Najcenniejszy dar losu - Susan Wiggs - ebook

Najcenniejszy dar losu ebook

Susan Wiggs

4,3

Opis

Życie Heleny to na pozór bajka. Piękna córka wpływowego senatora i żona ambitnego polityka opływa w luksusy. Nikt nie wie, co dzieje się za drzwiami okazałej rezydencji. Helena nienawidzi i boi się okrutnego męża, dlatego decyduje się na desperacki krok. Znajduje schronienie w domu znajomej, która zaprasza pod swój dach doświadczone przez los kobiety. Pomoc ofiaruje jej też Michael, jedyny mężczyzna, którego naprawdę kochała. Jednak Helena mu nie ufa, nigdy nie zapomniała, jak bardzo ją zranił. Michael musi jej udowodnić, że nigdy nie działał w złej wierze. Dobrze wie, że nie wolno im zaprzepaścić drugiej szansy na wspólną przyszłość, bo to rzadki i cenny dar losu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 338

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (4 oceny)
3
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MarzenaCM

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra historia, polecam:)
00

Popularność




Susan Wiggs

Najcenniejszy dar losu

Tłumaczenie:

Ewelina Grychtoł

Dla H.P.R., który przetrwał.

"Gniew Niebios jest niczym wobec miłości w nienawiść przemienionej

A furia Piekieł wobec wzgardzonej kobiety"

William Congreve, Panna młoda w żałobie

Rozdział pierwszy

Helena zdecydowała się na suknię z długim rękawem, by ukryć sińce. Lipcowe słońce prażyło niczym ognie piekielne, a francuskimi batystowymi zasłonami nie poruszał najlżejszy wietrzyk, ale ona i tak zakrywała się od stóp do głów, zgodnie z aktualną modą.

Ostatecznie, tego ludzie oczekiwali od żony senatora. Albo jego byłej żony, pomyślała w przypływie szalonej nadziei. Ale jej nadzieje spełnią się, tylko jeśli odpowiednio rozegra to spotkanie.

Czekała w letnim saloniku, gdzie wysokie lustro nad kominkiem było zakryte czarną, żałobną tkaniną. Mieszkała w pięknym domu na Vandam Square od wielu lat, ale zdenerwowanie zmieszane z lekką paniką wyostrzyło jej zmysły. Patrzyła na wszystkie ozdoby i dzieła sztuki w pomieszczeniu, jakby widziała je po raz pierwszy: włoską gipsową boazerię, miśnieński porcelanowy wazon na stoliku w stylu Sheraton, zegar z pozłacanego brązu na kominku, niemiecka harfa w rogu, seria nudnych, drogich sielankowych pejzaży z jeziorami, lasami i polowaniami na lisy..

Na jednej, pustej prócz tego ścianie, wisiał dziwny nowy obraz, który wybrała przed rokiem. To była jedyna ozdoba w pokoju, która nie wydawała jej się nudna, jedyna, którą kupiła bez konsultacji z mężem. Obraz nosił tytuł Po Kąpieli, a namalował go mało znany francuski artysta o nazwisku Hilaire German Edgar Degas. W odróżnieniu od sielankowych scenek zdobiących korytarze wielkiej rezydencji, ten konkretny obraz przedstawiał zdecydowanie niepiękną kobietę, wycierającą ręcznikiem swoje obfite ciało. Większość gości była nim zszokowana, ale Helenę interesował i ekscytował. Dostrzegała coś wyjątkowego w odważnej grze świateł i kolorów. Ten intymny, zmysłowy portret ukazywał kobietę, która czuje się dobrze we własnej skórze. Patrząc na niego, czuła się jak inna osoba. Dlatego właśnie go kochała. Tak bardzo chciałaby być inną osobą - kimś, kimkolwiek innym.

Istniał też inny powód, dla którego kochała ten dziwny, zalany światłem obraz.

Jej mąż go nienawidził.

Zatrzymał go, bo powiedziała mu, że to prezent od Vanderbiltów. Skłamała, ale było to najbardziej niewinne z kłamstw, jakimi karmiła go w czasie trwania ich dziewięcioletniego małżeństwa.

Przez otwarte okno dobiegł ją brzęk końskiej uprzęży. Drgnęła, choć przecież spodziewała się wizyty. Na korytarzu zabrzmiały kroki lokaja, Archiego Soamesa. Helena podeszła do okna osłoniętego półprzezroczystymi firankami. Zwiewny materiał pachniał gorącem, jak świeżo wyprasowane ubranie. Przez firankę stojący przed oknem pojazd wyglądał jak z bajki. Na czarnym, emaliowanym boku odkrytego powozu widniały ozdobny litery obramowujące półkolem stylizowane wschodzące słońce - logo Instytutu Innowacji Zatoki Hudsona. Wysiadł z niego wysoki mężczyzna, na widok którego Helena na moment zapomniała oddychać.

Instynktownie cofnęła się w głąb pokoju. Ale nie potrafiła oprzeć się obserwowaniu, jak mężczyzna wymienia kilka słów z woźnicą, a potem podchodzi do drzwi frontowych. Miał zielone celuloidowe okulary przeciwsłoneczne, modne wśród cyklistów i woźniców, a jego ubrania były pogniecione, jakby podniósł je rano ze sterty na podłodze.

Zupełnie nie spodziewała się, że po tylu latach jego widok zrobi na niej tak potężne wrażenie. To prawda, czuła gorycz i urazę. Nic zaskakującego, biorąc pod uwagę sposób, w jaki ją potraktował. Ale pod spodem kryło się coś innego, niczym prąd szalejący pod spokojną powierzchnią jeziora. Coś równie zakazanego i niezaprzeczalnego jak pożądanie, które wtedy do niego czuła.

Powstrzymała ochotę, żeby zdjąć całun i przejrzeć się w lustrze nad kominkiem. Wygładziła rękawy czarnej sukni żałobnej, schludnie ściągnięte na nadgarstkach rzędem obsydianowych guzików. Już jako mała dziewczynka wiedziała, że wygląd jest najważniejszy. Tej lekcji po raz pierwszy udzieliła jej surowa niania, ubierająca ją na pogrzeb jej matki.

Czy powinna siedzieć? Nie, tylko pogniecie sobie suknię. Wobec tego stanęła na środku perskiego jedwabnego dywanu, pozując jak posąg. Jako że stała w plamie padającego przez okno ostrego światła, natychmiast zrobiło jej się gorąco. Jej włosy były wysoko upięte, ale i tak kropla potu spłynęła jej po szyi. Przybrała uprzejmy, pogodny wyraz twarzy, nie z wyrachowania, ale z przyzwyczajenia. Nie wolno jej było sprawiać wrażenia nieszczęśliwej. Tego też szybko się nauczyła.

Poza tym jakaś jej część chciała, żeby Michael poczuł na jej widok tę samą nostalgiczną tęsknotę, którą czuła ona.

Archie zamaszyście otworzył drzwi salonu.

- Dżentelmen przyszedł do pani z wizytą. - Głos lokaja był lekko zachrypnięty od letniego przeziębienia, a w sposobie, w jaki wypowiedział słowo "dżentelmen", pobrzmiewał sceptycyzm.

- Oczywiście. Dziękuję.

Lokaj ulotnił się i chwilę później jej gość wszedł do salonu. Bez słowa zdjął ciemne okulary. Jego oczy były nawet bardziej niebieskie, niż zapamiętała. Wyrażały wszystko to, czego Helena mogła się spodziewać: ciekawość, podziw, nieufność i może nieco żalu.

Przed długą chwilę wpatrywali się w siebie, nic nie mówiąc. Powietrze między nimi było ciężkie od wspomnień.

- Helena. - Wypowiedział jej imię niskim głosem, który rozszedł się po jej skórze niczym pieszczota.

- Dzień dobry, profesorze Rowan - odparła, z rozmysłem używając jego tytułu. - Dziękuję za przybycie. Czy życzy pan sobie coś? - Wskazała rzeźbiony mahoniowy kredens, na którym stał oszroniony dzban lemoniady i srebrna miska kruszonego lodu.

- Tak, poproszę.

Helena nasypała lodu do kryształowego pucharu i dopełniła lemoniadą. Ręce drżały jej z nerwów. Czy popełniła błąd, prosząc go o przybycie? Być może, ale nie wiedziała, co innego mogłaby zrobić. Niczym królik złapany we wnyki, za wszelką cenę chciała się wydostać. Była gotowa zwrócić się o pomoc do mężczyzny, którego nie planowała nigdy więcej zobaczyć.

Strach trzymał ją w lodowatej garści, ściskał jej pierś, aż nie mogła oddychać. Od jego intensywności kręciło jej się w głowie. Wiedziała, że nie zachowuje się racjonalnie. Musiała naprawdę postradać zmysły, żeby posłać po Michaela Rowana.

Wiedziała, że najprawdopodobniej go nie przekona, ale cóż innego miała począć? Może zachowała się niedelikatnie, tak władczo go wzywając, ale niewiele ją to obchodziło. Lata temu Michael Rowan wykorzystał ją w najgorszy możliwy sposób, a potem odszedł. Nie powinna mieć wyrzutów sumienia, że teraz to ona zamierza go wykorzystać.

Odwróciła się i odkryła, że stoi ledwie kilka centymetrów od niej. Zawstydzona, wcisnęła mu puchar do ręki, rozchlapując lemoniadę.

- Och! Przepraszam…

- Nic się nie stało. - Odstawił puchar na srebrną tacę. Dobry Boże, jak tak niechlujny mężczyzna mógł być jednocześnie tak pociągający? Jego zbyt długie włosy sięgały kilkanaście centymetrów za kołnierz. Powinien się ogolić. Jego ubrania były czystą kompromitacją. A mimo to miał w sobie coś, co nieodmiennie ją fascynowało.

Kiedy walczyła z niechcianymi myślami, on podniósł palce do ust i metodycznie zlizał z nich lemoniadę, z tą swoją bezwstydną zmysłowością, której wolałaby nie pamiętać.

- Przepyszna - skomentował, kiedy Helena odwróciła wzrok. - Choć ośmielę się powiedzieć, że przydałaby się kapka tequili. Pewnie pamiętasz, jak poprawiła nam humor pewnego wieczora dawno temu?

Helena wcisnęła mu lnianą serwetkę. Jak on śmiał to pamiętać? Ale ziarno, które zasiał, już zdążyło zapuścić korzenie. Dawno temu zapoznał ją z ze zdradliwie mocnym trunkiem zwanym tequilą. Rozgrzana i oszołomiona, pozwoliła, żeby…

Helena pogardliwie uniosła podbródek.

- Czy to wciąż jest dla ciebie rozwiązanie problemów? Tequila?

- A czy istnieje lepsze rozwiązanie?

- Być może jestem zbytnią optymistką, ale zakładałam, że z wiekiem zmądrzejesz. - Skrywając się za chłodną wyższością, wyminęła go i podeszła do kominka.

Michael wypił lemoniadę jednym haustem. Helena zauważyła, że jego koszula jest źle zapięta, a na lewej dłoni ma plamy z atramentu. Kamizelka pod jego wytartym na łokciach surdutem była włożona na lewą stronę. Nic się nie zmienił.

A zarazem zmienił się. Wcześniej był onieśmielająco błyskotliwy, nieskruszenie zmysłowy i pociągający w niedbały sposób mężczyzn, którzy ani nie dbali o własną atrakcyjność, ani nawet nie zdawali sobie z niej sprawy. Profesor Michael Rowan wciąż posiadał wszystkie te cechy, ale upływ lat dodał coś jeszcze, coś głębszego i bardziej złożonego.

- No dobrze - powiedziała, zmuszając się, żeby przejść do rzeczy. - Pewnie zastanawiasz się, dlaczego cię zaprosiłam.

- Ach, czyli to było zaproszenie? - Michael wyjął z kieszeni zmiętą kartkę i rozłożył ją. - "Panna Helena Cabot Barnes chciałaby spotkać się z panem we wtorek o godzinie trzeciej po południu." Twoja sekretarka ma piękne pismo, choć słowa są nieco formalne.

Helena nie chciała, żeby ktokolwiek poznał jej zamiary, a na pewno nie Edith Vickery, która, jak cała reszta służących, była lojalna wobec jej męża. Możliwe, że senator już wiedział o tej wizycie. Spanikowana, zupełnie nie wzięła tego pod uwagę.

- Ale przyszedłeś - przypomniała Michaelowi.

- Moja droga, niepolitycznie byłoby zignorować życzenie żony senatora Barnesa.

Helena nie zdołała powstrzymać sarkastycznego śmiechu.

- Och, daj spokój. Nie mów, że przejmujesz się politycznymi koneksjami.

- Cały mój Instytut funkcjonuje dzięki wsparciu twojego męża. Nie wiedziałaś?

Tym razem to ona była zaskoczona.

- Ach, czyli to tak Troy się ciebie pozbył. Jakie to sprytne z jego strony. - Przebiegłość tego posunięcia zaniepokoiła ją. Dotąd bez skrępowania wykorzystywała arogancję i miałkość charakteru swojego męża. Ale skoro znalazł sposób, by rozdzielić ją z mężczyzną, którego kochała, to musiał rozumieć więcej, niż jej się wydawało.

- Sądzę, że bycie senatorem Stanów Zjednoczonych wymaga pewnej dozy sprytu. Czyż nie zamierza ubiegać się o reelekcję?

- Tak, we wrześniu. - Rewelacje Michaela wciąż nie dawały Helenie spokoju. - Czyli mówisz, że działalność Instytutu jest opłacana przez mojego męża?

- Dokładnie.

- Myślałam, że masz więcej godności osobistej, Michaelu.

- Nie każdy może sobie pozwolić na godność osobistą - odparł, po czym przeniósł uwagę na galerię obrazów na ścianie, jakby stracił zainteresowanie rozmową.

Helena przygryzła wargę, pilnując, żeby niczym się nie zdradzić. To, czego właśnie się dowiedziała, mogło całkiem pokrzyżować jej plany. Założyła, że Michael weźmie jej stronę przeciwko Troyowi, ale jeśli zawdzięczał mu swoją karierę… Zastanowiła się, czy nie popełniła straszliwego błędu. Ale po tym, co dzielili, czyż mógłby jej odmówić?

Zastanowiła się, czy jego wspomnienia są takie same, jak jej, czy też lata rozłąki wyidealizowały przeszłość. Mieszkali wtedy w stolicy kraju. Michael był profesorem na uniwersytecie w Georgetown, a ona córką czcigodnego senatora Franklina Rusha Cabota. Nie widziała przeszkód, żeby zakochać się w biednym naukowcu. Wtedy wierzyła w marzenia i w siłę ludzkiego serca. Dlaczego taka miłość jak ich miałaby być czymś złym?

Dlatego, że była jednostronna. Teraz to wiedziała. Wyznała Michaelowi miłość, a on odtrącił ją i wyjechał, by objąć stanowisko dyrektora Instytutu Innowacji Doliny Hudsona.

Teraz widziała manipulację Troya, który złożył młodemu profesorowi propozycję nie do odrzucenia. To nowe odkrycie sprawiło, że zawahała się. Jej dłonie były mokre od potu, ale zmusiła się, by mówić dalej.

- A zatem - zaczęła tonem pogawędki - rzuciłeś mnie dla dobra nauki. Powiedz mi, czy to było tego warte? Czy wynalazłeś maszynę do latania? Znalazłeś lek na szkarlatynę? Zmieniłeś świat?

Choć Michael stał do niej plecami, widziała, jak jego ramiona sztywnieją, a szyja pokrywa się ciemnym rumieńcem. Powoli odwrócił się do niej.

- Jeśli rozstanie z tobą oszczędziło mi wysłuchiwania takich uwag, to dokonałem właściwego wyboru.

Bez zainteresowania spojrzał na rustykalne obrazy. Potem przeniósł wzrok na sąsiednią ścianę i znieruchomiał, wyraźnie zafascynowany tym, co zobaczył. Na kilka sekund obraz Degasa pochłonął go przez reszty. Spodziewała się, że wyrazi zdziwienie lub zniesmaczenie, ale on ją zaskoczył.

- Interesujący obraz. Nietypowy.

Zignorowała jego uwagę.

- A zatem przehandlowałeś moje serce za bardziej efektywną pompę odśrodkową - prychnęła, mając na myśli najsłynniejszy wynalazek Instytutu. - Ludzkość będzie ci wdzięczna po wieki wieków.

- Czego ty, do diabła, ode mnie chcesz? - warknął. - Czy wezwałaś mnie tu, oczekując, że pokajam się przed tobą i wyznam ci miłość? Że będę błagał o przebaczenie i opowiadał o torturach, które przeżywałem przez ostatnie dziewięć lat, osiem miesięcy, dwadzieścia cztery dni…. - zerknął na zegar na kominku - sześć godzin i osiemnaście minut?

Helena zaniemówiła. Na widok wyrazu jej twarzy Michael zaśmiał się gorzko i zrobił krok w jej stronę.

- Tak, pamiętam. Pamiętam co do sekundy chwilę, w której cię straciłem. Byliśmy na schodach. Pocałowałem cię. Pamiętasz, jak cię pocałowałem? - Bez ostrzeżenia wyciągnął rękę i położył na jej policzku. - Ach, Heleno. Ileż mogliśmy razem osiągnąć…

Niechciane wspomnienia napłynęły do umysłu Heleny. Te usta, te sprytne, pomysłowe ręce… Wspomnienia były ostre jak brzytwa i cięły głęboko. Kiedy się kochali po raz pierwszy, powiedział jej, jak się nazywają wszystkie części jej ciała. Wyjaśnił mechanizmy podniecenia, pokazał rzeczy, od których zatracała się w rozkoszy albo płakała ze wzruszenia. Ale nigdy nie zdradził jej tajemnic swojego serca. Zamiast tego zostawił ją w chwili, w której najbardziej go potrzebowała, i najwyraźniej zamierzał zrobić to ponownie.

- Dlaczego? - zapytała, odsuwając się od niego. - Dlaczego tak dokładnie pamiętasz tamten dzień?

- Wiesz, dlaczego. To był dzień, w którym zrozumiałem, że nigdy nie będę mężczyzną, który mógłby cię uszczęśliwić.

Żeby ukryć swoje prawdziwe uczucia, Helena wybuchła śmiechem.

- Co ty powiesz. Czy w Instytucie wynalazłeś maszynę do opowiadania bzdur?

- Nie ma takiej potrzeby, kiedy ty chodzisz po świecie - zripostował.

Przez jakiś czas piorunowali się spojrzeniami. Michael nalał sobie więcej lemoniady. Po chwili zapytał:

- Jak się ma twoja rodzina w Georgetown? Twój ojciec i siostra?

Helena zmarszczyła brwi. Czyżby próbował prowadzić uprzejmą pogawędkę?

- Abigail poślubiła Jamiego Calhouna osiem lat temu - odparła. - Jamie rozpocznie jesienną sesję legislacyjną jako przewodniczący Izby Reprezentantów. Mają dwójkę bardzo mądrych dzieci i podróżują po świecie. W tej chwili są w Egipcie, gdzie studiują astronomię. - Spuściła wzrok i przełknęła ślinę. - Albo może nie. Może już płyną do domu. Musiałam wysłać im telegram z pewną okropną informacją, ale nie mam pojęcia, czy go dostali.

Michael przeszedł przez pokój, dotknął jej podbródka i skłonił ją, żeby spojrzała mu w oczy. W tym momencie dokładnie przypomniała sobie, dlaczego niegdyś tak bardzo go pokochała. Potrafił skupić całą swoją uwagę na niej i tylko na niej. Oczywiście wiedziała, że to iluzja. Tę samą uwagę poświęcał równaniom matematycznym. Ale jego szczera uwaga zawsze kontrastowała z nieszczerą przymilnością innych zalotników. Ci mężczyźni skupiali się tylko na jej urodzie, ale Michael potrafił spojrzeć głębiej. Był jedynym, który kiedykolwiek to zrobił.

Cofnęła się, wytrącona z równowagi jego dotykiem.

- Twój ojciec? - zapytał, patrząc na jej czarną żałobną suknię.

Helena skinęła głową.

- Obawiałem się tego od chwili, kiedy zobaczyłem żałobny wieniec na drzwiach - przyznał. - Usiądź, Heleno. Opowiedz mi.

Helena usiadła na filigranowej sofie obitej marszczonym jedwabiem.

Michael usiadł na fotelu naprzeciwko niej. Helena odchrząknęła i zaczęła mówić.

- To stało się na pikniku z okazji Dnia Niepodległości, w ogrodach Białego Domu. Ojciec miał dostać medal za długą służbę. To miał być najwspanialszy dzień jego kariery. - Jej ojciec przez wiele lat służył obywatelom jako starszy senator stanu Wirginia. Na oczach złożonej z dygnitarzy publiczności przeszedł po czerwonym dywanie do mównicy przyozdobionej białymi, czerwonymi i niebieskimi goździkami i chorągiewkami. Opierał się ciężko na starej lasce z mosiężną rączką, którą dostał od prezydenta Granta. Szedł powoli i mozolnie; zdawało się, że minęły wieki, zanim dotarł do mównicy.

Helena zajmowała miejsce honorowe obok męża, nowojorskiego senatora Troya Barnesa. Pamiętała, jak przystojnie i godnie Troy wyglądał tamtego dnia. Jaki był dumny, że jest zięciem wielkiego męża stanu.

Przemowa jej ojca była krótka. Wyraził zadowolenie z tego, jak ułożyło się jego życie i jakie sukcesy polityczne odniósł. Z tego, że jego dwie piękne córki, Helena i Abigail, dobrze wyszły za mąż i są szczęśliwe.

Miał rację co do jednej córki.

Helena nie winiła go za swoje nieszczęście. Dokonała własnych wyborów. Jego umiejętności rodzicielskie były skromne, ale na swój sposób kochał córki.

Spróbowała uporządkować myśli. Michael Rowan patrzył na nią z uwagą. Kiedy ostatni raz ktoś naprawdę jej wysłuchał?

Splotła palce.

- To było prawie jak wyreżyserowany spektakl - zaczęła, przypominając sobie czerwony dywan, chorągiewki, służących w uniformach i oficerów marynarki wojennej stojących na baczność. Wciąż czuła intensywny, pogrzebowy zapach goździków i róż. - Po dekoracji prezydent uścisnął mu dłoń, a potem… - Urwała i zamknęła oczy, na moment przenosząc się do tamtej chwili. Jej ojciec zmarł z niemal teatralną godnością, tak formalnie, że przez chwilę nikt nie zareagował. Zgromadzeni nie byli pewni, czego są świadkami.

To Helena ocknęła się pierwsza. Krzyknęła i podbiegła do niego. Gdzieś z tyłu usłyszała - i zignorowała - głos Troya każącego jej się zatrzymać i uciszyć. Zawsze tak bardzo dbał o pozory.

Wkrótce miała odkryć, jak bardzo.

- Kiedy do niego dobiegłam, jego twarz miała nienaturalny kolor i ledwo oddychał. Zdążyliśmy się pożegnać - wspomniała. Nigdy nie zapomni jego ostatnich słów. "Myślę, że teraz zobaczę twoją matkę", powiedział. "Trzymaj się". Proste pożegnanie skomplikowanego człowieka.

Opowiedziała to Michaelowi i uśmiechnęła się lekko.

- Do samego końca wydawał rozkazy. Cały on. - Wzięła głęboki oddech, mając nadzieję, że choć trochę wypełni bolesną pustkę. - Kiedy przyjechał lekarz, tata już nie żył. Tamtego wieczoru wysłałam telegram do siostry.

Jej mąż zareagował na tę tragedię w specyficzny sposób. Nawet teraz Helena ledwo wierzyła w to, co zrobił, ale każdy przepełniony bólem oddech przypominał jej o ukrytych ranach.

Teraz, patrząc wstecz, powinna była się domyślić, co się zbliża. Jednak była ślepa na urazę narastającą w jej mężu. Teraz wiedziała, że ta nienawiść zawsze tam była, ukryta tuż pod powierzchnią. Trzaśnięcie drzwiami, zrzucony wazon, kij do golfa złamany na pół… łatwo było zlekceważyć takie incydenty. Raz, kiedy wypił za dużo szampana na przyjęciu chwycił ją za ramiona i potrząsnął mocno. Ale ona wciąż nie rozumiała, czy też nie pozwalała sobie zrozumieć.

Nie zdradziła nic z tego Michaelowi Rowanowi. Nie mogła. Odrzuciła tamte wspomnienia, uznając, że coś takiego nie mogło jej się przydarzyć. Ale strach i ból przypominały jej, że owszem, to właśnie się wydarzyło.

- Mojemu ojcu urządzono państwowy pogrzeb - powiedziała. - Jako że był weteranem wojennym, pochowali go na Narodowym Cmentarzu w Arlington. Ceremonia była tak piękna, tak dostojna, że niemal powaliła mnie na kolana. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak by sobie życzył.

W pierwszej chwili Michael nic nie odpowiedział. Milczał, rozważając to, co właśnie mu powiedziała. Jego uwaga i skupienie wzruszyły ją do głębi. Na pogrzebie wysłuchała niekończących się przemówień i pożegnań. Przyciskała złożoną flagę do piersi. Otrzymała tyle kondolencji, że chciało jej się krzyczeć. Ale nikt nie spojrzał na nią tak, jak teraz Michael Rowan.

Wreszcie odezwał się.

- Czy to dlatego chciałaś, żebym przyjechał? Żebym ukoił twój smutek? Nie mogę tego zrobić. - W jego spojrzeniu było coś, od czego jej serce ścisnęło się boleśnie.

- Ten smutek jest moim brzemieniem - oświadczyła, powściągając emocje. Drgnęła, kiedy zegar na kominku wybił czwartą.

- W takim razie dlaczego…

- Potrzebuję twojej pomocy w sprawie ogromnej wagi - oświadczyła w przypływie desperacji.

- Tak?

- Potrzebuję twojej pomocy, żeby rozwieść się z mężem - wydusiła, po czym wstrzymała oddech i czekała.

Przez długą chwilę w ciszy rozbrzmiewały tylko kuranty zegara. Helenę ogarnęły wątpliwości. Zadziałała bez zastanowienia. Powinna była to przemyśleć, zaplanować. Ale jak można zaplanować coś takiego? Wpatrywała się w Michaela, czekając na odpowiedź.

Nie doczekała się. Nie udzielił jej, po prostu siedział nieruchomo jak posąg. Nie była pewna, czego się spodziewała, ale na pewno nie tego milczenia.

- To jak? - zapytała.

- Próbuję zrozumieć, czego się spodziewałaś.

- Spodziewałam się, że mi pomożesz.

- Jestem człowiekiem nauki, a nie prawa.

- Jesteś człowiekiem, który niegdyś był moim kochankiem - przypomniała mu niepotrzebnie.

Miał na tyle godności, żeby odchrząknąć nerwowo.

- Nie widzę, jaki to ma związek z twoim rozwodem.

Helena zamrugała. Michael miał rację. Co ona sobie myślała? Nic nie myślała. Po prostu działała. Kiedy cały świat obrócił się przeciw niej, kiedy wszystko straciła, kiedy nie mogła liczyć nawet na pomoc siostry, zwróciła się po pomoc do jedynej osoby, której ufała. Jednak Michael Rowan już dawno stał się dla niej obcym człowiekiem. Popełniła ogromny błąd, ale było za późno, żeby cofnąć to, co powiedziała.

Splotła ręce na podołku, czując bolesne pulsowanie w posiniaczonym ramieniu. Michael nie był lepszy od tchórzliwego prawnika, z którym konsultowała się w Georgetown. W chwili, kiedy mężczyzna zrozumiał, kim jest jej mąż, uznał rozwód za niemożliwy. Helena opuściła jego gabinet bardziej zdeterminowana niż kiedykolwiek. Wiedziała, że są kobiety, których mężowie biją je regularnie, ale ona nie zamierzała tego znosić. W chwili, kiedy dosięgnął ją pierwszy cios, a świat, jaki znała, przestał istnieć, poprzysięgła sobie, że odzyska wolność.

- Jesteś tak samo tępy jak kiedyś - oświadczyła ze złością. - Zrozum, muszę mieć mocne argumenty. Fakt, że ty i ja byliśmy kiedyś kochankami, jest mocnym argumentem, nie sądzisz?

- Mocnym argumentem - powtórzył. - A co na ten temat sądzi twój mąż?

- Nie wie i nie może się dowiedzieć. Jeszcze nie. Jest w podróży biznesowej i miałam nadzieję, że zdołamy wszystko ustalić, zanim wróci.

- Wszystko ustalić - powtórzył Michael z niedowierzaniem.

- Ustalić plan działania - uściśliła. - Jesteś żywym dowodem na to, że poślubiając Troya, popełniłam krzywoprzysięstwo. Zadeklarowałam, że go kocham, podczas gdy tak naprawdę kochałam ciebie.

Widziała, że oddech Michaela przyspieszył, a na jego czoło wystąpiły kropelki potu. Jego panika nie powinna jej zaskakiwać. Swoim wyznaniem miłości dekadę temu dosłownie wypłoszyła go z miasta.

- Nie bój się, Michaelu. Nie kocham cię już, więc jesteś bezpieczny. Ale kiedyś szczerze cię kochałam, a to czyni mnie krzywoprzysiężczynią.

- I odkryłaś to teraz, po dziewięciu latach?

Przez otwarte okna Helenę dolatywały zwykłe dźwięki Vandam Square. Stukot kopyt na bruku, gwar przechodniów, krzyki bawiących się dzieci. Jakie to dziwne, że życie miasta nadal toczyło się tym samym rytmem, podczas gdy jej własne przybrało tak nieoczekiwany obrót.

Tak jak wiele politycznych małżeństw, ona i Troy spędzali większość czasu osobno. Ona za swoją siedzibę obrała Saratoga Springs, gdzie zajmowała się domem, wychowywaniem syna i podtrzymywaniem pozorów. Zawsze wolała Saratoga Spring od stolicy. W Georgetown żyła na wiecznym świeczniku, tutaj miała więcej swobody i mogła zajmować się swoimi sprawami. Troy spędzał czas w Waszyngtonie lub w Albany, w towarzystwie innych polityków oraz, z czego dopiero teraz zdała sobie sprawę, rzeszy prostytutek.

- Nie, od początku to wiedziałam. Nie pamiętasz, jak cię kochałam, Michaelu? Nie pamiętasz… - Urwała, widząc jego poirytowane spojrzenie. Zdała sobie sprawę, że to, co robi, to kompletny absurd. Żałowała, że w ogóle go wezwała. Co ona sobie wyobrażała? Co zamierzała osiągnąć?

Wiedziała. W głębi serca wiedziała. Kiedy jej ojciec zmarł, poczuła, że została całkiem sama. Jej siostra była na drugim końcu świata, za męża miała obcego człowieka, żadna z jej przyjaciółek nie była godna zaufania. Pozbawiona innych opcji, zdała się na instynkt. To instynkt sprawił, że skontaktowała się z Michaelem, jedynym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek kochała, jedynym, który potrafił sprawić, że czuła się bezpieczna.

Ale on wciąż nie był gotów otworzyć dla niej serca.

Zdecydowała się spróbować po raz ostatni.

- Chodzi mi o to, że fałszywe zeznanie jest karalne, dlatego ślub z nieprawdziwych powodów również powinien być niezgodny z prawem.

- Uwierz mi, gdyby tak było, połowa par w Ameryce musiałaby się rozwieść.

- Tak, ale…

Michael wstał.

- Nie mamy o czym rozmawiać, Heleno. Ze wszystkich kobiet tylko ty mogłaś wpaść na pomysł, że były kochanek pomoże ci w rozwodzie. Twoja szalona logika jest równie zabawna, co zawsze, ale nie jestem zainteresowany twoimi knowaniami.

- To nie są knowania, Michael.

- Nie? Teraz, kiedy zabrakło twojego ojca, nie musisz już być grzeczna. O to chodzi?

- Jak śmiesz…

- Jak ty śmiesz! Do diabła, odezwałaś się do mnie po raz pierwszy od dziewięciu lat, bo zdecydowałaś, że potrzebujesz mojej pomocy, żeby uwolnić się od nudnego męża. Przykro mi, że się nie dogadujecie, ale nie mam obowiązku pomagać ci w wydostaniu się z pułapki, w którą sama się wpakowałaś.

- Przekonałeś mnie, żebym poślubiła innego - przypomniała mu.

- Nie przyłożyłam ci pistoletu do głowy. Do widzenia.

To powiedziawszy, wstał i ruszył w stronę drzwi. Z każdym jego krokiem serce Heleny stawało się coraz cięższe. "Pułapki, w którą sama się wpakowałaś." Dokładnie to zrobiła. Przyjęła zaloty Troya i poślubiła go wyłącznie z wyrachowania. Nie znała prawdziwej natury człowieka, którego poślubiła.

Ale nie mogła tak dłużej żyć. Nie chodziło tylko o nią.

- Michaelu, poczekaj. - Podbiegła do niego w chwili, w której otwierał drzwi.

Zatrzymał się i powoli odwrócił.

- Nie zostało nic więcej do powiedzenia - oświadczył lodowato, a potem wyszedł na korytarz.

Helena doznała niemiłego uczucia lekkości, jakby w każdej chwili mógł porwać ją wiatr. Srebrna taca na konsoli w korytarzu uginała się od liścików z zagiętymi rogami wskazującymi, że zawarto w nich kondolencje. Ale te uprzejme gesty nie przynosiły jej ulgi. Przez wszystkie lata, które tu spędziła, nie zdobyła żadnych prawdziwych przyjaciół; jedynie dobrze sytuowanych znajomych, którzy chcieli zyskać względy jej męża i ojca. To było niezwykle przygnębiające, ta świadomość, że nie ma nikogo, kto poczęstowałby ją filiżanką herbaty i pozwoliłby jej się wypłakać.

Niespodziewanie od strony drzwi kuchennych dobiegł ją tupot dziecięcych stóp.

- Mamo! Zgadnij, co się stało, mamo! Zgadnij! Nigdy nie zgadniesz!

William. Boże, nie sądziła, że wróci tak szybko. Kazała kierowcy zabrać go na przejażdżkę wokół toru wyścigowego, podczas gdy ona miała zmieniać bieg ich życia. Teraz, słysząc jego głos, zrozumiała skalę swojej głupoty. Chaos, jaki spowodowałby powrót Michaela, nie oszczędziłby też jej syna. Czy wzięła to w ogóle pod uwagę?

Jakież to było głupie. Impulsywne. Czyż od czasu swojej lekkomyślnej młodości niczego się nie nauczyła?

William podbiegł do niej, rumiany i jasnowłosy. Uderzenie jego małego ciałka sprawiło, że jej poobijane ciało przeszył ból, ale nawet się nie wzdrygnęła.

- Zwolnij - ostrzegła, kładąc ręce na ramionach dziecka.

Jak zawsze na widok syna wezbrała w niej wdzięczność. Był jedynym powodem, dla którego każdego dnia wstawała z łóżka. I to dla niego była gotowa zostawić męża.

William pod wieloma względami nie różnił się od reszty rozbieganych, wesołych chłopców w jego wieku, choć miał swoje dziwactwa i nawyki. Był niechlujny, inteligentny i uroczy. Miał buty włożone na odwrót i źle zapiętą koszulę, dokładnie tak, jak…

- Dzień dobry - powiedział nagle William, wyglądając zza matczynej spódnicy.

- Przepraszam, zapomniałem moich… - zaczął Michael, ale urwał raptownie.

Chłopiec i mężczyzna powoli zbliżyli się do siebie, jak gdyby przyciągani niewidzialnym magnesem.

- Dzień dobry - powiedział znowu William, wyciągając brudną rękę. - Jak się pan ma?

Syn Heleny miał wiele uroku osobistego, nienaganne maniery i łatwość nawiązywania nowych znajomości. Z szerokim, szczerbatym uśmiechem włożył spoconą rękę w dłoń Michaela Rowana.

Jego oczy, z pewnością najbardziej uroczy atrybut jej pięknego ośmioletniego syna, były żywym niebieskim odbiciem oczu jego ojca.

Rozdział drugi

Michael stał nieruchomo w korytarzu rezydencji Barnesów, wpatrując się w swojego syna. Szok przewalał się przez niego otępiającymi falami. Racjonalna, empiryczna część jego umysłu, która nie dopuszczała do siebie bólu, dodawała dwa do dwóch. Ten chłopiec był jego synem. Urodziła jego syna i podrzuciła go innemu mężczyźnie.

Oczywiście ani Helena, ani chłopiec nie mogli wiedzieć, o czym myśli. Po prostu go obserwowali, ona w napięciu, on z nieskrępowaną ciekawością. Helena położyła ręce na ramionach chłopca, jakby instynktownie chciała ochronić go przed niebezpieczeństwem.

Wreszcie Michael pokonał niemoc i uścisnął wyciągniętą rękę chłopca.

- Nazywam się Michael Rowan.

Dłoń chłopca była mała, ciepła i silna. Jego syn.

- Jak pan się ma? - powtórzył. - Jestem William.

- Miło cię poznać, Williamie. Ależ z ciebie duży chłopiec - powiedział Michael z fałszywą serdecznością, której natychmiast pożałował. - Ile masz lat?

- Osiem lat, miesiąc, szesnaście dni, jedenaście godzin… - chłopiec zerknął na zegar na kominku w salonie przez otwarte drzwi -… i sześć minut.

- Bardzo dokładnie - wykrztusił Michael. - Kto cię tego nauczył?

- Sam się nauczyłem. - Chłopiec przestępował z nogi na nogę. - Mamo, muszę ci pokazać coś bardzo ważnego. Coś wspaniałego.

- Williamie, profesor Rowan właśnie wychodził.

- Tak właściwie to wróciłem po okulary - powiedział Michael, czując, jak powoli narasta w nim zimna furia. Wszedł do salonu i podniósł je ze stolika. - Ja też chętnie zobaczyłbym coś wspaniałego

- To jest naprawdę wspaniałe! - William z ekscytacją klasnął. - Chodźcie, szybko!

Kiedy chłopiec prowadził ich przez dom, Michael pozwolił sobie spojrzeć na Helenę. Nie wydawała się ani trochę skruszona. Idąc przodem, spowijała Michaela chmurą perfum i cichym, jedwabistym szelestem żałobnej czarnej spódnicy. Tylko Helena potrafiła wzbudzić w nim aż takie emocje - miłość, furię, tęsknotę i gorycz. Tak było przed laty i tak było teraz.

Poruszała się ze sztywną wyniosłością, której nie miała w sobie tamta zwiewna dziewczyna, którą niegdyś adorował. Na jej twarzy widniały nowe, delikatne linie i blade cienie dojrzałości. Ale wciąż miała gładką kremową skórę, której aż chciało się dotknąć. Helena jako młoda dziewczyna była czarująca. Helena w pełnym rozkwicie kobiecości zapierała dech swoją urodą.

- Kiedy planowałaś mi powiedzieć? - szepnął, kiedy szli przez perfekcyjnie przystrzyżony trawnik.

- Co powiedzieć?

William truchtał przed nimi, nieświadomy gęstej atmosfery. Wzdłuż ścieżki posadzono naparstnice i ostróżki, których jaskrawe kolory kontrastowały ze szmaragdową zielenią trawnika.

- Posłuchaj, raz wystrychnęłaś mnie na dudka, ale szybko się uczę - warknął przez zęby. - To nie wydarzy się po raz drugi.

Helena uśmiechała się pogodnie, patrząc prosto przed siebie.

- Nie zamierzam rozmawiać o tym w obecności Williama.

Michael mimo woli podziwiał jej opanowanie. Piękność z Georgetown stała się pierwszą damą Saratoga Springs. Czasami zdarzało mu się coś o niej przeczytać, ale nawet najbardziej bezczelne brukowce szanowały prywatność kobiety o jej statusie.

Elitarne środowisko Instytutu oczekiwało od Michaela, że nie będzie zajmował się błahymi sprawami omawianymi w gazetach. Ale w Helenie nie było nic błahego. Według rubryki towarzyskiej w "Ilustrowanej Gazecie Franka Lesliego" Helena Barnes była najmodniejszą, najbardziej rozchwytywaną damą popularnego wypoczynkowego miasteczka. Wśród regularnym gości Saratoga Springs byli Vanderbiltowie, Astorowie, książęta z dalekich krajów, bogaci przemysłowcy i milionerzy o szemranej przeszłości. I wszyscy ubóstwiali Helenę Barnes.

Michael rozumiał, dlaczego. Słowo "piękna" nie oddawało wrażenia, jakie robiła. Miała w sobie coś niezdefiniowanego, nieziemskiego, co przekraczało granice zwykłego piękna. Coś szczególnego kryło się w jej zachowaniu, jej intrygującym spojrzeniu i tajemniczym uśmiechu.

Dziwnie było wspominać, jak niegdyś jej dotykał, jak śmiało sobie z nią poczynał, co czuł, kiedy z nią był. Ale jeszcze dziwniejsze i bardziej bolesne było to, co odkrył dzisiaj. Z ich namiętności poczęło się nowe życie, chłopiec, który prowadził ich teraz ogrodową ścieżką. Nawet będąc człowiekiem nauki, Michael wiedział, że oto doświadcza cudu. Patrzył na swoje największe dzieło. Nie potrafił inaczej myśleć o Williamie.

Rozważył ideę posiadania syna. Nigdy nie myślał o tym, żeby znaleźć sobie żonę i mieć dzieci. Po Helenie ślub i dzieci z inną kobietą nie miałyby sensu. Obrzydziła mu inne kobiety, a co gorsza, samolubnie ukryła przed nim poczęcie Williama i przedstawiła go światu jako syna Troya Barnesa.

Chłopiec było całkowicie nieświadom wrogości między jego matką i mężczyzną, którego uważał za obcego. Michael nie chciał wystraszyć chłopca, ale nie mógł nic na to poradzić. Pożerał go wzrokiem. Jego syn miał tę samą karnację co Helena i uśmiech promienny niczym słońce.

Ale inne rzeczy w tym chłopcu nie pochodziły od Heleny. Na przykład oczy. Michael widział te same oczy, kiedy patrzył w lustro. Zaskakująco ciemny odcień niebieskiego, jak niebo o zmierzchu.

Znal też te oczy z innych, dużo mroczniejszych wspomnień. W ponurych slumsach za słynnym torem wyścigowym w Saratoga Springs żyła niegdyś kobieta o takich samych oczach - nienaturalnie niebieskich, intensywnych, przeszywających. To było jedno z jego najwcześniejszych wspomnień o matce.

William prowadził ich przez rozległe ogrody. Spłoszył stadko motyli, które wyfrunęły z sięgającej bioder, pożółkłej od słońca trawy. Wreszcie dotarli do skraju posiadłości, gdzie zaczynała się gruntowa ścieżka. William wskazał ją palcem.

- Widzicie? Widzicie? Czy nie jest piękny?

Helena zatrzymała się jak wryta.

- Och, Williamie…

- Chalkeye Hopkins przyprowadził go ze stajni wyścigowej. Powiedział, że mogę go zatrzymać. - William aż podskakiwał z podekscytowania. - Chalkeye był kiedyś sławnym dżokejem. Teraz trenuje konie w stajni Barhyte'ów. Chodź, zobacz, mamo. Pan też, profesorze Rowan.

- Nie zbliżaj się do tej bestii! - krzyknęła piskliwie Helena. - Williamie, słyszysz mnie?

Chłopiec zatrzymał się, ale wyraz jego twarzy sugerował, że nie zamierza się poddawać.

- Hector nie jest bestią. Będzie moim koniem.

- Zaraz odprowadzimy go z powrotem do stajni Barhyte'ów.

- Mamo, nie! Chalkeye przyprowadził go tu specjalnie dla mnie.

- Koń wyścigowy jest niebezpiecznym, nerwowym stworzeniem, kochanie. To zwierzę nigdy nie będzie dobrym przyjacielem człowieka.

- Przyjrzyjmy mu się - wtrącił Michael i wyminął ją, ignorując jej okrzyk wzburzenia. Zbliżył się do konia. Stary dżokej przypiął go za kantar do słupka na końcu ścieżki, po czym sprytnie się ulotnił, na wypadek, gdyby Barnesowie chcieli zwrócić jego "prezent". Wałach miał zmatowiałą, kasztanową sierść, pięknie wyrzeźbioną głowę i smukłe pęciny, teraz pokryte kurzem ze ścieżki.

Ochwacony, pomyślał Michael, zbliżając się do zwierzęcia. Koń spojrzał na niego jednym okiem i położył uszy. Michael wyciągnął do niego rękę, mrucząc uspokajająco. Od czasu młodości nie miał wiele do czynienia z końmi, ale stara sympatia do tych zwierząt dawała o sobie znać. W kilka sekund uspokoił konia, głaszcząc go po głowie i chrapach.

Dotykając nagrzanej sierści, czuł, jak opadają z niego lata. Był młodszy niż William, kiedy zaczął pracować dla producenta paszy zaopatrującego stajnię pełną pięknych, smukłych czempionów. Konie zjadały kilogram za kilogramem pełnoziarnistego owsa, wzbogaconego olejem orzechowym i melasą. Ich pasza była lepsza i bardziej odżywcza niż jedzenie, które Michael Rowan i jego matka spożywali każdego wieczoru przy migotliwym świetle lampy naftowej. Jednego dnia, kiedy myślał, że nikogo nie ma w pobliżu, spróbował ciepłego, pachnącego, błyszczącego owsa. Smakowało tak bogato, że zaczął nabierać go garściami, żując i przełykając najszybciej, jak mógł, póki nie przerwał mu piskliwy śmiech. Przepełniony wstydem, podniósł wzrok i ujrzał przystojnego chłopca trzymającego za rękę dobrze ubranego dżentelmena.

- Zobacz, ojcze - powiedział. - Ten chłopiec je z koryta.

Dżentelmen odciągnął go pospiesznie.

- Tak się kończy lenistwo i brak nadzoru. Chodź, Troy.

Wieści o występku Michaela musiały dotrzeć do głównego stajennego, bo Michael został wychłostany i potrącono mu wypłatę z całego tygodnia. Od tamtego dnia minęły dekady, ale on wciąż nie zdołał do końca pozbyć się smrodu tamtych slumsów, burczenia w brzuchu, skóry swędzącej od ugryzień wszy i pcheł. To nie przypadek, że teraz pomyślał o Troyu. Ich losy od początku były splecione.

- Zna się pan na koniach? - zapytał William.

- Tak, trochę. Kiedy byłem w twoim wieku, pracowałem na torze wyścigowym.

Helena przechyliła głowę.

- Nigdy mi tego nie mówiłeś.

Było wiele rzeczy, których nigdy jej nie powiedział. Nie musiała wiedzieć, jak wyglądała jego przeszłość, nie potrzebowała tych mrocznych obrazów. A on na pewno nie chciał jej litości.

Jednak istnienie Williama zmieniało wszystko.

- A ty nigdy mi nie powiedziałaś, że…

- Nie teraz - ostrzegła.

Z uwagi na chłopca Michael porzucił ten temat i skupił się na koniu. Przejechawszy kolejno po kościach nadpęcia, poczuł znajome ciepło i opuchliznę. Ta częsta, katastrofalna przypadłość zakończyła karierę wielu koni. Ten wałach, choć piękny, nie nadawał się do wyścigów ani do krycia.

- Ma mocno nadwyrężone ścięgna - powiedział Michael. - Nie może już dłużej biegać w wyścigach.

William poważnie pokiwał głową.

- Tak mi powiedział Chalkeye. Potrafiłby go pan wyleczyć?

- Nigdy nie będzie się już nadawał do wyścigów, ale może do okazjonalnych przejażdżek, jeśli jego temperament na to pozwoli.

- Hurra! - Okrzyk chłopca spłoszył konia, który odskoczył. Helena natychmiast przyciągnęła Williama do siebie, ukrywając go w swoich obfitych spódnicach. William umilkł i próbował się wywinąć z uścisku matki.

- Słyszałaś, mamo? Profesor wyleczy Hectora! - W jego oczach widać było uwielbienie dla Michaela.

- Och, Williamie - powiedziała Helena łagodnym tonem, którego Michael nigdy wcześniej nie słyszał. - Jest piękny, ale nie możemy go zatrzymać.

Chłopcu zrzedła mina.

- Ale jeśli tego nie zrobimy, pan Barhyte wyśle go do rzeźni - jęknął. - Wiem, co tam robią koniom. Tłuką je w głowę, farbują ich skóry na uprzęże i gotują ich kości na klej.

Helena zacisnęła usta.

- Chalkeye to wymyślił, żeby zrobiło ci się go żal.

- Chłopiec się nie myli - wtrącił Michael. - Konie, które nie nadają się do wyścigów ani do hodowli, nie zarabiają już na swoje utrzymanie, więc są zabijane.

Helena posłała mu mordercze spojrzenie, po czym złagodniała, przenosząc wzrok na Williama.

- Obawiam się, że to nie jest dobry moment, żeby brać konia, kochanie.

- Ale mamo, jeśli go oddam, to on umrze.

- Nie mamy dla niego stajni.

- Przy każdej ulicy w tym mieście są pensjonaty dla koni - zauważył Michael, sprawiając, że znów się skrzywiła.

William wyrwał rękę z dłoni matki i stanął przy Michaelu.

- Tak, pensjonat dla koni to świetny pomysł - powiedział z przekonaniem. - Jest jeden na Spring Street. To blisko. Może tam zamieszkać? Może?

- Williamie. - W głosie Heleny brzmiało jednocześnie współczucie i rozdrażnienie. - Po pierwsze, to za daleko, żebyś chodził tam sam. Po drugie, nie masz pojęcia o opiece nad koniem. Nigdy nawet na żadnym nie jeździłeś.

- Nie mówisz poważnie – zdziwił się Michael.

Helena z powrotem przyciągnęła Williama.

- William jest bardzo delikatnym chłopcem. Dlaczego miałabym narażać go na niebezpieczeństwa jazdy konnej?

- Bo oddycha? - Michael nie potrafił powstrzymać sarkazmu. Zaczynał mieć wyobrażenie o tym, jak wygląda życie jego syna, i nie był to szczęśliwy obraz. Nadopiekuńcza matka, wiecznie marudząca i zamartwiająca się o niego. Sądząc po bladej karnacji chłopca, William żył z dala od słońca i świeżego powietrza.

William zareagował na jej nadopiekuńczość znużoną cierpliwością, która wskazywała na długoletnią praktykę.

- Nie jestem delikatny - oświadczył z nutą buntu w głosie.

- Posłuchajcie - powiedział Michael. - Wziąłem dorożkę z Instytutu, więc i tak będę potrzebował miejsca, żeby przenocować konia. Mogę wziąć tego folbluta z sobą.

- Widzisz? Widzisz? - William znów wywinął się z objęć matki, uśmiechając się promienniej niż lipcowe słońce. - Musimy przynieść Hectorowi wody. Na pewno jest spragniony. - Chwycił Michaela za rękę i poprowadził w stronę pompy na końcu podwórza.

To była staromodna ręczna pompa, z której kapał czerwonawy płyn. William wyjął wiadro spod drewnianej platformy i umieścił je pod kranem. Michael kilka razy nacisnął wajchę pompy, która wypluła z siebie czerwonawą, spienioną wodę.

- To źródło nazywa się Czerwony Kapturek - powiedział William, wyraźnie dumny ze swojej wiedzy. - Rodzina mojego ojca ma odwierty w całym mieście.

Na wspomnienie ojca Williama Michael zazgrzytał zębami. Doskonale znał historię sukcesu Barnesów. Rodzina zarobiła fortunę w bankowości, a potem zamieniła ją w jeszcze większą fortunę, robiąc odwierty i wypompowując z nich leczniczą, nasyconą dwutlenkiem węgla wodę, którą następnie butelkowała i sprzedawała na cały świat. To nie było szczególnie prestiżowe przedsięwzięcie, ale lukratywne. W ciągu kilku lat Adam Barnes, syn górnika z Newcastle, stał się najbogatszym człowiekiem w mieście. Nie przeszkadzało mu, że zamienia naturalny krajobraz w sito, ani że każe wycinać lasy, bo potrzebuje opału do fabrycznych pieców.

William nabrał wody do rąk.

- Chce się pan napić, profesorze?

Michaela spojrzał na niego zdezorientowany.

- Szybko - dodał chłopiec - zanim wycieknie.

Michael pochylił się i napił się wody źródlanej z rąk swojego syna. Zimna woda smakowała starymi gwoździami i solą, a naturalny gaz dodawał do mieszaniny mineralnych smaków lekką goryczkę. Miasto zawdzięczało swoją sławę tej dziwnej gazowanej wodzie. Ludzie przybywali ze wszystkich stron świata, by korzystać z jej leczniczych właściwości, ale Michael nigdy jej nie polubił.

- Dziękuję - powiedział tak uprzejmie, jak potrafił.

Kiedy się cofnął, William wybuchnął śmiechem.

- Napił się pan! Naprawdę się pan napił!

Michael uśmiechnął się.

- Bardzo zabawne. Chodź, zobaczmy, czy Hectorowi bardziej zasmakuje.

Postawili wiadro przed koniem. Opuścił głowę i zaczął łapczywie pić. William rozpromienił się z dumy.

- Dalej myślę, że ten koń byłby szczęśliwszy gdzieś, gdzie jest porządne pastwisko. I wygodna stajnia, kochanie - powiedziała Helena.

Jej smutek z powodu rozczarowania chłopca był wręcz namacalny. Michael wyczuwał, że jest dobrą matką, nadopiekuńczą i nie zawsze pewną swoich decyzji, ale oddaną synowi.

Oczywiście to nie rozgrzeszało jej z innych rzeczy, które zrobiła.

Jej zatroskanie nie zrobiło specjalnego wrażenia na chłopcu. Wygiął usta w podkówkę.

- Ale mamo…

- Ach. Tu jesteś, skarbie. Wszędzie cię szukałem.

Cała trójka zamarła i spojrzała w stronę ogrodowej ścieżki. Michael usłyszał, jak Helena gwałtownie wciąga powietrze.

Wysoki mężczyzna o jasnych wąsach i zbyt czerwonych ustach szedł przez trawnik w ich stronę. Minęły wieki, odkąd Michael ostatni raz widział Troya Barnesa, ale nadal darzył go silną, instynktowną niechęcią.

Senator był ubrany nienagannie niczym sklepowy manekin, w śnieżnobiałą koszulę ze sztywnym kołnierzem, szmaragdową kamizelkę i spodnie z grafitowego materiału. I, co niezbyt zaskakujące, był pijany. Nie pijany w sztok, ale na tyle, żeby zachowywać się z przesadną wyniosłością i sądzić, że nikt nie zauważy. Udawało mu się utrzymać manierę, którą ktoś inny mógłby uznać za przejaw wyrafinowania. Ale nie Michael. Michael wiedział, jak wygląda pijak.

- Witaj, Troy - powiedziała Helena. - Nie spodziewałam się, że tak szybko wrócisz ze stolicy. - Jej reakcja na męża była ściśle wyważona i kontrolowana. Michael zastanowił się, czy Barnes wie, że jest niezadowolona z pożycia małżeńskiego. Prawdopodobnie nie.

- Widzę. - Barnes spojrzał podejrzliwie na Michaela, którego najwyraźniej nie rozpoznał. - Wsiadłem na pokład statku tylko po to, żeby na miejscu dowiedzieć się, że rano mam stawić się w Albany.

Helena położyła rękę na ramieniu Williama i nieznacznie wysunęła się przed niego. Ale chłopiec wyminął ją i podszedł do Barnesa.

- Dzień dobry, ojcze – powiedział. Na dźwięk tych słów serce Michaela przeszył gwałtowny ból. - Mam konia, ojcze. Nazywa się Hector.

Helena obserwowała ich interakcję z tym samym pogodnym uśmiechem, ale sztywno zaciśnięte na podołku dłonie nie uszły uwadze Michaela. Ojciec i syn uścisnęli sobie ręce, ale nie przytuli się na powitanie. William cofnął się, wyraźnie uznając, że spełnił swój synowski obowiązek.

Barnes nie skomentował faktu, że obcy koń stoi na jego trawniku. Ostatecznie to było Saratoga Springs, miasteczko, w którym wszystko kręciło się wokół koni. W pobliżu toru wyścigowego na wielu bocznych dróżkach obowiązywał zakaz brukowania.

Barnes spojrzał na Michaela i zmarszczył brwi.

- Boże drogi, czy to ty, Rowan? - zawołał nagle. - Do diaska, wieki się nie widzieliśmy! - Podszedł do niego i wyciągnął rękę z takim entuzjazmem, jakby naprawdę się ucieszył.

- Doprawdy? - Michael uścisnął jego dłoń. Barnes miał mocny uścisk doświadczonego polityka.

- Doprawdy, zapomniałem, że w ogóle istniejesz! - Troy Barnes odrzucił głowę i roześmiał się gromko. - Widzę, że poznałeś moją żonę i syna.

Michael zazgrzytał zębami, ale nic nie powiedział.

- Profesor Rowan przyszedł złożyć kondolencje - wyjaśniła Helena.

To ciekawe, że skłamała, pomyślał Michael. Ale to była kobieta, która postanowiła rozwieść się z mężem, zanim ciało jej ojca ostygło w grobie.

- Chętnie powspominałbym stare czasy, ale obawiam się, że muszę lecieć - powiedział Barnes.

Michael obserwował ich uważnie. Po dziewięciu latach małżeństwa Barnesowie nie okazywali sobie ani obojętności znudzonej sobą pary, ani hamowanej pasji dwójki zakochanych, ani nawet wrogości. Michael wyczuwał między nimi coś, czego nie potrafił zdefiniować. Barnes patrzył na żonę tak, jak ogar mógłby obserwować królika, czekając ma jego kolejny ruch. Ale Helena nie była żadnym wystraszonym królikiem. Jej władcze opanowanie było godne królowej.

- Chodź, skarbie - powiedział Barnes, podając żonie ramię. - Pomożesz mi przygotować się do drogi. Zawsze tak dobrze ci to wychodzi.

- Oczywiście - odparła. - Właśnie żegnałam się z profesorem.

- Williamie! - zawołał Barnes przez trawnik - Za godzinę jadę na stację. Ty i twoja matka odprowadzicie mnie.

- Tak, proszę pana - odparł William, ale wyraźnie był bardziej zainteresowany koniem.

- Do widzenia, senatorze, pani Barnes - powiedział Michael.

- Musisz znowu wpaść, kiedy będziemy mieli więcej czasu - odparł Barnes, po czym zaprowadził żonę do domu, nie czekając na odpowiedź.

Czy tak właśnie wyglądało ich małżeństwo? Michaelowi zdawało się, że Helena zerknęła na niego przez ramię, ale pewnie to było złudzenie. Sytuacja była rzeczywiście osobliwa. To przypominało jeden z jego eksperymentów w Instytucie. Miał wszystkie dowody przed oczami, ale nie był jeszcze gotów, by wyciągnąć wnioski.

Poza jednym. Czując, jakby wchodził do dziwnego, nowego świata, ruszył przez trawnik w stronę syna.

Stojąc w garderobie męża na drugim piętrze rezydencji, Helena walczyła, żeby nie wpaść w panikę. Serce trzepotało jej w piersi na jak uwięziony ptak. Nie spodziewała się, że Troy wróci tak szybko, a na pewno nie w połowie jej spotkania z Michaelem. Teraz rozumiała, że popełniła jeszcze większy błąd. Zaaranżowanie spotkania z Michaelem tutaj, w tym domu, było szczytem głupoty. Potrafiła myśleć tylko o tym, że chce uwolnić się od Troya. Pozbyć się go. Teraz wiedziała, że powinna lepiej opracować szczegóły ucieczki, powinna była zachowywać się dyskretniej.

Ale czyż można zaplanować niewyobrażalne? Ona i Troy mogli dalej traktować się z wzajemną obojętnością, gdyby nie to, że została zdradzona. Po pogrzebie lojalny asystent jej ojca, któremu kiedyś złamała serce, zemścił się na niej za dawny afront. Ledwo pamiętała tego człowieka. Nazywał się Carlyle Pickett i kiedy miała osiemnaście lat, wyznał jej miłość, a ona roześmiała mu się w twarz. To nie było coś, z czego była dumna, ale nigdy by nie pomyślała, że tak długo będzie chował urazę. Aż do tamtego dnia nie miała pojęcia, że jest zdolny do zemsty. Jednak musiał poznać jej straszną tajemnicę i kiedy tylko poczuł się bezkarny, zdradził ją jej mężowi. Może i nie spodziewał się, że w efekcie Troy ją skatuje, ale pewnie by się ucieszył.

Ta nowa tragedia, tuż po tym, jak straciła ojca, nie zostawiła w jej umyśle wiele miejsca na myślenie czy planowanie. Kiedy chciała się z kimś zobaczyć, zapraszała go do swojego domu. To było jasne i oczywiste.

Teraz wiedziała, że nic nie jest jasne i oczywiste.

Panika i desperacja zaciemniły jej osąd. Pozwoliła, żeby Michael i William spotkali się twarzą w twarz. Zawsze była dumna z tego, jak troszczy się o syna, ale poznając go z Michaelem, wprowadziła chaos w jego życie. Dlaczego to zrobiła? Dlaczego nie weszła po prostu na pokład statku w zatoce Chesapeake i nie odpłynęła z Williamem?

Ponieważ była córką Franklina Rusha Cabota. Nie uciekała. Nie chowała się. Nie poddawała się strachowi ani rozpaczy.

Michael nie był rozwiązaniem jej problemów. Nie powinna liczyć na jego pomoc. Ale choć to było rozczarowujące, jednocześnie odkryła w sobie nową siłę. Musiała zrobić to sama. Nie miała nic prócz własnego sprytu i inteligencji. Zerknęła przez okno na Michaela, który rozmawiał z Williamem. Przygryzła wargę, żeby nie zawołać do nich, nie przestrzec Williama, że koń w każdej chwili może go kopnąć. Milczała, bo nie chciała zwracać na nich uwagi Troya.

Słysząc za sobą kroki, okręciła się na pięcie. Jej mąż wyłonił się z garderoby, w której przed chwilą wybierał ubrania na podróż do Albany. Zamknął za sobą drzwi z miękkim kliknięciem. Zauważył scenę za oknem i przez jego twarz przemknął grymas bólu.

- Chciałem, żeby był mój - powiedział cicho. - Naprawdę chciałem. Tak bardzo, że wierzyłem, że jest.

Helena nic nie powiedziała. Milczała ze strachu o Williama.

Troy dopadł jej w dwóch krokach.

- Wygląda na to, że nie marnowałaś czasu, zapraszając tu swojego kochanka.

Helena nie poruszyła się. William, pomyślała. To była jedyna myśl w jej głowie. William nie mógł się dowiedzieć.

Mimowolnie zerknęła w stronę okna.

- Rowan cię nie uratuje - powiedział z pogardą Troy, jakby czytał w jej myślach. - Powinnaś to wiedzieć. Dziewięć lat temu praktycznie mi cię oddał, kiedy przestałaś mu być potrzebna. Wątpię, żeby się zmienił.

- Z tego, co pamiętam, odegrałeś swoją rolę w jego odejściu - odparła, udając, że przez cały czas była tego świadoma.

- Nigdy do niczego go nie zmuszałem. - Troy jedną ręką ściągnął koszulę przez głowę i rzucił ją na podłogę. - Przez lata robiłaś ze mnie głupca, Heleno. Wiem, że tego żałujesz, ale nie jestem jeszcze gotów przyjąć twoich przeprosin.

Helena stała nieruchomo. Nie miała najmniejszego zamiaru go przepraszać. W takich chwilach nauczyła się wyłączać, znajdować bezpieczne miejsce pośród ukrytego zagrożenia. Nawet teraz, kiedy na nią krzyczał, jego głos był jak odległe echo.

Troy chwycił ją brutalnie za włosy, jakby to był zwój liny. Skręcił je raz, dwa razy, zmuszając ją, żeby odchyliła głowę.

- Jesteś dzisiaj bardzo cicha - skomentował. - I zaskakująco potulna. - Spojrzał na okno. - Ile byś zniosła dla swojego bękarta?

Helena wiedziała, że cokolwiek powie, i tak go nie powstrzyma. Kiedy jej ojciec żył, Pickett trzymał język za zębami, a Troy nie ważył się zrobić jej krzywdy. Za bardzo bał się senatora Cabota. Teraz, kiedy odszedł, Helena straciła swoją tarczę, ale zarazem odkryła nowy aspekt siebie: wolę przetrwania. Była zdeterminowana uwolnić się od Troya, choć jeszcze nie wiedziała, jak to zrobi.

- Będziesz za mną tęsknić, kiedy mnie nie będzie, prawda? - zadrwił. - Zawsze za mną tęsknisz.

Helena nic nie powiedziała. To był jedyny znany jej sposób, w jaki mogła chronić siebie, by z kolei chronić syna.

Troy śmierdział potem i alkoholem.

- Pokaż mi - powiedział. - Pokaż mi, jak bardzo będziesz za mną tęsknić.

Helena nie mogła nic zrobić. Szyja bolała ją od nienaturalnie wygiętej pozy. Jej głowa pulsowała bólem od brutalnego ciągnięcia za włosy.

Troy puścił ją nagle, przeklinając z obrzydzeniem. Szybkim, płynnym ruchem zdjął skórzany pas. Wysunął się ze szlufek jego eleganckich stalowoszarych spodni jak czarny wąż.

- W porządku - powiedział. - Mam lepszy pomysł. To ja ci pokażę.

Helena nie poruszyła się. Nie mrugnęła.

Rozdział trzeci

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: Enchanted Afternoon

Pierwsze wydanie: MIRA Books, 2023 (First published in 2002)

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2002 by Susan Wiggs

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Powieść Historyczna są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-447-7

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek