Miało być zabawnie, a wyszło jak zwykle - Szelągowska Dorota - ebook + książka

Miało być zabawnie, a wyszło jak zwykle ebook

Szelągowska Dorota

4,2

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Nadzwyczajna książka o zwyczajnym życiu niezwyczajnej kobiety.

O wiecznym, wdrukowanym w DNA poczuciu niedopasowania. O presji i oczekiwaniach. O wewnętrznym krytyku, lęku przed zmianami i potrzebie samowystarczalności. O życiowej poprzeczce, którą stawiamy sobie tak wysoko, żeby tylko jej nie przeskoczyć. O sto pięćdziesiątym czwartym scenariuszu na nowe życie spakowane w kilku walizkach. Na szczęście ten życiowy bagaż wyładowany jest też ogromną nadzieją, wdzięcznością, docenianiem i akceptacją. Dlatego Dorota Szelągowska, specjalistka od urządzania wnętrz, ale nie zawsze od urządzania życia:

– doda otuchy tym, którzy myślą, że tylko oni mają pecha,

– rozbawi tych, dla których szklanka jest zawsze do połowy pustą,

– da do myślenia tym, którzy idą przez życie niefrasobliwie,

– zachęci do działania tych, którzy utknęli na życiowych mieliznach.

 

„Często staję przed lustrem i się sobie przedstawiam. Bo większość tego, co wiedziałam, po prostu się przeterminowała. Okazuje się, że po 40 latach system załadował mi się na nowo. Fenomenalne uczucie. Bez lęku, z cierpliwością i zaufaniem. I jedyne, co mam do powiedzenia, to że w każdym przypadku warto się przyjrzeć terminowi ważności. A jeśli nie jesteśmy pewni, to po prostu spróbować. Nie odkładać na później. Żyć”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 200

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (306 ocen)
153
84
53
15
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Samag7405

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka i czuła i zabawna i prawdziwa. Na każdej stronie jest żywy, prawdziwy człowiek. Dokładnie w punkt.
20
Anya101

Nie oderwiesz się od lektury

super książka
00
asioleczek

Całkiem niezła

Ma dobre momenty.
00
ciofana

Całkiem niezła

lekka lektura, przyjemne czytadło, Dorota ma lekkość pióra
00
kladen2878

Dobrze spędzony czas

super
00

Popularność




Wszyst­kim, któ­rzy mnie nie ko­chają.

Bę­dzie Was z osiem mi­liar­dów.

Ze szczę­śli­wym związ­kiem mam takjak ze Zder­za­czem Ha­dro­nów –żad­nego nie udało mi się zbu­do­wać.

Do­rota Sze­lą­gow­ska

I to tyle, je­śli cho­dzi o za­baw­nie.

Miało być za­baw­nie, a wy­szło jak zwy­kle.

Od lat pi­szę fe­lie­tony, któ­rych nikt nie czyta. To zna­czy my­śla­łam, że ich nikt nie czyta, bo jak na­pi­sa­łam, że Matka ma raka, to na­gle się oka­zało, że czy­tają wszy­scy. I wszy­scy po­sta­no­wili o tym na­pi­sać: „Czy to prawda, czy li­cen­tia po­etica?” – za­py­tała jedna pani, która za­dzwo­niła do mo­jej firmy. No­żeż kurwa, jak ja bym miała taką li­cen­cję albo po­etykę, to­bym nie wy­do­była z sie­bie ani słowa. Ni­gdy.  

Zresztą ten tekst był do­wo­dem na moją naj­więk­szą głu­potę. 

Od za­wsze naj­bar­dziej boję się koń­ców i rze­czy nie­od­wra­cal­nych. Zna­czy, że coś spier­dolę i nie bę­dzie można tego na­pra­wić. Za­biję ko­goś, spra­wię przy­krość, kon­cer­towo spie­przę i ze­żrą mnie wy­rzuty su­mie­nia. No i tym dru­gim było wła­śnie na­pi­sa­nie tego tek­stu. 

Nie spa­łam i bo­lał mnie brzuch. Matka po dru­giej ope­ra­cji, ja w Hisz­pa­nii. Na­pi­sa­łam jej ese­mesa ka­ja­ją­cego, ale nie od­czy­tała z po­wodu na­ćpa­nia prze­ciw­bó­lo­wymi. Li­terki jej ska­kały. Za­dzwo­ni­łam i po­wie­dzia­łam, że je­stem kre­tynką, nie mia­łam prawa zdra­dzać jej pry­wat­nych spraw i nie umiem wy­tłu­ma­czyć, co mi od­biło. Po­wie­działa, że nie ma sprawy. A po­tem na­grała fil­mik na In­sta­gram z ży­cze­niami oba­le­nia rządu. 

Wszy­scy my­ślą, że je­stem miła. A ja wcale nie je­stem. Nie je­stem też taka, jak pi­szą w ko­men­ta­rzach na Pu­delku, tylko gdzieś po­środku. Mój ko­lega Woj­tek twier­dzi, że mam do­bry cha­rak­ter, ale mu nie wie­rzę. Do­brych mam przy­ja­ciół i cał­kiem do­brze go­tuję. 

Jedną z mo­ich naj­więk­szych przy­jem­no­ści jest kar­mie­nie lu­dzi, sprzą­ta­nie oraz wszystko, co robi się w domu po­mię­dzy. 

Cza­sami chcia­ła­bym po­wie­dzieć, co na­prawdę my­ślę o świe­cie, ale nie mogę. Bo mu­sia­ła­bym na­pi­sać złe rze­czy o in­nych lu­dziach, a to są ich złe rze­czy, więc po co.

By­wam szczę­śliwa. Głów­nie kiedy pla­nuję. Nie­spe­cjal­nie umiem żyć tu i te­raz, choć mie­wam ta­kie in­cy­denty. Na przy­kład kiedy po­je­cha­łam z Mol­ską do Azji. 

Z tym pla­no­wa­niem to za­częło się w dzie­ciń­stwie, jak do­sta­łam Księgę na­sto­lat­ków Ireny Gu­mow­skiej. To był pierw­szy po­rad­nik, jaki prze­czy­ta­łam. Wie­cie: jak ście­lić łóżko, kiedy wie­trzyć po­ściel, jak sprzą­tać i ro­bić har­mo­no­gram dnia. Na okładce py­zate dziew­czę z za­cię­tym wy­ra­zem twa­rzy, au­tor­stwa Edwarda Lut­czyna, w środku pod­ręcz­nik dla mło­do­cia­nych aspi­ru­ją­cych go­spo­dyń do­mo­wych. Ko­cha­łam to. To były czasy, kiedy naj­bar­dziej na świe­cie chcia­łam zo­stać go­spo­dy­nią do­mową. By­łam pewna, że to one zaj­mują się rów­nież prze­me­blo­wy­wa­niem, a to po­tra­fi­łam naj­le­piej. Po Ma­mie, rzecz ja­sna. Ale o tym na­pi­szę póź­niej. 

Na co dzień poza pla­no­wa­niem, sprzą­ta­niem i go­to­wa­niem zaj­muję się też tę­sk­notą za wielką mi­ło­ścią i nor­malną ro­dziną, w któ­rej ni cho­lery nie umia­ła­bym wy­trzy­mać. Chyba. Zna­czy wszystko na to wska­zuje. Na mi­ło­ści swo­jego ży­cia zwy­kłam wy­bie­rać fa­ce­tów, któ­rzy nie są mną za­in­te­re­so­wani, na­to­miast ci, któ­rzy ko­chają mnie na za­bój, nie­spe­cjal­nie wzbu­dzają moje za­in­te­re­so­wa­nie. Co nie zmie­nia faktu, że by­łam trzy razy mę­żatką, ślub bra­łam cztery razy, tyle samo roz­wód. I nie jest to po­wód do dumy, choć uwiel­biam uży­wać w roz­mo­wie stwier­dze­nia: „Je­den z mo­ich by­łych mę­żów”; czuję się wtedy jak gwiazda kina ame­ry­kań­skiego lat 50.

Z rze­czy nie­mi­łych mam stado roz­stę­pów na ca­łym ciele, uza­leż­nie­nie od pa­pie­ro­sów, nad­żerki żo­łądka, prze­pu­kliny krę­go­słupa i ner­wicę lę­kową. 

W te­ra­pii by­łam mi­liard lat. W róż­nych te­ra­piach. Prze­ro­bi­łam to, co umia­łam, i pew­nie jesz­cze kie­dyś wrócę po wię­cej. Na ra­zie za­że­gna­łam ataki pa­niki, które przez kilka lat ruj­no­wały mi ży­cie. Po­tra­fię na­zy­wać emo­cje, po­czuć je i brać co­dzien­nie 10 mi­li­gra­mów leku, który od­po­wiada za po­ziom se­ro­to­niny w mo­jej gło­wie. Jest okej. 

Poza tym, że zna­cie mnie jako miłą pa­nią z te­le­wi­zji, która po­maga lu­dziom i robi re­monty, je­stem też na­prawdę do­brą pro­jek­tantką wnętrz. I nie­źle pi­szę. Praw­do­po­dob­nie na tyle nie­źle, że na­wet gdyby nie ta pierw­sza rzecz, to ktoś chciałby to czy­tać. I wy­dać.

Z dru­giej strony, wy­daw­nic­two chciało za­ty­tu­ło­wać tę książkę „Tak się urzą­dzi­łam”, więc może nie...

Do­rota was urzą­dzi.

Jak Gośka Łu­pina wy­my­śliła ten ty­tuł, to wcale nie by­łam prze­ko­nana, ale 10 lat temu mało mia­łam do ga­da­nia w tym te­ma­cie. I do­brze. Kilka lat póź­niej ktoś zro­bił ba­da­nia war­to­ści tego zlepka trzech słów. Wy­szło dużo. Kie­dyś sły­sza­łam, jak pod mo­no­po­lo­wym je­den pan o chwiej­nym kroku i umy­śle krzyk­nął do dru­giego z obitą twa­rzą: „Zyg­munt! Kto cię tak urzą­dził? Do­rota?” i za­to­czył się, re­cho­cząc.

Zresztą zu­peł­nie nie ro­zu­miem, po co moja sta­cja wy­my­śliła po­tem 12 in­nych ty­tu­łów pro­gra­mów, ja­kie pro­wa­dzi­łam. Se­rio. Dwa­na­ście. A i tak lu­dzie pa­mię­tają ten pierw­szy. Strata czasu. 

Z tym ty­tu­łem książki jest jed­nak ina­czej. Bo choć część fe­lie­to­nów, które prze­czy­ta­cie, jest taka wła­śnie jak ja z te­le­wi­zji – wspie­ra­jąca i ra­tu­jąca świat, to część już nie. Te dru­gie są praw­dziw­sze. A jak mnie coś bar­dzo boli, to pi­szę opo­wia­da­nia. Też ich tu kilka jest. 

W ogóle chyba w środku je­stem smutna. I smu­tek in­te­re­suje mnie dużo bar­dziej niż co­kol­wiek in­nego. I ja­koś mi spe­cjal­nie nie prze­szka­dza. Choć wiem, że go­rzej się sprze­daje. 

Może przy każ­dym tek­ście po­winny być ozna­cze­nia, ta­kie jak w re­stau­ra­cjach? Wie­cie, że we­gań­skie albo glu­ten, albo sko­ru­piaki? Tyle że tu by­łyby emo­cje i stany. Wszystko w wer­sji ry­sun­ko­wej. Pod­no­sze­nie na du­chu wy­glą­da­łoby tak: 

Nie­źle, co?

Zo­ba­czymy, czy na to pójdą.

Tak czy siak, mia­łam do­pi­sać coś za­baw­nego, żeby nie było tak smutno. Ale ja­koś się nie za­nosi, kiedy czy­tam to, co do­pi­sa­łam. 

No do­bra, czuję się jak Mor­gan Fre­eman w roli Boga i nar­ra­tora i za­mie­rzam to wy­ko­rzy­stać. Mi­łego!

.

Myśle­li­ście, że tu już bę­dzie wła­ściwa książka?

A nieee. Nie­spo­dzianka.

Skąd po­mysł, że ona w ogóle bę­dzie?

Może to po pro­stu przy­pad­kowe li­tery w twar­dej opra­wie. Chyba że wy­daw­nic­two da miękką. Albo, wie­cie, oszu­stwo, ta­kie jak w nie­któ­rych książ­kach ce­le­bry­tów. Otwie­rasz, a tam nic. Se­rio. Wi­dzia­łam kie­dyś w In­me­dio na lot­ni­sku.

Tak w ogóle to lu­bię słowo „ce­le­bryta”. Nie uwła­cza mi, choć nie­któ­rzy, jak po­wie­dzą o mnie „ce­le­brytka”, to po­tem do­dają: Prze­pra­szam. Albo od „prze­pra­szam” za­czy­nają.

No do­bra, praw­dziwa książka bę­dzie, ale za­nim to na­stąpi, mam do Was jesz­cze jedno py­ta­nie: Czy zbiór fe­lie­to­nów – na­wet z ko­men­ta­rzami – to praw­dziwa książka?

Tak mi ja­koś przy­szło do głowy. Ale nie o to! Te­raz to już na­prawdę. Bo ja na­prawdę nie wiem, jaka po­winna być ko­lej­ność tych tek­stów.

Wiele z nich, naj­czę­ściej w skró­co­nych wer­sjach, uka­zało się w „Wy­so­kich Ob­ca­sach Extra” i w „Oli­vii” na prze­strzeni kilku ostat­nich lat.

Je­śli ja­kimś cu­dem nie za­uwa­ży­li­ście, bo na przy­kład miesz­ka­li­ście wtedy w tu­ne­lach pod zie­mią, le­że­li­ście w śpiączce albo po­dró­żo­wa­li­ście w ko­smo­sie, to były lata, w któ­rych wy­da­rzyło się WSZYSTKO. Pan­de­mia, wojna, upa­dek tego, co zna­li­śmy, w tym pol­skiej kon­sty­tu­cji, do tego trzeba do­dać wie­lo­krot­nie zła­mane serce, dziecko opusz­cza­jące gniazdo, prze­pro­wadzki i kil­ka­dzie­siąt re­mon­tów. Te cztery wy­mie­nione jako ostat­nie to u mnie, nie wiem, jak u Was.

Moje fe­lie­tony czę­sto ko­men­to­wały tę rze­czy­wi­stość, a po­tem okrut­nie się prze­ter­mi­no­wały. To może za­cznę od ter­minu waż­no­ści; przy­naj­mniej bę­dzie ja­kaś klamra.

TER­MIN WAŻ­NO­ŚCI

Luty. Czyli nad­szedł ten mo­ment w roku, kiedy si­łow­nie z ulgą wra­cają we wła­da­nie sta­łych by­wal­ców, ca­te­ringi die­te­tyczne od­no­to­wują mia­rowy spa­dek ob­ro­tów, a sprze­daż pa­pie­ro­sów wraca po­woli do stanu z ubie­głego roku. Taka ko­lej rze­czy – po­sta­no­wie­nia no­wo­roczne bledną w ob­li­czu co­dzien­nych obo­wiąz­ków i taki stan bę­dzie trwał, do­póki wio­senne słońce nie przy­po­mni o zbli­ża­ją­cym się le­cie. Wtedy si­łow­nie z ca­te­rin­gami znowu od­biją, ale z faj­kami nie bę­dzie tak ła­two. W końcu cie­pło, ogródki, pro­secco na ta­ra­sie – na­resz­cie można pa­lić, nie czu­jąc się jak wy­rzu­tek. Zmar­z­nięty w do­datku. Swoją drogą to cie­kawe, że naj­czę­ściej obie­cu­jemy so­bie, że w końcu schud­niemy, rzu­cimy, prze­bie­gniemy, a nie my­ślimy o spek­ta­ku­lar­nym roz­woju in­te­lek­tu­al­nym.

Ja so­bie na przy­kład już nie obie­cuję, bo mi się obiet­nice prze­ter­mi­no­wują. Tak jak ma­rze­nia zresztą. Ostat­nio na­wet za­uwa­ży­łam, że prze­ter­mi­no­wały mi się prze­ko­na­nia na wła­sny te­mat. Ale od po­czątku. Nie zno­szę ide­olo­gii oszczę­dza­nia. Wię­cej – to jest jak uczu­le­nie. Dziwne, szcze­gól­nie że wy­cho­wa­łam się w skrom­nych wa­run­kach, żeby nie po­wie­dzieć mocno okro­jo­nych z rze­czy ma­te­rial­nych, ale może to wła­śnie tu na­leży do­pa­try­wać się ety­mo­lo­gii tego zja­wi­ska. Pa­mię­tam do­brze cie­nie do po­wiek mo­jej Matki, które le­żały la­tami w od­dziel­nej szu­fladce, od­gry­wa­jąc rolę ja­kiejś re­li­kwii lep­szych cza­sów. Dru­giego stop­nia. Trzeba je było oszczę­dzać ni­czym naj­cen­niej­szą przy­prawę. Nie mo­głam się nimi ba­wić jako dziecko, do­da­wać so­bie urody jako na­sto­latka, za to jako osoba do­ro­sła w końcu mia­łam z nimi upra­gnioną stycz­ność, kiedy wy­rzu­ci­łam je do ko­sza. Prze­ter­mi­no­wane o 15 lat. Ra­zem z pu­szeczką ka­wioru, którą Matka do­stała w la­tach 90. i scho­wała na spe­cjalną oka­zję. Na­wet moje do­dat­kowe ki­lo­gramy, które po­ja­wiły się w oko­li­cach pią­tej klasy pod­sta­wówki, miały naj­praw­do­po­dob­niej po­czą­tek w oszczę­dza­niu mię­ska na ko­niec, więc na­py­cha­łam się ziem­nia­kami, a przy­jem­ność z dro­go­cen­nego ra­ry­tasu była żadna. No, ale zo­sta­wiać coś na ta­le­rzu to mar­no­traw­stwo.

I tu do­cho­dzimy do me­ri­tum. Bo z po­sta­no­wie­niami i ma­rze­niami jest tak samo. One też mają datę waż­no­ści – je­śli je oszczę­dzasz, po pro­stu bę­dzie za późno. Nie, nie po­je­dziesz już na era­zmusa do Por­tu­ga­lii, żeby po­znać kul­turę i ję­zyk, je­śli masz dwójkę dzieci i męża. Też z ję­zy­kami. Nie za­czniesz dbać o zwią­zek, je­śli wła­śnie wzię­łaś roz­wód, i nie bę­dziesz utrzy­my­wać po­rządku w sa­mo­cho­dzie, który wła­śnie sprze­da­łaś. No i może już nie chcesz wcale schud­nąć, bo oka­zało się, że po „40” ak­cep­ta­cja wła­snego ciała jest wprost pro­por­cjo­nalna do spo­wol­nie­nia me­ta­bo­li­zmu. A poza tym to jed­nak je­steś szczę­śliw­sza, jak jesz, niż jak chud­niesz. I te hordy su­kie­nek w two­jej sza­fie, co to kie­dyś na pewno będą już pu­ste na wieki. I tylko metki im tak ład­nie tań­czą, jak prze­su­wasz drzwi, wyj­mu­jąc dres z półki na wy­so­ko­ści oczu. Ta­kie szafy to w ogóle są świad­kami upadku wielu ma­rzeń. Upchana torba z włócz­kami, bo za­wsze chcia­łaś na­uczyć się ro­bić na dru­tach, te ta­śmy, co się z nimi ćwi­czy, je­śli się w ogóle ćwi­czy. Na­wet pod­ręcz­nik do hisz­pań­skiego się znaj­dzie. Może we­ry­fi­ka­cję ma­rzeń na­leży za­cząć od ge­ne­ral­nego sprzą­ta­nia szaf?

Z prze­ko­na­niami na swój te­mat to już zu­peł­nie inna hi­sto­ria. My­śla­łam, że nie lu­bię la­tać, a ta­kie świa­tła mia­sta oglą­dane przez pry­zmat chmur są na­prawdę wspa­niałe. I że prze­nigdy nie od­dam ni­komu i ni­czemu kon­troli – i bang! Oka­zuje się, że zu­peł­nie nie mia­łam ra­cji. Pręd­kość – lu­bię, tłu­ste mię­siwo – jak naj­bar­dziej.

Aż czę­sto staję przed lu­strem i się so­bie przed­sta­wiam. Bo więk­szość tego, co wie­dzia­łam, po pro­stu się prze­ter­mi­no­wała. Oka­zuje się, że po 40 la­tach sys­tem za­ła­do­wał mi się na nowo. Fe­no­me­nalne uczu­cie. Bez lęku, z cier­pli­wo­ścią i za­ufa­niem.

I je­dyne, co mam do po­wie­dze­nia, to że w każ­dym przy­padku warto się przyj­rzeć ter­mi­nowi waż­no­ści. A je­śli nie je­ste­śmy pewni, to po pro­stu spró­bo­wać. Nie od­kła­dać na póź­niej. Żyć.

.

Wra­cam do ko­lej­no­ści, bo po­ra­dzi­łam so­bie tylko z pierw­szym tek­stem, ale na­dal nie wiem, co da­lej.

Za to już wiem, że umiesz­cze­nie ich w po­rządku, w ja­kim je pi­sa­łam, bę­dzie zu­peł­nie bez sensu. Można by oczy­wi­ście po­dzie­lić tek­sty te­ma­tycz­nie, tyle że nie do końca wia­domo, o czym one są. To zna­czy na pewno są o mi­ło­ści. Moja Mama tak twier­dzi. Ona w ogóle uważa, że wszystko jest o mi­ło­ści. Ale ma swoją książkę, więc niech ją so­bie dzieli, jak chce. Ja ro­bię to tak:

– O czu­ło­ści i praw­dzie. Z prze­sła­niem. Na­wet po­tra­fię mą­drze o tym na­pi­sać, choć nie ma to nic wspól­nego z tym, co i jak ro­bię w ży­ciu i so­bie. No, ale kry­tyk mu­zyczny nie musi być wir­tu­ozem, co nie?

– Tak zwane pan­de­miczne. Ta­kie do góry, „pau­lo­ko­eljo w spód­nicy”, w do­datku w cza­sach za­razy. Wy­tłu­ma­czę to póź­niej, ale ta­kie też tu są.

– Naj­bar­dziej oso­bi­ste – tro­chę kartki z pa­mięt­nika – we­sołe albo smutne. Nie je­stem tam pro­fe­so­rem, któ­rym zwy­kłam by­wać w dzie­dzi­nach wszel­kich. Po pro­stu pi­szę.

– Opo­wia­da­nia – czyli te, które lu­bię naj­bar­dziej, bo są smutne.

Nie mogę za­cząć od smut­nych, bo miało być za­baw­nie, więc mu­szę po­ka­zać wy­daw­nic­twu, że PRZY­NAJ­MNIEJ pró­bo­wa­łam.

Za­cznę więc od tych czu­łych, bo tam jest cza­sami ja­kiś żart, a Wy przy­mknie­cie oko na to, że w tej książce czas i ko­lej­ność zda­rzeń są względne. Okej?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Pro­jekt okładkiBe­ata Śli­wiń­ska „Ba­ra­kuza”
Przy­go­to­wa­nie okładki do drukuKa­ro­lina Że­la­ziń­ska
Zdję­cia au­torkiWoj­tek Fried­mann
Ilu­stra­cjeMar­tyna Ochoj­ska
Re­dak­tor pro­wa­dzącaMo­nika Koch
Re­dak­cjaAnna Ry­dzew­ska
Ko­rektaIda Świer­kocka Mal­wina Ko­złow­ska
Pro­jekt wnę­trza, skład i ła­ma­nie wer­sji pa­pie­ro­wejTYPO 2 Jo­lanta Ugo­row­ska
Nie­które tek­sty (część pod zmie­nio­nymi ty­tu­łami) po raz pierw­szy uka­zały się na ła­mach prasy: Tek­sty ze stron: 17, 21, 25, 35, 39, 43, 51, 55, 59, 63, 79, 83, 87, 91, 95, 99, 103, 107, 109, 113, 121, 129, 151, 163, 191, 193, 195, 197, 201, 205, 219 – uka­zały się w ma­ga­zy­nie „Oli­via”. Tek­sty ze stron: 13, 67, 71, 117, 125, 149, 155, 1659, 167, 171, 185, 209, 213, 217, 223 – uka­zały się w ma­ga­zy­nie „Wy­so­kie Ob­casy Extra”.
Co­py­ri­ght © Do­rota Sze­lą­gow­ska, 2023 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2023
ISBN 978-83-8032-892-1
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.