Mallaroy. Tom II - A.M. Juna - ebook

Mallaroy. Tom II ebook

Juna A.M.

4,5

Opis

Nikt nie dostaje życia na własność. Bliźniaczki Lanford wiedzą to aż za dobrze, wciągnięte w sieć intryg, kłamstw i poświęceń. Erin utknęła w niezwykłej szkole z internatem, udając swoją zmiennokształtną siostrę. Podejrzane układy z czarodziejką, łobuzerskie przepychanki z wilkołakiem i publiczne policzkowanie królewicza wampirów o dziwo nie ułatwiły ukrywania faktu, że jest człowiekiem. Alea nie może jej pomóc, bo podróżuje z grupą tajemniczych rewolucjonistów, by ratować kraj przed Wielkim Niebezpieczeństwem… w którego istnienie zaczyna wątpić. Kiedy część sekretów wychodzi wreszcie na jaw, wszystko jedynie bardziej się komplikuje, a za rogiem już czekają kolejne – tym razem bardziej złowrogie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 487

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (136 ocen)
90
33
10
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Przenies sie do magicznego i pelnego tajemnic swiata. Wraz z Alea i Erin przezyj niesamowita przygode! Polecam!
00
Antxpzs

Z braku laku…

2,5
00
Patrycja____

Całkiem niezła

Zaraz po tym jak skończyłam pierwszy tom to sięgnęłam po drugi i zanim się obejrzałam, jego też skończyłam. Książkę czyta się ekspresowo, ale nie podobała mi się ona w takim samym stopniu co „Mallaroy. Tom I”. Jest to kwestia głównego wątku, chociaż ciężko tu o takowym mówić, ponieważ w głowie mam, że pierwotnie Mallaroy to była jedna historia, która została sztucznie podzielona przez wydawnictwo na trzy części. Ale wracając do wątku, „Mallaroy. Tom II” w dużej mierze skupiało się na tajemniczych zaginięciach uczniów szkoły, a nie na poszukiwaniu klucza, które było traktowane jako zabawa. Z książki uleciała część nastoletniej beztroski, zrobiło się poważnej. Zmiana klimatu zapewne nie byłaby aż tak widoczna gdyby nie podział, ale jest jak jest i musimy to przeżyć. Alea zyskała więcej czasu antenowego, co mi nieszczególnie się spodobało, ponieważ dalej nie zapałałam do niej większą sympatią, ale rozumiem dlaczego jest ona tak ważna dla całości historii, zwłaszcza teraz, gdy Wielkie N...
00
monika13141

Dobrze spędzony czas

Erin nadal przebywa w szkole senturalniej, udaje swoją siostrę bliźniaczkę, która jest zmiennokształtną. Erin coraz trudniej jest udawać siostrę, a i kłamstwa wobec przyjaciół zaczynają jej doskwierać. Alea nadal przebywa z grupą rewolucjonistów, by ratować kraj przed Wielkim Niebezpieczeństwem, w które w zasadzie zaczyna wątpić. Pierwszy tom podobał mi się i byłam ciekawa jak potoczą się losy bliźniaczek. No i przede wszystkim byłam ciekawa czym jest to Wielkie Niebezpieczeństwo, niestety tego się nie dowiedziałam w tym tomie, trzeba poczekać na kolejną część. Niestety muszę przyznać, że pierwszy tom podobał mi się bardziej, byłam bardziej zaangażowana w przygody sióstr. Ten tom bardziej mi się dłużył, nie interesowały mnie tak bardzo potyczki Erin i Michaela (wilkołaka z którym walczyła od samego początku szkoły). Mimo, że ta część nie podobała mi się tak bardzo jak wcześniejsza, to na pewno przeczytam trzeci tom. Muszę wiedzieć co to jest to Wielkie Niebezpieczeństwo oraz to...
00
Martuska_777

Dobrze spędzony czas

Czekałam na drugi tom tej serii. Na szczęście nie trwało to długo 😁. Polubiłam tę dwójkę aroganckich uparciuchów i przyznaję, że największą frajdę mam czytając o ich przekomarzaniach 🤭. Reszta to dla mnie tło, ale takie niezbędne. Bo to, co rozgrywa się w tym tle napędza w znacznym stopniu to, co dzieje się między Erin a Michaelem. To, że potrafią poruszyć we mnie różne emocje wiedziałam już po pierwszym tomie. A teraz jeszcze pokazali jak, niewielkim wysiłkiem potrafią wpakować się w tarapaty. To, jak oboje działają na siebie jest fascynujące i przerażające jednocześnie. Oczywiście daje się w tym wszystkim odczuć ich niedojrzałość emocjonalną, ale to uważam za plus bo dzięki temu ja, jako czytelnik mam istny emocjonalny rollercoaster. Zaczęło też intrygować mnie to, co dzieje się u drugiej z sióstr bliźniaczek. A to za sprawą pewnego tajemniczego czarodzieja 🤭 Jak tak teraz myślę o tej książce, to widzę, że najbardziej wkręcił mnie sprawy sercowe bohaterów 🤭 Inne wątki też s...
00

Popularność




1.

Samokontrola i jej braki

Gene­ral­nie winę pono­siła Cyn­thia Strike. Kiedy uży­wała tele­fonu komór­ko­wego, jej obo­wiąz­kiem było upew­nie­nie się, że Alei Lan­ford nie ma w pobliżu. Powinna być bar­dziej uważna, szcze­gól­nie gdy dzwo­niła osoba szpie­gu­jąca dla nich w Mal­la­roy.

– Dzi­siaj zaczy­nają się testy samo­kon­troli. Mam coś w związku z tym zro­bić?

Cyn­thia, wyraź­nie nie­za­do­wo­lona, zmarsz­czyła brwi.

– To już? – rzu­ciła nie­przy­jem­nym tonem. Wrze­sień prze­le­ciał w zawrot­nym tem­pie i nie przy­zwy­cza­iła się jesz­cze, że już jest paź­dzier­nik, a prze­cież naj­wy­raź­niej trwał on od sied­miu dni. – Nie. Jesz­cze nic nie rób. Dam ci znać, kiedy coś zde­cy­duję – oznaj­miła po chwili zasta­no­wie­nia. – Coś jesz­cze?

Po dru­giej stro­nie linii zapa­no­wała na chwilę podej­rzana cisza.

– Wczo­raj wdała się w… bar­dzo publiczną kłót­nię z dzie­dzi­cem Casta­la­wów – zdra­dziła wresz­cie osoba. – Nie wszyst­kich tutaj to oczy­wi­ście obcho­dzi, ale dziew­czyna zde­cy­do­wa­nie nie jest tak nie­zau­wa­żalna, jak byście sobie życzyli.

– Co dokład­nie ozna­cza „bar­dzo publiczna kłót­nia”? Wyra­żaj się jaśniej, nie mam całego dnia. – Cyn­thia wes­tchnęła gło­śno.

– Spo­licz­ko­wała go w obec­no­ści połowy szkoły.

– Rewe­la­cyj­nie. – Kobieta zaczęła maso­wać skro­nie wolną dło­nią. – Jak tak dalej pój­dzie, to okaże się, że zosta­wie­nie tam Alei Lan­ford byłoby mniej­szym pro­ble­mem niż wysła­nie Erin do Mal­la­roy na jej miej­sce!

– Wysła­li­ście moją sio­strę do Mal­la­roy?!

Zresztą może Cyn­thia nie pono­siła całej winy i jakaś jej część leżała jed­nak po stro­nie Eve Mon­day? Dziew­czyna miała szko­lić Aleę poza domem. Gdzieś na połaci dzi­kiej, wyschnię­tej trawy po dru­giej stro­nie szosy, która prze­ci­nała to odlu­dzie, bie­gnąc – jak się wyda­wało – zni­kąd doni­kąd. Powinny tam sie­dzieć jesz­cze dobrą godzinę i to dla­tego Cyn­thia stra­ciła czuj­ność.

Gdy tylko usły­szała oskar­że­nie, natych­miast prze­rwała połą­cze­nie i odwró­ciła się gwał­tow­nie w stronę dziew­czyny.

Wresz­cie: może wszyst­kiemu winna była Alea Lan­ford. Lub, mówiąc dokład­niej, może sytu­acja została przez nią przy­naj­mniej w jakimś stop­niu zaaran­żo­wana. W końcu ni­gdy wcze­śniej nie poru­szała się po domu tak cicho, jak zro­biła to tym razem. Cyn­thia powinna usły­szeć trza­śnię­cie drzwi fron­to­wych lub skrzy­pie­nie paneli pod­ło­go­wych pod jej ludz­kim cię­ża­rem. Tym­cza­sem ta mała Zmien­no­kształtna pod­kra­dła się bez­sze­lest­nie, mimo braku zwie­rzę­cej formy, i teraz stała tuż przed nią.

– Erin jest w Mal­la­roy?! – spy­tała dziew­czyna z nie­do­wie­rza­niem. – W szkole z Wil­ko­ła­kami i WAM­PI­RAMI? – Była wście­kła. – Zmu­si­li­ście moją LUDZKĄ sio­strę, żeby poszła do tej cho­ler­nej szkoły, i nikt mi nic nie powie­dział?! Ile to już trwa?!

– Co tu się… – Eve, zwa­biona hała­sem, weszła do sypialni gościn­nej, w któ­rej Cyn­thia odby­wała roz­mowę.

– Erin jest w Mal­la­roy! – rzu­ciła Alea wojow­ni­czo, odwra­ca­jąc się do niej gwał­tow­nie, ponie­waż Cyn­thia na razie zacho­wała mil­cze­nie.

Eve zer­k­nęła na star­szą Zmien­no­kształtną. Jej spoj­rze­nie zaha­czyło o ści­skany przez kobietę w dłoni tele­fon komór­kowy. Zoba­czyła skrzy­wiony wyraz twa­rzy Cyn­thii, a następ­nie wście­kłość pło­nącą w oczach Alei i sama dopo­wie­działa sobie resztę.

– Cho­lera – mruk­nęła i unio­sła dłoń, żeby potrzeć nieco ner­wowo szyję. – Aleo, nie powiem ci, żebyś się uspo­ko­iła, bo za dużo razy w życiu ktoś we mnie rzu­cał tym tek­stem. Ale nie ma sensu roz­ma­wiać o tym, kiedy jesteś tak wzbu­rzona.

Nie wyglą­dała na bar­dzo prze­jętą. Zresztą Cyn­thia też nie. Były raczej tylko nie­za­do­wo­lone. Tro­chę… sfru­stro­wane. Tym­cza­sem wście­kłość Alei Lan­ford roz­cho­dziła się nie­wi­dzial­nymi, ale zde­cy­do­wa­nie wyczu­wal­nymi falami. W jej zie­lon­ka­wych oczach umarła cała uprzej­mość, cała cier­pli­wość i wyro­zu­mia­łość.

– Pieprz się – rzu­ciła w odpo­wie­dzi do Eve przez zaci­śnięte zęby. Bar­dzo rzadko zda­rzało jej się prze­kli­nać. – Byłam spo­kojna. Byłam posłuszna, byłam grzeczna i wyko­ny­wa­łam każde wasze pole­ce­nie! A teraz jestem wkur­wiona! – Palce miała zaci­śnięte w pię­ści. Wyko­nała kilka kro­ków do tyłu, żeby odsu­nąć się od sto­ją­cej w progu Eve. Chciała mieć obie Zmien­no­kształtne w zasięgu wzroku, zamiast stać pomię­dzy nimi. – Nie tylko mani­pu­lu­je­cie życiem mojej sio­stry i nara­ża­cie ją na nie­bez­pie­czeń­stwo, ale w dodatku przez cały ten czas mnie okła­my­wa­ły­ście!

Cyn­thia zer­k­nęła na chwilę gdzieś w bok, potem prze­nio­sła wzrok na Eve. Zaj­mo­wa­nie się kry­zy­sami dziew­czyny nie było wpi­sane w zakres jej obo­wiąz­ków i nie zamie­rzała tego zmie­niać z powodu nagłego wybu­chu.

Eve wyczuła nasta­wie­nie Cyn­thii i posłała jej krót­kie, pełne iry­ta­cji spoj­rze­nie, a potem sku­piła całą uwagę na roz­wście­czo­nej Alei.

– Erin zgo­dziła się nam pomóc, nikt jej nie zmu­szał – wyja­wiła wresz­cie. Nie chciała znowu kła­mać, nie mogła też jed­nak wyja­wić całej prawdy. Musiała więc dobie­rać słowa ostroż­nie. – Gdyby nie ona, mia­ły­by­śmy na karku pro­tek­to­rów szu­ka­ją­cych Alei Lan­ford, może nawet zaan­ga­żo­wano by w to ludzką poli­cję i two­ich rodzi­ców… Tym­cza­sem dzięki niej musimy bro­nić cię tylko przed tymi, któ­rzy nie znają two­jej toż­sa­mo­ści i sta­rają się jedy­nie zlo­ka­li­zo­wać ślady sen­tu­ralne potomka Sal­dera.

W gło­wie Alei gniew pul­so­wał ciem­no­czer­wo­nym świa­tłem, utrud­nia­jąc zna­cząco ocenę sytu­acji. Miała mało wprawy z emo­cjami, które poja­wiały się tak gwał­tow­nie i z taką mocą. Zazwy­czaj potra­fiła do wszyst­kiego pod­cho­dzić racjo­nal­nie. Teraz czuła się więc cał­ko­wi­cie bez­silna: oszu­kana przez Zmien­no­kształtne, odizo­lo­wana od wszyst­kich i wszyst­kiego, co znała, i poko­nana przez wła­sne uczu­cia. Mimo to nie opu­ściła głowy i nie zni­żyła głosu.

– Więc dla­czego to nie ja jestem w Mal­la­roy?! Na początku mia­łam z wami wyje­chać tylko na tydzień! To też było kłam­stwo?! Czy po pro­stu dopiero póź­niej wpa­dło wam do głowy, że można nas pod­mie­nić, i wci­snę­li­ście mi bzdury o tym, że wszystko zostało odpo­wied­nio zaaran­żo­wane?! – bar­dziej krzy­czała, niż mówiła. – Do jasnej cho­lery, Eve! Jak mam ci teraz ufać?!

W tych ostat­nich sło­wach oprócz gniewu roz­brzmiała także nuta gory­czy. Alea zdą­żyła polu­bić tę dzie­sięć lat star­szą od sie­bie Zmien­no­kształtną. Co wię­cej – naprawdę ją podzi­wiała. Może też tro­chę jej zazdro­ściła? Darzyła ją rodza­jem sym­pa­tii, któ­rego sama nie potra­fiła jesz­cze ziden­ty­fi­ko­wać. Zanim miała jed­nak oka­zję to prze­ana­li­zo­wać, wszystko roz­pa­dło się na kawa­łeczki.

– Czy ty zapo­mi­nasz o tym, co jest tu stawką?! – wtrą­ciła się Cyn­thia ostro, wyraź­nie znie­cier­pli­wiona wybu­chem Alei. – My wyko­nu­jemy pole­ce­nia Gal­la­ghera, on odpo­wiada przed jesz­cze innymi oso­bami. Nie zda­jesz sobie nawet sprawy, ilu ludzi jest w to zaan­ga­żo­wa­nych i jak wiele rze­czy wciąż się zmie­nia! Pozwól, że ci przy­po­mnę: dzia­łamy w sytu­acji kry­zy­so­wej. W obli­czu wiel­kiego zagro­że­nia, przed któ­rym pró­bu­jemy ura­to­wać cały rodzaj. Nasze plany ule­gają zmia­nom, bo muszą, a nie dla­tego, że chcemy ci zro­bić na złość.

Alea ni­gdy jesz­cze nie czuła tak wiel­kiej ochoty, by przy­wa­lić komuś pię­ścią w nos.

– A co z moją sio­strą?! – syk­nęła, odwra­ca­jąc wście­kłe spoj­rze­nie na Cyn­thię. Z nią dziew­czyna ni­gdy nie nawią­zała takiej rela­cji jak z Eve, nie­wiele więc ją powstrzy­my­wało. – Co z jej życiem? Z jej przy­szło­ścią? Jej szkołą! I nie pytam teraz, jak się wam udało zor­ga­ni­zo­wać ten chory, nie­le­galny prze­kręt, tylko jakim cudem nie macie wyrzu­tów sumie­nia! – Urwała i wresz­cie wzięła głęb­szy oddech. Gdy znowu się ode­zwała, jej ton był lodo­waty, bo poja­wia­jące się w nim opa­no­wa­nie nie umniej­szyło jej zło­ści. – My mamy po szes­na­ście lat. Umknęło wam to gdzieś po dro­dze? Czy po pro­stu wyko­rzy­sty­wa­nie dzieci jest czę­ścią tej waszej słyn­nej poli­tyki?

Cyn­thia skrzy­wiła się wyraź­nie, sły­sząc ten ostatni komen­tarz. W oczach Eve bły­snęło nawet coś podob­nego do współ­czu­cia.

– Młoda, to naprawdę nie jest tak – zaczęła nie­mal prze­pra­sza­jąco. – Wiem, że to wszystko jest cho­ler­nie trudne, ale naszym zada­niem naprawdę jest zapew­nić wam bez­pie­czeń­stwo…

Alea prych­nęła gło­śno, mając wciąż przed oczami wyobraźni widok swo­jej ludz­kiej sio­stry w szkole z tymi Wil­ko­ła­kami i Wam­pi­rami, o któ­rych tyle złego zdą­żyła się już nasłu­chać od swo­ich pseu­do­opie­ku­nek.

Bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej zapra­gnęła poroz­ma­wiać z Erin, ale jed­no­cze­śnie stra­ciła całą deter­mi­na­cję, by się tego doma­gać. Jeśli jej sio­stra była w Mal­la­roy, każdy kon­takt z nią niósł ze sobą ryzyko zde­ma­sko­wa­nia. Zwłasz­cza że Alea mogła bez­piecz­nie uży­wać tylko kartki i dłu­go­pisu. Kto wie, czy w Mal­la­roy nie spraw­dzali listów przed prze­ka­za­niem ich uczniom…

Chyba że cała ta sen­tu­ralna loka­li­za­cja też była bzdurą. Eve i Cyn­thia odsu­nęły ją od komórki i lap­topa, twier­dząc, że Łowcy mają jakieś dzi­waczne sys­temy śle­dzące oparte na mie­sza­ni­nie sen­tury z tele­ko­mu­ni­ka­cją. Może w ten spo­sób chciały ją jedy­nie odizo­lo­wać od sio­stry i utrzy­mać w nie­wie­dzy?

Zaczy­nało jej się krę­cić w gło­wie. Wście­kłość prze­kształ­ciła się w bez­rad­ność, w panikę, w zgorzk­niałą rezy­gna­cję, w iro­nię i nie­do­wie­rza­nie, aż wresz­cie wsko­czył awa­ryjny tryb odrę­twie­nia, który chro­nił serce przed pęk­nię­ciem i mózg przed prze­grza­niem.

Prych­nęła raz jesz­cze.

– No i po co to wszystko, co? – rzu­ciła. Jakimś cudem jej ton brzmiał jesz­cze bar­dziej lodo­wato. – Na co tyle wysiłku?! Czym jest to wiel­kie straszne nie­bez­pie­czeń­stwo, o któ­rym w kółko mówi­cie, nie udzie­la­jąc abso­lut­nie żad­nych infor­ma­cji. Poza pustymi for­muł­kami takimi jak: „Zagłada całego rodzaju! Naj­więk­sze zagro­że­nie w całej naszej histo­rii!” – zaczęła je prze­drzeź­niać, patrząc to na jedną, to na drugą.

Nasto­latka spo­dzie­wała się natych­mia­sto­wej odpo­wie­dzi, tym­cza­sem cisza się prze­cią­gała. Coś dziw­nego zawi­sło w powie­trzu i złość Alei stop­niała nieco, zastą­piona podejrz­li­wo­ścią. Im dużej prze­su­wała wzrok mię­dzy kobie­tami, tym wyraź­niej dostrze­gała, że coś jest nie tak. Szcze­gól­nie Eve wyda­wała się teraz spięta, a mowa jej ciała i wyraz twa­rzy były wyjąt­kowo…

– O Kosmo­sie, ty nie wiesz – oznaj­miła nagle Alea, patrząc w zdu­mie­niu na Eve. – Ty nie masz zie­lo­nego poję­cia, czym jest to Wiel­kie Nie­bez­pie­czeń­stwo! – powtó­rzyła i tym razem w jej gło­sie ode­zwała się nuta histe­rii. – A ty wiesz? – zwró­ciła się gwał­tow­nie w stronę Cyn­thii i teraz to jej przy­glą­dała się badaw­czo. Star­szą Zmien­no­kształtną trud­niej jed­nak było roz­szy­fro­wać. Alea pod­nio­sła ręce w przy­pły­wie cał­ko­wi­tej rezy­gna­cji i zaśmiała się gorzko, patrząc w sufit. – To jest chore. Cała ta sytu­acja jest powa­lona, a wy jeste­ście jaki­miś wariat­kami!

– Dla bez­pie­czeń­stwa misji nie każdy otrzy­muje wszyst­kie infor­ma­cje… – zaczęła Eve, ale na jej twa­rzy wciąż wid­niał gry­mas.

Alea zaśmiała się znowu, jesz­cze bar­dziej histe­rycz­nie, tra­cąc wszelką nadzieję.

Widziała biuro Mar­tina Gal­la­ghera. Odwie­dziła go w budynku fir­mo­wym, zna­la­zła jego nazwi­sko w kilku książ­kach o sen­tu­ral­nej poli­tyce, które Eve jej pod­su­nęła. Fran­cis Rowe też ist­niała, coś więc musiało być prawdą. Ale czy intryga była na tyle wie­lo­pię­trowa, że nawet podró­żu­jące z nią na koniec kraju kobiety nie zostały wta­jem­ni­czone w to, co tak naprawdę się działo?!

Wszystko wydało jej się nagle tak głu­pie, naiwne i nie­re­alne. Nie chciała pła­kać i nie miała siły wal­czyć z wia­tra­kami. Pozo­stało jej więc jedy­nie gorzko się śmiać.

***

Mimo wcze­snej godziny przy ścia­nie plo­tek zebrał się spory tłum. Wieść o napi­sie roz­bie­gła się szybko (jak zawsze!) i wiele osób chciało go zoba­czyć na wła­sne oczy, zapewne licząc po cichu, że wybuch­nie kolejna eks­cy­tu­jąca afera. Wczo­raj­sze roz­strzy­gnię­cie gry o klu­cze i dra­ma­tyczne spo­licz­ko­wa­nie Micha­ela Casta­lawa przez Aleę Lan­ford wciąż sta­no­wiło ważny temat śnia­da­nio­wych dys­ku­sji.

Lucas usły­szał infor­ma­cję jako pierw­szy i razem z Keithem zła­pali dziew­czyny w holu mię­dzy ich brac­twami, by mogli razem odwie­dzić salę bilar­dową przed zej­ściem do jadalni. Kiedy zatrzy­mali się pod ścianą, spoj­rze­nia wielu osób zwró­ciły się w ich stronę.

– Mówi­łam – stwier­dziła ponuro Tatiana, ale Erin nie mogła powstrzy­mać dum­nego uśmie­chu, który cisnął się jej na usta.

Napis gło­sił: „Casta­law 0 – 1 Lan­ford”.

Michael mógł się wypchać.

– Heeej! Wygry­wamy! – wrza­snął entu­zja­stycz­nie Keith, ota­cza­jąc Erin sil­nym ramie­niem i przy­cią­ga­jąc ją bli­żej. Jakby patrzyli na wynik jakie­goś praw­dzi­wego meczu. Może i tak wła­śnie było? Napis zda­wał się osta­tecz­nym potwier­dze­niem, że wybu­chła szkolna wojna. Erin nie była dumna z tego, że znowu stra­ciła nad sobą pano­wa­nie i zro­biła wielką scenę. Czuła jed­nak satys­fak­cję, że sprze­ci­wiła się nie­zno­śnemu Casta­la­wowi i w dodatku ktoś przy­znał jej za to punkty.

Lucas jako pierw­szy zauwa­żył grupę Wam­pi­rów wcho­dzą­cych do sali i pocią­gnął Erin deli­kat­nie za łokieć.

– Czas na śnia­da­nie – oznaj­mił, zaga­nia­jąc wszyst­kich w stronę drzwi.

Tatiana była do całej sprawy nasta­wiona oczy­wi­ście dość pesy­mi­stycz­nie, jed­nak przede wszyst­kim nie­wiele ją takie publiczne prze­py­chanki inte­re­so­wały. Lizzy czuła dumę, choć tro­chę się bała, Keith eks­cy­to­wał się bra­kiem nudy. Lucas nato­miast miał mie­szane odczu­cia.

Nie zamie­rzał ucie­kać ze stra­chu przed dum­nym lide­rem, ale jed­no­cze­śnie nie widział sensu tak wszyst­kiego roz­trzą­sać. Lubił wybie­rać swoje bitwy, prze­ko­nany, że nie na każ­dego warto mar­no­wać ener­gię. Drani takich jak lider Wam­pi­rów wolał zby­wać obo­jęt­nym wzru­sze­niem ramion, niż anga­żo­wać się z nimi w jakie­kol­wiek potyczki. Tym­cza­sem Lan­ford cią­gnęła ich pro­sto w kie­runku szkol­nego tor­nada, zde­ter­mi­no­wana, a zara­zem cał­kiem uro­cza w swoim upo­rze. Lubił patrzeć, jak ta dziew­czyna sta­wia na swoim, miał jed­nak nie­przy­jemne wra­że­nie, że to źle się skoń­czy.

Cze­kały ich jesz­cze dwa lata nauki w jed­nej szkole z Casta­la­wem. Gdy Wam­pir wresz­cie ukoń­czy Mal­la­roy, czeka to także Tatianę, ich paczka zmieni się więc zna­cząco. Czy naprawdę warto poświę­cać czas na spek­ta­ku­larne kłót­nie z kimś tak nie­istot­nym?

– Ależ ja nie pla­nuję żad­nych spek­ta­ku­lar­nych kłótni! – odparła z nie­ja­kim obu­rze­niem Erin, kiedy ją o to zapy­tał. Wcho­dzili wła­śnie do jadalni.

Lucas prych­nął, nie kry­jąc swo­ich wąt­pli­wo­ści.

– Dobra, dobra. – Zmiękł jed­nak nieco pod jej roze­śmia­nym spoj­rze­niem. – Po pro­stu pamię­taj, że bycie w cen­trum uwagi to zawsze jeden wielki ból dupy. Wszy­scy się potem wszyst­kiego cze­piają.

Miał rację. Erin przy­szło do głowy, że Lucas miewa rację pra­wie tak czę­sto jak Tatiana. Wpa­dła na niego chwilę po prze­kro­cze­niu murów Mal­la­roy i od tego czasu trzy­mali się razem. A przy­naj­mniej ona się go trzy­mała, bo jego obec­ność spra­wiała, że czuła się kom­for­towo. Jak gdyby swo­boda chło­paka – taka ogólna, życiowa – udzie­lała się jej za każ­dym razem, gdy na niego patrzyła.

– Zapa­mię­tam, o mistrzu – rzu­ciła zaczep­nie.

Wil­ko­łak odwza­jem­nił uśmiech, krę­cąc z nie­do­wie­rza­niem głową. Oparł się prze­sad­nie mocno o jej ramię, pró­bu­jąc oddać jej cały swój cię­żar, i dostał za to kuk­sańca. Prze­py­chali się aż do bufetu, po dro­dze wcią­ga­jąc w to Keitha. Dopiero gdy w piątkę dotarli z tacami do swo­jego sto­lika, miny im zrze­dły.

– Co to ma być?! – wypa­lił Keith z obu­rze­niem, upar­cie nie­zna­jący poję­cia „dys­kre­cja”.

Ich sto­lik był zajęty. Sie­działo przy nim sześć osób, wszyst­kie ze zło­tymi iden­ty­fi­ka­to­rami pobły­sku­ją­cymi na skó­rze, i spo­glą­dało na nich wrogo. Ich miny były jed­no­cze­śnie zde­gu­sto­wane i pełne triumfu, jakby coś chcieli zade­mon­stro­wać. I chyba im się to zresztą udało, bio­rąc pod uwagę fakt, że Michael Casta­law przy­glą­dał się całej sce­nie z roz­ba­wie­niem ze swo­jego miej­sca po dru­giej stro­nie jadalni.

Erin zmarsz­czyła brwi z nie­za­do­wo­le­niem. Wam­piry, które ich pod­sia­dły, ewi­dent­nie odgry­wały się za wczo­raj­szą znie­wagę wobec swo­jego lidera. Robiły to jed­nak w tak dzie­cinny spo­sób, że chciało jej się śmiać. Nie­stety ten infan­tylny spo­sób dzia­łał. Z kilku sto­li­ków obok dobiegł ich drwiący chi­chot, z innych szepty. W końcu byli prze­cież w liceum. W jaki inny spo­sób można okre­ślić swój sta­tus spo­łeczny niż przez kre­tyń­skie sto­liki w sto­łówce?

Dziew­czyna naj­chęt­niej by to zigno­ro­wała i sądząc po pal­cach, które zaci­skały się na jej talii i nie­znacz­nie popy­chały do przodu, Lucas także tego pra­gnął. Tylko że wiele osób już się na nią gapiło. Michael – cóż za zasko­cze­nie – rów­nież.

Jeśli Erin teraz odwróci się posłusz­nie i zacznie szu­kać innego miej­sca, straci w oczach tych wszyst­kich, któ­rzy dopiero co przy­znali jej punkty. Casta­law z pew­no­ścią odczuje satys­fak­cję i nim się obej­rzą, jego paskudna domi­na­cja powróci. Iry­to­wała się na samą myśl o tym. Zaci­snęła palce moc­niej na kra­wę­dziach czer­wo­nej tacy.

– Koń­czy­cie już? – zapy­tała ostro, patrząc wymow­nie na Wam­piry przy ich sto­liku. Cztery z nich nie miały przed sobą zupeł­nie nic. Tylko dwa piły krew z czar­nych bute­lek.

– Nie – ode­zwał się jeden – ale za to ty jesteś skoń­czona, Peace­bre­aker.

Jego towa­rzy­sze zachi­cho­tali zło­wrogo, zara­bia­jąc kolejne, pełne uzna­nia kiw­nię­cia gło­wami ze strony elity Wam­pi­rów.

Erin wywró­ciła oczami. Co za dzie­ci­nada!

– Och, prze­pra­szam bar­dzo. Jest jakiś regu­la­min, który mówi, że muszę padać na kolana przed lide­rem Wam­pi­rów? Bo to byłoby jedyne nie­ża­ło­sne wytłu­ma­cze­nie waszego zacho­wa­nia – rzu­ciła, tra­cąc już cier­pli­wość. Nie tylko ona miała dość. Kiedy jedna z dziew­czyn otwie­rała usta, by znów ją zaata­ko­wać, prze­rwał jej Keith.

– Ej! – zawo­łał z cie­niem nie­do­wie­rza­nia w gło­sie. – Powa­liło was? Nie widzie­li­ście ni­gdy stołu? Na nie­biosa, nie­bo­skłon i ziem­ski przy­siad, no ja nie wytrzy­mam! Nic nawet nie jecie, to o co wam cho­dzi?! Będzie­cie ten blat prze­ra­biać na deski i sprze­da­wać na sztuki? Bo jak­by­ście nie wie­dzieli, to on jest, kurna, pla­sti­kowy!

Wil­ko­łak wyrzu­cał z sie­bie z obu­rze­niem pół żarty, pół obe­lgi i paczka jego przy­ja­ciół musiała natych­miast zdu­sić śmiech rodzący się w ich gar­dłach. Nie­które pod­słu­chu­jące ich osoby nie czuły jed­nak takiej potrzeby i naokoło roz­le­gło się kilka roz­ba­wio­nych prych­nięć.

Wam­pi­rom przy stole na chwilę odjęło mowę. Widać było po ich twa­rzach, że zaczy­nają robić się na serio złe, ale Erin miała to gdzieś. Lucas tym­cza­sem roz­glą­dał się za innym wol­nym sto­li­kiem. Jak na złość wszyst­kie wyglą­dały na zajęte. Zeszli na śnia­da­nie na ostat­nią chwilę, czyli tak jak więk­szość uczniów. Kolejna afera wisiała w powie­trzu.

Z pomocą przy­szła im nie­spo­dzie­wa­nie niska dziew­czyna z ciem­nymi wło­sami i z butelką krwi w dłoni.

– Chodź­cie usiąść ze mną – rzu­ciła.

Miała uprzejmy wyraz twa­rzy i pogodny głos, ale było w nim także coś sta­now­czego. Spoj­rzała pro­sto na Erin z miną nie­zno­szącą sprze­ciwu, a ona kiw­nęła głową wła­ści­wie odru­chowo, zupeł­nie zasko­czona.

Napię­cie opa­dło, tak samo jak uwaga gapiów. Paczka przy­ja­ciół ruszyła posłusz­nie za Wam­pi­rzycą, zosta­wia­jąc wredną grupę bez słowa.

Dopiero kiedy zajęli miej­sca przy jed­nym z więk­szych sto­li­ków nie­da­leko okien, Erin zdała sobie sprawę, że koja­rzy ich nową zna­jomą – to była Uprzejma Wam­pi­rzyca, która pomo­gła jej kie­dyś na kory­ta­rzu w swoim brac­twie – i przy­po­mniała, że nie wszy­scy tam są fanami Micha­ela!

– Jestem Sofía – przed­sta­wiła się teraz z uśmie­chem. – A to jest moja osoba part­ner­ska, Lux, ale obec­nie nie ma ochoty na inte­rak­cje spo­łeczne.

Ski­nie­niem głowy wska­zała jasno­włosą osobę z onyk­so­wym iden­ty­fi­ka­to­rem na odsło­nię­tych oboj­czy­kach, która sie­działa obok i w mil­cze­niu kon­su­mo­wała słodką bułkę. Tatiana zapa­łała do niej natych­mia­stową sym­pa­tią.

Jak się oka­zało, Uprzejma Wam­pi­rzyca Sofía była z pią­tego roku i miała tak naprawdę już dwa­dzie­ścia jeden lat, cho­ciaż wyglą­dała oczy­wi­ście na mniej. Biła od niej doj­rza­łość pomie­szana z ser­decz­no­ścią. Szybko dała im znać, że wcale nie zamie­rza się opo­wia­dać po któ­rejś ze stron prze­sad­nie dra­ma­tycz­nego szkol­nego sporu.

– Casta­law po pro­stu mnie cza­sem wku­rza – przy­znała, kiedy Lucas dopy­tał, czemu im w takim razie pomo­gła. – Tra­fi­łam do Mal­la­roy rok wcze­śniej niż on i wierz­cie mi, dało się tu żyć bez dzie­dzica Kró­lew­skiej Krwi. Ale teraz już nikt w to nie wie­rzy. Rody są nam potrzebne do bez­piecz­nego nie­ży­cia, prawda, ale prze­cież nie zna­czy to, że trzeba się codzien­nie kła­niać przed jakimś blon­da­sem! No, ale połowa mojego brac­twa nagle uznała, że tak powinno być. To takie… nie­doj­rzałe. – Pokrę­ciła głową z pobła­ża­niem, pocią­ga­jąc łyk krwi ze szkla­nej butelki.

Keith uśmiech­nął się sze­roko.

– Dzię­kuję! Ktoś wresz­cie powie­dział to na głos! – stwier­dził ura­do­wany.

Wam­piry miały swój świat i swoje zasady, które inne rodzaje powinny sza­no­wać, jeśli chciały, by ich wła­sne też sza­no­wano. Nie było jed­nak sekre­tem, że archa­iczna monar­chia budziła powszechny nie­smak. Może prze­łknąć ją było łatwiej na innych kon­ty­nen­tach, gdzie za dzie­dzica nie robił nadęty drań.

Towa­rzy­stwo Sofíi i Lux oka­zało się bar­dzo przy­jemne i jedzone pospiesz­nie śnia­da­nie można było uznać za udane. Erin roz­pra­szał jed­nak fakt, że wiele osób zer­kało w ich stronę. Wczo­raj­sze spo­licz­ko­wa­nie Casta­lawa spra­wiło, że nie­któ­rzy poka­zy­wali ją sobie pal­cami, plot­ku­jąc przy swo­ich sto­li­kach, a chi­choty i miny temu towa­rzy­szące nie zawsze były życz­liwe. Te szepty były dla niej bar­dziej dotkliwe niż bez­po­śred­nie ataki Casta­lawa. Ude­rzały zewsząd, wzmoc­nione jej wła­sną para­noją oraz kom­plek­sami. Pew­nie jej wygląd też pod­le­gał suro­wym oce­nom. Mogła się przy­naj­mniej lepiej ubrać albo sta­ran­niej nało­żyć korek­tor na twarz…

No i był jesz­cze Michael. Michael Casta­law rów­nież się na nią gapił, z tym swoim per­fid­nym uśmie­chem na ustach. Nie patrzyła oczy­wi­ście w jego stronę, ale i tak wie­działa. Czuła, jak wzrok błę­kit­nych oczu wypala jej dziurę w ple­cach.

No i to by było na tyle, jeśli cho­dzi o trzy­ma­nie głowy nisko i nie­przy­cią­ga­nie kło­po­tów.

***

– Gapisz się – mruk­nął Jasper, nie przej­mu­jąc się spe­cjal­nie mor­der­czym spoj­rze­niem, jakie posłał mu w odpo­wie­dzi Michael.

Pamela prych­nęła, uda­jąc, że ją także ziry­to­wał Jasper. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak zło­ściło ją to, że Michael rze­czy­wi­ście się gapił. Mniej lub bar­dziej osten­ta­cyj­nie, ale jego spoj­rze­nie wędro­wało co chwila w stronę Lan­ford i jej żało­snych przy­ja­ciół, od kiedy tylko poja­wili się w jadalni.

Lider miał dzi­siej­szego ranka wyśmie­nity humor. Przede wszyst­kim dla­tego, że Jasper zadbał, by nie zoba­czył napisu na ścia­nie w sali bilar­do­wej. Z pew­no­ścią infor­ma­cja ta dotrze do Casta­lawa, nim dzień się skoń­czy, ale w ten spo­sób mogli liczyć cho­ciaż na spo­kojny pora­nek.

Pamela, która była kró­lową plo­tek i wie­działa już o wszyst­kim, zde­cy­do­wa­nie nie popie­rała ukry­wa­nia prawdy przed Micha­elem.

– Chcę sie­dzieć rano przy stole, który na­dal jest w jed­nym kawałku – wyja­śnił Jasper ze znu­że­niem, kiedy na osob­no­ści zarzu­ciła mu kłam­stwo.

To była jedna z wielu róż­nic pomię­dzy nimi: Pamela gotowa była paść przed Micha­elem na kolana, pod­czas gdy Jasper mógł co naj­wy­żej opaść na jego kanapę, żeby zagrać w gry wideo.

Sie­dzieli więc teraz przy swoim sto­liku w jadalni i Michael miał wyśmie­nity humor. Cała elita wspól­nie przy­glą­dała się z daleka sytu­acji, w jakiej zna­la­zła się paczka iry­tu­ją­cych zna­jo­mych iry­tu­ją­cej Zmien­no­kształt­nej. Casta­law nawet stąd widział, jak Lan­ford zaci­ska usta, i był pewien, że jej oczy wypeł­niają się gnie­wem. Piękny widok.

Patrzył, jak jeden z jej żało­snych kum­pli stara się ją deli­kat­nie odcią­gnąć i jak drugi gada coś idio­tycz­nego. Jakby to mogło cokol­wiek wskó­rać. Prych­nął, kiedy paczka wresz­cie zre­zy­gno­wała i powle­kła się usiąść gdzie indziej, w towa­rzy­stwie Wam­pi­rzycy, któ­rej imię oczy­wi­ście znał, bo taki był jego kró­lew­ski obo­wią­zek, ni­gdy jed­nak by się do tego nie przy­znał. Być może i z nią trzeba będzie zro­bić porzą­dek. Na razie jed­nak upił łyk krwi i odwró­cił się do swo­ich towa­rzy­szy.

– Ktoś wie, kto to jest? – zapy­tał, ruchem głowy wska­zu­jąc grupę, która tak osten­ta­cyj­nie pod­sia­dła Lan­ford i jej przy­ja­ciół. Wszy­scy wzru­szyli ramio­nami, więc chło­pak wes­tchnął ciężko.

– Dowiedz się – pole­cił, patrząc na Pamelę.

To nie było tak, że jej nie lubił. Jed­nak niczym mu nie impo­no­wała i sta­wała się męcząca, z tą prze­sa­dzoną sło­dy­czą i cią­głym uda­wa­niem kogoś, kim nie była. Naj­chęt­niej w ogóle by się z nią nie zada­wał, ale Pay­to­no­wie byli bli­skimi sojusz­ni­kami Casta­la­wów i ich dzie­dzice powinni być widy­wani publicz­nie razem. Skoro już więc tu sie­działa, mogła się na coś przy­dać.

– Niech przyjdą wie­czo­rem do sali bilar­do­wej, chcę z nimi zagrać – pole­cił Michael, raz jesz­cze zer­ka­jąc na nie­znaną, choć naj­wy­raź­niej wierną mu grupę.

Cza­ro­dzieje zdo­byli pierw­szeń­stwo do sali, nie mieli jej jed­nak zupeł­nie na wyłącz­ność. W tygo­dniu szkol­nym póź­nym wie­czo­rem zazwy­czaj tylko nie­po­trze­bu­jące snu Wam­piry miały czas na zabawę, nie powinno być więc pro­blemu z wol­nym sto­łem.

Pamela uśmiech­nęła się paskud­nie, po czym wstała z miej­sca. Odrzu­ciła do tyłu lśniące, czarne, ide­al­nie równo obcięte włosy, wygła­dziła obci­słą spód­niczkę i ruszyła przed sie­bie, stu­ka­jąc obca­sami. Za nią zerwały się Mandy i Becky – dwie wierne pomoc­niczki, które cza­sem nazy­wała zna­jo­mymi.

Chri­sto­pher kon­se­kwent­nie igno­ro­wał wszystko naokoło, sku­pia­jąc się na dru­giej już butelce krwi. Za to Jasper uśmiech­nął się lekko, choć bez prze­ko­na­nia, odpro­wa­dza­jąc Pamelę wzro­kiem. Wie­dział dobrze, co Michael pla­no­wał. Chciał publicz­nie wyna­gro­dzić osoby, które doku­czyły Lan­ford, żeby szybko naro­dzili się ich naśla­dowcy.

Zer­k­nął na przy­ja­ciela, ale ten patrzył już gdzie indziej: znowu na Aleę Lan­ford. Jasper też na nią spoj­rzał i zasta­no­wił się, jak silna jest w rze­czy­wi­sto­ści i ile będzie w sta­nie wytrzy­mać.

***

Wszy­scy powinni się spie­szyć na poranne zaję­cia, ale zamiast tego w holu inter­natu zebrał się tłum. Ucznio­wie gro­ma­dzili się po obu stro­nach drzwi pro­wa­dzą­cych na dzie­dzi­niec, gdzie znaj­do­wały się wiel­kie tablice ogło­sze­niowe umiesz­czone za szkłem.

– Aleo, roz­wie­szono listy! – obwie­ściła Lizzy z entu­zja­zmem, któ­rego nikt nie powi­nien mieć tak wcze­śnie rano.

– Jakie listy? – Erin zmarsz­czyła brwi. – O co cho­dzi?

– O Test Samo­kon­troli, jak mnie­mam – mruk­nęła Tatiana. Wszy­scy przy­sta­nęli kawa­łek za tłu­mem. – Wam­piry prze­cho­dzą je w momen­cie przy­ję­cia do szkoły, pierw­szo­roczni Cza­ro­dzieje skoń­czyli swoje chyba tydzień temu. Od dziś jest kolej na nowych Zmien­no­kształt­nych.

Lizzy poki­wała głową, sze­roko uśmiech­nięta, tym­cza­sem Erin zamarła, czu­jąc nagły ucisk stra­chu w żołądku.

Test Samo­kon­troli. O cho­lera.

Jasne, dla Lizzy było to pew­nie eks­cy­tu­jące wyda­rze­nie, bo kiedy ona prze­cho­dziła swój test na pierw­szym roku, nie miała się czego bać. Dora­stała w rodzi­nie Zmien­no­kształt­nych, prze­szła prze­mianę dość wcze­śnie i w dodatku jej pierw­sza forma oka­zała się od razu wła­ściwą. Dosko­nale pano­wała nad swo­imi zdol­no­ściami, a ponie­waż miała w Mal­la­roy star­szego brata, wie­działa też zawsze, czego się spo­dzie­wać.

Zresztą żaden sen­tu­ralny nie musiał się bać – naj­gor­sze, co mogło ich spo­tkać po obla­niu Testu Samo­kon­troli, to przy­mu­sowe zapi­sa­nie na zaję­cia z samo­kon­troli. Sytu­acja wyglą­dała nieco ina­czej w przy­padku kogoś, kto był czło­wie­kiem i pod­szy­wał się pod sio­strę bliź­niaczkę na prośbę jakiejś super-duper waż­nej (ale chyba sekret­nej) orga­ni­za­cji poli­tycz­nej. Tak się skła­dało, że Erin znała jedną taką osobę.

Kosmo­sie, nawet nie zauwa­żyła, jak mocno Mal­la­roy ją wessało. Gry, przy­jaź­nie, kłót­nie, kary… Zaczęła żyć z dnia na dzień, nie­siona przez burz­liwe emo­cje i eks­cy­tu­jące wyda­rze­nia. Przy­zwy­cza­iła się już nawet do reago­wa­nia na imię Alea. I to do tego stop­nia, że nie wytrą­cało jej to z roz­mowy. Nie zapo­mniała, że jest czło­wie­kiem, ale stra­ciła czuj­ność.

Wszystko przez to, że róż­nice mię­dzy rodza­jami wcale nie były tak odczu­walne, jak mogłoby się wyda­wać. Kiedy sie­działa na lek­cjach fizyki lub angiel­skiego, nie miało zna­cze­nia, kto ma jakiego koloru iden­ty­fi­ka­tor. Wszy­scy byli przede wszyst­kim nasto­lat­kami: mło­dymi oso­bami szu­ka­ją­cymi roz­rywki, męczą­cymi się z zada­niami domo­wymi i prze­kli­na­ją­cymi poranne wsta­wa­nie. W szkol­nej spo­łecz­no­ści naj­bar­dziej odsta­wały te Wam­piry, które były wyjąt­kowo mało empa­tyczne, oraz ci Łowcy, któ­rych cecho­wała prze­ra­ża­jąca wręcz prak­tycz­ność, ale w ich brac­twach także nie bra­ko­wało osób zupeł­nie zwy­czaj­nych. Ponie­waż każdy był inny, wszy­scy sta­wali się w pew­nym stop­niu tacy sami.

Erin nie czuła się tu już obco. Wręcz prze­ciw­nie: zna­la­zła w Mal­la­roy swoje miej­sce, nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo nie­praw­do­po­dob­nie to brzmiało. To zde­cy­do­wa­nie zła­go­dziło jej lęk przed zde­ma­sko­wa­niem.

Teraz nagle strach powró­cił ze zdwo­joną siłą.

– Jesteś tam? – Keith pstryk­nął pal­cami przed nosem Erin i dziew­czyna powró­ciła na zie­mię, ale ręce trzę­sły się jej nie­znacz­nie.

– Dla­czego ja o tym zapo­mnia­łam?! – wypa­liła nie­na­tu­ral­nie wyso­kim gło­sem, na gra­nicy paniki.

– Jeśli mie­li­by­śmy zro­bić listę powo­dów… – zaczęła pesy­mi­stycz­nie Tatiana, ewi­dent­nie nie zamie­rza­jąc koń­czyć zda­nia.

Oba Wil­ko­łaki wyszcze­rzyły się, wyła­pu­jąc żart mimo jej poważ­nego tonu.

– Myśla­łam, że wiesz! – jęk­nęła tym­cza­sem Lizzy. – Może nie masz dzi­siaj… – dodała i porzu­ciła przy­ja­ciół, by spraw­dzić listę.

Erin przez chwilę myślała, że kolana się pod nią ugną (nie myliła się). Strach stał się widoczny na jej twa­rzy, co nie uszło uwa­dze Lucasa. Chło­pak zmarsz­czył brwi, nie do końca rozu­mie­jąc, czemu stan­dar­dowy test wywo­łuje w niej aż tak wiel­kie emo­cje.

Lizzy prze­ci­snęła się przez tłum z powro­tem w ich stronę.

– O każ­dej peł­nej godzi­nie piątka uczniów musi się sta­wić pod gabi­ne­tem Rady! – oświad­czyła odro­binę zdy­szana. – Al, ty jesteś wpi­sana na czter­na­stą!

– Dzi­siaj?! – Erin zaczęły pocić się dło­nie, kiedy liczyła w myślach, ile godzin zostało do czter­na­stej. – Dla­czego moja kolej jest tak wcze­śnie…? – zapy­tała lekko zachryp­nię­tym od emo­cji gło­sem. Była na trze­cim roku i miała nazwi­sko na L. Kosmos nie mógł być aż tak wredny.

– Kolej­ność jest losowa, bo ele­ment zasko­cze­nia dodaje real­no­ści – wyja­śniła Tatiana spo­koj­nie.

– Lista na każdy dzień poja­wia się dopiero rano! – potwier­dziła entu­zja­stycz­nie Lizzy.

Poprawka: Kosmos mógł i był aż tak wredny.

Erin chwilę roz­glą­dała się dookoła, pró­bu­jąc uspo­koić pędzące myśli. Musiała wziąć się w garść i zna­leźć odpo­wiedź na jedno ważne pyta­nie: czy Test Samo­kon­troli wyma­gał prze­miany w zwie­rzę? Jeśli tak, to pój­dzie na dno w zawrot­nym tem­pie i pocią­gnie za sobą praw­dziwą Aleę Lan­ford.

Już otwie­rała usta, żeby dowie­dzieć się tego od przy­ja­ciół, ale ich uwagę odcią­gnął Lucas.

– Twój Łowca się zbliża, Tatiano – ostrzegł z nieco łobu­zer­skim uśmie­chem.

Wszy­scy sta­nęli bar­dziej pro­sto, bo sam widok Diego pro­wo­ko­wał do przy­bra­nia nie­na­gan­nej postawy. Tatiana nie odwró­ciła się i spró­bo­wała zacho­wać obo­jętny wyraz twa­rzy. Przez chwilę jej się to nawet uda­wało, potem silna ręka objęła ją nagle w talii. W ciem­nych oczach Zmien­no­kształt­nej bły­snęło zasko­cze­nie, zaraz po nim zmie­sza­nie z domieszką zado­wo­le­nia. Łowca przy­cią­gnął ją deli­kat­nie bli­żej sie­bie i oto­czył ją zapach świe­żego pra­nia i zna­jo­mego już dez­odo­rantu.

Gest był… nad wyraz oczy­wi­sty. Zwłasz­cza jak na tego kon­kret­nego, wyjąt­kowo powścią­gli­wego i poważ­nego chło­paka. Wszy­scy nagle zaczęli wyglą­dać na nie­zwy­kle zaab­sor­bo­wa­nych wła­snymi butami lub sufi­tem. Tatiana odwró­ciła głowę i posłała Diego kar­cące spoj­rze­nie. Odpo­wie­dział jej cie­niem zaczep­nego uśmie­chu. Spró­bo­wała sub­tel­nie wyplą­tać się z jego objęć, jed­nak z mar­nym skut­kiem.

Nie­zręczna cisza na chwilę wybiła Erin z rytmu roz­pa­czy.

– Spóź­nia­cie się na pierw­sze zaję­cia – oznaj­mił bez­na­mięt­nym tonem Łowca, na­dal patrząc tylko na Tatianę.

– Tak jak połowa szkoły… – zauwa­żył Lucas, zer­ka­jąc na tłum kłę­biący się wciąż pod tabli­cami ogło­sze­nio­wymi. Powie­dział to jed­nak cicho i bez prze­ko­na­nia, bo powaga Diego wszyst­kich ich nieco onie­śmie­lała.

– Alea ma dziś Test Samo­kon­troli! – pal­nęła Lizzy ner­wowo i prze­sad­nie gło­śno, pró­bu­jąc jakoś ich uspra­wie­dli­wić. Albo może po pro­stu roz­ła­do­wać napię­cie.

Roz­pacz powró­ciła.

Diego prze­niósł wzrok na Erin i dziew­czyna zadrżała lekko. Łowca miał zdol­ność zacho­wy­wa­nia emo­cji dla sie­bie, przez co wyraz jego twa­rzy wyda­wał się cał­ko­wi­cie obo­jętny. Powinno to wzbu­dzać rów­nie neu­tralne reak­cje, u Erin jed­nak zawsze wywo­ły­wało stres. Może dla­tego, że nosiła w sobie wiele nie­wy­god­nych sekre­tów, a on zda­wał się zawsze prze­glą­dać wszyst­kich na wylot.

– Nie masz się czego bać – ode­zwał się wresz­cie Diego, zaska­ku­jąc zebra­nych. Mimo bez­na­mięt­nego tonu brzmiało to bowiem jak próba doda­nia otu­chy. Chło­pak chyba nie dostrzegł w oczach Erin całej sterty kłamstw, wyła­pał za to panikę. Praw­do­po­dob­nie czuł też jakąś potrzebę oka­zy­wa­nia im uprzej­mo­ści ze względu na swoje uczu­cia wobec Tatiany. – Jeśli nie zmie­nisz się w zwie­rzę pod wpły­wem emo­cji, zdasz. Jeśli nie zdasz, zosta­niesz zapi­sana na zaję­cia, gdzie otrzy­masz szko­le­nie z samo­kon­troli. Żeby zmniej­szyć ryzyko przy­pad­ko­wej zmiany przy ludziach.

Ach! Bingo! Erin otrzy­mała odpo­wiedź na stre­su­jące ją pyta­nie, nim zdą­żyła je zadać. Lodo­wate palce stra­chu wypu­ściły wresz­cie jej żołą­dek z bole­snego uści­sku. Nie będzie musiała się zmie­nić w zwie­rzę. Chyba wprost prze­ciw­nie! O jeżu, była jed­nak szansa, że i ten kry­zys uda jej się prze­trwać!

Nie potra­fiła powstrzy­mać głę­bo­kiego wes­tchnie­nia ulgi. Keith przy­cze­pił się do tego dźwięku, odzy­sku­jąc uśmiech, który zbladł nieco po poja­wie­niu się Łowcy.

– Gdzie się podziała odważna dziew­czyna policz­ku­jąca lide­rów na środku szkoły, co, Al? – rzu­cił żar­to­bli­wie.

Raz jesz­cze Diego ubiegł ją, nim zdą­żyła odpo­wie­dzieć.

– To nie była odwaga, tylko głu­pota – zauwa­żył surowo. Wszy­scy na nowo uci­chli. Wszy­scy poza Tatianą, która wes­tchnęła osten­ta­cyj­nie.

– Jedno nie wyklu­cza dru­giego – zauwa­żyła ponuro, wyplą­tu­jąc się w końcu z jego uści­sku.

Przy­ja­ciele nie byli w sta­nie powie­dzieć, czy Zmien­no­kształtna broni teraz Erin, czy zaczep­nie prze­ko­ma­rza się z Diego. Ona i jej Łowca mieli swój wła­sny, pół­niemy spo­sób komu­ni­ko­wa­nia się, któ­rego nikt inny nie poj­mo­wał.

– Ale z tym spóź­nie­niem to on miał rację… – zauwa­żyła nie­śmiało Lizzy. Tłum znacz­nie się prze­rze­dził.

Ruszyli w stronę dzie­dzińca wspól­nie, jed­nak już po kilku kro­kach Tatiana i Diego zostali nieco w tyle. Keith już zamie­rzał odwró­cić się i ich pospie­szyć, ale Lizzy szturch­nęła go i pokrę­ciła sub­tel­nie głową. Dali więc parze spo­kój, zosta­wia­jąc ich samych, nikt nie sko­men­to­wał tego na głos, ale nie omiesz­kali wymie­nić mię­dzy sobą zna­czą­cych spoj­rzeń.

***

– Moi zna­jomi się cie­bie boją. – Tatiana pod­nio­sła oskar­ży­ciel­skie spoj­rze­nie na Diego.

Łowca wzru­szył ramio­nami.

– To dobrze – oznaj­mił bez­na­mięt­nie. – Może prze­staną cię wcią­gać w kło­poty.

– Też mia­łeś karę.

– Przez cie­bie, Len­nox.

Chwilę patrzyli na sie­bie w mil­cze­niu. Tatiana nie­spe­cjal­nie zga­dzała się z jego oceną odpo­wie­dzial­no­ści, ale nie zamie­rzała się kłó­cić. Dzie­dzi­niec pusto­szał w zawrot­nym tem­pie, bo było już po dzwonku. Oni wciąż stali w miej­scu.

W spo­sób, o któ­rym nie nale­żało wspo­mi­nać, Tatiana pozy­skała plan lek­cji Diego i wie­działa, że zaczyna on dzi­siaj zaję­cia dopiero o dru­giej. Kusiło ją, żeby omi­nąć wła­sną histo­rię sen­tury i spę­dzić okienko w jego towa­rzy­stwie. Oczy­wi­ście Łowca wcale nie musiał wie­dzieć, że poświęca z jego powodu dobrą fre­kwen­cję. Może dzi­siaj wyjąt­kowo odwo­łali jej pierw­sze zaję­cia? Brzmiało to cał­kiem wia­ry­god­nie. Nie takie rze­czy się zda­rzały.

Odpły­nęła nie­chcący myślami w stronę tego nie­win­nego kłam­stewka i Diego prze­su­nął deli­kat­nie pal­cem po jej pod­bródku, by przy­wo­łać jej uwagę.

– Mar­twisz się o Aleę? – zapy­tał, błęd­nie odczy­tu­jąc jej minę.

Pokrę­ciła głową, tym samym zmu­sza­jąc go, by zabrał dłoń. Prze­su­nął ją teraz na talię dziew­czyny.

– Jak jej się nie uda, to będzie cho­dzić na zaję­cia i tyle. To nor­malne. Wielu oso­bom się nie udaje – zauwa­żyła z cha­rak­te­ry­styczną ponurą nutą w gło­sie. Nie była z nim jed­nak do końca szczera.

Nie uszło jej uwa­dze, że cza­sem zwy­kłe zda­nie czy komen­tarz potra­fią wywo­łać u upar­tej, odważ­nej Alei nie­uza­sad­nioną ner­wo­wość. Cała sprawa cza­sem Tatianę nie­po­ko­iła. W połą­cze­niu z dzi­waczną histo­rią ze zdję­tym iden­ty­fi­ka­to­rem na początku roku… Cóż. Alea Lan­ford albo coś przed nimi ukry­wała, albo miała talent do two­rze­nia pro­ble­mów tam, gdzie ich nie powinno być. Tak czy ina­czej, Tatiana miała złe prze­czu­cia. Nie zamie­rzała jed­nak zdra­dzać sekre­tów przy­ja­ciółki, wolała więc w ogóle nie poru­szać tego tematu z Diego.

Łowca przy­glą­dał się jej cały czas, ale teraz w jego czar­nych oczach poja­wiła się czuj­ność. Wyglą­dało na to, że oboje musieli pła­cić pewną cenę za podo­bień­stwa, które postrze­gali w sobie nawza­jem jako atrak­cyjne: byli cisi, ale prze­ni­kliwi i zawsze zwra­cali uwagę na szcze­góły.

– Ten test jest po pro­stu paskudny, wiesz? – rzu­ciła wresz­cie mar­kot­nie Tatiana, pró­bu­jąc zamknąć temat. – Ni­gdy nie musia­łeś przez to prze­cho­dzić. Nie wiesz, jak to jest.

– Ty oczy­wi­ście zda­łaś za pierw­szym razem. – Diego oświad­czył, zamiast zapy­tać. Dłoń leżąca wciąż na jej talii zaci­snęła się lekko w intym­nym geście uzna­nia. – Jak było?

– Paskud­nie – powtó­rzyła z upo­rem, ale tym razem nie powstrzy­mała deli­kat­nego uśmie­chu.

Poca­ło­wał ją wolno i spo­koj­nie. Wie­działa dokład­nie, co się szy­kuje, ale i tak wyda­wało jej się to nie­spo­dzie­wane. Mieli za sobą ponad mie­siąc wspól­nej nauki, pół­ran­dek i dłu­gich roz­mów, ale wciąż każdy poca­łu­nek zaska­ki­wał ją tak samo.

Jakiś czas temu uznała, że zwią­zek nie jest dla niej, bo nie potrafi sobie wyobra­zić wspól­nego spę­dza­nia z kimś czasu. Wystar­czyło kilka godzin w towa­rzy­stwie innych osób i już czuła się emo­cjo­nal­nie wyczer­pana, tęsk­niąc za chwilą samot­no­ści. Cią­gle nie mogła uwie­rzyć, że obec­ność Diego nie męczy jej ani tro­chę.

– Lepiej już idź – mruk­nął Łowca cicho, gdy wresz­cie się roz­dzie­lili. – Jesteś spóź­niona na histo­rię sen­tury.

Poca­ło­wał ją w czoło i odszedł. Tatiana poczuła gorąco wybu­cha­jące na policz­kach, ale pod­nio­sło ją nieco na duchu, że nie tylko ona znała cudzy plan na pamięć.

***

Jedyne, o czym Erin potra­fiła myśleć w cza­sie poran­nych zajęć, to Test Samo­kon­troli. To, że sie­działa w kla­sie bez wspar­cia zna­jo­mych, bo tego ranka ich plany zupeł­nie się nie pokry­wały, by­naj­mniej nie poma­gało.

Co godzinę przez radio­wę­zeł wzy­wane były wyty­po­wane osoby. Za każ­dym razem Erin zale­wała nowa fala zim­nego potu, choć dosko­nale wie­działa, kiedy ma nadejść jej kolej. Gdy wresz­cie usły­szała wła­sne nazwi­sko (i imię sio­stry), jej żołą­dek i tak ści­snął się bole­śnie. Zachwiała się lekko, wsta­jąc z miej­sca, i ruszyła w stronę sekre­ta­riatu, przez który wcho­dziło się do gabi­netu Rady Dyrek­to­rów.

Przy drzwiach Erin spo­tkała dwójkę innych Zmien­no­kształt­nych. Sekre­tarka Saman­tha powi­tała ich jedy­nie zło­wro­gim łyp­nię­ciem, popra­wia­jąc grube oprawki oku­la­rów. Ich inten­sywny fio­let pod­kre­ślał fioł­kowe dro­binki w jej jasno­sza­rych oczach.

– Macie to wypić – ode­zwała się swoim ropu­cho­wa­tym gło­sem, wska­zu­jąc pal­cem na nie­wiel­kie papie­rowe kubeczki sto­jące na kon­tu­arze przed jej biur­kiem. Wyraz jej twa­rzy mówił jasno, że byłaby znacz­nie szczę­śliw­sza, gdyby ich tu nie było. – I nie odzy­wać się ani sło­wem!

Dwie inne osoby sie­działy już grzecz­nie na wąskiej ławeczce pod ścianą. Erin popa­trzyła na nie ner­wowo, potem wymie­niła nie­pewne spoj­rze­nia z tymi, któ­rzy wkro­czyli do pomiesz­cze­nia wraz z nią. Nic nie inte­gruje w szkole bar­dziej niż nie­pew­ność.

Sekre­tarka mruk­nęła coś nie­wy­raź­nie, po czym powtó­rzyła już gło­śniej:

– Pić. Do dna. I ani słowa. Pod­kre­ślam, potem ani słowa! Jeśli po wypi­ciu zacznie­cie gadać, to cały efekt się zmar­nuje. No, raz, raz! – pogo­niła ich i na nowo utkwiła wzrok w moni­to­rze kom­pu­tera, pozo­sta­wia­jąc uczniów samych sobie.

Erin nie­pew­nie się­gnęła po papie­rowy kube­czek, po czym zaj­rzała do środka. Jego zawar­tość sta­no­wił prze­zro­czy­sty płyn, który mie­nił się per­ło­wym bla­skiem w dziw­nym świe­tle. Pochy­liła się nad nim nie­pew­nie i ude­rzył ją zapach plaży – albo raczej mokrego pia­sku. Zmarsz­czyła brwi.

Picie podej­rza­nej sub­stan­cji było ostat­nią rze­czą, na jaką miała ochotę. Co jeśli dla ludzi jest to tru­jące?! Ta myśl poja­wiła się w jej gło­wie nagle i Erin zamarła. Tym­cza­sem chło­pak obok niej uniósł kubek w geście toa­stu, a potem wypił całą zawar­tość jed­nym hau­stem i odszedł do pozo­sta­łych, w mil­cze­niu opie­ra­jąc się o ścianę. Erin chwilę jesz­cze zwle­kała, było jed­nak jasne, że nie ma już jak wykrę­cić się z tej sytu­acji. Zamknęła oczy, wstrzy­mała oddech i wlała sobie ciecz do ust.

Następ­nie o mało jej nie wypluła.

W kubku płyn wyda­wał się nie­wiele gęst­szy od wody, ale w jej ustach nabrał kon­sy­sten­cji gęstego żelu. Nie miał prak­tycz­nie żad­nego smaku, był jed­nak dzi­wacz­nie chłodny, a jego odstrę­cza­jąca kon­sy­sten­cja spra­wiła, że dziew­czyna wzdry­gnęła się dwa razy, zanim udało jej się prze­łknąć. Kiedy to wresz­cie zro­biła, rozej­rzała się dookoła nie­pew­nie, w oba­wie że wszystko zacznie wiro­wać. Jed­nak nic takiego się nie wyda­rzyło.

Chwilę poświę­ciła na pozby­cie się dziw­nej, żelo­wej sub­stan­cji z języka, po czym wyrzu­ciła kube­czek do śmiet­nika i przy­sia­dła obok innych.

Ten etap prze­trwała. No i co dalej?

Jakby w odpo­wie­dzi na jej pyta­nie w drzwiach gabi­netu poja­wił się Bene­dict Alard i zanim kto­kol­wiek zdą­żył choćby spoj­rzeć w jego stronę, uniósł ostrze­gaw­czo dłoń.

– Nic nie mówić! – zaalar­mo­wał, po czym usa­tys­fak­cjo­no­wany ciszą, ski­nął im głową na powi­ta­nie. Uśmiech­nął się też, już spo­koj­niej, i zer­k­nął na trzy­maną w ręku listę.

– Ban­dini? – wyczy­tał pierw­sze nazwi­sko i znów dodał szybko: – Nic nie mów!

Ciem­no­włosa dziew­czyna z iden­ty­fi­ka­to­rem roz­tar­tym na kości policz­ko­wej pod­nio­sła się z ławeczki z lekko zmarsz­czo­nymi brwiami. Oboje zaraz znik­nęli w gabi­ne­cie.

Erin Lan­ford pozo­stało cze­kać. I cze­kać. I cze­kać… Przez zakaz otwie­ra­nia ust pozo­stali ucznio­wie nie mogli nawet roz­ła­do­wać napię­cia jakąś głu­pią roz­mową o pogo­dzie. Zamiast tego cisnęli się wszy­scy w rogu sekre­ta­riatu, mniej lub bar­dziej zestre­so­wani.

Erin zde­cy­do­wa­nie nale­żała do tych bar­dziej.

Wresz­cie drzwi otwo­rzyły się ponow­nie i ciem­no­włosa Zmien­no­kształtna opu­ściła gabi­net. Wyglą­dała… nie­po­ko­jąco. Była potar­gana, miała wypieki na policz­kach i lekko załza­wione oczy. Erin zemdliło na ten widok.

Co oni jej tam zro­bili?!

– Lan­ford – wyczy­tał Bene­dict Alard i pod­niósł wzrok na Erin.

Ewi­dent­nie pamię­tał ją z powodu kary. Dziew­czyna nie mogła się ruszyć z miej­sca. Nie cho­dziło o to, że nie chciała. Nogi po pro­stu odma­wiały jej posłu­szeń­stwa. Otwo­rzyła sze­rzej oczy, roz­pacz­li­wie licząc, że zie­mia się roz­stąpi i ją pochło­nie. Była czło­wie­kiem. Była cho­ler­nym czło­wie­kiem i Mal­la­roy to ostat­nie miej­sce, w jakim powinna się zna­leźć!

– Aleo – powtó­rzył pro­fe­sor z cha­rak­te­ry­styczną dla sie­bie ser­decz­no­ścią. – Nic ci się nie sta­nie. – Kiw­nął na nią zachę­ca­jąco ręką i zaraz szybko dodał znowu: – Tylko pro­szę, nic nie mów.

Erin wresz­cie udało się ruszyć z miej­sca i powlo­kła się do gabi­netu z ser­cem walą­cym w klatce pier­sio­wej tak gło­śno, że z pew­no­ścią wszy­scy w pomiesz­cze­niu mogli je usły­szeć. Przy­naj­mniej tak jej się zda­wało.

W gabi­ne­cie za biur­kiem cze­kała Lucille Lan­der­son, odro­binę przy­gar­biona. Uśmiech­nęła się lekko na widok dziew­czyny i pomarsz­czoną dło­nią wska­zała jej miej­sce na jed­nym z foteli. Bene­dict Alard oparł się o zamknięte drzwi, pogodny, choć też wyraź­nie zmę­czony.

Erin usia­dła, roz­glą­da­jąc się ner­wowo dookoła. Nie dostrze­gła żad­nych narzę­dzi tor­tur, co było cał­kiem dobrą wia­do­mo­ścią. Nie żeby się ich spo­dzie­wała, ale z dru­giej strony…

– Roz­pocz­niemy teraz twój Test Samo­kon­troli – oznaj­miła pro­fe­sor Lan­der­son spo­koj­nie. Erin po raz kolejny poczuła zasko­cze­nie, jak silny głos ma ta kru­cho wyglą­da­jąca sta­ruszka. – Napój, który przy­ję­łaś, znacz­nie wzmocni prze­ży­wane przez cie­bie emo­cje, kiedy tylko zaczniesz mówić. W ten spo­sób spraw­dzimy, czy mimo wewnętrz­nego roz­chwia­nia jesteś zdolna utrzy­mać prze­mianę pod kon­trolą. Jeśli zacho­wasz ludzką formę przez cały czas trwa­nia testu, zosta­niesz zwol­niona z obo­wiązku uczęsz­cza­nia na lek­cje Samo­kon­troli. Zawsze jed­nak możesz zapi­sać się na nie dobro­wol­nie. Jeśli silne emo­cje spo­wo­dują u cie­bie nie­kon­tro­lo­waną trans­for­ma­cję, zosta­niesz zapi­sana na Samo­kon­trolę i pod­dana testowi ponow­nie pod koniec roku szkol­nego. Celem jest oczy­wi­ście zmi­ni­ma­li­zo­wa­nie ryzyka przy­pad­ko­wej demon­stra­cji sen­tu­ral­nych zdol­no­ści na oczach ludzi. Czy wszystko jest jasne?

Erin ski­nęła nie­pew­nie głową. Zasady brzmiały dla niej bar­dzo korzyst­nie, ale stre­so­wała się i tak, bo wciąż nie była pewna, czy sub­stan­cja, którą przy­jęła, działa na ludzi tak samo jak na sen­tu­ral­nych. Wszystko wciąż mogło się źle poto­czyć. Wszystko zawsze mogło się źle poto­czyć.

Pro­fe­sor Lan­der­son odchy­liła się do tyłu, usa­da­wia­jąc wygod­niej na sze­ro­kim krze­śle.

– Zanim przej­dziemy do czę­ści testo­wej, będziesz musiała odpo­wie­dzieć na kilka pod­sta­wo­wych pytań. Wywar zacznie dzia­łać już po kilku zda­niach, bądź więc przy­go­to­wana na drobne trud­no­ści. Czy możemy zaczy­nać?

Erin kiw­nęła głową raz jesz­cze i prze­su­nęła dłońmi po udach, wycie­ra­jąc spo­cone dło­nie o dżinsy.

– Świet­nie. Powiedz, kiedy prze­mie­ni­łaś się po raz pierw­szy?

– Sie­dem­na­stego sierp­nia tego roku – odparła Erin nieco sztywno, z lek­kim nie­po­ko­jem. Dosko­nale pamię­tała ten dzień: Alea wbie­gła do ich wspól­nego pokoju z sza­loną infor­ma­cją, że zmie­niła się w kota, i od tego momentu nic już nie było takie samo.

Stara cza­ro­dziejka poki­wała wolno głową i zano­to­wała coś na kartce, cał­ko­wi­cie igno­ru­jąc w pełni sprawny kom­pu­ter sto­jący tuż obok.

– W jakie zwie­rzę?

– W burego kota, podob­nego do tego, który miesz­kał u sąsia­dów…

Coś zaczy­nało się dziać. Trudno było okre­ślić, co takiego. Erin była zestre­so­wana, jasne, ale teraz stres ten wypeł­nił cały żołą­dek i zaczął peł­znąć w górę po jej krę­go­słu­pie.

– Ile razy zmie­ni­łaś się od tam­tego czasu?

To brzmiało jak prze­słu­cha­nie. Jakby wie­dzieli, że zmie­niła się nie ona, ale Alea. Chcieli zła­pać ją na kłam­stwie. Czy wszystko to było jakąś wielką intrygą przy­go­to­waną spe­cjal­nie po to, by ją zde­ma­sko­wać?!

Czuła, jak stres peł­znie coraz wyżej, do jej gar­dła, i nagle wydało jej się, że nie może oddy­chać. Pokój zawi­ro­wał, jej myśli sza­lały już bez nad­zoru. Wie­dzą, o Kosmo­sie, wie­dzą!

– Cztery – wyrzu­ciła wresz­cie z sie­bie odpo­wiedź.

To było kłam­stwo. Brudne, paskudne kłam­stwo. Alea zmie­niła się dwa razy, a póź­niej stra­ciły kon­takt. Musiała jed­nak zawy­żyć liczbę, żeby brzmieć bar­dziej wia­ry­god­nie. Serce waliło jej w piersi. Odzy­skała oddech i dla odmiany wcią­gała teraz powie­trze ner­wowo: płytko i szybko, jakby wła­śnie prze­bie­gła długi dystans.

– Czy odkry­łaś swoją praw­dziwą formę?

Jasne, że tak. Czło­wiek. To jest jej praw­dziwa forma!

Na czole dziew­czyny poja­wiły się kro­pelki potu.

Nie była Zmien­no­kształtną. Była oszustką, skoń­czoną oszustką! Zro­biło jej się nagle nie­do­brze na myśl o wła­snych kłam­stwach i miała ochotę uka­rać samą sie­bie za to, jak trak­to­wała przy­ja­ciół w Mal­la­roy. Nic im nie powie­działa, a oni tak bar­dzo ją wspie­rali… O tak, była naj­gor­szym czło­wie­kiem na świe­cie. Tak bez­na­dziej­nym, że nikt już ni­gdy nie powi­nien jej wyba­czyć. Świat nie potrze­bo­wał takich ludzi jak ona.

– Aleo? – Silny głos pro­fe­sor Lan­der­son wyrwał ją ze spi­rali okrut­nych myśli. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ucie­kła w głąb wła­snej głowy i nawet nie odpo­wie­działa na pyta­nie.

Ode­tchnęła głę­boko, pró­bu­jąc odzy­skać kon­trolę.

– Nie – wykrztu­siła łamią­cym się gło­sem. – Nie odkry­łam praw­dzi­wej formy.

Nagle ogar­nęła ją cie­ka­wość. Czy Alea już swoją odkryła? Chciała to wie­dzieć. Tak bar­dzo zapra­gnęła zdo­być tę infor­ma­cję, że zaci­snęła ręce na pod­ło­kiet­ni­kach fotela, gotowa wybiec z gabi­netu i roz­po­cząć próby skon­tak­to­wa­nia się z sio­strą. Musiała wie­dzieć. Musiała! Natych­miast.

Cie­ka­wość wiła się w niej jak wąż i dziew­czyna zaczęła się wier­cić w fotelu, ska­cząc wzro­kiem od ściany do ściany.

– To koniec for­mal­no­ści – oświad­czyła tym­cza­sem Cza­ro­dziejka. Zapi­sała ostat­nią rzecz na kartce i pod­nio­sła głowę, by uważ­nie przyj­rzeć się dziew­czy­nie. Erin czuła, że pro­fe­sor Alard też na nią patrzy. – Powiedz mi teraz coś o swo­ich rodzi­cach.

Nasto­latka uśmiech­nęła się nie­znacz­nie, potem sze­rzej, a po chwili szcze­rzyła się już jak idiotka na samą myśl o rodzi­cach.

– Tęsk­nię za nimi – oświad­czyła, już bez cie­nia stresu i mogłaby przy­siąc, że w powie­trzu poczuła nagle zna­jomy zapach domu. – Ale tak bez prze­sady, bo odkąd pamię­tam, wyjeż­dżali czę­sto na kon­fe­ren­cje… To zna­czy, nie żebym czuła się samotna! – Zapew­niła szybko. – Zawsze mia­łam przy sobie sio­strę. Rodzice po pro­stu lubią pra­co­wać i cza­sem bywa to wkurw… umm – zmie­szała się, bo przez nie­uwagę pra­wie prze­klęła w gabi­ne­cie dyrek­to­rów – bywa to wku­rza­jące… ale tak gene­ral­nie to są super. Zawsze nas wspie­rają. Dereka też, cho­ciaż on udaje sta­rego dziadka…

Mogłaby mówić w nie­skoń­czo­ność. Sama myśl o rodzi­nie spra­wiała, że czuła się bez­piecz­nie i kom­for­towo, a przy tym bez­tro­sko. Miała ochotę podzie­lić się śmiesz­nymi histo­riami, opo­wie­dzieć o waka­cyj­nych wyjaz­dach i ulu­bio­nych prze­pi­sach. Śmiać się ze wzru­sze­nia i wzdy­chać z lek­kiej tęsk­noty. Po chwili jej roz­wa­ża­nia powę­dro­wały jed­nak w stronę Alei i na nowo ogar­nął ją para­li­żu­jący strach. Zaczęła drżeć w mięk­kim fotelu, wyobra­ża­jąc sobie jed­no­cze­śnie dwa hor­rory: że ją tu nakryją oraz że jej sio­stra jest teraz gdzieś sama na końcu świata i wcale nie ma się dobrze.

Wszystko to zda­wało się cią­gnąć godzi­nami. Po raz pierw­szy odczuła, jak dosłowne zna­cze­nie może mieć zwrot „emo­cjo­nalny rol­ler­co­aster”. Dziwny, pach­nący pia­skiem wywar spra­wił, że każda naj­mniej­sza kro­pla emo­cji zmie­niała się w jej gło­wie w ocean i ciało zale­wały burz­liwe fale uczuć. Jakby naprawdę prze­ży­wała tu zarówno naj­wspa­nial­sze, jak i naj­gor­sze momenty swo­jego życia.

Pod­czas opo­wia­da­nia o Bethany wpa­dła w nie­kon­tro­lo­wany chi­chot, przy­po­mi­na­jąc sobie wszyst­kie wspólne żarty. Zapy­tana o otrzy­maną karę zaczęła mówić o Micha­elu i tym razem nie była w sta­nie powstrzy­mać siar­czy­stych prze­kleństw. Gdy padło pyta­nie o smutne wspo­mnie­nie, Erin zaczęła szlo­chać jak małe dziecko z powodu rybki, która zde­chła, kiedy ona i Alea miały po osiem lat.

Z tego wszyst­kiego zapo­mniała na chwilę, dla­czego w ogóle się tu znaj­duje. Przy­po­mniała jej o tym dopiero Lucille Lan­der­son, oznaj­mia­jąc, że dziew­czyna prze­szła Test Samo­kon­troli pomyśl­nie.

Cóż. Jeśli cho­dziło o nie­zmie­nia­nie się w zwie­rzęta, Erin była praw­dziwą pro­fe­sjo­na­listką. Mogła się nie zmie­niać nie­za­leż­nie od sytu­acji.

Bene­dict Alard podał jej kolejny, jesz­cze mniej­szy papie­rowy kube­czek z dziwną pigułką, która miała zni­we­lo­wać dzia­ła­nie żelo­wego wywaru. Prze­łknęła ją bez popi­ja­nia i przez chwilę trwali tak w trójkę w nie­zręcz­nym mil­cze­niu. Nauczy­ciele nie zamie­rzali jej bowiem wypu­ścić, dopóki w pełni nie ochło­nie.

Opu­ściła gabi­net potar­gana i zaczer­wie­niona, na chwiej­nych nogach.

Zatrzy­mała się za zakrę­tem kory­ta­rza, gdzie aku­rat nikogo nie było. Dopiero w samot­no­ści, z dala od gabi­netu Rady, poczuła praw­dziwą ulgę. Wzięła głę­boki oddech i wypusz­cza­jąc powie­trze, oparła się o chłodną ścianę, przy­my­ka­jąc na chwilę oczy.

Udało się. Prze­żyła. Po raz kolejny naja­dła się stra­chu, ale wciąż była w Mal­la­roy i nikt nie odkrył jej sekretu.

Pra­wie usły­szała łomot kamie­nia, który spadł z jej serca.

***

Alea miała wra­że­nie, że obiek­tyw kamery obser­wuje ją czuj­nie, niczym oko żywej istoty. Wie­działa, że to irra­cjo­nalna myśl wywo­łana przez stres, nie zatrzy­mało to jed­nak dresz­czy, które prze­bie­gły po jej ple­cach.

Bała się. Wście­kłość wez­brała i odpły­nęła niczym fala, pozo­sta­wia­jąc po sobie mniej dyna­miczne, ale trwal­sze emo­cje. Gorycz i strach. W ciągu szes­na­stu lat życia zdą­żyła się już nauczyć, że o ile odczu­wać warto wiele, o tyle oka­zy­wać – już nie­ko­niecz­nie. W każ­dym razie nie zawsze. Sie­działa więc sztywno na drew­nia­nym krze­śle i przy­glą­dała się swo­jemu minia­tu­ro­wemu odbi­ciu w rogu ekranu, pró­bu­jąc spra­wiać wra­że­nie nie­wzru­szo­nej. Wycho­dziło jej to cał­kiem, cał­kiem, bo jeśli nawet nie była nie­wzru­szona, to na pewno zde­ter­mi­no­wana.

Eve opu­ściła kuch­nię, kiedy tylko usta­wiła lap­topa ze słu­chaw­kami na stole i zaini­cjo­wała połą­cze­nie. Alea była jed­nak pewna, że czają się obie z Cyn­thią gdzieś za rogiem – w otwar­tym na przed­po­kój salo­nie lub na kory­ta­rzu po dru­giej stro­nie kuchni. Nie dawały jej pry­wat­no­ści, ale jedy­nie jej ilu­zję. Wyglą­dało na to, że był to motyw prze­wodni całej ich dotych­cza­so­wej zna­jo­mo­ści.

Okno z obra­zem z cudzej kamery wresz­cie ożyło, uka­zu­jąc Mar­tina Gal­la­ghera.

Alea odkaszl­nęła ner­wowo, czu­jąc, jak pod wpły­wem prze­ni­kli­wego spoj­rze­nia sza­rych oczu wzbiera w niej zwąt­pie­nie. Wzrok męż­czy­zny nie tra­cił swo­jej prze­ni­kli­wo­ści nawet zapo­śred­ni­czony przez ekran lap­topa.

Gal­la­gher nic nie powie­dział. Nawet się nie przy­wi­tał. Włą­czył obraz i po pro­stu sie­dział w swoim słabo oświe­tlo­nym gabi­ne­cie, wpa­tru­jąc się w Aleę Lan­ford z bar­dzo czy­tel­nym roz­cza­ro­wa­niem.

Ona wytrzy­mała i jego mil­cze­nie, i jego spoj­rze­nie. On wytrzy­mał jej upór. Się­gnął poza kadr po papie­rosa, a gdy go zapa­lił, Alea mogła przy­siąc, że czuje zapach dymu.

Odkaszl­nęła raz jesz­cze, bo zaschło jej w gar­dle.

– Myśla­łam, że uży­wa­nie lap­topa naraża mnie na zlo­ka­li­zo­wa­nie.

Mar­tin podra­pał się po orlim nosie. Alea dowie­działa się już, że jego praw­dziwą formą jest orzeł. Zasta­na­wiała się, czy ta zbież­ność jest przy­pad­kowa.

– Naraża – przy­znał spo­koj­nie, lekko zachryp­nięty. – Jest to jeden z wielu powo­dów mojego nie­za­do­wo­le­nia, ale jeśli dobrze rozu­miem, nie dało się prze­mó­wić ci do roz­sądku. – Gal­la­gher zna­lazł chwilę na tę szopkę tylko dla­tego, że Eve donio­sła mu o cał­ko­wi­tej odmo­wie współ­pracy ze strony Alei. Kobiety bały się, że jeśli nie ustą­pią jej cho­ciaż tro­chę, naprawdę będzie pró­bo­wała uciec. – Cyn­thia musiała się mocno posta­rać, by umoż­li­wić to połą­cze­nie…

– Oczy­wi­ście, że tak… – mruk­nęła Alea sama do sie­bie z powąt­pie­wa­niem, czu­jąc, jak iry­ta­cja wypiera część stra­chu. Ponad mie­siąc żyła odcięta od komórki i lap­topa, po czym wystar­czyło tup­nąć nogą i nagle Cyn­thia zna­la­zła roz­wią­za­nie. Jasne.

– …ale i tak nie jest to w pełni bez­pieczne. Nie możemy roz­ma­wiać długo – skoń­czył Mar­tin spo­koj­nie, cho­ciaż celowo gło­śniej niż wcze­śniej, i dopiero wtedy sko­men­to­wał jej wtrą­ce­nie. – Nie rób tego.

– Słu­cham? – Alea poczuła się zdez­o­rien­to­wana.

– Nie uda­waj teraz upar­tego, roz­wy­drzo­nego bachora – spre­cy­zo­wał męż­czy­zna dość obo­jęt­nym tonem. – Zdą­ży­łaś nam już poka­zać, że potra­fisz być bar­dzo doj­rzała.

Alea zaci­snęła mocno dło­nie na ramie krze­sła. Pod­ło­kiet­niki były drew­niane, sta­wiły więc natych­miast opór, ale i tak napie­rała coraz moc­niej i moc­niej, czu­jąc roz­pacz­liwą potrzebę, by się w coś wbić. Wgryźć. Coś zła­pać.

Nie odwró­ciła wzroku.

– To było wtedy, kiedy myśla­łam, że mówi­cie prawdę – zauwa­żyła.

„Nie oka­zuj stra­chu” – przy­po­mi­nała sobie z każdą kolejną chmurą dymu, która wypły­wała na ekran z ust Mar­tina Gal­la­ghera.

– Ach, tak. – Męż­czy­zna poki­wał głową z rezy­gna­cją, a potem wygła­dził czarną brodę. Teraz dostrze­gła, że jest zmę­czony. Wszystko w jego ruchach i tonie suge­ro­wało, że nie bie­rze jej buntu na poważ­nie, ale oczy… To wła­śnie jego wzrok kar­mił jej lęki. – Eve powie­działa mi, że zażą­da­łaś powrotu do Mal­la­roy? – rzu­cił pra­wie pyta­jąco, jakby nie był pewien, czy dobrze zapa­mię­tał. – By zająć miej­sce swo­jej sio­stry…

– Tak – odparła twardo.

Od tego się zaczęło. Wczo­raj przy­ła­pała Cyn­thię na roz­mo­wie przez tele­fon i wyszło na jaw, że Erin jest w Mal­la­roy. Od tego czasu Alea moco­wała się na słowa z dwiema star­szymi Zmien­no­kształt­nymi.

Chciała wra­cać. Nie czuła się już bez­piecz­nie. Miała wra­że­nie, że coś wyrwało ją ze snu i teraz, po fak­cie, im dłu­żej ana­li­zo­wała nocne wizje, tym bar­dziej przy­po­mi­nały one kosz­mar. Chciała wró­cić tam, gdzie było jej miej­sce. Dla sie­bie i dla sio­stry. Nie było mowy, żeby świa­do­mie pozwo­liła tym Zmien­no­kształt­nym na trzy­ma­nie Erin w sen­tu­ral­nej szkole. Z Wam­pi­rami?! Z tak wiel­kim sekre­tem spo­czy­wa­ją­cym na jej bar­kach?!

Od tego się zaczęło, a skoń­czyło się wła­śnie tym: roz­mową wideo mię­dzy Zmien­no­kształt­nym poli­ty­kiem i nasto­latką, w któ­rej on pokła­dał jakieś nadzieje.

– A jeśli ci powiem, że twoja sio­stra cał­kiem dobrze się w tej szkole odnaj­duje? – zapy­tał po chwili, uno­sząc lekko krza­cza­ste brwi.

Gdyby onie­śmie­lał ją tro­chę mniej, Alea prych­nę­łaby gło­śno.

– Skąd mam wie­dzieć, że to nie kolejne kłam­stwo? – zapy­tała odważ­nie. Dło­nie drżały jej mimo wszystko. Zaczęły, gdy tylko roz­luź­niła uścisk na pod­ło­kiet­ni­kach krze­sła. Całe szczę­ście pozo­sta­wały jed­nak poza kadrem.

Mar­tin Gal­la­gher wes­tchnął ciężko. Demon­stro­wał swoje roz­cza­ro­wa­nie bez skrę­po­wa­nia. Alea nie potra­fiła powie­dzieć, czy było to szczere, czy jedy­nie pró­bo­wał ją w ten spo­sób zma­ni­pu­lo­wać. Obsta­wiała to dru­gie.

– Mam waż­niej­sze rze­czy do roboty niż kon­stru­owa­nie kłamstw na potrzeby szes­na­sto­latki – oznaj­mił z cie­niem iry­ta­cji w gło­sie i jakby dla pod­kre­śle­nia tych słów zer­k­nął na zega­rek. – Więc? Jak wygląda sytu­acja? – Papie­ros znik­nął gdzieś poza kadrem, zapewne w popiel­niczce. – Wiele osób ma zgi­nąć, bo poczu­łaś się ura­żona? Nie możemy wyja­wić ci wszyst­kich taj­nych infor­ma­cji o zagro­że­niu na skalę pię­ciu rodza­jów, więc obra­zisz się i prze­sta­niesz nam poma­gać?

– To nie tak – zaopo­no­wała, czu­jąc, jak jej men­talna zbroja trzesz­czy pod wpły­wem tych pra­wie kpią­cych oskar­żeń. – Prze­krę­casz moje słowa.

– Nie. – Mar­tin na powrót się odprę­żył i odchy­lił do tyłu. Naci­skał i odpusz­czał. Jakby pró­bo­wał zbu­do­wać w niej jakąś odpor­ność. – Usta­wiam po pro­stu wszystko we wła­ści­wej per­spek­ty­wie. Jesteś zła, ura­żona i chcesz wra­cać do domu. Coś się nie zga­dza?

Albo nie był w sta­nie dostrzec, że złość i uraza są jedy­nie przy­krywką dla stra­chu, albo nie chciało mu się nawet pró­bo­wać. Tak czy ina­czej, Alea poczuła dziwną mie­szankę triumfu i samot­no­ści.

– Jestem nie­ufna – popra­wiła go ostroż­nie. Nie mogła sobie pozwo­lić na roz­złosz­cze­nie tego męż­czy­zny, ale coś jej mówiło, że zupeł­nym pod­po­rząd­ko­wa­niem także nie wzbu­dzi w nim empa­tii. Gal­la­gher ewi­dent­nie chciał patrzeć na nią tak jak na Eve lub Cyn­thię. Jakby była kolej­nym doro­słym żoł­nie­rzem w jego dzi­wacz­nej armii. – Kła­ma­li­ście na temat mojej sio­stry. Skąd mam wie­dzieć, czy nie kła­mie­cie także na temat całego tego Wiel­kiego Nie­bez­pie­czeń­stwa? Nie mówi­cie mi niczego waż­nego.

– Mówimy – zaprze­czył męż­czy­zna, po czym się­gnął po kolej­nego papie­rosa. Alei zaczy­nało się robić duszno od samego patrze­nia. – Mówimy tyle, ile możemy ci bez­piecz­nie powie­dzieć: że nad­ciąga zagro­że­nie, któ­rego główną ofiarą będą Wam­piry i Wil­ko­łaki, ale przez sojusz pię­ciu rodza­jów my także pój­dziemy z nimi na dno. Dla­tego musimy się uzbroić do walki i zerwać łączące nas układy.

Tak, Alea znała dal­szy ciąg tej prze­mowy: była pierw­szą od bar­dzo dawna Zmien­no­kształtną potom­ki­nią Sal­de­rów, któ­rzy posia­dali nie­gdyś spe­cjalną zdol­ność ima­gi­na­cji. Pro­wa­dzono więc bada­nia na jej krwi, by spraw­dzić, czy nie da się tych obu­dzo­nych nagle na nowo zdol­no­ści jakoś prze­ka­zać pozo­sta­łym przed­sta­wi­cie­lom rodzaju, żeby mieli więk­sze szanse na prze­trwa­nie. Dru­gim poru­sza­nym tema­tem była Zmien­no­kształtna pre­zy­dentka Fran­cis Rowe, która odma­wiała chro­nie­nia wła­snego rodzaju poprzez zła­ma­nie soju­szu, bo jej żona była Wil­ko­łaczką. Gal­la­gher zamie­rzał ją zdys­kre­dy­to­wać i zrzu­cić z urzędu. Ist­nie­nie Alei było mu tu bar­dzo na rękę, bo Rowe pod­czas kam­pa­nii wybor­czej kła­mała na temat wła­snego powią­za­nia z histo­rycz­nymi Sal­de­rami.

– Powie­dzie­li­śmy ci bar­dzo, bar­dzo dużo – powtó­rzył Gal­la­gher. – O nadej­ściu Wiel­kiego Nie­bez­pie­czeń­stwa nie wie pra­wie nikt poza lide­rami i repre­zen­tan­tami sen­tu­ral­nych rodza­jów. Myślisz, że zaan­ga­żo­wa­li­by­śmy tyle osób w kre­owa­nie tak skom­pli­ko­wa­nego kłam­stwa spe­cjal­nie dla cie­bie? – prych­nął cicho. – Po co?

Alea nie miała poję­cia, co odpo­wie­dzieć. Słowa Mar­tina brzmiały logicz­nie. Pro­sto i prze­ko­nu­jąco. A jed­nak nie mogła pozbyć się uczu­cia, że jest tą posta­cią z hor­roru, która scho­dzi do piw­nicy pierw­sza, pod­czas gdy widzo­wie krzy­czą, żeby zawra­cała. Jesz­cze nie­wiele ponad mie­siąc temu była w domu z rodziną. Teraz, na innym końcu kraju, nie wie­działa nic i nie miała nad niczym kon­troli.

Może winna była jed­nak sen­tura, nie ona sama, Eve Mon­day, Cyn­thia Strike czy Mar­tin Gal­la­gher? Może cała jej dez­orien­ta­cja, strach i złe prze­czu­cia brały się z tego, że jej świat bez­pow­rot­nie wywró­cono do góry nogami. Para­no­icz­nie doszu­ki­wała się wiel­kiego pod­stępu, ponie­waż w rze­czy­wi­sto­ści jakaś jej część nie była gotowa zaak­cep­to­wać tego, co odkry­wała.

Poczuła cień wstydu. Oto sie­działa przed lap­to­pem, zabie­ra­jąc czas waż­nemu, wiecz­nie zaję­temu poli­ty­kowi, bo… co? Bo chciała wró­cić do domu…?

Coraz czę­ściej miała pro­blemy ze zro­zu­mie­niem, co sama czuje i czego chce. Bra­ko­wało jej gruntu pod nogami. A także per­spek­tywy.

Odkaszl­nęła ner­wowo po raz kolejny.

– Ale jakie mam dowody? – zapy­tała cicho. – Poza waszymi sło­wami? Skąd mam wie­dzieć, w co wie­rzyć… – Pyta­nie wydało jej się teraz idio­tyczne i nie była wła­ści­wie pewna, po co je zadaje.

– Nie dosta­łaś sen­tu­ral­nych ksią­żek? Nie widzia­łaś naszych sen­tu­ral­nych gazet? Fran­cis Rowe ist­nieje i jest pre­zy­dentką Zmien­no­kształt­nych. Ja ist­nieję, byłaś w biu­rze, w któ­rym pra­cuję. Sojusz ist­nieje, dosta­łaś list od jed­nej ze szkół i roz­ma­wia­łaś przez tele­fon z ich repre­zen­tan­tem – zaczął wymie­niać dowody. – Aleo. Wiem, że zro­bie­nie ze mnie wroga przy­nie­sie ci zapewne na chwilę ulgę. Jakiś cel, w któ­rym możesz ulo­ko­wać wszyst­kie nega­tywne emo­cje. To bar­dzo zro­zu­miałe, ale naiwne. Bądź, pro­szę, roz­sądna. Myślisz, że… co? Uknu­li­śmy to wszystko, żeby cię porwać? Po co? – zapy­tał raz jesz­cze. Potem pokrę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem. – Wiesz, ile to wszystko kosz­tuje? Wyna­ję­cie każ­dego domu, w któ­rym się zatrzy­ma­ły­ście. Opła­ce­nie ben­zyny na podróż przez kraj. Pokry­cie kosz­tów życia: two­ich, Cyn­thii i Eve. Rekom­pen­sata dla nich za zakłó­ce­nie per­so­nal­nego i pro­fe­sjo­nal­nego czasu tak nie­stan­dar­dową misją. Zor­ga­ni­zo­wa­nie trans­portu pobie­ra­nych ci pró­bek krwi we wła­ści­wych warun­kach oraz fun­dusz na prace labo­ra­to­ryjne. Wszel­kie sen­tu­ralne zapew­nie­nia waszego bez­pie­czeń­stwa… Wiesz, ile środ­ków zostało na to prze­zna­czone? – Sły­chać było, że nie ocze­kuje odpo­wie­dzi. – Myślisz, że zain­we­sto­wa­li­by­śmy tego rodzaju sumy w bez­ce­lowe upro­wa­dze­nie zmien­no­kształt­nej nasto­latki z Illi­nois? Ock­nij się, Aleo. Wszystko dookoła cie­bie jasno wska­zuje, że jesteś czę­ścią cze­goś znacz­nie więk­szego i nie­zwy­kle waż­nego. Zacho­wuj się ade­kwat­nie.

Ostat­nie słowa miały zabrzmieć kar­cąco, ale Alea, sie­dząc ze spusz­czoną głową i wpa­tru­jąc się we wła­sne kolana, odna­la­zła w nich coś na pogra­ni­czu groźby. Przez chwilę nie pod­no­siła wzroku, cho­wa­jąc tym samym twarz przed kamerą i przed prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem Gal­la­ghera.

Kosmo­sie. Chciała wie­rzyć temu zanu­rzo­nemu w papie­ro­so­wym dymie poli­ty­kowi. Pra­wie mu wie­rzyła. A jed­nak jakieś złe prze­czu­cie wla­zło jej pod skórę i wciąż nie potra­fiła go z sie­bie wyrzu­cić.

Wdech i wydech. Musiała zna­leźć jakieś miej­sce mię­dzy czuj­no­ścią a para­noją.

Chciała im pomóc. Na­dal, cały czas. Bra­ko­wało jej jed­nak twar­dego, nie­zby­wal­nego znaku, że to wszystko zmie­rza we wła­ści­wym kie­runku. Tylko czy nie zawsze tak jest? Czy nie każde ryzyko wiąże się ze zwąt­pie­niem?

Pod­nio­sła głowę, żeby znowu spoj­rzeć męż­czyź­nie w oczy.

– Czy moja sio­stra naprawdę jest tam bez­pieczna?

Wszystko w jej tonie i gło­sie wska­zy­wało na to, że już dała się prze­ko­nać. Mar­tin jedy­nie poki­wał głową. Potem znowu zer­k­nął na zega­rek.

Roz­mowa dobie­gała końca. Alea czuła, że zyskała wszystko i nic. Znów zaci­snęła ręce na krze­śle i wygrze­bała z sie­bie ostat­nie por­cje deter­mi­na­cji. Gal­la­gher cały czas ją onie­śmie­lał. Nawet gdy ją iry­to­wał, pozo­sta­wał… więk­szy, star­szy, waż­niej­szy. Powinna pew­nie do niego mówić „pro­szę pana”, ale obco­wa­nie z Eve ją od tego odwio­dło. Tak czy ina­czej, nie było mowy o rów­no­rzęd­nej roz­mo­wie i może dla­tego robiła takie dzi­waczne wolty.

– Mam jedno życze­nie – oznaj­miła nieco ciszej, niż pla­no­wała. – Roz­ma­wiamy teraz, więc jed­nak da się jakoś zabez­pie­czyć połą­cze­nie…

– Wyjąt­kowo. Z wiel­kim tru­dem i dużymi kosz­tami – wszedł jej w słowo Mar­tin, prze­wi­du­jąc, do czego zmie­rza. – Kon­takt z Erin zro­dzi nie tylko ryzyko, że sys­tem Łow­ców cię zlo­ka­li­zuje, ale także narazi twoją sio­strę na pro­blemy w Mal­la­roy. Ktoś zawsze może ją tam pod­słu­chać, wszystko może wyjść na jaw. Eve i Cyn­thia już ci to tłu­ma­czyły.

Alea wypro­sto­wała się na krze­śle.

– Nie mam na myśli Erin.

***

Wspólne wie­czory w salo­nie stały się już pew­nym rytu­ałem dla paczki przy­ja­ciół z trze­ciego roku (oraz Tatiany, która była na roku czwar­tym). Przy­cho­dzili usiąść na kana­pach w jed­nym z kątów salonu, żeby przez chwilę uda­wać, że nie muszą odra­biać lek­cji. Cho­ciaż, mówiąc szcze­rze, nad zada­niami szkol­nymi także czę­sto pra­co­wali razem, mimo nieco róż­nych przed­mio­tów i nie­spój­nych pla­nów zajęć.

Teraz sie­dzieli roz­wa­leni: Keith na wiel­kim mięk­kim fotelu, Tatiana i Lizzy na gru­bych podu­chach, Erin i Lucas na kana­pie naprze­ciwko. Mię­dzy nimi leżał nie­wielki dywa­nik, na któ­rym bez­wstyd­nie roz­płasz­czył się Yorick.

Leżał na ple­cach, zupeł­nie roz­cią­gnięty, eks­po­nu­jąc jasne futro na brzu­chu, i nie poru­szył się zupeł­nie przez ostat­nie dzie­sięć minut.

– Czy on jesz­cze żyje? – zapy­tał Keith z cie­niem wąt­pli­wo­ści i nachy­lił się, by dźgnąć zwie­rzę lekko pal­cem. Yorick otwo­rzył jedno oko i posłał Wil­ko­ła­kowi tak mor­der­cze spoj­rze­nie, że ten cof­nął dłoń gwał­tow­nie, jak opa­rzony. – Demon, nie kró­lik – wymam­ro­tał pod nosem.

Lizzy udała, że tego nie usły­szała.

– Więc? – głos zabrał Lucas. – Jak ci dzi­siaj poszło?

Erin wzru­szyła lekko ramio­nami.

– No, zda­łam. – Uśmiech­nęła się zado­wo­lona.

– Naprawdę?! Super! – Lizzy uśmiech­nęła się pro­mien­nie. – Wiesz, nie chcia­łam wcze­śniej nic mówić, żeby cię nie stre­so­wać, ale wyda­wało mi się, że może być ci cię­żej, bo jesteś Echem. Wszystko jest jakby… dwa razy bar­dziej nowe, co nie?

Przy­ja­ciele ni­gdy jesz­cze nie widzieli Erin w zwie­rzę­cej for­mie. Utrzy­my­wała przed nimi, że wciąż nie ma pra­wie żad­nej kon­troli nad swo­imi mocami. Sta­tus Echa – osoby sen­tu­ral­nej, która uro­dziła się w rodzi­nie od kilku poko­leń zupeł­nie ludz­kiej – spra­wiał, że było to bar­dziej wia­ry­godne. Nic więc dziw­nego, że wszy­scy po cichu ocze­ki­wali od niej nega­tyw­nego rezul­tatu z Testu Samokon­troli.

Erin poczuła na sobie prze­ni­kliwe spoj­rze­nie Tatiany, ale nie spoj­rzała na przy­ja­ciółkę. Zamiast tego uśmiech­nęła się tro­chę na siłę.

Jasne, że zdała. Nie­trudno zdać, jak jest się cho­ler­nym czło­wie­kiem. Nie mogła im jed­nak powie­dzieć prawdy, posta­no­wiła więc roz­luź­nić atmos­ferę żar­tem.

– Lucas, czy możesz powie­dzieć Lizzy, dla­czego zda­łam? – zapy­tała słodko i zamru­gała osten­ta­cyj­nie rzę­sami, pró­bu­jąc wcie­lić się w Pamelę Pay­ton w cza­sie roz­mowy z Micha­elem Casta­la­wem.

Wil­ko­łak pod­jął grę bez mru­gnię­cia okiem. By wejść w rolę, uło­żył ramię na opar­ciu kanapy za dziew­czyną i roz­po­starł nogi sze­rzej, uśmie­cha­jąc się per­fid­nie.

– Oczy­wi­ście, słońce. – Prze­szedł momen­tal­nie od uda­wa­nia Micha­ela do uda­wa­nia Jaspera, a potem kon­ty­nu­ował już we wła­snym stylu. – Widzisz, moja droga Eli­za­beth – spoj­rzał na Lizzy, która zmarsz­czyła nos na dźwięk swo­jego peł­nego imie­nia – nasza kochana Alea Lan­ford jest, można powie­dzieć, oazą spo­koju. Jest jak trzcina na wie­trze: mocna, ale ela­styczna. Jest, mówiąc bar­dziej pre­cy­zyj­nie, zdolna w pełni kon­tro­lo­wać swoje emo­cje, czego oczy­wi­ście mamy liczne dowody. Zapy­taj o to cho­ciażby lidera Wam­pi­rów.

Keith i Lizzy par­sk­nęli śmie­chem. Wargi Tatiany drgnęły. Erin szturch­nęła Lucasa łok­ciem.

– I ty? I ty, Bru­tu­sie, prze­ciw mnie?! – Załkała teatral­nie, choć powstrzy­my­wała sze­roki uśmiech.

W chwi­lach takich jak ta czuła, że naprawdę odna­la­zła w Mal­la­roy swoje miej­sce i tęsk­nota za rodziną oraz daw­nymi przy­ja­ciółmi sta­wała się bar­dzo odle­gła. Potem przy­po­mi­nała sobie, że ma to wszystko tylko do grud­nia. Jesz­cze nie­dawno bła­gała, żeby Alea wró­ciła. A teraz? Nie była w sta­nie sobie wyobra­zić, jak obie udźwi­gną kolejną zamianę.

Jej roz­my­śla­nia prze­rwały wibra­cje komórki. Z nie­chę­cią odkle­iła się od podu­szek kanapy i wygrze­bała tele­fon z kie­szeni dżin­sów. Skrzy­wiła się lekko na widok napisu „mama” na wyświe­tla­czu. Jej uko­chana matka Wenona Lan­ford była osobą nie­zwy­kle wyedu­ko­waną, ale jakimś cudem wciąż nie zdo­była jesz­cze wie­dzy na temat tego, że roz­mowy tele­foniczne mogą trwać kró­cej niż pół godziny.

– Dom – rzu­ciła do zna­jo­mych i pod­nio­sła się, by zna­leźć bar­dziej pry­watne miej­sce na roz­mowę.

***

– Halo? Córeczko?

– Cześć, mamo! – Na wszelki wypa­dek Erin przy­brała wyjąt­kowo rado­sny ton. – Co tam?

– Wszystko dobrze, wszystko dobrze. Słu­chaj, dziecko, pamię­tasz, że za tydzień są uro­dziny ojca, tak? Może wró­cisz do domu? Spę­dzi­li­by­śmy razem week­end. Hmm?

Erin na chwilę ogar­nęła eks­cy­ta­cja. Cza­sem łapała się na tym, że emo­cje, które odczu­łaby w daw­nym życiu, wyry­wały się naprzód i dopiero po nich poja­wiała się świa­do­mość obec­nych kom­pli­ka­cji. A obecne kom­pli­ka­cje były takie, że uda­wała przed matką obie bliź­niaczki jed­no­cze­śnie, w tym jako Alea do końca paź­dzier­nika nie mogła opusz­czać Mal­la­roy z powodu kary za wybryki zwią­zane z grą o klucz (bójki, sabo­taż radio­wę­zła, wła­ma­nie do pokoi lide­rów oraz, ekhem, pożar). Ozna­czało to jesz­cze trzy dłu­gie tygo­dnie bez week­en­do­wych wypa­dów do mia­sta.

Znaj­do­wała się na mało uczęsz­cza­nym kory­ta­rzu za salą bilar­dową i obec­nie nikogo innego tam nie było. Oparła się więc bez­wstyd­nie czo­łem o chłodną ścianę w geście despe­ra­cji.

– Hej, słu­chasz mnie? – pona­gliła ją mama. – Zamie­rzam upiec tort! – Erin natych­miast się skrzy­wiła, ale jej rodzi­cielka nie mogła jej zoba­czyć, więc kon­ty­nu­owała: – Wiem, że rok temu wyszedł mi paskudny. Tak samo jak dwa lata temu i trzy. Oraz cztery i pięć. Twoja matka nie jest dobra w kuchni, co na to pora­dzę? Nic. To zna­czy, nie no. Pora­dzę. Coś pora­dzę. W tym roku już wyj­dzie, tak myślę. Derek upiera się, żeby­śmy zamó­wili zapa­sowy w cukierni, ale ja takiego braku wiary w moje umie­jęt­no­ści tole­ro­wać nie będę, prawda? Przy­jedź, to mnie wes­przesz! Skoro twój brat ewi­dent­nie nie ma zamiaru…

– Mamo – Erin udało się zna­leźć moment, by prze­rwać ten mono­log – bar­dzo bym chciała przy­je­chać, ale nie mogę. Mam mnó­stwo roboty, wiesz, jak to jest… W dodatku wszystko jest na­dal dość nowe tu w Mal­la­roy, trzeba zro­bić jak naj­lep­sze wra­że­nie, skoro dali to super­sty­pen­dium…

– Erin, dziecko, co ty wyga­du­jesz? – prze­rwała jej kobieta z roz­ba­wio­nym znie­cier­pli­wie­niem. – Prze­cież to Alea jest w Mal­la­roy! Co ty mi tu ściem­niasz za sio­strę, co? No poważ­nie, dziew­czyno…

Erin gwał­tow­nie odsu­nęła komórkę od ucha, żeby na nią szybko spoj­rzeć.

Cho­lera jasna. Pomy­liła tele­fony. Miały z Aleą dokład­nie ten sam model i Erin celowo zmie­niła kolo­rową nakładkę sio­stry na kopię swo­jej wła­snej, prze­zro­czy­stej. Dzięki temu wyglą­dały pra­wie iden­tyczne i nikt nie mógł jej przy­ła­pać na tym, że w ciągu dnia wie­lo­krot­nie używa dwóch róż­nych komó­rek. Zazwy­czaj dobrze jej szło pil­no­wa­nie, który jest który. Każdy miał wła­sne miej­sce w jej ple­caku i inną tapetę. Dzi­siaj całą jej uwagę pochło­nął jed­nak Test Samo­kon­troli. Pisała z bra­tem jako Alea, potem z Beth jako Erin. W któ­rymś momen­cie musiała się zakrę­cić i w jej kie­szeni wylą­do­wała nie ta komórka, która powinna.

Co za głupi, głupi błąd.

– Em. No tak – rzu­ciła zmie­szana. – Mia­łam na myśli Aleę, mamo. W sen­sie, ja mam dużo roboty u sie­bie, a ona nie będzie mogła przy­je­chać z powodu inten­syw­nej nauki w Mal­la­roy…

– Dziecko, prze­cież wiem! – Wenona Lan­ford zaśmiała się cicho pod nosem. – Roz­ma­wia­łam już z Aleą. Dzwo­nię do CIE­BIE i pytam się CIE­BIE, prze­stań mi mówić o swo­jej sio­strze. Doprawdy, dziew­czynki, od was coś wycią­gnąć to jest praw­dziwe święto. Pomy­ślałby kto, że każda infor­ma­cja jest jakimś wiel­kim sekre­tem!

Erin zakrztu­siła się powie­trzem i dostała napadu dzi­kiego kaszlu. Kiedy wresz­cie zła­pała oddech, jej oczy łza­wiły, a policzki były czer­wone.

– Halo? Erin? Oddy­chasz? Co się tam dzieje? Nie no, doprawdy, roz­mowa z tobą to jest praw­dziwa przy­goda, córeczko…

– Jak to roz­ma­wia­łaś z Aleą?!

Wszyst­kie roz­mowy z rodzi­cami w imie­niu sio­stry przez ostatni mie­siąc odby­wała ona! I z pew­no­ścią takiej roz­mowy nie odbyła! Praw­dziwa Alea miała być zupeł­nie odcięta od urzą­dzeń tele­fo­nicz­nych! Co się, cho­lera, znowu działo?!

Myśli Erin galo­po­wały. Miała już dzie­sięć teo­rii i każda brzmiała nie­re­al­nie.

– Jak to „jak to”? – żach­nęła się Wenona. – Zadzwo­niła do mnie chwilę temu. Widzisz, Erin, nie­które dzieci same dzwo­nią do swo­ich matek pełne ochoty na roz­mowę. Inne tym­cza­sem krztu­szą się do słu­chawki po tygo­dniu mil­cze­nia.

– Mamo!

– No już, już. Alea zadzwo­niła, nie zacho­wuj się, jakby to był aż tak wielki skan­dal. Poży­czyła nawet spe­cjal­nie tele­fon od jakiejś zna­jo­mej, bo jej się aku­rat roz­ła­do­wał…

– Masz ten numer?! – wypa­liła Erin, z tru­dem się kon­tro­lu­jąc. – Tej zna­jo­mej? Możesz mi go podać?!

– Dziecko, czy wszystko w porządku? – zapy­tała po krót­kiej pau­zie Wenona. Wcze­śniej mówiła wciąż dość żar­to­bli­wym tonem, teraz spo­waż­niała, ewi­dent­nie zauwa­ża­jąc, że wzbu­rze­nie córki jest zbyt wiel­kie jak na tak błahą sprawę. – Czy ty i twoja sio­stra jeste­ście w trak­cie jakiejś kłótni…?

– Nie – zaprze­czyła Erin po krót­kiej pau­zie. Matka pod­su­nęła jej nie­świa­do­mie cał­kiem wia­ry­godną wymówkę, ale dziew­czyna wolała nie kom­pli­ko­wać wszyst­kiego jesz­cze bar­dziej. – Wszystko jest okej. Po pro­stu… mam pilną sprawę i się aku­rat nie mogę do niej dobić. Pew­nie na­dal ma roz­ła­do­waną komórkę, tak jak powie­dzia­łaś… – Przy­mknęła oczy i znowu oparła się o ścianę, tym razem ple­cami. – Dopiero się zaczy­nam przy­zwy­cza­jać, że nie mam jej już na wycią­gnię­cie ręki, wiesz? – dodała i tym razem nie musiała kła­mać. – Do tej pory były­śmy zawsze razem…

– Och, córeczko – wes­tchnęła ze współ­czu­ciem kobieta. – Wiem, że to musi być dla cie­bie trudne. Zresztą dla was obu. Alea przy­naj­mniej pięć razy pod­kre­ślała, żebym się do cie­bie ode­zwała, i prze­ka­zała pozdro­wie­nia od niej. Pięć razy! Pozdro­wie­nia prze­ka­zane przeze mnie? Ha! Prze­cież wy z pew­no­ścią pro­wa­dzi­cie rów­no­le­gle trzy różne kon­wer­sa­cje w trzech róż­nych apli­ka­cjach, co? Cza­sem obie jeste­ście roz­kosz­nymi dzi­wa­dłami, naprawdę. No, ale. Co do numeru: ta jej zna­joma chyba zaraz wyjeż­dża. Coś takiego… Nie wiem, ale Alea od razu mi powie­działa, że to jakaś jed­no­ra­zowa sytu­acja i nie mam go sobie nawet zapi­sy­wać. No więc musisz ją zła­pać ina­czej, cór­ciu. Ale pozdra­wiam cię od two­jej sio­stry ser­decz­nie. Pro­szę. Żeby nie było, że obie­ca­łam, a nie zro­bi­łam!

A więc to był jed­no­ra­zowy kon­takt? O czym roz­ma­wiały? Jak miała o to zapy­tać, nie wzbu­dza­jąc kolej­nych podej­rzeń?! Kosmo­sie! Co za bała­gan…

– Czyli Alea będzie mogła przy­je­chać czy nie? – dopy­tała się Erin, łapiąc się jesz­cze tej jed­nej nadziei. Może u jej sio­stry coś się zmie­niło? Może wraca już teraz, nie w grud­niu…? No, ale prze­cież cała ta tajna orga­ni­za­cja dałaby chyba o tym Erin znać!

Tym­cza­sem Wenona Lan­ford wes­tchnęła gło­śno.

– Erin Lan­ford, roz­mowa z tobą jest kata­strofą – oznaj­miła dra­ma­tycz­nie. – Alea nie przy­je­dzie, ma za dużo pracy. Sama prze­cież mi to chwilę temu powie­dzia­łaś! Ona twier­dziła dokład­nie to samo. Bar­dzo to nie­for­tunne, ale cóż, jest w pre­sti­żo­wej szkole, niech się uczy i korzy­sta, ile może! No a ty? Na pewno nie dasz rady wpaść cho­ciaż na sobotę? Ojciec bar­dzo się ucie­szy! Pomyśl o tor­cie, Erin. Pomyśl o tor­cie.

Nie­za­leż­nie od tego, jakim imie­niem się do niej zwra­cano, Erin na­dal nie mogła się ruszyć z Mal­la­roy. Obec­nie to nie mogła się nawet ruszyć z kory­ta­rza. Stała i patrzyła w sufit, sta­ra­jąc sobie jakoś to wszystko poukła­dać, ale prawda była taka, że już zupeł­nie nie wie­działa, na czym stoi.

– Naprawdę nie mogę, mamo – wes­tchnęła wresz­cie ciężko. – Dosta­łam szla­ban za jeden głupi wybryk i muszę sie­dzieć w inter­na­cie – dodała, wie­dząc, że bez tego argu­mentu będzie musiała prze­trwać kolejne dwa­dzie­ścia minut prze­ko­ny­wa­nia, a obec­nie nie miała w sobie na to siły.

Miała ochotę zaśmiać się ponuro, bo jej dwie role mie­szały się coraz bar­dziej.

Dobra. Nie­ważne. Pozy­tywy. Erin w końcu otrzy­mała znak, że Alea ma się dobrze. Zadzwo­niła do matki i zacho­wy­wała się naj­wy­raź­niej nor­mal­nie, pod­trzy­mu­jąc całą przy­krywkę, a potem kazała pozdro­wić Erin. Wszystko wska­zy­wało na to, że jest wciąż uwi­kłana w coś dzi­wacz­nego, ale bez­pieczna.

– Erin Lan­ford. – Tym razem ton jej matki zro­bił się naprawdę surowy. – Jesteś poza domem ledwo sześć tygo­dni i już wpa­dłaś w kło­poty? No bła­gam cię! Jaki wybryk?!

Ups. Po namy­śle: mogła jed­nak tę infor­ma­cję zosta­wić dla sie­bie.

– Yyy. Mamo? Bo ja muszę koń­czyć, wiesz? No ja wiem, wiem, bar­dzo dziwny zbieg oko­licz­no­ści, ale aku­rat w tym momen­cie muszę się roz­łą­czyć. Też cię kocham! Pozdrów tatę i Dereka! No i Aleę. Ha, ha. Okej, super, dzięki, paaaa!

Roz­łą­czyła się szybko i ode­tchnęła głę­boko, wra­ca­jąc wzro­kiem na sufit. Okła­my­wa­nie matki wyssało z niej resztki ener­gii, ale udało jej się chyba pomyśl­nie wybrnąć z wszyst­kich kom­pli­ka­cji.

Nie­stety nowe pro­blemy od pew­nego czasu cze­kały za rogiem.

Wie­cie, jak wiel­kiego miała pecha?

TAK wiel­kiego:

– Alea ma się dobrze, Lan­ford? Może pozdro­wisz ją także ode mnie?

Michael Casta­law stał na kory­ta­rzu zale­d­wie kawa­łek od niej i uśmie­chał się kpiąco. Wyglą­dał bar­dzo dobrze i bar­dzo iry­tu­jąco, czyli tak jak zawsze.

W ciągu szkol­nego tygo­dnia sala bilar­dowa nie cie­szyła się wielką popu­lar­no­ścią, więc choć Wam­piry prze­grały rywa­li­za­cję o pierw­szeń­stwo, elita Wam­pi­rów umó­wiła się na grę bez lęku, że zabrak­nie stołu. Jasper, Pamela i Chri­sto­pher cze­kali już w sali, w towa­rzy­stwie grupy, która hero­icz­nie pozba­wiła Erin i jej przy­ja­ciół miej­sca pod­czas śnia­da­nia. Michael tym­cza­sem wybrał okrężną drogę. Chciał zebrać myśli przed kolej­nym poka­zem wła­dzy, jed­nak zamiast tego wpadł na Lan­ford.

Erin nie zare­ago­wała na jego zaczepkę od razu, bo była zbyt zasko­czona. Czy Casta­law sły­szał całą roz­mowę?! Nie, nie­moż­liwe. Zauwa­ży­łaby go, to po pierw­sze. A po dru­gie, gdyby usły­szał jej wielki sekret, uśmie­chałby się paskud­niej.

– No co jest, Lan­ford? – Michael wsu­nął non­sza­lancko dło­nie do kie­szeni ciem­nych spodni i zbli­żył się kilka kro­ków. – Jesz­cze chwilę temu mówi­łaś o sobie w trze­ciej oso­bie, a teraz nie chcesz mówić wcale?

Drań.

– Zjeż­dżaj, Michael, jestem zajęta – wark­nęła jed­no­cze­śnie zła i zestre­so­wana.

Wyko­nała krok, pró­bu­jąc go omi­nąć. Zaszedł jej drogę.

– Mów tak do mnie dalej, to długo w tej szkole nie pocią­gniesz.

Wciąż uśmie­chał się podle i Erin zdała sobie nagle sprawę, że chło­pak ma dobry humor. Casta­law w każ­dym sta­nie był gotów uprzy­krzać jej życie, ale gdy miał dobry humor, miał też nad sobą kon­trolę i sta­wał się trud­niej­szym prze­ciw­ni­kiem. Bra­ko­wało jej teraz na to i czasu, i siły.

– Jest mi tu bar­dzo dobrze, dzię­kuję za tro­skę – rzu­ciła, nie kry­jąc znie­cier­pli­wie­nia. – Mogę przejść?!

Znów wyko­nała krok, by go omi­nąć, ale on po raz kolejny zablo­ko­wał jej drogę. Nie wpy­chał się jed­nak wcale prze­sad­nie w jej prze­strzeń oso­bi­stą i Erin musiała z nie­chę­cią przy­znać, że z ich dwójki to ona bar­dziej zasłu­gi­wała na miano fizycz­nego drę­czy­ciela. Drę­czy­cielki. Koniec koń­ców dała mu nie­dawno w twarz.

Szkoda, że to gościa nie zachę­ciło do trzy­ma­nia się od niej z daleka.

– No, nie wiem. Czy Alea zga­dza się, żebyś prze­szła?

Erin poczuła, że musi zamknąć ten temat, zanim chło­pak zacznie brać go na poważ­nie.

– Sły­sza­łeś kie­dyś, że kilka osób może nosić to samo imię? – zapy­tała wyzy­wa­jąco. Chciała przejść, chciała wró­cić do salonu i uda­wać, że nie jest uwi­kłana w dzi­waczne intrygi. NIE chciała za to uże­rać się z księ­ciem Wam­pi­rów. – Tak się składa, że mam przy­ja­ciółkę Aleę. Zado­wo­lony? Zjeż­dżaj mi z drogi, Michael, mówię poważ­nie.

Wam­pir zmarsz­czył brwi i zaczął przy­glą­dać się jej uważ­niej. Cokol­wiek dostrzegł, spra­wiło, że spo­waż­niał nieco, a przy­naj­mniej dał sobie spo­kój z pod­łym uśmiesz­kiem. W odpo­wie­dzi nie padła także żadna nowa zaczepka.

Zapa­dła cisza. Casta­law po pro­stu się gapił. Im dłu­żej to trwało, tym trud­niej Erin było odna­leźć się w sytu­acji. Bez bariery z cię­tych komen­ta­rzy i gry­ma­sów nie­chęci nie­wiele bro­niło ją przed wam­pi­rzym cza­rem. Kosmo­sie, naj­wyż­szy czas wró­cić do śle­dze­nia jakie­goś boys­bandu. Może jak się napa­trzy na ład­nych chło­pa­ków w inter­ne­cie, to kon­takt z jed­nym na żywo nie będzie taki… roz­pra­sza­jący.

Dzi­waczne napię­cie rosło. Zer­k­nęła bez celu na swoją komórkę, potem gdzieś w bok, a następ­nie na rękę ze złotą smugą i sygne­tem na palcu, aż wresz­cie znów na twarz Wam­pira.

Michael przez chwilę wyda­wał się jesz­cze poważny, potem nagle odprę­żył się, prze­cze­sał pal­cami jasne włosy i na jego usta wypełzł wolno uśmie­szek osoby, która wie, jak wygląda, i potrafi zauwa­żyć, gdy robi to na kimś wra­że­nie.

Erin zdała sobie sprawę, że się gapiła i że została przy­ła­pana. Oraz, co gor­sza, że chło­pak celowo to wyre­ży­se­ro­wał.