Nieznajomy z samolotu - T.L. Swan - ebook + audiobook
BESTSELLER

Nieznajomy z samolotu ebook i audiobook

T.L. Swan

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

99 osób interesuje się tą książką

Opis

Podróż powrotna Emily Foster ze ślubu koleżanki zaczęła się gorzej niż źle. Kiedy kobieta czeka na odprawę, jakiś pijany facet próbuje zniszczyć jej bagaż. Na szczęście obsługa lotniska jako rekompensatę proponuje dziewczynie lot w pierwszej klasie.
Emily myśli, że w końcu będzie mogła odpocząć. Niestety dostaje miejsce obok mężczyzny, który wygląda rewelacyjnie i wprawia ją tym w zakłopotanie. Bo cóż, Emily nie czuje się na tyle atrakcyjna, żeby siedzieć przy takim ciachu.
Tymczasem okazuje się, że seksowny nieznajomy jest nią zainteresowany i wspólna podróż zamienia się w jeden wielki flirt. Do tego z powodu złej pogody pasażerowie muszą spędzić jeden dzień w Bostonie, zanim znowu wyruszą do Nowego Jorku.
Tej nocy Emily nigdy nie zapomni.
Mija dwanaście miesięcy. Dwanaście miesięcy bez kontaktu z nieznajomym z samolotu. Emily sądzi, że tamte chwile będą tylko wspomnieniem. Jednak kiedy zaczyna nową pracę i poznaje swojego szefa, już wie, że się myliła.
Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 548

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 38 min

Lektor: T.L. Swan

Oceny
4,5 (8452 oceny)
5641
1672
753
281
105
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Naz95

Nie polecam

Książka nie przypadła mi do gustu; postać męska wykreowana na podobieństwo skretyniałego Tarzana, za to główna bohaterka to niestabilna emocjonalnie, nieasertywna dziewucha. Nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia, ale zdania w stylu "dupcz mnie dobrze" ostatecznie również zniechęciły do daleszej lektury.
justaweber

Nie polecam

Masakra .Zapowiadało się fajnie,śmiesznie..a tu przekleństwa co drugie słowo,sex rozłożony na czynniki pierwsze..Bez klasy i stylu .Niestety.. Są wydawane coraz gorsze ksiazki
4821
Ilona1993

Nie oderwiesz się od lektury

zarąbista , nasmialam się , napłakalam super nie mogłam się oderwać od czytania.
Cath27

Nie polecam

Książka okropna, ciężko się czytało, język wulgarny, a głównie bohaterowie na poziomie trzynastolatków
225
magcie2284

Z braku laku…

Jakim cudem ta książka ma takie dobre oceny? Nie mam pojęcia. Głowni bohaterowie są irytujący. Oboje zachowują się jakby mieli rozdwojenie jaźni. Dobrnęłam do połowy, niestety nie dałam rady dalej.
204

Popularność




Tytuł oryginału

The Stopover

Copyright © 2019 by T. L. Swan

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska

Korekta:

Magdalena Mieczkowska

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-905-9

ROZDZIAŁ 1

– Może się pani przesunąć? – warczy ktoś za moimi plecami.

Zdumiona obracam się do mężczyzny stojącego za mną w kolejce.

– Słucham? – pytam zdenerwowana. – Chce pan przejść?

– Nie. Chcę, żeby ci jebani kretyni przy odprawie się pośpieszyli. Spóźnię się na ten zasrany samolot – cedzi i czuję, że zionie alkoholem. – Niedobrze mi się robi, jak ich widzę.

Obracam się do niego tyłem. Świetnie, pijak w kolejce. Tego mi brakowało.

Heathrow kipi zgiełkiem. Większość lotów została opóźniona przez złą pogodę i szczerze mówiąc, chciałabym, żeby mój też przesunęli. Mogłabym wrócić do hotelu i przespać cały tydzień.

Nie jestem w nastroju na ten szajs.

Słyszę, że facet zaczął się żalić osobom stojącym za nim, i przewracam oczami. Czemu ludzie muszą być tacy nieprzyjemni?

Przez kolejnych dziesięć minut muszę wysłuchiwać jego utyskiwań, sapań i jęków. W końcu nie wytrzymuję.

– Obsługa pracuje tak szybko, jak może. Nie ma potrzeby być niegrzecznym – warczę.

– Co takiego?! – wrzeszczy, skupiając na mnie swoją złość.

– Dobre maniery nic nie kosztują… – mamroczę pod nosem.

– Maniery?! – drze się. – A pani co, nauczycielka ze szkółki niedzielnej?! Czy po prostu głupia dziwka?!

Piorunuję go wzrokiem. Moja wytrzymałość również ma granice. Spędziłam ostatnie dwie doby w piekle na ziemi. Przeleciałam pół świata, żeby dostać się na wesele, a tam musiałam patrzeć na byłego i jego nową dziewczynę, która nie chciała się od niego odkleić. Mam ochotę kogoś pociąć, więc nie radzę ze mną zadzierać.

Ponownie obracam się do niego plecami, ale mój gniew zaczyna bulgotać.

Facet kopie moją walizkę.

– Przestań pan! – rzucam, znowu patrząc w jego stronę.

Patrzy mi prosto w oczy i zbliża twarz do mojej. Krzywię się od smrodu jego oddechu.

– Będę robił, co mi się, kurwa, podoba.

Do poczekalni wchodzą pracownicy ochrony i idą w jego stronę. Najwyraźniej mieli go już na oku, bo personel zauważył, co się dzieje, i wezwał wsparcie. Uśmiecham się sztucznie i mówię jak słodkie niewiniątko:

– Proszę nie kopać mojej walizki, proszę pana.

– Będę kopał, co będę, kurwa, chciał.

Podnosi moją walizkę i wściekle rzuca nią w bok.

– Co pan robi, do cholery?! – wrzeszczę.

– Ej! – krzyczy facet za naszymi plecami. – Zostaw pan jej rzeczy! Ochrona!

Niezrównoważony pijak wali w gębę mojego obrońcę i wybucha szarpanina.

Ochroniarze zbiegają się ze wszystkich stron, a rozdający na oślep ciosy i przeklinający na całe gardło pijak odpycha mnie na bok. Tylko tego mi dzisiaj brakowało, do jasnej cholery.

Pracownicy ochrony w końcu radzą sobie z zadymiarzem, skuwają go i gdzieś zabierają. Miły pracownik lotniska podnosi moją walizkę.

– Bardzo panią przepraszam – mówi. – Proszę ze mną – dodaje, odpinając taśmę wyznaczającą tor kolejki.

– Dziękuję – odpowiadam i uśmiecham się niezręcznie do pozostałych czekających. Nienawidzę ludzi wpychających się do kolejki, ale dzisiaj mam to gdzieś. – Świetnie – dodaję i idę za nim grzecznie. Ochroniarz prowadzi mnie do lady, za którą stoi młody pracownik lotniska.

– Dzień dobry – wita się.

– Cześć – odpowiadam niepewnie.

– Wszystko w porządku? – pyta, przyglądając mi się uważnie.

– Tak, w porządku. Dziękuję.

– Zatroszcz się o panią – rzuca do pracownika ochroniarz, po czym puszcza do nas oczko i znika w tłumie.

– Poproszę dowód tożsamości.

Wygrzebuję z torebki paszport i mu podaję. Uśmiecha się na widok mojego zdjęcia. O rany, przecież to jedno z najgorszych zdjęć paszportowych w dziejach ludzkości.

– Co się dzieje, widział mnie pan w Najbardziej poszukiwanych przestępcach Ameryki? – pytam.

– Całkiem możliwe. Czy to w ogóle pani? – pyta, wpatrując się w zdjęcie.

– Mam nadzieję, że nie, bo jeśli tak, to wpadłam – odpowiadam, uśmiechając się z zażenowania.

Wpisuje moje dane do systemu.

– No dobrze, czyli leci pani dzisiaj do Nowego Jorku w… – przerywa pisanie i się zastanawia.

– O-oł, mam nadzieję, że nie siedzę obok tamtego faceta.

– Nim proszę się już nie martwić – odpowiada, wróciwszy do stukania w klawiaturę z zawrotną szybkością. – No chyba że też zawita pani do aresztu.

– Po co upijać się przed przyjazdem na lotnisko? – pytam. – Nawet nie dotarł do strefy lotniskowych barów.

– Zdziwiłaby się pani, co tu się czasami dzieje… – odpowiada, wzdychając.

Uśmiecham się. Miły facet.

– Przesunąłem panią wyżej – stwierdza, drukując moje bilety.

– Słucham?

– Do pierwszej klasy, w ramach przeprosin za to, że tamten mężczyzna tak potraktował pani bagaż.

– Och, ale nie trzeba… naprawdę… – bełkoczę, otwierając szeroko oczy.

Uśmiecha się szeroko i wręcza mi bilety.

– Miłego lotu.

– Bardzo panu dziękuję – wyduszam.

Puszcza mi oczko, a ja mam ochotę nachylić się nad ladą i go uściskać. Ale oczywiście tego nie zrobię. Zamierzam udawać, że takie fajne rzeczy przytrafiają mi się każdego dnia, więc mówię:

– Dzięki jeszcze raz.

– Ma pani dostęp do saloniku dla VIP-ów, jest na pierwszym piętrze. Znajdują się tam darmowe napoje i jedzenie. Bezpiecznego lotu. – Uśmiecha się ponownie, po czym przenosi spojrzenie na kolejkę, która się za mną ciągnie. – Następny, proszę.

Maszeruję przez strefę bagażową z wielkim durnowatym uśmiechem na gębie.

Pierwsza klasa… dokładnie tego było mi trzeba.

Trzy godziny później wkraczam na pokład samolotu niczym gwiazda rocka. Nie poszłam do saloniku vipowskiego, bo… no cóż, wyglądam jak łajza. Włosy mam upięte w kucyk, jestem w czarnych legginsach, workowatej różowej bluzce i tenisówkach. Natomiast poprawiłam trochę makijaż, a to już coś. Gdybym wiedziała, że przesuną mnie do pierwszej klasy, to przynajmniej spróbowałabym nie wyglądać na bezdomną i założyłabym coś odpowiedniego. W każdym razie… kogo to obchodzi? Przecież nie natknę się tu na nikogo znajomego.

Wręczam bilet stewardessie.

– Proszę wejść drzwiami po lewej, a potem w prawo.

– Dzięki.

Spoglądam na bilet, idę przez pokład samolotu i odnajduję mój numer.

1B.

Cholera, będę siedzieć na środku. Odnajduję swoje miejsce, kładę na nim torebkę, a w tym momencie obraca się do mnie facet siedzący przy oknie. Wita mnie uśmiechem i przeszywa spojrzeniem niebieskich oczu.

– Dzień dobry.

– Cześć – odpowiadam.

O nie… siedzę obok daru od Boga dla rodzaju żeńskiego…

A sama wyglądam jak gówno.

Jebać to.

Otwieram schowek na torby, na co facet wstaje.

– Pomogę. – Zabiera walizkę z mojej dłoni i ostrożnie umieszcza ją w skrytce. Przystojniaczek jest wysoki, dobrze zbudowany, ma na sobie dżinsy i biały T-shirt. Pachnie najlepszą wodą kolońską, jaką wymyślił przemysł kosmetyczny.

– Dzięki… – mamroczę, przeczesując palcami włosy, żeby jakoś wygładzić kołtuny. Daję sobie mentalnego kopa w tyłek za to, że się nie uczesałam i nie założyłam czegoś lepszego.

– Chcesz usiąść przy oknie? – pyta.

Gapię się na niego, bo mój mózg się zawiesił.

Wskazuje gestem na swoje siedzenie.

– Nie miałbyś nic przeciwko? – dopytuję, marszcząc brwi.

– Ależ skąd – odpowiada z uśmiechem. – Latam bez przerwy. Śmiało, siadaj.

– Dziękuję – mówię z wymuszonym uśmiechem, bo tak naprawdę zdaję sobie sprawę, że chciał powiedzieć: „Wiem, że przesunęli cię do pierwszej klasy, bezdomna biedaczko, i bardzo mi cię żal”.

Siadam więc i nerwowo wyglądam na zewnątrz, kładąc złączone dłonie na kolanach.

– Wracasz do domu? – pyta.

Obracam się do niego.

Och, proszę cię, nie odzywaj się do mnie. Sam fakt, że siedzisz obok, wytrąca mnie z równowagi.

– Nie, byłam na weselu, a w drodze do domu mam jeszcze rozmowę o pracę w Nowym Jorku. Zostanę tam tylko jeden dzień, a potem lecę do L.A. Tam mieszkam.

– Och, rozumiem – mówi z uśmiechem.

Patrzę na niego, teraz to chyba ja powinnam o coś zapytać.

– Aaa… ty lecisz do domu? – dukam.

– Tak.

Kiwam głową, niepewna co by tu jeszcze dodać, więc wybieram najtchórzliwszą opcję i wracam do gapienia się przez okno.

Stewardessa chodzi między siedzeniami z butelką szampana i kieliszkami.

Kieliszki. Od kiedy to linie lotnicze dają pasażerom prawdziwe szkło? A, no tak, odkąd pasażerowie latają w pierwszej klasie. Przecież.

– Może szampana przed startem, proszę pana? – pyta go kobieta. „Jessica”, jak zauważam na plakietce z imieniem.

– Cudownie – odpowiada. – Dwa razy, prosimy – dodaje, obracając się do mnie.

Obserwuję ze ściągniętymi brwiami, jak stewardessa nalewa dwa kieliszki szampana i podaje mi jeden z nich.

– Dziękuję – mówię, a gdy Jessica odchodzi poza zasięg mojego głosu, dodaję: – Zawsze zamawiasz alkohol innym ludziom?

– Przeszkadza ci to? – Wygląda na zaskoczonego moim pytaniem.

– Absolutnie nie – prycham. Zakichany czaruś, myśli, że może sobie za mnie zamawiać. – Ale jednak lubię zamawiać alkohol sama.

– Cóż, w takim razie będziesz mogła zamówić drugą kolejkę – stwierdza, uśmiechając się, po czym unosi kieliszek na znak toastu i upija łyk. Moje rozdrażnienie chyba go bawi.

Patrzę na niego z powagą w oczach. Może się okazać, że będzie drugą ofiarą mojego dzisiejszego nastroju. Nie mam ochoty, żeby jakiś stary bogaty gnojek mną pomiatał. Biorę łyk szampana i patrzę za okno. No, tak naprawdę wcale nie jest w podeszłym wieku. Pewnie kilka lat przed czterdziestką. Jednak w porównaniu ze mną jest stary, bo mam dwadzieścia pięć lat, ale… zresztą, nieważne.

– Jestem Jim – mówi, wyciągając do mnie dłoń.

O Boże, teraz muszę zachować się uprzejmie.

– Cześć, Jim. Emily – odpowiadam, podając mu rękę.

– Witaj, Emily – mówi z łobuzerskim błyskiem w oku.

Jego oczy są wielkie, jasnoniebieskie i boskie, mogłabym w nich utonąć. Ale dlaczego tak na mnie patrzy?

Samolot rusza ociężale przez pas startowy, a ja zerkam to na słuchawki, to na podłokietnik. Gdzie się je wpina? To jakieś skomplikowane, zaawansowane technologicznie słuchawki, jak dla tych wszystkich zarozumiałych youtuberów. Nawet nie mają kabelka. Rozglądam się. Głupie słuchawki, jak mam je wpiąć i gdzie?

– Są na bluetooth – przerywa moje rozważania.

– Och – bąkam, czując się jak kretynka, jasne, że są na bluetooth. – No tak.

– Pierwszy raz w pierwszej klasie? – pyta.

– Tak. Przesadzili mnie. Jakiś nawalony świr rzucał moją walizką po całym lotnisku. Facet z obsługi chyba się nade mną zlitował – wyjaśniam i uśmiecham się półgębkiem.

Jim też wykrzywia usta z rozbawieniem i upija kolejny łyk szampana. Wodzi spojrzeniem po mojej twarzy, jakby coś chodziło mu po głowie.

– No co? – pytam.

– A może facet z obsługi uznał, że jesteś boska i chciał ci zaimponować.

– O tym nie pomyślałam. – Teraz to ja piję szampana, żeby zasłonić kieliszkiem uśmiech. Dziwny ten Jim. – Ty byś tak zrobił? – pytam. – Gdybyś pracował na lotnisku, przesunąłbyś kobietę do wyższej klasy, żeby jej zaimponować?

– Bez chwili namysłu.

Uśmiecham się ironicznie.

– Imponowanie kobiecie, która ci się spodobała, jest bardzo istotne – dodaje.

Gapię się na niego, próbując nadążyć za przebiegiem tej konwersacji. Dlaczego brzmi, jakby ze mną flirtował?

– Zdradź więc… w jaki sposób próbowałbyś zaimponować kobiecie, która ci się spodobała? – pytam zafascynowana.

– Zaproponowałbym jej miejsce przy oknie – odpowiada, patrząc mi prosto w oczy.

Coś przeskakuje między nami, jakaś energia. Przygryzam wargę, żeby zakamuflować głupkowaty uśmiech.

– Próbujesz mi zaimponować? – pytam.

– Jak mi idzie? – odpowiada spokojnie i uśmiecha się seksownie.

Wzdycham, nie wiem, co powiedzieć.

– Twierdzę tylko, że jesteś atrakcyjna, nic ponadto. Nie doszukuj się drugiego dna. To stwierdzenie, nie pytanie.

– Aha… – Patrzę na niego i kompletnie brakuje mi słów. Bo jak niby odpowiada się na coś takiego?

„To stwierdzenie, a nie pytanie”. Że co? „Nie doszukuj się drugiego dna”. Ten koleś jest dziwny… i dosłownie boski.

Samolot nabiera prędkości i wznosi się do lotu, a ja chwytam za oparcie fotela i zaciskam powieki.

– Nie lubisz startów? – pyta.

– A wyglądam, jakbym lubiła? – odpowiadam, krzywiąc się w obawie o życie.

– Ja je uwielbiam – rzuca swobodnie. – Uwielbiam to poczucie mocy, gdy maszyna się wznosi. To przeciążenie.

Okej… dlaczego wszystko, co wydobywa się z ust tego człowieka, brzmi seksownie?

Biorę głęboki wdech i wyglądam przez okno. Wznosimy się coraz wyżej i wyżej. Nie mam dzisiaj siły, aby odgrywać uroczą panienkę, nawet przy nim. Jestem zmęczona, skacowana, wyglądam jak gówno, a mój były to palant. Chcę zasnąć i obudzić się w przyszłym roku.

Postanawiam, że obejrzę jakiś film. Przeglądam menu na widocznym przede mną ekranie.

– Wielkie umysły myślą podobnie – stwierdza, nachylając się bliżej. – Też coś obejrzę.

Uśmiecham się sztucznie. Gościu, przestań być taki seksowny i nie naruszaj mojej przestrzeni. Pewnie masz żonę, jakąś joginkę-wegankę, która medytuje i w ogóle.

– Super – burczę.

Powinnam lecieć w klasie dla biedoty, przynajmniej nie musiałabym wąchać zapachu tego seksownego faceta przez osiem długich, pozbawionych seksu godzin.

Klikam w ekran, zaznaczam kilka opcji i przechodzę do menu z wybranymi tytułami.

Jak stracić chłopaka w 10 dni.

Duma i uprzedzenie.

Gorączka.

Jumanji… Rock w tym gra, więc na pewno jest świetne.

Notting Hill.

Narzeczony mimo woli.

50 pierwszych randek.

Dzienniki Bridget Jones.

Pretty Woman.

Bezsenność w Seattle.

Magic Mike XXL.

Widok tych filmów w jednej kolumnie wywołuje u mnie uśmiech. To jednak będzie świetny lot. Nie widziałam jeszcze sequelu Magic Mike’a, więc od niego zacznę. Zerkam, co wybrał Jim. Akurat ukazuje mi się ekran tytułowy.

Lincoln.

Film polityczny… fuj. Kto ogląda coś takiego dla przyjemności? Powinnam się była domyślić, że musi być nudziarzem.

Gdy wyciąga rękę, żeby kliknąć coś na ekranie, dostrzegam jego zegarek. Masywny, srebrny Rolex. Fuj, oczywiście jest dziany.

Typowe.

– Co będziesz oglądała? – pyta.

O nie… nie chcę wyjść na tępą dziunię.

– Jeszcze nie wiem… – odpowiadam. By cię cholera… chcę sobie popatrzeć na męski striptiz. – A ty co tam oglądasz?

– Lincolna. Od dawna chciałem to obejrzeć.

– Brzmi nudno – stwierdzam, a on się uśmiecha.

– Dam ci znać.

Zakłada słuchawki i zaczyna oglądać, a ja wracam do przewijania listy. Bardzo chcę obejrzeć Magic Mike’a. Jakie to ma znaczenie, że zauważy, co oglądam? Nie… to by było jednak żenujące. Wyszłabym na jakąś desperatkę.

Kogo ja oszukuję? Jestem desperatką. Nie widziałam fiuta od ponad roku.

Klikam w Narzeczonego mimo woli, zamieniając jedną fantazję na inną. Od zawsze marzę, że Ryan Reynolds jest moim asystentem. Kiedy na ekranie pojawia się znajoma postać, uśmiecham się do monitora. Uwielbiam ten film. Śmieję się za każdym razem. A najbardziej lubię Gammy.

– Oglądasz jakiś romans? – pyta.

– Komedię romantyczną – odpowiadam. Na miłość boską, jaki ten facet jest wścibski.

I uśmiecha się kpiąco, jakby miał się za lepszego.

– Jeszcze szampana? – pyta stewardessa.

– Oto twoja szansa, zamawiaj – rzuca Jim, patrząc na mnie wielkimi niebieskimi oczami.

Odpowiadam oziębłym spojrzeniem. Okej, zaczyna mnie porządnie wkurzać.

– Poprosimy dwa kieliszki.

– Co ci się podoba w komediach romantycznych? – pyta, nie odwracając wzroku od swojego ekranu.

– Mężczyźni, którzy nie gadają podczas filmów – szepczę do kieliszka.

Jim uśmiecha się szeroko.

– A co tobie podoba się w…? – zawieszam głos, bo nawet nie wiem, o czym jest ten cały Lincoln. – …w filmach o polityce? To, że są cholernie nudne? – pytam.

– Po prostu lubię prawdziwe historie, nieważne o czym.

– Ja też – odpowiadam natychmiast. – I dlatego lubię romanse. Miłość jest prawdziwa.

Jim rechocze z rozbawieniem.

– Z czego się śmiejesz? – pytam, piorunując go wzrokiem.

– Nie ma bardziej odrealnionych filmów niż romanse. Założę się, że jesteś z tych kobiet, które poza oglądaniem komedii romantycznych czytają też te wszystkie tanie romansidła.

Patrzę na niego bez cienia wesołości i chyba zaczynam go nienawidzić.

– Tak się składa, że jestem… a jeżeli chcesz wiedzieć, to później puszczę sobie Magic Mike’a, bo chcę popatrzeć, jak nieziemscy faceci zrzucają z siebie ciuchy. – Upijam łyk szampana, jestem rozdrażniona. – I będę oglądała go z uśmiechem, bo mam gdzieś twoje nadęte oceny.

Śmieje się głośno. Jego śmiech jest głęboki, silny i wywołuje dziwne reakcje w moim żołądku.

Zakładam z powrotem słuchawki i udaję, że skupiam się na ekranie. Ale nie mogę się skupić, bo właśnie totalnie się skompromitowałam i czuję, że się rumienię.

Zamknij się.

Dwie godziny później siedzę i gapię się przez okno. Film się skończył, ale zapach Jima dalej się utrzymuje. Otacza mnie i prowokuje myśli, które nie powinny przychodzić mi do głowy.

Dlaczego pachnie tak dobrze?

Nie wiem, jak się zachować, żeby nie wyszło niezręcznie, więc postanawiam się zdrzemnąć, a najlepiej przespać kilka godzin. Jednak najpierw muszę iść do toalety. Wstaję.

– Przepraszam – mówię.

Odsuwa lekko nogę, ale i tak się nie mieszczę. Chcąc przejść, muszę się nad nim nachylić. Potykam się, padam naprzód i żeby się podeprzeć, kładę rękę na jego udzie. Jest masywne i twarde.

– Przepraszam… – bełkoczę zawstydzona.

– Nic się nie stało – odpowiada z uśmieszkiem. – Chociaż… wręcz przeciwnie.

Gapię się na niego nierozumnie. Że co?

– W mym szaleństwie jest metoda.

Marszczę czoło. Co to niby znaczy? Przeciskam się obok niego i idę do toalety, a potem chodzę trochę po pokładzie, żeby rozprostować nogi i pomyśleć nad jego słowami, ale nie mam pojęcia, co o tym sądzić – pustka w głowie.

– O co ci chodziło wcześniej? – pytam, wróciwszy na miejsce.

– O nic.

– Oddałeś mi miejsce przy oknie, żebym musiała przez ciebie przełazić?

– Nie – odpowiada, przechylając głowę na bok. – Oddałem ci miejsce przy oknie, bo chciałaś na nim siedzieć. Przełażenie to co najwyżej bonus.

Patrzę na niego i znowu mam problem ze sformułowaniem składnej odpowiedzi. Czy ja to sobie wyobrażam? Starsi bogaci faceci zazwyczaj nie rozmawiają ze mną w taki sposób… zazwyczaj w ogóle ze mną nie rozmawiają.

– Jim, czy ty ze mną flirtujesz? – pytam.

Obdarza mnie leniwym, seksownym uśmiechem.

– Nie wiem. A flirtuję?

– Zapytałam pierwsza. I nie odpowiadaj pytaniem na pytanie.

Ponownie uśmiecha się półgębkiem, następnie przenosi spojrzenie na ekran.

– W tym momencie prawdopodobnie powinnaś podjąć flirt… Emily.

Czując rumieniec zażenowania, próbuję zamaskować go kolejnym tępawym uśmieszkiem.

– Ja nie flirtuję. Chcę jakiegoś faceta albo nie. Kropka. – Oświadczam.

– Czyżby? – pyta z nutą fascynacji w głosie. – I w jakim czasie po poznaniu mężczyzny podejmujesz decyzję?

– Natychmiast – kłamię. To bzdura, ale będę udawała, bo sztuczna pewność siebie to moja supermoc.

– Naprawdę? – szepcze, gdy mija nas stewardessa. – Przepraszam, możemy prosić o jeszcze dwa kieliszki szampana? – pyta.

– Naturalnie, proszę pana.

– No to mów – rzuca, ponownie na mnie spoglądając. – Jakie zrobiłem na tobie pierwsze wrażenie.

– Jim, jeżeli masz tego wysłuchać, to przyda ci się coś mocniejszego niż szampan – stwierdzam i udaję, że rozglądam się za Jessicą. – Bo nie spodoba ci się to, co mam do powiedzenia.

Wybucha śmiechem, a ja zauważam, że na ten widok również uśmiecham się od ucha do ucha.

– Co cię tak bawi? – pytam.

– Ty.

– A co we mnie takiego śmiesznego? – dociekam, marszcząc brwi.

– Twoje poczucie własnej słuszności.

– Oho, jakbyś ty nie był taki sam… panie „poproszę dwa kieliszki szampana”.

Pojawia się nasze zamówienie i Jim z uśmiechem podaje mi jeden kieliszek. Upija łyk, wodząc wzrokiem po mojej twarzy.

– Co robiłaś w Londynie?

– Ech… – Przewracam oczami. – Przyleciałam na ślub koleżanki i szczerze mówiąc, żałuję.

– Czemu?

– Bo był tam też mój eks z nową lalą i poświęcał jej nadmierną uwagę, żeby mnie wkurzyć.

– I jak widać mu się powiodło – stwierdza, przechylając kieliszek w moją stronę.

– Hmm, może troszkę. – Piję szampana, krzywiąc się.

– Jak wyglądała ta „lala”?

– Długie rozjaśniane włosy, wielkie silikonowe wary i cyce – sztuczne cyce, tak samo sztuczne jak jej opalenizna. I w ogóle jest moim przeciwieństwem.

– Hmm… – Mruczy z namysłem, bo słucha mnie uważnie.

– Jak Barbie na cracku.

– Wszyscy kochają Barbie – rechocze.

Patrzę na niego zdegustowana.

– Jim, w tym momencie powinieneś chyba powiedzieć, że mężczyźni nie znoszą Barbie. Czyżbyś nie miał bladego pojęcia o etykiecie uprzejmych pogawędek w samolocie?

– Oczywiście, że nie – odpowiada, marszcząc czoło i zastanawiając się nad sensem moich słów. – Po co miałbym się przejmować jakąś etykietą?

– Żeby być miłym – wyjaśniam, wybałuszając oczy, by podkreślić moją rację.

– Ach, no tak… – Robi minę kłamiącego z kamiennym wyrazem twarzy niewiniątka. – Emily… Barbie wywołuje u mężczyzn mdłości.

Uśmiecham się i unoszę ku niemu kieliszek.

– Dziękuję, Jim.

– Chociaż… – zawiesza głos. – Jeżeli dobrze robią lody…

Co, do cholery?!

Szampan leci mi nosem, krztuszę się. To ostatnie, czego się po nim spodziewałam.

– Jim… – charczę, plując alkoholem.

Zanosi się śmiechem, podając mi chusteczki. Wycieram cieknący mi po brodzie płyn.

– Mężczyźni, którzy wyglądają tak jak ty, nie powinni mówić o robieniu loda – kaszlę.

– A to czemu? – pyta zdziwiony. – I co masz na myśli, mówiąc o mężczyznach, którzy wyglądają jak ja?

– No, że wyglądają poważnie i w ogóle.

– Zdefiniuj, co oznacza „w ogóle” – naciska z groźną miną.

– No wieeesz, są starsi, bogaci i lubią się rządzić – odpowiadam, wzdychając.

W jego oczach tańczą iskierki rozbawienia i zachwytu.

– A skąd pomysł, że jestem bogaty i lubię się rządzić?

Biorę przesadnie głęboki wdech.

– Wyglądasz na bogatego.

– Ze względu na co?

– Elegancki zegarek. Markowa koszulka. – Spoglądam na jego buty. – A takich butów to nigdy nie widziałam. Skąd ty je w ogóle wytrzasnąłeś?

– Ze sklepu, Emily. – Patrzy na swój zegarek. – I muszę cię poinformować, że wspomniany zegarek to prezent od dziewczyny.

– Założę się, że ma fioła na punkcie wege i jogi – stwierdzam, przewracając oczami. Jim uśmiecha się półgębkiem. – Wiem, jaki typ kobiet ci się podoba.

– Naprawdę? – Nachyla się bliżej. – Kontynuuj, proszę… ta analiza mojego charakteru jest fascynująca.

Uśmiecham się pod nosem, a podświadomość wrzeszczy mi w głowie: Przestań pić, kretynko!

– Zakładam, że mieszkasz w Nowym Jorku.

– Poprawnie.

– W apartamencie.

– Potwierdzam.

– Pewnie pracujesz w jakiejś zacnej firemce.

Uśmiecha się, spodobała mu się ta zabawa.

– Być może.

– Masz dziewczynę albo… – Spuszczam wzrok. – Nie masz obrączki… więc może zdradzasz żonę podczas wyjazdów służbowych?

– Naprawdę powinnaś robić to zawodowo – rechocze. – Zdumiewająca skuteczność.

Też się dobrze bawię, dlatego uśmiecham się szeroko.

– A co ty myślisz o mnie? – pytam. – Jaka była twoja pierwsza myśl, gdy weszłam do samolotu?

– No cóż… – Ściąga brwi, zastanawia się nad odpowiedzią. – Chcesz usłyszeć poprawną politycznie wersję?

– Nie, chcę usłyszeć prawdę.

– No tak, w takim razie… od razu odnotowałem długość twoich nóg i krzywiznę szyi. I dziurkę w brodzie. Od dawna nie widziałem równie atrakcyjnej kobiety, a twój uśmiech postawił mnie na nogi jak poczwórne espresso. – Uśmiecham się łagodnie, powietrze wokół nas zaczyna wirować. – A potem się odezwałaś i wszystko zniszczyłaś.

Co takiego?

Wybucham śmiechem.

– Ja wszystko zniszczyłam? Niby jak?

– Jesteś władcza. I masz sarkastyczny uśmieszek.

– I co w tym złego?! – wyrzucam z siebie oburzona.

– Ja jestem władczy i sarkastyczny – stwierdza, wzruszając ramionami.

– No i?

– No i nie chcę się umawiać z samym sobą. Lubię urocze, skromne dziewczyny, które robią, co im powiem.

– Fuj. – Przewracam oczami. – Takie, co to w soboty mają wyznaczony dzień na sprzątanie domu i seks.

– Otóż to.

Parskam śmiechem, unoszę szkło i stukamy się kieliszkami.

– Nie jesteś taki zły, jak na nudnego dziadka w dziwacznych butach.

– A ty jak na przemądrzałą gówniarę – mówi z uśmiechem.

– Chcesz ze mną obejrzeć Magic Mike’a XXL? – proponuję.

– Chyba chcę, ale muszę cię ostrzec… że jestem byłym striptizerem, więc to dla mnie żadna nowość.

– Naprawdę? – Próbuję ukryć rozbawienie. – Radzisz sobie na rurze?

– Radzę sobie z rurą najlepiej w kraju – odpowiada, patrząc mi w oczy.

Powietrze między nami zaczyna iskrzyć, muszę pilnować, żeby moja niewyparzona gęba nie wypaliła jakiegoś niestosownego komentarza.

Przesuwa palcem po swoim ekranie i szuka Magic Mike’a XXL… po czym uśmiecha się szeroko. Ten gość jest taki zaskakujący.

Zdecydowanie warto latać pierwszą klasą.

Sześć godzin później

– Dobra, następne pytanie. Najdziwniejsze miejsce, w jakim uprawiałaś seks? – pyta szeptem.

– Nie możesz pytać o coś takiego – odpowiadam z ironicznym uśmieszkiem.

– Mogę, właśnie zapytałem.

– To niegrzeczne.

– Kto tak powiedział? – Rozgląda się teatralnie. – To zwykłe pytanie, poza tym nikt nas nie słucha.

– Hmm, ale to akurat jest trudne… – zastanawiam się na głos.

– Dlaczego.

– Bo u mnie trochę posucha. W zasadzie ledwo sobie przypominam jakiś seks.

– Ile tej posuchy? – docieka, marszcząc czoło.

– Och… – spoglądam w sufit i zastanawiam się. – Nie uprawiałam seksu od… osiemnastu miesięcy.

Jego twarz przybiera wyraz groźnej maski.

– Co takiego?!

– Kiepsko, prawda? – mówię, krzywiąc się.

– Bardzo kiepsko. Musisz wrócić do formy, bo to rzeczywiście bardzo nędzna statystyka.

– Wiem – chichoczę. Kurczę, chyba oboje się trochę spiliśmy. – Ale po co ja ci o tym w ogóle opowiadam? – szepczę. – Przecież jesteś tylko przypadkowym gościem z samolotu.

– Który jest szczerze zaciekawiony tym tematem.

– A to czemu?

Nachyla się i szepcze tak, żeby nikt nie usłyszał.

– Bo nie rozumiem, jakim cudem ktoś tak seksowny nie uprawia seksu po trzy razy dziennie.

Patrzę na niego, czując mrowienie w całym ciele. Przestań. Facet jest za stary i nie w moim typie.

Spogląda na moje wargi i ponownie strzelają między nami iskry.

– Na jak długo zatrzymujesz się w Nowym Jorku? – pyta.

Obserwuję, jak wysuwa język i nieśpiesznie oblizuje dolną wargę. Niemalże czuję go między moimi…

– Na jedno popołudnie. O osiemnastej mam rozmowę o pracę, a potem pędzę na ostatni samolot – szepczę.

– Możesz przebukować lot?

Po co?

– Nie.

Obserwuje mnie z cwaniackim uśmieszkiem. Ewidentnie coś sobie wyobraża.

– No co? – pytam z uśmiechem.

– Szkoda, że nie lecimy prywatnym odrzutowcem.

– A dlaczego?

Ponownie spogląda na moje usta.

– Bo przerwałbym tę twoją posuchę i wprowadziłbym cię do Klubu Milesa.

Wyobrażam sobie, jak go dosiadam, teraz, tutaj.

– Mówi się Klubu High Miles… a nie Milesa – szepczę.

– Wcale nie… Klubu Milesa. – Uśmiecha się cwaniacko, jego wzrok robi się mroczny. – Zaufaj mi...

Coś we mnie pęka i nagle mam ochotę powiedzieć coś szalonego i niepoprawnego. Nachylam się i szepczę mu na ucho:

– A wiesz, że jeszcze nigdy nie pieprzyłam się z nieznajomym?

Bierze ostry wdech i patrzy mi w oczy.

– A chcesz pieprzyć się z nieznajomym? – mruczy. Pęcznieje między nami podniecenie.

Wpatruję się w niego. To do mnie zupełnie niepodobne.

Przy tym facecie…

– Nie wstydź się – szepcze. – Powiedz, gdybyśmy byli teraz sami… – Zawiesza głos, uważnie dobiera słowa. – Co byś mi ofiarowała, Emily?

Poszukuję wzrokiem jego oczu i może to przez alkohol, może przez wielomiesięczny brak seksu, może przez świadomość, że już nigdy go nie spotkam… a może jestem po prostu łatwa. W każdym razie szepczę:

– Siebie. Ofiarowałabym ci siebie.

Nasze spojrzenia się spotykają, Jim nachyla się i ujmuje moją twarz w dłoń, jakbyśmy zapomnieli, gdzie jesteśmy. Jego oczy są niesamowicie niebieskie, a dotyk sprawia, że przechodzi mnie fala podniecenia.

Pragnę tego faceta.

Pragnę go całego… do ostatniej kropli.

– A może gorący ręcznik? – pyta nagle Jessica.

Odskakujemy od siebie zawstydzeni. Co ludzie musieli sobie o nas pomyśleć? Przez cały lot musieli patrzeć, jak bezwstydnie ze sobą flirtujemy. Nieustannie rozmawiamy, szepczemy i się śmiejemy.

– Dziękuję… – bełkoczę, przyjmując od niej ręcznik.

– W Nowym Jorku szaleje zamieć śnieżna, przez jakiś czas będziemy krążyć w pobliżu, zobaczymy, czy uda się wylądować.

– A jeśli nie? – pyta Jim.

– To polecimy do Bostonu i zapewnimy tam pasażerom nocleg. Oczywiście umieścimy państwa w hotelu. Wszystko wyjaśni się w ciągu dziesięciu minut, natychmiast państwa poinformuję.

– Dziękuję.

Jessica odchodzi na drugą stronę pokładu, poza zasięg naszych głosów.

– Mam nadzieję, że cały Nowy Jork zamarznie w pizdu – stwierdza Jim, nachyliwszy się do mnie.

– Dlaczego? – Czuję nerwowe skurcze żołądka.

– Bo mam dla nas plany – szepcze zagadkowo.

Gapię się na niego, jakby mój mózg znowu się wyłączył. Przez cały lot zachowywałam się prowokująco, jak mistrzyni w tym fachu, ale naprawdę nie jestem taką dziewczyną. Łatwo zachowywać się jak brawurowa zdzira, jeżeli wiesz, że i tak nic się nie wydarzy. Zaczynam się pocić. Po co tyle wypiłam? Po co opowiedziałam mu o seksualnym poście? To prywatne sprawy, kretynko.

– Jeszcze kieliszek? – pyta Jim.

– Nie mogę… mam dziś rozmowę o pracę.

– Chyba nic z tego.

– Nawet tak nie mów – wypalam. – W sumie to zależy mi na tej robocie.

– Dobry wieczór pasażerowie, z tej strony kapitan. – Gdy z głośnika wybrzmiewa głos pierwszego pilota, zamykam oczy. Jasna cholera. – Ze względu na zamieć śnieżną nad Nowym Jorkiem skierujemy się do Bostonu, gdzie spędzimy noc. Wylądujemy w Nowym Jorku wczesnym rankiem. Przepraszamy za kłopot, ale na pierwszym miejscu stawiamy bezpieczeństwo.

Mój wzrok napotyka spojrzenie Jima, którego usta nieśpiesznie rozciągają się w seksownym uśmieszku, a brwi unoszą wysoko.

O nie.

ROZDZIAŁ 2

– Opanuj trochę to podniecenie – prycha ironicznie.

– Jim… – zaczynam niepewnie. Cholera, jak to powiedzieć? – Ja naprawdę nie jestem z tych dziewczyn, które… – Głos mnie zawodzi.

– Pieprzą się na pierwszej randce? – kończy za mnie.

– Tak – potwierdzam, choć krzywię się na obcesowość jego słów. – Nie chcę, żebyś sobie pomyślał…

– Wiem. Nie pomyślałbym – wchodzi mi w słowo. – Nie myślę.

– To dobrze. – Zalewa mnie fala ulgi. – Zaczęłam flirtować, bo myślałam, że na lotnisku każde pójdzie w swoją stronę i już nigdy się nie zobaczymy.

– No tak. – Śmieje się.

– Uważam, że jesteś świetny – dodaję. – I gdybym była taką dziewczyną, to na pewno bym się do ciebie kleiła. Pieprzylibyśmy się jak…  – zawieszam głos, szukając jakiegoś odpowiedniego porównania.

– Króliki? – proponuje.

– Właśnie.

Podnosi ręce i mówi:

– Rozumiem, uczucia czysto platoniczne.

– Cieszę się, że oboje się rozumiemy – stwierdzam z szerokim uśmiechem.

Siedem godzin później

Rzuca mnie na ścianę, próbując zakasać moją spódnicę nad uda i równocześnie pożerając mój kark ustami.

– Drzwi – jęczę. – Otwórz pieprzone drzwi.

Boże, jeszcze z nikim nie czułam takiej chemii. Przemierzyliśmy cały Boston pośród wybuchów śmiechu, pocałunków i tańca. Z jakiegoś powodu czuję się przy nim swobodnie. Jakbym robiła to codziennie, jakby przychodziło mi to całkiem naturalnie. Nietypowe zachowania wydają się słuszne. Spontaniczność sytuacji, w której się znalazłam, dodaje mi odwagi. Facet jest inteligentny, zabawny i seksowny jak sam diabeł, a według mojej oceny – która, nie mogę ukrywać, może być całkowicie wypaczona przez wypity alkohol – warto zaryzykować… bo wiem, że już nigdy nie będę miała okazji na spędzenie nocy z kimś takim.

Umarłam i poszłam do nieba dla niegrzecznych dziewczynek.

Jim boryka się z kluczami, ale w końcu wpadamy do mojego pokoju. Od razu rzuca mnie na łóżko.

Patrzymy sobie w oczy, moja pierś unosi się wysoko i ciężko opada, powietrze między nami jest naelektryzowane.

– Nie jestem taką dziewczyną – przypominam.

– Wiem… – mówi, dysząc. – I nie chciałbym sprowadzić cię na złą drogę.

– Ale ta posucha… – szepczę. – Taka… długa… bardzo długa.

Unosi brew, oddycha równie ciężko jak ja, w tym samym rytmie.

– No tak, to prawda.

Patrzę na niego przez chwilę, starając się rozpędzić mgłę podniecenia. Całe moje krocze pulsuje i wprost błaga o jego ciało. A dokładniej o jeden KONKRETNY fragment…

– Byłoby szkoda, gdyby… – Nie kończę.

– Wiem. – Wodzi wzrokiem po moim ciele i z uznaniem oblizuje dolną wargę. – Kurewsko szkoda.

Zdejmuje koszulkę przez głowę, a mi oddech grzęźnie w płucach. Ma szeroki, muskularny tors, oliwkową skórę i szlak z włosów, który zaczyna się pod pępkiem i znika pod spodniami. Ciemne włosy i genialnie niebieskie oczy… Pragnę, aby mnie wziął ze względu na siłę, która czai się w jego mięśniach. W jego dotyku jest coś, czego jeszcze nigdy nie czułam.

Jest w stu procentach męskim ucieleśnieniem dominacji. Nie pozostawia wątpliwości, kto tu dowodzi.

Jakimś cudem otworzył część mojej osobowości, o której istnienie się nie podejrzewałam. Wiem, że mógłby mieć każdą kobietę na świecie.

A w tej chwili chce mnie.

Nie mogę zaprzeczyć, że jest między nami chemia. Pierwotna, prawdziwa i wszechogarniająca. Ledwie mnie dotknął, a już wiem, że ta noc będzie wyjątkowa.

Może, dla odmiany, los choć raz rozdał mi asa.

Jim nie odrywa ode mnie wzroku, powolnym ruchem rozpina spodnie i wyciąga kutasa. Jest wielki i twardy, wpatruję się w niego, ciężko oddychając. Moje serce wpadło w szał. Czy to naprawdę się dzieje?

O. Mój. Boże.

Zaczyna nieśpiesznie robić sobie dobrze, a ja rozdziawiam gębę i patrzę na to jak urzeczona.

Żaden facet nie dotykał się na moich oczach.

O ja pierdolę, to nowość. Cholernie podniecająca nowość.

Podnosi jedną nogę, opiera o łóżko i rusza szybciej. Wali sobie z całej siły, napinając mięśnie przedramion i bicepsy. Wyobrażam sobie, że go wyręczam, i na samą myśl robię się mokra.

Jest jak w pornosie… tyle że dziesięć razy lepiej.

Co ja tu robię, do cholery? Jestem grzeczną dziewczynką, a grzeczne dziewczynki nie robią złych rzeczy z takimi facetami.

Obracamy się w innym kręgach, mieszkamy w różnych miastach. Być może już nigdy go nie zobaczę i ta świadomość daje mi niespodziewane poczucie wolności. Mogę być inna.

Mogę być, kim zechce, bym była.

Ani na chwilę nie odrywa ode mnie oczu, jęczy i zaciska zęby.

– Emily, choć tu i mi possij – mamrocze mrocznie.

Boże, chętnie. Już myślałam, że nie poprosi. Padam na kolana, rozpaczliwie pragnę go zaspokoić.

Nic o nim nie wiem, wiem natomiast, że w tym momencie chcę dać mu najlepszy seks w życiu. Biorę go w usta i odgrywam mistrzynię świata głębokiego gardła. Ujmuję go mocno w dłonie, a ręce podążają za ustami.

Minęło tyle czasu. Czuję, jak moja pochwa się zaciska, sam smak jego preejakulatu sprawia, że niemal dochodzę.

– Kurwa… ale dobrze – mamroczę wokół jego kutasa. – Smakujesz tak, że zaraz dojdę.

Odchyla głowę maksymalnie do tyłu i zamyka oczy.

– Masz być naga, masz się zaraz, kurwa, rozebrać – warczy niecierpliwie. Ściąga mnie z łóżka i chwilę później moje spódnica i majtki lądują na podłodze. Bluzkę zdejmuje mi przez głowę, a stanik zrywa i odrzuca na bok.

A potem zamiera… i powoli, z rękoma spuszczonymi wzdłuż ciała i zaciśniętymi pięściami, pochłania wzrokiem moje ciało. Skanuje mnie tak uważnie, że czuję, jak żar jego spojrzenia zostawia ślady na mojej skórze.

Mój świat przestaje wirować, stoję przed nim naga i bezbronna, czekając na słowa aprobaty.

To dla mnie coś nowego. Nigdy nie byłam z tak dominującym, władczym mężczyzną. Jego spojrzenie, głos i dotyk przypominają mi, kim jestem i jak wiele znaczy dla mnie jego rozkosz.

Czuję, że chcę zmierzyć się z tym wyzwaniem, porywa mnie pierwotna żądza, by go zaspokoić.

Gdy ponownie na mnie patrzy, jego oczy płoną pożądaniem. Płyną między nami prądy mroku, ale też czułości. Może zdążyłam zapomnieć, jak na kobietę patrzy facet, który pragnie posiąść każdy kawałeczek jej ciała. Bo przysięgam na Boga, że jeszcze nigdy nie widziałam takiego spojrzenia.

– Na plecy – mruczy.

Robię wystraszoną minę, ale on bierze mnie w ramiona i całuje namiętnie, przytrzymując moją twarz dłońmi.

– O co chodzi? – pyta szeptem.

– Ja… minęło wiele czasu… – Wzdycham.

– Zajmę się tobą, malutka – mówi łagodnie, uśmierzając strach. Atakuje moje usta swoimi, jego język powoli wślizguje się pomiędzy moje rozchylone wargi.

Kolana prawie się pode mną załamują.

Kładzie mnie na łóżku, rozsuwa moje kolana i uśmiecha się mrocznie, wytyczając pocałunkami trakt w dół mojego ciała.

Wpatruję się w sufit i próbuję okiełznać rozedrgany oddech. Żadna dawka alkoholu nie mogła mnie na to przygotować. Unosi moje nogi, wspiera stopy na swoich mocarnych ramionach i rozchyla moje kolana.

Jestem na niego całkowicie otwarta, a on bez żadnych zahamowań zaczyna mocno ssać.

– Ach! – krzyczę, wierzgając na łóżku.

Odrywa się na chwilę od mojej cipki i mruga do mnie seksownie. Następnie wraca do zadawania tortur ustami, wsuwa w moje wnętrze trzy palce i zaczyna mnie nimi posuwać.

Cholera… a nie moglibyśmy zacząć spokojniej?

Jego język dotyka mojej łechtaczki, a palce punktu G. Co tu się dzieje, do jasnej cholery? Zaczynam drżeć jak kukiełka… jego kukiełka.

Ten facet to prawdziwy mistrz seksu.

Moje nogi same prostują się nad jego ramionami, rozjeżdża mnie rozpędzony pociąg towarowy orgazmu, który sprawia, że zaczynają targać mną spazmy. Zajęło to jakieś pięć sekund. Cholera, co za wstyd. To się popisałaś. Jim rechocze, jakby był dumny z siebie, a ja zasłaniam oczy przedramieniem, żeby ukryć zażenowanie.

Odsuwa moją rękę, ujmuje podbródek i obraca moją twarz, bym na niego spojrzała.

– Emily, nie chowaj się przede mną. Nigdy – nakazuje.

Moje oczy odnajdują jego spojrzenie. To zbyt niesamowite… za dużo. Ten mężczyzna wywołuje zbyt wiele emocji i wrażeń.

– Odpowiedz coś.

– Ale na co mam odpowiedzieć? – pytam.

– Po prostu powiedz „tak”, żebym wiedział, że rozumiesz.

Powietrze znów strzela iskrami.

– Tak – dyszę. – Rozumiem.

– Grzeczna dziewczynka – szepcze, nachylając się i ponownie mnie całując. Jego język pieści mnie z delikatną perfekcją, a moje nogi znów samoistnie się przed nim rozchylają. Podnosi się i wyciąga z portfela prezerwatywy, wyjmuje jedną i podaje mi ją.

– Załóż mi.

Biorę ją, pochylam się, całuję delikatnie jego kutasa, a potem rozwijam na nim gumę.

– Lubisz rozkazywać – prycham.

Jim uśmiecha się szeroko, pada na plecy i ciągnie mnie za sobą tak, że moja twarz ląduje przy jego twarzy.

– Najpierw ty mnie zerżniesz – mówi, tuż przy moich ustach. – A potem, jak już się rozgrzejesz, ja zerżnę ciebie.

– Rżnę się tylko raz, szefie – odpowiadam z uśmiechem. – Potem zasypiam.

Obdarza mnie leniwym, seksownym uśmiechem.

Nasze pocałunki stają się desperackie, przekładam nogę nad jego wielkim ciałem i dosiadam go okrakiem. Twardy kutas opiera się o moje podbrzusze, mężczyzna unosi mnie lekko, naprowadza i nadziewa na niego.

Och, jak to pali… jest taki wielki.

– Aaa… – skamlę.

– Wszystko dobrze – szepcze spokojnie. – Pobujaj się na boki.

Ujmuje w dłonie moje piersi i patrzy na mnie, jakby z nabożnym podziwem.

– Co? – pytam, uśmiechając się do niego z góry.

– Chciałem, żebyś ujeżdżała mojego kutasa, odkąd ujrzałem cię dziś w samolocie.

– Zawsze dostajesz to, czego chcesz? – Chichoczę.

– Zawsze. – Łapie mnie za biodra, wbija się we mnie mocno i oboje otwieramy usta z rozkoszy.

Och… jest taki…

– Jesteś kurewsko ciasna – cedzi przez zaciśnięte zęby.

Patrzymy sobie w oczy, a on powoli unosi mnie i osadza niżej, przez co czuję każdą żyłę na jego grubym kutasie.

Jim ma półprzymknięte powieki, nachylam się i całuję go czule.

– Wiesz, jak dobrze mieć cię w środku? – pytam szeptem, po czym liżę jego rozchylone wargi.

Oczy uciekają mu w głąb czaszki.

– Gorąca z ciebie dupa.

Podnosi mnie za biodra i z impetem nabija na fiuta. Obezwładniające uczucie całkowitego wypełnienia sprawia, że śmieję się w głos.

– Rany, wypełnij mnie – jęczę. – Daj mi to – błagam.

Uwielbiam patrzeć, jak traci kontrolę. Dostaję od tego amoku. A potem, jakbym lewitowała w jakimś alternatywnym wszechświecie, moje usta przysysają się do jego szyi i ssę z całej siły, nie przestając go ujeżdżać.

Jim syczy, jakby zupełnie stracił panowanie nad sobą. Wierzga gwałtownie biodrami, wychodzi ze mnie i rzuca mnie na plecy. Zarzuca sobie na ramiona moje nogi i wdziera się we mnie głęboko… tak głęboko, że aż wyssało mi powietrze z płuc.

Uśmiecham się. Jim chyba lubi świńskie gadki, prawda? Cóż, tak się składa, że to moja specjalność.

Zagrajmy.

Łapię go za twarz.

– Słodziutki, masz pięknego kutasa – szepczę. – Spuszczasz się już dla mnie, kochany, czuję, jak pulsujesz tam w środku – opowiadam, zaciskając się wokół niego.

Obdarza mnie błogim, seksownym uśmiechem i wali dalej.

– Za chwilę zerwę gumę i spuszczę się w te twoje świńskie usta.

– Zapraszam. – Śmieję się zachęcająco i w pewnym momencie widzę, jak obraca głowę, chwyta moją dłoń i składa na niej delikatny pocałunek. Patrzymy na siebie, powstaje między nami coś intymnego. Bliskość, na którą realia tej sytuacji nie powinny przecież pozwolić.

– Nie patrz tak na mnie – szepczę, by rozproszyć powagę tej chwili – bo zrobię ci następną malinkę.

Wybałusza oczy.

– Emily, lepiej, żebym nie miał, kurwa, żadnych malinek.

Patrzę na wielki purpurowy ślad powstający właśnie na jego szyi i wybucham śmiechem.

Kurwa, co do cholery? Chyba naczytałam się zbyt wielu romansów o wampirach.

– A co, mamusia cię skrzyczy? – drażnię go.

Jim śmieje się, pieprzy mnie mocniej i trafia w najczulszy punkt. Jęczę głośno. Ten facet wie, jak obchodzić się z kobiecym ciałem.

Każdy jego dotyk jest doskonale umiejscowiony i ma odpowiedni nacisk. Doskonale wie, jak sprawić, bym pękła w szwach. Unosi dłońmi moje biodra, a swoimi wykonuje okrężne ruchy, żeby głębiej wejść, a moje ciało zaczyna przejmować stery, bo musi już dojść. Dojść z całych sił.

– Rżnij mnie – błagam. – Daj mi tego pięknego fiuta. Mocniej – kwilę. – Kurwa, pieprz mnie mocniej.

Zamyka oczy w ekstazie i posuwa mnie jak intensywnie pracujący tłok. Łapię go z całych sił, bo zaczynają wstrząsać mną konwulsje. Tkwiąc we mnie głęboko, zaczyna krzyczeć, lekko wgryzając się w moją szyję. Czuję, jak jego kutas podskakuje, gdy dochodzi.

Sapiemy ciężko, trzymając się siebie nawzajem, jesteśmy zlani potem, nasze serca mkną równie szaleńczym pędem, a on uśmiecha się, jakby przypomniał sobie coś miłego.

– Co jest?

– Witam w Klubie Milesa, Emily.

Chichoczę i całuję go zadowolona.

– Od dziś latam już tylko w pierwszej klasie.

Leżę naga na materacu, a on uśmiecha się do mnie seksownie. Jest już ubrany, jego spakowana walizka stoi przy drzwiach.

– Muszę iść.

Robię smutną minę i wyciągam ręce w jego kierunku.

– O nie, nie zostawiaj mnie – proszę teatralnie płaczliwym głosem.

Jim śmieje się, nachyla i ostatni raz bierze mnie w ramiona. Lecimy do Nowego Jorku różnymi samolotami, jego startuje wcześniej. Całuje mnie delikatnie.

– Co to była za noc – szepcze.

Uśmiecham się, gdy zbliża twarz do mojej szyi i muska nosem mój obojczyk.

– Nie dam rady chodzić przez miesiąc… co ja mówię, przez rok – stwierdzam cierpko.

Pochyla się jeszcze niżej i przygryza mój sutek tak mocno, że aż podskakuję. A potem podnosi głowę i patrzy mi prosto w oczy.

– Przeżyłam niesamowitą noc – przyznaję, ujmując jego przystojną twarz.

– Ja również – mówi, uśmiechając się serdecznie.

Podnoszę dłoń i przykładam palec do wielkiej malinki na jego karku, on też jej dotyka.

– Coś ty sobie myślała, do chuja? – syczy, krzywiąc się.

– Nie mam pojęcia, co mnie napadło – chichoczę. – Twój kutas zamienił mnie w zwierzę.

Gryzie mnie jeszcze raz.

– Jak mam niby wejść to samolotu z jebitną malinką na szyi? – pyta surowo. – Emily, nawet nie wiesz, ile mam w tym tygodniu ważnych spotkań…

Oboje wybuchamy śmiechem, ale on szybko milknie i przygląda mi się poważnie. Tak naprawdę wcale nie żartowałam… nie chcę, żeby mnie zostawiał. Nie szukałam kogoś takiego, a jednak okazał się wszystkim, czego potrzebowałam.

Co, jeśli już się nie zobaczymy?

Jak mam normalnie żyć po takiej nocy? Wymazać ją z pamięci i udawać, że się nie wydarzyła? Zamykam oczy, jestem sobą zdegustowana. Właśnie dlatego zawsze odmawiam jednorazowych przygód. Nie zostałam stworzona do seksu bez zobowiązań… nie jestem taka. I nigdy nie będę.

I nie mogę znieść, że on taki jest.

– Mam w walizce szal, chcesz? – pytam.

– Chcę – burczy.

Schodzę z łóżka i zabieram się za przetrząsanie walizki. Jim wykorzystuje okazję, staje za mną, łapie mnie za nagie biodra i młóci mnie kroczem. Wstaję nagle i obracam się gwałtownie.

– Zostań na jeszcze jedną noc… Mówię poważnie.

Sunie palcem po mojej twarzy, ujmuje mój podbródek i spogląda mi głęboko w oczy.

– Nie mogę… – szepcze, szukając mojego spojrzenia. W jego oczach widnieje jakaś niewypowiedziana myśl.

Czy ktoś czeka na niego w domu? Dlatego nie poprosił mnie o numer telefonu? Czuję się niekomfortowo. Naprawdę nie jestem stworzona do takiego jednorazowego gówna.

Obracam się do niego plecami, wygrzebuję szal z walizki i mu go podaję. Jest z kremowego kaszmiru, widnieją na nim wyhaftowane inicjały:

E.F.

Dostałam go w prezencie na zakończenie uniwerku od grupy tenisowej mojej matki. Uwielbiam go… no ale trudno.

Jim spogląda ze zmarszczonym czołem na wyhaftowane literki, wyjmuję szal z jego dłoni i owijam mu go wokół szyi, zasłaniając wielkiego purpurowego krwiaka. Spoglądam na niego z krzywym uśmieszkiem. Wcześniej nawet nie wiedziałam, jak się robi malinki. Chyba naprawdę dałam się ponieść tamtej chwili.

– Co oznacza „F”? – pyta.

– Fajna – próbuję zamaskować rozczarowanie żartem. Nie chcę, żeby wiedział, że zasmucił mnie odmową.

Rechocze, łapie mnie mocno i prowadzi w stronę łóżka.

– Pasuje jak ulał – stwierdza żartobliwie. Podnosi moją nogę, owija ją sobie wokół biodra i łączymy się w ostatnim długim pocałunku.

– Żegnaj, piękna nieznajoma – szepcze.

Przeczesuję palcami jego włosy, patrząc w jego boską twarz.

– Żegnaj, niebieskooki.

Przykłada szal do nosa i zaciąga się głęboko.

– Pachnie tobą.

– Zakładaj go sobie do walenia konia. I wyobrażaj mnie sobie przy robocie. – Uśmiecham się do niego uroczo.

W jego oczach dostrzegłam błysk ekscytacji.

– Wiesz, że jak na kogoś, kto nie uprawiał seksu od osiemnastu miesięcy, jesteś prawdziwą maniaczką seksu.

– Ale teraz wracam do postu – odpowiadam przez śmiech. – Post jest bezpieczny… no i mogę bez problemu chodzić.

Jim ponownie poważnieje, a ja znowu mam wrażenie, że chce coś powiedzieć, ale się powstrzymuje.

– Spóźnisz się na samolot – mówię ze sztucznym uśmiechem.

Myślałam, że tamten pocałunek był ostatni, ale całujemy się raz jeszcze. Trzymam go mocno, Boże, naprawdę jest niesamowity.

Wstaje, omiata moje nagie ciało ostatnim przeciągłym spojrzeniem, po czym obraca się i wychodzi.

Spoglądam ze smutkiem na drzwi, za którymi zniknął.

– Tak, jasne, chętnie dam ci numer – szepczę w spowijającej mnie ciszy.

Ale Jim nie chciał mojego numeru. I poszedł sobie.

Dwanaście miesięcy później

Staję na chodniku, biorę głęboki wdech, kładę dłoń na sercu i zadzieram głowę, żeby spojrzeć na górujący nade mną szklany wieżowiec. Dzwoni komórka, na ekranie wyświetla się słowo „Mama”.

– Halo, mamo. –  Odbieram i obie włączamy kamerki. Uśmiecham się na widok mojej pięknej matki. Ma na głowie idealnie wystylizowanego blond boba, jej skóra jest nieskazitelna i jak zwykle jest nienagannie ubrana. Jeżeli w jej wieku będę wyglądała choć w połowie tak dobrze, uznam moje życie za sukces. Już za nią tęsknię.

– Och, kochanie. Dzwonię, żeby życzyć ci szczęścia.

– Dziękuję. – Stukam nerwowo stopą o chodnik, bo nie mogę ustać w miejscu. – Jestem taka zdenerwowana, że rano zwymiotowałam.

– Pokochają cię tam, skarbie.

– O Boziuńku… – Biorę głęboki wdech. – Mam nadzieję. Musiałam odbyć sześć rozmów kwalifikacyjnych i przeprowadzić się na drugi koniec kraju dla tej roboty. – Robię wystraszoną minę. – Mamo, czy ja w ogóle postąpiłam słusznie?

– Tak, kochana, to praca twoich marzeń, a poza tym musisz się wyrwać od Robbiego. Dystans dobrze ci zrobi.

– Mamo, nie mieszaj go do tego – mówię, przewracając oczami.

– Kochanie, spotykasz się z bezrobotnym, który mieszka w garażu rodziców. Naprawdę nie rozumiem, co w nim widzisz.

– Po prostu jest w trakcie zmiany pracy… – Wzdycham.

– W takim razie, jeśli nic go tu nie trzyma, to dlaczego nie chciał przenieść się do Nowego Jorku razem z tobą?

– Bo nie lubi Nowego Jorku. Jest dla niego zbyt tłoczny.

– Och, Emily, słyszysz wymówki, którymi próbujesz go bronić? Gdyby cię kochał, pojechałby i pomagałby ci realizować marzenia… skoro własnych nie ma.

Wydycham głośno powietrze. Sama też tak myślę, ale na pewno się do tego nie przyznam.

– Dzwonisz, żeby wywierać na mnie presję w sprawie Robbiego, czy żeby życzyć mi szczęścia? – burczę.

– Dzwonię, żeby życzyć ci szczęścia. Powodzenia, kochanie. Idź tam i pokaż im, z jakiej jesteś ulepiona gliny.

Nerwowo wiercę się w miejscu, spoglądając na górujący nade mną gmach.

– Dzięki.

– Zadzwonię wieczorem, żebyś zdała mi pełną relację.

– Okej. Wchodzę – mówię i uśmiecham się pod nosem.

– Bierz ich, tygrysico! – rzuca mama, po czym się rozłącza.

Ponownie spoglądam na budynek i eleganckie złote litery nad szerokimi podwójnymi drzwiami.

Miles Media

Biorę głęboki wdech i lekko garbię ramiona.

– No dobrze. Dasz radę.

Staję przed życiową szansą. Miles Media to największe imperium medialne w Stanach Zjednoczonych i jedno z najpotężniejszych na świecie, w samym Nowym Jorku zatrudniają dwa tysiące pracowników. Dziennikarstwo zafascynowało mnie w ósmej klasie, kiedy w drodze ze szkoły do domu widziałam wypadek samochodowy. Byłam jedynym świadkiem, musiałam więc złożyć zeznanie policji, a potem okazało się, że samochód był kradziony, więc dziennikarz lokalnej gazety przyszedł zrobić ze mną wywiad. Poczułam się jak gwiazda rocka i ten blask nigdy nie zbladł. Studiowałam dziennikarstwo, robiłam staże w najlepszych redakcjach w kraju. Ale moje serce zawsze biło dla Miles Media. Ich teksty wyprzedzają konkurencję o dwie klasy, piszą o sprawach, których nikt inny by się nie podjął. Od trzech lat odpowiadam na każde ogłoszenie o pracę, które publikują, ale dopiero ostatnio do mnie oddzwonili, a i tak musiałam przejść sześć rozmów kwalifikacyjnych, zanim zaproponowali mi pracę. Boże, nie pozwól, bym to spieprzyła.

Wyciągam identyfikator, zakładam smycz na szyję i zerkam na komórkę.

Brak nieodebranych połączeń. Robbie nie zadzwonił nawet, żeby życzyć mi szczęścia. Uch, faceci.

Zmierzam do recepcji. Ochroniarz sprawdza moją przepustkę. Wstukuję kod do windy. Kiedy wsiadam do niej wraz z tymi wszystkimi pięknymi, eleganckimi ludźmi i wciskam guzik z czterdziestką, serce wali mi jak szalone. Zerkam na moje odbicie w lustrzanych drzwiach. Założyłam czarną ołówkową spódnicę do połowy łydki, pończochy w tym samym kolorze, szpilki z lśniącej skóry i kremową jedwabną bluzkę z długimi rękawami. Chciałam wyglądać profesjonalnie i elegancko. Nie wiem, czy mi się udało, ale mam taką nadzieję. Winda wznosi się coraz wyżej, a ja przeczesuję palcami mój gruby kucyk. Patrzę kątem oka na współpasażerów. Wszyscy mężczyźni mają na sobie drogie garnitury, a kobiety pełny makijaż i wyglądają mega profesjonalnie.

Cholera jasna, powinnam użyć jaskrawszej szminki. Kupię taką w przerwie na lunch. Drzwi rozsuwają się na czterdziestym piętrze, wychodzę z windy, jakby nic na całym świecie nie było w stanie mnie przestraszyć.

Pozorowanie pewności siebie to moja supermoc, a dziś zamierzam udawać na całego, aż nabiorę prawdziwej pewności.

Albo polegnę, próbując.

– Dzień dobry. – Uśmiecham się do życzliwie wyglądającej kobiety w recepcji. – Nazywam się Emily Foster. Od dzisiaj zaczynam pracę w Państwa firmie.

Odwzajemnia się promiennym uśmiechem.

– Dzień dobry, Emily, mam na imię Frances i jestem jedną z kierowniczek piętra. – Wychodzi zza biurka i podaje mi rękę. – Miło cię poznać.

Cóż, wydaje się sympatyczna. Ściskam jej dłoń i rozglądam się po pomieszczeniu.

– Chodź, zaprowadzę cię do twojego biurka. – Frances rusza, a ja ponownie zerkam na ogromny open space. Biurka są pogrupowane po cztery lub sześć, a potem oddzielone przepierzeniami. – Jak wiesz, na każdym piętrze znajduje się inny dział firmy – wyjaśnia po drodze. – Sprawy międzynarodowe i czasopisma od dwudziestego w dół, od trzydziestego do czterdziestego – wiadomości i sprawy bieżące, od czterdziestego w górę – telewizja i kablówka.

Przytakuję nerwowo.

– Najwyższe dwa piętra budynku są zarezerwowane dla starszego kierownictwa i ze swoją kartą tam nie wjedziesz. Mamy tu zwyczaj, że ktoś oprowadza nowych pracowników po całej firmie, więc o czternastej przyjdzie po ciebie Lindsey z kadr.

– Okej, świetnie… – Uśmiecham się, czując, jak cała moja sztuczna pewność siebie właśnie rozlewa się po dywanie. Boże, jakie to wszystko jest fachowe i profesjonalne.

– Większość osób zaczyna od czwartego piętra i stopniowo pnie się w górę, więc gratuluję, że zaczynasz od razu na czterdziestym. To samo w sobie jest zdumiewające – stwierdza z szerokim uśmiechem.

– Dziękuję – odpowiadam nerwowo.

Prowadzi mnie do grupy czterech biurek pod oknem i odsuwa krzesło.

– Oto twoje miejsce.

– Och… – Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy. Analizuję jej wcześniejsze słowa i czuję, że to dla mnie bez wątpienia za wysokie progi. Opadam ciężko na krzesło, a w moim żołądku wzbiera panika.

– Dzień dobry – wita się mężczyzna siedzący obok. – Jestem Aaron, ty musisz być Emily. – Uśmiecha się szeroko i podaje mi dłoń.

– Cześć, Aaron… – szepczę wystraszona, bo czuję, że zupełnie tu nie pasuję.

– W takim razie zostawię cię w bezpiecznych rękach Aarona – stwierdza Frances.

– Dziękuję.

– Miłego dnia – woła i odchodzi na swoje stanowisko.

Gapię się na laptop znajdujący się na moim biurku, a serce zaczyna mi walić jak opętane.

– Podekscytowana? – pyta Aaron.

– Mój Boże, raczej przerażona… – szepczę, obracając się w jego stronę. – Jeszcze nigdy tego nie robiłam. Zazwyczaj szukałam tematów razem z moją grupą.

Uśmiecha się do mnie ciepło.

– Nie martw się, na początku wszyscy czuliśmy się tak samo, ale gdybyś się nie nadawała, nie daliby ci tej roboty.

Kącik moich ust delikatnie się unosi.

– Po prostu nie chcę nikogo zawieść.

– Nie zawiedziesz. Nasz zespół jest świetny i pomagamy sobie nawzajem.

Spoglądam na jego dłoń, która właśnie znalazła się na mojej.

– Ojej! – Cofa ją gwałtownie, zauważając mój dyskomfort. – Jestem stuprocentowym gejem i jak widać, nie potrafię utrzymać rąk przy sobie. Informuj, gdybym wkraczał w twoją przestrzeń, bo nie mam wyczucia w tych sprawach.

Uśmiecham się, wdzięczna za jego szczerość.

– No dobrze… – rozglądam się po zapełniającym się ludźmi biurze. – Długo tu pracujesz?

– Cztery lata. I kocham to miejsce. – Udaje, że przechodzi go dreszcz, żeby zaakcentować swoją rację. – Najlepsza robota w moim życiu. Przeprowadziłem się dla niej z San Francisco.

– O, też przyjechałam tu z Kalifornii – oświadczam z dumą.

– Jesteś tu sama? – pyta.

– Nooo. – Wzruszam ramionami. – Wynajęłam małą kawalerkę. Przyleciałam w piątek.

– I co robiłaś cały weekend? – docieka.

– Zamartwiałam się pierwszym dniem w pracy.

Wybucha śmiechem.

– Nie przejmuj się. Wszyscy to przerabialiśmy.

Patrzę na dwa puste krzesła przy innych biurkach w naszej strefie.

– Kto z nami pracuje?

– Molly. – Aaron wskazuje na krzesło za mną. – Ale ona zaczyna o wpół do dziesiątej, bo jest samotną mamą i najpierw musi zawieźć dzieci do szkoły.

Fajnie, że pracodawca pozwala na elastyczne godziny w takich przypadkach, myślę i kiwam głową z uznaniem.

– I Ava… ona zapewne jest spóźniona, bo wczoraj zabalowała.

Uśmiecham się.

Aaron przewraca oczami.

– Ava jest niepoprawną imprezowiczką i nigdy nie siedzi za biurkiem… zawsze ma coś do załatwienia w terenie.

– Cześć – woła dziewczyna, która przebiega przejściem między biurkami i siada na krześle. Wyciąga rękę, ciężko dysząc: – Ava.

– Emily – mówię, podając jej dłoń.

Ava jest młodsza ode mnie i bardzo atrakcyjna, ma koczek barwy miodu i spektakularny makijaż. Jest trendy, bardzo nowojorska.

– Otwórz komputer, Emily, pokażę ci oprogramowanie – proponuje Aaron.

– Okej – odpowiadam i skupiam się na tym zadaniu.

– Aaron, o rajuśku – zaczyna Ava. – Poznałam wczoraj, kurwa, najseksowniejszego faceta na świecie.

– Oho, zaczyna się. – Wzdycha mój nowy kolega. – Co wieczór poznajesz najseksowniejszego faceta na świecie.

Słuchając ich, zaczynam mimowolnie chichotać.

– Na serio, tym razem mówię poważnie.

Zerkam na Aarona, na co on patrzy na mnie znacząco i przewraca oczami, jakby przerabiał to już tysiąc razy.

Ava zabiera się do pracy, a Aaron wyjaśnia mi, na jakich pracujemy programach.

– O dziesiątej zaczną napływać zgłoszenia tematów. – Słucham go uważnie. – My, reporterzy, przeglądamy je wszystkie, a potem głosujemy, czy dana sprawa ma ręce i nogi i czy warto się z nią zająć.

– Ale skąd będę wiedziała, czy warto? – pytam, marszcząc czoło.

– Wydaje mi się, że po prostu głosujemy za sprawami, które nas zaciekawią – wtrąca Ava. – Oczywiście ważne newsy są najistotniejsze, natomiast płacą nam za inne treści. – Kobieta czyta wiadomość z maila. – Na przykład: „W ciągu jednego tygodnia, w obrębie dwóch kwartałów, upadły trzy kawiarnie”. Na serio, kogo to, kurwa, obchodzi? To żaden news – rzuca, wywracając oczami. Chichoczę.

– O, tutaj – czyta Aaron. – „Kierowca pędził dwieście pięćdziesiąt na godzinę i zignorował zatrzymujących go policjantów z drogówki. Zaciekły pościg trwał, dopóki zbieg nie wpadł w zaparkowane samochody na Brooklynie”.

– Tak, to jest dobre – potwierdza Ava.

– Zajmiemy się tym – stwierdza Aaron i zapisuje plik w specjalnym folderze.

– Więc jak to działa w praktyce? – pytam.

– Gromadzimy doniesienia, potem wspólnie nad nimi dyskutujemy i tworzymy listę tematów. Robisz research dotyczący swoich spraw i przygotowujesz je do szesnastej każdego dnia, żeby pojawiły się w jutrzejszych wiadomościach. Potem przesyłamy materiały Haydenowi, a on śle je dalej, do składu. Oczywiście, jeśli nagle pojawia się coś ważnego, to dostaje priorytet i musi być pchnięte natychmiast.

– Czyli każde z nas dostaje swoje tematy, a pierwsze wieści przysyłają nam? – dopytuję.

– Tak, mailem. Inni pracownicy z tego piętra.

Rozglądam się, patrząc na innych ludzi, którzy siedzą przy swoich biurkach.

– My śledzimy, co się sprzedaje i co jest „prawdziwym newsem” – odpowiada Ava. – To najfajniejsza robota na świecie.

Uśmiecham się. Może jednak dam sobie tutaj radę.

– Otwórz swoje maile. – Aaron wyciąga rękę i włącza coś na moim komputerze, a potem rozlega się pikanie.

– Czyli to są wszystkie potencjalne historie? – dopytuję.

– Owszem – odpowiada, puszczając mi łobuzersko oczko. – Bierz się za czytanie, mała. Bo maile będą napływały dziesiątkami.

Uśmiecham się, czując, jak przepełnia mnie entuzjazm.

– Tylko zawsze pilnuj szczegółów. Kierownictwa nic tak nie wkurza jak poprzekręcane nazwiska. Będziesz miała przesrane.

– Kapuję.

Moja komórka dzwoni, akurat gdy wracam z lunchu.

– Cześć, Emily, mówi Lindsey z kadr. Przyjdę po ciebie za pięć minut – informuje mnie życzliwym głosem.

Krzywię się. No tak, zapomniałam, cholerny obchód budynku.

– W porządku, dziękuję – odpowiadam i się rozłączam. – Czeka mnie wycieczka po biurze – szepczę do nowych kolegów z pracy.

– To nic złego – stwierdza Aaron, nie odrywając oczu od swoich wiadomości.

– Ale mam tyle ciekawych tematów – odpowiadam. – Nie nadążam.

– Spokojnie, wszystko będzie dobrze – uspokaja mnie.

– A co, jeśli przegapię coś naprawdę ważnego?

– Nie przegapisz… wyluzuj. Zerknę do twojej skrzynki, gdy cię nie będzie.

– Naprawdę?

– Oczywiście. Nikt nie oczekuje, że pierwszego dnia wszystko ogarniesz.

– O nie. Musisz iść na szczyt – stwierdza cierpko Ava.

– Jaki szczyt?

– Do biur wyższego kierownictwa.

– Nie są tam zbyt mili?

– Są, kurwa, straszni i całkiem możliwe, że od razu cię wywalą.

– Co takiego?

– Ale pieprzysz… – wtrąca Aaron, przewracając oczami. – Oni po prostu… – Krzywi się, szukając właściwych słów. – Nie są nadto milusińscy. Mówią bez ogródek. I nikt nie wciśnie im kitu.

– A kim są ci oni? – dociekam szeptem.

– No cóż, samego pana Milesa tam nie będzie. Bo jego nigdy nie ma. Chyba jest w Londynie.

– Pana Milesa? – pytam coraz bardziej zdenerwowana.

– Dyrektora generalnego.

– Tak, wiem, kim jest. Chyba wszyscy wiedzą, choć nigdy nie widziałam nawet jego zdjęcia. Rządzi tu wraz z braćmi, prawda?

– Tak, to wszystko należy do rodziny Milesów. Do pana tajemniczego i trzech braci.

– I wszyscy są na górze? – szepczę, pośpiesznie nakładając kolejną warstwę jaskrawej szminki, którą kupiłam podczas lunchu. Potrzebuję odwagi.

– Jak wjedziesz na piętra kierownictwa, to po prostu nie opowiadaj żadnych głupot – oświadcza Ava.

– Na przykład jakich? – pytam, wytrzeszczając oczy. – Co oni uważają za głupotę? – Naprawdę zaczynam panikować.

– Po prostu trzymaj buzię na kłódkę, odbębnij ten obchód i nie gadaj niczego przy ludziach z kadr.

– Czemu nie?

– Bo to uszy i oczy kierownictwa. Cała ta dwugodzinna wycieczka to tak naprawdę czas na ocenę twojej osobowości.

– O rajusiu… – Wzdycham.

– Cześć, Emily, prawda? Jestem Lindsey.

Obracam się do pięknej blondynki, staję na baczność i wyciągam dłoń w jej kierunku.

– Dzień dobry.

Uśmiecha się do moich współpracowników.

– Zaczynajmy. Zjedziemy na pierwsze piętro i będziemy pięły się w górę.

Macham nerwowo do nowych kolegów i wychodzę za kobietą z biura, idziemy w stronę wind.

No to zaczynajmy.

Półtorej godziny później

– A to nasza siłownia, pracownicy mogą z niej swobodnie korzystać.

– Wow – stwierdzam, rozglądając się po rozległej, bajeranckiej siłowni na sześćdziesiątym piętrze.

– Jest otwarta od szóstej rano do osiemnastej trzydzieści. Oczywiście przed pracą jest tu najtłoczniej, ale możesz przychodzić także w przerwach na lunch. Wiele osób woli zjeść wcześniej lub później, żeby zrobić trening, gdy jest mniej ludzi.

To miejsce jest niesamowite. Stołówka zajmuje całe drugie piętro, mają tu kino, siłownię, piętro pocztowe i piętro dla komputerowych geeków. Wszystko skrupulatnie przemyślane.

– W porządku, ruszajmy dalej – mówi z uśmiechem Lindsey. – Teraz pojedziemy na piętra kierownictwa.

Gdy ruszamy do windy, mój żołądek wywija z nerwów salta.

Kobieta wchodzi do środka i spogląda na guziki.

– O, popatrz, masz szczęście. – Ściągam pytająco brwi. – Pan Miles jest akurat na miejscu. Więc najpierw zaprowadzę cię do niego, żebyś mogła go poznać.

Uśmiecham się sztucznie.

O Boże. Nie odzywaj się, nie palnij czegoś głupiego, napominam się w myślach. Wjeżdżamy na szczyt budynku, po drodze wyginam nerwowo palce. Drzwi się rozsuwają, wychodzę z windy i zamieram.

Co, do cholery?

Białe marmury jak okiem sięgnąć, okna od podłogi po sufit, wszędzie luksusowe meble obite białą skórą.

– Dzień dobry, Sammia – wita się Lindsey, gdy ja rozglądam się z podziwem. Tu jest nieziemsko.

Piękna kobieta unosi wzrok znad komputera w recepcji i uśmiecha się ciepło.

– Dzień dobry, Lindsey.

– To Emily. Jest nowa, zaczęła dziś, i to od razu od czterdziestego piętra.

Sammia wychodzi zza biurka i podaje mi rękę.

– Miło cię poznać.

– Czy pan Miles przyjmuje dziś gości? – pyta Lindsey.

– Owszem – odpowiada radośnie kobieta. – Zaraz was zapowiem.

Jeeezu… zostanę zapowiedziana.

Lindsey garbi się, jakby też przytłoczyły ją nerwy.

Sammia podnosi słuchawkę.

– Panie Miles, przy recepcji czeka nowa pracownica, by pana poznać. – Słucha przez chwilę, po czym unosi kąciki ust. – Dobrze, proszę pana. – Odkłada słuchawkę. – Po prostu wejdźcie.

– Tędy, Emily. – Lindsey prowadzi mnie przez wielką salę konferencyjną. Moje buty stukają o marmurową posadzkę. Dlaczego jej buty tego nie robią?

No dobra, jutro kupuję obuwie na gumowej podeszwie.

Pokonujemy wielką salę, a potem idziemy kolejnym korytarzem, buty stukają nieznośnie głośno. Denerwuje mnie to. Brzmię jak koń. Mam ochotę zerwać je ze stóp i wyrzucić do śmieci. Bądźcie cicho, staram się wypaść profesjonalnie.

Docieramy do podwójnych czarnych drzwi, Lindsey puka, a mnie serce wali w piersi.

Po prostu… nie palnij niczego głupiego.

– Wejść – woła ze środka głęboki głos.

Lindsey otwiera drzwi, wchodzę do środka. Zza wielkiego mahoniowego biurka spoglądają na mnie znajome wielkie niebieskie oczy. Staję jak wryta.

Co?

– Emily Foster, poznaj pana Milesa – przedstawia mnie Lindsey.

Gapię się na niego, nie jestem w stanie się odezwać, bo zabrakło mi powietrza w płucach.

Mężczyzna unosi brew i rozpiera się w fotelu, uśmiechając półgębkiem.

To on.