Pan Wilk. Pan Wilk i kobiety - Jarosław Wilk - ebook

Pan Wilk. Pan Wilk i kobiety ebook

Wilk Jarosław

3,9

Opis

Blog „Pan Wilk i Kobiety” powstał wiosną 2013 roku. Kilka tygodni później, w maju, o Panu Wilku zrobiło się głośno. Kilkanaście tysięcy internautów weszło na jego blog po tym, jak jeden z największych portali informacyjnych w kraju opublikował cytat z Wilka: „Nic tak nie cieszy mądrego mężczyzny jak zboczona kobieta”. Te słowa zadziałały jak magnes. Mieszanka wybuchowa seksu i perwersji, męski punkt widzenia, cała gama uczuć oraz specyficzne poczucie humoru w ciągu jednego wieczoru zyskały rzeszę wielbicieli oraz… wrogów. W książce, która powstała na kanwie bloga, Pan Wilk bez tabu, w nietuzinkowy sposób opowiada o swoim świecie intymnym, przyjaźniach z kobietami, poszukiwaniach, samotności, miłości do córki. Na przemian śmieszy, oburza, wywołuje łzy oraz dreszcz podniecenia u kobiet, które dały się namówić na czytelniczą randkę z Wilkiem.

Opinie o książce:

Rewelacyjne… Czytam od jakiegoś czasu z zapartym tchem to, co piszesz, i… jest to rewelacyjne… A równocześnie proste, nieudziwnione i prawdziwe… Bez lukru i cukru, po prostu życie…

Ropucha

Warto było poświęcić niejeden wieczór na czytanie Ciebie… Będzie mi tego brakowało.

xyz

Wszystko, o czym tu przeczytałam, wydało mi się takie autentyczne i szczere. Chwilami szczere do bólu. Dziękuję, Wilku, za te emocje.

LauraPalmer

Wpadałam, czytałam i byłam zachwycona tym blogiem, a może jego autorem?!

mona

Uwielbiam Twoje słowa, czytam regularnie. Zawsze trafiam tu na to, czego moja głowa potrzebuje najbardziej.

Tysia

I znów dzięki tobie mam mokre oczy. Powinnam co dzień rano czytać sobie Ciebie na poprawę humoru ; )

A.

Polski odpowiednik Hanka Moody`ego?

N.

Wow! Każde słowo, każde zdanie przenoszą w świat fantazji. Tworzysz coś naprawdę wyjątkowego. Dobór słów oraz lekkość sprawiają, że odbiorca wchłania jak gąbka całą treść. Sztuką jest nie znudzić grona czytających i ta sztuka Ci się, Wilku, udała.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 348

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (17 ocen)
8
4
2
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ruuda

Nie polecam

Trzeba mieć spore kompleksy żeby ekscytowac się przemocą wobec kobiet i uznawać, że mówi nie, a myśli tak...
00
Iwona031019

Z braku laku…

Bardzo wulgarna. Przeczytałam tylko kawałek. Nie lubię takich klimatów.
00

Popularność




1. Pro­log

Pro­log

Mecha­nicz­nie niczym robot nosi­łem kolejne torby, walizki oraz całą masę rekla­mó­wek. Nie czu­łem nawet ich cię­żaru. Cały czas mia­łem nadzieję, że za chwilę prze­bu­dzę się z kil­ku­ty­go­dnio­wego kosz­maru, który koń­czył się (a może raczej zaczy­nał?) wła­śnie dziś. Mija­li­śmy się bez słowa na pięt­na­stu metrach ścieżki mię­dzy drzwiami naszego domu a samo­cho­dem. Ona w nadziei na szybki odjazd, ja w bez­pod­staw­nej wie­rze, że usły­szę: „Misiek… Co my robimy? Prze­cież to nie ma sensu”.

– Trzy­maj się, powo­dze­nia – usły­sza­łem zamiast tego w momen­cie, gdy dopcha­łem na tylne sie­dze­nie ostat­nią torbę podróżną.

Dźwięk roz­rusz­nika, trza­śnię­cie drzwiami i szybko odda­la­jący się głos ben­zy­no­wego sil­nika roz­wiał wszel­kie nadzieje. Ode­szła. Wie­dzia­łem, że na zawsze. Wraz z nią ode­szła połowa mnie.

2. Su

Su

Z wielką rado­ścią zamkną­łem lap­topa. W ciągu pię­ciu dni firma potrafi wycią­gnąć z czło­wieka całą ener­gię. Na szczę­ście czasy jed­nej w mie­siącu, gier­kow­skiej soboty należą do prze­szło­ści. Teraz od piątku do nie­dzieli jest wystar­cza­jąco dużo czasu, by doła­do­wać bate­rie. Są różne podej­ścia do doła­do­wań. Jedni piją, inni palą, a jesz­cze inni wcią­gają. Są też tacy, któ­rzy po pro­stu upra­wiają sporty lub spę­dzają czas z rodziną. Nie ozna­cza to jed­nak, że ci ostatni nie robią tego pierw­szego, dru­giego, a nawet trze­ciego. Wszystko da się bowiem pogo­dzić, a nawet jesz­cze zna­leźć chwilę i wysko­czyć do kościoła, by oddać Bogu, co jego. Ja też pre­fe­ro­wa­łem mie­sza­nie paten­tów na odpo­czy­nek. No, może z wyłą­cze­niem wcią­ga­nia i kościoła. Tak, zwłasz­cza bez kościoła. Ponad wszystko jed­nak sta­wia­łem na dupy i wino.

Choć do Auchan na Bie­la­nach nie jest mi po dro­dze, wła­śnie tam posta­no­wi­łem zro­bić zakupy na ten wie­czór. Ze względu na rybę. To naj­lep­sze miej­sce we Wro­cła­wiu w tej kwe­stii. Kupi­łem spo­rego tur­bota, rybę podobną do flą­dry, jed­nak prze­waż­nie więk­szą od niej i według mnie bar­dziej smaczną. Dobrze wysma­żona ma chru­piącą, pyszną skórkę, a wewnątrz soczy­ste, białe mięso. Żeby sma­ko­wała, nie potrzeba wiele. Pieprz, sól, tro­chę mąki do opró­sze­nia, cytryna, masło kla­ro­wane lub oliwa. O bia­łym winie nie wspo­mi­nam, gdyż picie go w towa­rzy­stwie morza jest obli­ga­to­ryjne. Kupi­łem gewurz­tra­mi­nera. Wino z jed­nej strony łagodne, ze spo­rym owo­co­wym bukie­tem, a z dru­giej pozo­sta­wia­jące posmak goryczki, który nadaje mu szla­chet­no­ści.

Pała­szu­jąc ostat­nie cudow­nie usma­żone kawałki ryby, byłem już zdrowo naje­bany. Wie­czór zapo­wia­dał się wielce przy­jem­nie, co w okre­sie dopa­da­ją­cych mnie jesz­cze ata­ków bólu i smutku naprawdę doce­nia­łem. Świa­domy pozy­tyw­nych i dawno ocze­ki­wa­nych zmian we wła­snym umy­śle, upa­ja­łem się swoim ni­gdy nie­roz­cza­ro­wu­ją­cym mnie towa­rzy­stwem. Pijąc i jedząc, prze­glą­da­łem pro­file kobiet w necie. Wda­łem się nawet w kilka roz­mów, ale żadna z nich mnie nie wcią­gnęła. Nie muszę też chyba doda­wać, że jakość moich tre­ści w tym sta­nie rów­nież pozo­sta­wiała wiele do życze­nia. Szans na dobry połów raczej nie mia­łem. Gdy już zamy­ka­łem lap­topa, w oko wpa­dło mi pewien opis: szczu­pła i zgrabna dziew­czyna, 28 lat. Bez zdję­cia twa­rzy.

– Nie­źle zakrę­cona – pod­su­mo­wa­łem, czy­ta­jąc, co pisała o sobie.

Dzie­sięć minut póź­niej już spa­łem.

Rano bolała mnie tro­chę głowa. Leżąc, patrzy­łem tępo przez oszklone drzwi na pola roz­cią­ga­jące się za przy­do­mo­wym ogro­dem. Lubi­łem moją wieś, choć jesz­cze nie­dawno ją prze­kli­na­łem, trak­tu­jąc jako miej­sce zesła­nia. Stan ten na szczę­ście ewo­lu­ował. Choć nie mogłem nazwać się czło­wie­kiem szczę­śli­wym, to przy­naj­mniej zaczy­na­łem choć tro­chę lubić mija­jące dni. Tego dnia mia­łem aku­rat w pla­nach porządki wokół domu. W mych wło­ściach pano­wał bowiem nie­ład, który nie wia­domo dla­czego bar­dziej inte­re­so­wał moich sąsia­dów niż mnie. Sam też byłem powo­dem plo­tek: „Przy­je­chał z narze­czoną. Zaczął budowę domu. Narze­czona ode­szła. Domu nie wykań­cza. Mieszka sam. A jak nie sam, to co rusz inna po domu się kręci”. Na wsi to wystar­cza­jące powody, by zna­leźć się na języ­kach. Mia­łem to jed­nak w dupie.

Nim wsko­czy­łem w wygodne ciu­chy do porząd­ko­wa­nia zagrody, zaj­rza­łem na por­tal. Była wia­do­mość. Uśmiech­ną­łem się. Od tej, która jako ostat­nia przy­kuła moją uwagę wie­czór wcze­śniej.

THC, 28 2011-05-25 02:48 (przed 7 h)

Odp.: Nowa wia­do­mość:

Witam Pana.

Naprawdę potra­fił­byś znie­wo­lić Kobietę? Nie ustą­pić? Nie cof­nąć ręki? Wymóc?

Su

Tag „nie­wol­nic­two” mia­łem wpi­sany w pro­fil od początku. Pęta, kaj­dany i klaps pra­wie zawsze w jakimś stop­niu miesz­czą się w świa­do­mo­ści i podświa­do­mo­ści kobiet. W mojej oczy­wi­ście też. Bo lubię dać i kwiaty, i klapsa.

Wilk, 40 2011-05-25 09:48

Odp.: Nowa wia­do­mość

Napi­sać można wszystko. To nie kosz­tuje nic. 99% męż­czyzn, któ­rzy wyniu­chają, że to cię kręci, odpi­sze: tak.

Odpo­wiedź przy­szła nie­mal od razu.

THC, 28 2011-05-25 09:58

Odp.: Nowa wia­do­mość:

Mnie inte­re­suje ten jeden pozo­stały pro­cent.

Potem nastą­pił cały sze­reg maili. Su pisała bez błę­dów, co na por­ta­lach rand­ko­wych nie jest czę­stym przy­pad­kiem. Zada­jąc i odpo­wia­da­jąc na pyta­nia, była kon­kretna i rze­czowa. Nasza roz­mowa ska­kała z tematu na temat, nie tra­cąc jed­nak swej pikan­te­rii. Su obwą­chi­wała Samca w poszu­ki­wa­niu złóż testo­ste­ronu. Podo­bało mi się to.

THC, 28 2011-05-25 11:25

Odp.: Nowa wia­do­mość:

Co dzi­siaj robisz? Jakie masz plany na sobotę?

Wilk, 40 2011-05-25 11:28

Odp.: Nowa wia­do­mość

Teraz roz­ma­wiam z Tobą. I nie wiem, kiedy skoń­czę, jak widzę. W pla­nie jest też kosiarka i trawa wokół domu.

THC, 28 2011-05-25 11:37

Odp.: Nowa wia­do­mość:

Spo­tkajmy się.

Wilk, 40 2011-05-25 11:40

Odp.: Nowa wia­do­mość

Kiedy?

THC, 28 2011-05-25 11:42

Odp.: Nowa wia­do­mość:

Za trzy godziny na kawie w KFC na Bie­la­nach. Czyli o 15:00. Kosiarka prze­cież jeść nie woła.

I nie wołała. KFC, o któ­rym pisała, było 25 minut jazdy od mojego domu, więc nie mia­łem się nad czym zasta­na­wiać. Punkt pięt­na­sta zapar­ko­wa­łem przed kró­le­stwem kur­czaka. Wykrę­ci­łem numer, który mi podała.

– Su?

– Tak.

– Jesteś już?

– Będę za 15 minut.

– Jest dwie po. Na przy­szłość, pro­szę, bądź punk­tu­alna. Lubię punk­tu­al­ność.

– Jeżeli po naszej kawie będzie jakaś przy­szłość, będę dzwo­nić. I będę punk­tu­alna, skoro to lubisz.

– Wcho­dząc do restau­ra­cji, znajdź wolny sto­lik. Taki, byś mogła usiąść tyłem do wej­ścia.

– Dla­czego?

– Ponie­waż o to cię pro­szę.

– Dobrze.

Sie­dzia­łem w aucie. Obser­wo­wa­łem lokal. Byłem jej cie­kaw. Nie liczy­łem na wiele. Randki w ciemno to prze­waż­nie roz­cza­ro­wa­nia. W zale­d­wie kilku wymie­nio­nych ze sobą mailach czy­tamy to, co chcemy wyczy­tać, a w zdję­ciach niczego nie­przed­sta­wia­ją­cych dopa­tru­jemy się rze­czy, które z rze­czywistością nie mają wiele wspól­nego. Dodat­kowo w sło­wie „szczu­pła” kobiety potra­fią zmie­ścić zaska­ku­jącą ilość kilo­gra­mów. Ostat­nia kwe­stia nie spę­dzała mi jed­nak snu z powiek. W swo­jej gale­rii na por­talu Su miała kil­ka­na­ście zdjęć, które poka­zy­wały ją aż nadto wyraź­nie. Zaje­bi­sta dupa i zgrabne małe cycki były gwa­ran­to­wane. Kilka kolej­nych fot przed­sta­wiało ją w stro­jach uczen­nicy z prze­pi­sową białą koszulą, krótką spód­niczką i pod­ko­la­nów­kami. Prze­waż­nie na klęcz­kach. To rów­nież nie budziło obaw i nie wyma­gało komen­ta­rza. Na kilku nato­miast była skrę­po­wana sznu­rem.

– Miło­śniczka shi­bari? – mruk­ną­łem do sie­bie, gdy po raz pierw­szy prze­glą­da­łem jej zdję­cia.

Ostat­nie trzy foty poka­zy­wały ją nago. Sie­działa tyłem z dup­cią jak marze­nie. Tajem­nicą pozo­sta­wała tylko jej twarz. Dokład­nie pięt­na­ście po trze­ciej obok mnie zapar­ko­wało czarne audi A1. Kobietę sie­dzącą za kie­row­nicą widzia­łem z pro­filu. Nie­wy­raź­nie. Nie byłem pewien, czy to wła­śnie na nią cze­kam. Nie wysia­da­jąc z samo­chodu, do lewego ucha przy­ło­żyła słu­chawkę. Cztery sekundy póź­niej w mojej komórce ode­zwały się pierw­sze takty „Sym­fo­nii Znisz­cze­nia” w wyko­na­niu Mega­deth.

– Tak?

– Przy­je­cha­łam.

– Faj­nie. Nie wąt­pi­łem, że będziesz – powie­dzia­łem do słu­chawki. – Zrób dokład­nie to, co kaza­łem przed kwa­dran­sem.

– Zdaje się, że pro­si­łeś? – rzu­ciła but­nie i roz­łą­czyła roz­mowę.

Wysia­dła z auta. Gustowny wio­senny, czer­wony płasz­czyk, spód­niczka mini­mal­nie za kolana. Pli­so­wana. I skó­rzane szpilki.

– Nie­źle – mruk­ną­łem do sie­bie.

Patrzy­łem na nią z zado­wo­le­niem. Pozwo­li­łem jej podejść spo­koj­nie do drzwi i dopiero gdy w nich znik­nęła, wysia­dłem z wozu i uda­łem się za nią. W ręku trzy­ma­łem sze­roką na pięć-sześć cen­ty­me­trów, zapi­naną na rzep nar­ciar­ską opa­skę. Kobieta sie­działa dokład­nie tak, jak sobie tego zaży­czy­łem. Sta­ną­łem za jej ple­cami i kła­dąc dłoń na jej ramie­niu, wyszep­ta­łem, nachy­la­jąc się do jej ucha:

– Nie odwra­caj się, Su.

Była świeżo po kąpieli. Pach­niała mydłem i jaki­miś lekko słod­ka­wymi per­fu­mami. Gęsia skórka na odsło­nię­tych ramio­nach sygna­li­zo­wała strach lub pod­nie­ce­nie. Naj­pew­niej oba stany.

– Nie odwra­caj się – powtó­rzy­łem. – Zasło­nię ci oczy.

– Ale ludzie… – bąk­nęła nie­pew­nie, nie odwra­ca­jąc się.

– Pier­do­lić ludzi, Su.

Usia­dłem naprze­ciw niej. Była bru­netką o szczu­płej, pocią­głej twa­rzy. Ładną bru­netką.

– Ludzie się na nas patrzą? – zapy­tała.

– Wbrew temu, co mogłoby się wyda­wać, pra­wie nikt. W dzi­siej­szych cza­sach ludzie sku­pieni są na sobie i wła­snej misce. To, że sie­dzisz z prze­pa­ską na oczach i ze mną roz­ma­wiasz, obser­wuje kątem oka tylko jedna ze sprze­daw­czyń i chło­piec sie­dzący z matką dwa sto­liki od nas – odpo­wie­dzia­łem zgod­nie z prawdą.

– Dziw­nie mi – odrze­kła. – Ty mnie widzisz… Obser­wu­jesz, oce­niasz, a ja na­dal znam tylko twój głos. Jest niski i chro­po­waty. Pod­nieca mnie.

– Twoja cipa jest wil­gotna?

– Tak… jest mokra – wyszep­tała, pod­no­sząc opusz­czoną dotąd głowę. Tak jakby chciała spoj­rzeć przez opa­skę w moje oczy.

– Pójdę po kawę – stwier­dzi­łem, wsta­jąc. – Siedź. Zaraz wra­cam. Wezmę dwie latte. Pasuje?

– Pasuje.

Po chwili wsu­ną­łem w jej dłoń tek­tu­rowy kubek. Roz­ma­wia­li­śmy nie dłu­żej niż pięt­na­ście minut. Była w porządku. Tro­chę ner­wowa i prze­mą­drzała, ale z poczu­ciem humoru, co uwiel­biam. Chło­piec sie­dzący obok nas z matką był wyraź­nie zain­te­re­so­wany tym, co się działo przy naszym sto­liku. Miał mak­sy­mal­nie trzy­na­ście lat. Nie rozu­miał tego, co oglą­dał. Kobiety w KFC z czarną opa­ską na oczach. W pew­nym momen­cie poło­ży­łem dłoń na jej policzku.

– Wyrów­nam tro­chę nasze prawa – powie­dzia­łem, odcze­pia­jąc rzep prze­pa­ski.

Su patrzyła na mnie dłuż­szą chwilę, popi­ja­jąc kawę.

– Idziemy – rze­kła po dłuż­szym mil­cze­niu.

– Gdzie?

– Mówi­łeś, że miesz­kasz sam. Nie­da­leko. Do cie­bie.

Wstała, nało­żyła pośpiesz­nie płasz­czyk, dając do zro­zu­mie­nia, że decy­zję pod­jęła. Sto­jąc tak, dostrze­gła wpa­trzo­nego w nią trzy­na­sto­latka. Wysta­wiła język i jego koń­cówką ozdo­bioną zło­tym ćwie­kiem obli­zała z gra­cją usta. Chło­piec momen­tal­nie spu­ścił wzrok.

– Idziemy – potwier­dzi­łem, wsta­jąc.

Jecha­li­śmy auto­stradą. Sobota zaczy­nała nabie­rać lubia­nego przeze mnie kolo­rytu. Su szu­kała cze­goś w torebce. Po dłuż­szych poszu­ki­wa­niach wyjęła sta­lowe pude­łeczko. Kątem oka zauwa­ży­łem kilka fachowo skrę­co­nych blan­tów. Długo im się przy­glą­dała. W końcu się­gnęła po tego według niej naj­bar­dziej wła­ści­wego i bez słowa odpa­liła zioło. Na bez­de­chu wymam­ro­tała:

– Lubisz? – pod­su­nęła mi skręta pod nos.

– Cza­sem.

Nie spusz­cza­jąc wzroku z drogi, ścią­gną­łem chmurę. Wie­dzia­łem, że to nie jest dobry pomysł. Nie ze względu na trzy­maną przeze mnie kie­row­nicę, a na pier­do­le­nie. Trawa mnie spo­wal­niała. Od zawsze. Po – ow­szem, tak. Przed – ryzy­kowne. Zamiast na cipę mogłem zła­pać kli­mat na cze­ko­ladę. Staff był mocny. Co jakiś czas zer­ka­łem na nogi Su. Miała zgrabne, szczu­płe łydki.

– Zapra­szam – powie­dzia­łem, gasząc sil­nik przed domem.

Chwilę stała mię­dzy przed­po­ko­jem a salo­nem, roz­glą­da­jąc się cie­ka­wie. Nie dałem jej zbyt wiele czasu na roz­po­zna­nie terenu. Sta­ną­łem za nią. Na tyle bli­sko, by poczuła moje kro­cze na swoim tyłku. Zbli­ży­łem twarz do odsło­nię­tej szyi. Zapach zawsze był dla mnie bar­dzo ważny. Dobrze pach­niała. Lewą ręką chwy­ci­łem mocno za kark. Prawą wło­ży­łem pod spód­nicę. Kobieta zasy­czała jak żmija, nie­ru­cho­mie­jąc. Dotkną­łem jej ud. Napięła mię­śnie. Ści­ska­łem pośladki, prze­su­wa­łem dło­nią po nogach, po wewnętrz­nej stro­nie ud, zaha­cza­jąc pal­cami o kra­wę­dzie deli­kat­nego mate­riału maj­tek. Powoli prze­su­wa­li­śmy się w kie­runku sto­ją­cej pod ścianą kanapy. Mocno chwy­ci­łem kark kobiety, doci­ska­jąc go w dół. Opie­rała się.

– Wypnij tyłek.

– Nie – wysy­czała. – Pier­dol się.

Wci­sną­łem jej twarz w obi­cie sofy. Bio­dra zablo­ko­wane o opar­cie pozo­sta­wały wyżej głowy, eks­po­nu­jąc dupę w całej oka­za­ło­ści.

– Nie! Mówię, skur­wy­synu, do cie­bie! Nie!

Dopiero teraz dotarło do mnie ziele, w całej swej mocy. Byłem kom­plet­nie upa­lony. Nie czu­łem koń­czyn. Żad­nych.

– Zamknij się – powie­dzia­łem spo­koj­nie do wierz­ga­ją­cej kobiety. – I uspo­kój się.

Nie zare­ago­wała. Na­dal pró­bo­wała uwol­nić kark z mojego uchwytu i raz po raz strze­lała mocno nogami do tyłu. Bio­rąc pod uwagę, że jej buty były zakoń­czone cie­niut­kimi szpi­lami, przy więk­szym pechu mogło się to skoń­czyć dla mnie nie­we­soło. Pod­cią­gną­łem jej sukienkę, zsu­wa­jąc jed­no­cze­śnie majtki poni­żej kolan.

– Nie waż się, pier­dolcu – war­czała.

Pierw­szy klaps, który spadł na jej tyłek, odbił się echem po domu. Dłoń tra­fiła w prawy pośla­dek.

– Jezuuu! – wrza­snęła dziew­czyna.

Potem ude­rzy­łem jesz­cze dwu­krot­nie. Za każ­dym razem moc­niej, dokład­nie mie­rząc, gdzie biję.

– Będziesz, Suko, grzecz­niej­sza? – zapy­ta­łem prze­ko­nany, że już ją utem­pe­ro­wa­łem.

– Wal się – wychar­czała.

Oplo­tłem ją powy­żej kolan wła­sną nogą i w ten spo­sób unie­ru­cho­mi­łem. Ręką doci­ska­łem głowę do sie­dze­nia i, nie rezy­gnu­jąc z tre­sury, zada­wa­łem kolejne klapsy. Gdy się uspa­ka­jała, klapsy łagod­niały. Gdy mowa jej ciała wyra­żała bunt, wymie­rza­łem kolejny, soczy­sty raz. W końcu pojęła. Prze­stała się bro­nić i wzo­rem ujeż­dża­nego dzi­kiego mustanga, który zaczy­nał rozu­mieć nie­unik­nioną porażkę w star­ciu z kow­bo­jem, zaczęła pokor­nieć. Wresz­cie cał­ko­wi­cie znie­ru­cho­miała. Ciężko oddy­chała. Ja rów­nież. Jej pośladki były czer­wone. Głowa, już bez mojego udziału, na­dal leżała przy­tu­lona do obi­cia sofy. Dziew­czyna sek­sow­nie ruszyła tył­kiem, dysząc gło­śno.

– Ty, kurwa, jebany pier­dolcu – wyszep­tała.

Jako fan czy­ta­nych w dzie­ciń­stwie opo­wie­ści Karola Maya nie stra­ci­łem czuj­no­ści. Dzi­kie stwo­rze­nia zazwy­czaj nie skła­dają broni po pierw­szej potyczce. Wtedy naj­czę­ściej ule­głość udają. Poło­ży­łem dłoń na jej dupie. Deli­kat­nie pogła­ska­łem zaczer­wie­nioną skórę. Oddech Su przy­śpie­szył.

– Wsadź go – powie­działa.

– Nie, jesz­cze nie.

– Wsadź go, kurwa!

– Nie. Wpierw napi­jemy się wina. Zro­bię coś do jedze­nia. Poroz­ma­wiamy.

– Ale ja chcę…

Dotkną­łem jej cipki. Była cała mokra. Znów mocno chwy­ci­łem Su za kark, a trzema pal­cami zaczą­łem gwał­cić jej szparę. Wiła się i krzy­czała. Posu­wa­łem ją dło­nią kil­ka­na­ście minut. W końcu z jej ust wydo­był się prze­cią­gły krzyk. Skur­czyła się, napi­na­jąc mię­śnie, i dopiero po dłu­giej chwili poczu­łem, jak roz­luź­nia ciało.

– Otwo­rzę wino – stwier­dzi­łem.

Wsta­łem i wytar­łem dłoń o koszulę, zosta­wia­jąc zmę­czoną kobietę na sofie.

– Na kola­cję będzie łosoś z grilla. Lubisz? – zapy­ta­łem.

– Lubię.

Krzą­ta­łem się po kuchni, przy­go­to­wu­jąc wie­cze­rzę. Su oglą­dała dom. Prze­glą­dała moje książki i płyty. Co jakiś czas zer­kała na mnie. Jak dziki kot, który dopiero się oswaja na nowym tere­nie. Zaczy­nał się, jak mnie­ma­łem, miły wie­czór. Roz­ma­wia­li­śmy, przy­pa­la­li­śmy trawę, słu­cha­li­śmy muzyki.

W maju 2011 wciąż odczu­wa­łem skutki „cho­roby”. Serce pom­po­wało krew do orga­ni­zmu tylko dzięki lek­kiej fastry­dze, którą jakimś cudem udało mi się na nim wyko­nać po tym, jak pękło na pół. Na świe­cie, mimo dzie­sią­tek osób wokół mnie, byłem sam. To był czas, gdy mia­łem ochotę przy­tu­lić się choćby do jeża. Było mi przy­jem­nie w obec­no­ści Su.

W moim salo­niku jest duży drew­niany stół. Stoi pod oknem. Za sto­łem leży spo­rych roz­mia­rów mate­rac. Tuż za nim znaj­duje się narożny komi­nek. Su sie­działa za sto­łem. Spa­lony mary­chą cie­pło myśla­łem o mojej nowej przy­ja­ciółce. Zagu­biona dusza, niczym ja sam, błą­dząca we wszech­świe­cie w nadziei na zna­le­zie­nie swo­jego pola gra­wi­ta­cji. Poło­ży­łem dłoń na jej policzku, gła­dząc go czule. Mru­gną­łem do niej z uśmie­chem w naiw­nej wie­rze, że nasze myśli krążą po tej samej orbi­cie. Nale­wa­jąc wino, przez moment spu­ści­łem wzrok na napeł­niany wła­śnie szklany kie­lich. Poczu­łem ból. Cho­ler­nie mocny. Wraz z nim w moim lewym oku poja­wił się błysk świa­tła. Dło­nią chwy­ci­łem się za twarz, patrząc ze zdzi­wie­niem na zaci­śnięte usta i wpa­trzone we mnie złe, przy­mru­żone oczy. Zro­zu­mia­łem. Dosta­łem od niej w mordę.

Stała tak przede mną nała­do­wana agre­sją. Dzika, z bez­czel­nym uśmie­chem i zaci­śniętą jesz­cze w pięść prawą dło­nią, patrząc na mnie wyzy­wa­jąco. Suka poka­zała pazury. Klacz wycze­kała moment, gdy instynkt samo­za­cho­waw­czy naiw­nego jeźdźca, prze­ko­na­nego o swoim zwy­cię­stwie, będzie przy­tłu­miony, wtedy ude­rzyła kopy­tami sil­nie i cel­nie. Całe zda­rze­nie trwało zale­d­wie kilka sekund. Tylko jedna reak­cja mogła przy­wró­cić wcze­śniej­szy porzą­dek świata. Moja prawa ręka wystrze­liła bły­ska­wicz­nie. Otwarta dłoń cel­nie i mocno tra­fiła w poli­czek Su. Zasko­czona jak ja kilka sekund wcze­śniej siłą odrzutu wyko­nała kilka małych kro­ków do tyłu, prak­tycz­nie prze­la­tu­jąc nad leżą­cym za nią mate­ra­cem. Zatrzy­mała się dopiero, lądu­jąc ple­cami i tyłem głowy na zabu­do­wie kominka. W pierw­szej chwili spró­bo­wała wstać. Zachwiała się jed­nak i bezsil­nie usia­dła na tyłku.

– Jesteś nie­nor­malny! – krzyk­nęła, trzy­ma­jąc się za twarz. – Jezus, czło­wieku, jesteś, kurwa, nie­nor­malnym świ­rem!

Pod­sze­dłem do niej. Była zdez­o­rien­to­wana. Wymie­rzy­łem kolejny poli­czek. Tym razem dużo lżej, trak­tu­jąc go jako kropkę na „i” oraz zabez­pie­cze­nie przed kolej­nym ewen­tu­al­nym kontr­ata­kiem. Przy­klę­ka­jąc przed nią na jed­nym kola­nie i bio­rąc jej głowę w swoje dło­nie, powie­dzia­łem spo­koj­nie i wyraź­nie, patrząc jej głę­boko w oczy:

– Posłu­chaj, Su. Posłu­chaj mnie uważ­nie i ze zro­zu­mie­niem, bo nie będę tego ni­gdy wię­cej powta­rzał. Nie spra­wia mi przy­jem­no­ści bicie kobiet. Nie mam wzwodu, widząc ból kobiety. Nie zmu­szaj mnie więc, bym ból ten wbrew sobie zada­wał. Rozu­miesz, Suko?

– Rozu­miem.

– Zapa­mię­taj jesz­cze jedno, mała kurwo. Każdy ból, który przyj­dzie ci do głowy zadać, tak jak to zro­bi­łaś przed kil­koma minu­tami, spo­tka się zawsze z taką samą moją reak­cją. Poczu­jesz ból, który będzie więk­szy od tego, który ty zadasz mnie. Zapa­mię­tasz, Suko?

– Zapa­mię­tam.

Patrzy­łem w jej oczy. Pierw­szy raz dostrze­głem w oczach tej samicy respekt. Nie mia­łem wąt­pli­wo­ści. Dziwka zro­zu­miała porzą­dek świata, w któ­rym na wła­sne życze­nie się zna­la­zła. Nie oba­wia­łem się już z jej strony żad­nej kolej­nej próby testo­wa­nia mnie w zakre­sie samca alfa. Wsta­łem z kolan. Ze spodni, które mia­łem na sobie, wyją­łem pasek i zało­ży­łem go na szyję dziew­czyny. Cią­gnąc za niego, posta­wi­łem ją do pionu.

– Mam ochotę na wino. Ty też się napi­jesz, kocha­nie.

Delek­tu­jąc się wytraw­no­ścią wina i sytu­acji, z roz­ko­szą przy­glą­da­łem się Su. Pry­snęły gdzieś kli­maty przy­tu­la­nek rodem z Jamajki. Ziele wywie­trzało mi z głowy. Mia­łem zaje­bi­stą ochotę na rżnię­cie. W gło­wie roiły mi się bar­dzo złe rze­czy. Tej nocy zro­bi­łem więk­szość z nich.

W kon­tak­tach tele­fonu wyszu­ka­łem numer dziew­czyny. Naci­sną­łem zie­lony sym­bol słu­chawki.

– Słu­cham? – usły­sza­łem po kilku sygna­łach.

– Witaj, Su. Udało ci się odwieźć małą do dziad­ków?

– No wła­śnie do nich wyjeż­dżam. Za godzinę będę wolna. Zoba­czymy się?

– Ja wła­śnie w tej spra­wie. Plany tro­chę się zmie­niły. Przy­naj­mniej w pierw­szej czę­ści wie­czoru. Na wsi jest impreza. Wiesz, takie lokalne balety. Zna­czy się soł­tys zbiera od każ­dego z Wilcz­kowa po 20 zł i orga­ni­zuje duży namiot, grilla i muzykę. Taki wiej­ski folk­lor, który skoń­czy się ogól­nym zachla­niem ryja. Nie wypa­dało odmó­wić, bo na poprzed­nich impre­zach nie byłem.

– Czyli się nie spo­tkamy? – W jej gło­sie wyczu­łem pode­ner­wo­wa­nie. Su ni­gdy nie pano­wała nad emo­cjami.

– Prze­ciw­nie. Zamów sobie tak­sówkę, bo ja już jestem po winie z sąsia­dami, i przy­jedź.

– Niby jako kto mam się tam zja­wić?

– Jak to kto? Aku­rat to jest chyba jasne? – uda­łem zdzi­wie­nie. – Jako moja Suka. Masz wyglą­dać jak zaje­bi­sta bombka na cho­ince. Tak, bym ja i cała męska część wsi chcie­li­śmy cię prze­le­cieć, jak tylko wysta­wisz nogę z tak­sówki. Pro­ste chyba?

– O któ­rej mam być? – Nie zada­wała już żad­nych zbęd­nych pytań.

– Dwu­dzie­sta pierw­sza będzie OK.

Odło­ży­łem tele­fon. Odkąd pozna­łem Su, minął nie­spełna mie­siąc. Od pamięt­nego wie­czora, pod­czas któ­rego byłem zmu­szony uka­rać ją za pod­nie­sie­nie na mnie ręki, spo­tka­li­śmy się góra dwa razy. Za każ­dym razem u mnie. Moja Suka bacz­nie strze­gła swo­jej pry­wat­no­ści, zresztą i ja nie zamie­rza­łem jej zgłę­biać. Dobrze było, jak było. Zazwy­czaj gdy koń­czył się tydzień, dzwo­ni­łem do niej i kaza­łem przy­jeż­dżać do mnie. Sce­na­riusz zawsze był podobny, ale ni­gdy taki sam. Zaczy­na­li­śmy od kola­cji i wina. W prze­szło­ści mia­łem restau­ra­cję, w któ­rej byłem też sze­fem kuchni. Goto­wa­nie trak­tuję poważ­nie i z pasją. Pich­cąc i popi­ja­jąc wino, odpo­czy­wam. Taki reset, który uwiel­biam. Spraw­dzało się to rów­nież w przy­padku spo­tkań z Su. Był to jed­no­cze­śnie jedyny moment wie­czoru, kiedy to ja jej usłu­gi­wa­łem. Pod koniec ostat­niej wizyty zapro­po­no­wa­łem jej, że ją odwiozę. Nie zgo­dziła się.

– Wilk, mój dom to moja twier­dza. Tak jak i moje życie. Nie chcę, byś w nie wcho­dził. W tygo­dniu sku­piam się tylko na dwóch spra­wach, mojej córce i pracy. Dobrze mi u cie­bie i jak wiem, że mamy się zoba­czyć w week­end, to już od czwartku pocie­ram udem o udo. Mimo to trzy­majmy się zasad. Pan, Suka, nasze zabawy i odloty to jedno, a życie pry­watne to dru­gie. Tak musi zostać.

Nie opo­no­wa­łem, mnie rów­nież odpo­wia­dał taki sce­na­riusz. Lubi­łem Su. Była ide­al­nym anti­do­tum na tęsk­notę, którą nosi­łem w sobie. Dobra roz­mów­czyni i świetna kochanka. Cze­góż wię­cej mógł chcieć męż­czy­zna, który nie­spełna rok wcze­śniej stra­cił miłość swo­jego życia? Ow­szem, może śni­łem o uczu­ciach, któ­rych cie­pło jesz­cze tak dobrze pamię­ta­łem, lecz w tam­tym momen­cie nawet gdyby miłość usia­dła mi na twa­rzy i zaskrze­czała: „To ja, Wilku! Miłość twoja pier­do­lona, wytę­sk­niona!”, nie poznał­bym jej. Nie usły­szał. Dla­tego poja­wie­nie się Su wła­śnie w tam­tym momen­cie mojego życia było naprawdę szczę­śli­wym zrzą­dze­niem losu. Czy zawsze krę­ciła mnie kobieca ule­głość? To, że kobieta jest cał­ko­wi­cie ska­zana na mój chwi­lowy kaprys? Chyba tak, choć odkry­wa­łem to w sobie na raty.

Na dru­gim roku pozna­łem w aka­de­miku dziew­czynę. W jeden wie­czór stra­ci­łem dla niej głowę. Ona dla mnie też… Tydzień po tym, jak się pozna­li­śmy, zosta­wiła swo­jego chło­paka, z któ­rym była sie­dem lat. Blon­dyna. Mojego wzro­stu. Kopyta dłu­gie jak cho­lera. Szczu­pła, z zaje­bi­stymi cyc­kami. Naj­ład­niej­szymi, jakie widzia­łem do dnia jej pozna­nia, i na pewno w pierw­szej trójce tych, które oglą­da­łem póź­niej. Gdy pod­nie­cona patrzyła mi w oczy, gło­śno oddy­chała, a jej oczy zacho­dziły mgłą. Bez dwóch zdań była jedną z tych, któ­rym mówi­łem „kocham” bez pal­ców skrzy­żo­wa­nych za ple­cami. Stu­dencka sza­lona miłość, pełna imprez, alko­holu i dra­gów. Po dwóch tygo­dniach zna­jo­mo­ści pla­no­wa­li­śmy ślub. Pew­nego wie­czoru, gdy bawi­li­śmy się w klu­bo­ka­wiarni w „Kredce”, tań­cząc w rytm pio­se­nek Lenny’ego Kra­vitza z nie­za­po­mnia­nej płyty „Mama Said”, szep­nęła mi do ucha:

– Zry­wamy się. Musisz mnie zaraz wypier­do­lić.

Byłem zasko­czony, ale nie dałem tego po sobie poznać. Powie­dzia­łem tylko:

– Chodźmy.

W drzwiach zatrzy­mał mnie kolega. Wale­to­wał od tygo­dnia w moim module.

– Wilk, na sekundę…

Prze­pro­si­łem dziew­czynę i odsze­dłem na bok, żeby wysłu­chać, co ma do powie­dze­nia zna­jo­mek. Dopiero wtedy zauwa­ży­łem, że był nawa­lony jak sto­doła. Po oczach było widać, że nie tylko alko­ho­lem.

– Ty skur­wielu, Wilk… – zaczął prze­mowę.

Zakła­da­jąc, że nic cie­ka­wego mi nie powie, chcia­łem się zerwać do cze­ka­ją­cej na pół­pię­trze dziew­czyny. Mój roz­mówca wyczuł jed­nak pismo nosem. Uwie­sił się na moim ramie­niu, mam­ro­cząc:

– Wilk, skur­wielu jebany… Ani ty ładny, ani, kurwa, przy­stojny…

– Byku, stresz­czaj się, bo panna czeka, a mnie się nie chce wysłu­chi­wać pijac­kich prze­mó­wień – prze­rwa­łem jego beł­kot.

– No wła­śnie, Wilk, ja o tym… Powiedz przy­ja­cie­lowi, jak ty to, kurwa, robisz?

– Ale co robię, Byku?

– No laski… dziew­czyny… kobiety, kurwa. Zawsze jakaś się kręci koło cie­bie… Chuj wie why!

Zro­zu­mia­łem wresz­cie, na jaki rodzaj żalu cier­piał tego dnia mój „przy­ja­ciel”. Wie­dzia­łem też, że nie­przy­pad­kowo. Tajem­nicą poli­szy­nela był pro­blem męczący Byka od lat. Pro­blem na imię miał „mały kutas”. Nie wiem, jak mały, ale dobrze poin­for­mo­wane źró­dła twier­dziły, że na tyle mały, iż pro­blemem był. Uda­wa­łem jed­nak, że nie znam przy­czyny jego roz­te­rek.

– Nie no, Byk, nie prze­sa­dzaj. Masz taki sam start jak ja. Kilka kilo za dużo, a i do 180 cen­ty­me­trów też ci tro­chę bra­kuje, więc prze­wagi nie widzę. Po pro­stu ata­kuj, chło­pie, ata­kuj!

– A tam, pier­do­lisz. Lepią się do cie­bie i chuj. Patent na to masz i tyle. Tylko, kurwa, nie wiem, jaki!

– Patent, zaraz patent! Byk, to jest prost­sze, niż myślisz. Ja po pro­stu jestem dżen­tel­me­nem – odpar­łem, siląc się na powagę.

Oczy kolegi przy­brały kształty sta­rej pię­cio­zło­tówki.

– Co ty, kurwa, jesteś? Dżen­tel­me­nem? – zdzi­wie­nie prze­szło w cyniczny śmiech. Potem mach­nął ręką i chwiej­nym kro­kiem skie­ro­wał się do kawiarni. Usły­sza­łem tylko, jak mru­czy do sie­bie:

– Dżen­tel­men w dupę jebany.

Dwa­dzie­ścia sekund póź­niej bie­głem z moją blon­dy­neczką na czter­na­ste pię­tro do mojego pokoju nr 214. O Byku i jego dyle­ma­tach zapo­mnia­łem momen­tal­nie. Cało­wa­li­śmy się. Pie­ści­li­śmy. Pod­party na łok­ciach poło­ży­łem się na blon­dy­neczce. Patrzy­łem jej w oczy.

– Kocham cię – powie­dzia­łem.

Ona rów­nież patrzyła z uczu­ciem w moje oczy. Powie­działa:

– Powiedz, że jestem twoją kurwą.

– Co mam powie­dzieć? – Nie zro­zu­mia­łem. Byłem pewny, że się prze­sły­sza­łem. A to, co usły­sza­łem w tym prze­sły­sze­niu, wzią­łem za efekt spa­lo­nego wcze­śniej „nepalu” od zaprzy­jaź­nio­nego dealera z „Dwu­dzie­sto­latki”.

– Powiedz, że jestem kurwą. Prze­kli­naj i wsa­dzaj mi go, gdzie chcesz.

Więc jed­nak się nie prze­sły­sza­łem. Kom­plet­nie nie wie­dzia­łem, jak mam się zacho­wać. Co prawda już wtedy trudno mnie było wybić z rytmu, jed­nak tekst dziew­czyny wyrzu­cił mnie daleko na out. „Boże – pomy­śla­łem – jak ja mogę do niej mówić: «ty kurwo»? Prze­cież ja ją kocham. Serce dla niej…”

– Ty kurwo. – Usły­sza­łem nagle swój głos.

Po chwili ten sam głos dorzu­cił jesz­cze: „dziwko pier­do­lona”, „pizdo”, „szmato”, „suko” i mnó­stwo innych podob­nych słów. Zna­czy się prze­ła­ma­łem. Kil­ka­na­ście minut póź­niej leże­li­śmy na łóżku spo­ceni, przy­tu­leni.

– Kocham cię – wyznała blon­dy­neczka.

W gło­wie na­dal sta­ra­łem się pogo­dzić „kocham” z „ty kurwo”. Chwilę jesz­cze leże­li­śmy, a potem namó­wi­łem dziew­czynę na jesz­cze jedno tanie wino w klu­bo­ka­wiarni. Do pokoju wró­ci­li­śmy po godzi­nie. Pijani. Ona wcho­dziła do środka tyłem i kiwa­jąc na mnie wyzy­wa­jąco pal­cem, powie­działa:

– Powtórz to. Pro­szę, wiesz co…

Nie trzeba mnie było dwa razy pro­sić. Nie na darmo w szkole pod­sta­wo­wej przy­naj­mniej kil­ka­na­ście razy lądo­wa­łem na dywa­niku u dyrek­torki za prze­kli­na­nie. Pole­cia­łem po ban­dzie. Tym razem jed­nak, gdy ją dopa­dłem, rzu­ci­łem na łóżko, zro­zu­mia­łem, że prze­szedł mi kli­mat na wul­ga­ry­zmy. Zapra­gną­łem ją kochać, cało­wać i czule doty­kać. Nachy­li­łem się do jej ucha i wyszep­ta­łem bar­dzo cicho:

– Wró­cimy do tego, ale teraz zro­bimy to po mojemu.

– Dobrze, to też bar­dzo lubię. No, może zaczy­nam lubić…

Kocha­li­śmy się. Zasnę­li­śmy upo­jeni miło­ścią i zbyt dużą ilo­ścią trun­ków wypi­tych tego wie­czora. Obu­dzi­łem się, pró­bu­jąc prze­łknąć ślinę. Rozej­rza­łem się po pokoju. Dru­gie łóżko było wolne. Mój przy­ja­ciel i współ­miesz­ka­niec, Matu­pa­tyk, widocz­nie tra­fił na noc gdzie indziej. Spoj­rza­łem na sto­jącą pośrodku pokoju dostawkę, roz­kła­dane łóżko, które słu­żyło naszym czę­stym gościom. Jak zwy­kle leżało na nim kilka kocy, jakiś śpi­wór i koł­dra. Bar­łóg poru­szył się, spo­śród nakryć wyło­niła się naj­pierw ręka, a po chwili twarz.

– Byk? – zapy­ta­łem zdzi­wiony.

– A kto? Mówi­łem prze­cież, że nie mam gdzie kimać i pew­nie u cie­bie wylą­duję.

Dopiero sko­ja­rzy­łem roz­mowę z początku wcze­śniej­szego wie­czoru. Fakt, uprze­dzał. Byk, nie cze­ka­jąc na moją odpo­wiedź, wstał i zaczął się zbie­rać do wyj­ścia. Wycho­dząc, przy­sta­nął i poka­zał pal­cem na śpiącą blon­dynkę, a potem na mnie. W końcu mach­nął z rezy­gna­cją ręką i stwier­dził:

– Dżen­tel­men w dupę jebany.

I poszedł. Par­sk­ną­łem śmie­chem. Zro­zu­mia­łem, że wczo­raj­szego wie­czoru nie byli­śmy w pokoju sami.

– Z czego chi­cho­czesz? – zapy­tała wybu­dzona ze snu dziew­czyna.

– Ze swo­ich myśli – odpo­wie­dzia­łem zgod­nie z prawdą.

Sie­dzia­łem z sąsia­dami pod impre­zo­wym namio­tem soł­tysa. Pękały pierw­sze flaszki. Punkt dwu­dzie­sta pierw­sza do wio­ski wje­chała tak­sówka. Zatrzy­mała się tuż przy pło­cie dzie­cię­cego placu zabaw, który tego wie­czora sta­no­wił miej­scówkę naszej imprezy. Kilka par oczu z cie­ka­wo­ścią patrzyło, kto to zaje­chał do wsi. Z wozu wysia­dła Su. Wyglą­dała lepiej, niż mogłem sobie wyobra­zić. Jeśli fak­tycz­nie mia­łaby być cho­in­kową bombką, musiał­bym ją powie­sić w naj­bar­dziej widocz­nym miej­scu świą­tecz­nego drzewka.

Per­fek­cja. Czer­wone pan­to­felki. Czer­wona sukienka w stylu lat sześć­dzie­sią­tych, koń­cząca się lek­kim klo­szem nad kola­nami. Opięta mocno w talii, pod­kre­śla­jąca kibić, zasła­nia­jąca ramiona, a odsła­nia­jąca smu­kłą szyję i gołe plecy. Usta pod­kre­ślone mocną, kurew­sko czer­woną szminką. Sąsia­dom opa­dły przy­sło­wiowe szczęki. Gapili się na dziew­czynę, a potem, patrząc po sobie, szu­kali wytłu­ma­cze­nia dla nie­ocze­ki­wa­nego zja­wi­ska. Wtedy zauwa­ży­łem jesz­cze coś. Zza płotu bły­skała para zie­lo­nych oczu. To był Mruk. Rów­nież patrzył na Su. Obser­wo­wał ją tak jak inni męż­czyźni. Pomy­śla­łem, że to dziwne. Wzru­szy­łem jed­nak ramio­nami i zapo­mi­na­jąc o dziw­nym zacho­wa­niu kota, wró­ci­łem do rze­czy­wi­sto­ści.

– Ta pani do mnie – odrze­kłem spo­koj­nie, dba­jąc o pozory obo­jęt­no­ści.

Wysze­dłem do Su. Po chwili przed­sta­wia­łem ją miej­sco­wym. Nawet nie wiem, kiedy otrzy­mała ze dwa drinki i wódkę w kie­liszku.

– Mogę się napić i usiąść? – zapy­tała mnie z sza­cun­kiem.

Taka postawa wywo­łała kolejny opad męskich szczęk. Mało nie wybuch­ną­łem śmie­chem. Ledwo nad sobą panu­jąc, odpo­wie­dzia­łem grzecz­nie:

– Tak, pro­szę bar­dzo, możesz.

Zapo­wia­dał się kolejny popier­do­lony wie­czór w Wilcz­ko­wie

Impreza toczyła się według wcze­śniej usta­lo­nego sce­na­riu­sza. Alko­hol lał się stru­mie­niami. Do dwu­dzie­stej czwar­tej odpa­dło przy­naj­mniej pięć­dzie­siąt pro­cent wiej­skich impre­zo­wi­czów. Ja rów­nież powoli docho­dzi­łem do stanu nie­przy­tom­no­ści. Sta­ra­łem się, co prawda, trzy­mać pion, pobu­dzony wizją wyko­rzy­sta­nia na wsze­la­kie spo­soby ciałka Su. Rze­czy­wi­stość ewi­dent­nie zaczy­nała mnie prze­ra­stać. Piwo, wino, wódka, choć ni­gdy mi razem nie szko­dzą, w ilo­ściach i tem­pie wilcz­kow­skiej imprezy powoli prze­kre­ślały moje plany. Jedy­nym pocie­sze­niem było to, że i Su się nie oszczę­dzała, więc o jed­no­stron­nym roz­cza­ro­wa­niu nie mogło być mowy. Pły­nę­li­śmy oboje. „Nic to – pomy­śla­łem, sta­ra­jąc się popra­wić sobie humor. – Jutro też jest dzień, a na kacu… Wia­domo…” Gdy sąsiad zapro­po­no­wał blanta, nie było nawet sensu odma­wiać. I tak gorzej już być nie mogło. Zna­czy pełna amba. Około pierw­szej w nocy wylą­do­wa­li­śmy w domu Cze­cha. Polał się samo­gon, pity pod kaszankę i kiszo­nego wła­snej pro­duk­cji. W pew­nym momen­cie chcia­łem powie­dzieć przy­ja­ciółce, że czas do domu, gdy nie­spo­dzie­wa­nie poja­wiła się nowa opcja na wie­czór. Jeden z kum­pli, nachy­la­jąc się do mojego ucha, wybeł­ko­tał szep­tem:

– Wcią­gniesz kre­skę?

– Nie, dzięki, sąsiad. Z amfy już wyro­słem wiele lat temu.

– Jaka amfa? Koks mam zaje­bi­sty!

– Tym bar­dziej – odpar­łem. – W tym kraju jest gówno, nie koks. Zawsze koń­czy się na tym samym. Że miał być dobry, ale oka­zał się taki sobie. A na takie sobie rze­czy szkoda zdro­wia mar­no­wać.

– Mylisz się. – Sąsiad nie dawał za wygraną. – Zaje­bi­sty mam. Kum­pel z Por­tu­ga­lii przy­wiózł.

Zasta­no­wi­łem się. Jeżeli było tak, jak mówił, miał­bym patent na szybką trzeź­wość i zaje­bi­ste rżnię­cie do rana.

– Dawaj – zde­cy­do­wa­łem.

Po taj­niacku urwa­li­śmy się do mojego domu. Pięć minut póź­niej poszła kre­ska, a wła­ści­wie dwie.

– Zostaw mi tro­chę tego – popro­si­łem. – Nie będę walił konia do rana, a jak nie poczę­stuję kole­żanki, to tak się skoń­czy. Też prze­sa­dziła z wódą.

Wró­ci­li­śmy na imprezę. Już po chwili czu­łem ożyw­cze mro­wie­nie na ciele. Pijacki stan zaczął ustę­po­wać moc­niej­szym dozna­niom. Przy­glą­da­łem się Su z wielką przy­jem­no­ścią. Patrzy­łem na nią jak na potrawę, obli­zu­jąc wargi z ape­ty­tem. Wyobraź­nia zaczy­nała mi pra­co­wać na wyso­kich obro­tach. Krę­ciło mnie wszystko: smu­kła szyja, gołe plecy, kurew­ski wyraz twa­rzy, z jakim na mnie od czasu do czasu patrzyła, nogi – a raczej łydki – ubrane tylko w prze­zro­czy­sty nylon. Kom­plet­nie prze­sta­łem sły­szeć i rozu­mieć, co się wokół mnie dzieje. Była tylko ona i moje pożą­da­nie. Nachy­li­łem się do ucha Su.

– Chcę poczuć twój język w każ­dym zaka­marku mojego ciała.

– To zna­czy? – zapy­tała z miną nie­wi­niątka.

– W każ­dym zna­czy w każ­dym. Wyli­żesz mnie, Suko. Całego i dokład­nie.

– Dobrze, wyliżę.

Widząc jej pod­po­rząd­ko­wa­nie, cał­ko­wi­cie stra­ci­łem chęć na słu­cha­nie rzę­żą­cego już reszt­kami sił towa­rzy­stwa.

– Spa­damy, kochani – prze­krzy­cza­łem sąsia­dów i, pomimo sprze­ci­wów kom­pa­nii, chwy­ci­łem Su za rękę i wyszli­śmy.

W domu dałem jej to, co zosta­wił mi w pre­zen­cie sąsiad. Po facho­wych ruchach kartą kre­dy­tową i zwi­nię­tym w mig rulo­niku z bank­notu pozna­łem, że nie był to jej pierw­szy raz. Mię­dzy jedną a drugą kre­ską stwier­dziła:

– Dobrze, ina­czej zale­gła­bym ci w godzinę. Teraz jest szansa, że naprawdę będę mogła ci słu­żyć.

Odkor­ko­wa­łem wino. Zro­bi­łem to raczej dla kli­matu niż dla pro­cen­tów.

– Pój­dziemy na górę – stwier­dzi­łem. – Do łazienki, umy­jesz mnie.

Łazienkę zapro­jek­to­wała Ona. Nie ma co, przy­ło­żyła się. Drew­niana pod­łoga, gra­ni­towy blat pod umy­walki i wanna na cztery osoby two­rzyły kli­mat. Co prawda, od trzech lat nie udało mi się pod­łą­czyć kra­nów, lecz mimo to pokój kąpie­lowy był jed­nym z moich ulu­bio­nych pomiesz­czeń w domu. Opar­łem się tył­kiem o wannę i patrząc na Su, roz­ka­za­łem:

– Uklęk­nij i zdej­mij mi buty. Potem mnie roz­bierz. Nie spiesz się.

Dziew­czyna z gra­cją przy­klęk­nęła na oba kolana i nie patrząc na mnie, zaczęła roz­sz­nu­ro­wy­wać mi obu­wie. Gdy je zdjęła, patrząc mi w oczy, zaczęła pozba­wiać mnie kolej­nych czę­ści gar­de­roby. Po chwili sta­łem w łazience nagi.

– Umyj mnie – stwier­dzi­łem, wcho­dząc do wanny i odkrę­ca­jąc wodę, by ją napeł­nić.

– Mogę się roze­brać?

– Tak, ale powoli. I przy­nieś mi kie­li­szek wina z kuchni. Stoją na bla­cie pod oknem. Sobie też nalej.

– Nie masz już dość? Ja chyba tak.

– Zrób, co mówię. Lubię pić wino i patrzeć.

Zeszła do kuchni. Po chwili wró­ciła do łazienki, sta­wia­jąc butelkę i kie­liszki na brzegu wanny.

– Nalej. I odpal mi papie­rosa.

Leża­łem w wan­nie, trzy­ma­jąc w dłoni kie­lich wytraw­nego neb­biolo, i zacią­ga­łem się dymem. Alko­hol wywie­trzał mi już z głowy. Ze zwie­rzęcą przy­jem­no­ścią patrzy­łem na sto­jącą przede mną kobietę.

– Roz­bierz się, dziwko, powo­lutku.

Spo­sób, w jaki zdej­mo­wała z sie­bie ubra­nie, potwier­dzał, że dobrze się rozu­miemy. Pod­cią­gnęła sukienkę. Opie­ra­jąc wpierw jedną, potem drugą nogę o brzeg wanny, powoli zsu­nęła z sie­bie poń­czo­chy. To samo zro­biła ze strin­gami. Potem zsu­nęła sukienkę z ramion i po chwili stała przede mną kom­plet­nie naga. Zakor­ko­wa­łem butelkę wina i poda­łem ją dziew­czy­nie.

– Usiądź na pod­ło­dze i zaba­wiaj się sama ze sobą przez chwilę. Butelka będzie ci potrzebna.

Usia­dła. Roz­sta­wiła sze­roko nogi i zaczęła bawić się swoim cia­łem. Alko­hol, dragi, blant świet­nie dzia­łały na moją per­cep­cję. Chło­ną­łem jej występ całym sobą. W momen­cie, gdy zbli­żyła szyjkę butelki do swo­jej cipki, prze­rwa­łem jej:

– Moment, mała kurewko. Odwróć się do mnie tyłem. Uklęk­nij i wypnij tyłek, bym dokład­nie go widział. Dopiero wtedy zrób to, co chcia­łaś zro­bić przed chwilą. I nie waż się jej wyjąć wcze­śniej, nim usły­szę twój sko­wyt.

– Dobrze, Panie.

Przed­sta­wie­nie trwało z pięt­na­ście minut. W końcu usły­sza­łem wycie i krzyk Su. Potem przez chwilę leżała zmę­czona na pod­ło­dze.

– Chodź do mnie – roz­ka­za­łem.

Pode­szła.

– Wejdź do wanny i usiądź naprze­ciwko mnie.

Kiedy to zro­biła, pod­nio­słem nogę i pod­sta­wi­łem stopę pod twarz kobiety. Dopiero po chwili zro­zu­miała. Wtedy poczu­łem jej usta na sto­pie, język mię­dzy pal­cami. Wzięła gąbkę i zaczęła mnie myć. Długo, bar­dzo dokład­nie i przy­jem­nie. Zamkną­łem oczy, odpły­wa­jąc w świat dotyku. Pół godziny póź­niej, czy­sty, wypiesz­czony do gra­nic, wysze­dłem z wanny.

– Ty zostań – zwró­ci­łem do dziew­czyny.

Szybko się wytar­łem i zsze­dłem do salo­niku po akce­so­ria, które kupi­łem tydzień wcze­śniej. Wró­ci­łem i poda­łem Su srebrny, sta­lowy łań­cuch zakoń­czony sze­klą.

– Załóż.

Chwilę się wahała, a potem zgod­nie ze swoim krnąbr­nym cha­rak­ter­kiem stwier­dziła:

– Nie.

Pod­sze­dłem do wanny. Nachy­li­łem się nad Su i wymie­rzy­łem jej poli­czek. Lekki i bez­bo­le­sny.

– Nie – powtó­rzyła.

Wymie­rzy­łem kolejny.

– Nie! – krzyk­nęła.

Spo­dzie­wa­łem się, że ten moment nastąpi, ale nie podo­bało mi się to. Lubię, gdy Suka słu­cha, a nie, gdy ją biję. Ona jed­nak potrze­bo­wała tych razów, więc bez skru­pu­łów wymie­rzy­łem kolejne dwa. Solidne i chyba pie­kące, co wnio­sko­wa­łem, patrząc na jej czer­wone policzki. Wzięła łań­cuch z mojej ręki i posłusz­nie zapięła na swo­jej dłu­giej szyi.

– Wyjdź z wody. Nie wycie­raj się. Chcę, byś była mokra.

Wzią­łem sta­lowy powróz i nie patrząc na Su, zaczą­łem wycho­dzić z łazienki. Gdy poczuła ucisk na szyi, szybko wysko­czyła z wanny i dotrzy­mała mi kroku. W salo­nie kaza­łem jej uklęk­nąć na drew­nia­nej pod­ło­dze. Zro­biła to, co kaza­łem.

– Otwórz usta.

Nie otwo­rzyła. Patrzyła na mnie z kolej­nym wyzwa­niem w oczach. Kom­plet­nie nie chciało mi się znów jej chło­stać. Wie­dzia­łem jed­nak, że dobrym sło­wem nic nie wskó­ram. Prawą dłoń chwy­ci­łem łań­cuch tuż przy samej szyi i okrę­ci­łem go dwa, trzy razy. Skóra na jej twa­rzy napięła się.

– Nie pro­wo­kuj, Suko. Nie chcę cię męczyć. Chcę tylko, byś grzecz­nie otwo­rzyła buźkę, abym mógł ją prze­le­cieć.

– Pier­dol się, cie­nia­sie – wyszep­tała przez zaci­śnięte zęby.

Zakrę­ci­łem łań­cu­chem jesz­cze dwu­krot­nie.

– Otwórz pysk, zdziro.

– Wal się, kuta­sie.

Zakrę­ci­łem łań­cuch kolejne dwa razy. „Powinna już spa­so­wać – pomy­śla­łem. – Zaczyna się robić nie­bez­piecz­nie”. Zasta­no­wi­łem się nawet nad tym, czy na pewno chcę iść dalej w świat, który mnie nie do końca bawi. Spoj­rza­łem głę­boko w bez­czelne oczka Su. Prze­krę­ci­łem łań­cuch jesz­cze raz.

– Pier­dol się, pedale – wyszep­tała.

Ude­rzy­łem ją w twarz, licząc, że taki prze­ryw­nik ją otrzeźwi.

– Odpuść, Su. Ćwi­cze­nie mej sta­now­czo­ści, spraw­dza­nie jej nie ma sensu. Prę­dzej cię, dziwko, udu­szę, niż zre­zy­gnuję. Chcę two­jego pyska otwar­tego na oścież i będę go miał. Choć­bym miał wsa­dzić ci go nie­przy­tom­nej – ble­fo­wa­łem.

Zakła­da­łem tylko jesz­cze jedno zakrę­ce­nie pętli. Potem bym po pro­stu odpu­ścił. Lep­sza Suka, która ode­szła, niż Suka mar­twa. Prze­krę­ci­łem łań­cuch.

– Yyyy… glyy… dość – wychar­czała Su.

Nie polu­zo­wa­łem łań­cu­cha.

Nie byłem pewien, czy naprawdę pękła.

– Pysk otwórz, kurwo – powie­dzia­łem, spo­koj­nie cedząc słowa.

Otwo­rzyła buzię sze­roko. Na tyle, ile pozwa­lał mocny uścisk łań­cu­cha na jej gar­dle. Zlu­zo­wa­łem rękę. Po jej war­dze spły­nęła ślina. Su krztu­siła się, wijąc się na pod­ło­dze. Dopiero teraz naprawdę poczuła ból spo­wo­do­wany dusze­niem.

– Otwórz sze­roko buzię – powie­dzia­łem do leżą­cej na ziemi i kasz­lą­cej dziew­czyny. – Bo ina­czej…

Jej usta otwarły się w nie­mym krzyku. Była moja. Cała i bez­dy­sku­syj­nie. Jak dziki mustang, który nie dał rady zrzu­cić jeźdźca. Wście­kły, ale posłuszny i ujeż­dżony, cze­ka­jący na roz­kaz nowego pana.

Sen po takiej nocy był wyjąt­kowo krótki. Obu­dzi­łem się jed­nak rześki, z lek­kim bólem głowy. Wokół kolan mia­łem zawi­niętą Su. Patrzy­łem na młodą, tęt­niącą sek­sem kobietę. Wtu­lona w moje nogi, mocno je obej­mo­wała. Pomy­śla­łem, że być może moja tęsk­nota za uczu­ciem, za miło­ścią nie ma sensu. Czyż ta noc nie była speł­nie­niem? Czyż nie dosta­łem wszyst­kiego, czego chcia­łem? Czyż nie było mi dobrze? Było. Dosta­łem dużo i tak jak chcia­łem. Co naj­cie­kaw­sze, moje speł­nie­nie było jej speł­nie­niem. Wie­dzia­łem już, że chcę, by tak zostało. Nie wie­dzia­łem jed­nak, na rok, dwa czy pięć. Posta­no­wi­łem utrzy­mać ten dia­log. Bo to był dia­log. Chcia­łem tej rela­cji, kiedy każdy będzie żył wła­snym życiem, ale gdy skinę pal­cem i powiem: „Chce cię”, to będą ją miał.

Tak się jed­nak nie stało. Tydzień póź­niej poje­cha­łem w dele­ga­cję. War­szawa, klienci, narady. Wła­śnie byłem w trak­cie jed­nego ze spo­tkań, gdy zadzwo­nił tele­fon. Wcho­dząc do klienta, zapo­mnia­łem go wyłą­czyć. Zer­k­ną­łem na wyświe­tlacz. Dzwo­niła Su, więc odrzu­ci­łem połą­cze­nie i wró­ci­łem do roz­mowy. Dzwo­nek znów zabrzę­czał. Postą­pi­łem jak poprzed­nio. Ku mojemu zdzi­wie­niu Su pró­bo­wała się połą­czyć jesz­cze kilka razy. Prze­pro­si­łem roz­mówcę i wysze­dłem na chwilę z pomiesz­cze­nia.

– Co się dzieje, Su? Jestem zajęty. Mam spo­tka­nie.

– Musia­łam cię usły­szeć.

– Miło, ale wiesz, że jestem w pracy. W momen­cie, gdy odrzu­cam połą­cze­nie, powin­naś zro­zu­mieć, że nie mogę roz­ma­wiać.

– Chcia­łam cię tylko usły­szeć.

– Su, nie zacho­wuj się jak pod­lo­tek. Skoro roz­łą­czam, to zna­czy, że nie mogę gadać. Oddzwo­nię za kilka godzin. Pa.

Myśla­łem, że roz­wią­za­łem pro­blem. Myli­łem się. Gdy tylko zasia­dłem do nego­cja­cji z klien­tem, poczu­łem wibro­wa­nie w wyci­szo­nym już tele­fo­nie. Czu­łem je co kilka minut przez godzinę. Za każ­dym razem dzwo­niła Su. Zro­zu­mia­łem, że zaczyna się nie­prze­wi­dziana przeze mnie jazda. Do godziny sie­dem­na­stej mia­łem dwa­dzie­ścia nie­ode­bra­nych połą­czeń. Mimo że dwa razy odpo­wie­dzia­łem SMS-em, że po pracy oddzwo­nię. Co zresztą zro­bi­łem.

– Su, co jest, do kurwy nędzy? Jaki masz pro­blem?

– Chcia­łam cię usły­szeć.

– Kurwa, Su! Wystar­czyłby jeden SMS, a oddzwo­nił­bym w pierw­szej wol­nej chwili. Ty nato­miast napier­da­lasz jak poje­bana, wie­dząc, że roz­ma­wiać nie mogę. Nie życzę sobie tego. Prze­kra­czasz zasady, które sama usta­li­łaś. Prze­kra­czasz cienką, czer­woną linię, a ja tego nie lubię. Su, jeżeli jesz­cze raz tak się zacho­wasz, to będzie koniec naszej zna­jo­mo­ści. Lubię gówno, ale w kup­kach. Cenię sobie nor­mal­ność. Ponad wszystko. Ode­zwę się pod koniec tygo­dnia.

Roz­łą­czy­łem się. Tego dnia w try­bie przy­śpie­szo­nym zro­zu­mia­łem, że Su to pro­blem nie do roz­wią­za­nia za pomocą racjo­nal­nych argu­men­tów. Po pro­stu cza­sem nad sobą nie pano­wała. Nie kon­tro­lo­wała się. Przez skórę czu­łem, że to począ­tek końca. Wybra­łem numer Su w pią­tek, zaraz po pracy. Roz­ma­wiała spo­koj­nie. Prze­pro­siła mnie za swoje zacho­wa­nie. Powie­działa, że w sobotę nie będzie mogła się ze mną spo­tkać, bo cały week­end zapla­no­wała z Zuzanną, swoją córką.

– Ok. Zdzwo­nimy się w następ­nym tygo­dniu – zgo­dzi­łem się z ulgą. Po jej akcji z tele­fo­nem zła­pa­łem do niej dystans i nie było mi za nią tęskno. Zadzwo­niła jed­nak już następ­nego dnia.

– Wilk, zmie­niły mi się plany. Może pój­dziemy jutro razem na spa­cer?

Chwilę się zasta­na­wia­łem. Nie chcia­łem być aro­gancki, więc się zgo­dzi­łem, tro­chę wbrew sobie.

– Będę z córką – dodała.

Ni­gdy nie stre­so­wały mnie ani kobiety z dziećmi, ani same dzieci, nie widzia­łem więc w tej sytu­acji nic zdroż­nego. Oczy­wi­ście dostrze­ga­łem nie­kon­se­kwen­cję Su, ale nie chciało mi się wał­ko­wać tego przez tele­fon.

– Nie ma pro­blemu, Su – odpar­łem tylko.

Wspólna sobota oka­zała się strza­łem w dzie­siątkę. Zuzanna była naprawdę fajną i komu­ni­ka­tywną dziew­czynką. Mia­łem doświad­cze­nie w kwe­stii córki, więc bez pro­blemu odna­la­złem się w sytu­acji. Poje­cha­li­śmy we trójkę do zoo, a potem na obiad do Rynku. Dzień można by uznać za udany, gdyby nie jego koń­cówka. Coś, czego dziś już kom­plet­nie nie pamię­tam, wypro­wa­dziło mnie z rów­no­wagi. W ostat­niej godzi­nie spo­tka­nia Su stała się pro­ble­ma­tyczna, wul­garna i krzy­cząca. Nie chcia­łem robić cyrku przy dziecku, więc momen­tal­nie się poże­gna­łem i wró­ci­łem do domu. Tego wie­czora dosze­dłem do wnio­sku, że dalej tego nie pocią­gnę. Posta­no­wi­łem w tygo­dniu wysko­czyć do Su i z nią poroz­ma­wiać. Nie dane mi było jed­nak cze­kać tych kilku dni. Zadzwo­niła do mnie już następ­nego dnia.

– Prze­pra­szam cię, Wilku. Ponio­sło mnie.

– Su, kocha­nie, wiem. Jed­nak nie będę tego wię­cej tole­ro­wał. Nie rozu­miem cię. Wpierw usta­lasz zasady, a zaraz potem je łamiesz. Nie rozu­miem też two­jej agre­sji w sto­sunku do mnie i wahań nastro­jów. Sta­ram się, by ta rela­cja, choć nor­malna nie jest, nor­malną była. Tylko że ty mi tego nie uła­twiasz.

– Wiem, Wilk. To moja wina, prze­pra­szam, ale… – zamil­kła.

– Ale co? – zapy­ta­łem.

– Ja cię kocham, Wilk.

I tu zali­czy­łem tak zwaną mukę. Kocham? Prze­cież zna­li­śmy się zale­d­wie, licząc łącz­nie, kilka dni. A ona powie­działa „kocham”?! Ow­szem, to byłoby moż­liwe. W gim­na­zjum. Ja mia­łem jed­nak pra­wie czter­dzie­ści lat, ona pra­wie trzy­dzie­ści i choć ma wiara w miłość jest nie­złomna, wie­dzia­łem, że Su pie­przy trzy po trzy.

– Wiesz, to w sumie miłe, co mówisz, ale chyba tego nie prze­my­śla­łaś. Su, wybacz, ale to, kurwa, po pro­stu pier­do­le­nie nie­moż­liwe.

Wście­kła się i roz­łą­czyła. Nie dzwo­niła do mnie przez dwa tygo­dnie. Ja rów­nież nie pró­bo­wa­łem się z nią kon­tak­to­wać. Szcze­rze mówiąc, mia­łem dość Su i jej pro­ble­ma­tycz­no­ści. Dopiero po kil­ku­na­stu dniach się ode­zwała.

– Wilk, chcia­łam prze­pro­sić. Wiem, że cza­sem zacho­wuję się irra­cjo­nal­nie. Za dwa dni jadę do ojca do Hisz­pa­nii, z Zuzanną. Może się spo­tkamy, jak wrócę?

– To dobry pomysł, Su. Chwila odpo­czynku od sie­bie dobrze nam zrobi. Jak wró­cisz, zadzwoń. Pój­dziemy na piwo i poroz­ma­wiamy.

– Ok, więc do zoba­cze­nia.

– Do zoba­cze­nia, Su – odpar­łem. – Wiesz, lubię cię – doda­łem po chwili zasta­no­wie­nia – ale nie lubię tok­sycz­nych kli­ma­tów. Zapa­nu­jesz nad tym?

– Posta­ram się.

Po dwóch tygo­dniach, w nocy z ponie­działku na wto­rek, zadzwo­niła. Uświa­do­mi­łem sobie, że przez te dwa tygo­dnie pra­wie wcale o niej nie myśla­łem.

– Ty jed­nak jesteś zwy­kłym gno­jem, Wilk – usły­sza­łem w słu­chawce pijany głos.

– Su? O co ci cho­dzi? – zapy­ta­łem roze­spany.

– Dzwo­ni­łam do cie­bie wczo­raj. Celowo dałeś tej dziwce tele­fon, by ode­brała. Chcia­łeś mnie upo­ko­rzyć.

– Co ty pie­przysz, Su? Jakiej dziwce?

– No, dzwo­ni­łam wczo­raj. Jak wyje­cha­łam, wyka­so­wa­łam sobie twój numer. Uzna­łam, że lepiej będzie, jak o tobie zapo­mnę. Wczo­raj jed­nak ostro poba­lo­wa­łam i po wielu pró­bach odtwo­rzy­łam twój numer z pamięci. I co? Byłeś z jakąś kurwą! A co naj­bar­dziej wkur­wia­jące, widzia­łeś, że to ja dzwo­nię i kaza­łaś jej ode­brać! Poni­ży­łeś mnie. Jesteś zwy­kłym gno­jem, Wilk.

Nawet się nie zde­ner­wo­wa­łem. Wie­dzia­łem, że Su znowu kom­plet­nie się pogu­biła. I nie cho­dziło nawet o to, że pomy­liła mój numer i roz­ma­wiała z przy­pad­kową, Bogu ducha winną, kobietą, lecz ogól­nie się pogu­biła, w życiu. Nie pró­bo­wa­łem jej cze­go­kol­wiek tłu­ma­czyć.

– Tak, Su – potwier­dzi­łem tylko. – Mieszka ze mną taka jedna. Chyba nie musia­łem ci się z tego tłu­ma­czyć. Nie jeste­śmy, kurwa, parą.

– Gnój, po pro­stu gnój – krzyk­nęła i odło­żyła słu­chawkę.

Było mi bar­dzo przy­kro. Lubi­łem Su. Zro­zu­mia­łem jed­nak osta­tecz­nie, że nie chcę w swoim życiu żad­nych tok­sycz­nych kli­ma­tów. To był koniec naszej zna­jo­mo­ści i miło­ści Su do mnie. Spo­tka­łem ją jesz­cze tylko raz, rok po opi­sa­nych wyda­rze­niach. Było nawet miło, do pew­nego momentu oczy­wi­ście. Potem, jak zwy­kle, wylał się z niej jad. Su była zaje­bi­sta, lecz po pro­stu popier­do­lona.

3. Naja

Naja

Nie pamię­tam pierw­szych mie­sięcy po tym, jak Ona ode­szła. Tak jak­bym w ogóle wtedy nie żył. Bar­dzo poko­cha­łem wów­czas sen. Wra­ca­łem do domu, zja­da­łem coś na szybko, włą­cza­łem tele­wi­zor i zale­ga­łem w łóżku. Prze­rzu­ca­jąc kanały w TV, wycze­ki­wa­łem na ten upra­gniony moment, kiedy zasnę wolny od wła­snych myśli. Mia­łem farta, jeśli sen przy­cho­dził przed trze­cią rano. Otwie­ra­jąc o świ­cie oczy, długo wpa­try­wa­łem się w sufit, prze­kli­na­jąc nowy dzień. W końcu wsta­wa­łem. Piłem kawę, pali­łem papie­rosa, jecha­łem samo­cho­dem do pracy. Niczym kor­po­ra­cyjne zom­bie wcho­dzi­łem w sprze­daż, ana­lizy, pro­mo­cje, akcje mar­ke­tin­gowe, szko­le­nia. W sumie nawet z dobrym efek­tem. Nie wie­dzia­łem tylko, po co to robię.

Gdyby nie moja córka, miłość do niej i poczu­cie obo­wiązku, pew­nie poło­żył­bym swoją karierę zawo­dową w mie­siąc. Na szczę­ście tak się nie stało. Jedy­nymi chwi­lami, kiedy nie myśla­łem o Niej, były week­endy. Na dwa dni bez opa­mię­ta­nia rzu­ca­łem się w wir kobiet, wina i zapo­mnie­nia. Amok był lekar­stwem, dawał oddech nie­pa­mięci.

Od kilku dni na por­talu moją uwagę przy­ku­wały zaje­bi­ste cycki. Były na pierw­szym pla­nie pro­filu kogoś o nicku Naja. Wiek 22 lata. Nie nale­ża­łem do despe­ra­tów, więc raczej nie zacze­pia­łem kobiet, któ­rych jedyną tre­ścią były cycki, dupa czy wagina. Wszystko to uwiel­bia­łem, jed­nak gdy wystę­po­wało w wer­sji frag­men­ta­rycz­nej, krwi mi nie burzyło. Pomi­jam fakt, że w wielu wypad­kach za taką fotką kryła się wąt­pli­wej jako­ści pięk­ność lub po pro­stu dow­cipny mło­dzie­niec.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki