Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
558 osób interesuje się tą książką
Co się stanie, gdy spadkobierca nowojorskiej rodziny mafijnej i redaktorka poczytnego czasopisma zaczną wpadać na siebie w korytarzu apartamentowca?
Nikos nie cierpi blondynek i nigdy nie zaprasza ich do swojej sypialni.
Leila próbuje zapomnieć o życiu, które zostawiła za sobą w Miami.
Gdy błędy przeszłości dogonią ich oboje, okaże się, że mają ze sobą więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 280
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Tekst by Małgorzata Smolec
Copyright © Małgorzata Smolec
Lipiec 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żaden z fragmentów powieści nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej zgody autora. Dotyczy to również fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Redakcja: Sara Rzeczycka
Korekta: Sara Rzeczycka
Skład i łamanie: Małgorzata Wiśniewska @fabryka.skladu.ksiazki
Okładka: Katarzyna Małecka
Wydanie I
Numer ISBN: 978-83-976330-0-1
Niniejsza powieść jest wyłącznie fikcją. Zbieżność wydarzeń i nazwisk jest przypadkowa.
Powieść przeznaczona dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.
ONA
JEST
MOJA
MAŁGORZATA SMOLEC
Wszystkim bliskim mi kobietom.
Naprawdę nie wiem, co bym bez Was zrobiła.
Prolog
Leila
Dwadzieścia lat wcześniej…
– Młoda, budź się, idziemy do kryjówki.
– Zwariowałeś? Jest sobota, chcę jeszcze pospać!
– Wstawaj. Albo idziesz z nami, albo zostajesz tu sama na cały dzień.
– O rany, już. Dajcie mi pięć minut.
Niechętnie, jednak szybko zwlekam się z łóżka i idę do łazienki. Wkładam dżinsowe szorty, koszulkę, związuję włosy gumką i zbiegam na dół. Łapię jeszcze po drodze jabłko, chociaż Jim z pewnością zrobił nam jakieś kanapki, które zjemy na miejscu. Z moim najstarszym bratem nie ma negocjacji, jeśli coś mówi, to tak ma być. Dlatego, nawet gdy za żadne skarby świata nie chce mi się czegoś zrobić, na argument, że w przeciwnym razie zostanę sama w domu, od razu zmieniam zdanie. Nie lubię być sama.
Wychodzimy z braćmi na zewnątrz, gdzie z nieba zaczyna już lać się istny żar. Lato coraz bliżej, więc to jest idealny czas, żeby korzystać z naszego tajnego szałasu, który zbudowaliśmy na skarpie nad oceanem. Z naszego osiedla do plaży mamy jakieś dwadzieścia minut na piechotę. Po drodze lubimy udawać, że ktoś nas śledzi i musimy mylić tropy, żeby absolutnie nikt (na przykład nasz wścibski sąsiad) nie dowiedział się o naszym sekretnym miejscu.
Na skarpie spędzamy zwykle wiele godzin, aż skończy nam się jedzenie i znów nie zgłodniejemy tak bardzo, że aż zaczynają boleć nas brzuchy. Czasami chłopakom udaje się gwizdnąć jakieś chipsy lub krakersy ze sklepu mijanego po drodze.
Tym razem z plaży wygania nas ogromna ulewa, przez którą cali mokniemy. Ale na to też mamy plan: niedaleko jest opuszczona szopa, w której też czasami przesiadujemy. Biegniemy tam, ile sił w nogach, ja oczywiście na samym końcu, ale choćbym miała dobiec na czworaka, nigdy się nie poddaję. Inaczej moi bracia nie daliby mi żyć. Jim zawsze powtarza, że mam być twarda, w przeciwnym razie będę dostawać łomot od losu.
Wpadamy do domu późnym popołudniem, robiąc dużo hałasu. Zrzucam klapki i biegnę po suche ręczniki do łazienki. Gdy po drodze mijam sypialnię mamy, mimowolnie zwalniam i od razu rzednie mi mina. Wróciła… Śpi zalana w trupa, a smród taniego alkoholu dociera aż do korytarza.
Rozdział 1
Leila
Podobno, gdy rano zaraz po przebudzeniu spojrzymy w okno, nasz sen ulatuje przez nie i dlatego nic nie pamiętamy. W moim przypadku nawet jak nie zerknę, to i tak ciężko mi przypomnieć sobie cokolwiek z tego, o czym śniłam. Czasem pamiętam jedynie uczucie temu towarzyszące, wiem, czy to było coś miłego, czy raczej jakiś podły koszmar.
Przed chwilą to było zdecydowanie coś bardzo przyjemnego i jak nigdy świta mi postać jakiegoś tajemniczego mężczyzny bez twarzy, za to z boską gołą klatą. Niestety, w momencie, gdy ten nierealny osobnik zaczął się do mnie zbliżać, obudził mnie donośny dźwięk mojego budzika. Niech to cholerny szlag!
Zegarek wskazuje godzinę szóstą trzydzieści. Przeciągam się na łóżku z bananem na twarzy, wspominając swój gorący sen, po czym, ciężko wzdychając, zwlekam się prosto do łazienki. Za dwie godziny muszę być w redakcji, a że nie lubię porannego pośpiechu, zwykle wstaję dużo wcześniej. Biorę długi prysznic, a później w szlafroku siadam przy kuchennym stole, piję kawę, słuchając radia i wtedy dopiero zaczynam się do końca budzić. Ubieram się przed samym wyjściem, bo inaczej, znając życie, z pewnością zdążyłabym oblać się kawą.
Pracuję w miejscu, gdzie można nosić, co tylko ci się podoba, pod warunkiem, że jest to modne lub ekstrawaganckie. Osobiście lubię klasykę w luźnym wydaniu. W szafie mam mnóstwo dżinsów oraz białych T-shirtów plus kilka dobrych marynarek, wąskich spódnic i niezliczoną ilość butów. Sama nie wiem, co lubię bardziej – szpilki czy trampki. Zapomniałabym o satynowych koszulach, do których mam słabość.
Codziennie rano do biura wozi mnie kierowca. To z kolei jeden z przywilejów bycia naczelną poczytnego kobiecego magazynu w Nowym Jorku. Mieszkam na dwunastym piętrze eleganckiego apartamentowca z widokiem na Central Park, gdzie lubię biegać. To moja jedyna aktywność fizyczna… no, chyba że sporadyczny seks też liczy się jako cardio, chociaż z tym ostatnio gorzej niż źle. Nie mam czasu umawiać się na randki. Czy ktoś nie mógłby po prostu regularnie podstawiać mi jakiegoś fajnego faceta pod drzwi? Dobrze zapłacę!
Niedawno stuknęła mi trzydziestka i coraz częściej rozmyślam, czy tak właśnie powinno wyglądać moje życie, w którym jest tylko praca, praca, praca… Oczywiście nie brakuje też znajomych, bankietów, czasu spędzonego z najlepszą przyjaciółką, podróży, poznawania ciekawych ludzi, śledzenia najnowszych modowych trendów, wyznaczania nowych, wspierania kobiet na łamach gazety, którą prowadzę. Mogłabym tak wymieniać bez końca, ale czy nie powinnam raczej już dawno ustatkować się, założyć rodzinę, wprowadzić do swojego życia bardziej normalnych elementów, tak jak już dawno zrobili to moi bracia? Niestety, ilekroć moje myśli schodzą na te tory, aż wzdrygam się i dostaję gęsiej skórki. Nie wszystko jest dla każdego, nie każdy nadaje się do małżeństwa i wychowywania gromadki dzieci.
Odstawiam kubek do zlewu w kuchni, po czym idę wyszykować się do pracy. Mój kierowca, Adam, z pewnością zaraz podjedzie. Wciągam na siebie luźne dżinsy, podwijając ich nogawki, wkładam do środka białą koszulę, do tego czarne wsuwane botki w szpic i miękki karmelowy długi płaszcz. Maluję się minimalnie – nigdy nie umiałam tego robić, chociaż wizażystki z naszego magazynu nie raz chciały mnie w tym temacie przeszkolić. Jednak uważam, że dobry puder, tusz i błyszczyk to niezawodne trio, które w zupełności mi wystarcza. Poprawiam jeszcze długie jasne włosy, których dziś nie spięłam, biorę do ręki torebkę, laptop i papiery, nad którymi ślęczałam cały wieczór, po czym wreszcie wychodzę.
Gdy zmierzam do windy, w oddali słychać zatrzaskujące się drzwi. To pewnie któryś z moich sąsiadów. Słyszę za sobą czyjeś kroki i niosący się po korytarzu głos – ktoś rozmawia przez telefon po angielsku i włosku na przemian. Gdy dochodzę do windy, ukradkiem się obracam. W moim kierunku zmierza dwóch postawnych mężczyzn ubranych na czarno. Jeden z nich trzyma przy uchu telefon, a drugi mi się kłania. Ten z telefonem to mój nowy sąsiad, którego widuję zaledwie od kilku miesięcy. Powoli z powrotem się obracam, stając do nich tyłem. Razem czekamy na windę, która wciąż nie przyjeżdża, a tajemniczy sąsiad nie przestaje rozmawiać. Nie sądziłam, że włada tak czystym włoskim. W zasadzie to nic o nim nie wiem, oprócz tego, że używa dobrych perfum z nutą pieprzu. Nie jest zbyt przyjemnym typem, więc jeszcze nie zdarzyło mi się wymienić z nim żadną kurtuazyjną uprzejmością. Choć muszę przyznać, że przystojny z niego gość. Ciekawa jestem, czy faktycznie ma włoskie korzenie.
Kiedy wsiadamy razem do windy, mężczyzna wreszcie przestaje nawijać, za to zaczyna mi się bezceremonialnie przyglądać. Jego kompan z kolei stoi niewzruszony, patrząc przed siebie, jakby był na służbie. Może to jego kierowca… Stoję do nich bokiem, więc nie mogę nie zauważyć tego, co robi ten pierwszy. Na początku krępuje mnie jego spojrzenie, a biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio mam naprawdę rzadko do czynienia z mężczyznami prywatnie, czuję, że zaraz spłonę rakiem albo zemdleję przy nim w tej cholernej windzie. Jednak jakimś cudem, na przekór wszystkiemu, zbieram się w sobie i po chwili sama dumnie podnoszę wzrok na sąsiada, po czym bez najmniejszej emocji zaczynam powoli obcinać go z dołu do góry. Niech sobie nie myśli, że tylko mężczyznom wolno zachowywać się w ten sposób. Kobiety również mają do tego pełne prawo, tym bardziej, jeśli chodzi o taki widok… Mężczyzna jest jeszcze potężniejszy, niż mi się wcześniej wydawało. Czuję się przy tych dwóch jak krasnal. Wreszcie nasze spojrzenia się krzyżują, a wtedy dopiero zauważam, jak bardzo ciemne źrenice posiada ten irytująco arogancki facet. Sąsiad w reakcji na moją postawę dla odmiany posyła mi delikatny uśmiech, który nie pasuje do jego bezpośredniego zachowania. Na szczęście nasza winda się zatrzymuje, więc czym prędzej z niej wychodzę i kieruję się prosto do wyjścia. Słyszę jeszcze za sobą jego głos, życzący mi miłego dnia, na co jedynie kiwam ręką, nawet się nie obracając.
Jednak gdy tylko moja stopa staje na ogromnej wejściowej wycieraczce, niemal wywijam klasycznego porannego orła, ponieważ cienki obcas wbił się centralnie między wycieraczkę a gumę, którą jest otoczona i za cholerę nie chce wyjść. No tak, to zupełnie w moim stylu… Musi to komicznie wyglądać. Bluzgając pod nosem, kucam, żeby sobie jakoś pomóc i uwolnić się z tej cholernej pułapki. Kątem oka widzę Adama spieszącego mi na ratunek. Żeby było jeszcze zabawniej, mój sąsiad akurat wychodzi z budynku. Gdy na mnie zerka, raptem przystaje i zaczyna mi się dziwnie przyglądać. Wreszcie, orientując się w sytuacji, parska ze śmiechu pod nosem. Jednak błyskawicznie do mnie podchodzi, łapie mnie za rękę, zmuszając, żebym wstała, a następnie, nie puszczając jej, sam kuca obok i w kilka sekund uwalnia mnie z opresji. W tym całym zamieszaniu zupełnie bez sensu zauważam, że ma przyjemną w dotyku skórę.
Dawno nie czułam się tak bardzo zażenowana, więc tylko bełkoczę pod nosem jakieś podziękowania, po czym z prędkością światła mknę do auta i proszę kierowcę, żeby jak najszybciej stamtąd odjechał.
Dzień dobry, nazywam się Miss Żenada.
Rozdział 2
Leila
Kolejnego dnia już od samego rana czuję napięcie w karku. Po południu czeka mnie zebranie rady nadzorczej, na którym mam przedstawić raport sprzedaży gazety za ostatnie pół roku. Nie znoszę pieprzonych cyfr i wskaźników, ale takie są czasy, że wszystko jest wrzucane w tabelki, bo wszystko, łącznie z kubłem na śmieci stojącym pod twoim biurkiem, musi przynosić zysk.
Długo stoję przed garderobą, zastanawiając się, jaki strój będzie stosowny na batalię, którą przyjdzie mi dziś stoczyć. Gdy tak wodzę wzrokiem po licznych wieszakach z ułożonymi według koloru ubraniami, automatycznie wracam myślami całe dekady wstecz, gdy w szafie nie miałam nawet jednej setnej tego, co obecnie…
– Młoda, pospiesz się, bo inaczej się spóźnimy! – Jim wołał do mnie z dołu, pewnie już czekając przy drzwiach.
A czternastoletnia ja ze łzami i desperacją w oczach rozglądałam się po półkach w poszukiwaniu jakiegoś lepszego ubrania do szkoły, jakby jakimś cudem nagle miało się tam pojawić. Niby mi nie zależało, po prostu chodziłam w tym, co miałam, zawsze dbając, żeby chociaż było uprane, ale od jakiegoś czasu coraz bardziej irytował mnie fakt, jak bardzo odstawałam wyglądem od rówieśników. Czułam się szara i nijaka. W podstawówce tak mnie to nie bolało, ale im byłam starsza, tym bardziej marzyłam o tym, żeby po prostu pójść do sklepu i kupić sobie coś ładnego. Pamiętam, że te łzy to był wtedy jakiś impuls. Szybko nauczyłam się szyć na starej maszynie do szycia, która od zawsze była w naszym domu, pewnie po babci. I od tamtego momentu sama tworzyłam wymarzone ciuchy, dla siebie i dla chłopców. Jakość, co prawda, zależała od materiału, który zdobył dla mnie akurat Jim. Nie wiem, jak mu się to udawało, jednak zawsze przynosił coś ekstra.
I to właśnie stąd wzięło się moje zamiłowanie do mody.
Wreszcie wracam na ziemię, potrząsając tylko głową w reakcji na przywołane wspomnienia i dla odmiany postanawiam włożyć prostą dopasowaną czarną sukienkę przed kolano. Adam już czeka na dole, więc wkładam czarne wysokie szpilki, wrzucam jeszcze kilka rzeczy do torebki, po czym zamykam apartament i łapię windę. Mentalnie jestem już w pracy i w kółko powtarzam dane z ostatniego raportu. Z porannych rozmyślań wyrywa mnie dźwięk dzwonka w windzie sygnalizujący, że dotarłam na parter. Czas zmierzyć się z nieuniknionym.
Gdy drzwi się rozsuwają, pierwszym co widzę, są niebotycznie długie, smukłe nogi w krótkiej mini. Zdecydowanie za krótkiej na godzinę ósmą rano. Grzecznie czekam, aż te nogi i równie piękna reszta młodej, ciemnowłosej dziewczyny mnie przepuści. Zauważam mojego włoskiego sąsiada, stojącego za plecami tajemniczej kobiety. Z politowaniem spogląda w moją stronę, a mnie od razu przypomina się wczorajszy incydent z obcasem. Mam ochotę jak najszybciej się stamtąd ulotnić. Irytuje mnie jego osoba, ale i to, że nie mogę sobie wybić z głowy ciepłego dotyku jego skóry, gdy przez ten krótki moment przed budynkiem trzymał moją rękę. Żeby tego było mało, właśnie wyczuwam od tych dwojga unoszący się zapach nocnej imprezy i drogich, ciężkich perfum, co mocno gryzie się z fazą spięcia, w jakiej obecnie się znajduję.
– Dzień dobry, sąsiadko. W drodze do pracy? – rzuca pod nosem mężczyzna.
– Podobnie jak każdy normalny człowiek. – Nie mogę się powstrzymać przed ripostą.
Słyszę za sobą gromki śmiech.
Gdy drzwi windy powoli się zamykają, odwracam się jeszcze na moment, a mój „przemiły” rozmówca ostentacyjnie gapi się na mój tyłek! Noż kurwa, dawno nie spotkałam tak bezczelnego typa. Wchodzę do auta poirytowana jak nigdy. Nawet mój kierowca zwraca na to uwagę, bo zwykle tryskam lepszym humorem.
Kiedy zajeżdżamy pod siedzibę gazety, moje samopoczucie wraca już na właściwe tory. Idę prosto do swojego biura, by przygotować się do spotkania.
Ledwo zdążę usiąść za biurkiem, gdy do mojego pokoju jak huragan, bez pukania, wpada atrakcyjna brunetka uwielbiająca złotą biżuterię, skórzane miniówki i zamszowe botki. To Erin, wyjątkowo barwna postać, jedna z redaktorek gazety, a przy okazji moja najlepsza przyjaciółka. W tym samym momencie proszę asystentkę Lisę o dwie kawy.
– Mam takiego kaca, że mogłabym wypić całą wodę z rzeki Hudson! – Wzdycha, ciężko opadając na fotel i chowając głowę w ramiona.
– Znów skończyłaś wieczór w jakimś barze? – Wzdrygam się, bo sama raczej nie mogłabym tak balować w ciągu tygodnia.
Ale jak widać, zarówno mój wkurzający sąsiad, jak i przyjaciółka potrafią.
– Miał być tylko jeden drink, ale poznałam bardzo przystojnego barmana i klops…
– O rany, Erin, nawet mi nie mów, że wylądowałaś z nim w łóżku. Najpierw ten pieprzony arogant z samego rana w windzie, od którego aż kipiało seksem, a teraz ty. A ja niedługo uschnę.
– Następnym razem idziesz ze mną i na siłę wepchnę cię w ramiona jakiegoś gościa, bo już nie mogę dłużej słuchać tego gderania. Ostatnio marudzisz jak stara baba.
– Bo jestem stara.
– Mentalnie na pewno. Spójrz w lustro, jesteś hot! Nikt by ci nie dał trzydziestu lat, najwyżej dwadzieścia, no góra dwadzieścia trzy!
– Kochana jesteś! – Robię do niej maślane oczy.
– No, ale pod maczugą sobie trochę pozmieniaj, bo jak tak dalej pójdzie, to cię wymienię na jakąś inną najlepszą przyjaciółkę! Mniej marudzącą.
– No dobra, już się zamykam! – Śmieję się, przewracając oczami.
– Poczekaj, chcę jeszcze usłyszeć o twoim tajemniczym sąsiedzie, zanim zakopię się na dobre w robocie. – Odkąd któregoś razu przypadkiem wspomniałam jej, że obok mnie wprowadził się ten przystojny gość, którego tryb życia diametralnie różni się od mojego, Erin nie daje mi spokoju i ciągle o niego wypytuje, jakbyśmy nie miały lepszych tematów.
Nie powiedziałam nic o wczorajszym incydencie z moim butem, bo najpierw zabiłaby mnie śmiechem za moją niezdarność, a następnie przez kolejny tydzień przeżywała jego bezinteresowną pomoc.
Nie wiem, dlaczego moja przyjaciółka tak bardzo się nim ekscytuje, ale to fakt, że jego życie trochę przypomina film, tylko nie jestem pewna czy akcji, czy może bardziej jakieś włoskie porno. Non stop widzę go z inną kobietą, nie wspominając o odgłosach za ścianą o różnych porach dnia i nocy. Już nawet wymyśliłyśmy z Erin skalę na te jego wszystkie kochanki. Najgłośniejsze to „dziesiątki”, o przeciętnej tonacji – „piąteczki”, a takie zupełnie ciche myszki to „jedyneczki”, chociaż tych ostatnich przyprowadza najmniej. Nie mam pojęcia, czym się zajmuje, ale jego plan dnia z pewnością jest zgoła inny od mojego. Niemal zawsze widuję go w ciemnym garniturze lub po prostu w ciemnej koszuli włożonej w dopasowane spodnie opinające jego zgrabne cztery litery. Bez wątpienia ma południową urodę, ale przy tym nieco ostre rysy twarzy, co czyni go bardziej amerykańską wersją włoskiego playboya. Teraz już wiem też, że mówi po włosku, więc wszystko staje się jasne. Przeważnie, jeśli nie jest w towarzystwie kolejnej damy, widzę wokół niego innych mężczyzn, może współpracowników, jakichś znajomych – nie mam zielonego pojęcia, ale ciągle się z kimś spotyka. A że mieszka tuż obok, czy chcę, czy nie chcę, często jestem świadkiem tego wszystkiego. Na pewno sprawia wrażenie osoby dość tajemniczej i dlatego tak bardzo intryguje moją wścibską przyjaciółkę.
A tak na marginesie, zastanawiam się co też on myśli sobie o moim życiu. „Moja sąsiadka – nudna ważna pani lubiąca wtykać obcasy nie tam, gdzie trzeba”. Phi. O ile w ogóle chociaż raz moja osoba przemknęła przez jego głowę, bo mój tyłek z pewnością tak, o czym przekonałam się dziś rano.
Po chwili, wyrwana z rozmyślań przez ponaglające spojrzenie Erin, a jednocześnie pamiętając, że zaraz mam ważne spotkanie, szybko streszczam jej mój dzisiejszy poranek, łącznie z windą, a następnie bez skrupułów wyrzucam ją z mojego pokoju.
Muszę się mentalnie przygotować na starcie z tymi hienami.
Wreszcie, gdy zbliża się wyznaczona godzina, zabieram teczkę z dokumentami i wychodzę z biura. Udaję się piętro wyżej do sali konferencyjnej, gdzie sekretarka prosi, żebym poczekała na swoją kolej. Siadam na krześle, po czym powoli rozglądam się wokół. Wraz z moimi pracownikami nazywamy to piętro strefą zero. Ma tu swoje biura cały zarząd konsorcjum, do którego należy moja gazeta. Aż trudno uwierzyć, że pracuję tu już sześć lat, a od trzech jako szefowa.
Do gazety ściągnęła mnie Erin. Pewnego wieczoru poznałyśmy się klasycznie przy barze w jakiejś knajpie. Ja dopiero co przeprowadziłam się do Nowego Jorku i kompletnie nikogo nie znałam, za to ona znała wszystkich i sprawiała wrażenie bardzo rozrywkowej laski. Od pierwszego momentu rozumiałyśmy się bez słów i tak już zostało. Jesteśmy jak ogień i woda, a że przeciwieństwa się przyciągają, doskonale się uzupełniamy. To Erin jest tą odważną i wygadaną, która wplącze mnie czasem w jakąś niespodziewaną akcję.
Przez jakiś czas byłam jedną z redaktorek, gdy pewnego dnia zaproponowano mi pełnienie tymczasowej funkcji naczelnej w momencie gdy moja poprzedniczka Julie – wspaniała, wiekowa kobieta francuskiego pochodzenia, zdecydowała się odejść. Osobiście poleciła mnie na swoje miejsce, udając się na zasłużoną emeryturę. Julie otoczyła mnie wyjątkową opieką od pierwszego momentu mojego pojawienia się w gazecie. Chyba musiałam się sprawdzić na tym stanowisku, bo wkrótce zaproponowano mi stały kontrakt na stanowisku naczelnej.
Czasem czuję wyrzuty sumienia wobec Erin, być może to ona powinna zajmować moje biurko. Jednak za każdym razem, gdy głośno wypowiadam swoje wątpliwości, przyjaciółka obśmiewa mnie, twierdząc, że ona w życiu nie nadawałaby się na żadną szefową. Zbytnio ceni sobie swój wolny czas.
Tymczasem Julie wydawała mi się osobą, która nie jedno w życiu przeszła, więc szybko złapałyśmy nić porozumienia. Może dlatego, że ja również trochę przeżyłam…
Jestem dziewczyną z Florydy, wychowałam się w Miami jako najmłodsza z czwórki rodzeństwa. Ojca nie pamiętam, opuścił nas, zanim moja pamięć zaczęła trwale rejestrować wspomnienia, musiałam mieć niespełna trzy latka. A matka… Myślę, że nigdy nie przebolała jego odejścia i nie potrafiła radzić sobie z codziennością. Zmieniała pracę średnio raz na miesiąc, nie stroniła od alkoholu, a czasami potrafiła zniknąć na kilka dni. Przynajmniej nigdy nie przyprowadzała żadnych fagasów do domu, za bardzo bała się chłopaków, szczególnie najstarszego Jima, który opiekował się nami, sprytnie okłamując opiekę socjalną. Dzięki temu, że miałam trzech starszych braci, poznałam chyba wszystkie możliwe wersje szkoły przetrwania. Wszędzie mnie zabierali, bo nie mieli innego wyjścia, a ja z kolei musiałam robić to, co oni. Dlatego potrafiłam między innymi bić się i pluć na odległość. Ale przez naszą sytuację, musiałam również szybciej dorosnąć i przejąć część obowiązków w domu. Nauczyłam się gotować, sprzątać, a nawet szyć i robić jeszcze milion innych rzeczy.
Dziś Jim, Tom i Louise mają rodziny, a każdy z nich żyje gdzieś na Florydzie. Żaden nie zwiał tak daleko jak ja ani nie skończył tak, jak jego siostra. No i dobrze, przecież nie można mieć wszystkiego, poza tym nigdy nie ciągnęło mnie do rodzinnych klimatów. Dlatego tak bardzo podziwiam ich poświęcenie dla mnie. Całe życie mnie chronili. Być może ja bardziej wdałam się w biologicznego ojca.
Moja mama dopiero po latach obudziła się z własnego letargu i wyszła na prostą, chcąc zrekompensować swoim dzieciom stracony czas. Na to było już raczej za późno, ale i tak jej przemiana była cudem. Kilka lat temu wspólnie z braćmi postanowiłam odremontować nasz stary, rodzinny dom w Miami, aby matka mogła przeżyć w nim godziwą starość. Wszystko zorganizowaliśmy, jak trzeba, a ona nie mogła zrozumieć, czym sobie zasłużyła na tak wspaniałe dzieci, powtarzając to w kółko pod nosem. Dziś mogę powiedzieć, że mam z nią całkiem poprawne relacje, staram się odwiedzać ją przynajmniej raz na pół roku.
Szybko powracam myślami do teraźniejszości w strefie zero. Moje czekanie się przedłuża, zaczynam niespokojnie wiercić się na krześle. Ciężko wzdycham, już naprawdę wolałabym mieć to za sobą. Zastanawiam się, czy długo będą się nade mną pastwić i czy w ogóle dopuszczą do głosu, gdy przyjdzie mi bronić swojej gazety. Wreszcie sekretarka daje mi znak, żebym weszła na salę konferencyjną.
Zanim moja stopa przekroczy próg pomieszczenia, robię to, co zwykle, gdy mam wystąpić przed stadem egocentrycznych samców – zamieniam się w opanowaną, pewną siebie pieprzoną redaktor naczelną poczytnego magazynu kobiecego. Prędzej skonam, niż pokażę im jakiekolwiek emocje. Za długo żyję na tym świecie, by nie wiedzieć, że w przeciwnym razie zjedliby mnie żywcem.
– Leilo, zapraszamy.
– Witam szanownych panów – odpowiadam, po czym pewnym krokiem podchodzę do ogromnego owalnego stołu. Tak naprawdę to cud, że się o nic nie potykam, co w moim przypadku byłoby całkiem prawdopodobne.
Zamiast usiąść, kładę na stole swój notatnik i od razu przechodzę do wyświetlania prezentacji, którą przygotowywałam przez ostatnie dwa tygodnie. Pięć par oczu obserwuje każdy mój ruch. W moim wystąpieniu przedstawiam wyniki gazety z ostatniego półrocza. Rynek piśmienniczy nie jest w dobrej kondycji, technologia i elektronika coraz częściej zastępują papier, wypierając tradycję. Popularne magazyny, takie jak ten, który mam przyjemność reprezentować, jeszcze się bronią, jednak nie mam pojęcia, jak będzie to wyglądało za pięć, dziesięć lat. Dziś chcę za wszelką cenę udowodnić, że dalej opłaca się pchać ten wózek, choć wiem, że nie mam na tej sali zbyt wielu zwolenników.
Jak to mówią, uderz w stół… Gdy tylko moje myśli schodzą na te tory, jak na zawołanie odzywa się mój największy oponent, jeden z głównych udziałowców, Marc Johanson. O dziwo, nie przerywał mi w trakcie prezentacji, tylko poczekał do momentu, kiedy wypada już zadawać pytania. Łaskawca…
Johanson, jak zwykle, nie bawi się w żadne konwenanse, tylko od razu przechodzi do ataku, zrzucając na mnie bombę za bombą. Przygotował się skubaniec i zadaje mi podchwytliwe pytania mające udowodnić, że dalsze utrzymywanie gazety jednak nie ma najmniejszego sensu.
Marc jest bezwzględny, ale nie wie o mnie jednego – jestem uparta jak osioł i niezwykle kreatywna, szczególnie gdy pali mi się pod dupą. Kiedy nasza dyskusja osiąga punkt kulminacyjny i już niemal skaczemy sobie do gardeł, wyciągam asa z rękawa. Ignorując tego chciwego dupka, zwracam się bezpośrednio do Richarda Monroe, przewodniczącego rady nadzorczej, spadkobiercy założycieli konsorcjum, tego samego, który dziś pierwszy powitał mnie na tej sali. Krótko przedstawiam mu swój pomysł na podniesienie rentowności magazynu poprzez rozwinięcie strony online, a przede wszystkim social mediów i reklamy. Ma się to wiązać z zaangażowaniem znanych influencerek i wyjściem poza zakurzone ramy tradycyjnej gazety, jednak to jest jedyne wyjście, aby móc jeszcze długo utrzymywać ten statek na powierzchni.
Monroe łapie przynętę, ale co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. To mój typ człowieka. Myślę, że gdybyśmy na co dzień bezpośrednio ze sobą współpracowali, rozumielibyśmy się bez słów. To facet z zasadami, twardy i konkretny w podejmowaniu decyzji, niebojący się podejmować ryzyko, a jednocześnie miękki w kontaktach z pracownikami. W dodatku, pomimo podeszłego wieku, jest cholernie przystojnym mężczyzną.
Salę konferencyjną opuszczam z triumfem wymalowanym na twarzy. Mogę spać spokojnie co najmniej przez kolejne pół roku, rada przegłosowała Johansona. Zanim wyjdę, zwracam jeszcze twarz do Marca, lekko mu się kłaniam i posyłam uśmiech. Oczywiście nie liczę na to, że go odwzajemni, ale widzę u niego zaskoczenie wywołane moim gestem. Ze zdumieniem muszę samej sobie przyznać, że lekcje mojego eks, iż wrogowi również należy okazać szacunek, nie poszły na marne.
Wreszcie, gdy wracam do swojego pokoju i siadam za biurkiem, łapię głębszy oddech. Czuję, jak powoli schodzi ze mnie cały stres. Dopiero teraz zaczynam cała drżeć z emocji, ale wiem, że zaraz mi przejdzie. Już dawno nauczyłam się panować nad mową ciała. Mogę być z siebie naprawdę dumna. Mam ochotę to uczcić, więc puszczam do Erin krótką wiadomość na komunikatorze firmowym. Po pracy umawiamy się w barze. Jak nigdy, mam wielką potrzebę się odstresować. A jednak…
***
Spod biura zabiera nas mój kierowca. Zatrzymujemy się w knajpie, która znajduje się idealnie po drodze do mojego mieszkania. Proponuję Adamowi, żeby wrócił do domu, jednak ten upiera się, że na nas poczeka. W sumie wcale mu się nie dziwię, bo z Erin nigdy nie wiadomo, gdzie i o której się skończy, a Adam niejedno już widział. Chociaż dzisiaj wolałabym raczej ograniczyć się do dwóch, góra trzech drinków i na tym grzecznie zakończyć wieczór.
Zanim zdążę cokolwiek zamówić, barman stawia przed nami tequilę, a Erin posyła mi szeroki uśmiech. Mam złe przeczucia co do jej wyboru, nie ufam meksykańskiej wódce. Jednak ostatecznie poddaję się i macham na to ręką. Niech jej będzie, możemy delikatnie zaszaleć, zwłaszcza że po dzisiejszym spotkaniu mam ku temu naprawdę słuszne powody.
Moja przyjaciółka nie traci czasu, narzucając diabelnie szybkie tempo picia. Wlewa we mnie kolejkę za kolejką przy akompaniamencie limonki i soli zlizywanej z naszych nadgarstków. I szlag trafił moje postanowienia! Za to, jak zawsze, mamy niezły ubaw, siedząc przy barze i łapiąc totalny luz. W knajpie zbiera się coraz więcej ludzi, głównie krawaciarzy, którzy, podobnie jak my, po pracy pragną jedynie odrobiny relaksu przy drinku. To typowy manhattański lokal dla snobistycznych nowojorczyków, z gustownym nowoczesnym wystrojem oraz dobrą klubową muzyką. Uwielbiam w takich miejscach siedzieć z boku i obserwować ludzi. Wiem, jak długą drogę przeszłam i jak daleko zaszłam. Jestem z tego dumna, jednak gdzieś tam w środku już na zawsze pozostanę dziewczyną z rozbitego domu wychowywaną przez starszych braci.
W pewnej chwili moją uwagę przykuwa nietypowa grupka mężczyzn, którzy właśnie weszli do baru. Akurat siedzę w takim miejscu, z którego mam doskonały widok na drzwi wejściowe. Normalnie nie zainteresowałabym się aż tak bardzo nowymi przybyszami, jednak jest coś, co wyróżnia ich z tłumu, coś, co sama doskonale znam. Wszyscy zgodnie noszą się w eleganckich idealnie skrojonych, ciemnych garniturach, wykonanych ze szlachetnych tkanin. W tej kwestii moje oko się nie myli. I to nie jest tylko i wyłącznie skrzywienie zawodowe. Na pewnym etapie mojego życia w Miami byłam związana z człowiekiem, którego garderoba zawierała jedynie włoskie, szyte na miarę ubrania. Można powiedzieć, że rozpoznawanie po tym, z kim mam do czynienia, weszło mi w krew.
Pięciu mężczyzn, którzy pewnym krokiem przemierzają bar, wyróżnia jeszcze coś. Jeden mały szczegół, który nie każdy jest w stanie wyłapać, jednak dla mnie był to niegdyś chleb powszedni. Sposób zachowania, arogancka pewność siebie, mowa ciała, zimne przenikliwe spojrzenie… Znam to doskonale, a wspomnienie przeszłości uderza mnie niczym rozpędzona lokomotywa.
Kobieta mafii.
Kiedyś nią byłam. To jeden z głównych powodów mojej przeprowadzki do Nowego Jorku oraz tajemnica, o której nie ma pojęcia nawet moja najlepsza przyjaciółka, siedząca ze mną przy barze.
Fabio, typ spod ciemnej gwiazdy i mój eks w jednym, pozwolił mi odejść tylko dlatego, że okoliczności, w których raptem się znalazł, go do tego zmusiły. Poszedł na długie lata do pierdla, a ja z ulgą rozpoczęłam nowe życie. Nieraz zastanawiałam się, czy w innym wypadku sama potrafiłabym zakończyć ten związek, który zaczął się jak w bajce, a skończył toksyczną relacją z kimś, kto zmienił się przez lata.
Widok tajemniczych nieznajomych przywołuje niechciane wspomnienia, więc po chwili mimowolnie potrząsam głową i wracam do rozmowy z nieźle już wstawioną Erin. Jeszcze tylko na moment powracam wzrokiem do jednego z mężczyzn idącego pośrodku. Od razu widać, kto tu jest szefem. Wyróżnia się na tle kolegów – jako jedyny nie rozgląda się na boki, tylko z niezwykle opanowanym, jakby nieobecnym spojrzeniem przeszywającym horyzont, przemierza bar.
Po chwili, gdy wciąż się na niego gapię, nasze oczy się spotykają, a ja w tym momencie dosłownie tracę oddech. Oż kurwa! To przecież irytujący sąsiad z mojego piętra we własnej osobie! Ten, widząc mnie, najpierw skanuje mnie swoimi ciemnymi oczami, a następnie posyła mi delikatny uśmiech, po czym, wraz ze swoimi kolegami, znika gdzieś w tłumie. Przez sekundę czuję się nieco zagubiona. Jego widok tak bardzo mnie zaskoczył, że spokojnie mogłabym teraz zbierać własne zęby z podłogi. To tak, jakbym zobaczyła tego samego człowieka w zupełnie nowej odsłonie. Okazuje się, że nie jest jedynie bogatym bawidamkiem, który kończy imprezę wtedy, gdy ja zaczynam pracę. Nagle dociera do mnie, że ten człowiek musi skrywać jakąś tajemnicę, mam nieodparte wrażenie, że dotyczy to sfery bardzo dobrze mi znanej. Czuję się, jakbym właśnie doświadczyła deja vu, a po plecach przebiega mi znajomy dreszcz. Jedno trzeba mu przyznać – od dawna nic mnie tak cholernie bardzo nie zaintrygowało, jak jego postać. Ale przecież zupełnie go nie znam, więc to wszystko może mi się po prostu jedynie wydawać, a sentyment do przeszłości robi mi sieczkę w głowie.
Moja przyjaciółka zaczyna znacząco chrząkać i niecierpliwie wiercić się na krześle. Sprowadza mnie to na ziemię. Gdy widząc moją skonsternowaną minę, pyta, czy wszystko ze mną w porządku, zapewniam ją, że tak, uśmiechając się tylko pod nosem. Pozostawiam dla siebie to, co przed chwilą widziałam. Znając Erin, zrobiłaby z tego niezłą sensację. Ba! Ona nawet byłaby gotowa podejść do niego, żeby się przedstawić jako przyjaciółka jego sąsiadki i pochwalić możliwości akustyczne ścian w naszym budynku.
Po godzinie siedzenia przy barze i picia kolejki za kolejką według tempa narzuconego przez moją towarzyszkę, obydwie jesteśmy już nieźle wstawione. A przecież ja nigdy nie baluję w ciągu tygodnia! Wtedy zapala mi się czerwona lampka – czas wracać do domu. Jutro nikt za nas nie wstanie do roboty. Gdy próbuję podnieść się z wysokiego stołka, zaczynam czuć niezły wicher w głowie. Za to właśnie nie lubię tequili. To zdradliwa suka! Niby gładko wchodzi, a później nagle urywa ci się film.
Erin, widząc mój stan, zaczyna rechotać na cały głos.
– Cicho bądź, małpo, lepiej podaj mi rękę, żebym wyszła stąd jak człowiek i nie narobiła sobie obciachu – błagam ją.
Jest cwana, bo w odróżnieniu ode mnie może wypić morze wódki i dalej trzyma się pionu. A ja im dłużej przedzieram się przez tłum do wyjścia, tym bardziej czuję, jak robi mi się niedobrze. Chyba naprawdę przegięłam. Erin bezpiecznie wyprowadza mnie na zewnątrz, gdzie zaraz ma podjechać Adam.
– Jest okej? Jechać z tobą? – pyta zatroskana, choć wciąż z szyderczą miną.
– Luuuz – bełkoczę pod nosem, czując, że wszystko znów zaczyna wirować. – Łap taxi, poradzę sobie. – Udaje mi się skleić zdanie.
Nie chcę jej zawracać głowy, a że mieszka w przeciwnym kierunku, zawsze szybciej jej wziąć taksówkę, niż wracać z moim kierowcą.
Gdy się żegnamy, a Erin ma już odejść, bo mój transport właśnie podjechał, nagle spogląda gdzieś za moje plecy i raptem przybiera minę diablicy. Obracam się, podążając za jej wzrokiem i wtedy już wiem co, a raczej kto wzbudził w niej takie emocje.
Mój sąsiad, którego imienia wciąż nie znam, wyszedł właśnie ze swoją świtą. Nasze spojrzenia ponownie się spotykają, jednak tym razem, ku mojemu zdumieniu, mężczyzna postanawia do mnie podejść. Zanim zdążę przekonać się w jakim celu, robię coś, za co w następnej kolejności pragnę zapaść się pod ziemię i już nigdy stamtąd nie wyjść, a najlepiej spłonąć, zniknąć, do diabła! – elegancko wymiotuję tuż obok jego pięknych, włoskich butów.
Ratunku!!!
Później wszystko jakby przyspiesza, a ja nie do końca jestem w stanie nad tym panować. Czuję tylko, jak Erin łapie moje włosy i przytrzymuje je, żebym czasem nie obrzygała sobie fryzury. Kochana przyjaciółka!
Jednak, gdy znów próbuję się podnieść, świat naprawdę zaczyna wirować, a mi jest coraz lżej i ciemniej… Dobranoc.
Rozdział 3
Leila
Nie jestem pewna czy to jeszcze sen, czy już jawa, ale nagle czuję, że zaczyna mi brakować powietrza. Zrywam się jak poparzona, łapiąc je dużymi haustami. Po chwili orientuję się, że siedzę na łóżku i to na pewno nie jest sen. Na szczęście z powrotem normalnie oddycham. Przecieram twarz dłońmi, próbując w ten sposób złapać kontakt z rzeczywistością. Ze zdumieniem stwierdzam, że to nie moje mieszkanie ani nie moje łóżko.
Gdzie ja, do diabła ciężkiego, wylądowałam???
Pokój, w którym się znajduję, to spora sypialnia urządzona w ciemnych, stonowanych szarościach. Panuje w niej elegancki minimalizm. Jestem okryta jakąś bardzo przyjemną w dotyku pościelą w podobnych barwach. Niepewnie rozglądam się wokół. Zaczynam zmuszać swój mózg do przypomnienia sobie chociaż namiastki ostatniego wieczoru.
Pamiętam wyjście z Erin, bar i mnóstwo tequili. Po sekundzie przypomina mi się coś jeszcze, a obrzydliwy kwaśny smak w ustach zdaje się to potwierdzać. Rzygałam wczoraj jak kot centralnie pod knajpą. O matko, ale obciach! W życiu już się tam nie pokażę!
Jakby tego było mało, przypominam sobie jeszcze jeden tyci, ale istotny szczegół. Ten bufon, mój sąsiad, był tego świadkiem. O jasna cholero… W momencie gdy tylko o nim pomyślę, jak na zawołanie pojawia się w drzwiach, trzymając w dłoni kubek.
O szlag, on wygląda jak jakiś pieprzony młody bóg o poranku, a ja właśnie jestem w jego mieszkaniu i na bank wyglądam jak strach na wróble, w dodatku z nieświeżym oddechem!
Ale w sumie to nie jest najgorszy scenariusz, bo to oznacza, że do własnego mam rzut beretem i zaraz czym prędzej zabiorę tam swoje cztery litery.
Mój sąsiad oczywiście nie bawi się w żadne pukanie do drzwi, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, z jak wielkim dupkiem mam do czynienia.
– Jak się czujesz? – pyta tak po prostu, wręczając mi przyjemnie pachnącą kawę.
– A może by tak „dzień dobry”, do cholery, „nazywam się…” – I tu czekam, aż najpierw łaskawie się przedstawi.
Mężczyzna waha się przez chwilę, taksując mnie wzrokiem. Mam wrażenie, że nie jest przyzwyczajony, że ktokolwiek zwraca się do niego w ten sposób. Po chwili jednak z ironicznym uśmieszkiem wypowiada swoje imię.
– Nikos.
– Świetnie, Nikos. To powiedz mi teraz, co ja, kurwa mać, robię w twojej sypialni?! Przecież moje mieszkanie, zdaje się, jest tuż obok. – Postanawiam być konkretna, bo mam nieodparte wrażenie, że z tym człowiekiem inna rozmowa nie wchodzi w grę.
– Złap się za tył głowy – wydaje mi krótkie polecenie, jakby był głuchy i odporny na moje pretensje.
Nie wiem dlaczego, ale posłusznie robię to, co mi każe, po czym ze zdumieniem stwierdzam, że mam na głowie opatrunek. Nikos ubiega moje kolejne pytania.
– Dostałaś dożylnie środki przeciwbólowe, dlatego nic nie czujesz.
– Słucham?!
– Wczoraj osunęłaś się na ziemię i rozwaliłaś głowę, mój lekarz musiał założyć ci szwy. Niewiele, tylko trzy, ale nie obeszło się bez prochów. Pewnie masz lekkie wstrząśnienie, powinnaś leżeć.
– Poleżę u siebie – stwierdzam chłodno, chociaż tak naprawdę jestem totalnie skołowana tym wszystkim.
Musiałam nieźle przygrzmocić. Przyznaję to niechętnie, ale w sumie wygląda na to, że ten gość uratował mi tyłek. Chociaż zupełnie nie rozumiem, dlaczego zwyczajnie nie odstawił mnie do szpitala albo nie zajęła się mną Erin. No tak, byłyśmy uchlane jak świnie, to zmienia postać rzeczy. Ale obciach!
Tym bardziej teraz chcę jak najszybciej znaleźć się we własnym domu i tam w spokoju przeżywać największe upokorzenie w swoim życiu. Więc, nie zwlekając dłużej, ostrożnie wstaję z łóżka i rozglądam się za swoimi rzeczami. Mam na sobie jedynie męską koszulkę i sama się sobie dziwię, że dopiero teraz to zauważyłam. Cała ja!
– Kto mnie rozebrał i gdzie jest moje ubranie? – Mówiąc to, mam na myśli bieliznę i sukienkę, które z pewnością jeszcze wczoraj miałam na sobie.
– Ja cię rozebrałem – wypowiada te słowa powoli, arogancko patrząc mi w oczy i śmiejąc się pod nosem.
– Chyba sobie jaja robisz! – Niemal się zapowietrzam, ale jednocześnie szybko analizuję w głowie obecny stan swojego ciała.
Nie jest źle, bo kilka dni temu byłam u swojej kosmetyczki, która regularnie robi ze mną kompleksowy porządek. Peeling, wosk, maseczki z dupy ślimaka i te sprawy.
– Nie jesteś pierwszą atrakcyjną, nagą kobietą, jaką przyszło mi oglądać, więc wyluzuj. A jeśli chodzi o twoje rzeczy, oddałem je do pralni, bo były całe zarzygane. – Mój pieprzony wybawca przypomina mi o moim żenującym występku.
Zaraz… Czy on powiedział „atrakcyjną”?
Mimo że naprawdę nie czuję się najlepiej i coraz bardziej pulsuje mi w głowie, chwytam za swoją torebkę, która leży na szafce nocnej, po czym zaczynam podążać do wyjścia. Układy naszych apartamentów są identyczne, więc nie mam problemu ze zlokalizowaniem drzwi wyjściowych. Chociaż odnoszę wrażenie, że jego jest nieco większy, a może po prostu ładniej urządzony i bardziej uporządkowany. Szybko obrzucam wzrokiem wnętrze. To, co zdecydowanie różni nasze mieszkania, to kolory. Moje jest jasne, klasyczne, trochę „paryskie”, z mnóstwem książek i czasopism poustawianych na kremowych regałach. Jego, z kolei, mroczne, eleganckie, z wyszukanym oświetleniem, aż nasuwa mi się słowo „zmysłowe”, chociaż szybko wyrzucam to z głowy. Ale nie powiem, przyjemnie tu.
Nikos podąża za mną. Dopiero teraz ukradkiem jeszcze dokładniej mu się przyglądam i muszę z bólem stwierdzić, że jest wręcz nieludzko przystojnym mężczyzną. Jest wysoki, chociaż nie przesadnie, ale zdecydowanie nade mną góruje. Jest świetnie zbudowany, widać, że o siebie dba, a jego opinająca się na klacie cienka bluzka jest tego najlepszym dowodem. Zauważam też lniane luźne spodnie i opalone stopy. Swoją drogą ciekawe, gdzie się zdążył tak opalić w środku zimy. Raczej nie na ławce w Central Parku.
W reakcji na własne myśli aż potrząsam delikatnie głową. Nie uchodzi to jego uwadze, w ogóle mam wrażenie, że od dłuższej chwili nie spuszcza ze mnie wzroku.
– Wszystko w porządku?
– Tak – odpowiadam krótko, obracając się do niego przodem przy drzwiach wejściowych. Sięgam do torebki po klucze. – Dziękuję i przepraszam za… kłopot – dodaję na koniec już bardziej miękkim głosem, bo zwyczajnie robi mi się głupio z powodu całej tej sytuacji.
– Nie ma problemu, zdarza się najlepszym – stwierdza już też o wiele łagodniejszym tonem. – Nie powiedziałaś mi jeszcze, jak ty masz na imię.
– Tego już na pewno sam zdążyłeś się dowiedzieć, prawda? – celuję, jak mniemam, zgodnie z prawdą, zanim zamkną się za mną drzwi.
Wyłapuję jeszcze jego zdziwioną minę.
Gdy wchodzę do swojego mieszkania, jak na zawołanie zaczynam się histerycznie śmiać. Teraz chyba zacznę chodzić kanałami pod naszym budynkiem, byle tylko nie spotkać Nikosa. Wstyd będzie mnie zalewał po same uszy co najmniej przez kolejny rok.
Biorę prysznic, zaparzam herbatę, wysyłam krotką wiadomość do mojej sekretarki, że dziś pracuję zdalnie, po czym z prawdziwą ulgą kładę się we własnym łóżku. Czy chcę tego, czy nie, muszę przyznać Niko rację – czuję, że powinnam odpocząć. Taki mam plan na resztę dnia. Jednak zanim to zrobię, wykonuję jeszcze telefon do swojego kierowcy.
Po pierwsze, muszę go poinformować, że dziś ma wolne, po drugie, koniecznie muszę poznać wszystkie najdrobniejsze szczegóły niechlubnej ubiegłej nocy. Jest jeszcze wcześnie, więc Adam nie zdążył po mnie wyjechać. Od razu przechodzę do konkretów i proszę go, aby wprost zrelacjonował, jak bardzo się wczoraj skompromitowałam.
Po głosie słyszę, że ma lekkie opory, co oczywiście rozumiem. Nie wypada źle mówić o własnej szefowej. Jednak zapewniam go, wręcz błagam, żeby się nie krępował, gdyż te informacje są dla mnie kluczowe.
Gdy język wreszcie mu się rozwiązuje, zaczynam żałować tego telefonu. Wychodzi na to, że nigdy, przenigdy nie zbłaźniłam się przed kimś tak jak wczoraj. A już na pewno nie przed mężczyzną, który w dodatku ma się za nie wiadomo kogo, jest moim sąsiadem i pewnie postrzega mnie jako nudną, poważną damulkę, w dodatku zupełnie niepotrafiącą pić.
Ale co to mnie, do diabła, obchodzi?
Po tym, jak postanowiłam obrzygać pół Manhattanu, a następnie zemdleć, waląc głową o chodnik (chociaż podobno Nikos i tak zdążył mnie złapać i być może uchronić przed czymś gorszym) okazuje się, że mój sąsiad zachował się jak prawdziwy dżentelmen. Na tyle przejął się moim stanem, że odesłał swoich ludzi oraz moją przyjaciółkę z własnym kierowcą, a sam wraz z Adamem zawiózł mnie do siebie i wezwał lekarza.
Mój kierowca odjechał dopiero, gdy założono mi szwy i potwierdzono, że nic mi nie będzie. Dobrze wiedzieć, że ma się lojalnych pracowników.
Nieprawdopodobność całej tej sytuacji wbija mnie w fotel. Nie jestem w stanie myśleć o czymkolwiek innym, a już na pewno nie o pracy. Zresztą, wkrótce łapie mnie znużenie i nawet nie wiem, kiedy zasypiam jak dziecko.
Budzi mnie dźwięk telefonu. To Erin, która oczywiście dzwoni z biura i ma bardzo rześki głos. Ja nie wiem, jak ona to robi, że potrafi tak szybko się zregenerować.
– Ale numer odwaliłaś! – nabija się ze mnie na wstępie.
– Nic mi nie mów, będę teraz żyła po uszy w zażenowaniu do końca świata! Będę się kąpać w oceanie wstydu do końca mojego pieprzonego życia! – szlocham.
– A jak tam Nikos? Jesteś jeszcze u niego?
– Zwariowałaś?! A skąd w ogóle wiesz, jak ma na imię i że u niego wylądowałam?
– Zdążyłam zaprzyjaźnić się z jego kolegami w aucie, gdy mnie odwozili.
– No tak…
– Jeden z nich jest całkiem, całkiem…
– Stop! – przerywam jej rozmarzone wywody. – Nie chcę tego słuchać.
– Wyluzuj. A wracając do Nikosa, nie sądziłam, że okaże się tak troskliwym facetem. Nie chciał słyszeć o zostawieniu cię bez opieki w takim stanie. On jest taki hot, że zaraz zwariuję, Leila! Opowiedz, jak ma na chacie i jak się z tobą obchodził. O czym rozmawialiście? A może robiliście co innego?
– Jesteś niezrównoważona! Byłam nieprzytomna, na miłość boską!
– Oj tam, nic ci nie będzie. Tylko lekko potłukłaś główkę. Zresztą, gdyby nie on…
– Tak, tak, wiem, że mnie złapał. Adam mi już opowiedział. Swoją drogą, zaskoczyło mnie takie wielkoduszne zachowanie mojego sąsiada – stwierdzam już chyba bardziej do siebie.
– Ale to chyba dobrze, miło mieć takiego tuż obok – przyznaje zupełnie w swoim stylu.
Choć jej nie widzę, to wiem, że porusza przy tym znacząco brwiami.
– Sama nie wiem, nie znam go, ale muszę przyznać, że nie spodziewałam się po nim takiego gestu. Byłam przekonana, że to nadęty dupek.
– Pozory mylą, kochana. Umów się z nim! –wyskakuje jak Filip z konopi.
– Chyba cię już całkiem pogięło. Co ty bierzesz, Erin? – pytam ją zupełnie serio.
Gdy kończymy rozmowę, powoli wstaję, by zrobić sobie coś do jedzenia. Mój żołądek już się wykręca z głodu. Później wracam do łóżka i śpię aż do następnego poranka. Nawet nie miałam siły pójść pod prysznic, cały czas tkwiąc w jego koszulce pachnącej luksusowo i tak obłędnie męsko.
STRONA REDAKCYJNA
STRONA TYTUŁOWA
DEDYKACJA
PROLOG
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
2
3
4
5
7
12
26