Ostatnia lekcja - Marta Malinowska - ebook + książka
NOWOŚĆ

Ostatnia lekcja ebook

Marta Malinowska

0,0

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Malwina po uporaniu się z trudnymi sprawami osobistymi postanawia zmienić swoje zawodowe życie o sto osiemdziesiąt stopni i zatrudnia się w szkole. Okazuje się, że wpada w sam środek kryminalnej zagadki dotyczącej zabójstwa jej poprzedniczki. Kiedy wychodzi na jaw, że to nie jedyna śmierć nauczyciela w tej szkole, Malwina czuje się zaniepokojona.

 

Czy na pewno to morderca odsiaduje wyrok w więzieniu? A może wciąż chodzi bezkarny po szkolnych korytarzach?

 

Kim jest tajemnicza stara kobieta spacerująca z wózkiem i jaki sekret skrywa?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 372

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Marta Malinowska, 2025Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Magdalena Czmochowska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly

Ilustracje wewnątrz książki: Obraz Dung Tran z Pixabay

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-826-8

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Epilog

Podziękowania

Ze wszystkich rzeczy wiecznych – miłość jest tą, która trwa najkrócej.

Molier

Prolog

Przecieram zmęczone i sklejające się powieki, szczypię policzki, by nie odpłynąć w objęcia Morfeusza. Autobus miarowo posuwa się do przodu, lecz dźwięk silnika i lekkie kołysanie sprawiają, że jeszcze bardziej chce mi się spać. Dlaczego wstałam o tak wczesnej porze? Mogłam właśnie przewracać się na drugi bok, otulając cieplutką kołderką, która rozumie mnie jak nikt inny. Ale zrobiłam to, zmobilizowałam się do działania.

Nigdy nie byłam rannym ptaszkiem, raczej nocnym markiem, ale to Nina, moja najlepsza przyjaciółka, sprawiła, że poczułam potrzebę zrobienia czegoś więcej, lepiej, bardziej. Podziwiam ją. Niemal codziennie zjawia się w szkole bladym świtem albo zostaje długo po godzinach. Po co? Aby przygotować dodatkowe materiały, opracować pomysły na kolejne zajęcia z dzieciakami. Szkoła podstawowa, a przynajmniej nasza szkoła podstawowa, pełna jest zaniedbanych młodych ludzi, dzieci jeszcze. Zaniedbanych głównie emocjonalnie, choć materialne także się zdarza. Do tego dochodzą wszechobecne używki, które jakimiś dziwnymi i nieznanymi nauczycielom zakamarkami przedostają się za mury szkoły, łapiąc w swoje sidła te biedne, zagubione istoty. Dlatego Nina tak bardzo się stara, tak mocno chce zająć czymś umysły uczniów, by nie mieli nawet czasu spojrzeć w kierunku narkotyków czy dopalaczy.

Mnie to imponuje i właśnie dlatego wstałam dziś o tak nieludzkiej porze. No dobrze, też dlatego, że ostatnio wzięłam na siebie zbyt wiele tłumaczeń i zwyczajnie mam zaległości. Skoro Nina może wykazywać się taką inicjatywą i poświęceniem, to ja również, chociaż mam wrażenie, że jej przychodzi to zdecydowanie łatwiej.

Autobus zatrzymuje się, a ja niemal w ostatniej chwili uświadamiam sobie, że to mój przystanek. Zrywam się z miejsca i na szczęście udaje mi się wysiąść, zanim kierowca zamknie drzwi.

Rozglądam się niepewnie wokół siebie, ale wszędzie ciemno choć oko wykol. Nawet latarnie nie są włączone, chociaż powinny. Biorę głęboki wdech, ale wcale nie czuję się dzięki temu lepiej, wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że na plecy wskoczył mi potwór w postaci strachu, a na całym ciele czuję nieprzyjemne dreszcze.

Wzdrygam się z niesmakiem i powoli ruszam przed siebie. Kompletnie nic nie widzę i poruszam się raczej po omacku. Nie wiem, jak Nina to znosi, musi być cholernie dzielna, skoro nawet ta ciemnica jej nie odstrasza. Te mroczne poranki nie powinny mnie dziwić, w końcu mamy połowę października i nie tylko w powietrzu, ale również w porannym braku naturalnego światła czuć nieuchronnie zbliżającą się zimę. To nie zmienia faktu, że latarnie powinny być włączone. Ale tak nie jest.

Kiedyś była tu wieś, a szkoła, w której pracuję, była zwykłą szkołą wiejską, lecz na przestrzeni lat tak duże miasto jak Wrocław ponownie się rozrosło i tę malutką wioseczkę wchłonęło. Teraz jest to szkoła miejska, ale różnicę widać jedynie w nazwie. Od lat siedemdziesiątych zupełnie nic się w okolicy nie zmieniło. Wiem, bo kiedyś oglądałam stare zdjęcia tej szkoły, chyba na jakimś wykładzie, a może warsztatach?

Nieważne, faktem jest, że szkoła stoi i niszczeje. Nie przeprowadzono nawet gruntownego remontu. Rozumiem, że o jakości danej placówki decydują przede wszystkim nauczyciele i poziom, jaki sobą ta placówka reprezentuje, ale naprawdę gdyby miasto znalazło choćby trochę funduszy na remont jednego czy drugiego skrzydła, wyszłoby to nam wszystkim tylko na plus.

Staram się iść bardzo cicho, choć nie jest to łatwe. Wszędzie pod stopami czuję coś szeleszczącego. Większość to jakieś śmieci, a część to pewnie pierwsze liście, które zdążyły już spaść z drzew i w blasku słońca prezentują się bajkowo. Nie ma nic piękniejszego niż polska złota jesień, ale nocą nie wygląda to korzystnie.

Właściwie to w ogóle nie wygląda, bo nic nie widzę. Jeszcze nigdy nie szłam tak bardzo nieoświetloną drogą. Gdyby chociaż księżyc ułatwił mi przejście tego kawałka, byłoby zdecydowanie łatwiej, ale oczywiście akurat tego ranka, a dla mnie nadal nocy, postanowił schować się za chmurami, co dodatkowo wprowadza niepokojącą atmosferę. Przez chwilę rozważam, czy wyciągnąć telefon i włączyć latarkę, ale kiedy uświadamiam sobie, że w ostatnim czasie w okolicy dochodziło do włamań, szybko porzucam ten pomysł. Dam radę, to już niedaleko. Jeszcze jakieś pięćdziesiąt metrów i będę bezpieczna w szkolnych murach.

Mimo tych automatycznych zapewnień wcale nie jest mi lepiej.

Strach nie odpuszcza, a w środku czuję dodatkowy niepokój. Jakby organizm starał się mnie ostrzec, że wstawanie ciemnym – zdecydowanie nie bladym! – świtem to nie był najlepszy pomysł. Kiedy jestem już naprawdę blisko, dostrzegam zbliżającą się w moim kierunku postać. Mimowolnie kulę się w sobie, ale nie mam gdzie się ukryć. Wszędzie wokół są domki jednorodzinne, a wejścia do nich broni albo czujnie drzemiący pies, albo mosiężna brama. Nie zaryzykuję wspinaczki po niej, bo jeszcze spowoduję tymi ćwiczeniami włączenie alarmu i narażę się na dodatkowe nieprzyjemności.

Postać jest coraz bliżej, a ja nie mam możliwości, by się obronić.

Przypominam sobie o gazie pieprzowym, który noszę zawsze w torebce, nawet uśmiecham się do siebie na tę myśl, ale nagle ciężkie uderzenie serca o klatkę piersiową uświadamia mi, że ten gaz, jedyny ratunek, jaki mogłabym mieć przy sobie, został w innej torbie. Przed wyjściem z domu szybko zrezygnowałam z mojej codziennej wielkiej torebki, uznając, że zwykła listonoszka będzie najwygodniejsza.

Moja panika sięga zenitu, bo ten ktoś jest już tylko kilka kroków przede mną. Nie spieszy się, idzie wolno, trzymając coś przed sobą. Oby to nie był ten włamywacz! A może jednak to on? Może dzierży w dłoniach łup, który właśnie skradł w jednym z okolicznych domostw? Co zrobi, jak tutaj dojdzie? Może okradnie i mnie?

Nie mam przy sobie nic szczególnie cennego. Jedynie komórkę, która od dawna nie należy do modnych, a tym bardziej drogich modeli, oraz portfel, w którym mam może góra dziesięć złotych i kartę do bankomatu. Na koncie też specjalnie nie można dopatrzyć się jakiejś pokaźnej sumy, w końcu jestem nauczycielką, a jak powszechnie wiadomo, nauczyciele w tym kraju nie zarabiają najlepiej. I akurat te fakty podawane w wieczornych serwisach informacyjnych są jak najbardziej zgodne z prawdą. Dorabiam sobie na tłumaczeniach, ale nie jest to specjalnie wielki zastrzyk gotówki.

Strach oblepia mnie swymi mackami, czuję na zmianę zimne i gorące poty, nawet czoło mi się skropliło, chociaż na dworze jest dość zimno. Kiedy po prostu nastawiam się na to, co nieuniknione, i niemal mijam osobę, która z daleka wydawała się najgorszym możliwym koszmarem, już wiem, że nie mam się czego bać.

– Dzień dobry, pani Kiełbaskowa. – Próbuję opanować drżenie głosu, kiedy już wiem, z kim mam do czynienia, i przede wszystkim, że nie mam się czego bać.

Kiełbaskowa to chyba najstarsza mieszkanka tej okolicy, a z pewnością najstarsza osoba, jaką kiedykolwiek widziałam. Jest dziwna, ale nieszkodliwa. Ludzie mówią, że jest chora psychicznie, ponoć kiedyś spotkała ją jakaś tragedia i od tamtego czasu zwariowała. Kiedy jednak była w pewnej odległości ode mnie, wyglądała groźnie. Każdy by tak wyglądał w tej otaczającej wszystko wokół ciemności.

– Ta szkoła… – odzywa się staruszka.

– Tak, pani Kiełbaskowa, idę do pracy, do szkoły właśnie. – Staram się nawet uśmiechnąć, chociaż nie wiem, czy cokolwiek można zobaczyć na mojej twarzy, kiedy brakuje oświetlenia.

– Ta szkoła… – powtarza – dla dzieci… i dorosłych.

Co ona wygaduje? Znów jej się pomieszało w głowie. Nic dziwnego, skoro chodzi po nocy z tym swoim wózkiem, który nieopatrznie wzięłam za łup zbliżającego się do mnie włamywacza.

– Ta szkoła… dla dzieci… i dorosłych… – Starucha znowu swoje.

– Szkoła, pani Kiełbaskowa, jest dla dzieci, a dorośli to nauczyciele, którzy w niej pracują – próbuję wytłumaczyć, co na ten temat myślę, ale po jej minie wiem, że to nie ma najmniejszego sensu.

Zaplątała się gdzieś w swoim chorym umyśle i nic tego pewnie nie zmieni.

Macham ręką na znak, że nic tu po mnie i zostawiam ją tak na środku chodnika.

W końcu nie po to się zrywałam z łóżka, żeby teraz marnować czas na pogaduszki z jakąś starą wariatką.

Idę dalej, nieco przyspieszam, bo chcę się znaleźć już w środku, napić gorącej herbaty i zabrać do pracy. To się dopiero Nina zdziwi, kiedy jej powiem, że i ja potrafię się zorganizować i również zrobić coś więcej dla naszych uczniów.

Odwracam się jeszcze przez ramię i widzę, że ona nadal stoi w tym samym miejscu i wskazuje palcem na budynek szkoły. Nie zawracam sobie tym jednak dłużej głowy, czując, jak opuszcza mnie cały wcześniejszy niepokój. Może jest to spowodowane tym, że jestem już pod szkołą, a może tym, że jedyne, co mogłoby mnie spotkać tu złego, to stara Kiełbaskowa.

Wyciągam z torebki klucz, którym otwieram drzwi – wczoraj o to zadbałam i pożyczyłam go od pani Reni, jednej z naszych sprzątaczek – i po chwili jestem już w środku. Przyklejam plecy do ściany i oddycham głęboko, mając pewność, że jestem już bezpieczna.

Spoglądam na długi i wąski korytarz przede mną i wszystkie włoski na moim ciele stają dęba. Tutaj naprawdę jest strasznie. To ciekawe, że szkoła nocą wygląda zupełnie inaczej niż w świetle dnia. Czym prędzej kieruję dłoń do włącznika światła, chcę, by wreszcie zapanowała jasność, ale po pstryknięciu nic się nie dzieje.

– Co jest? – zadaję sobie pytanie.

Pokonuję strach i idę tym strasznym, długim korytarzem, bo na jego drugim końcu również jest włącznik światła. Po jego naciśnięciu jednak również nic się nie dzieje.

– Pewnie jakaś awaria.

Na szczęście obok mnie jest skrzyneczka z bezpiecznikami, którą otwieram, ale niczego niepokojącego w niej nie znajduję. Nie znam się na elektryce, ale na moje oko wszystko jest w porządku i jeśli nie ma światła to nie wina bezpieczników, tylko pewnie jakaś lokalna awaria. Oby ją szybko usunęli, w przeciwnym razie czeka nas wszystkich szkolny chaos, ku uciesze uczniów.

– To faktycznie zrobiłaś interes życia, Ada – stwierdzam.

Niepotrzebnie się zrywałam z łóżka, skoro nie ma prądu. Nie popracuję zbyt wiele z rana przed otwarciem szkoły. Ba! Nawet herbaty sobie nie zrobię, bo do tego też jest potrzebny prąd.

Nagle opada mój poranny entuzjazm, jaki miałam w sobie, i kieruję się do sekretariatu. Może chociaż uzupełnię dziennik. W świetle telefonicznej latarki powinnam sobie z tym poradzić. Do domu i tak nie opłaca mi się wracać. Już nawet te ciemności przestały robić na mnie wrażenie.

Dziarsko kroczę po korytarzu i z energią otwieram drzwi, by natychmiast znieruchomieć. To, co widzę, nie może dziać się naprawdę. Otwieram szerzej przerażone oczy. Wiem, że powinnam coś zrobić, ale nie jestem w stanie się ruszyć. A może przysnęłam w klasie i to wszystko mi się śni? To jakiś koszmar…

Przecieram powieki, ale obraz nie znika, szczypię się w ręce, lecz nadal nic się nie dzieje.

Nagle zaczynam się dusić, nie mogę złapać oddechu i słyszę mój pełen bólu i cierpienia krzyk.

Nie wiem, ile czasu trwam w tym zawieszeniu, ale po upływie kilku, może kilkunastu chwil podchodzę nadal przerażona do osoby, która leży bez ruchu w kałuży krwi.

– Nina… – szepczę. – Nina! – krzyczę, nerwowo potrząsając ją za ramiona.

Dopiero teraz sprawdzam oddech i puls, jak uczono nas na kursie pierwszej pomocy. Nic nie wyczuwam. Sprawdzam drugi i trzeci raz, ale nadal nic.

– Nina! Obudź się, do cholery! – wrzeszczę, ale doskonale wiem, że nic tym nie zdziałam.

Nina, moja najlepsza przyjaciółka, oddana i pełna empatii nauczycielka, nie żyje. Delikatnie głaszczę ją po długich, falowanych i ciemnych włosach, uważając, by nie dotknąć zakrwawionych miejsc. Moje łzy kapią na jej śliczną twarz. A potem dzwonię pod numer alarmowy.

Rozdział 1

Stoję i patrzę na budynek o zabarwieniu szaro-nijakim. Szkoła. Tak, to na pewno jest szkoła. Sama utwierdzam się w tym przekonaniu. Jeszcze raz sprawdzam adres, ale wszystko się zgadza, nie może być inaczej. Mury są dość zniszczone, ale nie zniechęcam się. Jak to mówią, nie szata zdobi człowieka i nie ocenia się książki po okładce, chociaż każdy z nas doskonale wie, że to tylko takie gadanie.

Pierwsze wrażenie jest najważniejsze.

Dobrze, że ja się odpowiednio prezentuję. Czarne spodnie, biała klasyczna koszula i granatowa marynarka. Do tego moje ulubione botki, które pasują do wszystkiego. To dla mnie ważny dzień. Dzień, w którym może zmienić się całe moje życie zawodowe.

Może to dziś otrzymam od losu kolejną szansę?

Rozglądam się i dostrzegam biegające wokół boiska dzieciaki, które krzyczą coś do siebie. W powietrzu czuć wolność i radość. Tak powinna wyglądać szkolna dziecięca beztroska. Kiedy byłam w wieku tych dzieci, myślałam, że świat stoi przede mną otworem i jeśli tylko chcę, mogę dokonać wielkich rzeczy. Mogę wszystko. Im również tego życzę i takie zasady będę im wpajać. O ile oczywiście zostanę tu na dłużej. To nie do końca jest zależne ode mnie.

W oddali widzę pełne uśmiechu twarze prawdopodobnie dwóch wuefistów, którzy rozmawiają i szczerze się śmieją. Być może jeden z nich opowiadał temu drugiemu jakiś dowcip. Skoro nauczyciele dobrze się tutaj czują, to nie powinnam mieć powodów do obaw. Oddycham pełną piersią i zmierzam w kierunku wielkich przeszklonych drzwi.

Rozglądam się i ze smutkiem stwierdzam, że środek wcale nie prezentuje się lepiej niż zewnętrze. Widać gdzieniegdzie odłażącą farbę, a drzwi, poręcze schodów czy ściany na korytarzu wręcz wołają o odświeżenie. Rozumiem, że to jedna z wielu bolączek polskiej szkoły. Bez trudu odnajduję sekretariat i zanim do niego wejdę, ostrożnie pukam.

– Proszę! – Udaje mi się usłyszeć zza drzwi.

Zdecydowanie pociągam za klamkę i energicznie wchodzę, tłumacząc cel mojej wizyty.

– Proszę usiąść i chwilę poczekać. Pani dyrektor za chwilę panią poprosi – informuje profesjonalnym tonem sekretarka.

Kiwam głową i dyskretnie rozglądam się wokół siebie. Czas w tym miejscu się zatrzymał. Sekretariat wygląda jak wyjęty z czasów świetności Gierka, ale staram się nie przywiązywać do tego większej wagi. Atmosfera pracy to dla mnie kluczowy czynnik. Jeśli pracują tu fajni i zgrani ludzie, a do tego uczniowie są znośni, to nic innego się dla mnie nie liczy.

W mojej poprzedniej pracy atmosfera między pracownikami była koszmarna. Każdego ranka nie dość, że ledwo zwlekałam się z łóżka, to jeszcze z dnia na dzień z coraz większą niechęcią tam chodziłam. Liczę, że tutaj będzie inaczej.

– Pani Malwina Wysocka? – pyta mnie pojawiająca się w drzwiach kobieta o całkiem przyjemnej twarzy, choć sprawiającej wrażenie nieco zrezygnowanej.

– Dzień dobry, tak, to ja.

– Zapraszam do mojego gabinetu.

Teraz dostrzegam całą sylwetkę pani dyrektor.

Jest wysoka, a przy tym bardzo szczupła. Właściwie wygląda, jakby była chora albo miała zaburzenia odżywiania w kierunku anoreksji. Jej twarz jest sympatyczna, a na pierwszy plan wysuwają się wielkie zielone oczy. Tym większe się wydają, im bardziej ona jest chuda. Nie wiem, czy faktycznie cierpi na jakąś chorobę, czy to po prostu taka jej natura.

Zawsze zazdrościłam tym wszystkim osobom, które potrafią zjeść konia z kopytami i wciąż być przeraźliwie wychudzone, a ja tylko popatrzę w kierunku czekolady i od razu tyję trzy kilogramy. Przez to nie należę do najszczuplejszych, ale nie przejmuję się tym aż tak bardzo. Właściwie dotąd nie miałam czasu się tym przejmować, bo całe moje życie wypełniała praca, na inne rzeczy nie było już miejsca.

– Proszę sobie usiąść, może napije się pani czegoś? Kawy? Herbaty?

Pani dyrektor uśmiecha się do mnie zachęcająco i widzę, że usilnie stara się być miła, chociaż w głębi jej oczu dostrzegam jakiś smutek, a nawet przerażenie. Próbuję nie odbierać tego osobiście, ale wygląda, jakbym to ja ją przestraszyła. Może to jednak skutek choroby?

– Nie, dziękuję – odpowiadam krótko i rzeczowo, czyli tak jak do tej pory byłam nauczona.

Taki system odpowiedzi wypracowałam sobie przez lata.

– W takim razie przejdźmy do rzeczy.

Przysuwa sobie krzesło, jednocześnie wskazując mi to znajdujące się naprzeciwko niej i zakłada za uszy włosy w kolorze jasnego brązu.

Przekłada jakieś papiery na biurku, czegoś szuka, znowu przekłada, a przy tym kilkukrotnie poprawia włosy, tak jak zrobiła to na początku. Sprawia wrażenie dużo bardziej zdenerwowanej niż ja, jakby to ona przyszła na rozmowę kwalifikacyjną. Trochę to dziwne i wprowadza pewnego rodzaju niepokój, ale składam to na karb jej sposobu bycia. Może przy bliższym poznaniu zyskuje nieco więcej. W końcu jest dyrektorką, więc nie powinna być zbytnio chaotyczna ani zagubiona, przecież ma na głowie całą szkołę i wszelkie sprawy związane z jej funkcjonowaniem.

– Pani Malwino, muszę przyznać, że pani CV jest dość… hm… imponujące. Wiele lat pracowała pani w agencji reklamowej, skończyła pani filologię polską, zarządzanie i marketing, pedagogikę przedszkolną i wczesnoszkolną z terapią pedagogiczną, oligofrenopedagogikę… – wymienia wszystkie kierunki studiów, jakie ukończyłam. – Jest tego sporo. Do tego liczne kursy i szkolenia… – Patrzy na mnie z szacunkiem.

– To prawda. – Kiwam głową i uśmiecham się nieznacznie.

– W takim razie co skłoniło panią do tak radykalnej zmiany pracy? Bo rozumiem, że to pani zdecydowała o odejściu z agencji?

– Tak. Uznałam, że potrzebuję tej zmiany. Praca w agencji reklamowej jest ciekawa, pełna wyzwań, ale czy szkoła też nie jest miejscem, gdzie stale się coś dzieje, a każdy dzień to jedna wielka niewiadoma? A i wyzwań z pewnością również można się spodziewać.

– Ale w kwestii zarobków praca nauczyciela nie jest szczególnie atrakcyjna.

– To prawda, lecz pieniądze to nie wszystko. Dla mnie najważniejsza jest atmosfera w pracy i możliwość ciągłego rozwoju. Poza tym z tamtej pracy zrezygnowałam niejako z powodów osobistych – dodaję.

– Rozumiem. – Pani dyrektor kiwa głową z uznaniem, spoglądając raz na mnie, a raz na mój życiorys.

– Pracowała pani kiedykolwiek w szkole?

– Niestety nie, jedynie wiele lat temu odbyłam praktyki, ale szybko się uczę nowych rzeczy oraz dostosowuję do sytuacji. Myślę, że potrafiłabym się tu odnaleźć.

– A dojazd? Obawiam się, że może się pani zniechęcić, jeśli będzie musiała dojeżdżać do szkoły z drugiego końca miasta.

– Dojazd nie jest problemem. Niedawno się przeprowadziłam, zaledwie kilka dni temu, i teraz mieszkam dwa przystanki stąd. Odziedziczyłam mieszkanie po dziadku. W CV pewnie wpisałam jeszcze stary adres, a ta przeprowadzka to świeża sprawa.

– To doskonale! – Dyrektorka jest ewidentnie uradowana, a tę radość okazuje, klaszcząc. – Czy ma pani może jakieś pytania?

– Nie… myślę, że na ten moment raczej nie. Jeśli dostanę tę pracę, to wtedy chętnie poznam uczniów, nauczycieli, klasę, do której zostanę przydzielona, i oczywiście chciałabym obejrzeć budynek szkoły, dowiedzieć się, gdzie jest pokój nauczycielski i tak dalej …

– Oczywiście! – Pani dyrektor ponownie klaszcze i jest wyraźnie rozentuzjazmowana moimi wypowiedziami. – Może od razu oprowadzę panią po szkole? Ma pani czas?

Jestem zdziwiona jej nagłą zmianą nastroju.

– Jak najbardziej, z przyjemnością zapoznam się ze wszystkim.

Dyrektorka niemal podskakuje w miejscu, uśmiecha się coraz bardziej, dzięki temu teraz już nie wygląda na tak chorą jak przed tą rozmową. Prowadzi mnie do drzwi, które przede mną otwiera, i zaprasza gestem na korytarz. W locie łapię jeszcze równie skonfundowane spojrzenie sekretarki, ale potulnie kroczę za moim potencjalnym pracodawcą.

Trochę to dziwne, a nawet niekomfortowe, że pani dyrektor zachowuje się, jakby to ona starała się o tę pracę, a nie ja. Co prawda całe lata nie byłam na rozmowie kwalifikacyjnej, ale z tego, co pamiętam, to przebiegały one zupełnie inaczej, a przede wszystkim moje odczucia co do nich były zgoła odmienne.

– Tutaj mamy klasy, wszystkie obok siebie wzdłuż korytarza do samego końca. Na pierwszym i drugim piętrze jest taki sam układ. Na początku i tam w oddali – wskazuje – znajdują się toalety. Jedynie tu, na parterze, zaraz na prawo od wejścia jest sekretariat, a w nim mój gabinet, obok biura pokój nauczycielski. A, i jeszcze po lewej stronie na parterze mamy szkolną bibliotekę. Jest naprawdę dobrze wyposażona, nie tylko w lektury szkolne, więc jeśli lubi pani czytać, to zachęcam do regularnych odwiedzin.

– Lubię czytać, chociaż pracując w agencji, nie miałam na to praktycznie czasu, więc jeśli dostałabym tę pracę, to chętnie nadrobię zaległości czytelnicze.

– Świetnie, pani Malwino, doskonale. – Klaszcze, po czym wskazuje mi kolejne pomieszczenie obok biblioteki. – Tutaj jest taki składzik dla pań sprzątających oraz pana Wojtka, naszej złotej rączki. Czego to on nie potrafi naprawić! Chyba nie istnieje taka rzecz, której naprawy by się nie podjął. I oczywiście robi to doskonale!

Potakuję głową w milczeniu, gdyż nieco mnie deprymuje jej nagły i nadmierny entuzjazm.

Właściwe nie wiem, co powiedzieć.

Przyszłam tu tylko na rozmowę, nie oczekując żadnych konkretów, a przynajmniej nie w tej chwili, a ona zachowuje się, jakbym już dostała tę pracę, i w dodatku wygląda na wniebowziętą, że mnie zatrudniła.

– Czyli układ pomieszczeń jest właściwie podobny jak w każdej szkole – mówię, bo mam wrażenie, że powinnam się odezwać po dość długiej ciszy.

– W sumie to tak, a raczej nie! – wykrzykuje pani dyrektor. – Mamy tu jeszcze jedno pomieszczenie, które jest dość… szczególne i które pewnie nie znajduje się w każdej szkole.

– A co to takiego jest? – czuję się zaciekawiona tym nowym faktem.

– Najlepiej będzie, jak pani pokażę! – Proszę za mną!

Nie czeka na mnie, tylko czym prędzej udaje się na schody, po których pospiesznie się wspina. Jakby bała się, że jej ucieknę, rozmyślę się i nie zechcę podjąć tej pracy.

Próbuję nadążyć za jej szybkim krokiem, w pośpiechu mijam zbiegające po stopniach dzieciaki, bo na nasze nieszczęście akurat wybrzmiał dzwonek na przerwę i zewsząd wylewają się falami kolejne grupy uczniów. Nagle wokół mnie robi się nieprzyjemnie głośno i niekomfortowo. Zapomniałam już, jak wygląda szkolna rzeczywistość.

Praktyki robiłam dawno, a w agencji panowały raczej cisza i spokój. Chyba że akurat mieliśmy deadline i musieliśmy wytężyć swoje umysły, wtedy bywało głośno. Każdy kłócił się z każdym, a wokół panowała nerwowa i pełna napięcia atmosfera.

Tutaj też jest głośno, ale inaczej. Słychać śmiechy, radosne okrzyki, w tle do moich uszu dociera nawet muzyka, która napełnia mnie pozytywną energią. Ta cała mieszanka sprawia, że naprawdę dobrze się tu czuję. Tylko czy to wystarczy? Czy zechcą tutaj nauczyciela bez doświadczenia w tej branży?

– To tutaj, na pierwszym piętrze. Na parterze i na drugim piętrze w tym miejscu są toalety, tak jak pani mówiłam, ale akurat na pierwszym na końcu tego długiego korytarza nie ma toalety tylko to. – Z dumą otwiera drzwi i prezentuje mi wnętrze.

Zaglądam jej przez ramię i omiatam wzrokiem pomieszczenie. Spodziewałam się… właściwie to nie mam pojęcia, czego się spodziewałam, ale z pewnością nie tego, co widzę. To duże wnętrze, nie tak duże jak klasa, ale jednak, do tego surowe, trochę ciemne, pewnie za sprawą malutkich okien, przez które wpada mało światła. Gdyby wymienić je na większe, odmalować i uporządkować, można by tu zrobić dodatkową klasę. Wszędzie walają się różne przedmioty, krzesła, stoły, worki i pudła. Mnóstwo pudeł, które nie wiem, co skrywają, ale chyba mnie to nawet nie interesuje.

– Co tutaj jest? – pytam, będąc jednocześnie mocno skonsternowana. Mam wrażenie, że jest tu wszystko poza porządkiem.

– To jest nasza Komnata Tajemnic. Tak, wiem, że brzmi jak z książek o Harrym Potterze. Ale można nazywać to pomieszczenie inaczej. Słyszałam przeróżne nazwy jak bezkresie, czyściec czy po prostu zwykła graciarnia. Mnie najbardziej jednak podoba się ta pierwsza. Wiem, że pewnie pierwsze, co pani pomyślała, to to, czemu nie przerobiliśmy jej na klasę ani na toaletę, jak na każdym innym piętrze, ale to fizycznie niemożliwe, a raczej wolę myśleć, że tak jest.

– To znaczy? – dopytuję się.

– To znaczy, że oczywiście, można by tu zrobić jakąś małą klasę czy salkę, ale jest jakiś problem z prądem.

– Z prądem? – Nie bardzo rozumiem, co ma na myśli.

– Trzeba by tutaj zrobić jakieś podłączenie, pociągnąć kable czy coś, nie wiem. Nie znam się na tym. Pewnie moglibyśmy to zrobić, jestem przekonana, że nawet nasz cudowny pan Wojtek byłby w stanie tego dokonać, ale to się wiąże z remontem, remont z kosztami i wiadomo. Pieniądze może i by się znalazły, ale z drugiej strony wspólnie z gronem pedagogicznym zgodnie orzekliśmy, że nie jest to aż tak konieczne. A takie dodatkowe pomieszczenie na meble, jakieś pomoce naukowe, a nawet środki czystości, które panie sprzątające tutaj zostawiają czasami, kiedy sprzątają to piętro, jest nam, jako szkole, bardzo potrzebne. I tak zostało, w sumie to nawet chyba nikt z nas nie chce tego zmieniać. Za mojej kadencji jako dyrektora tej placówki to się nie zmieni. A dyrektorem będę jeszcze bardzo długo i to nie ulega wątpliwości. – Z tymi słowami jej mina nieco rzednie.

Dziwna kobieta. Zamiast cieszyć się, że ma możliwość pełnienia tak ważnej i na pewno bardziej opłacalnej finansowo funkcji niż zwykły nauczyciel, ona staje się nagle smutna. Jakby sprawowanie pieczy nad tą szkołą było tylko przykrym obowiązkiem. A może to pierwsze objawy wypalenia zawodowego? Może stąd ta jej chudość, wielkie oczy i początkowy brak entuzjazmu.

– A to co? – zadaję pytanie, które kieruję i do siebie, i do pani dyrektor, podnosząc z podłogi kolorowego małego żelowego misia.

– Aaaa, to te żelki. Jedna z naszych sprzątaczek wiecznie je gdzieś gubi.

– To chyba nie sprząta dość dokładnie, skoro nie zauważa porozrzucanych słodyczy – zdobywam się na kąśliwą uwagę, jednocześnie gryząc się w język.

Nie powinnam wygłaszać tego typu teorii, jeśli zależy mi na tej pracy.

– Pani Lucynka jest doskonała w swoim fachu, więc wszyscy wybaczamy jej takie niedociągnięcia. Te żelki to jej jedyny nałóg. Przyzna pani, że dość specyficzny, ale można powiedzieć, że słodki. – Uśmiecha się. – Do pracy pań sprzątających nie mamy żadnych zastrzeżeń. Ani do pani Lucynki, ani do pani Reni. To jak, podoba się pani?

Jej głos, w którym wyczuwam ogromne pokłady nadziei, wyrywa mnie z zamyślenia.

– T-tak… – jąkam się.

– A od kiedy mogłaby pani zacząć? Nie ukrywam, że potrzebujemy nauczyciela wspomagającego na gwałt. Dzieci ze spektrum autyzmu nie powinny czekać. Każdego dnia wymagają indywidualnej pomocy.

– To jak najbardziej zrozumiałe. Myślę, że mogłabym zacząć choćby od jutra, ale rozumiem, że musi się pani zastanowić, przemyśleć, który z kandydatów najlepiej spełnia pani oczekiwania.

– To cudownie! – Znowu klaszcze. – Mogłaby pani zacząć jutro? O ósmej?

– Nap.. Naprawdę? Już jutro? Jest pani pewna, że to mnie chce zatrudnić?

– Oczywiście, że tak! Nie potrzebuję czasu do namysłu, pani kwalifikacje są świetne, a poza tym nie ma żadnych innych kandydatów.

– Nie ma innych… – staram się przebić przez jej słowotok i zachwyt, w który nagle wpadła.

– Chodźmy do sekretariatu, pani Ela wydrukuje dla pani umowę o pracę. Będziemy mogły od razu ją podpisać. – Ciągnie mnie delikatnie za rękę w stronę schodów, tym razem na dół.

Wszystko dzieje się tak szybko, że nawet nie wiem, kiedy skończyła się przerwa i cały hałas, który mnie otaczał kilka minut temu, nagle wyparował, a w jego miejsce powróciła tak dobrze mi znana cisza.

– Proszę przeczytać, czy wszystko się zgadza, i podpisać tu i tu. Jeden egzemplarz dla pani, a jeden dla mnie.

Nie wiem nawet, kiedy i jak to się dzieje, ale po godzinie, którą spędziłam w tej szkole, mam za sobą nie tylko rozmowę kwalifikacyjną, lecz także pracę, podpisaną umowę i zwiedzanie budynku. Jakbym wróciła z jakiejś alternatywnej rzeczywistości, a ostatnie sześćdziesiąt minut spędziła na odległej planecie.

Wychodzę ze szkoły zadowolona, ale również zdezorientowana. To wszystko poszło jakoś tak łatwo, zbyt łatwo. Czyżby krył się za tym jakiś haczyk?

W tym zamyśleniu kieruję się w stronę przystanku, zupełnie tracąc kontakt z otaczającym mnie światem. Usilnie przepracowuję w głowie ostatnich kilkadziesiąt minut, które spędziłam w tej jakże dziwnej szkole, w której od jutra sama będę pracować. Nie jestem do końca przekonana, czy podjęłam słuszną decyzję. Pragnęłam tej zmiany, obiecałam, że tego dokonam i tak po prostu się to udało. Aż trudno w to uwierzyć!

I ta cała dyrektorka…

Zatrudniła mnie od ręki i ponoć nie było innych kandydatów. Rozumiem, że mało kto chce być nauczycielem, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, ale jednak to jakieś takie dziwne. Może w tej umowie jest coś na kształt cyrografu? Nie czytałam jej uważnie, raczej rzuciłam okiem.

Na tę myśl wygrzebuję ją z torebki i dokładnie studiuję, co jest trudne, bo właśnie zerwał się dość mocny wiatr i przenika mnie do szpiku kości. Nic dziwnego, zaraz połowa listopada, a ja mam na sobie jedynie marynarkę. Większość ludzi zapewne od Wszystkich Świętych nie rozstaje się z kurtkami zimowymi, ale ja, jako osoba puszysta, nie narzekam na zimno. Mam jakiś inny termoregulator własnego ciała.

Wiatr się wzmaga, podrywając resztki jesiennych liści i wprowadzając je w wirujący taniec. Na chwilę zatrzymuję się poruszona tym widokiem. Zawsze lubiłam jesień. Za piękne kolory, za to, że nareszcie nie panują upały, i za rozgrzewającą herbatkę, którą można popijać pod kocykiem w długie jesienne wieczory.

Pewnie dlatego ten obrazek tak mnie pochłonął.

Na głowę spadają mi pierwsze krople deszczu, a ja nadal stoję i patrzę to na liście, to na umowę, którą próbuję przeczytać. Nie odnajduję w niej jednak żadnego podejrzanego zapisu, który mógłby być tym haczykiem. Powoli posuwam się do przodu, bo jednak deszcz nieco się wzmaga i nagle wpadam na jakąś kobietę.

– Przepraszam! – wołam wystraszona.

Nie wiem, jak to się stało, nie chciałam jej zrobić krzywdy. Na co dzień raczej nie zdarza mi się wpadać na innych ludzi.

– Ta szkoła… – Wskazuje na budynek, który dopiero co opuściłam.

– O, widzę, że jest pani na spacerze z maluszkiem.

Uśmiecham się do starszej pani. Dopiero teraz zauważam jej pooraną zmarszczkami twarz, zgarbione plecy i smutek w oczach, chociaż bardziej wygląda mi to na zmęczenie. Ma zwiewną i długą kwiecistą spódnicę oraz podobną chustkę na głowie, a na plecy zarzuciła stary i znoszony jesienny płaszcz w odcieniu szarości.

Kiedy na nią patrzę, wygląda mi na jakieś sto lat, ale to nic dziwnego, ludzie w podeszłym wieku wiele przeszli i są zmęczeni życiem.

Mój podziw budzi jednak fakt, że mimo tego zajmuje się takim maluszkiem. Niemowlęta to ciężka praca, która wymaga nieustannej uwagi.

– Mogę zobaczyć? Uwielbiam małe dzieci, są takie słodkie – mówię i nie czekając na odpowiedź, zaglądam do wózka, po czym natychmiast odskakuję przerażona.

Sytuacja, w jakiej się znalazłam, przypomina jakiś horror. Wózek, który ta staruszka prowadzi, jest całkowicie pusty! Nie ma tam żadnego dziecka!

– Dlaczego pani to robi? – zadaję jej pytanie, ale widząc obłęd w jej oczach, nie spodziewam się sensownej odpowiedzi.

– Ta szkoła… – Starucha wyciąga palec w stronę mojego przyszłego miejsca pracy. – Ta szkoła… dla dzieci… i dorosłych.

Nie mam pojęcia, o co jej chodzi. Może to jakaś lokalna wariatka, której zupełnie pomieszało się w głowie? Może to jest ten haczyk, którego nie mogłam znaleźć w umowie?

Stoję i wpatruję się w nią, ale ona wciąż niczym mantrę powtarza to samo zdanie. Że ta szkoła jest dla dzieci i dorosłych. Z tego, co wiem, jest to szkoła podstawowa i nie prowadzi żadnych wieczorowych kursów dla dorosłych, więc dlaczego kobieta tak usilnie twierdzi, że szkoła jest dla dorosłych? Może ma na myśli nauczycieli i innych pracowników?

– Ale… – zaczynam, by po chwili zrezygnować z dalszej rozmowy z tą dziwaczką.

Ona znowu to powtarza, a ja już wiem, że powinnam stąd jak najszybciej uciekać. Trochę się jej boję, zwłaszcza że panująca dookoła aura nie sprzyja zawieraniu nowych znajomości. Coraz mocniej wieje i pada, ale nawet tak zimnolubna osoba jak ja okrywa się szczelniej marynarką, by wytworzyć jak najwięcej ciepła.

Powinnam już iść, ale stoję i wpatruję się w tę starszą kobietę, jakby mnie w jakiś magiczny sposób zaczarowała. Nie potrafię się ruszyć. Nie wiem, ile tak razem stoimy, ale po jakimś czasie ona po prostu zmierza w stronę szkoły. Jeśli zacznie zaczepiać dzieci, nie skończy się to dla niej najlepiej. Mam nadzieję, że inni nauczyciele zareagują w odpowiedni sposób. Być może ona jest zupełnie nieszkodliwa, ale z takimi nigdy nic nie wiadomo. Skoro prowadzi pusty wózek dziecięcy, to nie jest do końca normalna.

Kiedy czuję, że zaczyna coraz mocniej padać, szybkim krokiem ruszam jak najdalej stąd. Pragnę znaleźć się w domu, w którym czekają na mnie mój ulubiony kocyk i gorąca herbatka z nutą cynamonu. Jutro będę musiała zmierzyć się z nową rzeczywistością. Przede mną interesujące znajomości, wyzwania i wiele pracy, ale tego akurat się nie boję. O wiele bardziej martwi mnie ta nowo poznana dziwna kobieta, która budzi strach i niepokój. Oby tylko uczniowie byli bezpieczni i tak się czuli. To jest dla mnie najważniejsze i tego będę się trzymać.

Rozdział 2

Przedzieram się przez tłumy rozwrzeszczanych dzieciaków. Dookoła panuje chaos, a przejście tym wąskim korytarzem staje się trudne niczym przedzieranie się przez dżunglę. Muszę się rozpychać, czego nie ułatwia fakt, że na ramieniu zwisa mi torba z dokumentami, starymi notatkami ze studiów oraz kilkoma gadżetami, które mogą mi się przydać w pracy.

Postanowiłam sobie, że do pełnienia moich obowiązków będę się przygotowywała starannie i solidnie. Nieważne, czy to agencja reklamowa, czy szkoła, zawsze jestem profesjonalna w tym, co robię i czego się ode mnie oczekuje. Tym bardziej teraz, kiedy przede mną taka zmiana. Nie mogę zawieść pani dyrektor, a zwłaszcza nie mogę zawieść bliskiej mi osoby, której obiecałam, że na taką zmianę się zdecyduję.

Gdzieś w tle rozbrzmiewa nagle przerażająco głośny dzwonek, który prawdopodobnie wzywa uczniów na lekcję. Mimowolnie zakrywam uszy dłońmi. Wczoraj wydawało mi się, że ten dźwięk jest bardziej znośny. A poza tym jestem przekonana, że przyszłam dość wcześnie, by móc się starannie przygotować, ale chyba jednak upływ czasu mnie zaskoczył. Na szczęście odnajduję wreszcie pokój nauczycielski i szybko docieram do niego przez nadal przetaczający się korytarzami tłum uczniów.

Uf…

Stopniowo wyrównuję oddech i otwieram oczy, które bezwiednie zamknęłam, jak mam w zwyczaju to czynić w tego typu sytuacjach. Kilkukrotnie mrugam, ale obraz, jaki się przede mną maluje, jest zgoła dziwny.

Cały pokój nauczycielski, a właściwie wszyscy zgromadzeni w nim nauczyciele wpatrują się we mnie w bezruchu i z szeroko otwartymi oczami. Jakbym była jakimś zjawiskiem paranormalnym albo kosmitką, która wybrała się na wycieczkę do ziemskiej szkoły. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego oni tak na mnie patrzą, ale nie jest to dla mnie komfortowe. Nie dość, że przeżywam stres związany z pierwszym dniem w pracy, to jeszcze coś takiego…

O co im chodzi? Czyżbym w porannym pośpiechu nie zdążyła zmienić piżamy na nadający się do pokazania światu strój? Zerkam w dół, ale wciąż mam na sobie jeansy i beżowy sweterek. A może pomalowałam tylko jedno oko i przez to wyglądam komicznie? Nikt jednak się nie śmieje, więc to chyba nie to. Wszyscy jak jeden mąż patrzą na mnie, jakbym była kimś lub czymś, co ich przeraża. Tylko dlaczego?

– Dzień dobry – odzywam się wreszcie nieśmiało.

– Dzień dobry – odpowiada mi jedna osoba i to dopiero po dłuższej chwili.

To dystyngowana starsza nauczycielka, która dumnie dzierży w dłoni dziennik, a na jej ramieniu znajduje się idealnie skrojona czarna torebka. Jakby była uszyta właśnie dla niej. Jej twarz zdobi delikatny, staranny makijaż, a krótkie włosy w odcieniu musztardowym są idealnie wystylizowane i z pewnością potraktowane taką ilością lakieru, którą ja zużywam przez cały miesiąc. Do tego ma długą ciemną spódnicę oraz dopasowaną marynarkę.

Takie nauczycielki kojarzą mi się tylko z nauczaniem języka polskiego, ewentualnie matematyki, skoro jest taka skrupulatna w każdym szczególe swojego wyglądu.

Pozostali nadal patrzą na mnie w bezruchu.

– Jestem… To znaczy nazywam się Malwina Wysocka i jestem…

– Nowym nauczycielem wspomagającym w mojej klasie – odzywa się stojąca z tyłu młoda i sympatycznie wyglądająca kobieta, która na pierwszy rzut oka wzbudza same pozytywne emocje.

Jest ładna, ma około trzydziestu lat i długie blond włosy w kolorze słomy.

Uroku dodaje jej uśmiech, którym mnie obdarza, a kiedy spostrzegam, że jest ubrana w podobnym do mnie stylu, czuję, jak jakiś ciężar spada mi z serca, choć jeszcze nie całkiem. Na razie ląduje gdzieś w okolicach żołądka.

– Tak… Właśnie – kończę, bo nie mam pojęcia, co dalej i co powinnam zrobić.

– Ja jestem Ola i będziemy razem prowadzić tę klasę. – Podchodzi do mnie. – Ale zdaje mi się, że przed chwilą słyszałam dzwonek, więc powinnyśmy udać się już na lekcję. – Delikatnie bierze mnie pod rękę i wyprowadza z pokoju nauczycielskiego, w którym pozostali nadal stoją, nie wykonując żadnego ruchu, a przynajmniej tak się dzieje do momentu zamknięcia za mną drzwi.

Jestem trochę skonsternowana i nie wiem, jak powinnam się zachować. Ci wszyscy nauczyciele są albo bardzo dziwni, albo nie akceptują nowych osób w swoim gronie. Nie rozumiem, dlaczego się tak we mnie wpatrywali. Jedynie Ola oraz ta starsza polonistka lub matematyczka okazały mi nieco zrozumienia i sympatii.

– Zobacz, tu jest nasza klasa. Chodź, przedstawię cię dzieciom. Z pewnością będą zachwycone. – Ciągnie mnie do klasy na pierwszym piętrze.

Staję przed siedzącymi w ławkach uczniami i czuję radość pomieszaną ze stresem, albo może powinnam powiedzieć: tremą.

Dawno nie byłam w szkole, po praktykach dostałam propozycję pracy w agencji i jakoś tak się stało, że porzuciłam swoje plany i marzenia związane z pracą w zawodzie. W międzyczasie ukończyłam jeszcze kilka kierunków studiów, zaharowując się prawie na śmierć, ale czułam, że tak trzeba, i po kilku latach nie umiałam już funkcjonować inaczej niż na wysokich obrotach.

Może dobrze się stało, że tu jestem, w końcu trzeba walczyć o swoje marzenia. Uśmiecham się do wpatrzonych we mnie dziecięcych twarzy, ale nie widzę w ich oczach zrozumienia ani cienia empatii. Uczniowie też patrzą na mnie tak jakoś… dziwnie. Podobnie jak nauczyciele jeszcze kilka minut temu.

– Kochani, przedstawiam wam naszego nowego nauczyciela wspomagającego, panią Malwinę Wysocką. Pani Malwina jest przydzielona do naszej klasy i będzie wspierać w pracy głównie Maję i Pawła, którzy, jak wiecie, mają specjalnie orzeczenia. To teraz, skoro już wszystko jasne, nie traćmy czasu i zabierajmy się do nauki.

Jej ostatnim słowom towarzyszy rozchodzący się po sali cichy jęk zawodu. Dzieci są tylko dziećmi i w każdej sytuacji szukają pretekstu do tego, by ominąć zajęcia edukacyjne. Pewnie myślały, że moja obecność im w tym pomoże, ale widzę, że Ola jest profesjonalistką i przeszła nad tym faktem do porządku dziennego. Nakazuje uczniom otworzyć książki na konkretnej stronie, a mnie wskazuje wspomnianych wcześniej Maję i Pawła, obok których powinnam znaleźć sobie miejsce.

– Nie wiem, dlaczego oni wszyscy tak dziwnie na mnie patrzą. Najpierw nauczyciele, a teraz dzieci – szepczę dyskretnie.

– Pewnie dlatego, że wyglądasz niemal jak Nina – rzuca w odpowiedzi, jakby to było coś zupełnie oczywistego.

– Ale kim jest Nina? – pytam, bo nie mam pojęcia, o kim Ola mówi.

– Naprawdę nie wiesz? Chcesz powiedzieć, że zatrudniłaś się w tej szkole, nie mając pojęcia o tragedii, jaka się tu wydarzyła? – Jej oczy napełniają się całym oceanem zdumienia.

– N-n-nie… – dukam.

– W takim razie koniecznie musisz się dowiedzieć, ale nie teraz. Spotkajmy się po lekcjach w bibliotece, to opowiem ci całą historię.

Przez kolejne kilka godzin staram się słuchać tego, co Ola mówi i tłumaczy swoim, to znaczy naszym uczniom, ale jakoś nie potrafię się skupić. Nie świadczy to o mnie najlepiej, zwłaszcza że to mój pierwszy dzień pracy, lecz nic na to nie poradzę. Nie wiem, jaką tragedię miała na myśli i co w tym wszystkim chodzi.

Kim jest ta cała Nina?

Wciąż się zastanawiam, a moje rozważania uciekają w stronę zupełnie inną niż edukacja. Aż mnie palce świerzbią, aby sprawdzić to w Internecie, ale jestem na lekcji i nie mogę używać telefonu. Takie panują tu zasady, a ja zadeklarowałam przestrzeganie ich, podpisując wczoraj umowę. Uczniowie i nauczyciele nie korzystają z telefonów w trakcie lekcji. Przez to mam wrażenie, że czas zamiast płynąć, zatrzymał się i nie chciał zrobić kolejnego kroku w przód.

Po zakończeniu wszystkich zajęć Ola nareszcie ciągnie mnie w stronę biblioteki. Niestety, na korytarzu mijamy kilku innych nauczycieli, którzy obdarzają mnie wymownymi spojrzeniami. Część z nich kojarzę już z dzisiejszego feralnego spotkania w pokoju nauczycielskim, ale część widzę pierwszy raz. Nie zmienia to faktu, że wszyscy, dosłownie wszyscy patrzą na mnie, jakby zobaczyli ducha. Nie czuję się z tym dobrze i zaczynam się zastanawiać, czy ta zmiana pracy to był dobry pomysł.

Nie mam jednak kiedy dobrze tego przemyśleć, bo przed biblioteką natykamy się na panią dyrektor.

– O! Pani Malwina! Dzień dobry! Jak mija pani pierwszy dzień w pracy? – Obdarza mnie uśmiechem, który podszyty jest nadzieją, jaką we mnie pokłada.

– Dzień dobry, czuję się trochę niepewnie, zwłaszcza że wszyscy tak dziwnie na mnie patrzą – wyjaśniam.

– Malwina nie ma pojęcia o Ninie – tłumaczy mnie Ola.

– Jak to nie ma pojęcia? Myślałam, że pani chce tu pracować mimo tych wszystkich… trudności.

– Tak, to znaczy chciałam pracować w szkole i bardzo dziękuję, że dała mi pani szansę, ale nie mam pojęcia, kim jest ta cała Nina i dlaczego każdy patrzy na mnie jak na jakąś zjawę.

– Raczej kim była – rzuca Ola.

– Słucham? – Nie rozumiem.

– Nie kim jest Nina, ale kim była. Nie ma jej już wśród nas. – Pani dyrektor natychmiast smutnieje. – Byłam przekonana, że przychodząc na rozmowę o pracę, wie pani o tej tragedii. Tak mnie wczoraj ucieszyło, że nareszcie znalazł się ktoś, komu niestraszne te okropne historie; ktoś, kto jest w stanie podjąć się pracy pomimo wszelkich przeciwności. Tak dawno nikogo chętnego nie mogliśmy znaleźć… Pani przybycie było dla nas jak manna z nieba. – Rozkłada ręce w geście, który może oznaczać rozpacz lub zachwyt, zależy jak na to spojrzeć. – Mam jednak nadzieję, że nie zrezygnuje pani, ale wiadomo, to pani decyzja. Do widzenia! – rzuca i odchodzi pospiesznym krokiem ze spuszczoną głową.

– Czy w końcu wyjaśnisz mi, co tu jest grane? – pytam Olę, a moja mina mówi sama za siebie.

– Chyba nie mam innego wyjścia, co? Chodź, w bibliotece będzie cisza i spokój i będziemy mogły spokojnie porozmawiać.

Wchodzimy do dusznego pomieszczenia, lecz nikogo w nim nie zastajemy.

– Nie macie tu żadnej bibliotekarki?

– Mamy, pani Irenka pewnie schowała się gdzieś między regałami i czyta. Często tak robi, ale wszyscy przymykamy na to oko. Przecież nikt nie zwolni jej tylko dlatego, że uwielbia czytać. Poza tym taki pracownik jest chodzącą reklamą tego miejsca. – Śmieje się.

Przez kilka minut Ola buszuje wśród regałów, na których są poukładane gazety, i wreszcie znajduje odpowiedni artykuł. Poza tym wyciąga z szuflady opasłą księgę i kładzie to wszystko przede mną.

– Co to jest? – pytam.

– Otwórz, to sama się przekonasz.

Kiedy spoglądam na pierwszą stronę, czuję, jakbym miała przed sobą lustro. Osoba, na której zdjęcie patrzę, wygląda niemal tak samo jak ja. Ma długie, falowane, ciemne włosy, niebieskie oczy, prosty nos i naprawdę podobne rysy twarzy. To, co nas różni, to nadprogramowe kilogramy, i to niestety z mojej strony, ale gdybym tak trochę schudła…

– I co? Jesteś pewna, że nie masz siostry bliźniaczki?

– Co? – dopytuję się, bo przez jakiś czas byłam wyłączona.

Tak mocno wstrząsnęło mną to, co zobaczyłam, że nie wiem, czy uda mi się przejść nad tym do porządku dziennego.

– Wyglądacie niemal identycznie! – Ola się ekscytuje. – Jedyne, co was różni, to chyba te okulary. – Wskazuje na fotografię dziewczyny. – Nina nigdy się z nimi nie rozstawała, ale wszyscy wiedzieliśmy, że dodają jej uroku. Gdyby nie ten drobny szczegół… – waha się i zamiera, kiedy podnosi wzrok ze zdjęcia na mnie. – O Boże! – Jej dłoń automatycznie wędruje w kierunku ust, by zdławić rodzący się w nich krzyk.

– Teraz już wyglądamy praktycznie tak samo – mówię, kiedy prezentuję się mojej współpracowniczce w okularach, które właśnie założyłam. – Na co dzień ich nie noszę, bo nie lubię i nie chcę, ale powinnam.

– Przepraszam cię, ale mam wrażenie, jakbym zobaczyła ducha, jakby Nina znów była tu z nami, ale to nie może być prawda. – Ukradkiem ociera łzy w kącikach oczu.

– Co się z nią stało? – pytam, by wyciągnąć z niej więcej szczegółów.

– Nina była nauczycielką w naszej szkole. Pełniła tę samą funkcję co ty, ale niestety, nie żyje.

– Chorowała na coś?

– Boże, ty naprawdę nie masz o niczym pojęcia. – Ola patrzy na mnie niezrozumiałym wzrokiem, a ja w odpowiedzi obdarzam ją spojrzeniem pełnym oczekiwania.

Tu i teraz muszę się dowiedzieć, co się z nią stało.

– Nie, ona… – Głos się jej łamie. – Nina została zamordowana.

Czuję, jak spada na mnie ciężar tych słów, tych emocji, tych wszystkich niewypowiedzianych i przemilczanych rzeczy. Zamordowana? To teraz mnie nie dziwi, dlaczego nikt nie chciał pracować na miejscu nieżyjącej nauczycielki. Już rozumiem, czemu pani dyrektor tak entuzjastycznie mnie przyjęła i dlaczego tak bardzo zależało jej, bym podpisała umowę od ręki.

– To straszne – mówię, bo to jedyne, na co mnie w tej chwili stać.

– Co gorsze, Nina została zamordowana tutaj.

– Co? Jak to tutaj? Masz na myśli szkołę?

– Tak. Została znaleziona w sekretariacie przez inną nauczycielkę, w dodatku swoją najlepszą przyjaciółkę.

– O Boże, to musiało być straszne! – krzyczę, zupełnie zapominając o tym, że znajdujemy się w bibliotece i powinnyśmy zachować ciszę.

– I było, nadal jest. Dla nas wszystkich.

– A nauczycielka, która ją znalazła?

– Aldona? Już u nas nie pracuje. I na razie chętnych na jej miejsce brak. Zwolniła się zaraz po tym… zdarzeniu. Nie dziwię się jej. Nie wiem, jak sama zachowałabym się na jej miejscu.

– A uczniowie? Nikt nie zmienił szkoły?

– Kilku, ale nie narzekamy na wolne miejsca. Te zwolnione od razu zajęły inne dzieciaki. Niestety, szkoły w okolicy również są przepełnione, a dzieci muszą przecież gdzieś się uczyć. Nikt nie zamknie ot tak szkoły tylko dlatego, że doszło w niej do tragedii.

– To okropne – stwierdzam smutno.

– Faktycznie, i do tego trochę bezduszne, ale na to już nic nie poradzimy.

– A czy wiadomo, kto ją zamordował? Został złapany? To ktoś ze szkoły? – pytam, czując, jak nagle obleciał mnie strach.

Skoro wyglądam bardzo podobnie do Niny, to morderca może zechcieć zlikwidować i mnie. Zależy, jaki miał ku temu powód.

– Nie, to nikt stąd, nie musisz się obawiać – tłumaczy, jakby przejrzała moje myśli. – Morderca został złapany. To dość ciekawa, ale i dramatyczna historia, bo to był…

– O, dzień dobry, drogie panie.

Nagle zza naszych pleców wyłania się wysportowany, przystojny mężczyzna, w dodatku ubrany w wygodny dres, po czym wnioskuję, że musi być wuefistą. Tak jak ja ma niebieskie oczy oraz krótkie blond włosy, które opadałyby mu nonszalancko na czoło, gdyby nie trzymał ich w ryzach za pomocą mocnego żelu.