Phantom - H.D. Carlton - ebook
NOWOŚĆ

Phantom ebook

H. D. Carlton

4,7

362 osoby interesują się tą książką

Opis

Prequel bestsellerowej serii „Cat and Mouse Duet”!

 

Wciągająca opowieść o mrocznych pokusach i niebezpiecznych pragnieniach.

 

12 listopada 1944 roku.

Dusza każdego, kto dokonał żywota w tym domu, zostawała w nim już na zawsze. Sądziłam, że ja swoją oddałam mężowi, gdy ślubowałam mu miłość na zawsze.

Kłamałam.

Nic nie zdołałoby mnie przygotować na dzień, w którym po raz pierwszy dostrzegłam za oknem  ducha. Nie tylko mnie przerażał, ale  też intrygował. Było w nim coś fascynującego. 

Nie planowałam nawiązywać burzliwego romansu z własnym prześladowcą. Szczególnie że okazał się kimś jeszcze.

Przestępcą.

Gangsterem.

Mężczyzną, w którego ramionach znajdowałam schronienie przed prawdziwym potworem straszącym w Dworze Parsonsów.

Bo chociaż mój dom nawiedzało wiele dusz, to tak naprawdę bałam się tylko męża. 

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                        Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 364

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Phantom

Copyright © H.D. Carlton 2025

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Katarzyna Zapotoczna

Korekta: Aleksandra Krasińska, Agnieszka Zwolan, Aleksandra Płotka

Skład i łamanie: Michał Swędrowski

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

Projekt okładki: Faceout Studio; Spencer Fuller and Elisha Zepeda

ISBN 978-83-8418-270-3 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Fragment

Ostrzeżenie

Od autorki

PROLOG

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Scena bonusowa z Zade'em i Adeline

Słowniczek

Playlista

Podziękowania

O autorce

Przypisy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Ostrzeżenie

Ta książka należy do gatunku dark romancei porusza motywy, które mogą prowokować niektórych odbiorców, takie jak: stalking, zdrada (ale nie między dwójką głównych bohaterów), szczegółowe opisy przemocy oraz morderstw, wulgarny język, opisy dokonywanych w czasie teraźniejszym gwałtów oraz przemocy domowej (ale nie między dwójką głównych bohaterów), alkoholizm i współuzależnienie, wzmianki o bezpłodności i traumatycznym porodzie, a także dosadne sceny erotyczne.

Sceny seksu wychodzą poza konwencjonalne schematy. Wśród upodobań bohaterów znajdują się kinki typu: degradation (poniżanie), breath play (podduszanie), fear play (podniecenie wynikające z odczuwania strachu).

Proszę, nie lekceważcie tych ostrzeżeń.

Wasze zdrowie psychiczne jest najważniejsze.

Od autorki

Przede wszystkim miejcie na uwadze, że akcja tej powieści rozgrywa się w latach 40. XX wieku. Nie tylko więc używany wówczas język różnił się od współczesnego, ale także wartość dolara była zupełnie inna.

Starałam się zachować wierność wobec realiów historycznych, jednak dla dobra opowiadanej historii musiałam niekiedy pozwolić sobie na pewną swobodę twórczą.

Ponadto, jeśli czytacie tę książkę po zakończeniu dylogii Cat & Mouse Duet, to mieliście już okazję zapoznać się z pamiętnikami Gigi. Pamiętajcie jednak, że tak naprawdę Gigi prowadziła dziennik, w którym pisała każdego dnia – co oznacza, że istnieją setki wpisów zawierających szczegóły wydarzeń oraz informacje, o których możecie nie mieć pojęcia.

Miłej lektury!

26 maja 1944

Matka zawsze mi powtarzała, że jestem inna. Pluła we mnie tym słowem, jakby na jej języku przemieniało się w zgniły owoc.

Sądziłam, że to przez moje głębokie zamiłowanie do literatury gotyckiej. Oderwanie mnie od lektury Frankensteina Mary Shelley czy moich ulubionych opowiadań Edgara Allana Poego nie było w końcu dla niej łatwe.

Jako dziecko zwierzyłam się jej, że chciałabym zamieszkać w domu zbudowanym tak, aby wyglądał jak wnętrze umysłów tych autorów. Gotyckim. Mrocznym. Nawet nawiedzonym. Matka aż się wzdrygnęła i nazwała mnie wariatką. Określała mnie wieloma innymi podłymi słowami, nie zamierzam jednak dać jej tej satysfakcji i ich powtarzać.

Co pomyślałaby sobie teraz?

Chociaż zmarła, gdy miałam dwadzieścia trzy lata, nawet z zaświatów czułam, jak mnie osądza.

Wpuściłam do domu mężczyznę i go pocałowałam.

Mężczyznę, który nie jest moim mężem.

Mężczyznę, który przez długie tygodnie wystawał przed moim oknem i obserwował mnie z oddali.

Coś jest z nim nie tak.

Ze mną również.

PROLOG

– Jak masz na imię? – ponowiłam pytanie, pozbawiona tchu.

– Ronaldo.

– Chcesz zrobić mi krzywdę, Ronaldzie?

– Nigdy – odparł. – Chcę cię jedynie wielbić, Genevieve.

– Skąd znasz moje imię?

– Wiem o tobie wszystko. I wiem, że też mnie pokochasz.

ROZDZIAŁ 1

DUCH

18 marca 1944 roku

To już trzeci człowiek, którego życiu położę dzisiaj kres. Skończyła mi się cierpliwość. Nie miałem ochoty wysłuchiwać więcej tych ich bezużytecznych błagań.

Chociaż zazwyczaj to cyngle rodziny Salvatore zajmowali się tego typu zleceniami, akt zabijania oferował mi upust jak nic innego. Papierosy, whisky, kobiety… żadna z tych przyjemności nie mogła się temu równać.

Gdyby tylko tyle nie gadali! Zaburzali mi tym spokój, jaki odnajdowałem po zatrzymaniu pracy cudzego serca.

– Nie, nie, zaczekaj! Pozwól mi wyjaśnić! – błagał. Nosowy głos szczyla załamywał się z przerażenia. Niedawno minęła północ. Powietrze było dotkliwie chłodne. Staliśmy na moście. Aurora Bridge otaczała gęsta mgła.

Zdjęty skrajną desperacją, usiłował uderzyć mnie w lewy bok. Nie grzeszył rozumem, jeśli myślał, że nie zdążyłem przywyknąć do ludzi starających się wykorzystać moją niepełnosprawność przeciwko mnie. Z łatwością odepchnąłem jego pięść, po czym wycelowałem mu własną prosto w nos. Za to, że miał czelność w ogóle spróbować.

Z nozdrzy trysnęła mu krew. Jęczał z bólu i mamrotał pod nosem obelgi, podczas gdy ja zajmowałem się oplataniem mu kostek liną. Następnie unieruchomiłem je ciasnym węzłem. Chłopak miał przerośnięte włosy, które pot oraz smar przykleiły do czoła. Na granatowym kombinezonie roboczym znajdowały się oleiste plamy, a teraz i ślady po sączącej się z nosa krwi. Z zawodu był mechanikiem, jednakże jego zainteresowania od zawsze oscylowały wokół mafii. Jego matkę łączyły powiązania z familią z Nowego Jorku, lecz nie chciała, żeby syn wychowywał się w rodzinnym biznesie. Toteż został cugine1. Od paru miesięcy zabiegał o wtajemniczenie, chcąc stać się made manem. Przysięgał lojalność rodzinie Salvatore.

Niestety nie udało mu się dotrzymać złożonej obietnicy.

I z tego też powodu przywiązywałem mu właśnie pustaki do stóp. Jeśli ktokolwiek odnajdzie kiedyś jego ciało, zobaczy, że dostał kulkę prosto w usta, co będzie jasnym komunikatem o charakterze popełnionego przez niego występku.

– Jesteś zwykłym szczurem, Worm2. Przekazywałeś informacje Baldellim – przypomniałem mu beznamiętnym tonem. Angelo nadał mu taki pseudonim ze względu na wynędzniałe rysy twarzy oraz zgrzytliwy, działający na nerwy głos. Nie wiedziałem, jak w rzeczywistości ma na imię, ale z pewnością dowiem się tego z nekrologu w niedzielnym wydaniu „Seattle Times”. O ile, oczywiście, jego ciało zostanie odnalezione.

Sposób, w jaki pożegna się z życiem, będzie dla mediów naprawdę czytelną wiadomością. Każdy zrozumie, że za jego śmierć odpowiedzialna jest organizacja przestępcza, a spojrzenie opinii publicznej bezspornie od razu padnie na Salvatorów.

Seattle znajdowało się w rękach Angela już od dwóch dekad. Oficjalnie uznano go za capo di tutti capi. Zezwalał innym familiom na przeprowadzanie interesów w mieście, ale wyłącznie za jego wyraźną zgodą oraz, ma się rozumieć, pod warunkiem, że otrzyma procent z dochodów z każdej operacji.

Jednak pięć lat temu don Manny Baldelli wyraził niezgodę na taki stan rzeczy. Jak twierdził, jego pradziadek emigrował z Sycylii do Seattle jako pierwszy, a więc to on, jako prawnuk, był prawowitym panem tego miasta. Następnie dowiedziano się także, że Manny nie respektuje prawa do haraczu Angela i do tego potajemnie handluje bronią. Wtedy wybuchła wojna. Nieustannie lała się krew. Lokalne rodziny mafijne opowiadały się po jednej ze stron. Po dziś dzień Angelo nigdzie się nie wybierał bez obstawy ochrony.

Nastały niebezpieczne czasy. Nikt z nas nie mógł już dłużej przechadzać się ulicami bez ciągłego oglądania się za siebie.

– To fałszywe oskarżenia! – zarzekał się Worm. – Żaden ze mnie szczur, Ronnie! Przecież mnie znasz! Zmusili mnie, żebym wsiadł do tamtego auta, ale nic im nie wyśpiewałem! Błagam, musisz mi uwierzyć!

Jeden z członków naszej frakcji, Lloyd, zauważył go, jak dwie noce temu wsiadał do samochodu Baldellich. Tak się przypadkowo złożyło, że akurat wczoraj Worm pojawił się u nas w drogim garniturze i z nowiutkim roleksem na nadgarstku. Nie było mowy o jakimkolwiek zbiegu okoliczności. Dzieciak zadbał o to, aby fakt, że rywalizująca familia mu zapłaciła, stał się aż nazbyt oczywisty.

– Nie mów do mnie „Ronnie” – uciąłem.

Nie zasłużył na więcej słów. Nie widziałem też większego sensu w wykłócaniu się z nim, bądź co bądź i tak wydano już na niego wyrok. Jeśli nie ja go sprzątnę, zrobi to jeden z płatnych morderców Angela.

Worm ponownie otworzył jadaczkę, przygotowany do zaserwowania mi kolejnych dowodów na swoją niewinność, co wykorzystałem, by wepchnąć mu rewolwer w usta i pociągnąć za spust. Minęło nas jakieś auto. Zamiast zwolnić, kierowca jedynie dodał gazu.

Sprawnie zdjąłem mu zegarek i schowałem do kieszeni. Później zwrócę go Baldellim. Niech wiedzą, że ta konkretna inwestycja im się nie opłaciła.

Następnie przetoczyłem gościa przez balustradę mostu, po czym podniosłem pustaki z ziemi i przerzuciłem je na drugą stronę. Ciało poszybowało prosto do kanału. Plusk poniósł się echem przez nocne powietrze.

Wreszcie. W końcu trochę cholernej ciszy i spokoju.

Rozciągnąłem mięśnie szyi, niwelując napięcie, które zebrało mi się w barkach. Całe to błaganie było nie tylko bezużyteczne, ale i męczące.

Przeszedłem na drugą stronę mostu, gdzie zaparkowałem wcześniej samochód. Po drodze gwizdałem w rytm melodii do Just One More Chance Binga Crosby’ego.

***

– Tłumok się podchmielił i przegrał trzysta dolców, ale czy to go powstrzymało przed zagraniem jeszcze jednej partyjki? Jasna sprawa, że nie! I teraz wisi Tommy’emu pięćset.

Był późny poranek. Zmierzałem właśnie do Angela, żeby donieść mu o nocnym wykonaniu wyroku, jaki zapadł nad głową Worma, kiedy moją uwagę przykuły słowa Santina. Głos dobiegał z salonu w rezydencji Angela. Natychmiast zmieniłem kurs i ruszyłem w jego stronę, w międzyczasie chowając woreczek z zakrwawionym roleksem do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Dbałem o rzetelne informacje w sprawach dotyczących naszej familii. Tommy i Santino byli kuzynami Angela, więc jeśli ktoś wisiał forsę Tommy’emu, to tak naprawdę wisiał ją Angelowi.

Wyłoniłem się zza rogu i oparłem o futrynę drzwi, czym zwróciłem na siebie uwagę Santina. Siedział na sofie obok swojej matki, Kay. Kobieta aktualnie zaśmiewała się w najlepsze z naiwniaka, który popadł w dług wobec rodziny Salvatore. I to na niemałą sumkę.

– O kim mówicie? – zapytałem, zakładając ramiona na piersi.

Santino miał zaledwie siedemnaście lat i chociaż cechowało go zaangażowanie w rodzinne interesy, był też paskudną paplą. Akurat dzisiaj wyszło to wszystkim na dobre, ale pewnego dnia chłopak może przypłacić tę cechę własną głową.

O ile w ogóle wróci z wojny, bo został powołany do wojska i za parę miesięcy miał stąd wyjechać.

– Nazywa się John Parsons. On i jego koleżka detektyw, Frank Williams, od kilku miesięcy pokazują się w barze. Początkowo Parsons miał fundusze, ale od tego czasu idiota niestrudzenie próbuje odzyskać przegrane pieniądze i zadłuża się coraz bardziej. Zeszłej nocy Tommy rzucił im wyzwanie w pokera. John nie potrafił się oprzeć.

Uniosłem brew, zdziwiony, że kuzyn Angela bawi się w hazard akurat z Frankiem, który należał przecież do czołowych detektywów pracujących w wydziale zabójstw w Seattle. Na ogół to właśnie on zajmował się sprawami, które stanowiły bezpośredni skutek wojny toczącej się między lokalnymi familiami.

Był też pod butem Angela i bardzo dobrze się z nami znał. O tym jednak John nie miał bladego pojęcia.

– Tommy zakłada się z glinami?

– Nikt nie twierdzi, że to geniusz, Ronnie.

Santino wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Miałem ochotę go zganić za zwracanie się do mnie w ten sposób, lecz pozyskanie informacji na temat tego całego Parsonsa wydawało mi się ważniejsze od sporów z młokosem o moje cholerne imię. Każdy męski członek rodziny Salvatore już dostał ode mnie w łeb za posługiwanie się tym zdrobnieniem, jednakże widać za mocno, bo cierpieli na zbiorową utratę pamięci krótkotrwałej.

Nie znosiłem tego imienia. Przypominało mi o ojcu, z którym je dzieliłem. A myślenie o nim nadal sprawiało mi ból.

Niestety ojciec Angela zwracał się tak do mnie od dzieciństwa, co następnie kontynuował i sam Angelo. Reszta rodziny podążała jego wzorem, nie zważając na moje odczucia.

– John Parsons – powtórzyłem. – Co to za człowiek?

Santino wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że Tommy nie dostał od niego ani centa. Obiecywał, że później wszystko spłaci, ale chyba wszyscy wiemy, jak to się kończy.

– Wiesz o nim coś jeszcze? – dopytywałem.

– Jedynie tyle, że jest właścicielem Dworu Parsonsów, postawionego przy Sound. Ciągle o tym nawijał, gdy opróżniał butelkę whisky – odparł, wyraźnie podirytowany. – Koleżka zwyczajnie nie potrafił się przymknąć.

Odepchnąłem się od futryny i ruszyłem z powrotem do drzwi wejściowych posesji Angela. Później zdam mu raport.

– Ej, Ronnie! – zawołał za mną Santino. – Jak będziesz chciał go sprzątnąć, to pozwól mi się ze sobą zabrać, co?

– Santino – zbeształa go Kay.

Nie zawracałem sobie głowy odpowiedzią. Gdybym chciał, żeby ktoś z załogi Angela się kimś zajął, z pewnością nie zaangażowałbym do tego dzieciaka.

I tak już niedługo miał zdobyć ogromne pokłady doświadczenia w naciskaniu spustu. Lepiej, żeby kierował wtedy spluwę do nazistów, a nie ludzi pokroju Johna Parsonsa.

Santino miał na głowie poważniejsze rzeczy niż nasza organizacja.

Czekała go prawdziwa wojna.

***

Nie widziałem jeszcze czegoś takiego jak Dwór Parsonsów. Gdyby leżał w centrum Seattle, niesamowicie by się wyróżniał na tle panoramy miasta.

Przez czarną elewację i gargulce na dachu budynek wyglądał niczym zamczysko rodem z filmu o Draculi. W naszym mieście nie widywało się takich domów. Ten był wyjątkiem. A jednak właśnie stałem przed dworem.

Wsunąłem dłonie do kieszeni prochowca i udałem się na spacer po ogrodzie. Przy tarasie, pomalowanym na czarno, kwitł cały wachlarz różnokolorowych kwiatów, co sprawiało, że budynek przypominał ponurą, burzową chmurę w samym centrum jasnej tęczy.

Interesujący dom – delikatnie mówiąc. Czułem, jak narasta we mnie ciekawość. Kim był John Parsons i dlaczego, do diabła, mieszkał w takim miejscu?

Już po chwili, dzięki ruchowi za wielkim oknem wykuszowym, dostałem odpowiedź na zadane sobie w duchu pytanie. Wysoka, krągła kobieta zasiadła w fotelu ustawionym bezpośrednio przed szybą. Jej widok natychmiast mnie zafascynował. Pełne usta miała pomalowane na czerwono, a czarne pukle idealnie podkręcone. Włożyła strój w odcieniu kanarkowej żółci. Rękawy sukienki spływały swobodnie po ramionach, a materiał wokół talii ściśle przylegał do jej linii.

Serce zamarło mi w piersi, jakby sam Bóg zatrzymał bieg czasu. Obserwowałem, jak spogląda na coś leżącego na kolanach. Jej usta ułożyły się w nieznaczny uśmiech. Wnosząc po kącie nachylenia głowy oraz ruchach ręki, wyglądało na to, że coś pisze.

Z miejsca mnie urzekła. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że to właśnie ta istota stoi za wystrojem Dworu Parsonsów.

Niczym zahipnotyzowany, skierowałem kroki w jej stronę. Umysł znajdował się jakby w stanie transu, z którego nie potrafiłem się wyrwać.

To nie tak, że zwyczajnie mnie zafascynowała.

Nie. Mnie zdjęła żywa potrzeba posiadania.

Musiałem ją zdobyć.

Zupełnie jakby usłyszała tę wewnętrzną deklarację, uniosła głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Odniosłem wrażenie, jakby uderzył we mnie grom z jasnego nieba. Rozchyliła wargi. Pod wpływem szoku jej oczy otworzyły się szerzej. Choć wydawało się, że strach powoli dochodzi w niej do głosu, obecność kobiety nie stała się mniej dokuczliwa.

Przyszedłem tu, by zdobyć informacje na temat Johna Parsonsa, a jedyne, czego się dowiedziałem, to że wraca do domu do najpiękniejszej kobiety na świecie.

W ogóle na to nie zasługiwał, do cholery.

Nieznajoma przyłożyła dłoń do miejsca, w którym skrywało się jej serce. Między palcami trzymała ciężkie złote pióro.

Co takiego pisała? Czy o mnie też napisze?

Pragnąłem, by jej słowa mnie pochłonęły. Nieistotne, w jakiej formie – nieważne, czy wydobywałyby się spomiędzy pomalowanych na czerwono ust, czy wypływały spod delikatnych palców. Chciałem poznać każde jej oblicze. Miałem ochotę dowiedzieć się o niej wszystkiego. Zaznajomić z każdym skrawkiem jej istnienia − umysłu, ciała, duszy.

Moja dłoń bezwiednie, niczym w lustrzanym odbiciu, naśladowała ruch jej dłoni, powoli dryfując tam, gdzie znajdowało się moje serce, teraz wręcz boleśnie ściśnięte. Odwrócenie od niej wzroku wiele mnie kosztowało. Podobnie jak zrobienie kroku do tyłu, powolne odwrócenie się plecami i przemierzenie sporego żwirowego podjazdu. Powrót do zaparkowanego przy drodze samochodu zajął mi kilka długich minut, z których nie pamiętałem nawet jednej sekundy.

Wspomnienie tej kobiety mnie dręczyło, nie dawało spokoju. Przeniknęła do mojego umysłu i zajęła go niczym zaraza, odbierając mi wszelką autonomię. Straciłem wolną wolę − odtąd znajdowała się w jej rękach. Bez niej byłem niczym.

Zająłem miejsce kierowcy w swoim cadillacu i przez długą chwilę po prostu tam siedziałem, w ciszy, ubolewając wewnętrznie nad życiem żony Johna Parsonsa, opłakując jej los.

Już nigdy nie będzie taka sama, jak i ja taki nie będę.

Mąż przypadkowo wciągnął ją do świata, który nie był dla niej. Ale to ja już nie pozwolę tej kobiecie odejść.

ROZDZIAŁ 2

KRUCZOWŁOSA

19 marca 1944 roku

W tym domu zmarło pięcioro ludzi.

Czasami się zastanawiam, czy i mnie spotka tutaj tragiczny koniec.

Z pewnością to mój mąż okaże się winowajcą. Biorąc pod uwagę ilość stresu, na jaką mnie narażał, prędzej czy później sytuacja wpłynie na moje serce i pozbawi mnie sił.

Nie mieliśmy żadnych pieniędzy. Żadnej rodziny. Żadnych przyjaciół, na których moglibyśmy się oprzeć.

Nie mieliśmy nic i byliśmy w tej nicości sami.

Krople łez padały na kartkę z wiadomością od inkasentów, która stanowiła namacalny dowód na to, jak niewiele nam zostało.

Zgodnie z datą umieszczoną na liście dostarczono go dwa dni temu, a mojemu małżonkowi nawet przez myśl nie przeszło, żeby mi o czymkolwiek wspomnieć. Znalazłam ten list przez czysty przypadek − wystawał ze stosu leżącej na blacie otwartej korespondencji, wśród której były również wyciągi bankowe informujące o tym, że wszystkie konta męża są obecnie na minusie. Nie było nic nadzwyczajnego w widoku takiej liczby dokumentów, niemniej jakiś głosik z tyłu głowy podszepnął, żebym je przejrzała.

Mój Boże, część mnie żałowała, że to zrobiłam.

Mogliśmy stracić dom. Nie mieliśmy wystarczająco dużo pieniędzy, żeby opłacić hipotekę, nie wspominając już nawet o bieżących rachunkach.

Wydał prawie wszystko. Wszystko.

Jak nam się uda utrzymywać Seraphinę? Skąd weźmiemy fundusze na to, by miała co jeść, w czym chodzić i gdzie spać? Przez parę dni w tygodniu pracowała po szkole w delikatesach, aby nauczyć się w ten sposób odpowiedzialności, opłacić znaczki skarbowe, za pomocą których każdy obywatel regulował podatek wojenny, a także – gwoli ścisłości – po to, by móc w dalszym ciągu pielęgnować swoje uzależnienie od lodów. Nie mogłabym jednak jej prosić, żeby opłacała także rachunki. Na Boga, ona ma dopiero trzynaście lat!

Nastały trudne czasy, trwała bezlitosna wojna, toteż poleganie na dzieciach nie było niespotykanym zjawiskiem. Jednakże jak dotąd udawało nam się ochronić przed tym Serę.

Poza tym niby dlaczego miałaby płacić za jego błędy?

W rodzinie Johna majątek przekazywano z pokolenia na pokolenie, co w połączeniu z sukcesami, jakie odnosiła jego firma zajmująca się prowadzeniem księgowości, gwarantowało nam bezpieczeństwo oraz stabilność finansową. Żyliśmy może nie ponad stan, ale bardzo wygodnie. I nigdy bym nie pomyślała, że zrobi nam coś takiego.

Kiedy o mnie zabiegał, karmił mnie fantazjami o cudownym życiu rodem jak z bajki, a ja łykałam wszystko jak głupia. Obiecał, że wybuduje mi dom odpowiadający mojemu osobliwemu gustowi, i rzeczywiście dotrzymał słowa, bo wiedział, że mnie to uszczęśliwi. Nawet za cenę życia tych biednych ludzi, którzy zginęli podczas budowy, przez co społeczeństwo się od nas odwróciło. Przysięgał również, że o wiele przewyższymy majątek jego pradziadka i będziemy prowadzić życie pełne luksusów, o jakich nam się nie śniło. Zarzekał się, że pewnego dnia kupi wielki jacht i będziemy razem żeglować po oceanie.

Tyle słów, tyle obietnic… i co z tego zostało?

Na wspomnienie mężczyzny, który pojawił się wczoraj przed moim oknem, poczułam gulę w gardle. Wówczas wmówiłam sobie, że to jedynie kolejna zbłąkana dusza, ale teraz, gdy wiedziałam, w jakie tarapaty wpadliśmy przez Johna, zaczynałam w to wątpić.

Skoro jakiś obcy człowiek postawił stopę na naszej posesji, musiało to oznaczać, że mój mąż zrobił coś naprawdę okropnego.

Ta myśl mnie przerażała i rozmyślałam, czy aby nie wmieszał się w coś z niewłaściwymi ludźmi? Życie moje i Sery mogło się znajdować w niebezpieczeństwie.

Och, John. Coś ty narobił?

– Mamuś? Jestem głodna. Mamy coś do jedzenia?

Cichy głos córki odciągnął moją uwagę od dręczących mnie smutków. Pospiesznie otarłam łzy z policzków i odwróciłam się do niej z promiennym uśmiechem. Siedziałam w swoim bujanym fotelu, tuż przy oknie. Na przemian wpatrywałam się z niedowierzaniem w trzymaną kartkę oraz wyglądałam za szybę, przygnębiona.

– Oczywiście, kochanie. Chcesz, żebym przyszykowała ci coś na lancz?

Odwzajemniła uśmiech. Z jej policzków usianych piegami emanował blask. Sera była personifikacją czystego piękna, które zdołało jakimś cudem wyrosnąć wśród ludzkich prochów, jakie zdawał się kolekcjonować ten przeklęty dom.

– Tak. Smakuje lepiej, gdy to ty go robisz.

Parsknęłam cichym śmiechem. Zawsze się upierała, że jej kanapki nie smakują tak samo dobrze jak moje, mimo że korzystałyśmy z dokładnie tych samych składników. Nie stanowiło to problemu, bo uwielbiałam ją rozpieszczać. Pewnego dnia przestanie prosić o moją pomoc. Miałam nadzieję, że nadejdzie on jak najpóźniej.

Sera ruszyła w stronę kuchni, tymczasem ja wstąpiłam jeszcze do niewielkiej łazienki ulokowanej przy korytarzu. Dołożyłam pudru na policzki i poprawiłam rubinową szminkę. Już po chwili na mojej twarzy nie dało się dostrzec choćby jednego śladu niepokoju.

Idealnie.

Córka nigdy się nie dowie, że cały jej świat zmierzał właśnie ku upadkowi.

Wyszłam na korytarz i wróciłam do salonu, by przejść przez niego do następnego pomieszczenia. Po drodze cieszyłam oczy przepiękną szachownicą, w którą zostały ułożone płytki podłogowe. Ciągnęła się aż do kuchni, gdzie Sera już siedziała przy wyspie i machała nogami zwisającymi ze stołka, skupiona na rozwiązywaniu zadania domowego.

Ten widok natychmiast stłumił ból w mojej piersi.

Och, czegóż bym nie dała, by móc ponownie poczuć tę dziecięcą niewinność i beztroskę… Wszystko. Oddałabym wszystko. Poza Serą.

– Na co masz ochotę, kruszynko? – zagadnęłam. Pantofelki, w których przemieszczałam się po domu, stukały o podłogę.

Wzruszyła ramionami.

– Nie wiem.

– To może słonie ogonki?

Przestała pisać i spojrzała na mnie ze zmarszczonym nosem.

– Fuuuj, nie!

– A język pandy? Żyrafie kopytka?

– Maaamo – jęknęła, jednak usta miała wykrzywione w głupiutkim uśmieszku, toteż uznałam swoją misję za wykonaną.

– No dobrze, już dobrze! – uległam, niby to wielce niepocieszona. – To co, kanapka z indykiem?

– Poproszę – odparła z jeszcze szerszym uśmiechem.

– A może jednak… indycze nóżki?

Westchnęła teatralnie, tak jak potrafią tylko trzynastoletnie dziewczynki, a ja odwróciłam się, by wyciągnąć z lodówki potrzebne składniki. W łunie padającego z niej sztucznego światła mina jednak szybko mi zrzedła. Jak długo jeszcze córka będzie miała równie swobodny dostęp do jedzenia? Przez jaki czas jeszcze nie będzie sobie zawracała głowy przejmowaniem się tym, kiedy zje następny posiłek?

Odepchnęłam te myśli, na powrót przykleiłam uśmiech do twarzy i zabrałam się za przygotowywanie kanapki. Każda kromka musiała mieć wcześniej odkrojoną skórkę. Dopiero wtedy mogłam położyć na niej kawałek indyka i sera oraz posmarować musztardą.

– Tatuś powiedział, że będziemy mieć nowy samochód i że pozwoli mi nim jeździć – oświadczyła ni stąd ni zowąd Sera.

Zastygłam z nożem w dłoni. Ostrze zawisło tuż nad chlebem.

– Słucham? – zapytałam bez tchu. Serce jakby się gdzieś zapadło.

– Tak! – potwierdziła z entuzjazmem. – Powiedział, że będziemy superbogaci i że kupi mi model Cord 812!

Zamrugałam i zmusiłam się do skupienia na krojeniu chleba, a nie własnych drżących palców. Córka nie znała się na autach, ale mój mąż − jak najbardziej. Często słyszałam, jak opowiadał o tym konkretnym modelu. Należał do listy jego wymarzonych pojazdów. Bardzo się postarał, aby wszystkie pozostały w sferze marzeń.

Drań.

– Doprawdy? – podjęłam z wymuszoną pogodą ducha, której absolutnie nie czułam.

– Tak!

Skończyłam okrawać obie kromki, zanim udało mi się uregulować oddech na tyle, by móc wydusić z siebie kolejne słowa:

– A wspomniał, kiedy to się wydarzy?

Wzruszyła ramionami.

– Nie.

Żółć podchodziła mi do gardła. Gniew powoli skażał krwiobieg.

Jak śmiał składać równie wybujałe obietnice, gdy znajdowaliśmy się o krok od bezdomności? I to jeszcze Serze! Mogłabym mu wybaczyć karmienie mnie złudnymi nadziejami, ale nie zapomnę mu robienia tego mojej kochanej dziewczynce.

– Cóż, to mi brzmi na coś, co będziemy musieli jeszcze z tatusiem przedyskutować – powiedziałam ostrożnie. – Może wolałabyś bardziej bezpieczny samochód, gdy już podrośniesz? Na przykład marki Dodge?

Ponownie zmarszczyła nosek.

– Brzmi nudno. Jak auto dla starych ludzi. Sama sobie jeźdź takim gruchotem – stwierdziła, na co prychnęłam, podając jej talerz z kanapką i porcją frytek.

– Tak dla twojej wiadomości, moja droga, nadal jestem młoda i piękna.

Zachichotała z buzią pełną jedzenia. Z trudem utrzymywałam uśmiech na ustach.

– To prawda, mamuś.

Ścisk w sercu nieco zelżał. Obeszłam wyspę kuchenną i złożyłam na czole córki czuły pocałunek.

– Kocham cię, kruszynko.

– Też cię kocham – odparła niewyraźnie.

Tym razem nie zganiłam jej za mówienie z pełnymi ustami.

Kto wie, jak długo jeszcze będzie mogła to robić?

***

Kiedy mąż wreszcie wrócił do domu, już gotowałam się ze złości, byłam na granicy wybuchu. Policzki stały mi w ogniu. Spóźnił się, co kiedyś było zupełnie nie w jego stylu, a ostatnio zdarzało się coraz częściej.

Kiedy tylko Sera położyła się do łóżka, zasiadłam w bujanym fotelu, piorunowałam wzrokiem okno i kisiłam się we własnym gniewie, planując te wszystkie szorstkie słowa, którymi śmiało rzucę mu w twarz.

Mąż od zawsze miał krótki lont, ale już niejednokrotnie przekonaliśmy się, że potrafię go zawstydzić intensywnością własnej furii.

Drzwi wejściowe trzasnęły. John niespiesznie ruszył w moją stronę z kilkoma kopertami w rękach. Oczy miał zaczerwienione. Gdy wystarczająco się zbliżył, wyczułam od niego alkohol.

Mąż od zawsze uchodził za konwencjonalnie przystojnego. Krótkie, jasnobrązowe włosy były równie gęste, co miękkie, i sprawiały wrażenie perfekcyjnie smagniętych wiatrem. Do tego niespotykane jasnobrązowe oczy, kanciasta szczęka, arystokratyczny nos i niesamowicie czarujący uśmiech. W przeszłości dziewczyny ustawiały się do niego w kolejkach. Każda miała nadzieję na choć minutę jego uwagi. Był wysoki, atrakcyjny i bogaty.

Teraz już tylko dwie z tych cech pozostały zgodne z prawdą.

– Masz list od Daisy – oznajmił, upuszczając kopertę ze znajomym charakterem pisma na stojący przede mną podnóżek. Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami od prawie trzech dekad. Odkąd przeprowadziła się do Spokane, często do siebie pisałyśmy. Niemniej Daisy znajdowała się teraz na samym końcu listy moich zmartwień.

– Dobrze słyszałam, że obiecałeś naszej córce luksusowy samochód? – zagaiłam niebezpiecznie słodkim tonem.

John uśmiechnął się i pociągnął za krawat. Kąciki ust szybko mu jednak opadły, jakby przeciążone zmęczeniem. Chociaż był niezwykle ciężko pracującym człowiekiem, to niestety jego nawyki związane z wydawaniem pieniędzy ewidentnie prześcigały go na tym polu.

– Niedługo skończy czternaście lat. Niech ma jakiś cel, który będzie ją motywował do działania – odparł jak gdyby nigdy nic. Jakby wcale nie bawił się nadziejami naszej córeczki tylko po to, by następnie okrutnie ją rozczarować.

– A chciałbyś mi może wyjaśnić, jak za to zapłacimy?

Zmarszczył czoło.

– Genevieve, o czym ty mówisz?

– Otrzymaliśmy list od inkasenta. Nie stać nas na opłatę rat kredytu hipotecznego, nie wspominając o jedzeniu. Dlaczego więc obiecujesz jej samochód?

Wyrzuty sumienia miał wypisane na twarzy.

– Kochanie…

– Nawet tak do mnie teraz nie mów, Johnathanie. Kiedy zamierzałeś mi o tym wszystkim powiedzieć?

– Gigi, niepotrzebnie się denerwujesz. Odzyskam wszystko, obiecuję – przysięgał, przyklękając przede mną i chwytając moje dłonie. Wpatrywał się we mnie z miękkością, jaką widywałam u niego wyłącznie wtedy, gdy chciał mojego przebaczenia.

Jeszcze chwila, a wybuchnę.

– Gdzie się podziały te pieniądze? Przecież masz spadek. Masz własną firmę. Zawsze zarabiałeś wręcz więcej, niż potrzebowaliśmy. Nie rozumiem, na co mogłeś wydać taką sumę.

Nigdy nie wracał do domu z drogimi prezentami dla mnie czy Sery. Nie zakupił też żadnych nowych pojazdów, żadnej drogiej biżuterii, żadnych spontanicznych wyjazdów, wakacji. Jak widać, nie spłacił też jeszcze domu. To nie miało sensu!

Z trudem przełknął ślinę. Cały emanował stresem.

– O jedną pokerową noc z Frankiem za dużo – przyznał.

Z niedowierzaniem kręciłam głową, jeszcze zanim dokończył zdanie.

– John… nie – sapnęłam. – Powiedz, że nie przegrałeś naszych oszczędności!

– Mów ciszej – syknął z nutą złości.

Podejrzewałam, iż był zwyczajnie sobą zażenowany.

I słusznie.

– Jak zamierzasz odzyskać te pieniądze? – zapytałam i rzeczywiście robiłam to ciszej, bo nie chciałam obudzić Sery.

– N-nie wiem. Mogę liczyć karty albo…

Zerwałam się na równe nogi, odrzuciłam swój dziennik na fotel i zaczęłam chodzić w kółko po czarno-białych płytkach. Czułam się tak przytłoczona, że nie byłam w stanie dłużej usiedzieć na miejscu.

Wyszłam za idiotę!

– Zdajesz sobie sprawę, jakie to niebezpieczne? John, jeśli cię przyłapią, możesz skończyć w areszcie albo… albo jeszcze gorzej… możesz… – Nie potrafiłam dokończyć tego zdania na głos.

Mogli go zabić, a wtedy ja i Sera zostaniemy zdane same na siebie.

A może już znajdowałyśmy się na celowniku?

Może tamten mężczyzna za oknem przyszedł odebrać swoją należność? Przysłali go z firmy windykacyjnej czy też był częścią czegoś o wiele mroczniejszego?

Nie martwiłam się o swoje życie, tylko o Sery.

Jak mógł dopuścić do takiej sytuacji?

John wystąpił do przodu. Dłonie wyciągnął przed siebie w uspokajającym geście.

– Przysięgam, że odzyskam wszystko, a nawet zdobędę dziesięć razy tyle. Nieważne jak. Już niedługo będziemy mieli tyle pieniędzy, że nie będziemy wiedzieli, co z nimi robić. Jestem tak blisko rozgryzienia tej gry…

Nie byłam na tyle głupia, by mu wierzyć.

Kiedy osoba mająca problem z hazardem obiecuje, że odzyska zmarnotrawioną sumę w ten sam sposób, w jaki ją straciła, staje się jasne, że nie ma już dla niej nadziei.

Lecz co ze mną? Co pocznę jako gospodyni domowa bez żadnych umiejętności? John zabronił mi pracować, bo wolał, żebym poświęcała czas na zajmowanie się domem oraz naszą córką. Ale Sera już podrosła, więc jeśli nic się nie zmieni, to nie będę miała wyboru.

Na ten moment byłam zależna od swego męża w równym stopniu jak on od żetonów pokerowych.

Odwróciłam się do niego plecami i przyglądałam się domowi – przestrzeni, w której nasza rodzina miała odnaleźć swoje miejsce na tym świecie, lecz zamiast tego budynek stał się świadkiem niekończących się cierpień, i to już od chwili rozpoczęcia jego budowy. Oczy nabiegły mi łzami. Wypełniło mnie dogłębne przeświadczenie o własnej bezsilności.

Sytuacja jawiła się o wiele gorzej, niż to sobie wyobrażałam. Gdyby John po prostu rozrzutnie zarządzał naszym budżetem, moglibyśmy sprzedać nierozsądnie zakupione przedmioty i odzyskać utracone pieniądze. Niestety jednak znajdowały się one już w kieszeniach innych ludzi, którzy wcale nie mieli ochoty ich zwracać.

– Gigi – powiedział błagalnym tonem, ale ja uniosłam rękę, dając mu znak, żeby się nie odzywał.

– Niszczysz naszą rodzinę, Johnathanie – wydusiłam. Głos drżał mi tak samo mocno jak serce. – A ja jedynie mogę ci na to pozwolić. Nie mam wyboru.

1 Niezrozumiałe określenia można sprawdzić w słowniczku na końcu książki (przyp. red.).

2Worm (z ang.) – robak (przyp. red.).