Miłość na później - Mhairi McFarlane - ebook + książka
BESTSELLER

Miłość na później ebook

Mhairi McFarlane

4,1

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Jeśli udawanie miłości jest aż tak łatwe... skąd wiadomo, kiedy jest ta prawdziwa?

 

Gdy jej partner od ponad dekady nagle z nią zrywa, Laurie jest wstrząśnięta – nie tylko dlatego, że pracują w tej samej kancelarii prawniczej, więc musi codziennie go widywać. Jej dotychczas idealne życie rozsypuje się na kawałki, a myśl o powrocie do randkowania w epoce Tindera napawa Laurie autentycznym przerażeniem. Kiedy wiadomość o ciąży nowej partnerki jej byłego lotem błyskawicy rozchodzi się po kancelarii, dziewczyna stwierdza, że tego już za wiele; nie pozwoli się tak upokarzać. I wtedy przypadkowe spotkanie w zepsutej windzie ze słynnym na całą kancelarię playboyem otwiera przed nią nowe możliwości.

Jamie Carter nie wierzy w miłość, ale potrzebuje uczciwej, poważnej dziewczyny, żeby zrobić wrażenie na szefostwie. Laurie pragnie, by nowy seksowny mężczyzna dostarczył innego tematu do plotek w kancelarii. Propozycja idealna: rozgrywany w mediach społecznościowych romans na niby, ze strategicznie zaplanowanymi zdjęciami i ustaloną konkretną datą zakończenia.

 

Zemsta będzie słodka...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 521

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (2306 ocen)
984
800
381
118
23
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tamtamo
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobrze napisana. Nietypowa okładka- o dziwo bez męskiego torsu sprawiła, ze nie spodziewałam się romansu z nutą erotyki. Bohaterowie, których się lubi. Starannie oddane tło powieści przesądziło o tym,ze ksiazka wciągała a wszystko stawało się bardziej realne. Dodatkowym walorem było ukazanie walki kobiety o pozycje w korporacji. Gorąco polecam.
90
WeronikaTrz

Nie oderwiesz się od lektury

Czasami osoby nam najbliższe ranią najbardziej. Laurie wiedzie stabilne, uporządkowane życie. Praca, w której spełnia się zawodowo, ukochany mężczyzna, u którego boku spędziła ponad dekadę, wymarzony dom, który urządziła według własnego gustu. Wszystko to jednak rozsypuje się niczym domek z kart, gdy nagle miłość jej życia postanawia szukać szczęścia gdzie indziej. Szczęścia, o które teraz będzie musiała zawalczyć również ona. Ponad pół tysiąca stron. Wydawać by się mogło, że to aż nadto jak na romans, którego zakończenie można przewidzieć po samym opisie. Nawet nie wiecie, jak bardzo się myliłam! Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak mocno zżyłam się z główną bohaterką, to wraz z nią przeżywałam ból porzucenia i próby akceptacji nowej rzeczywistości. Szczerze mówiąc to chyba właśnie ten początek wzbudził we mnie najwięcej skrajnych uczuć. Emocji, które niczym rollercoaster zmieniły się wraz z pojawieniem się Jamiego. Mężczyzny, który choć miał być jedynie epizodem w życiu Laurie, ofiar...
AgnieszkaZz122

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna 😆 tyle wystarczy!
61
Carolab87

Dobrze spędzony czas

Bardzo wciągająca książka, chociaż mogłaby być miejscami krótsza, takie rozciąganie fabuły na siłę. Ale historia bardzo fajna.
50
Didi97

Całkiem niezła

Początek strasznie mi się dłużył zanim między głównymi bohaterami zaczęło się coś dziać to było już conajmniej 25% książki potem było trochę lepiej. Historia fajna inna niż większość ostatnio wydawanych książek, denerwowało mnie tylko ciągle nawiązywanie ze główna bohaterka jest „czarna” i jakie to miała przez to problemy.
63

Popularność




Tytuł oryginału: If I Never Met You

Projekt okładki: Katarzyna Konior/bluemango.pl

Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz/Chat Blanc

Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Chat Blanc, Beata Kozieł

Ilustracje wykorzystane na okładce:

© Anuisme/Shutterstock

© Marinan/Shutterstock

© Mhairi McFarlane 2020

Originally published in the English language by HarperCollins Publishers Ltd. under the title If I Never Met You Mhairi McFarlane asserts the moral right to be acknowledged as the author of this work

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021

© for the Polish translation by Nina Dzierżawska

ISBN 978-83-287-1767-1

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2021

fragment

Mojej siostrze Laurze,

która jest ucieleśnieniem Lisy Simpson

1

Dan

Jak myślisz, o której dziś wrócisz? Mniej więcej.

Laurie

Nie wiem. MAM NADZIEJĘ, ŻE NIEDŁUGO.

Dan

Masz nadzieję?

Laurie

Wszyscy tu piją prosecco z maliną na dnie kieliszka.

Dan

Myślałem, że lubisz prosecco. I maliny.

Laurie

Lubię! Też to wzięłam. Ale taki drink sugeruje Dziewczyńskie Wyjście, które jest nie za bardzo w moim stylu. Mówią na niego „niegrzeczne bąbelki”.

Dan

Czyli przeszkadza Ci, że reszta dziewczyn też go lubi? Nie mogę sobie wyobrazić, żebym ja miał do jakiegoś wyjścia zastrzeżenia pod tytułem „inni zamówili tego samego drinka”.

Laurie

…Nie licząc tego, kiedy powiedziałeś, że nie znosisz wieczorów kawalerskich, które „zaczynają się od wyżłopania dziesięciu kufli stelli artois o siódmej rano w Gatwick Spoons”.

Dan

Nie możesz chociaż na moment przestać się zachowywać jak typowa prawniczka?

Laurie

HA. Chyba chciałeś napisać: „i tu mnie masz, Loz”.

Dan pisze

Dan pisze

Ostatnio widziany dziś o 21.18

Najwyraźniej Dan stwierdził, że nie ma nic do dodania. Laurie wyłączyła telefon i schowała go w torebce.

Właściwie nie przeszkadzała jej banalność tego drinka, w końcu alkohol to alkohol. Tak naprawdę próbowała się nie dać, broniąc się zgryźliwym dowcipem. To był sygnał, że czuje się niepewnie. Laurie znajdowała się na morzu, a telefon stanowił jedyną formę łączności ze stałym lądem. Ten wieczór nieprzyjemnie kojarzył jej się z emocjami towarzyszącymi podczas przerw na lunch w liceum osobie wychowywanej przez samotną matkę; osobie, która nie miała pieniędzy ani niczego, czym mogłaby zaimponować rówieśnikom.

Jak dotąd dziewczyny zdążyły omówić zalety micro­bladingu brwi („Ashley ze Stag Communications wygląda jak wilkołak”) oraz to, czy Marcus Fairbright-Page z KPMG to drań, który łamie serca i ramy od łóżek (z tego, co słyszała Laurie, zdecydowanie tak, ale miała wrażenie, że nikt raczej nie chce tego wiedzieć). A także liczbę krokodylków, które da się zrobić podczas treningu interwałowego w klubie Virgin Active (tu nie miała najbledszego pojęcia).

One wszystkie były takie wytworne i kobiece, atrakcyjne, zadbane i efektowne. Laurie czuła się jak gołąb z piórami w kolorze pomyj, zamknięty w wolierze pełnej rozćwierkanego egzotycznego ptactwa.

Emily miała u niej dług. Ten wieczór był wynikiem czegoś, co zdarzało się mniej więcej raz na kwartał – jej najlepsza przyjaciółka, a przy tym właścicielka firmy piarowskiej, błagała Laurie, żeby dołączyła do ich wspólnego wyjścia, tak by było „chociaż minimalnie mniej nudne, bo inaczej przez cały czas będziemy rozmawiać o nowych klientach”. Emily, jako dyrektorka i gospodyni, prezydowała u szczytu stołu, brała wszystko na rachunek firmy i częstowała zebranych oliwkami Nocellara oraz prażonymi w soli migdałami. Laurie, która dotarła trochę po czasie, zajęła miejsce na przeciwległym końcu.

– No i kto to był? – spytała siedząca po jej prawej stronie Suzanne. Kobieta miała lśniące, długie do ramion włosy w kolorze miodu i spojrzenie dociekliwej celniczki.

Laurie odwróciła się do niej, kryjąc irytację za mało przekonującym uśmiechem.

– Nie wiem, o kogo pytasz.

– O tego, z którym pisałaś! Wyglądałaś na bardzo zaabsorbowaną. – Suzanne przewróciła swoimi sarnimi oczami, po czym zaprezentowała stan dziwnego transu, jak u jakiegoś szympansa, poruszając dłońmi po nieistniejącej klawiaturze. Wybuchnęła dziewczęcym chichotem podlanym alkoholem. Zadźwięczała w nim nutka okrucieństwa.

– Mój chłopak – odparła Laurie.

Określenie „mój chłopak” zaczęło chyba brzmieć trochę niepoważnie, ale „partner” było takie oschłe i sztywne… A Laurie miała wrażenie, że dziewczyny przy stoliku i bez tego postrzegają ją w ten sposób.

– Ooo… niedawno się zeszliście? – Suzanne przeczesała palcami swoje włosy królewny z bajki i przyłożyła kieliszek do ust.

– Ha, ha! Nic z tych rzeczy. Jesteśmy ze sobą, odkąd skończyliśmy osiemnaście lat. Poznaliśmy się na studiach.

– O mój BOŻE – powiedziała Suzanne. – To ile ty masz lat?

Laurie napięła mięśnie brzucha i odrzekła:

– Trzydzieści sześć.

– O mój BOŻE! – zapiszczała znów Suzanne na tyle głośno, że kilka głów zwróciło się w ich stronę. – I przez cały ten czas jesteście razem? Nie robiliście sobie żadnych przerw, nie było po drodze nikogo innego? To jest twój pierwszy chłopak?

­– Tak.

– W życiu bym tak nie mogła. Rany. Wow. I to z nim – zniżyła głos – pierwszy raz… no wiesz?

Laurie skuliła się na krześle z zażenowania.

– Dwa drinki to chyba trochę za mało na takie pytania, co?

Jednak Suzanne nie dała się zniechęcić.

– Ja pitolę! Poważnie? Je-zu! – wykrzyknęła beztrosko, jakby jej zachowanie było urocze, a nie protekcjonalne, wścibskie i ogólnie koszmarne. – Ale nie jesteście małżeństwem?

– Nie.

– A chciałabyś?

– Sama nie wiem. – Laurie wzruszyła ramionami. – Nie jestem ani jakoś bardzo za braniem ślubu, ani przeciwko temu.

– Może jak będziecie mieli dzieci? – podsunęła Suzanne.

Szczyt subtelności, naprawdę. Błagam, odczep się wreszcie.

– A ty jesteś mężatką? – zapytała Laurie.

– Nie! – Suzanne pokręciła głową, aż jej piękne włosy zafalowały. – Chociaż oczywiście chcę wyjść za mąż przed trzydziestką. Mam cztery lata na znalezienie odpowiedniego faceta.

– Czemu przed trzydziestką?

– No, myślę sobie, że nie chciałabym się czuć jak towar z przeceny, wiesz – urwała. – Bez urazy.

– Jasne.

Laurie przez chwilę miała ochotę zapytać: Zdajesz sobie sprawę, że to jest naprawdę chamskie? To znaczy, wiesz, że nie można dodać na końcu „bez urazy” i udawać, że nie powiedziało się nic niewłaściwego? To tak nie działa. Potem jednak – jak typowa Brytyjka – przekalkulowała szybko, że dziesięć sekund triumfu nie jest warte całych godzin zakłopotania i wrogości, które musiałyby po nich nastąpić.

– Jesteś fantastycznie opalona! Gdzie chodzisz na solarium? – spytała Carly w błyszczącym topie, siedząca po drugiej stronie Suzanne, a Laurie z niedowierzania omal nie wybuchnęła śmiechem.

Czy one za chwilę będą chciały wiedzieć, u kogo robiła sobie trwałą?

Chociaż właściwie nie powinna być zdziwiona. Gdyby dostawała funta za każdym razem, gdy ktoś otwarcie komentował kolor jej skóry, już dawno spłaciłaby kredyt za mieszkanie w Chorlton. Ci, którzy funkcjonują w społeczeństwie, mając białą skórę, przeciętny wzrost i wszystkie kończyny na miejscu, nie zdają sobie sprawy, jak zdumiewająco bezpośredni potrafią być ludzie na widok czegokolwiek, co odbiega od tej normy, pomyślała Laurie.

­– Moja mama pochodzi z Martyniki – wyjaśniła, spodziewając się wyrazu zakłopotania na twarzy Carly, kiedy ta zda sobie sprawę ze swojej gafy.

Nic z tych rzeczy.

– Że co?

– Martynika! Moja mama jest z Martyniki! – zawołała Laurie, przekrzykując muzykę i wskazując na swoją twarz. Czy naprawdę tak trudno przy świetle świec zauważyć, że ktoś nie jest biały?

­– Twoja mama ma na imię Martynika?

No nie.

– Idę sobie kupić Old Fashioned – oznajmiła Laurie, gwałtownie wstając z miejsca. Myślcie sobie, co chcecie.

I w tym momencie ich zobaczyła, mignęli jej zupełnie przypadkiem w kłębiącym się tłumie. Laurie mimo woli się uśmiechnęła, czując mało szlachetny dreszczyk ekscytacji na widok osób, których zdecydowanie nie powinna widzieć razem, siedzących tuż obok siebie na ławeczce jakieś pięć metrów od niej.

Kolega z kancelarii, Jamie Carter, w towarzystwie olśniewającej młodej kobiety. Jak dotąd nic zaskakującego. Jednak Laurie była na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewna, że jego towarzyszka to nie po prostu jakaś tam ślicznotka, tylko siostrzenica szefa, Eve. Na dzień przed jej przyjazdem Jamie został ostrzeżony, że ma się do niej nie zbliżać. Prawdziwa bomba w kategorii biurowych ploteczek. A nawet bomba, która może doprowadzić do rozwiązania umowy, o ile pan Salter na serio poczuwa się do chronienia siostrzenicy przed nieodpowiednimi znajomościami.

Ostrzeżenie wywołało w biurze sporą wesołość: Jamie rzeczywiście stanowił zagrożenie dla szanujących się młodych panien.

– Z tego, co słyszałam, powinni zainstalować Carterowi kamerkę GoPro – parsknęła wtedy. – Sekretne życie lokalnego lowelasa.

Laurie akurat skubała kiść czerwonych winogron bez pestek, a nowa pracowniczka kancelarii, Jasmine, mimowolnie zdradziła się jako kolejna wielbicielka Jamiego, oblewając się rumieńcem w kolorze owoców.

No cóż, cokolwiek Jamie usłyszał od przełożonych, najwyraźniej zrobiło na nim kolosalne wrażenie. W ciągu tygodnia udało mu się wyciągnąć po godzinach dwudziestoczteroletnią studentkę prawa do lokalu i namówić ją na drinka.

Laurie musiała przyznać, że gość ma jaja. Bez wątpienia nie tylko ona będzie miała okazję dziś je podziwiać.

Pomijając ryzykowny wybór towarzyszki, klub The Refuge był dokładnie takim miejscem, w jakim spodziewałaby się zastać mężczyznę w rodzaju Jamiego w piątkowy wieczór. Good Times zespołu Chic grało na cały regulator, a ponad głowami tamtych dwojga widniał ułożony z czarnych i białych kafelków fabryczny krajobraz z napisem CZAR MANCHESTERU. Jamie i Eve idealnie wpisywali się w otoczenie.

Zlokalizowany wewnątrz dziewiętnastowiecznego hotelu lśniący bar rozmiarów katedry dzieliło od ich kancelarii przy Deansgate raptem piętnaście minut spaceru. Jamie nawet się specjalnie nie krył. Po co tak ryzykować?

Może po prostu liczył na to, że nie przyłapie go tutaj nikt ze starszego koleżeństwa ani mieszkających na przedmieściach pracowników kancelarii. Pewnie tak. Laurie nie wiedziała o Jamiem za wiele, ale wyglądało na to, że facet lubi ryzyko. Mało prawdopodobne, żeby zwrócił na nią uwagę – z kilku powodów – akurat w tym kącie po drugiej stronie pomieszczenia, gdzie siedziała otoczona przez grupkę rozgadanych kobiet.

Widziała, że Jamie jest w swoim żywiole – na jego przystojnej twarzy malowało się ożywienie, gdy relacjonował coś swojej towarzyszce. W pewnym momencie teatralnym gestem plasnął dłonią w czoło, akcentując konsternację albo zażenowanie. Eve najwyraźniej z każdą chwilą była nim coraz bardziej zauroczona: oczy miała praktycznie w kształcie gwiazdek, jak na emotce. (Zaraz, czy on nie nosi na co dzień okularów? Co za próżność).

Jamie ewidentnie doskonale wiedział, co robi – doświadczony myśliwy w swoim naturalnym środowisku. Czy Eve zdawała sobie sprawę, że jest antylopą wy­typowaną na ten weekend, to była już osobna kwestia.

Jego krótkie ciemne włosy lekko falowały, a kości policzkowe miały linię wyrzeźbioną tak wyraźnie jak prawidła do butów. Przyszli tu prosto z pracy, Jamie wciąż miał na sobie białą koszulę. A Eve… hmm, Eve musiała wiedzieć, że się tu wybiorą, bo była w spodniach od garnituru w granatowe prążki, ale już bez marynarki, i miała na sobie czerwony jedwabny top bez rękawów, długie kolczyki i pasujące do bluzki szpilki w kolorze keczupu. Praktyczne biurowe pantofle na płaskiej podeszwie na pewno wcisnęła do tej przepastnej torby (Czyżby to była birkin od Hermèsa? Ach, mieć takiego bogatego wuja).

Laurie poczuła dreszcz podziwu na widok tego, jak doskonale Jamie i Eve pasowali do tego otoczenia, do gwaru i tłumu pięknych młodych istot z ich rytuałami godowymi, umięśnionymi brzuchami i pewnością siebie graniczącą z arogancją.

Wyobraź sobie, że jesteś sama, pomyślała. Wyobraź sobie, że masz wrócić do domu i rozebrać się przed kimś, kogo dopiero co poznałaś. Zgroza. Robienie tego dla zabawy, tak jak Jamie Carter, było czymś kompletnie jej obcym. Bogu niech będą dzięki za Dana. I za to, że ona wraca do kogoś, kto jest jej domem.

Czekając na swoją kolej w tłumie ludzi oblegających bar, Laurie zamyśliła się nad fenomenem Jamiego Cartera.

Jego pojawienie się wywołało w kancelarii ekscytację, jak to zazwyczaj bywa w przypadku ewidentnie przystojnych mężczyzn, a właściwie każdej nowej osoby w biurze, gdzie ludzie spędzają mnóstwo czasu uwięzieni jak zwierzęta w zoo i każda nowość to dla nich rozrywka. W dzisiejszych czasach miejsce przerwy na papierosa, zauważyła Laurie, zajęło pilne przeglądanie mediów społecznościowych w poszukiwaniu materiału do rozmów. Ona sama była nieustannie wdzięczna za to, że jej życie jest zbyt nudne, by stanowić atrakcję dla osób trzecich.

Na początku przy automatach z wodą u Saltera i Rowsona szeptano sobie z przejęciem, jak to możliwe, że ktoś tak interesujący jak Jamie jest sam, i zastanawiano się, czy stanowi odpowiednią partię, jakby wszystko działo się na kartach powieści Jane Austen. W dodatku, jak ujęła to Diana, Jamie „nie miał żadnego bagażu”, co wydało się Laurie dość obcesowym określeniem na dzieci i byłe żony.

Po jakimś czasie tematem szeptów stał się fakt, że mężczyzna najwyraźniej nie jest zainteresowany związkiem z nikim konkretnym, za to widziano go późnym wieczorem w towarzystwie X czy Y. (X czy Y zazwyczaj były, podobnie jak Eve, pięknymi stażystkami albo znajomymi kogoś z pracowników). Zdaniem Laurie taki rozwój wypadków mógł być zaskakujący tylko dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie poznał faceta, który może przebierać w kandydatkach i nic go nie ogranicza.

Ile on mógł mieć lat, trzydzieści? Oraz apetyt nie tylko na kobiety, ale i na awans zawodowy, o ile wierzyć kolejnym plotkom na jego temat.

Jedynym niezwykłym aspektem reputacji Jamiego jako skrytego donżuana było to, że roztropnie wybierał kolejne damy serca. Stażystki zawsze miały już ukończony staż, znajome znajomych nigdy nie okazywały się bliskimi przyjaciółkami, a kompromitujące materiały na jego temat praktycznie nie istniały. Dlatego – choć każdy wiedział, że Jamie to kobieciarz – nigdy nie oskarżono go o bycie niecnym uwodzicielem, a żadna kobieta, z którą zerwał, nie zarzuciła mu braku sprawności seksualnej. Jamie Carter nigdy nie pakował się w kłopoty. Kto wie, może właśnie do tej pory?

2

– Cześć! – odezwał się męski głos w okolicach jej łokcia.

– Hej – odparła zaskoczona Laurie, widząc nagle obiekt swoich rozmyślań, jakby go tu nieświadomie ściągnęła. Poczuła irracjonalne wyrzuty sumienia, że myślała o Jamiem, że go podglądała.

– Wieczór na mieście? – zagadnął Jamie.

Dobrze się maskował, ale Laurie widziała, że jest zaniepokojony. W pracy nigdy ze sobą nie rozmawiali, znali się tylko z widzenia. Nie miał pojęcia, czego się po niej spodziewać.

Oboje byli prawnikami: Laurie mogła prześledzić proces myślowy, który doprowadził go do nawiązania z nią kontaktu. Zobaczył ją, czyli istniało spore ryzyko, że ona także go widziała, i to z Eve. Lepiej stawić czoła tej sytuacji i zachować się tak, jakby nie robił nic złego, niż zostawić Laurie samą z materiałem do plotek.

– Tak. Podłączyłam się do firmowego wyjścia przyjaciółki. A ty?

– Wyskoczyłem sobie na drinka po pracy.

He, he, co ty powiesz? Przez chwilę igrała z pomysłem spytania go: „A z kim?”, ale była ciutkę zbyt wstawiona, żeby ocenić, czy nie byłoby to przesadą.

– Co pijesz? Na wypadek gdyby obsłużyli mnie pierwszego – dodał Jamie.

Aha, próba przekupstwa.

– Old Fashioned.

– I tyle? Stoisz w tej kolejce po jednego drinka? A gdzie siedzisz?

Laurie wskazała na restauracyjną część sali.

– Ale wiesz, że tam możesz go zamówić do stolika?

– Chciałam trochę zmienić otoczenie – wyjaśniła Laurie. – A ty gdzie siedzisz?

Tak, ona też potrafi grać w tę grę. I co ty na to, kolego?

– Ja tak samo – odparł Jamie. – Ostatnim razem kelnerki strasznie długo nie było. No ale w sumie trudno się dziwić, to jest jakaś masakra.

Hmm. Czyli ją zauważył, spanikował i wymyślił pretekst, żeby tu za nią przyjść.

Gdy do niej mówił, Laurie zwróciła uwagę, że jego siekacze są leciutko nachylone do wewnątrz, jak u niezdecydowanego wampira. Podejrzewała, że to jest prawdziwy sekret niewiarygodnej atrakcyjności Jamiego, niczym celowa skaza na tradycyjnym kilimie Nawahów. Gdyby nie to, byłby nieco zbyt otwarcie, jednoznacznie przystojny. Te zęby w jakiś sposób prowokowały do nieprzyzwoitych myśli.

Zawiesili rozmowę, żeby przecisnąć się do baru i zwrócić na siebie uwagę obsługi. Laurie udało się jako pierwszej, więc zaproponowała, że kupi też drinka Jamiemu, on jednak nie chciał się na to zgodzić.

Przypuszczała, że wynika to raczej nie z wrodzonej rycerskości, lecz z niechęci Jamiego do tego, by odkryła, że mężczyzna bierze duże piwo i kieliszek prosecco z maliną – niedwuznaczny sygnał, że jest na randce. I tak zresztą usłyszała, jak je zamawia. Przygotowanie jej drinka trwało na tyle długo, że wracali na swoje miejsca w tym samym czasie, wymieniwszy wcześniej niezręcznie kilka wykrzyczanych uwag o tym, jakie tu dzisiaj tłumy. Gdy zbliżyli się do stolika Laurie, Jamie zatrzymał się i nachylił, żeby coś do niej powiedzieć, przebijając się przez muzykę.

– Mogę cię o coś poprosić?

Laurie poczuła leciutką woń męskiego potu przemieszaną z dobrą wodą kolońską. Z trudem udało jej się utrzymać pokerową twarz, jakby nie miała pojęcia, co zaraz usłyszy.

– Tak?

– Czy mogłabyś nie wspominać w pracy o… tym? To znaczy, z kim tu jestem? – Wskazał na siedzącą przy ich stoliku Eve, która przyglądała się sobie w kompaktowym lusterku. Miała kocią urodę i długie włosy ściągnięte w kucyk na czubku głowy. Jak u seksownej płatnej zabójczyni.

Laurie zmrużyła oczy, udając, że dopiero do niej dotarło, kto to taki.

– Ale dlaczego? – spytała niewinnie.

– Bo Statler i Waldorf byliby bardzo niezadowoleni.

Statler i Waldorf – tak od lat mówiło się w kancelarii na panów Saltera i Rowsona. Laurie dobrze wiedziała, dlaczego Jamie zdecydował się użyć tego nieformalnego przezwiska, sugerującego sztamę między szeregowymi pracownikami firmy.

– Czemu?

– Nie wydaje mi się, by Salter sobie życzył, żeby jego siostrzenica zadawała się z kimkolwiek z nas.

Laurie się uśmiechnęła. Gdyby nie była wykończona rozmową z Suzanne, nie marzyła o opóźnieniu chwili powrotu do stolika najbardziej, jak to możliwe, i nie miała na koncie kilku drinków, może by się z nim nie drażniła. Ale w obecnej sytuacji…

– Mówiąc „zadawała się”, masz na myśli „spała”, a „z kimkolwiek z nas”, to znaczy „z tobą”?

– Cóż. – Jamie wzruszył ramionami, nieco zaskoczony i przez chwilę zbity z tropu. – Kto tam wie, co staremu chodzi po głowie. Jego musiałabyś zapytać.

– W porządku – rzekła Laurie.

– Dzięki. – Jamie odetchnął z ulgą.

– …zapytam!

Zaczekała, aż puenta do niego dotrze, i z satysfakcją zobaczyła wyraz przerażenia na jego twarzy.

– Ha, ha, ha!

– Ja pie… – Mina Jamiego wskazywała jednocześnie na zdenerwowanie i zawstydzenie. Zachowywał się ujmująco i bezbronnie, bo w tym momencie Laurie mogła mu zaszkodzić, nie miała co do tego wątpliwości.

– Nie przepadam za plotkowaniem w pracy – oznajmiła. – Nic nie powiem. Tylko nie narozrabiaj, okej?

– To nic takiego, słowo – odparł Jamie. – Rozmawiamy o ścieżkach rozwoju w branży.

– Ta, jasne – mruknęła Laurie, zerkając na Eve, która przechylała głowę, wydymając wargi do swojego odbicia w lusterku.

Laurie z obawą wróciła na miejsce i ku swojej radości zobaczyła, że siedzi na nim Emily, a wszyscy inni skupili się przy drugim końcu stołu, piszcząc na widok czegoś na ekranie telefonu jednej z dziewczyn. Boże, jak dobrze. Zważywszy na głośność muzyki i dzielącą je odległość, równie dobrze mogły być w Iranie.

– Przybyłam tu z misją humanitarną. Suzanne dała ci popalić? – zapytała Emily, gdy Laurie usiadła obok niej, tam gdzie wcześniej siedziała Suzanne.

– Zgadza się.

– Jaka to jest totalna cipa.

Drink Laurie trafił nie tam gdzie trzeba, więc rozkaszlała się ze zdumienia i zachwytu, a Emily z rozmachem klepnęła ją po plecach.

Odzyskawszy głos, Laurie wyjaśniła:

– Dała mi do zrozumienia, że jestem starą panną i jakąś dziwną zakonnicą, skoro tak wygląda moje życie uczuciowe.

– Co za żałosna małpa. Z tego, co wiem, ostatnio bzykała się z Marcusem z KPMG, a jego fiut należy do środków wspólnotowych, więc nikt nie bierze sobie do serca jej rad.

Laurie znów zakrztusiła się drinkiem.

– Należy do czego?

– Środki wspólnotowe, no wiesz. Każdy może z niego swobodnie korzystać. Wolny dostęp.

Laurie udało się na moment przestać śmiać tylko po to, by dodać:

– Carly z kolei zapytała, gdzie chodzę do solarium. – Przesunęła dłonią w górę i w dół po ramieniu i powachlowała sobie twarz.

– Co?! Czy ona niedowidzi, czy jest rasistką? A może jest ślepą rasistką? Och, Loz, bardzo cię przepraszam. Klienci je kochają, jakie to jest wkurzające. Jak to jest, że źli ludzie muszą dobrze wykonywać swoją pracę?

Laurie znów się roześmiała, przypominając sobie, dlaczego tak często zgadza się na propozycje Emily. Pomyślała, że dużo prawdy jest w teorii o tym, że naj­bliższe przyjaźnie to nieskonsumowane romanse. Emily była ambitną dyrektorką, poszukiwaczką przygód na Tinderze i królową przelotnych romansów, a Laurie poważną, solidną i stateczną osobą, lecz różnice między nimi były tylko źródłem niekończącej się wzajemnej fascynacji.

W każdym razie łączyło je poczucie humoru, niechęć do wciskania kitu i te same priorytety.

Przyjaciółka wyciągnęła bibułkę, rozłożyła ją na stoliku i filigranowymi palcami zaczęła usypywać na niej wąską ścieżkę z tytoniu. Emily paliła skręty od czasu, kiedy się poznały, kiedy miała zwyczaj wywieszać się przez okno pokoju Laurie w akademiku, w drugiej ręce trzymając butelkę wódki Smirnoff z piwem imbirowym i limonką.

– Spytała, kto mi robił twarz – powiedziała Emily.

– Robił ci twarz? – nie zrozumiała Laurie.

­– No. – Emily odłożyła papierosa i naciągnęła sobie policzki, wydymając jednocześnie wargi i upodabniając się do glonojada.

– Chyba żar… W ogóle nie wyglądasz, jakbyś była po operacji plastycznej!

Mówiła szczerze, choć uroda Emily zawsze wydawała jej się czymś niezwykłym. Przyjaciółka była drobniutka, jej skóra miała złocisty odcień (to akurat zawdzięczała profesjonalistom), a twarz przypominała bohaterkę mangi: ogromne oczy, malutki nosek i duże, pełne usta. Wszystko to mogło człowieka zmylić, więc jej piracki apetyt i język pijanego marynarza wprawiały wszystkich w zdumienie. Praktycznie co tydzień ktoś zakochiwał się w niej beznadziejnie i po uszy.

– A jednak. Jakiś miesiąc po tym, jak przyszła do nas do pracy. Kusiło mnie, żeby zwolnić ją na miejscu. Tyle że wtedy chodziłaby od agencji do agencji, opowiadając, jak to Emily Clarke wyrzuciła ją z pracy za to, że zwróciła uwagę na efekty zabiegów na jej twarzy, a fakt, że ją zwolniłam, zdawałby się to potwierdzać. No kurwa, jestem zbyt próżna, żeby dać jej tę satysfakcję.

– Co za suka!

– Co nie? Tłumaczyła się oczywiście, że „ależ skąd, chodziło mi o to, że to wyszło bardzo dyskretnie, naprawdę z klasą”. Z początku myślałam, że to brak wyczucia, ale zaczynam podejrzewać, że po prostu jest socjopatką.

– Socjopaci są wśród nas – przytaknęła Laurie, zerkając na ekran telefonu.

Dan do tej pory nic nie odpowiedział. To przecież on stale jej powtarzał, żeby częściej wychodziła, a teraz nagle zaczął się dopytywać, kiedy wróci? Wśród par z długim stażem był to szyfr, który oznaczał „nie wracaj nawalona w środku nocy” i pozwalał uniknąć kłótni, którą mogłoby wywołać powiedzenie tego wprost.

– No tak, z twoją pracą pewnie wiesz o tym naj­lepiej.

– Ech, a może i ona ma rację i rzeczywiście coś mnie ominęło. Skąd miałabym wiedzieć? Tak to jest, kiedy coś człowieka ominie – zauważyła Laurie, którą po kilku drinkach ogarnął filozoficzny nastrój.

– Nic podobnego, wierz mi. Ja robię sobie przerwę od aplikacji randkowych – odezwała się Emily, szarpiąc za brzeg spódnicy w miejscu, w którym wrzynał się w jej uda. – Za dużo chybionych inwestycji. Ostatni facet, z którym się spotkałam, na zdjęciach wyglądał jak Jason Statham, a kiedy przyszłam na randkę, zobaczyłam kogoś w stylu Shakespeare’a z Upstart Crow.

Laurie ryknęła śmiechem.

– Nadal nazywasz się tam Tilda? Czy ktoś cię przejrzał? Naprawdę nigdy nie podajesz im prawdziwego imienia?

– Nigdy. I pilnuję, żeby żadne rachunki nie leżały na wierzchu, kiedy idziemy do mnie. Chyba żadna kobieta nie chce, żeby Clive, lat trzydzieści siedem, trener personalny z Loughborough, którego pasją jest kreatywna zabawa korkiem analnym, odszukał ją na LinkedIn.

– O fuuuj.

– Nie zwracaj uwagi na Suzanne. Każda osoba tutaj – Emily objęła gestem wnętrze baru razem z częścią restauracyjną – chciałaby tego, co ty masz. Absolutnie każda.

Ha, pomyślała Laurie. Była prawie pewna, że zna tu co najmniej jedną osobę, która by tego nie chciała, niemniej doceniała intencje.

– Ty nie! – zauważyła.

Użytkowe podejście przyjaciółki do seksu nie przestawało zadziwiać Laurie. Może Emily powinna poznać Jamiego Cartera i okazałoby się, że są mieszanką wybuchową.

– Właśnie że tak. Jestem po prostu realistką i podejrzewam, że raczej nie jest mi to pisane, a jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Wiesz, to, co was łączy, wcale nie jest takie częste. Nie każda Laurie trafia na swojego Dana, i vice versa – stwierdziła Emily. – Tamtej nocy w barze CaVa jednocześnie trafiła was strzała amora.

– No widzisz, a ja myślałam, że to przez tę tequilę o smaku fasolki po bretońsku.

Wychodząc, Laurie zwróciła uwagę na pusty stolik, przy którym wcześniej siedzieli Jamie i Eve. Facet musiał przemknąć ukradkiem obok niej, kiedy była pogrążona w rozmowie z Emily, tak żeby nie zobaczyła, że wychodzą razem.

Ścieżki rozwoju w branży, jasne. Tak jakby był gotów zaryzykować zwolnienie z pracy, żeby opowiedzieć Eve o tym, jak robił aplikację w Chester. Albo jakby w ogóle był zainteresowany czymkolwiek innym niż spędzenie z nią tej nocy.

Widać myśli, że Laurie jest naiwna lub zwyczajnie głupia. Problem z kłamcami, jak stwierdziła na podstawie licznych obserwacji na gruncie zawodowym, polega na tym, że zawsze uważają wszystkich dookoła za mniej bystrych od siebie.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz