgadza się, ale byliśmy umówieni dwie godziny temu. Dziś już nie mam więcej wolnych terminów. – Agata starała się mówić spokojnym tonem, choć przychodziło jej to z wielkim trudem.

– Czyli przyjechaliśmy tu niepotrzebnie? Sesji nie będzie?

– Naprawdę mi przykro, ale nie mogę odwołać pozostałych klientów, żeby państwa przyjąć. Dlatego zawsze umawiam się na konkretną godzinę.

Pani Dominika przez chwilę mierzyła ją wzrokiem. Agata obawiała się, że lada moment wybuchnie awantura, lecz na szczęście nic podobnego się nie stało.

– Och, no tak. Straszne gapy z nas – zaśmiała się sztucznie kobieta. – Powinniśmy bardziej zadbać o punktualność. To się już na pewno nie powtórzy. Może nas pani wpisać na inny termin?

Intuicja podpowiadała Agacie, że nie powinna się zgadzać, ale z drugiej strony naiwnie wierzyła, że ludzie z natury mają dobre intencje i dążą do porozumienia.

– Zwolnił mi się jeden termin na jutro rano. Wpisać państwa?

– Bardzo proszę.

Usatysfakcjonowana kobieta wróciła do samochodu, a Agacie kamień spadł z serca, że obyło się bez sporu. Oby tylko ta pochopna decyzja nie przysporzyła jej problemów…

 

* * *

 

Cały dzień utrzymywała się gęsta mżawka, przez co spacer ze Starego Miasta na osiedle nie sprawił Przemkowi tyle samo przyjemności co zazwyczaj. Zwłaszcza że zapomniał zabrać ze sobą parasola, więc przemarzł do kości. Postawił kołnierz płaszcza i schował głowę między ramionami, jednak na niewiele się to zdało. Gdy dotarł pod drzwi swojego bloku, odetchnął z ulgą.

Zaczął grzebać w torbie, ale jego uwagę przyciągnął kociak siedzący na chodniku. Jego nastroszona sierść była cała mokra. Najwyraźniej dziś nie udało mu się dostać do środka.

– O nie! Ty znowu tutaj! – Podrapał się po brodzie.

No jasne, pozwolił mu się wyspać, podczas gdy sam pracował przy laptopie, potem nakarmił go resztką tuńczyka i napoił mlekiem. To zrozumiałe, że wrócił. Dlaczego miałby moknąć na deszczu i szukać pożywienia na śmietniku, skoro u Przemka znalazł swoją cichą przystań? Mógł się przecież tego spodziewać. Tylko pytanie: co dalej?

– Ech, naprawdę nie mam serca cię wyrzucić – westchnął ciężko i otworzył drzwi.

Kot miauknął przeciągle, po czym powolnym krokiem wmaszerował do środka. Gdy pokonał schody na piętro i przekroczył drzwi mieszkania, wskoczył na kanapę i tak samo jak poprzednio umościł się wygodnie na leżących tam poduszkach dekoracyjnych.

Cóż za niebywałe zuchwalstwo! Panoszy się jak u siebie! W dodatku zostawił po sobie brudne plamy na podłodze i tapicerce.

– Nie za dobrze ci, królewiczu? – Mężczyzna wziął się pod boki i mimo woli roześmiał na widok rozanielonej przybłędy.

Po namyśle zdecydował się zadzwonić do swojego przyjaciela, Szymona, licząc na jakąś sensowną poradę z jego strony.

– Siemano, co słychać? – usłyszał jego głos w słuchawce.

– Cześć, stary – zaczął. – Słuchaj, sytuacja wygląda tak, że mam kota.

– Czyś ty do reszty otumaniał?

Szymon zawsze rzucał tak komicznymi odzywkami, że w towarzystwie robił za „błazna”, który rozśmieszał pozostałych. Kiedy otwierał usta, wszystkie zgromadzone osoby pokładały się ze śmiechu, twierdząc, że z powodzeniem mógłby występować w kabarecie. Dzięki temu był bardzo lubiany, natomiast poza poczuciem humoru odznaczał się też błyskotliwością. Przemek chętnie pytał go o opinię w wielu kwestiach i bardzo cenił jego celne spostrzeżenia. Poznali się na studiach i do dziś trzymali się razem.

– Mało masz obowiązków na głowie, żeś sobie jeszcze dokooptował kota?

„Dokooptować kota” – bardzo interesująca gra słów, stwierdził Przemek w duchu.

– Ale kiedy on sam się do mnie przypałętał. Biedny taki, zmarznięty i głodny – wyjaśnił przyjacielowi. – No mówię ci, siedem nieszczęść. Co miałem zrobić?

– Ty to sobie zawsze napytasz biedy, powiem ci.

– Dobrze, daruj sobie tę gadkę i powiedz mi lepiej, co ja mam z nim zrobić. Wykąpać go?

– Wykąpać? Na mózg ci padło? Nawet nie próbuj tego robić, bo źle skończysz! Po pierwsze: nakarm go.

– Dałem mu resztki ryby i mleko.

– Serio, stary? Dałeś mleko kotu? A myszy dałbyś żółtego sera? – Szymon powiedział to z takim politowaniem w głosie, że Przemek zobaczył oczami wyobraźni, jak tamten z niedowierzaniem kręci głową i przewraca oczami.

– Co znowu zrobiłem źle? Przecież koty lubią mleko, tak czy nie?

– Nie! To znaczy tak! Lubić lubią, ale nie tolerują laktozy. Pochoruje ci się i tyle będzie.

– No to co mam z nim zrobić? – zapytał zrezygnowany.

– Masz dwie opcje. Możesz zawieźć go do weterynarza, ale on go najprawdopodobniej odda do schroniska, albo możesz też na własną rękę poszukać mu domu.

– Ech, a jest jeszcze trzecia opcja? – jęknął Przemek. Podziękował przyjacielowi za radę i się rozłączył.

Zerknął na smacznie śpiącego kociaka. Pozwolić oddać go do schroniska? Ten krok wydawał mu się bezlitosną ostatecznością. Już wolał na własną rękę poszukać mu właściciela lub w najgorszym razie samemu go zatrzymać. Przecież ta biedna istota nie jest niczemu winna, dlaczego więc miałby ją karać? Bo w takich właśnie kategoriach rozpatrywał schronisko. Być może nie bez powodu to zwierzę znalazło się na jego drodze.

– Swoją drogą przydałoby ci się imię, skoro zaczynasz tu być stałym gościem – zwrócił się do kota. – Nie jestem w tym dobry, ale zaraz coś wymyślimy.

Rozejrzał się po mieszkaniu w poszukiwaniu inspiracji. Jego wzrok padł na anyżową nalewkę stojącą na stoliku kawowym.

– Może Anyż? Co ty na to? – zapytał, czekając na jakąś reakcję. Kot podniósł tylko łebek i zastrzygł uszami. – Świetnie! Załatwione. Od dziś jesteś Anyż.

Anyż bynajmniej nie zachowywał się jak zwierzę skrzywdzone przez człowieka. Przeciwnie. Wciąż łasił się do nóg, domagał pieszczot, a drapany za uchem głośno mruczał. Podczas takich zabaw z nim Przemek odkrył, że kot miał na szyi zapiętą skórzaną obróżkę. Była równie ciemna, co jego sierść, dlatego wcześniej jej nie zauważył. Niestety nie było na niej żadnych przydatnych informacji, takich jak adres, numer kontaktowy do właściciela czy choćby imię zwierzaka. Wszystko wskazywało jednak na to, że Anyż należał już wcześniej do kogoś, ale zgubił się i nie umiał znaleźć drogi powrotnej do domu. To trochę komplikowało sprawę, bo Przemek, zamiast skupić na pracy, musiał zastanowić się, jak rozwiązać ten problem. Trzeba będzie zrobić kociakowi zdjęcia i umieścić ogłoszenia w sieci. Najlepiej byłoby też rozwiesić plakaty w okolicy, żeby zwiększyć szansę na to, że właściciel się odnajdzie i zdejmie ten ciężar z barków mężczyzny. Kiedy tylko znaleźć na to czas w tym nieustannym pędzie życia?

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

Copyright © by Sandra Podleska, 2022

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2022

 

Projekt okładki: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Zdjęcie na okładce: © Jean Ladzinski/Arcangel

 

Redakcja: Marta Akuszewska

Korekta: „DARKHART”, RedKor Agnieszka Luberadzka

Skład i łamanie: „DARKHART”

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8280-374-7

 

 

Wydawnictwo Filia

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.