Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
23 osoby interesują się tą książką
Gdzie diabeł nie może, tam wiedźma pójdzie
Droga do piekła jest wybrukowana trupami. Dora Wilk nie cofnie się przed niczym, by oddać sprawiedliwość ofiarom koszmarnego rytuału. Przeszuka ziemię, niebo i piekło, by znaleźć odpowiedzi i winnych.
Stawka rośnie, kiedy sama staje się ofiarą i desperacko potrzebuje pomocy. Tysiącletnie konflikty i zemsta zmienią na zawsze życie oblubienicy Baala.
Czy może zaufać dawnym sojuszom i starym przyjaciołom? I czy wszystkie demony da się wyegzorcyzmować?
Prędzej piekło zamarznie, niż Dora Wilk złoży broń!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 518
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ciało kobiety było upiornie blade, jakby cała krew wyparowała z żył. Na jasnym tle skóry wycięte wzory krzyczały szkarłatem. Uświadomiłam sobie, że wstrzymuję oddech, jakbym spodziewała się czegoś okropnego, co się wydarzy, gdy tylko je odczytam. Wypuściłam powietrze z cichym świstem. Może to przez cięcia układające się w magiczne symbole, może przez lśniące linie znaków nieznanego mi alfabetu, podskórnie wiedziałam, że nie niosły ze sobą dobrej nowiny. Po kręgosłupie pełzły mi mrówki, a włoski na karku stały dęba – na wypadek, gdybym zignorowała pierwsze ostrzeżenia. Instynkt krzyczał, bym trzymała się od tego z daleka. Rozum podpowiadał, że nie mogę. Bogna zadała sobie wiele trudu, by mnie tu ściągnąć. Nie miała łatwego zadania. Moja komórka nie odpowiadała, mieszkanie na Asnyka wynajęłam, a do Thornu nie dotarłaby osobiście, nawet gdyby wiedziała, że istnieje, a ja tam przebywam. Ale przeszkody nie powodują kapitulacji Bogny, raczej pobudzają jej kreatywność. Przeanalizowała sytuację, zastanowiła się, kto może mieć ze mną kontakt i jakie ta osoba ma słabe punkty. Była na tyle przekonująca, że Witkacy o świcie pojawił się na moim progu, prosząc, bym poszła z nim do kostnicy. Przez lata pracy nauczyłam się, że nasza patolożka potrafi dopiąć swego, a świat może podążać za jej życzeniem lub się wypchać. Problem musiał być istotny; nie pracowałam dla toruńskiej policji od ponad pół roku, a dopiero teraz Bogna uznała, że jestem jej do czegoś niezbędna.
Spoglądając na ciało rozciągnięte na stole sekcyjnym, musiałam przyznać jej rację. Z tą sprawą nie poradzi sobie zwyczajny policjant, bo nie wygląda to na zwykłe morderstwo. Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo okaże się niezwykłe, ale zamieszany był w nie ktoś z mojego świata. Magiczny lub z innego systemu, ale z pewnością więcej niż człowiek, choć jego ofiara to w pełni ludzka kobieta. Ze słów Bogny wynikało, że ostatnia z czarnej serii.
– Takie same ślady, nie udało się utrwalić ich na zdjęciach. Cięcia widać, ale tych świecących symboli nie. Gdy otworzyłam poprzednie ciała, symbole znikały, dlatego wezwałam cię, zanim rozpoczęłam tę sekcję.
Bogna starała się zachować profesjonalizm, ale czułam, że jest wytrącona z równowagi. Domyślałam się dlaczego. To najbardziej racjonalna osoba, jaką znam, a nagle musi sobie radzić z magicznymi symbolami, znikającymi znakami i niewyjaśnionymi zgonami. Ktoś inny może by zignorował te elementy i zadowolił się naukowymi wyjaśnieniami, ale ona była na to zbyt sumienna i uczciwa. Kusiło mnie pytanie o jej dar, ale jak zaczyna się taką rozmowę? Od kilku miesięcy wiedziałam, że jakiś dar musi mieć – Maja, moja mała chrześnica, która okazała się wiedźmą, widziała jej aurę. Nie jest to jednak temat, który porusza się przy porannej kawie. Gdybyśmy nawet taką poranną kawę pijały. Bogna nie musiała być świadoma tego, że jest wyjątkowa, mogła być nieprzeszkoloną magiczną istotą, która przystosowała się do życia między ludźmi i czuła się jedną z nich, nie wiedząc, że jest coś więcej poza znanym jej światem. Jej dar mógł mieć też taki charakter, że celowo go wypierała. Znałam takie przypadki. Nie wynikało z takiego działania nic dobrego, ale były takie próby.
Nawet gdybym nie wiedziała od Mai o aurze Bogny, zorientowałabym się teraz – dostrzegała symbole niewidoczne dla ludzkich oczu. Nie skomentowałam tego. Była wystarczająco wytrącona z równowagi.
– To już trzecia, Dora. A ja wciąż nie wiem, co dokładnie jest przyczyną zgonu, kto jest winny i ile jeszcze dziewczyn w tym stanie trafi na mój stół. Sprawę dostał Malinowski z obyczajówki i Nowakowski od was. Gdy znaleźli pierwszą dziewczynę, jak idioci założyli, że to dziwka zza wschodniej granicy, choć mówiłam, że się mylą. Tylko dlatego trafiła się Malinowskiemu. Po drugiej ofierze dodali Nowakowskiego. Jeśli ktoś by mnie zapytał, można by im dać stu klaunów do pomocy i wynik byłby podobny. Partacz z partaczem, spędzili trzy tygodnie na wypytywaniu tirówek, chyba tylko po to, by móc się pogapić na ich gołe nogi i głębokie dekolty. Prędzej mi kaktus na ręce wyrośnie, niż oni dowiedzą się, kto za tym stoi.
Wpatrywała się w ciało na stole, a na jej twarzy odmalował się pełen frustracji grymas.
Zgadzałam się z jej oceną Malinowskiego i Nowakowskiego, ale czy mogłam cokolwiek zrobić? Odeszłam z policji, złożyłam wypowiedzenie w październiku, siedem miesięcy temu. Mogłabym poprowadzić nieoficjalne śledztwo, ale co z dostępem do materiałów dowodowych czy choćby miejsc zbrodni? Nie łatwo przeskoczyć biurokratyczne przeszkody. Potarłam czoło nerwowym gestem. Nie mogłam tego zostawić. Pierwszy raz od miesięcy żałowałam, że spaliłam za sobą wszystkie mosty w policji.
Bogna westchnęła ciężko i przymknęła oczy. Zbierała się w sobie.
– Dora, oni nie widzą tych symboli, nie rozumieją, że to wszystko ma w sobie coś… niewytłumaczalnego. Gdy zapytałam, czy zauważyli coś szczególnego, spojrzeli na mnie jak na wariatkę. Sama zaczęłam mieć wątpliwości, ale Witkacy zobaczył te symbole i czułam, że i ty będziesz je widziała. Myślę, że tylko wy możecie złapać tego, kto za to odpowiada. Nie chcę mieć co miesiąc na stole młodej dziewczyny, pokrojonej i pokrytej świecącymi znakami… Od dwudziestu lat co rano przychodzę do prosektorium. Myślałam, że widziałam już wszystko, aż do teraz.
Emanowała bolesną rezygnacją. Podniosła powieki i wbiła we mnie orzechowe spojrzenie. Ciemna grzywka opadała jej na czoło, prawie tak blade jak twarz dziewczyny na stole. Cała sytuacja była dla niej bardzo niekomfortowa z wielu różnych powodów. Rozumiałam to. Umysł i intuicja musiały stoczyć małą walkę, zanim Bogna mnie wezwała, a potyczka wciąż nie była skończona – zbyt wiele elementów wymykało się naukowemu poznaniu. Choć mówiła wprost o znikających symbolach, na słowa magia i czary zapewne zareagowałaby niedowierzaniem lub oburzeniem. Nie naciskałam. Opory przed akceptacją tego, kim jest i co widzi, tkwiły w niej naprawdę głęboko.
– Bogna, ja już nie pracuję w policji – zaczęłam, a widząc jej zaciśnięte wargi, dodałam szybko: – Ale nie zostawię cię z tym. Pomogę, na ile zdołam, ale musisz mi opowiedzieć wszystko, co wiesz, i pogodzić się z tym, że odpowiedzi, które zdołam uzyskać, mogą być… niewiarygodne lub niewygodne.
Spojrzała spod uniesionych brwi.
– Pracowałam z tobą osiem lat, Wilk, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że twoje raporty bywały popisem erudycji i umiejętności fabrykowania półprawd. Ale jesteś skuteczna. Nie wiem, ile prawdy tkwi w tym, że jesteś medium, jasnowidzącą czy czym tam jeszcze. Nie wierzę w takie rzeczy, ale wiem, że rozwiązywałaś sprawy, których nikt nie mógł rozwiązać. Wiedziałaś o zmarłych rzeczy, których nie powinnaś była wiedzieć. Ile razy znałaś okoliczności śmierci, jeszcze zanim przeprowadziłam sekcję? Nie wierzę w zjawiska nadprzyrodzone, ale wierzę w ciebie i twoje… niezwyczajne umiejętności. Nie obchodzi mnie, co znajdzie się w papierach, byleby to się skończyło i kolejna dziewczyna nie wylądowała mi na stole.
Zamilkła, jakby zastanawiała się, ile może mi powiedzieć. Przemogła się i cicho, ledwie słyszalnie dodała:
– One mi się śnią. Nie tylko te trzy. Jest ich więcej, po prostu jeszcze ich nie znaleźliśmy. Koszmary oddają to, czego się boimy. Ja boję się, że przewinie mi się przez stół tabun dziewcząt i będę musiała żyć ze świadomością, że to nie ustanie, że winny pozostanie bezkarny, a one nie doczekają się sprawiedliwości. – Popatrzyła kolejny raz na blade ciało na stole i ze smutkiem pokręciła głową. – Musisz mi pomóc, Wilk. Nie przyjmuję odmowy. Nie tym razem. Jeśli Anita będzie miała coś przeciwko, zajmę się nią. Możesz być konsultantką, mogę cię wpisać w budżet biura patologa, żeby ominąć komisariat. To nie ma znaczenia. Mogę ci nawet zapłacić z własnej kieszeni… Ale zakończ to i złap człowieka winnego tej zbrodni.
– Niewiele rzeczy w życiu robię dla pieniędzy, przecież mnie znasz – burknęłam, podejmując decyzję. Brałam tę sprawę, cokolwiek podpowiadała mi intuicja.
Bogna nic nie powiedziała, ale w jej twarzy zabłysła ulga, gdy zrozumiała, że jej pomogę. Odetchnęła i zaczęła referować szczegóły sprawy. Znów mogła schronić się w faktach i racjonalnym myśleniu, skoro przejmowałam na siebie całą niesamowitość.
– Zaczęło się w grudniu, właściwie w listopadzie, ale trzeciego grudnia na mój stół trafiła pierwsza ofiara. Nie żyła od siedemdziesięciu dwóch godzin. Dziewczyna N.N., lat dwadzieścia, dwadzieścia pięć, szczupła, ze śladami niedożywienia w okresie poprzedzającym zgon. Rany cięte na korpusie, udach i ramionach, płytkie ostrze dwustronne, ostro zakończone. Nie zdołałam ustalić konkretnej przyczyny zgonu. Musiałam wpisać „zatrzymanie krążenia”, jakbym była jedną z tych leniwych dup, którym takie wyjaśnienie wystarczy. Wiesz, że tego nienawidzę. To nie był zawał, nie miała choroby serca, nie widać śladów zmian patologicznych układu naczyniowego czy porażenia prądem. Nie wiem, co mogłoby zatrzymać serce młodej dziewczyny. Toksykologia nic nie wykazała, brak zmian patomorfologicznych. Prócz wyciętych na skórze symboli jej ciało, tak samo jak tutaj, pokrywały lśniące znaki, które zniknęły, kiedy je otworzyłam. Nie udało mi się utrwalić ich na fotografii, a wierz mi, próbowałam każdego znanego mi filtru, czułości przesłoń, klisz, ultrafioletu i alternatywnych źródeł światła… – referowała sumiennie.
– Czy symbole wyglądały tak samo jak te? Widzisz powtórzenia albo podobieństwo rysunków?
Spojrzała na ciało, skupiona, jakby przywoływała z pamięci zdjęcia pozostałych ofiar.
– Tak, umiejscowienie się zgadza. Wzory wydają mi się identyczne, choć opieram się na pamięci, nie dowodach. Na nadgarstkach i kostkach tamta dziewczyna też miała ślady krępowania, sądząc po wzorze – metalowe kajdanki i starsze ślady po nylonowym sznurze o okrągłym przekroju i ukośnym splocie włókien. Żołądek i jelita puste, nie jadła na kilka dni przed śmiercią. Skrajnie odwodniona, ale nie tak, by uznać to za przyczynę śmierci. Nie znaleźliśmy jej ubrania ani dokumentów, więc jest N.N. Osobiście szukałam jej w bazach osób zaginionych, bez rezultatu. To nie była dziewczyna z marginesu. Miała leczone zęby, porcelanki, nie amalgamat, profesjonalny manicure ze zdobionymi akrylowymi płytkami, zagęszczone rzęsy. Świetna robota. To kosztuje. Nie była narkomanką, nie widziałam śladów sugerujących, by pracowała jako dziewczyna do towarzystwa, brak śladów aktywności seksualnej. Czemu nikt nie zgłosił jej zaginięcia?
– Może nie miała nikogo albo bliscy nie wiedzą, że coś jej się przytrafiło. Mogą myśleć, że jest na wycieczce, studiach, w pracy… Może jest cudzoziemką i figuruje w obcych bazach? – zastanawiałam się na głos, widząc, że nie daje to Bognie spokoju.
– Sprawdzę przez Interpol i Europol – mruknęła. – Dziesiątego stycznia trafiła do mnie następna. Nie żyła od tygodnia. Właściwie mogły by być siostrami, ten sam przedział wiekowy, podobny wzrost i waga. Dokładnie te same obrażenia. Również odwodnienie i wygłodzenie. Ślady na szkliwie i w gardle sugerowały, że dużo wymiotowała, na tyle blisko czasu zgonu, że nie doszło do zmian reparacyjnych nabłonka. Po tygodniu udało się ustalić jej tożsamość. Magdalena Więckowska, dwudziestopięciolatka z Aleksandrowa Kujawskiego. Rodzice nie zgłosili zaginięcia. Byli pewni, że pracuje jako wychowawczyni na turnusie narciarskim. Nigdy tam nie dotarła. Ostatnio widzieli ją dwudziestego czwartego, w Wigilię. Nie wiadomo, gdzie była między tym dniem a dziesiątym stycznia.
Nie przerywałam. Ta sprawa naprawdę zalazła jej za skórę, referowała nie tylko własne ustalenia, lecz także raporty policyjne. Patrzyła na zwłoki i przygryzała wnętrze dolnej wargi w nerwowym tiku.
– To, co teraz powiem, nie znajduje potwierdzenia w faktach czy dowodach, ale… wiem, że tak właśnie jest. Sądzę, że między Magdaleną a najnowszą ofiarą był ktoś jeszcze, przerwa jest za długa. Schemat jest powtarzalny, wzór widzę aż zbyt dokładnie. Sądzę, że cykl trwa miesiąc, nie dłużej, tymczasem między styczniową a tą dziewczyną minęły trzy miesiące. Niepokoi mnie to. Gdzieś są dwie ofiary, których nie znaleźliśmy. Może więcej, jeśli nasza N.N. nie była pierwszą zabitą, a jedynie pierwszą znalezioną. Może to one nawiedzają mnie w snach. – Potrząsnęła głową, jakby odganiała natrętne wspomnienie. – Nie powiedziałabym o tym Anicie ani Nowakowskiemu, ale tobie i Witkacowi mogę, bo jesteście bardziej czuli na to, co nieracjonalne. – Parsknęła cichym i niezbyt radosnym śmiechem. – Jak widać, nawet w moim zawodzie czasem trzeba zrobić miejsce dla czegoś niesamowitego. Ta sprawa jest jak z cholernego Archiwum X, a tylko wasza dwójka nadaje się na Muldera i Scully.
– Zrobiłaś już zdjęcia tych ran? – zapytałam.
– Tak. Ale nie próbowałam nawet przerysowywać symboli. Nie wiem czemu, ale… czułam, że nie powinnam. – Prychnęła, jakby zła na siebie, że ulega takim irracjonalnym impulsom.
Nie powiedziałam jej, że to najlepsze, co mogła zrobić, i intuicja być może uratowała jej życie. Rysowanie nieznanych magicznych symboli to cholernie niebezpieczna zabawa. Wyciągnęłam notes.
– Możesz mi dać jeden czysty formularz autopsyjny?
Patolożka bez słowa podała mi arkusz papieru z wydrukowanym zarysem ludzkiego ciała.
Zaznaczyłam cyferkami symbole i przerysowywałam, każdy na osobnej kartce. Przy bardziej złożonych znakach rozdzielałam je na cząstki, by nie domknąć całości. Jako dodatkowe zabezpieczenie nie dorysowywałam otaczających znaki okręgów, jedynie zaznaczyłam przerywaną linią ich obecność w oryginalnym wzorze. W wielu typach magii zamknięcie znaku w okręgu uaktywniało jego moc. W przypadku powtarzających się symboli notowałam liczbę powtórzeń i małymi gwiazdkami nanosiłam na schemat ich umiejscowienie. Zapisywałam, w jakim miejscu ciała symbol był umieszczony, w sąsiedztwie którego z wyciętych na skórze znaków. Wszystkie te środki ostrożności miały zabezpieczyć mnie przed ryzykiem przypadkowego uaktywnienia rytuału, któremu poddana była ofiara. Nie wiedziałam, jaki to konkretnie typ magii, nie znałam celu obrządku, więc stosowałam wszystkie znane mi zasady magicznego BHP. Niewątpliwie miałam do czynienia z czarną magią, skoro znalazłam ją na martwej dziewczynie. Nie spotkacie w takim miejscu symboli wiccańskich czy elementów białej magii.
Skrupulatne przenoszenie dowodów na papier zajęło mi ponad godzinę. Zebrałam gruby plik kartek oraz odbitki zdjęć ran ciętych i wepchnęłam je do plastikowej teczki. Czekały mnie konsultacje z Leonem, a jeśli nie zdoła mi pomóc, wyprawa do biblioteki. I to raczej nie Thornowej czy w Trójprzymierzu.
Może to tylko złudzenie, ale część symboli wyglądała jak pismo piekielników. Przypominały mi inskrypcję, jaka zdobiła pochwę miecza, który dostałam od Leona (moje pełne imię w języku upadłych). Litery i znaki na ciele dziewczyny nie były tak dekoracyjne, ale jakoś, na poziomie intuicji, czułam ich pokrewieństwo. Wycięcie w miękkim ciele precyzyjnych, ostrych linii nie jest łatwe, a pismo piekielników pod względem skomplikowania alfabetu i pisowni przypominało arabskie. Nieznane znaki niepokoiły mnie, choć nie wiedziałam, co skrywają. Włoski na karku nadal stały dęba.
Już miałam wyjść, ale, wiedziona przeczuciem, podeszłam jeszcze raz do stołu i dotknęłam dziewczyny, kładąc na jej ramieniu obie dłonie. Syknęłam, czując, że obsydianowa obrączka na kciuku rozgrzewa się i zaczyna parzyć. Bogna spoglądała na mnie czujnie, gdy odskoczyłam, z trudem łapiąc powietrze i wymachując lewą dłonią, by szybciej wystudzić czarny krążek na palcu. To, co zabiło tę dziewczynę, było demoniczne, bez dwóch zdań. Pamiętałam, kiedy ostatnio obrączka zareagowała tak gwałtownie. Ta wiedza mnie nie uspokoiła, przeciwnie, serce zaczęło galopadę na całego.
*
Wyszłam z prosektorium z gardłem ściśniętym niepokojem. Witkacy opierał się o ścianę i palił papierosa. Wydmuchiwał kółeczka dymu. W jego postawie nie było śladu napięcia, które dawniej go charakteryzowało; chyba nawet otoczka melancholii trochę osłabła. Nadal pozostawał starym, nieco zbzikowanym Witkacym, ale odkąd dowiedział się, że jego pociąg do używek i eksperymentów ze świadomością wynika z tego, kim jest, czyli z szamańskiego dziedzictwa, odrobinę się uspokoił. Po podstawowym szkoleniu władał swoistą dla siebie magią bez potrzeby zażywania zbyt wielu zwykle nielegalnych substancji. Odebrał nawet prawo jazdy, co wskazywało na jego pewność, że nie siądzie za kółkiem, będąc pod wpływem. Fakt, że ta przemiana w jakimś stopniu udała się dzięki mojej interwencji, na zawsze pozostanie dla mnie powodem do zadowolenia.
– Hej, mówiłam ci, że możesz wejść. Wiedziałam, że Bogna nie miała do mnie sprawy osobistej. – Uśmiechnęłam się i oparłam o ścianę obok niego.
– A tam, strzeżonego… Pomyślałem, że może będzie chciała zagadnąć o ten swój dar… Próbowałem się czegoś w niej dopatrzeć, ale trudno uwierzyć, że jest jedną z nas.
– Maja widziała jej aurę, dzieci się nie mylą. Nawet bez szkolenia można zamaskować aurę, tobie się to udawało latami, ale małe dzieci i wariaci mają wrażliwość na tyle odrębną, że nasze maskowania na nich nie działają.
– Nic nie wspomniała o swoim dziedzictwie?
– Jest na to zbyt racjonalna. Może kiedyś otworzy się na tyle, by zacząć temat, a równie dobrze do końca życia może twierdzić, że on nie istnieje. Różnie bywa. Ale widzi symbole magiczne, których ludzkie oko by nie dostrzegło, gdybyś potrzebował więcej dowodów.
– Ach, czyli chce, byś się zajęła sprawą tych dziewcząt. – Nagle spoważniał, a przez jego szaroniebieskie oczy przepłynął cień smutku.
Domyślałam się, że choć oficjalnie nie zajmował się tą sprawą, jakoś był w nią zaangażowany. Na tyle, by Bogna ściągnęła go do prosektorium, gdzie się zorientowała, że i on widzi symbole.
– To będzie cholernie trudna sprawa, a rozwiązania nie znajdziemy raczej w realnym świecie.
Skinął głową i zaciągnął się mocno papierosem.
– Dobrze cię mieć u boku, Ti, nawet jeśli na jedno śledztwo. Tęskniłem za pracą z tobą. Te kilka miesięcy bez ciebie wlekło mi się jak lata całe. Poza tym, sam sobie z tym nie poradzę. Inna rzecz, czy Anita da nam tę sprawę…
Moja była szefowa była twarda. Ale była też praktyczna. Dlatego znosiła nas wszystkich, całą menażerię dzikich zwierząt, jak nazywano naszą jednostkę.
– Jakoś ją przekonamy, by dała ją tobie. Ja mogę być niezależnym konsultantem, tak to widzi Bogna.
– Taaa, jakbyś jako etatowiec była zależna od kogokolwiek. – Zaśmiał się cicho.
Poklepałam go po ramieniu. Nie mówiłam o tym głośno, ale i mnie brakowało pracy w policji. A także tego, że większość spraw nie miała drugiego dna, że były przyjemnie przewidywalne. Nie dotyczyło to tego przypadku. Był on całkiem jak te, które zlecała mi Starszyzna: zapobiegnij katastrofie czy dokonaj cudu, najlepiej na wczoraj. Widziałam zaledwie czubek góry lodowej, ale czułam już, że ta historia obnaży przede mną zupełnie nowe poziomy makabry. A przecież widziałam w życiu naprawdę sporo.
Zostawała jeszcze jedna kwestia – czy Anita w ogóle dopuści mnie choćby w pobliże komisariatu. Nie wyglądała na zachwyconą, kiedy odeszłam. I choć już nie była moją szefową, wciąż plasowała się w pierwszej piątce kobiet, których wolałam nie wkurzyć.
*
„To jest jak samospełniająca się przepowiednia”, przemknęło mi przez myśl, kiedy w polu widzenia nagle zamajaczyła drobna postać. Jej ciemne włosy targał wiatr, a wysokie obcasy wystukiwały na chodniku złowieszczy rytm. Podeszła do nas tym zdecydowanym krokiem, który z góry ostrzegał, że wszelkie dyskusje są bezcelowe. Kostiumik w kolorze wina podkreślał jej wąską talię i ładnie zaokrąglone biodra. Z trudem mogłam uwierzyć, że ta kobieta dobiega pięćdziesiątki, obstawiałbym raczej trzydziestkę. Nawet z rozwianymi włosami wyglądała schludnie: z dopracowanym makijażem, w eleganckiej, jedwabnej bluzce z układającą się przy szyi miękką kokardą. Można było się nabrać na tę kobiecą stronę Anity, na jej delikatne rysy, miękkie krzywizny, pociągnięte czerwoną szminką pełne usta i figlarny dołeczek w policzku. Znałam ją jednak wystarczająco dobrze, by w oczach koloru gorzkiej czekolady dostrzec błyski świadczące o zdecydowaniu, uporze i gniewie. Odruchowo wyprostowałam plecy i przygładziłam dłonią sweter. Witkacy był oazą cierpliwości, więc nie ubierałam się w pośpiechu i nie było źle; przynajmniej nic jawnie kompromitującego, jak rąbek nocnej koszuli, nie wystawało mi spod czarnego golfu i skórzanej kurteczki.
– Wilk, miło, że wreszcie nas odwiedzasz, choć kazałaś na siebie czekać. – Skinęła oszczędnie głową, a twarde błyski w jej oczach odradzały mi dyskusję.
– Anito, jak zawsze miło cię widzieć – powiedziałam grzecznie, zastanawiając się, co mi grozi. Bo to, że nie pojawiła się tu przypadkiem, było pewne. Ona nic nie robiła przypadkiem, wiedziała o wszystkim, o czym musiała lub chciała wiedzieć, zawsze trzymała rękę na pulsie. Komu nieznoszącym sprzeciwu tonem nakazała zadzwonić, kiedy tylko się pojawię? Asystentowi Bogny, samej Bognie czy może parkingowemu? Kimkolwiek był jej informator, wypełnił zadanie. Stała przede mną, niecierpliwie odgarniając włosy, które wiatr zwiewał jej na twarz, i czekała. Na co? Na nagły atak mojej skruchy? To wydawało mi się najbardziej prawdopodobne.
– Możemy rozmawiać tutaj albo w moim gabinecie. Nie ukrywam, że wolałabym tę drugą opcję – powiedziała, wciąż ugodowym tonem, który zwiódłby naiwnych.
– Tu jest dość dobrze – mruknęłam, gdyż preferowałam neutralny teren. – I Witkacy może zapalić…
– Witkacy już skończył palić, prawda? – Rzuciła mu spojrzenie, po którym bez słowa przydeptał wypalonego do połowy papierosa. Jej uśmiech, pełen aprobaty dla tej decyzji, ogrzałby go w zimową noc.
Oderwałam się od ściany, zrezygnowana. Opór był daremny, to i tak musiało nadejść. Jeśli miałam pomóc Bognie, potrzebowałam zgody Anity lub przynajmniej jej milczącej aprobaty. Na Boginię, w przeszłości robiło się wiele rzeczy, by na nią zasłużyć.
– Słuszny wybór – mruknęła i energicznym krokiem wróciła do komendy.
Szliśmy za nią jak kulawe kaczątka za mamą. I mogłam tylko dumać nad tym, co mnie czeka w gabinecie komisarz Czarny. Z humorem zauważyłam, że właściwie w Thornie nikt nie wiedział, gdzie się udałam, więc nie mogłam liczyć na grupę wsparcia czy ekspedycję ratunkową. Przeszliśmy przez pokój, w którym do niedawna urzędował mój oddział. Nowakowskiego jeszcze nie było, a Jacek skrupulatnie wklepywał raport do komputera. Pomachał do nas, szczerze ucieszony. Słyszałam od Witkaca, że Placek poprosił o przeniesienie. Na dłuższą metę łatka człowieka prokuratora Żamłody była trudna do zniesienia, więc zaczął służbę od czystej karty w nowym miejscu. Moje biurko wciąż na mnie czekało. Paprotka wyglądała równie słabowicie jak wtedy, gdy ją zostawiłam.
Podążały za nami zaciekawione spojrzenia policjantów, w tym Krzyśka z drogówki, kumpla, z którym ostatnio miałam całkiem sporo styczności. Okazało się, że Maja, jego córka i moja chrześnica, jest wiedźmą („ma pewne niezwykłe talenty”, tak brzmiała oficjalna wersja dla jej w pełni ludzkiej rodziny). Skinęłam mu głową na powitanie. Wciąż nie do końca wiedział, jak sobie z tym wszystkim poradzić, a ja nie umiałam mu z tym pomóc. Moi bliscy nie poznali prawdy o moich „talentach”, ale zapłaciłam za to wysoką cenę całkowitej izolacji. Życzyłam Mai, by jej magiczny rozwój przebiegał harmonijnie, choć nie wiedziałam, czy to możliwe w takich przypadkach jak nasze – z w pełni ludzkimi rodzinami. Byłoby łatwiej, gdyby w rodzinie wszyscy po równo wygrali w genetycznej ruletce swój przydział magii. Mogłam tylko mieć nadzieję, że się oswoją z nowiną. Z czasem. Na razie Monika, matka małej, patrzyła na mnie z pretensją, jakby dziwność w życiu Mai była moją winą – ja, pacjent zero dziwactwa. Nie była gotowa przyjąć do wiadomości tego, że jej córka magię miała od nich, z ich genów, od ich przodków. Westchnęłam w duchu. Może sprawia to perspektywa, z jakiej patrzę na rzeczywistość, ale mam wrażenie, że ludzie wszystko komplikują i szukają problemów. Marudne nastawienie niczego nie zmieniało na lepsze.
Anita przerwała moje rozważania, energicznie otwierając drzwi do swojego gabinetu. Pchnięte zbyt mocno, trzasnęły o ścianę. Nie zwróciła na to uwagi. Usiadła przy czarnym biurku o szerokim i lśniącym blacie. Wydawała się jeszcze mniejsza na tle obszernego skórzanego fotela. Splotła palce przed sobą i mierzyła nas swoim firmowym spojrzeniem. Usiedliśmy sztywno na miejscach dla interesantów, mniej wygodnych i nieco krzywych – konieczna była czujność, jeśli nie chciałam wyrżnąć czołem o wykładzinę. Mróweczki niepokoju, które zaczęły pełzać mi po kręgosłupie, stanowiły naturalną i niezmienną reakcję nawet teraz, kiedy już nie była moją szefową.
– Jest kilka spraw, które powinnam z wami omówić – zaczęła. Ujęła w drobne palce wieczne pióro i postukała nim o notatnik. – Po pierwsze, Doro, mam nadzieję, że przybyłaś powiedzieć mi, że wracasz do pracy.
Pokręciłam głową.
– Nie mogę ci nic takiego powiedzieć, Anito. Ale jest jedna sprawa…
– Bogna cię wezwała – stwierdziła, nie zapytała. – Jeśli zamierzasz się zająć przypadkiem pokaleczonych dziewcząt, natychmiast odbieram sprawę Nowakowskiemu, i tak nie wie, jak ją ugryźć, i przekazuję Witkacowi i tobie. Powinnaś jednak wiedzieć, że nie będziesz konsultantką, ale pełnoprawną funkcjonariuszką policji – dodała.
Zamrugałam niepewnie.
– Złożyłam wymówienie.
– Jasne, bo bym ci na to pozwoliła – parsknęła. – Jesteś na bezterminowym bezpłatnym urlopie, o który wnioskowałaś wczesną jesienią ubiegłego roku.
– Nie wnioskowałam o urlop – mruknęłam, patrząc na bardzo zadowoloną z siebie Anitę. – Podrobiłaś mój podpis? To nielegalne, wiesz o tym?
– Nie przypominam sobie, byś protestowała, gdy naginałam regulamin, kiedy było to wygodne dla ciebie. Teraz było wygodne dla mnie. Przecież na mnie nie doniesiesz. – Uśmiechnęła się jak drapieżnik. – Postępowałam w dobrej wierze. Nie wyjaśniłaś mi, skąd decyzja o odejściu, a nie zamierzałam tracić dobrej policjantki tylko dlatego, że się zakochała lub szuka wewnętrznego spokoju w jakiejś sekcie. – Wzruszyła ramionami. – Zresztą, nie marudź. Wiedziałam, że wrócisz. Jesteś policjantką z powołania, z krwi i kości, tego nie da się zapomnieć.
Przygryzłam wargę, by jej nie odpyskować. Nie mogłam powiedzieć, dlaczego musiałam odejść, bo jakby brzmiało: „Wiesz, jestem wiedźmą, a po wypadkach z magiem stałam się nieśmiertelna i cholernie magiczna, więc raczej ciężko byłoby mi ukrywać to przed kolegami?”. Potrzebowałam tygodni ćwiczeń i cholernie silnych zaklęć, by ukryć moją stuningowaną aurę. Teraz radziłam sobie z tym całkiem nieźle, więc przynajmniej ten problem odpadł, ale wciąż był jeszcze Thorn. Tam mieszkam i pracuję, tam jest moje życie. Ale jeśli powiem Anicie, że zarabiam jako prywatny detektyw, zacznie mnie sprawdzać i dowie się, że nie mam zarejestrowanej działalności, uprawnień, biura, meldunku… Powinnam pomyśleć o tym wcześniej i zgłosić się do Olafa. Załatwiłby mi wszystkie papierki, fikcyjnie wciągnął na listę pracowników jego firmy ochroniarskiej czy IT. Życie wiedźmy przed epoką komputerów i baz danych było dużo prostsze. Teraz Anita wbijała we mnie swoje twarde jak żelazo spojrzenie, a ja mogłam tylko spoglądać na czubki butów i się zastanawiać, co jest nie tak z wersją o szaleństwie z miłości czy sekcie.
– Anito – jęknęłam cicho – nie mogę wrócić. Nie teraz, może nigdy. Po co blokujesz etat jakiemuś policjantowi, który będzie pracował, a nie widniał tylko na papierze?
– To kolejna sprawa. Nie ma nikogo, kto by cię zastąpił. Dwie kandydatki nie dały sobie rady. Nikt nie chce pracować w tym oddziale. Witkacy nie ma partnera, czy naprawdę chcesz odpowiadać za to, że pracuje sam? Jeśli mu się coś stanie lub jeśli znajdzie się w trudnej sytuacji, będzie musiał czekać na wsparcie mundurowych. Sama wiesz, że to może go kosztować życie. Poza tym jesteś najlepsza. Nie chcę substytutów, skoro mogę mieć ciebie. Uważam, że są sprawy, z którymi poradzisz sobie najlepiej. Przykładem może być ta, o której mówiła ci Bogna. Nie wiem, jak to robisz, i nie obchodzi mnie to. Liczą się wyniki, a ty je masz. Dlatego nie przyjmuję do wiadomości, że mogłabyś odejść, Wilk. Potrzebowałaś czasu, dałam ci go, ale etat czeka, a ja tracę cierpliwość. Brakuje mi ludzi. Zając nie przeszedł weryfikacji, kto wie, czy kiedykolwiek odstawi antydepresanty i dostanie pozwolenie, by choćby popatrzeć na broń palną. Jeśli nie zaczniesz współpracować, będę zmuszona zdjąć Witkaca z ulicy. Ryzyko jest zbyt duże. Zastanów się, czy chcesz mieć na sumieniu karierę kolegi. Zostanie mi Nowakowski i młodziak. Wiesz, że tak nie da się pracować. – Jej głos modulował od twardości gróźb do delikatności perswazji, słodyczy pochwał i pozornej bezradności kobiety, która robi co musi, bo nie ma wyboru.
Cała Anita, westchnęłam w duchu. Szarżuje jak nosorożec, jeździ po moim poczuciu winy, podlewa miodkiem, nawet na chwilę nie przerywając dyskretnych pogróżek. Zupełnie jakby była moją matką. Bez wątpienia posiadła wiedzę o najsłabszych punktach swoich pociech i tam właśnie uderzała. Jęknęłam cicho, w pełni świadoma, że nie mogę z nią wygrać. Nigdy nie mogłam. W milczeniu słuchałam jej subtelnych (niczym młot pneumatyczny) wjazdów na moją psychikę. Było w nich wszystko: odwołania do lojalności, policyjnej przysięgi, koleżeństwa, odpowiedzialności za bezpieczeństwo miasta i mieszkańców, pochwały moich wyników, obietnice przymykania oczu na pogwałcenia regulaminu. Jeszcze chwila, a obiecałaby mi, że, jeśli wrócę, funkcjonariusze komisariatu zatańczą przede mną kankana, odziani wyłącznie w pierzaste węże boa.
– Czy możemy ograniczyć tę rozmowę do tu i teraz, do tej jednej sprawy? – spytałam, nie łudząc się, że wykpię się tak prosto.
Spojrzała na mnie z przyganą. Znów byłam dzieciakiem strofowanym przez osobę dorosłą, która na dodatek chce mojego dobra, a ja na złość mamie odmrażam sobie uszy. Gdzie się podziała Dora Wilk, która staje bez mrugnięcia okiem przed wampirzym Konklawe, w Lunaparze pełnym wilków, przed Trybunałem Archanielskim i bogami jej systemu? Wyparowała. Została Dora Wilk, która ma ochotę przeprosić nianię za przysporzenie jej zmartwień i obiecać, że już więcej nie będzie. Cholera jasna!
– Możemy – oświadczyła wspaniałomyślnie Anita. – Ale nie myśl, że skończyłyśmy tę rozmowę, Dora. Są sprawy, do których jesteś mi niezbędna. Nie zrezygnuję z ciebie, nie kosztem bezpieczeństwa mojego miasta. Mogę nie wierzyć w różne rzeczy, ale statystyki nie kłamią. Jesteś za dobra, bym odpuściła. A teraz, co sądzisz o sprawie, w którą wprowadziła cię Bogna? Szczerze.
– Śmierdząca, trudna i jedna z tych, przy których raport będzie królestwem wyobraźni – powiedziałam bez zastanowienia.
– O raport się nie martw, zajmę się nim. Ty zakończ tę serię. Dowiedz się, kto za to odpowiada, a jeśli zdołasz, to także, kim jest pierwsza ofiara. Upewnij się, że rzecz się nie powtórzy. Jasne? – Znów wystukiwała rytm obsadką pióra.
– Jasne – powiedziałam cicho.
Na Boginię, chciałabym mieć jej wiarę we własne możliwości. Ale wiedziałam, że zrobię wszystko, by nie zawieść pokładanego we mnie zaufania. Dla satysfakcji, ale głównie, by raz a dobrze zakończyć ten chory proceder.
– Anito, nie zawsze będę pod telefonem, nie będę też marnować czasu na odprawy i inne biurokratyczne zabawy – zaznaczyłam.
Sięgnęła do szuflady biurka i wyciągnęła kłąb skórzanych pasków i kaburę.
– Twoja odznaka i broń. Wiem, że tęskniłaś.
Kusiła niczym wąż w rajskim ogrodzie. Nie chciałam się przyznać, że pod kurtką mam własny pistolet, a pod rękawami dwa noże. Zbyt wiele pytań.
– Wezmę odznakę, broń zachowaj – mruknęłam.
– Czyżby to, co nosisz pod pachą, było o tyle lepsze? – Figlarnie uniosła brew. – Nie myśl, że nie zauważyłam zgrubienia pod kurtką i tego, że lewe ramie masz odsunięte od korpusu. Sama widzisz, miałam rację. Nie możesz trzymać się z dala od tej roboty.
Pokręciłam bezradnie głową. Jakim cudem zdołałam ukryć przed nią, że jestem wiedźmą, skoro nie mogłam ukryć niczego?
Zwróciła się do Witkacego, który od kilku minut (czyli przez całą perorę Anity i jej przypieranie mnie do muru), udowadniał, że jego dar mimikry jest niedoceniany. Wtapiał się w otoczenie tak skutecznie, że mogłabym zapomnieć o jego obecności. Poziom jego aktywności oscylował gdzieś pomiędzy spinaczem biurowym a paprotką. Nauczony doświadczeniem, wolał nie wpadać w oko szefowej, kiedy była w tym nastroju. Jeszcze, nie daj Bogini, przypomniałaby sobie, że i on ma co nieco na sumieniu i skierowała na niego karzące oko sprawiedliwości.
– Witkacy, masz pełen dostęp do akt i dokumentacji. Jeśli wy lub Bogna będziecie potrzebowali badań czy ekspertyz, powołajcie się na status priorytetowy. Chcę mieć tę sprawę rozwiązaną szybko, zanim wypłyną kolejne zwłoki. Podobnie jak Bogna, uważam, że to tylko kwestia czasu, więc nie ma opierdalania się, zabierajcie się do roboty.
Pióro głośno upadło na blat. Koniec audiencji. Wyszliśmy. Od dawna nie czułam się tak zagoniona w ślepy róg.
– Sorry, Ti, nie wiedziałem – powiedział Witkacy, gdy wymknęliśmy się z budynku.
– Anita była w formie. – Uśmiechnęłam się krzywo.
– Co zrobisz, kiedy rozwiążemy tę sprawę? Wrócisz na dobre?
– Nie sądzę, ale przecież z Anitą się nie dyskutuje… Najwyżej powiem, że mój urlop jeszcze trwa, bo moja sekta wciąż szuka prawdziwej miłości. – Zachichotaliśmy cicho.
Witkacy przeglądał papiery zgromadzone w opasłej teczce z dokumentacją sprawy. Anita wepchnęła mu ją w dłonie, gdy zbieraliśmy się do wyjścia. Skąd wiedziała? Przecież teczka powinna być u Nowakowskiego… Kiedy mu ją zabrała? Od kiedy była pewna, że się zgodzę?
– Zaczniemy od mieszkania ostatniej ofiary. Traf chciał, że z identyfikacją poszło szybko, dziewczyna była sąsiadką jednego z posterunkowych, rozpoznał ją na zdjęciu. Inaczej mogłaby być N.N. jak pierwsza z ofiar, bo nie było zgłoszenia o jej zaginięciu. – Spojrzał na mnie z niepokojem, uświadamiając sobie, że właśnie sam podjął decyzję. Dawniej tego unikał. Wolał się trzymać pół kroku z tyłu.
Poklepałam go po ramieniu, dumna, że mój mały chłopiec dorasta.
– Dobry plan, Witkacy, tak właśnie zrobimy.
– Znowu na tropie, co? Przyznaj, brakowało ci tego. – Stuknął mnie łokciem w ramię.
– Jak PMS-u. – Skrzywiłam się. – Zresztą, moja codzienność w Thornie nie odbiega zanadto od tego.
Witkacy zaprowadził mnie do starej terenówki. Miała obdrapane lewe drzwi, poobijany zderzak i lewe lusterko przymocowane drutem. Spojrzałam zaskoczona na przyjaciela, a on z krzywym uśmieszkiem wyciągnął z kieszeni kluczyki, wsiadł i od środka otworzył mi drzwi pasażera. Wnętrze było czyste, choć bardzo spartańskie. Tylne siedzenia przykrywał kraciasty koc. Pas zaciął się i nie mogłam go przypiąć. Wzruszyłam ramionami; byłam niemal nieśmiertelna, przecież nie zginę w wypadku drogowym. Rzuciłam okiem na głośno zgrzytającą skrzynię biegów, zastanawiając się, czy w ogóle ruszymy. Witkacy zauważył moje spojrzenie.
– Mam go od piętnastu lat, ostatnie pięć stał w garażu. Już nie zażywam, a przynajmniej nie robię tego w sposób, hmm, niekontrolowany, więc odebrałem prawko i znów jeżdżę. Wygląda nieszczególnie, ale działa. – Czule poklepał kierownicę.
Parsknęłam śmiechem – faceci i ich maszyny. Joshua tak samo poklepywał kierownicę naszej ravki.
Ostatnia ofiara mieszkała w przyjemnych, niewysokich blokach na Rybakach, nieopodal Parku Bydgoskiego, przy cichej jednokierunkowej uliczce o brukowanej nawierzchni. Miła okolica. Rozejrzałam się, wysiadając z samochodu. Drzewa zieleniły się pierwszymi liśćmi, wciąż w tym obłędnie radosnym odcieniu zieleni czystej i niewinnej, nieznającej upałów. Jak na kwiecień było ciepło, bez szaleństw w jedną czy drugą stronę.
Starsza kobieta mignęła mi w oknie na parterze, gdy tylko umilkł silnik terenówki Witkacego. Szybki ruch firanki, czujne spojrzenie ciemnych oczu i wiedziałam, w którym mieszkaniu szukać sąsiedzkiego patrolu. Jeśli będę miała szczęście, babcia widziała coś użytecznego i zdołam to wyłowić z opowieści o tym, jak to młode dziewczęta się dziś nie szanują, a obyczaje upadły ze szczętem. Wolałam się nie zastanawiać, co mówił o mnie sąsiedzki patrol z dawnego mieszkania na Asnyka. „O czasy, o obyczaje” to najdelikatniejszy z możliwych komentarzy, mimo zaklęć maskujących, których wówczas nagminnie używałam. Byłam samotną młodą kobietą w okolicach trzydziestki, a wciąż bez męża i dzieci. Sama się prosiłam o komentarze.
Witkacy otworzył drzwi na klatkę jednym z trzech kluczy, pobrzękujących na kółku breloczka w kształcie podkowy.
– Mam je od wczoraj. – Potrząsnął pękiem. – Anita zdecydowanie spodziewała się, że ta sprawa trafi do nas.
– Ale pozwoliła mi wierzyć, że to był mój wybór, co? – Skrzywiłam się.
– Jesteś na nią zła? O ten sfałszowany podpis? – zapytał, wchodząc po schodach na najwyższe, drugie piętro budynku.
– I tak, i nie. Trudno powiedzieć. Pochlebia mi, że uważa mnie za zbyt cenną, by pozwolić odejść, ale jej tłumaczenia, że może nie wierzyć w nadnaturalne historie, ale musi wierzyć w statystyki, brzmią trochę… sama nie wiem, obraźliwie? – Zatrzymałam się na półpiętrze, usiłując schwytać myśl, która od rozmowy z byłą szefową tłukła mi się po głowie. Witkacy przystanął i słuchał w skupieniu. – Przez osiem lat pracowałam solidnie jak każdy. Z mocy wiedźmy korzystałam sporadycznie i nie ma mowy, bym zastępowała nią porządną policyjną robotę: tropienie, dedukcję czy znajomość psychologii. Ale po historii z Żamłodą i Żukrowskim nagle oficjalnie jestem medium i niby jasnowidzeniem rozwiązuję sprawy. To był jednostkowy przypadek, rezultat niezrównoważonej mocy po ataku maga. Zastanawia mnie więc, czy Anita potrzebuje medium, czy dobrej policjantki, która przez lata rozwiązała cholernie wiele spraw i miała najlepsze statystyki w komisariacie. Nie jestem medium. Jeśli spodziewa się, że wyciągnę jej królika z kapelusza, czeka ją zawód. I czuję żal, bo zapomniała o tych wszystkich latach sprzed Żukrowskiego, kiedy byłam dobra, „bo tak”, a nie, bo miałam wizję.
Witkacy pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Mogę sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby Anita wiedziała, że mogę komunikować się z duchami. Pewnie oczekiwałaby, że będę przesłuchiwał duchy ofiar i wyduszał z nich zeznania na temat sprawcy, by szybciej zamykać sprawy.
– Lepiej, by się nie dowiedziała. – Zaśmiałam się na samą myśl o tym, jak spodobałaby się jej taka metoda śledcza. – Wiesz, Witkacy, to właśnie jeden z powodów, dla których nie chcę wracać do policji. I powiem ci, jest w tym jakiś paradoks. W Thornie powierzono mi robotę Namiestniczki, bo mam doświadczenie w policji. Tam nikt po mnie nie oczekuje jasnowidzenia, bo mają od tego profesjonalistów. Znają charakter mojego daru i wiedzą, że nie ma co się spodziewać fajerwerków. Tak jest uczciwie. Tropię, śledzę, pacyfikuję, jeśli trzeba. Pilnuję, by magiczni przestrzegali prawa. Robię to, w czym jestem dobra, a oni doceniają moje wysiłki. Na teraz nie widzę dla siebie lepszej opcji.
– Lubisz tę robotę… Nie dziwię ci się. Mnie też, odkąd skończyłem wstępne szkolenie i poznałem magiczną społeczność, kusi mieszkanie w Thornie. Rozumiem, czemu chcesz tam być. Przez wszystkie lata czułem się jak dziwadło pasujące do świata niczym pięść do nosa i nagle odkrywam, że istnieje miejsce, gdzie jestem całkiem normalny, są tam tacy jak ja i nikt się nie dziwi temu, co się ze mną dzieje… To kusi, nawet bardzo. – Uśmiechnął się blado. – Z drugiej strony, przeraża mnie nieodwołalność takiej decyzji. Za dużo zmian zaszło ostatnio w moim życiu i są dni, że ledwie sobie z nimi radzę. Plus Katia… lepiej nie dodawać zbyt wielu zmiennych do naszego równania, bo już teraz jest cholernie zakręcone…
– Macie jakieś kłopoty? Sądziłam, że jesteście na autostradzie miłości?
– Taaa, coś wypłynęło i kto wie, czy nie będzie końcem tego całego związku. Może nie jestem stworzony do życia w stadzie? Jesteś wystarczająco wilkiem, by to ocenić. – Silił się na dowcip, ale oczy pozostały smutne, a mięsień na policzku drgał w napięciu.
– Opowiesz mi o tym?
– Nie. Głupio mi stawiać cię między mną a twoją przyjaciółką. Skoro ona nic ci nie mówiła, ja też nie powiem. Rozwiążemy to jakoś, a jeśli się nie da, dla twojego dobra spróbujemy rozstać się w zgodzie.
Wzruszył ramionami w absolutnie nieprzekonującej demonstracji nonszalancji. Nie było mu tak lekko, jak próbował udawać. Ale nie mogłam nic zrobić, dopóki sam nie powie, w czym rzecz. A Katia, jak widać, nie bez powodu od dwóch tygodni nie zaglądała do Szatańskiego i nie wpadała na babskie ploty. O nią się nie martwiłam. Jej życie uczuciowe przypominało brazylijską telenowelę. Ale Witkacy był kruchy. Znam go od ośmiu lat, na palcach jednej ręki mogłam policzyć kobiety, z którymi się w tym czasie spotykał, i raczej z żadną nie przekroczył magicznej bariery pierwszej rocznicy czy choćby czwartej randki. Czy wierzyłam, że związek między tą dwójką wypali? Spragniona happy endów część mnie ciągle trzymała za nich kciuki.
– Zamykamy kącik marudzenia i zabieramy się do roboty – rzucił i objął mnie ramieniem. Pokonaliśmy ostatnie półpiętro. Witkacy przekręcił klucz w zamku i weszliśmy.
Takie sytuacje obciążone są pewną „niewygodą etyczną”, tak to nazwijmy. Wchodzę do czyjegoś mieszkania pod jego nieobecność, przeglądam osobiste rzeczy, odkrywam wszelkie tajemnice, nie szanuję prywatności, za nic mam zasady dobrego wychowania, kiedy zerkam do koszy na śmieci, szuflad nocnych stolików i szafeczek w łazienkach. Paskudnie. Tyle że właścicielka nie żyje i być może właśnie moje wścibstwo pozwoli ująć tego, który pozbawił ją życia. Jestem jej ostatnim ziemskim sojusznikiem. Zrobię wszystko, by ją pomścić. Po miesiącach, latach przeszukiwań cudzych mieszkań, torebek, samochodów nabiera się pewnej odporności. Zdarzało się, że grzebałam w koszu na śmieci pełnym prezerwatyw i strzykawek na oczach kolesia, który zużył cały ten sprzęt, i nie drgnęła mi powieka, mimo jego obleśnych uśmieszków.
Ale mieszkania zmarłych zawsze nastrajają mnie melancholijnie. Może chodzi o to, że ich właściciele prawie nigdy nie spodziewali się śmierci – zwykle trafiały do mnie sprawy dotyczące gwałtownych zgonów z przyczyn jawnie nienaturalnych. I nie mogę obojętnie spoglądać na świadectwa tego życia, które planowali mieć, ale im na to nie pozwolono. Pełne lodówki, ulubione lody w zamrażalniku, kalendarze wypełnione wpisami na miesiąc do przodu, bilety na spektakl, który odbył się już po śmierci, piżama porzucona na niezasłanym łóżku, ślad porannego pośpiechu.
Zostawiamy po sobie tyle rzeczy: szafy, szuflady, kufry pełne przedmiotów. Bibeloty, zdjęcia, pamiątki, które znaczyły coś wyłącznie dla nas, dla innych są bezwartościowymi śmieciami. Mieszkania kipią nimi, a ktoś będzie musiał spakować je w kartony i wywieźć na wysypisko, sprzedać, a jeśli został po nas ktoś bliski, może część tego spadku zabierze ze sobą. Nie wiedziałam, kto przejmie po Beacie Kamieńskiej jej, na oko, czterdzieści metrów kwadratowych. Kto będzie mierzył się z decyzjami, co zostawić, a co wyrzucić?
Ciało znaleziono wczoraj. Zapasowe klucze dostaliśmy od rodziny, którą ktoś pojechał poinformować o śmierci dziewczyny (mam nadzieję, że nie Nowakowski, który słynął z braku delikatności w rozmowach z krewnymi ofiar). Może z polecenia Anity, może z wrodzonej opieszałości, detektywi Malinowski i Nowakowski nie odwiedzili jeszcze mieszkania ofiary. Chwała i cześć, bo dzięki temu było ono w stanie, w jakim zostawiła je właścicielka. To duże ułatwienie. Nowakowski miał w zwyczaju poruszać się po miejscu zbrodni jak słoń w składzie porcelany, nie zostawiłby niczego na swoim miejscu. Nie jestem uprzedzona. No dobra, może jestem, ale zapracował sobie na to. Na własne oczy widziałam, jak otworzył barek w mieszkaniu, które było miejscem zbrodni, i zaczął konsumować zgromadzone w nim alkohole. Czego nie wypił, wepchnął do kieszeni, a nawet starym koniakiem uzupełnił zapas w piersiówce, z którą się nie rozstawał. Wyżerał jedzenie z lodówek. Obmacywał damską bieliznę w szufladach komody, rzucając sprośne żarty. Poklepywał po tyłku każdą dziewczynę w zasięgu ręki. Jeszcze jeden powód, by zostać przy posadzie Namiestniczki i nie wracać do policji – Nowakowski był niezatapialny. Teść czy szwagier w komendzie głównej. Skargi lądowały w koszu, a do skarżących przyklejała się łatka niekoleżeńskich. Uff, wracając do tematu, skoro już ulałam sobie żółci w temacie najbardziej irytującego policjanta w tym mieście, który szczęśliwym trafem nie znajdował się w okolicy…
Wedle naszych przypuszczeń ofiara opuściła swoje mieszkanie cztery tygodnie temu. Nie wychodziła na długo, jej laptop wciąż był ustawiony na tryb czuwania, a w ekspresie zieleniła się hodowla pleśni pokrywająca coś, co kiedyś stanowiło połowę dzbanka kawy. Słodkiej i z mlekiem, sądząc po tym, jak bujnie wyrosły grzyby. Dziewczyna przed wyjściem posłała łóżko, ale na kapę rzuciła mokry ręcznik, który wysychając, zachował zmięty kształt. Zastanawiała się, które buty założyć: na korytarzu przed lustrem, na dywaniku leżały trzy pary, kilkanaście innych schludnie zasiedlało opisane pudełka z przezroczystymi okienkami, przez które widoczna była zawartość. Cztery puste pudełka. Jedna para już nie wróci do kolekcji; ofiara miała ją na sobie, wychodząc z domu, ale znaleziono ją nagą i bosą.
Przymknęłam suwane drzwi do szafy na korytarzu i przeszłam do pokoju. Mieszkanie było wyraźnie kobiece, nie widziałam śladów świadczących, że pomieszkiwał tu facet. Różowa jak landrynka pościel i flanelowa piżama w misie też raczej sugerowały, że dziewczyna była singielką. Niewielu mężczyzn nie miałoby kłopotu ze swoją męskością w takim otoczeniu. Nie widziałam żadnego drobiazgu należącego do kogoś płci przeciwnej: kapci, koszuli rzuconej na krzesło. W szufladce nocnego stolika nie było prezerwatyw, za to pysznił się w niej uroczy gadżet na baterie w kolorze, jakżeby inaczej, najsłodszego różu. Samotna dziewczyna nie znaczy smutna dziewczyna.
Wedle informacji Witkacego, Beata była tłumaczką z języków włoskiego i francuskiego. Pracowała głównie w domu. W kącie salonu urządziła sobie biuro: na stoliku piętrzyły się segregatory i papiery, słownik francusko-francuski otwarty był na literze q, jeden z kolorowych zakreślaczy całkiem wysechł, bo zapomniała go zakręcić. Była niedbała czy wyszła w takim pośpiechu?
– Witkacy! Możemy sprawdzić jej telefon? Może ktoś zadzwonił i wyciągnął ją z domu? – krzyknęłam, wiedząc, że mój partner jak zawsze zaczął od kuchni i łazienki.
Całkiem nieświadomie weszliśmy w nasz stały schemat, który sprawdzał się przez lata.
– Dam znać chłopakom z technicznego! – zawołał zza łazienkowych drzwi.
Podeszłam do regału z książkami i uważnie przejrzałam jego zawartość.
– Znalazłaś coś podejrzanego? – zapytał Witkacy. Drgnęłam zaskoczona jego obecnością za moimi plecami.
– Nie, żadnych książek o okultyzmie, magii, rytuałach czy demonologii – powiedziałam.
– Myślałaś, że grzebała się w tym i coś poszło nie tak?
– Nie sądzę, ale trzeba było to sprawdzić. Wiesz jak jest, co parę lat wpadają nam w ręce dzieciaki, którym się wydaje, że mogą jednym zaklęciem okiełznać demona czy przywołać Lucyfera. Zwykle kończy się na skróceniu o głowę kota czy kurczaka i wypiciu zbyt wielu piw. Jeśli mają wyjątkowe szczęście, uda im się zaliczyć jakiś seks w imię rytuału, ale nic groźnego się nie dzieje. Tu coś poszło zdecydowanie źle, a skoro znaki były aktywne, mówimy o magii, a nie o zabawie w okultyzm. – Nie musiałam dodawać, że to magia wysokiej próby, niedostępna dla początkujących adeptów i prawie nigdy niedostępna dla w pełni ludzi.
Sporą ulgą było to, że nie musiałam już ukrywać takich rzeczy przed Witkacym. Liznął sporo wiedzy na wstępnym szkoleniu. I miał to we krwi, jak ja.
Kontynuowałam przeszukanie, choć fakt, że nie widziałam tu śladów przemocy, za to wyraźne poszlaki świadczące o tym, że ofiara wyszła stąd sama, kazał mi podejrzewać, że niewiele znajdziemy. Podstawowe pytanie, na które chciałabym znać odpowiedź, brzmiało: co zadecydowało, że właśnie ona, a nie jedna z tysięcy mieszkających w Toruniu dziewcząt, stała się ofiarą? Przypadek czy coś konkretnego? Stanowiła dla mordercy odpowiedni obiekt, wybrał ją z jakichś względów czy pojawiła się w nieodpowiednim miejscu w złym czasie? Nic w mieszkaniu nie sugerowało, że mogła się zaangażować w jakąś mroczną historię. Na ile dało się to stwierdzić, była atrakcyjną i w pełni ludzką kobietą. Co zwabiło mordercę? Uroda? Czy coś innego? Żyła tu miła dziewczyna, uporządkowana, wykształcona, mająca plany i marzenia. Nie zostało z niej nic. Zupełnie nic. Zesztywniałam, gdy dotarło do mnie, że w tym przypadku to coś więcej niż truizm, który powtarzamy po czyjejś śmierci.
Jej ciało było pustą skorupą – jedyne, co przejawiało aktywność, to lśniące symbole. Beata Kamieńska po prostu zniknęła, nawet strzępki jej emocji czy duszy nie zostały przy fizycznej powłoce. Przecież nie żyła dopiero od kilkunastu godzin, porzucone zwłoki szybko znaleziono i trafiły do Bogny w pięć godzin od śmierci. Dlaczego nic nie wyczułam? Nawet emocji, jakie towarzyszyły jej ostatnim chwilom? Tak krótko po zgonie powinnam coś odebrać. Nie ducha, bo to potrafiłby zrobić Witkacy, ale jakieś ślady jej energii… Zrozumiałam, że powinnam na to zwrócić uwagę od razu i zaklęłam cicho, nie wiedząc, co może oznaczać ten brak. Ale przecież był ze mną ekspert od życia pozagrobowego.
– Witkacy, czy przebywając w pobliżu jej ciała, czułeś jakieś ślady jej osoby? Jakąś emanację czy ducha?
Spojrzał zaskoczony znad papierów na biurku. W dłoniach trzymał niewielki notes w błękitnej okładce. Wyglądał na pamiętnik bądź dziennik. Witkacy przekartkowywał go, ale po moim pytaniu zamknął i wsunął do kieszeni swojego prochowca. Zganiłam się w duchu, że sama nie znalazłam tego pamiętnika. Nawet jeśli nasza ofiara nie miała trzynastu lat, to taki dokument mógł wiele nam powiedzieć o jej zwyczajach czy znajomych. Może zetknęła się z czymś dziwnym i to zapisała? Będziemy musieli później przeczytać uważnie jej zapiski.
Witkacy przez chwilę zastanawiał się nad moim pytaniem, aż przyznał:
– Nie, zupełnie nic.
– To chyba nie jest normalne, prawda? Pół biedy, że ja nic nie wyczułam, nie jestem aż tak wrażliwym instrumentem, ale ty? Byłeś przy jej ciele, na ile, sześć godzin po śmierci?
– Nawet wcześniej, podwoziłem Bognę na miejsce porzucenia ciała…
– Z tego, co czytałam, przez dobę od śmierci wyczucie emanacji nie powinno nastręczać kłopotów. Witkacy, zdarzało się, jak z Kozankową, że po tygodniu wciąż można było odebrać jej irytację… Co to może znaczyć? – Czułam, że to naprawdę ważne.
– Nie wiem… Jakby coś ją zabiło do szczętu, wiesz, z duszą i emocjami…
– Tych emocji powinno być w cholerę, była poraniona, pocięta, musiała bardzo cierpieć. I te znaki… Miałam w życiu kilka symboli magicznych na ciele, one nie pojawiają się bez bólu czy choćby pieczenia. A ona miała nimi pokryte praktycznie całe ciało i nie były to runy ochronne, tylko czarne zaklęcia.
Witkacy przytaknął i sięgnął do wiedzy szamańskiej.
– Może my źle na to patrzymy, Dora. Nie ma śladu emanacji przy ciele ani tu, ale to nie znaczy, że nie ma go gdzie indziej.
– W miejscu porzucenia ciała?
– Może. Albo tam, gdzie ją zabili. Jeśli to było naprawdę złe doświadczenie, duch mógł opuścić ciało szybciej, może nawet nim ustała praca serca. Wiesz, taka forma samoobrony. Jeśli tak, mogła być już przywiązana do tamtego miejsca w chwili, gdy zabrano jej ciało.
– Coś jak nawiedzenie?
– Podobny mechanizm. Jeśli nikt jej nie pomoże, nie zazna spokoju. Może nawet nie być świadoma tego, że nie żyje. Albo też została zniszczona całkiem. W każdej kulturze jest jakaś forma pożeraczy dusz, to by pasowało do czarnej magii.
Skinęłam głową. To była część powołania Witkaca; jako szaman nie tylko mógł nawiązać kontakt z duchowym wymiarem, lecz także był czymś w rodzaju wyrobnika dla duchów. Zamęczały go, by wypełniał ich różne polecenia w zamian za ich współpracę, kiedy potrzebował informacji czy pomocy.
– Czyli co? Jedziemy na miejsce podrzucenia ciała?
– Póki nie wiemy, gdzie zginęła, to chyba najlepszy plan – stwierdził Witkacy.
*
Wychodziliśmy z klatki, kiedy drzwi do mieszkania na parterze uchyliły się niezbyt dyskretnie. Niewysoka na oko siedemdziesięciolatka z ciasno skręconą trwałą w kolorze wina spoglądała na nas z agresywną podejrzliwością, typową dla bardzo małych psów. Było w niej coś z pinczerka.
– Kim jesteście? – wypaliła bez skrupułów czy wstydu. Była skłonna bezkompromisowymi metodami pozyskać ceniony towar, czyli świeże plotki.
– Policja – powiedział spokojnie Witkacy.
– Do tej lafiryndy z drugiego? – parsknęła. – To się niepotrzebnie fatygowaliście, od miesiąca jej nie ma, pewnie z jakimś gachem baluje. Ale jaka przyzwoita dziewczyna w domu siedzi i do pracy nie chodzi? Czym by rachunki płaciła, jeśli nie dupą? I te jej szpilki! Przyzwoite kobiety nie noszą butów na takich obcasach.
Nie zdzierżyłam. Przypomniała mi się piżamka w misie i różowa, dziewczęca pościel. Nie mogłam pozwolić, by to babsko szkalowało ją po śmierci. Nie po tym, jak zbrukali ją zabójcy. Oni pozbawili ją życia, życzliwa sąsiadeczka pozbawia czci.
– Szanowna pani, raczy pani pilnować języka, bo mówi pani o zmarłej, która zasługuje na szacunek. I tak się składa, że była tłumaczką z kilku języków i nie musiała szukać pracy, bo to praca jej szukała. I zarabiała głową, nie dupą. I tylko zastanawia mnie, skąd ma pani tak dokładne informacje o zarabianiu dupą, może powinnam się zainteresować pani przeszłością? Wypytać kilka osób w okolicy, czy nie mają wątpliwości co do pani obyczajności? Ksiądz proboszcz w parafii na Rybakach powinien coś na ten temat wiedzieć, jak pani sądzi? A szpilki może nosić każdy, kto tylko chce i potrafi w nich utrzymać równowagę. Gwarantuje nam to konstytucja tego pięknego kraju – warknęłam.
Witkacy miał czerwone policzki i z trudem powstrzymywał chichot. Kobieta na zmianę bladła i czerwieniała. W końcu bez słowa trzasnęła drzwiami.
– To co, nie wypytasz jej o tryb życia naszej ofiary? – zapytał z niewinną minką mój towarzysz.
– Wiemy więcej od niej – mruknęłam zła, że dałam się ponieść. – Wiesz, tym babom nie dogodzisz. Wychodzisz, źle, pewnie się puszczasz. Nie wychodzisz, też źle, jak nic się puszczasz. Miałam kiedyś sąsiadkę, która rozpowiadała, że takie jak ja, znaczy rudowłose, to tylko w burdelach pracują. Gdy wnerwiona uświadomiłam jej, że pracuję w policji, nie spasowała. Mówiła, że żadna przyzwoita dziewczyna nie poszłaby pracować z kryminalistami. Z takimi jak one nie wygrasz.
– Wolę nie wiedzieć, co moje sąsiadki mówią na mój temat. – Pokręcił głową.
– Och, z samotnymi facetami jest inaczej. Wszystkie żałują, że nie masz kobiety, która zajęłaby się tobą, bo przecież sam nie potrafisz. I każda z nich przeszukuje zakamarki pamięci, czy nie mają w rodzinie jakiejś potencjalnej starej panny, którą można by ci podetknąć. Oczywiście zauważyły Katię, ale nie one ci ją wynalazły, więc nie jest dla ciebie dobrą kobietą. Zresztą, jest śliczna i chodzi w szpilkach, więc niczego dobrego się po niej nie spodziewają.
Zaśmiał się, wsiadając do samochodu. Ja wciąż byłam zbyt wkurzona. Zawistne baby zawsze działały mi na system. Za dużo wolnego czasu i zbyt wiele żółci. Z tego połączenia mogą być tylko kłopoty. Zwłaszcza dla młodych i choćby odrobinę atrakcyjnych kobiet. Nie potrafię się uodpornić na bezinteresowną złośliwość. I wiem, że takie babsztyle stanowią zaledwie ułamek starszych pań w ogóle, ale ja mam wątpliwe szczęście spotykać właśnie je. Całe życie przyciągałam szajbę. Mag i geriatryczne harpie najlepszym dowodem.
*
Było chłodno i wilgotno. Wiatr od strony ślepej odnogi Wisły pachniał mułem i podmokłą trawą. Wciąż nie mogłam zrozumieć, dlaczego mordercy akurat to miejsce wybrali, by porzucić ciało. Niby w gęstych zaroślach, ale dwa metry od ścieżki, którą ludzie codziennie biegali i gdzie wyprowadzali psy. Jeden z psiaków znalazł ciało. Bogna stwierdziła, że kobieta nie żyła zaledwie od pięciu godzin. Wygląda na to, że ten, kto porzucił ciało, spartaczył robotę, decydując się zrobić to właśnie tutaj. W Porcie Drzewnym kręciło się sporo ludzi, nawet w kwietniu. Kilka kilometrów dalej, w lesie, ciało mogłoby nie zostać odnalezione przez miesiące i lata. Czy sprawca chciał, by je znaleziono? Ale po co? Jeśli to miała być manifestacja, nie wykorzystał okazji, jaka się nadarzyła. Nie upozował ciała, nie zostawił wiadomości dla policji, nie pochwalił się, jaki jest sprytny.
– Poprzednie ciała też podrzucono w tym miejscu? – zapytałam Witkacego, który znał już akta sprawy.
– Nie, ale też niezbyt rozumnie, jeśli ktoś chciał je naprawdę ukryć. Pierwszą dziewczynę znaleźli na Barbarce faceci trenujący do biegu Mikołajów. Leżała kilka metrów od ścieżki, nakryta gałęzią, ale śniegu spadło tyle, że widać było ślady kroków i wleczenia ciała, więc biegacze z ciekawości poszli tym tropem. Drugą porzucono na starym ruskim poligonie, znaleźli ją faceci z ekipy ASG. Według ustaleń Bogny nie leżała na otwartym terenie dłużej niż dobę. Ktokolwiek dobiera miejsca podrzucenia, kieruje się dziwną metodologią.
– Albo nie jest stąd i nie wie, że na Barbarce ludzie bywają nawet w grudniu, a na ruskim poligonie co tydzień ktoś strzela, albo właśnie o to mu chodzi. Chce, by ciała zostały odnalezione – stwierdziłam i ta myśl wydała mi się intrygująca. Otwierała jakieś pole do dywagacji, a jak na razie mieliśmy tak mało punktów zaczepienia, że każdy nowy witałam z radością.
– Ale po co? Jeśli chce się pochwalić swoim dziełem i chce, by były znalezione, to po co w ogóle je ukrywa: w gałęziach, pod śniegiem, jakąś folią… Nie wykorzystuje okazji, by zszokować tych, którzy je znajdą, nie wysyła nam komunikatów, nie inscenizuje miejsca podrzucenia ciał. Jeśli chce je ukryć, czemu dobiera takie miejsce, w których ryzyko ich odnalezienia jest duże? – Witkacy zadawał te same pytania, które i mnie nie dawały spokoju.
– Masz rację, to się jakoś gryzie. Ktoś, kto zadał im tyle ran i cierpień, miałby nagle okazywać wstyd i żal, osłaniając ciało? Bardziej pasowałoby, gdyby zostawiał je nagie na widoku, upozowane… Chyba że mówimy o dwóch osobach. Jedna zabija i okalecza, druga ma ukryć zwłoki. Nie jest tak bezwzględna, więc okrywa ciało i zostawia je tak, by zostało odnalezione. To zwykle świadczy o skrusze czy poczuciu winy wobec ofiary. Może robi to podświadomie, ale wybiera takie miejsca, które są odwiedzane na tyle często, by ciała nie leżały w krzakach do wiosny. Jedyne wyjaśnienie niekonsekwencji, jakie przychodzi mi do głowy.
Witkacy myślał chwilę nad moją hipotezą.
– To ma sens, choć brak jak dotąd cienia dowodu, że mamy do czynienia z więcej niż jednym sprawcą. W ogóle nic nie wiemy o sprawcy i chyba wciąż mamy za mało, byś mogła popracować nad roboczym profilem, prawda?
Przytaknęłam. Przemawiała tu tylko moja intuicja. Ale szłam o zakład, że słuszna.
Coś zamigotało w trawie jakieś trzy metry od miejsca podrzucenia ciała. Schyliłam się i pogrzebałam w suchych źdźbłach. Zaczepiłam na wskazującym palcu czarny pleciony rzemyk, podnosząc to, co kiwało się na jego końcu. Niewielki amulet z oksydowanego srebra. Z jednej strony niemal całkiem czarny, ale gdy przyjrzałam się bliżej, spod warstwy nalotu przebijały drobne znaczki i ryty. Druga strona, pewnie na skutek noszenia amuletu bezpośrednio przy skórze, była jaśniejsza, osad oksydacyjny się wytarł, odsłaniając gładką powierzchnię srebra. Przyjrzałam się z bliska rytom i włoski stanęły mi dęba. Sigila. Pieczęć do przywołania lub ochrony. Zaklęłam, czując, że moja obrączka z obsydianu się ogrzewa. Ten przedmiot bez wątpienia miał związek z ciałem. I z demonem.
– Witkacy, możesz mi dać torebkę dowodową? Zwykle miałam ich pełne kieszenie, ale teraz…
– Jasne. – Strzepnął małą torebeczkę strunową i podał mi ją. – Co to?
– Zła wiadomość. Aktywny amulet, bez wątpienia demoniczny. A to otwiera zupełnie nowe pole do interpretacji…
– Czemu?
– Bo demony takich nie noszą. Ale ich ludzcy afilianci i owszem. Jest aktywny, to nie jeden z gadżetów dzieciarni bawiącej się w demonologię, ale faktyczny demoniczny artefakt.
– Dasz radę dowiedzieć się o nim czegoś więcej?
Zamyśliłam się. Najwłaściwsze byłoby wezwanie Baala i poznanie opinii prawdziwego eksperta. Ale z wielu powodów nie chciałam tego robić. Pomijając zazdrość Mirona – który od czasu, gdy Baal, korzystając z nieobecności diabła, ogłosił, że jestem jego wybranką, miał poważne zastrzeżenia do moich kontaktów z Karmazynowym Księciem – była jeszcze moja własna niepewność, jak po tym wszystkim tegoż traktować. Udać, że nic nie wiem, nic się nie stało, żądać, by odwołał wszystko (nie mógł, pytałam Luca), czy przejść nad tym do porządku dziennego?
Wybrałam bardzo dojrzałą metodę radzenia sobie z problemami. Unikałam Baala.
Chyba się domyślił, bo nie utrudniał. Żadnych niezapowiedzianych wizyt w sypialni, prezentów, słodkich słówek. Poza tym był teraz cholernie zajętym księciem demonów. Po wigilijnej rebelii w piekle wciąż jeszcze tropił zdrajców i dyscyplinował swój krąg piekielny. Od Luca wiedziałam o jego podejrzeniach, że pod powierzchnią zamachu skrywa się coś wielkiego i za planem jego dekapitacji i przejęcia tronu stoi ktoś poważniejszy niż Izyda i Hel. Ale wciąż nie wiedział, kto, a jak długo go nie złapie i nie powyrywa nóg z dupy, nie będzie spokojny. W takich okolicznościach trzy martwe ludzkie kobiety to tylko detal. Nie mogłam mu zaprzątać głowy, nie teraz.
Na szczęście miałam jeszcze innych informatorów, którzy mogli coś wiedzieć o demonach… Leon, mój przybrany czarci ojciec, i Lucyfer, dziadek Mirona, władca piekieł… może As? Był demonem, a przy okazji moim sparingpartnerem w Otchłani. I tak się szczęśliwie składało, że znałam jego pełne imię i mogłam go skłonić do pełnej współpracy, gdyby się opierał… Nie widziałam go już od tygodnia, w klubie plotkowano, że został wezwany do piekła. Jakiś smrodek się wokół niego gromadził. Oby nie maczał paluszków w buncie, bo jego żywot byłby nie wart funta kłaków. Jak każdy demon kwestionował wszelkie formy władzy, irytował Baala gierkami, ale jeśli zdradził… Potrzebowałabym nowego sparing partnera.
– Witkacy, idę do Szatańskiego, pokażę Leonowi amulet, zdjęcia i rysunki, zobaczymy, co powie – zdecydowałam.
– Pokręcę się i popytam, przejrzę akta poprzednich ofiar, sprawdzę telefon ostatniej. Zajrzę do jej komputera, może miała planer? Może trafię na jakiś punkt zaczepienia i dowiemy się, z kim była umówiona tamtego dnia – stwierdził.
Całkiem odruchowo dzieliliśmy się zadaniami, planując swoją pracę osobno. Stary nawyk z czasów, kiedy ukrywałam przed nim wiele i szukałam pretekstów, by pracować w pojedynkę: odwiedzić Thorn czy uzyskać odpowiedzi na pytania, których nie mogłam zadać przy nim. Dziś nie istniało ryzyko, że usłyszy lub zobaczy zbyt wiele, ale ten tryb pracy wciąż pozostawał cholernie efektywny, znajdowaliśmy się w tym samym czasie w dwóch miejscach i sprawdzaliśmy dwa tropy. Poza tym był kompatybilny z naszymi niezależnymi osobowościami. Witkac uśmiechnął się do mnie półgębkiem, też zauważył tę prawidłowość.
– Jakbyś nigdy nie odeszła, co, Ti? Tylko teraz nie musisz mi łgać w żywe oczy.
Mrugnął i zapalił papierosa. Odpowiedziałam mu uśmiechem. Naprawdę brakowało mi tych godzin spędzanych z nim każdego dnia. Poczekałam, aż wypali w spokoju; gdy dotrze do komendy, może znów wpaść w łapki Anity i z relaksującej dawki nikotyny nici.
Podrzucił mnie w pobliże starego miasta. Pieszo przeszłam przez bramę do Thornu. Dom, słodki i pachnący magią dom.
Heksalogia o Dorze Wilk. Tom 5. Egzorcyzmy Dory Wilk
Copyright © by Aneta Jadowska 2020
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2020
Redakcja i korekta – Dorota Pacyńska, Magdalena Świerczek-Gryboś, Agnieszka Zygmunt
Projekt typograficzny i skład – Joanna Pelc
Okładka – Magdalena Babińska / Dedodesign.pl
Ilustracje wewnątrz książki – Magdalena Babińska / Dedodesign.pl
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Drogi Czytelniku,
niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.
Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.
Dziękujemy!
Ekipa Wydawnictwa SQN
Wydanie I tej edycji, Kraków 2020
ISBN EPUB: 978-83-8129-725-7ISBN MOBI: 978-83-8129-724-0
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Dagmara Kolasa
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka
Promocja: Piotr Stokłosa, Aldona Liszka, Szymon Gagatek, Tomasz Czernich
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga, Karolina Żak
E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Łukasz Szreniawa, Marta Tabiś
Administracja i finanse: Klaudia Sater, Monika Płuska, Honorata Nicpoń, Ewa Koza
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl