Ostatnie wakacje - Grek (pseudonim) - ebook

Ostatnie wakacje ebook

Grek (pseudonim)

3,9

Opis

W "Ostatnich wakacjach" poznajemy na pozór zwyczajną rodzinę, żyjącą skromnie w symbiozie z przyrodą, w środku dzikiego lasu.
Co połączy tę rodzinę z losami młodych studentów biologii ze Szczecina, którzy szukają w dzikich ostępach odskoczni i dobrej zabawy?
Autor zabiera nas w nieoczywiste zakamarki ludzkiej psychiki… Pokazuje, do czego jest zdolny człowiek, którym sterują dzikie żądze i chęć przetrwania. Mocne, brutalne, momentami wstrząsające.
Dla czytelnika o stalowych nerwach i odpornym żołądku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 176

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (16 ocen)
8
1
6
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaWojtkowiak

Dobrze spędzony czas

Krwawy horror. W rolach głównych psychopaci.
00

Popularność




ROZDZIAŁ 1

Wiosna 1969 roku, Szczecin

Na dworze było już ciemno. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Mężczyzna wchodził po drewnianych schodach starej kamienicy. Przed nim szła dwudziestoparoletnia kobieta, która co chwilę oglądała się za siebie i sprawdzała, czy jej pierwszy tego wieczoru klient idzie za nią.

– Jesteśmy na miejscu – powiedziała kobieta, po czym wsadziła klucz w zamek, przekręciła go i otworzyła stare, drewniane drzwi, które lekko skrzypiały. Mężczyzna wszedł za nią do jej mieszkania.

– Zdejmij płaszcz, mój skarbie – zwróciła się do niego.

Bez słowa zdjął z siebie płaszcz i wszedł do małego pokoju.

– Daj mi pieniądze – poprosiła.

Wyjął kilka banknotów z kieszeni spodni i podał je kobiecie. Ta przeliczyła i uśmiechnęła się do swojego klienta.

– Zgadza się. Ja teraz pójdę na chwilę do łazienki, a ty się rozbierz, jak chcesz. Chyba że chcesz skorzystać z toalety.

– Nie, dziękuję.

– W takim razie połóż się i czekaj na mnie. A, zapomniałabym… Jak masz na imię?

Mężczyzna nic nie odpowiedział, tylko przyglądał się twarzy kobiety. Uśmiechnęła się do niego.

– Dobrze, nieważne. Masz żonę… Wiem, wiem, wy wszyscy macie żony, które was zaniedbują… Już nie pytam, bo i tak na pewno byś mnie okłamał. Ja mam na imię Iwona. – Dziewczyna roześmiała się i poszła do łazienki.

Mężczyzna podszedł do okna. Spojrzał przez firankę na ulicę, która była słabo oświetlona. Kilkanaście metrów dalej stała na chodniku lampa – słabe światło padało na wybrukowaną ulicę, przy której stało zaparkowanych kilka samochodów. Ludzi nie było widać – była brzydka pogoda. Zaczęło padać. O drewniany parapet za oknem zaczęły uderzać krople deszczu. Mężczyzna rozejrzał się po małym pokoju, w którym stało łóżko. W rogu zobaczył starą komodę, były też szafa i dwa krzesła. Na komodzie stało radio. Na podłodze z desek leżał stary, zniszczony dywan. Obok mieściła się mała kuchnia, do której wchodziło się bezpośrednio z pokoju. Mężczyzna zajrzał do niej – była ciemna i zagracona. W mieszkaniu była też łazienka, z której teraz korzystała dziewczyna, Iwona. To było małe mieszkanie – garsoniera.

Zaczął nasłuchiwać. Za drzwiami słychać było czyjeś głosy. Dwóch mężczyzn rozmawiało, wchodząc po schodach. Po chwili ich rozmowa ucichła. Poszli na górę. Mieszkanie prostytutki mieściło się na pierwszym piętrze w tej czteropiętrowej starej kamienicy, która jakimś cudem ocalała podczas bombardowań w czasie ostatniej wojny. Drzwi od łazienki otworzyły się i stanęła w nich dziewczyna ubrana w czerwony szlafrok.

– Gdzie jesteś? – Iwona rozejrzała się po pokoju, w którym przed chwilą był jeszcze jej klient. Pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy, to że mężczyzna rozmyślił się i wyszedł. Czasami się tak zdarzało. Może się przestraszył, zawstydził, a może ruszyło go sumienie i postanowił wrócić do żony lub swojej dziewczyny. Najważniejsze, że zapłacił, pomyślała dziewczyna.

Nagle zamknęły się za nią drzwi. Za jej plecami stał klient. Kobieta obejrzała się i uśmiechnęła, lecz po chwili uśmiech zamienił się w przerażenie. Spojrzała na jego dziwny wyraz twarzy, potem zwróciła uwagę na przedmiot, który trzymał w dłoni. Był to duży nóż.

– Piśnij słowo, suko, a poderżnę ci gardło.

Kobieta zrobiła krok w tył. Chciała krzyknąć, lecz napastnik trzymał ją już za rękę. Pchnął ją, upadła plecami na ziemię. Nawet nie zdołała wydobyć z siebie głosu, a mężczyzna już siedział okrakiem na jej brzuchu. W prawej dłoni trzymał długi sprężynowy nóż, lewą zakrył kobiecie usta.

– Teraz się zabawimy, suko.

Napastnik nożem rozsunął kobiecie szlafrok. Spojrzał na jej jędrne piersi i smukłe ciało. Dziewczyna była naga, nie miała na sobie bielizny. Uśmiechnął się.

– Ani słowa, rozumiesz? – zapytał i przyłożył Iwonie nóż do gardła. – Zrozumiałaś?

Iwona kiwnęła głową. Mężczyzna wpatrywał się przez chwilę w jej przerażone oczy. Zaczął wąchać skórę na jej szyi i piersiach. Ciało dziewczyny drżało ze strachu, nie panowała nad tym. Po jej policzkach poleciały łzy. Nie wydobyła z siebie żadnego głosu. Leżała tylko i czekała, co się wydarzy… Miała nadzieję, że mężczyzna jest po prostu zboczeńcem, którego podniecają takie zabawy z nożem. Że nie jest mordercą, że nic jej nie zrobi. Znała kilka dziewczyn z ulicy i nigdy nie słyszała, żeby którejś z nich stała się krzywda. Zdarzali się agresywni klienci, ale z reguły tylko gdy byli pijani. Iwona takich unikała. Była ostrożna. Ten gość był trochę dziwny, ale nie wyglądał na niebezpiecznego typa. Może zaraz skończy, może mnie puści i sobie pójdzie, takie myśli kłębiły się w głowie przerażonej dziewczyny. Pocieszała się, choć była śmiertelnie przerażona… Napastnik rozpiął guzik w spodniach, zsunął je do kolan i wsadził swój członek między uda kobiety. Zaczął ją gwałcić.

Iwona leżała z otwartymi oczami. Wpatrywała się w sufit. Nie czuła nic, starała się wyłączyć umysł i ciało. Bała się. Czuła, że zboczeniec sobie nie radzi. Zaczął zaciskać lewą dłoń na jej szyi, mocniej, coraz mocniej. Zaczynało jej brakować tchu. Odłożył nóż i zaczął ją dusić również drugą dłonią. Kobieta próbowała się bronić, ale na nic się to zdało. Jeszcze mocniej przycisnął jej ciało do ziemi. Teraz poczuł się panem. Lubił to uczucie. Spojrzał w oczy prostytutki, która zaczynała umierać. Jego palce wbiły się w skórę ofiary. Wcisnął dłonie z całych sił w jej gardło. Podniecało go uczucie śmierci, którą im zadawał. Nienawidził ich. Oczy kobiety poczerwieniały, zalały się krwią, uszy zrobiły się sine. Jej oczy wyglądały tak, jakby zaraz miały wybuchnąć. Poddała się, czuła, że umiera. Czuła, że nadchodzi koniec. Po chwili przestała się bronić, ruszać. Ciało było już martwe, ale jej mózg jeszcze żył. Dziewczyna poczuła, jakby spadała z dużą prędkością w otchłań czarnej dziury, czekała, aż spadnie na sam dół i to się skończy. Nastąpił wstrząs i przestała cokolwiek czuć. Umarła.

Morderca jeszcze przez chwilę leżał na martwej dziewczynie. Wydał cichy jęk – skończył w chwili, w której dziewczyna zmarła. Wpatrywał się w jej zakrwawione gałki oczne. Ofiara patrzyła swoimi martwymi oczami na swojego kata. Wstał, naciągnął na siebie spodnie i spojrzał na nóż, który leżał koło zamordowanej. Podniósł go i zaczął nim okaleczać zwłoki.

Po kilku minutach stanął nad swoim dziełem. Był z siebie dumny. Ukarał kolejną kobietę. Podszedł do okna i przez nie wyjrzał. Na ulicy nadal było pusto, deszcz też przestał padać. Podszedł pod drzwi, zaczął nasłuchiwać. Na zewnątrz nie słyszał niczego niepokojącego. Spojrzał na zegarek, który dostał od kochanej mamy na osiemnaste urodziny. Dochodziła dwudziesta druga. Musiał się spieszyć. Było już późno, rodzice będą się o niego niepokoić. Podniósł z ziemi swój sprężynowy nóż z pięknie wygrawerowaną rękojeścią i schował go do kieszeni spodni. Podszedł do komody, na której leżała torebka zamordowanej dziewczyny. Wyjął z niej pieniądze, które jej wcześniej dał. Je również schował do kieszeni, ubrał się, jeszcze raz rozejrzał po pokoju, po czym wyszedł z mieszkania, zgasiwszy w nim najpierw światło. Nie zamykał go, chciał, żeby ktoś szybko odkrył jego kolejne dzieło. Był z siebie dumny. Z tego, co robi im – znienawidzonym kobietom.

ROZDZIAŁ 2

Dwa miesiące później,gdzieś na północnym zachodzie Polski

Było majowe popołudnie. Wyjątkowo upalny dzień jak na tę porę roku. Przez gęsty las szły trzy osoby. Gęsiego, jedna za drugą. Od razu rzucało się w oczy, że mężczyźni ci znają las i czują się w nim pewnie. Pierwszy z nich, rosły, niechlujnie ubrany, miał około sześćdziesięciu lat. W dłoni trzymał siekierę. Za pasek spodni zatknięty miał długi myśliwski nóż. Na nogach stare gumowce. Nosił brodę, a na ramiona opadały mu tłuste długie włosy. Za nim szedł jego syn, dwudziestodwuletni chłopak. Był podobny do ojca, tak samo jak on dobrze zbudowany i niechlujnie ubrany. On również trzymał w dłoni siekierę. Na końcu, z opuszczoną głową, szedł najmłodszy syn. Był niemową i nie był tak dobrze zbudowany jak jego ojciec czy brat. Ten ostatni cały czas mu dokuczał, często znęcał się nad chłopakiem za cichym przyzwoleniem ojca, który nie kochał Jędrka. Wstydził się go i często podnosił na niego rękę. Ich matka, która teraz była w domu i gotowała dla nich obiad, kochała go najbardziej, ale nie miała nic do powiedzenia. W ich rodzinie rządził jej mąż. Zresztą tak naprawdę nie robiła nic, gdy ci dwaj dręczyli Jędrka. Chłopak miał dopiero osiemnaście lat i nie mógł sam się obronić przed ojcem i starszym bratem, który był oczkiem w głowie domowego tyrana.

Cała trójka przemierzała las, który był dla nich domem. To tu mieszkali i tu nielegalnie polowali. Żyli z lasu, który dostarczał im najpotrzebniejszych rzeczy. Budynek, w którym mieszkali, znajdował się na skraju dużej polany. Prowadziła do niego jedna droga, rzadko uczęszczana przez ludzi. Był to poniemiecki domek myśliwski, przerobiony przez rodzinę Przybyszewskich. Kilometr od ich domu znajdowało się piękne jezioro, w którym mężczyźni często łowili ryby. Łowili nielegalnie – na sieć, którą sami zrobili. Kazimierz był rybakiem. Kiedyś miał nawet swój kuter rybacki, ale ten kilka lat wcześniej zatonął na morzu, gdy wypłynął na połów i złapał go silny sztorm. Kazek, bo tak na niego mówili koledzy, sąsiedzi i znajomi, wraz z żoną i dwoma synami kupił tę ruinę za zaoszczędzone pieniądze i wyprowadził się z miejsca, w którym mieszkał przez ostatnie kilkanaście lat.

– Wojtek, no zobacz, do kurwy nędzy. Nic. – Mężczyzna wskazał palcem na puste sidła. Nic się nie złapało w pułapkę. – Matka znowu będzie gadała, że nic nie upolowaliśmy.

– Nic, tatko. Nie ma nic. – Starszy syn podszedł do wnyków i zaczął je oglądać. – Co teraz zrobimy, tatko? – Chłopak spojrzał na ojca.

– Idziemy dalej nad jezioro. Tam są jeszcze pułapki. Zobaczymy. – Stary ruszył pierwszy, za nim poszedł Wojtek, a na końcu Jędrek. Starszy brat, mijając młodszego, zdzielił go otwartą dłonią w głowę.

– To twoja wina, niedorajdo. – Roześmiał się i minął chłopaka, który złapał się za głowę.

– Zostaw go. Idziemy dalej – zwrócił się do syna Kazimierz. – Życie go będzie bardziej bolało.

Pół godziny później stali koło następnej pułapki. Ta też była pusta. Na gałęzi wisiała stalowa linka, która miała zacisnąć się na szyi sarny lub jelenia, gdy będą tamtędy przechodziły. To była ścieżka, którą zwierzęta przemieszczały się przez las. Kazek znał las w okolicy swojego domu i dookoła jeziora jak nikt inny. Wiedział, którędy wędrują zwierzęta, na które polowali. Gdzie żerują i odpoczywają. Tym razem nic nie udało się upolować. Był zły i miał ochotę swoją złość wyładować na młodszym synu. Już miał go uderzyć, kiedy coś zwróciło jego uwagę. Zaczął nasłuchiwać.

– Cicho mi tu. – Spojrzał groźnym wzrokiem na obu synów.

Cała trójka nadstawiła uszu. Spojrzeli na siebie. Byli już pewni. Niedaleko nich słychać było czyjś śmiech, można było rozpoznać pojedyncze słowa.

– Za mną, tylko, kurwa, cicho, bo łby rozwalę.

Ojciec ruszył przed siebie, delikatnie odsuwając ręką małe gałęzie. Za nim ruszyli jego dwaj synowie. Powoli kierowali się w stronę wrzawy robionej przez jakichś ludzi, którzy niewątpliwie byli nad jeziorem. Po kilku minutach schowali się za drzewem. Cała rodzina od lat unikała kontaktu z ludźmi. Przed nimi rosły gęste krzaki, więc za nimi stanęli. Mieli doskonały widok na czwórkę młodych ludzi, którzy byli nad jeziorem.

– To skurwysyny jedne! Przez nich nic nie możemy upolować! – Kłusownik zacisnął dłoń na swojej siekierze.

– Ale ile jedzenia, tatko. – Wojtek szturchnął ojca i się do niego uśmiechnął.

– Za dużo ich, synu, za dużo. Nie damy rady. – Stary nie patrzył na pierworodnego, tylko obserwował młodych ludzi bawiących się i pluskających w jeziorze. Ich głośne śmiechy unosiły się nad taflą jeziora, roznosiły się po okolicy.

– Co teraz, tatko?

– Zamknij się, bo jeszcze cię usłyszą! Schowaj się za drzewo.

Wojtek wykonał polecenie ojca. Spojrzał na młodszego brata, uśmiechnął się do niego, robiąc głupią minę. Jędrek nie reagował, tylko patrzył obojętnym wzrokiem przed siebie.

ROZDZIAŁ 3

Dzień wcześniej, Szczecin

Czwórka młodych ludzi jechała PKS-em nad jezioro. Mieli ze sobą torby podróżne i dwa małe namioty, dla każdej pary po jednym. O godzinie ósmej rano wyjechali ze Szczecina. Siedzieli teraz na tylnych siedzeniach starego jelcza. Co kilka kilometrów ktoś wsiadał lub wysiadał z autobusu. Kierowca, starszy mężczyzna, palił jednego papierosa za drugim. W autobusie było tylko kilka wolnych miejsc. Niektórzy pasażerowie wieźli ze sobą torby z zakupami. Wracali z miasta do swoich rodzin na wieś. Był majowy weekend.

– Alina, tak się cieszę, że jedziemy na trzy dni pod namiot.

– Ja też, Marcin. Dziwię się, że mama się zgodziła. Wiesz, jaka ona jest zasadnicza. Ojciec ją przekonał. Na niego zawsze mogę liczyć.

– E tam, jest fajną kobietą. Boi się o ciebie, kochanie. Poza tym dba o twoje dziewictwo.

Młodzi wybuchnęli śmiechem.

– Tak. Gdyby ona wiedziała, że już od dawna nie jestem dziewicą, toby dostała zawału. Według niej takie rzeczy robi się po ślubie.

– Przecież ty masz już dwadzieścia jeden lat, więc chyba już czas? Twoja mama tego nie rozumie?

– Nie. Według niej seks uprawia się tylko po ślubie i tylko z mężem, więc wiesz… Czekam, kiedy poprosisz mnie o rękę. – Dziewczyna lekko uderzyła swojego chłopaka w udo. – No słucham, kiedy? – Przymrużyła oczy i zrobiła groźną minę.

– Kochanie, skończymy studia i potem się pobierzemy. Kocham cię i tylko to się teraz liczy. Spójrz na nich – szepnął jej do ucha Marcin i wskazał palcem na Sławka i Elkę.

Cała czwórka studiowała biologię. Sławek z Elą siedzieli metr od nich. Patrzyli to przed siebie, to przez szybę w autobusie. Rzadko ze sobą rozmawiali. To był plan Marcina, żeby zabrać tę dwójkę na wspólny wypad za miasto. Ze Sławkiem przyjaźnił się, od kiedy poznali się na studiach. Sławek był jego przeciwieństwem – miły, grzeczny, nie palił, nie pił jak większość kumpli ze studiów. Pochodził z dobrego domu. Miał mamę lekarkę i ojca inżyniera. Był jedynakiem. Uczył się najlepiej ze wszystkich chłopaków ze szkoły. Marcin na tym korzystał, bo nie garnął się do nauki. Kumpel mu pomagał, odrabiał za niego prace domowe. Marcin był lowelasem. Przystojnym młodzieńcem, za którym oglądały się dziewczyny. Lubił kobiety, umawiał się z nimi na randki i nie był wierny swojej dziewczynie. Była jego zabawką, jedną z wielu, ale ona o tym nie wiedziała. Kochała swojego chłopaka i planowała zostać jego żoną. Marcin nie zamierzał się żenić. Od lat planował wyjechać na Zachód. Najlepiej do Ameryki. Tam chciał poznać piękną i bogatą Amerykankę i bawić się za jej pieniądze do końca życia. Rodzina, dzieci… Nie, to nie było dla niego. Za bardzo kochał wolność, kobiety i dobrą zabawę. Pochodził z biednej robotniczej rodziny. Nie chciał żyć tak jak jego rodzice, którzy ciężko pracowali i nic z tego nie mieli. Ojciec pracował na budowie, był murarzem. Mama była zaś pielęgniarką w przychodni na osiedlu, na którym mieszkali. Miał brata Jasia. Chłopak miał dziesięć lat, uczył się w szkole podstawowej. Był kujonem. Całkowite przeciwieństwo swojego starszego brata. Marcin tak naprawdę kochał tylko jego i mamę, która dbała o dom. Ojciec nadużywał alkoholu, ale się nie awanturował. Pił jak wszyscy kumple, z którymi pracował na budowie.

Młodzi spojrzeli na parę swoich znajomych ze studiów. Ela i Sławek siedzieli koło siebie. Rzadko ze sobą rozmawiali. Ela, gdy dowiedziała się, że ma być w parze ze Sławkiem, się oburzyła. Kategorycznie odmówiła. Alina, wiecznie uśmiechnięta dziewczyna, długo musiała ją prosić, żeby w końcu się zgodziła. Nie wiedziała, że jej koleżanka ze studiów podkochiwała się w Marcinie i tylko ze względu na niego zgodziła się na ten wyjazd. Miała nadzieję, że ten ją w końcu zauważy. Była najmniej atrakcyjną dziewczyną w grupie, na dodatek miała sporą nadwagę. Marcin na uczelni nie zwracał na nią uwagi poza rzuceniem koleżeńskiego „cześć”. Sławek, kiedy usłyszał od swojego kumpla, że ten planuje wypad za miasto, zgodził się od razu. Nigdy nie odmawiał Marcinowi, a poza tym chciał się wyrwać z domu.

– Zobacz, jak oni do siebie pasują. – Marcin delikatnie trącił łokciem swoją dziewczynę, szepcząc jej do ucha.

– Przestań, głuptasie, bo usłyszą i się obrażą. – Alina uśmiechnęła się do chłopaka.

– Zastanawiam się, jak oni będą spać razem w jednym namiocie – dalej szeptał do jej ucha Marcin.

Ta odsunęła się od niego. Bała się, że zaraz wybuchnie śmiechem, zmarszczyła czoło.

– Przestań już…

Godzinę później cała czwórka wysiadła z autobusu. Patrzyli za odjeżdżającym PKS-em.

– Teraz jeszcze musimy iść piechotą przez las.

– Byłeś tu już? – zwróciła się do Marcina Ela.

– Tak. W tamtym roku.

– O, nic mi o tym nie wiadomo… Z kim byłeś? – Alina podejrzliwie spojrzała na swojego chłopaka.

– Zapomniałem ci powiedzieć, kochanie. Byłem tutaj z kumplami. – Marcin puścił oko do dziewczyny. – Dobra, chodźcie już, bo czekają nas cztery kilometry drogi przez las. Ja biorę namioty. Sławek, ty weź moją torbę.

– Ile? – Przerażona Elka spojrzała na kolegę. – W takim razie ja nigdzie nie idę. Nie dam rady tachać swojego bagażu.

– Sławek, no bądź dżentelmenem. Pomóż koleżance ze studiów. – Alina uśmiechnęła się do Sławka, a on odwzajemnił uśmiech.

– Jasne. Daj, pomogę ci. – Wyciągnął rękę po bagaż koleżanki, ale ona odwróciła się, udając, że tego nie słyszy, i poszła za Marcinem, który wszedł już na ścieżkę prowadzącą przez las. Reszta grupy podążyła za nim. Po drodze zatrzymywali się kilka razy. Elka miała na stopach nieodpowiednie buty, trzewiki na małym obcasie. Co chwilę przystawała i poprawiała je, przeklinając głośno. Jej koleżanka uśmiechała się pod nosem. Bała się zapytać ją, czemu nie założyła sportowych tenisówek tak jak ona. Alina widziała po minie Elki, że lepiej jej teraz nie drażnić.

Po południu byli na miejscu. Wyszli z lasu, stanęli na małej polanie. Przed nimi rozpościerał się piękny widok. W końcu udało im się trafić nad jezioro, które znajdowało się kilkanaście kilometrów od morza.

– Jak tutaj jest pięknie! – Alina podeszła do swojego chłopaka i objęła go w pasie. Oboje rozglądali się po okolicy. Marcin położył na ziemi dwa zwinięte namioty, które niósł. Koło niego stanął Sławek i położył na ziemi torby, swoją i kolegi.

– Podoba ci się? – zapytał Marcin.

– Tak, jest ładnie – odpowiedział Sławek, patrząc przed siebie na jezioro.

– Ela, a tobie się tutaj podoba? – Marcin spojrzał na nią.

Jej wyraz twarzy mówił wszystko… Przeklęła pod nosem, poprawiając na stopach buty.

– Dobra, bierzemy się do roboty. Trzeba rozłożyć namioty. Potem rozpalimy ognisko, zjemy coś i się napijemy. Mam dwie butelki wina. Wziąłem też kilka konserw i bochenek chleba. Ty wziąłeś coś? – Marcin spojrzał na kolegę.

– Przecież wiesz, że ja nie piję. Ale nie martw się. Wziąłem nalewkę ojca. Podobno jest mocna, na spirytusie. Mam też konserwy i chleb.

– Super. Bierzmy się do pracy.

Alina zaczęła zbierać drewno na opał.

– Pomożesz mi? – zwróciła się do koleżanki, która jadła kanapkę.

– Tylko coś zjem. Jestem wyczerpana.

Alina się uśmiechnęła. Dwie godziny później namioty stały już rozłożone, a obok paliło się małe ognisko. Gdy czworo znajomych zdążyło się najeść, wyjęli metalowe kubki i zaczęli pić wino, które wziął ze sobą Marcin. Nie pił tylko Sławek. On pił gorącą herbatę z termosu, który zapakowała mu do torby jego troskliwa mama.

– Chodźcie do wody. Wykąpiemy się. – Alina zaczęła się rozbierać.

Swojego chłopaka nie musiała namawiać, on zaczął robić to samo. Tylko Sławek z Elą stali i patrzyli ze zdziwieniem na swoich znajomych. Para złapała się za ręce i pobiegła w stronę jeziora. Po chwili byli już w wodzie.

– Ty nie idziesz się kąpać? – Ela spojrzała na Sławka.

– Nie. Nie umiem pływać. Poza tym jest zimno. A ty?

– Pojebało cię? W tej wodzie żyje mnóstwo stworzeń. Nie chcę, żeby mnie coś ugryzło. – Elka wzięła swój kubek z winem i poszła nad wodę. Sławek patrzył na nią z obrzydzeniem.

***

Kilkanaście metrów dalej za dużym drzewem stało trzech mężczyzn. Ostrożnie obserwowali całą czwórkę młodych ludzi. Stary rybak wytężał wzrok. Od jakiegoś czasu widział coraz gorzej. Widzieli kąpiącą się parę. Młodzi chlapali się wodą przy brzegu, zachowywali się beztrosko, co chwilę się głośno śmiali. Druga z dziewczyn stała nad jeziorem i coś do nich mówiła. Z tyłu, koło namiotów, stał drugi chłopak.

– Wojtek, ja naliczyłem ich czworo, zgadza się? – zwrócił się do syna Kazek.

– Zgadza, tatko.

– Dobra, wystarczy. Wracamy. Tylko cicho, żeby nas nie usłyszeli. Mam nadzieję, że te skurwysyny szybko stąd znikną. – Najstarszy z całej trójki, barczysty facet z długimi włosami odwrócił się, machnął ręką na pozostałych i znikł w lesie.

ROZDZIAŁ 4

Stary rybak szedł leśną drogą, za nim podążali jego dwaj synowie. Poruszali się bezszelestnie przez las, który był ich domem.

– Przez tych gówniarzy nie mamy co do gara włożyć! Żeby ich szlag trafił! Miastowe bękarty! Stara będzie mi zrzędzić cały dzień.

– Tatko, a może by tak wziąć flintę i zapolować na rogacza gdzieś w lesie?

– Wojtek, po ostatnim razie musimy uważać. Zapomniałeś, co się stało? Milicja była u nas w chałupie.

– Ale przecież go nie znaleźli. Byli i poszli. Nie wrócą, tak przecież mówiłeś, tatko!

– Nie wrócą, nie wrócą. Nigdy nic nie wiadomo. Musimy uważać, synu. Dobrze, że matka go szybko oporządziła.

– No tak, matula zna się na rzeczy. – Stary obejrzał się za siebie.

– Pilnuj Jędrka, żeby się nie zgubił. Jeszcze by nam tego brakowało, żeby tego niemowę zgubić.

Wojtek spojrzał na brata, który szedł za nim. Uśmiechnął się do niego i zrobił głupią minę. Po dwóch godzinach trzech mężczyzn stanęło przed domem. Przed gankiem przywitała ich Helka, matka chłopaków. Już z daleka widziała po ich minach, że nie mają humoru.

– Wracacie z pustymi rękami? Jedzenie się kończy, zostało tylko kilka słoików z mięsem w spiżarni.