Mieszkanie na ostatnim piętrze - Agata Zamarska - ebook + książka

Mieszkanie na ostatnim piętrze ebook

Zamarska Agata

4,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Po tragicznej śmierci siostry Karolina wraca z Londynu, żeby zająć się sprzedażą odziedziczonego mieszkania. Powrót do rodzinnego miasta nie jest dla niej łatwy, a wspomnienia kryjące się w murach starej warszawskiej kamienicy, nie należą do najlepszych. Nie bez powodu Karolina przed laty zerwała kontakty z bliskimi… 

Teraz jednak żałuje, że nie miała szansy, by naprawdę poznać siostrę. Ma nadzieję, że przyjaźń z niektórymi mieszkańcami kamienicy – samotną matką, Tamarą i popularnym autorem horrorów, Filipem – pozwoli jej lepiej zrozumieć Monikę. Szybko okazuje się, że wykreowany przez nowych znajomych obraz siostry całkowicie rozmija się z wyobrażeniami Karoliny. 

Kolejne wydarzania sprawiają, że kobieta zaczyna wątpić w dobre intencje sąsiadów. Stopniowo nabiera przekonania, że wszyscy coś przed nią ukrywają. W pewnym momencie pojawia się pytanie: czy śmierć Moniki na pewno była zwykłym wypadkiem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 342

Rok wydania: 2025

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

Rozdział 1

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Szóstego października dowiedziałam się, że moja siostra nie żyje.

Był to kolejny deszczowy, chłodny dzień w Londynie. Niczym nie różnił się od pozostałych. Miałam wrażenie, że żyłam w nieustannie powtarzającym się ciągu identycznych dni, z których każdy był co najmniej rozczarowujący. Wciąż powtarzał się ten sam schemat. Rano wstawałam o kilkanaście minut za późno, co sprawiało, że oczywiście brakowało mi czasu na śniadanie. Na ogół okazywało się, że i tak niewiele traciłam – jeden ze współlokatorów miał irytujący zwyczaj wyjadania moich zapasów z lodówki, więc właściwie nie miałam czego żałować – nie znalazłabym w niej produktów do przygotowania posiłku.

Potem kierowałam się na najbliższą stację metra. Przy dobrych wiatrach udawało mi się wcisnąć w pierwszy nadjeżdżający pociąg, zazwyczaj jednak miałam szczęście dopiero przy drugim czy trzecim. Niezależnie od tego, która z tych opcji wygrywała, jedno pozostawało niezmienne: ludzie w metrze działali mi na nerwy. Latem musiałam wdychać woń ciał moich współpasażerów, z których niewielka, ale znacząca część, uznawała poranny prysznic za zwykłą stratę czasu. Jesienią było nieco lepiej. W wagonie też śmierdziało, ale tylko mokrymi płaszczami, wyciągniętymi z szafy po wielu miesiącach i często niepranymi od lat. Mimo że nie był to specjalnie przyjemny zapach, w porównaniu z aromatem lata wydawał mi się całkiem znośny.

Zniechęcona i niewyspana próbowałam unikać spojrzeń innych pasażerów stłoczonych w przedziale i utrzymywać jak największy dystans, ale nie było to takie proste. Jakiś dryblas dyszał mi w kark, stojąca obok niego dziewczyna wbijała mi w udo torebkę. Ciemnowłosy maluch wydzierał się i wiercił na kolanach młodej kobiety. Płakał tak bardzo, że jego buzia przybrała czerwono-fioletowy odcień. Matka, nerwowo rozglądając się na boki, próbowała go uspokoić, jednocześnie posyłając wokół przepraszające uśmiechy. Odwzajemniłam uśmiech, bo zrobiło mi się jej żal. Dla niej ten dzień zaczął się jeszcze gorzej niż dla mnie.

W końcu dotarłam na swoją stację. Z ulgą wyszłam z metra i głęboko zaciągnęłam się znajomym londyńskim smogiem. Od razu poprawił mi się humor, nigdy nie przepadałam za metrem, czułam się w nim nieco klaustrofobicznie. Z przyklejonym do twarzy uśmiechem mijałam te same, co zawsze budy z kebabem i stoiska z gadżetami dla turystów. Oglądałam bliźniaczo podobne do siebie wystawy sklepowe wypełnione rzeczami, na które nie było mnie stać. Witałam się z ludźmi, których mijałam wczoraj i miałam mijać jutro.

Gdy weszłam do restauracji, w której byłam zatrudniona, szef od razu opieprzył mnie za to, że się trochę spóźniłam. Tak jakby to był pierwszy raz… Mógłby się już przyzwyczaić.

– Sam się zastanawiam, po co cię tu jeszcze trzymam –burczał pod nosem, ale nie uznałam za stosowne się odzywać.

To stanowiło niezmienny element naszych codziennych pogawędek. Brzmiało groźnie, lecz w rzeczywistości nic nie znaczyło, bo oboje wiedzieliśmy, że szef w najbliższym czasie mnie nie zwolni. Naprawdę mało kto chciałby pracować w tej knajpie. Nie miało specjalnie uroku, a zarobki były gówniane. Biorąc to pod uwagę, byłam pracownikiem doskonałym: przymykałam oko na wiele rzeczy, nie komentowałam tego, że szef zatrudniał ludzi na czarno, a w kuchni biegało niezidentyfikowane robactwo. On natomiast ignorował fakt, że nie byłam przesadnie miła dla klientów i zdarzało mi się stłuc o jedną filiżankę za dużo. Działaliśmy w ten sposób od kilkunastu miesięcy i jak dotąd ten układ się sprawdzał. Każde z nas znało słabe strony drugiego i mogłoby je wykorzystać, ale po co? Dobrze wiedzieliśmy, że nie mamy dużego wyboru. Chwilowo byliśmy na siebie skazani.

Oczywiście planowałam zmienić pracę. Chciałam znaleźć normalną robotę, w której zarabiałabym tyle, by bez większych wyrzeczeń starczało mi na zwyczajne przyjemności typu kino czy pizza na mieście w sobotni wieczór. W dłuższej perspektywie mogłabym zmienić mieszkanie, żeby nie męczyć się z ciągle zmieniającymi się współlokatorami. Miałabym lodówkę na własny użytek i nikt nie podkradałby mi żarcia. To była miła perspektywa, marzenie, którym pocieszałam się po wyjątkowo kiepskim dniu.

Plany planami, ale prawda była taka, że niewiele robiłam, aby mogły się urzeczywistnić. Nigdy nie byłam dobra w wyznaczaniu celów i konsekwentnym dążeniu do nich. Od lat żyłam z dnia na dzień, próbując przetrwać i nie myśleć zbyt dużo. Szło mi to całkiem nieźle, mogłam z dumą powiedzieć, że osiągnęłam biegłość w tej dziedzinie. W niemyśleniu pomagało mi cowieczorne dopijanie resztek alkoholu po gościach i niewiele znaczące znajomości z facetami poznanymi w okolicznych spelunach. Dzięki temu jakoś utrzymywałam się na powierzchni, i to mi wystarczało.

– Hej, ale chujowo wyglądasz! – Usłyszałam na dzień dobry od Roksany, znajomej z pracy. Cmoknęła mnie w policzek mocno uszminkowanymi ustami, więc odruchowo starłam dłonią ślad, który zapewne pozostawiła. Roksana była głośna i dość obcesowa, ale łączyło mnie z nią kilka rzeczy. Po pierwsze, obie byłyśmy Polkami. Nie chodziło o to, że dzieliłyśmy miłość do ojczyzny, wspólnie śpiewałyśmy patriotyczne pieśni i wylewałyśmy łzy z tęsknoty za ziemią naszych ojców. Po prostu obie mówiłyśmy po polsku, dzięki czemu mogłyśmy w pracy obgadywać szefa i łudzić się, że on nic z tego nie rozumiał. Póki co się nie skarżył, więc chyba język polski nie był jego mocną stroną. Poza tym, byłyśmy w podobnym wieku i miałyśmy zbliżone podejście do życia: chciałyśmy mieć święty spokój. Nie przywiązywałyśmy się do miejsc ani do rzeczy, nie zależało nam na posiadaniu przyjaciół i wchodzeniu w związki – nie chciałyśmy mieć niczego, co angażowałoby nas emocjonalnie. Roksana myślała kiedyś o przygarnięciu kociaka, który kręcił się w pobliżu restauracji, poszukując jedzenia. Wybiłam jej ten pomysł z głowy, zwierzę oznaczałoby stabilizację, której przecież obie starałyśmy się unikać.

Kiedy podejmowałam decyzję, żeby zatrudnić się u Dużego Lou, wydawało się to dobrym pomysłem, chociaż dzisiaj ciężko mi przypomnieć sobie argumenty, które przemawiały na korzyść tego miejsca. Roksana już tu była i od razu zapałała do mnie nie do końca zrozumiałą sympatią. Chociaż przez te wszystkie miesiące prawie codziennie ze sobą rozmawiałyśmy, to do dzisiaj nie dowiedziałam się, dlaczego wciąż tutaj tkwiła i przed czym uciekała. Nie wiem nawet, od kiedy była zatrudniona – mi niedawno stuknęło czternaście miesięcy w tym miejscu i byłoby super, gdyby udało mi się zmotywować do zmiany. Pozostali przychodzili i odchodzili, a my niezmiennie tutaj tkwiłyśmy, każdego dnia tracąc resztki szacunku do siebie samych.

– Dzięki i nawzajem, też nie powalasz dziś urodą! – odpowiedziałam, szczerząc zęby w wymuszonym uśmiechu. – Prawie nie spałam w nocy. Jeden ze współlokatorów znowu zrobił wczoraj imprezę. Mam wrażenie, że niektórzy jeszcze pili, jak wstawałam do pracy. W każdym razie słyszałam jakieś rozmowy i odgłosy otwieranego piwa.

– Słabo. – Roksana skrzywiła twarz w udawanym współczuciu. Wiedziałam, co zaraz usłyszę, bo powtarzała to każdego dnia. – Ale i tak masz lepiej niż ja. Musiałam wstać o czwartej, żeby przygotować staremu śniadanie, a on i tak wyrzucił wszystko do kosza i gderał coś o niewdzięcznych Polkach. Przyjdzie dzień, że walnę go w łeb patelnią, zobaczysz.

Współczująco poklepałam ją po ramieniu. Roksana wynajmowała pokój u jakiegoś staruszka, który brał od niej grosze w zamian za pomoc w sprzątaniu i gotowaniu. Moim zdaniem, słaby układ. Już wolałam imprezujących współlokatorów, przynajmniej nie musiałam prać ich gaci.

– Co to za pogaduszki? Raz-dwa brać się do roboty. Gwiazda, która znowu się spóźniła, obsługuje dzisiaj Obślinionego, koleś czeka przy trójce. – Duży Lou wparował na zaplecze, przerywając nasze narzekania.

Chociaż miałam ochotę skomentować tę „gwiazdę”, to wiedziałam, że dzisiaj już podpadłam i nie warto prowokować kolejnej kłótni. Związałam włosy w ciasny kucyk i niechętnie weszłam na salę. Od razu zauważyłam Obślinionego. Cicho przeklęłam, bo facet należał do najmniej lubianych przeze mnie klientów. Niestety, to uczucie pozostawało nieodwzajemnione – koleś darzył ogromną sympatią zarówno mnie, jak i Roksanę.

– Dzień dobry, co podać? – Uśmiechnęłam się do niego uśmiechem tak sztucznym, że nawet dziecko od razu by się zorientowało, że nie jest moim ulubieńcem. Obślinionemu to jednak nie przeszkadzało. Wszystkie moje gesty uznawał za przejaw przychylności i za każdym razem próbował namówić mnie na randkę.

– Och, pani Karolino, jak pięknie pani dziś wygląda! Pani widok zawsze poprawia mi nastrój. Czyż to nie wspaniały dzień? Lubię deszcz, a pani? – Obśliniony rozpływał się w uśmiechach, a kropelki śliny spadały na stolik, przy którym siedział. Próbowałam nie patrzeć w tę stronę, więc udałam, że zafascynował mnie widok za oknem. Wpatrywałam się w lśniący od deszczu chodnik i obskurny przystanek autobusowy, na którym ktoś nabazgrał sprayem „Jebać świnie”.

– Deszcz ma swój urok. To co dzisiaj? Tost z jajkiem i kawa bez cukru?

Mężczyzna spojrzał na mnie rozanielonym wzrokiem. Pod jego spojrzeniem zawsze czułam się nieswojo, bo nie wiedziałam, co sobie roił w głowie. Starałam się trzymać go na dystans, bo każde słowo mógł uznać za zachętę. Od kiedy obejrzałyśmy z Roksaną serial Reniferek, w kontaktach z klientami byłyśmy bardzo ostrożne.

– Jak dobrze mnie pani zna, pani Karolino! Tak, tak, tost i kawa brzmią dobrze. Jeszcze może kawałek ciasta, tego z witryny? – Zerknęłam w stronę wystawy, gdzie za brudną szybą leżało kilka kawałków mało apetycznego, przyschniętego ciasta. – A jak już panią dorwałem, to ośmielę się zapytać. Czy lubi pani musicale?

No tak, zaczynała się próba podrywu. Ta sama stara śpiewka…

– Nie przepadam za musicalami. Jeśli to już wszystko, to dziękuję, zaraz przyniosę zamówienie. – Odwróciłam się szybko, żeby Obśliniony znowu nie zaczął opowiadać o musicalach i innych wymyślonych rzeczach. W takich chwilach zazwyczaj był tak rozemocjonowany, że w ogóle nie panował nad ślinotokiem, co było wyjątkowo obrzydliwe.

Przekazałam zamówienie Obślinionego do kuchni i szłam w kierunku jakiejś pary, która zajęła stolik numer osiem, gdy poczułam wibracje trzymanego w kieszeni spodni telefonu. Odruchowo sięgnęłam po urządzenie, ale ten, kto dzwonił, zdążył się już rozłączyć. Zastanawiałam się, czy to Eric, przystojny barman, którego poznałam kilka dni temu. Spędziliśmy ze sobą całkiem udaną noc i nie miałam nic przeciwko temu, żeby to powtórzyć.

Przyjęłam zamówienie i dopiero wtedy spojrzałam na listę połączeń. Zamarłam. W jednej chwili dopadła mnie przeszłość, znowu ujrzałam jej roześmianą twarz –przypomniałam sobie tak dobrze znany mi uśmiech. W moim sercu pojawiła się tęsknota, którą próbowałam zagłuszyć od wielu lat.

Szybko schowałam telefon do kieszeni i podeszłam do baru, żeby napić się wody. Nerwowo oblizałam językiem spierzchnięte wargi.

– Wszystko OK? – spytała przechodząca obok Roksana. W jej jasnoniebieskich oczach zobaczyłam troskę. –Wyglądasz bardzo blado.

– Tak, wszystko w porządku! – zapewniłam ją, po czym wypiłam duszkiem całą szklankę wody z kranu. Lekko kręciło mi się w głowie. Może coś mi się przywidziało? Niemożliwe, żeby moja siostra dzwoniła. Po tylu latach… Po co miałaby to robić? Przypomniałam sobie naszą ostatnią rozmowę, wszystkie żale, które wtedy na mnie wylała. Do dzisiaj na wspomnienie jej słów czułam ucisk w sercu. Była wtedy tak niesprawiedliwa, że nie umiałam jej tego wybaczyć.

Wyciągnęłam telefon i ponownie sprawdziłam połączenia. Serce zaczęło mi mocniej bić, gdy w oczy kolejny raz rzuciło mi się jej imię. Monika. Dopiero teraz zauważyłam, że wcześniej już dzwoniła dwa razy, musiałam to jakoś przeoczyć. Czego mogła ode mnie chcieć? Z irytacją stwierdziłam, że zaczęłam odczuwać nadzieję. Może chciała przeprosić? Powiedzieć, że się myliła, że zrozumiała i jest gotowa powiedzieć mi prawdę, że ze wszystkim sobie poradzimy, jeśli będziemy we dwie…

W tej właśnie chwili telefon znowu zaczął wibrować. Wiedziałam, że muszę odebrać. W przeciwnym wypadku cały czas zastanawiałabym się, o co jej chodziło. Prędzej czy później musiałabym oddzwonić, żeby zaspokoić swoją ciekawość. Lepiej mieć to od razu z głowy.

Podjęłam decyzję i wcisnęłam zieloną słuchawkę.

– Halo? – spytałam drżącym głosem.

Spodziewałam się, że zaraz usłyszę tak dobrze mi znany dźwięczny głos Moniki. Wyobrażałam sobie, co powie, jak zacznie rozmowę po tak długim czasie bez żadnego kontaktu. Zamiast tego w słuchawce odezwał się ktoś obcy. Przywitał się ze mną rzeczowym, oschłym tonem, który nie wróżył niczego dobrego.

– Dzień dobry, dzwonię do pani, bo szukam kontaktu z rodziną Moniki Umianowskiej. Jestem jej sąsiadką i przyjaciółką. – Osoba po drugiej stronie na chwilę urwała, jakby miała problemy z tym, żeby dalej mówić. Po chwili odchrząknęła i podjęła swoją wypowiedź. – Monika w nocy została zabrana do szpitala. Niestety jej stan nie był dobry…

Miałam wrażenie, że wypowiadane przez kobietę słowa docierają do mnie z lekkim opóźnieniem i potrzebowałam dłuższej chwili, żeby zrozumieć, o czym mówi. Szpital? Monika znalazła się w szpitalu? Przypomniałam sobie, że od lat miała problemy z sercem. Tak, na pewno o to chodziło. Pewnie jej się pogorszyło, ale dlaczego ktoś dzwonił w jej imieniu?

– Halo, jest tam pani? – Właścicielka głosu wydawała się zniecierpliwiona. Nie powinno mnie to dziwić, pewnie miała swoje sprawy i niekoniecznie chciała spędzić cały dzień na tej rozmowie.

– Tak, przepraszam, ja… po prostu jestem zaskoczona. Jestem siostrą Moniki, to znaczy…– mówiłam bez ładu i składu, na chwilę zapomniałam, co w ogóle chciałam powiedzieć. – Jestem jej jedyną bliską rodziną, nasi rodzice nie żyją.

– Tak, wiem. – Kobieta ciężko westchnęła, jakby przygniatał ją ogromny ciężar. – Tak jak mówiłam, Monika trafiła do szpitala i powinna pani przyjechać, zająć się wszystkim. Widzi pani, bardzo mi przykro, ale Monika… pani siostra… zmarła dzisiaj rano.

Miałam wrażenie, że ziemia pod moimi stopami się zatrzęsła. Oparłam się o blat, bo jeszcze chwila, a nogi odmówiłyby mi posłuszeństwa.

– Przepraszam, chyba coś przerywa. Co pani powiedziała? Bo wydawało mi się, że usłyszałam… ale nie, to niemożliwe… – Dobrze słyszałam, lecz nie mogłam uwierzyć w to, co powiedziała ta kobieta. Monika nie żyje? Jak to możliwe? Moja siostra była jeszcze bardzo młoda i wydawała się nieśmiertelna. Chorowała, to prawda, ale nie była to choroba zagrażająca życiu. Monika zawsze miała na mnie czekać. Pewnego dnia chciałam do niej przyjechać i zacząć wszystko jeszcze raz. Odbudować naszą relację, wszystko sobie wyjaśnić. Przeprosić i wybaczyć… W głębi duszy zawsze tego pragnęłam. Taki miałam plan. Chciałam to zrobić… kiedyś, jakoś.

Jak już wspominałam, nigdy nie byłam dobra w realizacji planów.

Kobieta głośno wciągnęła powietrze. Gdy się odezwała, jej głos brzmiał stanowczo.

– Przykro mi, ale pani siostra nie żyje. Lekarze robili, co mogli, ale obrażenia były zbyt rozległe, nie dało się już jej pomóc. Sama dowiedziałam się o tym przed chwilą.

Jej spokój zaczął mnie denerwować. Może tylko udawała niewzruszoną, starała się trzymać ze względu na mnie, ale nie mogłam zrozumieć, jak może tak zwyczajnie mówić o tak niepojętej rzeczy jak śmierć Moniki.

– Jakie obrażenia, o czym pani mówi? Co się w ogóle stało? Monika ma tylko dwadzieścia dziewięć lat, nie rozumiem, jak to jest możliwe, że dzwoni pani i mówi, że ona nie żyje! – W emocjach podniosłam głos i kilka osób spojrzało na mnie z ciekawością. Niedaleko stanął Duży Lou i chrząknął znacząco. Musiałam się uspokoić. Ściszyłam głos. – Przepraszam, że krzyczę, ale nie mogę w to uwierzyć.

– Rozumiem panią, naprawdę. My też tego nie pojmujemy, ja… – Kobieta urwała, usłyszałam jej szloch. Dopiero po chwili znowu się odezwała. – Monika miała wypadek, wiem to i niewiele więcej. Najlepiej, jeśli pani tu przyjedzie i wszystkiego dowie się na miejscu. Może pani porozmawiać z policją, z lekarzem. Jest pani jej siostrą, na pewno o wszystkim pani powiedzą. Ze mną nie chcą gadać.

– To niech pani mi chociaż powie, jaki to był wypadek! Co się stało? Mieszkam w Londynie i nie mogę tak od razu przyjechać, teraz jestem w pracy. Proszę!

Po krótkiej chwili ciszy znowu usłyszałam ten nienaturalnie spokojny głos. Zaczęłam się zastanawiać, czy osoba, z którą rozmawiam, jest na jakichś lekach.

– Monika wypadła z okna swojego mieszkania. Nic więcej nie wiem, wciąż jestem w szoku. – W głosie kobiety w końcu pojawił się żal i coś jeszcze, co trudno mi było zidentyfikować. – Przepraszam, ale muszę kończyć. Proszę przyjechać jak najszybciej.

Podziękowałam mojej rozmówczyni, która niemal natychmiast się rozłączyła. Przez krótką chwilę nie wiedziałam, co powinnam teraz robić. Bezmyślnie wpatrywałam się w ścianę, aż ktoś podszedł i położył mi rękę na ramieniu.

– Karo, co się dzieje? Źle się czujesz? – Roksana wpatrywała się we mnie z uwagą, jakby szukała w mojej twarzy jakichś wskazówek. – Co się stało?

– Moja siostra umarła – odpowiedziałam od razu, bo nagle zrozumiałam, że było tylko jedno miejsce, w którym powinnam teraz być. – Wracam do domu.

 

Dzień przed śmiercią Moniki

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Monika wyjrzała przez okno na zachodzące słońce, które barwiło niebo na różowo i fioletowo. Widok był tak niesamowity, że kobieta wpatrywała się w niego przez kilka minut, nie mogąc uwierzyć w to, jakie cuda tworzy natura. Była bardzo wrażliwa na piękno przyrody i podziwianie kolorów jesieni przyniosło jej chwilowe ukojenie. Ostatnie dni nie należały do najłatwiejszych. W końcu zrozumiała, że nikomu nie może już ufać. Okazało się, że żaden z mieszkańców budynku nie był wobec niej szczery. Znowu poczuła mdłości. Wspomnienie tego, co zobaczyła kilka dni temu, odebrało jej spokój i wiarę w ludzi.

Odwróciła się od okna i rozejrzała po mieszkaniu. Na swój sposób kochała to miejsce. Spędziła tu całe życie i, gdyby to od niej zależało, zostałaby tu na zawsze. Każdy kąt budził wspomnienia, przypominał o dawno minionych latach. Dużo się tutaj wydarzyło i trzeba przyznać, że nie były to same dobre rzeczy. Inaczej wyobrażała sobie swoje życie i był czas, gdy czuła się więźniem tych czterech kątów. Dużo poświęciła, żeby role się odwróciły i w końcu mogła powiedzieć, że jest panią swojego życia. Dawne dzieje… Teraz tamte wydarzenia wydawały się nierealne, a Monika w niewielkim stopniu przypominała siebie samą sprzed lat. Mało w niej pozostało z tamtej niewinnej dziewczyny.

Nigdy nie należała do osób, które się nad sobą użalają. To prawda, przeżyła kiepskie momenty, musiała zmierzyć się z problemami, które złamałyby niejednego. Ona jednak ze wszystkim sobie poradziła, zerwała toksyczne relacje i uleczyła złamane serce. Dzięki temu teraz była silniejsza. Nie ugnie się i nie zmieni zdania. Nie pozwoli wygrać tym świniom.

W oczach Moniki pojawiły się piekące łzy. Zdrada najbliższych osób tak bardzo bolała… Chociaż poznała prawdę, wciąż nie mogła się z nią pogodzić. Najgorsze w tym wszystkim było to, że właściwie nie istniał żaden powód, który uzasadniałby takie postępowanie. To wszystko z jej perspektywy było tak mało ważne… Przecież najważniejsze są relacje między ludźmi, przyjaźń, miłość, współpraca. Dlaczego inni tak lekko traktowali te wartości? W tej sytuacji to ona wyszła na naiwną, co jest o tyle zabawne, że cały czas sądziła, że trzyma w ręku wszystkie karty.

Pukanie do drzwi przywołało ją do rzeczywistości. Zaskoczona zerknęła na zegarek. Pogrążona w myślach zupełnie zapomniała, jaki dzisiaj dzień… Potrzebowała chwili, żeby wrócić do rzeczywistości. Oczywiście! Był piąty października, ten wieczór miała od dawna zaplanowany.

Monika wytarła nos w chusteczkę i odruchowo poprawiła włosy. Otworzyła szeroko drzwi wejściowe.

– Miło cię widzieć. Rozgość się! – Uśmiechnęła się do osoby stojącej w progu. Cieszyła się, że będzie miała towarzystwo. Nie chciała zmarnować wieczoru na bezowocne rozmyślania i planowanie kolejnych kroków. To mogło poczekać do rana. Teraz chciała spędzić miło czas ze swoim gościem.

 

Rozdział 2

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Warszawa przywitała mnie piękną pogodą. Stanowiło to miłą odmianę po londyńskiej szarudze, przez którą zapomniałam już, że na świecie istnieją jakieś kolory. Niebo nad miastem było bezchmurne, drzewa złociły się w słońcu, a ludzie spacerowali niespiesznym krokiem, zamiast przemykać ulicami, chowając się pod ogromnymi, zazwyczaj czarnymi parasolami – tak jak to było w Londynie. Pogoda była wprost idealna jak na tę porę roku i pewnie w innych okolicznościach umiałabym się tym cieszyć. Usiadłabym w którejś z przytulnych kawiarni, zamówiła dyniowe latte i obserwowała młode mamy przechadzające się z wózkami. Miałam jednak sporo do zrobienia i nie chciałam marnować czasu. Przyjechałam, bo musiałam to zrobić, ale nie chciałam spędzić w tym mieście więcej czasu, niż było to konieczne.

Po zameldowaniu się w obskurnym motelu nie pojechałam od razu do szpitala, musiałam zebrać siły, aby przygotować się na to, co usłyszę. To głupie, ale wciąż tliła się we mnie nadzieja, że zaraz dowiem się, że to wszystko było tylko chorym żartem albo monstrualną pomyłką. Może chodziło o jakąś inną Monikę, może komuś się tylko wydawało, że moja siostra naprawdę zmarła? Wtedy mogłabym wsiąść w najbliższy samolot i wrócić do swojego życia. Próbowałam zdusić w sobie te naiwne myśli, bo przecież znałam prawdę. Już dzwoniłam do szpitala i szanse, że jednak ktoś się pomylił, były praktycznie zerowe.

Odwlekając nieuniknione, postanowiłam najpierw podjechać pod kamienicę, w której mieszkała Monika. A raczej kamienicę, w której mieszkałyśmy obie. Był to przecież nasz rodzinny dom, miejsce, w którym się wychowałyśmy. Wiązało się z nim tak wiele wspomnień, niekoniecznie dobrych. Niektóre z nich prześladowały mnie do dziś… Może dlatego nigdy nie myślałam o tej starej kamienicy jako o swoim prawdziwym domu, przestrzeni z założenia ciepłej i bezpiecznej. Zawsze miałam poczucie, że czeka na mnie jakieś inne, naprawdę moje miejsce i pewnego dnia je odnajdę. Monika nie miała takich myśli, a przynajmniej nic mi o tym nie mówiła. Zdecydowanie czuła się tu lepiej niż ja, nie zdziwiło mnie więc, że gdy umarł ojciec i Monika miała szansę, by pójść własną drogą, postanowiła nie sprzedawać mieszkania. Nie chciałam na nią naciskać, bo wiedziałam, że nie jest gotowa na zmianę. Pewnie, gdyby to zależało tylko ode mnie, wystawiłabym ogłoszenie o sprzedaży zaraz po pogrzebie ojca. Uszanowałam jednak wolę siostry. Umówiłyśmy się, że kiedyś mnie spłaci, ale nie określiłyśmy konkretnie, kiedy to się stanie. Teraz byłam jedyną właścicielką mieszkania i wszelkie dawne ustalenia nie miały znaczenia.

Wysiadłam z tramwaju przystanek wcześniej, żeby odwlec trochę moment, w którym znowu zobaczę ten budynek. Teraz były to nie tylko cztery kąty przechowujące pamięć o moim najwcześniejszym dzieciństwie, ale też miejsce, w którym zginęła moja siostra. Miałam głupie obawy, że na chodniku wciąż będą plamy krwi w miejscu, gdzie upadła albo obrysowany kredą kontur ciała jak w amerykańskich serialach kryminalnych. Może wokół domu będzie jakaś dziwna atmosfera, nagle zajdzie słońce, a ptaki zaczną złowieszczo krakać?

Z tymi myślami w głowie poruszałam się bardzo powoli, stawiając stopę za stopą. Z uwagą przyglądałam się ulicom, które dobrze pamiętałam z dawnych lat. Wiele się zmieniło: zamiast rodzinnego sklepu spożywczego był salon masażu, a w miejscu mojej ulubionej cukierni powstało biuro podróży. Jednak miałam wrażenie, że pomimo tych zmian wszystko, co najważniejsze trwało dalej. Te same stare kamienice, hałaśliwe tramwaje, nieliczne drzewa i krzewy, które wyglądały nie na miejscu w tym betonowym królestwie.

Chociaż starałam się iść jak najwolniej, zatrzymywałam się przy każdej wystawie i zwiedzałam wszystkie mijane uliczki, to w końcu dotarłam na miejsce. Oto on – dom pod numerem siedemnastym, to właśnie tutaj spędziłam dzieciństwo. Kamienica wyglądała jak sędziwa królowa, przyciągająca uwagę jakimś brzydkim pięknem, świadoma swojego czaru. Widziała tak wiele, ale pozostała nieczuła wobec wszystkiego, zachowując w swoich popękanych murach brudne tajemnice mieszkańców.

Zadarłam głowę, żeby spojrzeć w okna naszego mieszkania. Zalała mnie fala wspomnień i nostalgii. Przypomniałam sobie, jak stawałam na tym balkonie, obserwując mijających mnie ludzi i wyobrażając sobie lepsze życie daleko stąd. Teraz wróciłam tu po wielu latach i okazało się, że wcale nie żyję tak, jak chciałam. Nie udało mi się uciec od demonów i pogodzić z tym, co się wydarzyło. Nie miałam męża i dwójki dzieci, nie byłam też właścicielką stylowego apartamentu z pięknym widokiem i nie wykonywałam prestiżowej pracy w którejś z topowych kancelarii adwokackich. Zamiast tego kelnerowałam w taniej restauracji i wynajmowałam mały pokój w podłej dzielnicy. O mężu i dzieciach nawet nie myślałam, te marzenia odpuściłam sobie dawno temu. Zrozumiałam, że stabilizacja jest dla mnie zagrożeniem, przywołuje niechciane myśli i sprawia, że staję się łatwym celem dla mojej starej przyjaciółki – depresji.

Wzięłam głęboki wdech i weszłam przez wiekową bramę, w której było czuć stęchlizną i uryną. Przeszłam na podwórko, które wyglądało jak dawniej. Po jednej stronie stały komórki lokatorskie – w naszej kiedyś trzymaliśmy rowery, ale rodzice sprzedali ją, gdy potrzebowaliśmy pieniędzy na leczenie Moniki. Na środku królował trzepak, na którym wykonywałam niezliczone akrobacje, żeby zaimponować okolicznym dzieciakom. Dostrzegłam też niewielki plac zabaw. Ktoś postawił tam huśtawkę, zjeżdżalnię i małą piaskownicę. W piasku leżało kilka zabawek, wiaderko i grabki.

Podwórko było malutkie, ale zadbane. Kiedy ja tu mieszkałam, wyglądało to gorzej – na ziemi walały się pety i puszki po piwie, można było też trafić na potłuczoną butelkę. Teraz było tu raczej czysto i schludnie. To by wskazywało na to, że w kamienicy nie mieszka już pan Miecio, który za moich czasów spędzał na podwórzu większość wieczorów, spraszając licznych znajomych mieszkających w okolicy. Ich spotkania zawsze denerwowały moją matkę, bo Miecio i jego przyjaciele byli bardzo głośni i nie dawali jej spać. Po wypiciu paru litrów lubili puścić sobie disco polo i śpiewać do białego rana. Chłopaki mieli dryg do zabawy, nie da się ukryć.

Uważnie się rozejrzałam, ale na szczęście nigdzie nie zauważyłam żadnych śladów krwi. Nic nie wskazywało na to, że dwa dni temu miał tu miejsce tragiczny wypadek. Zdałam sobie sprawę, że nawet nie wiem, gdzie dokładnie upadła Monika. Czy wypadła z kuchennego okna na to podwórko? A może stało się to w salonie i wylądowała na chodniku, tuż przed sklepem z warzywami? Co tu się właściwie stało? Nie posiadałam wielu informacji i bardzo mnie to frustrowało.

Nie miałam klucza do naszego mieszkania. Od kiedy rzuciłam prawo i wyjechałam z kraju, bardzo rzadko tu przyjeżdżałam. Ze względu na Monikę wróciłam na pogrzeb ojca, ale wtedy nie nocowałam u siostry. Chociaż ona mnie do tego namawiała i proponowała, żebyśmy spędziły razem kilka dni, kategorycznie odmówiłam, nie miałam na to ochoty. Nie zostałam nawet na stypę, oszukałam Monikę, że wieczorem mam samolot do domu i muszę wracać. W rzeczywistości przenocowałam w tanim motelu niedaleko lotniska. Nie chciałam przebywać w tym mieszkaniu dłużej niż to konieczne, nie chciałam prowadzić wymuszonej rozmowy z Moniką. Poza więzami krwi, niewiele nas łączyło. Nawet w dzieciństwie nie byłyśmy ze sobą szczególnie blisko, a wydarzenia kolejnych lat pokazały, że nigdy nie zostaniemy przyjaciółkami.

Wiedziałam, że bez kluczy nie wejdę do mieszkania, ale i tak otworzyłam drzwi prowadzące na klatkę. Kiedyś tanim nożykiem wyryłam na nich swoje imię i nazwisko, ale nie zostało po tym ani śladu. Drzwi odmalowano na jasnozielony kolor i to całkiem niedawno, bo farba nie zaczęła jeszcze schodzić.

Ostrożnie weszłam na schody i od razu powróciły do mnie wspomnienia związane z tym miejscem. Wszystkie były jednak dość mgliste. Pamiętam, jak wbiegałam po tych schodach, jak wnosiłam po nich siatki wypchane zakupami. Przypomniało mi się, jak Monika kiedyś wywróciła się na półpiętrze i skręciła sobie kostkę. Chyba uciekała wtedy przed chłopakami z sąsiedniej kamienicy. Był czas, gdy nas prześladowali i bałyśmy się wychodzić z domu. Nie mogłam sobie jednak przypomnieć, co im w nas przeszkadzało. Może to była jakaś forma podrywu? Dzieciaki bywają dziwne…

Mijałam kolejne piętra i w końcu stanęłam przed ciemnobrązowymi drzwiami oznaczonymi siódemką. Złapałam za klamkę i przez chwilę miałam dziwne wrażenie, jakbym przeniosła się w czasie. Wydawało mi się, że zaraz wejdę do mieszkania, głośno się przywitam, a z kuchni wyjdzie mama, uśmiechnie się i zaproponuje mi kubek herbaty. Wzdrygnęłam się na tę myśl. Mówi się, że każdy chciałby wrócić na chwilę do dzieciństwa, gdy świat był magicznym miejscem, przepełnionym wieloma różnymi możliwościami. Cóż, mnie to nie dotyczyło…

Nagle usłyszałam cichy, słodki głosik.

– Dzień dobry!

Odwróciłam się szybko i zobaczyłam dziewczynkę, na oko ośmioletnią. Była dość wysoka i szczupła. Miała ciemnobrązowe włosy związane w dwa kucyki i ogromne, orzechowe oczy. W nieśmiałym uśmiechu pokazała brak jednego zęba. Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, na schodach pojawiła się jakaś kobieta. Na ramieniu niosła ogromną torbę, dodatkowo w ręku trzymała siatkę z logo popularnej piekarni. Wspinaczka na czwarte piętro chyba ją zmęczyła, bo była lekko zdyszana.

– Dzień dobry, szuka pani kogoś? – Kobieta obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem. Od razu poczułam się niezręcznie, jakbym musiała usprawiedliwić swoją obecność tutaj.

– Nie, ja… – zaczęłam niezdarnie, surowe spojrzenie tej osoby jakoś mnie onieśmieliło. W końcu wyciągnęłam w jej kierunku dłoń. – Nazywam się Karolina Umianowska, jestem siostrą Moniki.

Po tym wyznaniu kobieta od razu zmieniła swoje nastawienie do mnie. Wyraz podejrzliwości zniknął z jej twarzy, zastąpiony przez współczucie. Podała mi rękę i energicznie nią potrząsnęła.

– Tamara Roguska. A to moja córeczka, Amelka. – Uśmiechnęłam się do dziewczynki, która wyglądała naprawdę uroczo i już zdążyła zdobyć moją sympatię. –To ja do pani dzwoniłam. Monika zostawiła telefon w domu, więc pozwoliłam sobie na kontakt z panią. Od dawna mam klucze do jej mieszkania, ona zresztą do mojego też. Dzięki temu mogłam wpuścić policjantów, gdy tu przyszli…

Zauważyłam, że kobieta poczuła się niezręcznie, jakby spodziewała się, że ją skrytykuję za to, że weszła do mieszkania Moniki i zadzwoniła do mnie z jej telefonu. Szybko ją uspokoiłam.

– Tak, rozumiem, wspominała pani o przyjaźni z moją siostrą. Zaraz jadę do szpitala, wpadłam tylko na chwilę, żeby…

Urwałam, bo sama nie wiedziałam, po co tu przyjechałam. Powinnam od razu jechać do szpitala, zamiast szukać tu Bóg wie czego. Zastanawiałam się, jak powinnam to wytłumaczyć tej nieznajomej kobiecie, skoro sama tego nie rozumiałam.

Ona jednak niczemu się nie dziwiła, a przynajmniej tego nie okazała.

– Jak sobie pani ze wszystkim radzi? – spytała zamiast tego i teraz to ja poczułam się niezręcznie. Zawsze byłam kiepska w rozmowach na trudne tematy, wolałam chować głowę w piasek, udając, że nic się nie wydarzyło. Nie lubiłam i nie umiałam rozmawiać o uczuciach.

– Jeszcze nie do końca to do mnie dotarło. Właściwie nie wiem, co się wydarzyło, nie mogę uwierzyć, że Moniki nie ma.

Z irytacją poczułam, że oczy wypełniły mi się łzami. Od wczorajszego poranka próbowałam się nie rozpłakać, bojąc się, że gdy już zacznę, nie będę mogła przestać. Chcąc powstrzymać podchodzący mi do gardła szloch, zacisnęłam mocniej szczęki i przełknęłam ślinę. Skupiłam wzrok na stojącym w kącie, rachitycznym kwiatku w doniczce. Cienkie, pożółkłe liście smętnie zwisały, jakby roślina już dawno przestała wierzyć w odmianę swojego nędznego losu.

Gdy znowu spojrzałam na Tamarę, była wyraźnie przejęta. Jej pomalowane ciemną szminką usta zadrżały. Próbowała coś powiedzieć, ale przez chwilę nie była w stanie tego zrobić. W końcu otworzyła drzwi do swojego mieszkania i poprosiła córkę, by weszła do środka. Gdy mała spełniła jej polecenie, kobieta spojrzała na mnie z ponurą miną.

– Dobrze panią rozumiem, tak bardzo mi przykro. Nie wiem, co mogę jeszcze powiedzieć, Monika jest… była mi bardzo bliska. Ciągle myślę o tym wypadku, nie mogę spać, wciąż się zastanawiam, czy mogłam coś zrobić… Proszę o informację, jak już będzie pani wiedziała, co z pogrzebem. – Podała mi wyciągniętą z kieszeni płaszcza wizytówkę i zamknęła za sobą drzwi. Zerknęłam na kartonik i wrzuciłam go do torby. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na drzwi naszego mieszkania i ciężkim krokiem zeszłam po schodach, z lękiem myśląc o tym, co będę musiała zrobić w kolejnych dniach.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Copyright © by Agata Zamarska, 2025

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2025

 

Projekt okładki: © Mariusz Banachowicz

 

Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio

 

PR & marketing: Anna Apanas

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8402-535-2

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.