Naśladowca - Matheson Nadine - ebook + książka

Naśladowca ebook

Matheson Nadine

4,3

Opis

Seryjny morderca i jego naśladowca toczą brutalną grę w kotka i myszkę

Nad Tamizą zostają znalezione części poćwiartowanych ciał dwóch ofiar. Dochodzenie prowadzi Anjelica Henley, inspektor londyńskiej policji. Sposób działania mordercy jest uderzająco podobny do modus operandi Petera Oliviera, który odsiaduje wyrok dożywocia za serię przerażających zabójstw. Gdy Olivier dowiaduje się, że ktoś imituje jego zbrodnie, bierze sprawy w swoje ręce. Wkrótce inspektor Henley uświadamia sobie, że i ona jest obiektem zainteresowania zabójcy, a ofiary nie zostały wybrane przypadkowo…

Pierwszy tom kryminalnej serii z komisarz Anjelicą Henley, którą pokochają fani Hannibala Lectera i Larsa Keplera!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 512

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (44 oceny)
27
7
6
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
luvena

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo długa i...świetna.Polecam.
00
karolcia_super

Całkiem niezła

ok
00
coolturka

Nie oderwiesz się od lektury

"Naśladowca" to mocny debiut, a zarazem początek serii kryminałów z komisarz Anjelicą Henley, autorstwa Nadine Matheson. Przypadkowe osoby znajdują na różne części ciała rozrzucone po jedynej z dzielnic Londynu. Nie wiadomo czy należą do jednego człowieka, czy ofiar jest więcej. Rozpoczyna się szeroko zakrojone śledztwo z komisarz Henley na czele, która kilka lat wcześniej spotkała się z podobnym schematem działania seryjniaka obecnie odsiadującego wyrok. Atutem jest wartka akcja i jej zaskakujące, przyprawiające o dreszczyk emocji zwroty. Nowe, niespodziewane dla sprawy fakty, są tak umiejętnie odkrywane, że napięcie nie opuszcza nas nawet na chwilę. Niezwykle spójna fabuła, niepozbawiona kilku smaczków na temat życia prywatnego głównych bohaterów. Uczestniczymy w kolejnych etapach śledztwa, ale mamy też wgląd w umysły wszystkich świetnie wykreowanych postaci. Sprawa wciąż ewoluuje, a my zaczynamy wątpić, czy to naśladowca, czy może aresztowano niewinnego człowieka? Siedmiokrotnie...
00
Juskaa07

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja! Zaskakująca, szokująca, trzymająca w napięciu. Polecam.
00
Katinka4

Całkiem niezła

W Londynie przypadkowi przechodnie odnajdują ludzkie szczątki. Początkowo wydaje się, że ofiara jest jedna, jednak bardzo szybko okazuje się, że rozrzucone po mieście części ciała należą do 2 osób. Kiedy na ich okaleczonych członkach śledczy odkrywają tajemnicze symbole, sprawa zaczyna być intrygująca. Takimi znakami naznaczał swoje ofiary Peter Olivier, ale on odbywa karę dożywocia. I nic nie wskazuje na to, że w ostatnim czasie opuszczał więzienne mury. Sprawą zajmuje się komisarz Henley, która przyczyniła się do złapania Oliviera. Ma nawet pamiątkę po tym wydarzeniu w postaci blizny na brzuchu... Rozpoczyna się walka z czasem, bo do zidentyfikowanych już ofiar dołączają kolejne. Rodzi się pytanie, czy w mieście pojawił się naśladowca? A może to Peter nie dział sam a teraz jego wspólnik kontynuuje dzieło? W odpowiedziach na te pytania może pomóc wizyta w więzieniu. Ale czy Henley jest gotowa na spotkanie z osobą, która ją okaleczyła? I czy Olivier będzie skory do pomocy? Pytań jest ...
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­nałuThe Jig­saw Man
Pro­jekt okładki © ER­WAN DE­NIS
Fo­to­gra­fie na okładce© Fo­to­gra­fia­Ba­sica/E+/Getty Ima­ges
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuNA­TA­LIA STECKA-KU­BA­NEK, KON­RAD ZA­TYLNY
Re­dak­cjaMAŁ­GO­RZATA GRO­CHOCKA
Ko­rektaUR­SZULA WŁO­DAR­SKA
Re­dak­cja tech­nicznaADAM KO­LENDA
Co­py­ri­ght © 2021 by NJ Ma­the­son Ltd.
Po­lish edi­tion © Pu­bli­cat S.A. MMXXIII (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved
ISBN 978-83-271-6254-0
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: wy­daw­nic­two­dol­no­sla­skie@pu­bli­cat.pl

De­dy­kuję Am­ber, Es­ther, Jem, Jo­na­tha­nowi, Keri,

Luke’owi, Pa­tri­cii, Satu i Steph

Pro­log

Go­dzina szó­sta czter­dzie­ści cztery, na­brzeże Gre­en­wich, od­pływ. Ma­xwell Tho­mas spa­ce­ruje z psem nad rzeką. Nie spo­dziewa się, że znaj­dzie ludz­kie szczątki. Stąpa po sza­rej gli­nie, mo­krych oto­cza­kach i odłam­kach szkła, omi­ja­jąc ka­wałki drewna i wy­rzu­cone opony sa­mo­cho­dowe. Gdy spusz­cza Pe­trę ze smy­czy, za­uważa, jak pro­mie­nie słońca od­bi­jają się od ja­kie­goś przed­miotu na ziemi. Schyla się i ostroż­nie pod­nosi bły­skotkę. Wczo­raj zna­lazł śre­dnio­wieczną szpilkę i rzym­ską mo­netę. Tym ra­zem to tylko po­ła­mane ogniwa łań­cuszka od korka do wanny. Roz­cza­ro­wany pro­stuje się i wi­dzi, że jego pies za­wzię­cie wę­szy w bło­cie. Jest ko­niec lata. Fala upa­łów trwa nie­prze­rwa­nie, tem­pe­ra­tura po­woli ro­śnie. Ma­xwell ociera kro­ple potu z czoła. Ko­szulka przy­kleja się do fał­dów tłusz­czu na brzu­chu. O szó­stej czter­dzie­ści osiem pod­cho­dzi do suczki i wi­dzi, co przy­kuło jej uwagę.

– Jezu święty. Ja pier­dolę.

Od­ciąga psa za ob­rożę. Bły­ska­wicz­nie uwal­nia się ad­re­na­lina, serce ło­mo­cze w uszach. Te same uczu­cia to­wa­rzy­szyły mu wczo­raj przy zna­le­zie­niu rzym­skiej mo­nety. Cie­ka­wość i eks­cy­ta­cja, które te­raz szybko zni­kają. Ogar­niają go obrzy­dze­nie i strach, do­pa­dają silne mdło­ści. Trzę­sącą się dło­nią wyj­muje te­le­fon. Ko­mórka upada na mo­kry żwir. Ma­xwell wy­ciera ekran o dżinsy, spraw­dza, czy obiek­tyw apa­ratu jest czy­sty. Fo­to­gra­fuje od­ciętą rękę.

Pół­tora ki­lo­me­tra da­lej He­ather Ro­szicky, pro­fe­sor ar­che­olo­gii, nad­zo­ruje grupę stu­den­tów dru­giego roku, któ­rzy koń­czą prace te­re­nowe nad rzeką w miej­scu daw­nej stoczni Dept­ford. He­ather opiera się o mur, spo­gląda na ze­ga­rek i wzdy­cha. Do ko­lej­nego przy­pływu po­zo­stały jesz­cze cztery go­dziny, ona jed­nak chęt­nie by już stąd po­szła i wró­ciła do swo­jego ga­bi­netu. Musi do­piąć osta­teczną wer­sję książki o schyłku wy­ko­pa­lisk nad Ta­mizą, za­nim wy­dawca spełni obiet­nicę, że ją za­mor­duje. Już dwu­krot­nie prze­su­wała ter­min i wy­dała całą za­liczkę.

Ci­szę prze­rywa krzyk. He­ather wi­dzi bie­gnącą w jej stronę stu­dentkę, dziew­czynę o imie­niu Shui. Po­zo­stali co­fają się od omsza­łych ka­mieni, He­ather zaś ru­sza ku dziew­czy­nie, która po­tyka się o ka­wa­łek drewna i upada na zie­mię.

– Co się stało? – pyta.

Shui kręci głową i za­czyna pła­kać, He­ather po­maga jej wstać. Stu­denci roz­ma­wiają gło­śno i wszy­scy na­raz zbli­żają się do pro­fe­sorki. Ktoś chwyta ją za ra­mię i cią­gnie w kie­runku gni­ją­cych stopni promu. Gdy He­ather spo­gląda na stocz­niowy ba­sen wy­peł­niony mętną wodą, czuje, jak w jej gar­dle wzbiera krzyk. Mię­dzy czar­nymi i zie­lon­ka­wymi frag­men­tami roz­trza­ska­nego drewna wi­dzi bez­głowy ludzki kor­pus.

Chri­stian Ma­tei, mon­ter me­bli ku­chen­nych, idzie w stronę Nel­son Mews, ostat­niego za­ułka przy Wa­ter­gate Street w Dept­ford. Rzeka jest nie­da­leko, wy­daje mu się, że sły­szy krzyk ko­biety, ale w tym sa­mym mo­men­cie jego uwagę od­wraca dźwięk fał­szu­ją­cej trąbki. Do­tarł­szy do domu pod nu­me­rem pięt­na­ście, otwiera furtkę i wy­rzuca pu­sty ku­bek po ka­wie do śmiet­nika na pod­jeź­dzie.

– Cho­lera – klnie w swoim oj­czy­stym al­bań­skim, po­nie­waż ku­bek od­bija się od ku­bła i lą­duje na ziemi. Gdy Chri­stian schyla się, by go pod­nieść, za­uważa coś ką­tem oka. Pół me­tra da­lej krąży nad czymś chmara much. Kawa zmie­szana z so­kami żo­łąd­ko­wymi pod­cho­dzi mu do gar­dła. Wy­mio­ciny lą­dują na mu­chach ob­sia­da­ją­cych od­ciętą ludzką nogę w po­cząt­ko­wym sta­dium roz­kładu.

Roz­dział 1

Naj­waż­niej­sze to za­cho­wać spo­kój. Nie dać po so­bie po­znać, że działa jej na nerwy. Ko­lejny raz.

– Rob, nie mam na to czasu. Spóź­nię się do pracy – po­wie­działa Hen­ley, bio­rąc ze sto­lika klu­czyki do sa­mo­chodu.

– I w tym wła­śnie pro­blem. Ty ni­gdy...

Resztę zda­nia za­głu­szył trzask za­my­ka­nych drzwi fron­to­wych, ale znała ciąg dal­szy.

„Ty ni­gdy nie masz czasu. Za­wsze sta­wiasz pracę na pierw­szym miej­scu”.

Ko­mi­sarz An­je­lica Hen­ley spoj­rzała za sie­bie na sze­re­gowy dom ze świeżo po­ma­lo­wa­nymi na nie­bie­sko drzwiami. Za­sta­na­wiała się – nie po raz pierw­szy – jak to o niej świad­czy, że chęt­niej zaj­muje się gwał­ci­cie­lami i mor­der­cami niż wła­snym mę­żem. W lu­sterku wstecz­nym spraw­dziła swój wy­gląd. Wy­pa­dła z domu w po­śpie­chu i nie zdą­żyła za­ma­sko­wać drob­nej bli­zny na pra­wym po­liczku oraz cieni pod oczami. Dzwo­niący te­le­fon prze­rwał ser­wis dro­gowy ra­dia BBC Lon­dyn, a na wy­świe­tla­czu po­ja­wiło się na­zwi­sko roz­mówcy: Ste­phen Pel­la­cia.

– Gdzie je­steś? – po­wie­dział na dzień do­bry.

– Cóż za miłe po­wi­ta­nie. Je­stem na Dept­ford Broad­way. Będę za ja­kieś dzie­sięć mi­nut – od­parła.

– Za­wra­caj. Jedź na ko­niec Wa­ter­gate Street.

– Wa­ter­gate Street? Po co?

– Mamy sprawę. Zna­le­ziono tam kilka czę­ści ciała roz­rzu­co­nych po oko­licy. Za wcze­śnie na stwier­dze­nie, czy na­leżą do jed­nej ofiary, czy ofiar jest wię­cej. Ra­mo­uter jest już w dro­dze. Spo­tkasz się z nim na miej­scu.

Hen­ley ostro za­ha­mo­wała, po­nie­waż sku­ter wje­chał jej tuż przed ma­skę. W mgnie­niu oka po­wró­ciło na­pię­cie, skurcz prze­szył ciało.

– Dla­czego wy­sy­łasz Ra­mo­utera? – Na próżno sta­rała się ukryć gniew, który prze­bi­jał z każ­dego słowa. – Z ja­kiego po­wodu uwa­żasz, że ja...

Pel­la­cia zi­gno­ro­wał py­ta­nie.

– Prze­ślę ci ma­ilem szcze­góły z sys­temu dys­po­zy­tor­skiego.

Hen­ley ude­rzyła dło­nią w kie­row­nicę. Tylko tego bra­ko­wało, żeby ja­kiś nad­gor­liwy i nie­do­świad­czony de­tek­tyw pa­łę­tał się jej pod no­gami.

Wa­ter­gate Street, boczna wiecz­nie za­kor­ko­wa­nej Creek Road, była zwy­kle spo­kojna, ale tym ra­zem po­mimo siód­mej czter­dzie­ści rano oko­liczni miesz­kańcy otwie­rali drzwi i gro­ma­dzili się przed do­mami, za­cho­dząc w głowę, co robi na ich ulicy sznur ra­dio­wo­zów. Ga­łę­zie wi­śnio­wych drzew two­rzyły nad jezd­nią bal­da­chim, rzu­ca­jąc na nią upiorne cie­nie po­mimo pa­lą­cego słońca. Hen­ley za­par­ko­wała auto na­prze­ciwko pubu The Ad­mi­ral, w od­le­gło­ści kilku me­trów od po­li­cyj­nego kor­donu, przy któ­rym ze­brał się tłu­mek lu­dzi.

De­tek­tyw sta­ży­sta, po­ste­run­kowy Sa­lim Ra­mo­uter, stał za ta­śmą po­li­cyjną nie­da­leko ga­piów. Był ubrany w gra­na­towy gar­ni­tur, białą ko­szulę i kra­wat. Hen­ley wi­działa, jak błysz­czą w słońcu jego wy­pa­sto­wane czarne buty. Był nowy w ich ze­spole. Choć w po­li­cji pra­co­wał już od pew­nego czasu, na­dal wy­glą­dał jak żół­to­dziób nie­ska­żony rze­czy­wi­sto­ścią, o któ­rej już wkrótce przy­po­mni mu praca na uli­cach Lon­dynu.

Wcze­śniej Pel­la­cia za­po­wie­dział, że sier­żant Paul Stan­ford bę­dzie od­po­wie­dzialny za Ra­mo­utera i to on wpro­wa­dzi go w taj­niki za­wodu, nie ona. Hen­ley wła­śnie ak­tu­ali­zo­wała in­for­ma­cje w ra­por­cie CRIS[1] do­ty­czące in­nej sprawy, gdy Pel­la­cia przed­sta­wił jej Ra­mo­utera. Te­raz sta­ży­sta wy­dał się jej wyż­szy, niż go za­pa­mię­tała: pra­wie metr osiem­dzie­siąt wzro­stu. Poza tym za­pu­ścił brodę, praw­do­po­dob­nie po to, by za­ma­sko­wać swój mło­dzień­czy wy­gląd.

Ra­mo­uter naj­pierw za­ło­żył ra­miona na piersi, na­stęp­nie je opu­ścił, aż wresz­cie splótł je za ple­cami. Nie po­do­bała jej się ani ta jego prze­jęta mina, ani wi­doczny brak do­świad­cze­nia, choć sama też nie wy­glą­dała w tej chwili na­zbyt wład­czo. Miała na so­bie dżinsy, te­ni­sówki, ko­szulkę z na­dru­kiem Won­der Wo­man oraz ża­kiet, który le­żał przez ty­dzień na tyl­nym sie­dze­niu sa­mo­chodu. Ten strój bar­dziej nada­wał się do biura niż do pracy w cha­rak­te­rze star­szego ofi­cera śled­czego na miej­scu zbrodni.

* * *

– Dzień do­bry. – Ra­mo­uter wy­cią­gnął rękę.

Hen­ley zi­gno­ro­wała ten gest.

– Gdzie jest de­tek­tyw sier­żant Stan­ford? – Po­ka­zała le­gi­ty­ma­cję umun­du­ro­wa­nemu po­li­cjan­towi, który uniósł ta­śmę.

– Nie wiem. Po­le­cono mi tylko prze­ka­zać, że de­tek­tyw Eastwood jest w dro­dze na miej­sce zbrodni w Gre­en­wich wraz z umun­du­ro­wa­nymi funk­cjo­na­riu­szami oraz tech­ni­kami śled­czymi – od­parł Ra­mo­uter, wyj­mu­jąc rękę zza ple­ców i po­dą­ża­jąc za Hen­ley. Za­trzy­mali się na krótko przed Nel­son Mews 15. Dwóch tech­ni­ków kry­mi­na­li­styki w gra­na­to­wych kom­bi­ne­zo­nach ku­cało przy ziemi i zbie­rało do­wody. Trzeci stał i ro­bił zdję­cia pod­jazdu.

– Zda­jesz so­bie sprawę, do­kąd idziemy, prawda? – za­py­tała Hen­ley, gdy Ra­mo­uter do­tknął furtki.

– Po­roz­ma­wiać z pa­nem Ma­tei?

– Tak, a kiedy skoń­czymy, po­proś któ­re­goś z tech­ni­ków o ochra­nia­cze na buty, za­nim do­trzemy do scho­dów.

Dom przy Nel­son Mews 15 dzie­liła nie­wielka od­le­głość od stopni Wa­ter­gate, gdzie droga zwę­żała się i prze­cho­dziła w cia­sną uliczkę wy­bru­ko­waną ko­cimi łbami. Szli wzdłuż parku. Z boku ja­kaś star­sza ko­bieta i młoda Chinka roz­ma­wiały z po­li­cjan­tem.

– To He­ather Ro­szicky – po­in­for­mo­wał Ra­mo­uter. – Zna­la­zła...

– Wiem, co zna­la­zła.

Im da­lej w głąb uliczki, tym za­pach rzeki sta­wał się sil­niej­szy. Mie­sza­nina sta­gnu­ją­cej wody, ście­ków i oleju sil­ni­ko­wego. Hen­ley sły­szała, jak drobne fale roz­bi­jają się na ka­mie­ni­stym brzegu. Długi ciąg do­mów sze­re­go­wych gra­ni­czył z Bor­th­wick Wharf, gdzie dawne chłod­nie i za­kłady prze­twór­stwa mię­snego prze­kształ­cono w nad­rzeczne apar­ta­menty i lo­kale usłu­gowo-han­dlowe.

Na końcu ta­rasu po­ja­wił się star­szy tech­nik kry­mi­na­li­styki An­thony Tho­mas na­cią­ga­jący fio­le­towe rę­ka­wiczki z la­teksu. Hen­ley nie za­ufa­łaby ni­komu in­nemu. Nikt nie za­bez­pie­czał śla­dów tak do­brze jak on. Tho­mas był skru­pu­latny i, co naj­waż­niej­sze, lo­jalny.

Hen­ley nie pra­co­wała z nim na miej­scu zbrodni od dwóch lat. Z jed­nej z szu­fla­dek pa­mięci wy­chy­nął mgli­sty ob­raz An­thony’ego, który wpro­wa­dził ją do po­miesz­cze­nia z roz­ście­lo­nym na pod­ło­dze du­żym ar­ku­szem fo­lii. I gę­siej skórki od na­wiewu z kli­ma­ty­za­cji, który spo­wił ją lo­do­wa­tym chło­dem. Nie bar­dzo sły­szała słowa do­by­wa­jące się z ust An­thony’ego, gdy prze­cze­sy­wał jej włosy i wy­skro­by­wał brud zza pa­znokci, cze­ka­jąc, aż do­wody opadną na fo­lię u jej stóp. Czuła się bez­bronna pod­czas oglę­dzin le­kar­skich i na­no­sze­nia jej si­nia­ków oraz ska­le­czeń na mapę ciała. Tym ra­zem to ona pa­dła ofiarą zbrodni. Ta świa­do­mość ude­rzyła ją z więk­szą siłą niż nóż, który prze­bił jej brzuch. Szko­lono ją na de­tek­tywa, nie na ofiarę.

– Nie spo­dzie­wa­łem się, że spo­tkamy się w te­re­nie – po­wie­dział An­thony. – Przy­je­cha­łaś się ro­zej­rzeć?

– Na to wy­gląda – od­parła. Była mu wdzięczna, że nie ro­bił żad­nych ce­re­gieli z tego, że wi­dzi ją poza ko­mi­sa­ria­tem po raz pierw­szy od dwóch lat.

– Su­per, wra­cają dawne czasy. – Ze sto­ją­cej na ziemi skrzynki wy­jął kilka par nie­bie­skich ochra­nia­czy na obu­wie i po­dał je Hen­ley. – Kim jest twój ko­lega?

Hen­ley do­ko­nała pre­zen­ta­cji.

– Aha, no­wi­cjusz. Też mam jed­nego. – Wska­zał mło­dego męż­czy­znę sto­ją­cego nie­ru­chomo za jego ple­cami z apa­ra­tem fo­to­gra­ficz­nym w ręku. Nie­bie­ski kom­bi­ne­zon miał za­pięty po samą szyję i prze­no­sił nie­spo­kojne spoj­rze­nie z Hen­ley na An­thony’ego. – Fajna za­bawa, co? – po­wie­dział An­thony z cięż­kim wes­tchnie­niem. – Wi­dzimy się nad rzeką.

– Chodźmy – rzu­ciła Hen­ley do Ra­mo­utera. – Prze­ko­najmy się, z czym mamy do czy­nie­nia.

Hen­ley spoj­rzała na wy­ta­tu­owany kor­pus le­żący w od­le­gło­ści co naj­mniej dwóch me­trów od męt­nych wód Ta­mizy. Z ki­ku­tami nóg od­cię­tych na wy­so­ko­ści ud. Na bia­łej skó­rze po­ły­ski­wały kro­pelki wody. Tu­łów oparto o omszałe schody mię­dzy bu­twie­ją­cym, strza­ska­nym drew­nem two­rzą­cym nie­gdyś frag­ment po­mo­stu. W tej chwili była pewna tylko jed­nego: że wi­dzi ciało bia­łego męż­czy­zny z upodo­ba­niem do ta­tu­aży w stylu ja­poń­skich mang, któ­remu od­cięto nogi, prze­ci­na­jąc ko­ści udowe oraz ra­miona po­ni­żej bi­cep­sów. Cię­cia nie były gład­kie i wy­ko­nane z chi­rur­giczną pre­cy­zją jak tamte, które wi­działa kilka lat temu. Gdy po raz pierw­szy zo­ba­czyła roz­człon­ko­wane zwłoki – ręce, nogi, tu­łów i głowa osobno – po­rzu­cone pod wia­duk­tem ko­le­jo­wym w Le­wi­sham, sta­nęła jak wryta, nie­zdolna do żad­nego ru­chu. Od tam­tej pory na­uczyła się być twarda.

Gdy kuc­nęła, po­czuła na­pię­cie w łyd­kach. Głowa ofiary zo­stała od­cięta tuż po­wy­żej grdyki. Małe ka­wałki ko­ści były wbite w po­szar­paną tcha­wicę i ster­czały po­śród strzę­pów mię­śni i za­krze­płej krwi. Żół­tawy tłuszcz i tkanka łączna przy­po­mi­nały su­rowe mięso kur­czaka trzy­mane zbyt długo bez lo­dówki. Hen­ley wy­pro­sto­wała się i głę­boko wes­tchnęła. Wiatr niósł od rzeki sło­nawy za­pach zgni­li­zny. Nie po­tra­fiła od­na­leźć w mó­zgu prze­gró­dek, dzięki któ­rym mo­głaby od­dzie­lić lo­gicz­nie my­ślącą, za­har­to­waną de­tek­tyw od po­kie­re­szo­wa­nej psy­chicz­nie ko­biety o nie­za­go­jo­nych jesz­cze ra­nach, sto­ją­cej te­raz nad brze­giem rzeki.

Cof­nęła się i wró­ciła na schody Wa­ter­gate. Pró­bo­wała strzą­snąć z sie­bie kłu­jący jak igły nie­po­kój, nie umiała jed­nak po­zbyć się uczu­cia, że ten ludzki kor­pus zo­stał tu wy­sta­wiony spe­cjal­nie dla niej.

Roz­dział 2

– Ile mamy czasu do przy­pływu? – za­py­tała Hen­ley zwró­cona twa­rzą do rzeki, ob­ser­wu­jąc, jak drobne fale roz­bi­jają się o zruj­no­wane molo. Zer­k­nęła na ze­ga­rek. Od pierw­szego zgło­sze­nia upły­nęły pra­wie dwie go­dziny.

– Spraw­dzi­łem w In­ter­ne­cie: mak­si­mum przy­pływu przy­pada za pięć dzie­siąta – od­parł Ra­mo­uter, omi­ja­jąc czę­ściowo za­nu­rzoną w wo­dzie oponę. Jego oczy szkliły się z nie­po­koju. – Od­pływu: pięt­na­ście po trze­ciej. Słońce wze­szło o szó­stej trzy­dzie­ści dwie. Ktoś miał trzy go­dziny na pod­rzu­ce­nie ciała i na­dzieję, że zo­sta­nie zna­le­zione jesz­cze przed przy­pły­wem.

– Być może – przy­znała Hen­ley. – Ale rów­nie do­brze mo­gło zo­stać po­rzu­cone po wscho­dzie słońca albo gdzieś da­lej, w gó­rze rzeki, a prąd zniósł je aż tu­taj. – Uważ­nie po­wio­dła wzro­kiem po szkla­nej fa­sa­dzie za­bu­do­wań Bor­th­wick Wharf, pu­stych prze­strze­niach han­dlo­wych i biu­ro­wych wy­cho­dzą­cych na ta­ras, gdzie nie było ka­mer mo­ni­to­ringu. Wąt­piła, by ka­mery in­sta­lo­wane przez lo­kalny sa­mo­rząd obej­mo­wały tę część ulicy. Ta oko­lica Dept­ford była za­nie­dby­wana, od­kąd się­gała pa­mię­cią.

– Czy ktoś do­ty­kał ciała? – za­py­tała An­thony’ego, który zja­wił się u jej boku.

– We­dle mo­jej wie­dzy: nie. W każ­dym ra­zie nie ru­szała go ko­bieta, która je za­uwa­żyła. Ma­tei, ten ro­bot­nik bu­dow­lany, po­wie­dział, że nie tknął nogi, ale nie­stety zwy­mio­to­wał na nią, co z pew­no­ścią nie uła­twia nam sprawy. Za­nim tu przy­je­cha­łem, spoj­rza­łem na ręce zna­le­zione nieco da­lej w dół rzeki. Na pierw­szy rzut oka wy­daje się, że mo­gli przy nich maj­stro­wać po­szu­ki­wa­cze skar­bów.

– Za­wsze znaj­dzie się ktoś taki.

Wiatr ustał, po­wie­trze ci­chutko trzesz­czało od elek­trycz­no­ści z po­bli­skiej tra­fo­sta­cji.

– Ogra­ni­czamy za­bez­pie­cza­nie do­wo­dów do trasy wio­dą­cej od uliczki do miej­sca zna­le­zie­nia kor­pusu – po­in­for­mo­wał An­thony. – Wąt­pię, by sprawca już po wszyst­kim usiadł so­bie spo­koj­nie z kub­kiem kawy.

– Może kawy nie wy­pił, ale je­śli trzy­mać się pro­po­no­wa­nej przez Ra­mo­utera teo­rii, ten, kto pod­rzu­cił tu czę­ści ciała, z pew­no­ścią do­brze zna rzekę – od­parła Hen­ley. – Nie bę­dziemy ci prze­szka­dzać. Prze­spa­ce­ru­jemy się z Ra­mo­ute­rem.

– Do­kąd idziemy? – za­py­tał Ra­mo­uter.

– Spo­tkać się z Eastwood.

– Chcesz tam iść na pie­chotę?

Hen­ley ro­biła, co mo­gła, by ode­pchnąć od sie­bie uczu­cie fru­stra­cji. Ra­mo­uter wy­jął te­le­fon.

– We­dług map Go­ogle’a molo w Gre­en­wich jest po­nad pół­tora ki­lo­me­tra stąd – oznaj­mił.

– Twój roz­sie­wacz po­sie­ka­nych zwłok nie jest je­dy­nym, który zna rzekę! – krzyk­nął An­thony za od­da­la­jącą się zde­cy­do­wa­nym kro­kiem Hen­ley.

Złote zwień­cze­nia dwóch ko­puł na da­chu Kró­lew­skiej Wyż­szej Szkoły Ma­ry­narki Wo­jen­nej prze­szy­wały bez­chmurne niebo. Na­gie maszty od­re­stau­ro­wa­nego kli­pera Cutty Sark do­peł­niały hi­sto­ryczną pa­no­ramę, z któ­rej sły­nie Gre­en­wich. Ta olśnie­wa­jąca, wy­bie­lona wer­sja hi­sto­rii kon­tra­sto­wała z wy­rzu­ca­nymi na brzeg nie­czy­sto­ściami. W pew­nym mo­men­cie Hen­ley za­trzy­mała się, zdała so­bie bo­wiem sprawę, że nie sły­szy od­głosu skó­rza­nych po­de­szew Ra­mo­utera śli­zga­ją­cych się na mo­krym żwi­rze.

– Skąd je­steś? – za­py­tała, cze­ka­jąc, aż Ra­mo­uter zdej­mie ma­ry­narkę i roz­luźni kra­wat. Gdy po­ziom wody w rzece za­czął stop­niowo się pod­no­sić, przy­su­nęła się bli­żej po­ro­śnię­tego mchem muru.

– Uro­dzi­łem się w West Brom­wich. W wieku dwu­na­stu lat prze­pro­wa­dzi­łem się do Brad­ford. – Ra­mo­uter pró­bo­wał otrze­pać spodnie z przy­kle­jo­nego do nich błota, ale tylko je roz­ma­zał. – Dużo wrzo­so­wisk, żad­nych rzek. Sa­mo­cho­dem by­łoby o wiele szyb­ciej.

– Tak jest szyb­ciej. Chyba że lu­bisz stać przez pół go­dziny w korku, cze­ka­jąc na pod­nie­sie­nie mo­stu na Creek Road.

– Do­brze znasz tę oko­licę?

Hen­ley po­mi­nęła to py­ta­nie mil­cze­niem. Nie wi­działa sensu w tłu­ma­cze­niu, że mo­głaby po­ko­nać tę trasę z za­mknię­tymi oczami. Że była nie­mal zro­śnięta z tą czę­ścią po­łu­dniowo-wschod­niego Lon­dynu.

– Ten, kto po­rzu­cił kor­pus, wy­brałby wła­śnie tę drogę. Nie scho­dziłby do rzeki po to, żeby póź­niej wró­cić na po­ziom ulicy i pod­je­chać na Wa­ter­gate Street. Tu­taj w dole byłby mało wi­doczny. Oświe­tle­nie by­łoby mi­ni­malne.

– Czę­ści ciała sporo ważą – na­po­mknął Ra­mo­uter, sta­ra­jąc się do­trzy­mać Hen­ley kroku. – Ludzka głowa to cię­żar co naj­mniej czte­rech ki­lo­gra­mów.

– Wiem. – Wy­jęła dzwo­niącą ko­mórkę. Spraw­dziw­szy nu­mer, nie ode­brała.

– Głowa, tu­łów, ręce, nogi. W su­mie sześć osob­nych ka­wał­ków.

– To też wiem. Po­wiedz, do czego wła­ści­wie zmie­rzasz? – Hen­ley za­cze­kała, aż Ra­mo­uter ją do­goni, a na­stęp­nie prze­su­nęła go w stronę muru opo­ro­wego, jak gdyby opie­ko­wała się dziec­kiem.

– Mó­wię tylko, że to spory cię­żar, jak na tasz­cze­nie go tam i z po­wro­tem o trze­ciej nad ra­nem. – Przy­sta­nął i oparł się o mur, pró­bu­jąc zła­pać od­dech.

Hen­ley nie przy­znała mu otwar­cie ra­cji. Z kie­szeni ża­kietu wy­jęła czarną gumkę i zwią­zała w koń­ski ogon gę­ste czarne loki. Za­po­mniała, ile ener­gii wy­maga marsz po po­chy­łym brzegu rzeki. Co gor­sza, czuła się psy­chicz­nie nie­przy­go­to­wana do cze­ka­ją­cego ją za­da­nia, zwłasz­cza że usi­łu­jący za nią na­dą­żyć sta­ży­sta nie miał po­ję­cia, że to jej pierw­sze nie­mal od roku wy­stą­pie­nie w cha­rak­te­rze star­szej śled­czej.

– Po­nura hi­sto­ria, co? – za­wo­łała Ro­xanne Eastwood z wy­działu śled­czego, gdy Hen­ley do­tarła wresz­cie na pierw­sze miej­sce zbrodni. – Dzień do­bry, Ra­mo­uter. Tra­fiła ci się nie­zła fu­cha na po­czą­tek.

Hen­ley za­wsze uwa­żała, że Eastwood wy­gląda i za­cho­wuje się jak praw­dziwy de­tek­tyw. Stała na brzegu rzeki z pewną miną, pod­wi­nęła rę­kawy ża­kietu, w ręku trzy­mała no­tat­nik. Przy­go­to­wała się do pracy w tych wa­run­kach: jej dżinsy oraz te­ni­sówki pa­mię­tały lep­sze czasy.

– Dzień do­bry, Eastie. Jak się czu­jesz poza biu­rem? – za­py­tała Hen­ley, a jej wzrok po­wę­dro­wał ku tech­ni­kowi, który wkła­dał od­ciętą rękę do czar­nego worka.

– To ja po­win­nam cię o to za­py­tać – od­parła Eastwood z za­tro­skaną miną.

Hen­ley mil­cząco do­ce­niła ten wy­raz em­pa­tii i po­ło­żyła dłoń na ra­mie­niu Eastwood.

– Ale skoro py­tasz, czuję się par­szy­wie. Chyba się spie­kłam. – Eastwood prze­su­nęła dło­nią po za­czer­wie­nio­nym czole. – Tech­nicy kry­mi­na­li­styki będą się stąd za chwilę zwi­jać. Nie mają tu zbyt wiele do ro­boty. Za­pa­ko­wać, ozna­czyć i po za­wo­dach.

– Gdzie jest pan Tho­mas?

– Kiedy wi­dzia­łam go ostat­nio, nasz po­szu­ki­wacz skar­bów zmie­rzał w stronę skle­pów. Twier­dził, że musi ku­pić wodę dla psa. – Eastwood po­krę­ciła głową, naj­wy­raź­niej nie wie­rząc w ani jedno słowo męż­czy­zny. – Wy­sła­łam za nim po­li­cjanta, żeby go miał na oku. Nie zdzi­wi­ła­bym się, gdyby się oka­zało, że fa­cet wrzu­cił już na In­sta­gram zdję­cia swego zna­le­zi­ska.

– Niech go za­wiozą do ko­mi­sa­riatu. Ra­mo­uter może spi­sać jego ze­zna­nia. – Hen­ley po­wie­działa to ce­lowo, żeby sta­ży­sta wie­dział, kto tu rzą­dzi. – Je­śli jest ty­po­wym zbie­ra­czem, to krę­cił się tu od świtu, cze­ka­jąc na od­pływ. Gdzie do­kład­nie zna­lazł ręce?

– Tam. – Eastwood zsu­nęła na nos oku­lary prze­ciw­sło­neczne i wska­zała spie­nione fale po­zo­sta­wione przez tram­waj wodny. Za­zna­czone miej­sce zna­la­zło się już pod wodą. W miarę jak rzeka od­zy­ski­wała swoje te­ry­to­rium, w po­wie­trzu wy­czu­wało się po­śpiech i na­pię­cie.

– Mó­wił coś jesz­cze?

– Tylko tyle, że drugą rękę zna­lazł mniej wię­cej metr od pierw­szej.

– Po nitce do kosz­mar­nego kłębka – skwi­to­wała Hen­ley.

– Na­wet mi nie mów. A nim za­py­tasz o mo­ni­to­ring, mają tu mnó­stwo ka­mer...

– Tylko ani jedna nie jest skie­ro­wana na ten od­ci­nek rzeki.

– Otóż to.

Hen­ley wy­jęła dzwo­niący te­le­fon. Za­mie­niw­szy kilka słów, za­koń­czyła roz­mowę.

– To dok­tor Linh Choi. Nie zdą­ży­łeś jej po­znać, jest na­szym pa­to­lo­giem kry­mi­nal­nym. Wła­śnie przy­je­chała – wy­ja­śniła Hen­ley Ra­mo­ute­rowi i otarła pot z karku.

– Mamy więc dwie ręce, obie nogi i tu­łów – pod­su­mo­wał sta­ży­sta. – A gdzie głowa?

Do­bre py­ta­nie. Hen­ley przy­po­mi­nała so­bie, co znaj­duje się mię­dzy tymi dwiema lo­ka­li­za­cjami. Szkoła pod­sta­wowa, dwa przed­szkola i plac za­baw wśród miesz­kań i do­mów. Jesz­cze tylko bra­ko­wało, żeby na­tknięto się na głowę w pia­skow­nicy.

– Mogę szybko rzu­cić okiem? – zwró­ciła się do asy­stentki z ekipy śled­czej An­thony’ego, która przed chwilą wło­żyła od­ciętą rękę do pla­sti­ko­wego worka i za­pi­sy­wała coś w no­te­sie.

– Ja­sne. – Asy­stentka roz­pięła za­mek bły­ska­wiczny i od­su­nęła fo­lię na boki.

– Szlag... – mruk­nęła pod no­sem Hen­ley. Puls jej przy­spie­szył, żo­łą­dek wy­ko­nał salto.

– Och – wy­krztu­sił Ra­mo­uter, zaj­rzaw­szy Hen­ley przez ra­mię. Jedną rękę ob­le­piał żwir. Pa­sma wo­do­ro­stów krzy­żo­wały się na sta­rych bli­znach. I druga ręka. Szczu­pły prze­gub, pa­lec ser­deczny nieco dłuż­szy niż wska­zu­jący, po­ła­mane pa­znok­cie. Czarna skóra. Hen­ley za­dźwię­czały w uszach słowa Pel­la­cii. „Za wcze­śnie na stwier­dze­nie, czy na­leżą do jed­nej ofiary, czy ofiar jest wię­cej”.

– Za­dzwoń do nad­ko­mi­sa­rza Pel­la­cii – po­le­ciła Ra­mo­ute­rowi. – Po­wiedz mu, że mamy dwie po­ten­cjalne ofiary.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Crime Re­por­ting In­for­ma­tion Sys­tem – Sys­tem Za­wia­da­mia­nia o Prze­stęp­stwach