Pani La Muerte - fragment - Aleksandra Komorowska - ebook

Pani La Muerte - fragment ebook

Aleksandra Komorowska

0,0
40,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Krwawe azteckie rytuały w podziemiach łódzkiej willi

Amelia jest przywódczynią pradawnego, azteckiego Zakonu Krwawego Księżyca. Za czasów jej panowania zaczyna spełniać się przepowiednia o końcu zakonu. Członkinie giną okrutną śmiercią, a nagrania z egzekucji dostarczane są ich przywódczyni. Wkrótce okazuje się, że mroki przeszłości skrywają znacznie więcej tajemnic. Amelia zbyt wiele razy rozwścieczyła boga, któremu służy, by móc liczyć na akt łaski.
Walka o istnienie zakonu nie toczy się tylko pomiędzy seryjnym mordercą i Amelią. Bezlitosny Mroczny Pan również pragnie wymierzyć sprawiedliwość, a prawa rządzące światem Azteków są brutalne i krwawe. Każde przewinienie musi spotkać kara. Czy Amelii uda się oszukać przeznaczenie i ujść cało z tej rozgrywki na śmierć i życie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 21

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Pani La Muerte

To nie jest historia z happy endem. Zbyt wiele już takich powstało. To historia pełna bólu i cierpienia. Opowieść o tym, że czasami nie zostaje nawet nadzieja.

Dedykuję ją wszystkim tym, którzy znają sekret tego, jak czarownica panuje nad kociołkiem…

Podziękowania

Ta książka nie powstałaby bez kilku ważnych dla mnie osób. Dziękuję całej rodzinie za znoszenie moich humorów i nakarmienie, kiedy byłam w ciągu pisarskim i nie odklejałam palców od klawiatury.

Dodatkowo pragnę podziękować w tym miejscu mojej kuzynce Nataszy Sherzai, bo bez niej wiele scen w tej książce by nie powstało albo wyglądałyby zupełnie inaczej.

Mojej koleżance Dominice Stańczak za zgodę na umieszczenie jej koni – Sagarta i J’adore – w mojej powieści. Tutaj też jedzą one twoje ciasteczka Candy Horse <3

Dziękuję również Magdzie Zawadzkiej-Okoń i Milenie Witkowskiej za niesamowite wsparcie i wiarę w moją twórczość. Magdzie dodatkowo za promocję przy prasowym pokazie Apokawixy. Pozamiatałaś wtedy, nawet Jakub Ćwiek z PigOutem wypadli przy mnie blado. Wszyscy wokół wiedzieli, że zajmuję się pisaniem <3

Adzie Tulińskiej i Kasi Haner za pytania, kiedy coś wydam, dzięki czemu w końcu przestałam się obijać i podpisałam tę umowę.

Szczególne podziękowania kieruję do Babci i Dziadka, bo dzięki nim Wy możecie tę książkę przeczytać.

PS. Na pewno o kimś tutaj zapomniałam, ale to się nadrobi przy kolejnej powieści.

Na krawędzi życia

Skąpana w bieli, czerni i czerwieni

Ostrożnie stąpa po cienkiej linii.

Wśród ciemności nocy

Stopa za stopą delikatnie kroczy,

Ostatkiem sił utrzymawszy równowagę.

Strach w oczach się maluje,

Lęk duszę ściska.

Z każdym krokiem

Linia bardziej się chybocze.

Momentami dech odbiera.

Cienka tkanina wiatrem pofalowana,

Zmarznięte ramiona okrywa.

Łzy spływające po policzkach,

Z blaskiem kryształów nikną w cieniach nocy.

Nagle stopa z linii się osuwa,

Równowaga zostaje utracona.

W pustkę otchłani spada ciało.

Dusza w mroku zatracona,

Odczuwa rozkosz z bólu.

A rozpływające się cierpienie,

Przynosi ulgę od zmrożenia.

Martwa, w ciemność i mrok otulona,

Bramy piekieł przekracza.

Z Czarnym Mefisto korytarzem kroczy,

Oddając się w ręce rozkoszy,

Pragnieniu diabeł daje ukojenie,

Uciszając szaleństwo panujące w duszy,

Uwolniwszy słowa przyduszone długim milczeniem.

Aleksandra Komorowska

Prolog

Jeden zły ruch, jeden niewłaściwy krok w jedną albo w drugą stronę, a nie będzie już odwrotu. Wystarczy jeden czarny łabędź[1], jeden wypadek przy pracy lub po prostu zwyczajny kaprys losu, by życie obrało zupełnie inny kierunek. A konkretniej, by znalazło się na drodze, z której nie da się zawrócić. Pozostaje wtedy jedynie uczyć się na błędach przeszłości. Lecz nawet to nie uchroni duszy przed zatraceniem na ścieżce mroku. Jedna kropla krwi potrafi uwolnić przeraźliwe zło i popchnąć do przelania kolejnych. A to rozbudza pragnienie. Ogromne pragnienie krwi, które tylko diabeł potrafi uśmierzyć.

Gęsta mgła z okolicznych pól leniwym strumieniem wpływała w ciemności lasu. Podmuchy silnego wiatru przewracały drzewa i zrywały linie elektryczne, rozwiewając przy tym resztki chmur na niebie. Wśród gwiazd zaczął wyłaniać się krwawy księżyc, zapowiadało się jego całkowite zaćmienie. Siedem zakapturzonych postaci przemknęło w ciemnościach nocy. Wszystkie miały na sobie czarne szaty narzucone na białe półprzezroczyste suknie, obszyte na rękawach złotą koronką. Postać idąca na czele trzymała lampion ze świecą w środku, a pozostałe miały w dłoniach sztylety z czerwonymi rubinami na końcu rękojeści. Z ich ust wydobywały się słowa łacińskiej pieśni sprzed wieków. W oddali słychać było wycie psów do księżyca, a zimny wiatr rozwiewał rytualne szaty, przyprawiając o gęsią skórkę ich właścicielki. Razem zmierzały w stronę kamiennego budynku, z zewnątrz przypominającego niewielką kopię rzymskiego Panteonu. Dlatego świątynia nazwana została Mrocznym Panteonem. Wśród potężnych kolumn migotało czerwone światełko, do którego się kierowały. Mrok wypełniający wnętrze mroził im krew w żyłach i odbierał dech, ukazując przy tym swoją potęgę. Potęgę Czarnego Mefisto, któremu kiedyś zaprzedały dusze.

Postać znajdująca się na czele postawiła lampion przy kamiennych schodach, a następnie weszła po nich do środka. W ślad za nią udały się pozostałe. Kilka metrów dalej w półmroku przewodniczka wyciągnęła stary srebrny klucz i wsunęła go do otworu w ścianie, po czym przekręciła. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł jej po plecach. Uderzył ją chłód kamienia, z którego zrobione były wrota świątyni. Otworzyła ukryte drzwi, a sama przesunęła się w bok, aby pozostałe mogły zejść po schodach prowadzących do podziemi. Gdy już wszystkie znalazły się w ciemnej klatce schodowej, wejście zamknęło się za nimi. Na krótką chwilę zapadła całkowita, nieprzenikniona ciemność. Nastała cisza, gdy słowa pieśni przestały płynąć z ich ust. Teraz słychać było jedynie ciche postukiwanie obcasów na kamiennym podłożu. Ostrożnie stawiając kroki na stopniach, powoli schodziły krętymi schodami w dół, aż dotarły do długiego, zimnego korytarza. Na ścianie po ich prawej stronie co kilka metrów umieszczone były zapalone pochodnie. Unosząc dumnie głowy, przeszły do komnaty, w której miały złożyć Czarnemu Mefisto krwawą ofiarę. Każda z nich czuła jednocześnie podniecenie i strach. Nadeszła godzina śmierci. Za chwilę odbiorą życie niewinnej duszy, składając ją w ofierze swojemu Panu.

Z wysokiego, kamiennego sklepienia, które podparto hebanowymi belkami, zwisały pasy czarnego i czerwonego, lekko prześwitującego jedwabiu. Na środku okrągłej komnaty ustawiony był ołtarz, wyciosany z czarnego błyszczącego smoczego szkła[2]. W miejscach, na które padało delikatne światło pochodni, dostrzec można było delikatne przebłyski krwawej czerwieni zastygłej magmy. Przy krawędziach blatu znajdowały się podłużne wgłębienia, w których zbierała się krew ofiarna. Surowiec do wyciosania ołtarza przywieziono tu kilkaset lat temu ze zboczy wulkanu znajdującego się na terenie dzisiejszego Meksyku. Razem z nim przybyły tu również manuskrypty i zwoje z opisami azteckich rytuałów, bogato ilustrowane, na podstawie których spisano po łacinie Wolumen Krwi. Księga została później oprawiona w czarną skórę ze skrzydeł nietoperzy, które zamieszkiwały tamtejsze jaskinie. Jedna z kobiet podeszła do srebrnej skrzyni, stojącej pod ścianą pomieszczenia i wyjęła ową księgę. Nad skrzynią wisiało siedem mieczy wykutych z najtwardszej stali. Na ostrzu każdego z nich wyryto napis: Mors tua vita mea[3]. W rękojeściach zatopiono niewielkie kawałki czarnego kamienia księżycowego oraz drobinki złota.

Kolejna z kobiet skrytych pod kapturami szat przeszła przez pomieszczenie i od jednej z pochodni zapaliła białe świece, rozświetlając tym panujące ciemności. Przy każdym jej kroku słychać było stukanie obcasów oraz szmer szaty sunącej za nią po marmurowej posadzce. Dwie inne wyszły przed szereg i skierowały się w stronę czarnych drzwi za przezroczystym jedwabiem po drugiej stronie pomieszczenia. Zdjęły znajdującą się na nich kłódkę, po czym otworzyły je. Jedna z nich chwyciła świecę i razem z drugą weszły w panujące wewnątrz niewielkiego pomieszczenia ciemności. Chwilę później wyprowadziły stamtąd nagą kobietę, która miała związane ręce za plecami. Jej ciało było trochę przybrudzone ziemią, a nadgarstki poocierane od krępującej je liny. Przetłuszczone i potargane włosy okalały jej twarz. Miała lekko rozchylone usta, z jej oczu zionęła pustka, a po policzku spływała pojedyncza łza. Od dwóch tygodni nie widziała światła dziennego. Żyła jedynie o chlebie i wodzie, przytrzymywana w tym ciemnym małym pomieszczeniu, ukrytym głęboko pod ziemią. Nikt jej nie szukał, w zewnętrznym świecie jej istnienie zostało wymazane. Wiedziała, że nikt nie usłyszałby jej krzyku. Ściany były zbyt grube, a samo miejsce, gdzie się znajdowała, zbyt opustoszałe. Kiedy po nią przyszły, nawet nie stawiała oporu. Zdążyła się już pogodzić ze swoim losem, który był nieunikniony. Gdy szła, jej stopy przeszywał chłód marmuru. Spuściła wzrok, nie chcąc przyglądać się wystrojowi komnaty. Kobiety popchnęły ją w stronę ołtarza, przez co potknęła się i upadła na kolana. Zaschło jej w gardle. Dotarło do niej, że jej koniec jest naprawdę bliski. Nie czuła jednak strachu przed śmiercią. Usilnie starała się zachować spokój. Z sekundy na sekundę stawało się to coraz trudniejsze. Do głosu zaczynał dochodzić instynkt przetrwania, podpowiadający jej, by spróbowała uciec. Nie miała jednak najmniejszych szans, a próba ucieczki mogłaby jedynie pogorszyć jej sytuację. Kobieta stojąca z prawej strony złapała ją za włosy i pociągnęła do góry, zmuszając do powstania. Przygryzła wewnętrzną stronę policzka, by nie wydać z siebie jęku bólu. Z wysiłkiem wykonała nieme polecenie. Była słaba i wycieńczona. Ledwo trzymała się na nogach. Ostatkiem sił udało jej się pokonać odległość dzielącą ją od obsydianowego ołtarza. Gdy tam dotarła, żadna z kobiet nie rozwiązała sznura na nadgarstkach, zamiast tego pozostałe zbliżyły się do nich i razem ułożyły ją na ołtarzu. Przeszedł ją dreszcz, kiedy skóra zetknęła się z lodowatą powierzchnią. Nieświadomie zaczęła się wyrywać, one jednak ją przytrzymały. Pozycja, w jakiej została ułożona, nie była wygodna. Skrępowane ręce wbijały jej się w plecy. Poczuła ból w ramionach, gdy jedna z nich przycisnęła je mocniej do zimnego obsydianu. Miała wrażenie, że chłód kamienia jest jak setki drobnych igieł wbijających się w jej ciało. Pragnęła, aby nieznajome zakończyły już to, co zaczęły. Wiedziała jednak, że to dopiero początek cierpienia, którego doświadczy w najbliższym czasie. Kobieta, która miała dodatkowo naszyty czerwony półksiężyc na swojej szacie, położyła Wolumen Krwi oraz mały zagięty nóż, również z obsydianu, obok jej stóp. Następnie wszystkie po kolei zdjęły z głów kaptury. Na czołach miały narysowane zaschniętą już krwią symbole odwróconego półksiężyca. W ich oczach czaił się mrok. Mrok, nad którym same już dawno utraciły kontrolę. Stojąc dookoła niej w kręgu, wywoływały strach w duszy. Na ich twarzach nie widać było żadnych emocji. Biła od nich pewność siebie i powaga. Ponownie zaczęły śpiewać łacińską pieśń, a śpiew roznosił się echem po całej komnacie. Jedna z nich zawiązała jej oczy czerwoną chustą, po czym złapała kosmyk włosów i odcięła go swoim sztyletem. Kobieta stojąca przed księgą zaczęła szeptać łacińskie słowa. Dwie jej towarzyszki, które stały po bokach, odeszły na chwilę, by zapalić kadzidła. W powietrzu rozeszła się silna woń żywicy kadzidłowca oraz sproszkowanych roślin z amazońskiej dżungli. Kolejna podeszła do pochodni przy wejściu do komnaty i spaliła w niej odcięty kosmyk włosów. Zapach spalenizny nie był jednak wyczuwalny ze względu na intensywną woń kadzideł. Gdy z powrotem ustawiły się w kręgu, powoli rozcięły żyły na przedramionach ofiary. Krzyk uwiązł w gardle dziewczyny. Nawet nie drgnęła, kiedy krew wypływała wolnym strumieniem z ran i zaczęła spływać do wgłębień na ołtarzu. Chciała zacząć błagać, aby ukróciły jej cierpienia i zabiły ją już teraz. Była jednak tak przerażona, że nie potrafiła wydać z siebie głosu. Jedna z kobiet przyniosła ze stojącego blisko hebanowego stolika dzban z czerwonym winem. Lekko przechyliła naczynie i pozwoliła, by wino wypłynęło z niego niewielką strużką na świeże rany. Alkohol sprawił, że zaczęły przeraźliwie piec, a im więcej go na nie spływało, tym bardziej ból się nasilał. Znowu próbowała się wyrwać, lecz jej wysiłki na nic się zdały, bo one przycisnęły ją jeszcze mocniej do kamienia. Tym razem wydała cichy jęk bólu, gdy nadgarstki bardziej wbiły jej się w plecy. Po dłuższej chwili krew na ołtarzu wymieszała się z winem i powoli zaczęła skapywać na podłogę. Kobiety następnie rozcięły skórę na wewnętrznej stronie jej ud, a kiedy krzyknęła, zatkały jej usta kawałkiem chusty. Po jej ciele zaczęło rozchodzić się uczucie bezsilności, pomimo to wciąż szarpała się i próbowała wyrwać. Czuła, jak razem z krwią powoli opuszcza ją życie. I wtedy zrozumiała, że już nie ma odwrotu. Nic już jej nie ocali.

Skończyły śpiewać pieśń. Jedynie szept ich przywódczyni rozpraszał ciszę panującą pod ziemią. Chwilę później on także umilkł. Postać z czerwonym księżycem na szacie zsunęła ją ze swoich ramion, pozwalając, by opadła na posadzkę. Została w samej półprzezroczystej sukni, przez którą prześwitywało jej nagie ciało. Przeniknął ją chłód komnaty, poczuła, jak twardnieją jej sutki, a skóra pokrywa się gęsią skórką. Opanowała jednak dreszcz, który chciał nią wstrząsnąć. Zamknęła księgę i wzięła do ręki zagięty nóż. Okrążyła ołtarz i stanęła przy głowie ofiary. Przełknęła ślinę i wzięła głębszy oddech, uspokajając tym buzujące w niej emocje. Pewną ręką wbiła nóż w tchawicę kobiety na ołtarzu i przekręciła go o 90 stopni. Usłyszała, jak ta zaczyna dławić się krwią, więc wyjęła czerwony materiał z jej ust. Ofiara przestała się wyrywać swoim oprawczyniom, kiedy po jej ustach rozpływał się metaliczny posmak krwi. To był jej koniec. Nie dały jej jednak jeszcze zaznać spokoju. Pozostałych sześć kobiet również zsunęło z siebie szaty, zostając w samych cienkich sukniach, a następnie chwyciło swoje sztylety i zatopiło ich ostrza w jej ciele. Wydała z siebie ostatni krzyk, wyginając plecy w łuk, po czym jej ciało bezwładnie opadło na czerń ołtarza. Przywódczyni rozcięła jej klatkę piersiową swoim nożem, aby wyjąć serce z ciała. Włożyła dłoń w jeszcze ciepłą pierś i wyciągnęła martwy organ. Skapująca krew brudziła biel sukni. Zamknęła oczy, kiedy po jej ciele rozeszło się uczucie żądzy i silnego głodu. Teraz one musiały zaspokoić swoje pragnienie krwi. Powoli uniosła do swoich ust martwe serce i odgryzła jego kawałek. Poczuła niezwykłą ulgę, gdy smak krwi rozszedł się w jej ustach. Otworzyła oczy i ostrożnie podała serce swojej towarzyszce po prawej stronie, która postąpiła tak jak ona, po czym przekazała je dalej. Ostatnia z nich włożyła na wpół zjedzone serce z powrotem do piersi martwej ofiary. Rytuał dobiegł końca, tak jak zaćmienie księżyca. Ich pragnienie na jakiś czas zostało zaspokojone, a ofiara – złożona Czarnemu Mefisto. Dusza tej kobiety należy teraz do niego. Zresztą tak jak one same.

[1] Czarny łabędź – zjawisko lub sytuacja, której istnienie jest tak nieprawdopodobne, że nikt nie bierze jej pod uwagę, a gdy dochodzi do skutku, wywołuje duże zmiany na całym świecie.

[2] Smocze szkło – inna nazwa obsydianu.

[3]Mors tua vita mea (łac.) – ‘Twoja śmierć moim życiem’.

Rozdział 1

Obudził ją chłód, który zawładnął całym jej ciałem. Była zdezorientowana, a wszystkie jej mięśnie zesztywniałe. Leżała na marmurowej podłodze w rytualnej komnacie. Ostatnie świece właśnie kończyły się dopalać i niebawem pomieszczenie miało zatopić się w mroku. Była naga, a na jej skórze znajdowała się zaschnięta krew. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Krzywiąc się z bólu, powoli podniosła się do pozycji siedzącej. Dookoła niej pozostałe członkinie zakonu, któremu przewodziła, również leżały na podłodze i tak jak ona, były nagie i we krwi. Nie wiedziała, która jest godzina, gdyż w komnacie nie było zegara. Jedna z zasad tego miejsca brzmiała, że czas tutaj przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Jeśli zaszła taka potrzeba, mogły spędzić tu nawet ponad dobę bez wychodzenia na powierzchnię.

Jęknęła cicho. W głowie zaczynało jej ćmić od wypitego po rytuale wina zmieszanego z krwią. Powoli rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu swojego okrycia wierzchniego. Przyjrzała się swoim towarzyszkom oraz pustym kryształowym kielichom stojącym na blacie ze smoczego szkła. Gdy dostrzegła czarny materiał przy ołtarzu, z trudem wstała z podłogi. Kiedy większość świec i pochodni przestawała się palić, tu na dole robiło się naprawdę zimno. Znów przeszedł ją dreszcz. Lekko się zataczając, jakoś zdołała dojść do obsydianowego stołu ofiarnego. Podniosła nakrycie, po czym włożyła je na siebie i odetchnęła z ulgą, gdy chłód przestał tak bardzo jej doskwierać. Następnie podeszła po kolei do swoich towarzyszek, aby delikatnie je obudzić. Były ledwie przytomne i tak samo zmarznięte jak ona. Przez cały dzień przed złożeniem ofiary wszystkie pościły, więc ssało je już trochę w żołądku. W ich ustach nadal pozostał delikatny metaliczny posmak krwi z wieczerzy. Żadna z nich jednak nie była tym zniesmaczona. Odbyły ten rytuał, jak i inne, już tak wiele razy, że stały się one dla nich wręcz czymś naturalnym.

Po jej ciele rozeszło się przyjemne ciepło, gdy stanęła pod prysznicem i odkręciła gorącą wodę, która niemalże ją parzyła. Odchyliła głowę do tyłu i pozwoliła, by krople spływały jej po twarzy. Woda wokół stóp zabarwiała się na czerwono od krwi, która była na jej ciele i we włosach. Sięgnęła po odrobinę mydła i nałożyła je powoli na skórę. Westchnęła cicho, czując przyjemność płynącą z tej czynności. Gorący prysznic rozgrzał jej zesztywniałe mięśnie, przynosząc ulgę. Gdy skończyła myć swoje gęste, idealnie czarne włosy szamponem, zakręciła wodę i wyszła spod prysznica na ciemne kafelki łazienkowej podłogi. Sięgnęła po ręcznik i się nim opatuliła. Delikatny materiał przylgnął do jej rozgrzanej, lekko zaczerwienionej skóry. Pozwoliła, aby ręcznik opadł na posadzkę u jej stóp, a następnie przeszła parę kroków w stronę wiszącego w pomieszczeniu lustra. Przyjrzała się swojej twarzy, na której malowało się niewyspanie. Sięgnęła po korektor, chcąc choć trochę zakryć cienie pod oczami. Kiedy efekt względnie ją zadowolił, podniosła z parapetu szlafrok z czarnego jedwabiu i włożyła na siebie. Woda skapująca z włosów zmoczyła materiał na jej plecach i piersiach.

Cicho stawiała stopy na parkiecie, przemierzając parter willi znajdującej się w lesie na obrzeżach Łodzi. Idąc w stronę jadalni, położonej w drugiej części domu, czuła zapach smażonych jajek oraz świeżo mielonej kawy. Jej gosposia zapewne usłyszała, że wróciły z Mrocznego Panteonu i zaczęła przygotowywać śniadanie. Wszystkie odetchnęły z ulgą, gdy po wyjściu na powierzchnię okazało się, że dopiero świta i że tym razem nie spędziły tam całej doby. Przekroczyła próg jadalni i zarejestrowała, że Blanka i Emilia siedzą już przy stole. Lidia, Walentyna, Liliana i Alicja zapewne jeszcze doprowadzały się do porządku po długiej nocy. Podeszła do miejsca u szczytu stołu, gdzie nalała sobie kawy do filiżanki. Wsypała do niej dwie łyżeczki brązowego cukru i zamieszała, a następnie zajęła swoje krzesło. Upiła łyk napoju, po czym zerknęła na jedno z zajętych miejsc po swojej prawej stronie i zamyśliła się.

– Wszystko w porządku, Amelio? – spytała ta, w którą się wpatrywała nieobecnym wzrokiem.

Delikatnie pokiwała głową, aby przytaknąć, z jej ust jednak nie wypłynęły żadne słowa.

– Nie zastanawiałaś się nigdy, czy to, co robimy, aby na pewno jest słuszne? – odezwała się w końcu Amelia, mrugając kilka razy powiekami. – Zadajemy tym kobietom ogromne cierpienie, a potem jemy ich serca podczas każdego zaćmienia księżyca. Nie masz przez to czasem wyrzutów sumienia?

– Nie – odpowiedziała bez wahania jej rozmówczyni. – Dobrze wiesz, że nie mamy wyboru, bo taka jest nasza rola i była nią również dla naszych przodków. Nikt nas nie pytał, czy chcemy wstąpić do Zakonu Krwawego Księżyca. Decyzja została podjęta za nas z chwilą naszych narodzin.

– A nie boisz się, że kiedyś zostaniemy w jakiś sposób ukarane za te okrucieństwa? – zadała jej kolejne pytanie, z powrotem wpatrując się w jeden punkt przed sobą i jednocześnie przytykając do ust filiżankę z kawą.

– Staram się o tym nie myśleć – mruknęła jej towarzyszka, nakładając na talerz przyniesioną przez gosposię jajecznicę i kończąc tym tę przedziwną rozmowę.

Zerknęła na stary zegar wiszący na ścianie naprzeciwko niej. Dochodziła siódma rano. Po porannym słońcu nie było śladu. Całe niebo zasnuły burzowe chmury. Lada chwila mogły spodziewać się oberwania chmury. W oddali słychać już było pierwsze grzmoty.

Gdy pozostałe cztery członkinie zakonu zasiadły do stołu, ponownie rozpoczęła rozmowę. Tym razem jednak już na inny temat, choć coraz częściej dopadały ją rozważania na temat moralności jej czynów.

– Niebawem musimy rozpocząć przygotowania do Halloween – stwierdziła, przełykając kęs jedzenia, który miała w buzi.

– Najpierw trzeba zmyć resztki krwi w komnacie – odparła Blanka, która zajmowała miejsce po jej lewej stronie i właśnie zaczęła sobie nakładać jajecznicę na talerz.

Blanka była jej prawą ręką. Potrafiła się świetnie zorganizować i dopiąć wszystko na ostatni guzik. To jej Amelia powierzała najważniejsze zadania. Była też pierwszą z członkiń zakonu, którą poznała, gdy były jeszcze dziećmi. Przez lata nawiązała się między nimi głęboka przyjaźń i do tej pory nie miały przed sobą żadnych tajemnic. Zresztą tak jak pozostałe należące do bractwa. Wszystkie były ze sobą do bólu szczere. A kiedy zaszła taka potrzeba, kryły się nawzajem. Wiedziały, że jeśli kiedyś przyjdzie co do czego, to będą zdane tylko na siebie, dlatego zdarzało się, że były niemalże nierozłączne. Były dla siebie jak siostry od różnych matek.

– Ale masz rację – dodała Blanka. – Do Halloween nie zostało już wiele czasu. W tym roku zaćmienie księżyca wypadło wyjątkowo blisko święta ku czci Jacka Skellingtona.

– Powiem ci, że nadal mnie bawi fakt, iż dzięki Timowi Burtonowi ludzie wierzą, że to tylko postać z bajki – przerwała jej siedząca obok Emilia. – Jeszcze sto lat temu część z nich była gotowa go poszukiwać i udowadniać jego istnienie. Zresztą sam reżyser dowiedział się o nim tylko dlatego, że ożenił się z jedną z członkiń zakonu po tym, jak tamta mogła odejść ze służby Czarnemu Mefisto.

– To niejedyny taki przypadek w historii – odezwała się Amelia. – Choć trzeba przyznać, że zapewnia nam to jakieś bezpieczeństwo. Teraz, gdyby ktoś zaczął szukać Króla Dyń, zostałby uznany za wariata i wysłany do psychiatryka. W ten sposób możemy podważyć wiarygodność mitów krążących na temat Zakonu Krwawego Księżyca i zachować jego istnienie w tajemnicy przed światem. I tak jest najlepiej dla wszystkich. Zauważ, że gdy nastała era wielkich odkryć i technologii, wszystkie stowarzyszenia zeszły do podziemia, a te, które nie przeszły w stan konspiracji, już nie istnieją – kontynuowała, znów wpatrując się przed siebie. – Ludzie to bestie. Zniszczą wszystko, co stanie im na drodze do zdobycia władzy, i zapłacą każdą cenę, by zrównać z ziemią to, co im się nie podoba. Chcą zagarnąć na własność to, co nie należy do nich, by pokazać swoją potęgę innym. Czasem jeszcze pojawia się ktoś, kto uważa, że może wymierzyć im sprawiedliwość. W praktyce jest dokładnie taki sam jak oni. Uważa się za wszechmogącego, siejąc wokół siebie zniszczenie.

– Słuszna uwaga – stwierdziła Blanka. – Wróćmy jednak do tematu Halloween. Które w tym roku zajmą się przygotowaniem wieczerzy dla Jacka? – zapytała.

W pomieszczeniu zapadła cisza. Nie słychać było nawet metalicznego brzęku sztućców. Wszystkie zamarły na dźwięk wypowiedzianych słów. Król Dyń był istotą bardzo wybredną i trudno było go zadowolić. Amelia chrząknęła znacząco, wciąż jednak żadna się nie odzywała.

– Rzućmy Przeklętymi Kośćmi Krwi – przerwała w końcu ciszę Walentyna.

Przywódczyni kiwnęła głową, zgadzając się na to rozwiązanie. Następnie wstała od stołu i przeszła przez salon do innego pomieszczenia, które służyło jej za gabinet. W powietrzu unosił się zapach, który często można spotkać w starych bibliotekach. Zresztą nie bez przyczyny. Wzdłuż ścian ciągnęły się regały pełne książek. Tych starych i tych nowszych. Na środku stało duże, rzeźbione ręcznie, ciemne biurko dębowe, a przy nim obite w czarną skórę solidne krzesło. W pomieszczeniu panował półmrok przez to, że jedyne okno było szczelnie zasłonięte krwistoczerwonymi, aksamitnymi kotarami. Amelia podeszła do biurka i otworzyła pierwszą szufladę. Wyjęła z niej szkatułkę z wyrzeźbionym półksiężycem, w której znajdowały się Przeklęte Kości Krwi. Dwie. Wystrugane z kawałka ludzkiej kości podczas nocy wstąpienia do zakonu. W środku każdej z nich była zatopiona przy pomocy żywicy jej kropla krwi, a na wszystkich ściankach kości – krople krwi pozostałych członkiń. Każda z nich była oznaczona ich indywidualnym symbolem. Jeśli przy rzucie wypadły dwa takie same symbole, jedną z wybranych przez Przeklęte Kości była przywódczyni bractwa.

Trzymając w dłoniach niewielką szkatułkę, wróciła do jadalni. Z każdym kolejnym krokiem czuła jej ciężar. Wiedziała, że nie da się zmienić tego, co zadecydują Kości. Gdy przekroczyła próg pomieszczenia, znów nastała cisza, adekwatna do powagi sytuacji. Wszystkie jak jeden mąż wstały z krzeseł, a następnie dwie z nich zaczęły robić miejsce na środku stołu. Emilia podeszła do okna i zasunęła kotary. W jadalni zapanował półmrok. Wracając do pozostałych, wzięła ze sobą świecznik i zapałki. Lekko drżącą ręką ustawiła go na czarnym obrusie, po czym zapaliła wszystkie trzy białe świece. Kobiety powoli cofnęły się o krok, tak aby utworzyć krąg. Amelia zbliżyła się do stołu. Wzięła głębszy oddech i postawiła szkatułkę. Czuła lekki strach, a dodatkowo przestraszyła się, że ręce zaczną jej się trząść. Przewodziła pozostałym obecnym w tym pokoju. Nie mogła pokazać, że się czegoś lęka. A jednak się bała. Od wczorajszego wieczoru męczyły ją złe przeczucia, nie opuszczając jej ani na chwilę. Odepchnęła niepokojące ją myśli, otworzyła drewniane pudełko i odczepiła z wewnętrznej strony pokrywki niewielki kawałek obsydianu, kształtem przypominający wrzeciono. Przed rzuceniem Kośćmi należało upuścić kroplę krwi na miejsce, gdzie zostaną wyrzucone. Nakierowała dłoń nad stół obok świecznika, a następnie ukłuła się w palec wskazujący bardzo ostrym kawałkiem smoczego szkła. Kropla krwi spłynęła po czarnym kamieniu, błyszcząc przy tym w blasku świec, po czym spadła na obrus. Amelia odłożyła narzędzie z powrotem do szkatułki i wzięła do skaleczonej ręki Kości, tak aby nadal sącząca się z rany krew dotknęła ich powierzchni. Szepnęła kilka słów po łacinie na tyle cicho, by pozostałe nie mogły ich usłyszeć. Wiedziały jednak, że za moment Przeklęte Kości Krwi upadną na stół, wydając werdykt. Każda z nich wstrzymała oddech. Przywódczyni zakonu wykonała delikatny ruch nadgarstkiem i wypuściła Kości z dłoni. Czas, którego potrzebowały, aby dotknąć powierzchni skropionej krwią, wydawał się wiecznością. W końcu jednak upadły na czarny materiał, a z tą chwilą na twarzach wszystkich kobiet odmalowało się przerażenie. Kości upadły na krawędzie. Nie wybrały żadnej z nich. Skonsternowane, spojrzały po sobie. Taka sytuacja zdarzyła się tylko raz w całej historii zakonu. Kości zawsze były zdecydowane i wyrażały się jasno. Teraz jednak ich decyzja nie miała żadnego sensu. Amelia zbladła i z trudem przełknęła ślinę. Jako jedyna wiedziała, co kryje się za takim ułożeniem. Miała wrażenie, że zaczyna brakować jej powietrza, a świat dookoła zaczyna wirować. W jednej chwili dopadł ją lęk, jakiego nigdy nie czuła. Szmery pozostałych zmyły się w jeden szum, a przed oczami jej pociemniało. Rozchyliła usta, by coś powiedzieć, jednak w tym momencie osunęła się na podłogę, tracąc przytomność. Wiedziała, że nadchodzą mroczne czasy. Jak i to, że zakon będzie musiał wejść jeszcze głębiej na ścieżkę mroku, aby przetrwać.

Rozdział 2

Kiedyś

Ogromna i stara Willa Klara, w której mieszkała Amelia, od zawsze wydawała jej się osobliwa. W zasadzie to po jakiej Klarze dostała imię? Wybudowana w stylu Tudorów, posiadała jedną wieżyczkę, w której znajdowała się główna sypialnia. Z zewnątrz była biała z hebanowymi belkami, ale wewnątrz wszędzie była czerń i czerwień. Czasami gdzieś przewinęło się odrobinę bieli, jednak pozostałe dwa kolory dominowały w wystroju. Można było też dostrzec barokowe i secesyjne ornamenty. W niektórych miejscach pojawiały się motywy czaszek, lecz trzeba było się dokładnie przyjrzeć, aby je dostrzec. Goście, zachwyceni przepychem, ich nie zauważali, a drobne przedmioty mogące nakierować ich na istnienie zakonu, wtapiały się w tło. W wielu pomieszczeniach panował półmrok. Korytarze były zawiłe, opanowane przez ciemność, i Amelia już wiele razy się w nich zgubiła. Wiszące na ścianach obrazy nieraz ją bardzo przestraszyły. Choć nie zraziło jej to do przyglądania się im w wolnych chwilach. W każdym miejscu, gdzie zostały powieszone, inny był na nich motyw przewodni. W kuchni – nóż i wino, w jednym z korytarzy martwe ludzkie organy, a gdzie indziej cmentarz. Jednakże część dzieł była niedostępna dla jej oczu przez to, że jej matka zamknęła niektóre pomieszczenia na klucz i zabraniała tam wchodzić. Wiecznie intrygowało ją, co się tam znajdowało. Matka ani razu nie zaspokoiła jej ciekawości. Powtarzała tylko, że w odpowiednim dla niej czasie się dowie.

Nie była to jedyna rzecz w tym domu, która nie dawała jej spokoju. Całe to miejsce było pełne tajemnic, które przyciągały ją jak magnes. Szybko zdążyła odkryć, że w willi znajdują się tajne przejścia. Matka raz zdradziła jej, że jedno z nich, ukryte za regałem z książkami, prowadzi na poddasze. Niestety, kilka pokoleń wcześniej zaginął klucz i teraz już nikt nie wiedział, co tam się znajduje bądź jest ukryte.

Gdy trochę podrosła, zauważyła, że matka co jakiś czas wychodzi w nocy z domu i wraca do niego nad ranem ubrudzona czymś czerwonym. Pewnego razu przy śniadaniu gosposia powiedziała jej, że to krew. Odsunęła wtedy od siebie talerz z grzankami, czując narastające mdłości. Matka zaczynała ją przerażać. Z dnia na dzień stawała się coraz bardziej oschła, momentami agresywna, i wymagała od niej coraz więcej. Dziewczynka nie mogła zrozumieć, co kieruje jej działaniami, dlaczego tak się zmienia? W okolicach swoich szóstych urodzin poznała jednak odpowiedź. Przebywając w ogrodzie, otaczającym willę, raz zapędziła się w jego głąb. Kierowana ciekawością, zapomniała, że nie wolno jej tam chodzić. Wbiegła między drzewa na końcu zadbanego trawnika i pognała przed siebie. Zatrzymała się dopiero przed kamiennym budynkiem. Gdy podniosła na niego wzrok, przeszły ją ciarki. Poczuła w sobie mrok, który był jej dotąd nieznany. Jednak razem z nim pojawiło się uczucie przyjemności. Miała wrażenie, że coś z ciemności budynku ją woła i przyzywa. Jak zahipnotyzowana, ruszyła w jego stronę. Kiedy już chciała postawić stopę na pierwszym stopniu schodów, ktoś złapał ją za ramię i popchnął na ziemię. Spojrzała na zakapturzoną postać, rozpoznając w niej własną matkę. Przełknęła ślinę, gdy poczuła strach.

– Powiedziałam, że nie wolno ci wchodzić w głąb ogrodu, prawda? – spytała dziewczynkę podniesionym tonem.

Była wściekła jak nigdy dotąd, pomyślała Amelia. W czarnym płaszczu wyglądała jak wiedźma. Zła wiedźma. A wszyscy wiedzą, jak kończą niegrzeczne dziewczynki, kiedy wiedźma je dopadnie…

– Prawda?!– powtórzyła, podnosząc głos do krzyku.

Po policzku Amelii spłynęła łza. Bała się, gdy matka traciła panowanie nad sobą. Działy się wtedy złe rzeczy. Czasami żałowała, że w takich chwilach nie mieszka z nimi tata, który mógłby ją przed nią ochronić. Dziewczynka w końcu zebrała się na odwagę i pokiwała lekko głową.

– Chyba nie tak cię wychowałam? – kontynuowała nieco spokojniejszym tonem matka.

Nie doczekała się odpowiedzi ze strony córki. Zirytowało ją to. Nie cierpiała nieposłuszeństwa. Zwłaszcza takiego, jakie okazywała ostatnio Amelia. Podeszła do niej w paru krokach i szarpnęła za włosy, stawiając do pozycji pionowej. Dziewczynka zapłakała cicho. Kiedy jej matka ponownie szarpnęła ją za włosy, krzyknęła.

– To boli! Puść mnie! – krzyczała, powoli wpadając w histerię.

Teraz łzy ciekły po jej policzkach strumieniami. Kobietę rozwścieczyło to jeszcze bardziej. Czuła rozczarowanie. Jej córka okazywała słabość. Coś, czego nie wolno było okazywać w tym domu. Coś, co ona sama uważała za skazę charakteru, którą należało wyplenić w jak najmłodszym wieku. Doszła do wniosku, że skoro marchewka nie poskutkowała, to należy użyć wobec niej kija. Postanowiła skończyć z taryfą ulgową wobec córki. Nieposłuszeństwo należało karać. Najlepiej stosując karę tak dotkliwą, by Amelii nawet przez myśl nie przeszło wracanie tu. Siłą zaciągnęła dziewczynkę do domu. Ta na początku próbowała się stawiać i wyrywać, ale w końcu dała za wygraną.

Gdy znalazły się już w środku, kobieta, nie zważając na histerię, w jaką wpadła jej córka, złapała pęk kluczy i ruszyła z nią w stronę drugich schodów w bocznej części willi. Amelia ponownie próbowała się jej wyrwać. Matka złapała ją wtedy mocniej za rękę i pociągnęła za sobą na dół po schodach. Przeszły ciemnym korytarzem, w połowie którego kobieta się zatrzymała. Wybrała jeden z kluczy i otworzyła znajdujące się przed nimi stare drzwi. Następnie wepchnęła córkę do środka prosto w panujący w pomieszczeniu mrok. Weszła za nią i zapaliła świecę. Ustawiła ją pod jedną ze ścian, tak by rzucała trochę światła na wiszący tu obraz, przedstawiający demona w ciele nagiej kobiety. Pozostała część pomieszczenia pozostała skąpana w mroku.

– Za karę spędzisz tu noc – odezwała się jej matka, idąc w stronę drzwi. – Mam nadzieję, że zrozumiesz swój błąd – dodała, zatrzaskując za sobą drzwi i przekręcając klucz w zamku.

Amelia niepewnie spojrzała na obraz. Przeszły ją ciarki. Kiedy matka ją już stąd wypuści, ten portret będzie powracał w sennych koszmarach przez wiele nocy. Nadal płakała, jednak już nie krzyczała. Wiedziała, że nawet jeśli matka ją usłyszy, to i tak po nią nie przyjdzie. Usiadła pod ścianą obok świecy i ukryła twarz w swoich drobnych dłoniach. Zaczynała rozumieć, jak bardzo jej matka jest pozbawiona wszelkich skrupułów.

Rozdział 3

Było późne popołudnie. Amelia razem z Blanką wróciły do Mrocznego Panteonu, aby dokończyć sprzątanie komnaty. Wzięły w tym celu ze sobą dwa duże lampiony oraz wiadro z wodą. Gdy wszystkie świece i pochodnie się wypaliły, w środku z powrotem panowały egipskie ciemności. Jednak ten mrok już nie mroził im krwi w żyłach, tak jak podczas ich poprzedniej wizyty.

Kiedy znalazły się ponownie w komnacie ofiarnej, Amelia ustawiła swój lampion na ołtarzu i rozejrzała się dookoła. Była przyzwyczajona do widoku, jaki zastała w tym miejscu. Krew wiele lat temu przestała robić na niej jakiekolwiek wrażenie. Jej towarzyszka stanęła obok niej, po czym postawiła wiadro na podłodze u ich stóp. Następnie podeszła do wgłębienia w jednej ze ścian z kamienia, skąd wyjęła kilka kawałków białego materiału. Zanim wróciła do stołu ofiarnego, zatrzymała się na chwilę i przyjrzała smoczemu szkłu. Zawsze fascynowało ją to, jak obsydian zaczynał się błyszczeć, gdy padała na niego choć odrobina światła. Było w tym coś niezwykłego. Potrząsnęła głową, odrywając wzrok od czarnego kamienia, po czym ruszyła w jego stronę. Podała jeden z kawałków materiału Amelii, a swój zmoczyła w wiadrze z wodą. Razem zabrały się do czyszczenia kryształowych kielichów.

– Przestraszyłaś nas dzisiaj rano – zaczęła Blanka. – Chyba nawet bardziej niż werdykt Przeklętych Kości Krwi. Co się stało?

– To teraz nieistotne – odpowiedziała Amelia. – Muszę sobie to wszystko poukładać w głowie. Mogę ci jedynie powiedzieć, że ani trochę mi się to nie podoba – kontynuowała, wycierając z krwi i wina kryształową powierzchnię jednego z naczyń.

Uniosła kielich pod światło padające z lampionu, by sprawdzić, czy jest już czysty. Gdy przy świetle zaszkliła się idealnie przezroczysta powierzchnia, bez ani jednego zacieku krwi, odstawiła go na hebanowy stolik obok. Wzięła do ręki kolejne naczynie, po czym zerknęła na swoją towarzyszkę.

– Boję się. Nadchodząca przyszłość maluje się w ciemnych barwach – szepnęła Amelia.

Blanka z niepokojem przyjrzała się jej twarzy. Mistrzyni zakonu nigdy nie czuła strachu. Przynajmniej od zawsze sama twierdziła, że wyzbyła się lęku we wczesnym dzieciństwie. Teraz jednak jej spojrzenie mówiło zupełnie co innego, potwierdzając słowa, które wyszeptała przed chwilą.

– Może powinnam zostać dzisiaj z tobą na noc? – spytała z troską. – Kiedy twój mąż wraca z delegacji?

– Nie ma potrzeby, byś zostawała. Będzie wieczorem – odparła mechanicznie Amelia, spuszczając wzrok na swoje dłonie. – Ale możesz zostać na kolacji, jeśli chcesz.

Umyła kolejny kryształ i postawiła go obok poprzedniego. Kiedy wszystkich siedem zostało tam ustawionych, Blanka przyniosła niewielką szklaną misę, do której wycisnęły rozwodnioną krew z kawałków materiału. Następnie powolnymi ruchami zaczęły zmywać bordowe plamy zaschniętej krwi z ołtarza. Przez moment robiły to w niezręcznej ciszy, której żadna nie miała odwagi przerwać. W końcu jednak ciekawość Blanki zwyciężyła nad tlącym się w niej lękiem.

– Wiesz, co oznacza takie ułożenie Kości? – spytała Amelię.

Przywódczyni zakonu niepewnie na nią spojrzała, nie wypowiedziała ani jednego słowa. Przełknęła ślinę. Nie spodziewała się takiego pytania ze strony towarzyszki. Otworzyła usta, po czym je zamknęła. Zastanawiała się, ile może jej powiedzieć.

– Powiedzmy, że mniej więcej wiem. Muszę jednak jeszcze sprawdzić parę kwestii w kilku księgach – odpowiedziała po dłuższej chwili. – Ale na razie niech pozostałe robią swoje. Za kilka dni jeszcze raz rzucimy Kośćmi.

– A jeśli znów żadnej z nas nie wybiorą? – dopytywała Blanka.

– Wtedy zaczniemy się martwić – odparła Amelia.

Choć prawda była taka, że martwić powinny się już teraz. Nie potrafiła jednak przyznać tego na głos. Chciała najpierw odpowiednio zgłębić temat, zanim podzieli się tym wszystkim z pozostałą częścią zakonu. Niech jeszcze przez chwilę pożyją w słodkiej nieświadomości i się nie przejmują przyszłością.

Przymknęła na moment powieki, po czym schyliła się, aby zmyć krew z czarnego marmuru na podłodze. Podczas tego zaćmienia księżyca wyjątkowo dużo spłynęło jej z ołtarza. Albo może po prostu wydawało się jej, że tym razem jest więcej tej krwi.

Kiedy doprowadziły komnatę do nieskazitelnego porządku, na dworze zdążył zapaść zmrok. Wzięły swoje lampiony i w milczeniu ruszyły leśną ścieżką w stronę willi. Opatuliły się szczelniej płaszczami, gdy zerwał się zimny wiatr. W tym roku jesień była wyjątkowo chłodna. W niektóre noce temperatura schodziła nawet poniżej zera.

Oświetlając sobie drogę latarniami, w których znajdowały się świece, dotarły do murów willi. Weszły do niej przez tylne drzwi od strony ogrodu, prowadzące do kuchni. Przy jednym z ciemnych blatów krzątała się Maria, która pracowała w tym domu jako gosposia, odkąd Amelia tylko pamiętała. Uśmiechnęła się na ich widok i kiwnęła głową na znak, że zaraz zacznie szykować kolację. One w tym czasie zamierzały się odświeżyć w łazience, aby zasiąść z czystymi rękami do stołu.

– Jutro wina z twojej winiarni we Włoszech mają podbić europejski rynek. Jak się z tym czujesz? – spytała Blanka, gdy przekroczyły próg łazienki znajdującej się na parterze, najbliżej kuchni.

– To już jutro? – zdziwiła się Amelia.

– Owszem.

– Szczerze, to zupełnie o tym zapomniałam. Ostatnio miałam na głowie wiele spraw związanych z zakonem i trochę rzadziej wpadałam do firmy. Na szczęście mam ciebie. Najlepszą wiceprezes na świecie, która trzyma nad wszystkim pieczę pod moją nieobecność.

– Czasem się zastanawiam, co ty byś beze mnie zrobiła? – odparła Blanka, kręcąc z rozbawieniem głową.

– Myślę, że doprowadziłabym rodzinną firmę do ruiny, a mój ojciec przewracałby się teraz w grobie – odpowiedziała jej, wycierając dłonie w ręcznik wiszący obok umywalki, jednocześnie parskając śmiechem.

Spojrzały na swoje odbicia w lustrze. Miały przed sobą widok dwóch silnych kobiet, którym udało się osiągnąć sukces w męskim świecie i z lokalnego biznesu stworzyć prężnie działające przedsiębiorstwo, z którym ruszyły na podbój europejskiego rynku. Były z siebie cholernie dumne. Przez ostatnie lata oprócz produkcji naprawdę dobrego czerwonego wina, weszły również w biznes wytwarzania szkła, w tym głównie kieliszków, karafek i szklanek do whisky. W swojej ofercie miały też projektowanie oraz wykonywanie indywidualnych zestawów szkła do alkoholu, czym co bogatsi klienci byli zachwyceni. Dzięki nim oraz marketingowi szeptanemu w ich kręgach firma Red Lange zaczynała się cieszyć świetną renomą i z każdym rokiem przynosić coraz większe zyski.

– W takim razie mamy co dzisiaj świętować przy kolacji – powiedziała Blanka do swojej towarzyszki, gdy wychodziły z łazienki.

– A więc musimy zahaczyć o moją piwniczkę. Mam tam alkohole na specjalne okazje – odpowiedziała jej Amelia, idąc w stronę pomieszczenia, o którym wspomniała. – Która butelka tym razem? Merlot z 1997 roku czy może cabernet sauvignon z 1985?

– Hmm. A masz może jakieś jeszcze starsze? – spytała Blanka i spojrzała na nią znacząco. – W końcu świętujemy podbój Zachodu – zażartowała.

– Słuszna uwaga – odparła Amelia, schodząc po schodach prowadzących do piwnic domu.

Kiedy wcześniej przechodziły obok jej gabinetu, wzięła z niego pęk kluczy. Większość pomieszczeń na dole była pozamykana, tak jak za czasów jej dzieciństwa. Głównym powodem był fakt, że było tam wiele cennych przedmiotów. Willa nie posiadała strychu, co było dość innowacyjne jak na czasy, kiedy została wybudowana. W związku z tym większość przysłowiowych gratów i pamiątek rodzinnych trafiała do podpiwniczenia. Choć bardziej odpowiednią nazwą dla tego miejsca byłyby katakumby. Gołe mury były z tego samego surowca co Mroczny Panteon. I tutaj również nie było doprowadzonej elektryczności, więc obok zejścia zawsze stała świeca, którą wzięła ze sobą i tym razem.

– To może tym razem jakieś porto vintage? Na przykład taylor’s rocznik 1945 – odezwała się rozmarzonym głosem Amelia. – Ostatnio słyszałam, że rocznikowi 2017 udało się dorównać tamtemu.

– Żartujesz? Naprawdę masz butelkę z tamtego rocznika? – zapytała z niedowierzaniem Blanka. – Przecież to był jeden z najlepszych! Tak samo dobre były z 1927 i 1970.

– Nawet mam parę butelek. Zresztą tak jak z pozostałych, o których wspomniałaś. Ale to z 1977 roku podobno jest dużo lepsze i zapewne również się znajdzie choć jedna butelka. Nie znam jednak większości swojej winnej piwniczki. Myślę, że powinnam się jej dokładniej kiedyś przyjrzeć. Nazbierało się tego naprawdę sporo przez wieki istnienia zakonu. Z tego, co wiem, bywały lata, kiedy bractwo chodziło przez większość czasu zalane w sztok – kontynuowała wypowiedź, gdy szły przez kamienny labirynt.

– Na dzisiaj rocznik porto 1945 wydaje mi się jednak idealny – zadecydowała towarzyszka Amelii, przemilczając jej ostatnią uwagę.

– Też tak sądzę – odparła, przekręcając klucz w odpowiednich drzwiach na końcu korytarza.

Podała swojej towarzyszce trzymaną świecę, a następnie weszła do środka. Przeszły wzdłuż regałów, na których leżały butelki różnych gatunków wina, skryte w mroku i pajęczynach. Denka butelek lśniły lekko, gdy padało na nie światło płomienia. Skierowały się na sam koniec pomieszczenia, gdzie było najwięcej kurzu i pajęczyn, a chłód dużo bardziej odczuwalny niż przy wejściu. Znajdowały się tutaj najstarsze i zarazem najlepsze roczniki. Stanęły przy dębowym regale, po czym Amelia odebrała świecę od Blanki. Uniosła ogarek z wosku, tak by móc dostrzec w półmroku podpisy wyryte w drewnie. Zmrużyła oczy, aby odczytać daty, i powoli zaczęła się przesuwać w stronę prawego końca regału. W pewnym momencie przystanęła, a na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Znalazła butelkę, której szukała. Taylor’s rocznik 1945. Ponownie oddała świecę towarzyszce i oczyściła dłonią butelkę z kurzu i pajęczyn. Po jej ręce przebiegł mały pająk, więc machnęła kończyną, by spadł na podłogę. Gdy już tak się stało, wzięła do ręki butelkę z winem. Powoli przesunęła dłonią po etykiecie naklejonej na szkło. To będzie wspaniały wieczór, pomyślała. Uwielbiała czuć smak dobrego porto na języku. Już nie mogła się doczekać momentu, kiedy przy pomocy korkociągu wyjmie korek i będzie mogła przytknąć szyjkę butelki pod nos, aby poczuć zapach idealnie skomponowanego bukietu jej zawartości.

Zbliżając się do jadalni, czuły już zapach podgrzanej przez Marię obiadokolacji. Aż ślinka im pociekła na widok tego, co znajdowało się na talerzach, które przyniosła chwilę wcześniej i ustawiła na stole. Dzisiejszego wieczoru postawiła na lasagne. Taki posiłek zdecydowanie odpowiednio przygotuje ich podniebienia na porto. Czasami miała wrażenie, że jej gosposia potrafi czytać w myślach z wyprzedzeniem, bo jej dania zawsze idealnie pasowały.

– Mam prośbę – zwróciła się do gosposi, stawiając butelkę wina na stole. – Przygotuj nam na deser czekoladowe fondue z bananami i lody waniliowe – powiedziała z podekscytowaniem w głosie.

– Rozumiem, że szykuje się wieczór delektowania się starym winem, aby opić jakąś okazję – odpowiedziała rozbawiona Maria.

– Ach, jak ty nas dobrze znasz – mruknęła z uśmiechem Amelia, zasiadając przy stole.

– Wiesz, czego jeszcze brakuje? – spytała ją Blanka, gdy gosposia opuściła już pomieszczenie, żeby udać się do kuchni.

Amelia pokręciła przecząco głową, nie wiedząc, co ma na myśli jej przyjaciółka. Tamta uśmiechnęła się przebiegle i udała się na chwilę do salonu, który znajdował się obok jadalni i był z nią połączony szerokim przejściem bez drzwi. Skierowała się do stojącej obok telewizora wieży muzycznej, po czym ją włączyła. Następnie wróciła do stołu i sięgnęła po swój telefon. Połączyła się z wieżą przez Bluetooth.

– Nastrojowej muzyki – odpowiedziała Amelii, siadając na krześle obok niej i jednocześnie puszczając przez głośniki Skyfall w wykonaniu Adele.

– Planujemy jakiś napad na bank, skoro padło na taką muzykę? – spytała przywódczyni zakonu, przełykając lasagne i usilnie próbując się nie rozśmiać.

– Może kiedyś – odparła Blanka, nalewając sobie do szklanki wody z karafki. – Dzisiaj jednak skupiamy się na świętowaniu naszego sukcesu – dodała, unosząc szklankę do góry w geście wznoszenia toastu.

Rozdział 4

Kiedyś

Amelia poprawiła spinkę na swoich włosach, po czym zbiegła po schodach do jadalni na śniadanie. Przy stole siedziała już jej matka, czytając dzisiejszą gazetę. Popijała przy tym gorzką kawę z mlekiem. Na jej widok cała wesołość z niej wyparowała. Głównie dlatego, że się bała, w jakim matka jest nastroju. Przypomniało jej się, o co miała ją zapytać i to również sprawiło, że przygasła. Stresowała się tym.

Grzecznie usiadła przy stole naprzeciwko swojej rodzicielki i czekała, aż pani Maria przyniesie jej ciepłe śniadanie. Zmrużyła lekko oczy, kiedy promienie słońca wpadające przez okno zaczęły ją razić.

– Dzień dobry – odezwała się chłodno jej matka, zerkając na nią znad gazety.

– Dobry – mruknęła cicho Amelia, spuszczając wzrok.

– Chcesz mnie o coś zapytać? – spytała intuicyjnie, odkładając prasę na bok i intensywnie wpatrując się w córkę.

Dziewczynka niepewnie pokiwała głową i dopiero po chwili spojrzała na mamę. Kiedy już miała się odezwać, przyszła gosposia z przygotowaną dla niej owsianką, więc nie wydała z siebie żadnego dźwięku, dopóki ta nie wyszła. Gdy zostały w jadalni we dwie, Amelia otworzyła buzię, by zadać pytanie.

– Dlaczego tata z nami nie mieszka? – spytała cicho.

Matka gwałtownie wciągnęła powietrze i uniosła brwi ze zdziwienia. Zdecydowanie temat, jaki chciała poruszyć córka, jej nie podpasował. Doszła jednak do wniosku, że ma prawo poznać prawdę na temat swojego ojca. Przygryzła delikatnie dolną wargę i postukała wypielęgnowanym paznokciem w stół. Zmrużyła oczy i pochyliła się delikatnie w stronę córki.

– Skąd to pytanie? – zapytała ją zachrypniętym głosem, z nutą podejrzliwości.

– Pani Maria ostatnio czytała mi pewną książkę – zaczęła z wahaniem Amelia. – Była w niej dziewczynka, której mama i tata mieszkali razem. Ja mam tylko ciebie. Nawet nie wiem, jak wygląda mój tata.

– Hmm, rozumiem. Cóż, myślę, że mogę ci trochę o nim opowiedzieć – stwierdziła po dłuższej chwili namysłu.

Amelia zdziwiła się, że zwyczajny chłód w głosie matki nie był już tak bardzo odczuwalny. Odetchnęła z lekką ulgą, że się nie wściekła i nie kazała jej wrócić do swojego pokoju albo nie zamknęła znowu w piwnicy. Wzięła do ręki łyżkę i zaczęła jeść swoją owsiankę, czekając, aż mama zacznie opowiadać o tacie.

– Od czego by tu zacząć – mruknęła matka do siebie, upijając kolejny łyk kawy z porcelanowej filiżanki.

Aurelia odchyliła się na krześle i spojrzała w sufit, zastanawiając się, od której strony ugryźć tę historię. Mężczyzna, będący ojcem Amelii, był jedynie jej wakacyjną przygodą i niczym więcej. Był jej błędem przeszłości, do którego wracała z pewnym sentymentem. Jednak on miał żonę, więc nigdy nie mógłby zamieszkać z nią w tej willi w Łodzi i stworzyć jako takiej szczęśliwiej rodzinki. Ale tego nie mogła powiedzieć córce. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Na to była jeszcze za mała. Coś jednak powiedzieć musiała. W końcu postanowiła się odezwać.

– Poznałam twojego ojca na nieco dłuższych wakacjach we Włoszech. Pracował w jednej z winnic, która należała do jego ojca. To było takie miejsce, gdzie rosną winogrona, z którego robi się wino – zaczęła mówić melancholijnym głosem. – Nazywał się Basilio.

– Kochałaś go? – spytała Amelia, wpatrując się w matkę.

– Tak – odszepnęła jej nieobecnym głosem. – A on mnie – dodała po chwili. – Dał mi pierścionek z takim czarnym kamieniem. Bardzo mi się spodobał – kontynuowała, nieświadomie dotykając niewielkiego kawałka srebra na swoim palcu. – A potem… – zaczęła i przerwała na chwilę swoją opowieść.

Spojrzała na swoją córkę i parę razy zamrugała, aby odgonić łzy. Pierścień z obsydianem miał być dowodem jego miłości do niej. Odkąd go od niego dostała, nie rozstawała się z nim. Nie potrafiła. Była w nim zakochana do szaleństwa. Ale potem dowiedziała się, że jest zaręczony z piękną młodą Włoszką. Złamał jej tym serce. Choć dla niego była gotowa porzucić zakon i zmierzyć się ze wszystkimi konsekwencjami, które się z tym wiązały. Próbowała go też namówić, aby pojechał do Polski razem z nią. Ale on nie mógł. Miał przejąć prowadzoną przez ojca winnicę. Wróciła więc do kraju sama. A potem okazało się, że jest w ciąży. Urodziła dziecko, po czym w pełni oddała się służbie zakonowi. Postanowiła wtedy, że nigdy nie wyjdzie za mąż, a sama będzie wykorzystywać mężczyzn, aby dawali jej rozkosz w sypialni i nic po z tym. Uznała, że mężczyzna u jej boku jest po prostu zbędny.

– A potem ja musiałam wrócić tutaj. A on został tam – dokończyła, patrząc nieobecnym wzrokiem przed siebie.

– Dlaczego on nie mógł tu wrócić z tobą? – dopytała Amelia.

– Po prostu musiał tam zostać – szepnęła i wzięła kolejny łyk kawy.

Skrzywiła się, gdy poczuła gorzki smak w gardle. Może jednak powinna zacząć słodzić poranną kawę? Nie. Nie zacznie. To Basilio nauczył ją pić kawę. Właśnie taką kawę. Codziennie rano przypominała jej o nim oraz o tym, jak mogłoby wyglądać ich wspólne życie w tym miejscu. Coś, co było dla niej nieuchwytne. On nawet nie wiedział o istnieniu Amelii. I chciała, by tak pozostało.

– Chciałabym go poznać – odparła jej córka, gdy przez dłuższy czas się nie odzywała.

Prośba córki przywróciła Aurelię do rzeczywistości. W jej oczach z powrotem pojawił się chłód, a ciepło, które pojawiło się przed momentem w jej głosie, zniknęło jak za dotknięciem magicznej różdżki. Amelia od razu to dostrzegła i pożałowała, że zadała to ostatnie pytanie. Pierwszy raz widziała swoją matkę w takiej łagodnej odsłonie.

– Nie – odpowiedziała jej ostrym tonem. – A teraz kończ śniadanie i idź do siebie – dodała. – No już, już. Za pół godziny przychodzi twoja nauczycielka łaciny. Musisz przygotować się do lekcji. Mam nadzieję, że odrobiłaś pracę domową i powtórzyłaś wszystko to, co ostatnim razem zadała ci pani Klara.

– Oczywiście, mamo – odpowiedziała przygaszona Amelia, kończąc jeść owsiankę.

Co prawda straciła apetyt i najchętniej zostawiłaby resztę, ale matka byłaby wtedy na nią zła. Krzyczałaby na nią i miała pretensje, że marnuje jedzenie. A ona nie chciała popsuć jej humoru jeszcze bardziej. No i pani Maria by się martwiła, że chodzi głodna. Nie chciała być dla niej ciężarem. Współczuła tej kobiecie, jej mama była bardzo wymagająca w kwestii tego, co było na obiad oraz kolację, więc zawsze musiała się napracować.

Dokończyła śniadanie, które popiła szklanką mleka, po czym zeskoczyła z krzesła, gdyż jej nóżki jeszcze nie dosięgały do podłogi. Następnie pobiegła do swojego pokoju.

Była wdzięczna, że nie musi już przebywać w obecności swojej matki, która była zgorzkniała i wiecznie ponura. Cieszyła się, że po jej ostatnim pytaniu niczym w nią nie rzuciła, bo od jakiegoś czasu się to zdarzało. Jednak po wysłuchaniu historii o tacie postanowiła coś. Kiedy dorośnie, to poszuka swojego ojca. Miała cichą nadzieję, że nie będzie taki jak jej matka. Że będzie bardzo miły i będzie dużo się uśmiechał oraz będzie czytał jej bajki na dobranoc. Pójdzie razem z nim do zoo, a on kupi jej różową watę cukrową. Uśmiechnęła się smutno do siebie, kiedy naszły ją te wszystkie myśli. Brzmiały tak pięknie. Były zupełnie inne niż rzeczywistość, w jakiej żyła.

Rozdział 5

Mężczyzna nacisnął delikatnie hamulec, gdy wjechał swoim czarnym, sportowym porsche na wąską drogę prowadzącą do lasu. Pojedyncze latarnie uliczne się nie paliły, więc zapewne wczorajsza burza musiała pozrywać linie energetyczne. Włączył mocniejsze światła i odrobinę przyśpieszył na żwirowej drodze biegnącej na niewielkim wzniesieniu. Na końcu alei, wzdłuż której rosły kasztanowce, stała wysoka żelazna brama. Mężczyzna sięgnął do schowka między siedzeniami po pilota. Następnie nacisnął większy przycisk, a gdy brama się otworzyła, wjechał na posesję. Przejechał podjazdem i zatrzymał samochód po prawej stronie willi, w miejscu do tego przeznaczonym, obok czerwonego mustanga swojej żony. Wysiadł z samochodu, po czym obszedł pojazd, by otworzyć bagażnik i wyjąć torbę podróżną. Dookoła niego panowała głucha cisza i ciemność. Dzisiaj na niebie nie było nawet księżyca ani tym bardziej gwiazd. Na szczęście nikłe światło padało z kilku okien na parterze, więc widział ścieżkę pod nogami. Zapiął guzik swojego płaszcza, poprawił kołnierz i ruszył w stronę drzwi wejściowych.

Amelia z Blanką usłyszały szczęk kluczy w głównych drzwiach i zamilkły na krótką chwilę. Zaraz potem się roześmiały i odchyliły na krzesłach. Blanka złapała za telefon i ściszyła trochę płynące z głośników dźwięki Fireworks First Aid Kit. Następnie jednocześnie sięgnęły po kieliszki z porto. Zdążyły wypić już połowę butelki, więc powoli zaczynało im szumieć w głowie, a humor miały wręcz szampański. Amelia pochyliła się nad stołem, nadziała na widelec kawałek banana, a następnie zamoczyła go w roztopionej czekoladzie. Gdy brązowa masa pokryła cały plasterek owocu, włożyła go sobie do buzi. Rozgryzła kawałek słodkości, przełknęła i upiła łyk trunku z kieliszka. Jęknęła cicho, rozkoszując się smakiem starego wina, rozpływającego się w jej ustach. Odchyliła głowę do tyłu i kątem oka zauważyła sylwetkę męża w salonie, kierującą się w ich stronę. Uśmiechnęła się figlarnie na jego widok i jeszcze bardziej odchyliła na krześle, przygryzając dolną wargę.

– Co świętujecie, kochanie? – spytał ją, przekraczając próg jadalni i biorąc do ręki butelkę otwartego wina, aby zobaczyć znajdującą się na niej etykietę. – Bardzo dobry rocznik – dodał po chwili, odstawiając trunek na stół.

– Mhm. Nalej sobie. Tam jest czysty kieliszek – mruknęła, wskazując na przedmiot stojący z drugiej strony stołu. – A co świętujemy? Powiem ci… jedno słowo – zaczęła, wstając z krzesła.

Podeszła do męża, stanęła na palcach i nachyliła się do jego ucha. Kosmyk jej czarnych włosów połaskotał go w szyję, a ciepły oddech owiał skórę na policzku.

– Sukces – powoli szepnęła mu do ucha, po czym się odsunęła i wręczyła mu swój kieliszek.

Amelia obróciła się delikatnie na pięcie, zachichotała i ruszyła w stronę kuchni. Mężczyzna przyglądał się, z jaką gracją porusza się jego żona pomimo tego, że była wstawiona. Wiedział jednak, że miała mocną głowę i potrzeba było naprawdę sporo alkoholu, aby nie mogła utrzymać pionu. Pokręcił głową z rozbawieniem, kiedy zniknęła mu z oczu. Zdążył za nią zatęsknić przez ostatnie trzy dni. Albo raczej za jej niesamowitym ciałem.

– Marcin! – krzyknęła Blanka. – Jak ci minęła podróż?

– Był wypadek na A2 zaraz za granicą niemiecko-polską, a że nasze służby nie działają zbyt szybko, to utknąłem na trochę w korku, ale tak to w porządku – odpowiedział, upijając łyk wina z kieliszka, który dała mu Amelia. – O jaki sukces jej chodziło? – spytał, zmieniając temat.

– Jutro Red Lange podbija zachodni rynek swoimi trunkami – odparła zadowolona Blanka.

– Duża sprawa. W takim razie faktycznie jest co świętować.

– A i owszem – mruknęła Amelia, wróciwszy do jadalni.

Skierowała się do stołu, chwyciła czysty kieliszek, po czym napełniła go do połowy winem. Podeszła do swojego męża, odebrała swoją lampkę porto ze śladami czerwonej szminki na szkle i podała mu tę nietkniętą.

– Za chwilę Maria przyniesie ci ciepły obiad – dodała, siadając z powrotem na krześle i zakładając nogę na nogę.

Zaczęła się bujać na boki do muzyki, przymykając powieki. Uśmiechnęła się lekko, przytykając kieliszek do ust i upiła łyk wina. Marcin usiadł obok niej, po czym dyskretnie na nią zerknął. Niewielka czerwona strużka napoju wypłynęła z kącika jej ust. Kiedy zaraz potem rozchyliła delikatnie wargi, stała się bardzo seksowna. Choć wyglądała tak, jakby odpłynęła gdzieś myślami. Ostatnio coraz częściej jej się to zdarzało. Zrzucał to jednak na karb stresującego okresu w firmie żony.

Gdy zaczęła zbliżać się bardzo późna pora wieczorna, Blanka postanowiła, że będzie się zbierać. Zamówiła Ubera przez aplikację w telefonie, a następnie dopiła resztkę swojego wina.

– Pamiętaj, aby zjawić się jutro w biurze koło dziesiątej. To ważne – powiedziała do Amelii, gdy stały już w holu, a ona miała właśnie wychodzić.

– Będę o dziewiątej i ani minuty później – zapewniła, nim zamknęły się drzwi za jej towarzyszką tego wieczoru.

Amelia odwróciła się tyłem do drzwi i spojrzała na swoje odbicie w dużym lustrze, wiszącym na przeciwległej ścianie. Uśmiechnęła się diabolicznie do samej siebie. Podczas kolacji zdążyła zaplanować, co zamierza zrobić z resztą tego dnia. Przymknęła na chwilę oczy, po czym pewnym krokiem ruszyła w stronę schodów prowadzących na górę. Skierowała się długim korytarzem do lewego skrzydła willi, gdzie znajdowała się główna sypialnia. Przekroczyła próg pomieszczenia, w którym unosił się zapach świeżego powietrza. Przeszedł ją dreszcz z powodu chłodu. Maria najwidoczniej dopiero niedawno zamknęła balkon po tym, jak pokój się wietrzył. Zapaliła pasek LED-owy, ciągnący się wzdłuż sufitu. Nikłe światło padło na czerwień ścian oraz czerń pościeli, tworząc mroczną i lekko erotyczną atmosferę. Zbliżyła się do wielkich okien, wychodzących na ogród. Złapała czarne krawędzie kotary i mocno pociągnęła, by zasłonić okiennice. Gdy efekt ją zadowolił, ruszyła po dębowym parkiecie w stronę drzwi garderoby, gdzie zrzuciła z siebie bawełnianą sukienkę. Przyjrzała się półkom z ubraniami po prawej stronie, które należały do niej. Mając na sobie tylko bieliznę, powoli zaczęła iść w ich stronę, a gdy dzielił ją od nich nie więcej niż krok, przesunęła palcem po drewnie, czując na skórze jego fakturę. Na jej twarzy ponownie wykwitł diabelski uśmiech. Wypity tego wieczoru alkohol dodawał jej odwagi. Odgarnęła kosmyk włosów, który spadł jej na twarz i zagłębiła się w ciemność pomieszczenia. Stanęła dopiero przed czarną komodą, skąpaną w mroku. Przy niej pozbyła się z siebie stanika i majtek, które jeszcze miała na sobie. Będąc całkowicie naga, otworzyła pierwszą z szuflad. Wyjęła z niej czerwoną świecę i zapalniczkę. Następnie ustawiła ją na blacie komody i zapaliła. Ciemny kąt pomieszczenia delikatnie rozproszył niewielki płomyk. Nabrała głęboko powietrza, czując zapach świecy. Schowała zapalniczkę i powoli się schyliła, by otworzyć ostatnią szufladę. Kiedy to zrobiła, w półmroku zabłyszczała czarna skóra ze skrzydeł nietoperza. Ostrożnie przesunęła dłonią po gorsecie, który miała na sobie w noc wstąpienia do zakonu. Materiał, z którego go wykonano, był niezwykle delikatny. Przed oczami pojawiło się wspomnienie z tamtej nocy. Gwałtownie zamknęła szufladę, aby odgonić te myśli o przeszłości. Otwarła za to tę znajdującą się nieco wyżej, skąd wyjęła to, co zamierzała dzisiaj na siebie włożyć.

Wyszła z garderoby w momencie, gdy w drzwiach sypialni pojawił się jej mąż. Przystanęła w progu, oparła się biodrem o framugę i spojrzała na niego wyzywająco. W półmroku z czerwoną poświatą wyglądała jak wcielona diablica. Kiedy ją zobaczył, zakrztusił się śliną i uniósł lekko brwi do góry, rozchylając przy tym usta. Była cholernie seksowna, a on potrafił w kilka sekund się na nią napalić, kiedy była ubrana tak jak teraz. Zmrużył delikatnie oczy, aby się jej przyjrzeć. Miała na sobie czarne pończochy ze skórzanym pasem, cieniutką, prześwitującą, czerwoną halkę i cholernie wysokie obcasy. Na swoich kusząco rozchylonych ustach miała bordową szminkę, a idealnie ułożone włosy do obojczyków okalały jej twarz. Na szyi zawieszony miała duży srebrny krzyż na grubym łańcuchu. Medalion zwisał pomiędzy jej piersiami, więc gdy na niego spojrzał, dostrzegł też jej stwardniałe sutki. Podobało mu się, że już była podniecona i że ubrała się tak specjalnie dla niego. Delikatnie przechyliła głowę w bok, przygryzając dolną wargę. Poczuł, jak zaczyna mu się robić ciasno w spodniach.

Amelia ścisnęła lekko uda i cicho jęknęła: „Chodź”, wyginając się w łuk, by odepchnąć się od framugi.

Ostatni raz zlustrował ją wzrokiem i niespiesznie zbliżył się do Amelii. W oczach miała mrok z figlarnymi iskierkami, co zawsze mu się w niej podobało. W sypialni jego żona potrafiła być bardzo wyuzdana. Zwłaszcza po alkoholu. Seks potrafił wtedy trwać godzinami. A on to uwielbiał, tak samo jak ona. Jego żona zamruczała jak kotka i zmrużyła powieki, gdy objął jej talię. Następnie odgięła się do tyłu, dając mu dostęp do swojej szyi i dekoltu. Jedną dłonią ścisnął mocniej jej biodro, a drugą powoli przesunął w górę po plecach i złapał ją za kark. Amelia głośno jęknęła, kiedy przeszedł ją dreszcz rozkoszy. Nachylił twarz w jej stronę i pocałował delikatnie za uchem. Lekko się uśmiechnęła pod wpływem przyjemnego uczucia, które rozeszło się po jej ciele. Czuła, jak między nogami robi się coraz bardziej mokra.

– Klękaj – szepnął, zsuwając dłoń na pośladek i ściskając go.

Delikatnie szarpnął ją za włosy, a ona z gracją niespiesznie opadła na kolana. Spojrzała na niego z pragnieniem w oczach, rozsuwając uda. Dotknął kciukiem jej ust, po czym wsunął palec do środka. Pulsowanie między jej nogami stało się silniejsze, jednak nie próbowała się zaspokoić. Chciała, by on to zrobił, zaraz po tym, jak skończy w jej ustach.

Uniosła ręce i powolnym ruchem rozpięła jego pasek i rozporek spodni. Obydwoje zaczęli szybciej oddychać, gdy zsuwała z niego bokserki. Przez cały ten czas z uległością wpatrywała się w jego twarz, co nakręcało go jeszcze bardziej.

Gdy wzięła w dłoń jego fiuta, gwałtownie złapał ją obiema rękami za włosy i przyciągnął jej głowę do swojego krocza. Objęła go ustami i zaczęła ssać. Wydał z siebie głośny jęk i przycisnął ją mocniej do siebie, tak, by cały znalazł się w jej buzi.

Pieprzył ją mocno w usta i cofał się na moment, kiedy widział, że zaczyna się dławić jego przyrodzeniem. Było mu cholernie dobrze. Czuł, że jeszcze chwila i dojdzie.

Amelia przymknęła oczy. Jej pragnienie zaczynało być nie do zniesienia. Dyskretnie opuściła jedną rękę i dotknęła się między nogami. Chciała jednak, by to on dał jej orgazm, mając swojego fiuta głęboko w niej, zaraz więc cofnęła rękę na wewnętrzną stronę uda.

Poczuła satysfakcję w momencie, gdy doszedł w jej ustach i mogła posmakować słodyczy jego nasienia. Grzecznie połknęła wszystko, intensywnie się w niego wpatrując. Jego głośne jęki rozkoszy były dla niej ekscytujące i jeszcze bardziej ją podniecały.

Zauważyła, że jego mięśnie na ułamek sekundy się rozluźniają, a jego oddech wyrównuje. Na jego twarzy malowała się błogość. Puścił jej włosy, po czym ona wyjęła go ze swoich warg, a następnie je oblizała. Trochę spermy wypłynęło jej z kącików ust. Uśmiechnęła się do niego i powoli wstała z kolan, nie przestając patrzeć mu w oczy. Z powrotem stwardniał, a jego oddech przyśpieszył. Popchnął ją w stronę ściany, po czym łapiąc za szyję, gwałtownie obrócił i przycisnął do twardej powierzchni. Amelia wydała z siebie jęk, aby pokazać mu, jak bardzo go pragnie. Wypięła pośladki w jego stronę, łaknąc jego dotyku. Chciała już go w sobie poczuć.

– Zerżnij mnie jak dziwkę – wyszeptała, obracając lekko twarz w jego stronę.

Wymierzył jej mocnego klapsa, a następnie brutalnie wszedł w nią, dociskając mocniej do ściany. Z jej gardła wydobył się głośny krzyk. Wypełniał ją całą, dając ogromną rozkosz. Owinął sobie wokół dłoni włosy Amelii i pociągnął, odchylając jej głowę. Drugą ręką złapał ją za pierś, w palce łapiąc stwardniały sutek. Jęczała bardzo głośno, kiedy ją rżnął, nie dając ani chwili wytchnienia. W pewnym momencie pochyliła się i bardziej wypięła, aby poczuć go głębiej. Dał jej kolejnego klapa. Skóra na pośladku zaczęła ją mrowić. Z każdą chwilą świat zaczynał coraz bardziej wirować jej przed oczami, a oddech przyśpieszać. Było jej gorąco, ale zarazem tak cudownie. Kropla potu spłynęła jej po plecach, włosy zaczęły się przyklejać do karku. Przymknęła powieki. Była już blisko. Krzyknęła, czując, jak przepływa przez nią orgazm, mięśnie pochwy się zaciskają i przechodzą ją dreszcze. Czuła się zaspokojona, jednak nie zamierzała na tym kończyć dzisiejszej nocy. To był dopiero początek. Zamierzała nie dać mężowi zasnąć jeszcze przez najbliższe parę godzin.