Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
18 osób interesuje się tą książką
Niamar to fascynująca baśń o poszukiwaniu własnej tożsamości, miłości i prawdy w świecie pełnym magii, intryg i pradawnych tajemnic. To historia, która przypomina nam, że czasem trzeba spojrzeć w przeszłość, aby odnaleźć drogę w przyszłość.
Czasami wybierasz jakiś cel i żeby go osiągnąć, musisz pogodzić się z tym, co czeka cię na drodze prowadzącej do niego. Światem rządzą prawa Nia, ukryte struktury i siły. Ani ty, ani ja nie jesteśmy w stanie w pełni ich okiełznać. Chociaż w zasadzie nie byłoby to niemożliwe, gdy- byśmy potrafili przełamać własne przekonania, w całości zjednoczyć się z resztą istnienia i dostąpić nieskończonego poznania. Jednak nasze ciała nam na to nie pozwalają.
Poza tym istnieją przeświadczenia, których nie będziemy potrafili nigdy zmienić. Widzieliśmy pewne rzeczy tak wiele razy, że nie uwierzymy, iż istnieje inna możliwość.
(…) Natomiast wiele innych możesz dowolnie kształtować. Jeśli jesteś w harmonii z Nia, to wszystko będzie ci sprzyjać, aby to, co kreuje twoje Mar, mogło się stać i zaistnieć. Jeśli nie jesteś, to świat będzie ci się jawić jako chaos pełen przypadków i niezrozumiałych wydarzeń, ale i tak będzie działać zgodnie z tym, co kreuje twoje Mar. To zawsze działa. Nia jest siłą, a Mar jest formą, przez którą ta siła się ukazuje.
„Przodkowie mawiali, że świetlisty Hzal i jego wybranka Teia są owocami przekwitających gwiazd...”
Tak zaczyna się opowieść o Lyyi, siódmym dziecku z rodu Wielkich, której przeznaczeniem jest odkryć na nowo zapomnianą mądrość pradawnych Niamarów. W świecie, gdzie Mar rządzi umysłami, a Nia zostało zapomniane, Lyya musi odnaleźć swoją drogę pośród intryg rodzinnych, społecznych oczekiwań i własnych pragnień.
Kiedy tajemnicza wieża fiarnji zostaje spalona, a jedyny klucz do jej sekretu znika, Lyya zostaje wplątana w sieć podejrzeń i niebezpieczeństw. Czy zdoła odkryć prawdę o swoim dziedzictwie
i odnaleźć równowagę między Mar a Nia? Czy jej związek z błękitnookim Tanjim przetrwa próbę czasu i społecznych konwenansów?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 518
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Klara Kawecka
Niamar
Niamar
Text © Klara Kawecka, 2025
BOOKEA POLAND sp. z o.o.
Romana Dmowskiego 3 /9
50-203 Wrocław
www.lavapublishing.pl
Wydrukowano w Europie
ISBN 978-83-971019-1-3
Opowieść tę dedykuję wszystkim,
którzy poszukują prawdy,
i tym, którzy ją odnaleźli.
Przodkowie mawiali, że świetlisty Hzal i jego wybranka Teia są owocami przekwitających gwiazd, a powstali po tym, jak wielkie światło rozproszyło się po niebie. Nim Teia przybrała kształt znany oczom współczesnych, była tylko skałą, której serce trawił ogień. Gdy wreszcie ochłonęła, otuliła się ciepłym płaszczem, a jej gniew zamienił się w płacz i wytrysnął niezliczoną ilością strumieni. Wierny Hzal trzymał ją w swoich ramionach, aż w końcu Teia, znużona, westchnęła i pogrążyła się we śnie. Początkowo obraz był surowy i toporny, lecz im dłużej odpoczywała, tym stawał się piękniejszy i bardziej wyrafinowany. Zaroiło się w nim od wspaniałości, które z każdym kolejnym jej wdechem stawały się coraz cudowniejsze. W końcu wyśniła i nas. Wówczas rozpoznano w niej matkę i najpiękniejszą z krain.
W owych czasach ze wzgórz spływały strumienie o czystej, srebrzystej wodzie. Na ich skrajach bujnie rozkwitały wielokolorowe kwiaty, a brzegi otoczone były wysokimi zielonymi trawami. Przechadzano się wśród nich od świtu do nocy. Gdy ciepłe spojrzenie Hzala padało na oblicze Tei, kładziono się pod drzewami, na których rosły dorodne owoce, i patrzono na błękit nieba, porozcinany mozaiką gałęzi. O zmierzchu, w blasku gwiazd rozsianych na ciemnym firmamencie, układano się do snu. Czas płynął powoli, a razem z nim na przemian rozkwitało i gasło życie. Przyglądano się temu w zaciekawieniu i zachwycie, mając świadomość, że wszystko splecione było ze sobą w śnie Teii. A on dryfował, zgodnie z przeznaczeniem, w nieskończonym źródle wszechrzeczy.
Owo źródło w końcu nazwano, a że nie władano wtedy skomplikowanym językiem, brzmiało to prosto i jasno – Nia. Wszystko, co istniało, pochodziło od Nia i było Nia. Wszystko, co nie istniało, zawarte było w Nia. Wszakże Nia nie miało ani początku, ani końca. Nie posiadało też postaci i formy, choć było w istocie każdą z nich. Nia było tchnieniem, które na Teii ożywiło wodę i poruszyło kamienie, tak że przybrały one postać stworzeń. Było też nieubłaganą mocą, która przemieniała je nieustannie w nicość. Nia nie było widoczne samoistnie, chociaż wnikliwe oczy dostrzegały je we wszystkim. Było tam, gdzie promienie światła ujawniały kształt świata, i tam, gdzie przykrywała je ciemność. Słychać Nia było w ciszy i w każdym dźwięku. Było ono czasem, który wił swą nić w przestworzach wieczności, ogniem trawiącym ziemię i zastygłą skałą, na której osiadał wiatr.Nia wypełniało wszystko. Nia było nami, a my byliśmy Nia.
Wszystko to było jasne, a istota tej wiedzy przenikała każdy zakątek naszego świata. Takich jak my nazwano w końcu Niamar, na cześć Nia i Mar.
Nia było nami, a widać je było najbardziej, gdy lśniło nad naszymi głowami, przybierając świetlistozłocistą postać. U innych stworzeń promieniowało z serca albo jego blask rozproszony był po całym ich ciele. Nia trwało wiecznie i było wszędzie. Gdy gasło u jednego w chwili śmierci, odradzało się na nowo gdzieś indziej. Na moment tylko zdawało się znikać, by rozbłysnąć powtórnie z jeszcze potężniejszą siłą.
Mar zrodziło się z Nia i było jego odbiciem. Porządkowało sen Teii, dzieląc go na niezliczone kawałki. Mar w istocie było puste, lecz odzwierciedlało rzeczywistości tak doskonale, że z czasem przestano odróżniać je od tego, co przedstawiało. Ono przełamało wieczność czasu, znaną jako teraźniejszość. Oddzieliło przeszłości od przyszłości, dając im miejsce na własne istnienia. Pozwalało zrozumieć to, co już się wydarzyło, i stworzyć wizję tego, co dopiero miało nadejść. Im Mar się bardziej doskonaliło, tym znaczniej zakrywało Nia. I tak jak drzewo wydaje liście, które opadają, gdy nadejdzie czas, tak Mar oddzieliło się w końcu od Nia. Tam, gdzie niegdyś tryskało źródło wszechrzeczy, jawiła się teraz wibrująca pustka. Mar znało wszakże Nia, ale tylko przez własny pryzmat. Nia nie było już tym, czym wcześniej, stało się jedynie dźwiękiem, w którym się nie mieściło. Kolejne pokolenia zamieszkujące Teię znały Nia jako symbol źródła, lecz nie rozpoznawały go w swojej istocie. Od tego momentu Nia niczym nie różniło się od innych symboli. Znano je tylko jako odbicie. Mawiano, że jest wielkie i potężne, ale nikt już tego nie czuł ani nie wiedział, czym naprawdę jest. I tak jak zeschnięty liść nie pamięta promieni słońca i czeka, aż pochłonie go czas i ziemia, by na nowo użyźnić korzenie i połączyć się z tym, co go zrodziło, tak Mar zapomniało o prawdziwym Nia i minąć miało jeszcze wiele czasu, nim ponownie dojdzie do ich zjednoczenia.
W imię wielkiego postępu i idei zaczęto żyć, odzwierciedlając jedynie naturę Mar. Stworzono ukryty porządek, zwany Tar, wedle którego Mar rozumiało wszystko. Nazwano nas Martarami. A tych, którzy nie zgadzali się z Tar, bezlitośnie unicestwiano. W ten oto sposób zatracono własne jestestwo, oddzielając się od źródła wszechrzeczy, swojej głębi i reszty istnienia. A stało się to wszystko w pierwszej erze, gdy Hzal w naszych oczach świecił mocniej niż teraz.
Lyya urodziła się o zachodzie słońca w Lutrlii, najstarszym mieście w krainie Arevsefijan. Tego dnia na niebie rozbłysła nowa gwiazda, choć niewielu to zauważyło. Lyya miała świetlistą, kremową skórę, nad wyraz wielkie, wielobarwne oczy i zalążki symetrycznego poroża na szczycie głowy, pomiędzy którego szpicami wyrastały pierwsze złociste pióra, przechodzące niżej w szeroki u nasady i smukły na końcu nos. Była ostatnim, siódmym dzieckiem i nie miała praw do tronu. Jej ojciec, Hanun, był Martarijem, czyli potomkiem Wielkich. Wielkimi nazywano tych, którzy niegdyś przybyli i nadali początek pierwszej erze. Było ich dwunastu i każdy z nich spłodził z dwunastoma Niamarami po sześcioro następców. Tak powstało dwanaście wielkich rodów, które przez trzy długie ery rządziły znanymi Niamarom terenami Teii. Dwunastu Wielkich żyło bardzo długo, a od ich imion nadano nazwy poszczególnym krainom. Tak przynajmniej mówią legendy, które po nich pozostały. Wielcy mieli też moce i umiejętności, które zachwyciły Niamarów. To właśnie od nich Niamarzy nauczyli się wszystkiego, co stanowi o chwale i potędze cywilizacji Martarów. To Wielcy nauczyli ich języka. Ukuli słowo Nia i zaczęli czcić je pod postacią trójkąta z trzema kołami na każdym wierzchołku. Okręgi symbolizowały pełne w swojej istocie, bezmierne i nieskończone Nia, które przybierało nieustannie kolejne formy. Trójkąt reprezentował Mar, czyli to, co było skończone w swej formie i miało jasne granice. Tak powstał kult Nijamar, który pod koniec pierwszej ery przemienił się w Nijamartar, wierzenia powszechne wśród wszystkich krain. Lecz gdy w połowie pierwszej ery Wielcy odeszli z tego świata, a razem z nimi najstarsi Niamarzy, pozostała zaledwie garstka tych, którzy potrafili naprawdę widzieć to, co oznaczał dany symbol. Z czasem wszystko, co było mu przypisywane, zniekształciło się jeszcze bardziej i zaczęło być widziane tylko przez pryzmat Mar. W ten sposób Mar oczarowało wszystkich, jak również samo siebie. Mieniące się nad głowami Nia stawało się coraz mniej widoczne. Dumnym, pewnym siebie i skorym do walki Niamarom wyrosły na czubkach głów poroża, a wśród kolejnych pokoleń coraz mniej było błękitnych i złotych oczu. Wtedy ta część Niamarów również przyjęła tytuł Martarów, stróżów Wiecznego Porządku, i wypowiedziała pierwszą wojnę starym obyczajom. Po wielu rozbojach i pogromach, w których życie utracili Niamarzy nieskorzy do przemocy, nastał czas Martarów. Era stworzeń posługujących się Mar, stworzeń myślących, widzących przeszłość i przyszłość, skupionych głównie na spełnianiu swoich pragnień, nawet tych, które niezgodne były z naturalnym biegiem życia i dobrem innych współplemieńców. I chociaż schyłek tej epoki zakończył się śmiercią w chaosie i cierpieniu tak wielu niewinnych, zapisał się w dziejach również jako czas ogromnych zmian i rozwoju, który przyniósł najznamienitsze budowle i wynalazki. Zaczęto liczyć vimy, odpowiadające siedemdziesięciu dwóm wschodom słońca i dziewięciu enku, oraz hevimy, na które składało się pięć kolejnych vim. Upływ vim można było rozpoznać na sklepieniu nieba. Tam, co siedemdziesiąt dwa wschody, o brzasku dnia na linii słońca można było zobaczyć niknący w świetle jeden z kolejnych pięciu gwiazdozbiorów. Krążyły one nieustannie, wyznaczając ów rytm. Co siedemdziesiąt dwie hevimy nastawała też złota hevima, którą czczono jako śmierć i narodziny nieba. A upływ siedemdziesięciu dwóch złotych hevim oznaczał początek nowej ery. W tamtych czasach zbudowano również ogromne kalendarze niebios, wzniesione z niewyobrażalnie wielkich głazów i odzwierciedlające upływ czasu na Teii, oraz morskie latarnie wzbijające się jak szczyty gór w stronę gwiazd. Stworzono majestatyczne okręty przemierzające bezkres oceanu, misterne sztukaterie, bogate ozdoby, kunsztowne stroje, cudowne instrumenty i zaklęte w nich urzekające melodie. A przede wszystkim ukształtowano nową urodzajną glebę i całe pokolenia dorodniejszych drzew i krzewów, obradzających owocami tak soczystymi i wielkimi, o jakich się nikomu nigdy nawet nie śniło.
I chociaż wiele z tych rzeczy i dawnej wiedzy odeszło w zupełne zapomnienie, nadal w Lutrlii widać było pozostałości po tamtych czasach. Jednym z nich były fiarnji, kryształy wypełnione świetlistym płynem, w których można było przechowywać dźwięki i obrazy, a które teraz były tylko reliktem dawnej świetności, zastąpionym nowymi, choć nie dorównującymi im, osiągnięciami. Kiedy Lyya przyszła na świat, już nikt nie pamiętał o prawdziwym Nia, dawna wiedza rozpłynęła się wraz z upływem czasu, a technologie Wielkich okryły się tajemnicą, której istoty nikt nie potrafił przeniknąć. Nie korzystano też z fiarnji. Wprawdzie w Lutrlii stała wielka wieża wypełniona regałami, na których leżały owe kryształy, ale postrzegano ją raczej jako bezużyteczne archiwum, do którego przychodzono tylko po to, aby na moment zachwycić się atmosferą dawnych czasów. Lyyę zaprowadzono tam w jej siódmą hevimę. Wtedy właśnie wszystko się zaczęło.
Był to kamienny budynek ze znajdującymi się pośrodku długimi, kręconymi schodami, które pięły się aż na sam szczyt, zostawiając wewnątrz okrągły przesmyk, przez który widać było szklaną kopułę na dachu wieży. Na każdym piętrze znajdowały się rzędy regałów, na których spoczywały kryształy różnej wielkości. Nie było tam żadnych podpisów, a jednak fiarnji wydawały się być ułożone w trudnym do odgadnięcia porządku.
Lyya stała tam razem ze starcem, który ich strzegł i dbał o wieżę. Nikogo innego nie było tam wtedy oprócz nich. Sędziwy Martar zwał się Henarem i miał błękitne oczy, co było niezwykłą rzadkością wśród mieszkańców wszystkich krain. Mała Martarija miała wtedy wrażenie, że jest kimś znacznie potężniejszym, niż jej powiedziano, jednak nikt nie traktował go w ten sposób. Odnoszono się do niego z niechęcią. Być może dlatego, że Henar rozsiewał wokół siebie aurę głębokiej, nadmiernej wręcz dostojności, która odstraszała Martarów, odnajdujących radość w prostocie i przyjemnościach. Mimo to Lyyi wydawał się przy tym wszystkim jednocześnie pogodny i uprzejmy. Miał niski i kojący głos. I chociaż widziała go wtedy po raz pierwszy, miała wrażenie, jakby znała go od dawna.
– To są fiarnji. Pradawna technologia zapisu myśli, słów i obrazów. Można stworzyć je i odczytać, używając wyłącznie własnego Nia – powiedział Henar, wskazując dłonią nad własną głowę. Pomiędzy parą jego omszonych poroży coś zalśniło przez chwilę pulsującym jasnozłocistym blaskiem.
– Czy to… Nia? – wyszeptała z przejęciem Lyya. Po raz pierwszy zobaczyła je na własne oczy.
Znała stare opowieści, lecz wszyscy mawiali, że są to tylko legendy. Kiedy zdała sobie sprawę, że Nia istnieje naprawdę, jej lśniąca, lekko przezroczysta skóra zaczęła się mienić. Nigdy wcześniej nie miała takiego koloru jak wtedy. Zazwyczaj była kremowa, a pod jej powierzchnią widać było drobne świetliste struktury, które układały się w różne wzory w zależności od tego, jak się czuła. W tamtym momencie z jej wnętrza biła cała feeria kolorów.
– Tak, to jest Nia. Tak jak my używamy Mar, ognia, wiatru, wody, kamieni, roślin oraz metali, by kształtować świat, tak niegdyś używano Nia – odrzekł starzec, uśmiechając się przyjaźnie, i podał małej Martariji jeden z fiarnji.
Był to nieduży przezroczysty kryształ, który z łatwością mieścił się w dłoni. Lyya spojrzała na jego wyszlifowaną powierzchnię. Odbijała się w niej jej owalna twarz, zwieńczona na czubku pięknymi lśniącymi piórami, wielokolorowe oczy i para bogato przyozdobionego, jeszcze niezbyt dużego poroża. Spojrzała na nie i przez moment zajaśniało pomiędzy jego odgałęzieniami Nia, łącząc się z nimi delikatnie drgającymi cienkimi włóknami. Jedno z nich otoczyło kryształ i wniknęło do jego wnętrza. Nagle jej oczy zabłysły na fioletowo i złoto. Potem wszystko wróciło do dawnej postaci. Martarija spojrzała w stronę Henara przerażona i jednocześnie zachwycona.
– Ten fiarnji był pusty. Od teraz jest twój. Jest tam twoje Nia. Znajdziesz go tutaj, kiedy nadejdzie odpowiedni moment. Nie mów o nim nikomu – powiedział starzec spokojnym, choć smutnym głosem, przyglądając się jej porożu, które wyglądało teraz już zupełnie normalnie. – Ono zawsze tam jest. Bez tego nie możesz istnieć. Ale dla twoich oczu to jest niewidoczne – dodał po chwili. – Niekiedy będziesz widzieć zarys w bardzo mocnym świetle. O ile będziesz zwracać na to uwagę. Z czasem jednak o tym zapomnisz. Zapomnisz o Nia, o mnie i o fiarnji. Zajmiesz się tym, co reszta. – Wskazał na ozdoby, którymi udekorowane było poroże Martariji.
Kolorowe, błyszczące kryształki w złotych oprawach, piórka innych stworzeń, kwiaty i finezyjnie splecione włókna roślin okrywały je obficie, tak aby każdy wiedział, że Lyya jest potomkinią Wielkich. Jej szaty też były wielobarwne, mieniące się i harmonijnie dobrane. Wszystko po to, by wzbudzać wśród innych podziw i szacunek.
– Powiedz mi więcej o fiarnji – poprosiła, nie mogąc wyjść z zachwytu nad tym, co się właśnie wydarzyło. Była dogłębnie poruszona, a jednocześnie czuła, że Henar jest ostatnią osobą, która wie o nich coś, co już dawno przez innych zostało zapomniane.
– Drogie dziecko, usiądź ze mną i rozejrzyj się – powiedział starzec i spoczął na kamiennej posadzce. Potem zatoczył ręką koło, wskazując na ogromne regały, na których stały kryształy. – To dzieło późnych Niamarów i wczesnych Martarów. Tych, którzy urodzili się już po przybyciu Wielkich. Nikt ci tego nie powie, ale Wielcy nie byli największym darem, jaki nas spotkał. Byli niczym klątwa, którą każdy z nas musi w swoim życiu przełamać, by odrodzić się na nowo i odzyskać swoją pierwotną naturę. W dzisiejszych czasach prawie nikt tego nie rozumie. Widzę, że ty też nie. To dlatego, że nie jest to wiedza, której ktoś cię nauczy. Możesz ją odkryć jedynie sama. Taki już jest nasz los. Wszystko, czego dowiesz się w życiu, będzie bezużyteczne, jeśli nie odnajdziesz w sobie Nia. Tego prawdziwego. Kapłani Nijamartar niewiele wiedzą. Bezmyślnie powtarzają słowa, których głębi sami nie rozumieją, i często żyją tak, jak się nie powinno… Posłuchaj mnie uważnie. Wiele fiarnji ma w sobie bezużyteczne informacje, zapisy dawnych transakcji, opisy technologii, których już nie używamy, ale są też takie, które zawierają wspomnienia. Jeśli nauczysz się je odczytywać, znajdziesz te, które mogą wiele dla ciebie znaczyć. Tam ukryte są bowiem słowa najbliższe dawnej epoce Niamarów, w której nie istniała żądza, gniew i nienawiść. W nich możesz odnaleźć prawdziwą mądrość. Ty, dziecko, swoje Mar wykorzystasz kiedyś, by tworzyć spokój, harmonię i miłość. Bez właściwej intencji pogrążysz się jedynie w cierpieniu i chaosie.
– Ale jak się odczytuje fiarnji? Powiedz mi więcej. Chcę wiedzieć wszystko! – wykrzyknęła Lyya, nie rozumiejąc w pełni jego słów.
– Kiedy odnajdziesz Nia, to będziesz po prostu wiedziała. Nia cię poprowadzi. Nia wskaże ci drogę i samo stanie się twoją drogą. Wtedy nawet nie będziesz potrzebowała fiarnji, ale nie kłopocz się tym teraz więcej – powiedział i wyciągnął rękę w jej stronę.
Oddała mu kryształ, który cały czas ściskała w dłoni. Starzec wziął go delikatnie, a potem wstał i podszedł w stronę regałów. Nagle odwrócił się jednak wyraźnie natchniony, a jego błękitne oczy zaświeciły się na złoto.
– Lyya, twoja droga będzie ciężka, ale nie będziesz szła sama. Jest ktoś, kto niesie w sobie to samo światło, co ty, i będzie podążać tą samą ścieżką. Rozpoznasz go, gdy go zobaczysz. Później… Później o tym wszystkim zapomnisz. Tak… Zapomnisz o tym… Jednak nadejdzie w końcu czas, kiedy ponownie ujrzysz jego prawdziwe oblicze i będziesz wiedziała, że to on.
– Jak to zapomnę? O kim mówisz? Kim on jest? Jak wygląda? – wymamrotała, coraz bardziej zagubiona w jego słowach.
– Nie znam jego imienia, ale rozpoznasz go, bo będzie taki jak ty. Będziesz patrzeć na niego i widzieć w nim samą siebie. Cokolwiek pomyślisz o nim, pomyślisz również o sobie. Nie będzie w tobie gniewu ani zawiści. Zawsze będziesz czuła do niego miłość. Łagodność pomiędzy wami okaże się tak wyraźna, że nie będziesz mieć wątpliwości.
– Proszę, powiedz mi więcej – zażądała, podążając krok w krok za Henarem.
Starzec wyraźnie nie chciał z nią rozmawiać, bo oddalił się od regałów, schował fiarnji do kieszeni swojej szaty i skierował się w stronę wyjścia.
– Cierpliwość i pokora – odrzekł po chwili, otwierając wielkie drzwi. – Zapamiętaj to, cierpliwość i pokora! A teraz zmykaj stąd. Twoja opiekunka czeka w ogrodzie – powiedział i wypchnął małą Martariję na zewnątrz, zanim zdążyła zaprotestować.
Lyya nigdy więcej go nie spotkała. Henar zmarł kilka hevim później. Wrota do ogrodu, w którym znajdowała się wieża, ogrodzono dodatkowymi kratami. Zostawiono ją tam samotną. Wielki napis „Tir ie darione hor manotlar erefeh sitra feija nur. Nijana felion nastur”, który widniał nad jej wejściem, obrósł mchem i porostami, aż w końcu zaniknął. Tak samo z upływem czasu prorocze słowa starca wyblakły i straciły swoją moc.
Wkrótce po pamiętnej wizycie matka Lyyi zabrała ją do domu ich ogrodników. Tam po raz pierwszy mała Martarija zobaczyła Tanjiego. Miał błękitne oczy i kiedy spojrzała w nie, poczuła, że jest z nim połączona. Przypomniała się jej przepowiednia starca, ale nie chciała, by syn ogrodników był owym Martarem, który miał być taki jak ona. Wrażenie minęło, a ona nie rozmyślała nad tym więcej. Niedługo potem zapomniała o tym i o samej przepowiedni. Jednak Tanjiemu nie mogła patrzeć w oczy, bo gdy przypadkiem ich wzrok się spotykał, czuła, że jej poroże zaczyna drgać i przepełnia ją niezrozumiały dreszcz, jakby całe jej jestestwo trzęsło się u podstaw. Widywała go niekiedy w rodowych ogrodach, lecz życie upływało jej zgodnie z tym, co przewidział starzec. Im bardziej dorastała, tym bardziej dbała o to, by wyglądać dostojnie i jak przystało na potomkinię Wielkich. Kształciła się zgodnie z przyjętymi kanonami. Podróżowała po Arevsefijan, ćwiczyła ciało i Mar i korzystała ze wszystkich uciech, jakie były dostępne Martarijom jej pokroju. Życie wydawało się płynąć zgodnie z przyjętym nurtem. Często czuła gdzieś głęboko w sobie pustkę, ale dostatek, jakim była otoczona, sprawiał, że nie zwracała na to uwagi. Nie myślała o Nia. Zapomniała o fiarnji, o Tanjim, o starcu i o jego przepowiedni.
Hanun, ojciec Lyyi, zasiadał na tronie i piastował miano Wielkiego Martarija Arevsefijan. Zajmował przez to najwyższą pozycję w Nursacie. Było to wielkie zgromadzenie Martarijów, najwyżej postawionych Martarów oraz kapłanek i kapłanów Nijamartar, którzy władali największą liczbą dóbr, ziem, wpływów i powiązań. To oni ustanawiali prawo i wszelkie reguły, rozstrzygali spory i zarządzali sprawami społeczeństwa wedle porządku Tar. Virjia, matka Lyyi, była Wielką Martariją Arevsefijan. Dzięki swojemu tytułowi pośredniczyła między wieloma Martarijami, Nijamartarami a Martarami, zdobywając informacje, przekazując je, niektóre zatajając, inne przekształcając, doradzając i wpływając na opinie bardzo wielu z nich. Mimo że nie wydawała żadnych decyzji, to głównie ona sprawowała władzę, kontrolując percepcję innych i to, jak myślą. Była w tym niezwykle przebiegła i skuteczna. Prawie zawsze osiągała to, czego chciała. Była bezwzględna, silna i przenikliwa. Członkowie społeczeństwa podziwiali ją i chwalili. Jednak jako matka zdawała się postacią wręcz przerażającą. Dla Lyyi była jednocześnie dawczynią życia, kimś, komu zawdzięczała swoje istnienie, jak również niszczycielską siłą, która jednym słowem potrafiła zmiażdżyć każdego. Mała Martarija bała się jej, a jednocześnie pragnęła, aby zawsze otaczała ją matczyną opiekuńczością i miłością. Ten strach połączony z niemożliwym do spełnienia pragnieniem sprawił, że Lyya nigdy jej nie pokochała. Virjia, z natury dumna i nieustępliwa, nie odważyła się też nigdy otworzyć własnego serca dla swoich dzieci. Darzyła je osobliwą troską i przywiązaniem, lecz jej miłość pełna była warunków. Hanun nie odstawał w tym od swojej wybranki. Był zasadniczy, a niekiedy wręcz bezlitosny, świat uczuć był mu obcy, a najwyższą wagę przywiązywał do reguł, które sam ustanawiał.
Lyyi zdawało się, jakby Hanun i Virjia nie żyli tym samym życiem, co ona, lecz jakoś obok, w świecie pełnym samotności, kłamstw, niedomówień, intryg i walki o największe korzyści w sprawach, które jej wydawały się zupełnie nieistotne. Nigdy nie potrafiła ich zrozumieć, gdyż to, co dla niej miało wielką wartość, w oczach rodziców było albo obojętne, albo błahe. W obawie, że stanie się taka jak oni, nigdy nie chciała brać udziału w Nursacie. Będąc dzieckiem, odmówiła lekcji, do czego miała pełne prawo, gdyż była ostatnim potomkiem i nikt od niej tego nie wymagał. Role związane z Nursatem przypadły najstarszemu rodzeństwu.
Wielcy Martarijowie mieli siedmioro dzieci. Wszystkich, poza Lyyą, matka urodziła zgodnie z prawem natury. Kiedy nastał okres płodności w jej życiu, a trwał on zaledwie osiem lub dziewięć hevim, urodziła najpierw trójkę najstarszych, Rvanjiego, Diihę i Uldura, następnie dwójkę środkowych, Kyyę i Kanjiego, i na końcu jednego najmłodszego, Ounura. Później stało się coś, co zdarza się wśród Martarów, a szczególnie Martarijów, bardzo rzadko. W dwunastej hevimie narodziło się kolejne dziecko. Siódmy potomek był zwyczajowo uznawany za przekleństwo lub błogosławieństwo, a czasami za jedno i drugie. Nie istniały dla niego żadne reguły. Pierwotne prawo ustanowione przez Wielkich zakładało, że Martarzy nie są w stanie spłodzić więcej niż sześcioro dzieci.
Trójce pierwszych przypadały role związane z handlem i rzemiosłem. W przypadku Wielkich Martarijów mogli oni uczestniczyć w Nursacie i mieli też prawo do tronu, które pozostałe rodzeństwo dziedziczyło w przypadku ich przedwczesnej śmierci lub zrzeczenia się tytułu. Trójka pierwszych dzieci miała dbać o status rodziny i dobra materialne. Mogli wiązać się w pary z najstarszymi z innych rodów wedle własnych upodobań i korzyści, rozstawać się i wybierać kolejnych godnych siebie kompanów. Mieli w tym zakresie największą dowolność. Jedyne, czego zwyczajowo nie mogli, to płodzić dzieci. Z charakteru najczęściej byli pewni siebie, jowialni i nieustępliwi, lecz też niejednokrotnie dumni i przebiegli. A jeśli cech tych nie posiadali, to poprzez staranne i ukierunkowane wychowanie oraz presję otoczenia wykształcali je z czasem.
Dwójka kolejnych, zwanych środkowymi, od najmłodszych hevim przygotowywana była do roli rodziców i ogrodników. To oni zapewniali ciągłość rodu. Ich kształcenie skupiało się wokół zrozumienia innych i umiejętności tworzenia jak najlepszych relacji. To oni rozwiązywali rodzinne spory i utrzymywali harmonijną atmosferę wśród najbliższych. Byli z natury empatyczni i wrażliwi. Wiązali się na stałe ze środkowymi z innych rodów, by spłodzić i wychować kolejne pokolenie. Oprócz tego dbali o ogrody, w których rosło pożywienie, i zajmowali się tym, by wszyscy z rodziny mieli codziennie pełne półmiski.
Ostatni, szósty potomek mógł zająć się uzdrawianiem, twórczością lub wstąpić do Nijamartar i zostać kapłanem. Tak przyjęte zasady szanowane były przez większość społeczeństwa. Oczywiście zdarzało się, że role się mieszały, gdyż nie zawsze udawało się urodzić dzieci i nie zawsze szóstkę, a niekiedy umierały one w młodym wieku. Tak było chociażby w przypadku Hanuna. Był on synem Sertora z rodu Wielkich, piastującego tron Wielkiego Martarija Arevsefijan i Enjii. Z trójki najstarszych udało się utrzymać przy życiu tylko jego, środkowa para rodzeństwa, Merjionia i Detryya, umarła niedługo po porodzie, a ostatniego dziecka w ogóle nie udało się spłodzić. Młodsza siostra Sertora, Itlarhia, związała się z Brevanem z krainy Lerun, lecz nie doczekali się nigdy dzieci. Hanunowi, jedynemu potomkowi rodu Wielkich z linii Sertora, podobnie jak jego ojcu, przypadła zarówno funkcja Wielkiego Martarija, jak i rodzica. Gdyby nie udało mu się spłodzić potomków, kolejnymi do objęcia tronu byliby kuzyni z linii Teruna, brata Mirenira, który był ojcem Sertora.
Hanun związał się z Virjią, jedną z trójki najstarszych z rodu Wielkich z krainy Outryyllija. Linia jej rodziny nie miała już od końca drugiej ery praw do tronu i zamieszkiwała od wielu pokoleń w Arevsefijan. Hanun związał się z Virjią ze względu na jej urodę, dostojeństwo i płodność, jaką szczyciła się jej rodzina. Od wielu złotych hevim bowiem w każdym pokoleniu rodziło się u nich po sześcioro dzieci. Mimo że doradzano mu, aby wybrał kogoś, kto kształcony był do wychowywania, Hanun posłuchał głosu swojego rozsądku. Zależało mu, aby tron pozostawić w rękach własnych potomków oraz umocnić pozycję i status rodu. Związanie się z Virjią zapewniło mu jedno i drugie. Obydwoje zajęli się sprawami Arevsefijan, a rodzące się dzieci oddawali w ręce specjalnie wybranych do tego opiekunów. Cała siódemka dorosła otoczona miłością i troską innych Martarów, a gdy osiągnęli dojrzałość, każdy zamieszkał oddzielnie, zajmując się tym, w czym kształcił się przez wiele hevim.
Rvanji, jeden z trójki najstarszych, obdarzony przez naturę wrodzoną roztropnością, bystrością i zaradnością, stanowił niedościgniony wzór dla reszty. Wiadomo było, że to on jako pierwszy obejmie pozycję Wielkiego Martarija. Rvanji był pracowity, wyrozumiały i serdeczny. Cenił panujące zasady i wierzył, że postępowanie zgodnie z nimi przynosi spokój i porządek. Zarządzał wieloma sprawami Arevsefijan, zasiadał w Nursacie i reprezentował ród podczas podróży do innych krain. Lyyę traktował zawsze z szacunkiem i dobrotliwością.
Diiha, kolejna z trójki najstarszych, jako jedyna uważała, że jej najmłodsza siostra jest naprawdę wyjątkowa. Pchała ją na nieznane ścieżki, którymi nikt nie podążał. Była niezwykle uprzejma, ale nikt jej nie ufał. Mar Diihy było ponadprzeciętnie przenikliwe. Widziała więcej niż inni, ale wykorzystywała to zawsze tylko dla własnych celów. Przypominała Virjię. Była rezolutna, lecz jednocześnie wyrachowana i przebiegła. Podobnie jak Rvanji, zarządzała sprawami Arevsefijan i zasiadała w Nursacie. Oprócz tego była w Radzie Skarbca, który zajmował się obiegiem oficjalnych kruszców, stanowiących jedną z podstawowych form zapłaty.
Trzeci z najstarszych, Uldur, nie pałał do Lyyi ani odrobiną sympatii. Traktował ją, albo jakby nie istniała, albo jako przykry wybryk natury, który może mu przeszkodzić w jego wielkich planach. Zawsze marzył o ogromnej sławie i sukcesie. Miał ku temu wszelkie potrzebne cechy i odpowiednie usposobienie. Był bardzo utalentowany, nieustępliwy i zawzięty. Potrafił osiągnąć swój cel bez względu na konsekwencje. Z tego powodu dla wielu Martarów stanowił uosobienie wszelkiej pomyślności i skuteczności. Jednocześnie w oczach innych był obrazem podłości i niegodziwości. Uldur założył największą w Arevsefijan Unię Kruszców, która trzymała pieczę nad handlem surowcami. Dzięki niemu w ciągu kilku hevim ród znacznie powiększył swój olbrzymi już majątek.
Przeciwieństwem Uldura byli Kyya i Kanji, dwójka środkowych. Ich ambicje były zwierciadłem głębokiej i szczerej życzliwości. Zostali wykształceni w taki sposób, że dla obojga przede wszystkim liczyły się szczęście i radość innych. Mieli w sobie mnóstwo cierpliwości i wyrozumiałości. Zazwyczaj wiedzieli, co inni czują i jak rozwiązać ich problemy zaledwie po kilku słowach rozmowy. I chociaż nie każdy stosował się do ich rad, to wśród rodzeństwa i społeczności cieszyli się niezwykłym poważaniem. Zawsze byli też gotowi służyć pomocą, uważając przysługi wobec innych za swój naturalny obowiązek. Dla najmłodszej Martariji Kyya i Kanji byli najwspanialszymi z całej szóstki rodzeństwa. To z nimi spędziła najwięcej czasu w dzieciństwie i to tylko tej dwójce bezgranicznie ufała. Kanji, będąc dorosłym, związał się z Evraną, Martariją z Tesantriun, i doczekali się piątki dzieci – trójki najstarszych, Lletlara, Yvany i Fijunira, oraz dwójki średnich, Euiona i Tlii. Wciąż żywili nadzieję, że los obdarzy ich jeszcze ostatnim jedynakiem. Z kolei Kyya związała się z Allarem, Martarijem z Nuijatlun, i razem czekali, aż nadejdzie okres jej płodności.
Ostatni jedynak, Ounur, zgodnie z tradycją i własnymi upodobaniami został kapłanem Nijamartar. Bycie Martarijem z rodu Wielkich nie przyniosło mu jednak wymarzonej przez niego pozycji. Inni najwyżej postawieni skrycie zazdrościli mu tego, że jest potomkiem Wielkich w prostej linii i płynie w nim ich krew. Nieustannie próbowali go poniżyć, zachowując przy tym wszelkie pozory szacunku. Ounur, zamiast odnaleźć spełnienie w legendarnym źródle wszechrzeczy, przesiąkł obłudą i zakłamaniem panującym w Nijamartar. Słabość jego charakteru sprawiła ponadto, że sam postępował dokładnie tak jak ci, którymi gardził. Trawiące Ounura każdego kolejnego dnia gniew i smutek wpędziły go po jakimś czasie w zwyczaj nieustannego zażywania roślin uśmierzających ból i dających chwilową ekstazę. Nie potrafiąc pogodzić się z tym, jaki się stał, z czasem pogrążył się we własnym zdegenerowanym świecie, nie troszcząc się już o nic. Rodzina patrzyła na to ze współczuciem, a niekiedy wręcz ze wstrętem. Choć wstydziła się go, pozwalała mu jednak trwać w tym beznadziejnym stanie, nie potrafiąc mu w żaden sposób pomóc.
Lyya, najmłodsze, siódme dziecko, nie miała żadnej konkretnej roli w społeczeństwie, więc żyła podążając bezwiednie tam, gdzie prowadzili ją opiekunowie i rodzeństwo. Zdobyła wszechstronne wykształcenie, a mimo to, gdy nadszedł moment, by ostatecznie wybrała, czym chce się zajmować, poczuła, że żadna z nauk do niej nie pasuje. Z pozoru była taka jak reszta. Nosiła bogate stroje i ozdoby oraz żywo uczestniczyła w życiu społeczeństwa. Na co dzień pomagała w ogrodach Kyyi, Allarowi, Kanjiemu, Evranie i pracującym z nimi Martarom. Jednak z jakiegoś powodu, zupełnie dla niej wtedy nieznanego, wiedziała, że nie spędzi tak reszty życia. Czuła, że istnieje jeszcze inna droga. Nie wiedziała jednak, jak ją odnaleźć ani jak nią podążać.
Wspomnienie wizyty w wieży fiarnji z czasem zupełnie się rozmyło. Wrażenie, że było to coś ważnego, przekształciło się w przekonanie, że nic z tego, co powiedział jej starzec i co widziała tamtego dnia, nie było prawdziwe. Lyya wierzyła, tak jak reszta Martarów, że Mar daje wszystkie odpowiedzi, a spełnianie każdego pragnienia prowadzi do szczęścia. Była przekonana, że Nia jest reliktem pierwszej ery, a zgnilizna moralna panująca wśród kapłanów Nijamartar i postawa Ounura sprawiały, że wszystko, co dotyczyło Nia, zdawało się jej równie odpychające. To Diiha była tą, która na nowo otworzyła jej oczy i przypomniała coś, co od dawna drzemało w ukryciu. A stało się to zupełnie nieoczekiwanie i żadna z nich nie spodziewała się, jak wielkie znaczenie wywrze to wydarzenie na Lyyi.
Był pogodny dzień, gdy Diiha zabrała swoją najmłodszą siostrę do jednego ze starych ogrodów, które od dawna były zamknięte. Znajdowały się one na najwyższych terasach miasta, z których widok rozpościerał się na znajdujący się poniżej ocean.
– Byłaś tu kiedyś? – zapytała Diiha, przekręcając klucz w starym, zarośniętym pnączem zamku.
– Nie, nigdy. Przecież te ogrody są niedostępne do zwiedzania. Dlaczego tu jesteśmy? I skąd masz ten klucz? – spytała Lyya, z mocno bijącym sercem. Od dawna nie robiła niczego niezgodnego z nakazami.
Patrzyła na siostrę z niepokojem. Jej piękna twarz była zupełnie odprężona, jakby nic nie mogło im się stać. Duże, lekko skośne oczy, odziedziczone po matce, błyszczały pogodnie, a na ustach widniał łagodny uśmiech. Skóra na jej twarzy pokryta była świetlistymi tatuażami, spod których nie dawało się odczytać, co tak naprawdę czuje.
– Nie mogę ci powiedzieć, skąd mam klucz. Wiele mnie kosztowało, aby zdobyć go w tajemnicy. A pytasz, dlaczego tutaj? – Diiha roześmiała się głośno i spojrzała na Lyyę z dobrodusznym politowaniem. Położyła rękę na ramieniu siostry, po czym powiedziała: – Chcę z tobą porozmawiać, tak aby nikt nas nie słyszał. Poza tym tutaj znajduje się coś niezwykłego. Chodź!
Martarije weszły pomiędzy zarośnięte alejki. Diiha podążała przodem, prowadząc Lyyę w głąb ogrodu. Dotarły w końcu do starych kamiennych schodów prowadzących w górę. Na samym szczycie znajdowała się niewielka rzeźbiona altana, a naprzeciwko niej mały obelisk z malutką złotą misą na czubku. Za nim rozciągał się widok na ocean zlewający się drgającą linią z horyzontem.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmiła Diiha i wyjęła kolejny klucz.
Był niewielki i zakończony trójkątem z trzema małymi kuleczkami na każdym wierzchołku, będącym dawnym symbolem Nijamartar, którego już nikt nie używał. W obecnych czasach trójkąt zwieńczony był tylko jednym okrągłym punktem na szczycie.
– Chcę, żebyś to ty go otworzyła – dodała Diiha po chwili i wskazała na obelisk, a następnie wcisnęła siostrze klucz do dłoni.
Ta chciała go oddać i czym prędzej opuścić ogród. Znała najstarszą z pokolenia już wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że pod każdym jej zachowaniem kryje się coś innego. Tym razem jednak w ogóle nie potrafiła odczytać jej zamiarów. Stały w miejscu, do którego nie wolno było wchodzić, a ona trzymała w ręce klucz, który prawdopodobnie pochodził z pierwszej ery i z pewnością powinien leżeć w skarbcu. Po jej plecach przebiegł dreszcz niepokoju.
– Wiem, co o tym sądzisz – powiedziała Diiha, przyglądając się jej zmartwionej twarzy. – Zaufaj mi na tyle, na ile możesz. To miejsce pokazał mi Ounur. Ponoć widział je wcześniej w swoich wizjach. Przyprowadził mnie tutaj tylko dlatego, że to ja zdobyłam klucze do ogrodu. Taką mieliśmy umowę. Chciałam wiedzieć, czemu szuka tego miejsca i co w nim takiego niezwykłego. Pamiętaj, informacja to najcenniejsza wartość. Możesz oszacować jej hija wyżej niż hija złota, tzopiilu czy podobnych mu kamieni. Razem z Ounurem otworzyłam ten obelisk. Ale znasz naszego jedynaka. Można się z nim dobrze bawić na ucztach, jak odurzy się swoimi roślinami, a we wszystkim innym jest zupełnie bezużyteczny… – powiedziała i spojrzała przenikliwie w oczy siostry. – On wie wiele o Nia, ale nie ma go. Rozumiesz, o czym mówię? Ja wierzę, że ty je masz. Jesteś siódmym dzieckiem, znakiem od Nia. Dlatego tu jesteś. Potrzebuję cię teraz. Potrzebuję twojego Nia.
– Nie wiem, o czym mówisz – odparła Lyya, ani nie rozumiejąc w pełni, o czym mówi najstarsza, ani nie chcąc rozmawiać z kimkolwiek o Nia.
– Jesteś siódmym dzieckiem – powtórzyła starsza z sióstr, patrząc na młodszą przeszywającym wzrokiem.
– To prawda, ale co to ma wspólnego z Nia? Zresztą dobrze wiesz, co o tym sądzę. Nie wierzę w Nia ani w stare opowieści.
– Wiem, Lyyo, co sądzisz i jakie są twoje myśli, ale wiem również, co czujesz. Nawet teraz to widzę. Twoja skóra lśni, a w oku pojawia się błysk za każdym razem, gdy wypowiadam słowo Nia. Nie okłamuj się. Jesteś inna niż wszyscy. Jak długo chcesz to ukrywać? Proszę, otwórz ten obelisk. Sama się wkrótce przekonasz.
– Zawsze tak mi mówisz, jak czegoś ode mnie chcesz. Nie wiem, o co ci chodzi tym razem. Otworzę go, jeśli tak bardzo ci na tym zależy, ale nikt nie może się o tym dowiedzieć. A szczególnie Ounur. – Lyya, ściskając mocno klucz w dłoni, po chwili namysłu poddała się. Wiedziała, że Diiha i tak nikomu o tym nie powie. Była ostatnią Martariją, która chciała mieć coś wspólnego z takimi sprawami.
Po drugiej stronie obelisku znajdował się niewielki zamek. Lyya włożyła klucz i przekręciła go delikatnie. Z kamiennej ścianki wysunął się niewielki schowek. Wyciągnęła go i położyła obok. W środku mieścił się podłużny, opalizujący w świetle fiarnji, pusty flakon i mały zwój papieru zapisanego dawnym pismem. Wzięła fiarnji do ręki. A gdy tylko poczuła zimno kryształu, wróciło do niej mgliste wspomnienie starca z wieży.
– Wiesz, jak to działa, prawda? – zapytała Diiha.
– Wiem tylko, co to jest. To fiarnji. Takie kryształy jak ten zawierają słowa, myśli, dźwięki lub obrazy. Można je zapisać i odczytać, używając Nia – odrzekła, przypatrując się cały czas przedmiotowi.
– Tak, to i ja wiem… – odpowiedziała najstarsza i sięgnęła po zapisany zwój. – Umiesz to rozczytać, prawda? Uczyłaś się starego alfabetu i języka?
– Nijteraah Mar aijanali, votil Nia votil neh erijantr sef nimilistlij. Ayn neh Nia se tor. Mar bramą pragnień, ziszczą się one przez Nia, bez Nia też. Donikąd nie dojdziesz bez Nia – odczytała Lyya powoli.
– Mmm… – mruknęła Diiha. – Ounur też podobnie to przetłumaczył. Powiedział, że to jakiś prymitywny, bezsensowny bełkot, ale ja uważam, że to pradawna mądrość. Mar kreuje twoje działania i przyciąga później zdarzenia, których pragniesz, ale tylko wtedy, gdy jesteś pewna, spokojna i czujesz, że zasługujesz, aby to się wydarzyło. Tak się dzieje, nawet jeśli nie jesteś świadoma, że tak to działa – powiedziała, z wyraźnym zadowoleniem, że wie dokładnie, o czym mówi stary zwój. Po chwili namysłu dodała: – W każdym razie chciałabym, żebyś odczytała fiarnji. Jestem pewna, że tam znajduje się więcej dawnej wiedzy. Poza tym jeśli uda ci się odczytać ten, to będziesz mogła odczytać inne, które ponoć cały czas leżą w starej wieży. Ounur tak mi powiedział. Stwierdził, że ten fiarnji jest kluczem dla reszty… Wyobraź sobie, ile byśmy zyskali jako ród, jeśli nauczylibyśmy się odczytywać fiarnji i dysponowalibyśmy utraconą wiedzą.
– Przecież cała wiedza jest zapisana w księgach… – odrzekła Lyya.
– Też tak kiedyś myślałam, ale to nieprawda. Część wiedzy nigdy nie została spisana, a jeszcze więcej zostało wykreślone i spalone na przestrzeni dziejów. Jednak mimo to od zawsze wiadomo, że siódme dziecko to dar od Nia. Teraz, Lyyo, w końcu rozumiem, jakim błogosławieństwem jesteś dla naszego rodu. Potrzebuję twojego Nia, bo Ounur, choć jest wtajemniczony w arkana Nijamartar, nie ma go w sobie ani trochę… Fiarnji w jego rękach jest zupełnie bezużyteczny. Wiedza ze zwoju widocznie też, skoro nie był nawet gotowy sprawdzić, czy to prawda czy nie. W każdym razie nasz jedynak powiedział mi, że niegdyś stawiano takie fiarnji na obeliskach i odczytywano o zachodzie słońca. Podobno wtedy jest najłatwiej. Myślę, że tobie się to uda.
– Mogę spróbować… – odrzekła Lyya niepewnie, przyglądając się cały czas kryształowi.
Był to pierwszy od dawna moment, kiedy poczuła, że coś naprawdę znaczącego i ważnego zaczyna dziać się w jej życiu. Okazało się to silniejsze niż ona. Najstarsza jednak miała rację. Gdzieś głęboko Lyya wierzyła w Nia. Wiedziała, że jest prawdziwe. Niegdyś widziała je własnymi oczyma. Wróciło do niej wspomnienie starca z wieży, tym razem zupełnie wyraźne i jasne. Przypomniała sobie swój fiarnji i moment, gdy w kryształ wniknęło jej własne Nia. Czy to był ten dar, o którym mówiła Diiha? Czy jej siostra była świadoma tego, co się wydarzyło owego dnia? Przecież nigdy jej o tym nie mówiła. A może rzeczywiście potrafiła bezbłędnie przeniknąć jej uczucia i myśli? Lyya nigdy nie wytatuowała sobie świetlistych wzorów na twarzy i rękach, które zakrywałyby jej emocje i dawały iluzję bycia w ciągłej ekstazie, spokoju i pewności. To, co czuła, było widoczne dla wszystkich. Być może najstarsza teraz też widziała, jak rodzi się w niej nadzieja. Chociaż wspomnienie z wieży zdawało się być jak sen, młoda Martarija wiedziała, że wszystko to wydarzyło się naprawdę i niełatwo jej teraz będzie ponownie o tym zapomnieć. Widocznie słowa Henara zawierały w sobie więcej prawdy, niż była w stanie zrozumieć.
Słońce świeciło jeszcze wysoko na horyzoncie, więc Diiha zaproponowała, aby poczekać, aż obniży się na nieboskłonie. Martarije usiadły razem w altanie. Było tu spokojnie i przyjemnie. Lyya przyjrzała się dokładnie siostrze. Na wypielęgnowanym porożu miała założone najwspanialsze złote ozdoby, a ramiona i ciało przykryte były mieniącą się w słońcu, półprzezroczystą i lekko pokarbowaną tkaniną. Był to niewątpliwie najlepszy z jej strojów. Diiha zawsze ubierała się wykwintnie, gdy chciała osiągnąć coś, co uważała za istotne. Najwyraźniej naprawdę zależało jej na odczytaniu fiarnji.
– Lyyo, ja szanuję obrządki Nijamartar i to, że stoją na straży naszego sumienia, ale nigdy nie uważałam, żeby Nia było prawdziwe – powiedziała najstarsza. – Teraz chcę się jednak przekonać, że tak jest. Chcę zobaczyć, jak używasz Nia i odczytujesz fiarnji. I pragnę wiedzieć, co jest w nich zapisane, w tym, który trzymasz w ręce, i w tych, które znajdują się w wieży. Byłam tu wcześniej z Ounurem. Słuchałam go przez pół dnia. Cały czas mówił, że Nia jest ważne i naprawdę można je odkryć, ale szybko zorientowałam się, że on sam nic o nim nie wie. Powtarza tylko to, co wyczytał kiedyś z ksiąg. Wszystko, czego uczą ich w Nijamartar, jest w istocie bezsensowne. A Ounur jest przez to tak irytujący… Z nim to mogę chyba tylko chodzić na uczty, do niczego więcej się nie nadaje. Wierzę, że ty mi pomożesz. Potrzebuję cię. Ja bym chciała, Lyyo, coś zmienić w Nursacie. Chciałabym być tą, która w końcu da Martarom prawdziwą wolność i szczęście, dlatego szukam odpowiedzi tam, gdzie od wielu złotych hevim nikt nie zaglądał. Wierzę, że dwunastu Wielkich było takimi, jak opisują ich legendy, i że na początku ich ery było naprawdę dobrze. Potem, gdy Wielcy odeszli, Nia zniknęło znad naszych głów i coś się zepsuło. Chcę się dowiedzieć, jak to odzyskać. Jestem przekonana, że w fiarnji tkwi odpowiedź. Ounur twierdzi, że ten fiarnji jest kluczem do innych. Nie wiem czemu. On zresztą też tego nie wie, ale wierzę w jego wizje. Od kiedy pamiętam, miał do nich prawdziwy dar. Nawet jeśli od dawna zatruwa swój Mar odurzającymi roślinami. Jadłaś któreś z nich kiedyś? W tej butelce był wywar z korzenia Rakalmonu – powiedziała Diiha, wskazując na naczynie leżące w schowku obok zwoju i fiarnji. – Wypiliśmy go wtedy razem z Ounurem. Był bardzo stary, ale i tak zadziałał. Dopiero wtedy na to, co mówił nasz jedynak, mogłam spojrzeć od innej strony. To dzięki temu uwierzyłam, że Nia może być prawdziwe i może być odpowiedzią. Zobaczyłam wtedy coś, czego na co dzień nigdy nie widzę. Olśniło mnie, że to nie on pomoże mi spełnić moje marzenie, ale ty… Lyyo, uwierz mi, ja naprawdę chciałabym coś zmienić… Mam dosyć tego, jak Nursat wygląda teraz. Zupełny brak szczerości, nikomu nie zależy na dobru ogółu. Liczy się tylko to, jak wiele zagarniesz dla siebie i dla swojej rodziny. A możesz to zrobić tylko kosztem innych. Strach, zawiść, intrygi, kłamstwa i chciwość, tym karmi się cały Nursat. Większość zrobi wszystko, aby zyskać w oczach Martarijów. Nawet tych od strony Teruna i dalszej części rodu.
– Rvanji taki nie jest… – wtrąciła Lyya, chociaż w pełni zgadzała się z tym, co właśnie usłyszała.
– Rvanji… Tak… Jako jedyny jest praworządny. Ale on twierdzi, że nic nie da się zmienić i że trzeba się nauczyć żyć, akceptując wszystko, co dzieje się dookoła. Gdyby tylko każdy był tak szlachetny jak on…
– Więc myślisz, że to właśnie fiarnji pomogą ci odnaleźć odpowiedź, jak to zmienić? – spytała Lyya.
– Jeśli zrozumiem, co naprawdę wydarzyło się kiedyś, będę wiedzieć, gdzie tkwi sedno nienawiści i strachu, w jakim wszyscy żyją.
– W księgach piszą, że to epoka Niamarów była gorsza od naszej, że oni żyli, nie planując niczego. Dlaczego chcesz do tego wracać? Ci Niamarzy, którzy nie odczuwali strachu ani nie pałali nienawiścią, dali się zabić innym.
– Po prostu chciałabym, aby Martarzy byli szczęśliwi.
– Dobrze wiesz, że tak nie będzie.
– Chcę zmienić Arevsefijan. Ojciec nie będzie żył wiecznie.
– Jeśli ojciec odejdzie lub zrzeknie się tytułu, to Rvanji zostanie Wielkim Martarijem.
– Taki układ będzie mi na rękę.
– Snujesz wielkie plany, Diiho.
– Taka moja rola. Jestem z trójki najstarszych. Do tego mnie przygotowywano przez całe życie.
– Po prostu wydaje mi się, że nie zmienisz innych. Możesz zmienić siebie, być prawa i dobra jak Rvanji, ale nadal będziesz otoczona tym wszystkim. Tak samo jak i on.
– Więc mi nie pomożesz? – przerwała Diiha, wyraźnie poruszona tymi słowami.
– Oczywiście, że ci pomogę, skoro już mnie w to zaangażowałaś. Wprawdzie nie wiem, jak odczytuje się fiarnji, ale chyba miałaś rację, też chcę wierzyć, że Nia jest prawdziwe, wiec może jakoś się uda. I właściwie to zgadzam się z tobą. Też teraz myślę, że sama pragnę wiedzieć, jaka zapomniana wiedza znajduje się w kryształach. Jeśli pomoże nam to zmienić Arevsefijan na lepsze, powinnyśmy spróbować – odparła młodsza siostra, patrząc na powoli opadające na horyzoncie słońce.
Diiha uśmiechnęła się i odwróciła wzrok. To był ostatni moment, w którym istniała pomiędzy nimi nić porozumienia. Kiedy tarcza słońca zbliżyła się do linii horyzontu i rozświetliła ogród pomarańczowym blaskiem, siostry położyły fiarnji w złotej misie na czubku obelisku. Lyya próbowała różnych sposobów: prosiła w starym języku, aby kryształ się otworzył, wyobrażała sobie, że po prostu ujawnia swoją zawartość, składała modlitwy do Nia, kładła na nim dłonie. Mimo to pradawny przedmiot pozostał niewzruszony. Najstarsza siedziała w altanie, przypatrując się wysiłkom siostry. Gdy słońce zaszło, wstała i nie zważając na nią, włożyła gorący od słońca fiarnji do schowka i zamknęła go na klucz w obelisku. Nie wyglądała na bardzo rozczarowaną. Przez chwilę Lyya zaczęła się zastanawiać, czy siostrze naprawdę chodziło o odczytanie fiarnji, czy chciała tylko sprawdzić, w co młodsza wierzy i czy potrafi coś więcej niż inni.
Gdy opuściły ogród, Diiha zatrzymała się na chwilę, złapała ją za ramiona, spojrzała w oczy i powiedziała:
– Lyyo, jesteś siódmym dzieckiem. Możesz osiągnąć więcej, niż ci się wydaje, pójść tam, gdzie nikt nie postawi nigdy stopy. Nie podlegasz tym samym zasadom, co inni. Pamiętaj o tym. Nie zapomnij, kto cię tu dzisiaj przyprowadził i co było napisane na zwoju. Używaj swojego Mar, by osiągać wszystko, czego tylko zapragniesz. I poproś Ounura, aby zdobył dla ciebie wywar z Rakalmonu. Może po wypiciu go zrozumiesz, jak odczytywać fiarnji. Wtedy mi się odwdzięczysz. Póki co zachowujmy się tak, jakbyśmy nigdy tu nie były i jakbyśmy nigdy nie rozmawiały o fiarnji, Nia i zmianach w Nursacie. Przyrzeknij mi. Teraz musisz dać swoje słowo, że to, co dzisiaj miało miejsce, nigdy się nie wydarzyło – nakazała Diiha, a oczy zabłysły jej przy tym złowrogo i pusto.
– Spokojnie, przyrzekam. Też nie chcę, aby ktoś o tym wiedział – odparła młoda Martarija.
Dni mijały, a Lyya nie mogła zapomnieć o wizycie w ogrodzie. Któregoś wieczoru, gdy była zupełnie sama z najstarszą, powiedziała jej o tym i poprosiła, aby ta wykorzystała swoje wpływy i zdobyła dla niej klucze do zamkniętej od dawna wieży fiarnji. Diiha odmówiła. Od tamtego momentu Lyya naprawdę zwątpiła w to, że intencje siostry były szczere. Domyślała się, że musiała to być jedna z jej gierek, które bezdusznie prowadziła ze wszystkimi. Nigdy nie było do końca jasne, co tak naprawdę rozkwitało w Mar Diihy. Lyya za to była pewna jednej rzeczy – zamierzała dołożyć wszelkich starań, aby odczytać fiarnji. Zarówno ten z ogrodu, jak i te, które leżały w zamkniętej od dawna wieży. Pragnęła też odnaleźć ów kryształ, który kiedyś dał jej Henar, a o którym dawno już zapomniała.
–Klucze do wieży zniknęły – powiedział Rvanji, który od kilku enku próbował je zdobyć dla Lyyi.
Stali naprzeciwko siebie w sieni willi, w której mieszkała najmłodsza. Rzeźbione balustrady, odgradzające patio i resztę budynku od wejścia, rzucały wąskie cienie na kamienną posadzkę, dając im odrobinę schronienia od upału. Rvanji był wysoki i postawny. Poroże miał smukłe i gładkie. Wąskie oczy odziedziczył po matce, a nos po ojcu – zgrabny, szeroki u nasady i szczupły na końcu. Nad nim wznosiły się piękne pióra, w kształcie typowym dla rodu Wielkich. Najstarszy wyglądał dostojnie, a jego głos był miły, poważny i zrównoważony.
– Ponoć Henar nigdy ich nikomu nie przekazał. Nie miał ani rodziny, ani żadnego dorobku. Jedyne, co po nim pozostało, to zasadzony w miejscu pochówku jego prochów kwiat koatlu i wspomnienie. Przykro mi, Lyyo. Prawo zabrania wejścia do wieży bez oficjalnie przekazanych kluczy. Nie możemy wyważyć drzwi, grozi za to kara. A plotki wśród Martarów byłyby bezlitosne. Trzeba odczekać siedemdziesiąt dwie hevimy od jego śmierci, zanim wieża stanie się z powrotem naszym majątkiem. Jeśli chcesz studiować stare dzieje, mogę wystarać się o jakieś ciekawe zajęcie w siedzibach Nijamartar. Widziałem kiedyś, jakie tam mają księgi. Myślę, że będziesz zachwycona.
– Ale mi zależy na fiarnji, nie na księgach… – odrzekła Lyya łamiącym się głosem. Czekała z niecierpliwością na wieści od brata już od dłuższego czasu.
– Widzę… Chociaż nie rozumiem, dlaczego zależy ci akurat na kryształach – powiedział Rvanji, przyglądając się bacznie siostrze. – Lyyo, zrób coś ze sobą. Jesteś piękną Martariją, ale jeśli nie będziesz przyozdabiać poroża i nosić odpowiednich strojów, inni tego nie zobaczą. Spójrz na swoją skórę i pióra na głowie. Gdzie zniknął ich blask? Oczy masz wyblakłe. Jeśli naprawdę bardzo chcesz dostać się do wieży, musisz sama znaleźć klucze i wejść tam tak, żeby nikt o tym nie wiedział. Ja zrobiłem, co mogłem. Pamiętaj tylko, że nikt z Martarów ci nie pomoże, jeśli będziesz wyglądać tak jak teraz. Pójdź do Kyyi, porozmawiaj z nią. Na pewno ci coś doradzi, sama zobaczysz – zaproponował Rvanji i stanął tuż za siostrą.
Skórę miał lśniącą, kremową, pokrytą niebiesko-pomarańczowymi błyszczącymi wzorkami, które drgały harmonijnie. Widać, że czuł się pewny siebie i zadowolony. Nigdy nie wytatuował sobie na niej niczego, twierdząc że pozbawi go to autentyczności. Był dostojny i pogodny, a jego skóra dzięki temu prawie zawsze wyglądała dobrze. Tamtego dnia idealnie skrojone szaty opinały jego potężne ramiona i pierś. Zielono-niebieskie, mieniące się na złoto pióra na szczycie głowy były starannie wypielęgnowane i przyozdobione geometrycznymi łańcuszkami, a na porożu na złotej obręczy zawieszony miał ogromny fioletowy kryształ. Był warty prawie tyle, co dom, w którym mieszkała Lyya. Rvanji nosił go zawsze z dumą i nawet wtedy, widząc swoje odbicie w lustrze wiszącym w sieni, poprawił go delikatnie z widoczną satysfakcją i uśmiechem na ustach.
– Diiha mogłaby ci pomóc. Ona ma mniej skrupułów niż ja. Nie liczy się z prawem tak jak ja. Potrafi zdobyć wszystko – dodał po chwili.
– Byłam przekonana, że to właśnie ona mi pomoże, ale gdy tylko poprosiłam ją o znalezienie kluczy do wieży, zaczęła mnie unikać, teraz nawet nie chce ze mną rozmawiać – odparła Lyya.
– Widocznie nie ma w tym żadnej korzyści. Znasz ją. Z dobrego serca niczego nie zrobi. Tylko przysługa za przysługę. I to w dodatku w taki sposób, że później się orientujesz, że to, co zrobiła dla ciebie, przyniosło pożytek jej, a nie tobie – odrzekł Rvanji, a widząc, że skóra Lyyi wyblakła z przygnębienia jeszcze bardziej, dodał: – Nie oczekuj od niej niczego. Diiha nigdy się nie zmieni. Jest zbyt głęboko przekonana, że to jedyny sposób, aby przetrwać w życiu.
– Może nie znasz jej wystarczająco dobrze – wydusiła z siebie jednym tchem najmłodsza. Nadal niekiedy chciała, aby wszystko, co siostra powiedziała jej w ogrodzie, było prawdą.
– Znam ją lepiej niż ty, Lyyo. Kocham ją, bo jest moją siostrą, ale wiem, że każdemu mówi dokładnie to, co ten ktoś chce usłyszeć. Dla każdego ma inną twarz. Być może szczera jest, tylko jak jest sama i patrzy sobie w oczy. Chociaż kto wie, czy choć to potrafi. Nie przejmuj się nią. Skup się na sobie. Na tym, na czym ci zależy. Nawet jeśli są to fiarnji… – powiedział Rvanji i położył ręce na ramionach siostry. – Lyyo, nikt się już kryształami nie zajmuje i na pewno nikt nie będzie twojego pragnienia brać na poważnie… Wybacz, jeśli moja postawa cię przygnębia. Po prostu… sama wiesz… jesteśmy z rodu Wielkich. Każdy Martar patrzy dokładnie na to, co robimy. Być może dlatego Diiha nie chce z tobą rozmawiać. Zepsułoby jej to reputację, gdyby zaczęła interesować się rzeczami, które większość uważa za niegodne uwagi Martarijów.
– Naprawdę tak uważasz? Ty też się o to boisz?! – powiedziała Lyya podniesionym głosem, a jej zszarzała skóra rozpaliła się do tego stopnia, że pokryły ją nieregularne czerwone plamy.
– Nie o to mi chodziło. Nie bierz tego do siebie dosłownie. To, co inni myślą na ten temat, mówi więcej o nich niż o tobie. Ja szanuję tradycję i stare dzieje. Podziwiam, że interesują cię fiarnji, chociaż nie w pełni rozumiem, skąd ta fascynacja wzięła się właśnie u ciebie… W każdym razie gdybyś potrzebowała czegokolwiek innego, to wiesz, gdzie mnie znaleźć… A teraz idź do Kyyi, porozmawiaj z nią, na pewno poczujesz się lepiej – powtórzył Rvanji, ścisnął ją mocno za ramiona i wyszedł.
Kiedy opuścił dom, Martarija wzięła kąpiel, ubrała się w odpowiednią suknię, założyła na siebie ozdoby i wyszła z domu. Wypełniało ją przygnębienie pomieszane ze złością. Nie udała się jednak do Kyyi, którą odwiedzała zawsze, gdy potrzebowała wsparcia, ale skierowała się prosto do ogrodu, w którym stała wieża.
Miejsce to znajdowało się na obrzeżach Lutrlii, na końcu obszernej, zacienionej alei, przy której mieściły się najstarsze ogrody uprawne. Teren poprzecinany był licznymi kanałami, a w powietrzu unosił się duszny i wilgotny zapach podmokłej ziemi. Wszystko było zarośnięte bujnymi plonami, tak że misternie rzeźbione kopuły wysokich szklarń, rozsianych tu i ówdzie, ledwo co wystawały zza sięgających ku niebu drzew owocowych. Aleja była o tej porze opustoszała. Martarija dotarła do jej końca, nie spotkawszy po drodze nikogo. Brama do ogrodu, w którym znajdowała się wieża, była zamknięta. Sam ogród w ciągu wielu hevim zarósł, pokrywając się gęstą roślinnością. Lyya, nie zważając na nic, wdrapała się po obrośniętym pnączem kamiennym murze i zeskoczyła po jego drugiej stronie. Przedarła się przez chaszcze, aż w końcu stanęła na brukowanej ścieżce naprzeciwko wejścia do wieży. Nad potężnymi starymi drzwiami wznosiło się kunsztowne zdobienie, a jeszcze wyżej widniał napis, teraz już wyblakły i ledwo co widoczny pod obrastającym go mchem: „Tir ie darione hor manotlar erefeh sitra feija nur. Nijana felion nastur”.
– Dla tych, co patrząc na przód, widzą tył. Ci mogą wejść naprawdę – wyszeptała i usiadła na ziemi. Długo wpatrywała się w niezrozumiałą inskrypcję, zatopiona w myślach, które wędrowały swobodnie, próbując stworzyć jakiś jasny obraz tego, co się właśnie działo w jej życiu.
Była siódmym dzieckiem z rodu Wielkich, miała możliwości, by żyć w sposób, który stanowił marzenie większości Martarów. Mogła stworzyć rodzinę, zająć się ogrodnictwem, rzemiosłem, handlem, wstąpić w szeregi Nijamartar, zostać twórcą lub uzdrowicielem. Właściwie wszystkie drogi stały przed nią otworem. Jej ród miał ogromny majątek i mnóstwo wpływów. A jednak siedziała sama pod starą wieżą, chcąc zrobić coś, na co żaden młody Martar nigdy by się nie pokusił. Chciała nauczyć się odczytywać fiarnji. Wskrzesić to, co już dawno zostało zapomniane, coś, co w mniemaniu większości nawet nie miało prawa istnieć. Nagle przypomniały jej się słowa starca o tym, że jej droga będzie trudna i samotna. Nic oprócz tego palącego i trawiącego ją od wewnątrz pragnienia nie miało w tamtym momencie sensu. Wszystkie dążenia, którym oddawali się Martarzy, wydawały się jej daremne.
Jakie znaczenie miała pozycja w Nursacie, wielkość uzbieranego hija, posiadłości, drogocenne przedmioty, jeśli Martarzy nie potrafili się tym cieszyć i wykorzystywać do tworzenia harmonii, pokoju i szczęścia? Jak wiele trudu sprawiało zdobycie tego i jaką udrękę przynosiła utrata tych dóbr? Szczęście jednych było nieszczęściem pozostałych. Martarzy, a szczególnie Martarijowie, najczęściej pomnażali swoje majątki kosztem wyzysku najmniej uprzywilejowanych. W efekcie niektórzy opływali w bogactwa, gdy inni obok nich cierpieli niedostatek, ale zarówno jednych, jak i drugich nieustannie trawiło to samo niezaspokojone uczucie, by mieć więcej i lepiej. Wielmożni nie różnili się w tym od biedoty. Ich więzienie zbudowane z pragnień było po prostu przyozdobione złotem, szlachetnymi kamieniami i zawsze przepełnionymi półmiskami z jedzeniem. W głębi serca byli jednak tak samo niezadowoleni jak ci, którzy nie mieli nawet własnego dachu nad głową. Wśród jednych i drugich było też wielu zdających sobie sprawę z nietrwałości i marności tych wszystkich przyjemności. Niektórzy majętni Martarzy budzili się w końcu jak ze snu i dostrzegali w obliczu przepychu i dostatku, że prawdziwą wartość ma tylko zdrowie, miłość i dobre samopoczucie, które zdobywa się w zupełnie inny sposób niż majątki i status. Do tych samych wniosków dochodzili najubożsi, doświadczając nędzy i widząc, że chociaż jest bardziej dotkliwa, to jednocześnie jest tak samo ulotna jak bogactwa. Lecz byli też tacy, którzy widząc, że nawet zdrowie i miłość przemijają, pogrążali się w zupełnej beznadziei. Żyli tak, jakby nic zupełnie nie miało znaczenia, egzystując w oczekiwaniu na to, że kiedyś wszystko się skończy, a oni uwolnią się od cierpienia, które tak naprawdę sami na siebie sprowadzili. Pośród tego wszystkiego Lyya w końcu zobaczyła dla siebie inną drogę. Chciała wskrzesić prawdziwe Nia. Wydawało jej się, że jeśli to zrobi, to znajdzie odpowiedź i wolność, wypełni nieprzeniknioną pustkę, która zdawała się być schowana pod natłokiem wszystkich doczesnych spraw i która w swojej istocie była dojmująca, ale jednocześnie zupełnie nieuchwytna.
Z zamyślenia wyrwał ją powiew chłodnego wieczornego wiatru. Martarija obeszła wieżę dookoła. Nie było tu okien ani żadnego innego wejścia. Wróciła do głównych drzwi i obejrzała je dokładnie. Zamki były starego typu – wielkie i złożone. Od dawna Martarzy już nie tworzyli tak zawiłych zabezpieczeń. W tamtym momencie nie miała wątpliwości, że drzwi nie dałoby się otworzyć inaczej niż kluczem. Po chwili namysłu zdecydowała się podążyć wąską ścieżką prowadzącą w głąb ogrodu, którą zauważyła już wcześniej. Na jej końcu znajdował się otoczony bujną roślinnością mały budynek mieszkalny. Wyglądał na opuszczony. Weszła do środka i rozejrzała się wokoło. Znajdowało się tam tylko jedno pomieszczenie, a jego wnętrze było chłodne i surowe. Przez niewielkie okna wpadało trochę światła, które rzucało łagodne promienie na uszkodzone zębem czasu proste posłanie, szafę, stół i skromny kąt do przygotowywania jedzenia. Zaczęła szukać kluczy, mając nadzieję, że starzec pilnujący wieży schował je gdzieś tutaj, gdy poczuł, że nadchodzi kres jego dni. Przejrzała wszystkie zakamarki, ale jej wysiłki okazały się daremne. Nie było tam ani kluczy, ani niczego godnego uwagi lub stanowiącego jakąkolwiek wskazówkę. Wyszła na zewnątrz i okrążyła budynek. Nie znalazłszy niczego, wróciła w końcu do domu.
Spędziła jeszcze wiele dni na przeszukiwaniu ogrodu i okolic wieży w nadziei, że znajdzie klucze. Wiedziała, że to jedyne miejsce, gdzie mogłyby być, skoro Rvanji nie odnalazł ich nawet w skarbcu. Siadywała też przed wejściem i patrzyła na stary napis, zastanawiając się, jakie jest jego prawdziwe znaczenie. Któregoś dnia przypomniała sobie rozmowę z Diihą, kiedy siostra napomknęła jej o wywarze z Rakalmonu. Oczyma wyobraźni zobaczyła zgorzkniałe oblicze Ounura i złośliwy uśmiech, który rozkwitnie na jego twarzy, gdy usłyszy, że najmłodsza chce spożyć zakazany napój. Nie miała ochoty ani się z nim widzieć, ani prosić go o pomoc, lecz w tamtym momencie zdała sobie sprawę, że wypicie wywaru mogłoby w istocie przybliżyć ją do celu, i mimo niechęci zdecydowała się odwiedzić brata.
Następnego dnia udała się na skraj miasta. Ounur mieszkał samotnie w starym, zniszczonym domu, który był siedzibą wcześniejszych pokoleń ich rodu. Dawny majestat i przepych tego miejsca zniknął już wiele hevim temu. Okolica była opuszczona, zaniedbana i sprawiała dokładnie takie samo wrażenie, jakie Martarija miewała, przebywając w jego towarzystwie. Jakby coś brudnego i lepkiego osiadało na całym jej jestestwie. Brata znalazła jeszcze śpiącego. Z początku się ucieszył, widząc znajomą twarz, lecz gdy tylko zrozumiał cel jej wizyty, sposępniał. Jego bladosiną, pozbawioną blasku skórę pokryły czarne, cienkie, wijące się wstęgi. Lyya wzdrygnęła się na ich widok i poczuła, jakby sama pogrążała się w mroku. Ounur miał wprawdzie piękne, przystojne rysy, pełne usta, duże wielobarwne oczy, kształtny nos, na którego nasadzie wytatuowany był symbol Nijamartar, ale wszystko to wyraźnie kontrastowało z jego szarą, matową skórą. Podobnie jak bogate, misternie wyplecione zdobienia na porożu i najcudowniejsze kwiaty przyozdabiające pióra. Wyglądało to wytwornie, ale zupełnie nie pasowało do jego zmizerniałego oblicza, wyraźnie podkreślającego nadszarpnięte złym trybem życia zdrowie.
Jedynak poszedł do gabloty, w której trzymał różne suszone rośliny i mikstury. Wyjął z niej mały kamienny flakon i podał siostrze. Następnie zrobił coś, czego żadne rodzeństwo nigdy nie robiło. Kazał jej zapłacić za ten podarek. Ta bez słowa wypięła jeden z cennych kamieni, które ozdabiały jej pióra na głowie. Ounur przytaknął usatysfakcjonowany, widząc, że hija ozdoby znacznie przewyższa wartość wywaru. Potem zaprowadził siostrę do wyjścia, jakby się bał, że ta zmieni zdanie.
– Nikomu nie mów, skąd masz wywar – powiedział i spojrzał wymownie w jej oczy.
– Wszyscy i tak by się domyślili, skąd mogę go mieć… Każdy wie, jak spędzasz swój wolny czas – odparła poirytowana i zniesmaczona zachowaniem brata.
– Nie wszystko jest takie, jak ci się wydaje – burknął, a jego skóra przybrała zielono-brunatny odcień.
– Nie martw się, nikomu nie powiem. I mam nadzieję, że użyjesz mojego kamienia do czegoś pożytecznego… Jego hija jest duże – dodała, a jedynak uśmiechnął się jadowicie.
Zdawał się niezwykle zadowolony z tego, co właśnie się wydarzyło.
– Niech to pozostanie naszą tajemnicą – wymamrotał. Potem wyciągnął maluteńkie puzderko i zanurzył w nim końcówkę języka. W jednej chwili jego oczy zabłysły, a przez skórę przepłynęły złote fale, pozostawiając po sobie harmonijne, wielokolorowe wzory.
– Żal mi ciebie – powiedziała Lyya, widząc tę nagłą, nienaturalną przemianę.
– Mi też, ale to jedyne, co zostało mi dobrego na tym świecie – odparł już łagodnym głosem. W jego oczach nagle pojawiła się błogość i niewinność, a skóra rozbłysła nienaturalnie jasnym kolorem. Twarz, ściśnięta wcześniej w grymasie, wygładziła się i rozluźniła, a potem wymalował się na niej niezmierzony smutek. Ounur, ściskając zapłatę w ręce, zaczął mamrotać: – Nie powinienem tego robić… Weź go z powrotem… Proszę, zabierz go… Wybacz mi… Ja nie jestem chciwy… To nie jest tak, jak myślisz… Gdyby tylko ktoś się o tym dowiedział… Widzisz… Widzisz sama, właśnie dlatego tego potrzebuję. Inaczej jestem naprawdę okropny – powiedział, wskazując na puzderko.
– Potraktuj kamień jak zwykły podarunek od siostry dla brata – odrzekła Martarija, nie zamierzając przyjmować go z powrotem.
Ounurowi po policzkach spłynęły łzy.
– Wybacz mi, Lyyo – odrzekł.
Widać było, że po tej nagłej przemianie naprawdę żałuje swojego zachowania. Nie wiedząc, jak inaczej przeprosić siostrę za złamanie zwyczajów, uniósł ściśniętą dłoń nad czoło, a potem otworzył ją, ukazując jej wewnętrzną stronę, i lekko się skłonił. Był to stary gest Niamarów, gest wdzięczności i szacunku, który już dawno temu wyszedł z powszechnego użytku. Lyya również uniosła swoją pięść nad czoło i rozłożyła ją, drgnąwszy delikatnie. Później wyszła na zewnątrz, zmieszana tym, co się właśnie wydarzyło, i udała się w stronę swojego domu.