Ostatnia wiadomość - Magdalena Krauze - ebook + audiobook

Ostatnia wiadomość ebook i audiobook

Magdalena Krauze

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

36 osób interesuje się tą książką

Opis

Jagoda i Przemek przez lata tworzyli idealną parę. Jednak gdy dzieci opuściły rodzinne gniazdo, ich małżeństwo zaczęło tracić blask. Jagoda czuje się odtrącona, a jej mąż coraz więcej czasu poświęca na nowe pasje.

Jagoda stara się przywrócić iskrę w swoim związku. Kiedy jednak żadne próby zbliżenia się do męża nie przynoszą skutku, razem z przyjaciółką zapisuje się na kurs krav magi. Trenerem okazuje się dawny znajomy Renaty, Jacek.

Wtedy wszystko się zmienia… Podsłuchana przypadkiem rozmowa Przemka z tajemniczym mężczyzną wywraca świat Jagody do góry nogami. Kobieta staje przed dylematem: czy warto walczyć o gasnące uczucie, które kiedyś skrzyło gorącym płomieniem?

Poruszająca opowieść o miłości, zdradzie, poświęceniach i próbach odbudowania tego, co zostało utracone. Ostatnia wiadomość wciąga w wir emocji i skomplikowanych relacji, zadając pytanie o to, czy miłość przetrwa nawet najtrudniejsze chwile.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 334

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 28 min

Lektor: Diana Giurow

Oceny
4,5 (228 ocen)
158
43
18
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aszanti

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka, o bólu, MIŁOŚCI, przemijaniu.... najbardziej spodobał mi się cytat "Kobieta, kiedy kocha-usmiecha się. Kobieta, która walczy - krzyczy. Kobieta, która się poddała - milczy.". dużo prawdy w tym
80
polaraksa0101

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna historia .... taka moja..... utożsamiam się z główną bohaterką .... samo życie.... końcówka wbija w fotel bo nie takiego zakończenia się spodziewamy, ale nic nie dzieje się bez przyczyny .... czasami warto zrobić tak jak główna bohaterka 😉 zachęcam wszystkie kobiety które są na rozstaju dróg do przeczytania tej emocjonującej historii
20
Bafyra

Całkiem niezła

Gdybym wiedziała, że tak się kończy nie przeczytałabym tej książki.
10
Hanula_1909

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa, pełna emocji historia . Polecam
10
JoannaJaskula

Nie oderwiesz się od lektury

Świetne się czytało, życiowa,zabawna, wzruszająca
00

Popularność




Rozdział 1Czas na konfrontację

Ja – kobieta po czterdziestce (no dobra, sporo po czterdziestce), żona, matka, kochanka niestety rzadziej i raczej już nie przyjaciółka ani nie kompan do wszystkiego, która przez całe swoje życie sądziła, że da sobie ze wszystkim radę. Ja – która w swej nieskończonej pewności i optymizmie nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że w naszym małżeństwie moglibyśmy wejść na etap „niby razem, a jednak osobno”. Byłam przekonana, że my, tak w sobie zakochani, będziemy do końca swoich dni rozumieć się bez słów, patrzeć w tym samym kierunku, myśleć podobnie, czuć podobnie, chcieć podobnie. Bo przecież miłość jest na całe życie. Doradzałam moim przyjaciółkom, co mają robić, kiedy ich partnerzy, mężowie zaczynali tracić nimi zainteresowanie, kiedy w ich związkach powiewało nudą i każdy zajmował się sobą. Boże, jaka ja wtedy byłam mądra, jaka przewidująca. „Ciocia dobra rada” nie miałaby ze mną żadnych szans. Więc dlaczego nie potrafię pomóc sobie? Dlaczego pozwalam, po cichu godzę się na to, co dzieje się w moim życiu? Dlaczego nie tupnę nogą, dlaczego z nim nie porozmawiam – tak szczerze, od serca, tak jak kiedyś? Dlaczego…?

Kiedy ma się u boku mężczyznę, z którym można konie kraść i który jest w równym stopniu przyjacielem, partnerem, czułym kochankiem i drugą połową, to człowiek ma wrażenie, że świat leży mu u stóp. Tryska energią, zaraża nią innych, rozdaje uśmiechy na prawo i lewo i nie ma powodów do biadolenia.

A ja ostatnio biadolę. Pod nosem, sama do siebie, na głos, w myślach – biadolę. Za to mój mąż… Mój mąż nie biadoli, nie jest smutny, nie brakuje mu mojego towarzystwa i nie ma potrzeby ze mną rozmawiać, nie oglądamy już razem filmów w piątkowe wieczory, nie chodzimy na niedzielne spacery, nie szykujemy wspólnych śniadań w sobotni poranek ani już nie kładziemy się razem do łóżka. On mnie po prostu nie zauważa. Mam wrażenie, że gdybym podała mu obiad w masce gazowej, to co najwyżej mruknąłby: „Brwi zgoliłaś?”, o ile w ogóle by skomentował, bo stałam się dla niego niewidzialna, przezroczysta, nijaka, niewarta zainteresowania.

Przemek jest starszy ode mnie o dwa lata. W dalszym ciągu jest przystojnym mężczyzną z ciemną czupryną, tylko gdzieniegdzie poprzetykaną srebrnymi nitkami. Ma ciepłe spojrzenie i czarujący uśmiech. Wiem, że podoba się kobietom, nie przeszkadzało mi to, bo zawsze na mnie patrzył z uwielbieniem i miłością. Powtarzał mi często, że jestem dla niego najważniejsza, najcudowniejsza i zaspokajam z nawiązką wszystkie jego potrzeby. Po takich zapewnieniach nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłabym przestać być dla niego kimś wyjątkowym, kimś, bez kogo mógłby się obejść. Kobieta obdarzona jest intuicją, a ta podpowiadała mi, że mój mąż…

Przejadł się mną.

Przestałam mu wystarczać.

Już mnie nie potrzebuje.

Nie jestem już dla niego najważniejsza.

Przestał mnie kochać.

Kogoś ma?

Nie umiałam zaakceptować tego, co zmieniło się w moim życiu. Dusiłam się i miotałam. I cały czas próbowałam do niego dotrzeć, ale bezskutecznie. Nie chciałam tak żyć. Chciałam z powrotem mojego Przemka – czułego, kochającego, wesołego, namiętnego… Chciałam, abyśmy po pracy siadali oboje przy stole w kuchni i wciąż mieli sobie mnóstwo do powiedzenia. Czy to tak dużo?

Przemek wrócił dziś z pracy wcześniej niż zwyk­le. Kończyłam gotować obiad – jego ulubione danie: żeberka w sosie, ale smakowity zapach nie znęcił mojego męża, który nawet nie zajrzał do kuchni, tylko pobiegł do sypialni, rzucając mi w przelocie „Cześć”. Spojrzałam za nim ze smutkiem i wiedziałam już, że czeka mnie kolejne samotne popołudnie.

– Jagoda, gdzie są moje spodenki na rower? – dobiegło mnie z piętra po chwili.

Czyli znowu rower, pomyślałam z przygnębieniem. Kilka miesięcy temu Przemek znalazł sobie nową pasję i każdego niemal popołudnia znikał na wiele godzin, żeby pojeździć z kumplami. W weekendy podobnie. Jak nie rower, to siłownia. Nie miałam nic przeciwko temu, że zaczął się więcej ruszać i przykładał wagę do swojej kondycji, ale on się tak w to zaangażował, że dla mnie zupełnie nie miał już czasu. Odstawił mnie na boczny tor.

– Powinny być tam gdzie zawsze – odpowiedziałam, starając się stłumić żal.

– Nigdzie ich nie widzę. Mogłabyś tu przyjść i pomóc mi je znaleźć, spieszę się.

Posłusznie poczłapałam do sypialni, wyjęłam spodenki z szafy i podałam je Przemkowi. Podziękował, ale nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem. Poszedł do łazienki i po chwili usłyszałam szum wody. Prysznic rano przed pracą – okej, to normalne, ale przed wysiłkiem fizycznym?

Po chwili Przemek wyszedł ubrany już w strój na rower, gotowy, by spędzić popołudnie z nową pasją i kumplami.

– Dobra, to ja uciekam.

– Przemek, a obiad? – spytałam, stojąc z talerzem w dłoni.

– Jagoda, nie po to robię tyle kilometrów dziennie, żeby się opychać twoim tłustym żarciem.

– Nigdy nie miałeś zastrzeżeń do mojej kuchni – odburknęłam dotknięta do żywego. – I nie gadaj, że gotuję tłusto, bo doskonale wiesz, że nasze dania są urozmaicone.

– Chcę jeszcze trochę pożyć, dlatego wolałbym, abyś już nie gotowała tradycyjnie.

– Nie gotowała tradycyjnie? – powtórzyłam zdziwiona. – To jak mam gotować?

– Zdrowo. – Uśmiechnął się, pokazując rząd równych zębów, i skierował się do wyjścia.

– Mhm, zdrowo – powtórzyłam sama do siebie.

Odłożyłam talerz do szafki. Straciłam apetyt. Włączyłam ekspres i zaparzyłam podwójne espresso. Usiadłam do stołu z filiżanką kawy. Cisza w domu stała się jakby bardziej intensywna niż zwykle. Zastanawiałam się, co zrobiłam źle, że Przemek tak bardzo odsunął się ode mnie. Przez ponad dwie dekady byliśmy ze sobą tak szczęśliwi i wciąż w sobie zakochani. Bałam się myśleć, że nowe towarzystwo, nowa pasja tak nim zawładnęły, że dotychczasowe życie jednak go znudziło. Ja go znudziłam. To, co robiliśmy wspólnie, go znudziło. Dom go znudził… Może powinnam się bardziej postarać, chociaż czasami brakowało mi już sił na starania? Mimo wszystko postanowiłam się nie poddawać.

Wskoczyłam w dres i udałam się na zakupy. Chciał zdrowo jeść, to mu pokażę, że każdy potrafi przyrządzić posiłek dla królika. Po godzinie wracałam do domu obładowana wszystkim, co zielone i zdrowe. Wmaszerowałam do kuchni, jakbym szykowała się na wojnę. Gdy sałatki były już gotowe, poszłam pod prysznic. Tym razem miałam zamiar powitać mojego męża w innym stylu. W końcu człowiek to istota stadna i potrzebuje dotyku, a mój Przemek zawsze lubił się do mnie przytulać. Może zapomniał, jakie to miłe?

Siedziałam w salonie na kanapie i bezmyślnie przełączałam programy, kiedy usłyszałam szczęknięcie zamka. Przemek wrócił do domu. Wstałam, pamiętając, że wyglądam wyjątkowo seksownie, i wyszłam mu naprzeciw. Liczyłam na to, że gdy mnie tylko zobaczy w tym zabójczym stroju, pięknie umalowaną i z rozpuszczonymi włosami, zaświecą mu się oczy. Zawsze to lubił, a ja przecież zamierzałam się bardziej postarać, więc…

– Coś ty na siebie włożyła? – spytał zaskoczony, mierząc mnie z wyraźnym marsem na czole.

– Szlafrok, który kupiłeś mi na rocznicę ślubu. Nie pamiętam którą, bo tyle ich za nami, że ciężko mi sobie przypomnieć. – Podeszłam do Przemka i zajrzałam mu w oczy. – Nie nosiłam go, bo jakoś nie było okazji…

– A dzisiaj jaka jest okazja? – Zmarszczył brwi, jakby zastanawiał się, czy zapomniał o którejś ważnej dacie.

– Pomyślałam, że zjemy razem kolację, zdrową, a potem… – Położyłam mu dłoń na piersi i przesunęłam pieszczotliwie w dół.

Chwycił mnie za nadgarstek.

– Jagoda, co ty wyprawiasz? – obruszył się.

– Dotykam cię, a co, nie mogę? – spytałam, wciąż patrząc mu w oczy.

– Jestem cały spocony i padam na twarz.

– Dlatego teraz pójdziesz pod prysznic, a gdy wrócisz, pokażę ci niespodziankę, jaką dla ciebie przygotowałam. – Usilnie realizowałam swój plan, mimo że czułam bijące od Przemka chłód i brak zainteresowania. Walczyłam z upokorzeniem, które kazało mi przerwać tę farsę.

Sapnął, pokręcił głową i poszedł do łazienki. Wyjęłam sałatki z lodówki: jedną z kurczakiem, miksem zielonych sałat, pomidorkami koktajlowymi i papryką, a drugą z krewetkami, rukolą, mango i awokado. Otworzyłam wino i zapaliłam świeczki. Spojrzałam na stół i pomyślałam, że jeśli on się tym naje, to powinnam się zacząć zastanawiać, kto mi chłopa podmienił.

Wyszedł z łazienki owinięty w pasie ręcznikiem. Najchętniej zrezygnowałabym z posiłku i od razu się nim zajęła, ale coś mnie powstrzymywało. Bałam się chyba kolejnego odrzucenia, dlatego postano­wiłam jednak postawić na posiłek. Miałam nadzieję, że Przemek w końcu przejmie inicjatywę.

– Pójdę się ubrać. – Ruchem głowy wskazał drzwi sypialni.

O nie! Jak tam wejdzie, to istnieje szansa, że rzuci się na łóżko i zaśnie w pięć sekund. Musiałam działać.

– Mnie nie przeszkadza ten ręcznik. – Podeszłam do Przemka i ujęłam jego dłoń. – Chodź. – Pociągnęłam go w stronę salonu. – Przygotowałam dla nas zdrową kolację. Pogardziłeś dziś moim obiadem, więc mam nadzieję, że to ci zasmakuje, skoro postanowiłeś zmienić dietę.

Spojrzał na stół i przeczesał dłonią wilgotne włosy.

– Siadaj – poleciłam i sama zajęłam swoje zwyczajowe miejsce.

Usiadł, ale widziałam wyraźnie, że najchętniej uciekłby ode mnie na kanapę. Bolało. Bolało jak jas­ny gwint. Przemek sięgnął po butelkę z winem i napełnił kieliszki. Czekałam. Mój mąż wiercił się na krześ­le, po czym odchrząknął. Domyślałam się, że za chwilę najprawdopodobniej zacznie narzekać i robić wszystko, żeby zepsuć ten wieczór i jak najskuteczniej go zakończyć.

– Głupio się czuję w tym ręczniku – powiedział w końcu.

– Skarbie, jesteśmy w domu. Sami. Mamy dwudziestopięcioletni staż małżeński, więc nie rozumiem, skąd twoje skrępowanie. Nawet jeślibyśmy siedzieli tu nadzy, to uważam, że nie byłoby w tym nic dziwnego ani niestosownego. – Musiałam się starać, żeby nie wybuchnąć. Bardzo chciałam zbliżyć nas do siebie, ale coraz częściej zastanawiałam się, czy moje starania mają w ogóle jakiś sens. Na Przemku ewidentnie nie robiły wrażenia.

Pokiwał tylko głową. Miałam wrażenie, jakby był skrępowany sytuacją, a jeszcze niedawno zaśmiałby się i przyznałby mi rację. Co ja mówię, jeszcze kilka miesięcy temu, zamiast siedzieć przy stole, baraszkowalibyśmy w łóżku. Nie wiem, co się zadziało, że w tej chwili musiałam niemal stawać na głowie, żeby w ogóle na mnie spojrzał, ale miałam zamiar się tego dowiedzieć.

Przemek sięgnął po sałatkę z krewetkami, ja po tę z kurczakiem. Nie przepadałam za robalami. Jedliśmy w milczeniu. Uniosłam kieliszek z winem, zachęcając męża, żeby zrobił to samo.

– Za nas – powiedziałam i upiłam kilka łyków dla kurażu.

– Pyszna sałatka – skwitował, zignorowawszy mój toast.

– Najesz się tym?

– A dlaczego nie?

– Bo jakoś przeoczyłam moment, w którym przeszedłeś na dietę. Jeszcze wczoraj wcinałeś placki ziemniaczane, a dziś taka zmiana. – Upiłam kolejne dwa łyki wina.

– Kiedyś trzeba zacząć zmiany, więc postanowiłem wdrożyć je radykalnie. Nie od następnego poniedziałku, tylko dziś, teraz – wyjaśnił.

– Rozumiem. Robiłeś może ostatnio badanie krwi? Coś cię zaniepokoiło? Coś przede mną ukrywasz? – dopytywałam.

– Nie, no coś ty. Jestem zdrowy jak koń – zapewnił i nabił na widelec krewetkę.

Obchodziłam się z nim jak z jajkiem. Mój zapał, by mu się przypodobać, słabł, za to zdenerwowanie i dławiąca gula upokorzenia skutecznie dały o sobie znać. Chyba czas w końcu przejść do ofensywy, bo tym głas­kaniem go po głowie, spełnianiem zachcianek i ciąg­łym przytakiwaniem od miesięcy nic nie ugrałam.

– Ze mnie też postanowiłeś zrezygnować radykalnie? – spytałam, czym musiałam go zaskoczyć, bo zastygł z widelcem w dłoni.

– Jagoda…

– Nie jagoduj mi tu. – Odsunęłam swój talerz i nachyliłam się, zmniejszając tym samym odległość między nami. – Nigdy nie sądziłam, że będę musiała stawać na rzęsach, żeby zwyczajnie pogadać z własnym mężem. Unikasz mnie, nie zauważasz, uciekasz z domu na rower, siłownię, zupełnie jakbyś chciał ograniczyć czas spędzany ze mną. Zasypiasz w salonie na kanapie, żeby broń Boże nie położyć się obok mnie w naszym łóżku. Nie rozmawiamy, nie śmiejemy się, niczego już nie robimy razem i nie wydaje mi się, żebym w czymś zawiniła, choć przyznam, że i takie myśli chodziły mi po głowie. Nalej mi, proszę. – Podniosłam kieliszek. – Mam wrażenie, że stałam się dla ciebie obca i odległa jak… jak inna galaktyka. – Wypiłam pół lampki i gdy już miałam odstawić kieliszek, pod wpływem nagłego impulsu opróżniłam go do dna.

– Ale o czym ty…

– Nie przerywaj mi. Nie wiem, kiedy nadarzy się okazja, żebyś wysłuchał, co mam ci do powiedzenia. Ostatnio wszystko inne jest ważniejsze od naszego związku. Wiesz, Przemek, do niedawna sądziłam, że jesteśmy nie tylko małżeństwem, ale też przyjaciółmi, że zawsze, bez względu na okoliczności, będziemy ze sobą rozmawiać. Ta kolacyjka, mój strój, winko, muzyka, to wszystko zaplanowałam z premedytacją, bo wiedziałam, że inaczej mnie zignorujesz i ominiesz, jak omija się śmieci na chodniku. A ja naprawdę mam już dość tej sytuacji, więc liczę na to, że w końcu powiesz mi, co się dzieje, ponieważ nie mam zamiaru żyć obok ciebie, nie mam ochoty być cieniem. Nie chcę i nie potrafię się pogodzić z taką sytuacją. A może ty kogoś masz?

– Jezu, kobieto, skąd ten pomysł?! – Przemek poczerwieniał, a potem złapał się za głowę.

– Nie no, powiedz szczerze. Przecież nie urządzę ci żadnej sceny, nie spytam dlaczego, nie będę chciała wiedzieć, jakie wybraki mam na tle dzisiejszych piękności. Wal śmiało, mężu, i niczym się nie krępuj, bo nie ma dla mnie nic gorszego niż świadomość, że robisz mnie w bambuko. Tego nie zniosę. – Sięgnęłam po butelkę i pociągnęłam z niej kilka łyków.

Przemek wstał od stołu, podszedł do mnie i wyjął mi butelkę z dłoni.

– Nie ma powodu, żebyś się upiła, a potem cierpiała na ból głowy.

– W dupie mam ból głowy. W dupie mam kaca. Powiesz mi wreszcie, co się dzieje?

– No właśnie nic się nie dzieje. Może odrobinę się od siebie oddaliliśmy, to fakt, ale poza tym wszystko jest, jak było – powiedział spokojnie.

– Naprawdę uważasz, że między nami jest tak, jak było? – spytałam kwaśno. – Czy ty masz mnie za jakąś ślepą, bezmózgą istotę, skoro próbujesz mi to wmówić?

– Mówię ci, jak jest, a ty szukasz dziury w całym. Nie zdradzam cię, więc nie wymyślaj nawet takich bzdur.

– A pamiętasz, kiedy mnie ostatnio przytuliłeś? – Podniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy.

– Ty nawet nie czujesz, jak cię w nocy obejmuję – odpowiedział.

– Jak możesz tak kłamać?! Myślisz, że ja śpię, kiedy przychodzisz nad ranem do sypialni? Odwracasz się dupą do mnie i po trzech minutach już chrapiesz, więc nie pierdol, że mnie w nocy przytulasz, a ja tego nie czuję, bo śpię. I nie stój nade mną jak kat nad dobrą duszą, tylko usiądź w końcu.

Niezadowolony wrócił na swoje miejsce. Sięgnęłam po butelkę i dolałam sobie wina. To chyba emocje sprawiły, że zupełnie nie czułam wypitego alkoholu, bo zwykle po lampce już mi lekko szumiało w głowie.

– A pamiętasz, kiedy się ostatnio kochaliśmy? Czy też mi powiesz, że to robimy, tylko ja tego nie czuję, bo śpię, więc niepotrzebnie się w ogóle czepiam? – Postanowiłam nie odpuszczać. Albo coś dzisiaj drgnie, albo przestanę karmić się złudnymi nadziejami.

– Jagoda, jestem ostatnio bardzo przemęczony…

– Oj, biedactwo. Jesteś taki przemęczony, a mimo to napierdzielasz na tym swoim rowerku po czterdzieści kilometrów dziennie. Ty, a może ten twój rower ma w siodełku jakiś tajemny przycisk. Siadasz i się ładujesz, co?

– Stajesz się wredna, wiesz?

To fakt, gdzieś przepadły moje plany, zapomniałam o seksownej bieliźnie, w głowie miałam już tylko jedno: nie dać się spławić.

– Oj, i co w związku z tym? Skoro uprzejmość i słodycz nie odnoszą żadnych skutków… Nie patrz tak na mnie, mówię, jak jest. Przypominasz sobie o mnie tylko przy osobach trzecich, zapewne kiedy nasza córka przyjedzie na weekend, znów przez dwa dni będę twoim „kochaniem”.

– Jesteś moim kochaniem cały czas i przestań w końcu szukać dziury w całym – zażądał.

– No sorry, jeśli omawianie problemu jest w twoim odczuciu szukaniem dziury w całym. Widzę, że niewiele zrozumiałeś z tego, co przed chwilą ci powiedziałam. Uważasz, że przesadzam i się czepiam. Wiesz, tak się zastanawiam, co poradziłbyś swojemu kumplowi, gdyby zwierzył ci się, że jego żona ostatnio go unika. Nie rozmawiają, nie mają wspólnych rytuałów, nie robią razem wielu rzeczy, które dotąd robili i z których czerpali dużo radości, nie przytulają się, nie okazują sobie uczuć, nie kochają się, bo ona unika małżeńskiego łóżka, jakby w pościeli grasowało stado dzikich pluskiew. Co byś mu poradził, hmm?

Przemek potarł czoło. Ewidentnie temat mu się bardzo nie podobał.

– Doradziłbym mu szczerą rozmowę – powiedział w końcu po dłuższej chwili.

– Rozumiem. – Wstałam. – Mam nadzieję, że twój hipotetyczny kumpel miałby więcej szczęścia niż ja. Mnie nie pozostaje nic innego, jak podkulić ogon i czekać na powrót mojego męża, bo facet, z którym przed chwilą siedziałam przy stole, w ogóle go nie przypomina.

Rozdział 2Moje dzieci

W sobotę od wczesnych godzin porannych buszowałam w kuchni. Dziś był dla mnie szczególny dzień, ponieważ nasza córka Julia wracała do domu po trzytygodniowej nieobecności. Studiowała w Krakowie polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Dzień, w którym nasze bliźnięta pakowały się, by opuścić rodzinny dom, był wciąż dla mnie bardzo wyraźnym wspomnieniem. Nic dziwnego, najlepiej pamiętamy przecież te momenty, którym towarzyszą wielkie emocje. Julka i Kacper byli podekscytowani i nie mogli się doczekać studenckiego życia, natomiast ja cierpiałam. Nie przesadzam. Cieszyłam się, że dostali się na wymarzone uczelnie, ale przerażała mnie perspektywa rozłąki.

Pierwsze miesiące zgodnie z moimi przewidywaniami okazały się dla mnie wyjątkowo trudne. Wisiałam na telefonie, dzwoniąc to do jednego potomka, to do drugiego. Brakowało mi nawet tego bałaganu, który notorycznie generował wokół siebie Kacper. Powoli przyzwyczajałam się do nowego rytmu życia, choć jeszcze długo po ich wyjeździe wchodziłam do pokoju Julki na wieczorne pogaduchy. Nie raz i nie dwa zdarzyło mi się usiąść na jej łóżku i przełykać łzy tęsknoty. Zawsze byłyśmy ze sobą blisko. Wraz z jej wyjazdem straciłam przyjaciółkę.

Po obronie licencjatu Kacper doszedł do wniosku, że w naszym kraju nie ma dla niego przyszłości. Wyjechał do Irlandii. Nie udało się go odwieść od tego pomysłu. Razem z Przemkiem radziliśmy mu, aby wytrzymał jeszcze dwa lata i najpierw zrobił magisterkę, ale nasz syn był uparty jak muł. Od dwóch lat mieszkał w Dublinie i w tym okresie odwiedził nas tylko cztery razy.

Dziś wyleczyłam się już właściwie z syndromu opuszczonego gniazda, ale zawsze bardzo się cieszyłam, kiedy moje dzieci do niego wracały – nawet jeśli tylko na kilka dni.

– Jadę na siłownię. Potem odbiorę Julkę z dworca – zakomunikował mój mąż. I w tej chwili wszelkie moje nadzieje na poprawę sytuacji spoczęły w masowym grobie. Łudziłam się, że po rozmowie coś do niego dotrze, że pójdzie po rozum do głowy, że pomoże mi w kuchni jak dawniej, znaczy niedawno, wypijemy razem kawę, pogadamy… Ale gdzie tam. Po mojemu to mógł sobie odpuścić dzisiejsze napinanie bicków, w końcu Julka bywała w domu rzadko.

– Dobrze – skwitowałam krótko, wkładając ciasto do piekarnika.

– Na pewno?

– Co na pewno? – Spojrzałam na Przemka.

– A nic już. Do potem.

I wyszedł. Nawet mnie to jakoś nie obeszło. Chyba zaczynałam przyzwyczajać się do tych suchych pożegnań: „na razie, do potem, cześć, narka, pa…”. Bez buziaka, bez jakichkolwiek oznak, że mu na mnie jeszcze zależy.

Wczoraj, gdy leżałam już w łóżku, oczywiście sama, bo mój mąż zgodnie z kultywowanym od kilku miesięcy, znienawidzonym przeze mnie zwyczajem zaległ na kanapie przed telewizorem, obiecałam sobie, że już nie będę się czepiać. Nie będę go nękać, gadać, narzekać, prosić, marudzić ani mamrolić, bo jest mi zwyczajnie wstyd płaszczyć się przed własnym mężem. Ileż można? Zobaczymy, dokąd nas zaprowadzi ta zimnica, która wkrad­ła się w nasze życie.

Pociąg Julii przyjeżdżał o dwunastej dziesięć. Nie mogłam już się doczekać, kiedy uściskam córkę. Dzwonek telefonu oderwał mnie od nakrywania do stołu.

– Hej, mami! Czekam na tatę już piętnaście minut. Wyjechał po mnie czy może zapomnieliście o swojej córeczce?

– Cześć, Julcia. Tata wybrał się rano na siłownię i powiedział, że po treningu pojedzie po ciebie. Dzwoniłaś do niego?

– No jasne, że dzwoniłam. Nie odbiera.

– Skarbie, weź taksówkę.

– Mamo, stało się coś? – spytała podejrzliwie.

– Oprócz tego, że twój tata nawalił, to nic – uspokoiłam ją, choć nieco kwaśnym tonem. – Bierz taksówkę.

– No dobra. To do za chwilę.

– Pa.

„Abonent, do którego dzwonisz, jest poza zasięgiem. Proszę spróbować później”. Wysłuchałam komunikatu trzykrotnie, po czym zadzwoniłam do Krzyśka, Przemkowego kumpla od sztangi.

– Cześć, Krzychu. Jest gdzieś obok ciebie Przemek? – spytałam.

– Hej. Nie.

– A widziałeś się z nim dzisiaj?

– No tak. Byliśmy razem potrenować. Mówił, że się spieszy, bo Julka dziś wraca i musi ją odebrać z dworca.

– No tak się spieszył, że nawet na dworzec nie dojechał. Telefon poza zasięgiem i chyba zaczynam się martwić.

– Spokojnie, na pewno zaraz wróci do domu.

– No dobra, to czekam. Pozdrawiam. Pa.

Pół roku temu rzuciłam palenie i w tej chwili marzyłam tylko o tym, żeby dorwać jakiegoś papierosa i zaciągnąć się nim głęboko. Przypomniałam sobie, że schowałam na czarną godzinę nietkniętą paczkę. Ruszyłam do sypialni, wysunęłam szufladę w komodzie i sięgnęłam po paczkę linków. Zerwałam folię z pudełka, ale chwilę zajęło mi znalezienie jakiejś zapalniczki. W końcu wyszłam przed dom gotowa zaprzepaścić półroczną walkę z nałogiem. W tej samej chwili Przemek wjechał na podjazd. Wysiadł z samochodu, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– O! Zaginiony w akcji powrócił – odezwałam się, ze złością pstrykając zapalniczką, która za cholerę nie chciała zadziałać.

– Znowu zaczęłaś palić? – Podszedł do mnie i wyjął mi papierosa z ust.

– Gdybyś odbierał telefon, nie musiałabym sięgać po fajki. Julka czekała na ciebie na dworcu pięt­naście minut.

– Wiem, rozmawiałem z nią. Nie uwierzysz, co się stało. – Włożył ręce do kieszeni dresów.

– Słucham zatem, co też się takiego dziś wydarzyło, że zapomniałeś o własnej córce.

– Potrąciłem babkę pod klubem.

– Jezus Maria! Jak potrąciłeś?!

– Wycofywałem z parkingu, a ona wylazła sam nie wiem skąd, bo wiesz dobrze, że sprawdzam kilka razy, zanim nacisnę gaz.

– Coś jej się stało?

– Na szczęście nie. Trochę się potłukła i dla spokoju sumienia zawiozłem ją do szpitala, a tam na izbie przyjęć nie miałem zasięgu. Nie chciałem, żeby tam została sama, bo szlag wie, czyby mnie w coś nie wkopała. Lekarz by jej powiedział, że ma tylko kilka siniaków, a ona mogłaby mi naściemniać, że przestawiłem jej miednicę albo kręgi, dlatego siedziałem z nią do końca.

– Za dużo telewizji oglądasz. Naryjesz sobie do łba tych różności, często w fabule mocno przerysowanych, i są efekty. Myślałeś, że babka wmówi ci, że faktycznie jej coś zrobiłeś, i będzie chciała, żebyś jej opłacił rehabilitację? Jezu, Przemek, weź mnie nie przerażaj! Ty, urzędnik państwowy na dyrektorskim stanowisku, człowiek wykształcony, uznałeś za prawdo­podobne pomysły z produkcji tadżycko-polskiego reżysera, zamiast powiadomić nas, gdzie jesteś?

– Nie dramatyzuj, kobieto. Nasza córka nie ma pięciu lat. Musiałem się upewnić, że z tą dziewczyną wszystko w porządku.

Pokiwałam tylko głową. Nie chciało mi się udowadniać mu, że mógł przecież wyjść przed szpital i zadzwonić do Julki. Na żadnej chyba izbie przyjęć sprawy nie dzieją się w jakimś superszybkim tempie, a już na pewno nie, gdy pacjent sam przychodzi.

Nasza córka zajechała taksówką jakąś minutę później. Za każdym razem, kiedy witałam Julię po jej dłuższej nieobecności, nie mogłam od niej wzroku oderwać. Tak było i tym razem.

– Córciu, a coś ty taka bladziutka? – spytałam z troską, patrząc, jak grzebie widelcem w talerzu.

– Naprawdę jestem blada? – Potarła dłonią policzek. – Ostatnio miałam dużo nauki i marzę tylko o tym, żeby się w końcu wyspać i porządnie odpocząć.

– Apetyt też ci nie dopisuje, grzebiesz i grzebiesz w tym talerzu – skwitowałam.

– To pewnie przez tę jelitówkę, którą ostatnio przechodziłam. Jeszcze mnie czasem mdli i nie mogę patrzeć na jedzenie.

Mdli? Natychmiast zapaliła mi się w głowie czerwona lampka. Julka od prawie dwóch lat spotykała się z Maksem. Cztery miesiące temu zamieszkali razem w niewielkiej kawalerce na jednym z krakowskich osiedli.

– Julcia, a może ty jesteś w ciąży?

– Nie, to raczej niemożliwe – odpowiedziała, lekko się czerwieniąc.

– Dziecko, jak kobieta ma faceta, to to jest bardzo możliwe.

– Ty to zaraz widzisz ciąże i inne komplikacje – odezwał się Przemek. – Tak ci spieszno, żeby zostać babcią? Ja jestem za młody na dziadka.

– O tak, zwłaszcza ty ostatnio kwitniesz, mężusiu. Siłownia, rowerek, siłownia, rowerek, aha, i dieta prozdrowotna. Dziwię się, że się w ogóle skusiłeś na te moje tłuste gołąbki.

– A co mam jeść? Nie zrobiłaś żadnej sałatki – odparł takim tonem, jakby spotkała go jakaś krzywda.

– A tobie co, łapki do tyłka przyrosły? Mogłeś zostać w domu i mi pomóc w kuchni. Przypominam, że etat to ja mam w szkole, a nie w domu. – Coraz częściej robiłam się złośliwa, ale zabrakło mi cierp­liwości. Zresztą postawa mojego męża jakoś nie skłaniała do cukrowania. Skoro on mnie olewał, to dlaczego ja miałam być cały czas milutka?

– A wam co się stało? – Julka od razu zauważyła różnicę w naszym zachowaniu.

– Nic – odpowiedzieliśmy zdumiewająco zgodnym chórem.

– Mama chyba przechodzi menopauzę, bo ostatnio strasznie się mnie czepia. Dosłownie o wszystko: „butów nie wytarłeś, klapy w toalecie nie opuściłeś, a dlaczego się spóźniłeś i dlaczego kupiłeś niebieski papier toaletowy, skoro zawsze kupujemy różowy…”. – Mój mąż udawał mnie i kłamał jak z nut, żeby nie dopuścić mnie do głosu, bo przecież mogłabym powiedzieć Julce, co ja o tym myślę.

– Mama wcale nie ma menopauzy. Ty patrz, tato, jak ona wygląda. Zresztą kobiety w naszej rodzinie późno przekwitają, więc mama ma jeszcze sporo czasu – stanęła w mojej obronie Julka. Znała mnie przecież i wiedziała, że nie jestem czepialska i nie robię problemu z byle błahostki. Mojemu ślubnemu nie udało się więc mnie oczernić.

– Julcia, twój tatuś ostatnio miewa momenty, w których ponosi go fantazja. Wydaje mi się, że to wiek, rok został tacie do pięćdziesiątki. Czytałam ostatnio, że niektórzy panowie w tym wieku zachowują się często irracjonalnie. Próbują za wszelką cenę zatrzymać czas. Nagle wstają z kanapy i przypominają sobie, że istnieje coś takiego jak sport, zdrowa dieta, a nawet modny zarost. – Spojrzałam na Przemka, który od miesiąca szczycił się systematycznie przycinaną brodą. – Chodzą do barbera co dwanaście dni, jak w mordę strzelił, a to wszystko kosztem zapominania o żon… o rodzinie – poprawiłam się szybko. – Oczywiście nie mam nic przeciwko dbaniu o siebie, to jest akurat cudowne, ale brak równowagi w tym wszystkim już jakby mniej zachwyca.

– Jak dobrze, że tata świata poza tobą nie widzi. – Julka puściła do mnie oczko. – Fajnie jest mieć takich kochających się rodziców. Wiecie, nigdy wam o tym nie mówiłam, ale jeśli kiedyś miałabym stworzyć rodzinę, to chciałabym, żeby wyglądała tak jak nasza.

Przemek spojrzał na mnie, a potem potarł palcami grzbiet nosa. Robił tak zawsze, kiedy ogarnęło go wzruszenie. Byliśmy dla Julki wzorem – małżeństwo doskonałe. Tak, może kiedyś, ale na pewno nie teraz. Ja chyba wstydziłam się być szczera z włas­nym dzieckiem. Wolałam udawać niż przyznać się do tego, że wszystko się zmieniło. Najgorsze było to, że moje dotychczasowe próby ratowania naszego związku napotkały poważną barierę. Przemek siedział z założonymi rękami i twierdził, że nic się nie dzieje, a teraz oboje graliśmy. Graliśmy przed naszą dorosłą córką.

– I tutaj, Julka, zapunktowałaś. To prawda, że świata poza mamą nie widzę. – Spojrzał na mnie inaczej niż przez ostatnie kilka miesięcy. Przez ułamek sekundy widziałam mojego Przemka, a nie tego dziwnie obcego faceta, który pałętał mi się po domu.

Rozdział 3Słowo się rzekło

Weekend minął szybko, choć leniwie. W sobotni wieczór leżałyśmy z Julką na kanapie i oglądałyśmy filmy na Netflixie. Mój małżonek zasnął w fotelu, bo przecież filmy o miłości to już nie był jego klimat, chociaż kiedyś bardzo chętnie je ze mną oglądał. W niedzielę zaliczyliśmy spacer, a późnym popołudniem odwieźliśmy naszą córkę na dworzec.

– Co byś powiedział, jakbyśmy w przyszłą sobotę pojechali do Julki do Krakowa? Wynajmiemy pokój w tym fajnym hotelu, w którym spaliśmy kiedyś, zaprosimy Julkę i Maksa na kolację i spędzimy miło czas. Tak rzadko ją widujemy, a ona, bidula, jest taka zaganiana. Kończy pisać pracę magisterską, na uczelni też dociskają. Doceniam, że przyjechała na te dwa dni do domu, ale wiem, że przez to będzie siedziała po nocach i nadganiała to, co mogła sobie spokojnie ogarnąć w ten weekend – podjęłam kolejną próbę mimo wczorajszego zarzekania się, że więcej nie będę walczyć z jego obojętnością.

– Na sobotę zaplanowaliśmy z chłopakami wyjazd, jedziemy rowerami w długą trasę. To będzie taki test dla nas, rozumiesz? – Spojrzał na mnie szybko, po czym odwrócił głowę i skupił się na prowadzeniu auta.

– Aha, test dla was. Tak, oczywiście, że rozumiem. – Natychmiast zagotowałam się ze złości. – Myślałam, że zmiana otoczenia na dwa dni dobrze by nam zrobiła, ale skoro kumple i rower są ważniejsi, to się testuj.

Wróciliśmy do domu. Nudziarz, to znaczy ten mężczyzna, który jeszcze niedawno był spełnieniem moich marzeń, usiadł przed laptopem i coś tam oglądał z wielkim zainteresowaniem. Ja poszłam do łazienki z zamiarem zanurzenia się w wannie pełnej pachnącej piany. I kiedy tak leżałam w tej wannie zrelaksowana i wyciszona, Przemek zapukał do drzwi. Dziwne, kiedyś normalnie wchodził do łazienki, zdarzało się nam nawet brać wspólną kąpiel. Teraz pukał, bo przecież mogłam być bez ubrania…

– Jagoda?

– Tak?

– Nie mamy nic do jedzenia – poinformował mnie zza drzwi.

– Naprawdę? Dziś jeszcze była pełna lodówka.

– No jest pełna, ale ja tego nie będę jadł.

– To zjedz gówno i popij wodą – wymamrotałam ciszej, znów wściekła.

– Co mówiłaś?

– Otwórz drzwi, to będziesz lepiej słyszał.

Po chwili uchylił je lekko i stanął na progu. Dzikus jeden.

– Przemek, co ty odwalasz? Stoisz pod drzwiami łazienki, zadajesz pytania z kosmosu. Boisz się tu wejść?

– Wiedziałem, że się znowu zaczniesz czepiać – zjeżył się.

– Czepiać? No weź, tak na zdrowy chłopski rozum: czy twoje zachowanie nie daje do myślenia? Pamiętasz tę wannę – wskazałam palcem – nieraz siedzieliśmy w niej razem. Jakoś wtedy nie pukałeś do drzwi i nie czaiłeś się jak jakiś prawiczek.

– Nie chciałem ci przeszkadzać – wyjaśnił głupio.

– Zaczynasz mi naprawdę działać na nerwy. A jeśli chodzi o twoją nową dietę, to cię informuję, że zakupy musisz robić sobie sam i obiadki też – wybuchłam.

– Ale ja nie mam czasu, wiesz przecież – zaprotestował natychmiast.

– A ja mam? Pracuję tak samo jak ty.

– No tak, ale ja mam jeszcze siłownię i rower, a ty i tak po pracy siedzisz w domu – podsumował.

No i dolał oliwy do ognia. Uświadomił mi, że jestem kobietą bez pasji. Siedzę w domu, a to przecież zobowiązuje do odwalania całej czarnej roboty. Mój mąż ewidentnie przydzielił mi rolę w swoim nowym lepszym życiu i chyba myślał, że będę się na to grzecznie godzić. Grubo się mylił.

– Siedziałam – zakomunikowałam.

– Jak siedziałaś?

– Od jutra zaczynam kurs krav magi – poinformowałam, wymyślając to na poczekaniu i dziękując w myślach za ostatnio przeczytany w gazecie artykuł o popularnym kursie samoobrony adresowanym szczególnie do kobiet.

– A po co ci to?

– Czy ja ciebie pytam, po co się napinasz na siłowni albo po co siadasz na rower?

– Ale ty się do tego nie nadajesz! Tylko stracisz czas.

– Co ty nie powiesz?

– I będziesz cała obolała.

– I tak mnie nie dotykasz, więc o co ci chodzi? Moje ciało, mój ból. Współczesny świat jest tak niebezpieczny, że muszę zadbać sama o siebie, skoro utraciłam mojego prywatnego rycerza.

Przemek potarł dłonią swój kilkudniowy zarost, jakby tam szukał argumentów, że lepiej by mi było zrobić, jak mówi. Czyli z pracy do domciu, potem gary, pranko i prasowanko. Aaa, i zakupy w biosklepie.

– Ile razy w tygodniu będziesz tam chodzić?

– Jeszcze nie wiem. Jutro się wszystkiego dowiem. Aha, i jeszcze jedno. Już nie będę prasowała ci ciuchów. Po prostu sam zrozum, praca, pasja, nie ma opcji, żebym się wyrobiła.

– No teraz to już przesadziłaś – oburzył się. – Ja nawet nie umiem prasować takich koszul! To jest dla mnie zbyt trudne, a poza tym doskonale wiesz, że…

– Przemciu, ja nie wiem, skąd u ciebie ta bulwersacja – przerwałam mu to zbędne tłumaczenie. – Masz dwie rączki? Masz. Poradzisz sobie. Obejrzyj tutorial na YouTubie. Wierzę w ciebie – powiedziałam, uśmiechając się czarująco. – A teraz opuść, proszę, łazienkę, bo będę wychodzić z wanny. Nie chciałabym, żebyś miał dzisiejszej nocy koszmary związane z moim nagim ciałem.

– Nie wiem, co się ostatnio z tobą dzieje – oświadczył z urazą, ale wyszedł.

A ja nie wiem, co się dzieje z tobą, powiedziałam w myślach. Owinięta szczelnie w puchaty ręcznik poszłam do kuchni, gdzie zostawiłam swój telefon. Przemek rozbijał właśnie jajka.

– Robię omlet. Zjesz?

– Nie, dziękuję. – Wzięłam telefon i wyszłam z kuchni.

Przemek miał rację, nazywając rzeczy po imieniu. Zasiedziałam się w domu jak kwoka. Co z tego, że chodziłam do pracy i miałam styczność z ludźmi i młodzieżą, skoro po powrocie do domu sama się ograniczałam i skupiałam jedynie na obowiązkach, żeby mojej rodzinie było jak najlepiej. Żeby wszystko było na swoim miejscu, żeby codziennie był gorący obiad. Dzieci już z nami nie mieszkały, a Przemek najwyraźniej znudził się tym sielskim klimatem, więc czas zluzować warkoczyki i popatrzeć na siebie. Właściwie nie wiem, co mi strzeliło do głowy, żeby wybrać akurat kurs samoobrony, a nie na przykład basen albo modną zumbę. Jednak słowo się rzekło i czekała na mnie krav maga. Weszłam w przeglądarkę i po chwili wyskoczyły wyniki wyszukiwania. Po godzinie byłam już zdecydowana i mogłam zdawać egzamin z teorii.

Rozdział 4Pomysł wdrożony

Na długiej przerwie postanowiłam pochwalić się mojej przyjaciółce Renacie, która uczyła w naszej szkole wychowania fizycznego, że zamierzam zapisać się na kurs samoobrony. Renata uwielbiała sport i potrafiła zarazić nim często niechętną do ćwiczeń młodzież.

– Powiedz mi, Reniu, że to dobry pomysł – zaczęłam niepewnie.

– Jaki pomysł?

– Wczoraj Przemek tak mnie wkurzył, że nawet sobie nie wyobrażasz. Powiedział mi, że siedzę w domu, więc mam czas na wymyślanie dla niego zdrowego menu, bo wiesz, on na tym rowerze zaczął jeździć i na siłownię chodzi, teraz jeszcze doszła zmiana nawyków żywieniowych… Zabolało mnie, że mi wytknął taki brak zainteresowań, więc palnęłam, że zapisałam się na kurs samoobrony.

– Wow. I serio się zapisałaś?

– Dziś tam jadę, ale jestem pełna wątpliwości, czy mnie w ogóle przyjmą. Mam czterdzieści siedem lat, zerową kondycję, a tam na pewno sami młodzi i sprawni ćwiczą. Jak wkroczy takie muzeum jak ja, to spytają, czy wybrałam już sobie urnę.

– Wariatka. Z tego, co wiem, o kondycję nie musisz się martwić, a jeśli chodzi o twój wygląd, to przestań narzekać. Wyglądasz o dziesięć lat młodziej, figurę też masz świetną, więc nie pękaj – pocieszyła mnie od razu Renia.

– Pojedziesz tam ze mną?

– No pewnie. Może też się zapiszę. – Mrugnęła okiem i się uśmiechnęła.

Po lekcjach wsiadłyśmy do mojego samochodu i pojechałyśmy do Akademii Samoobrony. Gdy dotarłyśmy na miejsce, moje wątpliwości osiągnęły maksymalny poziom.

– No dawaj, Jagoda. Chyba nie chcesz wysłuchiwać od męża, że to tylko kwestia czasu, aż w domu jajko zniesiesz.

– W życiu do tego nie dopuszczę. Już i tak wystarczająco się między nami pochrzaniło.

– Widzisz, tak to bywa. Mój też się tak odsuwał, odsuwał, aż mi w końcu rzucił papierami rozwodowymi. Ta jego nowa dziunia to ponoć ma dwie lewe ręce i pępek na plecach. I dobrze mu tak.

Renata rozwiodła się przed trzema laty. Pamiętałam, jak bardzo przeżywała to, co zgotował jej mąż.

– I czemu to się tak w życiu chrzani? Starałam się robić wszystko, żeby było lepiej. Uratować to ciepło, radość, chęć spędzania wspólnie czasu. Nawet uwodziłam, ale zapomnij. Coś go tak odmieniło, że nie poznaję własnego męża. Jest zimny, jakiś taki nudny, ciapowaty, bez werwy, polotu. Już mi się nie chce starać. On cały czas twierdzi, że przecież wszystko jest okej, a ja chodzę i się czepiam.

– No to nie chodź i się nie czepiaj. Skoro wyczerpałaś już i pomysły, i cierpliwość, to zacznij go ignorować. Traktuj go jak powietrze, może się chłop przebudzi w końcu.

– Będzie ciężko, ale spróbuję – powiedziałam zrezygnowana. Chyba faktycznie nadszedł czas, abym skupiła się na sobie. Rola żony proszącej męża o odrobinę uwagi godziła w moją godność.

W recepcji powitała nas uśmiechnięta młoda dziewczyna. Po krótkiej rozmowie wręczyła nam formularze do wypełnienia. Zatrzymałam się przy oświadczeniu informującym, że można trwale utracić zdrowie.

– Renia, ja to pierdzielę. Chyba lepiej pójdę moczyć dupę w basenie. Patrz, tu można się nabawić kalectwa – zwróciłam się do przyjaciółki.

– A jak wsiadasz za kierownicę, to co, nic ci nie grozi? Przestań panikować, nikt tu nie będzie tobą rzucał o podłogę. Masz się właśnie nauczyć do tego nie dopuścić. Podpisuj i nie marudź.

W końcu, kiedy już wypełniłyśmy wszystkie rubryki i złożyłyśmy podpisy, oddałyśmy dokumenty.

– Zajęcia dla początkujących zaczynają się pojutrze o godzinie osiemnastej. Proszę wziąć ze sobą strój sportowy, obuwie sportowe, coś do picia i ręcznik – poinformowało nas dziewczę.

– A kto będzie naszym instruktorem? – spytała Renia.

– Pan Jacek Mędrzewski, właściciel Akademii.

– Ooo, to świetnie. Dziękujemy bardzo – odpowiedziała Renia.

Gdy wyszłyśmy na zewnątrz, spytałam:

– Znasz go?

– A znam. – Uśmiechnęła się. – Zobaczysz, jaki z niego przystojniak.

– I co z tego, że przystojniak. Ja się boję, żebym stąd pojutrze w gipsie nie wyszła, a ty mi tutaj wyjeżdżasz, że zajęcia poprowadzi jakiś Apollo.

– A żebyś wiedziała, że Apollo. Znam Jacka już kupę lat. W dzieciństwie mieszkaliśmy drzwi w drzwi. Gdy był na drugim roku studiów, jego rodzice wyprowadzili się z naszego bloku i jakoś kontakt się urwał.

– Teraz rozumiem, skąd to stwierdzenie, że jest przystojny. Pamiętasz młodego chłopaka i myślisz, że nadal tak wygląda. – Zaśmiałam się.

– Taki typ urody nigdy nie traci na ważności – wyjaśniła. – Zresztą czekaj, zaraz go sobie sprawdzimy.

Renia weszła na stronę Akademii, kliknęła w zakładkę „kadra” i po chwili sama przekonałam się, że faktycznie miała rację.

– I co? Szczena ci opadła, nie?

– No powiem ci, że facet grzechu wart.

– To może z nim zgrzeszysz – wypaliła.

– Renia, czyś ty oczadziała?! O czym ty myślisz?

– Ja? No cóż, jak na kogoś, kto od roku nie czuł na sobie ani pod sobą faceta, to i tak się przyzwoicie zachowuję. – Roześmiała się, a ja jej zawtórowałam.

– Przemek nie kochał się ze mną od jedenastu miesięcy – powiedziałam niespodziewanie dla samej siebie, kiedy ponownie wsiadłyśmy do auta.

– No, też nieźle. Tylko widzisz, ty potencjalnie masz z kim, ja nawet tego nie.

– Tylko to moje „potencjalne coś” nie zwraca na mnie w ogóle uwagi. Wiesz, jakie to jest upokarzające?

– Wiem, przerabiałam to.

– Przemek twierdzi, że mnie nie zdradza, ale coś mi się wierzyć nie chce.

– A może on ma problemy z interesem? Wiesz, faceci w pewnym wieku mogą mieć z tym problemy i żeby się nie kompromitować, wolą unikać zbliżenia.

– Już go o to pytałam, ale stwierdził, że chyba mnie Pan Bóg opuścił, jeśli tak myślę.

– No i weź tu bądź mądra. Przecież w małżeństwie bliskość i seks są ważne, tymczasem masz chłopa, a z niego żadnego pożytku.

– Ostatnio trawę skosił – odpowiedziałam żar­tobliwie.

– No sorry, Jagoda, ale to nie ten ogródek po­winien obrabiać.

Znowu się roześmiałyśmy. Dobrze mi zrobił wypad w towarzystwie przyjaciółki i zmiana codziennej rutyny. Wiadomo, w szkole nie mogłyśmy porozmawiać na wszystkie tematy. Niektóre panie z naszego grona pedagogicznego miały uszy jak nietoperze i ogromny zapał do rozsiewania plotek.

– Jeśli nie spieszy ci się do domu, może pojedziemy do kawiarni i zgrzeszymy kawałkiem pysznego ciasta i mrożoną kawą? – zaproponowałam. Szczerze nie chciało mi się wracać do domu.

– Jestem na tak – odpowiedziała wesoło Renia.

Redakcja: Dominika Repeczko

Korekta: Krystian Gaik, Magdalena Matuszewska

 

Projekt okładki i stron tytułowych: Justyna Sieprawska

Zdjęcia wykorzystane na I stronie okładki:

© Atul Vinayak/Unsplash, yulie1/Pixabay,

Karolina Grabowska/Pexels

Zdjęcie autorki: arch. prywatne autorki

 

Skład i łamanie: Plus 2 Witold Kuśmierczyk

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.

03-707 Warszawa, ul. Floriańska 14 m. 3

[email protected]

www.wydawnictwomieta.pl

 

ISBN 978-83-67690-49-2