Mroczne miejsca - Greta Drawska - ebook + audiobook + książka

Mroczne miejsca ebook i audiobook

Drawska Greta

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Trzydziestoletnia Anna zrobiła wszystko, by odciąć się od przeszłości, a teraz z córeczką, narzeczonym i jego nastoletnią siostrzenicą zaczyna budować wspólne życie w oddalonej od świata i ludzi Lisiej Chacie. Dom wydaje się być miejscem do tego stworzonym. Kiedy Anna poznaje starszą od siebie Rebekę, czuje, że to początek inspirującej przyjaźni. To dla niej szczególny moment także dlatego, że ponownie spodziewa się dziecka i wie, że nikt nie zrozumie jej lepiej niż druga kobieta. Rebeka angażuje się w remont Lisiej Chaty i coraz bardziej zbliża się do nowej przyjaciółki oraz jej bliskich. Nie zawsze podoba się to narzeczonemu Anny, zwłaszcza że na odludziu zaczyna dochodzić do tajemniczych zdarzeń. Atmosfera się zagęszcza, gdy Anna zaczyna mieć poczucie, że jest nieustannie obserwowana, a odarta ze starych podłóg i tapet Lisia Chata nieoczekiwanie odsłania własne tajemnice. Rozwiązaniem dla ciężarnej kobiety ma być wyprowadzka z dziećmi w bezpieczniejsze miejsce, tylko czy rzeczywiście będzie tam bezpieczna… "Mroczne miejsca" to rasowy thriller psychologiczny, którego nie da się odłożyć przed odkryciem prawdy.

Greta Drawska- pseudonim literacki Małgorzaty Hayles, autorki bestsellerowej trylogii kryminalnej, której akcja dzieje się na Pojezierzu Drawskim. Trwają prace nad ekranizacją serii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 324

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 32 min

Lektor: Marta Markowicz

Oceny
4,4 (63 oceny)
36
19
7
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
coolturka

Nie oderwiesz się od lektury

"Mroczne miejsca" to najnowsza, rewelacyjna propozycja od Grety Drawskiej. Początkowo sądziłam, że to właśnie Anna będzie postacią przodującą tej historii. Kobieta po przejściach z jakąś traumatyczną zagadką z przeszłości. I choć to właśnie ona była główną bohaterką, to jednak to Rebeka skradła całą moją uwagę. Za jej przyjaźnią z Anną kryją się jakieś bliżej nieokreślone motywy. Z urywków jej wspomnień wynika, że dużo przeżyła między innymi rozwód, alkoholizm. Co było powodem jej nałogu i dlaczego tak bardzo zależy jej na utrzymaniu znajomości z Anną? Ciekawa i sprawnie napisana historia, która ma swój mroczny i mocno wciągający klimat. Zwyczajne życie, problemy dnia codziennego i dwie zagadkowe kobiety, których znajomość nie jest przypadkowa. Akcja nie należy do najszybszych, atmosfera zagęszcza się, a napięcie narasta nieznośnie powoli, a prym wiedzie tu kreacja psychologiczna postaci. Cały czas nurtuje mnie pytanie, co kierowało Rebeką, jakie są jej zamiary wobec Anny? Nie musz...
10
Serenada69

Nie oderwiesz się od lektury

świetna historia
00
Gosienka77

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna zaskakująca
00
grazledz

Nie oderwiesz się od lektury

Gratuluję . Mnie się podobała. Jest wartka akcha,dobry temat i te zagadki. Do konca tak naprawdę nie znamy sprawcy. Polecam.
00
Mara1980

Nie oderwiesz się od lektury

Rozkręca się powoli, ale warto poczekać. Duszny klimat i nieprzewidywalne zakończenie. Polecam
00

Popularność




Copyright © Małgorzata Hayles, 2023

Projekt okładki

Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce

© Artem Gavrysh/Unsplash

Redaktor prowadząca

Anna Derengowska

Redakcja

Aneta Kanabrodzka

Korekta

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8295-449-4

Warszawa 2023

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Moim Czytelnikom

Czerwony neon grający na deszczu,

a ty mówisz, że nasza gęsta, młoda krew tonie w błocie.

Nawet kiedy próbuję, wiem, że to kłamstwo,

dlatego że ty wiesz, że ja wiem.

Nigdy nie wracamy do domu.

Molly Nilsson, We’re Never Coming Home

Tłumaczenie pochodzi ze strony tekstowo.pl

Chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi.

Kto się liska nie spodzieje, temu pasem przyodzieje.

Jedna z wersji dziecięcej wyliczanki,

popularnej w latach

sześćdziesiątych ubiegłego wieku

CZĘŚĆ PIERWSZA

WTEDY

Po prawej stronie leży wybebeszona torba, a zygzak rozpiętego zamka wije się w trawie jak wąż. Igliwie kłuje mnie w policzek, kiedy próbuję skupić wzrok na srebrnym breloku w kształcie litery A – jak Anna, Aneta, Amanda? Wątły rytm oddechu podpowiada mi, że Anna. Klękam i staram się pozbierać rozrzucone przedmioty do środka, ale jestem słaba i pasek torby wyślizguje mi się z rąk. Rozlega się brzęk, który rozbija moją czaszkę na setki pulsujących części.

Wiem, że to nie pierwszy raz, kiedy targają mną torsje. Mówi mi o tym dotkliwy ból w kolanach, posmak żółci w ustach i brudny ślad na bluzce. Gdy kończę wymiotować, światło gaśnie w skręconych nitkach mchu obok mojej rzuconej w trawę dżinsowej kurtki, a z wnętrza torby dobiega zduszony dźwięk telefonu. Przypomina połkniętą pozytywkę, która gra i gra w brzuchu węża. Molly Nilsson śpiewa We’re Never Coming Home, a głowa ulega dalszym podziałom. Kiedy składa się już z tysięcy ocierających się o siebie ostrych okruchów, telefon odzywa się ostatni raz i zapada cisza.

W zaroślach znajduję okulary przeciwsłoneczne i czapkę z daszkiem, którą wciskam na głowę, zużywając tyle energii, że muszę się zatrzymać i oprzeć o drzewo. Biorę dłuższy oddech. Zmieściłaby się w nim nawet Anastazja, a Anastazja rymuje się z afazja, afazja z abrazja… Gdzieś daleko, na głównej ścieżce, dostrzegam przemieszczającą się szybko sylwetkę w żółtej kamizelce odblaskowej. Jest wysoka i barczysta, to mężczyzna. Opuszczam niżej daszek i zapinam kurtkę, by przykryć ślad wymiocin na bluzce. Wychodzę z lasu i jak na autopilocie docieram do Galerii Malta.

Za drzwiami toalety na parterze stoi żółty wózek przygotowany do ostatniego sprzątania, ale nikogo przy nim nie ma. W toalecie też na szczęście jest pusto. Z lustra spoglądają na mnie przekrwione oczy, lecz i tak wyglądam dużo lepiej, niż się czuję. Światło odbija się od niebieskiego kamienia w złotej oprawie w moim prawym uchu, ale w lewym brakuje kolczyka. Niech to szlag, musiał wypaść, gdy wymiotowałam w zaroślach. Zdejmuję ostrożnie ten, który mi został, i wkładam do bocznej kieszeni torby, a potem pompuję na ręce trochę mydła i szoruję twarz, dekolt, jasne włosy sklejone przy uchu lepką mazią. Z tą samą energią zabieram się do rdzawych śladów na spodniach, które stają się przez to jeszcze bardziej widoczne.

Wyjmuję z torby komórkę i sprawdzam połączenia. Dwa ostatnie, których nie odebrałam, są od Natalii. Dała w końcu za wygraną i wysłała mi kilka wiadomości. Każdą z nich jak zawsze hojnie opatrzyła emotikonami:

20.15 Co się z tobą dzieje? Mam nadzieję, że jesteś już w drodze… Zdziwiona buźka, zatroskana buźka, buźka ze zmarszczonym czołem.

20.30 Zastąpiłam cię, ale mam nadzieję, że niedługo dotrzesz! Rozczarowana buźka, przytulająca buźka, buźka w serduszkach.

Dołącza zdjęcie mężczyzny, na którego widok zastygam w przerażeniu, ale to przecież tylko GIF, na którym Chand­ler Bing, ulubiony bohater Natalii z Przyjaciół,przykłada ręce do uszu w geście niedowierzania.

W sieciówce H&M, najbliżej toalety, zdejmuję z półek dżinsy i bluzę, a z drucianego kosza dobieram parę tanich trampek w moim rozmiarze. Oddech mi przyspiesza, gdy dziewczyna przy kasie podsuwa mi czytnik leniwym gestem i okazuje się, że muszę wbić PIN. Czuję w głowie totalną pustkę, ale o dziwo mój palec wskazujący wybiera odpowiednie cyfry. Zupełnie jakby opuszka z liniami papilarnymi przypominającymi zwoje mózgowe miała swoją pamięć.

W toalecie zaszywam się w kabinie najdalej od wejścia i zrzucam z siebie brudne ubrania, a gdy ktoś wchodzi do środka i ciągnie nerwowo za klamkę, spuszczam wodę i nic nie mówiąc, czekam, aż sobie pójdzie. Nowe spodnie są zbyt luźne w talii, ale zakrywa to przydługa bluza, za to trampki są idealne. Słyszę stukot oddalających się obcasów na posadzce, a potem szum suszarki do rąk. Czekam jeszcze minutę, aż zapadnie całkowita cisza, i dopiero wtedy wychodzę na korytarz. Stare ciuchy wciśnięte do reklamówki z logo H&M wrzucam do kosza na śmieci.

TERAZ

ANNA

Patrzę na swoje ręce zaciśnięte na kierownicy dużo niżej, niż życzyłby sobie tego mój instruktor jazdy, który powtarzał, że powinnam mierzyć pomiędzy za kwadrans trzecia i za dziesięć druga. Myślę o nim przez ułamek sekundy i wyświetla mi się wściekle czerwony kolor jego zmechaconej bluzy i wielki dmuchany młotek, którym uderzał mnie w ramię za każdym razem, gdy zachowywałam się na drodze nonszalancko. Na przykład zmieniałam pas, nie patrząc w lusterko. Miałam wtedy dwadzieścia lat, teraz mam dziesięć więcej i już wiem, że to nie była nonszalancja, tylko głupota.

Uśmiecham się mimo woli i napięcie w ramionach puszcza, a ja odrywam ręce od kierownicy. W mdłym świetle podziemnego parkingu galerii handlowej przypominają jesienne liście. Patrzę na pojedyncze żyłki, a potem niżej, na stopy w rozczłapanych trampkach, które kupiłam wtedy w H&M. Żałuję, że dziś je włożyłam. Znowu robi mi się niedobrze, choć dopiero co wymiotowałam. Po co tu przyjechałam? Dlaczego akurat dzisiaj? Nie powinnam tego robić. Na wspomnienie wydarzeń sprzed sześciu lat dopada mnie kolejna fala mdłości.

– Jedźmy – rzuca nieznajoma kobieta, gramoląc się na miejsce obok mnie z dużą skórzaną torbą typu shopper i kilkoma foliówkami opatrzonymi logo sieciówek.

Towarzyszy jej intensywny zapach malin i wanilii, od którego jeszcze bardziej mnie mdli, a gdy patrzy w moją stronę, napotykam spojrzenie zielonych oczu w oprawie mocno wytuszowanych rzęs.

– Ojej, przepraszam, pomyliłam się. – Kobieta uśmiecha się z zażenowaniem i otwiera szeroko drzwi. Do wnętrza wpada zimne powietrze, które przyjemnie chłodzi mój spocony kark. – Te podziemne parkingi kiedyś mnie zgubią. – Kręci z zażenowaniem głową, potrząsając rudymi włosami upiętymi w koński ogon.

Kogoś mi przypomina, amerykańską aktorkę, którą widziałam w filmie dawno temu. Piekła z synkiem tort urodzinowy dla męża, a później uznała, że nie jest idealny, i wyrzuciła go do śmieci. Jak to w filmach, tak naprawdę chodziło o coś zupełnie innego. Chyba po prostu nie miała szczęśliwego życia i nie pomagał jej na to ani synek, ani tort. Nie pamiętam tytułu filmu ani nazwiska aktorki.

– Nic się nie stało. – Uśmiecham się, żałując, że nie kupiłam wody. Usta nadal mam spierzchnięte po wymiotowaniu.

– Wszystkie ciemne samochody wyglądają w tym świetle tak samo, prawda? – Rudowłosa sięga po torby z zakupami. Piękne ma te włosy, lśnią, jakby były pokryte taflą płynnego złota.

Na potwierdzenie jej słów mija nas czarne audi i parkuje kilka miejsc dalej.

– Jaki to sektor?

Zanim zdążę odpowiedzieć, zerka na żółte oznaczenie na murze.

– Mąż nie mógł już wytrzymać mojej terapii detalicznej i powiedział, że zdrzemnie się w samochodzie. – Odwraca się i zerka na tylne siedzenie, jakby mimo wszystko spodziewała się go tam zastać.

Ponownie owiewa mnie zapach malin i wanilii, a kolejna fala mdłości jest silniejsza od poprzedniej. Kładę rękę na brzuchu i staram się wykonać proste ćwiczenie oddechowe, które czasem pomaga. Wyobrażam sobie kwadrat i wdycham na dwa, pionowo sunąc po jego lewym boku, a potem wydycham na dwa – poziomo, po jego górnym boku…

– Dobrze się pani czuje? – Nieznajoma patrzy na mnie z troską i ścianki kwadratu rozpływają się jak we mgle.

– Drobna niestrawność, to nic takiego, zaraz przejdzie. Zwykle nie jadam fast foodów, a dziś nie dało się tego uniknąć.

Małe kłamstewko, ale przecież jej nie znam. Co to szkodzi.

– Doskonale to rozumiem.

Jakoś nie wyobrażam jej sobie z Big Makiem, i chodzi nie tylko o nienaganną figurę, ale i o ciuchy widoczne pod rozpiętym beżowym trenczem. Jasne spodnie w kant są opięte na długich nogach, a koszulową bluzkę zawiązała pod szyją na kokardę. Ma około czterdziestki, pieniądze i dobry gust.

– Może wody? – Macha butelką, ale odmawiam, choć umieram z pragnienia.

Kobieta wyjmuje z torebki komórkę.

– To poziom minus jeden – mówi głośno do siebie. – My zaparkowaliśmy na minus dwa, teraz to sobie przypominam. Wspomniałam nawet o Dantem i kręgach piekła… Ach, no tak.

– Coś się stało?

– Mąż wysłał mi wcześniej SMS, ale nie usłyszałam. Wszystko przez tę piekielną muzykę. Grają jak na „Titanicu”, zanim poszedł na dno. Pięknie! – mówi tonem, który sugeruje coś przeciwnego. – On po prostu mnie tu zostawił i sobie pojechał, bo miał coś pilnego do załatwienia. Mężczyźni! – Wzrusza ramionami i wiem, że powinnam coś powiedzieć w geście kobiecej solidarności, ale milczę.

– Podwieźć gdzieś panią? – pytam, gdy kobieta zbiera się do wyjścia, zgarniając pakunki. Jeszcze chwilę temu nie mogłam się doczekać, aż sobie pójdzie, ale teraz nie chcę zostać sama ze swoimi myślami. To był kiepski dzień.

– Mieszkam w Gruszczynie, to pod Poznaniem, nie będę pani robić kłopotu.

– Żaden kłopot. Tak się składa, że jadę w tym samym kierunku.

To akurat prawda, bo dom, który Bartek odziedziczył po dziadkach, znajduje się w Puszczy Zielonce. Obracam nerwowo pierścionek zaręczynowy na palcu i przypomina mi się wygrawerowany na nim fragment wiersza e.e. cummingsa o deszczu, który nie ma tak drobnych rąk. Myśl o Bartku i o naszym wspólnym życiu jak zawsze mnie uspakaja.

Gdy wyjeżdżamy z parkingu na ulicę pod Galerią Malta, błękit nieba szarzeje, a lampy zaczynają rzucać bursztynowe światło na pusty chodnik. W oddali stoi mężczyzna z psem i rozmawia przez trzymaną w ręku komórkę.

– Ludzie teraz mniej palą, bo pojawiły się rekwizyty zastępcze – mówi kobieta, ale on jak na złość zapala papierosa, gdy go mijamy.

Uśmiechamy się do siebie.

Po drodze trochę rozmawiamy, choć więcej mówi ona. Widzę, że mówienie to dla niej forma socjalizowania się, jest przyzwyczajona do słuchania swojego głosu. Może to nauczycielka. Albo dentystka. Kiedyś byłam dobra w odgadywaniu zawodów obcych ludzi, ale odkąd zaszyłam się w domu Bartka pod lasem, brakuje mi praktyki.

– Będzie pani wiedziała, jak tam dojechać? – pyta nieznajoma, gdy zatrzymuję się na kolejnych światłach. – Tam, za szeregowcami, trzeba odbić w lewo i wjechać w boczną drogę.

Za nowo wybudowanym osiedlem w podpoznańskim Gruszczynie posłusznie skręcam i dalej jedziemy wąską jezdnią, patrząc, jak niebo na zachodzie nabiera barw dojrzałej brzoskwini. Mdłości na szczęście minęły i skupiam się na trasie, słuchając dalszych instrukcji.

Dom, pod którym się zatrzymujemy, jest schowany za wysokim ogrodzeniem, przy którym rosną iglaki. Wygląda na jedną z tych nowoczesnych stodół, które podobają się Bartkowi, ale ponieważ na nic takiego nas nie stać, to mówi, że są obrzydliwie hipsterskie. W wielkich oknach na piętrze, do połowy przesłoniętych roletami, widać światło. Wygląda na to, że jej niecierpliwy mąż wrócił już do domu. Swoją drogą, to musi być okropny dupek, skoro wywinął jej taki numer.

– Może da się pani zaprosić na herbatę? Mam nawet cias­to, wprawdzie kupne – kobieta wskazuje ręką na torby – ale to tarta malinowa, a nie znam nikogo, kto zdołałby się jej oprzeć.

No tak. To tłumaczy intensywny waniliowo-malinowy zapach. Innym razem bym się skusiła, ale teraz na samą myśl o jedzeniu mój żołądek zaciska się w pięść. Poza tym ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę, jest spotkanie z jej mężem. Kiepsko to rozegrał. Rozkładam ręce.

– Dziękuję, ale nie tym razem. Późno już. – Wskazuję brodą na mrok gęstniejący za szybą.

– Ach, no tak. Oczywiście. Cóż, może będzie okazja kiedyś się zrewanżować. Bardzo pani dziękuję. Dużo przyjemniej niż Uberem. Nie wiem, może mam pecha, ale trafiają mi się zawsze mylący drogę, rozpędzeni i rozgadani kierowcy w śmierdzących od papierosów samochodach.

Nie czuję potrzeby wymiany numerów, ona jednak podaje mi swoją wizytówkę. Zawód architektki wnętrz tłumaczy jej wysmakowany strój, ale to na jej oryginalnym imieniu zatrzymuję wzrok.

– Ma pani niespotykane imię, bardzo ładne.

– Rebeka to pomysł mojej mamy, choć nie mamy żydowskich korzeni, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. W dzieciństwie go nie lubiłam, bo byłam gruba.

Unoszę wysoko brwi. Chyba czegoś nie rozumiem.

– Gruba Beka, Gruba Beka! – Wykrzywia twarz w złośliwym uśmiechu. – Ech. Na podwórku miałam przerąbane.

Kiwam głową, nie bardzo wiedząc, jak to inaczej skomentować. Dzieci bywają okrutne, wiem coś o tym.

– No to… Mam nadzieję, że będziemy w kontakcie. – Rebeka przykłada do ucha wyimaginowaną słuchawkę z kciuka i małego palca.

Julianne Moore, przypominam sobie imię i nazwisko rudowłosej aktorki, machając jej ręką na pożegnanie. Wykręcam kawałek dalej, a potem szybko wracam na pasek asfaltu wijący się wśród pól. Niebo jest już granatowe i pełne gwiazd. Mój telefon rozładował się dawno temu i mam nadzieję, że Bartek nie próbował się do mnie dodzwonić, a potem szukać mnie u mamy. Nie chcę się tłumaczyć. Poza tym wystarczy mi emocji jak na jeden dzień i marzę już tylko o gorącej kąpieli i wygodnym łóżku.

W zamyśleniu dotykam brzucha i mijam zatoczkę, w której ktoś porzucił stare opony i kanapę wymytą z koloru przez ostatnie deszcze. Za zakrętem – tam, gdzie po obu stronach drogi wyrasta zwarta ściana lasu – coś przelatuje mi przed maską, dzikookie i szybkie jak pocisk. W ostatniej chwili naciskam na hamulec i zwierzę umyka. Chyba lis. W okolicy podobno zawsze było ich pełno, a gdy się tu przeprowadziłam, starzy ludzie we wsi pytali, czy zamieszkałam w Lisiej Chacie. Bartek powiedział, że kiedyś tak mówiono na dom jego dziadków, ale on nigdy nie lubił tej nazwy. Czy ja wiem, mnie się podoba. Nigdy nie mieszkałam w domu, który ma nazwę własną, jak wakacyjny pensjonat.

Dalej jadę już dużo wolniej, uspokajając tętno, i mijam przydrożny krzyż. Zdobiące go wstążki w pastelowych kolorach, które widziałam dziś rano, teraz wydają się całkiem czarne.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI