38,90 zł
Aleksandra, córka rosyjskiego pułkownika, przybywa z Petersburga do Różanego Jaru – majątku odziedziczonego po nieżyjącej matce, położonego we wsi Ostrówek na Podlasiu. Letni wypoczynek staje się początkiem życiowej rewolucji. Ambitna i utalentowana pianistka poznaje prawdziwe wiejskie życie, tak różne od tego na petersburskich salonach. Z czasem przekonuje do siebie mieszkańców Ostrówka, którzy początkowo widzą w niej jedynie symbol carskiego zniewolenia.
W życiu kobiety pojawia się Stefan Korzeniowski – charyzmatyczny nauczyciel w wiejskiej szkole, działacz tajnego ruchu niepodległościowego i pianista. Rozkwita między nimi uczucie, jednak Aleksandra jest obiecana synowi carskiego gubernatora – Igorowi Volkovowi. Staje przed trudnym wyborem, rozdarta między powinnością wobec ojca a głosem serca.
***
Ta książka uwodzi czytelnika tym, czym najbardziej lubimy być uwodzeni – sielską atmosferą ziemiańskiego dworu, skrywaną tajemnicą, miłością, dla której nie widać szans na spełnienie, i spiskową działalnością. Jej bohaterka wzrusza czytelnika determinacją w dążeniu do odkrycia dziedzictwa swojej matki - Polki i chęcią niesienia pomocy jej rodakom. Dajcie się uwieść i wzruszyć.
Serdecznie polecam!
Katarzyna Maludy, autorka Sagi warszawskiej i cyklu Cień od wschodu
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 283
Copyright © Magdalena Buraczewska-Świątek
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Joanna Podolska
Korekta
Katarzyna Dubois
Projekt okładki
Iza Szewczyk
Skład i łamanie
Izabela Szewczyk-Martin
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2025
eISBN 978-83-68364-92-7
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań
www.replika.eu
1
Petersburg, luty 1905 rok
Aleksandra Orłowa siedziała przy fortepianie, a jej palce delikatnie muskały klawisze, wydobywając z instrumentu ciche, pełne tęsknoty dźwięki nokturnu e-moll Chopina. Opus siedemdziesiąte drugie, numer pierwszy, westchnienie polskiego geniusza, wypełniało powietrze nutami tak subtelnymi, że zdawały się utkane z mgły i blasku świec. Aleksandra grała pianissimo, niemal szeptem fortepianu. Lewa dłoń delikatnie budowała melancholijny akompaniament, podczas gdy prawa snuła prostą, ale przejmującą melodię. Każda nuta była nasączona bólem – nie tym ostrym, nagłym, ale głębokim, przewlekłym, który osiada w duszy jak kurz na nieużywanych meblach. Chopin przelał w te dźwięki całą tęsknotę emigranta – tę samą, która teraz pożerała serce Aleksandry od środka.
A potem nadeszła środkowa część. Melodia wybuchła jak promień słońca przebijający petersburskie chmury, jak nagły śmiech w domu żałoby. Jej palce – te same, które przed chwilą głaskały klawisze – teraz przyspieszyły, goniąc za tą ulotną nadzieją jak dziecko za motylem. Ta jasność, obietnica szczęścia, była jak złudzenie, jak fatamorgana na pustyni samotności. Ale światło zgasło równie szybko, jak się pojawiło. Melodia zapadła z powrotem w objęcia melancholii, tonąc w pierwotnym e-moll jak księżyc w czarnych wodach Newy. Ostatnie dźwięki rozpłynęły się w ciszy salonu – delikatne, kruche, niedopowiedziane. Jak niewysłane listy. Jak nieskradzione pocałunki. Jak wszystkie „gdyby” i „może”, które wypełniały jej życie.
Za oknem Petersburg owijał się w śnieżny szal, a Newski Prospekt, ta tętnica imperialnej stolicy, pulsował życiem pod białym przykryciem. Z ulicy dobiegała prawdziwa miejska symfonia – stukot końskich kopyt o bruk brzmiał jak werble w orkiestrze codzienności, przekupki wyśpiewywały swoje oferty, zachwalając gorące bliny i pieczone kasztany głosami pełnymi pasji godnej primadonny, a gdzieś w oddali niczym złowrogi kontrabas niosły się gniewne głosy demonstrantów – niepokojąca nuta w pozornie spokojnej melodii carskiej stolicy.
Petersburg trwał w swojej imperialnej obojętności, podczas gdy ona snuła przy fortepianie historię swojego życia – bez jednego wypowiedzianego słowa. Grała tak cicho, że melodia zdawała się bardziej szeptem jej duszy niż rzeczywistym dźwiękiem. Suknia z ciemnozielonego aksamitu, ostatni krzyk mody prosto z Paryża, opinała smukłą sylwetkę Aleksandry. Koronkowy kołnierzyk, delikatny jak pajęczyna, muskał jej szyję przy każdym ruchu, przypominając o kajdanach etykiety. Czuła się jak przebrana aktorka na scenie życia – jakby ta suknia należała do kogoś innego, do jakiejś petersburskiej damy z krwi i kości, którą ona jedynie próbowała udawać.
Wiedziała dobrze, że w tym rosyjskim domu, gdzie portrety carów spoglądają na nią surowo ze ścian, muzyka Chopina brzmi jak szept buntownika – słodki i niebezpieczny zarazem. Ojciec marszczył brwi na samą myśl o polskiej muzyce i wszelkich symbolach nieposłuszeństwa, które należało wykorzeniać. Dużo bardziej cenił utwory wielkoruskich kompozytorów. W jej głowie pobrzmiewał natrętny głos ojca wychwalający mistrzów: „Czajkowski! Rimski-Korsakow! Oto prawdziwa muzyka Imperium!” – mawiał, a słowo „wielkoruski” brzmiało w ich domu jak zaklęcie mające odpędzić wszystko, co obce i niepożądane. Jednak te dźwięki, choć piękne jak złote kopuły cerkwi, nie potrafiły rozpalić duszy Aleksandry tak jak płomienne nuty Chopina.
Nagle, jak grzmot przerywający ciszę przed burzą, rozległy się ciężkie kroki na korytarzu. Znała ten dźwięk lepiej niż bicie własnego serca – to ojciec wracał ze służby, niosąc ze sobą chłód carskich urzędów i zapach wojskowego munduru. Jej palce, jeszcze przed chwilą tańczące po klawiszach jak baletnice w Teatrze Maryjskim, zastygły w bezruchu. Ostatnia nuta Chopina zawisła w powietrzu jak niedopowiedziane „kocham cię” na ustach nieśmiałego kochanka.
Z gorączkowym pośpiechem, przewracała kartki nut. Szukała czegoś, co nie wzbudziłoby gniewu ojca, czegoś odpowiednio „wielkoruskiego” i poprawnego. Jej myśli niczym stado jeleni spłoszonych wystrzałem myśliwskiej strzelby rozpierzchły się na wszystkie strony, uciekając od melodii.
Aleksandra westchnęła ciężko, jakby na jej ramionach spoczął cały ciężar Imperium. Delikatnymi palcami, które jeszcze przed chwilą pieściły klawisze fortepianu, poprawiła niesforny lok – buntownika, który wyrwał się z misternej konstrukcji jej fryzury. Chopin musi poczekać – pomyślała z nutą żalu, jakby żegnała się z ukochanym.
Ledwo jej palce musnęły chłód klawiszy, gdy drzwi salonu otworzyły się z takim impetem, jakby sama historia wtargnęła do pokoju. Pułkownik Siergiej Orłow wkroczył do środka niczym żywe wcielenie potęgi Imperium Rosyjskiego. Jego mundur, obsypany płatkami śniegu, lśnił w świetle petersburskiego popołudnia. Twarz ojca, surowa jak zimowy pejzaż za oknem, ściągnęła się w grymasie, który Aleksandra nauczyła się odczytywać lepiej niż nuty Chopina – była to mieszanka zmęczenia ciężarem obowiązków i irytacji światem, który ośmielał się nie podporządkowywać woli Imperium.
– Sasza – odezwał się, używając zdrobnienia jej imienia, które zawsze brzmiało czule w jego ustach. – Co tam znowu wygrywasz?
Aleksandra poczuła, jak jej serce przyspiesza. Czy usłyszał Chopina? Czy wyczuje polskie nuty wciąż unoszące się w powietrzu? Zmusiła się do uśmiechu, który – miała nadzieję – wyglądał na naturalny.
– Witaj, ojcze – odpowiedziała, starając się, by jej głos brzmiał spokojnie. – Właśnie miałam zacząć ćwiczyć nowy utwór Czajkowskiego.
– Czajkowski, powiadasz? – mruknął, podchodząc bliżej fortepianu. Jego wzrok przez chwilę błądził po nutach, ale myślami wydawał się być gdzie indziej. – To może poczekać, Sasza.
Aleksandra zauważyła, że ojciec trzyma w dłoni jakiś papier. Kopertę? Poczuła, jak niepokój ściska jej żołądek.
– Coś się stało, ojcze? – zapytała, wstając od fortepianu.
Siergiej westchnął ciężko, po czym wyciągnął w jej stronę list.
– Przyszła wiadomość z Różanego Jaru – powiedział, a jego głos zabrzmiał niezwykle miękko. – Obawiam się, że nie są to dobre wieści. Jak ta cała zima, która już mi zbrzydła – dodał, wyglądając przez okno.
Aleksandra poczuła, jak drżą jej ręce, gdy sięgała po kopertę.
– Co… co się stało? – wyszeptała, bojąc się otworzyć list.
Ojciec położył dłoń na jej ramieniu, a w jego oczach dostrzegła coś, czego dawno nie widziała: troskę.
– Brat twojej matki nie żyje, Sasza.
Wuj Anatol… jedyny łącznik z polską częścią jej rodziny, ze światem, którego nie znała, ale za którym tak mimowolnie tęskniła po śmierci matki.
– A dwór w Różanym Jarze… – ojciec zawahał się, wiedząc, jak trudne będzie dla Aleksandry to, co miał jej jeszcze do przekazania – ma zostać sprzedany.
Sprzedany? Aleksandra poczuła, jak coś ściska ją w gardle. Różany Jar – miejsce, o którym matka zawsze mówiła z taką tęsknotą i miłością.
– Jak to? Nie będzie twój? Zawsze mówiłeś mamie, że pewnego dnia go przejmiesz i jak sytuacja w Królestwie Polskim się uspokoi, urządzisz tam swoją daczę i będziemy spędzać tam całe lato. – Dziewczyna uważnie przyglądała się ojcu, który zaczął teraz kręcić głową. – Mówiłeś, że klimat Kresów tak bardzo ci służy i czujesz się tam dużo spokojniejszy niż tu – argumentowała z podenerwowaniem.
Siergiej podszedł do okna, wpatrując się w zaśnieżony Newski Prospekt. Jego sylwetka odbita w szybie wydała się nagle Aleksandrze stara i zmęczona.
– To… to skomplikowane, Sasza. Prawda jest taka, że nigdy nie miałem zamiaru przejąć tego dworu. To był tylko sposób, żeby uspokoić twoją matkę. I nie patrz tak na mnie! Nie mamy tam czego szukać – dodał. – „Pewnego dnia”, o którym zawsze wam mówiłem, nigdy nie nadeszło. A teraz… teraz jest za późno.
Aleksandra poczuła, jak narasta w niej gniew.
– A więc wszystko, co obiecywałeś mamie… to były kłamstwa? – zapytała cicho, starając się opanować drżenie głosu.
– To nie tak – odpowiedział Siergiej, marszcząc brwi i przecierając dłonią zmęczoną twarz. – Kochałem twoją matkę. Po prostu… chroniłem ją przed rzeczywistością. Chciałem, żeby była szczęśliwa. Różany Jar nigdy nie mógłby być mój. Jestem rosyjskim pułkownikiem, Sasza. Przejęcie polskiego majątku mogłoby zaszkodzić mojej karierze, zwłaszcza teraz, gdy sytuacja w Kraju Nadwiślańskim jest tak napięta. Wiatry rewolucji wieją coraz silniej…
Przez chwilę w pokoju panowała ciężka cisza. Aleksandra próbowała zebrać myśli. Czuła, jak jej serce bije szybko, przepełnione mieszanką różnych emocji.
– Muszę tam pojechać – powiedziała nagle, patrząc mu prosto w oczy – zanim Różany Jar zostanie sprzedany. Proszę, ojcze – dodała, zupełnie nie wierząc w moc swoich słów wobec jego uporu i przekonań. Prośba wyrwała się z jej ust niemal wbrew jej woli, jak ostatni, desperacki krzyk nadziei, którą sama już dawno pogrzebała.
Doskonale znała swojego ojca – jego sztywne zasady, niezachwiane oddanie carowi i Rosji, nieufność wobec wszystkiego, co polskie. Wiedziała, że szanse na jego zgodę są mniejsze niż na to, że Petersburg nagle przestanie być stolicą Imperium. A jednak coś w niej, jakaś uparta cząstka duszy odziedziczona po matce, kazała jej spróbować. Może to był ten sam duch, który pchnął jej matkę do małżeństwa z rosyjskim oficerem wbrew woli rodziny? Ta sama siła, która kazała jej przez lata pielęgnować marzenia o powrocie do Różanego Jaru?
Stała wyprostowana, z podniesioną głową, gotowa przyjąć odmowę, bo nawet jeśli nie wierzyła w sukces, to przynajmniej mogła zachować godność w porażce.
Pułkownik zmarszczył brwi.
– Dobrze wiesz, że to nie jest dobry moment. W Królestwie wciąż jest niespokojnie po styczniowych wydarzeniach.
– Ojcze – zaczęła cicho, ale stanowczo – mama zmarła tak nagle… – Aleksandra poczuła, jak łzy napływają jej do oczu na wspomnienie matki. Przełknęła ciężko ślinę, starając się opanować emocje. – Nie zdążyłyśmy zrobić tylu rzeczy, które planowałyśmy. Wiesz, ile razy mi opowiadała o Różanym Jarze? Jak obiecywała, że pewnego dnia pojedziemy tam razem, że pokaże mi miejsce, gdzie dorastała, że zabierzemy stamtąd jej pamiątki?
Siergiej drgnął lekko na wspomnienie żony. Jego twarz, zwykle surowa i nieprzenikniona, na moment złagodniała. Aleksandra kontynuowała, czując, że trafiła w czuły punkt ojca:
– To wszystko może zniknąć, ojcze. Jeśli dwór zostanie sprzedany, stracimy ostatni kawałek jej świata. Czy nie chciałbyś, żebym mogła zobaczyć to miejsce choć raz? Żebym mogła przywieźć stamtąd choćby małą cząstkę tego, co było dla mamy tak ważne?
Siergiej Orłow stał nieruchomo, jego twarz jak zawsze pozostawała nieprzenikniona. Był znany ze swojej surowości i dyscypliny. Cechy te uczyniły go szanowanym pułkownikiem w armii carskiej. Jego stalowoszare oczy, które potrafiły przenikliwie oceniać podwładnych, teraz spoczęły na twarzy córki. Siergiej mimo reputacji człowieka twardego i bezkompromisowego miał jedną słabość – Aleksandrę. Była ona żywym wspomnieniem jego ukochanej żony, a jej upór i błysk w oczach często przypominały mu o czasach, gdy sam był młody i pełen naiwnych ideałów.
– Sasza… – zaczął łagodnie – rozumiem wszystko, co mówisz, ale musisz pamiętać, że jestem rosyjskim pułkownikiem. Moja pozycja…
– Właśnie dlatego – przerwała mu, widząc szansę – twoja pozycja może nam pomóc. Poza tym to może być dobra okazja, żeby zobaczyć, jak wygląda sytuacja w Królestwie. Mogłabym ci o wszystkim opowiedzieć po powrocie.
Aleksandra, widząc, że ojciec zaczyna się łamać, postanowiła wykorzystać jeszcze jeden argument. W jej głowie zaświtała myśl o prawdziwym powodzie, dla którego chciała pojechać do Królestwa.
– Ojcze – zaczęła ostrożnie, ważąc każde słowo – pomyśl też o mojej nauce. Zawsze zależało ci na tym, bym doskonaliła grę na fortepianie, a przecież to ziemia, która wydała… – zawahała się, bo zdała sobie sprawę, że wzmianka o Chopinie mogłaby wzbudzić złość pułkownika – wydała tak wielu znakomitych muzyków – dokończyła dyplomatycznie. – Nawet nasi wielcy kompozytorzy, których tak cenisz, czerpali inspirację z różnych źródeł.
Siergiej patrzył na córkę z mieszaniną dumy i niepokoju. Przypomniał sobie, jak sam kiedyś, będąc młodym członkiem armii carskiej, przekonywał swoich rodziców do akceptacji jego wybranki – Marii Tarnowskiej.
To było podczas kampanii na zachodnich rubieżach imperium w 1875 roku. Siergiej, wtedy jeszcze kapitan, został ranny w potyczce z polskimi powstańcami. Trafił do dworku Tarnowskich, gdzie dwudziestoletnia Maria, córka zubożałego, ale dumnego szlachcica, opiekowała się nim podczas rekonwalescencji. Teodor Tarnowski mimo niechęci do Rosjan, kierując się chrześcijańskim miłosierdziem, zgodził się przyjąć rannego pod swój dach, a uroda jego córki, inteligencja i muzyczny talent całkowicie oczarowały młodego kapitana. Ale to jej odwaga i lojalność ostatecznie przekonały jego rodziców. Gdy grupa powstańców zaatakowała dwór, szukając rosyjskiego oficera, Maria, ryzykując własnym życiem, ukryła Siergieja i zmyliła napastników. Ten akt odwagi nie tylko uratował mu życie, ale też zaimponował jego rodzicom, szczególnie ojcu – generałowi starej daty. Uznali, że kobieta o takim charakterze będzie godną żoną dla rosyjskiego oficera, nawet jeśli jest Polką.
Siergiej westchnął, wspominając te wydarzenia. Maria była wyjątkiem od jego ogólnej niechęci do Polaków – wyjątkiem, który zmienił jego życie.
Aleksandra wzięła głęboki oddech, czując na sobie przenikliwy wzrok ojca. Jej serce biło jak szalone, ale głos pozostał spokojny:
– Ojcze, pomyśl tylko – zaczęła, gestykulując żywo – jak wzbogaciłoby to moją technikę! Mogłabym poznać nowe style, nowe interpretacje.
Pułkownik Orłow zmarszczył brwi, ale w jego oczach błysnęło coś na kształt zainteresowania. Aleksandra, widząc to, kontynuowała z zapałem:
– A poza tym, czy to nie wspaniała okazja, by pokazać wyższość rosyjskiej szkoły muzycznej? Wyobraź sobie ich miny, gdy usłyszą, jak córka rosyjskiego pułkownika gra Czajkowskiego!
Siergiej westchnął głęboko, jego wzrok powędrował do portretu zmarłej żony. Przez moment w jego pamięci rozbrzmiewały echa dawno niesłyszanych melodii. Przypomniał sobie Marię, jej delikatne dłonie na klawiszach fortepianu, dźwięki, które wypełniały ich petersburski dom.
– Twoja matka – zaczął cicho, jakby mówił bardziej do siebie niż do córki – zawsze powtarzała, że prawdziwa muzyka nie zna granic.
Poczuła, jak nadzieja rośnie w jej sercu.
– Tak, ojcze! I miała rację. Czy nie byłoby wspaniale, gdybym mogła kontynuować jej muzyczne dziedzictwo? Może nawet zagrać na jej dawnym fortepianie?
Siergiej spojrzał na córkę i zobaczył w niej odbicie swojej ukochanej. Jego surowa twarz na moment złagodniała.
– Dobrze, Sasza – powiedział w końcu. – Możesz jechać do Różanego Jaru, ale… – Wstrzymała oddech. – Mam warunki – dodał, a jego głos znów stał się ostry. – Jesteś córką rosyjskiego pułkownika… – przypomniał. – Pojedziesz tam z kuzynką Natalią. I wrócisz przed…
– Przed czym, ojcze? – zapytała, widząc wahanie na jego twarzy.
– Przed twoimi zaręczynami z Igorem Wołkowem – odpowiedział cicho.
Aleksandra poczuła, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Igor Wołkow? Syn gubernatora znany ze swojego oddania carowi i niechęci do wszystkiego, co polskie?
– Ale… – zaczęła.
– To nie podlega dyskusji, Sasza – uciął. – Jeśli chcesz jechać do Różanego Jaru, musisz się zgodzić na zaręczyny po powrocie.
Aleksandra poczuła, jak jej marzenia o wolności i odkrywaniu polskich korzeni zderzają się z brutalną rzeczywistością. Przez moment chciała krzyczeć, protestować, może nawet płakać, ale wiedziała, że to nic nie da. Jeśli to była jedyna szansa, by zobaczyć dom matki…
– Dobrze, ojcze – odpowiedziała cicho, czując, jak w jej sercu kiełkuje ziarno buntu.
Siergiej skinął głową, jego twarz znów przybrała zwykły, surowy wyraz.
– Nu horoszo[1] – mruknął. – Szczegóły omówimy jutro. Teraz muszę odpocząć. Spakojnej noczi[2], Sasza.
Pułkownik skierował się do drzwi salonu, jego powolne ruchy zdradzały zmęczenie po długim dniu służby. Zatrzymał się jeszcze na moment, odwracając się do córki.
– Sasza… – zaczął, jakby chciał coś dodać, ale po chwili wahania tylko pokręcił głową. – Nie podviedi mienia[3] – dodał cicho.
Aleksandra stała przez chwilę w milczeniu, jej myśli wirowały jak płatki śniegu za oknem. Czuła, że jest pełna sprzecznych emocji – radości z możliwości zobaczenia Różanego Jaru i strachu przed przyszłością, którą właśnie sobie wyznaczyła. Gdy kroki ojca ucichły, wypuściła powietrze, które nieświadomie wstrzymywała. Salon nagle wydał się ogromny i pusty. Podeszła do fortepianu, jej palce musnęły klawisze.
– Różany Jar – szepnęła, a słowa te zabrzmiały jak zaklęcie.
Wyobraźnia podsunęła jej obrazy: stary dwór tonący w kwiatach, fortepian matki czekający na jej dotyk, ukryte szuflady pełne rodzinnych tajemnic. Serce zabiło jej mocniej. Ale za tymi pięknymi wizjami czaiła się twarz Igora Wołkowa. Wzorowy obywatel Imperium. Przystojny, owszem, ale z oczami zimniejszymi niż syberyjska zima. Na balu u swego ojca gubernatora tańczył z nią walca, a jego dłoń na jej talii była jak imadło.
– Prymitywna muzyka – powiedział wtedy o Chopinie. – Ale cóż się dziwić, to w końcu polski kompozytor.
Aleksandra zadrżała na to wspomnienie. Teraz miałaby zostać jego żoną? Częścią świata, w którym ten mężczyzna gardził wszystkim, co kochała jej matka i co jej samej było dość bliskie. Jak mogłaby ukryć przed nim swoją fascynację polską kulturą, muzyką, historią? Potrząsnęła głową, odpędzając te myśli. Nie, teraz nie czas na to. Teraz musi się skupić na podróży, na tym, co ją czeka w Różanym Jarze. Musi wykorzystać każdą chwilę, każdą szansę, by dowiedzieć się jak najwięcej, by poczuć tę część siebie, którą tak długo musiała ukrywać.
Podeszła do okna. Zapatrzyła się na zaśnieżony Petersburg. Gdzieś w oddali słychać było dźwięki carskiej orkiestry, ale w jej sercu grała inna melodia – melodia, którą znała tylko ona, melodia prowadzącą ją do domu, w którym nigdy nie była, ale za którym zawsze tęskniła.
Nagle poczuła, że się dusi. Musiała coś zrobić, wyrazić jakoś te wszystkie emocje, które w niej wrzały. Prawie podbiegła do fortepianu. Jej palce uderzyły w klawisze z taką siłą, że pierwszy akord zabrzmiał jak krzyk. To nie był już delikatny Chopin, którego muzykę ukrywała przed ojcem. To była dzika, namiętna melodia prosto z polskich równin i lasów. Grała coraz głośniej, jakby chciała, żeby cały Petersburg ją usłyszał. W tej muzyce było wszystko – jej gniew, strach, jej tęsknota za czymś, czego nigdy nie poznała.
Niech usłyszą – pomyślała z przekorą. Niech wiedzą, że córka pułkownika Orłowa ma polską duszę.
Kiedy skończyła, była zdyszana, jakby przebiegła maraton. Łzy spływały jej po policzkach, ale czuła się… wolna. Przynajmniej na tę chwilę. Wróciła do okna. Śnieg padał coraz gęściej, Petersburg tonął w bieli, obojętny na jej wewnętrzną rewolucję. Gdzieś w oddali rozległ się dźwięk cerkiewnych dzwonów.
– Różany Jar – szepnęła po raz kolejny, a słowa te zabrzmiały jak obietnica. – Czekaj na mnie. Niedługo przyjadę.
[1] No dobrze (ros.)
[2] Dobranoc (ros.)
[3] Nie zawiedź mnie (ros.)
2
Petersburg, marzec 1905 rok
Aleksandra stała przed otwartą szafą w swojej garderobie i przeglądała suknie. Jej palce przesuwały się po różnorodnych tkaninach – jedwabiu, aksamicie, muślinie. Każda suknia niosła ze sobą wspomnienia petersburskich balów, oficjalnych przyjęć, koncertów. Ale które z nich będą odpowiednie na polską wieś?
– Praszka, podaj mi tę błękitną – zwróciła się do swojej służącej, młodej dziewczyny o jasnych włosach i bystrych oczach.
Praskowia podała jej suknię z delikatnego, błękitnego muślinu.
– Panienka myśli, że ta będzie dobra na podróż? – zapytała dziewczyna, przyglądając się krytycznie sukni.
Aleksandra westchnęła, odkładając ją na bok.
– Masz rację, to chyba zbyt wytwornie. Może tę prostszą, z szarej wełny?
Garderoba Aleksandry była przestronna, ale przytulna. Ściany pokrywała delikatna, kremowa tapeta w kwiatowy wzór, a duże okno wpuszczało do środka ostatnie promienie zachodzącego słońca. Sporo miejsca zajmowały najnowsze trendy petersburskiej mody – nie mogło ich zabraknąć w szafie córki zamożnego pułkownika. Wśród sukien dominowały modne fasony z podwyższoną talią, długimi, wąskimi rękawami i wysokimi kołnierzami. Rządziły stonowane kolory typowe dla zimowego sezonu – głębokie zielenie, burgundy, granaty. W rogu stała elegancka toaletka z weneckim lustrem, na której leżały srebrne szczotki do włosów i kryształowe flakoniki z perfumami.
Nagle ciszę przerwał dźwięk dzwonka u drzwi. Kobiety wymieniły zdziwione spojrzenia.
– Kto to może być o tej porze? – zastanawiała się głośno Aleksandra.
– Sprawdzę, panienko – odparła Prasza, kierując się do drzwi. Chwilę później wróciła z wyrazem lekkiego niepokoju na twarzy. – Panienka ma gościa – oznajmiła. – Pan Igor Wołkow.
Aleksandra poczuła, jak jej serce przyspiesza. Igor, tutaj? Teraz?
– Powiedz mu… powiedz, że zaraz zejdę – odpowiedziała, starając się, by jej głos brzmiał spokojnie.
Gdy Prasza wyszła, Aleksandra podeszła szybko do lustra. Poprawiła włosy, wygładziła sukienkę i sprawdziła, czy wysoki kołnierz jest nienagannie ułożony. Wzięła głęboki oddech, próbując uspokoić nerwy. To tylko Igor – pomyślała. Tylko Igor.
Wiedziała jednak, że to nieprawda. To nie był „tylko Igor”. To był jej przyszły narzeczony, człowiek, który miał określić jej przyszłość. I nagle ta garderoba pełna pięknych sukien i drobiazgów wydała jej się klatką.
Spojrzała jeszcze raz w lustro. Jej palce drżały lekko, gdy poprawiała nerwowo kołnierz. Czuła, jak serce bije jej coraz szybciej.
– Odwagi, panienko – szepnęła Prasza, która stanęła w drzwiach. – Pan Wołkow wygląda na zniecierpliwionego i zziębniętego.
Aleksandra skinęła głową. Wzięła głęboki oddech. Poczuła zapach cynamonu i goździków unoszący się z kuchni, mieszający się z aromatem świeżo ściętych gałązek świerkowych, którymi udekorowano kominek. Te zapachy, tak różne od ciężkich perfum petersburskich salonów, dodały jej otuchy.
– Idę, Praszko – odpowiedziała, prostując plecy. – Przygotujesz gorącą herbatę z malinami?
Służąca kiwnęła głową i zniknęła za drzwiami. Aleksandra ruszyła powoli w stronę schodów, a jej kroki tłumione były przez gruby dywan. Z każdym stopniem czuła, jak przybiera petersburską maskę – uprzejmą, ale zdystansowaną twarz córki pułkownika Orłowa.
W salonie zastała Igora rozpartego w fotelu przy kominku, z kieliszkiem koniaku w dłoni. Jego mundur był rozpięty pod szyją, a na twarzy błąkał się ten charakterystyczny, lekko kpiący uśmieszek. Był to wysoki, przystojny mężczyzna o ciemnych włosach i przenikliwym spojrzeniu. Na jej widok uśmiechnął się, ale w jego oczach czaiło się coś, co sprawiło, że Aleksandra poczuła dreszcz, i nie był to chłód zimowego wieczoru.
– Jest i nasza mała buntowniczka! – zawołał. – Aleksandro Siergiejewna – przywitał ją, kłaniając się lekko – jak miło cię widzieć.
– Witaj, Igorze Aleksandrowiczu – zaczęła sztywno i dygnęła zgodnie z etykietą. – Nie spodziewałam się ciebie w Petersburgu o tej porze roku.
Igor zaśmiał się głośno, wstając z fotela. Podszedł do niej chwiejnym krokiem – najwyraźniej to nie był jego pierwszy kieliszek tego wieczoru.
– Ach, Saszeńka! – powiedział, chwytając ją za rękę i składając na niej mokry pocałunek. – Zima to idealna pora, by docenić… gorące towarzystwo, nie sądzisz?
Aleksandra delikatnie, ale stanowczo wycofała dłoń.
– Może napijesz się herbaty? – zaproponowała, starając się zmienić temat.
Rozsiadł się ponownie w fotelu, jego mundur opinał się na szerokiej piersi. Sięgnął po filiżankę, którą mu podała, ale zatrzymał rękę w połowie drogi.
– A może jednak coś mocniejszego, Saszeńka? – Mrugnął porozumiewawczo. – Ta herbatka to raczej dla starych ciotek, nie dla żołnierza i jego młodej… narzeczonej.
– Obawiam się, że o tej porze muszę odmówić, Igorze Aleksandrowiczu – westchnęła, starając się zachować spokojną twarz.
Zaśmiał się głośno, odchylając głowę.
– Ach, zawsze taka cnotliwa, nasza mała Saszka! No nic, może następnym razem rozluźnisz się trochę, co?
Nachylił się bliżej, jego oczy błyszczały.
– A więc Różany Jar, tak? Ta polska dziura? Cóż za… egzotyczny wybór. Pewnie będziesz tęsknić za prawdziwą cywilizacją, co?
Mocniej zacisnęła palce na filiżance.
– Jestem pewna, że znajdę tam wiele inspiracji – odparła chłodno.
– Inspiracji? – Parsknął śmiechem. – W tej zabitej dechami wsi? No, no, nie wiedziałem, Aleksandro, że masz takie… rustykalne gusta. – Wstał nagle, podchodząc do fortepianu. Jego palce przesunęły się po klawiszach, fałszując melodię. – Ale skoro o inspiracji mowa – mruknął – może zagramy coś razem? Uwielbiam, gdy twoje paluszki tańczą po tych klawiszach. Może jakiś… gorący utwór?
Aleksandra poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
– Może innym razem – powiedziała, wstając. – Jest już późno, a ja muszę dokończyć pakowanie.
Igor odwrócił się gwałtownie, a jego oczy błysnęły.
– Och, daj spokój, Sasza. Jedna mała melodyjka na pożegnanie. W końcu, kto wie, może w tej polskiej dziczy zapomnisz, jak się gra, a ja tu będę usychał z tęsknoty. Chyba że wolisz… inną formę pożegnania?
Jego spojrzenie stało się natarczywe. Podszedł do niej i chwycił ją za rękę. Jego uścisk był mocny, zbyt mocny.
– Igorze – powiedziała ostrzegawczo, próbując się wyrwać.
– No już, nie bądź taka – mruknął, przyciągając ją bliżej. – W końcu niedługo będziemy małżeństwem. Chyba mogę dostać małą… przedpremierę, co?
Wyrwała rękę z jego uścisku.
– Dobranoc, Igorze Aleksandrowiczu – powiedziała lodowatym tonem. – Myślę, że powinieneś już iść.
Patrzył na nią przez chwilę, a na jego twarzy malowało się rozbawienie, ale i coś mroczniejszego.
– Jak sobie życzysz, moja droga, i nie martw się, Petersburg wciąż tu będzie, gdy wrócisz. A ja będę czekał z niecierpliwością na twój powrót by… docenić twoje nowe… doświadczenia.
Aleksandra poczuła, jak jej serce przyspiesza. „Na twój powrót” – te słowa brzmiały niczym wyrok, który zawisł w powietrzu jak ciężka chmura. Dobrze wiedziała, co oznaczają – zaręczyny, małżeństwo, koniec jej marzeń o wolności. Dreszcz przebiegł jej po plecach. W jego słowach brzmiała obietnica, ale też groźba. Wiedziała, że Igor Wołkow był człowiekiem, który zawsze dostaje to, czego chce.
– Z pewnością będzie wiele do opowiadania – wydusiła z siebie, nie mogąc zmusić się do entuzjazmu.
– Wiesz, Aleksandro Siergiejewna – powiedział cicho – myślę, że moglibyśmy stworzyć wspaniały duet. Ty ze swoją muzyką, ja z moimi koneksjami… Moglibyśmy wiele osiągnąć – dodał i dopił pospiesznie herbatę, siorbiąc głośno.
Aleksandrę mimowolnie to zdziwiło. Ten drobny, nieelegancki gest tak nie pasował do wizerunku idealnego syna gubernatora, jaki Igor starał się prezentować. Przez chwilę poczuła coś na kształt rozbawienia, ale szybko zastąpiło je uczucie dyskomfortu.
– To bardzo… interesująca propozycja – odpowiedziała dyplomatycznie.
Uśmiechnął się, jakby właśnie wygrał jakąś tajemniczą grę.
– Cieszę się, że tak myślisz. A teraz – spojrzał na zegarek – dam ci ten czas na pakowanie.
– Dziękuję za wizytę, Igorze Aleksandrowiczu – odpowiedziała, starając się, by jej głos brzmiał neutralnie. – Życzę miłego wieczoru.
Igor odstawił filiżankę na stolik. Dźwięk porcelany uderzającej o srebro zabrzmiał zbyt głośno w cichym salonie. Mężczyzna wstał, poprawiając swój mundur.
– Do zobaczenia po twoim powrocie, Aleksandro Siergiejewna – powiedział, kłaniając się lekko. – Będę czekał – powtórzył. – Jestem pewien, że mój ojciec również będzie zainteresowany twoimi… wrażeniami z podróży.
Te słowa, wypowiedziane z ledwie wyczuwalną nutą ostrzeżenia, zawisły w powietrzu jak ciężka mgła. Aleksandra poczuła, jak jej gardło się zaciska. Wzmianka o gubernatorze przypomniała jej o potędze rodziny Wołkowów i o tym, jak wiele zależy od jej zachowania podczas tej podróży.
Chciała coś odpowiedzieć, ale nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Skinęła głową i odprowadziła Igora do drzwi salonu. Gdy tylko się za nim zamknęły, oparła się o ścianę, biorąc głęboki oddech. Czuła się tak, jakby właśnie stoczyła ciężką bitwę. W pewnym sensie tak było – bitwę o zachowanie spokoju, o ukrycie swoich prawdziwych uczuć i myśli.
W salonie wciąż unosił się zapach herbaty, koniaku i wody kolońskiej. Podeszła do okna, wpatrując się w ośnieżony ogród. Petersburg ze swoimi pałacami i szerokimi alejami zawsze wydawał jej się piękny. Zbyt piękny, jak na zło, które tkwiło w jego mieszkańcach – pomyślała. Potem odwróciła się, a jej wzrok padł na fortepian. Podeszła do niego i delikatnie przesunęła palcami po klawiszach. Muzyka zawsze była jej ucieczką, jej sposobem na wyrażenie tego, czego nie mogła powiedzieć słowami. Może by i umiała, ale nie mogła…
Usiadła przy fortepianie i zaczęła grać. Nie była to żadna znana melodia, ale improwizacja płynąca prosto z jej serca. W tych dźwiękach było wszystko – jej strach przed nieznanym, jej tęsknota za czymś nie do końca określonym, jej nadzieja na przyszłość, którą sama chciała kształtować. Grała, a muzyka unosiła się ponad ściany salonu, ponad ulice Petersburga, sięgając aż do dalekich, nieznanych jej jeszcze krain.
Nie mogła jednak oddać się dłużej tej melodii. W jej garderobie czekała już otwarta walizka przypominająca o nadchodzącej podróży. Z nutą żalu zamknęła klapę fortepianu. Dotknęła jeszcze raz chłodnej powierzchni instrumentu, jakby chciała zapamiętać to uczucie, potem z ciężkim sercem udała się do swojego pokoju.
Pakowanie zajęło jej więcej czasu, niż się spodziewała. Każda suknia, każda książka, każdy drobiazg, który wkładała do walizki, niósł ze sobą wspomnienia i wątpliwości. Czy na pewno tego potrzebuje? Czy to odpowiednie na polską wieś? Czy w ogóle powinna jechać?
Nagle jej wzrok padł na małe pudełko ukryte na dnie szuflady. Otworzyła je ostrożnie. W środku leżał delikatny, srebrny medalion z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej. Cenna pamiątka po matce. Pamiątka, którą zawsze trzymała w ukryciu. Bez wahania włożyła medalion do lnianego woreczka, a potem do kieszeni sukni, którą przygotowała na drogę. Tym razem nie będzie się go wstydzić. Tym razem będzie częścią jej – widoczną i ważną.
Ciąg dalszy w wersji pełnej