Należymy do siebie. Baleary #5 - Greta Eden - ebook
NOWOŚĆ

Należymy do siebie. Baleary #5 ebook

Greta Eden

4,9

716 osób interesuje się tą książką

Opis

 

Jeśli nic nie idzie, jak powinno, pozostaje ci gra kartami otrzymanymi od losu.

 

 

Usunięcie Anji z międzynarodowych rozgrywek miało rozwiązać problemy Patricka, ale nieoczekiwanie wstrząsa jego perfekcyjnie poukładanym światem. Zwłaszcza kiedy okazuje się, że nieopatrznie naraził na ryzyko nie tylko ją, ale i swoje nienarodzone dziecko.

 

 

Kiedy lojalny doradca szefa mafii zostaje postrzelony, osłaniając ciężarną kobietę, staje się jasne, że czas na snucie planów właśnie się skończył. Na scenę wkraczają niespodziewani gracze, a Patrick musi zaryzykować: zaufać ludziom, którym ufać nie powinien, postawić wszystko na jedną kartę i podjąć najniebezpieczniejszą w swoim życiu grę. Stawką jest nie tylko zwycięstwo na Bliskim Wschodzie, ale też życie jego najbliższych.

 

 

Jak daleko się posunie, by ich ochronić? Czy będzie w stanie odzyskać miłość charakternej Polki, której uczucia bezlitośnie podeptał? I czy w świecie, w którym zdrada czai się na każdym kroku, cel naprawdę uświęca środki?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 567

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,9 (18 ocen)
16
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Emocje nie zwalniają w kolejnym tomie.Czyta się jednym tchem.KOCHAM TĄ SERIĘ Polecam
40
bodzio86

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia 🫶🏻
30
kwiatami_ozdobione

Nie oderwiesz się od lektury

🖤🖤🖤
20
Adator

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka 🔥 Przeczytana jednym tchem 😁
20
Many0013

Nie oderwiesz się od lektury

Nowa część serii przenosi nas w świat luksusu, kasyn i mafijnych układów na Balearach ale także do Dubaju . Niebezpieczeństwo splata się z pożądaniem . Relacja Patrica i Anji nabiera głębi. To opowieść o miłości, która potrafi zmienić nawet najbardziej zatwardziałe serce. Autorka z mistrzowskimi wyczuciem łączy emocjonalne napięcie z wysmakowanym stylem, to literatura na najwyższym poziomie.
20



Co­py­ri­ght © 2025 by Gre­ta Eden

Co­py­ri­ght © 2025 by Pro­jekt B

Wy­da­nie pierw­sze, 2025

Re­dak­tor pro­wa­dząca: Anna Ma­łec­ka

Re­dak­cja: Ewe­li­na Ga­łdec­ka

Pierw­sza ko­rek­ta: Kin­ga Rut­kow­ska

Dru­ga ko­rek­ta: Aga­ta Gó­rzy­ńska-Kie­lak

Skład, ła­ma­nie i przy­go­to­wa­nie ebo­oka: Mi­chał Bog­da­ński

Pro­jekt okład­ki: Me­lo­dy M. Gra­phics De­si­gner

Źró­dła ob­ra­zów: Sa­sh­kin/Ado­be­Stock, lau­rit­ta/Ado­be­Stock, an­gel­ma­xmi­xam/Ado­be­Stock, Gre­sei/Ado­be­Stock, are­na­pho­to­uk/Ado­be­Stock

ISBN: 978-83-974408-5-2

© Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Ksi­ążka ani jej frag­men­ty nie mogą być prze­dru­ko­wy­wa­ne ani w ża­den inny spo­sób re­pro­du­ko­wa­ne lub od­czy­ty­wa­ne w środ­kach ma­so­we­go prze­ka­zu bez pi­sem­nej zgo­dy au­to­ra lub wy­daw­cy.

Trud­no­ść z kłó­ce­niem się z sa­mym sobą po­le­ga na tym, że z góry wia­do­mo, kto wy­gra.

Rozdział 1

Anja

W ko­ńcu na miej­sce do­ta­rła ka­ret­ka, a ra­tow­ni­cy za­jęli się Ada­mem. Dło­nie mia­łam uma­za­ne krwią, któ­ra po­wo­li wy­sy­cha­ła na skó­rze. Wszyst­ko wy­da­wa­ło się ta­kie sur­re­ali­stycz­ne. Ob­ser­wo­wa­łam wy­da­rze­nia, ale w nich nie uczest­ni­czy­łam. Jak­bym sta­ła obok wła­sne­go cia­ła i pa­trzy­ła na wszyst­ko z boku. Mój wła­sny, nie­zwy­kle gło­śny od­dech oraz pul­so­wa­nie krwi w uszach sku­tecz­nie tłu­mi­ły dźwi­ęki. Uświa­do­mi­łam so­bie, że po po­licz­kach spły­wa­ją mi łzy, więc ota­rłam je nie­cier­pli­wie wierz­chem dło­ni.

Na­dal klęcza­łam na chod­ni­ku, wpa­tru­jąc się w spraw­nie pra­cu­jącą za­ło­gę ka­ret­ki.

Boże, i co ja mam te­raz niby zro­bić? Po­biec do So­fii? Za­dzwo­nić do Pa­tric­ka albo ko­goś z jego świ­ty? Jak się z nimi skon­tak­to­wać, sko­ro ni­g­dy nie na­uczy­łam się żad­ne­go nu­me­ru na pa­mi­ęć, a te­le­fon zo­sta­wi­łam na Ba­le­arach?

Po­li­cjan­ci usi­ło­wa­li się do­wie­dzieć, co się sta­ło. Roz­ma­wia­li z ga­pia­mi, zu­pe­łnie mnie igno­ru­jąc. Kie­dy Adam zo­stał umiesz­czo­ny na no­szach, pod­nio­słam się nie­zgrab­nie, przy­ci­ska­jąc do sie­bie uma­za­ne krwią reszt­ki blu­zy, któ­rą miał na so­bie, a któ­rą roz­ci­ęli i zdjęli z nie­go ra­tow­ni­cy. Wy­da­wa­ła się strasz­nie ci­ężka, ale nic dziw­ne­go, sko­ro w jed­nej kie­sze­ni zna­la­złam te­le­fon, a w dru­giej port­fel i klu­czy­ki do auta.

Go­to­wi do od­jaz­du ra­tow­ni­cy po­in­for­mo­wa­li mnie, że za­bie­ra­ją ran­ne­go do szpi­ta­la na Bursz­ty­no­wej. Do­pie­ro te­raz za­py­ta­li o jego imię i na­zwi­sko. Nie zo­sta­ło mi nic in­ne­go, niż si­ęgnąć do zna­le­zio­ne­go w kie­sze­ni port­fe­la. Pra­wo jaz­dy zo­sta­ło wy­sta­wio­ne na Ada­ma Stan­for­da. Bez sło­wa po­da­łam jed­ne­mu z me­dy­ków ka­wa­łek pla­sti­ku, a ten po chwi­li prze­ka­zał go po­li­cjan­to­wi. Ge­stem za­chęcił mnie do od­da­nia port­fe­la, z któ­re­go wy­jęłam pra­wo jaz­dy. W przy­pły­wie pa­ni­ki wrzu­ci­łam trzy­ma­ny w dło­ni te­le­fon do to­reb­ki, uda­jąc, że to mój, a klu­czy­ki do auta po­wie­si­łam na pal­cu. Cho­ciaż mężczy­zna nie zo­rien­to­wał się, co zro­bi­łam, moje ser­ce ga­lo­po­wa­ło tak moc­no, jak­by mia­ło wy­sko­czyć mi z pier­si. Dło­nie drża­ły nie­kon­tro­lo­wa­nie, po­kry­wa­jąca je krew pod­kre­śla­ła siat­kę li­nii pa­pi­lar­nych ry­su­jącą się te­raz wy­ra­źnie na ich we­wnętrz­nej stro­nie.

Ra­tow­nik rzu­cił mi ostat­nie spoj­rze­nie, wsko­czył do ka­ret­ki i za­trza­snął za sobą drzwi. Mia­łam ocho­tę po­biec za nim i po­pro­sić, żeby za­bra­li mnie ze sobą, ale za­trzy­mał mnie męski głos.

– Może mi pani po­świ­ęcić kil­ka mi­nut? – za­py­tał po­li­cjant w cy­wi­lu z po­wie­szo­ną na szyi od­zna­ką. – Ko­mi­sarz Dęb­ski – przed­sta­wił się.

– Nie ro­zu­miem… – Wpa­try­wa­łam się w nie­go zdez­o­rien­to­wa­na.

– Chcia­łbym pani za­dać kil­ka py­tań – wy­ja­śnił cier­pli­wie.

Za­la­ła mnie fala zim­ne­go potu. Co, je­śli po­wiem coś nie tak? Wspom­nę mi­mo­cho­dem o Pa­tric­ku i or­ga­ni­za­cji? Co mi wol­no po­wie­dzieć, a cze­go nie? Go­rącz­ko­wo pró­bo­wa­łam wy­grze­bać w pa­mi­ęci in­for­ma­cje wbi­ja­ne mi do gło­wy przez Aide­na i jego lu­dzi.

– Do­brze, ale chcia­ła­bym naj­pierw wró­cić do domu i po­wie­dzieć jego na­rze­czo­nej, co się sta­ło. Miesz­kam tu nie­da­le­ko. Nad kwia­ciar­nią – tłu­ma­czy­łam, wska­zu­jąc dło­nią od­po­wied­ni kie­ru­nek. – Jego na­rze­czo­na jest u mnie w domu… – Głos mi się za­ła­mał, gdy uświa­do­mi­łam so­bie, że się po­wta­rzam. – Mu­szę jej po­wie­dzieć… Ona na­wet jesz­cze nie wie, że on przy­le­ciał.

Umil­kłam, zdaw­szy so­bie spra­wę, jak nie­skład­nie brzmię. Zło­że­nie zda­nia w ca­ło­ść prze­ra­sta­ło obec­nie moje mo­żli­wo­ści.

– Po­wo­li! – Za­sto­po­wał mnie unie­sio­ną dło­nią. – Spo­koj­nie i po ko­lei. Kim dla pani jest pan Stan­ford?

– Fa­ce­tem przy­ja­ció­łki. Ko­le­gą… – urwa­łam i wzi­ęłam drżący od­dech.

– Skąd się zna­cie?

Pa­ni­ka za­czy­na­ła na­ra­stać, nie po­tra­fi­łam zna­le­źć w gło­wie pra­wi­dło­wej od­po­wie­dzi. Czy Adam nie mó­wił kie­dyś, że So­fia kła­ma­ła ro­dzi­com, że pra­cu­je w ho­te­lu?

– Pra­co­wa­łam za gra­ni­cą ra­zem z jego na­rze­czo­ną, ale nie­daw­no wró­ci­łam do kra­ju, bo… sko­ńczył mi się kon­trakt. Przy­je­cha­ła mnie od­wie­dzić. – Otwo­rzy­łam usta, żeby do­dać, że po­kłó­ci­ła się ze swo­im fa­ce­tem, ale czy to nie po­sta­wi­ło­by jej w złym świe­tle?

– A on?

– Przy­je­chał za nią.

– Kie­dy?

Ko­mi­sarz wpa­try­wał się we mnie in­ten­syw­nie, przez co de­ner­wo­wa­łam się jesz­cze bar­dziej. Wy­trzy­my­wa­łam wzrok fa­ce­tów z ma­fii, śmia­łam się w twarz eg­ze­ku­to­ro­wi, a nie da­wa­łam rady po­li­cjan­to­wi. Czy zrzu­ci to wszyst­ko na eks­tre­mal­nie stre­su­jącą sy­tu­ację, czy do­my­śli się, że ser­wu­ję mu pó­łpraw­dy?

– Dziś rano. Le­d­wo zdąży­łam się z nim przy­wi­tać. Przy­szli­śmy do pie­kar­ni, bo So­fia uwiel­bia świe­że pie­czy­wo… To mia­ła być nie­spo­dzian­ka.

Ob­jęłam się ra­mio­na­mi, jak­by zro­bi­ło się nie­zwy­kle zim­no.

– I co da­lej?

Za­mru­ga­łam kil­ka razy, wpa­tru­jąc się w nie­go bez sło­wa. Łzy znów na­pły­nęły mi do oczu, ści­snęło mnie w do­łku.

– Usły­sza­łam pisk opon. Zła­pał mnie w ra­mio­na i upa­dli­śmy na chod­nik…

Ko­lej­ne sło­wa nie chcia­ły prze­jść przez za­ci­śni­ęte gar­dło. Za­częłam nie­kon­tro­lo­wa­nie szlo­chać. Prze­pe­łnia­ły mnie roz­pacz i żal. Choć od kil­ku mi­nut trzy­ma­łam w dło­ni za­pla­mio­ną krwią blu­zę, do­pie­ro te­raz za­częła do mnie w pe­łni do­cie­rać po­wa­ga sy­tu­acji. Co będzie, je­śli Adam…? Nie po­tra­fi­łam, nie chcia­łam do­ko­ńczyć tego zda­nia.

– Niech się pani uspo­koi – po­ra­dził po­li­cjant, jak­by czy­tał mi w my­ślach. – Jesz­cze żył, kie­dy go za­bie­ra­li.

Nie­ste­ty wca­le mnie tym nie po­cie­szył. Sło­wo „jesz­cze” za­wi­sło w ci­szy, któ­ra za­pa­dła po­mi­ędzy nami. Chcia­łam, żeby ten po­ra­nek ni­g­dy się nie wy­da­rzył. Z pew­no­ścią nie cho­dzi­ło o mnie. Prze­cież Pa­trick mnie ode­słał! Jak za­baw­kę, któ­rą się znu­dził! Bar­dziej praw­do­po­dob­ne, że ce­lem za­ma­chu był Adam, cho­ćby z ra­cji zaj­mo­wa­ne­go sta­no­wi­ska. Cze­mu się na­ra­żał, przy­la­tu­jąc tu­taj?

Za­gu­bio­na i nie­pew­na, co da­lej, po­zwo­li­łam so­bie na chwi­lę sła­bo­ści i łzy. Jak po­wiem So­fii, że jej fa­cet zo­stał po­strze­lo­ny i być może z tego nie wyj­dzie? Po­ci­ąga­jąc nie­ele­ganc­ko no­sem, si­ęgnęłam do to­reb­ki po chu­s­tecz­ki.

– Prze­pra­szam, ja…

– W po­rząd­ku. – za­pew­nił ko­mi­sarz, a po­tem od­wró­cił się do ko­goś z tyłu. – Da­rek? – Pod­sze­dł do nas ko­lej­ny po­li­cjant ubra­ny po cy­wil­ne­mu. – Za­bio­rę pa­nią na ko­men­dę, a po dro­dze wstąpi­my po na­rze­czo­ną ofia­ry. Spi­sze­my wszyst­ko ofi­cjal­nie.

– Do­bra, ogar­nę tu sy­tu­ację, po­sta­ra­my się ze­brać jak naj­wi­ęcej ze­znań. To do­wód? – Wska­zał na za­krwa­wio­ny ma­te­riał w mo­ich rękach. Bez sło­wa od­da­łam blu­zę, któ­ra zo­sta­ła za­pa­ko­wa­na do pla­sti­ko­we­go wor­ka.

Na wi­dok za­schni­ętej na skó­rze mo­ich dło­ni krwi za­częło mnie mdlić. Czu­łam, jak bled­nę.

– W po­rząd­ku?

– Nie­do­brze mi – wy­szep­ta­łam.

– Głębo­kie od­de­chy – po­ra­dził. – Usi­ądzie pani na chwi­lę.

Po­pro­wa­dził mnie w kie­run­ku ra­dio­wo­zu. Wy­ra­źnie czu­łam spoj­rze­nia ga­piów, któ­rzy szep­ta­li coś mi­ędzy sobą. Jak­bym była głów­ną po­dej­rza­ną, a nie przy­pad­ko­wym świad­kiem ata­ku. Kie­dy otwo­rzo­no dla mnie drzwi z tyłu, po tłu­mie prze­pły­nęła ko­lej­na fala szep­tów. Już so­bie wy­obra­ża­łam te le­gen­dy miej­skie, któ­re będą za­pew­ne opo­wia­dać la­ta­mi.

– Za­bio­rę pa­nią do domu, a po­tem po­je­dzie­my na ko­men­dę – po­wie­dział po­li­cjant, jak­bym nie sły­sza­ła tego, co mó­wił wcze­śniej do ko­le­gi.

– Do­brze – zgo­dzi­łam się, wal­cząc z na­ra­sta­jącą falą mdło­ści.

Drzwi się za­trza­snęły, za­szu­miał sil­nik, a le­d­wie trzy mi­nu­ty pó­źniej by­li­śmy na miej­scu. Mężczy­zna po­mó­gł mi wy­si­ąść i bez sło­wa wsze­dł ze mną do blo­ku, a po­tem po scho­dach na dru­gie pi­ętro. Do­pie­ro te­raz coś do mnie do­ta­rło.

– Ona nie zna pol­skie­go – uprze­dzi­łam, wkła­da­jąc klucz do zam­ka.

– Będzie­my po­trze­bo­wać tłu­ma­cza?

– Po­cho­dzi z Czech, ale jej fa­cet z Hisz­pa­nii, więc ko­mu­ni­ku­ją się po an­giel­sku.

So­fia sie­dzia­ła na ka­na­pie w szla­fro­ku i z kub­kiem w dło­ni. Bu­rzę lo­ków zwi­ąza­ła na czub­ku gło­wy, więc wy­gląda­ła jak na­sto­lat­ka, a nie do­ro­sła ko­bie­ta.

– Hej! – za­częła ra­do­śnie. – Nie ro­bi­łam ci kawy, bo…

Jej oczy roz­sze­rzy­ły się z prze­ra­że­nia na wi­dok za­krwa­wio­nej ko­szul­ki i po­li­cjan­ta za mną.

– Zda­rzył się wy­pa­dek – po­wie­dzia­łam ci­cho.

– To two­ja krew? – wy­du­si­ła, od­sta­wia­jąc ku­bek na szaf­kę. – Coś nie tak z dziec­kiem? Po­trze­bu­je­my szpi­ta­la? Spe­cja­li­sty? – Te­raz już wy­ra­źnie pa­ni­ko­wa­ła. – Za­dzwo­nię do Ada­ma, co­kol­wiek się dzie­je, z pew­no­ścią nam po­mo­że.

Za­częła się roz­glądać za te­le­fo­nem, naj­wy­ra­źniej za­po­mniaw­szy, że ce­lo­wo po­rzu­ci­ła go w Pra­dze.

– Nie, krew nie jest moja.

Za­sty­gła w bez­ru­chu.

– Więc co się sta­ło?

Łzy znów na­pły­nęły mi do oczu, gar­dło za­ci­snęło się bo­le­śnie.

– Adam… – uda­ło mi się wy­szep­tać.

– Adam? – spy­ta­ła, marsz­cząc brwi.

Prze­łk­nęłam ci­ężko, ocie­ra­jąc łzy wierz­chem dło­ni.

– Adam przy­le­ciał dzi­siaj rano, po­sze­dł ze mną do pie­kar­ni i… – Zer­k­nęłam za sie­bie na po­li­cjan­ta. – Nie wiem, co się sta­ło. Usły­sza­łam pisk opon, a on po­ci­ągnął mnie na chod­nik. Ktoś go po­strze­lił – wy­du­si­łam z pła­czem. – Za­bra­ła go ka­ret­ka.

Mo­men­tal­nie zbla­dła, za­kry­wa­jąc dło­nią usta.

– So­fia… – Po­stąpi­łam krok w jej stro­nę.

Z prze­ra­że­niem po­pa­trzy­ła na moje uma­za­ne dło­nie.

– Czy on…?

– Nie! – za­prze­czy­łam z mocą, cho­ciaż tak na­praw­dę nie mo­głam być pew­na. – Jak go za­bie­ra­li, żył!

– Ale jego tu nie ma pra­wa być! To nie on!

Chy­ba jed­nak do niej nie do­cie­ra­ło, co się dzie­je. A już z pew­no­ścią nie wszyst­ko.

– Do kogo po­win­ny­śmy za­dzwo­nić? – spy­ta­łam ją ła­god­nie. – Do Pa­tric­ka? Do ko­goś in­ne­go?

Spoj­rza­ła na mnie z pa­ni­ką w oczach.

– Nie wiem. – Po­trząsnęła gło­wą. – Je­steś pew­na, że to Adam?

– Tak.

Opa­dła nie­zgrab­nie na sofę, ukry­wa­jąc twarz w dło­niach.

– Nie… Nie… – po­wta­rza­ła raz za ra­zem.

– Mo­że­my po­je­chać do szpi­ta­la? – spy­ta­łam po­li­cjan­ta, któ­ry prze­no­sił spoj­rze­nie mi­ędzy mną a So­fią.

– Naj­pierw musi pani zło­żyć ze­zna­nia.

– So­fia! – Zła­pa­łam ją za ręce, ku­ca­jąc przed nią. Wzdry­gnęła się, a jej wzrok po­wędro­wał do czer­wo­nych smug. – Po­słu­chaj, ko­cha­nie. – Wy­ci­ągnęłam z to­reb­ki te­le­fon Ada­ma, ale na­wet nie chcia­ła go do­tknąć. – Za­dzwoń do Pa­tric­ka – po­pro­si­łam. Pod­nios­ła gło­wę, ale spoj­rza­ła na mnie, jak­by mnie nie wi­dzia­ła. – Ka­ret­ka za­bra­ła Ada­ma do szpi­ta­la. On wci­ąż żyje. – Przy­naj­mniej żył, jak od­je­żdżał… – Mu­sisz we­zwać po­moc, So­fia. – Ła­god­nym to­nem usi­ło­wa­łam się prze­drzeć przez to pu­ste spoj­rze­nie piw­nych oczu.

Obej­rza­łam się na po­li­cjan­ta.

– Nie zo­sta­wię jej w ta­kim sta­nie sa­mej. – Roz­ło­ży­łam ręce, wska­zu­jąc na pła­czącą przy­ja­ció­łkę. – Po­win­na po­wia­do­mić jego ro­dzi­nę i przy­ja­ciół.

Fa­cet wes­tchnął zre­zy­gno­wa­ny.

– Nie może pani tego zro­bić sama?

Wszyst­ko, kur­wa, za­je­bi­ście, ale nie znam PIN-u do tego te­le­fo­nu. So­fia pew­nie tak, ale na ra­zie nie mogę go z niej wy­ci­ągnąć.

– Nie znam nu­me­rów. Mia­łam za­pi­sa­ne w po­przed­nim te­le­fo­nie.

– Ja­sne.

Zo­sta­wi­łam So­fię samą i umy­łam dło­nie w zle­wie naj­le­piej, jak po­tra­fi­łam. Wy­ci­ągnęłam z sza­fy ciu­chy dla sie­bie i dla So­fii, bo prze­cież nie mo­gła po­je­chać ze mną na ko­mi­sa­riat w szla­fro­ku. Na szczęś­cie bez sło­wa za­częła się ubie­rać. Uma­za­ną ko­szul­kę wręczy­łam po­li­cjan­to­wi. Wy­da­wa­ło mi się, że ka­żda czyn­no­ść trwa nie­zwy­kle dłu­go, a my się strasz­nie grze­bie­my. W gło­wie wci­ąż ko­ła­ta­ła mi się myśl, że po­trze­bu­ję pil­nie skon­tak­to­wać się z Pa­tric­kiem. Na­gle olśni­ło mnie, jak to zro­bić.

– Mogę po­je­chać swo­im au­tem? – za­py­ta­łam.

Je­dy­ną od­po­wie­dź sta­no­wi­ło ski­ni­ęcie gło­wy.

Ze­szli­śmy na dół. Od­bez­pie­czy­łam pi­lo­tem sa­mo­chód Ada­ma, a brwi ko­mi­sa­rza pod­je­cha­ły do li­nii wło­sów na wi­dok war­te­go pół mi­lio­na czar­ne­go Ran­ge Ro­ve­ra. Po uru­cho­mie­niu sil­ni­ka te­le­fon za­cho­wał się do­kład­nie tak, jak ocze­ki­wa­łam: po­łączył się z au­tem, dzi­ęki cze­mu nie po­trze­bo­wa­łam nu­me­ru PIN. Wy­bra­łam z li­sty kon­tak­tów nu­mer, któ­ry mnie in­te­re­so­wał.

Moje ser­ce za­częło bić gwa­łtow­niej, czu­łam jego dud­nie­nie aż w uszach. Zro­bi­ło mi się nie­do­brze, ale nie mia­łam in­ne­go wy­bo­ru poza opa­no­wa­niem mdło­ści i jak naj­szyb­szym prze­ka­za­niem fak­tów. Wnętrze sa­mo­cho­du wy­pe­łnił wy­ra­źnie po­iry­to­wa­ny głos Pa­tric­ka. Mó­wił coś szyb­ko po por­tu­gal­sku, ale nie ro­zu­mia­łam ani sło­wa. Zerk­nęłam w bok z na­dzie­ją, że So­fia mi po­mo­że, ale ona tyl­ko mil­cząco wpa­try­wa­ła się w coś za szy­bą.

– Pa­trick – prze­rwa­łam mu sła­bo, sta­ra­jąc się uwa­żać na dro­gę.

– Anja? Skąd masz te­le­fon Ada­ma?

Zła­pa­łam gwa­łtow­nie od­dech na te obo­jęt­ne sło­wa. Ale cze­go ja się spo­dzie­wa­łam? Słod­kie­go wy­zna­nia: „Stęsk­ni­łem się” albo cho­ciaż: „Do­brze cię sły­szeć”? Dur­na ja. Łzy spły­nęły mi po po­licz­kach.

– Adam zo­stał po­strze­lo­ny.

Na re­ak­cję nie mu­sia­łam cze­kać dłu­go.

– Gdzie?

– W Pol­sce. W War­sza­wie. So­fia przy­le­cia­ła do mnie parę dni temu.

Usły­sza­łam, jak wy­da­je ko­muś po­le­ce­nia. Sło­wa do­cie­ra­ły do mnie przy­tłu­mio­ne, więc wie­dzia­łam, że są skie­ro­wa­ne do ko­goś in­ne­go. Cze­ka­łam cier­pli­wie, ale ko­ńczył mi się czas. Prze­jazd spod mo­je­go blo­ku do ko­men­dy zaj­mo­wał rap­tem pięć mi­nut.

– Za­bra­li go do szpi­ta­la na Bursz­ty­no­wą. – Skręci­łam w uli­cę, na któ­rej znaj­do­wał się po­ste­ru­nek po­li­cji. Zda­wa­łam so­bie spra­wę, jak płacz­li­wie brzmia­łam, ale nie po­tra­fi­łam opa­no­wać bu­zu­jących we mnie emo­cji. Na­wet je­śli się znu­dził, je­śli nic do mnie już nie czuł, na­dal ja­wił mi się jako bez­piecz­na przy­stań. Idio­tycz­ne, ale praw­dzi­we. – Wy­ślę ci szcze­gó­ły, jak tyl­ko So­fia poda mi PIN do jego te­le­fo­nu albo jak tyl­ko po­li­cjan­ci mnie wy­pusz­czą.

Za­trzy­ma­łam się za au­tem ko­mi­sa­rza Dęb­skie­go.

– Cze­mu po­li­cja mia­ła­by cię prze­trzy­my­wać?

– By­łam tam, gdy… to się zda­rzy­ło. Adam za­sło­nił mnie swo­im cia­łem. – Głos mi się ła­mał. Po­li­cjant pod­sze­dł, żeby otwo­rzyć mi drzwi. – Mu­szę ko­ńczyć.

Roz­łączy­łam się, od­pi­na­jąc jed­no­cze­śnie pasy. So­fia wy­sia­dła ra­zem ze mną, ale na­dal była w szo­ku. Naj­pierw dość dłu­go sie­dzia­ły­śmy na ko­ry­ta­rzu, cze­ka­jąc, aż ktoś się nami zaj­mie. Na­stęp­nie za­pro­szo­no nas do nie­wiel­kie­go po­ko­ju, gdzie ko­mi­sarz Dęb­ski, po dość dłu­gim po­ucze­niu, co mi gro­zi za skła­da­nie fa­łszy­wych ze­znań, za­pro­po­no­wał nam wodę i za­dał pierw­sze py­ta­nie.

Czy ten fa­cet zda­wał so­bie spra­wę, że od po­nad roku moje ży­cie to jed­no wiel­kie kłam­stwo?

Ko­mi­sarz wy­py­ty­wał mnie przez ja­kiś czas, zmu­sza­jąc w kó­łko do po­wta­rza­nia ca­łej opo­wie­ści od po­cząt­ku, aż w ko­ńcu stwier­dził, że zro­bi­my prze­rwę. Sie­dzia­ły­śmy po­tem z go­dzi­nę na ko­ry­ta­rzu, cze­ka­jąc, aż prze­słu­cha nas na­stęp­na oso­ba, a po­tem jesz­cze jed­na. Nie mia­łam po­jęcia, dla­cze­go tak dłu­go to trwa­ło.

Li­czy­łam, że tego bied­ne­go czło­wie­ka, któ­ry włączył się w udzie­la­nie pierw­szej po­mo­cy Ada­mo­wi, nie po­trak­to­wa­li w ten sam spo­sób. Je­śli ma to pro­wa­dzić do ta­kie­go trak­to­wa­nia, na jego miej­scu za­sta­no­wi­ła­bym się po­tem parę razy, za­nim bym ko­muś po­mo­gła…

Kie­dy po raz ko­lej­ny spoj­rza­łam z na­dzie­ją na idące­go w na­szą stro­nę funk­cjo­na­riu­sza z tecz­ką w dło­ni, wy­mam­ro­tał pod no­sem: „Za chwi­lę”, a mnie opa­dły ra­mio­na. Ile może trwać chwi­la? O tyle do­brze, że da­wa­li dar­mo­wą kawę, a pi­ętro ni­żej przy we­jściu stał au­to­mat z prze­kąska­mi. Nie czu­łam gło­du, zbie­ra­ło mi się na wy­mio­ty, bo ze zde­ner­wo­wa­nia żo­łądek za­ci­snął mi się w kul­kę. Wci­ąż sły­sza­łam w gło­wie ten upior­ny, po­wta­rza­jący się trzy razy dźwi­ęk. Jak strze­la­nie z fo­lii bąbel­ko­wej.

Kil­ka­krot­nie czu­łam wi­bra­cje te­le­fo­nu, ale ba­łam się go wy­ci­ągnąć i ode­brać po­łącze­nie. Su­che, nie­mal wro­gie sło­wa Pa­tric­ka na­dal spra­wia­ły mi ból. Obiek­tyw­nie oce­nia­jąc sy­tu­ację, do­szłam do wnio­sku, że po­ja­wi się w Pol­sce w kil­ka go­dzin. W ko­ńcu po­strze­lo­no jego pra­wą rękę. Sta­wie­nie mu czo­ła wy­da­wa­ło się nie­mo­żli­wo­ścią, kie­dy ukry­wa­łam przed nim ci­ążę.

Trzy­ma­łam za rękę So­fię, ści­ska­jąc ją co ja­kiś czas, żeby do­dać jej otu­chy. Pa­ro­krot­nie usi­ło­wa­łam się do­dzwo­nić do szpi­ta­la, żeby uzy­skać ja­kieś in­for­ma­cje, ale prze­łącza­no mnie w nie­sko­ńczo­no­ść, by na ko­ńcu prze­rwać po­łącze­nie. Po­pro­si­łam ko­lej­ne­go po­li­cjan­ta o po­moc, jed­nak zbył mnie sło­wa­mi, że wszyst­kie­go się do­wiem, jak po­ja­dę do szpi­ta­la.

Patrick

Głos Anji w słu­chaw­ce na­praw­dę mnie zszo­ko­wał. Słod­ki tembr przy­wo­łał wspo­mnie­nia tego, jak pach­nia­ła, a nie to po­win­no sta­no­wić prio­ry­tet w tej chwi­li. Adam zo­stał po­strze­lo­ny w Pol­sce, a ona znaj­do­wa­ła się na ko­mi­sa­ria­cie! Po­trze­bo­wa­łem in­for­ma­cji i przy­słu­gi. Tyl­ko jed­na oso­ba po­tra­fi­ła za­pew­nić to wszyst­ko bez zbęd­nych ce­re­gie­li. Wy­bra­łem nu­mer za­raz po tym, jak się roz­łączy­ła.

– Po­trze­bu­ję kil­ku lu­dzi w Pol­sce i do­bre­go praw­ni­ka.

Coś w moim gło­sie mu­sia­ło go prze­ko­nać, że dzi­siaj od­kła­da­my na bok uprzej­mo­ści i od razu prze­cho­dzi­my do kon­kret­ne­go dzia­ła­nia.

– Ilu?

– Zbie­ram swo­ich naj­bli­ższych, ale po­trze­bu­ję do­dat­ko­we­go wspar­cia i kil­ku rze­czy na miej­scu. – Wy­li­czy­łem szcze­gó­ło­wo, żeby na ko­niec do­dać: – Do tego przy­naj­mniej czte­ry do­brze wy­po­sa­żo­ne, bez­piecz­ne sa­mo­cho­dy z na­try­sko­wym szkłem pal­la­do­wym albo osta­tecz­nie z Alo­nem.

– Jak szyb­ko?

– Na wczo­raj – przy­zna­łem nie­cier­pli­wie.

– Spo­dzie­wa­łem się, że otrzy­mam ten te­le­fon co naj­mniej dobę temu, więc co nie­co mam już przy­szy­ko­wa­ne – przy­znał spo­koj­nie Ni­ko­lay. Opa­no­wa­ło mnie nie­mi­łe uczu­cie, że coś mi wła­śnie umknęło. – Wy­sła­łem ci wczo­raj in­for­ma­cję, że To­bias i Gre­ta mają nowe zle­ce­nie. Od He­le­ny.

Już to wie­dzia­łem!

– Na Anję – stwier­dzi­łem oczy­wi­ste. – Nie spo­dzie­wa­łem się, że za­czną dzia­łać tak szyb­ko! Cho­dzą słu­chy, że Gre­ta za­wsze robi dłu­gi re­ko­ne­sans.

– Po­my­li­łeś się w ob­li­cze­niach, i To­bias, i Gre­ta są w Pol­sce. Co gor­sza, wa­sze ukry­wa­nie Anji jest o kant dupy po­tłuc.

Aiden dał mi znak, że sa­mo­chód już pod­sta­wio­ny, jed­nak cze­ka­ła nas go­dzin­na dro­ga na lot­ni­sko. Nie­ste­ty Flo­ren­cja nie była naj­przy­ja­źniej­szym mia­stem, je­śli cho­dzi o ruch ulicz­ny, a nie chcie­li­śmy zwra­cać na sie­bie uwa­gi.

– Te­raz już to wiem. Sęk w tym, że czy­stym przy­pad­kiem na dro­dze sta­nął im Adam, za­sła­nia­jąc ją swo­im cia­łem.

– Adam? – spy­tał z wy­ra­źnym za­sko­cze­niem.

– Tak. Po­wiedz­my, że to dłu­ga hi­sto­ria o tym, ja­kim wrzo­dem na du­pie jest two­ja szwa­gier­ka!

Otwo­rzy­łem drzwi do Te­sli X. Wsia­dłem z tyłu, zo­sta­wia­jąc Mar­co­wi miej­sce z przo­du.

– To ro­dzin­ne – przy­znał sar­do­nicz­nie.

Aiden ru­szył z par­kin­gu pod la­bo­ra­to­rium.

– Szczęście w nie­szczęściu, że Adam tam po­le­ciał. Jesz­cze ja­kieś re­we­la­cje cho­wasz w ręka­wie?

– Mój czło­wiek do­wie­dział się, że He­le­na zło­ży­ła zle­ce­nie To­bia­so­wi tego sa­me­go dnia, gdy wy­je­ba­łeś ją z wy­spy na przy­jęciu dla Fer­ra.

Pier­do­lo­na He­le­na Ra­mi­rez!

– Więc skąd opó­źnie­nie? Czy­żby Ede­no­wie umie­ści­li ją w ko­lej­ce?

– Nie, to He­le­na za­żąda­ła dzie­si­ęcio­ty­go­dnio­we­go od­ro­cze­nia.

– Że­bym się nie zo­rien­to­wał. – Bar­dziej jed­nak in­te­re­so­wa­ła mnie inna kwe­stia. – Skąd to wszyst­ko wiesz?

– Mam kre­ta w jej ha­re­mie – przy­znał bez ogró­dek. – Wiem na­wet, że He­le­na za­mor­do­wa­ła jed­ną ze swo­ich za­ba­wek w trak­cie lotu do domu po fe­ral­nym przy­jęciu.

Za­ci­snąłem gniew­nie szczękę.

– I nie ra­czy­łeś mnie po­in­for­mo­wać?

– A py­ta­łeś? – Skur­wiel za­śmiał się iro­nicz­nie. – Wy­lu­zuj, ni­cze­go nie ukry­wam. Nie je­stem Car­lot­tą.

Nie po­trze­bo­wa­łem, żeby pod­sy­cał moje wkur­wie­nie!

– Za­bie­ram Anję na Ba­le­ary, jak tyl­ko ogar­nę ten pier­dol­nik.

– Wy­sła­łem ci kon­takt do czło­wie­ka w Pol­sce. Będą cze­kać na lot­ni­sku ze wszyst­kim, cze­go po­trze­bu­jesz. Co tam ro­bił Adam?

– Oświad­czył się znów So­fii…

– A ona ucie­kła – do­ko­ńczył za mnie Ni­ko­lay.

– Nie ina­czej!

– Ka­żdy z nas ma swo­ją tru­ci­znę.

Na po­czątek za­żąda­łem od kon­tak­tu w Pol­sce in­for­ma­cji, w ja­kim sta­nie jest Adam i jak szyb­ko wy­ślą ko­goś do jego ochro­ny. Ko­lej­nym punk­tem na li­ście była Anja i to, gdzie się obec­nie znaj­do­wa­ła. Jak naj­szyb­ciej po­win­ni ją na­mie­rzyć i wy­słać do niej praw­ni­ka z ochro­nia­rza­mi, a na­stęp­nie ją za­bez­pie­czyć i ode­skor­to­wać w moje ręce, jak tyl­ko wy­lądu­ję. Za­nim wsia­dłem do sa­mo­lo­tu we Flo­ren­cji, mia­łem już jako ta­kie wy­obra­że­nie, co się sta­ło. I to­tal­nie mi się to nie po­do­ba­ło.

Spie­przy­łem spra­wę, za­kła­da­jąc, że wiem, jak dzia­ła To­bias Eden. Za­sko­czył mnie odło­że­niem zle­ce­nia w cza­sie, kie­dy ja my­śla­łem, że się go jed­nak nie pod­jął.

– Złóż kontr­ofer­tę do zle­ce­nia na Anję, Aiden.

– Razy dwa?

– Co naj­mniej. – Mar­co rzu­cił mi wy­mow­ne spoj­rze­nie przez ra­mię. – Chcesz coś po­wie­dzieć? – wark­nąłem do nie­go, szu­ka­jąc za­czep­ki.

– Nie lu­bię się po­wta­rzać – od­pa­rł zim­no.

W gro­bo­wych na­stro­jach wsie­dli­śmy do pry­wat­ne­go sa­mo­lo­tu i wy­le­cie­li­śmy do Pol­ski. Moja smo­czy­ca po­trze­bo­wa­ła na­tych­mia­sto­wej po­mo­cy i ochro­ny. Oby tyl­ko nie chcia­ła od­gry­źć mi gło­wy.

Trzy go­dzi­ny na ob­my­śle­nie stra­te­gii oka­za­ło się zde­cy­do­wa­nie za krót­kim cza­sem. Zwłasz­cza że nie mia­łem żad­nych do­brych po­my­słów. Nie mo­głem za­py­tać o zda­nie Mar­ca. Był na mnie zbyt wkur­wio­ny. Od razu usa­dzi­łby mnie tek­stem, że sam na­wa­rzy­łem so­bie piwa, więc po­wi­nie­nem je wy­pić do ostat­niej kro­pli. Adam le­żał w szpi­ta­lu, a Aiden miał zero-je­dyn­ko­wy mózg.

Zni­kąd po­mo­cy!

Anja

Kie­dy w ko­ńcu po­zwo­li­li nam wy­jść, zro­bi­ło się już nie­mal ciem­no. By­łam głod­na i otępia­ła od wie­lo­go­dzin­ne­go wpa­try­wa­nia się w ścia­nę. Z nu­dów za­częłam li­czyć krop­ki na su­fi­cie i za­cie­ki far­by.

– Po­je­dzie­my do szpi­ta­la – po­in­for­mo­wa­łam So­fię.

Ski­nęła gło­wą bez sło­wa. Zu­pe­łnie nie była sobą. A ja nie wie­dzia­łam, jak ją po­cie­szyć. By­łam w tym fa­tal­na. Prze­ze mnie jej fa­cet mógł nie żyć. Czy ona w ogó­le chcia­ła­by, że­bym ją po­cie­szy­ła? Czy ka­za­łby mi iść do dia­bła?

Na­wet nie po­tra­fi­łam się sku­tecz­nie do­wie­dzieć, co z nim. Przez te­le­fon po­wie­dzie­li mi je­dy­nie, że go ope­ro­wa­li.

Na wy­świe­tla­czu te­le­fo­nu Ada­ma wid­nia­ło po­wia­do­mie­nie o kil­ku­na­stu nie­ode­bra­nych po­łącze­niach i mnó­stwie SMS-ów. Wszyst­kie były od Pa­tric­ka. Nie czu­łam się na si­łach, żeby so­bie z nim po­ra­dzić. Nie wie­dzia­łam, co mu po­wie­dzieć. Po­win­nam mu wy­słać na­zwę szpi­ta­la i ad­res? A może le­piej się wstrzy­mać do cza­su, jak już będę wie­dzia­ła coś wi­ęcej?

– Mo­żesz się tym za­jąć? – za­py­ta­łam, kie­dy wsia­dły­śmy do auta, wręcza­jąc ko­mór­kę So­fii. Te­le­fon au­to­ma­tycz­nie po­łączył się z głoś­ni­ka­mi sa­mo­cho­du, ale go roz­łączy­łam. Nie chcia­łam słu­chać gło­su Pa­tric­ka. So­fia spoj­rza­ła na mnie zdzi­wio­na, ale nie sko­men­to­wa­ła.

– Hej… Tak, jest ze mną… – Czym prędzej uru­cho­mi­łam sil­nik i wrzu­ci­łam wstecz­ny, zer­ka­jąc w lu­ster­ka, żeby bez­piecz­nie wy­ko­nać ma­newr. – Pro­wa­dzi auto… Nie, nikt nic nie wie…

Na­stąpi­ła chwi­la ci­szy, a ja skręci­łam na dro­gę pro­wa­dzącą do szpi­ta­la. Mu­sia­łam wło­żyć dużo wy­si­łku, aby opa­no­wać emo­cje chwy­ta­jące za gar­dło i łzy zbie­ra­jące się w oczach.

– Z tego, co zro­zu­mia­łam, przy­le­ciał dzi­siaj rano. Anja spo­tka­ła go na par­kin­gu, więc po­szli na pie­cho­tę do pie­kar­ni. Za­sło­nił ją swo­im cia­łem. – Te­raz jej głos się za­ła­mał. Ręka z te­le­fo­nem opa­dła na ko­la­na, a ona sama za­częła pła­kać. Wzi­ęłam apa­rat w dłoń.

– Za­dzwo­ni­my pó­źniej – po­in­for­mo­wa­łam su­cho.

Za­czął coś mó­wić, ale się roz­łączy­łam.

– So­fia… – po­wie­dzia­łam mi­ęk­ko. – Ja tego nie chcia­łam. Gdy­bym mo­gła cof­nąć czas…

– W po­rząd­ku, Anja. Po pro­stu za­bierz mnie do nie­go. Mu­szę wie­dzieć, że nic mu się nie sta­ło… Że żyje – wy­jąka­ła.

Zo­sta­wi­łam auto pod ko­ścio­łem. Do­sko­na­le wie­dzia­łam, że da­lej nie znaj­dę już żad­ne­go miej­sca, a par­king pod szpi­ta­lem stra­szył hor­ren­dal­ny­mi staw­ka­mi za go­dzi­nę po­sto­ju. Nie mu­sia­łam się za­sta­na­wiać, gdzie jest Pa­trick. Wy­star­czy­ło rzu­cić okiem na czte­ry za­par­ko­wa­ne bli­sko we­jścia te­re­nów­ki. Przed au­to­ma­tycz­ny­mi drzwia­mi do szpi­ta­la sta­li Mar­co, Ales­si oraz dwóch lu­dzi, któ­rych nie roz­po­zna­łam. Mój były ochro­niarz zdu­sił gniew­nie pa­pie­ro­sa w po­piel­nicz­ce. Nie mia­łam po­jęcia, że pa­lił. Głu­pa bar­dzo często, ale nie faj­ki!

Za­bra­kło mi tle­nu w płu­cach, a pa­ni­ka spra­wi­ła, że za­częłam się trząść w środ­ku jak ga­la­re­ta. Bez­wied­nie zwol­ni­łam, przez co dep­cząca mi po pi­ętach So­fia wpa­dła na mnie. Nie­zgrab­nie wy­mam­ro­ta­łam prze­pro­si­ny i spu­ści­łam wzrok. Nie by­łam go­to­wa na po­now­ne spo­tka­nie z nimi! Jak mia­łam za­grać kró­lo­wą lodu, kie­dy czu­łam się taka zmal­tre­to­wa­na psy­chicz­nie? Bu­rza emo­cji, z któ­rą zma­ga­łam się od sa­me­go rana, pod­sy­co­na bez­rad­no­ścią na ko­mi­sa­ria­cie, oda­rła mnie z ba­rier, któ­re wznio­słam, żeby się bro­nić przed uczu­cia­mi do Pa­tric­ka.

Sta­łam chwi­lę w miej­scu, de­ba­tu­jąc, czy po­bie­gła­bym wy­star­cza­jąco szyb­ko, żeby uciec? Tyl­ko gdzie się scho­wać, je­śli przed ma­fią nie ma uciecz­ki? Dziw­ny ucisk po­ja­wił się w moim żo­łąd­ku. I nie było to ssa­nie z gło­du. Nie wie­dzia­łam, co po­wie­dzieć. Może le­piej nic? Oni wszy­scy wie­dzie­li prze­cież, co się sta­ło parę mie­si­ęcy wstecz.

Za­cho­wuj się jak do­ro­sła oso­ba. Po­ko­naj ich uprzej­mo­ścią!

Bez sło­wa ski­nęli­śmy so­bie gło­wa­mi. Co­raz bar­dziej ner­wo­wo za­cis­ka­łam pal­ce na pa­sku to­reb­ki.

– Wiesz, w ja­kim jest sta­nie? – spy­ta­ła So­fia płacz­li­wie, gdy Ales­si ob­jął ją ra­mie­niem i przy­tu­lił do swo­je­go boku.

– Jest już po ope­ra­cji. – Po­pro­wa­dził ją do środ­ka. Od­wa­ży­łam się zer­k­nąć na Mar­ca, któ­ry wy­ko­nał za­chęca­jący gest, że­bym podąży­ła ich śla­dem. – Prze­nie­sio­no go na OIOM. Jak tyl­ko le­karz wy­ra­zi zgo­dę, prze­trans­por­tu­je­my Ada­ma do pry­wat­ne­go szpi­ta­la.

Sta­nęli­śmy przed win­da­mi. So­fia spoj­rza­ła na swo­je­go ochro­nia­rza ze łza­mi w oczach.

– Ale będzie w po­rząd­ku?

Po­ca­ło­wał ją w czo­ło, ocie­ra­jąc mo­kre po­licz­ki.

– Strze­lec nie był pierw­szej kla­sy, ale za wcze­śnie, żeby wy­ro­ko­wać.

– Jaki kraj, tacy ter­ro­ry­ści – wy­mam­ro­ta­łam. Na wi­dok ich spoj­rzeń, do­da­łam po an­giel­sku: – Nic.

Spu­ści­łam wzrok i bez sło­wa wsia­dłam do ka­bi­ny. Ze zde­ner­wo­wa­nia po­ci­ły mi się dło­nie, w gło­wie pa­no­wał cha­os. Pa­no­wie bez wa­ha­nia po­pro­wa­dzi­li nas pląta­ni­ną ko­ry­ta­rzy. Cie­ka­we, czy mu­sie­li so­bie na­ry­so­wać mapę? Sko­rzy­stać z GPS? Na­ra­stał we mnie ner­wo­wy chi­chot, gdy przy­po­mniał mi się cy­tat z fil­mu Te­sto­ste­ron, kie­dy bo­ha­ter za­wi­le tłu­ma­czył, jak gdzieś do­trzeć: „To jest dro­ga do ki­bla czy plan Wil­cze­go Sza­ńca?!”.

Po skręce­niu w ko­lej­ny ko­ry­tarz za­uwa­ży­łam dwie oso­by.

Pa­trick.

A obok nie­go…

Da­mian.

Moje ser­ce się za­trzy­ma­ło – zu­pe­łnie jak ja – żeby po chwi­li gwa­łtow­nie przy­śpie­szyć. Chło­nęłam wi­dok przed sobą. Prze­cież wie­dzia­łaś, idiot­ko, że tu będzie. Cze­go się spo­dzie­wa­łaś? Dziad­ka Mro­za? Do­tkli­wy ból w pier­si po­wie­dział mi, że co­dzien­ne okła­my­wa­nie się przed lu­strem, że już go nie ko­cham, że to już za mną, było wła­śnie tym – uda­wa­niem i okła­my­wa­niem sa­mej sie­bie. Nic się nie zmie­ni­ło. Na­dal go ko­cha­łam. On po­de­ptał moje uczu­cia i ka­zał mi się wy­no­sić, a ja go ko­cha­łam.

Ty dur­na pało!

Ale je­stem ża­ło­sna.

Czy by­łam jak ofia­ry prze­mo­cy, któ­re usi­ło­wa­ły tłu­ma­czyć swo­ich opraw­ców? „Miał zły dzień”. „Ktoś go zde­ner­wo­wał”. „Może i za­re­ago­wał zbyt gwa­łtow­nie, ale prze­cież nie chciał”. W moim wy­ko­na­niu brzmia­ło to: „Na chuj mu po­wie­dzia­łam, że go ko­cham?! Prze­stra­szył się…”. Ma­fio­so prze­stra­szył się uczuć. Do­bre so­bie. Nie ru­sza­li go prze­ciw­ni­cy, nie ru­sza­ła broń, da­wał so­bie radę z Gio­van­nim i z Car­lot­tą, a mia­ła­by go prze­ra­żać jed­na cho­ler­na ru­do­wło­sa Po­lka? Czy moje ro­dacz­ki są aż tak strasz­ne? Fakt, mia­ły­śmy tem­pe­ra­men­cik jak zło­to, ale w głębi du­szy chcia­ły­śmy tego sa­me­go co wszyst­kie inne ko­bie­ty: być ko­cha­ne.

Mar­co po­ło­żył rękę na mo­ich ple­cach, ale się za­pa­rłam, rzu­ca­jąc le­d­wie sły­szal­nie:

– Nie.

– Tchó­rzysz? – od­pa­rł rów­nie ci­cho, po­py­cha­jąc mnie moc­niej.

Tyl­ko tego bra­ko­wa­ło, żeby się Mar­co ze mnie na­śmie­wał. Pa­nicz­ny strach i chęć uciecz­ki za­stąpi­ła duma. Pie­przo­ne hor­mo­ny! Uru­cha­mia­ły ko­łow­ro­tek emo­cji bez żad­ne­go ostrze­że­nia. Unio­słam wy­so­ko pod­bró­dek.

– Grzecz­na dziew­czyn­ka – rzu­cił.

– Może mnie jesz­cze po­kle­piesz po gło­wie jak po­słusz­ne­go pie­ska?

Jak za­su­ge­ru­je, że sukę, to go siek­nę z li­ścia!

Pa­trick i Da­mian rów­no­cze­śnie prze­nie­śli wzrok na mnie. Za­ci­snęłam usta. Tyl­ko tego bra­ko­wa­ło, żeby urządzi­li mi tu po­kaz so­li­dar­no­ści plem­ni­ków. Sta­ra­jąc się za­cho­wać neu­tral­ną minę, po­wio­dłam po nich spoj­rze­niem. Nie było wąt­pli­wo­ści, kto tu jest sze­fem, a kto tyl­ko mar­ną imi­ta­cją. Żad­nej! Nie dla mnie!

Sta­no­wi­li kon­trast. Ten pierw­szy ubrał się swo­bod­nie w dżin­sy i czar­ną ko­szul­kę. Da­mian jak zwy­kle mu­siał mieć na so­bie gar­ni­tur. Wia­do­mo, kto się bawi w ma­fię, zo­bo­wi­ąza­ny jest też do­brze się ubie­rać. La­ski nie lecą na fa­ce­tów w ko­szul­kach i szor­tach, a na blichtr i pa­ty­nę, jak­by wa­żna była met­ka, a nie mózg. Mój były ko­cha­nek roz­ta­czał wo­kół sie­bie aurę wła­dzy i nie po­trze­bo­wał do tego ele­ganc­kich ciu­chów, a je­dy­nie od­po­wied­nie­go spoj­rze­nia i po­sta­wy.

Gdy­bym nie spędzi­ła z Pa­tric­kiem ogrom­nej ilo­ści cza­su, po­my­śla­ła­bym, że jest zre­lak­so­wa­ny. Opie­rał się non­sza­lanc­ko o pa­ra­pet, wie­dzia­łam jed­nak, że pod po­zor­nym spo­ko­jem bu­zo­wa­ły wście­kło­ść i zmęcze­nie.

Ze­mdli­ło mnie od za­pa­chu środ­ków do de­zyn­fek­cji. Po­czu­łam, że bled­nę, więc wpro­wa­dzi­łam w ży­cie naj­star­szą zna­ną mi za­sa­dę pro­wa­dze­nia wal­ki: naj­lep­szą obro­ną jest atak!

– Dla­cze­go wca­le nie je­stem za­sko­czo­na two­im wi­do­kiem? – sark­nęłam do Da­mia­na. – Po­wie­dzia­łeś mu? – Sta­ra­łam się, aby w moim gło­sie nie było sły­chać ura­zy. Pa­trick wpraw­dzie nie znał pol­skie­go, ale wie­le po­tra­fił wy­de­du­ko­wać z tonu roz­mo­wy.

– Niby o czym?

– Nie graj de­bi­la – ostrze­głam. – Sam mó­wi­łeś, że chcesz mieć prze­wa­gę. – Za­plo­tłam ra­mio­na na pier­si w bun­tow­ni­czej po­sta­wie. – A co może być lep­szym asem w ręka­wie niż jego dziec­ko?

Zo­rien­to­wa­łam się, że nie miał po­jęcia, o czym mó­wię, kie­dy na jego twa­rzy po­ja­wił się wy­raz za­sko­cze­nia. By­łam pew­na, że ktoś mu do­nió­sł o moim zwol­nie­niu le­kar­skim i jego po­wo­dzie, ale naj­wi­docz­niej nie. Ja pier­do­lę! Ależ ze mnie idiot­ka. Sama się zdra­dzi­łam. Wy­mam­ro­ta­łam so­czy­stą kur­wę pod no­sem.

– Naj­wy­ra­źniej nie mu­szę was so­bie przed­sta­wiać – ode­zwał się Pa­trick.

Prze­nio­słam na nie­go pe­łne ura­zy spoj­rze­nie. Niech so­bie nie my­śli, że dam się znów zma­ni­pu­lo­wać.

– Naj­wy­ra­źniej mam wi­ęk­sze­go pe­cha, niż by­ła­bym w sta­nie so­bie wy­obra­zić – od­pa­rłam zja­dli­wie, prze­rzu­ciw­szy się na an­giel­ski – sko­ro po po­wro­cie za­trud­nia mnie w swo­jej fir­mie ko­lej­ny… uczci­wy oby­wa­tel. – A po­tem do­da­łam z iro­nią: – Przy­naj­mniej tym ra­zem za­pła­tą nie jest moje cia­ło.

– Milcz! – roz­ka­zał twar­do Pa­trick. – Idzie­my. – Za­ła­pał mnie za ra­mię i po­ci­ągnął za sobą.

Za­ci­snęłam usta w cien­ką kre­skę. Jego pal­ce z pew­no­ścią zo­sta­wią sine śla­dy na skó­rze, ale nie mia­łam siły, żeby się wy­rwać. Za­pro­wa­dził mnie na klat­kę scho­do­wą, ale za­trzy­mał się do­pie­ro na pó­łpi­ętrze, gdzie mógł kon­tro­lo­wać, kto nas usły­szy.

Za­kręci­ło mi się w gło­wie, więc usia­dłam na stop­niu i ukry­łam twarz w dło­niach. Fale go­rąca i zim­na prze­ta­cza­ły się przez cia­ło, przy­pra­wia­jąc o sła­bo­ść. Nie mu­siał tego wi­dzieć, ani wie­dzieć. Niech my­śli, że przy­tło­czył mnie jego wi­dok albo sy­tu­acja z Ada­mem. Co­kol­wiek, że­bym tyl­ko się nie mu­sia­ła tłu­ma­czyć.

– O co cho­dzi?

– Ale z czym? – Po­chy­li­łam się moc­niej. Za­czy­na­łam mieć przed ocza­mi mrocz­ki. I nie byli to bra­cia Mrocz­ko­wie. – I kto dał ci pra­wo do za­da­wa­nia py­tań? – do­da­łam, wie­dząc, że kwe­stio­no­wa­nie au­to­ry­te­tu nie­sa­mo­wi­cie go wku­rza.

– Za­cznij­my od pro­stych rze­czy. – Zi­gno­ro­wał moje sło­wa. – Da­mian.

I to ma niby być ja­kieś py­ta­nie?

Mil­cza­łam chwi­lę. Nie dla­te­go, żeby mu zro­bić na zło­ść. Do­sko­na­le zna­łam za­sa­dę trzech se­kund. Mil­cza­łam, po­nie­waż nie by­łam pew­na, czy z ta­ki­mi za­wro­ta­mi gło­wy będę w sta­nie wy­krze­sać z sie­bie ja­kie­kol­wiek sło­wa. Język stał mi ko­łkiem, zim­ny pot per­lił się na szyi.

– Te­raz, Anja! – wark­nął ci­cho.

Ze swo­je­go miej­sca na schod­ku wi­dzia­łam tyl­ko jego buty. Czar­ne. Z pla­mą na sznu­rów­ce. Fa­scy­nu­jące. Mój mózg był zde­cy­do­wa­nie prze­ci­ążo­ny. Po­win­nam się sku­pić na roz­mo­wie, a roz­pra­szał mnie ko­lor obu­wia. Su­che fak­ty, Anja! Wi­ęcej in­for­ma­cji, mniej emo­cji!

– Jest CEO du­żej fir­my far­ma­ceu­tycz­nej. Szu­kał kie­row­ni­ka do dzia­łu kadr i płac. Zło­ży­łam pa­pie­ry. Do­sta­łam pra­cę. Wiesz, tak wła­śnie ro­bią nor­mal­ni lu­dzie: wi­dzą ogło­sze­nie, wy­sy­ła­ją CV, idą na roz­mo­wę i zo­sta­ją za­trud­nie­ni – do­da­łam, jak­bym mia­ła przed sobą to­tal­ne­go im­be­cy­la. – Ty­dzień temu na­wet nie wie­dzia­łam, że cię zna. A on nie miał po­jęcia, że ja znam cie­bie.

– Jak się do­wie­dział?

– So­fia wy­sła­ła mi ob­raz.

Mo­głam so­bie tyl­ko wy­obra­zić minę Pa­tric­ka, bo nie pod­nio­słam gło­wy. Jesz­cze nie by­łam w sta­nie.

– Ob­raz? – po­na­glił.

– Tak.

– Pe­łnym zda­niem, Anja!

Ktoś tu się chy­ba iry­to­wał i nie po­tra­fił nad tym za­pa­no­wać! Do­bra na­sza! Chwi­la sa­tys­fak­cji roz­la­ła się przy­jem­nym cie­płem.

– So­fia wy­sła­ła mi na­sze wspól­ne zdjęcie z balu prze­nie­sio­ne na płót­no. Na­ma­lo­wa­ne.

– Gdzie je wi­dział?

To re­gu­lar­ne prze­słu­cha­nie pod­da­wa­ło mi co­raz to lep­sze po­my­sły na pod­no­sze­nie mu ci­śnie­nia. Plan po­wi­nien za­dzia­łać, je­śli za­cznę od­po­wia­dać pó­łsłów­ka­mi.

– W moim miesz­ka­niu.

– Co ro­bił w two­im miesz­ka­niu?

Nie, no to jest za pro­ste!

– Był. – Wście­kłe par­sk­ni­ęcie spra­wi­ło, że pra­wie się uśmiech­nęłam. Wal się na ryj, zła­ma­sie! – Przy­wió­zł mnie do domu.

– I co po­tem? – wy­ce­dził.

– Roz­po­znał cie­bie i za­żądał od­po­wie­dzi, więc ka­za­łam mu się wy­no­sić. – Mój głos nie brzmiał tak pew­nie, jak chcia­łam. Wy­szło ża­ło­śnie za­miast non­sza­lanc­ko. – Nie będę ni­czy­im pion­kiem w grze. Ani two­im, ani jego. Tego sa­me­go po­po­łud­nia przy­le­cia­ła So­fia, a ja po­szłam na zwol­nie­nie le­kar­skie.

Na­dal wi­dzia­łam tyl­ko jego buty. Mu­siał się opie­rać o pa­ra­pet – a może ścia­nę? – bo skrzy­żo­wał kost­ki. Idio­tycz­na ob­ser­wa­cja roz­pro­szo­ne­go umy­słu, ale po­wo­li do­cho­dzi­łam do sie­bie.

– Od jak daw­na So­fia utrzy­mu­je z tobą kon­takt?

Chuj cię to ob­cho­dzi!

– Za­py­taj So­fię – po­ra­dzi­łam wred­nie.

– Py­tam cie­bie! – Po to­nie gło­su wnio­słam, że był zi­ry­to­wa­ny.

Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi.

– No to po­wo­dze­nia – do­da­łam po pol­sku.

Po­gra­tu­lo­wa­łam so­bie w du­chu na­psu­cia mu krwi. Cze­mu tyl­ko ja mia­ła­bym to prze­ży­wać?

– Jak ty mnie wkur­wiasz! – wy­rzu­cił z sie­bie z ta­kim spo­ko­jem i pa­sją jed­no­cze­śnie, że aż pod­nio­słam gło­wę, żeby na nie­go zer­k­nąć.

Wpa­try­wał się we mnie in­ten­syw­nie. Zie­lo­ne tęczów­ki były hip­no­ty­zu­jące. To wina bra­ku je­dze­nia. Skrzy­żo­wał ra­mio­na na pier­si. Moje dwu­li­co­we ser­ce i zdra­dziec­kie cia­ło pod­nie­ci­ły się na wi­dok na­pi­ętych mi­ęśni przed­ra­mion i smu­kłych dło­ni. Wie­dzia­łam, ja­kie po­tra­fią być de­li­kat­ne i ile siły się w nich kry­je. Ty się na­kręcasz, a on… się znu­dził.

– Wza­jem­nie – mruk­nęłam po chwi­li.

Na­dal nie zmie­ni­łam języ­ka na an­giel­ski, ale też nie od­wró­ci­łam wzro­ku. Ewi­dent­nie bu­zo­wa­ły mu dzi­siaj pod skó­rą emo­cje, któ­re nie do ko­ńca kon­tro­lo­wał. Ja zma­ga­łam się z tym sa­mym pro­ble­mem, więc awan­tu­ra wi­sia­ła na wło­sku.

Stał z za­ło­żo­ny­mi ręka­mi i uwa­żnie mi się przy­glądał.

– Do­brze się czu­jesz? – spy­tał znie­nac­ka.

– Wy­śmie­ni­cie – sark­nęłam, po­cie­ra­jąc kark.

– Je­steś bla­da.

Taka tak­ty­ka z pew­no­ścią nie za­dzia­ła! Za­go­to­wa­ło się we mnie. Gów­no go ob­cho­dzi­ło, co się ze mną dzia­ło przez ostat­nie mie­si­ące, więc te­raz też mógł so­bie da­ro­wać.

– Prze­stań! – nie­mal krzyk­nęłam. – Ty tak na­praw­dę nie chcesz wie­dzieć, a ja nie chcę o tym mó­wić, więc da­ruj­my so­bie uprzej­mo­ści.

– Kie­dy ostat­ni raz ja­dłaś?

Do­bre py­ta­nie. Zie­lo­na her­ba­ta ja­śmi­no­wa i cia­sto mar­chew­ko­we z lo­kal­nej pie­kar­ni w ra­mach wczo­raj­szej ko­la­cji z So­fią to pew­nie nie­szcze­gól­nie zbi­lan­so­wa­ny po­si­łek dla ci­ężar­nej, ale ja­koś nie by­łam wte­dy w na­stro­ju do zdro­we­go odży­wia­nia. Nie ra­czy­łam od­po­wie­dzieć.

– Co się sta­ło rano?

Po­wró­cił do mnie dźwi­ęk pęka­jącej foli bąbel­ko­wej imi­tu­jącej w gło­wie wy­strza­ły z bro­ni.

– Wy­szłam z domu – za­częłam. Opo­wie­dzia­łam to już kil­ka razy, więc mo­głam i ko­lej­ny. – Adam wła­śnie par­ko­wał auto.

– Skąd wie­dzia­łaś, że to on?

– Nie wie­dzia­łam. – Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi. – Ale w tym kra­ju nie ma zbyt dużo no­wych aut war­tych kupę kasy. Mo­gła to być moja sio­stra, mógł to być nikt szcze­gól­ny. Albo sy­gnał, że Da­mian chce mnie wy­ko­rzy­stać jako prze­wa­gę. Je­ździ po­dob­nym.

– Do nie­go doj­dzie­my po­tem.

– Po­cze­ka­łam więc, żeby spraw­dzić, kto wy­si­ądzie. Za­su­ge­ro­wa­łam, żeby po­sze­dł na górę. – Znów za­częło mi się zbie­rać na płacz. – Da­łam mu klu­cze, ale on z ja­kie­goś nie­zro­zu­mia­łe­go po­wo­du po­sta­no­wił to­wa­rzy­szyć mi do pie­kar­ni. – Łzy po­pły­nęły mi po twa­rzy. – Po chuj mu­siał ze mną iść! – wy­szep­ta­łam. Wzi­ęłam kil­ka od­de­chów, żeby za­pa­no­wać nad gło­sem. – Roz­ma­wia­li­śmy przy prze­jściu dla pie­szych… I wte­dy… Za­sło­nił mnie swo­im cia­łem.

Scho­wa­łam gło­wę mi­ędzy ra­mio­na­mi, a dło­nie wło­ży­łam we wło­sy, jak­bym mo­gła się w ja­kiś ma­gicz­ny spo­sób scho­wać przed tym, co się sta­ło. Przed se­kwen­cja­mi ob­ra­zów, któ­re po­wra­ca­ły do mnie, gdy tyl­ko przy­my­ka­łam po­wie­ki.

– Ten dźwi­ęk nie przy­po­mi­nał ty­po­we­go wy­strza­łu z bro­ni. Bar­dziej jak gnie­ce­nie fo­lii bąbel­ko­wej. Ja i ja­kiś fa­cet za­częli­śmy ta­mo­wać krew… Po­pie­przo­ny kraj… Po­li­cja do­ta­rła przed ka­ret­ką. Za­bra­łam klu­czy­ki do auta i te­le­fon Ada­ma, ale mun­du­ro­wi skon­fi­sko­wa­li jego port­fel. Za­dzwo­ni­łam do cie­bie, po­nie­waż So­fia nie była w sta­nie. Zresz­tą zo­sta­wi­ła swo­ją ko­mór­kę u ro­dzi­ców.

– Szko­da, że nie mia­łaś ocho­ty po­słu­chać tego, co mia­łem ci do po­wie­dze­nia – wy­po­mniał z pre­ten­sją.

– Nie było cza­su – uspra­wie­dli­wia­łam się. – Z po­ste­run­ku nie mo­głam za­dzwo­nić. Nie znam PIN-u do te­le­fo­nu Ada­ma. Nie mo­głam się przy­znać, że to jego… Prze­cież by go za­re­kwi­ro­wa­li.

– Więc za­miast po­słu­chać, że praw­nik będzie z tobą ASAP, je­śli tyl­ko po­wiesz mi, gdzie je­steś, wo­la­łaś spędzić go­dzi­ny na ko­mi­sa­ria­cie…

Przy­mknęłam oczy.

– Nie sądzi­łam, że będzie cię to ob­cho­dzi­ło.

– …a ja mu­sia­łem wszyst­ko roz­wi­kłać sa­mo­dziel­nie, po­ci­ąga­jąc za ta­kie sznur­ki jak Da­mian, po­nie­waż za­chcia­ło ci się zro­bić mi na zło­ść. War­to było? Te go­dzi­ny spędzo­ne na wie­lo­krot­nych prze­słu­cha­niach i opó­źnia­nie do­tar­cia So­fii do szpi­ta­la spra­wi­ły ci wy­star­cza­jąco dużo sa­tys­fak­cji?

Tego sar­ka­zmu po­trze­bo­wa­łam tu jak ryba ro­we­ru!

– Nie sądzi­łam, że będzie cię to ob­cho­dzi­ło! – po­wtó­rzy­łam ze zło­ścią. Krążąca we mnie od ty­go­dni żółć wy­la­ła się ze mnie w na­stęp­nym zda­niu. – Nie za­cho­wuj się, jak­by ci za­le­ża­ło! Tam­te­go po­ran­ka wy­ra­źnie po­wie­dzia­łeś, że tak nie jest!

– Prze­stań dra­ma­ty­zo­wać! – po­uczył mnie ze znie­cier­pli­wie­niem.

Pa­lant!

– Nie sądzisz, że po dzi­siej­szych wy­da­rze­niach na­le­ży mi się odro­bi­na cza­su na dra­ma­ty­zo­wa­nie? Gdy­byś się mnie po­zbył, za­miast ode­słać, Adam by­łby cały i zdro­wy, a naj­pew­niej wy­la­ty­wa­łby już z So­fią z po­wro­tem na Ba­le­ary.

– Jesz­cze do cie­bie nie do­ta­rło, że to nie Adam sta­no­wił cel za­ma­chu, tyl­ko ty! TY!

– Niby z ja­kie­go po­wo­du? Ode­sła­łeś mnie, nie przed­sta­wiam za­tem żad­nej war­to­ści!

– He­le­na my­śli ina­czej!

Szko­da, że ty tak nie uwa­ża­łeś, a te­raz mar­twisz się tyl­ko o swo­ją pra­wą rękę od pod­cie­ra­nia ty­łka!

– He­le­na? – Pod­nio­słam gło­wę, za­sko­czo­na jego sło­wa­mi. – Uwzi­ęła się na mnie za coś kon­kret­ne­go czy przez cie­bie? I co na to two­ja nowa ko­bie­ta? Nie ma nic prze­ciw temu, że ra­tu­jesz sy­tu­ację, bo two­ja daw­na była po­lu­je na two­ją ostat­nią byłą? – iro­ni­zo­wa­łam. Pa­trick gniew­nie za­ci­snął usta. – Ej! Mam po­my­sł! – Wsta­łam chwiej­nie. – Może zro­bi­my so­bie ja­kąś im­prez­kę eks? – Mój ton prze­pe­łnia­ła ja­do­wi­ta zło­śli­wo­ść. – My­ślisz, że He­le­na mi od­pu­ści, jak się do­wie, że te­raz obie je­ste­śmy eks? – Po­pu­ka­łam pal­cem po ustach, uda­jąc, że się na­my­ślam. – Za­pla­nu­je­my wspól­nie, jak ci za­le­źć za skó­rę oraz jak na­psuć krwi two­jej obec­nej ko­bie­cie?

– Anja!

Po­ca­łuj mnie w dupę!

– Nie, no! Sy­tu­acja jest na­praw­dę ko­micz­na! – kon­ty­nu­owa­łam, pod­cho­dząc krok bli­żej. – Se­rio my­ślę, że Hel­ka da mi spo­kój, jak się do­wie, że już nie je­ste­śmy ra­zem. Po­trze­bu­ję tyl­ko jej nu­me­ru te­le­fo­nu. – Za­śmia­łam się nie­przy­jem­nie. – Prze­cież ta cała ak­cja na przy­jęciu nie wy­da­rzy­ła się przy­pad­kiem, nie?

– Milcz – ostrze­gł gniew­nie.

Nie za­mie­rza­łam prze­ry­wać, za to dźgnęłam go pal­cem w pie­rś. Zbyt wie­le emo­cji tłu­mi­łam przez ostat­nie mie­si­ące, roz­kła­da­jąc sy­tu­ację na części pierw­sze i ana­li­zu­jąc pod­czas nie­prze­spa­nych nocy. I nie wy­ni­ka­ło z tego nic po­zy­tyw­ne­go. Świat pędził wte­dy z pręd­ko­ścią świa­tła, a nie­we­so­łe my­śli uty­ka­ły na dłu­gie go­dzi­ny w pie­kiel­nych cze­lu­ściach mó­zgu, po­zwa­la­jąc mi się nimi ka­to­wać do woli.

– Uwiel­biasz kon­tro­lo­wać wszyst­kich i ma­ni­pu­lo­wać oto­cze­niem, żeby zre­ali­zo­wać swo­je cele, więc za­kła­dam, że sy­tu­acja zo­sta­ła przez cie­bie wy­re­ży­se­ro­wa­na do ostat­nie­go szcze­gó­łu. Tego ocze­ki­wa­łeś? – Po­now­nie szturch­nęłam go w pie­rś. – Że będzie chcia­ła mnie za­bić, ale tro­chę nie wy­szło, bo Car­lot­ta oka­za­ła się szyb­sza, więc czas się po­zbyć ba­la­stu, któ­ry się już nie przy­da? Cze­mu ich na sie­bie nie na­pu­ści­łeś? Taką wal­kę chęt­nie bym obej­rza­ła. Ba! Na­wet za­pła­ci­ła­bym za bi­let na te krwa­we igrzy­ska!

– Nie masz po­jęcia, o czym mó­wisz!

– Oczy­wi­ście, że nie mam! – zgo­dzi­łam się układ­nie. – A nie mam, po­nie­waż mnie okła­my­wa­łeś i oszu­ki­wa­łeś od sa­me­go po­cząt­ku! Wszyst­ko, co ro­bi­łeś, mia­ło dru­gie dno! Zma­ni­pu­lo­wa­łeś mnie, że­bym się w to­bie za­ko­cha­ła, a na­stęp­nie per­fid­nie wy­ko­rzy­sta­łeś w swo­ich gier­kach. – Ude­rzy­łam go pi­ęścia­mi w pie­rś. – Głu­pia, na­iw­na ja! Pew­nie się uba­wi­łeś, wi­dząc, jak moc­no pra­gnę być ko­cha­na i ak­cep­to­wa­na!

Jed­ną ręką zła­pał oba moje nad­garst­ki i po­pchnął mnie na ścia­nę. Przy­pa­rł mnie do niej i chwy­cił dło­nią za gar­dło w ja­snym ko­mu­ni­ka­cie, że prze­kra­czam gra­ni­ce i zo­sta­nę uka­ra­na. Tyl­ko że zu­pe­łnie mnie to nie ob­cho­dzi­ło. Od mie­si­ęcy trwa­łam w emo­cjo­nal­nej au­to­de­struk­cji, ka­tu­jąc się wspo­mnie­niem cza­su, któ­ry spędzi­li­śmy ra­zem, aż w ko­ńcu przej­rza­łam na oczy. Nie­ste­ty dur­ne ser­ce nie słu­cha­ło w tej kwe­stii ro­zu­mu. Od­wiecz­na wal­ka po­mi­ędzy tym, co wiem, a tym, co czu­ję!

– Nie masz po­jęcia, o tym, co się dzia­ło i dla­cze­go! – wy­ce­dził. – Więc prze­stań mnie wku­rzać!

Dłu­gą chwi­lę mie­rzy­li­śmy się spoj­rze­nia­mi. Po­czu­łam, jak szczu­płe pal­ce gła­dzą ko­lum­nę szyi w de­li­kat­nej piesz­czo­cie. Mózg za­la­ła mi fala eu­fo­rii. Cho­ler­ne hor­mo­ny!

– Nie je­stem pew­ny, czy w tym mo­men­cie mam ocho­tę ci wlać, czy cię po­ca­ło­wać. Wiem, że to, co ro­bisz i mó­wisz, to sku­tek szo­ku, że się emo­cjo­nal­nie bro­nisz, ale nie­sa­mo­wi­cie mnie to wkur­wia – mó­wił zi­ry­to­wa­nym to­nem, któ­re­mu prze­czył do­tyk dło­ni.

– Puść mnie! – po­pro­si­łam sła­bo.

Znów za­częło mi się kręcić w gło­wie, po chwi­li to wra­że­nie za­stąpił pul­su­jący ból w skro­ni. Pa­trick nie sko­men­to­wał mo­ich słów i to samo w so­bie oka­za­ło się wy­star­cza­jącą od­po­wie­dzią na wszyst­kie za­rzu­ty. Mia­łam ra­cję. I mo­głam so­bie tym fak­tem po­de­trzeć ty­łek!

Zno­wu opa­dłam nie­zgrab­nie na scho­dek.

– Jak Adam? – spy­ta­łam ci­cho.

– Cze­ka­my na pa­pie­ry, żeby go prze­trans­por­to­wać śmi­głow­cem do pry­wat­ne­go szpi­ta­la.

Za­mknęłam oczy, a po­ran­ne wy­da­rze­nia ro­ze­gra­ły się po raz ko­lej­ny w moim umy­śle ni­czym czar­no-bia­ły film, więc gwa­łtow­nie je otwo­rzy­łam. Ina­czej obrzy­ga­ła­bym Pa­tric­ko­wi buty.

– To moja wina – szep­nęłam, pod­no­sząc na nie­go wzrok.

Nie wy­da­wał się prze­jęty tym oświad­cze­niem.

– Po­nie­waż?

– Za­sło­nił mnie sobą. – Łzy spły­nęły mi po po­licz­kach.

– To jego pra­ca.

– Już nie. I nie dla mnie.

Pa­trick ukuc­nął przede mną. Ujął moją twarz w dło­nie i ota­rł kciu­ka­mi łzy. Z jego tęczó­wek zni­kła fu­ria, a za­stąpi­ła ją… czu­ło­ść?

– Wie­dział, na co się pi­sze, kie­dy przy­si­ęgał mi bra­ter­stwo krwi.

– Dla So­fii tak, dla mnie nie.

– Sko­ńcz pier­do­lić, za­cznij my­śleć! – po­ra­dził ze sto­ic­kim spo­ko­jem.

Chcia­łam się od­su­nąć, ale mi nie po­zwo­lił, za­miast tego przy­tu­lił moją gło­wę do swo­jej klat­ki pier­sio­wej. Do­pie­ro wte­dy na­praw­dę się roz­sz­lo­cha­łam, wy­rzu­ca­jąc z sie­bie cały strach i zło­ść. Od­re­ago­wu­jąc wszyst­ko, co się dzi­siaj wy­da­rzy­ło. Nie­wa­żne, jak bar­dzo mnie zra­nił. Był tu i te­raz i przy­tu­lał mnie do sie­bie. Oto­czy­ła mnie chmu­ra Ken­zo i cie­pło męskie­go cia­ła. Ko­jąca mie­szan­ka. Na­wet nie sły­sza­łam, jak otwo­rzy­ły się drzwi na szczy­cie scho­dów. Pa­trick coś mó­wił, ale nie po an­giel­sku.

– Mu­si­my iść. – Wy­pu­ścił mnie z ob­jęć i po­ci­ągnął do góry. – So­fia po­le­ci z Ada­mem, my po­je­dzie­my sa­mo­cho­dem.

Za­miast otwo­rzyć drzwi, po­cze­kał, aż zro­bi to ochro­niarz. So­fii już nie było. Na ko­ry­ta­rzu cze­ka­li na nas Da­mian i chy­ba dzie­si­ęciu lu­dzi. Dwóch ru­szy­ło przo­dem. Po­cze­ka­li­śmy, aż da­dzą nam znak, że mo­że­my iść. Ta­kie­go po­ka­zu siły nie wi­dzia­łam na­wet pod­czas roz­gryw­ki z Riz­zem i Rus­sem.

– Po co to wszyst­ko? – spy­ta­łam szep­tem. – Bo ktoś strze­lał do two­je­go con­si­glie­re?

– Nie on był ce­lem. Ty je­steś. Uświa­dom to so­bie. Im szyb­ciej, tym le­piej!

Zgry­złam dol­ną war­gę.

– Ale nie ma po­wo­du… – Urwa­łam w po­ło­wie zda­nia, uświa­da­mia­jąc so­bie „po­wód”. Zer­k­nęłam na idące­go przo­dem Da­mia­na. Sko­ro on nie wie­dział, to niby jak kto­kol­wiek inny zdo­by­łby te in­for­ma­cje? Pa­trick do­strze­gł moje wa­ha­nie.

– Czy on wie coś, o czym ja nie wiem?

– Może – przy­zna­łam na wy­de­chu.

Jego pal­ce za­ci­snęły się na mo­jej dło­ni.

– Chcesz mi coś wy­znać?

Nie­mal za­krztu­si­łam się śli­ną. Już za­wi­jam kie­cę i lecę!

– Nie bar­dzo.

Uścisk stał się bo­le­sny.

– Czy to mu da prze­wa­gę?

– To za­le­ży, jak bar­dzo jest chu­jem, albo jak bar­dzo chce zo­stać two­im przy­ja­cie­lem.

Pa­trick za­trzy­mał się i spoj­rzał na ze­ga­rek na prze­gu­bie.

– Masz pół mi­nu­ty, żeby się tym ze mną po­dzie­lić.

Wpa­try­wa­łam się w tar­czę, na któ­rej od­li­cza­ły się upły­wa­jące se­kun­dy. Tak samo jak wte­dy, kie­dy ro­bi­łam test ci­ążo­wy. Ode­zwa­łam do­pie­ro w ostat­niej chwi­li.

– Je­stem w ci­ąży – wy­szep­ta­łam tak ci­cho, że mu­siał się do­my­ślić mo­ich słów.

Od­wró­ci­łam się na pi­ęcie i za­częłam iść. A po­tem biec.

– Anja! Stop! – za­wo­łał za mną pó­łgło­sem.

Ucie­kła­bym, gdy­by nie Mar­co, któ­ry zła­pał mnie ra­mie­niem w pa­sie. Wszy­scy znów usta­wi­li się w od­po­wied­nim szy­ku.

– No po­wiedz to! – za­chęci­łam, wy­zy­wa­jąco pod­no­sząc głos i bez­sku­tecz­nie od­py­cha­jąc Mar­ca. – Miej­my to już za sobą.

– Po­roz­ma­wia­my o tym pó­źniej.

Je­śli mia­łam jesz­cze wąt­pli­wo­ści, czy był wście­kły, jed­no spoj­rze­nie po­wie­dzia­ło mi wszyst­ko. Zro­bi­ło mi się zim­no. A po­tem się wściek­łam. Rzu­cił mnie! Znu­dził się! A te­raz ocze­ki­wał cze­go?! Że będę ska­kać, jak mi roz­ka­zu­je?! Nie­do­cze­ka­nie. Dał znak Mar­co­wi, żeby mnie pu­ścił, po czym sam za­ła­pał mnie za dłoń i po­ci­ągnął za sobą.

– Te­raz na­gle prze­szka­dza ci wi­dow­nia? – fuk­nęłam.

– Milcz! – rzu­cił z taką wście­kło­ścią, że na­wet mój zmęczo­ny, otępia­ły mózg zro­zu­miał po­gró­żkę.

Da­mian obej­rzał się na nas, ale z jego twa­rzy nie mo­żna było nic wy­czy­tać. Mar­co otwo­rzył mi drzwi auta, prze­su­nął blo­ka­dę dzie­ci­ęcą i za­nim zdąży­łam to sko­men­to­wać zja­dli­wym „Se­rio!?”, za­trza­snął je z po­wro­tem. Pa­trick do­łączył do mnie z tyłu.

– Twier­dzi­łaś, że nie mo­żesz za­jść w ci­ążę.

Za­ci­snęłam usta.

– A jed­nak się uda­ło! Ta­kie już moje szczęście! – Za­plo­tłam ra­mio­na na pier­si w bun­tow­ni­czej po­sta­wie. – Nie po­wie­dzia­łam, że je­stem w ci­ąży z tobą!

Zła­pał mnie za udo i bo­le­śnie ści­snął, po­chy­la­jąc się w moją stro­nę.

– Prze­stań mnie pro­wo­ko­wać!

– Przy­si­ęgam, że je­śli za­py­tasz mnie, czy to two­je dziec­ko, to cię spo­licz­ku­ję – wark­nęłam szep­tem.

– A do­pu­ści­łaś ko­goś do tej słod­kiej cip­ki?

Za­czer­wie­ni­łam się, częścio­wo przez jego sło­wa, a częścio­wo ze zło­ści, że bie­rze mnie za pusz­czal­ską dziw­kę. Cho­ciaż wie­dzia­łam, że nie mam szans, mu­sia­łam spró­bo­wać. Zła­pał jed­nak moją dłoń, za­nim go ude­rzy­łam. Za­ci­snął pal­ce na moim nad­garst­ku i szarp­nął w swo­ją stro­nę.

– Nie­na­wi­dzę cię – wy­ce­dzi­łam, wpa­tru­jąc się w jego war­gi.

– Kur­wa, mam na­dzie­ję, że tak moc­no, jak ja cie­bie.

Wpił się we mnie usta­mi. Przez chwi­lę wal­czy­li­śmy o kon­tro­lę nad po­ca­łun­kiem, ale kie­dy wda­rł się w moje usta języ­kiem, prze­pa­dłam z kre­te­sem. Cały gniew i wście­kło­ść wy­pa­ro­wa­ły w se­kun­dzie wy­par­te przez moje hor­mo­ny. Sma­ko­wał jesz­cze le­piej, niż za­pa­mi­ęta­łam. Sły­sza­łam swój wła­sny jęk. Mo­gła­bym się za­ło­żyć, że moja bie­li­zna była prze­si­ąk­ni­ęta na wy­lot.

Tęsk­ni­łam za nim.

– Ja też za tobą tęsk­ni­łem.

A więc po­wie­dzia­łam to na głos. Zło­żył jesz­cze je­den czu­ły po­ca­łu­nek na mo­ich war­gach i po­stu­kał w szy­bę. Wró­ci­łam na swo­je miej­sce. Pa­trick dys­kret­nie po­pra­wił spodnie w kro­ku. Zro­bi­ło mi się go­rąco na wi­dok wy­brzu­sze­nia.

Boże, jaka ja je­stem po­je­ba­na. Fa­cet mnie wkur­wił. Po­rzu­cił. A je­dy­ne, cze­go pra­gnę, to go po­ca­ło­wać. Czy jest ja­kiś li­mit de­bi­li­zmu? Ja­kaś gra­ni­ca nie­do­rzecz­no­ści?

Do­strze­głam przez okno, jak resz­ta ochro­ny wsia­da do aut.

– Jezu! Sa­mo­chód! – Oprzy­tom­nia­łam i po­ma­ca­łam się po kie­sze­ni, żeby spraw­dzić, czy nie zgu­bi­łam pi­lo­ta.

– Sa­mo­chód?

Wy­ci­ągnęłam klu­czy­ki.

– Ten, któ­ry wy­na­jął Adam. Czar­na, ogrom­na te­re­nów­ka. Stoi pod ko­ścio­łem.

Pa­no­wie wy­mie­ni­li spoj­rze­nia, a po­tem kie­row­ca, któ­re­go nie zna­łam, wy­sia­dł na chwi­lę i po­dał klu­czy­ki Da­mia­no­wi.

– Nie ufasz mu?

– Nie – przy­znał. Po­cze­kał z za­da­niem py­ta­nia, aż wy­je­cha­li­śmy na głów­ną uli­cę. – Cze­mu mu po­wie­dzia­łaś?

– Nie zro­bi­łam tego spe­cjal­nie. – Prze­wró­ci­łam ocza­mi. – To przez zwol­nie­nie le­kar­skie. – Ści­snął ostrze­gaw­czo moją dłoń. – W Pol­sce ozna­cza się je spe­cjal­nym ko­dem, je­śli wy­ni­ka z ci­ąży.

Nie ci­ągnął roz­mo­wy. Pew­nie nie chciał, żeby kie­row­ca usły­szał coś, cze­go nie po­wi­nien. Dro­ga mi się dłu­ży­ła, więc przy­mknęłam na chwi­lę oczy.

Patrick

Re­la­cja Anji z Da­mia­nem nie da­wa­ła mi spo­ko­ju. Na­sko­czy­ła na nie­go w spo­sób su­ge­ru­jący, że są w bli­skich re­la­cjach. W tej kwe­stii ra­por­ty de­tek­ty­wa oka­za­ły się nie­mia­ro­daj­ne. Nie da­wa­ły wglądu w to, co się dzia­ło za za­mkni­ęty­mi drzwia­mi jej biu­ra czy miesz­ka­nia. Mu­sia­łem wie­dzieć, co ta­kie­go się zda­rzy­ło w ci­ągu tych ostat­nich nie­mal czte­rech mie­si­ęcy, że Anja po­zwo­li­ła so­bie na zło­śli­wo­ści, bo zwy­kle ra­czy­ła nimi tyl­ko tych, w któ­rych to­wa­rzy­stwie do­brze i bez­piecz­nie się czu­ła. To wte­dy po­ka­zy­wa­ła swo­je in­try­gu­jąco sar­ka­stycz­ne ob­li­cze, przez któ­re tak mnie do niej ci­ągnęło. Co spra­wi­ło, że moja in­tro­wer­tycz­ka otwo­rzy­ła się przed Da­mia­nem?

I niech to, kur­wa, będzie przy­ja­źń!

Je­śli ist­nie­je mi­ło­ść od pierw­sze­go wej­rze­nia, ist­nie­je też nie­na­wi­ść od pierw­szej se­kun­dy. Jego aro­ganc­ka po­sta­wa nie­sa­mo­wi­cie mnie wku­rza­ła już od mo­men­tu, kie­dy przy­wi­tał nas na lot­ni­sku. Jak dla mnie wy­sy­łał złe wi­bra­cje, cho­ciaż Mar­co za­śmiał się pod no­sem, twier­dząc, że po pro­stu tra­fił mi się kon­ku­rent, któ­ry ma szan­sę ze mną wy­grać w po­je­dyn­ku o Anję. W ko­ńcu ko­leś koił jej zła­ma­ne ser­dusz­ko od mie­si­ęcy, spędza­jąc z nią o wie­le wi­ęcej cza­su, niż ja kie­dy­kol­wiek mo­głem. Kie­dy mój eg­ze­ku­tor okra­sił to wred­nym tek­stem, że ra­mię do wy­pła­ka­nia to ku­tas do uje­żdża­nia, pra­wie się za­go­to­wa­łem.

Nie­na­wi­dzi­łem tego pie­przo­ne­go po­lacz­ka z ca­łe­go ser­ca i od­je­ba­łbym go z miej­sca, gdy­bym mógł so­bie na to po­zwo­lić. Nie­ste­ty nie mo­głem, a pa­ląca za­zdro­ść spra­wia­ła, że moja we­wnętrz­na be­stia do­ma­ga­ła się bru­tal­ne­go udo­wod­nie­nia, że Anja na­le­ża­ła, na­le­ży i będzie na­le­żeć tyl­ko i wy­łącz­nie do mnie! Na­wet je­śli ona sama za­mie­rza­ła mnie prze­ci­ągnąć przez dłu­gą i wy­bo­istą ście­żkę od­ku­pie­nia win. Trud­no było od­mó­wić jej ra­cji. Zro­bi­łem, co zro­bi­łem, a te­raz przy­sze­dł czas po­nie­ść kon­se­kwen­cje. Zna­jąc tego zło­śli­we­go ru­dziel­ca, wie­dzia­łem, że nie będzie ła­two.

Doj­mu­jącą po­trze­bę po­ka­za­nia świa­tu, że jest moja, pod­sy­cał fakt, że była w ci­ąży. Z moim dziec­kiem. Co praw­da nie tak wy­obra­ża­łem so­bie ten mo­ment, je­śli kie­dy­kol­wiek mia­łby na­stąpić, ale przy­pa­rłem Anję do muru, więc nie po­zo­sta­ło jej nic in­ne­go, niż wy­zna­nie praw­dy na szpi­tal­nym ko­ry­ta­rzu. Przez jed­ną krót­ką chwi­lę po­my­śla­łem, że to nie ja by­łem oj­cem, a Da­mian. Gdy za­su­ge­ro­wa­ła coś ta­kie­go w au­cie, na se­rio się prze­stra­szy­łem. Zna­czy­ło­by to, że nie tyl­ko od­da­ła cia­ło in­ne­mu fa­ce­to­wi, ale że prze­sta­ła mnie ko­chać i po­zwo­li­ła mu ule­czyć swo­je ser­ce oraz du­szę.

Kie­dy Mar­co do­lał oli­wy do ognia i za­kpił, że Anja i Da­mian by­li­by pi­ęk­ną parą i mo­gli­by się do­ro­bić ślicz­nych dzie­ci, a po­tem zi­gno­ro­wał moje wście­kłe spoj­rze­nie i lek­ce­wa­żąco od­wró­cił się do mnie ple­ca­mi, kro­pla prze­la­ła cza­rę fu­rii. Mu­sia­łem mu przy­po­mnieć si­ło­wo, kto tu był sze­fem. Da­rius sta­nął mi­ędzy nami, sto­pu­jąc moje mor­der­cze za­pędy, a Aiden na­tych­miast za­czął szpe­rać w da­nych me­dycz­nych, żeby dwie go­dzi­ny pó­źniej oznaj­mić mi, że czas trwa­nia ci­ąży ja­sno wska­zu­je, kto jest oj­cem. Ode­tchnąłem z sa­tys­fak­cją.

Będzie­my mie­li dziec­ko!

Tego się nie spo­dzie­wa­łem, ale w ży­ciu się tak nie cie­szy­łem.

Pa­trzy­łem, jak Anja słod­ko po­sa­pu­je pod­czas snu, i z dumą po­gła­dzi­łem le­d­wo da­jący się za­uwa­żyć brzu­szek. Stra­ci­ła na wa­dze, ale jej pier­si zda­wa­ły się wi­ęk­sze i pe­łniej­sze. Nie wąt­pi­łem, że o sie­bie dba­ła, ale kie­dy nie mo­gli­śmy jej do­bu­dzić po przy­je­ździe do ho­te­lu, we­zwa­łem le­ka­rza. Po­brał krew, osłu­chał ją i stwier­dził, że nie­po­trzeb­nie się mar­twi­łem. Or­ga­nizm wy­czer­pał ba­te­rie w eks­tre­mal­nym stre­sie i te­raz je ła­do­wał. Wy­star­czy­ło po­zwo­lić jej na zdro­wy sen, żeby sy­tu­acja się unor­mo­wa­ła. Gdy­by jed­nak wszyst­ko się prze­ci­ąga­ło, za­le­ca­łby kro­plów­ki na­wad­nia­jące i wi­zy­tę w szpi­ta­lu.

Kie­dy że­gna­łem się z le­ka­rzem, Da­rius uśmiech­nął się pod no­sem. Ni­co­la spo­dzie­wa­ła się dziec­ka, a on do­sta­wał pier­dol­ca i usi­ło­wał jej przy­chy­lić nie­ba. Od kie­dy się do­wie­dział o ci­ąży, wo­lał zo­sta­wać na wy­spie i wy­sy­łał Lucę w za­stęp­stwie, gdzie się tyl­ko dało. Wcześ­niej mnie to dra­żni­ło, ale w tej chwi­li na­praw­dę zro­zu­mia­łem jego za­cho­wa­nie. Po­trze­bę, aby moja ko­bie­ta znaj­do­wa­ła się w za­si­ęgu wzro­ku. Naj­chęt­niej za­mknąłbym ją na czte­ry spu­sty i za­trud­nił ca­ło­do­bo­wą pie­lęgniar­kę na ka­żde jej ski­nie­nie. Wie­dzia­łem jed­nak, że wte­dy awan­tu­rom nie by­ło­by ko­ńca. W ko­ńcu ja da­łem tyl­ko je­den ma­le­ńki frag­ment kodu DNA, a ona przez dzie­wi­ęć mie­si­ęcy mia­ła no­sić w so­bie na­sze ma­le­ństwo, więc mu­sia­łem się po­go­dzić z tym, że na­le­ża­ła jej się swo­bo­da w po­dej­mo­wa­niu de­cy­zji.

Do pew­ne­go stop­nia! Chcia­łem za­brać ją na Ba­le­ary, jak tyl­ko le­ka­rze Ada­ma da­dzą nam zie­lo­ne świa­tło, żeby go prze­trans­por­to­wać do domu. Poza tym scho­wa­nie Anji poza za­si­ęgiem wzro­ku ta­kich psy­cho­pa­tek jak Car­lot­ta i He­le­na sta­ło się prio­ry­te­tem. Aiden usu­nął z sie­ci wszyst­kie do­wo­dy na to, że moja ko­bie­ta jest w ci­ąży.

Z za­my­śle­nia wy­rwał mnie Da­rius.

– Co ci cho­dzi po gło­wie? – za­py­tał, wcho­dząc do sa­lo­nu domu, któ­ry miał nam słu­żyć za bazę pod­czas po­by­tu w Pol­sce. Usia­dł na fo­te­lu na­prze­ciw mnie.

– Mor­der­stwo – od­pa­rłem, na­dal wpa­tru­jąc się w okno za jego ple­ca­mi.

– Tyl­ko jed­no? – Mar­co prych­nął pod no­sem, pod­no­sząc gło­wę znad ekra­nu lap­to­pa, za któ­rym sie­dział przy sto­le.

– Kom­ple­tu­ję do­pie­ro li­stę.

– Sie­bie też na niej umie­ścisz? – sark­nął.

Po­sła­łem mu zim­ne spoj­rze­nie, cho­ciaż wo­la­łbym, żeby to moja pi­ęść spo­tka­ła się z jego bu­źką.

– Kto jest na szczy­cie? – spy­tał Da­rius.

– W tej chwi­li Da­mian. Poza tym nie­sa­mo­wi­cie świerz­bią mnie pal­ce, żeby ko­muś przy­wa­lić.

– Dla­cze­go mnie to nie dzi­wi! – Ko­lej­na zło­śli­wa uwa­ga Mar­ca za­brzmia­ła nie­co do­no­śniej. – Chcesz na­lać go­ścia, bo ode­sła­łeś Anję, a ona zna­la­zła so­bie…

Aż się cały spi­ąłem, wie­dząc, co za chwi­lę ZNÓW usły­szę! To jed­no zda­nie pod­no­si­ło mi obec­nie ci­śnie­nie jak nic in­ne­go.

– Sie­dź ci­cho! – roz­ka­zał mu Da­rius.

– Praw­da w oczy kole?

– Cie­bie ugry­zie w dupę, jak się nie za­mkniesz – za­su­ge­ro­wał Da­rius na wi­dok mo­je­go spoj­rze­nia.

– Chcia­łbym to zo­ba­czyć – iro­ni­zo­wał Mar­co. – Je­ste­ście tak roz­ko­ja­rze­ni swo­imi ko­bie­ta­mi, że roz­ło­ży­łbym was na ło­pat­ki w dwie mi­nu­ty. Osta­tecz­nie za­pro­po­nu­ję, że prze­mó­wię do ro­zu­mu temu pol­skie­mu lo­we­la­so­wi, ale tyl­ko dla­te­go, że tak ład­nie pro­si­cie.

Unio­słem dłoń i po­ka­za­łem mu środ­ko­wy pa­lec.

– Wal się! – wy­ce­dzi­łem. – Nie za­bie­rzesz mi przy­jem­no­ści ręcz­ne­go wy­tłu­ma­cze­nia mu, że ma trzy­mać łapy z da­le­ka od mo­jej ko­bie­ty.

– Zło­ży­my mu noc­ną wi­zy­tę i za­da­my kil­ka nie­wy­god­nych py­tań? – za­pro­po­no­wał Da­rius.

– Je­stem za – zgo­dzi­łem się na­tych­miast.

– A ja prze­ciw! – skon­tro­wał Mar­co le­ni­wie. – Po­świ­ęcisz gnoj­ko­wi czas, choć po­wi­nie­neś go zi­gno­ro­wać. Tym sa­mym albo mu po­ka­żesz, że ona ci nie ufa, więc mu­sisz py­tać jego, albo spra­wisz, że ko­leś po­czu­je się wa­żny.

Zda­wa­łem so­bie spra­wę, że ma ra­cję, ale jed­nak…

– W obu przy­pad­kach po­czu­ję się le­piej, jak mu jeb­nę! Jest dwa do jed­ne­go! Zo­sta­łeś prze­gło­so­wa­ny. – Wy­ci­ągnąłem te­le­fon z kie­sze­ni i na­pi­sa­łem do Aide­na, żeby ze­brał lu­dzi. Mar­co wstał i prze­ci­ągnął się, strze­la­jąc kar­kiem. – Sta­rze­jesz się? – za­żar­to­wa­łem.

– Oszczędzaj siły na don ju­ana – po­ra­dził wred­nie.

Da­mian otwo­rzył nam drzwi i ge­stem za­pro­sił do środ­ka. Był boso i tyl­ko w spodniach tre­nin­go­wych. Albo wy­rwa­li­śmy go ze snu, albo prze­szko­dzi­li­śmy w czy­mś in­nym. Pó­łk­si­ęży­ce pa­znok­ci od­ci­śni­ęte na skó­rze bi­cep­sów su­ge­ro­wa­ły, że ra­czej to dru­gie. Od­wró­cił się i po­pro­wa­dził nas do sa­lo­nu. Na ple­cach miał nie­mal krwa­we za­dra­pa­nia.

– Cze­mu za­wdzi­ęczam tę noc­ną wi­zy­tę? – spy­tał su­cho, krzy­żu­jąc ra­mio­na na pier­si.

– Anja.

W tym jed­nym sło­wie za­wa­rłem wszyst­kie dręczące mnie py­ta­nia. Unió­sł brew.

– Bez­piecz­na i w two­ich rękach.

Pal­ce świerz­bi­ły mnie co­raz bar­dziej.

– Nie o to py­ta­łem.

Przy­mru­żył oczy i uśmiech­nął się dra­pie­żnie, jak­by od­krył wszyst­kie ta­jem­ni­ce wszech­świa­ta… i moją naj­wi­ęk­szą sła­bo­ść.

– To je­dy­na od­po­wie­dź, jaką do­sta­niesz ode mnie – oświad­czył aro­ganc­ko, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi. – Jak będzie chcia­ła, sama ci opo­wie.

Pod­nió­sł mi ci­śnie­nie tym wy­wo­dem su­ge­ru­jącym, że zja­wi­łem się tu, bo Anja od­mó­wi­ła dzie­le­nia się szcze­gó­ła­mi ostat­nich mie­si­ęcy.

– Za­trud­ni­łeś ją.

– Bo jest nie­zwy­kle… do­świad­czo­na? – wy­po­wie­dział to sło­wo tak dwu­znacz­nie, że po­czu­łem pa­lącą zło­ść. Kur­wa, za­tłu­kę go­ścia go­ły­mi pi­ęścia­mi.

– Do­tknąłeś jej?

– Wie­lo­krot­nie – od­po­wie­dział aro­ganc­ko.

– Czy do­tknąłeś mo­jej żony? – po­wtó­rzy­łem, si­ląc się na opa­no­wa­nie, któ­re w tej chwi­li wy­pa­ro­wy­wa­ło nie­zwy­kle szyb­ko.

– Ona nie jest two­ją żoną – od­pa­rł śmia­ło.

W drzwiach za jego ple­ca­mi po­ja­wi­ła się ko­bie­ta, naj­pew­niej au­tor­ka mi­ło­snych zna­ków. Ze swo­je­go miej­sca nie wi­dzia­łem jej twa­rzy, a je­dy­nie prze­sła­nia­jące ją ja­sne wło­sy. Ner­wo­wo za­pi­na­ła gu­zi­ki ko­szu­li, któ­rą na sie­bie za­rzu­ci­ła. Nie od­wra­ca­jąc się, po­wie­dział coś roz­ka­zu­jąco. Ten pie­przo­ny język nie miał sen­su. Jak­kol­wiek byś nie chciał tego zro­zu­mieć, nie szło sko­ja­rzyć z ni­czym. Za to był tak śpiew­ny, że słu­cha­ło się z przy­jem­no­ścią.

– Ode­sła­łeś ją, mia­ła pra­wo ro­bić wszyst­ko, co tyl­ko przy­szło jej do gło­wy – do­dał po chwi­li ci­szy. – Łącz­nie z pie­prze­niem mnie.

Ostat­nie czte­ry sło­wa Da­mia­na wy­pro­wa­dzi­ły mnie z rów­no­wa­gi do tego stop­nia, że de­mon we mnie ze­rwał się z ła­ńcu­cha. Po­stąpi­łem krok do przo­du. Gdzie po­dzie­wa­ło się moje je­ba­ne opa­no­wa­nie, gdy było po­trzeb­ne? Nie ist­nia­ło! Nie, kie­dy cho­dzi­ło o Anję i moje pra­wo wła­sno­ści do niej! Była moja!

– To było strasz­nie głu­pie – mruk­nął po no­sem sto­jący po mo­jej pra­wej stro­nie Da­rius.

Na­pędza­ła mnie te­raz fu­ria. Pierw­sze ude­rze­nie za­sko­czy­ło Da­mia­na. Gło­wa od­sko­czy­ła mu do tyłu. Ko­bie­ta sap­nęła i ru­szy­ła w na­szą stro­nę szyb­kim kro­kiem. Nie zdąży­ła jed­nak sta­nąć mi­ędzy nami, za­nim wy­pro­wa­dzi­łem na­stęp­ny cios w jego szczękę. Przed tym nie­mal się obro­nił, trze­ci z ko­lei – za­blo­ko­wał. Cof­nąłem pi­ęść, kie­dy za­re­je­stro­wa­łem, że blon­dyn­ka sta­nęła na li­nii cio­su. Za­trzy­ma­ła się przed nim w lek­kim roz­kro­ku i sama przy­ło­ży­ła mu z li­ścia. Gło­wa po­now­nie od­sko­czy­ła mu do tyłu. Mała i drob­na, ale mia­ła parę w rękach.

– Olga! – wark­nął Da­mian, ła­pi­ąc ją za nad­gar­stek.

Wy­rzu­ca­ła z sie­bie sło­wa z szyb­ko­ścią ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go. I była wście­kła. Ko­lej­na ko­bie­ta z tem­pe­ra­men­tem hu­ra­ga­nu. Usi­ło­wa­ła go na­wet kop­nąć i na ten wi­dok uśmiech­nąłem się pod no­sem.

– Po­dwój­nie uka­ra­ny – za­żar­to­wa­łem po por­tu­gal­sku.

Moja be­stia uspo­ko­iła się nie­co na ten wi­dok. Nie że­bym sam nie chciał mu jesz­cze parę razy przy­je­bać, ale to, jak ona go ata­ko­wa­ła, było wy­star­cza­jąco upo­ka­rza­jące. Nie­mal pu­blicz­na kara. I to wy­mie­rzo­na przez ko­bie­tę! Nie za­pla­no­wa­łbym tego le­piej.

Z jego ust pa­dło uni­wer­sal­nie zro­zu­mia­łe „Stop!”, ale ona ani my­śla­ła usłu­chać. Jej głos pod­nió­sł się aż do krzy­ku. Te­raz po­brzmie­wa­ły w nim już ta­kże łzy. Fa­cet i beze mnie będzie miał prze­je­ba­ne. Czy było mi go szko­da? Ab­so­lut­nie, kur­wa, nie! Kar­ma za­dzia­ła­ła bły­ska­wicz­nie. Mia­łem ocho­tę się ro­ze­śmiać, ale tyl­ko scho­wa­łem dło­nie do kie­sze­ni, cie­sząc się bez­cen­nym wi­do­kiem.

Za­da­ła mu ja­kieś py­ta­nie ła­mi­ącym się gło­sem. Od­po­wie­dź zro­zu­mia­łem. „Nie”. Jed­no moc­ne sło­wo, nie do­pusz­cza­jące sprze­ci­wu. Nie wy­da­wa­ła się prze­ko­na­na. Wy­szarp­nęła się z jego uści­sku i cof­nęła o krok. Od­wró­ci­ła się do nas, ma­su­jąc nad­gar­stek.

– Wiem, kim je­steś – oznaj­mi­ła po an­giel­sku.

Cie­ka­we, jak dużo zdra­dzi­ła jej Anja?

– Nie­ste­ty nie mogę po­wie­dzieć tego sa­me­go.

– Olga – przed­sta­wi­ła się, jak­by mia­ło mi to wszyst­ko wy­ja­śnić. – Pra­co­wa­łam z Anją. Jest moją sze­fo­wą. A może ra­czej była, sko­ro ty tu­taj je­steś? Ni­g­dy nie spa­ła z Da­mia­nem.

Ko­bie­ta musi go bro­nić…

– A wiesz to, po­nie­waż…?

Da­mian usi­ło­wał ją uci­szyć. Ode­pchnęła jego rękę, pa­trząc na nie­go z fu­rią. Czu­łem, że za chwi­lę znów doj­dzie do ręko­czy­nów.

– Ktoś musi po­wie­dzieć mu praw­dę! – za­wo­ła­ła. – Ty naj­wi­docz­niej nie po­tra­fisz, pa­ja­cu!

– Olga! – wy­ce­dził.

– Nie je­stem two­im psem! Nie mów do mnie w ten spo­sób. Po­czu­jesz się bar­dziej męski, je­śli on po­my­śli, że ją prze­le­cia­łeś? A może na­praw­dę chcesz ją prze­le­cieć? – Sap­nęła z re­zy­gna­cją. – Nie­na­wi­dzę cię – za­wo­ła­ła i zno­wu rzu­ci­ła się na nie­go z pi­ęścia­mi. – Czym ja dla cie­bie je­stem? Ko­lej­ną dziw­ką, któ­ra pada ci do stóp?!

Epic­ki wi­dok!

Fa­cet po­wi­nien prze­my­śleć swo­je prio­ry­te­ty, bo coś mu się zde­cy­do­wa­nie po­je­ba­ło. Nie mia­łem po­jęcia, czy miał ja­kiś plan, czy chciał po pro­stu mnie wkur­wić, ale wła­śnie ści­ągnął so­bie na łeb pro­blem z wła­sną ko­bie­tą. Ja zo­sta­wi­łem mu tyl­ko si­ńca na ryju, ale ona wy­gląda­ła na taką, któ­ra by­ła­by zdol­na wy­ka­stro­wać go sło­wa­mi. Usi­ło­wał ją okie­łznać, ale bez wi­ęk­sze­go efek­tu.

– Po­wo­dze­nia! – mruk­nąłem kpi­ąco pod no­sem.

Olga naj­wy­ra­źniej to usły­sza­ła, bo od­wró­ci­ła się mo­men­tal­nie, jak­by chcia­ła na mnie za­sza­rżo­wać. Da­mian zła­pał ją za ra­mio­na i osa­dził w miej­scu. Przy­naj­mniej tym ra­zem za­re­ago­wał pra­wi­dło­wo. Nie po­wstrzy­ma­ło jej to jed­nak przed pró­bą uwol­nie­nia się. Wa­lecz­na ko­bie­ta. Zde­cy­do­wa­nie jed­nak wo­la­łem Anję i su­ro­wą lo­gi­kę ar­gu­men­tów.

– Je­steś ostat­nią oso­bą, któ­ra po­win­na ko­mu­kol­wiek da­wać rady zwi­ąz­ko­we! – za­wo­ła­ła do mnie. – Rzu­ci­łeś ją! Jak nie­po­trzeb­ną rzecz!

Roz­ba­wie­nie znik­nęło z mo­jej twa­rzy, ustępu­jąc ma­sce za­re­zer­wo­wa­nej dla wro­gów. Szczęście w nie­szczęściu Olga nie była głu­pia. Prze­sta­ła się wy­ry­wać i cof­nęła, wpa­da­jąc na swo­je­go fa­ce­ta. Ob­jął ją ra­mie­niem pod pier­sia­mi, sku­tecz­nie blo­ku­jąc obie ręce. Dru­gą dło­nią za­sło­nił jej usta.

– Za­nim otwo­rzysz bu­zię, upew­nij się, że znasz wszyst­kie fak­ty – ostrze­głem.

Dziew­czy­na coś wy­mam­ro­ta­ła. Wbi­ła pa­znok­cie w przed­ra­mię Da­mia­na, tam gdzie si­ęga­ła, i chy­ba na­wet go ugry­zła, bo syk­nął z bólu.

– Ona nie wie – przy­znał. Wi­dzia­łem, że nie przy­szło mu to ła­two.

– To nie mój pro­blem.

– Nie chcę, żeby była w to za­mie­sza­na.

– Za pó­źno. Ra­dzi­łbym ci ją oświe­cić i to szyb­ko.

Olga wpa­try­wa­ła się we mnie sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi. Prze­sta­ła wal­czyć i sta­ła nie­ru­cho­mo. Wy­gląda­ło na to, że Da­mian nie po­wi­nien sta­no­wić żad­ne­go pro­ble­mu, sko­ro ma ręce za­jęte inną ko­bie­tą. Anja nie da­ła­by się w ma­ni­pu­lo­wać w by­cie „tą trze­cią”.

– Czy jest jesz­cze coś, w czym mó­głbym ci po­móc? – spy­tał spo­koj­nie.

– Nie dzi­siaj.

Ski­nął mi gło­wą. Od­wró­ci­łem się na pi­ęcie i zo­sta­wi­łem ich sa­mych.

– My­śla­łem, że tyl­ko Anja jest taka… eks­pre­syj­na – rzu­cił Da­rius, wsia­da­jąc od auta.

– Anja jest siłą ar­gu­men­tów, Olga to naj­wy­ra­źniej hu­ra­gan emo­cji.

Da­rius po­słał mi pe­łne po­li­to­wa­nia spoj­rze­nie.

– Że­byś się nie zdzi­wił. Te­raz pierw­sze skrzyp­ce będą gra­ły nie­prze­wi­dy­wal­ne hor­mo­ny.

Skła­ma­łbym, gdy­by po­wie­dział, że nie lu­bi­łem cha­osu, jaki Anja wpro­wa­dza­ła w moje ży­cie. Ka­żdy spędzo­ny z nią dzień po­zwa­lał mi na po­zna­wa­nie no­wych sche­ma­tów za­cho­wań. Nic nie cie­szy­ło mnie bar­dziej niż ci­ęty język i bły­sko­tli­we od­po­wie­dzi ko­bie­ty, któ­rej in­te­li­gen­cja łączy­ła się z ab­so­lut­ną szcze­ro­ścią. Per­fek­cja, któ­rą ro­zu­mia­łem tyl­ko ja!

Anja

Przez opusz­czo­ne ża­lu­zje sączy­ło się sło­ńce. Pro­mie­nie były jed­nak zde­cy­do­wa­nie zbyt sła­be jak na po­ra­nek. Ra­czej pó­źne po­po­łud­nie. Wtu­li­łam się w mi­ęciut­ki jak chmur­ka koc i po­ta­rłam po­licz­kiem o ma­te­riał. Przez chwi­lę upa­ja­łam się ci­szą. Kie­dy za­bur­cza­ło mi w brzu­chu, gdzieś za sobą usły­sza­łam ci­che par­sk­ni­ęcie. Prze­kręci­łam się w tam­tą stro­nę. Pa­trick le­żał na łó­żku, przy­pa­tru­jąc mi się uwa­żnie. Po­ta­rłam twarz dło­ńmi. Czu­łam su­cho­ść pod po­wie­ka­mi.

– Jak dłu­go spa­łam?

– Szes­na­ście go­dzin.

Ko­lej­ne bur­cze­nie.

– Je­ste­śmy głod­ni – po­in­for­mo­wa­łam, a on wy­ci­ągnął te­le­fon z kie­sze­ni.

– Coś kon­kret­ne­go?

Nie mu­sia­łam się za­sta­na­wiać ani se­kun­dy.

– Go­fry, tru­skaw­ki i bita śmie­ta­na z Gry­ca­na albo Li­mo­ni.

Ro­ze­śmiał się, po­kręcił gło­wą z nie­do­wie­rza­niem, ale szyb­ko wy­słał wia­do­mo­ść i scho­wał ko­mór­kę. Do­sze­dł mnie uko­cha­ny za­pach świe­żo mie­lo­nych zia­ren.

– I kawa – do­da­łam.

– Po­ma­rzyć do­bra rzecz. – Pod­nió­sł ku­bek do ust. Usia­dłam i za­uwa­ży­łam pla­ster w zgi­ęciu ra­mie­nia. Kie­dy spoj­rza­łam na nie­go py­ta­jąco, po­in­for­mo­wał krót­ko: – Po­bra­li ci krew.

– Po co?

– By­łem… za­nie­po­ko­jo­ny – wy­ja­śnił, ale to mi nie wy­star­czy­ło. Unio­słam brwi. – Dłu­go spa­łaś. Nie mo­gli­śmy cię do­bu­dzić. Bio­rąc pod uwa­gę ostat­nie wy­da­rze­nia, le­karz twier­dził, że to nor­mal­ne.

– Ale i tak go zmu­si­łeś, żeby zro­bił ba­da­nia – skwi­to­wa­łam z pre­ten­sją.

Po­ło­żył rękę na nie­wiel­kiej wy­pu­kło­ści brzu­cha. De­li­kat­ny gest mnie za­sko­czył.

– Chcę być pew­ny, że ty i moja cór­ka…

– Syn – pal­nęłam od razu, wie­dząc, że ka­żdy fa­cet ma­rzy o na­stęp­cy tro­nu.

– …je­ste­ście w świet­nej for­mie.

Mia­ło to sens, ale wku­rza­ło mnie, że jego na­do­pie­ku­ńczo­ść zmie­ni się te­raz w ob­se­sję. Znów będzie de­cy­do­wał, nie bio­rąc pod uwa­gę tego, co mam do po­wie­dze­nia!

Trzy­maj emo­cje na wo­dzy, Anja!

– Cze­mu cór­ka? – wy­szep­ta­łam, pa­trząc na nie­go spod rzęs.

– Po­nie­waż tyl­ko syn mó­głby pó­jść w moje śla­dy.

Moje ser­ce wy­ko­na­ło fi­ko­łka i zro­bi­ło ma­śla­ne oczy.

Ty dur­na pało! – skar­ci­łam się w my­ślach. Znów da­jesz się na­brać na słod­kie słów­ka.