Na rozdrożach - Sylvain Pudhomme - ebook

Na rozdrożach ebook

Sylvain Pudhomme

4,8

Opis

Opowieść z autostopowiczem w tle i w roli głównej, o sile przyjaźni i o pożądaniu, o byciu w drodze i o zatrzymaniu się, o pogoni za… i rezygnacji z…, o krzyżujących się życiowych drogach i ścieżkach, o stawaniu się dorosłym i o niedojrzałości – to z pewnością lektura na miarę naszych czasów, współczesna powieść drogi à rebours. Z refleksją o tych i dla tych, którzy spotykają ciągle wielu ludzi albo pragną spotkać tylko nielicznych dla nich ważnych.

Dobiegający czterdziestki pisarz Sacha przenosi się do miasteczka na południu Francji.

Dowiaduje się, że mieszka tam autostopowicz – tak nazywa w myślach kolegę z lat studenckich, z którym wspólnie podróżowali. Spotykają się. Sacha poznaje też Marie, towarzyszkę życia kolegi, tłumaczkę literatury włoskiej, i ich kilkuletniego syna Agustína. Dawniej autostopowicz mówił Sachy: żyj, później będziesz pisał. Mimo upływu lat podział ról się nie zmienił: autostopowicz żyje, podróżuje, zawiera znajomości, a Sacha pisze i obserwuje go z daleka. Stopniowo jednak, ten, który zostaje, też zaczyna żyć, kochać i podróżować, wymykając się smudze cienia…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 236

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (6 ocen)
5
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasiatylek

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała. O życiu, o dokonywaniu wyborów, o priorytetach i o miłości.
00
stecu23

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna i świeża jak ciepły letni deszcz
00

Popularność




Na roz­dro­żach

Ty­tuł ory­gi­na­łu fran­cu­skie­go Par les ro­utes

Co­py­ri­ght © Édi­tions Gal­li­mard, Pa­ris, 2019

Co­py­ri­ght © No­we­la, Po­znań, 2022

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Do­ro­ta Ma­li­na

Re­dak­tor se­rii Emi­lia Zwo­niar­ska

Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne i skład JNK Gra­ftekst Ju­sty­na No­wa­czyk

Ko­rek­ta Ka­ro­li­na Frąc­ko­wiak

Cet ouvra­ge, pu­blié dans le ca­dre du Pro­gram­me d’aide à la pu­bli­ca­tion Boy-Że­le­ński, a bénéfi­cié du so­utien de l’In­sti­tut fra­nça­is de Po­lo­gne.

Ksi­ążkę wy­da­no dzi­ęki do­fi­nan­so­wa­niu In­sty­tu­tu Fran­cu­skie­go w Pol­sce w ra­mach Pro­gra­mu Wspar­cia Wy­daw­ni­cze­go Boy-Że­le­ński.

ISBN 978-83-67029-89-6

Wy­daw­nic­two Nowe

No­we­la sp. z o. o.

ul. Żmi­grodz­ka 41/49

60-171 Po­znań

Dział han­dlo­wy (+48 61) 847 40 40

www.wy­daw­nic­two­no­we.pl

e-mail: re­dak­cja@wy­daw­nic­two­no­we.pl

Czas prze­pły­wa i żyje się

Dzień za dniem i rok za ro­kiem,

A ja nie wiem już, co rzec:

To pra­gnie­nie wci­ąż we mnie jest1.

BER­NARD DE VEN­TA­DO­UR

1Prze­ło­ży­ła Anna Arno (wszyst­kie przy­pi­sy po­cho­dzą od tłu­macz­ki).

1.

Spo­tka­łem au­to­sto­po­wi­cza sze­ść czy sie­dem lat temu wma­łym mia­stecz­ku na po­łu­dnio­wym wscho­dzie Fran­cji po tym, jak przez pi­ęt­na­ście lat, choć nie ca­łkiem onim za­po­mnia­łem (au­to­sto­po­wicz nie na­le­żał do lu­dzi, októ­rych się za­po­mi­na), to przy­naj­mniej nie my­śla­łem onim tak często jak daw­niej. Na­zy­wam go au­to­sto­po­wi­czem, bo wła­śnie tak okre­śla­łem go wswo­ich we­wnętrz­nych mo­no­lo­gach, októ­rych nie miał po­jęcia, tak ja­wił mi się przez te wszyst­kie lata, kie­dy utrzy­my­wa­li­śmy kon­tak­ty, iprzez te lata, kie­dy, choć się od sie­bie od­da­li­li­śmy, mimo wszyst­ko sta­no­wił dla mnie od­le­gły punkt od­nie­sie­nia – ma­ry­na­rze mają na to spe­cjal­ne sło­wo, któ­re lu­bię iwktó­rym po­brzmie­wa spo­kój, ale ibier­no­ść: sta­wa.

By­łem świe­żo po prze­pro­wadz­ce do M., kie­dy do­wie­dzia­łem się, że on też tam miesz­ka.

Wy­je­cha­łem zPa­ry­ża, żeby za­cząć nowe ży­cie. Za wszel­ką cenę chcia­łem zmie­nić oto­cze­nie. Znisz­czyć iod­bu­do­wać: taki mia­łem pro­gram na naj­bli­ższe dni, amoże lata.

Do­bie­ga­łem czter­dziest­ki. Od daw­na pi­sa­łem ksi­ążki. WPa­ry­żu pra­co­wa­łem wdomu, wy­cho­dzi­łem, wra­ca­łem pra­co­wać. By­łem pod­mio­tem iprzed­mio­tem wy­da­rzeń. Spo­ty­ka­łem się zlu­dźmi. Nie­któ­rzy sta­wa­li mi się bli­scy. Za­ko­chi­wa­łem się. Od­ko­chi­wa­łem się. Nie wiem, czy zgod­nie zna­tu­ral­ną trajek­to­rią ży­cia czło­wiek za­wsze za­czy­na jako sa­mot­ny, osob­ny no­ma­da, apo­tem stop­nio­wo na­wi­ązu­je co­raz wi­ęcej wi­ęzi, osia­da, za­kła­da ro­dzi­nę. Je­śli tak jest, to prze­ży­wa­łem re­gres. Za­trzy­my­wa­łem się co­raz wcze­śniej. Moje mi­ło­sne przy­go­dy ro­bi­ły się co­raz krót­sze. Ico­raz rzad­sze. Co­raz ci­ężej było ze mną wy­trzy­mać. Amoże to ja zcza­sem tra­ci­łem cier­pli­wo­ść, trud­niej było mi trosz­czyć się oin­nych.

Sta­wa­łem się nie­dba­ły. Amoże tra­ci­łem za­in­te­re­so­wa­nie mi­ło­ścią.

Nie ba­łem się być sam. Wsa­mot­no­ści za­wsze zda­rza­ły mi się chwi­le głębo­kie­go szczęścia – prze­pla­ta­ne chwi­la­mi głębo­kie­go smut­ku, ale jed­nak: uspo­so­bie­nie mam ra­czej po­god­ne.

Po­do­ba mi się, aza­ra­zem prze­ra­ża mnie idea smu­gi cie­nia. Nie­wi­dzial­nej gra­ni­cy prze­kra­cza­nej mniej wi­ęcej wpo­ło­wie ży­cia, za któ­rą prze­sta­je­my się sta­wać: po pro­stu je­ste­śmy. Ko­niec zobiet­ni­ca­mi. Spe­ku­lo­wa­niem, na co się ju­tro od­wa­ży­my. Te­ry­to­rium, któ­re mie­li­śmy siłę od­kry­wać, ka­wa­łek świa­ta, któ­ry by­li­śmy zdol­ni ob­jąć, już są nam zna­ne. Zna­le­źli­śmy się wpół dro­gi. Po­ło­wa na­sze­go ży­cia jest za nami, to opo­wie­dzia­na już hi­sto­ria otym, kim je­ste­śmy, kim do­tąd by­li­śmy, na ja­kie ry­zy­ko się od­wa­ży­li­śmy, ana co bra­kło nam od­wa­gi, co spra­wi­ło nam ból, aco przy­nio­sło ra­do­ść. Mo­że­my się za­rze­kać, że trans­for­ma­cja nie do­bie­gła ko­ńca, że ju­tro będzie­my kimś in­nym, że na­sza praw­dzi­wa to­żsa­mo­ść jesz­cze się nie ujaw­ni­ła – tyle że co­raz trud­niej wto wie­rzyć. Ana­wet gdy­by fak­tycz­nie tak było, prze­wi­dy­wa­na dłu­go­ść ży­cia tej no­wej isto­ty zdnia na dzień się skra­ca wraz ze sta­rze­niem się obec­nej, tej, któ­rą je­ste­śmy od lat, nie­za­le­żnie od tego, co się jesz­cze wy­da­rzy.

WM. chcia­łem pro­wa­dzić ży­cie spo­koj­ne. Skrom­ne. Su­mien­ne. Ma­rzy­łem ood­po­czyn­ku. Świe­tle. Oży­ciu bar­dziej praw­dzi­wym. Owi­go­rze. Płyn­no­ści. Oksi­ążce, któ­ra po­wsta­nie za jed­nym za­ma­chem, wle­d­wie kil­ka ty­go­dni. Na­ro­dzi się zolśnie­nia, któ­re będzie na­gro­dą za wie­lo­mie­si­ęcz­ną cier­pli­wo­ść. By­łem go­to­wy cze­kać. Ce­nię so­bie mo­zół. Po­dzi­wiam upór, sa­mo­za­par­cie, wy­trwa­ło­ść.

Wy­bra­łem M., bo mia­stecz­ko jest małe. Po­dob­no pi­ęk­ne iprzy­ja­zne dla miesz­ka­ńców. Bo zna­łem tam dwie czy trzy oso­by, zktó­ry­mi mo­głem nie­zo­bo­wi­ązu­jąco się spo­ty­kać: ku­zy­na, na­uczy­cie­la zli­ceum, któ­re­go lu­bi­łem, choć pra­wie się nie wi­dy­wa­li­śmy. Zna­jo­mych zna­jo­mych, zktó­ry­mi nie mu­sia­łem się uma­wiać.

Pa­mi­ęta­łem kil­ka spędzo­nych tam let­nich week­en­dów, kie­dy do­sko­na­le wie­dzia­łem, że mia­stecz­ko ca­łko­wi­cie pod­po­rząd­ko­wa­ne przy­jem­no­ściom let­ni­ków po­ka­zu­je te­raz tyl­ko swo­je naja­trak­cyj­niej­sze, ła­twe do lu­bie­nia ob­li­cze. Chcia­łem po­znać też to dru­gie. Dłu­gie zi­mo­we wie­czo­ry. Nie­bie­skie nie­bo istycz­nio­we mro­zy. Pa­trząc na za­tło­czo­ne ogród­ki ka­wiar­ni ifa­sa­dy zsze­ro­ko otwar­ty­mi okna­mi, za­sta­na­wia­łem się: co będzie za trzy mie­si­ące. Kie­dy wszy­scy wy­ja­dą. Tem­pe­ra­tu­ra spad­nie do zera, aświa­tło będzie za­le­wać opusz­czo­ne pla­ce iza­mkni­ęte ka­wiar­nie.

Chcia­łem spo­ko­ju. Wy­da­wa­ło mi się, że wM. od­naj­dę sku­pie­nie iasce­zę, któ­rych bra­ko­wa­ło mi od lat. Od­po­wied­nią daw­kę od­osob­nie­nia, dzi­ęki któ­rej będę mógł wko­ńcu się ze­brać, ogar­nąć, może od­ro­dzić.