Osiem minut - Darren O’Sullivan - ebook

Osiem minut ebook

Darren O’Sullivan

3,6

Opis

Chris obiecał żonie, że wkrótce do niej dołączy. Wszystko dokładnie zaplanował, starannie wybrał czas i miejsce. Osiem minut przed przyjazdem pociągu stanął przy krawędzi peronu. Sara nie od razu zdaje sobie sprawę, że uratowała samobójcę. Powinna pójść swoją drogą, ale czuje się odpowiedzialna za mężczyznę, któremu ból i desperacja odebrały chęć do życia. Małomówny i tajemniczy Chris coraz bardziej ją intryguje, powoli staje się jej obsesją. Chociaż on wyraźnie jej unika, Sara zaczyna go śledzić, a potem odwiedzać w domu. Dąży do zacieśnienia znajomości, nie wie, że byłoby lepiej, gdyby niektóre sekrety na zawsze pozostały nieodkryte. Nie wie też, że wkroczyła na śmiertelnie niebezpieczną ścieżkę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 362

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (79 ocen)
22
18
26
11
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Darren O’Sullivan

Osiem minut

Tłumaczenie:Katarzyna Ciążyńska

ROZDZIAŁ 1

5 maja 2016 r.

Pierwszy dzień, który miał być ostatnim

Godz. 22.39

Dworzec kolejowy w March, Cambridgeshire

Osiem minut

Chris podniósł wzrok na tarczę dworcowego zegara, którego wskazówki posuwały się do przodu, nie zważając na to, co miało się wydarzyć. Zegar pokazywał dwudziestą drugą trzydzieści dziewięć. Chris stał i patrzył, jak powoli mijają sekundy. Osiem minut, musi poczekać jeszcze tylko osiem minut. Rozejrzawszy się, odnotował, w jak fatalnym stanie znajduje się budynek dworca. Ławki, niegdyś w kolorze błękitnego nieba, pokryła rozmaitość bluźnierczych bohomazów, podobnie zresztą jak znajdujące się za nimi ściany. Obraz męskich genitaliów i słowa obrażające cudze matki oświetlało słabe pomarańczowe światło lampy umieszczonej na dachu starego dworca i mrugające podświetlenie do połowy opróżnionego automatu sprzedaży samoobsługowej.

Dawniej Chris najpewniej miałby coś do powiedzenia w tym temacie, ale teraz nie. Teraz już nie. Zamiast tego czytanie napisów na ścianach i ławce pogłębiło tylko jego zmęczenie, ale też zwiększyło gotowość.

Dworzec to takie miejsce, gdzie nawet w środku lata po kątach zalegają zgniłe jesienne liście. Miejsce, gdzie wiatr zawsze przybiera na sile i gna z całą gwałtownością. Chris słuchał wycia i jęków wiatru, który wpadł na peron, przeleciał obok niego, zastukotał butelkami po piwie i zaszeleścił pustymi opakowaniami po jakichś przekąskach, które przepełniały kosze na śmieci.

Westchnął i zobaczył, że jego oddech w zderzeniu z powietrzem przypomina chmurę papierosowego dymu. Jak na maj było wyjątkowo zimno, ledwie sześć stopni. Dopiero teraz zauważył, jak bardzo jest zimno. Ostatnio w ogóle niewiele rzeczy zwracało jego uwagę. Poza czasem. To był jego jedyny stały punkt odniesienia.

Zauważył też, ale nie tak zupełnie normalnie, bo jakby patrząc na siebie przez okno, że jego koszula jest mokra. Padało, a on, nagle bardziej świadomy otoczenia, uprzytomnił sobie, że trzęsie się z zimna.

Nim tu przybył, przez całą godzinę krążył cichymi uliczkami March, żmudnie starając się zabić czas. March to małe miasteczko nizinnego regionu wschodniej Anglii, na północ od Cambridge. Zapomniane i zaniedbane, pełne sklepów z używanymi rzeczami i sklepików z artykułami za funta albo i mniej. Kiedy mijał prymitywne i nieudolnie wykonane szyldy wiszące nad drzwiami z łuszczącą się farbą, miał wrażenie, że do niego krzyczą. Dostrzegał te mało znaczące rzeczy, ale nie zimno i nie to, że jest przemoczony. Przez chwilę zastanawiał się, dlaczego tak się dzieje, ale szybko odsunął tę myśl. Teraz musi zachować wyjątkowe skupienie.

Spojrzał znów na zegar, który nadal wskazywał dwudziestą drugą trzydzieści dziewięć, więc wciąż miał osiem minut. Dokładnie osiem krótkich minut.

Potem zakończy swoje życie.

Miejsce wybrał idealnie. O tej porze nie jeździły pociągi pasażerskie. Następny taki pociąg miał się pojawić dopiero pół godziny po składzie towarowym, na który czekał. Odrobił lekcje. Przez kilka minionych miesięcy przekonał się, że o tej właśnie godzinie w czwartkowy wieczór na peronie nie ma żywego ducha. Zaczął to sprawdzać, gdy ból i szok zamieniły się w odrętwienie. Gdy tylko podjął decyzję o zakończeniu swojego życia, wiedział, że może to zrobić wyłącznie w jednym miejscu. Miejscu, które wszystko zmieniło.

To na tym peronie Chris uświadomił sobie niegdyś, że jest zakochany.

A kiedy po raz pierwszy od tamtego czasu znów stanął w tym miejscu, siłą woli musiał się powstrzymać, by od razu nie zrealizować swojego planu. Tyle że wówczas był środek popołudnia, na peronie prócz niego znajdowało się kilkoro podróżnych i wszyscy byliby świadkami jego śmierci. Nie potrafił pogodzić się z tą świadomością i już wiedział, że to musi nastąpić w nocy.

Każdego czwartku wracał na ten peron, by wybrać najbardziej dogodny moment. Aż pewnego wieczoru, gdy dotarł tam nieco później niż zwykle, usłyszał niosący się po szynach odległy łoskot i domyślił się, że to nie może być osobowy. Kiedy pociąg go mijał, policzył wagony, a było ich czterdzieści dwa. Liczył je każdego tygodnia. Czasami zdarzało się ich więcej, czasem mniej, ale jedno nie ulegało zmianie: zawsze były ich dziesiątki i pojawiały się o tej samej porze, o godzinie 22.47.

Wtedy znalazł rozwiązanie swojego problemu.

Po sprawdzeniu firmy London Concrete, która przewoziła swój towar tym pociągiem, Chris zyskał pewność, że pociąg będzie przejeżdżał przez stację w dniu, który go interesował. To nie było doskonałe rozwiązanie, a jednak bliskie ideału. Wiedział, że maszynista będzie wstrząśnięty jego śmiercią. Miał nadzieję, że otrzyma odpowiednią pomoc, żeby sobie jakoś z tym poradził. W końcu Chris nie będzie pierwszym człowiekiem, który rzuci się pod pociąg. Żeby zminimalizować traumę maszynisty, musi bardzo precyzyjnie wybrać moment. Tak, maszynista będzie wiedział, że ktoś popełnił samobójstwo, chodziło jednak o to, by nie stało się to na jego oczach.

Pamięć usiłowała go cofnąć do tamtego wieczoru, gdy zmarła Julia, jego piękna żona. Zanim to wspomnienie go osaczyło, szukając ratunku, chwycił się czegoś, co ujrzał ledwie w przebłysku. Zamknął oczy i z całych sił starał się zatrzymać ten obraz. Bo na tamten nie był gotowy. Jeszcze nie.

Wspomnienie, którego tak bardzo chciał się uchwycić, przywoływało chwilę, gdy ujrzał Julię po raz pierwszy.

Miało to miejsce przed pięciu laty, był wtedy ze Steve’em, swoim najlepszym kumplem, który pomimo jego protestów wyciągnął go na drinka. Pamiętał, jak zaczął się tamten wieczór. Steve do niego nie dzwonił ani nie wysłał mu SMS-a. Po prostu bez zapowiedzi stanął w jego drzwiach, nie zostawiając mu wyboru. Przed domem już czekała taksówka z włączonym silnikiem, więc Chris zdążył tylko wciągnąć stary T-shirt i dżinsy, jedyne czyste rzeczy, jakie znalazł, przeklinając przy tym przyjaciela.

Miał dziwne poczucie, jakby cofnął się w czasie.

– Pośpiesz się, stary.

– Już idę, cierpliwości.

– Niech cię szlag, będą przyjmować ostatnie zamówienia, jak wreszcie wciągniesz coś na tyłek.

– Trzeba było do mnie wcześniej zadzwonić.

– Akurat. Wtedy byś się wykręcił.

Miał rację. On zawsze miał rację.

A jednak wystarczyła pięciominutowa podróż taksówką do centrum miasta, żeby wybaczył Steve’owi to najście. Godzinę później, uświadomiwszy sobie, jak bardzo potrzebował chwili relaksu, był już wdzięczny kumplowi, że wyciągnął go z domu. Alkohol lał się strumieniami. Chris od dawna tak dobrze się nie bawił, choć nie przyznałby się do tego Steve’owi.

Podpierając bar w ich ulubionej knajpie o mało oryginalnej nazwie The Corner Lounge, którą zawdzięczała swojej lokalizacji, Chris popijał drinka, przyglądając się gościom, podczas gdy Steve gawędził z jednym z barmanów. Nie mógł nie zauważyć podobieństwa, które łączyło wszystkich gości. Na wieczorny wypad do miasta każdy z nich włożył najlepsze ciuchy, żeby wyróżnić się w tłumie, a w rezultacie, o ironio, trudno ich było rozróżnić. Wszyscy mężczyźni wybrali klasyczny zestaw złożony z marynarki i dżinsów. Kobiety bez wyjątku wyglądały olśniewająco, być może nawet zbyt olśniewająco jak na taką małą knajpę w małym mieście. Patrząc na swoje znoszone dżinsy i stary T-shirt, Chris nie mógł powściągnąć uśmiechu.

Ściany The Corner Lounge zdobiła staromodna tapeta i portrety nikomu nieznanych osób, a wszystko po to, by nowoczesnej przestrzeni nadać sznyt i pozór tradycji. W tle nakładających się na siebie rozmów i śmiechu cicho płynęła muzyka house. Chris musiał to oddać temu miejscu: miało niepowtarzalny charakter, a nie do końca korespondujące z wnętrzem portrety i tapeta paradoksalnie tworzyły ciepłą, przyjazną atmosferę, nawet jeśli była to tylko iluzja mająca skłonić klientów do zostawiania pieniędzy.

Próbując dotrzymać Steve’owi kroku w piciu, stracił nieco ostrość widzenia, słyszał za to, jak kumpel chwali się barmanowi, że życie dobrze go traktuje. Poczuł odrobinę zazdrości, ale szybko ją zdusił, ignorując zielonookiego potwora. Pewnie za dużo wypił.

Kiedy Steve zaczął mówić o tym, że niedługo ożeni się ze swoją dziewczyną Kristy, Chris po raz kolejny zlustrował salę. Wtedy właśnie wypatrzył ją w tłumie. Najwyraźniej opowiadała koleżance coś zabawnego, odrzuciła do tyłu głowę i śmiała się, a przy okazji tym wszystkim, którzy na nią spoglądali, pokazywała piękny uśmiech. Właśnie na to od razu zwrócił uwagę: dziewczyna śmiała się absolutnie beztrosko. W pewnym momencie Steve przerwał rozmowę z barmanem i spojrzał na Chrisa.

– Ładna.

– Kto?

– Daj spokój, nie udawaj, że nie gapisz się na tę laskę w zielonej sukience.

– Nie gapię się. To znaczy tak, zauważyłem ją, ale to wszystko.

– Oczywiście, że ją zauważyłeś. Jest bardzo ładna. Pewnie jedna z tych, co jedzą dużo awokado. No… podejdź do niej, przywitaj się.

Chris zaśmiał się. Zawsze miał problem w nawiązywaniu rozmowy z kobietami, zwłaszcza tak atrakcyjnymi jak ta nieznajoma. Spojrzał na Steve’a i się uśmiechnął. Pomysł był dobry, ale obaj wiedzieli, że brak mu pewności siebie, by go zrealizować.

Chris jak dotąd nie przeżył wielu romansów. Był nieśmiałym, zamkniętym w sobie nastolatkiem, który nie potrafił odezwać się do dziewczyny. Gdy wszedł w dorosłość, ta nieśmiałość mu pozostała, stając się fundamentem jego osobowości. Nie przeszkadzała mu, równie dobrze mógł żyć samotnie. Będąc sam, wiedział przynajmniej, na czym stoi, nie musiał obawiać się zaskoczeń ani niepewności. Obserwował przyjaciół, którzy się zakochiwali, a potem z pogardą byli odrzucani. Nie miał ochoty na emocjonalną jazdę bez trzymanki. Życie singla mu odpowiadało. Choć od czasu do czasu zdarzało mu się mimo wszystko związać z jakąś kobietą, ale pod warunkiem, że ona pierwsza przełamała lody.

– Chodź, stary.

– Zaczekaj, co ty wyprawiasz?

– Sam nigdy nikogo byś nie poznał. Podejdziemy i przywitamy się grzecznie.

– Steve!

– Dobra, zostań, jak chcesz.

Steve oddalił się, kołysząc się w rytm muzyki, zresztą jako jedyny w tej sali, jak uświadomił sobie Chris. Naprawdę lubił to w swoim przyjacielu. Charakteryzowała go zaraźliwa pewność siebie, która nie była onieśmielająca, nie budziła też żartów ani kpin. Patrząc, jak Steve tanecznym krokiem zbliża się do pięknej nieznajomej, Chris z zażenowaniem opróżnił szklankę. Był facetem, który musi wypić do dna, żeby nabrać odwagi przed rozmową z kobietą.

Odwrócił się w stronę baru i gestem poprosił barmana o kolejne dwa piwa. Uszy go piekły, serce przyśpieszyło na myśl o tym, co dzieje się – albo nie dzieje – za jego plecami. Spodziewał się, że zabiegi, które Steve czynił w jego imieniu, zostaną odrzucone, i za chwilę zobaczy wracającego przyjaciela, który wzruszy ramionami, jakby mówił: „Cóż, trudno” – i pokaże mu zakłopotany uśmiech.

Zapłaciwszy za piwo, Chris wypił łyk, a potem odetchnął głęboko i znów odwrócił się twarzą do sali. Zobaczył, że Steve w tym właśnie momencie mało subtelnie wskazuje na niego palcem i daje znak, by do niego podszedł. Piękna kobieta patrzyła na Chrisa, a dokładnie patrzyła mu w oczy. Chris nie miał wyboru. Musiał do nich podejść i się przedstawić.

Ruszył przez tłum, starając się nie przeszkadzać pogrążonym w rozmowie grupkom gości, które musiał minąć. Na przemian przeklinał przyjaciela i dziękował mu w duchu. Na powitanie z wahaniem wyciągnął rękę. Nieznajoma postanowiła cmoknąć go w policzek, lecz nie trafiła i jej całus wylądował blisko jego ucha, przez co mimo woli położył rękę na jej boku, delikatnie, ale dość znacząco, by oboje zdali sobie z tego sprawę.

Nigdy nie zapomni tamtej chwili, jednak nigdy z nią o tym nie rozmawiał.

Steve został z nim wystarczająco długo, by się upewnić, że rozmowa potoczy się gładko, po czym skupił uwagę na jej koleżance, której zaczął dość głośno przedstawiać swoje plany na przyszłość, a Chris zdał sobie sprawę, że został sam na sam z piękną kobietą i że sami muszą sobie poradzić. Miał nadzieję, że skutecznie skrywa zdenerwowanie, chociaż czuł, że policzki go pieką.

Prowadząc tę rozmowę, usiłował pojąć, jak to możliwe, że kobieta jest tak piękna, taka bystra i tak zabawna, a przy tym, o czym przekonał się, dyskretnie zerknąwszy na jej dłoń, wciąż niezamężna. Pamiętał, że jej jasnozielone oczy cały czas patrzyły w jego oczy w kolorze przydymionej szarości, i że z początku był tak zdenerwowany, że nawet nie spytał, jak jej na imię, zrobił to dopiero dużo później.

Na imię miała Julia.

Podczas tego pierwszego spotkania dowiedział się, że jest dziennikarką lokalnej gazety i że pracuje tam od siedmiu lat, bo zaczęła zaraz po dyplomie. Dowiedział się też, że kocha swoją pracę, a odkąd w dzieciństwie zaczęła prowadzić dziennik, o niczym tak nie marzyła, jak o pisaniu. Spytał ją, czy chciałaby napisać coś innego, na przykład powieść, a może coś dla telewizji. Odparła, że jest zadowolona ze swojej pracy. Wystarczało jej opowiadanie historii innych ludzi i odkrywanie ukrytej prawdy. Przyznała, że szczerze wierzy w to, iż jej praca może coś zmienić. To nie była z jej strony naiwność, tylko wyraz programowego optymizmu, a jej pozytywne nastawienie do świata działało na ludzi zaraźliwie.

Chris opowiedział jej o swojej pracy. Pamiętał, że była zaskoczona. Większość ludzi tak właśnie reagowała, a nawet wyrażała zdumienie, gdy dowiadywała się, że Chris pracuje w ubezpieczeniach społecznych, prowadząc klientów przez labirynt prywatnych planów emerytalnych i świadczeń państwowych. Próbował tłumaczyć, że jego głównym zadaniem jest takie połączenie różnych planów, żeby klienci, kiedy osiągną wiek emerytalny, nie otrzymywali kilku niskich świadczeń od różnych pracodawców, tylko jedną znaczącą miesięczną emeryturę. Julia odparła, że nie bardzo to rozumie, ale spytała, czy Chris lubi swoją pracę. Tak, lubił, więc stwierdziła, że tylko to się liczy.

Z upływem czasu, kiedy robiło się coraz później, lokal zaczął się wyludniać i słychać było tylko ciche rozmowy par, które cieszyły się swoim towarzystwem. A kiedy Chris zamówił znów drinki dla siebie i dla Julii, sięgnął myślą w przyszłość. Zastanowił się, czy jeszcze kiedyś ją zobaczy. Chciał ją poprosić o numer telefonu, lecz nie znajdował w sobie dość odwagi, był w stanie jedynie okazać jej w rozmaity sposób, że miło spędza z nią czas. Steve raz jeszcze interweniował i nie owijając w bawełnę, spytał, czy zamierzają być w kontakcie. Julia natychmiast poprosiła Chrisa o telefon i wpisała mu swój numer.

– Żebyś nie zgubił i o mnie nie zapomniał – powiedziała.

Pomyślał, czy to w ogóle możliwe.

Pamiętał, że kiedy po wyjściu z lokalu skradł jej całusa, zanim wsiadła do taksówki, krople deszczu, które spadły mu na kark, wydały się ciepłe. I jak śmiał się w poduszkę tamtej nocy, jak dziecko w wigilię Bożego Narodzenia, bo już wiedział to, co wciąż się nie zmieniło. To była ta jedyna.

Pamiętał, jaki był podekscytowany perspektywą kolejnego spotkania.

Pamiętał, że gdy ją spotkał, odnosił wrażenie, jakby żył jakoś bardziej.

Potem, wróciwszy gwałtownie do teraźniejszości, przypomniał sobie, że jej już nie ma.

Otworzył oczy i zobaczył, że stoi na zimnym peronie. Spojrzał na zegar.

Dwudziesta druga czterdzieści.

Siedem minut

Z tylnej kieszeni Chris wyciągnął portfel i otworzył go. Miał przed sobą zdjęcie żony. Wyjął je ostrożnie i trzymał w ręce, na chwilę czas stracił na znaczeniu. Zdjęcie zostało zrobione podczas ich podróży poślubnej prawie dwa lata wcześniej. Jej skóra była muśnięta słońcem. Uśmiech tak szeroki i beztroski jak w dniu, gdy się poznali. Pamiętał tamtą plażę, gdzie się wylegiwali, kiedy zrobił to zdjęcie. Cichy, ustronny zakątek, do którego nikt inny nie dotarł. Leżeli tam, ona z głową wtuloną w zagłębienie jego ramienia, a on głaskał ją po głowie.

Oczami wyobraźni widział tamte dni, gdy codziennie tak samo spali, rozmawiali i całowali się. I nikt im nie przeszkadzał. On opowiadał jej o swoim ojcu, ona dzieliła się z nim marzeniami i planami na przyszłość.

Pamiętał, jaki był podekscytowany, kiedy dyskutowali o kupnie większego domu i założeniu rodziny, a oboje pragnęli córki z oczami Julii i jego uśmiechem, którą chcieli nazwać Sophie. Dziecko ich marzeń marszczyło czoło w skupieniu i delikatnie pocierało nosek, zasypiając tak samo jak Julia.

Pamiętał, że widziała w nim świetny materiał na ojca, i że słysząc to, poczuł ciepło w sercu. Wrócił myślą do dnia, kiedy natknęli się na bar urządzony w jaskini łańcucha górskiego Sierra Nevada. Miejscowi okazali się raczej szorstcy w obyciu, mieli brudne paznokcie, nosili poplamione T-shirty i gęste brody. Mimo to powitali niemówiącą po hiszpańsku parę całusami w oba policzki. Przypomniał sobie, jak Julia się upiła, a on grał na gitarze. Wydawało mu się wówczas, że to najlepsze tygodnie jego życia.

Najbardziej lubił właśnie to jej zdjęcie. Ilekroć na nie spojrzał, czuł śródziemnomorskie słońce. Jej uśmiech przywoływał ciepło tamtych stron. Lecz teraz miał wrażenie, że trzyma w ręce coś zimnego, a jej uśmiech nie jest taki promienny. To pokazało Chrisowi coś, o czym już wiedział. Zawiódł ją. Nie będzie większego domu ani małej rodziny, ponieważ nie potrafił uratować Julii przed śmiercią, choć każda cząsteczka jego jestestwa rozpaczliwie pragnęła to zrobić.

Chciał coś powiedzieć, cokolwiek. Zostało mu prawie siedem minut i rozpaczliwie pragnął porozmawiać o tym, co czuje. Nieważne, że nie słuchał go nikt prócz powoli płynącej po niebie deszczowej chmury; musiał dać wyraz swoich uczuciom. Dzielenie się z Julią myślami nigdy nie przychodziło mu łatwo. Takimi myślami, które strach zdradzić, a które raz wypowiedziane na głos nie dają się cofnąć. Chciał podzielić się swoimi najgłębszymi uczuciami i powiedzieć, że kiedy ona na niego patrzy, jest tak, jakby świat się zatrzymał. Jakby cała powstała kiedykolwiek energia na ten moment zamarła. A znów kiedy go całowała, zatracał się w tym pocałunku.

Chciał wyznać, że wszystkie popełnione przez niego błędy, wszystkie te chwile, gdy ją zawiódł, były usprawiedliwione, ponieważ każda zbliżała go do niej i kształtowała w taki sposób, żeby stał się mężczyzną, którego by kochała. Chciał oświadczyć, że prócz niej nic się nie liczy. Chciał powiedzieć, że chętnie zamieniłby się z nią miejscami i z radością oddałby życie, wiedząc, że ona pozostanie przy życiu. A jednak nie znajdował słów. Ona z kolei nie mogła go usłyszeć. Nie potrafił cofnąć czasu.

Sześć minut

Zamykając w dłoni jej uśmiech, położył portfel na ławce. Już go nie potrzebował. Komuś innemu może się bardziej przydać. Zostawił portfel otwarty, by każdy mógł zobaczyć znajdujący się w nim banknot dwudziestofuntowy. Potem, oddalając się od ławki, przypomniał sobie powiedzenie ojca, które ten zwykł powtarzać.

– To tylko pieniądze, nie weźmiesz ich ze sobą – mawiał często do Chrisa, nawet gdy syn był zbyt młody, by to rozumieć.

Do tej pory, choć widział ojca, który zachorował i poddał się chorobie, Chris wciąż pamiętał go takiego, jaki był w czasach jego dzieciństwa. Pamiętał dotyk siwiejącej brody, kiedy ojciec całował go na dobranoc, zapach tytoniu, który do niego płynął, gdy udawał, że śpi, i to, jak ojciec opowiadał mu o matce. O dniu, gdy się poznali, i o tym, kiedy się pobrali.

Matka też się poddała, i to w wieku, kiedy nikt nie powinien jeszcze tego robić, odbierając mu szansę zapamiętania jej, więc wiedział o niej tyle, ile usłyszał od ojca. Potem przypomniał sobie chwilę, o której zapomniał dawno temu. Pewnego zimnego późnego wieczoru ojciec wyszedł z nim do ogrodu.

– Chris, wiesz, czemu wyszliśmy z domu?

– Nie.

– Pokażę ci, dokąd poszła mamusia.

– Dokąd?

– Podnieś wzrok.

– Nic nie widzę, jest za ciemno.

– Poczekaj chwilę.

Położyli się na zimnej ziemi. Po paru sekundach na niebie pojawiły się gwiazdy, a gdy tak patrzyli, wciąż ich przybywało. Były ich już tysiące. Nigdy nie widział tylu gwiazd.

– Rety.

– Czasami trzeba popatrzeć chwilę w ciemność, żeby zobaczyć ukryte za nią piękno.

Chris nie miał pojęcia, o czym mówił ojciec. Pomyślał nawet, że powiedział to bardziej do siebie niż do niego.

Leżeli tak wiele minut, jeden obok drugiego, zapatrzeni w cud nocnego nieba. Chris poczuł się strasznie mały, a jednocześnie bardzo bezpiecznie.

– Chris, przykro mi, że nie pamiętasz mamy.

– Mnie też.

– A wiesz, dokąd ludzie idą po śmierci?

– Do nieba.

– Zgadza się. A wiesz, jak wygląda niebo?

– Jak chmury?

Ojciec zaśmiał się cicho.

– Tak, na niebie są chmury, ale też gwiazdy.

– Naprawdę?

– Tak. Tam, w górze, są miliardy gwiazd. Więcej niż dalibyśmy radę zliczyć. Każda gwiazda to jakiś człowiek, który umarł i przeniósł się do nieba, żeby w nocy, kiedy śpimy, strzec naszego snu. Tak właśnie robi teraz twoja mamusia. Widzisz, kochanie, tak naprawdę jej nie straciłeś.

Chris otworzył usta i patrzył z napięciem, starając się odnaleźć na niebie ślad matki.

– Czy mamusia teraz na nas patrzy?

– Tak, patrzy. Jeśli kiedykolwiek będziesz smutny albo poczujesz się samotny, to pamiętaj, że mamusia tam jest i mruga do nas, tylko do ciebie i do mnie.

Odsuwając od siebie to wspomnienie, Chris zastanowił się, skąd ojciec brał siłę. Od dawna nie wracał pamięcią do tamtego wieczoru, i patrząc teraz na niebo, myślał, czy obok gwiazdy matki na niebie widnieje także druga gwiazda, a może nawet dwie: gwiazda ojca i gwiazda jego żony. Ale widział jedynie czarne chmury. To dobrze, że chmury je zakryły.

Ciekawe, co dzisiaj ojciec miałby mu do przekazania. Czy powiedziałby, żeby wykazał się większą odwagą niż on i pozwolił, by jego rany się zagoiły? Czy poradziłby, by zrobił, co należy, i poszukał kogoś, kto by mu pomógł, a potem spróbował znów znaleźć sposób na to, by być szczęśliwym? Choć co prawda nie miało to znaczenia, bo Chris nie wierzył w duchy. W nic już nie wierzył.

Przez chwilę zastanawiał się jeszcze, czy sprawy ułożyłyby się inaczej, gdyby ojciec nadal żył, ale potem wysiłkiem woli znów się skupił. Z kieszeni spodni wyjął kartkę, list wyjaśniający okoliczności jego śmierci, który napisał, z dbałością dobierając słowa. Rozejrzał się, szukając miejsca, gdzie mógłby go położyć. Miejsca, gdzie ktoś znajdzie tych kilka słów wytłumaczenia, czemu postanowił odebrać sobie życie.

Zdecydował się zostawić list pod starą ławką i przycisnąć go kamieniem, żeby wiatr go nie porwał. Nosił ten kamień ze sobą prawie rok, od dnia śmierci Julii, i gdy tylko wyjął go z kieszeni, poczuł się bezbronny. Po raz ostatni spojrzał na czerń kamienia wypolerowanego przez fale nieskończonego czasu. Położył go na złożonej kartce pod ławką tak daleko, jak tylko sięgnął ręką, a potem cofnął się na skraj peronu i spojrzał na zegar.

Pięć minut

Zdjął buty, a zimne mokre podłoże podziałało dziwnie kojąco na jego bose stopy. Pomogło mu pozostać tu i teraz. Zrobił to, by poczuć się bliżej Julii. Bo ona nie lubiła nosić butów, a kiedy Chris po raz pierwszy zapytał ją o powód, odparła, że ludzkie stopy zostały stworzone po to, by czuć ziemię, po której chodzą. Czuć z nią jedność.

W dniu, kiedy zmarła, była boso.

ROZDZIAŁ 2

Dwadzieścia pięć minut wcześniej

Godz. 22.17

Sypialnia tego drania, Lynn Street, March

W jego sypialni panowała ciemność i pachniało seksem, naszym seksem. Ale moje oczy widziały dość, żebym mogła patrzeć na pogrążonego w głębokim śnie mężczyznę, który kiedyś wypełnił moje serce miłością. Leżałam naga i ciepła w jego pościeli. Kruczoczarne włosy opadły mu na twarz. Przypatrując mu się, nie byłam w stanie pojąć, jakim cudem dzięki niemu kiedyś uwierzyłam, że wszystko jest możliwe. Gdy pomrukiwał przez sen, zdawało mi się, że mam przed sobą innego człowieka.

Pamiętam, jak dawniej gapiłam się na niego z podziwem dla jego męskiej urody. Już ją stracił, został tylko ludzki kształt, który był lustrzanym odbiciem mojej złości i mojego wstydu. Ten mężczyzna skradł dziesięć lat mojego życia. Czułam się zdradzona.

Sądziłam niemądrze, że przysłał mi SMS-a, ponieważ poprzedniego dnia wypadały moje urodziny. Takie specjalne okazje dziwnie działają na ludzi, budzą nostalgię i tęsknotę. Pomyślałam zatem, że to właśnie przytrafiło się Johnowi. Ale gdy tylko przyjechałam, stało się oczywiste, że wcale nie pamiętał o moich urodzinach. Jednak nie miałam mu za złe. Nigdy nie miał pamięci do dat.

A więc uznałam, że poświęcimy trochę czasu jego niewierności, spodziewałam się nawet, że mu wybaczę i rozpalimy naszą miłość od nowa. Wyobrażałam sobie, że John posadzi mnie na łóżku i będzie trzymał za ręce. W świetle świec rzucających cienie na ściany pokoju wyzna mi, jak bardzo żałuje tego, co się stało, i jak bardzo mnie kocha. Byłam bliska marzenia, że potem przyklęknie przede mną i powie, że do końca życia będzie naprawiał zło, które uczynił. Oznajmi, że rozumie ból, którego stał się powodem. Zdradzał mnie przez ponad rok, o czym oboje wiedzieliśmy. Wiedzieliśmy również, że chyba tylko cud mógłby sprawić, żebyśmy do siebie wrócili, a jednak pozwoliłam sobie marzyć, że to możliwe.

Patrząc na niego pogrążonego we śnie, nie rozumiałam, jak mogłam być tak głupia, i to tak długo. Seks z Johnem oznaczał kiedyś całkowite oddanie się, doskonałe połączenie ciał i dusz, a przecież było jasne, że mnie wykorzystywał.

Ten wieczór zaczęliśmy od obejrzenia starego filmu. Siedzieliśmy skuleni na kanapie i przykryci kocem, kiedy na ekranie pojawiły się napisy początkowe. Czułam się bezpieczna, czułam się pewnie, czułam też, że znów może być jak dawniej. Dopuściłam do siebie myśl, że może – no, tylko może – wszystko się zmieniło. Że on się zmienił.

Teraz wiem, że wykorzystał stary, znany nam już film, by dostać to, czego chciał. Chodziło tylko o seks, o zaspokojenie pierwotnej potrzeby. Na samą myśl o tym robi mi się niedobrze. Przynajmniej pamiętał, że lubię stare czarno-białe filmy. To przecież coś znaczy, prawda?

Zastanawiałam się, kiedy wszystko się popsuło i czemu nasze życie nie mogło przypominać starych czarno-białych filmów. Tych, w których ludzie spotykają miłość i zakochują się. Gdzie ta miłość napotyka na jakąś przeszkodę, którą bywa przeciwny jej człowiek albo różnice społeczne, a jednak miłość zawsze zwycięża. W czarno-białych filmach ludzie nie kłamią. Nie zdradzają.

Wcisnąwszy się w obcisłe dżinsy, które opinają moją pupę i nogi i w których na początku tego wieczoru czułam się atrakcyjna, zaś na końcu odpychająca, szukałam butów, które zdjęłam, kiedy zrobiło się gorąco. Cicho przeklęłam pod nosem, gdy dojrzałam jeden z butów leżący na podłodze zbyt blisko głowy śpiącego Johna. Wstrzymałam oddech i podczołgałam się, by po niego sięgnąć. Głęboki męski oddech mówił mi, że moja bliskość jest mu obojętna.

Spojrzałam po raz ostatni na jego piękne ciało. Wiedziałam, że nie ma już powrotu. Sprawdziłam w telefonie, że najbliższy pociąg do domu mam tuż przed północą, więc przede mną długie czekanie, ale wcale się tym nie przejęłam. Nie mogłam tam dłużej zostać. Włożyłam kardigan, zawiązałam apaszkę na szyi i ruszyłam do drzwi. Miałam ochotę się obejrzeć, lecz zabrakło mi odwagi.

Starałam się trzymać prosto, jakbym dzięki temu zyskała więcej powagi. Zastanawiając się, jak zachować godność, kiedy wymykam się chyłkiem z domu mojego eks w środku nocy, chwyciłam torebkę i wyszłam, zamykając za sobą ciężkie drzwi. Wychodząc cicho i pośpiesznie, zabrałam ze sobą swój wstyd i zdewastowane szczątki naszego związku.

ROZDZIAŁ 3

Godz. 22.43

Dworzec kolejowy w March

Cztery minuty

Zapłaciłam taksówkarzowi i wysiadłam z samochodu prosto na lodowaty wiatr i mżawkę. Taką, która przemoczy cię do suchej nitki, choć nawet nie zdajesz sobie sprawy, że pada. Kiedy zamykałam drzwi, usłyszałam lekki kaszel kierowcy, który mówił mi do widzenia, ale trzaśnięcie drzwi ucięło w połowie jego słowa.

Podciągnęłam kardigan, chowając pod nim brodę, i starałam się uspokoić. Zimne powietrze w połączeniu z wypitym wcześniej czerwonym winem uświadomiło mi, że jestem odrobinę wstawiona. Z torebki dobiegł mnie dźwięk telefonu. Schroniłam się w dworcowej bramie i zanurkowałam ręką do torebki. Wyjęłam iPhone’a i wpisałam swój kod 0311, miesiąc i rok, kiedy poznałam mężczyznę, przez którego z czasem czułam się coraz bardziej opuszczona. Dotykając ikonki nowej wiadomości, przekonałam się, że pochodzi właśnie od niego:

Dobrze się dzisiaj bawiłem.

Przeczytałam to raz, potem drugi i kolejny z nadzieją, że w tych paru słowach znajdę jakieś ukryte znaczenie, aż ekran zgasł, zamieniając czarne szkło iPhone’a w lustro, w którym ujrzałam dopiero co wykorzystaną i zmęczoną kobietę.

Otworzyłam aplikację bankową, wpisałam swój PIN i modliłam się w duchu. Wiedziałam, że na koncie nie mam zbyt wiele, ale liczyłam, że znajdę dość, by zapłacić za bilet, gdyby się okazało, że w pociągu będzie konduktor. Na dworcu nie było biletomatu ani bramek, wciąż ufano tu klientom i działano na zasadzie wzajemnego zaufania między podróżnym a firmą przewozową. Jak na kogoś zbliżającego się do trzydziestki zbyt często łamałam tę zasadę. Na koncie miałam trzy funty i czterdzieści jeden pensów. Przewinęłam stronę, żeby zobaczyć swoje oszczędności. Żałosne sześć pensów. Cóż, będę musiała wsiąść do pociągu i trzymać kciuki, żeby mi się udało.

Wrzuciłam telefon z powrotem do torebki, weszłam na smutny dworzec i zobaczyłam mężczyznę stojącego na skraju peronu. Patrzył ponad torami na drugi peron. Zdziwiłam się, bo był na bosaka. Buty ustawił porządnie za plecami, jak ktoś, kto wchodzi do meczetu. Rozejrzałam się, żeby się przekonać, czy mężczyźnie ktoś towarzyszy, przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy może kręcą akurat jakąś studencką etiudę. W okolicy Cambridge stale działy się takie rzeczy. A jednak on był sam, tylko ze swymi myślami.

Umknęłam spojrzeniem, nie chciałam nawiązywać z tym człowiekiem kontaktu wzrokowego, i zwolniłam, kierując się w stronę ławki. Opanowało mnie dziwne poczucie, jakby nie wolno mi było tam przebywać. Kątem oka widziałam, że mężczyzna lekko się zakołysał. Najwyraźniej był pijany. Usiadłam możliwie najciszej, mając nadzieję, że nie odwróci się i mnie nie zauważy. Włoski na karku stanęły mi dęba, gdy sobie uprzytomniłam, że znajduję się na tym dworcu sama z obcym i pijanym mężczyzną.

Podniosłam wzrok na rdzewiejący dach budynku dworca, myśląc o moim wieczorze, i przeżyłam déjà vu. Przed Johnem był Micky, a przed nim, w college’u, Paul. Mężczyźni, których kochałam i którzy mnie okłamali. Kiedy dwaj pierwsi kochankowie dopuścili się zdrady, było mi bardzo ciężko. Wylałam mnóstwo łez, a potem przespałam się z kilkoma mężczyznami, by niemal natychmiast znienawidzić siebie za to i przestać umawiać się na randki aż do chwili, gdy spotkałam tego trzeciego.

John był inny. Też nie byłam już nastolatką i dawno miałam za sobą dwudzieste urodziny. Zbliżyłam się do wieku, kiedy zaczyna się myśleć o małżeństwie i rodzinie. Wyobrażałam sobie, że założę rodzinę z Johnem. A tymczasem to wszystko było kłamstwo.

Wyjęłam z torebki paczkę marlboro lights, ale dopiero za czwartym razem udało mi się zapalić papierosa. A przecież każde pstryknięcie zapalniczki groziło tym, że mężczyzna się odwróci. Na szczęście tego nie zrobił. Pochyliłam się i potarłam czoło, patrząc na mokrą ziemię, a mężczyzna nadal nie ruszał się z miejsca. Uznałam, że mnie ignoruje, i czując się pewniej, popatrywałam na jego rozkołysaną postać. Spojrzałam na stojące za nim buty, niegdyś eleganckie, teraz brudne i zdarte. Na boku prawego buta widniała ciemnobrązowa plama. Czarna skóra powycierała się na palcach.

Moja mama twierdziła, że wiele można powiedzieć o człowieku na podstawie jego butów. Buty tego mężczyzny mówiły, że kiedyś mu zależało, a teraz jest mu wszystko jedno. Pomyślałam, że jak na pijanego stoi za blisko brzegu peronu. Powinnam mu powiedzieć, by się cofnął. Chciałam to zrobić i omal tego nie zrobiłam, jednak się powstrzymałam. Był dorosły, wiedział, co robi, poza tym nie chciałam, by opacznie zrozumiał moją uprzejmość. W końcu był tylko facetem, a moim zdaniem oni wszyscy są tacy sami. Mimo wszystko nie spuszczałam z niego wzroku, byłam bowiem ciekawa, czy w mojej opinii na jego temat ukształtowanej na podstawie butów jest choć ziarno prawdy.

Widziałam tylko jego plecy, lecz to wystarczyło, by stwierdzić, że jest w dobrej formie. Biała koszula, mokra na plecach i ramionach, podkreślała atletyczną sylwetkę. Spojrzał w dół na tory, myślami musiał być gdzieś daleko. Przesunęłam się z obawy, że odwróci się i mnie zobaczy. Odcięłam się od niego. Choć byłam go ciekawa, nie miałam chęci na rozmowę. Pragnęłam tylko, żeby wszyscy zostawili mnie w spokoju.

Trzy minuty

Chris nie obawiał się umierania, martwił się chwilą, kiedy to się stanie. Nie chodziło mu o datę, lecz o konkretny moment. Nie chciał skoczyć naprzeciw nadjeżdżającego pociągu, lecz pod jeden z wagonów. Za bardzo przejmował się tym, że maszynista mógłby go zobaczyć. A wiedział, jak to jest patrzeć na czyjąś śmierć. Nikomu tego nie życzył.

Jeśli zaczeka, aż minie go lokomotywa, a potem rzuci się pod jeden z wagonów, powiedzmy dwudziesty czwarty, skutek działania będzie taki sam, ale nikt nie zobaczy, jak to się stało, a co za tym idzie, nikt nie przeżyje szoku.

Pociąg z godziny 22.47 był składem towarowym, czyli bez pasażerów. Wybierając moment samobójstwa i zostawiając list pod ławką, Chris był przekonany, że konsekwencje jego czynu dla innych nie będą zbyt traumatyczne. Miał świadomość, że z powodu jego śmierci maszynista będzie zmuszony zatrzymać pociąg, ale ta śmierć nie nastąpi na jego oczach, lecz około stu metrów dalej. Służby ratunkowe przywykły do samobójców, którzy skaczą pod pociąg. W ten sposób Chris ostatecznie zamierzał odkupić swoje człowiecze winy. Tylko siebie musiał jeszcze złożyć w ofierze.

Patrząc na zdjęcie, które zgniatał w dłoni, raz jeszcze skupił się na zielonych oczach żony, rozjaśnionych przez bursztynowe cętki niczym przez błyskawice. Skupił się też na jej uśmiechu, a ponieważ jeden kącik warg zdawał się nieco bardziej uniesiony, miała dość figlarną minę. Pocałował jej uśmiech i schował fotografię do kieszeni koszuli. Chciał mieć ją blisko serca, kiedy przyjdzie pora.

Kątem oka patrzyłam, jak pocałował zdjęcie. Ten widok zmienił moją opinię o nieznajomym. Przywiódł mi na myśl ukochany stary film, w którym mężczyzna tylko jednej kobiecie oddał serce. I wtedy zrozumiałam, że może on nie jest moim wrogiem. Przeciwnie, to John i podobni mu mężczyźni są moimi wrogami. John nie miałby nawet przy sobie mojej fotografii, nie wspominając już o tym, by ją pocałował. Ten mężczyzna był inny, naprawdę zakochany, a sposób, w jaki pocałował zdjęcie, z taką czułością i troską, sprawił, że dotarło do mnie, jak bardzo niesprawiedliwie go oceniłam.

Tak, najwyraźniej był na lekkim rauszu, ale żaden z niego pijak. Bez wątpienia wracał do domu z wieczornej randki z kobietą ze zdjęcia lub po kilku drinkach z przyjaciółmi wracał do niej. Mimo woli uśmiechnęłam się na myśl, że ktoś może kochać tak bardzo, że nic innego dla niego nie istnieje.

I właśnie z tego powodu coś mnie do niego przyciągało. Nie należał do tych, którzy próbowaliby wykorzystać sytuację, zwłaszcza że tak czule obchodził się z tym zdjęciem. Może gdyby udało mi się z nim zamienić kilka słów, dowiedziałabym się czegoś o tej kobiecie. Po tylu straconych latach udawania, że ja też jestem bezgranicznie kochana, potrzebowałam takiej właśnie opowieści. Pomysł mi się podobał. Wiedziałam jednak, że nie zakłócę mu spokoju. Nie zdobędę się na to, bo zachowałabym się egoistycznie.

Tymczasem mężczyzna potrząsnął głową i podniósł wzrok na niebo, a ja odwróciłam spojrzenie, by nasze oczy przypadkiem się nie spotkały. Skupiając się na sfatygowanej ławce, na której siedziałam, dostrzegłam, że coś wystaje z rogu schowane w mroku w cieniu podłokietnika. Był to ciemny portfel, do tego otwarty, więc widziałam pieniądze i kartę banku HSBC. Musiał mu wypaść z kieszeni. Ze wstydem musiałam przyznać, że jakaś część mnie chciała zabrać pieniądze. Stale mi ich brakowało, i to sporo. A tam znajdowało się kilka banknotów, dzięki którym nie musiałabym już w tym miesiącu jeździć pociągiem na gapę. Zaś kiedy koledzy z pracy wybiorą się do pubu na lunch, mogłabym do nich dołączyć.

Oczywiście nie mogłam zabrać tych pieniędzy.

– Przepraszam…

Nie odpowiedział.

– Przepraszam, słyszy mnie pan?

Chris powoli odwrócił głowę i ujrzał kobietę w obszernym kremowym kardiganie, która siedziała na ławce. Mógłby się założyć, że płakała. Wyglądała na zmęczoną i zziębniętą. Jak długo tu była?

– Przepraszam… – powtórzyła.

Tylko patrzył na nią obojętnie.

– Przepraszam, ale pomyślałam, że może to pana portfel… tak?

Wiedział już, że w ciągu sekundy miesiące planowania, miesiące drobiazgowego obmyśliwania najdrobniejszych szczegółów, miejsca i daty, zostały obrócone wniwecz. Wszystko dokładnie rozważył, a jednak nie przewidział, że ktoś jeszcze się tu pojawi.

– Cześć – powiedziała cicho, łagodnie, właściwie nieco głośniejszym szeptem.

– Tak, jest mój – odparł tylko tyle, podszedł do niej i wziął portfel, kciukiem dotykając grzbietu jej dłoni. Rękaw kardiganu odsłonił delikatny nadgarstek. Na przedramieniu gęsia skórka uniosła jasne włoski. Patrząc na nią przez moment, schował portfel do kieszeni, po czym znów odwrócił się w stronę torów. Tak wszystko zaplanował, by nikt nie cierpiał z powodu jego śmierci. A teraz to.

Dwie minuty

Patrząc przed siebie, Chris zastanowił się, jak zareagowałaby ta kobieta, gdyby spełnił swój zamiar. Czy to zrujnowałoby jej życie? Należało się tego spodziewać, ale myśl, że miałby wszystko zaplanować od nowa, była zbyt nieznośna. Musi się trzymać swojego planu. Nie czuł się na siłach zrobić tego w żaden inny sposób. A zatem musi jej się jakoś pozbyć. Odwrócił się i spojrzał po raz kolejny na szczupłą ciemnowłosą kobietę, która się na niego gapiła, jakby czekała na odpowiedź. Czyżby zadała mu jakieś pytanie?

– Hm?

– Pytałam, czy czeka pan na pociąg do Londynu? – powtórzyła i zaciągnęła się papierosem.

– Nie.

– Czyli na ten do Cambridge, jak ja?

Po miesiącach przygotowań wiedział, że pociąg do Cambridge miał przyjechać dopiero za godzinę. Za to jego pociąg za chwilę, a potem osobowy do Londynu, zwykle z sześcioma tłukącymi się po torach wagonami, a dopiero później ten do Cambridge. Miał ochotę na nią nawrzeszczeć, że przyszła tak wcześnie.

– Wie pani, że pociąg do Cambridge będzie dopiero za godzinę?

– Wiem.

– Na rogu jest pub. Chyba pani zmarzła. Czemu pani tam nie zaczeka?

– No bo tam chcą, żeby coś kupić – powiedziała, po czym dodała szczerze i z zażenowaniem: – Dopiero w przyszłym tygodniu dostaję pensję.

Chwycił się tej jedynej może szansy. Jeżeli namówi ją, by poszła się czegoś napić, zostanie sam.

– Pozwoli pani, że pani coś postawię? – spytał łagodniej niż przedtem. – To znaczy zapłacę za pani drinka.

– Słucham?

– Proszę pozwolić, żebym postawił pani drinka.

– Co? Nie, dziękuję.

– Nie pójdę tam z panią. Nie o to chodzi. Po prostu widzę, że pani zmarzła. Chętnie za panią zapłacę, a pani nie będzie musiała tu tak długo siedzieć.

– Naprawdę?

– Tak.

– To bardzo miło z pana strony – powiedziała powoli, wyraźnie zastanawiając się, czy skorzystać z jego propozycji. Patrzyła mu w oczy, starając się odgadnąć, gdzie jest haczyk.

Chris przeniósł spojrzenie na jej dłoń z palącym się papierosem.

– Zabiją panią – oznajmił, zauważając ironię sytuacji, i zobaczył, że kobieta przydeptała papierosa butem.

– Nie mogę przyjąć pańskiej oferty, ale dziękuję.

– To tylko piątka. – Pokazał jej banknot.

– Niewiele osób zachowałoby się tak hojnie.

– Proszę. Niech pani to weźmie i rozgrzeje się. Wieczór taki zimny.

– To prawda. A panu nie jest zimno?

– Trochę.

– Czemu nie ma pan płaszcza?

– A pani?

– To długa historia.

Opuściła wzrok na swoje stopy. Widział, że chciała o coś spytać, ale zrezygnowała, by nie wprawiać go w zakłopotanie.

– Żeby być blisko – powiedział tylko gwoli wyjaśniania i natychmiast pożałował tych słów.

– Słucham?

– Nic takiego, nieważne.

– Dobrze się pan czuje?

Chris otworzył usta, żeby jej odpowiedzieć, a jednak milczał. Zauważyła to. Teraz wiedziała, że nie jest z nim tak dobrze, a nawet wręcz przeciwnie.

– Chce pan porozmawiać?

– Nie, i pani też nie powinna. Nie zna mnie pani. Mogę być złodziejem czy jeszcze gorzej.

– Przemknęło mi to przez myśl. Ale wiem, że pan nie jest taki.

– Skąd może pani wiedzieć, jakim jestem człowiekiem?

– Nie wiem, to instynkt.

Widziała, że w jednej chwili opadło z niego napięcie. Jej życzliwe słowa odniosły zamierzony skutek. Przez moment patrzył jej w oczy, w myśli przetwarzał tę sytuację. Było coś takiego w sposobie, w jaki go postrzegała, co wytrącało go z równowagi. Przypominało mu, że kiedyś podobnie postrzegał świat. Jako dobry i pełen nadziei. Chwycił palcami grzbiet nosa, potarł kąciki oczu. Słowa znowu wymknęły mu się z ust, nim je zatrzymał:

– To był ciężki dzień.

Spojrzał w górę na zegar.

Dziewięćdziesiąt sekund

– Ja też miałam ciężki dzień. Mój chłopak, to znaczy mój były… Wie pan, jak to jest.

Gdy odwrócił się w stronę torów, głos kobiety przycichł. Jego myśli krążyły jak szalone, jakby tonął. To miała być cicha i spokojna chwila. Miał być tu sam na sam z własnymi myślami, spojrzeć wstecz na swoje krótkie trzydziestoczteroletnie życie aż do momentu, gdy patrzył na śmierć Julii, a potem na dziesięć kolejnych długich miesięcy.

Chciał to oglądać w serii retrospekcji, zatrzymując się przy wzlotach i upadkach. Chciał wrócić myślą do pierwszej jazdy na rowerze i długich letnich miesięcy, którymi cieszył się w dzieciństwie, i uśmiechu ojca, kiedy rozmawiał z matką, i tego potwornego dnia, gdy ojciec zmarł, i do pogrzebu ojca w piękny letni poranek. Do swojego pierwszego pocałunku, kiedy był niezdarnym i nieśmiałym nastolatkiem, a następnie do tej chwili, gdy lata później poznał Julię i zakochał się w niej, w jej chrapaniu i w tym, jak z niego żartowała, że powoli zaczyna siwieć, a zaraz potem go całowała i mówiła, że lubi srebrne lisy. Do ich wakacji i przygód, i do tego, jak dobrze i czule się traktowali. Do ich planów na przyszłość.

Pragnął też, z pełną świadomością, że to bolesne, pomyśleć o tamtej nocy.

Tymczasem panikował, a jego umysł bezskutecznie szukał rozwiązania. Po raz pierwszy, odkąd postanowił, co musi zrobić, nie wiedział, jak to rozegra. Aż do tego momentu wszystko było jasne: musi czekać do piątego maja, rocznicy ich ślubu, daty, do której przywiązywała taką wagę. Musi znaleźć dyskretne miejsce, gdzie nie wyrządzi nikomu wielkiej szkody. Musi cicho opuścić ten padół i znów połączyć się z żoną.

Nieważne, że będzie cierpiał, nieważne, czy stanie się to szybko, czy powoli. Nie chciał swoją śmiercią zranić innej osoby. A ponieważ nie mógł z tym dłużej czekać, dziewczyna musi odejść. Ponownie się do niej odwrócił i zobaczył, że nadal na niego patrzy. Czy znów coś powiedziała?

– Słucham? – mruknął Chris.

– Mówiłam panu, czemu tu siedzę. – Czekała na jego odpowiedź, ale milczał. – Tak czy owak, wykorzystał mnie, i jeśli mam być szczera, wiem o tym od dawna, tylko nie chciałam przyznać się do tego. Czasem chyba po prostu się nie układa i tyle, prawda? – I znów czekała na jego reakcję, ale on dalej milczał, tylko pochylił głowę. – Widziałam, jak pan całował zdjęcie.

– Nie pani interes – rzucił, włączając znów czujność.

– Przepraszam, ma pan rację. Nie powinnam się wtrącać w cudze sprawy.

Patrzył, jak podciągnęła chustkę na brodę, żeby się osłonić przed zimnym wiatrem, który omiatał peron.

Sześćdziesiąt sekund

Chris zapomniał o zimnie, ale zwrócił uwagę na to, że gesty młodej kobiety przypominały mu trochę sposób, w jaki Julia zasłaniała twarz w chwili zażenowania czy wstydu. Kolejne wspomnienie dopraszało się jego uwagi, jedno spośród miliona krążących w jego głowie, niezdolnych do tego, by spokojnie osiąść, podobnie jak stado ptaków, które szuka pokarmu w morskich falach. Pochwycił więc to najbliższe, a kiedy już trafiło we właściwe miejsce, przekonał się, że to jedna z jego ulubionych chwil.

Leżał w łóżku, a obok leżała Julia zwrócona do niego twarzą, mała lampka nocna rzucała cienie na jej delikatne rysy. To była ich pierwsza wspólna noc, która zaczęła się na tym właśnie dworcu. Oboje byli zdenerwowani i lekko podchmieleni po kolacji, którą urządziła jej matka. Wciąż nie mógł uwierzyć, że zdobył się na odwagę, by tam pójść, ale zgadywał, że tym właśnie była dla niego Julia: uosobieniem odwagi.

Leżeli w jego łóżku, w bieliźnie, a kiedy na siebie nie zerkali i nie chichotali nerwowo, całowali się namiętnie, a jej ciche jęki i ciężki oddech sprawiały, że cały był rozpalony, jakby nagle znalazł się w nadzwyczajnym letnim upale. Tętno miał tak przyśpieszone, że w pewnym momencie przestraszył się, że serce mu eksploduje i umrze tam, w tamtej chwili.

Pamiętał, jak w nią wszedł, patrząc jej głęboko w oczy, i jak szybko wszystko się skończyło. Szczytowali jednocześnie, więc Chris nie miał pojęcia, kiedy zaczął się jego orgazm, a kiedy jej się skończył. Myślał o tym, jak później się śmiała i skrywała twarz z zażenowania, że była taka głośna, i widział tylko jej śmiejące się oczy. Pamiętał, co wtedy pomyślał. Że nic więcej się nie liczy.

Kobieta w kardiganie w dalszym ciągu nie spuszczała z niego wzroku. Czy znów się do niego odzywała? Dlaczego to robiła?

– Zastanawiałam się, czemu chciał mi pan postawić drinka, to wszystko.

– Już mówiłem, wygląda pani na zziębniętą.

– No dobrze, ale co pana to obchodzi?

– Po prostu obchodzi.

Gdy wzięłam głęboki oddech, poczułam w brzuchu ból, nie wiadomo skąd i dlaczego.

– Myślałam, że nie ma już na świecie życzliwych ludzi.

– Bo pewnie nie ma.

– A tu nagle kompletnie obcy człowiek chce mi postawić coś do picia, żebym się rozgrzała. To naprawdę niezwykłe.

– Niech pani sobie za dużo nie wyobraża, to nic wielkiego. Zaproponowałem, żeby poszła pani się czegoś napić, ponieważ, jeśli już musi pani wiedzieć, chcę zostać sam.

– Jasne. – Nabrałam powietrza w płuca. Zamierzałam skłonić go do mówienia. Choć chciał być sam, wiedziałam, że nie wolno mi go zostawić. Zaczynało do mnie docierać, że emocje tego mężczyzny są związane z nieodwzajemnioną miłością. Podobnie jak moje, ale ja miałam siostrę, z którą mogłam o tym porozmawiać i na której ramieniu mogłam się wypłakać. Nie wiem czemu, ale odnosiłam wrażenie, że on nikogo nie ma.

– Zostawiła pana?

– Co?

– Ta dziewczyna ze zdjęcia.

– Proszę wziąć pieniądze.

Postanowiłam go ignorować. Nigdy nie spotkałam mężczyzny, który szczerze ceniłby miłość. Pomimo jego niechęci do rozmowy wiedziałam, że muszę tam zostać. Wiedziałam, że jeśli nakłonię go do zwierzeń, poczuje się lepiej. Egoistycznie przeczuwałam, że mnie też to pomoże.

– Jest szansa, że ona wróci?

Chris wrócił myślą do chwili, gdy się żegnał z Julią, kiedy już leżała w ziemi.

– Widać, że pan ją kocha.

– Tak.

Nie wiedział, jak to się stało, ale upór nieznajomej przebił się przez jego mur. Co prawda była to tylko wąska szczelina, a jednak zdołała się przez nią przecisnąć.

– Chciałabym, żeby ktoś mnie tak kochał.

Chris na nią spojrzał i zobaczył, że jej cierpienie jest bliskie jego cierpieniu. Chociaż nie było tak przemożne. Wiedział, że nigdy nikogo nie pokocha tak jak kochał Julię. I że nigdy przez nikogo nie będzie tak kochany jak przez nią. Ale ta kobieta, kobieta z peronu, miała przed sobą przyszłość.

– Znajdzie się taki ktoś.

Przerwała kontakt wzrokowy, leciutko się uśmiechnęła. Poczuł, że w innych okolicznościach dobrze by im się rozmawiało. Ale zegar tykał. Powinna stąd odejść. Zatkał szparę, przez którą się przecisnęła. Znów otaczał go solidny mur.

– Szczęściara z niej.

– Przepraszam, nie chcę być niegrzeczny, ale muszę zostać sam. Byłaby pani tak miła i poszła na kawę? Nalegam.

Przeniósł wzrok z kobiety na zegar i z powrotem, a jego nagła gwałtowność chyba ją przestraszyła.

Czterdzieści pięć sekund

– Przepraszam – powtórzył łagodniej. – Chcę zostać sam i naprawdę nie mam ochoty z nikim rozmawiać. To bardzo miło z pani strony, że pani się o mnie niepokoi, ale chciałbym, żeby pani sobie poszła, okej?

– Okej – odparła. – Przepraszam.

– Proszę się czegoś napić. – Podniósł wzrok, wyciągając rękę z banknotem pięciofuntowym.

Trzydzieści pięć sekund

Z oddali do jego uszu dobiegło ciche dudnienie. Pociąg się zbliżał.

– Proszę.

Wstałam z ławki i podeszłam do niego trochę zbyt blisko. Wzięłam od niego pieniądze. Gdy moja dłoń mimowolnie musnęła jego rękę, znów to poczułam. Nie potrafię tego nazwać, no, coś jakby pewien rodzaj przyciągania do nieznajomego mężczyzny. Kiedy na niego spojrzałam, w jego oczach dojrzałam strach, i zaczęłam się zastanawiać, czego może się bać. Byłam przekonana, że jeśli się oddalę, stanie się coś strasznego. Pewnie z powodu jego desperacji, by się mnie pozbyć, której towarzyszył łoskot zbliżającego się pociągu. Przypuszczalnie przesadzałam, zachowywałam się, jakbyśmy byli bohaterami jakiegoś filmu, choć naprawdę wyglądało na to, że mężczyzna zamierza zrobić coś głupiego. Znów niemal błagał mnie, żebym sobie poszła, tym razem gwałtowniej. Trochę mnie nawet przestraszył. Nie wiedziałam, co robić. Zawahałam się, niezdolna do podjęcia decyzji. Po raz kolejny zaczął prosić, nawet zrobił krok w moją stronę, a ja cofnęłam się. Bałam się, że jeśli będę się opierała, zmusi mnie do odejścia nie tylko słowami, a ja nie chciałam go tam zostawić. Pociąg dudnił coraz głośniej, a mężczyzna przeniósł spojrzenie na tory. Nie mając pojęcia, jak postąpić, zaczęłam się wycofywać. I wtedy on stanął twarzą do nadjeżdżającego pociągu.

Dwadzieścia pięć sekund

Pomyślałam o wszystkich tych sytuacjach w moim życiu, kiedy pozostałam bierna. Nie zareagowałam, gdy moi rodzice się rozstali. Nie zareagowałam, kiedy John zdradził mnie po raz pierwszy. Nie reagowałam, kiedy na moim rachunku bankowym tak często brakowało pieniędzy. Wciąż nie wiem czemu, ale wiedziałam, że teraz coś zrobię. Odwróciwszy się, popatrzyłam na mężczyznę w mokrej koszuli i na bosaka. Mężczyznę, który przywodził mi na myśl bohaterów starych filmów. Stał ze wzrokiem wbitym w tory biegnące jakiś metr niżej.

– Proszę pana, nie znam pana ani pan nie zna mnie – zaczęłam, zbierając się na odwagę, zaszokowana, że jakieś słowa płyną z moich ust. – Ale zdaje mi się, że oboje powinniśmy zacząć od nowa. Bo ja na pewno. Myślę, że nam obojgu przydałaby się jakaś pomoc. Mógłby pan ze mną pójść? Czemu nie mielibyśmy pójść na tę kawę… razem?

Chris miał ochotę krzyczeć. Chciał potrząsnąć tą durną kobietą, która źle odczytała jego intencje. Nie był uprzejmy. Nie był miły. Nie okazywał jej empatii. Nie był dżentelmenem. Chciał po prostu mieć pieprzony święty spokój, zanim z tym wszystkim skończy, ale ta namolna baba się nie poddawała.

– Nigdy nie spotkałam nikogo, kto by zaproponował, że postawi mi kawę, tak jak pan, nie oczekując niczego w zamian. Nigdy. Naprawdę jest pan dobrym człowiekiem, choć na świecie nie brakuje dupków i drani, a widzę, że coś pana dręczy, tak samo jak mnie. Proszę, żeby pan ze mną poszedł, bo każde z nas potrzebuje kogoś życzliwego, jakiejś przyjaznej osoby, z którą można porozmawiać choćby przez chwilę. – Jej oddech był płytki, spanikowany, chrypliwy, z trudem łapała powietrze, żeby wypowiedzieć tych kilka słów, nie zdradzając swojego strachu. Strachu przed tym, czego jeszcze nie poznała.

– Nie zna mnie pani – odparł, po raz kolejny zerkając na zegar. – Wcale nie jestem dobrym człowiekiem. Mogłaby pani w końcu to zrozumieć i pójść na tę kawę?

– Nie!

– Dlaczego nie, do cholery?!

Dziesięć sekund

Przed oczami jego wyobraźni przeleciało dziesięć miesięcy. Pomyślał o bólu, o cierpieniu. O rutynie, którą wypracował, by radzić sobie ze swym potężnym przeciwnikiem, z czasem. Pomyślał o próbach interwencji Steve’a, gdy stało się oczywiste, że wpada w depresję. Najlepszy przyjaciel nie chciał dopuścić do tego, by Chris się poddał, on jednak odpychał jego wyciągniętą rękę.

Pomyślał o tym, że ojciec był o wiele silniejszy. Pomyślał o wielkim smutku swoich przyjaciół na pogrzebie, wszyscy w czerni, ze łzami w oczach, niezdolni ukryć żalu. Choć nikt z nich nie będzie zaszokowany jego postępkiem.

I wtedy rozległ się głos, na który tak długo czekał. Ten głos go wzywał. Miesiącami czekał na te słowa, a teraz bardzo nie chciał ich jeszcze usłyszeć. Potrzebował więcej czasu, lecz głos płynął przez głośniki, nie zważając na jego milczące błaganie:

– Następny pociąg nie zatrzymuje się na tej stacji. Proszę odsunąć się od krawędzi peronu.

Dudnienie ponad trzech i pół tysiąca ton, które sunęły po torach, powoli rosło w siłę. Zgrzyt spowodowany ogromnym ciężarem stał się tak głośny, że przebił się do ucha wewnętrznego Chrisa. Kobieta instynktownie odwróciła się od torów, skąd dochodził hałas, jakby mogło ją to uchronić przed zbliżającym się monstrum.

Chris ani drgnął. Nawet nie mrugnął, wypatrując pociągu, którego huk wydawał się brzmieć niemal zapraszająco. Całkiem jakby tory miały ręce i chciały go ściągnąć w dół. Spojrzał w prawo i zobaczył oczy nadjeżdżającego pociągu. Chciał zrobić krok naprzód, ale ta kobieta widziałaby to, więc zrobiłby jej krzywdę. Już wiedział, że niestety nie zrealizuje swojego planu, nie spełni swojej obietnicy. Odwrócił się, by na nią spojrzeć, na kobietę, przez którą nie połączył się z żoną.

Widziałam, że stał zbyt blisko brzegu peronu, lecz nie zdołałam go ostrzec, bo przeraźliwy hałas pociągu, który właśnie przejeżdżał, zagłuszył moje słowa. Maszynista myślami był gdzie indziej, chciał jak najszybciej dowieźć ładunek do celu i wrócić do domu.

Odsunęłam się jeszcze bardziej, gdy wzbudzony przez pęd tego olbrzyma ostry podmuch kazał mi przytrzymać poły kardiganu i rozwiał mi włosy.

Tymczasem Chris wciąż nawet nie mrugnął, tylko stał tam i patrzył na nią, gdy pociąg pędem mijał peron. Coś do niego krzyknęła. Nie słyszał co i nic go to nie obchodziło. Po prawej widział pędzącą ciemną masę z prześwitami między wagonami, które mijały go tak szybko, że zdawało się, iż liczą sobie ledwie milimetry, a przy tym były dość długie, by się pod nimi zmieścił. Wystarczyłoby, żeby zaczepił o wagon ręką albo nogą i siła dociskająca wessałaby go pod spód, nim uświadomiłby sobie, że to boli. Wystarczyłoby, żeby zrobił krok do tyłu. A jednak nie mógł go zrobić. Bo ona na niego patrzyła. Nienawidził jej za to.

Potem pociąg znikł z widoku. Kiedy znikał, Chris spojrzał w lewo i tęsknie wpatrywał się w czerwone tylne światła pochłaniane przez czarną noc.

Nie zdołał zrobić jednej jedynej rzeczy, która mogłaby przynieść spokój jego znękanej duszy, a teraz nie był w stanie myśleć, jak to naprawi. Zerknął w stronę wyjścia. Zwrócony twarzą do kobiety z peronu przykucnął, żeby wziąć buty. Podniósł na nią wzrok. Nie spuszczała z niego oczu. Przez chwilę oboje trwali w bezruchu.

W końcu przerwała ciszę.

– Niech pan zostanie, proszę.

Nie potrafił znaleźć słów, a jej słowa nie docierały do jego uszu. Ale ona się nie liczyła, teraz liczyło się wyłącznie poszukiwanie jakiegoś rozwiązania. Albo je znajdzie, albo zawiedzie swoją żoną.

– Proszę.

Podniósł buty, a potem, nie wkładając ich, ruszył w stronę wyjścia, zszedł po schodach i oddalał się od dworca, zostawiając kobietę samą.

Przez chwilę odprowadzałam go wzrokiem, unieruchomiona jak zając oślepiony na drodze reflektorami samochodu. Nie byłam tego w stu procentach pewna, mimo to czułam, że mężczyzna, który właśnie się oddalał, przyszedł tu zrobić coś strasznego. Instynkt mówił mi, że właśnie dlatego nie opuściłam peronu, choć tak mocno na to nalegał. Było coś niepokojącego w sposobie, w jaki pocałował zdjęcie, i w tym jego staniu na skraju peronu, i w tym, że zdjął buty, „żeby być bliżej”. Każdą z tych rzeczy z osobna można by uznać za dziwactwo, razem mówiły coś innego.

Powiedziały mi, że przyszedł tu odebrać sobie życie. A ja go przed tym powstrzymałam. Na razie. Wciąż patrząc w stronę pustego już wyjścia, słyszałam hulający po peronie wiatr i samochody na moście. Dźwięki powróciły po krótkiej chwili nieistnienia. Siedząc na ławce, przeniosłam wzrok z wyjścia na tory, usiłując pozbyć się koszmarnych przeczuć, przez które aż mnie mdliło.

Wyjęłam z torebki kolejnego papierosa. Czułam skok adrenaliny, ręce mi się trzęsły, więc nie od razu go zapaliłam. Kiedy już parę razy się zaciągnęłam, uspokoiłam się i próbowałam to wszystko jakoś poukładać. Myliłam się co do niego. Nie był pijany, nie był też wariatem, najprawdopodobniej był po prostu smutnym facetem, którego rzuciła dziewczyna, ale nie zamierzał zrobić sobie krzywdy. Wymyśliłam to sobie, potrzebowałam takiej historii, żeby oderwać się od mojego nędznego życia. To jego życie było prawdziwą tragedią. Przeklęłam swoją żałosną samotność. Prawie błagałam obcego człowieka, by spędził ze mną trochę czasu.

Spuściłam głowę i patrzyłam, jak popiół z papierosa ulatuje z wiatrem, a potem roześmiałam się, ale mój śmiech szybko zamienił się w cichy płacz. Chciałam znaleźć się w domu, w łóżku, rozpaczliwie starałam się odsunąć w niepamięć wydarzenia tego wieczoru i żyć dalej, choć to życie zdawało się tak przytłaczające. Zastanowiłam się, czy kiedykolwiek poczuję euforię, która przychodzi ze zwycięstwem. Choćby raz.

Otarłam oczy i zobaczyłam, że pod ławką, dokładnie pode mną, leży jakaś kartka. Starannie złożona i przygnieciona kamieniem, który jakoś nie pasował do zimnego mokrego asfaltu. Było oczywiste, że ktoś go tu przyniósł. Sięgnęłam w dół i podniosłam kamień, by go obejrzeć, wzięłam też do ręki kartkę, choć nie byłam przygotowana na to, co było na niej napisane:

Do osoby, która znajdzie ten list…

Dotarłam do końca i omal nie zwymiotowałam, gdy zdałam sobie sprawę, co się za nim kryje. Mój instynkt się nie mylił. Przeczucie, które mi towarzyszyło, kiedy mężczyzna opuścił dworzec, było słuszne. Przyszedł tu, żeby się zabić, zamierzał skoczyć pod pociąg, a ja przypadkiem uratowałam mu życie.

…nie było nikogo, kto mógłby to powstrzymać…

A jednak tego nie zrobił.

Pomyślałam, co mnie sprowadziło na peron i jaki to niesamowity zbieg okoliczności, bo zwykle o tej porze dworzec świeci pustkami. Gdybym się tu zjawiła każdej innej nocy albo postanowiła zostać u Johna, nigdy nie spotkałabym tego mężczyzny, a on już by nie żył.

Poczułam przemożną potrzebę, by do znaleźć. Tylko przypadkiem uratowałam mu życie, ale to nie znaczy, że go na dobre uratowałam. Mógł przecież skoczyć z jakiegoś mostu albo rzucić się pod ciężarówkę. Mógł wypchać sobie kieszenie kamieniami i skoczyć do rzeki w centrum miasta. Nikt się nie zorientuje, że trzeba go powstrzymać. W tym momencie nikt prócz mnie nie miał tej świadomości. Wiedziałam, że muszę z nim porozmawiać, powiedzieć, że przeczytałam jego list i że cokolwiek go spotkało, będzie lepiej. Miał w sobie ukryte dobro, choć przesłonięte bólem. Żałowałam, że nie udało mi się namówić go na kawę, bo wtedy pomogłabym mu to zobaczyć. Żałowałam, że za nim nie poszłam, by wiedzieć, dokąd się wybierze, żebym mogła mu pomóc albo sprowadzić pomoc czy zrobić cokolwiek innego, cokolwiek.

Nie zrobiłam tego. Chciałam wypić kawę w jego towarzystwie, żeby zapomnieć o własnych problemach. To dlatego tak łatwo zrezygnowałam. Ruszyłam biegiem w stronę wyjścia, opuściłam dworzec i zatrzymałam się na środku cichej ulicy. Spojrzałam w lewo, potem w prawo. I nic. Widziałam tylko ścieżki oświetlone pomarańczowym światłem latarni. Tej ponurej wiosennej nocy nie było tam żywego ducha, panowała śmiertelna cisza, jakby noc nie potrafiła albo nie chciała dać świadectwa temu, co się wydarzyło, a co nie.

Tylko niewzruszony wiatr owiewał stojące wzdłuż chodnika drzewa. W kołysaniu się ich gałęzi był jakiś dziwny spokój, jak w jego lekkim kołysaniu się, kiedy go zobaczyłam po raz pierwszy.

– Jasna cholera, Sara, on tu był, a ty pozwoliłaś mu odejść – powiedziałam na głos. Raz jeszcze spojrzawszy na list, przeczytałam jego imię i nazwisko porządnie wydrukowane na końcu: Chris Hayes. Bliska łez, zawołałam zdesperowana łamiącym się głosem:

– Chris?! Chris?!

Odpowiedziały mi tylko szum liści na wietrze i echo mojego głosu, zrozpaczone i ledwie słyszalne.

Tytuł oryginału: Our Little Secret

Pierwsze wydanie: HarperCollins UK, 2017

Opracowanie graficzne okładki: Emotion Media

Redaktor prowadzący: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Jakub Sosnowski

Korekta: Sylwia Kozak-Śmiech

© 2017 by Darren O’Sullivan

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa, 2018

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books, S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.

Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce: Trevillion Images.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

02-516 Warszawa

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-3743-7

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.