Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
716 osób interesuje się tą książką
Jeśli nic nie idzie, jak powinno, pozostaje ci gra kartami otrzymanymi od losu.
Usunięcie Anji z międzynarodowych rozgrywek miało rozwiązać problemy Patricka, ale nieoczekiwanie wstrząsa jego perfekcyjnie poukładanym światem. Zwłaszcza kiedy okazuje się, że nieopatrznie naraził na ryzyko nie tylko ją, ale i swoje nienarodzone dziecko.
Kiedy lojalny doradca szefa mafii zostaje postrzelony, osłaniając ciężarną kobietę, staje się jasne, że czas na snucie planów właśnie się skończył. Na scenę wkraczają niespodziewani gracze, a Patrick musi zaryzykować: zaufać ludziom, którym ufać nie powinien, postawić wszystko na jedną kartę i podjąć najniebezpieczniejszą w swoim życiu grę. Stawką jest nie tylko zwycięstwo na Bliskim Wschodzie, ale też życie jego najbliższych.
Jak daleko się posunie, by ich ochronić? Czy będzie w stanie odzyskać miłość charakternej Polki, której uczucia bezlitośnie podeptał? I czy w świecie, w którym zdrada czai się na każdym kroku, cel naprawdę uświęca środki?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 567
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2025 by Greta Eden
Copyright © 2025 by Projekt B
Wydanie pierwsze, 2025
Redaktor prowadząca: Anna Małecka
Redakcja: Ewelina Gałdecka
Pierwsza korekta: Kinga Rutkowska
Druga korekta: Agata Górzyńska-Kielak
Skład, łamanie i przygotowanie ebooka: Michał Bogdański
Projekt okładki: Melody M. Graphics Designer
Źródła obrazów: Sashkin/AdobeStock, lauritta/AdobeStock, angelmaxmixam/AdobeStock, Gresei/AdobeStock, arenaphotouk/AdobeStock
ISBN: 978-83-974408-5-2
© Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej fragmenty nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autora lub wydawcy.
Trudność z kłóceniem się z samym sobą polega na tym, że z góry wiadomo, kto wygra.
W końcu na miejsce dotarła karetka, a ratownicy zajęli się Adamem. Dłonie miałam umazane krwią, która powoli wysychała na skórze. Wszystko wydawało się takie surrealistyczne. Obserwowałam wydarzenia, ale w nich nie uczestniczyłam. Jakbym stała obok własnego ciała i patrzyła na wszystko z boku. Mój własny, niezwykle głośny oddech oraz pulsowanie krwi w uszach skutecznie tłumiły dźwięki. Uświadomiłam sobie, że po policzkach spływają mi łzy, więc otarłam je niecierpliwie wierzchem dłoni.
Nadal klęczałam na chodniku, wpatrując się w sprawnie pracującą załogę karetki.
Boże, i co ja mam teraz niby zrobić? Pobiec do Sofii? Zadzwonić do Patricka albo kogoś z jego świty? Jak się z nimi skontaktować, skoro nigdy nie nauczyłam się żadnego numeru na pamięć, a telefon zostawiłam na Balearach?
Policjanci usiłowali się dowiedzieć, co się stało. Rozmawiali z gapiami, zupełnie mnie ignorując. Kiedy Adam został umieszczony na noszach, podniosłam się niezgrabnie, przyciskając do siebie umazane krwią resztki bluzy, którą miał na sobie, a którą rozcięli i zdjęli z niego ratownicy. Wydawała się strasznie ciężka, ale nic dziwnego, skoro w jednej kieszeni znalazłam telefon, a w drugiej portfel i kluczyki do auta.
Gotowi do odjazdu ratownicy poinformowali mnie, że zabierają rannego do szpitala na Bursztynowej. Dopiero teraz zapytali o jego imię i nazwisko. Nie zostało mi nic innego, niż sięgnąć do znalezionego w kieszeni portfela. Prawo jazdy zostało wystawione na Adama Stanforda. Bez słowa podałam jednemu z medyków kawałek plastiku, a ten po chwili przekazał go policjantowi. Gestem zachęcił mnie do oddania portfela, z którego wyjęłam prawo jazdy. W przypływie paniki wrzuciłam trzymany w dłoni telefon do torebki, udając, że to mój, a kluczyki do auta powiesiłam na palcu. Chociaż mężczyzna nie zorientował się, co zrobiłam, moje serce galopowało tak mocno, jakby miało wyskoczyć mi z piersi. Dłonie drżały niekontrolowanie, pokrywająca je krew podkreślała siatkę linii papilarnych rysującą się teraz wyraźnie na ich wewnętrznej stronie.
Ratownik rzucił mi ostatnie spojrzenie, wskoczył do karetki i zatrzasnął za sobą drzwi. Miałam ochotę pobiec za nim i poprosić, żeby zabrali mnie ze sobą, ale zatrzymał mnie męski głos.
– Może mi pani poświęcić kilka minut? – zapytał policjant w cywilu z powieszoną na szyi odznaką. – Komisarz Dębski – przedstawił się.
– Nie rozumiem… – Wpatrywałam się w niego zdezorientowana.
– Chciałbym pani zadać kilka pytań – wyjaśnił cierpliwie.
Zalała mnie fala zimnego potu. Co, jeśli powiem coś nie tak? Wspomnę mimochodem o Patricku i organizacji? Co mi wolno powiedzieć, a czego nie? Gorączkowo próbowałam wygrzebać w pamięci informacje wbijane mi do głowy przez Aidena i jego ludzi.
– Dobrze, ale chciałabym najpierw wrócić do domu i powiedzieć jego narzeczonej, co się stało. Mieszkam tu niedaleko. Nad kwiaciarnią – tłumaczyłam, wskazując dłonią odpowiedni kierunek. – Jego narzeczona jest u mnie w domu… – Głos mi się załamał, gdy uświadomiłam sobie, że się powtarzam. – Muszę jej powiedzieć… Ona nawet jeszcze nie wie, że on przyleciał.
Umilkłam, zdawszy sobie sprawę, jak nieskładnie brzmię. Złożenie zdania w całość przerastało obecnie moje możliwości.
– Powoli! – Zastopował mnie uniesioną dłonią. – Spokojnie i po kolei. Kim dla pani jest pan Stanford?
– Facetem przyjaciółki. Kolegą… – urwałam i wzięłam drżący oddech.
– Skąd się znacie?
Panika zaczynała narastać, nie potrafiłam znaleźć w głowie prawidłowej odpowiedzi. Czy Adam nie mówił kiedyś, że Sofia kłamała rodzicom, że pracuje w hotelu?
– Pracowałam za granicą razem z jego narzeczoną, ale niedawno wróciłam do kraju, bo… skończył mi się kontrakt. Przyjechała mnie odwiedzić. – Otworzyłam usta, żeby dodać, że pokłóciła się ze swoim facetem, ale czy to nie postawiłoby jej w złym świetle?
– A on?
– Przyjechał za nią.
– Kiedy?
Komisarz wpatrywał się we mnie intensywnie, przez co denerwowałam się jeszcze bardziej. Wytrzymywałam wzrok facetów z mafii, śmiałam się w twarz egzekutorowi, a nie dawałam rady policjantowi. Czy zrzuci to wszystko na ekstremalnie stresującą sytuację, czy domyśli się, że serwuję mu półprawdy?
– Dziś rano. Ledwo zdążyłam się z nim przywitać. Przyszliśmy do piekarni, bo Sofia uwielbia świeże pieczywo… To miała być niespodzianka.
Objęłam się ramionami, jakby zrobiło się niezwykle zimno.
– I co dalej?
Zamrugałam kilka razy, wpatrując się w niego bez słowa. Łzy znów napłynęły mi do oczu, ścisnęło mnie w dołku.
– Usłyszałam pisk opon. Złapał mnie w ramiona i upadliśmy na chodnik…
Kolejne słowa nie chciały przejść przez zaciśnięte gardło. Zaczęłam niekontrolowanie szlochać. Przepełniały mnie rozpacz i żal. Choć od kilku minut trzymałam w dłoni zaplamioną krwią bluzę, dopiero teraz zaczęła do mnie w pełni docierać powaga sytuacji. Co będzie, jeśli Adam…? Nie potrafiłam, nie chciałam dokończyć tego zdania.
– Niech się pani uspokoi – poradził policjant, jakby czytał mi w myślach. – Jeszcze żył, kiedy go zabierali.
Niestety wcale mnie tym nie pocieszył. Słowo „jeszcze” zawisło w ciszy, która zapadła pomiędzy nami. Chciałam, żeby ten poranek nigdy się nie wydarzył. Z pewnością nie chodziło o mnie. Przecież Patrick mnie odesłał! Jak zabawkę, którą się znudził! Bardziej prawdopodobne, że celem zamachu był Adam, choćby z racji zajmowanego stanowiska. Czemu się narażał, przylatując tutaj?
Zagubiona i niepewna, co dalej, pozwoliłam sobie na chwilę słabości i łzy. Jak powiem Sofii, że jej facet został postrzelony i być może z tego nie wyjdzie? Pociągając nieelegancko nosem, sięgnęłam do torebki po chusteczki.
– Przepraszam, ja…
– W porządku. – zapewnił komisarz, a potem odwrócił się do kogoś z tyłu. – Darek? – Podszedł do nas kolejny policjant ubrany po cywilnemu. – Zabiorę panią na komendę, a po drodze wstąpimy po narzeczoną ofiary. Spiszemy wszystko oficjalnie.
– Dobra, ogarnę tu sytuację, postaramy się zebrać jak najwięcej zeznań. To dowód? – Wskazał na zakrwawiony materiał w moich rękach. Bez słowa oddałam bluzę, która została zapakowana do plastikowego worka.
Na widok zaschniętej na skórze moich dłoni krwi zaczęło mnie mdlić. Czułam, jak blednę.
– W porządku?
– Niedobrze mi – wyszeptałam.
– Głębokie oddechy – poradził. – Usiądzie pani na chwilę.
Poprowadził mnie w kierunku radiowozu. Wyraźnie czułam spojrzenia gapiów, którzy szeptali coś między sobą. Jakbym była główną podejrzaną, a nie przypadkowym świadkiem ataku. Kiedy otworzono dla mnie drzwi z tyłu, po tłumie przepłynęła kolejna fala szeptów. Już sobie wyobrażałam te legendy miejskie, które będą zapewne opowiadać latami.
– Zabiorę panią do domu, a potem pojedziemy na komendę – powiedział policjant, jakbym nie słyszała tego, co mówił wcześniej do kolegi.
– Dobrze – zgodziłam się, walcząc z narastającą falą mdłości.
Drzwi się zatrzasnęły, zaszumiał silnik, a ledwie trzy minuty później byliśmy na miejscu. Mężczyzna pomógł mi wysiąść i bez słowa wszedł ze mną do bloku, a potem po schodach na drugie piętro. Dopiero teraz coś do mnie dotarło.
– Ona nie zna polskiego – uprzedziłam, wkładając klucz do zamka.
– Będziemy potrzebować tłumacza?
– Pochodzi z Czech, ale jej facet z Hiszpanii, więc komunikują się po angielsku.
Sofia siedziała na kanapie w szlafroku i z kubkiem w dłoni. Burzę loków związała na czubku głowy, więc wyglądała jak nastolatka, a nie dorosła kobieta.
– Hej! – zaczęła radośnie. – Nie robiłam ci kawy, bo…
Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia na widok zakrwawionej koszulki i policjanta za mną.
– Zdarzył się wypadek – powiedziałam cicho.
– To twoja krew? – wydusiła, odstawiając kubek na szafkę. – Coś nie tak z dzieckiem? Potrzebujemy szpitala? Specjalisty? – Teraz już wyraźnie panikowała. – Zadzwonię do Adama, cokolwiek się dzieje, z pewnością nam pomoże.
Zaczęła się rozglądać za telefonem, najwyraźniej zapomniawszy, że celowo porzuciła go w Pradze.
– Nie, krew nie jest moja.
Zastygła w bezruchu.
– Więc co się stało?
Łzy znów napłynęły mi do oczu, gardło zacisnęło się boleśnie.
– Adam… – udało mi się wyszeptać.
– Adam? – spytała, marszcząc brwi.
Przełknęłam ciężko, ocierając łzy wierzchem dłoni.
– Adam przyleciał dzisiaj rano, poszedł ze mną do piekarni i… – Zerknęłam za siebie na policjanta. – Nie wiem, co się stało. Usłyszałam pisk opon, a on pociągnął mnie na chodnik. Ktoś go postrzelił – wydusiłam z płaczem. – Zabrała go karetka.
Momentalnie zbladła, zakrywając dłonią usta.
– Sofia… – Postąpiłam krok w jej stronę.
Z przerażeniem popatrzyła na moje umazane dłonie.
– Czy on…?
– Nie! – zaprzeczyłam z mocą, chociaż tak naprawdę nie mogłam być pewna. – Jak go zabierali, żył!
– Ale jego tu nie ma prawa być! To nie on!
Chyba jednak do niej nie docierało, co się dzieje. A już z pewnością nie wszystko.
– Do kogo powinnyśmy zadzwonić? – spytałam ją łagodnie. – Do Patricka? Do kogoś innego?
Spojrzała na mnie z paniką w oczach.
– Nie wiem. – Potrząsnęła głową. – Jesteś pewna, że to Adam?
– Tak.
Opadła niezgrabnie na sofę, ukrywając twarz w dłoniach.
– Nie… Nie… – powtarzała raz za razem.
– Możemy pojechać do szpitala? – spytałam policjanta, który przenosił spojrzenie między mną a Sofią.
– Najpierw musi pani złożyć zeznania.
– Sofia! – Złapałam ją za ręce, kucając przed nią. Wzdrygnęła się, a jej wzrok powędrował do czerwonych smug. – Posłuchaj, kochanie. – Wyciągnęłam z torebki telefon Adama, ale nawet nie chciała go dotknąć. – Zadzwoń do Patricka – poprosiłam. Podniosła głowę, ale spojrzała na mnie, jakby mnie nie widziała. – Karetka zabrała Adama do szpitala. On wciąż żyje. – Przynajmniej żył, jak odjeżdżał… – Musisz wezwać pomoc, Sofia. – Łagodnym tonem usiłowałam się przedrzeć przez to puste spojrzenie piwnych oczu.
Obejrzałam się na policjanta.
– Nie zostawię jej w takim stanie samej. – Rozłożyłam ręce, wskazując na płaczącą przyjaciółkę. – Powinna powiadomić jego rodzinę i przyjaciół.
Facet westchnął zrezygnowany.
– Nie może pani tego zrobić sama?
Wszystko, kurwa, zajebiście, ale nie znam PIN-u do tego telefonu. Sofia pewnie tak, ale na razie nie mogę go z niej wyciągnąć.
– Nie znam numerów. Miałam zapisane w poprzednim telefonie.
– Jasne.
Zostawiłam Sofię samą i umyłam dłonie w zlewie najlepiej, jak potrafiłam. Wyciągnęłam z szafy ciuchy dla siebie i dla Sofii, bo przecież nie mogła pojechać ze mną na komisariat w szlafroku. Na szczęście bez słowa zaczęła się ubierać. Umazaną koszulkę wręczyłam policjantowi. Wydawało mi się, że każda czynność trwa niezwykle długo, a my się strasznie grzebiemy. W głowie wciąż kołatała mi się myśl, że potrzebuję pilnie skontaktować się z Patrickiem. Nagle olśniło mnie, jak to zrobić.
– Mogę pojechać swoim autem? – zapytałam.
Jedyną odpowiedź stanowiło skinięcie głowy.
Zeszliśmy na dół. Odbezpieczyłam pilotem samochód Adama, a brwi komisarza podjechały do linii włosów na widok wartego pół miliona czarnego Range Rovera. Po uruchomieniu silnika telefon zachował się dokładnie tak, jak oczekiwałam: połączył się z autem, dzięki czemu nie potrzebowałam numeru PIN. Wybrałam z listy kontaktów numer, który mnie interesował.
Moje serce zaczęło bić gwałtowniej, czułam jego dudnienie aż w uszach. Zrobiło mi się niedobrze, ale nie miałam innego wyboru poza opanowaniem mdłości i jak najszybszym przekazaniem faktów. Wnętrze samochodu wypełnił wyraźnie poirytowany głos Patricka. Mówił coś szybko po portugalsku, ale nie rozumiałam ani słowa. Zerknęłam w bok z nadzieją, że Sofia mi pomoże, ale ona tylko milcząco wpatrywała się w coś za szybą.
– Patrick – przerwałam mu słabo, starając się uważać na drogę.
– Anja? Skąd masz telefon Adama?
Złapałam gwałtownie oddech na te obojętne słowa. Ale czego ja się spodziewałam? Słodkiego wyznania: „Stęskniłem się” albo chociaż: „Dobrze cię słyszeć”? Durna ja. Łzy spłynęły mi po policzkach.
– Adam został postrzelony.
Na reakcję nie musiałam czekać długo.
– Gdzie?
– W Polsce. W Warszawie. Sofia przyleciała do mnie parę dni temu.
Usłyszałam, jak wydaje komuś polecenia. Słowa docierały do mnie przytłumione, więc wiedziałam, że są skierowane do kogoś innego. Czekałam cierpliwie, ale kończył mi się czas. Przejazd spod mojego bloku do komendy zajmował raptem pięć minut.
– Zabrali go do szpitala na Bursztynową. – Skręciłam w ulicę, na której znajdował się posterunek policji. Zdawałam sobie sprawę, jak płaczliwie brzmiałam, ale nie potrafiłam opanować buzujących we mnie emocji. Nawet jeśli się znudził, jeśli nic do mnie już nie czuł, nadal jawił mi się jako bezpieczna przystań. Idiotyczne, ale prawdziwe. – Wyślę ci szczegóły, jak tylko Sofia poda mi PIN do jego telefonu albo jak tylko policjanci mnie wypuszczą.
Zatrzymałam się za autem komisarza Dębskiego.
– Czemu policja miałaby cię przetrzymywać?
– Byłam tam, gdy… to się zdarzyło. Adam zasłonił mnie swoim ciałem. – Głos mi się łamał. Policjant podszedł, żeby otworzyć mi drzwi. – Muszę kończyć.
Rozłączyłam się, odpinając jednocześnie pasy. Sofia wysiadła razem ze mną, ale nadal była w szoku. Najpierw dość długo siedziałyśmy na korytarzu, czekając, aż ktoś się nami zajmie. Następnie zaproszono nas do niewielkiego pokoju, gdzie komisarz Dębski, po dość długim pouczeniu, co mi grozi za składanie fałszywych zeznań, zaproponował nam wodę i zadał pierwsze pytanie.
Czy ten facet zdawał sobie sprawę, że od ponad roku moje życie to jedno wielkie kłamstwo?
Komisarz wypytywał mnie przez jakiś czas, zmuszając w kółko do powtarzania całej opowieści od początku, aż w końcu stwierdził, że zrobimy przerwę. Siedziałyśmy potem z godzinę na korytarzu, czekając, aż przesłucha nas następna osoba, a potem jeszcze jedna. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak długo to trwało.
Liczyłam, że tego biednego człowieka, który włączył się w udzielanie pierwszej pomocy Adamowi, nie potraktowali w ten sam sposób. Jeśli ma to prowadzić do takiego traktowania, na jego miejscu zastanowiłabym się potem parę razy, zanim bym komuś pomogła…
Kiedy po raz kolejny spojrzałam z nadzieją na idącego w naszą stronę funkcjonariusza z teczką w dłoni, wymamrotał pod nosem: „Za chwilę”, a mnie opadły ramiona. Ile może trwać chwila? O tyle dobrze, że dawali darmową kawę, a piętro niżej przy wejściu stał automat z przekąskami. Nie czułam głodu, zbierało mi się na wymioty, bo ze zdenerwowania żołądek zacisnął mi się w kulkę. Wciąż słyszałam w głowie ten upiorny, powtarzający się trzy razy dźwięk. Jak strzelanie z folii bąbelkowej.
Kilkakrotnie czułam wibracje telefonu, ale bałam się go wyciągnąć i odebrać połączenie. Suche, niemal wrogie słowa Patricka nadal sprawiały mi ból. Obiektywnie oceniając sytuację, doszłam do wniosku, że pojawi się w Polsce w kilka godzin. W końcu postrzelono jego prawą rękę. Stawienie mu czoła wydawało się niemożliwością, kiedy ukrywałam przed nim ciążę.
Trzymałam za rękę Sofię, ściskając ją co jakiś czas, żeby dodać jej otuchy. Parokrotnie usiłowałam się dodzwonić do szpitala, żeby uzyskać jakieś informacje, ale przełączano mnie w nieskończoność, by na końcu przerwać połączenie. Poprosiłam kolejnego policjanta o pomoc, jednak zbył mnie słowami, że wszystkiego się dowiem, jak pojadę do szpitala.
Głos Anji w słuchawce naprawdę mnie zszokował. Słodki tembr przywołał wspomnienia tego, jak pachniała, a nie to powinno stanowić priorytet w tej chwili. Adam został postrzelony w Polsce, a ona znajdowała się na komisariacie! Potrzebowałem informacji i przysługi. Tylko jedna osoba potrafiła zapewnić to wszystko bez zbędnych ceregieli. Wybrałem numer zaraz po tym, jak się rozłączyła.
– Potrzebuję kilku ludzi w Polsce i dobrego prawnika.
Coś w moim głosie musiało go przekonać, że dzisiaj odkładamy na bok uprzejmości i od razu przechodzimy do konkretnego działania.
– Ilu?
– Zbieram swoich najbliższych, ale potrzebuję dodatkowego wsparcia i kilku rzeczy na miejscu. – Wyliczyłem szczegółowo, żeby na koniec dodać: – Do tego przynajmniej cztery dobrze wyposażone, bezpieczne samochody z natryskowym szkłem palladowym albo ostatecznie z Alonem.
– Jak szybko?
– Na wczoraj – przyznałem niecierpliwie.
– Spodziewałem się, że otrzymam ten telefon co najmniej dobę temu, więc co nieco mam już przyszykowane – przyznał spokojnie Nikolay. Opanowało mnie niemiłe uczucie, że coś mi właśnie umknęło. – Wysłałem ci wczoraj informację, że Tobias i Greta mają nowe zlecenie. Od Heleny.
Już to wiedziałem!
– Na Anję – stwierdziłem oczywiste. – Nie spodziewałem się, że zaczną działać tak szybko! Chodzą słuchy, że Greta zawsze robi długi rekonesans.
– Pomyliłeś się w obliczeniach, i Tobias, i Greta są w Polsce. Co gorsza, wasze ukrywanie Anji jest o kant dupy potłuc.
Aiden dał mi znak, że samochód już podstawiony, jednak czekała nas godzinna droga na lotnisko. Niestety Florencja nie była najprzyjaźniejszym miastem, jeśli chodzi o ruch uliczny, a nie chcieliśmy zwracać na siebie uwagi.
– Teraz już to wiem. Sęk w tym, że czystym przypadkiem na drodze stanął im Adam, zasłaniając ją swoim ciałem.
– Adam? – spytał z wyraźnym zaskoczeniem.
– Tak. Powiedzmy, że to długa historia o tym, jakim wrzodem na dupie jest twoja szwagierka!
Otworzyłem drzwi do Tesli X. Wsiadłem z tyłu, zostawiając Marcowi miejsce z przodu.
– To rodzinne – przyznał sardonicznie.
Aiden ruszył z parkingu pod laboratorium.
– Szczęście w nieszczęściu, że Adam tam poleciał. Jeszcze jakieś rewelacje chowasz w rękawie?
– Mój człowiek dowiedział się, że Helena złożyła zlecenie Tobiasowi tego samego dnia, gdy wyjebałeś ją z wyspy na przyjęciu dla Ferra.
Pierdolona Helena Ramirez!
– Więc skąd opóźnienie? Czyżby Edenowie umieścili ją w kolejce?
– Nie, to Helena zażądała dziesięciotygodniowego odroczenia.
– Żebym się nie zorientował. – Bardziej jednak interesowała mnie inna kwestia. – Skąd to wszystko wiesz?
– Mam kreta w jej haremie – przyznał bez ogródek. – Wiem nawet, że Helena zamordowała jedną ze swoich zabawek w trakcie lotu do domu po feralnym przyjęciu.
Zacisnąłem gniewnie szczękę.
– I nie raczyłeś mnie poinformować?
– A pytałeś? – Skurwiel zaśmiał się ironicznie. – Wyluzuj, niczego nie ukrywam. Nie jestem Carlottą.
Nie potrzebowałem, żeby podsycał moje wkurwienie!
– Zabieram Anję na Baleary, jak tylko ogarnę ten pierdolnik.
– Wysłałem ci kontakt do człowieka w Polsce. Będą czekać na lotnisku ze wszystkim, czego potrzebujesz. Co tam robił Adam?
– Oświadczył się znów Sofii…
– A ona uciekła – dokończył za mnie Nikolay.
– Nie inaczej!
– Każdy z nas ma swoją truciznę.
Na początek zażądałem od kontaktu w Polsce informacji, w jakim stanie jest Adam i jak szybko wyślą kogoś do jego ochrony. Kolejnym punktem na liście była Anja i to, gdzie się obecnie znajdowała. Jak najszybciej powinni ją namierzyć i wysłać do niej prawnika z ochroniarzami, a następnie ją zabezpieczyć i odeskortować w moje ręce, jak tylko wyląduję. Zanim wsiadłem do samolotu we Florencji, miałem już jako takie wyobrażenie, co się stało. I totalnie mi się to nie podobało.
Spieprzyłem sprawę, zakładając, że wiem, jak działa Tobias Eden. Zaskoczył mnie odłożeniem zlecenia w czasie, kiedy ja myślałem, że się go jednak nie podjął.
– Złóż kontrofertę do zlecenia na Anję, Aiden.
– Razy dwa?
– Co najmniej. – Marco rzucił mi wymowne spojrzenie przez ramię. – Chcesz coś powiedzieć? – warknąłem do niego, szukając zaczepki.
– Nie lubię się powtarzać – odparł zimno.
W grobowych nastrojach wsiedliśmy do prywatnego samolotu i wylecieliśmy do Polski. Moja smoczyca potrzebowała natychmiastowej pomocy i ochrony. Oby tylko nie chciała odgryźć mi głowy.
Trzy godziny na obmyślenie strategii okazało się zdecydowanie za krótkim czasem. Zwłaszcza że nie miałem żadnych dobrych pomysłów. Nie mogłem zapytać o zdanie Marca. Był na mnie zbyt wkurwiony. Od razu usadziłby mnie tekstem, że sam nawarzyłem sobie piwa, więc powinienem je wypić do ostatniej kropli. Adam leżał w szpitalu, a Aiden miał zero-jedynkowy mózg.
Znikąd pomocy!
Kiedy w końcu pozwolili nam wyjść, zrobiło się już niemal ciemno. Byłam głodna i otępiała od wielogodzinnego wpatrywania się w ścianę. Z nudów zaczęłam liczyć kropki na suficie i zacieki farby.
– Pojedziemy do szpitala – poinformowałam Sofię.
Skinęła głową bez słowa. Zupełnie nie była sobą. A ja nie wiedziałam, jak ją pocieszyć. Byłam w tym fatalna. Przeze mnie jej facet mógł nie żyć. Czy ona w ogóle chciałaby, żebym ją pocieszyła? Czy kazałby mi iść do diabła?
Nawet nie potrafiłam się skutecznie dowiedzieć, co z nim. Przez telefon powiedzieli mi jedynie, że go operowali.
Na wyświetlaczu telefonu Adama widniało powiadomienie o kilkunastu nieodebranych połączeniach i mnóstwie SMS-ów. Wszystkie były od Patricka. Nie czułam się na siłach, żeby sobie z nim poradzić. Nie wiedziałam, co mu powiedzieć. Powinnam mu wysłać nazwę szpitala i adres? A może lepiej się wstrzymać do czasu, jak już będę wiedziała coś więcej?
– Możesz się tym zająć? – zapytałam, kiedy wsiadłyśmy do auta, wręczając komórkę Sofii. Telefon automatycznie połączył się z głośnikami samochodu, ale go rozłączyłam. Nie chciałam słuchać głosu Patricka. Sofia spojrzała na mnie zdziwiona, ale nie skomentowała.
– Hej… Tak, jest ze mną… – Czym prędzej uruchomiłam silnik i wrzuciłam wsteczny, zerkając w lusterka, żeby bezpiecznie wykonać manewr. – Prowadzi auto… Nie, nikt nic nie wie…
Nastąpiła chwila ciszy, a ja skręciłam na drogę prowadzącą do szpitala. Musiałam włożyć dużo wysiłku, aby opanować emocje chwytające za gardło i łzy zbierające się w oczach.
– Z tego, co zrozumiałam, przyleciał dzisiaj rano. Anja spotkała go na parkingu, więc poszli na piechotę do piekarni. Zasłonił ją swoim ciałem. – Teraz jej głos się załamał. Ręka z telefonem opadła na kolana, a ona sama zaczęła płakać. Wzięłam aparat w dłoń.
– Zadzwonimy później – poinformowałam sucho.
Zaczął coś mówić, ale się rozłączyłam.
– Sofia… – powiedziałam miękko. – Ja tego nie chciałam. Gdybym mogła cofnąć czas…
– W porządku, Anja. Po prostu zabierz mnie do niego. Muszę wiedzieć, że nic mu się nie stało… Że żyje – wyjąkała.
Zostawiłam auto pod kościołem. Doskonale wiedziałam, że dalej nie znajdę już żadnego miejsca, a parking pod szpitalem straszył horrendalnymi stawkami za godzinę postoju. Nie musiałam się zastanawiać, gdzie jest Patrick. Wystarczyło rzucić okiem na cztery zaparkowane blisko wejścia terenówki. Przed automatycznymi drzwiami do szpitala stali Marco, Alessi oraz dwóch ludzi, których nie rozpoznałam. Mój były ochroniarz zdusił gniewnie papierosa w popielniczce. Nie miałam pojęcia, że palił. Głupa bardzo często, ale nie fajki!
Zabrakło mi tlenu w płucach, a panika sprawiła, że zaczęłam się trząść w środku jak galareta. Bezwiednie zwolniłam, przez co depcząca mi po piętach Sofia wpadła na mnie. Niezgrabnie wymamrotałam przeprosiny i spuściłam wzrok. Nie byłam gotowa na ponowne spotkanie z nimi! Jak miałam zagrać królową lodu, kiedy czułam się taka zmaltretowana psychicznie? Burza emocji, z którą zmagałam się od samego rana, podsycona bezradnością na komisariacie, odarła mnie z barier, które wzniosłam, żeby się bronić przed uczuciami do Patricka.
Stałam chwilę w miejscu, debatując, czy pobiegłabym wystarczająco szybko, żeby uciec? Tylko gdzie się schować, jeśli przed mafią nie ma ucieczki? Dziwny ucisk pojawił się w moim żołądku. I nie było to ssanie z głodu. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Może lepiej nic? Oni wszyscy wiedzieli przecież, co się stało parę miesięcy wstecz.
Zachowuj się jak dorosła osoba. Pokonaj ich uprzejmością!
Bez słowa skinęliśmy sobie głowami. Coraz bardziej nerwowo zaciskałam palce na pasku torebki.
– Wiesz, w jakim jest stanie? – spytała Sofia płaczliwie, gdy Alessi objął ją ramieniem i przytulił do swojego boku.
– Jest już po operacji. – Poprowadził ją do środka. Odważyłam się zerknąć na Marca, który wykonał zachęcający gest, żebym podążyła ich śladem. – Przeniesiono go na OIOM. Jak tylko lekarz wyrazi zgodę, przetransportujemy Adama do prywatnego szpitala.
Stanęliśmy przed windami. Sofia spojrzała na swojego ochroniarza ze łzami w oczach.
– Ale będzie w porządku?
Pocałował ją w czoło, ocierając mokre policzki.
– Strzelec nie był pierwszej klasy, ale za wcześnie, żeby wyrokować.
– Jaki kraj, tacy terroryści – wymamrotałam. Na widok ich spojrzeń, dodałam po angielsku: – Nic.
Spuściłam wzrok i bez słowa wsiadłam do kabiny. Ze zdenerwowania pociły mi się dłonie, w głowie panował chaos. Panowie bez wahania poprowadzili nas plątaniną korytarzy. Ciekawe, czy musieli sobie narysować mapę? Skorzystać z GPS? Narastał we mnie nerwowy chichot, gdy przypomniał mi się cytat z filmu Testosteron, kiedy bohater zawile tłumaczył, jak gdzieś dotrzeć: „To jest droga do kibla czy plan Wilczego Szańca?!”.
Po skręceniu w kolejny korytarz zauważyłam dwie osoby.
Patrick.
A obok niego…
Damian.
Moje serce się zatrzymało – zupełnie jak ja – żeby po chwili gwałtownie przyśpieszyć. Chłonęłam widok przed sobą. Przecież wiedziałaś, idiotko, że tu będzie. Czego się spodziewałaś? Dziadka Mroza? Dotkliwy ból w piersi powiedział mi, że codzienne okłamywanie się przed lustrem, że już go nie kocham, że to już za mną, było właśnie tym – udawaniem i okłamywaniem samej siebie. Nic się nie zmieniło. Nadal go kochałam. On podeptał moje uczucia i kazał mi się wynosić, a ja go kochałam.
Ty durna pało!
Ale jestem żałosna.
Czy byłam jak ofiary przemocy, które usiłowały tłumaczyć swoich oprawców? „Miał zły dzień”. „Ktoś go zdenerwował”. „Może i zareagował zbyt gwałtownie, ale przecież nie chciał”. W moim wykonaniu brzmiało to: „Na chuj mu powiedziałam, że go kocham?! Przestraszył się…”. Mafioso przestraszył się uczuć. Dobre sobie. Nie ruszali go przeciwnicy, nie ruszała broń, dawał sobie radę z Giovannim i z Carlottą, a miałaby go przerażać jedna cholerna rudowłosa Polka? Czy moje rodaczki są aż tak straszne? Fakt, miałyśmy temperamencik jak złoto, ale w głębi duszy chciałyśmy tego samego co wszystkie inne kobiety: być kochane.
Marco położył rękę na moich plecach, ale się zaparłam, rzucając ledwie słyszalnie:
– Nie.
– Tchórzysz? – odparł równie cicho, popychając mnie mocniej.
Tylko tego brakowało, żeby się Marco ze mnie naśmiewał. Paniczny strach i chęć ucieczki zastąpiła duma. Pieprzone hormony! Uruchamiały kołowrotek emocji bez żadnego ostrzeżenia. Uniosłam wysoko podbródek.
– Grzeczna dziewczynka – rzucił.
– Może mnie jeszcze poklepiesz po głowie jak posłusznego pieska?
Jak zasugeruje, że sukę, to go sieknę z liścia!
Patrick i Damian równocześnie przenieśli wzrok na mnie. Zacisnęłam usta. Tylko tego brakowało, żeby urządzili mi tu pokaz solidarności plemników. Starając się zachować neutralną minę, powiodłam po nich spojrzeniem. Nie było wątpliwości, kto tu jest szefem, a kto tylko marną imitacją. Żadnej! Nie dla mnie!
Stanowili kontrast. Ten pierwszy ubrał się swobodnie w dżinsy i czarną koszulkę. Damian jak zwykle musiał mieć na sobie garnitur. Wiadomo, kto się bawi w mafię, zobowiązany jest też dobrze się ubierać. Laski nie lecą na facetów w koszulkach i szortach, a na blichtr i patynę, jakby ważna była metka, a nie mózg. Mój były kochanek roztaczał wokół siebie aurę władzy i nie potrzebował do tego eleganckich ciuchów, a jedynie odpowiedniego spojrzenia i postawy.
Gdybym nie spędziła z Patrickiem ogromnej ilości czasu, pomyślałabym, że jest zrelaksowany. Opierał się nonszalancko o parapet, wiedziałam jednak, że pod pozornym spokojem buzowały wściekłość i zmęczenie.
Zemdliło mnie od zapachu środków do dezynfekcji. Poczułam, że blednę, więc wprowadziłam w życie najstarszą znaną mi zasadę prowadzenia walki: najlepszą obroną jest atak!
– Dlaczego wcale nie jestem zaskoczona twoim widokiem? – sarknęłam do Damiana. – Powiedziałeś mu? – Starałam się, aby w moim głosie nie było słychać urazy. Patrick wprawdzie nie znał polskiego, ale wiele potrafił wydedukować z tonu rozmowy.
– Niby o czym?
– Nie graj debila – ostrzegłam. – Sam mówiłeś, że chcesz mieć przewagę. – Zaplotłam ramiona na piersi w buntowniczej postawie. – A co może być lepszym asem w rękawie niż jego dziecko?
Zorientowałam się, że nie miał pojęcia, o czym mówię, kiedy na jego twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia. Byłam pewna, że ktoś mu doniósł o moim zwolnieniu lekarskim i jego powodzie, ale najwidoczniej nie. Ja pierdolę! Ależ ze mnie idiotka. Sama się zdradziłam. Wymamrotałam soczystą kurwę pod nosem.
– Najwyraźniej nie muszę was sobie przedstawiać – odezwał się Patrick.
Przeniosłam na niego pełne urazy spojrzenie. Niech sobie nie myśli, że dam się znów zmanipulować.
– Najwyraźniej mam większego pecha, niż byłabym w stanie sobie wyobrazić – odparłam zjadliwie, przerzuciwszy się na angielski – skoro po powrocie zatrudnia mnie w swojej firmie kolejny… uczciwy obywatel. – A potem dodałam z ironią: – Przynajmniej tym razem zapłatą nie jest moje ciało.
– Milcz! – rozkazał twardo Patrick. – Idziemy. – Załapał mnie za ramię i pociągnął za sobą.
Zacisnęłam usta w cienką kreskę. Jego palce z pewnością zostawią sine ślady na skórze, ale nie miałam siły, żeby się wyrwać. Zaprowadził mnie na klatkę schodową, ale zatrzymał się dopiero na półpiętrze, gdzie mógł kontrolować, kto nas usłyszy.
Zakręciło mi się w głowie, więc usiadłam na stopniu i ukryłam twarz w dłoniach. Fale gorąca i zimna przetaczały się przez ciało, przyprawiając o słabość. Nie musiał tego widzieć, ani wiedzieć. Niech myśli, że przytłoczył mnie jego widok albo sytuacja z Adamem. Cokolwiek, żebym tylko się nie musiała tłumaczyć.
– O co chodzi?
– Ale z czym? – Pochyliłam się mocniej. Zaczynałam mieć przed oczami mroczki. I nie byli to bracia Mroczkowie. – I kto dał ci prawo do zadawania pytań? – dodałam, wiedząc, że kwestionowanie autorytetu niesamowicie go wkurza.
– Zacznijmy od prostych rzeczy. – Zignorował moje słowa. – Damian.
I to ma niby być jakieś pytanie?
Milczałam chwilę. Nie dlatego, żeby mu zrobić na złość. Doskonale znałam zasadę trzech sekund. Milczałam, ponieważ nie byłam pewna, czy z takimi zawrotami głowy będę w stanie wykrzesać z siebie jakiekolwiek słowa. Język stał mi kołkiem, zimny pot perlił się na szyi.
– Teraz, Anja! – warknął cicho.
Ze swojego miejsca na schodku widziałam tylko jego buty. Czarne. Z plamą na sznurówce. Fascynujące. Mój mózg był zdecydowanie przeciążony. Powinnam się skupić na rozmowie, a rozpraszał mnie kolor obuwia. Suche fakty, Anja! Więcej informacji, mniej emocji!
– Jest CEO dużej firmy farmaceutycznej. Szukał kierownika do działu kadr i płac. Złożyłam papiery. Dostałam pracę. Wiesz, tak właśnie robią normalni ludzie: widzą ogłoszenie, wysyłają CV, idą na rozmowę i zostają zatrudnieni – dodałam, jakbym miała przed sobą totalnego imbecyla. – Tydzień temu nawet nie wiedziałam, że cię zna. A on nie miał pojęcia, że ja znam ciebie.
– Jak się dowiedział?
– Sofia wysłała mi obraz.
Mogłam sobie tylko wyobrazić minę Patricka, bo nie podniosłam głowy. Jeszcze nie byłam w stanie.
– Obraz? – ponaglił.
– Tak.
– Pełnym zdaniem, Anja!
Ktoś tu się chyba irytował i nie potrafił nad tym zapanować! Dobra nasza! Chwila satysfakcji rozlała się przyjemnym ciepłem.
– Sofia wysłała mi nasze wspólne zdjęcie z balu przeniesione na płótno. Namalowane.
– Gdzie je widział?
To regularne przesłuchanie poddawało mi coraz to lepsze pomysły na podnoszenie mu ciśnienia. Plan powinien zadziałać, jeśli zacznę odpowiadać półsłówkami.
– W moim mieszkaniu.
– Co robił w twoim mieszkaniu?
Nie, no to jest za proste!
– Był. – Wściekłe parsknięcie sprawiło, że prawie się uśmiechnęłam. Wal się na ryj, złamasie! – Przywiózł mnie do domu.
– I co potem? – wycedził.
– Rozpoznał ciebie i zażądał odpowiedzi, więc kazałam mu się wynosić. – Mój głos nie brzmiał tak pewnie, jak chciałam. Wyszło żałośnie zamiast nonszalancko. – Nie będę niczyim pionkiem w grze. Ani twoim, ani jego. Tego samego popołudnia przyleciała Sofia, a ja poszłam na zwolnienie lekarskie.
Nadal widziałam tylko jego buty. Musiał się opierać o parapet – a może ścianę? – bo skrzyżował kostki. Idiotyczna obserwacja rozproszonego umysłu, ale powoli dochodziłam do siebie.
– Od jak dawna Sofia utrzymuje z tobą kontakt?
Chuj cię to obchodzi!
– Zapytaj Sofię – poradziłam wrednie.
– Pytam ciebie! – Po tonie głosu wniosłam, że był zirytowany.
Wzruszyłam ramionami.
– No to powodzenia – dodałam po polsku.
Pogratulowałam sobie w duchu napsucia mu krwi. Czemu tylko ja miałabym to przeżywać?
– Jak ty mnie wkurwiasz! – wyrzucił z siebie z takim spokojem i pasją jednocześnie, że aż podniosłam głowę, żeby na niego zerknąć.
Wpatrywał się we mnie intensywnie. Zielone tęczówki były hipnotyzujące. To wina braku jedzenia. Skrzyżował ramiona na piersi. Moje dwulicowe serce i zdradzieckie ciało podnieciły się na widok napiętych mięśni przedramion i smukłych dłoni. Wiedziałam, jakie potrafią być delikatne i ile siły się w nich kryje. Ty się nakręcasz, a on… się znudził.
– Wzajemnie – mruknęłam po chwili.
Nadal nie zmieniłam języka na angielski, ale też nie odwróciłam wzroku. Ewidentnie buzowały mu dzisiaj pod skórą emocje, które nie do końca kontrolował. Ja zmagałam się z tym samym problemem, więc awantura wisiała na włosku.
Stał z założonymi rękami i uważnie mi się przyglądał.
– Dobrze się czujesz? – spytał znienacka.
– Wyśmienicie – sarknęłam, pocierając kark.
– Jesteś blada.
Taka taktyka z pewnością nie zadziała! Zagotowało się we mnie. Gówno go obchodziło, co się ze mną działo przez ostatnie miesiące, więc teraz też mógł sobie darować.
– Przestań! – niemal krzyknęłam. – Ty tak naprawdę nie chcesz wiedzieć, a ja nie chcę o tym mówić, więc darujmy sobie uprzejmości.
– Kiedy ostatni raz jadłaś?
Dobre pytanie. Zielona herbata jaśminowa i ciasto marchewkowe z lokalnej piekarni w ramach wczorajszej kolacji z Sofią to pewnie nieszczególnie zbilansowany posiłek dla ciężarnej, ale jakoś nie byłam wtedy w nastroju do zdrowego odżywiania. Nie raczyłam odpowiedzieć.
– Co się stało rano?
Powrócił do mnie dźwięk pękającej foli bąbelkowej imitującej w głowie wystrzały z broni.
– Wyszłam z domu – zaczęłam. Opowiedziałam to już kilka razy, więc mogłam i kolejny. – Adam właśnie parkował auto.
– Skąd wiedziałaś, że to on?
– Nie wiedziałam. – Wzruszyłam ramionami. – Ale w tym kraju nie ma zbyt dużo nowych aut wartych kupę kasy. Mogła to być moja siostra, mógł to być nikt szczególny. Albo sygnał, że Damian chce mnie wykorzystać jako przewagę. Jeździ podobnym.
– Do niego dojdziemy potem.
– Poczekałam więc, żeby sprawdzić, kto wysiądzie. Zasugerowałam, żeby poszedł na górę. – Znów zaczęło mi się zbierać na płacz. – Dałam mu klucze, ale on z jakiegoś niezrozumiałego powodu postanowił towarzyszyć mi do piekarni. – Łzy popłynęły mi po twarzy. – Po chuj musiał ze mną iść! – wyszeptałam. Wzięłam kilka oddechów, żeby zapanować nad głosem. – Rozmawialiśmy przy przejściu dla pieszych… I wtedy… Zasłonił mnie swoim ciałem.
Schowałam głowę między ramionami, a dłonie włożyłam we włosy, jakbym mogła się w jakiś magiczny sposób schować przed tym, co się stało. Przed sekwencjami obrazów, które powracały do mnie, gdy tylko przymykałam powieki.
– Ten dźwięk nie przypominał typowego wystrzału z broni. Bardziej jak gniecenie folii bąbelkowej. Ja i jakiś facet zaczęliśmy tamować krew… Popieprzony kraj… Policja dotarła przed karetką. Zabrałam kluczyki do auta i telefon Adama, ale mundurowi skonfiskowali jego portfel. Zadzwoniłam do ciebie, ponieważ Sofia nie była w stanie. Zresztą zostawiła swoją komórkę u rodziców.
– Szkoda, że nie miałaś ochoty posłuchać tego, co miałem ci do powiedzenia – wypomniał z pretensją.
– Nie było czasu – usprawiedliwiałam się. – Z posterunku nie mogłam zadzwonić. Nie znam PIN-u do telefonu Adama. Nie mogłam się przyznać, że to jego… Przecież by go zarekwirowali.
– Więc zamiast posłuchać, że prawnik będzie z tobą ASAP, jeśli tylko powiesz mi, gdzie jesteś, wolałaś spędzić godziny na komisariacie…
Przymknęłam oczy.
– Nie sądziłam, że będzie cię to obchodziło.
– …a ja musiałem wszystko rozwikłać samodzielnie, pociągając za takie sznurki jak Damian, ponieważ zachciało ci się zrobić mi na złość. Warto było? Te godziny spędzone na wielokrotnych przesłuchaniach i opóźnianie dotarcia Sofii do szpitala sprawiły ci wystarczająco dużo satysfakcji?
Tego sarkazmu potrzebowałam tu jak ryba roweru!
– Nie sądziłam, że będzie cię to obchodziło! – powtórzyłam ze złością. Krążąca we mnie od tygodni żółć wylała się ze mnie w następnym zdaniu. – Nie zachowuj się, jakby ci zależało! Tamtego poranka wyraźnie powiedziałeś, że tak nie jest!
– Przestań dramatyzować! – pouczył mnie ze zniecierpliwieniem.
Palant!
– Nie sądzisz, że po dzisiejszych wydarzeniach należy mi się odrobina czasu na dramatyzowanie? Gdybyś się mnie pozbył, zamiast odesłać, Adam byłby cały i zdrowy, a najpewniej wylatywałby już z Sofią z powrotem na Baleary.
– Jeszcze do ciebie nie dotarło, że to nie Adam stanowił cel zamachu, tylko ty! TY!
– Niby z jakiego powodu? Odesłałeś mnie, nie przedstawiam zatem żadnej wartości!
– Helena myśli inaczej!
Szkoda, że ty tak nie uważałeś, a teraz martwisz się tylko o swoją prawą rękę od podcierania tyłka!
– Helena? – Podniosłam głowę, zaskoczona jego słowami. – Uwzięła się na mnie za coś konkretnego czy przez ciebie? I co na to twoja nowa kobieta? Nie ma nic przeciw temu, że ratujesz sytuację, bo twoja dawna była poluje na twoją ostatnią byłą? – ironizowałam. Patrick gniewnie zacisnął usta. – Ej! Mam pomysł! – Wstałam chwiejnie. – Może zrobimy sobie jakąś imprezkę eks? – Mój ton przepełniała jadowita złośliwość. – Myślisz, że Helena mi odpuści, jak się dowie, że teraz obie jesteśmy eks? – Popukałam palcem po ustach, udając, że się namyślam. – Zaplanujemy wspólnie, jak ci zaleźć za skórę oraz jak napsuć krwi twojej obecnej kobiecie?
– Anja!
Pocałuj mnie w dupę!
– Nie, no! Sytuacja jest naprawdę komiczna! – kontynuowałam, podchodząc krok bliżej. – Serio myślę, że Helka da mi spokój, jak się dowie, że już nie jesteśmy razem. Potrzebuję tylko jej numeru telefonu. – Zaśmiałam się nieprzyjemnie. – Przecież ta cała akcja na przyjęciu nie wydarzyła się przypadkiem, nie?
– Milcz – ostrzegł gniewnie.
Nie zamierzałam przerywać, za to dźgnęłam go palcem w pierś. Zbyt wiele emocji tłumiłam przez ostatnie miesiące, rozkładając sytuację na części pierwsze i analizując podczas nieprzespanych nocy. I nie wynikało z tego nic pozytywnego. Świat pędził wtedy z prędkością światła, a niewesołe myśli utykały na długie godziny w piekielnych czeluściach mózgu, pozwalając mi się nimi katować do woli.
– Uwielbiasz kontrolować wszystkich i manipulować otoczeniem, żeby zrealizować swoje cele, więc zakładam, że sytuacja została przez ciebie wyreżyserowana do ostatniego szczegółu. Tego oczekiwałeś? – Ponownie szturchnęłam go w pierś. – Że będzie chciała mnie zabić, ale trochę nie wyszło, bo Carlotta okazała się szybsza, więc czas się pozbyć balastu, który się już nie przyda? Czemu ich na siebie nie napuściłeś? Taką walkę chętnie bym obejrzała. Ba! Nawet zapłaciłabym za bilet na te krwawe igrzyska!
– Nie masz pojęcia, o czym mówisz!
– Oczywiście, że nie mam! – zgodziłam się układnie. – A nie mam, ponieważ mnie okłamywałeś i oszukiwałeś od samego początku! Wszystko, co robiłeś, miało drugie dno! Zmanipulowałeś mnie, żebym się w tobie zakochała, a następnie perfidnie wykorzystałeś w swoich gierkach. – Uderzyłam go pięściami w pierś. – Głupia, naiwna ja! Pewnie się ubawiłeś, widząc, jak mocno pragnę być kochana i akceptowana!
Jedną ręką złapał oba moje nadgarstki i popchnął mnie na ścianę. Przyparł mnie do niej i chwycił dłonią za gardło w jasnym komunikacie, że przekraczam granice i zostanę ukarana. Tylko że zupełnie mnie to nie obchodziło. Od miesięcy trwałam w emocjonalnej autodestrukcji, katując się wspomnieniem czasu, który spędziliśmy razem, aż w końcu przejrzałam na oczy. Niestety durne serce nie słuchało w tej kwestii rozumu. Odwieczna walka pomiędzy tym, co wiem, a tym, co czuję!
– Nie masz pojęcia, o tym, co się działo i dlaczego! – wycedził. – Więc przestań mnie wkurzać!
Długą chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami. Poczułam, jak szczupłe palce gładzą kolumnę szyi w delikatnej pieszczocie. Mózg zalała mi fala euforii. Cholerne hormony!
– Nie jestem pewny, czy w tym momencie mam ochotę ci wlać, czy cię pocałować. Wiem, że to, co robisz i mówisz, to skutek szoku, że się emocjonalnie bronisz, ale niesamowicie mnie to wkurwia – mówił zirytowanym tonem, któremu przeczył dotyk dłoni.
– Puść mnie! – poprosiłam słabo.
Znów zaczęło mi się kręcić w głowie, po chwili to wrażenie zastąpił pulsujący ból w skroni. Patrick nie skomentował moich słów i to samo w sobie okazało się wystarczającą odpowiedzią na wszystkie zarzuty. Miałam rację. I mogłam sobie tym faktem podetrzeć tyłek!
Znowu opadłam niezgrabnie na schodek.
– Jak Adam? – spytałam cicho.
– Czekamy na papiery, żeby go przetransportować śmigłowcem do prywatnego szpitala.
Zamknęłam oczy, a poranne wydarzenia rozegrały się po raz kolejny w moim umyśle niczym czarno-biały film, więc gwałtownie je otworzyłam. Inaczej obrzygałabym Patrickowi buty.
– To moja wina – szepnęłam, podnosząc na niego wzrok.
Nie wydawał się przejęty tym oświadczeniem.
– Ponieważ?
– Zasłonił mnie sobą. – Łzy spłynęły mi po policzkach.
– To jego praca.
– Już nie. I nie dla mnie.
Patrick ukucnął przede mną. Ujął moją twarz w dłonie i otarł kciukami łzy. Z jego tęczówek znikła furia, a zastąpiła ją… czułość?
– Wiedział, na co się pisze, kiedy przysięgał mi braterstwo krwi.
– Dla Sofii tak, dla mnie nie.
– Skończ pierdolić, zacznij myśleć! – poradził ze stoickim spokojem.
Chciałam się odsunąć, ale mi nie pozwolił, zamiast tego przytulił moją głowę do swojej klatki piersiowej. Dopiero wtedy naprawdę się rozszlochałam, wyrzucając z siebie cały strach i złość. Odreagowując wszystko, co się dzisiaj wydarzyło. Nieważne, jak bardzo mnie zranił. Był tu i teraz i przytulał mnie do siebie. Otoczyła mnie chmura Kenzo i ciepło męskiego ciała. Kojąca mieszanka. Nawet nie słyszałam, jak otworzyły się drzwi na szczycie schodów. Patrick coś mówił, ale nie po angielsku.
– Musimy iść. – Wypuścił mnie z objęć i pociągnął do góry. – Sofia poleci z Adamem, my pojedziemy samochodem.
Zamiast otworzyć drzwi, poczekał, aż zrobi to ochroniarz. Sofii już nie było. Na korytarzu czekali na nas Damian i chyba dziesięciu ludzi. Dwóch ruszyło przodem. Poczekaliśmy, aż dadzą nam znak, że możemy iść. Takiego pokazu siły nie widziałam nawet podczas rozgrywki z Rizzem i Russem.
– Po co to wszystko? – spytałam szeptem. – Bo ktoś strzelał do twojego consigliere?
– Nie on był celem. Ty jesteś. Uświadom to sobie. Im szybciej, tym lepiej!
Zgryzłam dolną wargę.
– Ale nie ma powodu… – Urwałam w połowie zdania, uświadamiając sobie „powód”. Zerknęłam na idącego przodem Damiana. Skoro on nie wiedział, to niby jak ktokolwiek inny zdobyłby te informacje? Patrick dostrzegł moje wahanie.
– Czy on wie coś, o czym ja nie wiem?
– Może – przyznałam na wydechu.
Jego palce zacisnęły się na mojej dłoni.
– Chcesz mi coś wyznać?
Niemal zakrztusiłam się śliną. Już zawijam kiecę i lecę!
– Nie bardzo.
Uścisk stał się bolesny.
– Czy to mu da przewagę?
– To zależy, jak bardzo jest chujem, albo jak bardzo chce zostać twoim przyjacielem.
Patrick zatrzymał się i spojrzał na zegarek na przegubie.
– Masz pół minuty, żeby się tym ze mną podzielić.
Wpatrywałam się w tarczę, na której odliczały się upływające sekundy. Tak samo jak wtedy, kiedy robiłam test ciążowy. Odezwałam dopiero w ostatniej chwili.
– Jestem w ciąży – wyszeptałam tak cicho, że musiał się domyślić moich słów.
Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść. A potem biec.
– Anja! Stop! – zawołał za mną półgłosem.
Uciekłabym, gdyby nie Marco, który złapał mnie ramieniem w pasie. Wszyscy znów ustawili się w odpowiednim szyku.
– No powiedz to! – zachęciłam, wyzywająco podnosząc głos i bezskutecznie odpychając Marca. – Miejmy to już za sobą.
– Porozmawiamy o tym później.
Jeśli miałam jeszcze wątpliwości, czy był wściekły, jedno spojrzenie powiedziało mi wszystko. Zrobiło mi się zimno. A potem się wściekłam. Rzucił mnie! Znudził się! A teraz oczekiwał czego?! Że będę skakać, jak mi rozkazuje?! Niedoczekanie. Dał znak Marcowi, żeby mnie puścił, po czym sam załapał mnie za dłoń i pociągnął za sobą.
– Teraz nagle przeszkadza ci widownia? – fuknęłam.
– Milcz! – rzucił z taką wściekłością, że nawet mój zmęczony, otępiały mózg zrozumiał pogróżkę.
Damian obejrzał się na nas, ale z jego twarzy nie można było nic wyczytać. Marco otworzył mi drzwi auta, przesunął blokadę dziecięcą i zanim zdążyłam to skomentować zjadliwym „Serio!?”, zatrzasnął je z powrotem. Patrick dołączył do mnie z tyłu.
– Twierdziłaś, że nie możesz zajść w ciążę.
Zacisnęłam usta.
– A jednak się udało! Takie już moje szczęście! – Zaplotłam ramiona na piersi w buntowniczej postawie. – Nie powiedziałam, że jestem w ciąży z tobą!
Złapał mnie za udo i boleśnie ścisnął, pochylając się w moją stronę.
– Przestań mnie prowokować!
– Przysięgam, że jeśli zapytasz mnie, czy to twoje dziecko, to cię spoliczkuję – warknęłam szeptem.
– A dopuściłaś kogoś do tej słodkiej cipki?
Zaczerwieniłam się, częściowo przez jego słowa, a częściowo ze złości, że bierze mnie za puszczalską dziwkę. Chociaż wiedziałam, że nie mam szans, musiałam spróbować. Złapał jednak moją dłoń, zanim go uderzyłam. Zacisnął palce na moim nadgarstku i szarpnął w swoją stronę.
– Nienawidzę cię – wycedziłam, wpatrując się w jego wargi.
– Kurwa, mam nadzieję, że tak mocno, jak ja ciebie.
Wpił się we mnie ustami. Przez chwilę walczyliśmy o kontrolę nad pocałunkiem, ale kiedy wdarł się w moje usta językiem, przepadłam z kretesem. Cały gniew i wściekłość wyparowały w sekundzie wyparte przez moje hormony. Smakował jeszcze lepiej, niż zapamiętałam. Słyszałam swój własny jęk. Mogłabym się założyć, że moja bielizna była przesiąknięta na wylot.
Tęskniłam za nim.
– Ja też za tobą tęskniłem.
A więc powiedziałam to na głos. Złożył jeszcze jeden czuły pocałunek na moich wargach i postukał w szybę. Wróciłam na swoje miejsce. Patrick dyskretnie poprawił spodnie w kroku. Zrobiło mi się gorąco na widok wybrzuszenia.
Boże, jaka ja jestem pojebana. Facet mnie wkurwił. Porzucił. A jedyne, czego pragnę, to go pocałować. Czy jest jakiś limit debilizmu? Jakaś granica niedorzeczności?
Dostrzegłam przez okno, jak reszta ochrony wsiada do aut.
– Jezu! Samochód! – Oprzytomniałam i pomacałam się po kieszeni, żeby sprawdzić, czy nie zgubiłam pilota.
– Samochód?
Wyciągnęłam kluczyki.
– Ten, który wynajął Adam. Czarna, ogromna terenówka. Stoi pod kościołem.
Panowie wymienili spojrzenia, a potem kierowca, którego nie znałam, wysiadł na chwilę i podał kluczyki Damianowi.
– Nie ufasz mu?
– Nie – przyznał. Poczekał z zadaniem pytania, aż wyjechaliśmy na główną ulicę. – Czemu mu powiedziałaś?
– Nie zrobiłam tego specjalnie. – Przewróciłam oczami. – To przez zwolnienie lekarskie. – Ścisnął ostrzegawczo moją dłoń. – W Polsce oznacza się je specjalnym kodem, jeśli wynika z ciąży.
Nie ciągnął rozmowy. Pewnie nie chciał, żeby kierowca usłyszał coś, czego nie powinien. Droga mi się dłużyła, więc przymknęłam na chwilę oczy.
Relacja Anji z Damianem nie dawała mi spokoju. Naskoczyła na niego w sposób sugerujący, że są w bliskich relacjach. W tej kwestii raporty detektywa okazały się niemiarodajne. Nie dawały wglądu w to, co się działo za zamkniętymi drzwiami jej biura czy mieszkania. Musiałem wiedzieć, co takiego się zdarzyło w ciągu tych ostatnich niemal czterech miesięcy, że Anja pozwoliła sobie na złośliwości, bo zwykle raczyła nimi tylko tych, w których towarzystwie dobrze i bezpiecznie się czuła. To wtedy pokazywała swoje intrygująco sarkastyczne oblicze, przez które tak mnie do niej ciągnęło. Co sprawiło, że moja introwertyczka otworzyła się przed Damianem?
I niech to, kurwa, będzie przyjaźń!
Jeśli istnieje miłość od pierwszego wejrzenia, istnieje też nienawiść od pierwszej sekundy. Jego arogancka postawa niesamowicie mnie wkurzała już od momentu, kiedy przywitał nas na lotnisku. Jak dla mnie wysyłał złe wibracje, chociaż Marco zaśmiał się pod nosem, twierdząc, że po prostu trafił mi się konkurent, który ma szansę ze mną wygrać w pojedynku o Anję. W końcu koleś koił jej złamane serduszko od miesięcy, spędzając z nią o wiele więcej czasu, niż ja kiedykolwiek mogłem. Kiedy mój egzekutor okrasił to wrednym tekstem, że ramię do wypłakania to kutas do ujeżdżania, prawie się zagotowałem.
Nienawidziłem tego pieprzonego polaczka z całego serca i odjebałbym go z miejsca, gdybym mógł sobie na to pozwolić. Niestety nie mogłem, a paląca zazdrość sprawiała, że moja wewnętrzna bestia domagała się brutalnego udowodnienia, że Anja należała, należy i będzie należeć tylko i wyłącznie do mnie! Nawet jeśli ona sama zamierzała mnie przeciągnąć przez długą i wyboistą ścieżkę odkupienia win. Trudno było odmówić jej racji. Zrobiłem, co zrobiłem, a teraz przyszedł czas ponieść konsekwencje. Znając tego złośliwego rudzielca, wiedziałem, że nie będzie łatwo.
Dojmującą potrzebę pokazania światu, że jest moja, podsycał fakt, że była w ciąży. Z moim dzieckiem. Co prawda nie tak wyobrażałem sobie ten moment, jeśli kiedykolwiek miałby nastąpić, ale przyparłem Anję do muru, więc nie pozostało jej nic innego, niż wyznanie prawdy na szpitalnym korytarzu. Przez jedną krótką chwilę pomyślałem, że to nie ja byłem ojcem, a Damian. Gdy zasugerowała coś takiego w aucie, na serio się przestraszyłem. Znaczyłoby to, że nie tylko oddała ciało innemu facetowi, ale że przestała mnie kochać i pozwoliła mu uleczyć swoje serce oraz duszę.
Kiedy Marco dolał oliwy do ognia i zakpił, że Anja i Damian byliby piękną parą i mogliby się dorobić ślicznych dzieci, a potem zignorował moje wściekłe spojrzenie i lekceważąco odwrócił się do mnie plecami, kropla przelała czarę furii. Musiałem mu przypomnieć siłowo, kto tu był szefem. Darius stanął między nami, stopując moje mordercze zapędy, a Aiden natychmiast zaczął szperać w danych medycznych, żeby dwie godziny później oznajmić mi, że czas trwania ciąży jasno wskazuje, kto jest ojcem. Odetchnąłem z satysfakcją.
Będziemy mieli dziecko!
Tego się nie spodziewałem, ale w życiu się tak nie cieszyłem.
Patrzyłem, jak Anja słodko posapuje podczas snu, i z dumą pogładziłem ledwo dający się zauważyć brzuszek. Straciła na wadze, ale jej piersi zdawały się większe i pełniejsze. Nie wątpiłem, że o siebie dbała, ale kiedy nie mogliśmy jej dobudzić po przyjeździe do hotelu, wezwałem lekarza. Pobrał krew, osłuchał ją i stwierdził, że niepotrzebnie się martwiłem. Organizm wyczerpał baterie w ekstremalnym stresie i teraz je ładował. Wystarczyło pozwolić jej na zdrowy sen, żeby sytuacja się unormowała. Gdyby jednak wszystko się przeciągało, zalecałby kroplówki nawadniające i wizytę w szpitalu.
Kiedy żegnałem się z lekarzem, Darius uśmiechnął się pod nosem. Nicola spodziewała się dziecka, a on dostawał pierdolca i usiłował jej przychylić nieba. Od kiedy się dowiedział o ciąży, wolał zostawać na wyspie i wysyłał Lucę w zastępstwie, gdzie się tylko dało. Wcześniej mnie to drażniło, ale w tej chwili naprawdę zrozumiałem jego zachowanie. Potrzebę, aby moja kobieta znajdowała się w zasięgu wzroku. Najchętniej zamknąłbym ją na cztery spusty i zatrudnił całodobową pielęgniarkę na każde jej skinienie. Wiedziałem jednak, że wtedy awanturom nie byłoby końca. W końcu ja dałem tylko jeden maleńki fragment kodu DNA, a ona przez dziewięć miesięcy miała nosić w sobie nasze maleństwo, więc musiałem się pogodzić z tym, że należała jej się swoboda w podejmowaniu decyzji.
Do pewnego stopnia! Chciałem zabrać ją na Baleary, jak tylko lekarze Adama dadzą nam zielone światło, żeby go przetransportować do domu. Poza tym schowanie Anji poza zasięgiem wzroku takich psychopatek jak Carlotta i Helena stało się priorytetem. Aiden usunął z sieci wszystkie dowody na to, że moja kobieta jest w ciąży.
Z zamyślenia wyrwał mnie Darius.
– Co ci chodzi po głowie? – zapytał, wchodząc do salonu domu, który miał nam służyć za bazę podczas pobytu w Polsce. Usiadł na fotelu naprzeciw mnie.
– Morderstwo – odparłem, nadal wpatrując się w okno za jego plecami.
– Tylko jedno? – Marco prychnął pod nosem, podnosząc głowę znad ekranu laptopa, za którym siedział przy stole.
– Kompletuję dopiero listę.
– Siebie też na niej umieścisz? – sarknął.
Posłałem mu zimne spojrzenie, chociaż wolałbym, żeby to moja pięść spotkała się z jego buźką.
– Kto jest na szczycie? – spytał Darius.
– W tej chwili Damian. Poza tym niesamowicie świerzbią mnie palce, żeby komuś przywalić.
– Dlaczego mnie to nie dziwi! – Kolejna złośliwa uwaga Marca zabrzmiała nieco donośniej. – Chcesz nalać gościa, bo odesłałeś Anję, a ona znalazła sobie…
Aż się cały spiąłem, wiedząc, co za chwilę ZNÓW usłyszę! To jedno zdanie podnosiło mi obecnie ciśnienie jak nic innego.
– Siedź cicho! – rozkazał mu Darius.
– Prawda w oczy kole?
– Ciebie ugryzie w dupę, jak się nie zamkniesz – zasugerował Darius na widok mojego spojrzenia.
– Chciałbym to zobaczyć – ironizował Marco. – Jesteście tak rozkojarzeni swoimi kobietami, że rozłożyłbym was na łopatki w dwie minuty. Ostatecznie zaproponuję, że przemówię do rozumu temu polskiemu lowelasowi, ale tylko dlatego, że tak ładnie prosicie.
Uniosłem dłoń i pokazałem mu środkowy palec.
– Wal się! – wycedziłem. – Nie zabierzesz mi przyjemności ręcznego wytłumaczenia mu, że ma trzymać łapy z daleka od mojej kobiety.
– Złożymy mu nocną wizytę i zadamy kilka niewygodnych pytań? – zaproponował Darius.
– Jestem za – zgodziłem się natychmiast.
– A ja przeciw! – skontrował Marco leniwie. – Poświęcisz gnojkowi czas, choć powinieneś go zignorować. Tym samym albo mu pokażesz, że ona ci nie ufa, więc musisz pytać jego, albo sprawisz, że koleś poczuje się ważny.
Zdawałem sobie sprawę, że ma rację, ale jednak…
– W obu przypadkach poczuję się lepiej, jak mu jebnę! Jest dwa do jednego! Zostałeś przegłosowany. – Wyciągnąłem telefon z kieszeni i napisałem do Aidena, żeby zebrał ludzi. Marco wstał i przeciągnął się, strzelając karkiem. – Starzejesz się? – zażartowałem.
– Oszczędzaj siły na don juana – poradził wrednie.
Damian otworzył nam drzwi i gestem zaprosił do środka. Był boso i tylko w spodniach treningowych. Albo wyrwaliśmy go ze snu, albo przeszkodziliśmy w czymś innym. Półksiężyce paznokci odciśnięte na skórze bicepsów sugerowały, że raczej to drugie. Odwrócił się i poprowadził nas do salonu. Na plecach miał niemal krwawe zadrapania.
– Czemu zawdzięczam tę nocną wizytę? – spytał sucho, krzyżując ramiona na piersi.
– Anja.
W tym jednym słowie zawarłem wszystkie dręczące mnie pytania. Uniósł brew.
– Bezpieczna i w twoich rękach.
Palce świerzbiły mnie coraz bardziej.
– Nie o to pytałem.
Przymrużył oczy i uśmiechnął się drapieżnie, jakby odkrył wszystkie tajemnice wszechświata… i moją największą słabość.
– To jedyna odpowiedź, jaką dostaniesz ode mnie – oświadczył arogancko, wzruszając ramionami. – Jak będzie chciała, sama ci opowie.
Podniósł mi ciśnienie tym wywodem sugerującym, że zjawiłem się tu, bo Anja odmówiła dzielenia się szczegółami ostatnich miesięcy.
– Zatrudniłeś ją.
– Bo jest niezwykle… doświadczona? – wypowiedział to słowo tak dwuznacznie, że poczułem palącą złość. Kurwa, zatłukę gościa gołymi pięściami.
– Dotknąłeś jej?
– Wielokrotnie – odpowiedział arogancko.
– Czy dotknąłeś mojej żony? – powtórzyłem, siląc się na opanowanie, które w tej chwili wyparowywało niezwykle szybko.
– Ona nie jest twoją żoną – odparł śmiało.
W drzwiach za jego plecami pojawiła się kobieta, najpewniej autorka miłosnych znaków. Ze swojego miejsca nie widziałem jej twarzy, a jedynie przesłaniające ją jasne włosy. Nerwowo zapinała guziki koszuli, którą na siebie zarzuciła. Nie odwracając się, powiedział coś rozkazująco. Ten pieprzony język nie miał sensu. Jakkolwiek byś nie chciał tego zrozumieć, nie szło skojarzyć z niczym. Za to był tak śpiewny, że słuchało się z przyjemnością.
– Odesłałeś ją, miała prawo robić wszystko, co tylko przyszło jej do głowy – dodał po chwili ciszy. – Łącznie z pieprzeniem mnie.
Ostatnie cztery słowa Damiana wyprowadziły mnie z równowagi do tego stopnia, że demon we mnie zerwał się z łańcucha. Postąpiłem krok do przodu. Gdzie podziewało się moje jebane opanowanie, gdy było potrzebne? Nie istniało! Nie, kiedy chodziło o Anję i moje prawo własności do niej! Była moja!
– To było strasznie głupie – mruknął po nosem stojący po mojej prawej stronie Darius.
Napędzała mnie teraz furia. Pierwsze uderzenie zaskoczyło Damiana. Głowa odskoczyła mu do tyłu. Kobieta sapnęła i ruszyła w naszą stronę szybkim krokiem. Nie zdążyła jednak stanąć między nami, zanim wyprowadziłem następny cios w jego szczękę. Przed tym niemal się obronił, trzeci z kolei – zablokował. Cofnąłem pięść, kiedy zarejestrowałem, że blondynka stanęła na linii ciosu. Zatrzymała się przed nim w lekkim rozkroku i sama przyłożyła mu z liścia. Głowa ponownie odskoczyła mu do tyłu. Mała i drobna, ale miała parę w rękach.
– Olga! – warknął Damian, łapiąc ją za nadgarstek.
Wyrzucała z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego. I była wściekła. Kolejna kobieta z temperamentem huraganu. Usiłowała go nawet kopnąć i na ten widok uśmiechnąłem się pod nosem.
– Podwójnie ukarany – zażartowałem po portugalsku.
Moja bestia uspokoiła się nieco na ten widok. Nie żebym sam nie chciał mu jeszcze parę razy przyjebać, ale to, jak ona go atakowała, było wystarczająco upokarzające. Niemal publiczna kara. I to wymierzona przez kobietę! Nie zaplanowałbym tego lepiej.
Z jego ust padło uniwersalnie zrozumiałe „Stop!”, ale ona ani myślała usłuchać. Jej głos podniósł się aż do krzyku. Teraz pobrzmiewały w nim już także łzy. Facet i beze mnie będzie miał przejebane. Czy było mi go szkoda? Absolutnie, kurwa, nie! Karma zadziałała błyskawicznie. Miałem ochotę się roześmiać, ale tylko schowałem dłonie do kieszeni, ciesząc się bezcennym widokiem.
Zadała mu jakieś pytanie łamiącym się głosem. Odpowiedź zrozumiałem. „Nie”. Jedno mocne słowo, nie dopuszczające sprzeciwu. Nie wydawała się przekonana. Wyszarpnęła się z jego uścisku i cofnęła o krok. Odwróciła się do nas, masując nadgarstek.
– Wiem, kim jesteś – oznajmiła po angielsku.
Ciekawe, jak dużo zdradziła jej Anja?
– Niestety nie mogę powiedzieć tego samego.
– Olga – przedstawiła się, jakby miało mi to wszystko wyjaśnić. – Pracowałam z Anją. Jest moją szefową. A może raczej była, skoro ty tutaj jesteś? Nigdy nie spała z Damianem.
Kobieta musi go bronić…
– A wiesz to, ponieważ…?
Damian usiłował ją uciszyć. Odepchnęła jego rękę, patrząc na niego z furią. Czułem, że za chwilę znów dojdzie do rękoczynów.
– Ktoś musi powiedzieć mu prawdę! – zawołała. – Ty najwidoczniej nie potrafisz, pajacu!
– Olga! – wycedził.
– Nie jestem twoim psem! Nie mów do mnie w ten sposób. Poczujesz się bardziej męski, jeśli on pomyśli, że ją przeleciałeś? A może naprawdę chcesz ją przelecieć? – Sapnęła z rezygnacją. – Nienawidzę cię – zawołała i znowu rzuciła się na niego z pięściami. – Czym ja dla ciebie jestem? Kolejną dziwką, która pada ci do stóp?!
Epicki widok!
Facet powinien przemyśleć swoje priorytety, bo coś mu się zdecydowanie pojebało. Nie miałem pojęcia, czy miał jakiś plan, czy chciał po prostu mnie wkurwić, ale właśnie ściągnął sobie na łeb problem z własną kobietą. Ja zostawiłem mu tylko sińca na ryju, ale ona wyglądała na taką, która byłaby zdolna wykastrować go słowami. Usiłował ją okiełznać, ale bez większego efektu.
– Powodzenia! – mruknąłem kpiąco pod nosem.
Olga najwyraźniej to usłyszała, bo odwróciła się momentalnie, jakby chciała na mnie zaszarżować. Damian złapał ją za ramiona i osadził w miejscu. Przynajmniej tym razem zareagował prawidłowo. Nie powstrzymało jej to jednak przed próbą uwolnienia się. Waleczna kobieta. Zdecydowanie jednak wolałem Anję i surową logikę argumentów.
– Jesteś ostatnią osobą, która powinna komukolwiek dawać rady związkowe! – zawołała do mnie. – Rzuciłeś ją! Jak niepotrzebną rzecz!
Rozbawienie zniknęło z mojej twarzy, ustępując masce zarezerwowanej dla wrogów. Szczęście w nieszczęściu Olga nie była głupia. Przestała się wyrywać i cofnęła, wpadając na swojego faceta. Objął ją ramieniem pod piersiami, skutecznie blokując obie ręce. Drugą dłonią zasłonił jej usta.
– Zanim otworzysz buzię, upewnij się, że znasz wszystkie fakty – ostrzegłem.
Dziewczyna coś wymamrotała. Wbiła paznokcie w przedramię Damiana, tam gdzie sięgała, i chyba nawet go ugryzła, bo syknął z bólu.
– Ona nie wie – przyznał. Widziałem, że nie przyszło mu to łatwo.
– To nie mój problem.
– Nie chcę, żeby była w to zamieszana.
– Za późno. Radziłbym ci ją oświecić i to szybko.
Olga wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami. Przestała walczyć i stała nieruchomo. Wyglądało na to, że Damian nie powinien stanowić żadnego problemu, skoro ma ręce zajęte inną kobietą. Anja nie dałaby się w manipulować w bycie „tą trzecią”.
– Czy jest jeszcze coś, w czym mógłbym ci pomóc? – spytał spokojnie.
– Nie dzisiaj.
Skinął mi głową. Odwróciłem się na pięcie i zostawiłem ich samych.
– Myślałem, że tylko Anja jest taka… ekspresyjna – rzucił Darius, wsiadając od auta.
– Anja jest siłą argumentów, Olga to najwyraźniej huragan emocji.
Darius posłał mi pełne politowania spojrzenie.
– Żebyś się nie zdziwił. Teraz pierwsze skrzypce będą grały nieprzewidywalne hormony.
Skłamałbym, gdyby powiedział, że nie lubiłem chaosu, jaki Anja wprowadzała w moje życie. Każdy spędzony z nią dzień pozwalał mi na poznawanie nowych schematów zachowań. Nic nie cieszyło mnie bardziej niż cięty język i błyskotliwe odpowiedzi kobiety, której inteligencja łączyła się z absolutną szczerością. Perfekcja, którą rozumiałem tylko ja!
Przez opuszczone żaluzje sączyło się słońce. Promienie były jednak zdecydowanie zbyt słabe jak na poranek. Raczej późne popołudnie. Wtuliłam się w mięciutki jak chmurka koc i potarłam policzkiem o materiał. Przez chwilę upajałam się ciszą. Kiedy zaburczało mi w brzuchu, gdzieś za sobą usłyszałam ciche parsknięcie. Przekręciłam się w tamtą stronę. Patrick leżał na łóżku, przypatrując mi się uważnie. Potarłam twarz dłońmi. Czułam suchość pod powiekami.
– Jak długo spałam?
– Szesnaście godzin.
Kolejne burczenie.
– Jesteśmy głodni – poinformowałam, a on wyciągnął telefon z kieszeni.
– Coś konkretnego?
Nie musiałam się zastanawiać ani sekundy.
– Gofry, truskawki i bita śmietana z Grycana albo Limoni.
Roześmiał się, pokręcił głową z niedowierzaniem, ale szybko wysłał wiadomość i schował komórkę. Doszedł mnie ukochany zapach świeżo mielonych ziaren.
– I kawa – dodałam.
– Pomarzyć dobra rzecz. – Podniósł kubek do ust. Usiadłam i zauważyłam plaster w zgięciu ramienia. Kiedy spojrzałam na niego pytająco, poinformował krótko: – Pobrali ci krew.
– Po co?
– Byłem… zaniepokojony – wyjaśnił, ale to mi nie wystarczyło. Uniosłam brwi. – Długo spałaś. Nie mogliśmy cię dobudzić. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, lekarz twierdził, że to normalne.
– Ale i tak go zmusiłeś, żeby zrobił badania – skwitowałam z pretensją.
Położył rękę na niewielkiej wypukłości brzucha. Delikatny gest mnie zaskoczył.
– Chcę być pewny, że ty i moja córka…
– Syn – palnęłam od razu, wiedząc, że każdy facet marzy o następcy tronu.
– …jesteście w świetnej formie.
Miało to sens, ale wkurzało mnie, że jego nadopiekuńczość zmieni się teraz w obsesję. Znów będzie decydował, nie biorąc pod uwagę tego, co mam do powiedzenia!
Trzymaj emocje na wodzy, Anja!
– Czemu córka? – wyszeptałam, patrząc na niego spod rzęs.
– Ponieważ tylko syn mógłby pójść w moje ślady.
Moje serce wykonało fikołka i zrobiło maślane oczy.
Ty durna pało! – skarciłam się w myślach. Znów dajesz się nabrać na słodkie słówka.
