Morderstwo na szlaku - Jenny Blackhurst - ebook + audiobook + książka

Morderstwo na szlaku ebook i audiobook

Jenny Blackhurst

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Najnowszy thriller Jenny Blackhurst, jednej ze wschodzących gwiazd wśród angielskich autorek thrillerów.

Dwie osoby potrafią dochować tajemnicy. O ile jedna z nich jest martwa.

Młoda brytyjska turystka przepada bez śladu na malowniczym szlaku wycieczkowym.

Nikt nie wie, czy zaginiona jeszcze żyje.

Nikt. Oprócz Laury.

Dziewiętnastoletnia Maisie opuszcza dom rodzinny w Wielkiej Brytanii, żeby wędrować szlakiem West Coast Trail w Kanadzie. Wkrótce przyłącza się do spotkanego po drodze rodzeństwa, Sery i Ricka. Od razu się zaprzyjaźniają. Niestety, nie na długo… Wymarzona wędrówka w wesołym towarzystwie, wśród malowniczych krajobrazów, zmienia się w koszmar, kiedy pewnej nocy ktoś zostaje zamordowany. I choć nie ma ciała, zeznania świadka doprowadzają do uwięzienia – być może niewinnej osoby…

Dwadzieścia lat później kobieta o imieniu Laura wpada w panikę, gdy dowiaduje się, że w pobliżu kanadyjskiego szlaku turystycznego znaleziono ludzkie szczątki, a media zaczynają powoli wyjawiać szczegóły. Laura, dziś szczęśliwa żona i matka, ma na sumieniu śmierć człowieka i od lat ukrywa się pod zmienionym nazwiskiem. Wygląda jednak na to, że sekret, którego strzegła przez niemal ćwierć wieku, wkrótce wyjdzie na jaw. Ktoś jest zdeterminowany, by Laura zapłaciła za to, co się stało: obserwuje jej dom i wprowadza chaos w jej życie.

Jak daleko posunie się Laura, aby chronić swoje starannie pielęgnowane życie rodzinne? I co tak naprawdę wydarzyło się ponad dwie dekady temu w Kanadzie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 309

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 36 min

Lektor: Anna Szawiel

Oceny
4,3 (478 ocen)
241
147
66
23
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Artigiana

Dobrze spędzony czas

Jenny jak zwykle nie zawodzi. Fajnie skonstruowana historia.
20
Kasiek18

Nie oderwiesz się od lektury

4.25/5 ⭐bardzo angażująca, nie można się oderwać!
20
coolturka

Dobrze spędzony czas

Laura to niezła typiara: kręci, kłamie, manipuluje. Na wieść o szczątkach ludzkich znalezionych na szlaku górskim w Vancouver w Kanadzie wpada w panikę. Dwadzieścia lat wcześniej Maisie na tym właśnie szlaku poznała dwójkę rodzeństwa, a potem jedno z nich skończyło martwe. Kreacja postaci na pięć z plusem. Najbliżej poznajemy Laurę i trzeba przyznać, że ma niezły tupet: wprost sugeruje nam, że ma sporo za uszami i jest w stanie zrobić wszystko, by chronić swoją rodzinę. Gdy nagle zaczyna ją ktoś prześladować, kobieta domyśla się, że ma to związek ze zdarzeniami sprzed dwóch dekad. Cykliczne poznajemy bieżące i przeszłe wydarzenia, i obie perspektywy są na równi frapujące. Lubię styl, w którym pisze autorka, lekki i przyjemny, mimo tego, że opowiadana historia wywołuje niepokój i budzi pewien dreszczyk. Dobrze skrojona intryga i fajne tło społeczno-obyczajowe. Niespieszna, rozważnie poprowadzona akcja, sprawia, że napięcie narasta powoli, ale pozwala też na moment zastanowienia. "...
11
gemmeie

Nie oderwiesz się od lektury

Krótko fajnie i z plot twistem, polecam :)
00

Popularność




Karta tytułowa

Tytuł oryginału:

THE HIKING TRIP

Copyright © Jenny Blackhurst 2023

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2023

Polish translation copyright © Magdalena Słysz 2023

Redakcja: Anna Walenko

Projekt graficzny okładki: Agnieszka Drabek

Zdjęcia na okładce: © Kindra Nikole/Arcangel (kobieta); Kseniya Ivashkevich/Shutterstock (las)

ISBN 978-83-6751-316-6

Wydawca

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Konwersja do formatu epub na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik

MŁODA TURYSTKA PRZEPADA BEZ ŚLADU NA MALOWNICZYM SZLAKU GÓRSKIM.

NIKT NIE WIE, CO DOKŁADNIE WYDARZYŁO SIĘ TEJ NOCY. POZA JEDNĄ OSOBĄ…

KTÓRA MA SWOJE MROCZNE TAJEMNICE.

Dziewiętnastoletnia Maisie jedzie do Kanady, by spędzić wakacje, wędrując po górach. Na szlaku zaprzyjaźnia się ze spotkanym po drodze rodzeństwem, Serą i Rickiem. Wymarzona wyprawa zamienia się jednak w koszmar, kiedy pewnej nocy dziewczyna staje się świadkiem brutalnej sceny, prawdopodobnie morderstwa. I choć znika ciało ofiary, zeznania Maisie doprowadzają do uwięzienia jednego z wycieczkowiczów.

Dwadzieścia lat później Laura wpada w panikę, gdy dowiaduje się, że w pobliżu popularnego kanadyjskiego szlaku znaleziono ludzkie szczątki, a media zaczynają ujawniać kolejne szczegóły. Laura, szczęśliwa żona i matka, ma na sumieniu śmierć człowieka i od dawna ukrywa się pod zmienionym nazwiskiem. Wygląda na to, że sekret, którego strzegła przez lata, wkrótce wyjdzie na jaw. I ktoś go zna. Ktoś, kto wysyła do niej dziwne paczki i grozi jej bliskim. I najwyraźniej chce, by zapłaciła za to, co się stało.

Jak daleko posunie się Laura, by ocalić rodzinę? I co wydarzyło się ponad dwie dekady temu w Kanadzie?

JENNY BLACKHURST

Brytyjska pisarka, wychowywała się w Shropshire, gdzie mieszka do tej pory z mężem i dziećmi. Dorastając, godzinami czytała książki i rozmawiała o kryminałach, tak więc było tylko kwestią czasu, kiedy sama zacznie pisać.

Jenny Blackhurst zadebiutowała w Anglii świetnie przyjętą powieścią Tak cię straciłam. Oprócz niej w Polsce ukazały się jej późniejsze książki Zanim pozwolę ci wejść, Czarownice nie płoną, Noc, kiedy umarła, Ktoś tu kłamie orazCórka mordercy, które na dobre zjednały jej fanów thrillerów psychologicznych i sprzedały się w łącznym nakładzie ponad 220 tysięcy egzemplarzy.

Tej autorki

ZANIM POZWOLĘ CI WEJŚĆ

CZAROWNICE NIE PŁONĄ

TAK CIĘ STRACIŁAM

NOC, KIEDY UMARŁA

KTOŚ TU KŁAMIE

CÓRKA MORDERCY

MORDERSTWO NA SZLAKU

1

Listopad 2019

Wystarczyły zaledwie trzy słowa, żeby moje życie po raz drugi legło w gruzach.

„Znaleziono ludzkie szczątki…”

Jest sobota, szczególnie nieodpowiedni na to dzień, bo mam ze sobą oboje dzieci. Faye, siedmioletnia, i George, czteroletni, siedzą z tyłu samochodu i spierają się o to, czy pan Tumble ma nasrane w głowie, podczas gdy ja wrzucam wsteczny bieg, żeby wjechać pod Asdą na ostatnie miejsce dla rodziców z dziećmi – bingo! – ale wtedy z przeciwka nadjeżdża facet w czarnym mercedesie i mnie uprzedza.

Wciskam hamulec i opuszczam szybę, gdy Mercedesiak wyskakuje zza kierownicy, bez dziecka, za to z wyraźnie czystym sumieniem, i pilotem przy kluczykach zamyka drzwi wozu. Wychylam się przez okno i macham.

– Przepraszam pana, właśnie miałam tu zaparkować! – wołam, na wypadek gdyby z jakiegoś powodu nie zauważył manewrów mojego srebrnego minivana, który utknął teraz na ulicy.

Za mną zatrzymuje się inny samochód i czeka, żebym odjechała, ale jeszcze sobie poczeka.

– Nic się nie stało, miła pani! – odpowiada Mercedesiak.

Jest wysoki, w garniturze, który nie maskuje wystającego brzucha pana w średnim wieku, i ma krótko ostrzyżone włosy, bo wydaje mu się, że to ukryje postępujące łysienie, co niestety nie dotyczy włosów w nosie i uszach. Obnosi się z tym rodzajem całorocznej opalenizny, która zapewne ma być świadectwem urlopu nad Morzem Śródziemnym, a tymczasem aż krzyczy, że nabył ją „na solarach”.

– „Przepraszam” nie w tym sensie – mówię i otwieram drzwi samochodu, żeby wysiąść, ignorując kobietę w aucie za mną, która zaczęła nerwowo gestykulować. – Chciałam powiedzieć, że właśnie tu wjeżdżałam. A pan nawet nie ma dzieci. To miejsce dla rodziców z dziećmi.

Mercedesiak patrzy na mnie jak na natrętną muchę i czuję, że moja krew zaczyna dosłownie wrzeć.

– Jestem rodzicem – odpowiada – tylko nie wziąłem dzieci ze sobą. I byłem pierwszy, skoro stoi tutaj mój wóz.

– Ale ja właśnie miałam… – zaczynam.

– Nie zdążyła pani – wchodzi mi w słowo wkurzająco spokojnym głosem. – Więc proszę wrócić do swojego samochodu i znaleźć inne miejsce. Myśli pani tylko o sobie i powoduje zator. – Rusza w stronę supermarketu.

Stoję oniemiała, patrząc za nim.

– Ja myślę tylko o sobie?! – wołam w kierunku jego oddalających się pleców. – Ja myślę o sobie?! Ty dupku zasrany!

Jakiś kierowca z kolejki czekających za mną aut naciska klakson. Prycham ze złością i cała czerwona na twarzy wsiadam z powrotem do samochodu. Obracam kierownicę i przejeżdżam obok tamtych wozów, pojednawczym gestem unosząc rękę.

– Przeklęłaś, mamusiu. A za przekleństwo należy się pieniążek do skarbonki – zauważa słodko Faye.

Miejsce, na którym wreszcie udaje mi się zaparkować, jest oddalone o dobry kilometr od wejścia do supermarketu, ale przynajmniej znajduje się przy krawężniku, więc mogę otworzyć drzwi na tyle szeroko, żeby George wysiadł, i nie walnąć nimi w sąsiedni samochód. Zamykam je i ujmuję kluczyk tak, żeby wystawał spomiędzy moich palców – tak jak kobiety uczą się chodzić po zmroku. „Nie baw się wtedy telefonem, nie noś słuchawek, nie pij za dużo i w razie gdyby ktoś próbował cię zaczepić, wbij mu kluczyk w oko”.

– Chodźcie, dzieci – mówię, wolną dłonią biorąc George’a za rączkę.

Faye chwyta go za drugą i szybko idziemy przez parking.

– Mamusiu, wybierasz dłuższą drogę – skarży się Faye. – Wejście jest tam!

– Uhm, mam tu coś do załatwienia – odpowiadam, zmierzając w stronę mercedesa.

Kiedy przechodzę obok niego, opuszczam rękę tak, żeby rękaw kardiganu zasłonił mi dłoń, i przeciągam kluczykiem po lśniącym czarnym lakierze, robiąc długą głęboką rysę. Jednak nie patrzę na szkodę, którą spowodowałam. Wystarczy mi towarzyszący temu zgrzyt. Wybrałam bok samochodu po przeciwnej stronie od kamery przemysłowej, więc nie będę się pochylać, żeby obejrzeć swoje dzieło. Facet domyśli się, że to moja robota. Kciukiem usuwam ślady lakieru z narzędzia przestępstwa i ukradkiem chowam kluczyk do kieszeni.

– Co to była za sprawa? – dopytuje się Faye, nieświadoma małej zemsty, jakiej właśnie dokonała jej matka.

– Mamusia musiała pokazać takiemu jednemu, że nie pozwoli się bezkarnie traktować jak śmiecia – odpowiadam. – Nauczyłam się tego dawno temu, od pewnej życzliwej osoby.

*

Po tym akcie oporu zakupy idą sprawnie, Faye i George zachowują się wzorowo. Wracam do samochodu przed Mercedesiakiem i jestem lekko zawiedziona, że nie zobaczę jego miny, gdy zauważy rysę, ale może to i lepiej – nie potrzebuję kolejnej awantury przy dzieciach.

– Mamusiu, czy możemy jeszcze raz nastawić muzykę z Krainy lodu? – pyta Faye.

Tłumię jęk.

– Odtwarzacz płyt się zepsuł, kochanie – kłamię. – Tatuś go później naprawi. Ale mamy radio.

– A z telefonu się nie da?

Demonstracyjnie podnoszę smartfon.

– Padła bateria. – Kolejne niewinne kłamstewko.

Włączam radio, zanim Bluetooth uzyska połączenie i mnie zdradzi. Uśmiecham się na dźwięk głosu mojego ulubionego spikera z miejscowej stacji. Słuchając go, mam wrażenie, jakbym gawędziła z przyjacielem.

– „To był utwór Suspicious Minds samego króla, czyli Elvisa Presleya. Klasyka w najlepszym wydaniu. Dochodzi jedenasta, więc pora na wiadomości, które przedstawi Piper Brent. Witaj, Piper”.

– „Witaj, Jim. Oto główne dzisiejsze informacje. Premier oświadczył, że nie przeprosi za to, co powiedział podczas wczorajszej konferencji prasowej, ponieważ… cytuję… «Jeśli ktoś tu został obrażony, to tylko ja». Opozycja domaga się jego rezygnacji”.

– Nie ma szans – sarkam pod nosem.

– „A władze w Vancouver informują, że ludzkie szczątki, znalezione we wrześniu na słynnym szlaku West Coast, wkrótce zostaną zidentyfikowane. Wciąż nie wiadomo, czy są to zwłoki zaginionej angielskiej turystki, Seraphine Cunningham, więc kanadyjska policja konna podlega coraz silniejszej presji, żeby…”

Faye i George wrzeszczą za moimi plecami, kiedy nasz samochód uderza w jadącą przed nami ciężarówkę Waitrose.

2 Maisie

Lipiec 1999

Mogła się domyślić, kiedy po przybyciu na lotnisko nie zobaczyła przyjaciółki przed automatycznymi drzwiami do hali odlotów; powinna tam czekać, łapczywie zaciągając się ostatnim papierosem przed dwunastogodzinną przerwą od nikotyny. Albo gdy weszła do środka, żeby nie stać na przenikliwym zimnie, i przed otwartym stanowiskiem odprawy nie znalazła żadnej żywiołowej brunetki, raczącej kolejkę opowieściami o „najgorszej podróży pociągiem, jaką przeżyła” w drodze na lotnisko, czy o „obrzydliwym taksówkarzu”. Ruth zawsze miała w zanadrzu jakieś „piekielne” historie, czy to o piekielnej współlokatorce, czy o piekielnym chłopaku.

I kiedy Maisie dzwoni z automatu na swoją domową pocztę głosową i przesłuchuje zostawioną przez przyjaciółkę wiadomość, wie, że uczucie niepokoju, które towarzyszyło jej od rana, było usprawiedliwione. Miała rację. Ruth nie jedzie.

– Straaasznie przepraszam!!! Miałam piekielny tydzień. Harry powiedział, że jeśli pojadę do Vancouver, to z nami koniec, więc nie mogę ryzykować. Rozumiesz, prawda?

Maisie odłożyła słuchawkę na widełki, nawet nie zadając sobie trudu, żeby oddzwonić. Wiedziała, że Ruth nie siedzi przy telefonie i nie czeka na jej przebaczenie. Pewnie w tej chwili zabawiała się z tym wspaniałym Harrym, zbyt wspaniałym, żeby go stracić. Maisie zrozumiałaby to, gdyby nie pamiętała, że jeszcze niespełna miesiąc wcześniej Ruth szaleńczo kochała się w niejakim Kencie i że Harry to całkiem świeża znajomość.

Co miała w tej sytuacji zrobić? Chociaż było do przewidzenia, że Ruth ją wystawi, Maisie naprawdę liczyła, że to będzie ich „podróż życia”. Chodziło nie o wyjazd na całe lato, tylko o wypad na dziesięć dni, łącznie z podróżą tam i z powrotem. Krótkie dziesięć dni, spędzone wspólnie przez dwie przyjaciółki z dzieciństwa, które nie widziały się okrągły rok, bo studiowały na różnych uczelniach. Ale nie – ważniejsze okazało się bzykanko miesiąca. A co gorsza, i to było już naprawdę dobijające, matka ją ostrzegała, że tak się to skończy.

„Ona cię wystawi, ta dziewczyna. Jak zwykle”.

Oczywiście to, że jej słowa się sprawdziły, było dla Maisie marnym pocieszeniem. Matka tak powiedziała, bo nie mogła znieść, że przez dziesięć dni będzie musiała sama zajmować się dziećmi, parzyć herbatę, ścielić łóżka. Była zadowolona, że przyjaciółki Maisie rozjechały się na różne uczelnie. To bowiem oznaczało, że córka będzie siedziała w domu i tylko od czasu do czasu wieczorem wyskoczy na kawę z paroma koleżankami z pracy.

Maisie spojrzała na informację o odlotach. Miała jeszcze czas, żeby przejść przez odprawę, ale mogła też zrobić w tył zwrot i pojechać do domu. Wrócić do pokoju, który w wieku dziewiętnastu lat dzieliła z czternastoletnią siostrą, podczas gdy ich matka przez całą noc doglądała najmłodszego dziecka, jeszcze niemowlęcia; wrócić, żeby wstawać o piątej rano i zmieniać dziecku pieluchy, częściej, niż można by tego oczekiwać od dziewiętnastolatki, która jeszcze nigdy nie uprawiała seksu. Wyjazd miał być jej ucieczką od obowiązków, jakimi była obarczona.

Jednak nigdy jeszcze nie robiła czegoś takiego sama. Gdyby Ruth nie namówiła jej na ten wypad, w ogóle by się na niego nie zdecydowała.

„Mam wrażenie, jakbyśmy nie widziały się od wieków, Mase – powiedziała przymilnym tonem. – To będzie podróż naszego życia, ty i ja, najlepsze przyjaciółki znowu razem”.

I dała się przekonać, bo pochlebiało jej, że Ruth nie zaproponowała tego żadnej ze swoich nowych koleżanek z uczelni, tylko zwróciła się właśnie do niej. Poniewczasie zdała sobie sprawę, że pewnie te koleżanki od razu poznały się na Ruth, nie tak jak ona. Chociaż to nie była prawda. Maisie zawsze wiedziała, jaka jest jej najlepsza przyjaciółka, już od trzynastego roku życia, kiedy Ruth zostawiła ją w mieście, zdaną na siebie, po tym, jak wydały całą forsę, również tę na autobus powrotny, i sama zabrała się samochodem z grupą chłopaków.

„Jest tylko jedno miejsce – rzuciła, wciskając się między nich. – Poradzisz sobie, prawda?”

Jej matka nie była zresztą lepsza. Maisie przypomniała sobie, jak raptem parę godzin wcześniej jej czternastoletnia siostra wybiegła z domu i zapukała w okno taksówki.

– Zostawiłaś jakieś pieniądze? Mama znowu wsadziła za dużo rzeczy do pralki i cholerstwo się zepsuło.

Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, Maisie chwyciła swój plecak i podeszła do stanowiska odprawy.

3

Listopad 2019

– Nie, nic nam się nie stało – powtarzam już chyba po raz setny. – Bardzo panu dziękuję.

Kierowca ciężarówki Waitrose, młody człowiek, może nieco po dwudziestce, sprawia wrażenie przerażonego, mimo że to ja w niego uderzyłam.

– Na pewno? Dzieci są wyraźnie przestraszone, a jechała pani tym vanem dość szybko. Może jednak powinienem wezwać pomoc? Karetkę?

– Nie. – Kręcę głową. – Dziękuję, ale nic nam nie jest. Z tą karetką to byłaby przesada. Zadzwonię do męża, przyjedzie po nas i wszystko będzie w porządku. Naprawdę.

Facet wyraźnie czuje ulgę na myśl, że przyjedzie jakiś mężczyzna i wybawi nas z tej sytuacji.

– Hm, skoro pani tak mówi. Tylko skontaktuję się z szefem, spytam, czy coś jeszcze mam zrobić. Och, proszę chwilę poczekać… – Znika za vanem, a ja niecierpliwie przewracam oczami.

Mogłabym go zostawić i ruszyć dalej. Zjechałam na pobocze, zgłosiłam stłuczkę na policji, żeby sprawdzili, czy nie zostało na jezdni coś po kolizji, zadzwoniłam do warsztatu samochodowego, by odholowali mój wóz, i przez apkę zamówiłam taksówkę. Chłopak z ciężarówki wraca z dwoma lodami na patyku.

– Były na liście zamienników, ale klientka ich nie chciała. To dla dzieci. Przeżyły szok.

Natychmiast ogarniają mnie wyrzuty, że w myślach go poganiałam i mówiłam mu, żeby się już odczepił.

– Bardzo dziękuję – odpowiadam i biorę od niego lody.

Otwieram tylne drzwi vana i wtykam głowę do środka. Faye już nie krzyczy. Ona i George patrzą na mnie szeroko otwartymi oczami, wciąż przerażeni.

– Czy pójdziemy do więzienia? – pyta Faye.

„Ludzkie szczątki”.

Jak to się stało, że przeoczyłam tę informację? Zwłoki znalezione w październiku na słynnym szlaku West Coast. Wkrótce zostaną zidentyfikowane.

Zmuszam się do uśmiechu.

– Nie, kochanie, to był wypadek. Ten sympatyczny pan dał dla was lody, żeby umilić wam czekanie na taksówkę.

– Powiedziałaś, że zadzwonisz do tatusia – mówi Faye. – Chcę, żeby tatuś po nas przyjechał.

Waham się przez moment. Mogłabym zawiadomić Roba, odebrałby nas w jednej chwili. Ale wszystko jest już pod kontrolą. Nie potrzebuję go tutaj.

– Nie ma sensu przeszkadzać mu w pracy – odpowiadam. – Zwłaszcza jeśli chcesz, żeby zarobił pieniążki na tę wielką trampolinę, którą zażyczyłaś sobie na urodziny.

Faye wyszczerza zęby w uśmiechu. Ma ubrudzoną i lepką od lodów buzię. Myśli o wypadku i o tym, żeby wezwać tatę, ulatują jej z głowy.

– Nie potrzebujemy tatusia, George – mówi do brata. – Mamusia nad wszystkim panuje. Chcemy tę trampolinę, no nie?

Mamusia nad wszystkim panuje. Też tak myślałam, mała. Teraz jednak nie jestem tego taka pewna.

*

W czasie, gdy czekamy na taksówkę, wstukuję w Google’a: „Szlak West Coast. Znalezione szczątki ludzkie”.

Wtedy, w październiku, pisano o tym wszędzie. Że też mi to umknęło! Zwłoki odkryto w odległości pięciu kilometrów od Cribs Creek i spekulowano, że mogą należeć do turystki Seraphine Cunningham. Wędrowała słynnym szlakiem West Coast w lipcu 1999 roku, kiedy podróżująca z nią przyjaciółka, również Angielka, Maisie Goodwin, zgłosiła jej zaginięcie po ataku innego wycieczkowicza, Mitchella Dyke’a.

Po tej wiadomości pojawiło się jeszcze parę artykułów na ten temat, ale nic nie wniosły do sprawy, aż do chwili, kiedy policja wydała oświadczenie, że badania dobiegają końca i niebawem będzie możliwa identyfikacja szczątków.

No i proszę. Przeszłość, którą tak bardzo chciałam zostawić za sobą, dopadła mnie znowu.

Nikt nie zna twojej nowej tożsamości, przekonuje głos w mojej głowie. Nikt oprócz ciebie. Nic cię nie dopadnie. Minęło dwadzieścia lat. Nie ma już żadnych dowodów. Nie pójdziesz za kratki.

Na tę myśl szybko podnoszę rękę do ust, żeby powstrzymać żółć, którą czuję w gardle. Nie mogą wsadzić mnie do więzienia. Nie teraz, gdy nazywam się Laura Johnson, mam Faye i George’a, no i Roba. Zaczęłam nowe życie, założyłam rodzinę. Wtedy nie miałam nic do stracenia i może powinnam była sama zgłosić się na policję, odbyć karę, odsiedzieć swoje. Ale wówczas nie poznałabym Roba, nie urodziliby się Faye i George. To, kim teraz jestem, opiera się na kłamstwach. Ale patrząc na moje dzieci, wiem, że gdybym musiała, teraz postąpiłabym tak samo. Zrobiłabym wszystko, żeby chronić swoje obecne życie. Posunęłabym się nawet do zabójstwa.

W końcu nie byłby to pierwszy raz.

4 Maisie

Lipiec 1999

Maisie spodziewała się, że wpadnie w panikę, gdy tylko wsiądzie do samolotu, i nie będzie miała odwrotu, ale poczuła jedynie całkowity spokój. Wtedy uświadomiła sobie, że jej stres wynikał głównie z obawy – choćby nawet nie chciała się do tego przyznać – że Ruth w którymś momencie ją zawiedzie. Oczywiście nie sądziła, że stanie się to już na samym początku, jeszcze przed wylotem, ale z żalem pomyślała o tych wszystkich straconych latach, kiedy usprawiedliwiała przed samą sobą zachowanie przyjaciółki, i o tych wszystkich wspomnieniach, na które cieniem rzucał się egoizm Ruth.

To, że nie będzie musiała łazić za jakimś chłopakiem, w którym tamta się zakochała, a przynajmniej tak jej się wydawało, ani nadkładać ponad dwudziestu kilometrów, żeby Ruth mogła znaleźć budkę telefoniczną i zadzwonić do Harry’ego, przyniosło Maisie taką ulgę, po raz pierwszy od czasu, gdy zaplanowały tę podróż, że zasnęła od razu po starcie. Tyle nocy leżała w łóżku bezsennie, martwiąc się, jak jej siostry, czternastolatka i to maleństwo, poradzą sobie z coraz bardziej nieobliczalną matką, albo myśląc z lękiem, jaki numer może wywinąć Ruth, tak że się zgubią albo wylądują w policyjnym areszcie, a teraz oto była w drodze i nic, co wiązało się ze światem na dole, nie miało już znaczenia. Przynajmniej na dziewięć godzin lotu uwolniła się od wszystkiego, co ją krępowało.

Obudziła się po paru godzinach z obolałą od niewygodnej pozycji szyją. Siedzący obok mężczyzna w średnim wieku uśmiechnął się do niej i podsunął jej cukierki.

– Nie, dziękuję – odparła. – Mam nadzieję, że nie chrapałam.

– W każdym razie nie tak, żeby słyszano panią w pierwszym rzędzie. – Puścił do niej oko.

Maisie się wzdrygnęła. W takiej chwili przydałaby się Ruth – powiedziałaby temu facetowi, że coś mu wpadło do oka, albo skrzywiłaby się demonstracyjnie i rzuciła „ohyda”. Ona zaś tylko uśmiechnęła się z zakłopotaniem, sięgnęła do torby, gdzie schowała parę rzeczy kupionych na lotnisku, i znaczącym, jak jej się wydawało, gestem wyjęła czasopismo.

Była zadowolona, że zawsze należała do osób dobrze zorganizowanych. Wszystko, co potrzebne, miała w torbie: każdą mapę i plan, rozkład jazdy, bilet i rezerwację dokonaną na jej nazwisko, a następnie wydrukowaną. Gdyby Ruth była bardziej odpowiedzialna, gdyby można było liczyć, że sama zajmie się szczegółami, Maisie zostałaby z ręką w nocniku. Ale z kolei gdyby Ruth była bardziej odpowiedzialna, Maisie nie leciałaby sama na ich „babski” wypad życia.

Kiedy samolot zaczął schodzić do lądowania na lotnisku Vancouver International, Maisie znów poczuła znajomy niepokój. Chyba oszalała, żeby samotnie wybrać się w tę podróż. Zamierza skończyć w Crimewatch czy wieczornych wiadomościach na BBC? Nie bądź śmieszna, nakazała sobie, przygotowując się na lądowanie. Rocznie tysiące ludzi pokonują tę trasę. Statystycznie to mało prawdopodobne, że skończysz pożarta przez niedźwiedzia. Albo zabita przez człowieka z lasu, jak w jednym z tych horrorów, które tak uwielbia oglądać twoja siostra. Albo…

– Przestań – mruknęła do siebie i jej sąsiad uniósł głowę. – Och, to nie do pana, przepraszam.

– Podróżuje pani sama? – zapytał, najwyraźniej uważając, że okaże uprzejmość.

– Przyjaciele odbiorą mnie z lotniska – skłamała.

Słysząc jej obronny ton, uniósł brwi i znowu zajął się czytaniem gazety. Biedak pewnie starał się podtrzymać rozmowę, a ona wzięła go za seryjnego zabójcę. Powinna wyluzować, jak mówiła jej matka. Może uda jej się to wreszcie podczas tej podróży.

*

Widok z lotniska w Vancouver wręcz zapierał dech w piersiach. Maisie mogłaby patrzeć przez wielkie okna godzinami, a potem wrócić do domu szczęśliwa, z przeświadczeniem, że piękniejszej panoramy już w życiu nie zobaczy. Nigdy wcześniej nie była za granicą, prawie nie wyjeżdżała poza rodzinne miasteczko w Yorkshire, no, oprócz wyjazdu do Szkocji, żeby odwiedzić umierającą nianię, co trudno nazwać urlopem życia. Patrząc teraz na turkusowy ocean po jednej stronie i ośnieżone szczyty Gór Skalistych po drugiej, wiedziała, że dobrze postąpiła, przyjeżdżając tu sama.

Pracownicy ochrony poinformowali ją, skąd ma odebrać swój bagaż i dokąd się udać potem, by jechać dalej. Wydawało jej się, że odbiór bagażu to najbardziej ekscytująca i stresująca rzecz, jaką w życiu robiła, i czekając, aż jej wielki plecak wyjedzie na taśmie zza klap, ze zniecierpliwienia aż poczuła mdłości. Był to ostatni etap podróży, kiedy miała do kogo zwrócić się o pomoc, w razie gdyby jej bagaż się nie pojawił albo gdyby nie mogła znaleźć postoju taksówek. Bo gdy przekroczy te drzwi i wyjdzie z hali lotniska, będzie już zdana wyłącznie na siebie. Nie spodziewała się tylko, że plecak minie ją tak szybko ani że tak wielu innych pasażerów rzuci się na niego, by sprawdzić, czy to ich nazwisko widnieje na plakietce. Chyba wiedzą, jak wyglądają ich rzeczy?

– To moje! – próbowała krzyknąć, ale nikt jej nie przepuścił. – Przepraszam, to mój plecak!

Ale on przejechał dalej, nieodebrany, i po chwili zniknął w czeluściach, z których niedawno się wyłonił, a Maisie musiał odczekać kolejnych dziesięć minut, żeby wrócił. Tym razem jednak była przygotowana. Wystawiła kościsty łokieć, zagradzając drogę facetowi obok niej, który już wyciągał dłoń, żeby obrócić plakietkę, przełożyła rękę przez uchwyt i ściągnęła plecak z taśmy, aż zatoczyła się w tył, ale dzięki temu utorowała drogę sobie i swojemu bagażowi. Miała ochotę krzyczeć z radości. Udało jej się, odzyskała plecak i czuła się niepokonana.

5

Listopad 2019

Muszę zadzwonić do Roba. Nie mogę dłużej tego odkładać, bo kiedy wróci z pracy i zobaczy, że mojego samochodu nie ma na podjeździe, zacznie zadawać pytania, a chcę sama mu o wszystkim opowiedzieć, zanim moja wygadana córka zdąży mnie wydać.

– Po prostu gwałtownie wcisnął hamulec, nie wiem, co mu się stało – relacjonuję łamiącym się głosem, równie autentycznym jak łzy, które za chwilę spłyną mi po policzkach.

Powstrzymywałam je przez całą drogę powrotną do domu i później, żeby jeszcze dać dzieciom jakieś przekąski. Wreszcie usiadłam w kuchni przy barze śniadaniowym i oparłam czoło o zimny marmur, usiłując zapanować nad kłębiącymi się w mojej głowie myślami. Jednak nie chciało mi się płakać, dopóki nie usłyszałam Roba, i teraz sama nie wiem, czy płaczę z powodu stłuczki, czy tamtej wiadomości, czy też śmierci kogoś, kogo znałam dwadzieścia lat temu. A może tego wszystkiego razem.

– Ej, nie przejmuj się, ubezpieczenie pokryje koszty naprawy. – Głos Roba działa na mnie kojąco, jak zwykle.

Jeśli w naszym związku ja jestem ogniem, to Rob jest lodem, i kiedy płonę, on mnie chłodzi, zawsze gotów interweniować, bym nie skoczyła na główkę. Nigdy by nie pozwolił, żebym zarysowała lakier komuś, kto zajął mi miejsce parkingowe, to na pewno.

– Tylko że to moja wina, prawda? Nawet jeśli gwałtownie zahamował, to moja wina, że w niego wjechałam. Ale ze mnie idiotka!

– Lizaczku, przestań. – Gdy zwraca się do mnie tym przezwiskiem, czuję się jak dziecko, a jednak je lubię. Teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Słysząc je, wiem, że jestem bezpieczna i kochana, bardziej niż w dzieciństwie. – Po to mamy ubezpieczenie. Bo wypadki się zdarzają. Nawet tobie, pani Niezniszczalna. Dzieciom nic się nie stało?

To kolejna rzecz, którą w Robie uwielbiam, choć nie mogłabym mu tego powiedzieć, bo gdybym to zrobiła, wyszedłby na okropnego ojca. Zawsze stawia mnie na pierwszym miejscu. Kocha dzieciaki, każdy to widzi, i jest świetnym tatą – gdybym mogła wybierać, sama chciałabym mieć takiego. Bawi się z nimi, uczy je i zabiera w różne miejsca. Ma dla nich tyle cierpliwości, znacznie więcej niż ja. Ale zawsze wychodzi na to, że jestem dla niego najważniejsza. Myśli przede wszystkim o mnie. Wiem, że nie odwzajemniam mu się tym samym, bo ja stawiam dzieci na pierwszym miejscu. Bez chwili wahania oddałabym za nie życie – i życie Roba. I chociaż jestem pewna, że on też byłby gotów za nie umrzeć, nie mam pewności, czy pozwoliłby, żebym ja to zrobiła. Nikt nigdy mnie tak nie kochał. I stracę to, jeśli dowie się o mnie prawdy.

Biorę głęboki oddech i kiwam głową, chociaż wiem, że Rob tego nie widzi. W oczach wciąż mam łzy.

– Są całe i zdrowe. Faye poszła do swojego pokoju i bawi się lalkami… chyba odgrywa wobec nich trenera osobistego… a George ogląda w salonie Psi patrol.

– No, czyli wszystko w porządku. Nie boli cię szyja? Nie szarpnęło tobą? Nie doznałaś jakiegoś urazu głowy?

– Nie, nie jechałam tak szybko, żeby komuś z nas mogło się coś stać.

– Sama widzisz. Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Kocham cię.

– Też cię kocham, skarbie, do zobaczenia.

Żeby naprawdę dobrze się skończyło, potrzebuję więcej informacji. Gdy je zdobędę, odzyskam poczucie kontroli, ułożę plan. Czy to za wcześnie na plany? Żeby już teraz myśleć o ucieczce?

„Znaleziono ludzkie szczątki…”

Nie. Byłoby z mojej strony głupotą, gdybym próbowała dowiedzieć się czegoś za pośrednictwem Google’a, i to jeszcze korzystając z własnego laptopa. Jeśli mam nadążać za rozwojem wydarzeń, potrzebuję telefonu na kartę. Władze kanadyjskie na pewno nadzorują śledztwo w tej sprawie, więc będę musiała ustawić powiadomienia z całej vancouverskiej prasy. Gdy sporządzam listę tego, co mogę zrobić, niemal czuję, jak opuszcza mnie panika.

Biorę z blatu torebkę i klucze.

– Dzieci! – wołam, wiedząc, że nie zareagują. – Faye! George!

Wyglądam zza schodów.

– Faye! Przyprowadź brata, wychodzimy!

Na górze pojawia się głowa mojej córki.

– Dopiero co wróciliśmy! Ja się bawię. A ty rozbiłaś samochód.

– Pojedziemy autobusem. Uwielbiacie takie przejażdżki!

Serce mnie boli na myśl, że mam wsadzić dzieci do autobusu w sobotnie popołudnie, ale muszę odzyskać kontrolę nad sytuacją, żeby nie spędzić reszty dnia na googlowaniu w swoim telefonie obciążających mnie informacji. Nie będę siedziała bezczynnie i czekała, aż mój świat zawali się po raz drugi, wykluczone.

*

Szybko idziemy na przystanek autobusowy przy końcu ulicy. Prowadzę George’a za pulchną rączkę, podczas gdy Faye wlecze się z tyłu. Mam nadzieję, że nikt nas nie zobaczy i nie spyta, co się stało z moim samochodem. Kłamstwo to dla mnie nie problem, ale niestety nasze dzieci mają do tego zupełnie inne podejście niż ja – tak je wychowaliśmy. Faye w jednej chwili by na mnie doniosła i choć nie ma to najmniejszego znaczenia, czuję, że zła wiadomość już zaczęła się na mnie odbijać, że odgradza mnie od świata, budzi we mnie pragnienie, by wraz z moją małą rodziną otoczyć się bezpiecznym kokonem. To już się dzieje, więc muszę odzyskać panowanie nad sytuacją, zanim pojawi się policja albo co gorsza – media.

Nikt nie wie, gdzie jesteś, mówię sobie. Nikt nie wie, kim jesteś. To już za tobą. Dobrze się spisałaś. Miałaś spokój przez dwadzieścia lat. Nic złego się nie stanie.

Autobus przyjeżdża po kilku minutach i gdy wsiadam do niego z dziećmi, entuzjastycznie opowiadając, jak świetnie będzie się nim przejechać, mimo woli się odprężam. Dzieci są grzeczne. Faye – mała ja, uparta, rezolutna, wszystko kontroluje. Zawsze ma rację, oczywiście. George, bardziej podobny do ojca, jest spokojny, zadowolony, dokądkolwiek się go zabiera. I tak niewyobrażalnie kochany. Często zwraca ku mnie buzię, patrzy mi głęboko w oczy i mówi: „Kocham cię najbardziej na świecie”. Głaszcze mnie po ręce, kiedy razem oglądamy telewizję, okręca sobie moje włosy wokół paluszków. Teraz zajmuje miejsce na spółkę ze swoją dużą siostrą, ściśnięty, i macha do ludzi na ulicy.

Co się z nimi stanie, jeśli mnie aresztują? Jak poradzi sobie Rob? Kogo George będzie kochał najbardziej na świecie? Naturalnie zawsze mnie to niepokoiło, ale do dziś takie myśli łatwo było odpędzić – każda matka się obawia, jak jej dzieci dadzą sobie radę bez niej. Teraz jednak zagrożenie jest bardziej rzeczywiste.

„Znaleziono ludzkie szczątki”.

Jeśli prawda wyjdzie na jaw… Nagle przyszłość staje się niejasna, a moje plany nieważne. Ile czasu zajmie im zidentyfikowanie zwłok? I kiedy przyjdą po mnie?

6 Maisie

Lipiec 1999

Maisie bez trudu znalazła dworzec autobusowy, skąd miała pojechać na szlak, i rzuciła plecak na ławkę obok trzech osób, z wyglądu w jej wieku, może trochę starszych, budzących lęk. Dwóch chłopaków i dziewczyna, wszyscy od stóp do głów ubrani w czerń i wszyscy z ufarbowanymi na czarno włosami. Dziewczyna miała dredy i wszelkiego rodzaju srebrną biżuterię, pentagramy i symbole nieskończoności. Nosiła porwane dżinsy i T-shirt z wizerunkiem wytatuowanej rogatej seksownej kobiety, jedzącej jabłko, której z ust ciekła krew. Na to narzuciła długi czarny kardigan z kapturem. Jeden z facetów był w T-shircie Metalliki, spranych dżinsach i potężnych martensach, drugi podobnie, tyle że na jego koszulce widniał trójkąt z zawijasami na rogach. Maisie nie miała pojęcia, jak zamierzają wędrować w tak ciężkich butach.

– Hej! – Dziewczyna pochwyciła jej wzrok i podniosła rękę w geście przywitania.

Maisie oblała się rumieńcem.

– O rany, przepraszam. Nie chciałam się gapić – odpowiedziała, speszona, że ją na tym przyłapano.

Tamta się uśmiechnęła.

– Nie przejmuj się. Jeśli ktoś ubiera się tak jak ja, musi się przyzwyczaić do tego rodzaju spojrzeń. – Wyciągnęła rękę. – Jestem Kaz. A to Mitch i Keddie. Ty też wyruszasz znad Gordon River?

Maisie pokręciła głową.

– Idę w przeciwnym kierunku, od Pachena Bay.

Kaz się uśmiechnęła.

– Czyli kiedy spotkamy się następnym razem, będziemy już w połowie drogi! Prawdopodobnie przemoczeni i wyczerpani. – Wzruszyła ramionami. – Między nami mówiąc, nie jestem pewna, czy wszyscy damy radę. Stawiam forsę, że Keddie złamie nogę w kostce.

– Super – zauważył jeden z chłopaków. – Fajnie, że we mnie wierzysz, Kaz.

Drugi chłopak, Mitch, posłał Maisie znaczący uśmiech.

– Ona ma rację. Keddie to kiepski wędrowiec. Ale nie znam nikogo, kto mocniej trzymałby się na nogach po pijaku niż na trzeźwo.

Wszyscy się roześmiali. Maisie żałowała, że nie idą w tę samą stronę; przyjemnie by było mieć takie towarzystwo. Jasne, wyglądali inaczej, ale to jej nie przeszkadzało. Ona sama także była inna i dopiero zaczynało do niej docierać, jak samotna będzie się czuła, wędrując w pojedynkę. Przy odrobinie szczęścia spędzi z nimi wieczór w jednym z obozów w połowie szlaku, a kto wie, może napotka po drodze innego samotnego wędrowca.

Potoczyła wzrokiem po pozostałych turystach i zobaczyła wielu starszych ludzi. Spodziewała się, że zobaczy samych studentów, korzystających z letniej przerwy, ale oprócz Kaz i jej kolegów była z nimi tylko jedna para w podobnym wieku. Dziewczyna i chłopak, którzy najwyraźniej – jak stwierdziła, gdy lepiej im się przyjrzała – właśnie się kłócili. Ona miała bujne, rozjaśnione przez słońce blond włosy do ramion. Niebieskie oczy i opaloną skórę. Najprostszy nos, jaki Maisie kiedykolwiek widziała. Rysy jej twarzy były regularne, w idealnych proporcjach, jakby została stworzona do tego, by sprawiać jak największą satysfakcję patrzącemu. Chłopak, z którym podróżowała, wyraźnie nie zwracał uwagi na jej zapierającą dech w piersiach urodę – kłócił się z dziewczyną, jak gdyby była kimś całkiem zwyczajnym. Żywo gestykulował i kiedy Maisie przysunęła się bliżej, usłyszała końcówkę jego tyrady.

– To co teraz?

– Przepraszam. – Dziewczyna zrobiła minę, jakby zaraz miała się rozpłakać. – Były w przedniej kieszeni plecaka. Ktoś je rąbnął! Masz do mnie pretensje o to, że mnie okradli?

– Więc nie można liczyć, że będziesz na coś uważała choćby przez pięć minut? Zostaliśmy bez forsy. Jezu… – Powiedział coś, czego Maisie nie usłyszała, a na koniec rzucił: – …siostro!

To by się zgadzało, pomyślała Maisie. Nic dziwnego, że nie łasił się do tej dziewczyny – byli rodzeństwem. I wszystko wskazywało na to, że przez nią stracili pieniądze.

– Pasażerowie jadący do Pacheny, za chwilę ruszamy! – zawołał kierowca autobusu.

Maisie spojrzała w jego stronę. Czyżby wołał już jakiś czas? Była tak zajęta tą parą, że o mało nie przegapiła swojego autobusu. Oni, jeśli się nie zorientują, też go przegapią. Wzdrygając się, uświadomiła sobie, że nie chce, żeby do tego doszło. Żeby zostali.

– Przepraszam, autobus zaraz odjedzie – powiedziała, nie wiedząc, dlaczego tak jej zależy, by do niego wsiedli.

Chłopak odwrócił się do niej i natychmiast zauważyła, że jest równie urodziwy jak siostra – musieli odziedziczyć urodę po rodzicach. Miał ciemniejsze od niej włosy, ale oczy równie niebieskie. Oboje popatrzyli na nią ze zdziwieniem, jakby zapomnieli o całym świecie.

– Nigdzie nie jedziemy, przez tę idiotkę. – Wskazał na siostrę, która tylko się skrzywiła. – Zgubiła wszystkie nasze pieniądze.

Dziewczyna miała bardzo nieszczęśliwą minę.

– Pożyczę wam na bilet – zaproponowała spontanicznie Maisie.

Pożałowała tych słów już w chwili, gdy wyszły z jej ust. Pieniądze na podróż wzięła z oszczędności, które odkładała od czasu, kiedy w wieku piętnastu lat poszła do pracy. A teraz miała się nimi podzielić z całkiem obcymi ludźmi? Ale chociaż najchętniej wycofałaby się ze swojej propozycji, to kiedy dziewczyna popatrzyła na nią z zaskoczeniem, Maisie desperacko zapragnęła, by tamta się zgodziła. A kiedy jeszcze się uśmiechnęła, przebiła urodą wszystkie piękne osoby, jakie Maisie widziała w życiu.

– Naprawdę? – zapytała z przejęciem, bez tchu, i spojrzała na brata. – Słyszałeś? Ona pożyczy nam pieniądze. Możemy jechać!

– Nie będziemy pożyczać forsy od nieznajomej osoby – odparł z irytacją. Obrzucił Maisie spojrzeniem i wzruszył ramionami. – Bez obrazy, dziękujemy za propozycję. Musimy się stąd wydostać, Sera.

– Ej, młodzi ludzie, wsiadacie czy nie?! – zawołał ostro kierowca autobusu. – Bo ruszam!

Dziewczyna jęknęła i błagalnie popatrzyła na brata.

– Jedźmy razem z nią, Ric. Te pieniądze pewnie zawieruszyły się gdzieś w moim plecaku. Jak dojedziemy na miejsce, poszukam jeszcze raz i wszystko zwrócimy.

– Twoja siostra ma rację – powiedziała Maisie, mając nadzieję, że chłopak odmówi. Płacić za tych ludzi było szaleństwem. Ale w głębi duszy chciała, żeby pojechali. – Oddacie mi na końcu szlaku. To nie problem.

Ric ponownie skierował wzrok na Maisie, a potem na kierowcę, który spoglądał na nich wyczekująco.

– Jesteś pewna? – zapytał ją spokojnie. – Nie ulegaj szantażowi emocjonalnemu ze strony mojej siostry. Ona stosuje go wobec wszystkich.

– Ja się na takie rzeczy nie nabieram – skłamała Maisie. – Chodźmy, zanim kierowca dostanie apopleksji.

Ric się uśmiechnął i Maisie przestała się martwić, nawet gdyby bilety miały pochłonąć cały jej budżet na wyprawę. Wyżywienie było już wliczone w koszty, więc właściwie nie potrzebowała gotówki. Miała tylko nadzieję, że dziewczyna – czy brat nie zwrócił się do niej „Sera”? – przed końcem wędrówki zdoła jej oddać te pieniądze.

– Ojej! – pisnęła Sera, podskakując w miejscu. – Dzięki, wielkie dzięki!

Wsiedli razem do autobusu. Maisie czuła na sobie ciężki wzrok części współpasażerów, których wyprawa życia opóźniła się przez nich o kilka minut. Tylko Mitch pomachał do niej przyjaźnie. Znalazła wolne miejsce pośrodku i ku jej zdziwieniu dziewczyna usiadła obok.

– Bardzo ci dziękuję – powtórzyła, serdecznie obejmując Maisie, która nie wiedziała, jak zareagować. Wychowała się w bardzo powściągliwej rodzinie, gdzie nie było zwyczaju spontanicznie się ściskać. – Jestem Seraphine, ale wszyscy mówią do mnie Sera. Uratowałaś mnie, dosłownie. Mój brat potrafi być strasznym dupkiem.

– Na pewno nie jest taki zły – mruknęła Maisie i spojrzała na Rica.

Siedział osobno, czytając książkę. Długie włosy opadały mu na twarz.

– Och, niech cię nie zwiedzie ta jego chmurna powaga. – Sera przewróciła oczami i dramatycznym gestem położyła głowę na jej ramieniu. – Musisz być po mojej stronie. Tam u nas wszystkie moje koleżanki trzymają z nim.

– U was? – zapytała Maisie.

Nie potrafiła zidentyfikować akcentu Sery, ale nie wyobrażała sobie, że ktoś tak naturalnie piękny mógł pochodzić z innego miejsca niż Kalifornia.

– Od pięciu lat żyjemy w Australii – wyjaśniła dziewczyna – ale urodziliśmy się w Nottingham.

– Wasi rodzice mieszkają w Australii?

Seraphine pokręciła głową.

– Opiekuje się nami ciotka. Ale skończmy o nas. A ty? Chcę dowiedzieć się wszystkiego o moim aniele stróżu.

7

Sierpień 1999

OBAWY O ZAGINIONĄ TURYSTKĘ SĄ CORAZ WIĘKSZE

„Sunday Echo”

Młoda kobieta wędrująca z Seraphine Cunningham, zaginioną angielską turystką, boi się, że dziewiętnastolatkę spotkało najgorsze. Tak, według naszych źródeł, oznajmiła, mimo że stanowczo odmawia mediom wypowiedzi w tej sprawie.

Studentka Maisie Goodwin poznała Cunningham w Vancouver, na słynnym szlaku West Coast, i mówi, że się zaprzyjaźniły. Trzy dni później Kanadyjska Policja Konna odebrała telefon z informacją, że na szlaku zginęła kobieta. Chodziło o Seraphine Cunningham.

Na miejscu policjanci znaleźli ślady walki, jednak Cunningham zniknęła i od tego czasu nikt jej nie widział. Poszukiwania w całej okolicy niewiele dały. Rzeczy zaginionej pozostały w obozowisku, w którym ostatnio się zatrzymała.

Kanadyjska policja twierdzi, że prowadzi w tej sprawie śledztwo i bierze pod uwagę wszystkie możliwości. Funkcjonariusze nie chcą powiedzieć, czy są jacyś podejrzani ani nawet czy ich zdaniem Seraphine żyje. Odmawiają także potwierdzenia, że zniknięcie Seraphine ma związek z „kultem seksu” i aktami satanizmu, jak głoszą plotki.

Rzeczniczka policji wyjaśnia, że Goodwin nie rozmawia z mediami o tym zdarzeniu, ponieważ „obawia się, że zniekształcą jej słowa i wyjdzie na kłamczuchę”. Jak dodaje rzeczniczka, policja na tym etapie nie ma powodów, by nie wierzyć w wersję, którą przedstawiła dziewczyna, ale „sprawdzają wszystkie tropy”.

8

Listopad 2019

W centrum miasta dawno nie było takiego ruchu. W soboty zwykle je omijam, zwłaszcza gdy jestem z dziećmi, więc nie mam wprawy w lawirowaniu między grupami nastolatków, które blokują główną ulicę.

– Pójdziemy do Smiggle? – pyta Faye.

– Jeśli będziecie grzeczni na zakupach, które mamusia musi zrobić.

– A co chcesz kupić?