Otchłań sumienia - Sabina Ogrodnik - ebook + audiobook + książka

Otchłań sumienia ebook i audiobook

Sabina Ogrodnik

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Emilia Klark, ambitna studentka medycyny z Poznania, kultywuje tradycje rodzinne. Jej rodzice również byli lekarzami, cenionymi i znanymi, często wyjeżdżającymi do ubogich rejonów świata, by nieść pomoc najbiedniejszym. Podczas jednej z takich misji stracili życie, a dziewczynką zaopiekowała się jej babcia. By podreperować swój skromny budżet, Emilia dorabia jako kelnerka w restauracji Zaklęcie. Pewnego dnia jest świadkiem strzelaniny, w której biorą udział rywalizujący ze sobą handlarze bronią. Od tego momentu jej poukładane życie zacznie przypominać pełen napięcia film sensacyjny. Film z zaskakującym, nieoczywistym zakończeniem...
Czy Emilii uda się przetrwać w świecie, gdzie nie istnieje słowo „litość”? Jaką rolę odegrają od lat skrywane, mroczne rodzinne sekrety? I kim okaże się mężczyzna, próbujący ją ocalić od najgorszego?

Przed oczami zmaterializowała jej się nagle twarz mężczyzny. Jego twarz. Właściciela tej pięknej dłoni, która zaledwie przed chwilą ją dotykała. Badał ją teraz wzrokiem niczym trofeum, które w końcu udało mu się upolować. Znała dobrze te mroczne rysy. Michał Krauze był powodem wszystkich jej ostatnich problemów.
– Witaj – szepnął. – Ciężko było cię odnaleźć, przyznam. Jednak ja nigdy nie daję za wygraną, słyszysz? Nie wiem, dlaczego wydawało ci się, że uciekniesz przede mną…? Lecz muszę przyznać, że podjęta przez ciebie próba była niemal godna podziwu. Niemal.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 609

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 16 godz. 17 min

Lektor: Agata Skórska

Oceny
4,1 (13 ocen)
7
2
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

– Kurwa! Gdzie ten cholerny pociąg?

Emilia od dobrych dziesięciu minut rzucała mocne epitety pod kierunkiem polskiej kolei. W dłoni gorączkowo mięła bilet. Bilet do Warszawy. Wykupiła kuszetkę z racji nocnego kursu i z coraz bardziej narastającym zniecierpliwieniem czekała na moment, w którym złoży swe umęczone ciało na posłaniu i pozwoli sobie choć na chwilę zamknąć oczy bez poczucia, że musi być gotowa do natychmiastowej ucieczki. Bo takie właśnie było jej życie od dwóch tygodni – jedna nieustająca ucieczka.

Dworzec był zatłoczony mimo później pory. Rzeka ludzi płynęła w różnych kierunkach, chaotycznie i nerwowo. Jedni zatrzymywali się, aby przywitać się z kimś, kto wydeptywał już koleiny w oczekiwaniu, inni się żegnali, a większość obijała się o siebie, próbując jak najszybciej dokądś dotrzeć. W ich oczach odbijał się pośpiech, zniecierpliwienie lub, jak w kilku przypadkach, niezrozumiały dla dziewczyny błysk wściekłości. Wszystkie te emocje były okraszone intensywnym odorem moczu i niemytych ciał licznych bezdomnych, którzy mościli już sobie od jakiegoś czasu posłania wokół miejsca, w którym przycupnęła.

Napięcie w ciele – sięgające już, jak sądziła, każdego, nawet najmniejszego ścięgna i nerwu – nie pozwalało jej nawet na chwilę przestać być czujną. Już powoli wariowała od tego stresu. Każdy głośniejszy dźwięk w jej otoczeniu powodował nagłe przyśpieszenie pulsu i prowokował zimne poty, występujące na zmianę z napadami duszności. Jej nieprana od dawna koszulka śmierdziała jednak nie tylko potem i zatęchłym powietrzem kanałów, ale przede wszystkim musiała wydzielać wyczuwalny na pewno z daleka przez jej wrogów odór strachu. Przemożnego, skręcającego wnętrzności… strachu.

Jednak przecież nie mogła się poddać. Musiała uciekać. Jak najdalej od tego miasta. Jak najdalej od tych ludzi: typów, którzy od czternastu dni deptali jej po piętach, próbując wytropić.

Czekając na ten przeklęty pociąg, Emilia myślała o tym, co musiała zostawić za sobą, decydując się opuścić Poznań.

Nie! Co musiała zostawić, decydując się na podjęcie pracy w pieprzonym Zaklęciu. Bo przecież właśnie to miejsce sprowadziło ją do punktu, w którym się obecnie znajdowała…

Jezu! Co to!?

Ktoś zbyt nerwowo przyśpieszył kroku tuż obok niej, powodując bolesny skurcz każdego skrawka jej bytu! Dławiący brak powietrza niemal powalił ją z nóg…

Uff! To tylko jakiś zaniepokojony ojciec, którego miniaturowa kopia zbytnio się od niego oddaliła, pobiegł za swoją latoroślą, ale Emilię ten nerwowy ruch niemal kosztował zawał serca. Dziewczyna wypuściła tłumione powietrze i wróciła do swoich myśli sprzed chwili, które zajmowały choć na sekundę zbyt wolno płynący czas.

Czyli że do jakiego punktu w zasadzie została sprowadzona? Westchnęła ciężko, na sekundę opuszczając ramiona i pozwalając trudnym myślom opanować jej głowę. Do tej pory trzymała je szczelnie zamknięte, w skrzyni z napisem „NIE OTWIERAĆ”, znajdującej się na strychu jej umysłu. Nie lubiła obnażać swych lęków przed nikim. Każde niepowodzenie i rozczarowanie zamykała tam szczelnie od zawsze, przez co dla świata była dziewczyną jak każda inna. No, może trochę zamkniętą, niechętnie opowiadającą o sobie, jednak w miarę niewyróżniającą się w tłumie. Tak zrobiła i w tym przypadku. Nikt z mijających ją beztrosko osób śpieszących się do swoich spraw nie wiedział, co w zamkniętej, zakurzonej skrzyni kryje ta istota w brudnych ciuchach i trzęsących się dłoniach. Nawet Emilia nie była do końca pewna, co by było, gdyby nagle wszystkie te strachy postanowiły się uwolnić i zawładnąć jej umysłem. Zalać jej głowę o tłustych włosach.

Nie!

Zrugała się, gwałtownie prostując sylwetkę. Nie mogła nigdy do tego dopuścić. Dlatego również teraz postanowiła zagonić mary z powrotem na ciasny strych, bo raz dopuszczone do głosu obawy i lęki mogłyby się nagle wymknąć spod kontroli. A na to nie mogła sobie w obecnej sytuacji pozwolić. Musiała działać na zimno, bez emocji. Musiała uciekać. Uciekać od tego miasta, od Zaklęcia, od tych mężczyzn… Od tego mężczyzny…

Nadjeżdżał opóźniony pociąg. Wyrwana ze świata grozy głośnym sygnałem oznajmiającym wjazd olbrzyma na peron, z ulgą pożegnała niepotrzebne rozważania, które drążyły wyrwę w jej chłodnej zbroi, założonej – jak jej się wydawało – już na resztę życia. Pancerna osłona ubrana, aby nie zwariować. Niemrawy uśmiech wpełzł nawet na jej twarz. Mięśnie piekły jak cholera od tego ciągłego napięcia. Nie wiedziała jeszcze, jak przekona stopy, by zdołały ruszyć się z miejsca i zanieść jej zbolałe członki do przedziału, jednak zbierała na to w tym momencie wszystkie siły, jakie jej jeszcze pozostały. Zdawała sobie jednak sprawę, że nie ma już ich zbyt wiele.

Prawa stopa.

Dobrze.

A teraz lewa.

Jak można być tak zmęczonym? Plecak zawieszony na lewym ramieniu uwierał nieznośnym ciężarem. Ludzie wymijający ją w tym pieprzonym maratonie boleśnie obijali się o jej niemogące się nijak obronić ciało. Jeszcze trochę, Emilio! Krzyczała na samą siebie, choć jedynie we własnej głowie.

Kilka metrów i w końcu odpoczniesz! Podtrzymywała się na duchu, choć były to myśli sklejone z ostatecznego wysiłku. Zaśniesz w bezpiecznym łóżku, a kiedy się obudzisz, będziesz w innym mieście, wśród innych ludzi, w całkiem odmiennej rzeczywistości.

Kolejny krok, kolejny metr. Ulga niemal dławiła jej gardło. Schody pociągu były już na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło ją podnieść, co teraz graniczyło niemal z cudem. Jednak wrodzony upór i instynkt samozachowawczy zrobiły swoje. Chwyciła poręcz.

I wtedy zobaczyła z całą intensywnością swą bladą, trzęsącą się dłoń zakończoną krótkimi paznokciami, pod którymi zasychała jeszcze czarna ziemia i równie czarna krew. Jakby właśnie dostrzegła tę kończynę po raz pierwszy w życiu. Patrzyła na nią w tym momencie, jakby należała do kogoś innego. Jakby to nie była jej własna dłoń. Ta, która w ciągu ostatnich dni dotykała ludzkiej zbrodni, krwi wypływającej z ciał obcych… i tej bliskiej osoby także…

Patrzyła jak urzeczona, bo właśnie teraz na tle tej bladej dłoni pojawiła się druga. Smagła. Męska. Zadbane, krótkie paznokcie zdradzały, że jej właściciel nie zajmuje się pracą fizyczną… Opalona ujęła tę bledszą z pewną elegancją. Emilia przekrzywiła głowę nieco na lewo, by móc wyraźniej przyjrzeć się tej scenie. Z jakiegoś powodu jej parametry życiowe uległy chwilowo nagłemu spowolnieniu… Podobało jej się to, co widziała przed sobą. Ta piękna dłoń pieściła tę jej brudną, zaniedbaną, jakby była najcenniejszym kamieniem szlachetnym… dziełem sztuki.

A ta? Wyprężona i czujna, nie reagowała na te pieszczoty. Jej palce zgięły się nagle w obronnym geście i teraz przypominały bardziej szpony aniżeli ludzką część ciała. Dziewczyna wiedziała przecież, co oznacza pojawienie się tej wymuskanej kończyny obok jej dłoni. A jednak jej ciało jakby nagle się poddało. Umysł krzyczał „UCIEKAJ”, lecz reszta jej jestestwa pozostała niemal bezwładna. Tylko ta brudna dłoń… tylko ona wciąż walczyła. Przybrała pozę obronną i była gotowa szarpać, drapać, uderzać, machać… Cokolwiek!

Jednak co ona mogła sama zdziałać? Nawet jej niemy bunt został po chwili zgaszony przez tę smagłą, dominującą, długopalczastą… Zamknięta w jej uścisku, nie próbowała się uwolnić. Podzieliła los reszty ciała – poddała się.

– Jak się masz, Emilio?

Głos właściciela był tak samo jedwabisty, jak wnętrze jego wielkiej dłoni, które zamknęło się na jej drobnej, szorstkiej. Nie odpowiedziała. Bo i po co? To wymagałoby wysiłku, na który przecież nie było jej już stać.

– Chodź z nami. Zaopiekujemy się tobą. Jesteś przecież potwornie zmęczona.

Tak… Zmęczona… Ta propozycja kusiła Emilię. Mimo że nie była naiwna i wiedziała, z czym się wiązało to zaproszenie. Została wytropiona! Jednak wyzucie z sił spowodowało tak wielką obojętność, iż była w stanie niemal przytaknąć tym słowom, potulnie spuścić głowę i udać się, gdzie tam chcą. Jej ciałem targnął jeszcze pojedynczy szloch niezgody na to wszystko, do oczu napłynęły zły, a z nosa zaczęły lać się smarki, jednak umysł wysyłał już buntującemu się ciału sygnały o porażce.

I gdy już cała nadzieja na ratunek wyparowywała wraz z kłębami dymu, jaki wydobył się z komina pociągu opuszczającego właśnie peron bez niej w środku, przed sobą ujrzała twarz babci. Pojawiała się, ilekroć powieki opadały jej raz za razem pod ciężarem zmęczenia. Gdy je podnosiła, obraz znikał jak sen. Zamknęła więc oczy, aby twarz bliskiej osoby towarzyszyła jej w tych chwilach całkowitego zwątpienia. Retrospekcje pojawiały się przed oczami Emilii z częstotliwością zbyt dużą, by skupiać się na każdej scenie, jednak wyłapała jedną wspólną cechę wszystkich slajdów. Babcia Marysia na każdej z nich była uśmiechnięta. A nie był to częsty obraz. Uśmiech nigdy nie cechował tej kobiety, co wnuczka najwyraźniej odziedziczyła w pakiecie genów po niej zamiast jakiegoś przydatnego szajsu. Była to niemal anomalia w zachowaniu seniorki i dlatego też był to widok tak utrwalany w pamięci dziewczyny. Babcia poświęciła swoje życie, by życie Emilii było w miarę znośne. Była najbliższą jej krewną – jedyną już zresztą – matką i ojcem.

I kolejny obraz. Obraz, który, niestety, nie przemknął równie szybko jak pozostałe. Zatrzymał się na dobre i z bolesną ostrością przypomniał jej o tym, co było poniekąd jej winą i jej udziałem. Bezwładne ciało babci leżące obok stołu w kuchni, gdy Emilia wkroczyła po dwóch dniach nieobecności do mieszkania, gnana strachem i oddechem zabójców. Otwarte przerażeniem, choć martwe oczy. Kałuża krwi. Przyłożyła rękę do tej tragedii i będzie musiała żyć z tą świadomością.

Dlatego też propozycja, by zakończyć to całe gówno, nie wydawała się teraz głupim pomysłem. Po co żyć z tym ciężarem? Nie lepiej spuścić zasłonę nicości na ten nieznośny ból?

Dała się więc prowadzić jakimś dwóm mężczyznom, którzy „przyjacielsko” ujęli ją pod ramiona i dokądś ciągnęli. Jej stopy potykały się co rusz i gubiły rytm, szurając zdartymi podeszwami o betonowe podłoże, jednak kolegom zdawało się to zupełnie nie przeszkadzać. Mięśnie zwiotczały jej całkowicie w poczuciu klęski i rezygnacji. Płuca spowolniły proces filtrowania powietrza i tylko przez jakiś niepojęty, mimowolny odruch obronny organizmu wciąż łykała małe porcje tlenu i wydalała reszki. Nie słyszała natomiast swojego serca. Zupełnie. Jakby była już zaledwie skorupą samej siebie. Nie słyszała serca, do kurwy nędzy! Umarła?! Tak wygląda koniec? Czy tylko jest na progu u kostuchy, a ta nęci ją i przywołuje palcem? Dryblasy wlekły ją z niesłabnącym zapamiętaniem, a kiedy już totalnie opadła z sił, dołożyły starań, aby nawet nie musiała dotykać stopami podłoża.

A ona tymczasem śniła swoje sny na jawie. Marysia uczy ją lepić idealnie równe pierogi, mimo iż wnuczce nie udaje się tego dokonać i z każdą nieudaną próbą wścieka się okrutnie i sypie w złości mąką wokół siebie, przeklinając przy tym tak, iż nikt nie uwierzyłby, że podobne słowa mogą wychodzić z ust jedenastolatki. Gani, gdy zapomniała o czymś istotnym, na co Emilia odwraca się na pięcie i trzaska drzwiami do swojego pokoju.

Była dobrem w jej życiu. Dobrem, którego ona nigdy nie odwzajemniła. Opoką, na którą Emilia nie zasłużyła… A jej babcia nie zasłużyła na los, jaki ją spotkał. Nie zasłużyła, by zginąć z rąk jakichś popaprańców, którzy mają za nic wszystko i wszystkich dookoła. Nagła potrzeba mocnego wdechu nasunęła się samoistnie i jakby odbyła się bez jej inicjatywy. Wiem, że gdzieś tam… jakoś tam… czuwasz – pomyślała Emilia. Nie poddam się.

Krzyk, jaki niemal wydała z siebie, pewnie równałby się intensywnością temu, który wygwizdał ze swoich stalowych płuc pociąg przed wjazdem na peron, gdyby nie został stłumiony w zarodku przez kolejną męską dłoń, która zasłoniła jej usta, przewidując w jakiś niepojęty sposób jej zamiar. Poczuła ukłucie w rękę. Nie było zbyt bolesne. Ot, ukąszenie komara. Jednak jego skutek był niemal natychmiastowy. Świat zakołysał się w posadach, a głowa opadła jej bezwolnie na piersi. Jednak mocne męskie ramiona nie pozwoliły jej upaść. Czując stabilne oparcie, zaczęła odpływać w niebyt. Jednak zanim poddała się całkowicie opadającym powiekom, z którymi do tej pory jakoś jeszcze próbowała walczyć, zatrzymała się gwałtownie. A raczej zatrzymali się ci, którzy ją transportowali. Spróbowała oszacować na odchodnym, gdzie się znajduje. Nie mogła ruszyć głową w żadnym kierunku. Jedynie z wielkim trudem i dzięki wrodzonemu uporowi – który najwyraźniej był silniejszy niż dawka tego gówna, które jej wstrzyknęli – uniosła ją nieco do góry. Miała świadomość, że gęsta ślina sunie cicho z kącika jej ust, kierując się ku brodzie, a jedno oko drga nerwowo, wystukując rytm kilkudziesięciu mrugnięć na minutę, jednak nic już nie mogła na to poradzić. Nawet nie czuła z tego powodu zażenowania, które w obecnej sytuacji i tak byłoby pewnie nie na miejscu. Nie miała już wpływu na nic.

Samochody.

Dużo.

Jakiś parking.

Podziemny.

Te fakty – mimo buntu ciała – jej umysł wychwycił jeszcze jakimś cudem. Przed oczami zmaterializowała jej się nagle twarz mężczyzny. Jego twarz. Właściciela tej pięknej dłoni, która zaledwie przed chwilą ją dotykała. Badał ją teraz wzrokiem niczym trofeum, które w końcu udało mu się upolować. Znała dobrze te mroczne rysy. Michał Krauze był powodem wszystkich jej ostatnich problemów.

– Witaj – szepnął. – Ciężko było cię odnaleźć, przyznam. Jednak ja nigdy nie daję za wygraną, słyszysz? Nie wiem, dlaczego wydawało ci się, że uciekniesz przede mną…? Lecz muszę przyznać, że podjęta przez ciebie próba była niemal godna podziwu. Niemal – powtórzył z naciskiem.

Słyszała ten głos gdzieś głęboko w swojej głowie. Grzmiał groźnie i szyderczo. Udało jej się jeszcze na moment otworzyć nieco szerzej oczy, choć było to potwornie męczące zadanie. Łopocząca powieka nie ułatwiała patrzenia. Dodatkowo w okolicy splotu ud poczuła błogie ciepło, co mogło oznaczać tylko jedno – posikała się w spodnie. Mimo to łypnęła na niego jednym okiem i to jak jej się zdawało – groźnie.

Tak. Naprawdę tu był. Stał nad nią niczym kat i przyglądał się jej z irytacją. Jak robakowi, którego niechybnie trzeba zadeptać, choć przecież tak szkoda upaprać sobie buty. Zanim powieki całkowicie poddały się sile środka nasennego (?) i grawitacji, a Emilia zatonęła w jeziorze ciemności, pomyślała jeszcze o tym, co nasuwało się jej, ilekroć widziała tę twarz. Pytanie przychodziło samoistnie. Nie wiadomo po co, bo przecież co ją właściwie to mogło obchodzić. Zwłaszcza w tej chwili, gdy jej życie zależało od jednego ruchu palcem tego mężczyzny. Jednak brzęczało w jej głowie niczym natrętna mucha i powracało raz po raz, gdy tylko ten typ przewijał się obok niej.

Co mu się stało? I jak bardzo musiał cierpieć z tego powodu?

Lewa strona jego twarzy była naznaczona potworną blizną. Sięgała od linii włosów, poprzez brew, jakimś cudem oszczędzając oko, a kończąc się na kąciku ust i powodując, że układały się w kapryśną wersję półuśmiechu. Ni to uśmiech, ni lekceważący grymas.

Teraz ten grymas nieco się pogłębił, co oznaczało chyba, że mężczyzna się do niej uśmiechnął.

– Wiem, że chce ci się spać. Śpij więc. Nie opieraj się. Sen jest ci potrzebny, więc korzystaj z niego, póki możesz.

Miał rację. Powieki tak cholernie jej ciążyły, jakby były jakimiś dwiema pieprzonymi sztabkami ołowiu. Poza tym było jej tak kurewsko niedobrze, co dodatkowo nie sprzyjało myśleniu. Zrobiła więc to, co zasugerował – zamknęła oczy i spadła w ciemny niebyt.

***

 

 

 

 

Pierwszy dzień na uczelni. Emilia czekała na ten moment dziewiętnaście lat. Od zawsze wiedziała, co jest jej pisane. Zostanie lekarzem. To postanowienie pięciolatki nie było przypadkowe. Jej rodzice wykonywali ten zawód. Tak więc dla małej dziewczynki, która na co dzień miała do czynienia głównie z rozmowami na temat przypadków, z jakimi spotykają się podczas praktyki w szpitalu (tato) czy w poradni (mama), taki wybór wydawał się oczywistością. Od zawsze temat ludzkich chorób, wypadków, przypadłości był nieodzownym elementem obiadów u Klarków. Tak więc mała Emilia badała swe nieszczęsne lalki z niezmierną precyzją, stawiała im bezbłędne diagnozy i przepisywała recepty. Odkąd nauczyła się czytać książki, rodzice dbali, aby te związane z medycyną zajmowały większą część półek w jej pokoju. Umiała rozpoznawać objawy wielu przypadłości u swoich rówieśników, wprawiając tym w zachwyt swoich rodziców i w konsternację oraz podejrzliwość rodziców swoich znajomych. Była bardzo inteligentnym dzieckiem, co niekoniecznie było sprzyjającą cechą w stosunkach między nią a równolatkami z podwórka. Jej błyskotliwość deprymowała ich i budziła podejrzliwość. Jeśli wyróżniasz się z grupy, stajesz się odmieńcem. Tę prawdę pojęła dość szybko. A że potrafiła wyciągać wnioski, postanowiła się zamknąć we własnym świecie, a ludziom otaczającym ją pokazywać jedynie nienaganną powłokę bylejakości.

Ale gdy dostała się na medycynę, wiedziała, że odtąd wszystko się zmieni. Nie będzie już musiała na nikogo pozować. Od dziś mieli otaczać ją ludzie, którzy będą myśleć jak ona, czuć jak ona. Przesiąknięci myślami o chorobach, bakteriach i diagnozach. To miał być początek najlepszego okresu w jej życiu, w którym ciężka praca i przytłaczająca ilość materiału do przyswojenia miały przysłonić wszystko inne. To był świat, w którym była wychowana od dziecka. A teraz sama miała stać się kimś…. Kimś takim jak rodzice? Miała przecież teraz gdzieś ich oczekiwania. Chciała stać się kimś, kim była jako pięciolatka. Niby dzieckiem, ale jakże pełnym pasji, gdy leczyła swoje misie i lalki Barbie. Od lat dążyła do urzeczywistnienia tej postaci ze swojego dzieciństwa. Do przywrócenia jej na powrót ludzkiego ciała i cech, które gdzieś przez lata zacierały się w niej samej tak skrupulatnie, aż całkowicie wyblakły i rozmyły się w jeziorze żalu. Marzyła o tym, aby wzniecić w sobie na nowo ogień życia, który przez lata wygasał w jej sercu, zmieniając się z czasem w kupkę żaru, aby teraz tlić się zaledwie, tworząc jedynie postać dymnego słupa.

Jak się okazało, Bóg śmieje się z naszych planów (jak mawiała babcia). I miała cholerną rację (jak zwykle zresztą). Życie weryfikuje nasze wszystkie zamysły, pokazując, że jesteśmy tylko aktorami w komedii pomyłek.

***

 

 

 

 

– Powinna się już dawno obudzić. Jak piekielną dawkę jej przygotowałeś, Siara, że śpi tak długo?!

Nie spała. Nadsłuchiwała.

Głos należał do człowieka z blizną. Emilia znała ten głos bardzo dobrze. Słyszała go podczas wielu wieczorów, gdy był gościem restauracji, w której pracowała. Właściciel tego głosu należał do członka rodziny, która rządziła tym miastem. Nadziany, pewny siebie bufon. Zawsze stonowany i poważny. Nie zauważyła, by kiedykolwiek się uśmiechnął czy zwrócił uwagę na kogokolwiek z obsługi. A osoby te nadskakiwały mu do obrzygania. I ona była jedną z tych osób.

Szefa ten zaszczyt, iż to właśnie jego lokal ta znamienita rodzina wybrała na arenę swoich firmowych spotkań, przyprawiał regularnie o euforię. Toteż strofował swoje kelnerki, ilekroć stopa któregoś z członków rodziny Krauze przestępowała próg restauracji. Dziewczyny niemal fruwały w powietrzu, aby wyprzedzić prośby takiego gościa.

A taki Blizna Krauze?

Nawet żadnej z nich nie zaszczycił choćby zwykłym „dziękuję”. Jego ojciec był zazwyczaj bardziej wylewny, choć przyczyna jego uprzejmości okazała się dość prozaiczna. Płeć piękna stanowiła jego słabość i był to fakt powszechnie znany. Mówiąc dosadniej – nie przepuścił żadnej parze cycków, które zwróciły jego uwagę. A naprawdę wiele z nich zdawało się wzywać go syrenim śpiewem, co udowadniał, pojawiając się w lokalu z co rusz to nową partnerką. Jednak jak by nie określić jego motywów, zawsze miał dla każdej z dziewczyn z obsługi miłe słowo. Jego młodszy syn podobnie, choć był dość nieśmiały w konfrontacji z płcią przeciwną. Starszy natomiast zdawał się osobą nieprzejawiającą żadnych oznak empatii w stosunku do kogokolwiek.

Dlaczego więc to akurat w jego łapska musiała wpaść?

– Obudzi się. O ile już tego nie zrobiła. Pewnie tylko udaje nieprzytomną – rzucił niepewnie ten drugi.

– Co ty, kurwa, bredzisz?! – Blizna nie panował nad sobą. Musiał widocznie złapać swego rozmówcę za gardło, bo kolejne zdania szły już tamtemu nieco mniej wyraźnie.

– Dobrałem dawkę odpowiednią do parametrów tej dziewczyny – wycharczał. – To nie moja wina, że się nie budzi. Może po prostu ona tego nie chce.

Cisza.

Emilia miała olbrzymią ochotę zmienić pozycję ciała. Czuła jednak na sobie palący wzrok tych dwóch i było to cholernie intensywne doznanie, niemal porównywalne do dotyku. Więc oczywiście nic nie zrobiła. Leżała nadal bez ruchu, prawie nie oddychając. Ciało ją bolało i prosiło o rozciągnięcie przykurczonych mięśni, a głowa pękała z bólu, lecz nie mogła pozwolić sobie na komfort swobodnego poruszenia się nawet o centymetr.

– Co ty pierdolisz? Chyba nam tu nie odleci na życzenie?

Głęboki wdech i wydech jednego oraz oddalające się, to znów zbliżające kroki drugiego z rozmówców sugerowały, iż Blizna już uwolnił tamtemu krtań i teraz przemierzał pokój w tę i we w tę w nerwowym truchcie. Głos tego drugiego nie zmieniał położenia, gdy szeptał niemal niesłyszalnie.

– Szefie. Przeszła swoje. Widziałeś ją na tym peronie? Wyglądała, jakby się miała rzucić pod ten pociąg, a nie do niego wsiąść. To wrak człowieka. Jak już mówiłem, przeszła swoje i nie wiem, czy jest tak zagorzała do walki, by się z tego wygrzebać. Musimy się liczyć z taką ewentualnością.

Cisza.

Emilia pomyślała, że ta błogosławiona cisza zapadła po to, by mogła wreszcie pomyśleć. Nikt nie szura butami, nie podnosi głosu. Nawet oddechy jakby ustały.

Gdzie ona się znajduje? Na pewno leży w ciepłej pościeli i to był już niewątpliwy plus tej sytuacji. W pomieszczeniu było szarawo, co zauważyła, uchylając na moment powieki. Nie wiedziała, czy jest to spowodowane porą dnia, czy też zaciągnięto rolety. Czuła chłodne powietrze dolatujące zapewne z otwartego gdzieś w pobliżu okna. Wdzierało się pod przyjemny kokon kołdry, która okrywała ją byle jak. Miała przemożną ochotę, aby ją sobie poprawić. Okryć się nią cała, łącznie z głową. Czuła, że nadal ma na sobie swoje ubranie i buty, więc przynajmniej miała jako taką pewność, że nie padła do tego wszystkiego ofiarą jakichś zboczeńców. Chyba że zboczeńcy czekają, aż odzyska przytomność. Choć jeśli zauważyli, jaką wpadkę zaliczyła z nietrzymaniem płynów ustrojowych, powinni zrezygnować z prób molestowania jej, jeśli oczywiście takie kołatały się kiedykolwiek w ich zrytych baniach. Wzdrygnęła się na tę myśl, lecz oczywiście tylko w swojej głowie. Ciało nie zmieniło położenia na łóżku.

Kim był mężczyzna, z którym rozmawia… Blizna? Nauczyła się nazywać go tak w myślach, tymczasem on miał imię, które przecież nieraz słyszała.

Michał! Tak miała na imię jej tragedia. Jej koniec wszystkiego. Koniec rodziny, studiów, planów… życia.

Leżąc tak w tym nieznanym sobie miejscu, wśród tych… wrogów, postanowiła, że jeśli tylko będzie bardzo tego chciała, to przestanie się bać. Przecież nie ma już czego. Nie uciekła. Co ma być, to i tak będzie. Ale jeśli tylko okazja jej na to pozwoli, to doprowadzi do tego, aby nędzne truchło tego typa padło u jej stóp bez tchu. Przysięgła to sobie już wtedy, gdy tuliła zimne ciało babci do swego serca, próbując przekazać jej w ten sposób choć odrobinę własnego ciepła.

Nic z tego. Śmierć raczej nie zwraca raz zdobytego łupu. Lecz Emilia zamierzała zaprosić śmierć znowu. Jeśli ona straciła wszystko, on także poczuje, co znaczy cierpieć.

Tak. On także stracił bliskich, ale ci ludzie sami siali ten wiatr, z którego zebrali burzę. Nie było to jej wolą. Jej nikt nie pytał, czy sobie życzy brać w tym wszystkim udział.

Jeśli przeżyję, Boże, to podaruj mi bezwzględny brak uczuć. Nie maskowaną obojętność, jak do tej pory. Prawdziwą bezwzględność. Abym już nigdy nie doświadczyła tego, czym mnie raczyłeś do tej pory. Bo jeśli życie to uzupełnianie bagażu doświadczeń, to ja mam swój już pełen po brzegi. Nawet nie da się suwaka zapiąć. Upycham nogą, by je wszystkie zamknąć w jednym miejscu.

– Wrócę za pół godziny, Siara, i ona ma nie spać. Rozumiesz?! Ma, kurwa, nie spać, bo inaczej tobie może się przysnąć. I to na długo.

Trzaśnięcie drzwi.

Zrezygnowane westchnienie.

I cisza.

Emilia przestała się na chwilę orientować w sytuacji, zajęta planowaniem zemsty.

Zrozumiała, że myśl o rewanżu na ludziach, którzy ją przetrzymują, z minuty na minutę zaczyna przywracać jej krążenie i powoduje, że staje się o wiele silniejsza. Chęć zaśnięcia na wieki odchodziła powoli w zapomnienie.

W tej chwili miała wrażenie, iż jej ciało zaczyna się napinać i tężeć, jakby szykowało się do zaatakowania w każdym momencie potencjalnego wroga. Wprost nie mogła już uleżeć bez ruchu.

W miejscu trzymała ją tylko pewność, że jeśli teraz się zdemaskuje, nic nie zyska. Jest nadal niemal bez sił. Dodatkowo nie posiada żadnego planu, dzięki któremu udałoby jej się wprowadzić w czyn swoje pobożne życzenia.

Tak więc nie zdradzała się nadal z tym, że od dłuższego czasu jej umysł w pełni rejestruje to, co się wokół dzieje. Leżała sobie cichutko z nadzieją, że wszyscy zostawią ją w spokoju, by mogła wreszcie rozluźnić napięte mięśnie i spokojnie pomyśleć o szambie, w które wpadła.

 

Tymczasem materac obok jej lewego biodra zapadł się dość mocno, udowadniając, iż osoba, która właśnie na nim usiadła i zajęła jej najbliższą przestrzeń, nie jest z pewnością piórkiem. Łóżko westchnęło dość intensywnie, tak że ciało Emilii nakierowane kierunkiem zapadania się materaca przyjęło pozycję „boczną bezpieczną”. Osobnik na tym nie poprzestał. Pochylił się nad nią tak nisko, że jego kwaśny oddech wprost wbijał się w twarz Emilii. Na szczęście nie wzdrygnęła się na to uczucie, choć doprawdy nie mogła pojąć, jak jej się to udało. Silna wola jakimś cudem powstrzymała ją od tego odruchu.

– Słuchaj, mała! – „Kwaśny” koleś przemówił, co nie ułatwiało leżenia w bezruchu. Chęć zasłonięcia sobie dłonią twarzy i w ten sposób odseparowania się od źródła stęchłego zapachu była niemal nie do zlekceważenia. Dodatkowo oprócz nie najświeższego oddechu typa cechowała także ostra woń starego potu, wdzierająca się w nozdrza i pod zaciśnięte powieki dziewczyny. Facet albo nie był fanem prysznica, albo ostatnio nie miał czasu na podobne bzdury. – Dla twojego i mojego dobra lepiej by było, żebyś się obudziła. Mówię ci to na wypadek, gdyby wpadło ci do głowy udawanie nieprzytomnej. Bo wiesz, co się stanie, jeśli nadal będziesz w takim stanie? Ja co najwyżej zbiorę niezły opierdol, ale co do ciebie, mała idiotko, rzecz się będzie miała nieco drastyczniej. Jutro z samego rana, w ubranku z betonu, wylądujesz na dnie najbliższego zbiornika wodnego. Tak więc radziłbym ci się przebudzić, śpiąca królewno, bo zdaje się, że nie masz na to zbyt wiele czasu.

Wstał. Materac zajęczał ponownie. Emilia zajęczała również. Oczywiście jedynie w duchu. Słowa tego całego Siary może i zrobiły na niej wrażenie, niemniej nie takie, żeby nagle zrywać się z łóżka w pełni przytomnie i zacząć im nadskakiwać. Musi to sobie wszystko gruntownie przemyśleć.

Betonowe ubranko? Brrr! Nie, dziękuję.

Za mężczyzną zamknęły się drzwi. Została sama. W końcu o to jej chodziło, czyż nie?

Więc dlaczego, leżąc teraz w mroku pokoju, stwierdziła, że nawet obecność tych dwóch wrogich jej mężczyzn była jakąś otuchą? Obecną samotność czuła już w każdym zakamarku duszy. Dlaczego? Powodem zapewne był fakt, iż ich bliskość rozpalała w niej chęć zemsty niemal do czerwoności. A ta żądza, którą zaledwie przed chwilą w sobie odkryła, z pewnością była najlepszym dla niej sposobem na odzyskanie sił.

– Pierdolone dranie – syknęła. – W dupie mam wasze straszenie. Nic mi już nie zabierzecie, bo nic więcej nie mam. Udławcie się waszymi pogróżkami.

Emilia odwróciła się wreszcie na drugi bok. Mogła zmienić pozycję, bo w końcu została sama i nie musiała już dłużej udawać na wpół martwej. Zaciągnęła kołdrę po sam czubek włosów i zapadła niemal natychmiast w głęboki, męczący, kleisty sen. Cały kufer strachów zostawiła pod łóżkiem. Na nic jej się nie przydadzą lęki na tej wojnie, na którą się wybierała.

***

– Skubana! – Michał palił piątego papierosa w ciągu ostatniej godziny. A przecież wieki temu rzucił palenie. Siara stał tuż za nim. Mimo że nie spał od wielu godzin i dosłownie słaniał się na nogach, uśmiech na jego twarzy powiększał się z sekundy na sekundę. Obaj mężczyźni zajmowali niemal całą przestrzeń małego pomieszczenia, w którym przebywali. Spoglądali przez lustro weneckie na to, co działo się w przyległym pokoju, w którym ulokowali Emilię. Jeden z niedowierzaniem, a drugi z olbrzymim samozadowoleniem.

– Ta mała nieźle ściemnia. Klasyczny przykład. Była tak sztywna w tym przedstawieniu, jakby co najmniej od dwóch dni nie żyła.

– Gdybyś jej nie postraszył, leżałaby tak do końca świata. To uparta sztuka. – Michał uśmiechał się pod nosem.

– Tak. Ale to tylko człowiek. Boi się jak każdy. – Siara nie chciał z pewnością umniejszać swojego wkładu, jednak nie zamierzał się z nim również afiszować. W tej pracy nie sumowano zasług. – Poza tym twoje słowa też się przydały, szefie. Gdybyś nie zaczął mi grozić, mogłaby nie pęknąć. Ten blef był trafiony.

Michał odwrócił się od lustra. Obrzucił Siarę pustym wzrokiem.

– Nie blefowałem – powiedział bez emocji, po czym wyszedł, z trzaskiem zamykając drzwi. Siara dopiero po kilku sekundach pozwolił sobie swobodnie wypuścić powietrze. Tak było zawsze w obecności tego mężczyzny. Stąpał przy nim ostrożnie, mówił ostrożnie, oddychał ostrożnie.

– Wiem – szepnął w stronę weneckiego lustra. – Wiem, do cholery.

***

– Dlaczego te skurwysyny nie chcą się spotkać?! Chowają się jak pierdolone szczury!

Szklanka z bursztynowym płynem wylądowała na ścianie, obok wyłożonego marmurem kominka. Kolejna plama na idealnej gładzi.

Michał płonął z gniewu. Nigdy nie był pełen takiej furii, jaka wypełniała go od dwóch tygodni. Zawsze był porywczy, jednak z biegiem lat nauczył się tę porywczość w sobie kontrolować i naprawdę doszedł w tym do perfekcji. Ale ostatnie wydarzenia sprawiły, że jego tak skrupulatnie wypracowywane opanowanie po prostu trafił szlag.

Wstał z fotela i zaczął przemierzać pokój. Dłoń bezwiednie poczęła przeczesywać intensywnie czarne włosy, mierzwiąc je, szarpiąc nerwowo i powodując, że przybrały ostatecznie formę mopa. W ciągu minionych dni wydeptał chyba kilkadziesiąt kilometrów, błądząc niemal w miejscu. Niewielki gabinet nie oferował przestrzeni do spacerów, jednak musiał wystarczyć. Każde rozwiązanie pozwalające ujść nieco tej palącej wściekłości było dobre.

– Szefie. Oni wiedzą, o co chodzi…

Szef ochrony, Borys, wielki, niedźwiedziowaty osiłek, który – jakby się mogło zdawać na pierwszy rzut oka – nikogo ani niczego się nie boi, z trudem dobierał słowa. Krauze był w takim nastroju, że mógłby go zabić choćby po to, by wyładować to cholerne napięcie, które w sobie kumulował. Dlatego każdy wezwany do niego w ostatnim czasie pracownik szedł na spotkanie z szefem jak na szafot. Michał Krauze był nieobliczalny.

– Nie miej mi za złe, ale rozumiem ich poniekąd. Sprawa jest jeszcze gorąca i nie chcą rozmawiać, gdy kierują tobą tak silne emocje. Poczekaj chwilę. Ochłoń. Przyjrzyjmy się sprawie. Przecież nie wiemy tak do końca, co się tam naprawdę wydarzyło.

Michał aż się wzdrygnął.

– Ja doskonale wiem, co tam się stało, Borys.

Borys wstrzymał oddech. Szept Michała był bronią sam w sobie. Wypełniał powietrze paraliżującą członki substancją, która zatrzymywała rozmówcę w miejscu i powodowała, że jego skórę pokrywała w sekundzie warstwa zimnego, lepkiego potu przerażenia.

– W ciągu jednej chwili straciłem brata i ojca. I wiem, kto to zrobił. Dlatego ich chowanie się po kątach nic nie da. Znajdę tego popaprańca i osobiście wypatroszę.

Borys wierzył w to wyznanie. Wiedział, że nic nie powstrzyma go przed dotrzymaniem tej obietnicy.

– Po co więc przywlokłeś tu tę małą? Skoro nie obchodzą cię szczegóły tamtego wieczora, po co więc uganialiśmy się za nią od dwóch tygodni?

– Nie powiedziałem, że nie interesują mnie szczegóły. Powiedziałem, że najpierw robota, a później zadawanie pytań. Ta smarkula jest jedyną osobą, która może mi powiedzieć, co tam się wydarzyło, i zrobi to, choćbym miał się ciężko napracować, żeby to z niej wyciągnąć. A poza tym jest świadkiem. A ja nie lubię zostawiać świadków, Borys. Przecież wiesz.

Tak. Borys wiedział.

***

Światło uderzyło Emilię w twarz z mocą pięści. Wyrwało ze snu, spowodowało konsternację i szok. Gdzie ja jestem? – pomyślała w pierwszym odruchu paniki. Wyskoczyła z łóżka niemal z prędkością tegoż światła i od razu przyjęła pozycję „do ataku”.

Ostatnio żyła w takim napięciu, że gdy wreszcie pozwoliła sobie na mocny sen, to równał się on niemal z utratą przytomności. Zresztą być może podany jej wcześniej środek również nie przestał jeszcze krążyć w jej żyłach, że tak odpłynęła. Niemniej teraz, obudzona w tak brutalny sposób, była po prostu kłębkiem nerwów. Totalnym rozbiciem.

Źródło tego koszmarnego światła znajdowało się przed nią. Ochłonąwszy nieco po pierwszym szoku, zlokalizowała je. Wielki, mocny reflektor, zamocowany na statywie, stał zaledwie metr od niej. Wzrok przyzwyczaił się już na tyle, że dostrzegła dwie męskie stopy, obute w eleganckie skórzane obuwie.

– Bawi cię to?! – krzyknęła na całe gardło, choć niepotrzebnie, bo buty stały tuż za reflektorem, więc ktokolwiek się za nim krył, bez trudu usłyszałby nawet jej szept w tej przeraźliwej ciszy pokoju. Właściciel obuwia nawet nie drgnął. – Jesteś jakimś pieprzonym zboczeńcem?! Kręci cię to, pojebie?!

Coraz intensywniej mrużyła oczy i skupiała wzrok na ciemnej przestrzeni za reflektorem, jednak mimo tych wszystkich wysiłków nie potrafiła dostrzec sylwetki postaci kryjącej się w mroku. W końcu zrezygnowana usiadła na łóżku. Przeanalizowała sprawę na zimno i stwierdziła, że szkoda jej nerwów. Jeśli czegoś od niej chcą, muszą sami to sobie wziąć. Nie ma broni, żeby odeprzeć atak tych typów, więc szkoda strzępić sobie język. Położyła się ponownie do łóżka i przykryła kołdrą. Ostentacyjnie odwróciła się tyłem do źródła światła i zamknęła oczy. Leżała już dłuższą chwilę, zastanawiając się ciągle, czy owe buty faktycznie posiadają zawartość. Bo jeśli ich właściciel naprawdę chowa się w mroku, to czy wytrzymałby tam tyle czasu bez choćby kichnięcia czy jakiegokolwiek szmeru?

W końcu znudzona nasłuchiwaniem i zmęczona trudami ostatnich dni na powrót odpłynęła do krainy mocnego snu.

***

Michał obserwował dziewczynę ze swojego miejsca za reflektorem z nieskrywanym podziwem. Otulony ciemnością, rozkoszował się jej strachem, gdy jasne światło padło na jej postać, a ta z przerażeniem wyskoczyła z łóżka odarta tak brutalnie z resztek snu. Sycił się jej przerażeniem. Takie bodźce były mu w tych trudnych chwilach niemal niezbędne do życia. Budowały go. Napawały nadzieją na rychłą zemstę. Zdawał sobie sprawę, że jest niesprawiedliwy. Wyładowywanie swoich frustracji na tej mizernej istocie nie powinno napawać go dumą. A jednak najwyraźniej na naszej drodze do zemsty musimy mieć kogoś, kto będzie targał nasze poczucie winy za nas. Ona była dla niego właśnie tym – poczuciem winy, wspomnieniem tragedii, głosem tamtej nocy, który próbował uciszyć. Jednak w kilka chwil sytuacja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Jego zdawać by się mogło ofiara przyjęła pozycję myśliwego. Z jej twarzy zniknął strach. Jego miejsce zajęło skupienie i determinacja. Przygotowała się do ataku, zamiast – jak się tego spodziewał – skulić się w sobie i umierać ze strachu. Myślał, że słowa, które szeptała do siebie, a które usłyszał przez lustro weneckie, były jedynie próbą dodania sobie otuchy. Tymczasem okazało się, że nasza uciekinierka nie była typem bojaźliwej dziewczynki. Uśmiechnął się pod nosem. Musiał przyznać, że zaimponowała mu jej postawa. W swoim życiu widział mężczyzn, większych od niej dwukrotnie, którzy w obliczu zagrożenia trzęśli się jak osiki. Padali na kolana i błagali o litość. Płakali. Nasza mała Emilia nie zamierza więc płakać ani prosić…

Hmmm… przynajmniej na razie. Ale to dobrze. Mięczaki go nudziły. Miał dość ich mazgajstwa. Zmrużył oczy.

Co wiesz, droga Emilio? Co usłyszałaś tego wieczora? Jestem tego bardzo ciekaw. Powiesz mi wszystko. Ale nie dziś. Dziś śpij spokojnie.

***

 

 

 

 

– Kochanie, to tylko dwa miesiące. Ani się nie obejrzysz, a już będziemy z powrotem.

Anna, mama Emilii, rzucała nerwowe spojrzenia gdzieś na boki, zwracając się do córki. W końcu uśmiechnęła się niemrawo i przytuliła ją ponownie na pożegnanie. Po niej podszedł ojciec i poklepał ją po plecach, chyba w celu dodania otuchy. Te sceny były tak częste, że Emilia już dawno przestała liczyć, który to już raz. Miała jedenaście lat. Nie była dzieckiem. Rodzice tłumaczyli jej przecież niejednokrotnie, że jadą do biednych krajów, gdzie dzieci takie jak ona straciły rodziców, domy i nie mają nawet co jeść. Jadą tam, by jako lekarze pomóc im, jak mogą. Rozumiała to. Naprawdę. Jednak te cholerne łzy zawsze musiały się pojawiać w tym momencie, mimo solennych przyrzeczeń, że nie będzie utrudniać rodzicom pożegnań. Pionowa postawa i uśmiech od ucha do ucha nie były do końca autentyczne, gdy bezbarwne grochy toczyły się po policzkach, rozmazując twarze mamy i taty. Wzruszający obraz rodem z filmów. A tymczasem bliższy widz zauważyłby niuanse. Spostrzegawczy obserwator wychwyciłby nieścisłości. To nie było kino, tylko życie. Łzy dziecka były poniekąd łzami ulgi, że wyjeżdżają i że nie będzie musiała dźwigać ich winiącego ją spojrzenia, a zarazem łzami poczucia winy, że to przecież przez nią nie potrafią być rodziną. Uśmiech mamy nie sięgał oczu. Jej uścisk był powierzchowny. Ojciec rzucił jedynie suche „żegnaj” i już pędzili ratować świat. Pomagać biednym dzieciom. Już byli daleko, byle dalej od niej. Czytała gdzieś, że są trudne dzieci. Zdarzają się, tak samo jak chore czy brzydkie. I ona musiała do takich chyba należeć. Bo trudnych dzieci przecież nikt nie lubi. No bo z jakiego innego powodu rodzice tak jej nienawidzili? Zostawiali ją znowu samą i do tego z poczuciem, że to ona jest najwyraźniej winna całej tej sytuacji. Miało ich nie być tylko i aż dwa miesiące. Skłamali. Mieli wrócić niedługo. A tymczasem nie wrócili nigdy.

***

 

 

 

 

Automatyczne rolety podniosły się z lekkim stukotem, wpuszczając do pokoju mocne, dzienne światło. Emilia uchyliła jedno oko. Po nocnym incydencie nie reagowała już tak nerwowo z byle powodu. Postanowiła sobie przecież poprzedniego dnia, że będzie odpędzać od siebie wszystkie lęki. Nie miała się czego bać.

Śmierć? Nie bała się śmierci. Już nie. Poddała się jej na tym peronie. Wiedziała, że skoro w końcu wpadła w sidła tych typów, to raczej nie ma szans na wyjście z tego cało. Jednak zanim wyda ostatnie tchnienie, spróbuje zniszczyć jak najwięcej i namieszać jak najmocniej w tym ich parszywym świecie.

Uniosła dłoń, tworząc nad oczami prowizoryczny daszek. Grymas niezadowolenia pojawił się na jej twarzy. Gdy odzyskała nieco ostrość widzenia, stwierdziła, że po pierwsze, nie jest w pokoju sama, a po drugie, jak nic musi już być południe. Słońce prześwietlało śmiało skąpe firanki, otulając wielką postać stojącą przed jej łóżkiem tęczową poświatą. Emilia zaśmiała się na ten widok. Wielki mężczyzna, z marsową miną, w otoczeniu niebiańskiej aureoli, stał z założonymi rękoma i kręcił głową nad jej wymizerowaną postacią.

– Czymś cię rozbawiłem? – burknął Siara. Nie wiedział, dlaczego ta mała tak szczerzy zęby. Nie dostała tyle środka, by jeszcze być pod jego wpływem. Poza tym lek, który jej zaaplikował, raczej nie miał takich skutków ubocznych, by szczerzyć się po nim jeszcze przez czterdzieści osiem godzin. No ale… Kto go tam wie? Ciągle eksperymentował z lekami i dawkami, więc niewiele już było go w stanie zadziwić.

– Zabawnie wyglądasz w tej słonecznej poświacie – odpowiedziała Emilia szczerze. – Jak burza na tle pełni lata – zachichotała i od razu uświadomiła sobie, że jej zachowanie nie może być do końca racjonalne. Nikt normalny nie śmiałby się, gdyby przeżył to, co ona, w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Zwariowała? Jeśli tak, to nawet dobrze się składa. Lepiej zniesie w tym stanie to, co dopiero przed nią.

Może i rozbawiło go to porównanie, jednak za nic nie dałby tego po sobie poznać. Wiedział poza tym, że szef obserwuje go przez lustro.

– Wstań i ubierz się. Za piętnaście minut masz być w jadalni na dole.

No dobra. Powiedział swoje, więc mógł się spokojnie ewakuować. Niestety, zmęczenie zrobiło swoje. Michał wezwał go o świcie do siebie. Udało mu się dziś przespać zaledwie trzy godziny, choć na nogach był już chyba od ładnych kilku dni i prawdę mówiąc, był na wpół przytomny. Toteż przy zwrocie w tył zawinął butem o krawędź dywanika i już, już miał pocałować parkiet, gdy wątłe ręce złapały go za ramię i przytrzymały w ostatniej chwili. Emilia zareagowała błyskawicznie. Nie miała dość siły, by zapobiec upadkowi, jednak nieco go zamortyzowała. Dodatkowo dała Siarze czas, by przynajmniej wolną rękę wyciągnąć przed siebie, tak by siła upadku skupiła się na niej. Zdezorientowany dryblas początkowo nie podnosił się z podłogi, więc dziewczyna zdecydowała się w końcu pochylić nad nim, by sprawdzić, czy aby nie stracił przytomności. W tym momencie jednak olbrzym z niezwykłą werwą zerwał się na równe nogi i wystrzelił przed siebie, ledwie zdążywszy wcześniej otworzyć sobie drzwi.

– A więc chyba nic mu nie jest – burknęła pod nosem do siebie. – I do tego ładnie dziś pachnie.

Michał, ukryty za lustrem, obserwował całą scenę, paląc marlboro. Był wściekły na Siarę. Jak można zastraszyć tę gówniarę, skoro jego ludzie przewracają się przed nią jak niemądre szczeniaki? Żenada. Jak zwykle, jeśli oczekuje rezultatu, musi liczyć na siebie.

Hmmm… Pewnie sprawi mu to nawet przyjemność w tych okolicznościach.

***

Emilia schodziła po szerokich schodach, które zdawały się nie mieć końca.

Była umyta i w miarę możliwości doprowadzona do stanu używalności, co dało jej namiastkę jako takiej pewności siebie. Natomiast zafajdane ciuchy, które ponownie na siebie założyła, miały być jasnym przekazem dla tych, którzy ją schwytali, iż ma daleko w dupie ich zdanie o niej. Do pokoju przylegała łazienka, z której do tej pory skorzystała tylko dwukrotnie, gdy potrzeba była na tyle paląca, iż wygrała nawet z okrutnym osłabieniem i niechęcią przed wyściubianiem nosa poza obszar łóżka. Jednak już sama przed sobą musiała przyznać że czas na porządny prysznic.

Po wyjściu z łazienki odkryła, że drzwi łączące jej pokój z korytarzem są otwarte na oścież, co pewnie miało oznaczać ponaglenie. A ona nigdy nie lubiła się spóźniać.

Westchnęła i mimowolnie wywróciła oczami. Tak więc nawet tu, w tych koszmarnych okolicznościach, jej męczące przyzwyczajenie było silniejsze od wszystkiego innego. Widocznie trudno się zmienić, nawet w obliczu braku perspektyw.

Gdy zobaczyła się w łazienkowym lustrze, omal nie zeszła na zawał.

Zjawa. Mara. Trup.

To pierwsze określenia, które nasuwała jej wyobraźnia. Jeśli wydawało się jej czasem, podczas jakiejś choroby, że wygląda niekorzystnie, to teraz odwoływała te wszystkie słowa. Obecny jej stan był połączeniem horroru o zombie z dramatem. Na szczęście para wodna szybko zatarła obraz w lustrze.

Emilia była pod mimowolnym wrażeniem wyposażenia łazienki. Otoczenie, w jakim się znajdowała, dało jej możliwość skupienia się na czymś innym niż własny tragiczny wygląd i niefortunne położenie. Nie wiedziała, kto zajmował te pomieszczenia przed nią, ale jedno nie ulegało wątpliwości – musiała to być również kobieta. Do tego mająca bardzo dobry gust. Począwszy bowiem od żelu pod prysznic, poprzez przybory do makijażu, a skończywszy na elektrycznej szczoteczce do zębów, wszystko było absolutnie z najwyższej półki. Na mosiężnych wieszakach wisiał szlafrok i piękna koronkowa koszula nocna. Bardzo kusa i seksowna. Dziewczyna ujęła ją w dwa palce i zamknęła oczy. Śliski dotyk jedwabiu był kojący. Do tego wszystko zdawało się jeszcze pachnieć ich właścicielką. Jakby zaledwie przed chwilą opuściła pokój. Na szafce obok łóżka Emilia zauważyła kilka gazet z datą sprzed dwóch miesięcy. Kto mieszkał tu wcześniej? Wyjeżdżając, nie wziął nawet najpotrzebniejszych rzeczy, jak choćby wspomnianej szczoteczki do zębów. Zresztą może i dobrze – dziewczyna przeciągnęła językiem po swoich świeżo wyszorowanych ząbkach. Nie miała pewności, czy aby ta osoba nie zajmuje już tego pokoju ze względu na nią. Nie. To śmieszne. Ale z kolei, dlaczego ulokowano ją gdzieś, gdzie tak widoczna jest świeża bytność jakiejś kobiety? A może tamta już nie żyje? Emilia przełknęła nerwowo ślinę.

Ostatni stopień.

No i? Co teraz?

Wokół cisza, a ona nie bardzo wiedziała, w którą stronę powinna się udać.

Zerknęła na prawo.

Hmmm. Dłuuuugi hol.

Na lewo.

Podobnie.

Na wprost drzwi. Zapewne… wyjściowe. Zatrzymała na nich nieco dłużej tęskne spojrzenie.

Po chwili jednak wzruszyła ramionami z rezygnacją i wybrała ostatecznie drogę na lewo.

Co tu tak cicho? Wydało się jej to dziwnie podejrzane. Tak wielki dom, ziejący tak przejmującą pustką? Takie przestrzenie powinny tętnić życiem i śmiechem.

A może lokatorzy wyjechali? A może to jakaś dziupla, w której Blizna ukrywa się przed światem? Ilekroć zjawiał się w restauracji, w której pracowała, nigdy nie był sam. Pominąwszy goryli, którzy wiernie stali u jego boku, przeważnie było z nim również dwóch mężczyzn – jego ojciec i brat. Czasem jakaś kobieta.

Rzadko obsługiwała ich stolik. Zawsze zajmowali prywatną salę, gdzie mogli swobodnie rozmawiać bez świadków ze swoimi gośćmi.

Niejednokrotnie zjawiali się niespodziewanie i wchodzili przez kuchnię. Ich sala zawsze musiała być gotowa. Z reguły obsługiwała ich Renata. Jeśli mężczyźni rezerwowali stolik na dany wieczór, a ona z kolei miała wolne, szef dzwonił, by niezwłocznie stawiła się w pracy.

Nie odmawiała i zjawiała się błyskawicznie. Nigdy też Emilia nie słyszała z jej ust słowa skargi na ten fakt. Zresztą ona nigdy nie narzekała na nic. Czasem któraś z dziewczyn próbowała ją zagadywać na ten temat. Że widocznie sobie ją któryś upatrzył, że tak im zależy na jej towarzystwie…. Albo że muszą najwyraźniej dawać jej wyjątkowo spore napiwki, skoro ona tak chętnie przybiega do pracy podczas wolnego dnia…

Renata nigdy nie dała się sprowokować do rozmowy na ten temat. Odpowiadała z reguły na te komentarze uśmiechem, który nie obejmował oczu, i wracała bez słowa do swoich obowiązków. Była bardzo skryta i trzymała się na uboczu. Nawet jeśli wszystkie umawiały się na drinka po pracy, ona nigdy nie dała się przekonać. Przeważnie wymyślała na poczekaniu jakiś argument. A że jej mama jest chora i musi wracać do niej lub że pada z nóg i marzy po prostu o ciepłym łóżku… Pracowała w Zaklęciu od kilku lat i nikt nie wiedział o niej nic ponad to, co skapnęła sama przyparta do muru.

Niekiedy jednak, gdy goście zjawiali się niezapowiedziani, a Renata akurat była nieobecna i nie istniały możliwości, aby w ciągu kilku minut zjawiła się w restauracji, szef sam zajmował się obsługą przybyłych. Był to dla pracujących tam ludzi bezcenny widok, gdy tak biegał i przyjmował zamówienia, jednak nikt nawet nie próbował wówczas zerkać zbyt otwarcie w jego stronę. Jak nic krzywe uśmieszki odbiłyby się później każdemu czkawką.

Bil – jak nazywali go za plecami jego pracownicy – był w takich sytuacjach podwójnie zdenerwowany. Faktem pojawienia się grupy Krauzego bez zapowiedzi: na przykład podczas godzin szczytu, kiedy kuchnia pracowała na dwieście procent, a tymczasem dla tych szczególnych klientów szefa wszystko miało być na już i to dopracowane do ostatniego szczegółu. A poza tym ewidentnym dla dziewczyn powodem jego niepokoju było to, iż Bil tyle wiedział o obchodzeniu się z tacą, co Emilia o majsterkowaniu, czyli nic. Każdy krył się więc ze swoim rozbawieniem jak mógł. Jednak żadna z dziewczyn nie wychylała się z ofertą pomocy. Było oczywiste, że ci mężczyźni nie życzą sobie nikogo obcego, gdy przybywali z partnerami w interesach. Jeśli jednak byli sami, owszem, dopuszczał do nich inne dziewczyny, między innymi Emilię. Poza tym przypadkiem w grę wchodziła tylko Renata lub szef.

Aż do owego feralnego wieczora, gdy zjawili się niezapowiedziani, wchodząc od kuchni. Pierwszym, co rzuciło się Emilii w oczy, było nienaturalne u każdego z nich pobudzenie i rzucane po kątach nerwowe spojrzenia. Tuż po nich głównym wejściem wmaszerowały jakieś typy, których Emilia nigdy wcześniej tu nie widziała. Było ich naprawdę sporo. Zarówno jednych, jak i drugich. Tak dużą grupą nigdy się nie pojawiali. Przyszło w sumie ze dwadzieścia osób. Było to dla Bila olbrzymie zaskoczenie, co od razu zobrazowała pulsująca niebezpiecznie na jego skroni żyła. Było już późno. Mieli właśnie zamykać. Kuchnia była praktycznie nieczynna. Kucharzy brak. Została tylko Emilia – ociągająca się z ubieraniem – i szef – kończący sprawdzanie wszystkiego.

Dlaczego tak wolno się wtedy ubierała? Dlaczego nie poprosiła koleżanek, by na nią poczekały? A przede wszystkim, dlaczego nie powiadomili Bila, że chcą skorzystać z prywatnej sali?

Z reguły dzwonili, chociażby pół godziny wcześniej. Zdołałby jakoś się przygotować, powiadomić Renatę. A wtedy nic. Kompletne zaskoczenie.

Tylko czy miała prawo żądać, by ktoś zajął tego dnia jej miejsce? Widocznie to miałam być ja – myślała, wracając do tych wydarzeń. Właśnie tam, właśnie wtedy. No cóż, nieważne, czy to miałam być ja, czy nie ja. To byłam ja. Właśnie tam, właśnie wtedy.

Szef błyskawicznie zmienił minę z „co wy tu robicie” na „zapraszamy serdecznie”. Zaraz potem omiótł wzrokiem przestrzeń i jego wzrok padł na Emilię. Ta w sekundę zmalała co najmniej o jeden rozmiar i przestała na moment oddychać. Przecież miała wyjść. Nic z tego. Jakby czytając jej w myślach, dał znak skinieniem głowy, który miał z pewnością oznaczać, żeby wstrzymała się z tym ubieraniem. Zrozumiała. Odpowiedziała podobnym skinieniem. Nie było mowy, aby mogła odmówić. Zresztą Bil już prosił Bliznę na stronę i zaczął coś mu tłumaczyć, intensywnie przy tym gestykulując. W pewnym momencie podczas tego całego wymachiwania jego dłoń wskazała dziewczynę, na co ta jeszcze bardziej skuliła się w sobie. Blizna podążył wzrokiem we wskazanym kierunku i bez żadnego skrępowania ocenił prezentowany obiekt od stóp do głów. Emilia spuściła oczy pod naporem tego spojrzenia. Była po prostu zmęczona i nie miała ochoty na podobne konfrontacje. Po chwili Bil podążał już z Blizną w stronę prywatnej sali, a Emilia zaczęła na powrót ubierać się w służbowy uniform. Skoro nikt jej nie kazał iść do domu, oznaczało to najwyraźniej, że została zaakceptowana jako zastępczyni Renaty na ten wieczór. No cóż, nie czekała na słowne potwierdzenie przez szefa swojego „awansu”. To był ciężki dzień. Wszystko od rana szło jak po grudzie. A teraz czekał ją do tego ciężki wieczór. Tylko o tym, jak ciężki, miała się dopiero przekonać.

***

– W końcu się ciebie doczekałem. Trwało to wieczność.

Michał siedział sztywno wyprostowany na krześle na końcu długiego stołu w jadalni, którą wreszcie udało się Emilii odnaleźć. Otworzyła kilka par drzwi, zanim znalazła te właściwe. Poza tym posiłki w takim wielkim domu kojarzyć by się mogły z gwarem rozmów przy stole, brzękiem sztućców i talerzy. Takie odgłosy mogłyby ją naprowadzić na właściwy kierunek.

A tu? Cisza. Przejmująca cisza. Taka sama w całym domu.

Długi stół, mogący pomieścić spokojnie ze dwadzieścia osób, był zupełnie pusty, nie licząc jednego miejsca zajętego przez Bliznę. Dwie panie, obsługujące gospodarza, stały na baczność pod ścianą, prężąc się po obu stronach zabytkowego kredensu. Zwarte i gotowe, aby w każdej chwili służyć pomocą. Gdy Emilia weszła do jadalni, jedna z nich błyskawicznie, lecz niemal bezszelestnie przygotowała jej nakrycie. Zdawała się przy tym płynąć w powietrzu. Jakby zupełnie nie dotykała podłogi.

Emilia pomyślała, że ją samą z pewnością musiano słyszeć już z daleka. Nogi obute w martensy nie fruną tak nad posadzką. Stukot jej buciorów roznosił się zapewne echem po pustych korytarzach niczym grom za gromem. Co prawda w swoim pokoju znalazła nowe ubrania, złożone pieczołowicie na krześle, a do tego parę adidasów nienoszących oznak użytkowania i mających o dziwo rozmiar jej stopy, jednak musieliby zmusić ją siłą, by założyła te ich łachy. Nie zamierzała robić im tej przyjemności. Nie była tu gościem, tylko więźniem, więc po co te ceregiele? Jeśli przeszkadzał im jej sfatygowany stan, to był to wyłącznie ich problem…

Blizna nie skomentował jednak jej wyglądu. I dobrze, bo już miała przygotowanych kilka zjadliwych odpowiedzi na taką ewentualność. Wskazał jej natomiast dłonią miejsce obok siebie, które to – przemierzywszy całe pomieszczenie z wysoko uniesioną głową i gracją niepasującą bynajmniej do jej obecnego wyglądu – zajęła.

Zdawała sobie oczywiście sprawę, jak się prezentuje. Jej bluza dresowa była w wielu miejscach poplamiona, a rozcięcie na kolanie dżinsów, które niegdyś może i wyglądało modnie, powiększyło swoje rozmiary do tego stopnia, że lada chwila groziło odpadnięciem połowy nogawki. Do tego powód jej niedawnego wstydu może i wysechł, ale z pewnością nie wywietrzał. Jednak ona postanowiła nic sobie z tego nie robić. A już na pewno nie okaże strachu.

– To nie moja wina. Powinnam była dostać wcześniej mapę tego gmachu, wtedy dotarcie tutaj poszłoby mi o wiele sprawniej.

Michał pochylił się na filiżanką kawy, którą dawno już dopił, jednak nie chciał, by dziewczyna zobaczyła wypływający mu na twarz uśmiech. Podobała mu się jej zadziorność. Lubił, gdy ktoś dostarczał mu nieco zabawy, zanim dał się złamać. Bo o tym, że ona powie mu wszystko, co będzie chciał, był przekonany. Kwestia czasu.

– To miło, że dom ci się podoba. – Gospodarz odłożył kruchą porcelanę i odchylił się do tyłu na krześle, które z cichym skrzypnięciem słabego oporu poddało się i ustawiło na dwóch nogach, jak chciał. Emilia miała ochotę szybkim kopniakiem podciąć jedną z tych nóg i upajać się widokiem tego bydlaka rozścielonego na ziemi. Zamiast tego zmarszczyła nieco nos i potarła go palcem wskazującym.

Że niby co? Powiedziała coś takiego? Nie. Na pewno nie powiedziała. Spojrzała na gospodarza i już miała zaprotestować, że przecież nic takiego jak pochwała nie wyszło z jej ust, gdy dostrzegła błysk ironii w jego oku. Zamknęła usta.

Patafian – pomyślała. Myśli, że może z niej szydzić bezkarnie. Dość tego owijania w bawełnę.

– Nieważne. Po co mnie tu ściągnęliście?

Po drugiej stronie cisza. Skurczybyk nawet nie mrugnął. Odstawił wcześniej swoją filiżankę i teraz wziął do ręki leżącą obok niej gazetę. Wbił wzrok w pierwszą stronę, totalnie ignorując tym sposobem obecność dziewczyny. Westchnęła nieco zbyt teatralnie i wywróciła oczami również w przerysowany sposób.

– Mogę już sobie pójść? – Skoro tak podchodził do sprawy, to ona nie zamierzała tu tkwić i rzucać pytań w próżnię.

– Nie czujesz się u nas komfortowo?

Co to za pytanie? Omal nie trafił ją szlag. W co on pogrywa?

– Co ty pieprzysz!? – Wstała z głośnym szurnięciem przesuwanego po posadzce krzesła. – Czy ty się w ogóle słyszysz! Przywlekliście mnie tu siłą! Otumaniliście jakimiś lekami i jeszcze śmiesz zadawać te durne pytania?! O co wam chodzi?! Żądam, abyście natychmiast mnie wypuścili z tego domu! Mam swoje prawa! Nie możecie mnie tu przetrzymywać bezkarnie…!

Policzek, jaki jej zafundował Blizna, usadził ją skutecznie z powrotem na zajmowanym chwilę wcześniej miejscu. Szok był tym większy, że Emilia nawet nie zauważyła, kiedy mężczyzna znalazł się obok niej. Zaledwie jedno mrugnięcie wcześniej wisiał sobie nonszalancko na tym swoim krześle, bez cienia emocji na twarzy, mogącej świadczyć o tym, że jej wystąpienie zrobiło na nim jakiekolwiek wrażenie, by już po chwili role się odwróciły. Teraz to ona siedziała, tyle że upokorzona i pokonana, a on górował nad nią niczym olbrzym i jadowitym szeptem tłumaczył:

– Tutaj nie masz żadnych praw. Żyjesz jeszcze tylko dlatego, że ja tak chcę. Oddychasz, bo taki mam na razie kaprys. Ale jeśli jeszcze raz podniesiesz na mnie głos, stracisz go na zawsze, bo wyrwę ci z gardła ten twój mały języczek. Więc łaskawie zjedz późne co prawda śniadanie, skoro ci je proponuję. A później utniemy sobie przyjacielską pogawędkę. Masz piętnaście minut. Czekam w bibliotece.

I wyszedł. Emilia potrzebowała jeszcze kilku sekund po tym, jak opuścił pomieszczenie, aby dojść do siebie. Całe ciało nadal nie mogło przestać się trząść, jednak puls już nieco zwolnił i powoli zaczynała jasno myśleć. Gratulacje. Tak się kończy próba pokazania gangsterowi, kto tu rządzi.

– Proszę coś zjeść, proszę pani. Zostało pani tylko dziesięć minut. Pan Michał będzie wściekły, jeśli pani niczego nie zje. Przecież wyraźnie powiedział.

Emilia zerknęła na młodą dziewczynę, która niepostrzeżenie nałożyła na jej talerz solidną porcję jajecznicy i chrupiącego bekonu. Na ten widok od razu zaburczało jej w brzuchu. Nie pamiętała, kiedy jadła coś treściwego. Jednak ze strachu miała tak ściśnięty żołądek, że nie była pewna, czy zdoła cokolwiek w nim zatrzymać. Młoda pomocnica jakby czytała w jej myślach.

– Musi pani nabrać sił. A poza tym z pełnym żołądkiem lepiej się myśli – rzuciła cichutko, sprzątając nakrycie gospodarza. I po chwili już jej nie było. Druga pani obsługująca też się gdzieś zapodziała, tak więc Emilia znów została sama.

I znowu ta brzęcząca w głowie cisza. I pieprzony strach, który mimo że miał zakaz zbliżania się, jakoś dotychczas nic sobie z tego nie robił i jakby nigdy nic znów owinął się wokół niej niczym powój. No nic. Pierwszy szok minął. Trzeba zacząć racjonalnie myśleć. Ta mała miała rację. Głodząc się, nic nie wskóra. Zajęła się więc jedzeniem. Myślenie zostawiła sobie na później. W końcu zostało jej tylko siedem minut.

 

Michał siedział w skórzanym fotelu, zatapiając wzrok w ogniu płonącym w kominku. Było wyjątkowo chłodno jak na koniec października. Mimo że rankiem obudziło go słońce wpadające przez okno – które zmotywowało go do kilkukilometrowej przebieżki – to był to najwyraźniej jego chwilowy kaprys, gdyż szybko schowało się za gęste, deszczowe chmury. Powietrze rankiem było rześkie i ostre, a gdy dobiegał do bramy domu, wracając po joggingu, zdążyło się już przeistoczyć w najzwyczajniej wilgotne i przeszywające na wskroś. Teraz deszcz za oknem smętnie siąpił po szybach, gdy sączył whisky, która paliła w gardło niczym ten właśnie ogień, który buzował tuż przed nim. Nie miał w zwyczaju pić tak wcześnie, ale musiał czymś przytępić tę cholerną wściekłość.

Myślał, że zabije dziś tę małą. W jednej chwili go rozbawiła, a za moment miał ochotę zetrzeć jej ten zadziorny grymas z twarzy.

Kurwa mać! To nie ona była przecież winna temu piekłu, w którego centrum się znalazł. Jednak przez jedną chwilę miał ochotę skręcić jej kark tylko dlatego, że była tam wtedy. Jakby co najmniej to ona sterowała przebiegiem wydarzeń tego upiornego wieczora.

Niech to szlag! Co się z nim działo? Jak mógł tak stracić nad sobą panowanie? Nie bił kobiet.

Zabić? Zdarzyło się. Wróg to wróg i płeć nie miała tu znaczenia. Ale policzek? Smarkuli, która miała po prostu pecha trafić na tę jego przeklętą rodzinę? Hańbiące.

Zaczynał się sobą brzydzić. Cała ta sprawa dała mu się już tak we znaki, że miał ochotę po prostu stąd spierdolić. Zostawić ten cały szajs i zniknąć.

Ha, ha, zaśmiał się w duchu. Doprawdy stawał się nostalgicznie żałosny, skoro takie pomysły coraz częściej przemykały mu po głowie, nawet po tym, co się wydarzyło. Jeśli w przeszłości czasem pozwalał sobie na tak swobodny tok myśli, to teraz już przecież powinien mieć pewność – nie było ucieczki od obowiązków, zasad i interesów. A przede wszystkim musi zakończyć tę cholerną sprawę.

No nic. Dopił drinka i odstawił szklankę na stolik. Trzeba brać się do roboty. Już dosyć czasu zmarnował na szukanie tej małej, przez co zaniedbał inne sprawy. Od tej pory musiał działać szybko i precyzyjnie.

Jego rozważania przerwał hałas dobiegający z korytarza. A raczej stukot. To te przeklęte buciory tej panienki. Umarłego by obudziła tym stukaniem. Co za chłopczyca. Zlekceważyła ubrania, które zlecił jej kupić. Wolała te swoje brudne łachmany. Pokręcił tylko głową z rezygnacją. Co za uparciuch. Zaczynało go to już mocno wkurzać. Choć ostatnio wszystko go irytowało podwójnie, więc nie było o czym mówić.

Nasłuchiwał.

Przystanęła.

Cisza.

I co dalej?

Łup, łup, łup.

Znowu przystanek.

Cisza.

I dalej, łup, łup, łup. Najwyraźniej otwierała po kolei wszystkie mijane drzwi i sprawdzała, czy nie kryje się za nimi biblioteka. Musiał się zaśmiać. To było nawet silniejsze niż irytacja. Nagle drzwi uchyliły się nieśmiało za jego plecami, więc spoważniał w sekundzie.

– Spóźniłam się tylko dlatego, że nikt nie powiedział mi, gdzie jest biblioteka.

Dobrze, że stał zwrócony do niej tyłem, bo nie był w stanie utrzymać powagi. Ta mała była jak miniaturowa trąba powietrzna. Ale w jej głosie przynajmniej nie słyszał urazy. Nie zniósłby teraz, na domiar złego, babskich fochów. To aktualnie było ponad jego siły.

– Usiądź.

Łup, łup… choć nieco cichsze, ostrożniejsze. Za jego plecami jęknął fotel.

A więc usiadła. Czyżby prymitywny odruch, z jakim wystąpił, czyli uderzenie kobiety w twarz, było kluczem do jej subordynacji? Bo jak na razie była podejrzanie zgodna.

– Wiesz doskonale, dlaczego znajdujesz się pod moim dachem… Emilio.

Dziewczynę przeszył dziwny impuls. Własne imię, usłyszane z ust tego olbrzyma, odebrała bardziej dotkliwie niż wcześniejszy policzek. Poczuła zimny dreszcz przebiegający w dół kręgosłupa. Wsunęła spocone dłonie między uda i dodatkowo założyła nogę na nogę, chcąc uspokoić przeklęte drżenie. Otworzyła usta, aby swobodniej oddychać. Jej oddech był jednak urywany i płytki. Cóż, mogła wmawiać sobie, ile tylko się dało, że nie boi się tego wielkoluda, ale nawet jeśli była już niemal pewna, że jakoś przekonała do tego umysł, to ciało najwyraźniej postanowiło mieć własne zdanie na ten temat. Nadal stał zwrócony do niej tyłem. Ręce, założone za plecami, kurczowo ściskały jedna drugą. Patrzyła na jego potężną sylwetkę, rozmyślając nad tym, kim tak naprawdę jest ten mężczyzna. Blizna słowo „Emilia” wymówił tym swoim szeptem, który był przecież tak złowróżbny… a mimo to zawierał pewną elokwencję. Jego ciało w jej wspomnieniach było zawsze wyprostowane i napięte, tak samo jak w tej chwili. Stał na tle okna, więc słońce prześwitywało przez białą tkaninę koszuli i ujawniało zarys mocnych mięśni pleców. Czarne włosy, które najwyraźniej od dłuższego czasu nie widziały fryzjera, wyłapywały te promienie i zmieniały je w złote blaski, zaplątane w potargane pasma. Musiała przyznać, że ten nieco swobodny wygląd, jaki zapewniała mu ta nowa fryzura, sprawiał, że nie wydawał jej się dziś taki poważny i sztywny jak zawsze wtedy, gdy go widziała. Ten szczegół oczywiście nie mógł jej zmylić – policzek nadal piekł jak cholera – jednak mimo że ją dziś uderzył – a może właśnie dlatego, że to zrobił – po raz pierwszy zobaczyła w nim… człowieka? Nie robota bez cienia emocji na twarzy, tylko prawdziwego mężczyznę, który dał się ponieść uczuciom. Szkoda tylko, że to obnażenie ludzkich cech kosztowało ją tyle, iż o mało co ponownie nie narobiła w gacie. Kurwa, Emilia, ty masz już całkiem zryty łeb! To pieprzony bandzior. Tyle w temacie. Wyprostowała się bardziej w fotelu i rozejrzała przezornie wokół, sprawdzając, czy aby ktoś nie odgadł powodu jej zamyślenia. Jednak w bibliotece byli tylko we dwoje. Do tego jej rozmówca nadal nie zmienił swojego położenia, toteż mogła być całkiem spokojna. Niemniej to dziwne uczucie, jakiego doznała przed chwilą, wytrąciło ją poważnie z równowagi. Chyba już do reszty traciła rozum, że tak się gapi na niego jak sroka w gnat i rozmyśla o jego… uczuciach? Wariuje już od tego stresu i tyle. Albo to przez ten środek, który jej podali. Skutek uboczny, jakieś urojenia. Tak, to na pewno o to chodzi.

– No więc? – Mężczyzna skończył najwyraźniej jakąś swoją tyradę i teraz stał już frontem do Emilii z niemym pytaniem w oczach. Tymczasem ta wyglądała tak, jakby nie miała pojęcia, jak owo pytanie brzmiało. I to, niestety, była prawda. Zrozumiała natychmiast, że z każdą minutą dzisiejszego dnia nie polepsza swojej i tak już tragicznej sytuacji. Jednak uświadomienie sobie tego nijak nie pomogło w ustaleniu, jak wybrnąć z tego bagna.

– Nie słuchałaś tego, co mówiłem? – Blizna zmarszczył brwi, aż między nimi pojawiła się gruba pionowa zmarszczka. Nie spuszczał z niej przy tym ani na chwilę przeszywającego wzroku, co powodowało tylko, iż miała wielką ochotę powiercić się w tym pieprzonym fotelu.

– Cóż… – Pomyślała, że faktycznie mimo woli wierci się teraz nieśmiało na prawo i lewo. – Niezbyt uważnie. Coś o tym, że niby wiem, po co tu jestem… A dalej trochę… odleciałam.

Prawda to podobno najlepsze wyjście z każdego problemu – pomyślała. Bo i cóż jej pozostało w obecnej sytuacji? Zresztą nawet gdyby chciała nagle skłamać, to i tak żadne sensowne wytłumaczenie nie przychodziło jej na myśl.

Michał stwierdził, że ta dziewczyna jest albo bardziej przebiegła, niż sądził, albo zwyczajnie głupia. Jej zdezorientowana mina świadczyła o tym, iż mówi prawdę i faktycznie gadał do ściany. Nie dał po sobie poznać, że rozbiła go totalnie tym „odleciałam”. Po prostu ręce i nogi mu opadły. Był biegły w rozmowach z różnym typem przeciwników. Jedni kłamali z twarzą pokerzysty. Inny brali go na litość. Ale „nie słuchałam, bo odleciałam”? Zacisnął szczęki tak, że aż poczuł ból zębów. Podszedł do barku i nalał sobie kolejną szklaneczkę.

Michał, postaraj się nie zabić jej przynajmniej do końca tej rozmowy. To ważne, słyszysz? Musiał to sobie naprawdę kilkukrotnie powtórzyć w myślach, żeby napięcie nieco w nim opadło. Wychylił potężny łyk. Dziewczyna przyglądała mu się z żywym zainteresowaniem. Jej sarnie oczy niemal wywiercały w nim dziurę. Gestem zaproponował jej drinka.

– Nie, dziękuję. Nie powinnam pić.

Skinął jedynie głową. Nie zapytał, dlaczego. W ogóle nie powinno go to interesować. I nie interesowało. Interesował go jeden temat, do którego jednak od rana nie mógł dojść, bo ta mała albo wzięła się za pyskówkę, albo po prostu raczyła „odlecieć”, mając w nosie jego wywody. Tak więc zaczerpnął mocny łyk powietrza i zaczął ponownie.

– Byłaś tam tego wieczora. Co się wydarzyło, gdy wyszedłem zadzwonić? I co powiedział ci mój ojciec, gdy konał na twoich rękach?

***

Emilia wiedziała, że te pytania w końcu padną. Wiedziała również, że jeśli odpowiedzi na nie coś dla tego faceta znaczą, to jest to jej jedyna karta przetargowa, żeby przeżyć. Nie miała złudzeń, że pozwolą jej odejść. Tropili ją przez dwa tygodnie niczym zwierzynę. Zabili jej babcię, gdy tylko ją zastali w domu. Nie będą mieli skrupułów. To nie zabawa w gangsterkę. To prawdziwi przestępcy. Wiedziała o tym już wtedy, gdy odwiedzali Zaklęcie. Wiedzieli o tym wszyscy w Poznaniu. Późniejsze wydarzenia tylko tę prawdę potwierdziły. Że też wplątała się w coś tak absurdalnego! Jeden wieczór zamienił jej życie w koszmar.

Gdy przekroczyła próg prywatnej sali, po plecach przebiegł ją zimny dreszcz.

Przeczucie? Pewnie tylko jakiś przeciąg, ale trzeba to było brać za przeczucie i zwiewać, gdzie pieprz rośnie. Tymczasem ona zebrała zamówienia – same drinki – i pokornie poszła je przygotować. Szef krzątał się po kuchni, zaglądając do chłodni w poszukiwaniu czegoś do zaserwowania. Przekazała mu zamówienie, więc przestał się tak denerwować, że będzie musiał coś pichcić. Napięcie wśród tej zgrai facetów było mocno wyczuwalne. Oni nie przyszli tu jeść. Wszyscy byli mocno wzburzeni. Ich nerwowość udzieliła się także jej. Ręce jej mocno drżały, gdy podawała drinki. I dlatego jednego z nich rozlała. Na kolana mężczyzny. Tego z blizną.

Bała się go. Widziała go w restauracji niejednokrotnie. Zawsze był bardzo poważny, wręcz zachmurzony. Zimnym wzrokiem szacował otoczenie, jakby szukając wszędzie potencjalnego zagrożenia. Że też musiała oblać właśnie jego. Oczywiście zaczęła przepraszać i kajać się jak mogła, ale on jej nawet nie słuchał. Machnął na nią tylko ręką jak na jakiegoś upierdliwego komara, by dała mu już spokój. Spuściła wzrok i wycofała się po kolejnego drinka dla niego.

Szef