52,99 zł
SŁYSZYSZ, ŻE TWOI SĄSIEDZI PLANUJĄ ZBRODNIĘ… ALE NIKT CI NIE WIERZY.
Lena pomaga swojej córce nagrać dźwięki do szkolnego projektu. Przypadkiem mikrofon rejestruje rozmowę sąsiadów – państwa Morgan. To, co słyszy, nie pozostawia wątpliwości: oni coś knują.
Bliscy uspokajają ją, że to niemożliwe. W końcu Morganowie to przykładne, szanowane małżeństwo po sześćdziesiątce. Nigdy nie złamali prawa.
A jednak Lena nie potrafi odsunąć od siebie niepokojących myśli. Bo co, jeśli ma rację? Co, jeśli naprawdę może zapobiec tragedii?
Jedno jest pewne – jeśli spróbuje odkryć prawdę, będzie musiała zmierzyć się nie tylko z sąsiadami… ale i z własną, mroczną przeszłością.
„Claire Douglas zawsze trzyma najwyższy poziom – jeszcze nigdy nie zawiodła czytelników”. – LISA JEWELL.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 364
Rok wydania: 2025
Tytuł oryginału: The New Neighbours
The New Neighbours
Copyright © Little Bear Artists Ltd., 2025
All rights reserved.
Copyright for the Polish edition © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofi lmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Lee Motley / MJ
Zdjęcie na okładce: © saulgranda/ Getty Images
Redakcja: Paulina Jeske-Choińska
Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska
Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński
PR & marketing: Magdalena Drogoś-Kraszewska, Andżelika Wojtkiewicz
ISBN: 978-83-8402-831-5
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Zawsze wiedział, że kocha ją za bardzo. Nikt inny nie mógł się z nią równać. Absolutnie. Jeżeli istnieją bratnie dusze, ona jest jego bratnią duszą. To, co do niej czuje, jest jednocześnie błogosławieństwem i klątwą. Czasami zastanawiał się nawet, czy ta potrzeba jej obecności, ta obsesja na jej punkcie ma coś wspólnego z tym, że dorastał bez matki i nigdy nie miał żadnego żeńskiego wzoru do naśladowania. Ale nie, jego uczucia do niej są dużo głębsze – pierwotne, niemal czysto duchowe. Kiedy po raz pierwszy na siebie spojrzeli, coś między nimi zaiskrzyło. Oboje zrozumieli, że wreszcie znaleźli tę osobę, drugą połówkę, bratnią duszę. W tamtej chwili poczuł nagły spokój, ponieważ raptem przestał być samotny na tym świecie. Wreszcie spotkał kogoś, kto mógł całkowicie go zrozumieć. Wszystko w nim – nawet złe rzeczy. Zwłaszcza te złe.
Ostatnio jednak zaczęła się w nim budzić kolejna emocja; coś niechcianego, podstępnego krążyło w jego myślach bez przerwy, aż wreszcie nie mógł już dłużej tego ignorować.
Strach.
Zdał sobie sprawę, że boi się władzy, jaką ona ma nad nim – i tego, do jakich czynów może go zmusić.
LENA
Lipiec 2024
Bristol
Nowi sąsiedzi są w ogrodzie przed domem. Zostaję w samochodzie nieco dłużej, żeby trochę ich poobserwować. Klimatyzacja dmucha mi w twarz. Nowi sąsiedzi wprowadzili się zaledwie kilka dni temu, więc jeszcze nie poznałam ich osobiście, ale słyszałam plotki (od Phyllis spod numeru sześćdziesiąt dwa), że są „parą bogatych emerytów pod siedemdziesiątkę”.
Drzwi wejściowe do domu są otwarte i ukazują nęcący widok odnowionego korytarza z ogromnym żyrandolem, w którym odbija się późnopopołudniowe słońce. Nasze domy są częścią ładnego wiktoriańskiego szeregowca zbudowanego na ocienionej drzewami ulicy w dzielnicy Redland w Bristolu, chociaż ich dom znajduje się na końcu całego szeregu i jest większy, z zaadaptowanym poddaszem i nowoczesną szklaną przybudówką z tyłu. Kiedyś należał do Joan, ale kiedy przeniosła się do domu spokojnej starości, jej córka sprzedała własność matki deweloperowi, który zrobił z niego mieszkanie pierwszej klasy i najwyraźniej sprzedał je tej parze. Nasz dom wydaje się przy tym mniej atrakcyjnym mniejszym rodzeństwem – najsłabszym w miocie.
Przez ostatnie dziesięć dni robiło się coraz goręcej i każdy ruch sprawia, że pocę się w miejscach, w których nawet nie wiedziałam, że można się pocić. Nowi sąsiedzi tymczasem wyglądają elegancko i świeżo: kobieta jest szczupła, ma na sobie żółtą lnianą sukienkę kontrastującą z ciemnoczerwonymi włosami, jej partner ubrany jest w lnianą koszulę i bawełniane szorty. Ani jednej kropli potu u żadnego z nich. Mężczyzna jest wysoki i przystojny, jak klasyczne hollywoodzkie bożyszcze kobiet z lat trzydziestych i czterdziestych. Siwe włosy ma zaczesane do tyłu, a jego opalona twarz sugeruje godziny spędzane na polach golfowych i karaibskich plażach. Przed ich domem, tuż za moim samochodem, zaparkowany jest klasyczny niebieski jaguar – przedmiot zazdrości mojego nastoletniego syna, Rufusa.
Kobieta dostrzega mnie i uśmiecha się ciepło. Macham, zażenowana, że przyłapano mnie na gapieniu się. Potem uznaję, że może to odpowiedni moment, żeby się przedstawić. Wysiadam z samochodu, czując, że sukienka przykleiła mi się do nóg. Otwieram bagażnik i wyciągam dwie papierowe torby pełne zakupów na mój wieczór filmowy z Rufusem. Co czwartek robimy to samo i uwielbiam te wieczory, zwłaszcza teraz, z myślą o tym, że w przyszłym roku mój syn wyjedzie na studia. Nasz dom, który kiedyś wydawał się taki ciasny i zatłoczony, zacznie wtedy przypominać wielką pustą plażę po sezonie.
Zamykam bagażnik łokciem i odwracam się w stronę domu sąsiadów, żeby powitać ich w naszym gronie. Podskakuję z zaskoczenia, kiedy widzę kobietę stojącą tuż obok, z promiennym uśmiechem na twarzy.
– Hej. Jestem Marielle Morgan. Właśnie się wprowadziliśmy. – Wyciąga dłoń na przywitanie. Po chwili zdaje sobie sprawę, że obie ręce mam zajęte zakupami, i śmiejąc się, opuszcza ramię.
– Bardzo mi miło. Jestem Lena – mówię znacznie bardziej piskliwie i z większym podekscytowaniem, niż planowałam. Nigdy nie potrafiłam udawać wyluzowanej osoby z dystansem. Natychmiast czuję sympatię do Marielle. Ma piękne szarozielone oczy, symetryczne zmarszczki w ich kącikach, rozchodzące się ku skroniom, wysokie kości policzkowe i słodziutki głos, jak Joanna Lumley.
– Henry! – woła do swojego męża. – Chodź, poznaj Lenę!
Torby z zakupami są ciężkie, ale tylko poprawiam je, nadal trzymając. Mąż Marielle podchodzi do nas. Wydaje się bardziej powściągliwy niż ona. Ma łagodny głos i promieniuje spokojną pewnością siebie. Wita się ze mną, a potem staje w milczeniu obok swojej żony.
– Masz dzieci? – pyta Marielle. – Widziałam nastoletniego chłopca wchodzącego i wychodzącego z twojego domu.
– Tak. To Rufus. Ma siedemnaście lat. W przyszłym roku wyjeżdża na studia. – Krzywię się, a Marielle kiwa głową ze zrozumieniem.
– To trudne, kiedy dzieci opuszczają gniazdo rodzinne. Mieszkacie tu tylko we dwoje?
Myślę o Charliem, moim mężu, który wyprowadził się z domu w zeszłym roku, i potakuję. Marielle zapewne dostrzega napięcie malujące się na mojej twarzy, bo płynnie zmienia temat.
– Okolica wydaje się śliczna. Jesteśmy tu nowi. Chcieliśmy mieszkać bliżej rodziny. Niedawno zostaliśmy dziadkami. – Rumieni się z dumy, wypowiadając te słowa.
– Och, fantastycznie. Gratulacje, to cudownie. – Czuję lekkie ukłucie zazdrości. Uwielbiam dzieci. Chciałam mieć ich pełen dom, ale niestety, nie było mi to pisane. Dlatego Rufus jest dla mnie tym większym darem i przez to zawsze nadmiernie go chroniłam.
Marielle uśmiecha się promiennie, Henry przyłącza się w półuśmiechu, w którym widać lekkie zażenowanie, a potem wbija wzrok w swoje stopy. Chyba nie czuje się w tej chwili komfortowo i od razu przypomina mi się mój ojciec. On też nie znosił rozmów o niczym.
– Musisz do nas wpaść któregoś wieczoru na drinka – ciągnie Marielle. – Rufus też.
– Dziękuję, z przyjemnością.
– Wspaniale. No dobrze, nie będę cię dłużej zatrzymywać. – Marielle odwraca się do Henry’ego i kiedy zamierzają ruszyć z powrotem do swojego ogrodu, jedna z moich papierowych toreb decyduje się rozejść w szwach i wszystkie zakupy wysypują się na chodnik. Spoglądam na nie z konsternacją.
– Ojej – mówi Marielle, kiedy wysuwam nogę, powstrzymując butelkę coca-coli przed stoczeniem się na ulicę. – Zaczekaj, przyniosę inną siatkę. – Biegnie do domu, zostawiając mnie z Henrym i z zakupami rozrzuconymi dookoła nas. Czuję wstyd na myśl o całym tym niezdrowym jedzeniu.
– Może pomogę – mówi Henry, podnosząc paczkę delicji i ciasteczek przekładanych kremem, po czym wręcza mi je do ręki.
– To smakołyki na czwartkowy wieczór – mówię zawstydzona. Stawiam drugą torbę na ziemi. – Dla mnie i Rufusa. W drugiej torbie są owoce.
– Hej, przecież tego nie oceniam. – Henry chichocze, a uśmiech rozświetla całą jego twarz. – Powinnaś zobaczyć nasze zakupy. Moja żona uwielbia słodycze.
– Moja mama ma nas odwiedzić w weekend. Ona również lubi słodycze, więc te zakupy to też dla niej… – paplam niepotrzebnie o mamie i tym, że będzie mogła zostać tylko na jedną noc ze względu na swoje psy, mimo że jej partner Mick będzie w domu, żeby się nimi opiekować. Henry słucha z lekkim zakłopotaniem, a ja zdaję sobie sprawę, że za dużo mówię. Problem w tym, że ma w sobie coś, co sprawia, że czuję się jak dziecko, a nie czterdziestotrzyletnia matka jedynaka.
Marielle wynurza się z domu z jutową torbą z ekskluzywnych delikatesów za rogiem. Razem zbieramy rozliczne paczki herbatników i ciasteczek, gigantyczną torbę z chipsami i solidną tabliczkę mlecznej czekolady, wrzucając wszystko do torby.
– Bardzo dziękuję. Pójdę już zanieść to wszystko do domu. Naprawdę bardzo było mi miło was poznać. – Zdaję sobie sprawę, że trajkoczę jak przekupka.
– Nam również – odpowiada Marielle.
Wchodzę do domu i zamykam za sobą drzwi. Jestem mokra pod pachami. Boże, to było żenujące. Musiałam sprawić zaiste świetne pierwsze wrażenie, spocona, rozgadana i dzieląca się nadmierną ilością informacji.
Dostrzegam przy wycieraczce adidasy Rufusa i czuję radość, że już wrócił do domu ze szkoły. Zanoszę zakupy do kuchni. Phoenix, mój beżowy cavachon, przybiega do mnie, by się przywitać. Zachowuje się, jakby nie było mnie w domu cały dzień, a nie tylko godzinę. Stawiam torby na blacie i otwieram drzwi na patio. Nasz ogród na tyłach domu jest bardzo nasłoneczniony i w ciągu ostatnich dziesięciu dni trawnik zdążył już powysychać w kilku miejscach. Według prognoz pogody czeka nas fala upałów przez kolejny tydzień lub dwa.
Rufus siedzi w salonie, z zasłoniętymi oknami. Kiedy wchodzę do środka, zatrzymuje film na zbliżeniu Jamesa Stewarta i spogląda na mnie z winą wypisaną na twarzy. Znów ogląda Okno na podwórze. Dzisiaj mamy oglądać Trzeciego człowieka, ponieważ Rufus ma zajęcia z medioznawstwa i robi projekt na temat kina noir. Cieszę się, że nasze czwartkowe wieczory filmowe stały się tradycją od zeszłego listopada. Zbiegło się to z wyprowadzką Charliego. Wiem, że wspólne oglądanie filmów jest sposobem Rufusa na okazanie mi wsparcia. Oboje zawsze uwielbialiśmy kino. Ojciec Rufusa kocha muzykę.
– Zacząłeś beze mnie?
Rufus kręci głową.
– Ach, mamo, przepraszam. Nie dam rady dziś wieczorem. Zupełnie zapomniałem, że tata ma koncert i poprosił mnie o pomoc. Zapłaci mi i Freddiemu za pracę.
Freddie jest nowym przyjacielem Rufusa ze szkoły. Przez ostatnie kilka miesięcy sporo o nim słyszałam. Wydaje się miłym chłopakiem. W jedenastej klasie Rufus zaczął się zadawać z niewłaściwymi osobami i jeden z jego tak zwanych „przyjaciół” znęcał się nad nim. Dlatego cieszę się, że mój syn rozpoczął naukę w college’u przygotowującym do matury i zaczyna znajdować sobie nowych kolegów. Szkoda, że nie poszedł do tej samej szkoły co Archie, syn mojej przyjaciółki Jo. Zawsze dobrze się dogadywali, chociaż mają różne charaktery.
– Ale dzisiaj jest czwartek, a jutro masz zajęcia…
Rufus przesuwa dłonią po gęstych włosach.
– Wiem i zazwyczaj nigdy nie opuszczam naszych wieczorów, ale tata powiedział, że ten koncert jest ważny. Podobno dla naprawdę dużej widowni.
Tłumię rozczarowanie. Rufus jest młody. Powinien spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi, a nie siedząc w domu ze mną.
– W porządku. O której wrócisz?
– Zostanę dzisiaj na noc u taty. Podrzuci mnie rano do college’u.
Robi mi się smutno. Nienawidzę samotnych nocy, chociaż muszę się do tego przygotować, bo Rufus wkrótce wyjedzie z domu.
Żeby ukryć swoje uczucia, podchodzę do okna i otwieram żaluzje. Marielle i Henry nadal są w ogrodzie przed domem.
– Aha, mamo, chciałem zapytać, czy mógłbym pouczyć się gry na gitarze?
Odwracam się.
– Przecież tata cię uczy, czyż nie?
Rufus krzywi się.
– Tata zna tylko podstawy. Potrzebuję kogoś… bardziej doświadczonego. – Charlie jest świetnym perkusistą, ale na gitarze gra średnio.
– Ile kosztują takie lekcje? – Od kiedy rozstaliśmy się z Charliem, mam dużo mniej pieniędzy. Nie zarabiam najlepiej jako doradca w biurze porad obywatelskich, a spadek odziedziczony po tacie osiemnaście miesięcy temu już się rozszedł.
Rufus wstaje z kanapy i wyłącza telewizor.
– Niedużo. Jeden gość oferuje zniżkę, jeśli zapiszę się na cały semestr. Nie powinno mi to zająć dużo więcej czasu. Tata zna tego faceta i powiedział, że nie ma nic przeciwko, ale muszę zapytać o zgodę również ciebie.
– Porozmawiam o tym z twoim ojcem – obiecuję. Kątem oka widzę Marielle wyrywającą chwasty. – Zaczekaj chwilkę. Muszę oddać torbę naszym nowym sąsiadom, zanim zapomnę. To dłuższa historia – dodaję, widząc, że marszczy czoło. – Wydają się mili. Starsi państwo, bardzo eleganccy.
Wychodzę z pokoju do kuchni, zabieram siatkę jutową z blatu i wybiegam przez drzwi. Właśnie zamierzam przekroczyć granicę między naszymi ogrodami, kiedy dostrzegam minę Henry’ego i waham się przez chwilę. Marielle stoi odwrócona plecami do mnie, przygarbiona.
– Powiedziałem ci już, że nie możemy teraz o tym rozmawiać – syczy Henry. – To zbyt niebezpieczne. – Dostrzega mnie i opuszcza wzrok. Bez słowa odwraca się i wchodzi do domu. Marielle obraca się do mnie i… nie wiem, czy to tylko moja wyobraźnia, ale jej uśmiech jest nieco łzawy.
Podchodzę do niej, wyciągając przed siebie torebkę.
– Przepraszam, że przeszkodziłam. Chciałam tylko to oddać.
– Ależ nie przeszkadzasz. – Nachyla się nad murkiem, bierze torbę i przyciska ją do piersi.
– Aha, to dobrze. Dziękuję. – Macham nieśmiało i wycofuję się do domu, żałując, że nie zaczekałam ze zwrotem siatki na zakupy.
Zastanawiam się, o czym rozmawiali i dlaczego Henry był taki wściekły.
Rufus jest w ogrodzie na tyłach domu ze swoim sprzętem do nagrywania. Wypożyczył go z college’u kilka dni temu i dobrze się bawiliśmy, gromadząc nagrania różnych dźwięków do jego projektu. Nie znam się na technologii, ale Rufus cierpliwie nauczył mnie obsługiwania tej maszynerii i zeszłej nocy udało się nam nagrać szczekanie lisów i pohukiwanie sowy, z czego Rufus niezmiernie się ucieszył.
– O której godzinie wybierasz się do taty? – Podchodzę do niego. Rufus umieszcza mikrofon z mechatą osnową na żurawiu. – Myślałam, że będziesz niedługo wychodził?
Rufus poprawia wysokość wysięgnika, marszcząc czoło w wyrazie koncentracji.
– Miałem nadzieję jeszcze trochę ponagrywać przed wyjściem. O której odjeżdża następny autobus?
– O osiemnastej dwadzieścia.
Przystanek jest niedaleko, na następnej ulicy, ale Rufus jeszcze się nie spakował. Nie ma wyczucia czasu, zupełnie jak jego ojciec.
– Ach, okej. Bo wiesz, to dość pilne.
Wrócił do domu ze szkoły ponad godzinę temu, ale oczywiście musiał się do tego zabrać właśnie teraz, dziesięć minut przed odjazdem autobusu.
– Daj mi to. – Wzdycham. – Idź się spakować, a ja to zrobię. Inaczej spóźnisz się na autobus.
Rufus wręcza mi mikrofon.
– Dzięki, mamo. – Uśmiecha się żałośnie. – Mam tylko odgłosy nocne. – Krzywi się, słysząc odległy pisk jakiegoś dziecka, a potem wybucha śmiechem. – A przydałoby mi się więcej dźwięków tego typu. – Unosi ramiona w górę, jakby chciał objąć kakofonię tego czwartkowego letniego wieczoru: warkot kosiarki, szum przelatującego nad głowami samolotu, szczękanie sztućców, syczenie grilla, pluskanie wody w brodziku, stłumiony pomruk rozmów i podekscytowane piski bawiących się dzieci.
– Nie ma sprawy. Postaram się. Pamiętaj, że w ten weekend przyjeżdża Bess. Na pewno będzie chciała cię zobaczyć, więc posiedź trochę w domu w sobotę, dobrze?
Rufus zawsze nazywał moją mamę po imieniu, ona zresztą nigdy nie chciała być nazywana babcią. Twierdzi, że przez to czuje się staro, a ja nie zamierzam jej uświadamiać, że w wieku siedemdziesięciu jeden lat nie jest już młódką, nawet jeśli Mick jest od niej młodszy o dziewięć lat.
– Jasne. – Zdejmuje zawieszony na szyi magnetofon. Kiedy przyniósł go do domu, śmialiśmy się z tego archaicznego urządzenia. Przypomniało mi ono o magnetofonie, który miałam na początku lat dziewięćdziesiątych. Nagrywałam wtedy w niedzielne wieczory listę przebojów Top 40.
Biorę od Rufusa urządzenie, po raz kolejny zaskoczona jego ciężarem.
– Rany gościa, nie mogliby zainwestować w nowszy sprzęt w tej twojej szkole?
Rufus pomaga mi założyć pasek, na którym zawieszone jest urządzenie. Mój syn urósł w zeszłym roku i sporo mnie teraz przewyższa.
– Dokładnie. Poza tym mają tylko pięć magnetofonów, więc musimy się nimi dzielić. Następna w kolejce jest grupa Harrisona. Obiecałem mu, że skończę do niedzieli, żeby mógł z niego skorzystać.
– To miłe. – Sięgam w górę, żeby pocałować go w głowę. Powstrzymuję się przed przytuleniem go tak mocno, żeby nie mógł stąd odejść. Uśmiecham się, ukrywając smutek, który ostatnio we mnie wzbiera. – A teraz idź już, bo spóźnisz się na autobus.
Rufus macha i truchtem wycofuje się tyłem do domu. Słyszę dudnienie jego kroków na schodach. Phoenix biegnie za nim, myśląc, że to zabawa. Kilka minut później mój syn wykrzykuje krótkie pożegnanie i słyszę trzaśnięcie drzwi wejściowych. Przez kilka sekund panuje cisza. Phoenix wybiega na ogródek i wita się ze mną radośnie. Nachylam się, żeby go przytulić.
– Poszedł sobie, wiem – mówię cicho, wtulona w sierść psa. Wstaję i opieram się o wspornik mikrofonu. No dobrze, nie mogę się nad sobą rozczulać. Powinnam się zająć nagraniem. Zakładam słuchawki i bawię się pokrętłami, tak jak nauczył mnie Rufus, a potem włączam nagrywanie. Przesuwam się po wypłowiałym od słońca trawniku, niemal potykając się o Phoenixa, który biega mi między nogami. Kieruję mikrofon w stronę bezchmurnego nieba. Natychmiast słyszę dźwięki niezdarnego grania na pianinie, trzaskanie drzwiczek samochodu, dudnienie perkusji z basem i… coś jeszcze. Głosy rozmowy, przyciszonej i nerwowej.
– …No nie wiem, Mari…
– Obiecałeś mi, że ją zabierzesz. Wszystko przygotowałam. Pokój…
– Wiem, ale… po tym, co się stało wcześniej… czy naprawdę powinniśmy próbować jeszcze raz?
Rozmowa dobiega mnie od strony sąsiadów, Marielle i Henry’ego. Opuszczam mikrofon, przerażona, że niechcący nagrałam prywatną rozmowę. Podchodzę bliżej tylnej furtki, chcąc jak najdalej odsunąć mikrofon od miejsca, w którym mogą znajdować się nasi nowi sąsiedzi.
Widzę ich okno na piętrze, lekko uchylone. Nagle przesuwa się za nim cień. Musieli wreszcie wejść do domu. Odsuwam się jeszcze bardziej, tak że niemal wchodzę w krzaki. Kiedy uznaję, że jestem wystarczająco daleko, aby mikrofon nie wychwycił rozmowy Marielle i Henry’ego, niepewnie podnoszę mikrofon do góry.
– …nie mamy wyboru…
Cholera. Wciąż ich słyszę. Przerywam nagrywanie.
– …powiedziałeś, że doprowadzisz to do końca. Obiecałeś. A wiesz, co myślę o złamanych przyrzeczeniach, Henry?
– Marielle, proszę cię…
– To się samo nie rozwiąże, a ja nie zdołam zapomnieć. To się musi wydarzyć, tak jak zaplanowaliśmy. To jedyny sposób. – Jej głos nabiera piskliwego, niemal jękliwego tonu, co zupełnie nie pasuje do silnej, niezależnej kobiety, za jaką ją brałam. – Nie wiem, co zrobię, jeśli nie dotrzymasz swojej obietnicy, Henry. Nie wiem, czy to przeżyję…
Wydaje się naprawdę zdenerwowana, a mi robi się wstyd. Mój Boże, czy moje życie naprawdę jest aż tak nudne, że muszę znajdować sobie rozrywkę w podsłuchiwaniu czyichś prywatnych rozmów? Zamierzam właśnie opuścić mikrofon, kiedy Henry mówi coś, co sprawia, że zastygam.
– To zbyt ryzykowne. Możemy zostać przyłapani, Mari.
– Ostatnim razem się nam udało.
Przyspiesza mi puls. Przyłapani na czym?
Głosy sąsiadów cichną i słyszę nagłe szeleszczenie. Odwracam się powoli, spoglądam na ich dom i dostrzegam Henry’ego przy oknie. Cholera, widział mnie? Opuszczam mikrofon, czując się nieswojo, i ze spuszczoną głową szybko wracam do kuchni.
Co oni planują?
NATALIE
Dzieje się tak już od kilku tygodni – ma uczucie, że jest śledzona. Kiedykolwiek odwraca się, nikogo za sobą nie widzi, ale mimo to czasem, na przykład kiedy snuje się po sklepach albo czeka na autobus w drodze do pracy, nagle czuje, jak jeżą się jej włosy na karku, zupełnie jakby ktoś bardzo delikatnie dmuchnął w jej szyję. To chyba jakaś paranoja, prawda? Minęło już przecież tyle lat. Myślała, że w końcu jest bezpieczna. Ma teraz czterdzieści osiem lat i wie, że przeważnie wygląda byle jak, związując swoje ciemnoblond włosy w niedbały kok i nie nosząc makijażu. Nie musi się stroić do pracy, więc przeważnie chodzi w dżinsach i podkoszulku lub w swetrze. Nazywa to swoim mundurkiem niewidzialności. I przez jakiś czas taka właśnie była. Niewidzialna. A przynajmniej taką miała nadzieję. Teraz jednak, kiedy idzie szybko przez park, czując słońce na plecach niczym gorącą, lepką dłoń dziecka, nie może się otrząsnąć z nieprzyjemnego uczucia. Mimo to, kiedy ogląda się przez ramię, widzi jedynie cienie rzucane przez gałęzie drzew, tańczące na chodniku za jej plecami.
Chyba nie zdołaliby jej znaleźć po tak długim czasie, prawda?
Nie, to niemożliwe. Nie wychylała się. Zmieniła zawód. Przeprowadzała się kilkakrotnie do różnych miast i nawet zmieniła nazwisko. Co jeszcze miałaby zrobić? A wszystko to mogło teraz okazać się nadaremne.
Nagle przypomina sobie zdjęcie. Tę głupią fotografię w miejscowej gazecie. Firma energetyczna, w której pracuje, wygrała nagrodę branżową. Ponieważ Natalie była tam jedyną kobietą elektrykiem, wiedziała, że będą chcieli się nią pochwalić, mimo że bardzo starała się tego uniknąć. Kiedy zdała sobie sprawę, że nie da rady, upewniła się, że będzie stała po prawej stronie z tyłu, za Dużym Dave’em, żeby nie było jej widać. Niestety, starzejący się fotograf z kolczykiem w uchu i pofarbowanymi na czarno włosami uparł się, żeby stanęła z przodu.
– Taka ładna dziewczyna jak ty – powiedział, uśmiechając się w sposób, który najwyraźniej uznał za czarujący, ale Natalie wydał się obrzydliwy.
Tak czy siak, wylądowała w pierwszym rzędzie, na pełnym widoku.
Miała jednak nadzieję, że nikt nie będzie oglądał tego zdjęcia. Kto dzisiaj czyta artykuły o nagrodach przemysłowych opublikowane w miejscowych gazetach z coraz mniejszym nakładem?
Wychodzi z parku, czując, że podkoszulek lepi jej się do ciała, mimo że nie ma jeszcze nawet dziewiątej rano. Zawsze budziła się wcześnie, chociaż ostatnio coraz częściej zastanawiała się, czy w ogóle ma po co wstawać.
Chociaż po ostatniej nocy być może pojawił się ktoś. Wreszcie. Ktoś, kto sprawił, że jej serce zabiło szybciej i kto wydał się jej interesujący i przystojny. Ktoś, z kim chyba mogłaby się wybrać na obiad, spędzić całą noc na rozmowie, a może nawet uprawiać z nim seks.
Uśmiecha się do siebie na samo wspomnienie, jak jego palce dotknęły jej dłoni, kiedy podawał jej kufel piwa. Jego uśmiech i dobrotliwe błękitne oczy.
Po raz pierwszy od nie wiadomo kiedy budzi się w niej nadzieja i Natalie czuje się mniej samotna na tym świecie, mimo że nic z tego nie będzie. Dobrze o tym wie, ponieważ nie może sobie pozwolić na zbliżenie się do jakiejkolwiek osoby. Tym niemniej sama możliwość w tej chwili jej wystarcza.
Sklepy są jeszcze zamknięte, z wyjątkiem jej ulubionych delikatesów na rogu. Kupuje latte i spaceruje po rozgrzanych letnim słońcem chodnikach centrum miasta, ale wrażenie, że jest śledzona, jej nie opuszcza. Ostatniej nocy w barze wypiła całkiem sporo. Zawsze miała szczęście, że omijał ją kac, bez względu na to, ile alkoholu w siebie wlała. Napoje wyskokowe sprawiają, że robi się nerwowa, ogarnia ją paranoja, wydaje jej się, jakby jej kończyny nagle stały się nadmiernie wrażliwe – jakby elektryczność, z którą pracuje, przesączyła się w jakiś sposób do jej nerwów. Żeby pozbyć się tego uczucia, Natalie musi cały czas się ruszać, aż wreszcie zmęczona odpada od pionu i zasypia.
Mija kobietę z wózkiem, wyglądającą na niewyspaną. Widok ten sprawia, że serce Natalie kurczy się nagle. Natychmiast myślami przenosi się do czasów, kiedy ona była w tej sytuacji. Płaczące niemowlęta i przemęczone świeżo upieczone mamy. Pełen wilgotnego powietrza oddział śmierdzący uryną, środkiem dezynfekującym i krwią. Dużą ilością krwi. Wspomnienie jest tak wyraźne, że Natalie musi się na chwilę zatrzymać i podeprzeć o pobliską ścianę, walcząc z nagłą falą mdłości. Może jednak zaczyna się robić za stara na takie późnonocne popijawy.
Prostuje się, wdycha świeże poranne powietrze i rusza z powrotem do parku. Teraz jest tu już znacznie więcej ludzi siedzących na trawnikach, wystawiających twarze do słońca. Jedna kobieta siedzi samotnie na ławce, z nogą na nogę, i czyta książkę, machając stopą i podśpiewując pod nosem w takt niesłyszalnej melodii. Natalie idzie dalej, nadal niespokojna i nerwowa, czemu z pewnością nie pomogła dawka kofeiny. Wchodzi głębiej do parku, gdzie jest nieco chłodniej, ponieważ drzewa tworzą kopułę przesłaniającą słońce, połyskujące między liśćmi. Natalie postanawia, że obejdzie park trzy razy, a potem wróci do swojego skromnego, małego mieszkanka nad restauracją z kebabami, które zajmowała przez ostatni rok.
Na ramieniu ma swoją ulubioną torebkę, którą kupiła dwadzieścia lat temu. To kasztanowy skórzany wyrób od Mulberry, prezent dla samej siebie na pocieszenie po wszystkim, co się wydarzyło. To jedyna luksusowa rzecz, którą Natalie posiada, i zawsze nosi ją ze sobą. W tej chwili torebka wydziela lekki zapach piwa z zeszłej nocy i suchego lodu od zbyt wielu koncertów, ale czasem wydaje się jej również, że wychwytuje zapach perfum swojej matki. Czuje wibrowanie na udzie i z zaskoczeniem orientuje się, że ktoś do niej dzwoni. To rzadka sytuacja, ponieważ przeważnie nie podaje ludziom swojego numeru komórkowego. Zwalnia i grzebie w torebce, a kiedy wyciąga telefon, na ekranie widzi nieznajomy numer. Zastanawia się przez chwilę, czy odebrać, ale ciekawość ostatecznie wygrywa.
– Halo? – mówi ostrożnie.
Przez kilka sekund nikt się nie odzywa, a potem czyjś głos wypowiada jej nazwisko – jej prawdziwe nazwisko. Natalie czuje, jak jej gardło zaciska się z przerażenia.
LENA
Wkładam do lodówki pizzę, którą zamierzałam zjeść z Rufusem. Dom wydaje się cichy i pusty po jego wyjściu. Kiedy mój syn był mały, a drzwi do naszego domu non stop otwarte dla kolegów z zespołu Charliego, mam i ich maleństw z organizacji National Childbirth Trust, marzyłam o czasie tylko dla siebie. Teraz dałabym wszystko, żeby odzyskać tamte dni. Nie należę do osób, które potrzebują stałego towarzystwa. Lubię być sama, do pewnego stopnia. Problem w tym, że ostatnio bywam sama częściej niż w czyimś towarzystwie, a kiedy Rufus wyjedzie na studia, zrobi się jeszcze gorzej.
Zerkam na sprzęt do nagrywania, który ustawiłam przy wyjściu na patio. Zrezygnowałam z dalszego nagrywania dla Rufusa po tym, jak podsłuchałam rozmowę sąsiadów. Będę musiała spróbować jeszcze raz jutro rano, przed pracą.
To zbyt ryzykowne. Możemy zostać przyłapani, Mari…
Nie mogę przestać się zastanawiać, o czym rozmawiali. Może o czymś związanym z seksem? Może są swingersami albo to coś nielegalnego, chociaż najprawdopodobniej chodzi o rzecz dużo bardziej nieszkodliwą, niż sobie wyobrażam. Tak czy owak, to nie moja sprawa. Nie wszyscy ludzie z założenia planują coś złego. Muszę sobie o tym przypominać. W biurze porad obywatelskich słyszę czasem bardzo nieprzyjemne, mroczne historie – przemoc domowa, ograniczanie wolności partnera, oszustwa, zdradzanie małżonka – i muszę pilnować, żeby nie skrzywiły one mojego spojrzenia na świat.
Wiedziona impulsem postanawiam zadzwonić do Jo. Odbiera po drugim sygnale.
– Lena! Co za miła niespodzianka w czwartkowy wieczór.
– Mam nadzieję, że w niczym nie przeszkodziłam?
– Tylko w małej sesji erotycznej z Paulem…
– Jo!
– Żartuję. Oczywiście, że nie. Chciałby! Ale nie, gra z Archiem na Xboxie.
Archie jest najstarszym synem Jo i rówieśnikiem Rufusa. Poznałam Jo podczas bardzo kosztownej sesji śpiewu i tańca dla niemowląt, kiedy nasze dzieci miały pół roku. W czasie skakania po całym pomieszczeniu w takt koszmarnej wersji Trzech ślepych myszek i machania chustami nad głową, kiedy Jo wymruczała nagle przez ramię:
– Nie mogę uwierzyć, że robię coś takiego. Jestem dorosłą kobietą, na litość boską.
Od razu poczułam do niej sympatię, a w ciągu kolejnych lat znajomości bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Po tym, co wydarzyło się z Simone – przyjaciółką z dawnych czasów, kiedy jeszcze przyuczałam się na położną – zaufanie komuś znowu zajmowało mi dużo czasu. Wtedy ostatecznie zrezygnowałam z nauki na drugim roku i nigdy nie sądziłam, że będę miała jeszcze jakąś przyjaciółkę, dopóki nie spotkałam Jo. Jest prawniczką z ostrym językiem, rzetelną i godną zaufania. Naprawdę nie mam pojęcia, co bym zrobiła bez niej, zwłaszcza po odejściu Charliego.
Słyszę w słuchawce, że Jo zamyka drzwi i rozbawienie nagle znika z jej głosu.
– Wszystko w porządku?
– Tak… wszystko dobrze. Posłuchaj, wiem, że to nagła propozycja, ale Rufus pojechał do Charliego i zastanawiałam się, czy nie chciałabyś się ze mną napić.
– Jasne! Chłopaki są zajęte grą, a Charmaine wyjechała na szkolną wycieczkę kampingową.
Charmaine jest jej czternastoletnią córką.
Od razu się rozchmurzam.
– Świetnie. Dokąd się wybierzemy?
– Może do tego nowego miejsca w Clifton? Chciałam tam zajrzeć już od jakiegoś czasu. Paul może nas podrzucić do miasta.
– Och, to byłoby świetnie. Dzięki, Jo. Daj mi pół godziny na przebranie się.
Biegnę na górę i biorę szybki prysznic, a potem zakładam świeżą bladoróżową sukienkę do ziemi. Powietrze stoi, przepełnione wilgocią tak bardzo, że nie mam siły wysuszyć włosów, więc zbieram je w kok na czubku głowy. Czekając na Jo i Paula, zaglądam do pokoju Rufusa. Ostatnio często to robię, kiedy on jest ze swoim tatą. Czuję charakterystyczny nastoletni zapach używanych skarpetek, płynu do płukania tkanin, dezodorantu i potu.
Siadam, poprawiając sukienkę, która spływa na moje kostki i stopy, teraz jeszcze chłodne po prysznicu. Siedzę, obserwując roztańczone cienie na granatowych ścianach sypialni, wspominając, jak malowałam je cztery lata temu. Rufus skończył wtedy trzynaście lat i zażyczył sobie dekoracji bardziej dopasowanych do nastolatka. Razem z Charliem malowaliśmy te ściany przez cały dzień, słuchając piosenek Radiohead i wspominając, jak dekorowaliśmy sypialnię naszego syna tuż po nabyciu domu. Wtedy był dwulatkiem, spał w łóżeczku dziecięcym i kolekcjonował dinozaury oraz pociągi z uśmiechniętymi twarzami. Charlie zawsze śmiał się ze mnie, kiedy malowaliśmy pokój, bo pod koniec dnia byłam cała upaćkana farbą. Miałam ją nawet we włosach i między brwiami, za to on był czyściutki. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, jak zmieni się nasze życie i że będę musiała mieszkać tutaj bez nich obu.
Jeśli zmrużę oczy, niemal widzę te błękitne ściany, wykonane z miękkiego plastiku triceratopsy oraz diplodoki wypełniające półki i łóżko Rufusa z pościelą z wizerunkiem Tomka i przyjaciół. Widzę też Charliego z tamtych czasów, jego gładką twarz rozjaśnioną śmiechem, rolkę do malowania ścian w jego ręku. Niemal czuję miłość, jaką się wtedy darzyliśmy. Teraz ściany są pełne plakatów z ulubionych filmów Rufusa: wielka na połowę ściany Tippi Hedren zasłania się przed stadem ptaków, a przy oknie widzę Cary’ego Granta i Joan Fontaine z Podejrzenia. Nad łóżkiem przyklejone są postery filmów współczesnych, takich jak Wolny strzelec i Wyspa tajemnic.
Mój telefon brzęczy, zawiadamiając mnie o przybyciu Jo, która mieszka zaledwie kilka przecznic dalej, na końcu Redland przy Gloucester Road. Żegnam się z Phoenixem, chwytam torebkę i wychodzę z domu. Już przy furtce widzę Marielle wyciągającą coś z bagażnika ich jaguara. Kobieta jest sama, a ja mam nadzieję, że wszystko u niej w porządku. O czymkolwiek rozmawiali wcześniej z Henrym, wyglądało to na kłótnię, a ona wydawała się zdenerwowana i smutna.
Marielle zauważa mnie i zatrzymuje się z uśmiechem.
– Ślicznie wyglądasz – mówi. – Wybierasz się w jakieś miłe miejsce?
– Dziękuję. – Rumienię się z powodu komplementu. – Idę do nowego baru z przyjaciółką.
– Och, a co się stało z twoim wieczorem filmowym wraz z synem? – pyta, wyciągając skórzaną torbę z bagażnika.
Dostrzegam wtedy strzykawkę i zestaw medyczny. Natychmiast powracają do mnie echa ich rozmowy i zastanawiam się, czy nie kłócili się o narkotyki.
To zbyt ryzykowne. Możemy zostać przyłapani, Mari.
Ostatnim razem się nam udało.
Od razu jednak odrzucam tę teorię. Nie wyglądają na narkomanów. Może jedno z nich jest chore. Staram się skoncentrować na odpowiedzi na pytanie Marielle.
– Rufus musiał pojechać do swojego taty, żeby mu pomóc. Jego ojciec gra w zespole muzycznym.
Marielle zamyka bagażnik z uśmiechem. Na jej twarzy nie widać nawet cienia zdenerwowania – żadnego śladu po gwałtownej rozmowie z jej mężem.
– Och, no cóż, przynajmniej masz wolny wieczór.
Wolny wieczór. Wkurza mnie ten komentarz. Rufus nie jest pańszczyzną. Nie jest dla mnie pracą. Uwielbiam spędzać z nim czas. Potem jednak przypominam sobie, że Marielle niedawno została babcią, a zajmowanie się malutkim dzieckiem to zupełnie inna sprawa. Jestem po prostu przewrażliwiona, ponieważ kończy się czas naszego wspólnego życia.
– W każdym razie lepiej już pójdę. Moja przyjaciółka czeka…
– Naturalnie. Baw się dobrze. – Marielle uśmiecha się ponownie i rusza w stronę swojego domu, przyciskając do siebie torbę.
*
Nowy bar jest dziwnie cichy jak na czwartkowy wieczór. Większość klientów siedzi na dużym tarasie na zewnątrz, ale my decydujemy się zająć miejsce przy narożnym stoliku w środku. Nie widziałyśmy się przez cały tydzień. Jo prowadzi teraz dużą sprawę, zajmującą sporo jej czasu. Ja pracuję tylko trzy dni w tygodniu, a mój zawód nie niesie ze sobą tego rodzaju presji co Jo, mimo że obie zajmujemy się problemami innych ludzi. Obciążenie pracą i napięcie ostatniego tygodnia sprawiło, że moja przyjaciółka ma głębokie cienie pod oczami. Nie wspomina jednak o pracy. Nigdy tego nie robi. Mam wrażenie, że niektóre ze spraw przez nią prowadzonych są szczególnie wyczerpujące, ponieważ specjalizuje się w prawie rodzinnym. Poza tym obowiązuje ją klauzula poufności.
Ma na sobie jasnopomarańczową letnią sukienkę kontrastującą z jej pofarbowanymi na ciemnoczerwony kolor włosami. Jo rozświetla to nijakie pomieszczenie. Kiedyś zwierzyła mi się, że nie może się powstrzymać od małych aktów rebelii w większości aspektów swojego życia. Farbowanie włosów i jaskrawa garderoba to jej sposób na łamanie norm dotyczących dogmatu ubioru prawnika. To jedna z rzeczy, które w niej lubię.
Przez dobrą godzinę rozmawiamy o tym, co się ostatnio działo w naszym życiu: o dzieciach, o rodzicach. Jo wie wszystko o mojej skomplikowanej relacji z mamą i o tym, jak bardzo tęsknię za tatą. Ja z kolei słucham jej zwierzeń o pogarszającym się zdrowiu jej rodziców.
A potem opowiadam Jo o Morganach i o podsłuchanej konwersacji.
Jej oczy rozświetlają się z zaciekawienia.
– Ciekawe – wykrzykuje, kiedy kończę.
– Może… albo rozmawiali o czymś nudnym, jak wzięcie na siebie punktów karnych za przekroczenie prędkości – rzucam pomysł.
– Co jest nielegalne…
Wybucham śmiechem i unoszę ręce. Czasami Jo jest zbyt praworządna.
– Wiem, ale niezupełnie ciekawe.
Jo wypija resztę swojego wina.
– Udało ci się nagrać ich rozmowę?
– Tylko pierwszą część.
– Ooooo. Mogę posłuchać? Wróćmy do ciebie.
Czuję ulgę. Wino w tym barze jest drogie, a ja mam w lodówce całą butelkę, którą mogłybyśmy teraz osuszać.
– Dobry pomysł.
Jo wyciąga telefon, żeby zamówić ubera, a ja dopijam drinka. Właśnie zamierzamy wyjść, kiedy do baru wchodzi grupa mężczyzn, a wśród nich rozpoznaję kilku członków zespołu Charliego. Koncert musiał się właśnie skończyć. Zapomniałam, że mieli grać niedaleko stąd. Nie widziałam ich od czasu rozstania się z Charliem. On pewnie pojechał do domu z Rufusem i Freddiem. Koledzy Charliego nie dostrzegają mnie, ruszają prosto do baru. Trącam łokciem Jo, która również ich zobaczyła.
To ja zainicjowałam rozstanie z Charliem. Gdyby nie to, pewnie nadal bylibyśmy razem, ale tylko dlatego, że Charlie zawsze wybiera najłatwiejszą drogę. Naciskałam na niego, z nadzieją, że w końcu zrozumie, że warto walczyć o to, co mamy, ale skutek był całkowicie odwrotny. Ci ludzie to przyjaciele Charliego i zapewne znają tylko jego wersję całej historii. Nie mam ochoty rozmawiać z nimi teraz, pierwszy raz po tak długim czasie.
– Wyjdźmy bocznymi drzwiami – mówię do Jo, która potakuje ze zrozumieniem.
Zaczynamy przeciskać się między stolikami. Nagle niemal wpadam na Jo, która stanęła jak wryta. Ściska mnie w dołku, kiedy widzę, na co się gapi.
To Charlie. Całujący bardzo atrakcyjną brunetkę.
Charlie musiał poczuć nasze spojrzenia na sobie, bo odsuwa się od kobiety i odwraca do nas. Jego zszokowana mina jest odbiciem mojej. Kobieta wydaje się nieświadoma sytuacji. Najwyraźniej nie ma pojęcia, kim jestem. Przyglądam się jej uważnie. Jest młodsza ode mnie, drobna i atrakcyjna. Ma duże ciemne oczy i długie kasztanowe włosy. Charlie wyraźnie ma swój typ. Kobieta jest modnie ubrana, w czarną minispódniczkę i czarną koronkową bluzkę. Wygląda jak śliczna gotycka laleczka.
Oblewa mnie fala gorąca.
Charlie odsuwa się od kobiety, cały czerwony.
– Hm… Lena… Jo… hej. To jest… hm… Rosie. Rosie, poznaj Lenę, moją… hm… byłą żonę.
– Nadal jesteśmy małżeństwem – mówię zimno. – W separacji – dodaję, spoglądając na Rosie, która uśmiecha się niepewnie. Przenoszę wzrok na Charliego. – Gdzie jest Rufus?
– Wrócił do domu z Freddiem. Ja też zaraz się tam wybieram.
Czuję się, jakby ktoś walnął mnie w żołądek. Widok Charliego z inną kobietą rani mnie bardziej, niż się spodziewałam. Jak głupia sądziłam, że nie jest jeszcze gotowy do umawiania się z kimś innym. Powinnam zdawać sobie sprawę, że wstąpią tutaj na drinka po występach.
– Cóż, lepiej już idźmy – mówi Jo. – Uber nadjechał.
Wyprowadza mnie, obchodząc Charliego z daleka. Nie jestem w stanie wykrztusić ani słowa, gdy zajmuję tylne siedzenie w taksówce. Kiedy odjeżdżamy sprzed baru, widzę Charliego i Rosie odprowadzających nas wzrokiem.
– Boże. – Odchylam się na oparcie. – Szybko mu poszło z rozpoczęciem nowego etapu.
– Słońce, to już ponad siedem miesięcy – mówi Jo łagodnie. – Tym niemniej powinien ci o tym powiedzieć.
Zamykam oczy, żeby ukryć napływające do nich łzy, i kiwam głową, niezdolna do powiedzenia czegokolwiek więcej.
Moja przyjaciółka ściska mnie za rękę i nie mówimy ani słowa przez całą drogę do mojego domu. Już w środku Jo wyjmuje wino z lodówki i nalewa nam po porcji.
– Chcesz o nim porozmawiać? – pyta, wręczając mi kieliszek.
– Nie. – Upijam spory łyk. – Zastanawiam się, czy Rufus o tym wie.
Po twarzy Jo przebiegają mieszane emocje.
– Cóż, najpierw powinien powiedzieć o tym tobie. – Zawsze lubiła Charliego i nigdy nie mówiła o nim źle, ale teraz widzę, że walczy ze sobą, żeby przemilczeć swoją opinię.
Siedzimy w milczeniu przez kilka chwil. Wzrok Jo przesuwa się na sprzęt do nagrywania stojący przy wyjściu na patio i jej twarz się rozświetla.
– Ooo, w takim razie posłuchajmy tej rozmowy. – Stawia kieliszek na blacie, podchodzi do magnetofonu i przynosi go na stół.
– Sama nie wiem… – W tej chwili nie czuję się z tym najlepiej. Morganowie wydają się bardzo miłymi ludźmi, a ja naruszyłam ich prywatność.
– Och, daj spokój. Przecież nie zrobiłaś tego celowo. Nie chcesz wiedzieć, o czym rozmawiali?
Śmieję się. Jo zna mnie za dobrze. Poza tym przydałaby mi się odskocznia od myśli o Charliem z inną, znacznie młodszą kobietą.
– Okej, posłuchajmy.
Jo przewija taśmę.
– Tylko nie za daleko – ostrzegam ją. – Inaczej usłyszysz tylko sowę i lisa.
Jo śmieje się i włącza odtwarzanie. Natychmiast w kuchni rozlega się głos Henry’ego.
– …czy naprawdę powinniśmy próbować jeszcze raz?
– Przewiń jeszcze trochę do tyłu – mówię. – Przesuń się, ja to zrobię.
Jo odsuwa się, a ja cofam taśmę i włączam odtwarzanie. Na początku nie słyszymy nic, tylko odległy szum samolotu, a potem nagle głosy Morganów. Gdy dochodzą mnie ponownie, we własnej kuchni, nagle dostaję gęsiej skórki.
– …No nie wiem, Mari…
– Obiecałeś mi, że ją zabierzesz. Wszystko przygotowałam. Pokój…
– Wiem, ale… po tym, co się stało wcześniej… czy naprawdę powinniśmy próbować jeszcze raz?
– …nie mamy wyboru…
Zapada cisza. Spoglądam na Jo.
– Wtedy przestałam nagrywać.
– Wydają się dość podenerwowani. Co ona miała na myśli przez „Obiecałeś mi, że ją zabierzesz”? Ma zabrać kogo i gdzie? I o co chodzi z tym gotowym pokojem?
– Nie wiem… może chodzi o dziecko? Mają wnuka.
– A co powiedzieli potem? Pamiętasz może?
Wracam myślami do rozmowy sąsiadów.
– Coś o doprowadzeniu sprawy do końca i o złamanych obietnicach. Marielle wydawała się bardzo na tym skoncentrowana, jakby miała obsesję na tym punkcie. Nieźle się zdenerwowała i zaczęła mówić o tym, że nie przeżyje, jeśli nie dostanie tego, co chce.
– Cholera.
– Dokładnie. A wtedy Henry powiedział coś o zbyt dużym ryzyku i o tym, że mogą zostać przyłapani. Na co Marielle odpowiedziała, że ostatnim razem się im udało.
Jo nachyla się nade mną i odtwarza konwersację Morganów ponownie. Potem wciska stop i spogląda na mnie z uniesionymi brwiami. W zeszłym roku, kiedy skończyła czterdzieści pięć lat, przekłuła sobie brwi. „To mój kryzys wieku średniego”, powiedziała wtedy.
– Musimy spróbować znów ich nagrać.
– Zaraz, chwileczkę. Co? Nie. Nie możemy, Jo.
Jo prostuje się i ściąga łopatki. Droczę się z nią, że jest to „postawa prawnika”. Zawsze tak robi, kiedy chce zaakcentować swoją opinię, chociaż w tej chwili trochę się chwieje, więc jej postawa traci nieco na swojej mocy.
– To może być coś nielegalnego…
Naturalnie, prawniczka Jo musiała odebrać to w ten sposób. Tym niemniej czuję w głębi duszy niepokój. Moja przyjaciółka ma rację. To może być coś niedobrego, a jeśli tak, nie powinnam tego ignorować.
Tak jak przedtem.
Odpycham od siebie tę nagłą myśl. To niesprawiedliwe, wyrzucam mojej podświadomości. Mimo to wtedy również zaczęło się dokładnie w ten sam sposób, od podejrzenia, które sobie wyperswadowałam. Gdybym zamiast tego postanowiła coś zrobić, mogłam ocalić czyjeś życie.
– Lena? – Jo wpatruje się we mnie. – No chodź! Wątpię, żebyśmy usłyszały cokolwiek, ale warto spróbować. – Tłumi czknięcie. Jest nieco pijana i wiem, że dobrze się bawi tą sytuacją. Równie dobrze mogę się do niej przyłączyć, chociaż widok Charliego całującego inną kobietę natychmiast mnie otrzeźwił.
Wzdycham.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
PROLOG
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Okładka
Strona tytułowa
Prawa autorskie
Spis treści
Meritum publikacji