Piekielna ortografia - Aneta Jadowska - darmowy ebook

Piekielna ortografia ebook

Aneta Jadowska,

4,5
0,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Setka duchów naćpanych demoniczną energią? Do takich spraw sam szaman nie wystarczy. Oto wiedźma Dora Wilk, demon As, diabeł Miron, szaman Witkacy i jego duch opiekuńczy Sęp w piekielnie uroczym opowiadaniu – dla fanów Serii Szamańskiej i nie tylko.

Co czeka na Witkacego i jego pomocników w zadbanej, niewinnie wyglądającej kamienicy? Nie na wszystko będą przygotowani!

Opowiadanie łącznikowe między 2 a 3 tomem szamańskiej trylogii, które można czytać jako niezależną historię Dory i Witkaca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 49

Oceny
4,5 (150 ocen)
90
43
13
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Solind

Dobrze spędzony czas

Thorn mogłabym odwiedzać na okrągło. Przeczytałam już wszystko co się dało i nie mam dość. Mam ogromną nadzieję, na spory rozrost uniwersum 😉
10
Sysolek

Nie oderwiesz się od lektury

Fajne opowiadanie, jak wszystkie pani Anety. Polecam.
00
aania1983

Nie oderwiesz się od lektury

Świetne opowiadanie, krótkie ale jakże treściwe. Polecam
00
MagdalenaLukas

Całkiem niezła

ok
00
Maya87

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna
00

Popularność




Dora

Odliczałam dni do tej upragnionej chwili! I właśnie dziś, w piękny czerwcowy czwartek, mogłam odprowadzić wózek inwalidzki do Jemioły i oficjalnie zakończyć nieznośnie wlekący się czas „gojenia i zrastania” połamanych kości w stopie. Proces, który dzięki mojej magii i magicznej mocy uzdrawiającej Jemioły mógłby trwać tydzień, ciągnął się bite trzy miesiące, ponieważ uzdrowicielka postanowiła „dać mi nauczkę”. Podobno szybka regeneracja sprawia, że jestem lekkomyślna. Cóż, według mnie raczej pozwala mi przeżyć w sytuacjach serwowanych przez życie, ale tym razem niewiele miałam do powiedzenia.

Jemioła rzuciła na mnie urok blokujący moje magiczne leczenie i kości zrastały się w tempie zbliżonym do ludzkiego. Zagroziła też, że jeśli w tym czasie wpakuję się w kolejne kłopoty, skończę w Sanktuarium na wyciągu. Okrutne i nie przystoi uzdrowicielce, gdyby ktoś mnie pytał. Wszyscy mają Jemiołę za miękką, kochaną i wspaniałomyślną babcię, ja jednak potrafiłam wyciągnąć na powierzchnię stalowy i bezwzględny trzon jej osobowości. I dlatego spędziłam ostatnie tygodnie na wózku, oszczędzając tę przeklętą nogę.

– Tylko nie zacznij chojraczyć – marudziła Jemioła, gdy obejrzała stopę i kostkę. – Wciąż jest słabsza, niż powinna. Powinnaś ją teraz solidnie rehabilitować, a nie znów wyczyniać te swoje hocki-klocki.

Energicznie pokiwałam głową, byle tylko uspokoić mamę kwokę w Jemiole. Myślami byłam już przy nawiedzonym domu, który czekał na interwencję moją i Witkaca.

– Słuchasz mnie? – Jemioła złapała mnie za podbródek i pociągnęła, bym spojrzała jej w oczy. Była dobre trzydzieści centymetrów niższa ode mnie, drobna, pomarszczona, z nastroszonymi jak chmura pajęczyn białymi włosami wokół głowy.

– Oczywiście, że cię słucham, Jemioło – zapewniłam. – Będę ostrożna, ale przecież wiesz, że jestem Namiestniczką. Są rzeczy, które muszę zrobić. Mam złoli do złapania i ludzi do ochronienia, jednak zawsze podchodzę do tego z rozsądkiem.

Parsknęła, jakbym opowiedziała najlepszy dowcip w historii.

– Jeśli stopa zacznie boleć albo nie dasz rady utrzymać na niej ciężaru ciała, wrócisz na rehabilitację. I nie będziesz z tym zwlekać, by nie usłyszeć mojego „A nie mówiłam”. Jeżeli stopa znów się zacznie źle zrastać, będę musiała ją połamać. Nie mogę tego robić w nieskończoność, więc w końcu zostaniesz kuternogą, a wtedy sobie nie pobiegasz i nie skopiesz żadnych tyłków.

– To odważne z twojej strony: zakładać, że nie mogę kopać tyłków, kulejąc, albo że potrzebuję do tego nóg – zażartowałam, ale nie trafiłam w poczucie humoru Jemioły.

Obrzuciła mnie gniewnym spojrzeniem i pacnęła w tył głowy, korzystając z tego, że grzecznie pochylałam się w jej stronę.

– Żartowałam, żartowałam! – zapewniłam, unosząc ręce. – Dziękuję za wszystko.

– Do zobaczenia, byle nie za szybko – powiedziała z przekąsem.

Opuściłam Sanktuarium w podskokach, przeskoczyłam kilka stopni tylko dlatego, że mogłam. Wyciągnęłam komunikator i wybrałam numer Asa, prawie przyjaznego demona z sąsiedztwa. Przez ostatnie tygodnie miał oko na nasz mały problem i czekał, aż będę na chodzie. Przed wizytą u Jemioły optymistycznie dałam mu znać, że wreszcie się doczekał, ale teraz mogłam to potwierdzić oficjalnie. I tak już narzekał, że grzebię się z gojeniem i on by w tym czasie pozrastał te kości trzy razy. Bez wątpienia miał rację. Był piekielnikiem z krwi i kości, a ja pechową wiedźmą.

– Ahoj, mam zielone światło, możemy wkraczać do akcji! – Praktycznie tańczyłam na chodniku, tak mnie cieszyło, że mogę to wreszcie powiedzieć.

– Wolałbym, żebyś nie reagowała aż tak entuzjastycznie – mruknął As. – Pamiętasz, że mamy tu opętanie, nawiedzenie i zagrożenie ludzkiego życia, i w ogóle coś mało przyjemnego, a nie okazję do zabawy?

– Łajza. To jak, dzwonić po Witkaca i Sępa?

– Taaa, niech się zajmą tym bezcielesnym paskudztwem, ja się skupię na demonie. A ty będziesz patrzeć na nasze bohaterstwo i ładnie wyglądać.

– Łajza i dupek – parsknęłam. – Tylko poczekaj, na treningi też już mam zielone światło, więc niedługo skopię ci tyłek i grzecznie odszczekasz te słowa.

– A nie tak się to wszystko zaczęło? Może powinnaś poszukać nowej techniki walki? Twoje delikatne stópki najwyraźniej nie znoszą dobrze kontaktu z naszymi twardymi, piekielnymi zadkami – zakpił.

– Za godzinę pod domem szajby. Szykuj się na demoniczny bajzel – powiedziałam, ucinając tę słowną przepychankę, bo dawała mu zbyt wiele radości.

Mruknął coś i się rozłączył, a ja zadzwoniłam do Witkaca, by zaprosić go na imprezę. W końcu to dzięki niemu i Sępowi wiedzieliśmy o tym, co się działo w niepozornej kamienicy w Thornie.

No dobra, może As miał trochę racji – po tygodniach wymuszonej bezczynności na wózku odrobinę za bardzo cieszyły mnie kłopoty, w które popadł jakiś smutny dureń.

– Hej! Robota czeka! Duchy do odesłania, demony do wyegzorcyzmowania! – zawołałam na powitanie.

Witkacy westchnął ciężko i powiedział:

– Mam tylko kilka godzin. O szesnastej muszę odebrać córkę ze szkoły.

Są rzeczy, do których wciąż się nie przyzwyczaiłam. Jak ta, że mój przyjaciel i do niedawna partner w policji ma córkę. I to nastolatkę. Prawdopodobnie niewiele nastoletnich dziewczyn oczekuje, że ich ojciec będzie je odbierał ze szkoły, ale nie zamierzałam mu tego mówić. W końcu co ja wiedziałam o dzieciach.

– Zdążymy, to szybka robota – zapewniłam. – Co może pójść nie tak?

– Cokolwiek złego się wydarzy, będzie to twoja wina – odparł. – Kusisz los.

Możliwe, że kusiłam. Ale to, co się stało w następnych godzinach, nie było moją winą. Ot, kumulacja szajby i pecha. Tak to sobie tłumaczę…

*

Skryłam się w bramie kamienicy stojącej naprzeciwko tej nawiedzonej. Wolałam nie rzucać się w oczy, dopóki nie pojawi się reszta ekipy. Wbrew temu, co sądziła o mnie Jemioła, nie byłam głupia ani szalona. Znałam swoje możliwości. Może mogłabym w pojedynkę zdjąć demona, ale wobec duchów byłam bezradna. Zwłaszcza tych. Przeciętne duchy nie zdołałyby mnie skrzywdzić, jednak te, zdaniem Witkaca, ćpały demoniczną energię i trudno przewidzieć, na co je stać.

Pierwszy pojawił się Witkacy. Zaparkował swojego rzęcha przy krawężniku. Żeby otworzyć drzwi, musiał odkręcić szybę, wystawić rękę i szarpnąć za zewnętrzną klamkę. Nie wiem, jakim cudem ten jeep jeszcze jeździł, podejrzewałam samochodową odmianę nekromancji.

Witkac wysiadł i skierował się prosto do mojej kryjówki, jakby dokładnie wyczuwał, gdzie jestem. Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy, jak niesamowity czasem bywał. Jeszcze rok temu nie wiedział, że magia istnieje, że sam jest magicznym obdarzonym szamańską mocą, ale szybko się odnalazł w nowej rzeczywistości. Jakby był szkiełkiem w kalejdoskopie, które wreszcie wpadło w odpowiednie miejsce. Wszystko znosił ze spokojem graniczącym ze zblazowaniem, melancholijnie wzruszał ramionami i robił swoje. Tęskniłam za czasami, kiedy pracowaliśmy razem każdego dnia. Był najlepszym partnerem, jakiego miałam przez wszystkie lata w policji.

Dziś żadne z nas nie figurowało już na policyjnej liście płac. Ja odeszłam sama. On załapał się na wcześniejszą emeryturę dzięki małym machlojkom Anity, naszej do niedawna szefowej. Alternatywą była dyscyplinarka. Nie mógł powiedzieć prawdy – że nie stawił się na przesłuchaniu, ponieważ jego pozbawione życia ciało czekało, aż jego duch zdoła uratować córkę w Zaświatach i przejdzie inicjację szamańską. Takie zdarzenia nie mieszczą się w klasyfikacji komisji dyscyplinarnych. Trochę się martwiłam, jak Witkac zniesie tę zmianę, ale wydawało się, że przyjął ją ze spokojem, jak wszystko inne. Trochę jakby zeszczuplał, a cienie pod jego oczami nieznacznie się pogłębiły, ale może po prostu częściej zarywał noce?

– Czekamy? – zapytał, opierając się o ścianę obok mnie.

– As zaraz się zjawi. Miron też się zapowiedział, jedzie ze szkoły Nisima.

– Będzie aż taka zadyma? – zapytał bez strachu.

– Raczej nie, jest przewrażliwiony. Wszystko przez ten wózek inwalidzki – wyjaśniłam.

– No tak. – Skinął głową i wbił wzrok w kamienicę, z której powodu się tu znaleźliśmy.

Stuletni budynek wyglądał niepozornie. Kremowa fasada była ładna i zadbana, z bladozieloną stolarką okienną i dwuskrzydłowymi drzwiami, ozdobionymi półokrągłym witrażem z wizerunkiem pawia mieniącego się kolorami w świetle słonecznym. Na parapetach stały skrzynki z kwitnącymi pelargoniami. Kamienica mieściła się ledwie przecznicę od siedziby Starszyzny, a od Szatańskiego Pierwiosnka i mojego mieszkania dzieliło ją kilka minut spacerkiem. Wąska, wciśnięta między dwie większe i wyższe, liczyła cztery piętra i osiem mieszkań – od oznaczonego zerem mieszkania zarządcy budynku po numer siódmy na samej górze. Nic podejrzanego. Przynajmniej do czasu, kiedy nie użyło się znaku widzenia. Wtedy kamienica wyglądała zupełnie inaczej.

Przez szparę nad progiem wejściowym przesączała się demoniczna energia (miazmaty, jak nazywali ją Sęp z Witkacem), która otaczała budynek wiśniową poświatą, pulsującą w regularnym rytmie, jakby kamienica oddychała. Magia śmierci zabarwiała ciemnoczerwonypoblask odcieniem fioletu. Dzięki Witkacemu dostrzegłam jeszcze więcej – kiedy złapał mnie za rękę i użyczył mi swojej magii, zobaczyłam duchy. Były wszędzie, tłoczyły się przed budynkiem, wyłaniały ze ścian, a w środku, według szamana, znajdowało się ich jeszcze całe mnóstwo. Potrafił je wyczuć, nawet kiedy ich nie widział.

– Dziwne… One powinny tak wyglądać? – zapytałam zaskoczona ich gładkimi, jakby pozbawionymi indywidualnych rysów twarzami. Przypominały eteryczne manekiny.

Witkacy pokręcił głową.

– Nie powinny. Za długo są pod wpływem demonicznej magii. Tyle się jej naćpały, że nie pamiętają, kim były za życia. Nawet nie gadają. Żaden nie jest już związany ze swoim imieniem na tyle, bym mógł go użyć do odesłania… Oczywiście gdybym znał ich imiona. To postępuje, kilka tygodni temu duchów było mniej i były w lepszej kondycji. Najwyraźniej energia demoniczna jest jak heroina dla duchów, wyniszcza je i zmienia w ektoplazmowe zombie. Rzadkie przypadki, solidnie się naszukałem, zanim znalazłem w źródłach choćby wzmiankę na ten temat. Proces jest nieodwracalny.

– Ale dasz radę je odesłać, gdy są w tym stanie?

Wzruszył ramionami.

– Mam nadzieję. Znaleźliśmy rytuał. Sęp włada magią Pierwszych, pierwotną i potężniejszą niż moja. Otworzy szeroko bramę i wyślemy je jednym transportem do Zaświatów. Powinno zadziałać.

– Czyli zaszczyci nas swoją obecnością? – zapytałam trochę złośliwie.

Sęp był duchem opiekuńczym Witkacego, a przy okazji wyzwalaczem migreny i wrzodów. Miał też prawdziwy talent do czochrania mnie pod włos, co sprawiało mu dziwną przyjemność. Najwyraźniej to był sport ekstremalny jego wyboru.

– Twierdzi, że jest w drodze – odpowiedział Witkacy, ale w jego głosie nie usłyszałam pewności.

– A jak sprawa z Kojotem? – zapytałam.

Witkacy niedawno opowiedział mi o nowym, poważnym zagrożeniu wiszącym nad Toruniem. W okolicy kręcił się Pierwszy, mityczne i niemal boskie stworzenie pamiętające początki czasów i Ziemi, a przy tym niezrównoważony trickster, który miał jakieś tajemnicze porachunki z Sępem. Gdyby to zależało ode mnie, przewiązałabym Sępa kokardką i mu go wręczyła, aby reszta mieszkańców była bezpieczna, ale ponoć sprawa była bardziej skomplikowana i to Sęp miał zaszczyt być tym dobrym. Co niespecjalnie napawało mnie optymizmem.

– Kręci się. Miesza. Sęp goni w piętkę, ale nie wtajemnicza mnie w szczegóły. Widać nie jest to rozprawa dla takich kmiotków jak ja. Z tego, co wiem, Sęp ściga Gniew i Smutek, a Kojot odpierdala numery, jakby to dla niego była jakaś pokręcona gierka. Ostatnio ostrzelał mój samochód.

Spojrzałam zaskoczona na jeepa. Nie widziałam śladów po kulach, ale też nie wiem, czy zauważyłabym je wśród tych wszystkich plam rdzy, wgnieceń, placków szpachlówki i odprysków farby.

– Z łuku, uwierzysz? – dodał Witkacy spokojnie. – Zbił mi boczną szybę. Grot wbił się w siedzenie pasażera. Nawet nikogo nie było w samochodzie. Zostawił nam notatkę, byśmy nie przegapili, że to jego sprawka. Jakby na liście debili, którzy mogą strzelać z łuku w mój samochód, figurował jeszcze ktokolwiek oprócz niego.

– A Gniew i Smutek? – zapytałam, bo obecność hasających po mieście dwóch rdzennych amerykańskich demonów, czy też personifikacji emocji, potężnie mnie niepokoiła.

– Sprawa jest w toku. Dałem znać Konstancji, będzie szukać prawidłowości na ostrym dyżurze. Halinka z komendy powiadomi mnie, gdyby nagle wzrosła liczba telefonów alarmowych, które mogą pasować do ich modus operandi. Ale na razie czekamy.

– Chujowo – przyznałam.

– Ano – przytaknął melancholijnie. Zerknął na zegarek. Dochodziła jedenasta. – Cholera, jeśli to się przeciągnie, będę miał przesrane.

– Wiktoria ma ile? Piętnaście lat? Poradzi sobie sama z powrotem ze szkoły – rzekłam uspokajająco.

– Wiedziałaś, że chlorowana woda w basenie przyspiesza blaknięcie henny na skórze i degeneruje wplecione w nią zaklęcia? – zapytał pozornie bez związku.

– Nie, nigdy nie miałam henny.

– My też nie wiedzieliśmy. A teraz Wiktoria jest pozbawiona ochrony i stała się szczególnie wrażliwa na ataki, co te eteryczne kanalie wyczuwają z odległości kilometra. Harfiarka dotrze najpewniej w sobotę. Do tego czasu muszę stawać na głowie, żeby młodej nic nie dopadło na moście czy w drodze do domu.

– Nie ma trwalszego sposobu zapewnienia jej bezpieczeństwa? – zapytałam zmartwiona. Chyba chodziłabym po ścianach, gdyby życie mojego dziecka było zależne od rysunków na ciele wykonanych henną.

– Tatuaże. Umówiłem termin na połowę lipca, pierwszy wolny. Magiczni tatuażyści mają zaskakująco napięte grafiki.

– Moje się po prostu pojawiły na skórze – przyznałam.

– Fartownie. I oszczędnie, i bez potrzeby kłucia. My nie mamy tyle szczęścia. O, twój demon nadciąga. – Pierwszy zauważył idącego w naszym kierunku Asa. Nawet mnie nie zdziwiło, że przejrzał urok nieuwagi, który demon rzucił na siebie. Witkacy rzadko reagował na magię tak jak reszta magicznych.

As wyglądał, jakby był wkurzony albo niedospany i głodny. Niewykluczone, że wszystko naraz. Słyszałam od Mirona, że demon miał ręce pełne roboty nie tylko z naszym opętanym domostwem, ale też w związku z jakąś grubszą aferą w piekle, gdzie ginęły cenne rękopisy i woluminy. Pewnie nie zaprzątałby sobie tym głowy, gdyby nie znikały z doskonale zabezpieczonych lokalizacji, takich jak osobista biblioteczka Baala czy, o zgrozo, prywatne pokoje Lucyfera. Co dziwne, nie krążyły żadne pogłoski na temat potencjalnego sprawcy. Skradzione książki nie wypłynęły u żadnego handlarza. Wszyscy jednak zastanawiali się, co złodziej zamierza zrobić z cennymi źródłami, zwłaszcza że dotyczyły głównie kontroli nad demonami, a także archaicznych rytuałów przywołania. As traktował sprawę jako osobiste wyzwanie, bo podpadała pod wywiad i ochronę. Nie zapytałam, czy udało mu się złapać sprawcę – gdyby tak było, nie wyglądałby jak wkurzony borsuk.

Zatrzymał się przy bramie i rzucił w naszą stronę:

– Zaczynamy?

– Czekamy na Sępa – odpowiedział Witkacy. – Bez niego raczej nie dam rady odesłać ich wszystkich, a gdy spróbujesz się zbliżyć do sigili, będą wściekłe i niebezpieczne.

Nie naczekaliśmy się. Z głośnym rykiem silnika Sęp – mistrz dyskretnego zbliżania się do celu – zajechał pod kamienicę i zaparkował swojego harleya za wozem Witkaca.

– No, ferajno, do ataku! – zarządził, szczerząc się na powitanie.

Wydawał się zbyt radosny i nadmiernie podekscytowany. Może faktycznie rzuciłam dziś losowi o jedno wyzwanie za dużo?