Magda M. Słoneczna strona - Figura Radosław - ebook + książka

Magda M. Słoneczna strona ebook

Figura Radosław

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Magda nie chce ślubu. Biała suknia, welon i marsz Mendelssohna są jednak marzeniem kogoś bardzo dla niej ważnego.

Czy Magda powie sakramentalne „tak”? A może wykręci się od ślubu?

Agata próbuje odnaleźć się w roli matki. Im bardziej się stara, tym gorsze są efekty. Do czego pchną ją brak zrozumienia ze strony męża i wymagająca teściowa? Czy romans może być lekarstwem na nieudane małżeństwo? Katastrofa wisi w powietrzu.

Karolina wiedzie idealne życie. Mecenas Waligóra jest czułym mężem, dzieci dorastają i realizują swoje pasje. Dlaczego zatem Karolina coraz częściej sięga po kieliszek czerwonego wina? Czy otrzeźwi ją groźba rozpadu rodziny?

Kobieca przyjaźń potrafi zdziałać cuda, a nawet wyprostować życiowe zakręty. Tak dobrze mieć się przed kim wypłakać, móc uwierzyć, że nie jest się samej, dojrzeć ciepłe światełko w życzliwych oczach.

Magda Miłowicz i jej przyjaciele kolejny raz pomagają sobie, niosąc krzepiące przesłanie:

ZAWSZE ISTNIEJE SŁONECZNA STRONA.

Radosław Figura – scenarzysta serialu Magda M., a także Teraz albo nigdy, Szpilki na Giewoncie, Mecenas Porada i innych, dramaturg. Prywatnie miłośnik plaż, jazzu i springer spaniela o imieniu Frodo.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 545

Data ważności licencji: 5/27/2026

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dla wszystkich, którzy od dawna są w świecie Magdy M., i dla tych, którzy wreszcie do niego dołączą :)

Wstęp

Piekielny huk rozrywa bębenki!

Coś, od czego serce staje, jakby właśnie maserati quattroporte całą siłą czterystukonnego silnika wbiło się w betonową ścianę. To, które Rafał wczesną jesienią odebrał z salonu. W kolorze blu passione. Upierał się, że rude loki Agaty będą w tym błękicie wyglądać zjawiskowo.

Huk, jakby srebrną tacą walnąć w marmurową podłogę. Tą, którą Agata dostała od teściowej po narodzinach Jagódki. Rodową tacą Żywieckich. Czyżby sama spadła?

Huk, jakby świat się walił. Wojna? Bombardują? Niemcy? Czy Rosjanie? Mózg nie pracuje! A skoro tak, kontrolę przejmują emocje. Babcia opowiadała, jak w czasie wojny uciekała z rodzicami przed bombami do piwnicy. Miała wtedy dziesięć lat, ale przerażenie zostało jej na całe życie.

Agata usiadła na łóżku, bez tchu. W uszach jej dzwoniło. Nie miała pojęcia, co się dzieje. Rafał siedział obok. Tak samo nieprzytomny.

– Co to, do cholery, było? – wymamrotał.

– Jagódka! – wrzasnęła Agata i odrzuciła kołdrę.

W tej samej chwili na ścianie sypialni zatańczyła jasna plama światła latarki i usłyszeli rozkazujący głos:

– Nie ruszać się! Ręce do góry!

Zanim Agata się połapała, kim są ubrani na czarno faceci z bronią wymierzoną w nią i w Rafała, już leżała na podłodze z rękami skutymi z tyłu.

Rafał z głową dociśniętą do materaca szeptał:

– To jakaś bzdura… To jakiś idiotyzm… Co się dzieje z moją córką? Co robicie z moją żoną?

Gdy policjant stawiał Agatę na nogi, poczuła, jak kajdanki wrzynają jej się w nadgarstki.

Postawił. Stała. Nie rozumiała. Nie kojarzyła. Nie miała żadnych danych, które pomogłyby ogarnąć tę chwilę. Pomyślała, że najwyższy, ale to naprawdę najwyższy czas się obudzić. I pozwolić, by ten absurd zniknął w przepastnej bibliotece snów, których nikt nie chciał. Budzik?

Nie!!! To szczęk zatrzaskiwanych drzwi policyjnego samochodu do przewozu aresztowanych. Łupnęły jak wyrok.

Krótki oddech odbierał resztki przytomności. Ale nie miała szans go uspokoić. Bo wokół siebie zobaczyła blaszaną puszkę więziennego rydwanu. Uwoził ją do innego świata. Świata, który z niczym się nie kojarzy. Niczego nie przypomina. To areszt. Świat alternatywny. Świat, do którego właśnie zmierzała Agata.

PARĘ MIESIĘCY WCZEŚNIEJ…

Magda

Jesień w Polsce jest złota, wzruszająca, warta wiersza i piosenki. Zachwyca kolorami, słońcem. Zachęca do korzystania z resztek ciepła i ostatnich chwil światła przed wielką smutą listopada i słotą niepewnej zimy. W powietrzu unosi się zapach rozgrzanych liści, z jednej strony żywy i przyjemny, z drugiej nieco zakurzony, jak zaniedbane nagrobki. Na skwerach, w parkach i ogrodach piętrzą się wilgotne, wielobarwne pryzmy, jakby tworzyły barykady przed pierwszymi podmuchami lodowatych wiatrów z północy i nadciągającym z nimi deszczem. A potem śniegiem. Albo tylko deszczem, bo śniegi w tych czasach niepewne. Lecz to wciąż była przyszłość. Nieodległa, ale jednak… Kto by sobie nią zawracał głowę, kiedy słońce dawało odpór wszystkim zimowym szykanom?

Magda tej jesieni nie miała wiele czasu na myślenie o zimie. Marek Orlik od ich pierwszej nocy na łódce, kiedy podziwiali rój Perseidów, nie zostawiał jej dużo wolnego.

– Co powiesz na weekend u Kamy? Będziemy grabić liście, zbierać grzyby i wyć do księżyca! – rzucił i patrzył na nią tymi swoimi błyszczącymi orzechami.

Jakby świeciły w nich dwie wielkie gwiazdy. Obie dla niej. I obie nią zachwycone. Przechylał przy tym lekko głowę w bok. Wyglądał wtedy i męsko, i chłopięco. Jednocześnie pewny siebie i zupełnie niewinny. Kto potrafi się oprzeć takiej ofercie, niech pierwszy opuści pokład.

U Kamy było jak zwykle. Wesoło, głośno. Rodzinnie. Magda przy każdej wizycie coraz bardziej czuła się częścią tej układanki. Zwłaszcza od dnia, gdy zostały same w kuchni, a Kama wyjęła z górnej szafki butelkę po spirytusie z jakimś karminowym płynem.

– To nalewka, którą pierwszy raz piliśmy z Olafem w knajpie w Kuźnicy. Kelner podał nam skład. Maliny, wiśnie, wanilia, imbir, miód.

– Pewnie mocne.

– Nie możesz odmówić. Trzymam ją na szczególne okazje.

– A jaka to okazja?

Kama nie odpowiedziała. Napełniła dwa kieliszki do wódki. Podała jeden Magdzie.

– Do dna.

Magda się uśmiechnęła. Jak mus, to mus. Wypiły.

Kama patrzyła na Magdę poważnie.

– Pasujesz tu. Jesteś brakującym kawałkiem puzzli.

Do Magdy dotarło, że czekała na te słowa. I to nie z ust Orlika. To był dom Kamy i Olafa. Świadectwo przynależności wydane przez nich miało specjalne znaczenie.

Magdzie zaszkliły się oczy. Na gardle zacisnął się jakiś ciasny, niewidzialny szal. Nie mogła wydobyć słowa. Ale to nie było nieprzyjemne.

– Co się stało? – zaniepokoiła się Kama. – Za mocna ta nalewka?

– Nie. I dziękuję.

Nic więcej. Bo co jeszcze mogła powiedzieć? Przecież miłość do tych ludzi i tego miejsca rosła w niej od pierwszej chwili, gdy przyjechała do Marka z pretensjami, że zlekceważył swój proces. Kiedy Kama zagarnęła ją do kuchni i zapędziła do drylowania wiśni. Kiedy wreszcie musiała ją zastąpić i w przedstawieniu wcielić się w postać Pięknej. Dla niezorientowanych, Bestią był doktor Marek Orlik.

Kama znowu nalała. Magda już bez namowy opróżniła kieliszek. A potem siostra Marka zrobiła to, co robią bliscy. Wyciągnęła ramiona i przytuliła Magdę. Po prostu.

Przy kolacji poprzeczka powędrowała znacznie wyżej. Wokół stołu zebrała się cała rodzina siostry Marka, Kamy Zatorskiej. Naprzeciwko niej, u szczytu stołu, siedział jej mąż Olaf. Po obu stronach ich siedmioro adoptowanych dzieci. Plus Magda, Marek i jego córka Zosia. Właśnie ona przerwała wesoły rozgardiasz głośnym pytaniem skierowanym do Magdy:

– Kiedy ślub?

Zapadła cisza. Nawet czterej synowie gospodarzy, którzy zawsze dokazywali przy stole i oczywiście poza nim, nagle zamilkli i czekali na ciąg dalszy.

Magda speszona spojrzała na Marka. Z trudem powstrzymywał śmiech. Nie był zakłopotany. Świetnie się bawił i wcale nie miał zamiaru odpowiadać, skoro dziewczynka zadała to pytanie Magdzie. Kama i Olaf też wyglądali na rozbawionych.

– Będzie wesele? Mamo, muszę mieć sukienkę. Tylko taką długą, dobrze? – Pyzata Lena wybiegła myślą jeszcze dalej niż Zosia.

– Jesteś za mała na długą sukienkę – protekcjonalnym tonem powiedziała dwunastoletnia, rudowłosa Kalinka, najstarsza z adoptowanych dzieci Kamy i Olafa.

Zabrzmiało to tak zabawnie, że Magda pewnie by się roześmiała, gdyby nie wlepione w nią ciemne, głębokie jak jeziora oczy Zosi. Przepiękne oczy z długimi, gęstymi rzęsami. Najpiękniejsze, jakie widziała w życiu.

– Jeszcze nie było o tym mowy. – Uśmiechnęła się.

– Ale teraz jest mowa – upierała się córka Marka.

– Co myślisz, Piękna? – Marek patrzył na nią poważnie.

Zrozumiała. Ale nie była gotowa na odpowiedź. Nie na tę definitywną.

– Zastanowimy się z Markiem. A jak już coś wymyślimy, to od razu wam powiemy. Zgoda?

Zosia nie była zachwycona, ale rozsądek chyba jej podpowiedział, żeby nie drążyć tematu. Szczęśliwie Lena z Kalinką zaczęły się sprzeczać o prawo do długiej sukienki. Chłopcy wrócili do komentowania meczu siatkówki. A Kama i Olaf taktownie zmienili temat.

W nocy, gdy Magda już miała wyłączyć lampę, Marek oparł głowę na dłoni i popatrzył na ukochaną.

– No co? – zapytała sennie.

– Właściwie to nie wiem, czy nadajesz się na moją żonę. Wyglądasz jakoś tak… mało żonowato.

– Nikt nie nadaje się na twoją żonę bardziej ode mnie. Zapamiętaj to raz na zawsze.

– Tak? A dlaczego?

– Bo… bo bardzo długo terminowałam, zanim przyszedł czas na debiut.

Spojrzała na niego z miną mówiącą: to nie jest temat do dyskusji.

Zaśmiał się. Ale jego oczy były poważne.

– To znaczy, że chcesz.

Nie mogła pozwolić, żeby tak bez walki dostał żonę. No, po prostu nie mogła.

– Nic takiego nie powiedziałam. To na razie tylko opcja.

– Opcja?

– Wstępna – dodała jeszcze bardziej arogancko. Choć oczy jej się śmiały.

– Co za ignorancja! Wstępna to może być gra, a nie opcja. – Przesunął palcem wokół jej obojczyka.

Szybko się zorientował, że to specjalne miejsce. Bardzo szybko. I po prostu przywarł ustami do zagłębienia przy obojczyku Magdy.

A ona znowu poczuła, że niebo nie jest limitem. No cóż… Nie był ignorantem.

Do końca pobytu u Kamy nie wrócili do tematu. Najpierw była z tego zadowolona. Ślub po miesiącu od pierwszego seksu wydawał jej się ryzykowny. Uważniej jednak zerkała tu i ówdzie na ślubne suknie. Nawet przejrzała w internecie jakiś portal dla nowożeńców. Praw natury się nie oszuka. Zasiane ziarno zaczyna kiełkować, nie bacząc na to, że jest narażone na mnóstwo zagrożeń. Susze, kataklizmy, dopusty… Łakome ptaszysko. Masa rzeczy zagraża wegetacji kruchego, słabego ziarenka. To jednak ani kruche, ani słabe nie było.

W połowie października Magda podzieliła się rozterkami z przyjaciółkami. Karolina, przyjaciółka Magdy i jednocześnie żona jej wspólnika w kancelarii Wiktora Waligóry, zwołała je do siebie pod pretekstem grilla. Słoneczna aura zapewniała temperaturę w okolicach dwudziestu stopni. A warzywa z rusztu pachniały smakowicie.

– Nad czym ty się zastanawiasz? – zapytała Agata.

Z Magdą znały się w zasadzie od dziecka, choć ich przyjaźń zaczęła się mało fortunnie, o czym później.

– Nie mogę przecież tak od razu się zgodzić.

– A dlaczego nie? – Karolina zamarła z widelcem wymierzonym w Magdę.

Wyglądała, jakby miała zamiar wymusić zgodę na ślub.

– Mogłabyś… – Magda wskazała na widelec. – Nieswojo się czuję.

– Spokojnie. Nie zabiję cię za to, że nie chcesz ślubu. – Karolina wróciła do nakładania warzyw na talerze. – Ale na co ty chcesz czekać? Aż obudzisz się jako pięćdziesięciolatka w polarowej piżamce i stwierdzisz: nadeszła pora?

Magda się skrzywiła.

– Może trochę wcześniej.

– Czterdzieści dziewięć i pół? – zapytała Agata znad wózka Jagódki.

Mała spała w najlepsze, za nic mając rozterki ślubne swojej chrzestnej matki.

– Przecież nie mówię, że nie chcę. Tylko jeszcze nie mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że chcę – odrzekła Magda z niewinnym uśmiechem.

– Jednak chcesz. Czyli jest wam dobrze? – spytała Karolina, podając Agacie i Magdzie talerze z brokułami, papryką i bakłażanem.

Uznały, że nie będą czekać na Mariolę, która umówiła się na oglądanie lokalu na siedzibę firmy cateringowej, czyli jej pomysł na nowe życie zawodowe. Niestety agent z biura nieruchomości się spóźnił.

– Szczegóły – zażądała Agata.

– No co? Nie wiesz, na czym polega szczęśliwy związek? – zapytała Magda.

Agata prychnęła jak zirytowana kotka, po czym sięgnęła po kawałek brokuła. Zamoczyła go w dipie. Zjadła.

– Karolina, daj mi przepis na ten dip – poprosiła.

– Brałaś w zeszłym miesiącu.

– Zgubiłam.

– A odpowiedź na pytanie Magdy? Też zgubiłaś? – zapytała żona Waligóry.

– Agatka, co się dzieje?

– Nic takiego.

– No, mów – ponagliła Magda.

– Znalazłam ślad szminki na koszuli Rafała. On twierdzi, że to jego matki. Mam pomysł, żeby oddać jedno i drugie do analizy chemicznej.

– Rafała i panią Barbarę? – kpiącym tonem rzuciła Karolina.

– Koszulę i szminkę. Żeby sprawdzić, czy ślad na pewno pochodzi z tej konkretnej szminki.

– Przecież matka mogła go pobrudzić.

Głos Karoliny brzmiał spokojnie. Jakby w to wierzyła. Ale czy wierzyłaby, gdyby chodziło o Waligórę?

– Rafał za bardzo cię kocha, żeby… żeby to nie była jego matka – dodała Magda.

– Tak myślicie?

Potwierdziły.

Temat się urwał, bo przyszła Mariola z umową najmu.

W Strasburgu, zanim odeszła od swojego męża Wojtka i wróciła do Warszawy, miała dużo czasu. On całymi dniami zajęty był w biurze. Ona trochę z nudów zaczęła kombinować z gotowaniem. Potem zrobiła kursy u mistrzów z gwiazdkami Michelina na koncie. Wystarczająca baza, żeby wejść w zdrowy catering. Miało być smacznie, zdrowo i niskokalorycznie.

– Co byś zrobiła, gdybyś znalazła szminkę na koszuli Wojtka? – wypaliła Agata.

Mariola ze zdziwienia otworzyła szeroko oczy.

– Chodzi o Rafała – wyjaśniła Magda.

– Aaa… Teraz już nic. Wojtek może mieć obce szminki, gdzie chce. Nic mi do tego.

– A wcześniej? – drążyła Agata.

– Nie wiem… Wściekłabym się. Wyrzuciłabym go z domu. Albo zaczęłabym go śledzić, żeby mieć dowód.

– A gdyby teściowa wmawiała ci, że to jej szminka? – nie poddawała się mama Jagódki.

– Wojtek już nie ma rodziców.

Agata przepraszająco podniosła ręce.

– Zapomniałam. Mam śledzić Rafała?

Magda uznała, że pora to zakończyć.

– Niby jak chcesz to robić? Z Jagódką? – zakpiła.

– Mogłabym ją podrzucać do was. A potem jechać za Rafałem.

– Do banku? I co dalej? – spytała Karolina.

– Nie wiem. Nie mam pojęcia. Może to rzeczywiście szminka jego matki. Jestem prawie pewna, że tak. Kolor się zgadza. Ale ciągle myślę, co on robi, gdzie, z kim…

– A jak u was z seksem? – zapytała Mariola.

– Normalnie. To znaczy, jak zawsze.

– Objawy zdrady na ogół chodzą stadami. Mniej czasu, nieuwaga, mniej seksu, jakieś dziwne telefony o dziwnych porach, co to niby są pomyłką… – wyliczała fachowo.

– Skąd to wszystko wiesz? – zaciekawiła się Agata.

– Od znajomej Litwinki. Jej mężuś miał garsonierę pod Strasburgiem i ulokował tam dziewczynę z Rosji. Jeśli u ciebie szminka to jedyny znak, najprawdopodobniej chodzi o matkę. Witała się z nim i niechcący go maznęła.

Agata patrzyła na Mariolę bez słowa. Wreszcie zawyrokowała:

– No dobra. Może masz rację. – I poświęciła całą uwagę maczaniu.

Pozostałe kobiety odetchnęły. Wydawało się, że małżeństwo Agaty jest uratowane. Jak łatwo się pomylić.

Parę dni później Magda przebudziła się nad ranem i zobaczyła Orlika schylonego nad tabletem.

– Hej, co robisz?

– Poczekaj chwilę…

– Jakiś skomplikowany przypadek medyczny? – Nie miała siły się podnieść i spojrzeć na ekran.

Zaśmiał się krótko. Ciepły baryton miło zabrzmiał w zielononiebieskiej sypialni.

Z początku zdziwiły ją te kolory. Ściany zdobiła szmaragdowa tapeta z delikatnym geometrycznym wzorem, a prawie całą ciemnobrązową podłogę zakrywał zgaszony błękit strzyżonego dywanu. Szerokie łóżko z tapicerowanym zagłówkiem miało kolor mokrego piasku. Skojarzenie Magdy z popołudniem na zacienionej palmami plaży okazało się trafne. Takie właśnie zadanie Marek postawił przed projektantem. A Magda nie tylko się przyzwyczaiła do tej morskiej aury, ale nawet ją polubiła. I coraz częściej nocowała przy placu Grzybowskim.

Czekała teraz z zamkniętymi oczami. Słuchała jego oddechu. I delikatnych, cichych pacnięć w ekran. Cisza świtu. Ledwie słyszalny szum miasta za oknami i zaciągniętymi zasłonami z grubego weluru w morskim odcieniu.

Nie, nie miała odwagi pomyśleć, że jest szczęśliwa. Już nie. Kiedyś bycie szczęśliwą było wyzwaniem, marzeniem, pragnieniem i zadaniem do zrealizowania. Nie różniła się w tym od reszty świata. Wszyscy na to chorują. Do pewnego momentu. Dla niej tym momentem była śmierć Piotra. Jak po czymś takim miałaby myśleć o szczęściu? Jak miałaby znowu uwierzyć, że coś tak kruchego może nie być tylko mgnieniem? Że ocaleje w pożodze życia?

Nazywała to „chwilą”. Teraz właśnie trwała taka chwila. Taka, kiedy wszechświat, miasto, delikatny zapach męskiego żelu pod prysznic, dotyk pościeli, oddech Marka i uderzenia w ekran, wreszcie sam Marek i ona z zamkniętymi oczami, wszystko to tworzyło idealną chwilę. A Magda po prostu się nią napawała. Żeby dodać do innych. Bo przecież życie składa się z chwil.

Gdy w końcu otworzyła oczy, Marka nie było w łóżku. Czyli usnęła.

Spojrzała na wyświetlacz zegarka na komodzie. Nie musiała się zrywać. Ale chciała. Bo z kuchni doleciał aromat kawy.

– Co robiłeś z tabletem?

Spojrzał na nią, lekko przekręcając głowę. Niby podejrzliwie, ale z wesołymi oczami.

– Wprawdzie nie masz powodu, ale miło, że jesteś zazdrosna.

– O tablet? – Wskazała na jego kawę. – Mogę?

Przesunął kubek w jej stronę. Jeszcze nie opanowała obsługi jego ekspresu. To znaczy od razu uznała, że to nie ma sensu. Po co się spinać, jeśli obok jest ktoś, kto odda ci swoją kawę, a sobie zrobi nową? Taka chwila.

– O to, co robię z tabletem. – Patrzył prowokująco tymi swoimi orzechami.

– Zazdrość jest brzydką staruchą, z nosem pełnym brodawek z włosami. Nie chcę, żeby z nami mieszkała – powiedziała tonem kobiety, która zna swoją wartość i nikomu nie pozwoli jej naruszyć.

– Zawsze myślałem, że to piękna dziewczyna. – Z miną bolesnego rozczarowania Marek wrócił z nową kawą do wyspy, przy której jedli śniadanie.

– Myliłeś się. – Sięgnęła po jogurt i müsli.

Położył przed nią tablet ze zdjęciem jakiegoś pałacyku. Ładnego.

– Przeprowadzasz się?

– Jeśli już, to my – poprawił ją.

– Nie chcę do pałacu. Nie jestem księżniczką. Przysięgam. – Mrugnęła do niego.

Ale on patrzył na nią poważnie. Co mu chodzi po głowie? Zagadki są fajne, jeśli obie strony grają uczciwie. Bez żadnych podstępów.

– Marnie się maskujesz – orzekł.

Roześmiała się.

Marek przysunął się do niej z wysokim stołkiem. Pocałował ją.

Magda poczuła jego zapach. Przymknęła oczy. Chwila.

A potem wyjaśnił:

– Piękna, mamy październik. Weekend w Beskidzie Śląskim? Trochę starych romantycznych pałacyków i mnóstwo jesieni na każdym kroku. Nocleg w pokoju z kominkiem i jacuzzi. Skusisz się czy mam jechać sam?

To ją rozśmieszyło. Przecież żadne „sam” nie wchodziło w rachubę. Dawał jej to odczuć na każdym kroku. Było w tym nawet coś z natręctwa. Godziny, które spędzali osobno, były godzinami pozbawionymi najważniejszej treści. Tą treścią było ich „razem”.

Pojechali jego dżipem w piątek po południu. A potem snuli się przez dwa dni po okolicy. Piechotą, na rowerach. Podczas jednej z wycieczek zatrzymali się w zacisznej kotlinie. W słońcu temperatura dochodziła do trzydziestu stopni.

To tam Magda, patrząc na niego, zamieniła role.

– Piękny?

Miał zamknięte oczy. Sycił się ciepłem, miłością, bliskością Magdy. Nie otworzył ich. Kąciki jego ust lekko drżały, kiedy wyszeptał:

– Co tam, Bestio?

Obok spadł kolejny żółty liść. Leżeli na karimacie rozłożonej na grubym dywanie kolorowych liści klonu. Na gałęziach było tych liści jeszcze więcej. Słońce rozkosznie grzało. Oczywiście nie byli nadzy. To znaczy byli. Pod kocem. Dżip Marka wciąż zaskakiwał Magdę swoją zawartością.

To miejsce na zawsze zostanie w jej pamięci. W komórkach nasyconego rozkoszą ciała. Złoto-rubinowy dywan dokoła. Oni, jak na tratwie. Nad nimi i złoto, i rubin, i zieleń wciąż broniąca swojej barwy. A nad tym wszystkim błękitne niebo. Właściwa chwila?

– Chcę.

Spojrzał na nią.

– Jeszcze raz?

– Chcę – powtórzyła i zaśmiała się, bo zrozumiała, co miał na myśli.

– Ale ty wiesz, Bestio, że po czterdziestce facet potrzebuje chwili na zebranie sił? To fakt medyczny. Nie ma nic wspólnego z tym, jak bardzo chcę to twoje „chcę” zaspokoić.

– Typowy facet. Zawsze tylko o jednym.

– Nie o to ci chodzi? To czego chcesz?

– Ślubu. Jeśli ty chcesz.

– No i widzisz… Są takie chwile, kiedy facetowi po czterdziestce nie trzeba dwa razy powtarzać. Jest gotowy natychmiast spełnić życzenie Bestii.

W drodze powrotnej omawiali szczegóły.

– Cywilny czy kościelny? – rzucił Marek w czasie tankowania.

– Jakie romantyczne okoliczności! – zaśmiała się, zerkając na dystrybutor paliwa.

– To poważna sprawa.

Udawał powagę. Ale nie bardzo mu to wychodziło. Dlaczego temat ślubu tak ich bawił? Czy tylko z powodu otoczenia? Przy sąsiednim dystrybutorze stał rodzinny van z rozwrzeszczaną dwójką berbeci. Z drugiej strony para staruszków kłóciła się o to, czy lepiej podjechać jeszcze parę centymetrów, czy nie. Mało zachęcające obrazki. Oni jednak byli zbyt zajęci sobą, żeby poświęcać choć odrobinę uwagi otoczeniu. Z innego powodu uciekali w żart i śmiech. Zarówno dla niego, jak i dla Magdy był to za odległy i zbyt poważny temat, żeby mówić o nim całkiem serio.

– Wiem. Bo jeśli masz kościelny z mamą Zosi, to kicha.

– A jaki wolisz? – zapytał, odwieszając pistolet na dystrybutor.

– A jaki brałeś? – droczyła się.

– Powiedz, jaki wolisz.

– Powiedz, jaki brałeś.

Podszedł, oparł ją o drzwi samochodu i pocałował.

– Wkurzasz mnie – rzucił żartem.

– Masz, czego chciałeś, Grzegorzu Dyndało.

– Dyndało? Próbujesz mnie obrazić?

Teraz rozbawił ją do łez.

– Nie będę z tobą świntuszyć! – zaprotestowała, wycierając oczy.

– Będziesz – powiedział i zabrzmiało to jak obietnica.

– Jesteś niemożliwy! – Dźgnęła go palcem w klatkę piersiową.

– Wiem – odpowiedział zadowolony, jakby dostał Nobla z medycyny.

– I zadufany w sobie.

– Wiem.

Nie było na niego sposobu. Wygadany jak stand-uper! Ale od czego są lata praktyki adwokackiej.

– I masz rację – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.

– Wiem.

Wcale nie poczuł się zakłopotany. Nie. On naprawdę uważał, że to wszystko prawda. Ona też tak uważała.

– I za to cię kocham, Bestio.

– I za to cię uwielbiam, Piękna.

Potem, już w samochodzie, okazało się, że Marek brał ślub cywilny. I wolałby nadal pozostać w świecie cywilnych wartości. Podobnie jak Magda. Zaproponowała, żeby wybrali któryś dzień między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem. Obojgu było obojętne który. Chodziło o to, że dzieci mają wtedy wolne i cała rodzina Kamy i Olafa będzie mogła przyjechać do Warszawy i świętować razem z nimi.

Ale najpierw kolacja z przyjaciółmi, żeby ogłosić nowinę i datę. Zgoda? Całus, zgoda.

Kiedy Marek zapytał o zaręczyny, Magda się skrzywiła.

– To jakieś anachroniczne.

Nie naciskał. A ona była mu wdzięczna. Pierścionek zaręczynowy kojarzył jej się ze stratą, bólem, cierpieniem i miesiącami mroku w sercu. Nie powiedziała tego Markowi. To było jej cierpienie z poprzedniego życia. Po co miała go tym obarczać?

Nie nalegał, bo przecież znał tę historię. Tamtego ranka przypadkiem znalazła w rzeczach Piotra pierścionek, a wieczorem, zamiast świętować zaręczyny na tarasie z widokiem na plac Trzech Krzyży, patrzyła, jak ratownicy zapinają worek z jego ciałem. Czy uwierało go, że trzymała tamto życie pod kluczem? Nie. Poprzednie życie to tylko poprzednie życie. On też miał swoje. Oboje dostali po grzbiecie. Przeszli przez swoje ucho igielne jak objuczone doświadczeniami wielbłądy. Teraz budowali nowy świat. Odkrywali swoją Amerykę. Krainę, w której nie było miejsca na żadne zadry z przeszłości.

Przez cały poranek szykowały odwołanie do ministerstwa od kolejnej odmownej decyzji o dofinansowaniu fundacji. Jako powód podano, że ministerstwo nie ma pewności, czy środki zostaną użyte zgodnie z przeznaczeniem, a przecież obowiązkiem urzędników jest dbać o finanse publiczne, bo pochodzą z podatków każdego obywatela. Nie ma pewności, ale jednocześnie nie miało dotąd żadnych zastrzeżeń co do wydatkowania środków.

– Specjalnie tak piszą, żeby nam się odechciało. Mamy do wyboru: zostawić to albo zrobić pikietę przed ministerstwem, albo pokornie odpisać w nadziei, że im odechce się odmawiać.

– Nigdy im się nie odechce. To jak z „tamtym”. – Jola nie wymawiała imienia swojego dawnego partnera i ojca swego synka. – Wiedział, że nie można bić. Sam mówił, że to złe. A potem i tak bił.

Napisały odwołanie, bardzo uprzejmie dowodząc, że właśnie troska o fundusze publiczne powinna skłonić ministerialną komisję do przyznania dotacji, bo nikt nie używa tychże dotacji z większym publicznym pożytkiem niż fundacje niosące pomoc obywatelkom i obywatelom. W wypadku Feminy były to ofiary przemocy domowej, czyli kobiety i ich dzieci, bo w ogromnej większości to mężczyźni są agresorami.

– Może dopiszemy „szczęść Boże”? – zażartowała Magda.

– Nie kpij z wiary – poprosiła Danusia.

– To nie z wiary, tylko z fałszywej świętoszkowatości – rzuciła Jola ostro.

Danusia spojrzała na nie z ciepłym uśmiechem.

– Wiecie, co mówi mój spowiednik?

Nie miały pojęcia, że Danusia ma coś wspólnego z Kościołem, a tym bardziej że ma spowiednika.

– Ty i spowiednik? – zapytała Magda.

– Potrzebowałam jakiegoś… Nie wiem. Brakowało mi myślenia, że jest Bóg, że czuwa. Że jest jakaś ostateczna sprawiedliwość. Bo ta ziemska… Pewnego dnia stałam przed obrazem Świętej Anny w Galerii Faras. W Muzeum Narodowym.

Magda usiadła. Kojarzyła tę ekspozycję. Ale że Danusia?

– Lubię ją. Zwykle jest tam mało ludzi, a nastrój przypomina kościół. Święta Anna trzyma palec na ustach, jakby prosiła o ciszę. Może o szacunek… Tak jak wszystkie ofiary przemocy czasem proszą… Tak mi się to jakoś poskładało. I kiedy stałam przed nią, podszedł jakiś mężczyzna. Zaczęliśmy rozmawiać… Potem okazało się, że jest księdzem. A ja… Nie wiem dlaczego, ale zapytałam, czy mogę się wyspowiadać. Tam, przed Świętą Anną. Nie zgodził się.

– O kurde! – Jola jęknęła z wrażenia.

Magda znała Danusię od lat i gdyby ktoś pięć minut temu zapytał, czy Danusia jest wierząca, powiedziałaby, że być może w coś wierzy, tak jak większość ludzi. Ale na pewno nie praktykuje.

– Dlaczego się nie zgodził? – zapytała.

– Powiedział, że prawdziwy chrześcijanin patrzy w swoje serce, a nie w cudze. I sam wie, co jest nie tak.

– Jasne – przytaknęła Jola. – Zawsze trzeba zaczynać od siebie. Ale czy to znaczy, że mamy przymykać oczy na świństwa?

– Nie, przymykać nie musimy. Ale też jest nie naszym zadaniem prostowanie cudzych ścieżek.

– Ale my właśnie to robimy w fundacji. Prostujemy naszym podopiecznym ścieżki.

Danusia się uśmiechnęła. Zapał Joli zawsze ją cieszył i gdzieś tam w środku głęboko wzruszał. Zapytała łagodnie:

– A nie jest tak, że my dajemy narzędzia, którymi one same prostują te ścieżki?

– A… W tym sensie? – upewniła się Jola.

– Oczywiście, że tak – odpowiedziała Danusia bez wahania. – Ksiądz Jan mówi, że wiara daje narzędzia do tego, żeby sobie radzić z problemami.

– To masz szczęście. Bo mój spowiednik powtarzał: „Szanuj mężczyznę, bo Bóg zesłał go, aby cię zbawić”. A jak mówiłam, że mnie leje, to kazał siedzieć cicho.

W Koszykach Sebastian zamówił dwa wegańskie buraczane. Magda siedziała ze swoim bratem z wyboru przy jednym ze stolików na środku hali.

– Wyobrażasz sobie? Pracujemy biurko w biurko. Rozmawiamy o wszystkim, a ona nawet słowem… Nic. Jakby nie było tematu. O Boże! – Magda wciąż przeżywała rozmowę z Danusią. – Ona nie ma do mnie zaufania! Tak. Nie ufa mi! Tylko dlaczego? Sebek…

Uśmiechnął się. Tak jak to on. Z głębi jakiejś swojej mądrości. Doświadczenia. Z tych lat, kiedy spotykał nie takich mężczyzn, nie takie związki zaczynał, nie takie próbował ocalać od upadku. Wcale nie dlatego, że wszyscy ci mężczyźni byli źli, niewłaściwi, nieodpowiedzialni. Z wieloma wartościowymi, miłymi, dobrymi też się nie udawało. Przyczyn jak zwykle jest tyle, ilu ludzi. Ale każdy taki kryzys czegoś uczy. Do czegoś przygotowuje. Tak twierdził Sebastian, odkąd związał się z Rusłanem. I dodawał, że w tym wypadku związanie ma dosłowne znaczenie. Bo oni czują się tak, jakby ich dusze znały się od zawsze.

– Dlaczego tak się uśmiechasz? – zapytała.

– Nie pomyślałaś, że się ciebie bała?

Magda nie potrafiła sobie wyobrazić, że ktoś mógłby się jej bać. Och, przemocowi mężowie i partnerzy? Jak najbardziej. Ale kobiety? Ofiary? Przyjaciółki? Bliscy? Danusia jest kimś bliskim.

– Mnie? Ktoś, kto nie robi nic złego, nie ma powodu się mnie bać.

– Bała się komentarzy. Nie jesteś wielbicielką religii.

– Pewnie, że nie. W historii świata religie przyniosły całkiem sporo zła. Nie słyszałeś?

– A dobra?

Wpatrywał się w nią bez uśmiechu. Magda nie była pewna, czy to tylko podpucha, czy on na serio… O kurczę. Na serio.

– Sebastian…

– Nie, nie, nie. Moja droga siostro z wyboru. Nie kluczymy. Odpowiadaj: tak lub nie.

– Dobra też. No pewnie. Ale… – Przerwała, bo Sebastian podniósł palec jak srogi nauczyciel.

– A od czego to zło albo dobro zależy?

– Od człowieka. Wiadomo.

– A młotek to przydatne czy nieprzydatne narzędzie?

Co ma wspólnego religia z młotkiem? Sama była ciekawa, dokąd on zmierza.

– Przydatne. No pewnie.

– A może być niebezpieczne?

– Nie pytaj mnie jak głupiej. Tylko mów, o co chodzi.

– Religia jest jak młotek, kochanie. Może nieść dobro albo zło. Zależnie od ręki, która go trzyma.

– Ale ja to wiem! – żachnęła się. Bo naprawdę traktował ją jak głupka.

– A czy Danusia wie, że ty wiesz?

Miały tyle pracy w fundacji, że nie było czasu na dyskusje światopoglądowe. A teraz okazało się, że mogła być słoniem w składzie porcelany. I o ile religijność Danusi chętnie uznałaby za porcelanę, to jednak w żadnym wypadku nie chciała uchodzić za słonia.

– Przeproszę ją.

– W końcu ci powiedziała. Może nie masz za co przepraszać?

Akurat podano burgery i przez chwilę jedynym tematem był zachwyt Magdy nad jedzeniem. Zapytała nawet o księgę pamiątkową, żeby wpisać, jak bardzo jej smakuje. I natychmiast dodała:

– Wiem, że teraz tylko fejs i insta. Ale szkoda. Moglibyście jedną ścianę przeznaczyć na wpisy, robić zdjęcia i wrzucać na wasze profile.

– Przemyślimy – obiecał menedżer burgerowni.

Magda po kilku kęsach spojrzała uważnie na Sebastiana.

– Co u was? – zapytała.

Mrugnął do niej z uśmiechem.

– Myślałem, że już nigdy nie zapytasz.

– Nie bądź podły. – Też się uśmiechnęła. – Zapytałam na samym początku, ale powiedziałeś, że najpierw ja.

– Sprawdzałem cię. Jesteś teraz laską bezdusznego potwora, istnej bestii… Nie wiadomo, czy to cię nie zmieni w kobietę z kamiennym sercem.

– Zmienię się w nią sama i strzelę cię tym kamiennym sercem, jak nie przestaniesz pieprzyć.

Sebastian posłał jej całusa nad nadgryzionym burgerem i zrobił poważną minę.

– Mam poznać rodzinę Rusłana.

– Cooo?!

– Na razie tę część, która mieszka w Paryżu. Czyli mamę i siostry.

Magdę tknęło i natychmiast zapytała:

– Kiedy?

– Wczoraj kupiliśmy bilety. Lecimy piętnastego grudnia i wracamy drugiego stycznia.

Magda widziała w oczach Sebastiana radość i coś, co dotąd bardzo rzadko w tych oczach się pojawiało. Szczęście. Nie chciała konkurować z jego szczęściem. Niech leci. Ślub nie zając. Chyba nie ucieknie?

– Dwa tygodnie w Paryżu! – Uścisnęła jego dłonie.

– Fajny tytuł wystawy – zaśmiał się Sebastian.

Dokończyli burgery.

– Będziecie mieli wspaniałe święta.

– I szampana na Polach Elizejskich.

Nagle Sebastian spojrzał na Magdę z błyskiem w oku.

– A może… Pamiętasz? Mieliśmy paryski plan.

Pamiętała, oczywiście że pamiętała. Tylko że teraz już nie decydowała sama. I była tym wręcz zachwycona.

– Nie wiem, Sebuś. Muszę to uzgodnić z Markiem. Nie gniewaj się.

– Miałbym się gniewać, że jesteś szczęśliwa? Jeśli to kiedykolwiek zrobię, wyrzuć mnie z fejsa, z insta i z serca. Nie byłbym ciebie godny.

Magda poznała Sebastiana w pewne listopadowe popołudnie. Wykończona wracała z zajęć. Na parterze akademika wsiadła do windy, nawet za bardzo się nie rozglądając. Nie znała tu wciąż nikogo oprócz Agaty, z którą dzieliła pokój na szóstym piętrze. I jak typowy kujon nie miała żadnej potrzeby kogokolwiek poznawać. Razem z nią do windy weszło dwóch chłopaków. Stała ze spuszczoną głową. W pewnej chwili aż podskoczyła, gdy poczuła na szyi ciepły podmuch. Zszokowana spojrzała za siebie. Przysadzisty blondyn uśmiechał się obleśnie.

– Sorry, ale musiałem. – Był sobą wyraźnie zachwycony, bo wyciągnął do niej rękę. – Zbyszek.

Odsunęła się.

– Dlaczego to zrobiłeś?

Naruszył jej przestrzeń osobistą. Jakim prawem?

– Bo na twój widok człowiek myśli tylko o dmuchaniu!

Blondyn zachwycony swoją kwestią próbował się do niej przysunąć, ale nagle między nimi pojawił się wysoki brunet.

– Ej, nie ładuj mi się w paradę – warknął Zbyszek i próbował przecisnąć się do Magdy.

Lecz brunet ani drgnął.

– Strzelę cię w gębę i skopię ci jaja, jak nie przeprosisz. – Głos niespodziewanego obrońcy był stanowczy. Nie zostawiał miejsca na żadne ale.

Brunet spojrzał na wystraszoną dziewczynę. Mrugnął do niej dla dodania odwagi. I podniósł pięść. W tej chwili usłyszeli piskliwe:

– Sorka, sorka, no!

Zbyszek wcisnął guzik najbliższego piętra i wyskoczył przez rozsuwające się drzwi.

Winda ruszyła w górę.

Magda patrzyła na przystojniaka, który chciał jej bronić przed żenującym zalotnikiem.

– Poradziłabym sobie.

Jej idealistyczne podejście do świata nie pozwalało wyrazić zgody na groźbę przemocy. Nawet w jej obronie.

– Łopatą?

– Nie mam łopaty.

– No właśnie.

Zrozumiała, że sobie z niej żartował. Ale w sumie zachował się przyzwoicie.

Winda zwolniła, zbliżając się do jej piętra.

– Dzięki.

– Już myślałem, że będzie trzeba to wymusić.

Uśmiechnął się, ale nie złośliwie. Tak jakoś ciepło, serdecznie.

Magda wysiadła. On za nią. Ruszył w jej stronę. Spojrzała zaniepokojona.

– Waletuję u kumpla z sześć zero dziewięć.

– Aha.

– A ty?

– Ja…

Czy powinna tak od razu mu powiedzieć, że mieszka cztery pokoje dalej? Ale pewnie i tak by się dowiedział, gdyby chciał. Powiedziała.

Kiedy zatrzymał się przy swoich drzwiach, zapytała:

– Ale nie pobiłbyś go chyba…?

Nie chciałaby, żeby ten sympatyczny chłopak okazał się jakimś brutalem.

– Nigdy się nie dowiemy.

– Dlaczego?

– Bo przeprosił.

Kiedy opowiedziała o tej akcji Agacie, ta kazała Magdzie zaprosić go na pierogi. Sama obiecała iść na dwa seanse do kina.

Dla Magdy nawet jeden seans to było za dużo. Ruskie jej mamy były, owszem, pyszne. I cieszyły się już sławą na piętrze. Raz nawet ktoś wykradł zapas z lodówki. Ale ten bezimienny jakoś nie kojarzył jej się z miłośnikiem ciasta, ziemniaków i białego sera.

Dwa dni później uśmiechnęła się, gdy Sebastian poprosił o dokładkę. A gdy wróciła z kuchni z drugą porcją i opowiedziała mu o poświęceniu Agaty, Sebastian zamarł z pierogiem na widelcu.

– Co się stało?

Milczał z ustami pełnymi ciasta i farszu.

– Sebek?

Przeżuł, przełknął. I patrząc jej w oczy, wyznał:

– Jestem… gejem.

– To świetnie! – wypaliła Magda i natychmiast zakryła usta dłonią, jakby chciała cofnąć wypowiedziane słowa.

– No nie wiem… W tym kraju i z moimi rodzicami to raczej masakra.

Wtedy się dowiedziała, że mieszka u kumpla ze studiów, bo rodzice na wieść o jego orientacji chcieli go wysłać na leczenie. Kompletnie nie potrafili zrozumieć, że orientacja jest cechą wrodzoną. Jak kolor oczu. Włosów. Czy skóry. Tego się nie leczy. To można tylko w sztuczny, brutalny sposób zaburzyć. Ale nie można zmienić istoty rzeczy.

Magda zapytała, jak sobie z tym radzi.

– Tanecznie.

– Co to znaczy?

– Chodzę na dyskoteki w każdy weekend i tańczę do upadłego. Piszesz się?

Na jednej z tych dyskotek Agata zobaczyła Sebka i już miała do niego startować, gdy Magda ją oświeciła: nie nasz target.

Parę tygodni później, gdy akademik pustoszał przed Bożym Narodzeniem i sylwestrem, spotkała go w kuchni, jak zasmarkany, z dzikim kaszlem usiłował usmażyć jajecznicę. Wbił jajka na patelnię, ale nie włączył palnika. I nie był w stanie zrozumieć, dlaczego się nie ścinają.

Magda zadzwoniła wtedy do Olsztyna, do mamy. Następnego dnia Teresa dotarła do Warszawy. Ze świąteczną wałówką. Miała oczywiście nadzieję, że Sebastian okaże się nie do końca gejem albo wręcz dzięki Bożemu Narodzeniu w akademiku zrozumie, że tylko z Magdą może być szczęśliwy. Dlatego zamiast walić na pasterkę, pracowicie uświadamiali mamę Magdy. Po świętach wróciła do Olsztyna, a Magda doglądała charczącego Sebka aż do sylwestra. To wtedy, oglądając noworoczne odliczanie w telewizorze, zamarzyli, żeby jakiś kolejny rok powitać na Polach Elizejskich.

Uzgodnić kwestię wyjazdu do Paryża to jednak nie to samo, co przyjść i rzucić: „Nie możemy wziąć ślubu przed Nowym Rokiem”. A tak właśnie powiedziała.

Spojrzał na nią, jakby nie dowierzał.

Magda potwierdziła kiwnięciem głowy, bo właśnie wzięła do ust makaronowy świderek w zielonym pesto z podsmażonym na słomkowo czosnkiem i suszonymi pomidorami z oleju. Bajecznie prosta i pyszna specjalność Marka. Do tego trochę startego grana padano. Niebo. Aha, i oczywiście chianti.

– Już mnie nie chcesz – raczej stwierdził, niż zapytał.

Była gotowa gorliwie zaprzeczać, lecz zobaczyła figlarne iskierki w jego oczach.

Sięgnęła po kieliszek.

Nie usłyszał w jej głosie żadnego zagrożenia dla ich nowego świata. Siedzieli w jego kuchni. Przy wyspie. Tu było przytulnie i wygodnie. Dokładnie tak, jak powinno.

– Jeśli nie powiesz dlaczego, zabiorę ci świderki.

– Nikt nie jest aż tak okrutny. Nikt.

– Przekonasz się!

Wyciągnął rękę, jakby chciał jej odebrać talerz. Zamiast tego sięgnął po jej dłoń, musnął ją ustami i spojrzał na nią poważnie.

– O co chodzi? – spytał.

Nigdy nie przesadzał z żartami i zawsze potrafił we właściwej chwili przejść do tonacji serio. Także z tego powodu tak komfortowo się przy nim czuła.

– Chłopaki lecą do Paryża w połowie grudnia. Wrócą po Nowym Roku. Nie wyobrażam sobie mojego ślubu bez Sebastiana. Ale też nie wyobrażam sobie, żeby przez mój ślub miał odwołać pierwszy Paryż z Rusłanem.

– Okej, Beauty! Co w związku z tym? – zapytał niby beznamiętnie, ale mrugnął przy tym i Magda wiedziała, że on, Marek Orlik, nie ma z tym żadnego problemu.

– Możemy zaplanować ślub na ferie zimowe. Żeby dzieci mogły zostać dłużej w Warszawie.

– Zgodzę się, ale pod jednym warunkiem.

Oczywiście nie dokończył, zgodnie z zasadami ich przekomarzanek.

Magda zrobiła pytającą minę, upiła łyk wina, po czym nabiła kolejne świderki na widelec. Czekała na ciąg dalszy.

– Zamieszkasz ze mną od razu.

Powiedział to tak, jakby już wszystko było zdecydowane. Jakby omówili to kilka razy i doszli do wspólnych wniosków.

Tymczasem nic nie było omówione, a tym bardziej postanowione. Miała porzucić swoje gniazdo przy Wiejskiej? Na zawsze?

– Ślub, a potem przeprowadzka, tak. Ale odwrotnie? – spytała.

Miała nadzieję, że Marek odpuści. Nikłą, bo znała go i wiedziała, że tak jak z dbałości o swoje pacjentki nie pozwalał im na żadne odstępstwa od „sztuki ciążenia”, jak czasem żartobliwie nazywał ich stan, tak samo w życiu prywatnym potrafił wymagać stosowania się do swoich zaleceń. Teraz była pora na mały wyjątek.

– A dlaczego nie? – odrzekł.

Domyślał się, czego Magda się boi. Nie musiał pytać. Ale wtedy ten lęk by się wzmocnił. Utrwalił. A na to nie mógł pozwolić.

Odruchowo chciała uciec od odpowiedzi. Wykpić się żartem. Zmienić temat. Albo po prostu rozlać wino.

Sięgnęła po kieliszek. Czuła, że Marek na nią patrzy. Podniosła kieliszek, upiła łyk i przy odstawianiu miała go przewrócić… Ale on na nią patrzył. A ona nie mogła być nieuczciwa. Nie wobec mężczyzny, z którym chciała spędzić resztę życia.

– Poprzednio… Z Piotrem… Nic nie było po kolei. To znaczy było inaczej, niż robi większość. Myślałam, że nie ma co się spieszyć do ślubu. Chyba trochę z tchórzostwa. Wciąż nie byłam pewna, czy znowu coś się nie wydarzy. Nie chciałam być jego żoną, gdyby znowu pojechał do byłej albo znowu postanowił ukryć przede mną swoją chorobę… Albo coś innego. Przez jakiś czas rodzina i przyjaciele pytali, kiedy ślub. Ja odpowiadałam, że nie wiemy. Kiedyś, może. Jest dobrze, tak jak jest. Chyba oboje się do tego przyzwyczailiśmy. Wcześniej bardzo chciałam małżeństwa. Potem… Bałam się go. Jak to się skończyło, wiesz. Dlatego chciałabym teraz zrobić wszystko po kolei.

Spodziewała się, że ją wyśmieje. Ją i jej lęki. Uzna, że ma średniowieczne podejście do małżeństwa.

– Wiesz, jak najskuteczniej walczyć z lękiem? Olać go. Każdy lęk doskonale rozwija się i rośnie, kiedy poświęcamy mu uwagę. – Wziął ją za rękę, ścisnął wspierająco. – Olewamy?

Zgodziła się. Pocałował ją.

Potem w sypialni wyświetlił na suficie mapę nieba i uczył ją nazw gwiazdozbiorów. A na koniec zabrał ją do nieba.

Obudziła się wcześniej niż Marek. Leżała i patrzyła na mężczyznę wtulonego w poduszkę. Spał na brzuchu, ciemne włosy zakrywały mu czoło. Zsunięta kołdra odsłaniała umięśnione plecy i fragment pośladków.

Magda przypomniała sobie klientkę sprzed lat, która uwielbiała tę część męskiego ciała. Na pewno klientkę? Może świadka? Nieważne. Teraz wreszcie ją zrozumiała. Myślała o pośladkach Marka zupełnie bezwstydnie. Ba, nie tylko jej nie przeszkadzało, ale wręcz była zachwycona tym, że on śpi nago. Uśmiechnęła się. Czyżby z wiekiem robiła się coraz bardziej rozpustna? Może nie tyle rozpustna, ile wyluzowana? Nagi mężczyzna w łóżku? Całkiem przyjemny widok.

Zmieniła się. Ten mężczyzna ją zmienił. Jego obecność, jego charakter, jego pewność siebie. Jego mądre i rozważne podejście do życia. A jednocześnie zaraźliwe poczucie humoru. Magda czuła się w tym świecie doskonale. A skoro tak… Może naprawdę powinna olać lęki i poddać się nurtowi? Zaufać rzece życia i pozwolić się nieść jej wodom, dokądkolwiek płyną? Zamiast tracić siły, żeby za wszelką cenę płynąć pod prąd…

Marek był najlepszym dowodem na to, że nie ma co się szarpać. Przecież nie chciała go bronić przed oskarżeniem o gwałt. Mało tego, była przekonana, że skrzywdził swoją pacjentkę. Po śmierci Piotra chciała odejść z kancelarii, zapomnieć o adwokaturze, o sądzie. Żeby nie rozdrapywać rany po ukochanym mężczyźnie. Ale Waligóra nie słuchał. Wcisnął jej sprawę Orlika na siłę. A potem, gdy Marek uratował życie Agacie i jej dziecku, Magda dostrzegła w jego oczach prawdziwe, głębokie wzruszenie i zrozumiała, że nie mógłby nikogo skrzywdzić. Wtedy to już sama chciała go bronić. Wkręciła się i w sprawę, i w Marka.

Westchnął głęboko przez sen. Jakby komentował jej rozmyślania: „Sama widzisz”.

Uśmiechnęła się. Olać lęki? Przeprowadzić się do niego? Wrócić do kancelarii? I co jeszcze?

Nagle poczuła nadchodzące mdłości. Zerwała się i pobiegła do łazienki.

Z twarzą nad muszlą klozetową, wstrząsana torsjami, przypomniała sobie ich rozmowę na łódce, kiedy Perseidy przecinały ciemność rozbłyskami nadziei. Na lepsze jutro, na szczęście, na miłość. Na współczucie, współodczuwanie. Na troskę, cierpliwość. Serdeczność. Czułość. Na zwykłe, codzienne przyglądanie się bliźniemu z uwagą.

Całowali się na pokładzie. Marek rozbierał ją powoli, łagodnymi ruchami, które tylko potęgowały jej podniecenie. Pragnęła go tak bardzo, że nie chciała dłużej czekać. Sama sięgnęła do zapięcia stanika. Ale zatrzymał jej dłonie. Ucałował je. Zsunął najpierw jedno ramiączko i obdarzył ślad na skórze pocałunkiem. Z drugim zrobił to samo. Dopiero wtedy powoli sięgnął za jej plecy. Rozpiął stanik i pozwolił mu opaść. A potem całował i pieścił jej piersi, powodując, że zamykała oczy z rozkoszy. Otworzyła je szeroko, gdy zanurzył się między jej uda. Potem poprosiła:

– Wejdź… już… proszę…

Marek sięgnął za siebie. Drugą dłoń zsunął z jej biustu, żeby rozerwać opakowanie. Ale przyciągnęła ją z powrotem.

– Nie przestawaj…

Posłuchał. I szarpnął opakowanie zębami.

– Cholera, co za kretyn!

Magda otworzyła oczy. Komu on wymyśla? To nie jest podniecające. To znaczy, może są tacy, których to kręci, ale nie Magdę.

– Marek… kto?

– Ja! Jedyna gumka.

– Jedyna?

Potwierdził i zabrał dłoń z jej piersi.

Błyskawiczna kalkulacja ewentualnych zysków i strat wykazała, że Magda jest za blisko orgazmu, żeby teraz przejmować się strzępem lateksu.

– O nie. Nic z tego. Zapomnij, że pozwolę ci teraz zwiać.

– Ale…

– Ja jestem zdrowa.

– Ja też.

Uśmiechnęła się.

– Poza wszystkim, jesteś lekarzem.

Odwzajemnił uśmiech.

– I to dobrym – rzucił skromnie i wrócił do pieszczot i pocałunków.

Kiedy obudzili się rano na łódce, Marek zapytał:

– A jeśli będą konsekwencje?

Pocałowała go i spojrzała mu w oczy.

– Wezmę to na klatę.

– Weźmiemy – powiedział to tak zdecydowanie, że nie miała żadnych wątpliwości.

Zanim otworzył oczy, wiedział, że coś się stało. Że zaszła jakaś duża zmiana. W pierwszej chwili ogarnął go niepokój. Magdy nie było obok. Czy przesadził? Za bardzo ją docisnął? Poczuła się osaczona i uciekła? Z jego mieszkania, a może i życia? Ta kobieta była dla niego spełnieniem marzeń, których nigdy nie miał odwagi wymarzyć. Nie dlatego, że nie chciał. Po prostu nie wiedział, że można pragnąć tak dużo, a dostać jeszcze więcej. Nie zastanawiał się, czy na to zasłużył. Kiedy los otwiera ci bramy nieba, nie kombinujesz, czy ci się należy, czy nie. Bierzesz, co daje, bo wiesz, że druga szansa nie jest żadną normą. To absolutny wyjątek. Wręcz odstępstwo od reguły.

Jeśli się wystraszyła, będzie musiał ją uspokoić. Zwolnić tempo. Pozwolić jej się w tej relacji odnaleźć. Wszystko, czego będzie chciała, byle ją zatrzymać.

Odrzucił kołdrę, gotów zadzwonić do Magdy, żeby ją przekonać do wspólnego życia. Wtedy usłyszał dziwne dźwięki z łazienki. Nie wahał się. Pognał do swojej lekarskiej torby.

Kiedy wyszła, czekał z testem w dłoni.

– Nie wygłupiaj się… – Jakoś trudno jej było uwierzyć, że w ich jeszcze niezorganizowanym życiu miałby się pojawić nowy bohater.

– Bez dyskusji. Wracaj do łazienki. – Wręczył jej test.

Uśmiechnęła się. Jego rozkazy nie miały w sobie nic z przemocowych komend. To była czysta, serdeczna troska.

– No, już. Dzielna jesteś. Wyciśniesz parę kropli.

Po chwili siedzieli nad testem, a Marek dzwonił do swojej przychodni i planował z rejestracją wszystkie możliwe i niemożliwe badania.

Kiedy odłożył telefon, objął Magdę i powiedział:

– To będzie najbardziej zadbana ciąża w dziejach ludzkości.

Z nim wszystko wydawało się łatwe i proste. Ciąża. Ślub. Życie. Przyszłość. Przeprowadzka na plac Grzybowski. Odtąd jej światem miał być coroczny festiwal Singera, a nie sąsiedztwo sejmu i placu, na którym skończyła się historia pewnej miłości. Jej miłości do Piotra.

Przystrojona świątecznie Warszawa jest miastem z bajki. Marszałkowska, Trakt Królewski, Belwederska, Łazienki, Nowe i Stare Miasto, Świętokrzyska, a wreszcie plac Grzybowski. I tak czuła się Magda. Kompletnie bajkowo. Świętowali ich ciążową nowinę w jednej z knajp w hali Koszyki. Zdecydowali, że powiedzą tylko o dziecku i przeprowadzce. Ślubem pochwalą się, kiedy będzie ustalona data.

Siedzieli przy długim stole z Agatą i Rafałem, Karoliną i Waligórą, Sebastianem i Rusłanem oraz Mariolą. Niestety ona bez pary, za to z terminem rozwodu po Nowym Roku. Magda zerkała na nią ukradkiem. Czuła z tą kobietą szczególną nić porozumienia. Obie były związane z prawnikami z kancelarii Korzecki i Płaska.

Podnosili kieliszki, widelce, szklanki z wodą i piwem. Uśmiechali się. Zwracali głowy w stronę Rusłana, gdy opowiadał anegdotki z początków pobytu w Polsce i pomyłek językowych. Ktoś mu powiedział, że „zdzira” to po polsku „piękny”, a on chciał poderwać jakiegoś faceta w klubie gejowskim… Tu przerwał opowieść, spojrzał na Sebastiana, jakby mówił: „Oczywiście nie dorastał ci do pięt, kochany”, a w oczach Sebastiana widać było, że jest szczęśliwy. Mariola uśmiechnęła się, kiedy Sebastian na nią spojrzał, lecz szybko opuściła oczy. Czuła, że był w nich tylko smutek.

Rusłan powiedział do tamtego faceta: „Ale ty zdzira”. Został oblany drinkiem. Chciał oddać, tamten się odsunął i Rusłan chlusnął piwem w towarzystwo obok. To okazało się skore do bójki. Gdy ochrona opanowała sytuację, barman go uświadomił. Językowo. Teraz wszyscy się śmiali.

Karolina siedziała oparta o ramię Waligóry. On musnął ustami czubek jej głowy. Całkiem od niechcenia. Ona przymknęła oczy. Agata patrzyła na Rafała, który śmiał się z historii Rusłana. Patrzyła, aż się obejrzał i stuknął w jej kieliszek swoim. Nie było to wysublimowane jak u Waligórów. Ale było. Mariola zauważyła też, jak Marek musnął dłoń Magdy. Też od niechcenia. A właściwie od chcenia i potrzeby kontaktu.

Ukryła żal, który ścisnął jej serce, pod kolejnym zdawkowym uśmiechem. Ten żal to nie była zazdrość. Nie, Mariola nikomu z nich nie zazdrościła szczęścia. Ona tylko nie cierpiała swojego nieszczęścia. Pamiętała wszystkie chwile radości z Wojtkiem. Pamiętała, jak ostrożnie pozwalali sobie na tę miłość. A potem jak bardzo czuli się dla siebie stworzeni. Jak bardzo przekonani, że nic ich nie wytrąci ze wspólnej orbity. Wstała.

– Zaraz wrócę.

Gdy wyszła z kabiny, zobaczyła przy umywalkach Magdę. Niby zajętą przeciąganiem błyszczykiem po ustach. Ale dla Marioli było oczywiste, że to nie przypadek, a Magda nawet nie próbowała udawać, że jest inaczej.

– Jak się czujesz? – Magda zatrzymała rękę w powietrzu.

– Świetnie. – Nie zabrzmiało to przekonująco.

– A naprawdę?

Błyszczyk wylądował w małej wieczorowej torebce. Mariola była teraz w centrum Magdowego zarządzania kryzysem.

– Do dupy.

Mariola odwróciła się tyłem, żeby ukryć zaciśnięte powieki. Nie chciała płakać.

Nikt nie rozumiał tego lepiej niż Magda. Ile razy sama zaciskała powieki, żeby już nie płakać po Piotrze? A ile razy jej się udało?

Podała przyjaciółce papierowy ręcznik.

Po chwili Mariola spojrzała na nią.

– Sorry. Ale nie mogę na was patrzeć. Rozwala mnie to.

– Ja przez całe lata też byłam jedyną singielką w towarzystwie.

– Nie jestem żadną singielką. Jestem laską, której nie wyszło. A facet, którego kochałam, zmienił się w diabła. – W głosie Marioli było słychać ironię, żal i gniew.

– Popatrz na mnie. Co widzisz? – spytała Magda.

– Że jesteś szczęśliwa. Że ci się udało. Spodziewasz się dziecka. Rewelacja! Marek? Rewelacja! Przeprowadzka? Rewelacja! Jesteś chodzącą rewelacją! Jak mam to wytrzymać?

To nie był tylko żal do losu. Ale też do Wojtka. I do polityki, która zmieliła mu mózg na papkę i uformowała w kłamstwa i półprawdy.

– A jaka byłam? Po śmierci Piotra? No, jaka?

Mariola milczała. Nie była pewna, czy Magda jest na tyle mocna, żeby przypomnieć jej tamten czas.

Z kolei Magda ze zdumieniem zauważyła, że wspomnienie nie wywołuje w niej trzęsienia ziemi. Że krucha klatka żeber nie rozpada się, że przepona nie trzaska jak biała tafla pod naporem lodołamacza. Że ukłucie w sercu, owszem, czuje. Ale nie odbiera jej ono powietrza ani nie boli tak, że chciałaby umrzeć. Dlatego powtórzyła:

– Jaka byłam?

Mariola jednak dalej milczała. Czuła, że ma w sobie ocean rozpaczy, który chce się wydostać i zatopić świat.

– Aż za dobrze wiem, co czujesz. Tobie też coś umarło. Uczucie. Związek. Żałoba boli tak samo. I nie da się od razu przeskoczyć na tory w przeciwnym kierunku. Nie da rady. Musisz doczłapać na koniec bocznicy, dopiero tam odbić się od bariery i ruszyć w drogę powrotną do żywych…

Magda urwała, bo Mariola patrzyła na nią nieruchomo. Nie wiadomo było, czy słucha, czy uciekła gdzieś myślami.

– Co się dzieje?

– Skąd wzięłaś tę bocznicę?

– Nie wiem. Powiedziało mi się. Ale chyba sensownie?

– Nawet bardzo. Wracam na bocznicę. – Mariola sięgnęła po swoją torebkę worek z kolorowych kawałków ekoskóry. Uściskała Magdę. – Wytłumaczysz mnie przed resztą?

Wytłumaczyła bez wchodzenia w szczegóły. Mariola źle się poczuła i pojechała do domu. Wszyscy zrozumieli.

– Mówiła coś jeszcze? – spytała Agata.

– Pogratulowała mi ciąży i życzyła porodu bez problemów. Co bierzemy na deser? – Magda zmieniła temat, żeby nikt już o nic nie pytał.

– Chodzi o takie schizy jak u Agaty? – z uśmiechem rzucił Rafał.

Doskonale pamiętali, że Agata za nic nie chciała się zgodzić na cesarskie cięcie. Atak paniki spowodowany krwotokiem sparaliżował jej mózg. Nie docierały żadne racjonalne argumenty, dopiero Orlik, którego Magda wezwała na pomoc, przekonał żonę Rafała, że to jedyny sposób, by uratować oboje.

Wszyscy przy stole pomyśleli, że ten żart ojca Jagódki był niezbyt udany.

Rafał po godzinach spędzonych w banku wreszcie odbijał sobie korpokody, według których żył na co dzień.

– Dużo miałeś takich pokręconych przypadków? – spytał Marka z rozbawieniem, dopijając wino.

– A może opowiesz coś o pokręceniach swojej mamusi? – Agata nieco nerwowo uśmiechnęła się do męża.

Rafał spoważniał i już miał coś odpowiedzieć, kiedy odezwał się Orlik:

– Agata nie była żadnym pokręconym przypadkiem.

Agata spojrzała na niego z wdzięcznością.

– Tak naprawdę to był jeden z lżejszych. Kobiety potrafią niesamowicie odlecieć w czasie porodu. Oczywiście potem są opowieści, że katujemy, dręczymy, że przemoc i siniaki. Ale czasem nie da się inaczej. Musimy przywiązać do łóżka, żeby nie uciekły ze szpitala. Albo spoliczkować, gdy odlatują w histerię, a nie można podać więcej leków, bo uśpimy dziecko. Niestety. Czasem to walka ze śmiercią o życie. A w takiej chwili nie ma szans na wersal. Ale to wszystko jest w porządku. Bo rodzenie nowego życia to jest i stres, i cud, i wspaniałość, i upokorzenie. Nikt nie może tego przejść na chłodno i spokojnie. Trzy godziny Agaty to świetny wynik. A to nie jest codzienne, bo…

Rafał przerwał mu z zaciętą miną:

– A gdyby dłużej się upierała? Gdybyś jej nie przemówił do rozumu?

– Równie dobrze możemy się zastanawiać, co by było, gdyby Adam i Ewa nie zapałali do siebie gorącym uczuciem. – Marek wyraźnie nie miał ochoty ciągnąć tej rozmowy.

– No ale… Jak by to medycznie wyglądało? – nie ustępował Rafał.

Agata gorączkowo szukała w myślach tematu. Chciała, żeby zaczęli rozmawiać o kimś innym, o czymś innym.

– Słuchajcie, czy wszyscy już byli na Zanzibarze? – rzuciła, ale nikt nie zwrócił

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.

***

Dostępne w wersji pełnej.

Blog Magdy M.

Dostępne w wersji pełnej.

Agata

Dostępne w wersji pełnej.

Magda

Dostępne w wersji pełnej.

Blog Magdy M.

Dostępne w wersji pełnej.

***

Dostępne w wersji pełnej.

Mariola

Dostępne w wersji pełnej.

Karolina

Dostępne w wersji pełnej.

Agata

Dostępne w wersji pełnej.

Święta, święta…

Dostępne w wersji pełnej.

Karolina

Dostępne w wersji pełnej.

Agata

Dostępne w wersji pełnej.

Blog Magdy M.

Dostępne w wersji pełnej.

***

Dostępne w wersji pełnej.

Magda

Dostępne w wersji pełnej.

Mariola

Dostępne w wersji pełnej.

Agata

Dostępne w wersji pełnej.

Nowy Rok

Dostępne w wersji pełnej.

Magda

Dostępne w wersji pełnej.

***

Dostępne w wersji pełnej.

Blog Magdy M.

Dostępne w wersji pełnej.

Sebastian

Dostępne w wersji pełnej.

Mariola

Dostępne w wersji pełnej.

Wojtek

Dostępne w wersji pełnej.

Agata

Dostępne w wersji pełnej.

Sen

Dostępne w wersji pełnej.

Magda

Dostępne w wersji pełnej.

Blog Magdy M.

Dostępne w wersji pełnej.

Karolina

Dostępne w wersji pełnej.

Mariola

Dostępne w wersji pełnej.

Magda

Dostępne w wersji pełnej.

Blog Magdy M.

Dostępne w wersji pełnej.

Agata

Dostępne w wersji pełnej.

Sebastian

Dostępne w wersji pełnej.

Wiosna

Dostępne w wersji pełnej.

Magda

Dostępne w wersji pełnej.

Spis treści:

Dostępne w wersji pełnej.

Copyright © by Radosław Figura

Projekt okładki

Katarzyna Bućko

Zdjęcie na okładce

Adrian Błachut, www.adrianbłachut.com

Na okładce: Joanna Brodzik i Daria Widawska

Redaktor inicjujący

Oskar Błachut

Redaktorka prowadząca

Agnieszka Narębska

Redakcja

Dorota Pacyńska

Opracowanie tekstu

Wydawnictwo JAK

ISBN 978-83-240-8333-6

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek