Nieznośny narcyz - T.L. Swan - ebook
NOWOŚĆ

Nieznośny narcyz ebook

T.L. Swan

4,1

3199 osób interesuje się tą książką

Opis

Czwarty tom serii „Bracia Miles”!

Christopher Miles jest przystojny, bogaty i może mieć każdą kobietę, o której zamarzy. Pomimo tego mężczyzna czuje się pusty w środku, jakby czegoś bardzo mu brakowało.

Dlatego podejmuje decyzję, by przez rok podróżować po Europie, ukrywając swoją tożsamość. Bez pieniędzy, bez układów, jako zupełnie inny człowiek. Na początku ten plan wyjątkowo mu się podoba, nawet go ekscytuje, dopóki nie trafia do hostelu, w którym słowa „smród” i „brud” nabierają zupełnie nowego znaczenia.

W tym całym bałaganie pojawia się jednak ktoś, kto może sprawić, aby Christopher uznał, że warto było zdobyć się na to wszystko.

Hayden Whitmore to współlokatorka Christophera: niewinna, słodka, mądra i piękna dziewczyna. Mężczyzna od razu sobie uświadamia, że właśnie spotkał swój ideał. Lecz, ku jego zaskoczeniu, nowa znajoma okazuje się kompletnie obojętna na jego urok.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                            Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 647

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (86 ocen)
50
11
9
12
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MilenaB92

Całkiem niezła

Jak dla mnie najsłabsza część. Być może dlatego, że musiałam tak długo czekać i oczekiwania były ogromne. No cóż, chyba a raczej na pewno nie na to czekałam🫢 Tristana mój NR 1♥️
110
Paula010161

Z braku laku…

Po przeczytaniu 200 stron, nie jestem w stanie brnąć dalej. Christopher to najgłupszy z Milesów! Kretyn poprostu...Trzy poorzednie części były świetne, ale to...🫥
72
Pozimka

Z braku laku…

Ilosc absurdu w tej książce jest powalająca.W poprzednich też tego trochę było ale ta przekroczyła wszelkie normy .
40
ElzMan
(edytowany)

Nie polecam

To byla jakas porażka...ja nie czulam zadnej chemii miedzy bohaterami...poprzednie czesci były zdecydowanie lepsze, a najbardziej ta o Tristanie...
41
Andzelika50

Z braku laku…

Dramat. Główny bohater to bardziej pasuje na rozwydrzonego nastolatka a nie dorosłego 31latka. Żałuję że zaczęłam ją czytać. A poprzednie części książki skradły mi serce…
30



Tytuł oryginału: The Do-Over

Copyright © T.L. Swan 2022

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Magdalena Mieczkowska

Korekta: Joanna Kalinowska, Edyta Giersz, Natalia Szoppa

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8418-295-6 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Fragment

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Podziękowania

O autorce

Przypisy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Chciałabym zadedykować tę książkę alfabetowi. To właśnie te dwadzieścia sześć liter całkowicie odmieniło moje życie. W tych dwudziestu sześciu literach odnalazłam siebie i dzięki nim mogę spełniać swoje marzenia. Kiedy następnym razem wspomnicie o alfabecie, przypomnijcie sobie, jaka tkwi w nim moc. Ja robię to każdego dnia.

Rozdział 1

Christopher

Głośny dźwięk budzika przerywa ciszę, a ja przeciągam się, próbując się obudzić.

– Kurwa, czuję się, jakbym spał tylko trzy minuty – mruczę.

– Wydaje mi się, że chyba tyle spaliśmy – szepcze Heidi, kładąc swoją nogę na mojej.

Leżę z zamkniętymi oczami i nagle czuję na szyi dotyk miękkich ust.

– Witaj, Nicki – zaczynam.

Dziewczyna posyła mi uśmiech, po czym się we mnie wtula.

– Witaj, Christopher.

Przez kilka następnych minut leżymy w trójkę w całkowitej ciszy. Zdaję sobie sprawę, że w końcu będę musiał wstać. O dziewiątej mam zebranie zarządu.

– Okej, koniec tego leżenia, musimy się zbierać.

Dziewczyny nie są zbyt chętne, by wstać, i zaczynają marudzić.

Siadam na łóżku i rozglądam się po pokoju. Wszędzie leżą porozrzucane ubrania, a butelka wina i trzy kieliszki wciąż znajdują się przy wannie w łazience. Pochylam się i całuję Nicki w biodro.

– Wstawaj, suczko.

– Odwal się. – Przewraca się na bok.

Uśmiecham się, a następnie klepię Heidi po plecach.

– Koniec imprezy.

– Auć! – krzyczy.

Wstaję i odwracam się w stronę łóżka. Zaczynam obserwować dwie śliczne dziewczyny. Ten widok nigdy mnie nie znudzi.

– No dalej, wstajemy. – Odrzucam kołdrę. – Muszę iść do pracy.

Te laski bardzo łatwo namówić, by poszły ze mną do łóżka, ale później trudno jest się ich pozbyć.

– Co będziemy robić wieczorem? – pyta Nicki.

– Nic – odpowiadam. Chodzę nago po pomieszczeniu i zbieram z podłogi ubrania. – Będę zajęty.

– Niby czym? – dopytuje Heidi, opierając się na łokciach. Jej blond włosy są w kompletnym nieładzie po upojnej nocy.

– Umówiłem się na randkę. – Rzucam jej majtki na głowę. – Z porządną dziewczyną. – Otwieram szeroko oczy, żeby zaakcentować swój punkt widzenia. – Całkowite przeciwieństwo was dwóch. Ona nie jest dziwką.

Zaczynają się śmiać.

– Przecież kochasz dziwki – stwierdza Nicki.

Pochylam się, opierając się na rękach. Przyglądam im się przez chwilę, po czym całuję obie. Później chwytam kosmyk włosów Nicki i przyciągam ją do siebie, by złożyć na jej ustach długi, namiętny pocałunek. Jest moją ulubienicą.

– To prawda. Nie da się tego ukryć.

Schodzę niżej i zaczynam muskać ustami jędrną pierś Heidi. Chwyta mnie za włosy, a mój kutas drga w aprobacie. Kiedy Heidi albo Nicki łapią mnie za włosy, jestem na straconej pozycji. Mogą wtedy zrobić ze mną wszystko.

Przestań. Nie mam na to czasu, więc wyrywam się z jej uścisku.

– Więc… zadzwonisz do nas, kiedy będziesz wracał do domu po nieudanej randce? – pyta Heidi.

Unoszę kąciki ust, a następnie wracam do zbierania ich ubrań z podłogi. Znają mnie na wylot.

– Być może. – Naciągam stanik Nicki jak procę i strzelam nim w jej głowę. Uderza ją dość mocno.

– Auć, przestań – rzuca.

Wchodzę do łazienki i odkręcam wodę pod prysznicem. Oglądam się za siebie i zauważam, że dziewczyny nadal leżą w łóżku. Wracam do pokoju i kładę ręce na biodrach.

– No dalej, wstawajcie, bo inaczej zmuszę was do zrobienia czegoś niegrzecznego – grożę.

– Masz na myśli coś ciekawego? – Heidi posyła mi figlarny uśmiech. Wygląda tak, jakbym przed chwilą ją zerżnął. Jest cholernie seksowna.

Kusząca…

– O dziewiątej mam zebranie zarządu.

Idę wziąć prysznic. Po kilku minutach owijam się ręcznikiem w pasie i wracam do sypialni. Dostrzegam, że dziewczyny zaczynają się pomału ubierać. Wchodzę do garderoby, po czym zakładam na siebie białą koszulę, marynarkę, rolexa, czarne buty i pasek. Rozglądam się po pomieszczeniu, by mieć pewność, że o niczym nie zapomniałem, a następnie wracam do łazienki.

Jak zwykle Nicki i Heidi siadają obok mnie przy toaletce, by pogadać, kiedy układam włosy.

– Jakie masz na dzisiaj plany, szefie? – dopytuje Nicki, poprawiając mój krawat.

– Zwykłe sprawy biznesowe.

– Uwielbiam sprawy biznesowe – oznajmia Heidi. – Powiedz do mnie coś w stylu szefa.

– Jesteś zwolniona.

Obie chichoczą.

– Ja też bym chciała, byś powiedział do mnie coś w stylu szefa – rzuca Nicki.

– Pochyl się nad moim biurkiem. – Odwracam ją do siebie plecami i podciągam jej sukienkę, żeby odsłonić tyłek.

Czuję ogromne podniecenie, gdy przyglądam się temu ciasnemu tyłeczkowi… gotowemu i czekającemu na przyjęcie mojego twardego kutasa.

Bierz się, kurwa, do roboty!

– Idziemy – mówię, wychodząc w pośpiechu z łazienki.

Nagle słyszę głos dobiegający z kuchni.

– Dzień dobry, panie Miles.

– Dzień dobry, pani Penelope – wołam, biorąc teczkę z biura. Później wchodzę do kuchni, a Penelope podaje mi termos z kawą.

– Jest pani niezaprzeczalnie najlepszą gospodynią wszech czasów. – Szczerzę się i całuję ją w policzek.

– Wiem o tym, mój drogi.

Nie żartuję. Penelope jest naprawdę najlepszą gospodynią na świecie. Gdyby nie miała pięćdziesięciu sześciu lat… i nie była już mężatką, to sam bym się z nią ożenił.

Dziewczęta po chwili wyłaniają się zza rogu.

– Dzień dobry, pani Penelope – mówią zgodnie.

– Dzień dobry, dziewczyny. – Unosi kąciki ust. Następnie kieruje wzrok na mnie, a ja mrugam do niej porozumiewawczo.

Tak, tak, wiem.

Jestem niegrzecznym chłopcem.

Zostało to już udowodnione z milion razy.

– Czas już na mnie. Miłego dnia, pani Penelope.

– Tobie również, mój drogi.

Ruszamy z dziewczynami w stronę drzwi, a później idziemy w kierunku windy. Gdy wchodzimy do środka, zaczynają o czymś ze sobą rozmawiać. W końcu winda się zatrzymuje i drzwi się rozsuwają. Wysiadamy na parterze i kierujemy się w stronę wyjścia z budynku. Gdy jesteśmy na zewnątrz, zauważam, że Hans czeka już na mnie przy samochodzie.

– Dzień dobry, panie Miles. – Kiwa głową.

– Czy mógłbyś odwieźć dziewczyny do domu? – pytam go.

– Tak, proszę pana. – Unosi kąciki ust. – Nie ma żadnego problemu.

– Dzień dobry, Hans. – Dziewczęta się uśmiechają, a Hans otwiera tylne drzwi limuzyny. Całuję Heidi i Nicki na pożegnanie, a później patrzę, jak z uśmiechem na twarzach wchodzą do samochodu. Obserwuję jeszcze chwilę, jak Hans odjeżdża limuzyną, a następnie wracam do budynku. Ruszam w kierunku windy i naciskam przycisk. Kiedy drzwi się rozsuwają, wchodzę do środka. Zjeżdżam na podziemny parking i idę w stronę swojego porsche. Później wsiadam do wozu i wyjeżdżam z parkingu. Przejeżdżam niecały kilometr i staję w długim korku.

Ech… Londyński ruch uliczny. Czy jest coś gorszego?

Trzy godziny później

– I jeszcze tutaj. – Mężczyzna wskazuje na linię na wykresie. – W tym kierunku powinniśmy podążać. Zobaczcie, jak zmienia się liczba mieszkańców…

Ziewam, z trudem utrzymując otwarte oczy.

– Czyżbyśmy przeszkadzali ci w spaniu, Christopher? – warczy Jameson.

W sumie to tak.

Chrząkam, powstrzymując się od przewrócenia oczami.

– Przepraszam.

Dwaj moi bracia, Jameson i Tristan, przylecieli do Londynu, by spotkać się z Elliotem i ze mną na kwartalnym zebraniu zarządu. Te bzdury, o których musimy rozmawiać, są naprawdę nudne. Jameson wraca do tematu i dość szczegółowo opowiada o jakiejś spiralnej tendencji. Nie potrafię się w ogóle na tym skupić. Ziewam ponownie.

Jameson mierzy mnie surowym wzrokiem.

– Przepraszam – rzucam, starając się nie przerywać mu ponownie.

Do jasnej cholery, skup się.

Cały czas mi się przysypia. Zerkam na zegarek. Jak długo jeszcze będzie trwało to zebranie?

Elliot zabiera głos.

– Analizowałem wyniki dotyczące tej sprawy i zauważyłem, że…

Cały czas mówi, mówi i mówi… a ja znów ziewam.

– Przestań w końcu! – krzyczy Tristan. – Nie jesteś jedyną osobą w tym pomieszczeniu, która jest zmęczona.

Podnoszę wzrok i zauważam, że wszyscy trzej mi się przyglądają.

– Założę się, że powód zmęczenia Christophera jest przyjemniejszy niż twój. – Elliot się szczerzy.

– Na sto procent – dodaje po chwili Tristan. – Niestety musiałem spać na podłodze, podczas gdy moje dzieciaki spały w pieprzonym łóżku.

– Dlaczego na to pozwoliłeś? – Jameson marszczy brwi.

– Moja córka stwierdziła, że nie będzie spała w żadnym innym miejscu niż jej pokój w domu. – Na twarzy Tristana pojawia się fałszywy uśmiech. – W dzisiejszych czasach podróżowanie jest pełne przygód.

– Jesteś frajerem – kręcę głową z pogardą.

– Niby co przez to rozumiesz? – rzuca Tristan.

– Po prostu… – Robię krótką przerwę.

– Co po prostu?

– Po prostu sądziłem, że to ty jesteś ojcem i że to ciebie córki powinny się słuchać – odpowiadam spokojnym głosem, popijając wodę. – Dlaczego pozwoliłeś córce spać w łóżku, a sam spałeś na podłodze? Nie potrafię tego zrozumieć.

– Summer nie czuła się dobrze, kaszlała – usprawiedliwia się Tristan.

Odsuwam się od niego.

– To lepiej nie chuchaj na mnie, zaraźliwy kutasie.

– Gdybyś miał własne dzieci, tobyś zrozumiał – stwierdza Tristan.

– To się nigdy nie stanie. – Elliot unosi kąciki ust.

– Coś w tym jest, prawda? – Tristan śmieje się.

– Czy możemy się w końcu skupić na tym pieprzonym zagadnieniu? – Jameson stuka w tablicę.

– Co przez to niby rozumiecie? – pytam, spoglądając na Elliota i Tristana. – Pewnego dnia będę miał własne dzieci.

– Wątpię. – Jameson pisze coś na tablicy, przygotowując się do omówienia kolejnego tematu. – Nie ma najmniejszej szansy, żebyś miał kiedykolwiek swoje dzieci.

– Co? – krzyczę oburzony. – Przecież to jakieś bzdury. Nie masz pojęcia, o czym gadasz.

Tristan przewraca oczami, zdziwiony tym, co właśnie powiedziałem.

– To ty nie masz zielonego pojęcia, o czym gadasz.

– Jesteś zbyt egoistycznym dupkiem, aby kiedykolwiek mieć żonę i dzieci. – Elliot się uśmiecha.

– Kiedy będzie miał dziewięćdziesiąt lat, to nadal będzie rżnął jakieś przypadkowe laski – dodaje po chwili Jameson spokojnym głosem, rysując wykres na tablicy.

Wszyscy zaczynają się śmiać.

– Tak dla waszej informacji… nie pieprzę lasek. – Poirytowany poprawiam krawat. – Zachęcam je do spotkań grupowych, w których każda osoba jest traktowana na równi. – Wzruszam ramionami.

– To faktycznie duża różnica.

Cała trójka wybucha śmiechem, a moje oczy zachodzą czerwoną mgłą.

– Macie o mnie złe zdanie, a sami nie jesteście lepsi.

– Nie, nie jesteśmy – rzuca Elliot. – Ale ty nas w tym przebijasz. Nie potrafisz się zakochać w żadnej kobiecie.

– Nie jestem, kurwa, taki – wrzeszczę oburzony.

– Masz trzydzieści jeden lat i nigdy nie byłeś z dziewczyną w związku. Z żadną nie stworzyłeś czegoś trwałego – stwierdza Tristan.

– Zapraszasz śliczne dziewczyny na symboliczne randki i robisz wszystko, by uwierzyły, że mają u ciebie jakiekolwiek szanse, a później je po prostu zostawiasz. Nie mówiąc już o tym, że pieprzysz się wyłącznie z dwiema kobietami naraz, więc tak naprawdę nie masz żadnej szansy, by się w jakiejś zakochać – mówi stanowczo Jameson.

Otwieram szeroko usta z przerażenia.

– Tak mnie właśnie oceniasz?

– Bo taki jesteś – rzuca Jameson. Po chwili stuka w tablicę. – Okej, to teraz… możemy wrócić do tematu – kontynuuje.

Jestem tak wściekły, że słyszę bicie własnego serca w uszach. Przyglądam im się przez chwilę. Nie mogę w to uwierzyć, że tak właśnie o mnie myślą.

– Potrafię się zakochać.

– Jesteś rozpieszczonym gówniarzem – dodaje po chwili Elliot.

– Niby dlaczego? – Pytam zaskoczony.

– Och, proszę cię. – Jameson wykrzywia twarz w grymasie.

– Nie jestem, kurwa, rozpieszczony.

– Owszem, jesteś – odpiera Elliot.

– Wymień chociaż jedną rzecz na poparcie tej tezy.

– Nigdy nie byłeś na żadnej rozmowie kwalifikacyjnej, ale jakimś cudem zdobyłeś wymarzoną pracę. Posiadasz luksusowe apartamenty w Nowym Jorku, Londynie i Paryżu. Zatrudniasz pracowników na całym świecie – wylicza. – Masz kolekcję samochodów sportowych wartą dziesięć milionów dolarów. Ludzie uważają, że jesteś niesamowicie przystojny i wystarczy, że spojrzysz tylko w stronę jakiejś kobiety, a ona już ściąga dla ciebie majtki niezależnie od tego, czy jest mężatką, czy nie – wyjaśnia spokojnym głosem Jameson.

Otwieram usta, żeby się jakoś obronić, ale kompletnie nie wiem, co powiedzieć.

– I… nigdy nie umówisz się z żadną przeciętną dziewczyną, bo zawsze będziesz uważał, że jest gorsza od ciebie – dodaje Tristan.

– Przecież nikt nie chce się spotykać z jakąś przeciętną laską – wołam poirytowany.

Jameson patrzy mi prosto w oczy.

– Powiedz, kiedy ostatni raz osiągnąłeś coś ciężką pracą, Christopher?

– Spierdalaj – odpieram.

– Nie, mówię poważnie. Czy ostatnio wyznaczyłeś sobie jakiś cel, którego nie udało ci się zrealizować tej samej nocy?

Elliot uśmiecha się i kołysze na krześle. Spoglądam na czekających na moją odpowiedź braci.

– Przecież on nie musi na nic pracować. Nie ma żadnych ambicji. – Tristan unosi kąciki ust.

– M-mam pewne cele, których nie udało mi się jeszcze osiągnąć – jąkam się zawstydzony.

– Niby jakie? Spanie samemu? – sugeruje Elliot.

Wszyscy odrzucają głowy do tyłu i zaczynają się bardzo głośno śmiać. Zachowują się tak, jakby to była najzabawniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszeli.

Tak mnie właśnie oceniają?

– Pierdol się. – Wstaję. – Pieprzę to pojebane spotkanie. Nie zostanę tu ani sekundy dłużej i nie będę już słuchał więcej tego pieprzenia. – Wychodzę z biura i trzaskam za sobą drzwiami.

– Wracaj tu, tchórzu – krzyczy za mną Jameson.

Słyszę, że po raz kolejny wybuchają śmiechem… skurwiele.

Przechodzę obok recepcji, a sekretarki spoglądają na moją rozzłoszczoną twarz.

To chyba pierwsza taka sytuacja. Nigdy jeszcze nie byłem aż tak wkurwiony.

– Wszystko w porządku, Christopher? – Victoria marszczy brwi.

– Nic nie jest w porządku – odpowiadam. – Te skurwysyny myślą, że jestem rozpieszczony. – Podnoszę ręce, by zaakcentować swój punkt widzenia. – Czy możesz w to, kurwa, uwierzyć?

– Och, nie, w żadnym razie – ironizuje Victoria, a następnie wykrzywia usta, starając się ukryć głupi uśmieszek.

Mrużę oczy w cichym ostrzeżeniu i kieruję się w stronę swojego biura. Słyszę, że sekretarki chichoczą za moimi plecami.

Moje oczy znów zachodzą czerwoną mgłą.

Świat oszalał. Zaczynam w pośpiechu wkładać dokumenty do walizki.

Nie.

Jestem.

Rozpieszczonym.

Bachorem.

Jestem urażony tym oskarżeniem. Jak oni śmieją. Czy w ogóle zdają sobie sprawę, co oznacza słowo „rozpieszczony”? Nie sądzę.

Staję przed windą i naciskam przycisk, a dziewczyny patrzą na mnie zaskoczone.

– Wychodzę – oznajmiam.

– Dokąd? – Victoria marszczy brwi.

– Dokądkolwiek zechcę. Nie twój pieprzony interes. – To zabrzmiało bardzo źle. Wskazuję na nią i mówię: – Pójdę tam, gdzie zechcę, bo jestem cholernie wkurzony, a nie rozpieszczony.

Victoria otwiera szeroko oczy, aby zaakcentować swój punkt widzenia.

– Nic, kurwa, nie mów, Victoria – rzucam.

– Tak, sir. – Szczerzy się.

– Nie traktuj mnie jak głupka.

– Nie odważyłabym się – ironizuje.

Jeszcze bardziej się wkurzam.

Dziewczyny spuszczają głowy, aby powstrzymać się od śmiechu.

– Przestańcie się śmiać albo was wszystkie zwolnię – grożę.

Tym razem wszystkie wybuchają śmiechem. Zazwyczaj jestem najzabawniejszym gościem w biurze. Nigdy nie narzekam ani się nie złoszczę.

– Koniec z tym! – oświadczam. Drzwi windy się rozsuwają, a ja wchodzę do środka i wybieram odpowiednie piętro. – Możecie pomarzyć o jakichkolwiek premiach świątecznych.

Znów zanoszą się śmiechem.

Wiedźmy… Zjeżdżam windą na dół i gdy się zatrzymuje, wychodzę na parking. Rozglądam się wokół. Nie dostrzegam swojego samochodu tam, gdzie go zaparkowałem.

Podchodzę do parkingowego.

– Gdzie jest mój wóz?

Mężczyzna otwiera szeroko oczy z przerażenia.

– Um… – Rozgląda się zdenerwowany po parkingu. – Nie wiedziałem, że tak wcześnie wyjdzie pan ze spotkania. Zaparkowałem go na dolnym poziomie, aby zrobić miejsce dla innych samochodów. Według grafiku są osoby, które miały wyjechać wcześniej niż pan.

Co?

Unoszę brew poirytowany.

– Gdy parkuję samochód na zarezerwowanym miejscu parkingowym, to oczekuję, że ten pieprzony wóz będzie stał w tym miejscu, w którym go zostawiłem.

Parkingowy otwiera usta, by coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymuje.

– Masz coś do dodania?! – krzyczę.

– Po to daje mi pan klucze, aby mógł go przeparkować zgodnie z obowiązującym harmonogramem. Przecież robię to codziennie.

– Wygląda na to, że nie wpasowałeś się w mój grafik, co nie?! – wrzeszczę. – Co mam teraz niby zrobić? Potrzebuję natychmiast swojego samochodu!

– Tutaj jesteś. – Słyszę za sobą jakiś głos. Odwracam się i zauważam Elliota stojącego z boku i podsłuchującego moją rozmowę z parkingowym.

Co on tutaj, kurwa, robi?

– Mniejsza o to – rzucam, kierując się z powrotem w stronę windy. – Złapię jakiegoś ubera. – Poprawiam krawat, próbując się uspokoić. – Jestem elastycznym człowiekiem.

Parkingowy marszczy brwi i spogląda na Elliota.

– Elastycznym człowiekiem mówisz? – powtarza Elliot.

– Wracaj na górę, Elliot, zanim mój kierowca z ubera cię przejedzie – oznajmiam, po czym naciskam przycisk zasuwający drzwi windy.

Elliot w ostatniej chwili wchodzi za mną i staje obok.

– Uspokój się. Przecież tylko żartowaliśmy.

Zaciskam zęby i patrzę przed siebie.

– Nie jestem rozpieszczonym bachorem. – Unoszę podbródek w geście sprzeciwu.

– Masz do tego prawo.

Oczy prawie wychodzą mi z orbit.

– Mam również prawo, by cię w tej chwili zabić – warczę. Drzwi windy się rozsuwają, a ja przechodzę przez hol i wychodzę na ulicę. Elliot podąża za mną.

Obaj stajemy na chodniku, a on na mnie spogląda.

– O której godzinie przyjedzie?

– Kto?

– Kierowca ubera.

Marszczę czoło.

– Zamówiłeś go… prawda?

– Oczywiście, że tak – rzucam.

Jak, do cholery, mam to zrobić?

– Nie pojadę uberem – oznajmiam, po czym unoszę się na palcach i rozglądam po ulicy. – Złapię jakąś taksówkę. Jestem zwolennikiem starej szkoły.

– Och… – Elliot unosi kąciki ust. – To dobrze.

Gdy zauważa mnie portier, następuje chwila grozy.

– Panie Miles. – Mężczyzna podbiega do mnie. – Jak mógłbym panu pomóc?

– Hmm…

– Nic mu nie jest – przerywa mi Elliot, po czym uśmiecha się do portiera. – Tak czy inaczej, dziękuję za troskę.

Mężczyzna wraca do środka, a ja kieruję wzrok na Elliota, który mi się przygląda.

– Czekam – mówi.

– Na co?

– Aż złapiesz jakąś taksówkę.

– Naprawdę uważasz, że nie potrafię złapać taksówki?

– Kiedy ostatni raz to zrobiłeś?

– Kiedy ostatni raz znalazłeś się w szpitalu z powodu pobicia? – Mrużę oczy.

Elliot podnosi ręce w poddańczym geście.

– Tak tylko mówię… – Wraca do budynku, a ja patrzę na niego, jak wchodzi do windy.

Jestem gotowy. Złapię tę pieprzoną taksówkę. Wychodzę na ulicę i dostrzegam nadjeżdżający pojazd. Podnoszę rękę, by kierowca się zatrzymał, ale on przejeżdża obok z pasażerem na tylnym siedzeniu.

Hmm…

Nadjeżdża kolejna taryfa, a ja ponownie podnoszę rękę. Ta również przejeżdża obok mnie, nawet się nie zatrzymując.

– Kurwa – wołam za nim.

Przez pięć minut stoję przy drodze, ale żadna taksówka się nie zatrzymuje.

Co jest z nimi nie tak, do cholery? Czy nie rozumieją, że chciałbym dokądś pojechać? Obojętnie gdzie.

To jest przecież zwykła dyskryminacja.

– Panie Miles – słyszę za plecami głos mężczyzny. Odwracam się i zauważam Hansa, który zaparkował limuzynę przed budynkiem. – Wszystko w porządku, proszę pana?

– Umm… – Rozglądam się wokół. Żadna taryfa nie chce się zatrzymać, więc mogę tutaj tkwić przez całą wieczność. Zerkam do środka, aby się upewnić, że Elliota już nie ma, a następnie mówię: – Zawieź mnie, proszę, do domu.

Na twarzy Hansa pojawia się serdeczny uśmiech. Otwiera mi tylne drzwi, a ja wsiadam do wozu. Następnie Hans zajmuje miejsce w fotelu kierowcy i włącza się do ruchu.

– Skąd wiedziałeś, że tutaj jestem? – pytam go.

– Elliot do mnie zadzwonił.

– Elliot do ciebie zadzwonił? – Wzdrygam się.

– Tak, powiedział, że muszę pana ocalić.

Dupek.

***

– Świetnie się bawiłam. – Na twarzy kobiety pojawia się serdeczny uśmiech.

– Ja również. – Uśmiecham się fałszywie. Tylko tyle mogę zrobić. Z trudem powstrzymuję się, aby nie spojrzeć na zegarek. Stoję na ulicy, żegnając się z kobietą, z którą byłem na randce. Jak długo jeszcze to potrwa?

To była najgorsza randka, na jakiej kiedykolwiek byłem.

Nuda…

Pieprzona nuda.

Carly jest cudowna, mądra, urocza i ma ciało, za które mógłbym zabić. Ma w sobie wszystko, czego mógłbym kiedykolwiek pragnąć. A jednak, jak to zazwyczaj bywa, gdy jestem sam na sam z dziewczyną, cholernie się nudzę. Rozważałem nawet, by poprosić kelnera o zatrucie mojego jedzenia. Miałbym przynajmniej powód, by szybciej wyjść z restauracji.

Dzisiejsze słowa Tristana i Jamesona po raz milionowy pojawiają się w mojej głowie.

„Masz trzydzieści jeden lat i nigdy nie byłeś z dziewczyną w związku. Z żadną nie stworzyłeś czegoś trwałego”. „Zapraszasz śliczne dziewczyny na symboliczne randki i robisz wszystko, by uwierzyły, że mają u ciebie jakiekolwiek szanse, a później je po prostu zostawiasz. Nie mówiąc już o tym, że pieprzysz się wyłącznie z dwiema kobietami naraz, więc tak naprawdę nie masz żadnej szansy, by się w jakiejś zakochać”.

Carly przygląda mi się i marszczy brwi.

– Wszystko w porządku?

Patrzę na nią. Ma taki wzrok, jakby chciała mnie pocałować.

– Chodzi o to, że… boli mnie głowa. Przepraszam, ale… – przerywam w pół zdania, aby nie okłamać jej jeszcze bardziej.

– W porządku. – Szczerzy się. – Niektórzy ludzie po prostu się ze sobą nie dogadują, prawda?

Ciekawe… Przecież potrafię dojść do porozumienia ze wszystkimi.

– Dogadujesz się z większością ludzi? – dopytuję.

– Tak.

– To dlaczego uważasz, że nie złapaliśmy wspólnego języka?

– Jest wiele powodów. – Wzrusza ramionami.

– Wymień kilka.

Carly chichocze.

– Nie sądzę, abyś chciał usłyszeć, co mam do powiedzenia.

– Uwierz mi, chcę.

– Cóż, po pierwsze, jesteś zbyt idealny.

– Co? – Marszczę brwi.

Rzednie jej mina.

– Słuchaj… Nie chciałam cię obrazić. To nie tak.

– Nie, proszę… – uspokajam ją. – Wytłumacz mi to. Jak mam stać się lepszy, skoro nie wiem, co jest ze mną nie tak?

– Nie musisz stawać się lepszy. Chodzi o to, że… – Robi krótką przerwę, aby dobrać odpowiednie słowa. – Jesteś powierzchowny.

– Co? – Kładę rękę na piersi. – Ja? Powierzchowny? – mówię zszokowany. – Jestem, kurwa, człowiekiem o bogatym wnętrzu.

Carly się śmieje.

– W tym tkwi problem. Nigdy nie zrozumiesz, o co mi chodzi, Christopher. Nie szkodzi, naprawdę. Nie musisz nad tym główkować. Ta wiedza jest ci do niczego niepotrzebna.

Zwężam podejrzliwie oczy, spoglądając na nią.

– Co masz na myśli?

– Twoje życie jest tak idealne, że nigdy nie musiałeś zaglądać w głąb siebie, aby dowiedzieć się, kim naprawdę jesteś.

Przerzucam ciężar ciała na drugą nogę. Jestem poirytowany, ponieważ już drugi raz to dzisiaj słyszę.

– Nie zgadzam się z tym.

Dlaczego ludzie myślą, że tylko ciężką pracą kształtuje się charakter? Dlaczego miałbym szukać odpowiedzi na pytanie, na które znam już odpowiedź? Przecież doskonale wiem, kim jestem.

Carly unosi się na palcach i całuje mnie w policzek.

– Prawdziwe diamenty można stworzyć jedynie pod wysokim ciśnieniem – stwierdza, a następnie odwraca się i zaczyna iść przed siebie.

– Co masz na myśli? – Kładę ręce na biodrach z pogardą. – Czy zdajesz sobie w ogóle sprawę, ile kobiet chciałoby mieć taki diament jak ja?

Carly śmieje się głośno, po czym odwraca się do mnie.

– Kobiety, z którymi się spotykasz, pragną wyłącznie twojej kasy. Nie potrafią dostrzec, jakie masz piękne wnętrze. Pamiętaj, by kogoś spotkać, musisz odnaleźć w sobie prawdziwy diament. Bo inaczej będziesz przyciągał kobiety, które liczą wyłącznie na twoją kasę.

Otwieram szeroko usta z przerażenia.

Carly daje mi całusa, a następnie znika w ciemności.

Przesuwam palcami po zaroście.

To było dość dziwne.

I… trudno mi się do tego przyznać… ale również bardzo interesujące.

Idę przed siebie pogrążony w myślach. W końcu wchodzę do baru i siadam przy stoliku przy oknie.

– Co podać? – pyta kelner.

– Szkocką – odpowiadam rozkojarzony.

Zaczyna padać deszcz, a ja spoglądam przez okno.

– Pańska szkocka – mówi kelner, stawiając przede mną szklankę z drinkiem.

– Dziękuję. – Siedzę i piję w samotności.

Miałem gówniany dzień i nie lubię się do tego przyznawać, ale wygląda na to, że istnieje jakaś część mojej osobowości, którą wszyscy wokół potrafią dostrzec oprócz mnie.

„Kobiety, z którymi się spotykasz, pragną wyłącznie twojej kasy”.

Przesuwam palcami po zaroście przerażony. Czyżby to była prawda? Odchylam głowę do tyłu i wypijam drinka.

„Nie potrafisz się zakochać w żadnej kobiecie”.

To był dziwny dzień, pełen wrażeń. Czy oni wszyscy mają rację?

Jak niby mam odkryć w sobie prawdziwy diament, skoro spotykam na swojej drodze kobiety, które pragną tylko moich pieniędzy.

***

– Nie może być aż tak źle – słyszę kobiecy głos. Podnoszę wzrok i dostrzegam kelnerkę, która wyciera stolik obok mnie.

– Dlaczego tak pani twierdzi?

– Cóż, siedzi pan tutaj już od trzech godzin. Wygląda pan na bardzo zmartwionego.

– Co? – Zerkam na zegarek. Jest pierwsza trzydzieści po południu… cholera. – Przepraszam – mówię, po czym wstaję i wyciągam z kieszeni spodni portfel.

Kelnerka podaje mi rachunek.

– Rzuciła pana dziewczyna? – dopytuje.

Marszczę brwi, zakłopotany tym pytaniem.

– Nie, nic z tych rzeczy.

– Czyżby to pan z nią zerwał?

– Nie.

Pilnuj swoich spraw.

– Został pan zwolniony z pracy?

Nie jestem w nastroju do rozmowy i pragnę, by ta laska w końcu się zamknęła.

– Tak. Zostałem zwolniony – kłamię.

– To świetna wiadomość. – Szczerzy się. – Uwielbiam być na takim etapie życia, w którym należy podjąć bardzo ważną decyzję.

Ta kobieta jest kompletną idiotką.

– Niby dlaczego informacja o zwolnieniu jest dobrą wiadomością?

– Ponieważ można zacząć wszystko od nowa. Może pan wybrać drogę, którą chce pan dalej podążać.

Marszczę brwi.

Wybrać drogę, którą chcę dalej podążać.

– Nowy początek… – szepczę do siebie.

– Tak. – Kelnerka znów zaczyna wycierać stolik.

– Co by pani zrobiła na moim miejscu? – dopytuję. – Od czego by pani zaczęła?

Uśmiecha się do mnie rozmarzona.

– Zniknęłabym na jakiś czas i zaczęła podróżować po świecie. Chciałabym spojrzeć na świat w zupełnie inny sposób.

Obserwuję ją, a w mojej głowie pojawia się milion myśli na minutę. Nie pierwszy raz to słyszę. Sam wpadłem na ten pomysł wiele lat temu.

– To znaczy, nie każdy mógłby sobie na to pozwolić. – Wzrusza ramionami. – Ale czy nie byłaby to wspaniała przygoda?

– To prawda, byłaby… – Płacę jej, po czym wychodzę z baru. Następnie idę na postój taksówek. Gdy już jestem na miejscu, wsiadam na tylne siedzenie jednej z nich.

– Dokąd jedziemy? – pyta zadowolony kierowca.

Unoszę kąciki ust. No i proszę… Potrafię sam złapać taksówkę. W sumie to jestem pewny, że mógłbym zrobić wszystko, co tylko przyszłoby mi do głowy. Pokazałbym tym skurwielom, na co mnie naprawdę stać.

Ale nie mieć w ogóle pieniędzy?

Uch… to byłoby dość ciężkie życie.

***

Leżę na plecach i wpatruję się w sufit. Jestem teraz w swojej zaciemnionej sypialni.

Ciągle towarzyszy mi uczucie, które nie daje mi spokoju.

Odkąd przyszła mi do głowy myśl o nowym początku, nie potrafię przestać o tym myśleć.

Ale czy naprawdę muszę się stać niewidzialny, by można było mnie zauważyć?

Nie popadam aby czasami w jakąś paranoję?

Nie chciałbym wpaść w sidła pieniędzy, które sterują moim życiem. W sumie to zastanawiam się, czy już tego nie zrobiłem.

Nie podoba mi się to, jak postrzegają mnie bracia. Przykro mi, że Carly uważa, że przyciągam do siebie jedynie kobiety lecące na moją kasę. Najgorsze jest to, że oni mają rację. Obracam się wyłącznie w takim gronie osób.

Nie wiem nawet, jak miałbym odnaleźć w sobie prawdziwy diament. Jestem wkurzony, że nie potrafię znaleźć na to odpowiedzi.

Jestem ponad to wszystko. Wiem o tym.

Zdaję sobie sprawę, że jest we mnie coś bardziej wartościowego niż moje nazwisko… ale jak mam to odkryć?

Wyobrażam sobie te wszystkie możliwości, zagrożenia, które by na mnie czekały, gdybym w końcu ustalił, kim naprawdę jestem. Przepełniałaby mnie wtedy ogromna duma.

W tym tygodniu w ogóle nie wychodziłem z domu. Po raz pierwszy w życiu nie mam ochoty na spotkania towarzyskie.

Nie chcę opuszczać swojej strefy komfortu… Jedyne, czego pragnę, to zniknąć na zawsze.

Poniedziałek rano

Po najdłuższym w historii tygodniu bez seksu podjąłem w końcu decyzję. Wychodzę z windy z nowym postanowieniem.

– Dzień dobry, dziewczyny – rzucam, przechodząc obok nich.

– Dzień dobry, Christopher.

Podążam w głąb korytarza i w końcu wchodzę do biura Elliota. Jameson i Tristan lecą dziś wieczorem do Nowego Jorku. Wiem, że muszę ich poinformować o swojej decyzji, kiedy jesteśmy w komplecie.

– Czy mógłbym z tobą porozmawiać w swoim gabinecie? – pytam.

Elliot podnosi wzrok znad ekranu laptopa i marszczy czoło.

– O czym?

– Po prostu zadzwoń po Jaya i Trisa i przyjdźcie do mnie.

– Okej.

Idę do swojego biura. Kiedy jestem już na miejscu, włączam komputer. Mam jeszcze sporo do zrobienia.

– Co jest? – dopytuje Jameson. Wchodzi do środka i siada na kanapie.

Elliot i Tristan wchodzą za nim.

– Co się dzieje?

– Robię sobie rok przerwy od pracy w Miles Media – oznajmiam.

– Co? – Jameson mruży podejrzliwie oczy. – Po co?

– Znikam całkowicie z sieci.

– Jak to?

– Zamierzam podróżować po świecie, mając ze sobą jedynie plecak.

Rozdział 2

Christopher

– To chyba jakiś żart?

– Nie. – Zajmuję miejsce w fotelu przy biurku.

– Na jak długo zamierzasz nas opuścić?

– Na dwanaście miesięcy.

Elliot wykrzywia twarz.

– Co ty pieprzysz? Nie ma mowy, żebyś to zrobił. Prawie mnie nabrałeś. Czego tak naprawdę chcesz?

– Jestem śmiertelnie poważny.

– Nie wytrzymałbyś nawet godziny takiej podróży, a co dopiero dwanaście miesięcy – stwierdza Christopher. – Zresztą, jeśli chodzi o tę firmę, to jesteś ważniejszy niż my wszyscy razem wzięci.

– Jednak nie jestem bezużyteczny, widzisz? – Jestem w stu procentach pewny tego, co chcę zrobić.

– Jeśli chodzi o to, że w zeszłym tygodniu się z ciebie naśmiewaliśmy, to były żarty. Nie mieliśmy nic złego na myśli.

– Ale tutaj nie chodzi o was, tylko o mnie.

– Aż tak bardzo pragniesz śmierci?

– To, co mi powiedzieliście, dało mi do myślenia. Wiem, że jeśli nie zmienię tego, kim jestem… – przerywam w połowie zdania, ponieważ boję się to powiedzieć na głos.

– To co się niby stanie?

– Od lat już o tym myślę. Wiem, że jeśli teraz nie wyruszę w taką podróż, to później będę już za stary, by to zrobić.

– Już jesteś na to za stary, kurwa – rzuca Jameson. – Nigdy jeszcze nie widziałem trzydziestojednoletniego podróżnika bez kasy.

– Mówisz tak, jakbyś znał ich wielu. – Otwieram szeroko oczy.

– Dlaczego chcesz to zrobić?

– Bo tego potrzebuję. Po prostu muszę sobie wszystko poukładać w głowie. Zawsze wam mówiłem, że chcę to zrobić, i myślę, że teraz jest na to odpowiednia pora.

Elliot zaczyna chodzić w kółko.

– To znaczy myślę, że… mógłbym jakoś przeorganizować strukturę firmy… mógłbyś pracować w jednym z naszych biur za granicą.

– Nie, chcę się od wszystkiego odciąć. Chciałbym znaleźć własną drogę i zarobić na swoje utrzymanie. Wezmę ze sobą tylko dwa tysiące dolarów. Myślę, że wystarczy mi to na około miesiąc, jeśli będę oszczędzał.

– O czym ty mówisz? Chcesz… żyć bez kasy? – Jameson wybucha śmiechem.

– Chcesz, bym umarł ze śmiechu? – Śmieje się Tristan. – Przecież w ciągu jednego dnia wydajesz o wiele więcej pieniędzy.

– C-czym chcesz się zająć? – jąka się Elliot. Otwiera szeroko oczy, czekając na moją odpowiedź. W jego spojrzeniu dostrzegam niepokój.

– Cóż. – Wzruszam ramionami, jakby to nie miała być najstraszniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem. – Jeszcze nie wiem. Pewnie znajdę jakieś zajęcie. Wymyślę coś z czasem.

– Nie – rzuca Elliot. – Nie ma mowy. Musisz mieć odpowiedni plan. Miliarderzy nie wymyślają planów na bieżąco. Skończy się na tym, że będziesz leżał gdzieś martwy. Nie pozwolę, żebyś chodził sam po tym świecie. Jest na nim pełno złych skurwieli.

– Nie masz wyboru.

– Przecież to głupie – ostrzega Jameson. – Nie mówiąc już o czyhającym wszędzie niebezpieczeństwie.

– Myślałem o tym intensywnie przez cały tydzień i wiem, że jest to coś, co muszę zrobić. Jeśli się teraz wycofam, to wiem, że będę tego żałować. – Wzruszam ramionami. – Przecież… nie może być aż tak źle, prawda?

– Będzie źle – odpowiada Elliot. – Naprawdę źle. To nie najlepszy pomysł, by wracać do domu w czarnym worku.

– Dlaczego tak dramatyzujecie? – Przewracam oczami.

– Bo sytuacja tego wymaga – mówi Tristan. – Czy nie możesz po prostu znaleźć sobie dziewczyny jak normalny facet?

– Nie mówcie o mojej decyzji rodzicom – dodaję po chwili.

– Co? – warczy Tristan. – Myślisz, kurwa, że przez rok nie zauważą twojego zniknięcia?

– Powiem im, że wybieram się na wycieczkę do Francji. Będę do nich cały czas dzwonić i przylecę z Hiszpanii do Paryża na kilka dni, jeśli będą chcieli się ze mną zobaczyć.

– Z Hiszpanii?

– Tak. Zaczynam swoją podróż w Hiszpanii.

– Ale dlaczego Hiszpania?

– Nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Chyba po prostu lubię paellę1.

– Och, przestań pieprzyć. – Jameson szczypie się w grzbiet nosa. – Nie odbywa się takiej podróży dla pieprzonej paelli, Christopher. Jestem pewien, że w Londynie znajdziesz gdzieś jakąś fajną restaurację.

– Będę do was codziennie dzwonił, jeśli chcesz. – Kładę ręce na biodrach. – Ale nie zmienię zdania. Wyruszam w podróż swojego życia i nie zatrzymacie mnie.

Milczą.

– Będę was informował na bieżąco, gdzie jestem, na wypadek gdyby sprawy przybrały zły obrót – dodaję.

– Zabierzesz ze sobą ochroniarza – informuje Jameson.

– Nie zabiorę ze sobą żadnego pieprzonego ochroniarza.

– Dlaczego nie?

– Bo to mija się z celem.

– Czyli twoim głównym celem jest dać się zabić? – Elliot wzdycha.

– Słuchaj. – Staram się go uspokoić. Wiedziałem, że Elliot będzie najwięcej marudził. – Wszystko jest w porządku. W tym tygodniu możesz mi pomóc i przygotować mnie tak, bym był gotowy na wszystko.

Wpatruję się w niego. Wygląda tak, jakby w jego głowie pojawiało się milion myśli na minutę.

– Kiedy wyruszasz? – pyta Jameson.

– W następną sobotę.

– Tak szybko?

Wszyscy milczą.

– No cóż – zaczyna po chwili Tristan, klepiąc mnie po plecach. – Miło było cię poznać, braciszku.

Okręg Finger Lakes, Orange Country

Harrington Angus Cattle Station

Hayden

Jadę traktorem przez wybieg dla koni. Duże koła odbijają się od powierzchni, gdy przejeżdżam przez strumyk znajdujący się między dwoma padokami. Zmierzam w kierunku domu.

Gdy dostrzegam popołudniowe słońce, uśmiecham się. Później kieruję wzrok na Neva. Nev to jeden z naszych wiernych psów do zaganiania bydła. Jest moim najbliższym przyjacielem. Siedzi dumnie obok mnie, gdy po raz ostatni objeżdżam gospodarstwo.

Dzień był jak zwykle bardzo pracowity. Trzy jałówki postanowiły się ocielić i wszyscy przez cały dzień coś przy nich robili. A ja, jako jedyne dziecko w rodzinie farmerów, ciężko pracuję, pomagając rodzicom w prowadzeniu gospodarstwa. Pracy nigdy nie brakuje. Mamy ponad trzy tysiące hektarów ziemi i ponad pięćset sztuk bydła rasy angus. Na szczęście zatrudniamy pracowników, ale obowiązków ciągle przybywa.

Skręcam za róg w stronę domu i dostrzegam machającą do mnie mamę. Zatrzymuję traktor obok niej.

– Hej.

– Co ty robisz o tej porze? – Stuka w zegarek.

– Co masz na myśli? – Marszczę brwi.

– Mamy jeszcze tyle do zrobienia. Pamiętasz, że jedziemy na zakupy, prawda?

Robię szybki wydech i zeskakuję z traktora.

– Mamo…

– Serio, Hayden, wyjeżdżasz za dwa dni. Przestań się martwić o to cholerne gospodarstwo.

– Wiesz, tak sobie pomyślałam, że nie muszę już nigdzie wyjeżdżać.

– Hayden. – Mama chwyta mnie za rękę i prowadzi w kierunku domu. – Zarezerwowałaś ten wyjazd dwa lata temu. – Delikatnie mnie popycha. – Pojedziesz. Nie przyjmuję żadnych wymówek.

– Tak, ale gdy rezerwowałam tę podróż, rozstałam się z chłopakiem i miałam złamane serce. Teraz jest już w porządku. Zadzwonię do biura i spróbuję odzyskać pieniądze. To nie jest dobry moment na podróż.

– Jesteś po prostu zdenerwowana – stwierdza. – Przestań sobie wmawiać niestworzone rzeczy.

Od kilku dni nie czuję się najlepiej. Samotna podróż na drugi koniec świata wydaje się bardzo idiotycznym pomysłem. Zwłaszcza że od ponad dwóch lat nie opuszczałam gospodarstwa.

To nie chodzi o to, że jestem zdenerwowana.

Wręcz przeciwnie – jestem przerażona.

– Nie chcę zostawiać ciebie i taty bez opieki. Jestem wam potrzebna. A jeśli coś się stanie, gdy mnie nie będzie?

– Kochanie. – Mama uśmiecha się do mnie. – Chcemy z tatą, byś była szczęśliwa.

– Jestem szczęśliwa.

– Jesteś szczęśliwa, że prowadzisz traktory, odbierasz porody u krów i robisz jeszcze milion innych rzeczy w gospodarstwie? – Patrzy mi prosto w oczy. – Większość z twoich znajomych już opuściła to miejsce i wzięła ślub.

– No i? Nie obchodzi mnie to.

– Już nawet nigdzie nie wychodzisz.

Z trudem przełykam ślinę przez ściśnięte gardło, bo wiem, że ma rację.

Nie ułatwia mi to jednak sprawy.

– Hayden. – Unosi kąciki ust. – Są na świecie wspaniałe rzeczy, które tylko czekają, żeby je odkryć.

Kiwam głową.

– Musisz być dzielna i wyruszyć w ten wielki świat. Dzięki temu poznasz nowych przyjaciół, będziesz się śmiała, żyła pełnią życia i przede wszystkim nie będziesz martwiła się o te cholerne krowy.

Wzruszam ramionami, a w moich oczach pojawiają się łzy.

– Po prostu…

– Wiem, kochanie, że się boisz. – Na jej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. – Ale ja bardziej boję się od ciebie. Jeśli spędzisz tutaj całą swoją młodość, to nigdy się nie dowiesz, co cię jeszcze czeka w życiu. – Przytula mnie do siebie. – Gospodarstwo zawsze będzie na ciebie czekało, Hayden. Ale… on również na ciebie czeka.

– Niby kto? – Marszczę czoło.

– Twój ukochany. Wiem, że gdzieś na ciebie czeka. Po prostu to wiem.

Przewracam oczami.

– Mamo, nie spotkam miłości swojego życia w jakimś hostelu. To się na pewno nie stanie.

– Nigdy nie wiadomo. Na świecie na pewno jest wielu porządnych, miłych chłopaków z gospodarstwa.

– Skoro tak mówisz. – Szczerzę się. – W sumie to przydałby się nam weterynarz.

– I o to właśnie mi chodzi. – Splata moje ramię ze swoim i zaczynamy iść w stronę domu.

– W sumie przydałby się też jakiś specjalista od silników diesla. Naprawa tych cholernych traktorów jest bardzo wymagająca.

– To prawda. – Mama chichocze.

– Cieśla też byłby dobrym wyborem.

Śmieję się. Wyobrażam sobie, że przyprowadzam do domu jakiegoś biednego, niczego niepodejrzewającego chłopaka i przedstawiam go ojcu. A ten na dzień dobry każe mu całymi dniami stawiać płoty.

– Chodź. Kupimy ci jakieś śliczne sukienki na podróż.

– Co jest nie tak z moimi ubraniami? – Udaję obrażoną.

Obie patrzymy na moje obcisłe dżinsy, koszulę w kratę i wysokie buty pokryte krowimi odchodami.

– Jestem uosobieniem nowoczesnej mody, mamo. – Kładę ręce na biodrach i zaczynam iść przed siebie tak, jakbym była na pokazie mody.

Mama otwiera szeroko oczy.

– Ale to chyba nie do końca hiszpański styl, prawda?

Christopher

– A to jest właśnie Black Wolf Nomad – sprzedawca uśmiecha się z dumą. – Najlepszy z naszych plecaków.

Przyglądam się temu ogromnemu, ponadwymiarowemu plecakowi.

– Dziękuję, damy znać, jeśli będziemy potrzebować pomocy przy jego obsłudze – mówi Elliot.

Sprzedawca idzie na zaplecze, a ja otwieram plecak.

– Zamek błyskawiczny działa bez zarzutu.

– Nie rozumiem, jak ktoś może chodzić z tym gównem na plecach – szepcze Elliot. – Ciekawe, ile będzie ważył, gdy spakujesz do niego wszystkie potrzebne rzeczy? Myślę, że około dwudziestu kilogramów.

– Pewnie tak.

– A może zobaczysz, czy jest jakiś na kółkach?

– Nie chcę wyglądać jak jakiś mięczak, ciągnąc za sobą plecak na kółkach, podczas gdy wszyscy inni będą mieli swoje na plecach.

– Pozostali będą po prostu idiotami, a ty przynajmniej oszczędzisz trochę kręgosłup.

– Nie chcę się wyróżniać.

Elliot śmieje się, wpatrując w bagaż.

– Uwierz mi, że ta torba będzie twoim najmniejszym problemem.

Podchodzę do innego bagażu i podnoszę go. Zaczynam przeglądać wszystkie małe przegródki. Na dole jest mała tacka. Wyciągam ją i pokazuję Elliotowi.

– Do czego to służy?

– Hmm. – Elliot bierze ode mnie tackę i przygląda się jej. – Wygląda, jak jakieś naczynie.

– Jest trochę płytkie jak na naczynie. Chyba nie je się na tym śniadań, prawda?

Nagle podchodzi do nas sprzedawca.

– To przenośna toaleta.

Patrzę na niego, a umysł zaczyna płatać mi figle.

– Że co?

– To jest specjalne naczynie do załatwiania pewnych spraw. – Wzrusza ramionami. – Na wypadek gdyby musiał pan zrobić kupę w lesie.

Elliot wkłada tackę z powrotem do plecaka, jakby nagle zaczęła parzyć go w ręce.

– Przecież on się wybiera w podróż po świecie. Nie będzie się zachowywał jak jakiś dzikus, który nie wie, do czego służy toaleta.

– Nie podróżowaliście jeszcze państwo z plecakiem na plecach, prawda?

Zerkamy na siebie z Elliotem i milczymy.

– Jeśli utkniecie gdzieś w zatłoczonym miejscu i nie będziecie mogli znaleźć łazienki, to wystarczy skorzystać z tej przenośnej toalety, a następnie opróżnić ją, gdy tylko będzie to możliwe. To naprawdę proste.

Marszczę brwi, przyglądając się temu dziwakowi.

– Ale jak? Że niby miałby to spakować z powrotem do plecaka po załatwieniu swojej sprawy? – pyta przerażony Elliot.

– Jest to jakaś opcja. – Sprzedawca wzrusza ramionami.

– Nie będę tego potrzebował – oznajmiam stanowczo, odsuwając się od tego szaleńca.

Do jasnej cholery, dokąd ten świat zmierza?

Muszę stąd wyjść. Czuję, że z każdą sekundą jestem coraz bardziej poirytowany.

– Który plecak się najlepiej sprzedaje?

– Ten. – Sprzedawca pokazuje mi ten ogromny. – Bez dwóch zdań.

– Wezmę go.

– Woli pan czarny czy czerwony?

Czerwony.

Zwężam podejrzliwie oczy. Czy ten gość żartuje? Przecież nikt nie chce pierdolonego czerwonego plecaka.

– Wezmę czarny.

– Czego jeszcze będzie potrzebował? – pyta Elliot.

– Jak długo zamierza pan podróżować?

– Dwanaście miesięcy.

– To prawdziwy hardcore.

Hardcore… Co to niby miało, do cholery, znaczyć?

– Gdybym chciał poznać pana opinię, tobym o nią zapytał – rzucam.

– Pański kolega o nią poprosił. – Wskazuje na Elliota.

Przewracam oczami. Ten gość działa mi na nerwy.

– Jakie są niezbędne rzeczy na taką podróż?

– Wygodne buty i porządne miniręczniki.

– Co to są miniręczniki?

Pokazuje mi małe opakowanie wielkości talii kart.

– W tym opakowaniu znajduje się taki miniręcznik.

– Aha. – Kiwam głową. – Imponujące.

– Jakie małe rzeczy pan jeszcze ma? – dopytuje.

– Oprócz tych oczywistych – mruczę pod nosem.

– Przestań – szepcze Elliot.

– Kompas. – Sprzedawca idzie na zaplecze, by go nam przynieść.

– Kompas? – wołam. – Będę podróżował z plecakiem na plecach, a nie wspinał się na cholerny Mount Everest.

Ten facet jest kompletnym kretynem.

Elliot otwiera szeroko oczy, jakby chciał mi powiedzieć, że mam się zamknąć.

Mężczyzna po chwili wraca i podaje mi kompas, a ja przekazuję go Elliotowi.

– Weźmiemy go – oznajmia Elliot bez chwili wahania.

– Mamy też specjalne butelki termiczne na wodę – kontynuuje sprzedawca, przechodząc na drugą stronę sklepu.

– Nie weźmiemy tego kompasu – szepczę.

– A co będzie, jeśli się zgubisz?

– Znajdę drogę na Google Maps, jak każda inna osoba żyjąca w dwudziestym pierwszym wieku. – Przewracam oczami.

– Weź ten kompas – szepcze poirytowany.

– Niczego nie biorę – odpieram. Wyrywam mu z ręki urządzenie i odkładam na półkę.

Sprzedawca wraca z ogromną butelką.

– Ten tutaj jest najlepszy. Utrzymuje ciepło lub zimno przez dwadzieścia cztery godziny. A ten długi sznurek umożliwia noszenie termosu na szyi. Proszę zauważyć, że jest w kolorach moro.

– Jeśli uważa pan, że będę nosił tę butelkę w kolorach moro na szyi, to musi pan się chyba udać do szpitala psychiatrycznego. Będę w tym wyglądał jak debil.

Elliot śmieje się głośno, szczypiąc się w grzbiet nosa.

– Czy sprzedaje pan kamery GoPro?

– Po co mi GoPro? – Marszczę brwi.

– Bo chcę, żebyś miał ją zawsze przymocowaną do głowy, byśmy mogli oglądać twoją gównianą podróż na żywo.

Przewracam oczami.

– W sumie mogłoby być z tego niezłe reality show. – Elliot unosi brew, jakby doznał objawienia. – Powinienem zadzwonić do jakieś telewizji. Jakaś na pewno się zgodzi, by nadawać to na żywo.

– Zamknij się, do kurwy nędzy. – Otwieram szeroko oczy. – Do nikogo nie będziesz dzwonił.

– Na pewno będzie pan potrzebował śpiwora. – Podchodzi do nas sprzedawca. – To niezbędna rzecz na taką podróż.

– Będę spał w łóżku.

– Ale musi pan mieć śpiwór. Będą sytuacje, w których nie uda się panu znaleźć noclegu i będzie się pan musiał przyzwyczaić do życia bez wygód.

– Co pan rozumie, mówiąc, że będę się musiał przyzwyczaić do życia bez wygód?

– Wie pan, o co mi chodzi. Czasami będzie pan spał w lesie, na dworcu kolejowym czy w jakichś innych dziwnych miejscach.

Na stacji kolejowej… Serio?

– Czy sprzedaje pan jakieś małe materace, które można złożyć jak ten miniręcznik? – dopytuję.

Sprzedawca odrzuca głowę do tyłu i wybucha śmiechem.

– Zabawny z pana człowiek.

To nie był żart.

– Weźmiemy śpiwór. Myślę, że ten tutaj będzie najlepszy. – Elliot dotyka szklanej gabloty.

– Chce pan żółty czy czarny?

– Czy jest pan ślepy? – Spoglądam na niego beznamiętnie. – Co jest z panem, do cholery, nie tak? Przecież nikt nie weźmie żółtego śpiwora.

Sprzedawca przenosi wszystkie nasze zakupy do kasy i układa je na ladzie.

– Czy to już wszystko?

– Tak.

Mężczyzna zaczyna kasować towar.

Elliot patrzy na te przedmioty i widzę, że chce coś powiedzieć.

– Co jest? – pytam.

– Jakim cudem zmieścisz to wszystko do tego zasranego plecaka?

Hmm, w sumie to dobre pytanie.

– Zastanawiam się po prostu, gdzie spakujesz ubrania.

– To bardzo dobre pytanie – mruczę.

– Musi pan ze sobą zabrać minimalną liczbę ubrań – informuje sprzedawca.

– To znaczy? – mrużę oczy.

– Tylko to, co będzie panu niezbędne. Czyli jedna lub dwie pary spodni, dwie pary szortów, trzy koszulki i jeden sweter, a buty będzie pan miał na sobie.

Patrzę na niego i jestem tak przerażony, że za chwilę zemdleję.

– Nie dam rady…

– Da pan radę – stwierdza mężczyzna.

Kieruję wzrok na Elliota, a on wzrusza ramionami.

– Sam nie wiem.

Jak, do cholery, można przeżyć, mając ze sobą wyłącznie pięć rzeczy?

Pięć godzin później

– Co to, kurwa, za gówno? – krzyczę.

Elliot drapie się po głowie, całkowicie zdezorientowany.

– Nie powinniśmy byli wyjmować go z worka.

– Och, świetny pomysł, Einsteinie – warczę. – Na pewno, jeśli wyjąłbym go w zatłoczonym hostelu, poszłoby mi o wiele lepiej.

– Nie ogarniam tego. – Elliot czyta instrukcję. – Nic tu nie ma na ten temat. Czy jest tam jakiś przycisk lub coś, co można nacisnąć?

Szukam, ale nic takiego nie mogę znaleźć.

– Nie ma tutaj żadnego przycisku i na pewno nie można nic wcisnąć.

– Jameson był niedawno na kempingu, więc na pewno nam pomoże. – Elliot dzwoni do Jamesona i Tristana, a ja cały czas męczę się ze śpiworem.

– Hej – słyszę głos Jamesona.

– Cześć – woła Tristan.

– Mamy pewien problem – informuje Elliot, ustawiając telefon w taki sposób, aby nas widzieli. – Myślę, że ten gość ze sklepu zrobił nam niezły kawał.

– Co się dzieje? – pyta Jameson.

– Jak to cholerstwo – pokazuję mu ogromny śpiwór – zmieścić w tym czymś. – Wskazuję na malutki pokrowiec i staram się go ponownie upchnąć.

Jameson wybucha śmiechem.

– Ale z ciebie idiota. Zwiń ten śpiwór w rulon.

– To niemożliwe – wołam. – To tak, jakby słoń próbował przelecieć karalucha. – Cały czas się z tym męczę. – Nie ma szans, aby ten śpiwór się do tego zmieścił.

– Słyszałeś może o lubrykantach? – Śmieje się Tristan.

– Najwyraźniej nie – rzuca Jameson. – Czy na tym świecie istnieje w ogóle kobieta, która mu się spodoba?

– Odpierdolcie się w końcu ode mnie. Nie jestem w nastroju na wasze pieprzenie – krzyczę zdenerwowany. Ten wyjazd to kompletna katastrofa. Powinienem już być na wakacjach. Nie zamierzam przez dziewięć godzin tygodniowo walczyć z nieposłusznym śpiworem.

– Rozłóż śpiwór na podłodze.

– Co?

– Rozłóż śpiwór na podłodze – powtórzył.

Robię to, co mówi.

– Teraz złóż go na pół, później jeszcze raz na pół, a następnie zroluj.

– Zrolować śpiwór? – Elliot marszczy czoło.

– Tak. Zrolować śpiwór… idioto.

– Dlaczego ten półgłówek nie powiedział nam o tym w sklepie? – wzdycham.

Razem z Elliotem padamy na kolana i staramy się wykonywać polecenia. Dyszymy, sapiemy i dajemy z siebie wszystko. W końcu po dwudziestu minutach, słysząc w tle głośny śmiech Jamesona i Tristana, udaje nam się schować śpiwór do pokrowca.

– A teraz spierdalaj. – Podnoszę pokrowiec ze śpiworem, po czym kopię go tak mocno, że ląduje na korytarzu. – Napsułeś mi już dosyć nerwów. Nigdzie cię nie biorę i nigdy więcej nie chcę cię już widzieć – gadam wściekły do śpiwora.

– Musisz wziąć go ze sobą – stwierdza Elliot.

– Nie ma mowy. Składanie tego cholerstwa to zadanie dla czterech osób, a ja nie jestem magikiem, by zrobić to w pojedynkę. Z przyjemnością zamarznę i nie będę musiał się z tym męczyć.

Cztery dni później

Samolot ląduje na pasie startowym, a ja wypuszczam długi oddech.

Nadszedł ten moment.

Za chwilę opuszczę wygodne miejsce w pierwszej klasie i zamówię ubera. A później wyruszę w dalszą podróż, mając przy sobie niewielką kwotę pieniędzy.

Nie wiem tak naprawdę, czego się spodziewać. Wiem tylko, że hostel będzie mnie kosztował osiemnaście euro za dobę i że nie mam wystarczającej liczby ubrań. Nie wspominając już o tym cholernym śpiworze, którego nienawidzę z całego serca.

***

Czterdzieści minut później docieram do postoju taksówek. Jestem bardzo z siebie zadowolony.

Bez żadnego problemu odebrałem swój bagaż i wszystko jest tak, jak powinno być.

– Dzień dobry – mówię do kierowcy.

– Dzień dobry. – Mężczyzna uśmiecha się do mnie.

– Czy mógłby mnie pan tam zawieźć? – Pokazuję mu adres w telefonie.

– Sí2.

– Świetnie.

Kierowca otwiera bagażnik, a ja wkładam do niego plecak, następnie siadam na tylnym siedzeniu.

Mężczyzna zajmuje miejsce w fotelu kierowcy i uruchamia samochód. Uśmiecham się, wyglądając przez szybę.

Wszystko idzie jak po maśle. To jak spacerek po parku.

Kierowca wciska pedał gazu i w ciągu pięciu sekund przyśpiesza autem od zera do stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Zajeżdża drogę innemu kierowcy, a ten zaczyna na niego trąbić.

– Ach. – Chwytam się siedzenia przed sobą. – Co pan robi?

Mężczyzna kompletnie nie zwraca na mnie uwagi. Zmienia pas ruchu, po czym skręca z piskiem opon. Otwieram szeroko oczy z przerażenia.

– Zwolnij! – krzyczę.

Ignorując moją prośbę, facet jedzie z ogromną prędkością tak, jakby wszystkie pięć pasów należało do niego.

– Spokojnie. – Śmieje się i macha rękami. – Proszę się nie martwić. Wszystko jest dobrze.

– Niczego dobrego nie można powiedzieć o twojej jeździe!

Nagle przyśpiesza, przejeżdżając na czerwonym świetle. Zamykam oczy i kurczowo trzymam się siedzenia przed sobą, jakby zależało od tego moje życie.

– Zwolnij – żądam.

Przejeżdża przez wyboje tak szybko, że podskakuję i uderzam głową w dach.

– Ach – wołam. Obserwuję przez przednią szybę zbliżające się samochody.

Z drogi. Wszyscy zginiemy!

Następnie wchodzi w zakręt tak szybko, że mam wrażenie, że auto za chwilę wypadnie z drogi. Serio. Zastanawiam się nad wyskoczeniem z pędzącego wozu.

W końcu, po najbardziej przerażających dwudziestu minutach w moim życiu, kierowca się zatrzymuje.

– Jesteśmy na miejscu.

Wysiadam z samochodu i zatrzaskuję za sobą drzwi.

– Już nigdy więcej z tobą nie pojadę!

– Nie ma sprawy. – Szczerzy się mężczyzna.

Głupek.

Biorę plecak z bagażnika, a następnie wchodzę po schodach do hostelu. Jest ogromny i wygląda jak tani, paskudny hotel.

Wchodzę przez drzwi wejściowe i słyszę krzyki.

– Pij, pij, pij.

Zerkam przez dwuskrzydłowe drzwi na coś, co wygląda na bar na świeżym powietrzu.

Dostrzegam sporą grupę ludzi zgromadzoną wokół ogromnej beczki z piwem.

Jakiś gościu leży na plecach i prawie się topi w swoich rzygowinach, a wszyscy się z niego śmieją.

Nieprzyjemny zmieszany odór potu i rzygów powoduje, że za chwilę zwymiotuję.

Co to ma być, do cholery?

Rozdział 3

Hayden

– A może ten? – Mama pokazuje mi bikini zawieszone na wieszaku.

– A niby gdzie jest reszta? – Krzywię się.

Mama chichocze.

Jestem na zakupach z mamą i z moją najlepszą przyjaciółką, Monicą. Szukamy czegoś fajnego na mój wyjazd.

– A ten ci się podoba? – Monica bierze żółte bikini. Są na nim białe kropki.

– It was a teeny-weeny, eenie-meanie yellow polka-dot bikini 3– śpiewa mama.

Przewracam oczami, rozglądając się po sklepie.

– Nie ma tutaj nic, co by mi się podobało.

– Bo nie znosisz zakupów – odpowiadają zgodnie.

– A co powiesz na to? – Monica pokazuje mi czarne bikini, które ledwo zakrywa biust.

– Nie – wzdycham. – Mając na sobie to bikini wysyłałabym nieodpowiednie sygnały.

– Coś… w rodzaju… „Hej, jestem Hayden, mam bardzo seksowne ciało i jestem gotowa na bardzo niegrzeczne zabawy” – ironizuje Monica.

Mama zaczyna się śmiać.

– W takim razie bierzemy go. – Wyrywa kostium Monice i przerzuca go sobie przez ramię.

– Posłuchajcie mnie. – Wciąż rozglądam się po sklepie. – Jeśli założę na siebie takie bikini, to będę przyciągała do siebie niewłaściwych mężczyzn.

Mama i Monica zwężają podejrzliwie oczy.

– Co masz na myśli, mówiąc „niewłaściwych”? – Wzdycha mama.

– Chodzi mi o kobieciarzy – wyjaśniam. – Nie cierpię takich facetów.

– Z takimi można się najlepiej zabawić. – Monica otwiera szeroko oczy. – Uważam, że powinnaś cieszyć się życiem, póki jeszcze możesz. – Masuje swój ciążowy brzuch. – Zaufaj mi, Haze, od wielu lat jestem mężatką.

– Co ty nie powiesz? – Mama wzdycha z tyłu.

Monica bierze do ręki obcisłą białą sukienkę.

– Odpada. Wszystko przez nią widać – stwierdzam.

Mama wyrywa jej kreację i przerzuca ją sobie przez ramię.

– Jakiego faceta chciałabyś do siebie przyciągnąć? – pyta Monica, przyglądając się koronkowemu kompletowi bielizny. – Och, w tym będziesz wyglądała zajebiście.

Mama bierze od niej kostium.

– Nie szukam mężczyzny.

– Przestaniesz być w końcu taką świętoszką? – rzuca mama.

– Regi już nie wróci, Haze.

– Wiem o tym – oznajmiam.

– To dlaczego czekasz na jego powrót?

– Nie czekam – mówię. – Po prostu nie spotkałam jeszcze faceta, który by mi się spodobał.

– Okej, więc chcesz mi powiedzieć, że gdyby Regi stanął dziś wieczorem przed tobą i poprosił cię o rękę, odmówiłabyś? – Monica bierze do ręki krótką, czerwoną kieckę i pokazuje mi ją.

– Oczywiście, że bym mu odmówiła. – Wyrywam jej kreację z ręki i odkładam z powrotem na miejsce.

Regi był moim facetem przez pięć lat, prawdziwą miłością z liceum. Ale zdecydował się wyjechać na studia do innego miasta i już nigdy do mnie nie wrócił.

– To jaki jest twój typ mężczyzny? – dopytuje mama.

– Hmm. – Zastanawiam się przez chwilę. – Zaradny, pracowity blondyn kochający zwierzęta. – Wciąż rozglądam się po regałach. – Byłoby miło, gdyby był prawiczkiem.

– Prawiczkiem? – Wzdycha mama przerażona. – A nie wolałabyś kogoś, kto będzie wiedział, co się robi w łóżku?

– Chciałabym poznać wiernego mężczyznę, który pokocha mnie całym swoim sercem.

– Prawiczek na pewno cię tak nie pokocha – stwierdza Monica. – Będzie na tobie ćwiczył, a kiedy mu się w końcu znudzisz, zacznie się zastanawiać, czy z inną kobietą będzie mu przyjemniej.

– Przechodzeni faceci nie są w moim typie – informuję spokojnym głosem. – A zresztą, nieważne. Może w końcu skończycie planować mi życie? Poradzę sobie, jestem dużą dziewczynką. Jeśli spotkam tego odpowiedniego, będę wiedziała, że to on.

– Och… myślisz, że jakiś blondyn, który kocha zwierzęta i w dodatku jest prawiczkiem wpadnie w twoje ramiona w Hiszpanii? – Mama przewraca oczami.

– Wierzę w to. – Na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. – Czuję to w kościach.

Christopher

– W czym mogę pomóc? – słyszę głos dobiegający zza lady.

– Umm… – Rozglądam się wokół i zastanawiam, czy nie powinienem stąd uciekać, póki jeszcze mogę. – Mam rezerwację.

– Cześć – zaczyna jakiś facet. – Jestem Nelson.

– Cześć, Nelson, miło mi poznać. Jestem Christo. – Chłopcy stwierdzili, że lepiej będzie, jeśli nie będę używał prawdziwego imienia. Mówili, że to na wypadek, gdyby ktoś mnie rozpoznał. Nie mam pojęcia, skąd wzięli tego Christo. Oby tylko ludzie nie mylili mnie z jakimś hrabim czy kimś w tym rodzaju.

– Sprawdzę, czy jesteś w systemie. – Loguje się do komputera i czyta coś na ekranie. – Ach, tak, faktycznie, masz rezerwację. Zostajesz na dziesięć dni, zgadza się?

Kiwam głową i spoglądam na trwającą w barze imprezę.

– Rozumiem, że zapłaciłeś już z góry, tak? – dopytuje Nelson.

Przytakuję. Nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiłem.

– Pokażę ci twój pokój. – Wychodzi zza lady. – Chodźmy.

Podążam za nim.

– Będziesz mieszkał w wieloosobowym pokoju.

– W wieloosobowym?

– Tak, to pomieszczenie, w którym umieszczamy wszystkich starych ludzi.

– Nie jestem stary! – krzyczę.

– Każdy, kto ma więcej niż dwadzieścia pięć lat, jest tutaj uważany za staruszka.

– Aha… – Rozglądam się wokół. W sumie ma to sens. Nikt powyżej dwudziestu pięciu lat nie byłby na tyle głupi, aby przyjechać na to zadupie.

– Ta-dam. – Nelson otwiera drzwi, a ja blednę.

Znajdują się tutaj trzy łóżka piętrowe. Wszystkie w jednym pomieszczeniu.

– Musiała zajść jakaś pomyłka. Zapłaciłem za pokój jednoosobowy.

– Tak, ale wszystkie są już zajęte. Jeśli się jakiś zwalnia, to od razu jest zajmowany przez kogoś innego.

Mrużę oczy, patrząc na tego skurwiela.

– To w takim razie… jaki jest sens dokonywać rezerwacji z wyprzedzeniem?

– Nie wiem. – Wzrusza ramionami, wchodząc do pokoju. – Tutaj będzie twoje łóżko. – Stuka w materac na dole.

– Oczekujesz, że będę spał pod kimś?

– Tak.

– A co będzie, jeśli łóżko się zarwie i ktoś na mnie spadnie, przy okazji mnie zabijając?

– Nie wiem. – Wzrusza ramionami z uśmiechem na twarzy.

– Niewiele wiesz, prawda?

– Ja tu tylko pracuję, stary. – Wychodzi na korytarz.

– Tutaj będzie twoja szafka. – Wystukuje PIN na zamku elektronicznym. – Ustal jakiś kod, który tylko ty będziesz znał. Połóż tutaj swój plecak, niedługo będziemy z powrotem, to schowasz go do szafki. Bym zapomniał, zawsze wszystko chowaj do szafki, bo inaczej możesz to stracić.

Rzucam plecak na podłogę i przyglądam się zamkowi. Mam nadzieję, że pokaże mi, jak ustalić własny kod, bo cholera wie, jak to się robi. Podążam za nim, starając się skupić na tym, co mówi.

– Tutaj jest pralnia. – Otwiera pralkę. – Mam dla ciebie bardzo cenną radę. Nie zostawiaj tutaj niczego, bo z pewnością ktoś ci to ukradnie.

Wychodzimy na duży hol.

– Kuchnia jest za tamtymi drzwiami. Serwujemy trzy posiłki dziennie. Ale tak naprawdę możesz jeść wszystko, co zostanie tam przygotowane. Ale nie ma za dużego wyboru.

– W porządku. – Rozglądam się wokół. Wszystkie ściany są w różnych odcieniach jaskrawych kolorów. Czuję się, jakbym był w jakimś przedszkolu.

Piekielnym przedszkolu.

Wracamy na korytarz.

– Po przeciwnej stronie znajduje się bar. Jest niedrogi i paskudny, ale spełnia swoje zadanie. Zamykamy go o północy, więc nie przebalujesz tam nocy.

Spoglądam w stronę baru i dostrzegam niekończącą się pijacką imprezę – oblegane beczki z piwem i obłąkani ludzie pijący na umór, jakby pierwszy raz byli z dala od rodziców.

– Rozumiem.

– Chodź, pokażę ci łazienkę – oznajmia, idąc korytarzem. Otwiera ostatnie drzwi po lewej i rzuca: – To tutaj.

Robię głęboki wdech, patrząc na ten horror, który mam przed oczami.

– Urocze miejsce.

Kabina przy kabinie, prysznic obok prysznica.

– No raczej nie zamoczysz tutaj – stwierdza spokojnym głosem. – Ale w razie czego prezerwatywy są w koszu.

Marszczę brwi z pogardą.

– Po cholerę mi to mówisz?

– Zdziwiłbyś się, do czego są zdolni ludzie.

Ohyda.

– To byłoby na tyle. – Kładzie ręce na biodrach. Jest bardzo z siebie dumny. – Nie ma już nic do pokazania.

– Dzięki.

– Daj mi znać, jeśli będziesz czegoś potrzebował.

Obserwuję go aż w końcu znika mi z oczu. Zamierzasz mnie tutaj zostawić samego?

– Pij do dna, do dna, do dna. – Głosy odbijają się echem od ścian. Słychać głośny śmiech i krzyki.

Rozglądam się wokół, nie wiedząc, co robić.

Wracam na korytarz i ruszam z powrotem do szafki. Chowam do niej plecak, po czym wchodzę do pokoju… Tylko że to nie jest mój pokój i zdaję sobie sprawę, że nigdy w życiu nie czułem się tak skrępowany.

Chciałbym usiąść na łóżku, ale okazuje się, że jest to niewykonalne. Można się jedynie na nim położyć.

Pieprzyć to, idę na spacer.

Z pewnymi obawami wychodzę na ulice Barcelony… i co, do cholery, mam robić w takim mieście bez kasy?

***

Po trzech godzinach błąkania się po mieście wracam do hostelu. Nie wyobrażam sobie jedzenia w takim miejscu. Byłem na obiedzie w restauracji.

Zostało mi tysiąc osiemset dolarów. Jestem pewny, że stek za sto dolarów nie mieścił się w moim budżecie.

Od jutra muszę zacząć lepiej planować swoje wydatki.

Gdy idę korytarzem w kierunku baru, pewna dziewczyna chwyta mnie za rękę.

– Och, cześć, jesteś nowym lokatorem w naszym pokoju?

– Tak.

– Jestem Bernadette.

– Hej, jestem Christo… – przerywam w pół zdania, zanim zdążę powiedzieć Christopher.

Kurwa, nienawidzę tego imienia. „Christo” – koszmarnie to brzmi.

– Chciałbyś ze mną pójść w pewne miejsce?

– Um… – Waham się. Czyżby zapraszała mnie na randkę?

Ta dziewczyna w ogóle mnie nie pociąga.

– Spotykam się ze znajomymi w klubie. – Nie czekając na odpowiedź, splata moje ramię ze swoim. – Chodź, będzie fajnie. Nie przyjmuję odmowy.

– Okej. – Wzruszam ramionami. – Wszystko jest lepsze niż przebywanie w tym miejscu. – Wezmę tylko prysznic i się przebiorę.

– Okej, spotkamy się przy barze.

***

Godzinę później idziemy z Bernadette ulicą w stronę klubu.

W końcu docieramy na miejsce. Gdy zaczynam wchodzić po schodach, zerkam na napis nad głównym wejściem.

SANTOS