M+P=LOVE - Anna Barczyk-Mews - ebook + audiobook + książka

M+P=LOVE ebook i audiobook

Barczyk-Mews Anna

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nie dowiesz się, co miłość może zmienić w twoim życiu, jeśli nie dasz jej szansy.

Marta, architektka wnętrz, to młoda kobieta z przytłaczającym bagażem doświadczeń. Przez lata bita i poniżana przez męża, dopiero po jego śmierci zaczyna odzyskiwać wewnętrzny spokój. Gdy pewnego dnia poznaje Piotra, przystojnego lekarza, na nowo budzi się w niej nadzieja na to, że mogłaby być szczęśliwa z mężczyzną. On również czuje, że Marta jest wyjątkową osobą, z którą chciałby spędzić resztę życia… Ale nie zawsze miłość jest tak prosta, jak byśmy tego chcieli. Niezaleczone traumy, powracające wątpliwości i strach, który nie pozwala zaufać sprawiają, że relacja Marty i Piotra pełna jest bolesnych momentów. Czy wystarczy im sił, by na dobre przepędzić koszmary przeszłości?

Moje oczy płoną, gdy patrzę w Twoim kierunku, serce się wyrywa tylko po to, byś je złapał i położył na nim dłoń, słuchając, jak bije dla Ciebie i razem z Tobą. Gdy jesteś blisko, nie mogę się skupić w oczekiwaniu na Twój dotyk, spojrzenie, pocałunek. Gdy się oddalasz, każda najmniejsza nawet myśl mknie ku Tobie i bezgłośnie prosi, byś wrócił. Godzina bez Ciebie jest męką, cały dzień i noc cała jest jak wieczność bez powietrza. Gdy nie ma Cię tuż obok, czuję, że tracę grunt pod nogami. Gdy jesteś blisko, nic nie jest lepiej. Unoszę się nad ziemią dwa metry, może trzy i czekam, aż pociągniesz sznureczek i przyciągniesz mnie do siebie. Moje miejsce jest tam, gdzie Ty jesteś, wszędzie indziej niewygodnie i obco. M.

Anna Barczyk-Mews – z wykształcenia socjolog, z pasji rękodzielnik. Pracuje w ośrodku pomocy społecznej, choć uważa, że odnalazłaby się także w badaniach naukowych. Jest niepoprawną optymistką, twierdzącą, że dobro wraca. Emanuje pozytywną energią, którą zaraża innych poprzez zaangażowanie w pomoc dzieciom. Prowadzi na Instagramie profil @dom_na_przedmiesciach, w którym przedstawia swoją codzienność. Za swój sukces uważa sesję fotograficzną do miesięcznika „Moje Mieszkanie". Jest mężatką i nie-mamą 12-letniego goldena Argosa pewną tego, że ze swoim czworonożnym przyjacielem rozumieją się bez słów.
M+P=LOVE jest jej debiutem literackim.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 237

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 16 min

Lektor:
Oceny
4,3 (115 ocen)
67
26
11
9
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anagw90

Z braku laku…

W większości nudna.
00
MagdaT89

Nie oderwiesz się od lektury

Pokochałam tą historię z całego serca i czekam na dalsze losy Marty I Piotra, bo niestety zakończenie nie było piekne I bajkowe. Aniu, skradłaś tą historią całe moje serce. Pokazałaś jak bardzo ludzie mogą być zranieni i jak bardzo możemy tego nie zauważać. Ile potrzeba mieć miłości i empatii w sobie, żeby pomóc drugiej osobie. I jak prawdziwe uczucia mogą wiele zmienić. Dziękuję i czekam na więcej ❤
00
Tita11

Nie oderwiesz się od lektury

achhhhhhhh, książka opowiada o dość brutalnych przejściach przez Marte-główna bochaterke,ale po burzy wychodzi słoneczko-a takim słoneczkiem jest Piotruś. Polecam wszystkim na przeczytanie, szkoda że tak się skończyła,ale to jest powód żeby czekać na kolejną część.❤❤❤
00
agnieszkanieroda86

Nie oderwiesz się od lektury

‼️‼️RECENZJA‼️‼️ Tytuł: M + P = LOVE Autor: Anna Barczyk - Mews Wydawnictwo: Novae Res Moi kochani są książki, o których jest cicho w internecie. Trafiłam na ten tytuł, przeglądając legimi i jak tylko zaczęłam czytać, to kupiłam papierową wersję, aby mieć w swojej biblioteczce. Autorka zadebiutowała „M+P =Love” w 2020 r. Lubicie książki, w których jest dużo czułości i romantyzmu? Ja uwielbiam i bardzo zachęcam was do sięgnięcia po ten tytuł. Główna bohaterka Marta to kobieta, który przeszła piekło. Jej były mąż zniszczył ją do granic możliwości. Kobieta długo dochodziła do siebie i nawet teraz, kiedy mąż już nie żyje mogłaby spokojnie żyć i cieszyć się nowymi znajomościami i miłością. Niestety bardzo skrzętnie nie dopuszcza do siebie mężczyzn. Na jej drodze staje przystojny lekarz Piotr. Nasz specjalista zakochuje się w kobiecie i uwierzcie mi robi wszystko, aby rozkochać ją w sobie. Nasi bohaterowie bardzo powoli przekonują się do siebie i można by powiedzieć, że to będzie przepi...
00
LadyPok

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam I czekam ba kolejna czesc
00

Popularność




Rozdział I

To wydarzenie pamiętam jak przez mgłę. Upadłam, a obok mnie zaraz pojawił się przystojny mężczyzna, który zadawał mnóstwo pytań. Po chwili już siedziałam w jego aucie. Mówił, żebym się nie martwiła, że jest lekarzem i zabiera mnie na ostry dyżur. Gdy jechaliśmy, zadzwonił do szpitala:

– Dzień dobry, tu Markocki. Panie Grzegorzu, będę za trzy minuty, proszę wyjść z wózkiem, czekać na mnie i zawiadomić doktora Tojsa, że prawdopodobnie wiozę skręcenie kostki. Dziękuję. – Te krótkie i konkretne słowa padły z ust kogoś, kto zaczął mi się właśnie przedstawiać. – Jestem Piotr, pracuję w tutejszym szpitalu, noga nie wygląda źle, obrzęk jest mały, według mnie nie ma mowy o złamaniu, ale to wykluczymy na miejscu. Staw masz usztywniony, więc ta podróż ci nie zaszkodzi.

– Dziękuję – powiedziałam niepewnie i z ulgą pomyślałam, jak to dobrze, że stosuję starą złotą zasadę mojej babci. Kiedyś mi powiedziała: „Dopóki nie masz męża, gdy wychodzisz z domu, zawsze musisz wyglądać tak, jakbyś właśnie miała spotkać mężczyznę swojego życia”. I ja byłam zawsze wierna tej zasadzie.

Wczoraj wróciłam z dwutygodniowego urlopu, więc dziś, kiedy wychodziłam na zakupy, włożyłam mój sprawdzony letni zestaw na średnio piękną jak na lato pogodę. Czarna minispódniczka ze skórzanymi wypustami zamiast kieszeni, obowiązkowo biały top, nieśmiertelnik na czarnym łańcuszku, a do tego ramoneska, cieniutkie pończoszki i wysokie czarne buty na koturnie. Moje opalone ciało idealnie współgrało z podciętymi do ramion, wyprostowanymi kasztanowymi włosami, a piegi i grzywka dodawały mi dziewczęcego uroku. Dziękuję ci, babciu, że tak dobrze wpoiłaś mi tę zasadę, pomyślałam, gdy padło pytanie:

– Halo? Tu Ziemia.

– A tak, przepraszam, mam na imię Marta.

– Podaj mi rękę, proszę. I przez chwilę nie zmieniaj zachowania, nic nie mów – uśmiechnął się.

Podałam posłusznie dłoń, nieco zdziwiona tą prośbą. On złapał mój nadgarstek i wtedy się zorientowałam, że sprawdza, czy z moim pulsem wszystko w porządku.

– Jak się czujesz?

– Nie wiem, szumi mi w głowie i noga mnie boli – powiedziałam dosyć cienkim, pełnym bólu głosem.

– Dojeżdżamy już do szpitala, zaraz dostaniesz coś przeciwbólowego i wszystko będzie w porządku. Nie martw się. – Jego głos był pełen troski. Lekarze pewnie przechodzą szkolenie, jak rozmawiać z pacjentem, żeby ten nie dostał ataku paniki.

Gdy dojechaliśmy na miejsce, obejrzał mnie ortopeda. Po godzinie leżałam już sama na sali z zimnym okładem na nodze i kroplówką z lekiem przeciwbólowym. Nadal byłam wystrojona jak na spotkanie mężczyzny swojego życia. Gdy do sali wszedł mój poranny bohater, starałam się nie uśmiechać.

– I jak samopoczucie? Lek zacznie zaraz działać. Na noc zostaniesz w szpitalu, powinnaś do kogoś zadzwonić. Przydałoby się parę rzeczy na ten miły pobyt tutaj.

– Racja, ale telefon zostawiłam w domu…

– Nie ma sprawy. Dzwoń, chociaż tyle mogę zrobić. – Piotr podał mi swój telefon i usiadł na skraju łóżka.

Wystukałam szybko numer do swojego biura i uświadomiłam sobie, że jest niedziela.

– Właściwie to nie muszę nikogo zawiadamiać, jest tu sklepik, więc kupię kilka rzeczy. No chyba mają tu podręczne rzeczy dla niespodziewanych gości?

W odpowiedzi ujrzałam garnitur białych zębów. I pomyślałam: chwilo, trwaj!

– No wiesz… myślę, że mają, ale teraz raczej nigdzie się nie ruszysz. Powiedz, czego potrzebujesz.

Po piętnastu minutach miałam już na stoliku wodę, banany, szczoteczkę i pastę, mleczko do demakijażu i ogromną, wielgachną wręcz, koszulkę z napisem „Don’t worry”. Uśmiechnęłam się na jej widok i gdy mężczyzna zwracał mi portfel, powiedziałam z rozbawieniem, że jej nie założę, nawet gdybym miała tu do rana leżeć naga. Nie wiem, skąd pojawiło się to hasło, czasem tak już mam, że najpierw mówię, a później myślę. W odpowiedzi usłyszałam tylko, że wiedział, co robi, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że trafiłam na całkiem wyluzowanego faceta.

Nagle ogarnęła mnie senność. Musieli dodać czegoś do tej kroplówki, bo poczułam, że odpływam. Usłyszałam jeszcze, że wieczorem mój wybawca zaczyna dyżur i wpadnie sprawdzić, jak się czuję.

Nie wiem, jak długo spałam, ale gdy się obudziłam, usłyszałam przyciszone głosy pielęgniarek.

– Myślisz, że długo się znają? – zapytała wysoka i naprawdę ładna dziewczyna.

– Co chwilę dzwoni i pyta, czy już się obudziła, więc chyba tak – odpowiedziała jej koleżanka.

– Kurczę, taki fajny facet i taki liliput go zgarnie, straszne.

No ładnie, ja liliputem! Co za babsko, może i nie mam nóg do szyi jak ona, ale swoje zaszczytne prawie sto sześćdziesiąt pięć centymetrów mam i jestem z tego dumna. Właściwie to mam metr sześćdziesiąt dwa, ale zawsze zakładam przynajmniej trzycentymetrowy obcas, więc wychodzi trochę więcej.

– Nie martw się, Izka, przecież to nic pewnego. Idź i zadzwoń do niego, będzie ci wdzięczny za informacje. Poza tym możesz go przecież przy okazji o coś zagadać albo herbatę zaproponować. Jak już przyjdzie na nasz oddział, to działaj, dziewczyno – powiedziała doradczyni pięknej pielęgniarki.

Na tym rozmowa się zakończyła, bo pielęgniarka „knujka” poszła zadzwonić i zawiadomić, że się zaczynam przebudzać. No to miałam chwilę, żeby się popoprawiać.

Po chwili ujrzałam go za szybą. Stał i rozmawiał z suszącą zęby pielęgniarką. Ona się prężyła, uśmiechała, a on zerkał na moją salę i posłał mi lekki uśmiech, aż mi się zrobiło cieplej na sercu.

Piotr był wysoki, przynajmniej o trzydzieści centymetrów wyższy ode mnie. Był z pewnością straszy, ale nie wiem, o ile lat. Mnie został jeszcze rok do przekroczenia trzydziestki, on pewnie już był za kolejną granicą. Lekko kręcone, gdzieniegdzie siwe włosy miał delikatnie podgolone po bokach, a dłuższe znad czoła zaczesane niedbale na bok i tył głowy. Usta miał bardzo wyraźnie zarysowane, nos orli, a oczy niebieskie. Kolor jego tęczówek wspaniale współgrał z niebieskim uniformem lekarskim. Miał piękne, zadbane dłonie z długimi palcami. Uwielbiam takie dłonie u mężczyzn. Coś wspaniałego! Nie miał obrączki. I ten głos, taki opiekuńczy, a zarazem zmysłowy. Jednym słowem facet, o jakim ja mogę jedynie pomarzyć. Tacy zawsze wybierają kobiety w typie tej pielęgniarki.

Gdy ona szczerzyła zęby, ja marzyłam tylko o jednym – żeby już tu był. Postanowiłam lekko się unieść i powiedziałam, że boli. Pomysł okazał się doskonały, ale zrobiło mi się wstyd, że muszę posuwać się do podstępów.

– Ostrożnie, musisz teraz uważać przy każdym ruchu – powiedział, wchodząc do sali. – Bardzo cię boli? – Ta troska w głosie była cudowna. Nie wiem, co się ze mną działo, chyba ta kroplówka tak mnie rozregulowała. Zamiast myśleć o skręconej kostce, o pracy, miałam w głowie faceta, którego poznałam przed kilkoma godzinami.

– Troszeczkę. Myślisz, że jutro wyjdę?

– Jeśli obrzęk nie będzie się utrzymywał, to pewnie tak. To jest lekkie skręcenie. Ktoś po ciebie przyjedzie?

– Nie wiem, zamówię chyba taksówkę, tak będzie najszybciej i najlepiej. Nie chciałbym nikogo niepotrzebnie angażować. No może poza twoim telefonem.

– W takim razie ja daję się obarczyć na ochotnika. Co ty na to? Jutro rano kończę pracę i mam mnóstwo wolnego czasu.

Zaniepokoiłam się. Przystojniak, mający powodzenie, próbuje zrobić wrażenie na nieznajomej, zamiast czarować piękną pielęgniarkę. Albo to mi się śni, albo on jest nienormalny. Ewentualnie to seryjny podrywacz.

– Dlaczego jesteś taki miły? Przecież się nie znamy – powiedziałam ciszej, żeby zakochana pielęgniarka nie usłyszała.

– Hmm… – zamruczał niezwykle seksownie.

– Hm?

– Mam ochotę na kawę w poniedziałkowe popołudnie i właśnie się zastanawiam, kto mógłby mnie zaprosić – powiedział z takim uśmiechem, że w brzuchu wszystko mi zawirowało, a świat stał się piękniejszy. Faceta, który mnie wystraszył, gdy wchodziłam do sklepu i przez którego upadłam, powinnam odnaleźć i ozłocić. – W takim razie jesteśmy umówieni na jutro – podsumował.

– Na kawę i na wyjście.

Powiem krótko, jeśli to sen, to ja się nie chcę budzić. Dodam, że poproszę o silny lek nasenny, bo z tych emocji nie będę mogła spać.

O jedenastej stanął w drzwiach w granatowych dopasowanych jeansach, czarnych skórzanych trampkach, czarnej koszulce i z wielkim zegarkiem na szerokim pasku. Kurczę, on miał w nocy dyżur? Przecież wygląda jak wycięty z żurnala.

Zawiózł mnie do domu i pomógł wejść po schodach. Zdziwił się, że gdy weszliśmy do środka, wyskoczyli w moim kierunku młodzi ludzie, zaniepokojeni, co się ze mną działo.

Rozdział II

Gdy ją znowu zobaczyłem na parkingu marketu, pomyślałem, że czas zrobić zakupy. Widywałem ją kilka razy w niedziele, zawsze wyglądała pięknie i zawsze była sama. Jakoś nigdy wcześniej nie zdobyłem się na to, żeby ją zagadnąć. I tak aż do teraz, gdy postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce.

Los w końcu niepodziewanie zaczął mi sprzyjać. Gdy wchodziła do sklepu, przejechał bardzo blisko niej facet na motorynce, a ona się przestraszyła i upadła. Zatrzymałem samochód na środku parkingu i podbiegłem. Pachniała oszałamiająco i wyglądała pięknie. Dość szybko się zorientowałem, że to na szczęście nic poważnego, ale szpital oczywiście obowiązkowy.

Gdy ją wiozłem, była małomówna, ale przynajmniej dowiedziałem się, jak ma na imię. Kolejna M. Moja była żona ma na imię Małgorzata, lekarka, z którą się spotykałem przed rokiem – Magda, a teraz na mojej drodze stanęła Marta. Zupełnie inna M niż pozostałe. One wszystkie prezentowały typ wampirzycy, były piękne, ale groźne, wzbudzały raczej strach niż troskę. Były wysokie, miały czerwone pazury, nie stroniły od botoksu i były w arogancki sposób niezależne. Miałem już dość kobiet, które nie potrzebowały faceta, tylko modela, żeby pokazać się w towarzystwie.

Marta budziła we mnie zupełnie inne uczucia. Jej piękna i spokojna twarz, przyjazny uśmiech i ten błysk w oku warte były wszystkich starań. Jak to cudownie, że są jeszcze takie dziewczyny. Z dokumentacji szpitalnej dowiedziałem się, że ma dwadzieścia dziewięć lat, jest wdową, ostatnią miesiączkę miała dwa tygodnie temu, mieszka niedaleko i na nic nie choruje. No cóż, młodsza aż o czternaście lat, to super, ale wdowa… Dlaczego wdowa? Mam nadzieję, że te czarne ładne ciuszki to nie znak żałoby? Chyba nie, bo ostatnio, gdy ją widziałem, miała na sobie czerwoną sukienkę. Poza tym smutna wdowa nosiłaby pewnie obrączkę.

Kiedy Marta została umieszczona na sali, poszedłem na przeszpiegi. Dowiedziałem się, że nie ma nikogo, kto mógłby się nią zająć. Już lepszych warunków nie będę miał, pomyślałem i z uśmiechem na twarzy zaproponowałem pomoc, licząc, że jej nie odrzuci. Cóż, nie była to rozmowa roku. Dziewczyna była dość milcząca, ale nie ma się czemu dziwić, w końcu niespodziewanie wylądowała w szpitalu. Okazało się, że w za dużej koszulce jest równie piękna, jak w minispódniczce. Nie chciałem być natrętny, więc gdy zauważyłem, że robi się senna, wyszedłem. Powiedziałem Izie, która robi do mnie maślane oczy, aby dała mi znać, jakby coś się działo lub gdy moja pacjentka się obudzi.

Około osiemnastej dowiedziałem się, że Marta już nie śpi. Poszedłem do niej z nadzieją, że uda mi się zaaranżować następne spotkanie. Nie sądziłem, że to będzie tak proste. Byłem za to zdziwiony, że taka kobieta nikogo nie ma. Coś tu jest nie tak!

Umówiliśmy się, że następnego dnia odwiozę ją do domu. Byłem ciekaw, gdzie i z kim mieszka, i przede wszystkim, co będzie dalej.

O jedenastej wszedłem po nią do sali. W samochodzie miałem przygotowane kule i mrożony opatrunek, chciałem odpowiednio się nią zająć w domu. Zdziwiłem się, gdy podjechaliśmy pod starą kamienicę naprzeciw pomnika przy cmentarzu. Marta wyglądała na taką, która mieszka na najnowszym osiedlu. Pozory mylą. Gdy stanęliśmy przed drzwiami, ujrzałem napis: „Home znaczy dom. Z miłości do piękna…”. I tu wielka konsternacja. Nie zdążyłem o nic zapytać, gdy powiedziała, że zaraz wszystko wyjaśni.

Przekroczyliśmy próg i znaleźliśmy się w białym korytarzu z szaro-białymi etnicznymi kafelkami na podłodze. Na lewo były otwarte drewniane drzwi do wielkiego pokoju, po prawej była toaleta, a na wprost kolejne drzwi wejściowe. Całość wyglądała niezwykle gustownie i tak inaczej, eklektycznie. Na wielkim, czarnym kutym wieszaku po prawej stronie wisiały dwie kurtki i parasol. Na małej drewnianej komodzie z czarnymi grafikami było mnóstwo folderów, stały tu też dwie niewielkie białe skrzynie imitujące stolik. Korytarz był wysoki, a mimo to nie odczuwało się tego, było za bardzo przestrzennie.

Nagle wybiegło do nas dwoje młodych ludzi – dziewczyna-wampirzyca i jakiś punk. Zaczęli ściskać Martę i pytać, co się stało. Wampirzyca od razu mnie zauważyła, tracąc jednocześnie zainteresowanie resztą towarzystwa. Marta mnie przedstawiła, po czym zdawkowo poinformowała ich, że ma lekkie skręcenie kostki, że czuje się dobrze i żeby nikogo nie umawiać, bo musi odpocząć. Byłem w szoku. Bezbronna Marta potrafiła być nagle taka oschła i niedostępna. I o co chodzi z tym mieszkaniem?

Otworzyła kolejne drzwi, które oddzielały korytarz od reszty, i znaleźliśmy się w drugiej części mieszkania. Poczułem się, jakbyśmy się przenieśli do innego świata. Wystrój mieszkania, meble, dekoracje – wszystko było białe i kremowe… jasne ściany i jasne meble. Umeblowanie jakby z innej epoki, a jednak nowe. Stałem w przedpokoju, z którego było wejście na prawo, chyba do łazienki, następnie było do kuchni, potem do innego pomieszczenia, a na wprost wielkie, otwarte dwuskrzydłowe drzwi do dużego pokoju, z którego prowadziły kolejne na lewo do następnego. Wielkość tego mieszkania i jego wygląd oszołomiły mnie. Marta z pewnością widziała mój wyraz twarzy. Uśmiechnęła się delikatnie i zaproponowała coś do picia. Wtedy w końcu powiedziałem, że mieszkanie jest piękne i oryginalne.

Weszliśmy do sporej, podłużnej kuchni, urządzonej oczywiście na biało. Jedynym ciemniejszym akcentem były biało-szare płytki w orientalne wzory na podłodze, tak jak przy wejściu do mieszkania. Przy wielkich drzwiach balkonowych stał stół, na nim wazon z kwiatami, po bokach cztery przezroczyste krzesła. Naprzeciw po prawej były szklane na całej wysokości drzwi, na nich u góry czarny napis „Home sweet home”, a po ich drugiej stronie półki z ozdobnymi słoiczkami i buteleczkami. Całość wyglądała jak babcina spiżarnia. Kiedy ona znajduje na to czas? – zastanawiałem się. Smutny wniosek nasunął się sam – pewnie mieszka z kimś, a on wyjechał. Ta myśl zaczęła mnie dręczyć.

– Nie powiedziałeś jeszcze, czego się napijesz. Kawa? – zapytała z uśmiechem. Trzymała w ręce czerwony czajnik w białe kropki.

– Kawę wypijemy po południu, jeśli nie masz innych planów. Teraz bym się napił dobrej herbaty.

– Czy wybór herbaty należy do mnie, czy masz coś konkretnego na myśli?

– Zaskocz mnie. – Nie wiem, dlaczego to powiedziałem, w końcu zaskoczenie towarzyszyło mi od momentu, gdy przekroczyłem próg jej mieszkania.

– W takim razie usiądź wygodnie, zaraz wracam.

I wtedy dotarło do mnie, że to ja powinienem obsługiwać Martę, a nie na odwrót. Powiedziałem, że zejdę na dół po torbę i kule. Wcześniej ich nie wziąłem, bo postanowiłem pomóc jej wejść. Uznałem, że skoro nigdy nie chodziła o kulach, moje ramiona będą bardziej pomocne. Gdy wróciłem, w kuchni unosił się zapach malin.

– A cóż tak ładnie pachnie? – zapytałem.

– To taka mała specjalność, przygotowana według receptury mojej babuni, która niestety nie upoważniła mnie do zdradzania tajemnic rodzinnych. – Marta rozłożyła ręce i spojrzała na mnie tak zabawnie, że mógłbym ją teraz objąć i już nie puszczać. Wyglądała bardzo smakowicie w tej swojej niezwykłej kuchni. Do tego kosmyk jej włosów opadający na ramiona pięknie zalśnił w promieniach słońca. Staliśmy tak naprzeciw siebie i pomyślałem, że to najbardziej pociągająca kobieta, jaką znam.

Zerknęła na mnie przez ramię i powiedziała z uśmiechem:

– Coś mi podpowiada, że u ciebie moja rodzinna tajemnica będzie bezpieczna.Trzeba umyć pod bieżącą wodą pomarańczę i cytrynę, a następnie je wyparzyć. Dwa plastry każdego owocu pokroić na ósemki, dodać je do earl greya, uzupełnić dwiema łyżkami syropu malinowego i gałązką rozmarynu. Zimą rozmaryn można zastąpić kilkoma plasterkami imbiru. Do smaku możesz dodać kilka ziaren czerwonego pieprzu. – Popatrzyła na mnie badawczo. – Jeśli nie będzie ci smakowała, to przygotowałam też zwykłego earl greya – dodała nieśmiało.

Posmakowałem czerwonej mikstury i tu kolejne zaskoczenie. Smak był wyśmienity.

– Chyba będziesz musiała znosić moją obecność, bo kto raz zasmakuje tego specjału, będzie chciał wciąż go pić.

– Hm… a więc jesteśmy umówieni – zamruczała, a ja musiałem się powstrzymać, żeby nie rzucić się na nią z pożądaniem.

Marta wystawiła ciasteczka i owoce, zaproponowała zapiekankę z makaronem. Nie miałem jednak na nic ochoty po ciężkim dyżurze. Chciałem po prostu być blisko niej.

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym spojrzeć na twoją nogę. Jeżeli będzie bardziej opuchnięta niż rano, zrobię ci zimny opatrunek. Poza tym uważam, że powinnaś trochę poleżeć. To ważne, jeśli chcesz, aby noga jak najszybciej była sprawna.

– W takim razie przebiorę się i wskoczę do łóżka. I wtedy wszystko posprawdzasz.

Nie kuś mnie, kobieto, chciałem powiedzieć. Na samą myśl, że wejdę do jej sypialni, zacząłem się uśmiechać pod nosem. Jeśli to zauważyła, pomyślała pewnie, że jestem napalonym gówniarzem.

Po chwili dało się słyszeć odgłosy lejącej się wody, a po jakichś dziesięciu minutach ciche przekleństwo i chyba upadek. Stanąłem pod drzwiami łazienki i zapytałem, czy mogę jakoś pomóc.

– Tak, wejdź. Chciałabym, żebyś pomógł mi wstać, poślizgnęłam się.

Gdy wszedłem, Marta była już ubrana w biały obcisły top z małym granatowym napisem na dole „Czy ja chcę spać?” oraz w niebieskie spodnie w różnokolorowe różyczki. Jej włosy były mokre. Wyglądała olśniewająco. Jeśli to jest piżama, to składam formalny wniosek, że wszystkie kobiety powinny tak wyglądać. Naprawdę nie jest konieczna przezroczysta bielizna, żeby facet oszalał. Ja byłem bliski obłędu, gdy pomyślałem, że pozostaje mi wyłącznie podziwianie.

Pomogłem Marcie przejść do sypialni. Pokój zrobił na mnie równie duże wrażenie co inne pomieszczenia. Był oczywiście urządzony w jasnych kolorach. Centralny punkt stanowiło ogromne drewniane łóżko, obok niego dwa stoliki nocne po każdej ze stron, na nich lampki. Za łóżkiem wielkie okno, a pod nim na całej szerokości ściany drewniane siedzisko z wieloma poduszkami zamiast parapetu. Pod blatem siedziska były dwa rzędy półek, na nich wiklinowe koszyki. Poza tym wisiało kilka półek ze zdjęciami w ramkach. Na fotografiach starsza pani, starsza pani i Marta oraz starsza pani ze starszym panem. Innych osób, ku mojemu zadowoleniu, nie widziałem.

Gdy Marta się położyła, uformowałem z koca wałek i włożyłem go jej pod nogę. Obrzęk się utrzymywał. Wyjąłem z torby maść przeciwbólową, chwilę ogrzewałem ją w dłoniach i zacząłem rozsmarowywać. Krew mi odpłynęła z głowy i poczułem przypływ energii w moim przyrodzeniu. Miała tak delikatną skórę, że mógłbym ją masować przez całą noc i dzień, i nie miałbym dość. Widziałem, że Marta też się w końcu rozluźniła. Po chwili wyjąłem mrożony opatrunek. Powiedziałem, że pierwsze uczucie nie będzie miłe, ale że to pomoże. Gdy położyłem na jej nodze zimny okład, na koszulce ujrzałem zarys jej sutków. Były twarde i niezwykle apetyczne. Wolałem na nią nie patrzeć, bo gdyby się speszyła, mogłoby to być nasze ostatnie spotkanie. Zaproponowałem, że pójdę po herbatę. Gdy wróciłem, leżała już przykryta, a w tle słyszałem cichutko płynącą muzykę.

Rozdział III

– Widziałam twoje zdziwienie, gdy weszliśmy do mieszkania – powiedziałam spokojnie, gdy lodowaty opatrunek znalazł się już na mojej kostce, a ja w końcu leżałam w wygodnym łóżku. Piotr siedział na skraju łóżka. Skinął głową. – Prowadzę firmę, a biuro mam w mieszkaniu i taka cała moja tajemnica – kontynuowałam. – Jakiś czas temu, gdy wróciłam do Tucholi, byłam bez pracy. Miałam tylko mieszkanie, które dzieliłam z babcią. Moją wielką pasją i ucieczką od codzienności było prowadzenie bloga.

– Bloga? – zapytał zaciekawiony, a mnie ulżyło, że nie chciał wiedzieć, przed czym uciekałam.

– Lubię szyć i przerabiać różnego rodzaju rzeczy. Szlifuję i maluję meble, nanoszę na nie grafiki. Z czasem, gdy mój blog stawał się coraz bardziej popularny, inne osoby prosiły mnie o rady, jak coś wykonać. Zrobiłam dział „Do it yourself” i dzieliłam się swoją wiedzą. Nie każdy jednak miał czas i umiejętności, żeby robić wszystko samodzielnie. I tak zaczęły się sypać zlecenia. Pewnego dnia, gdy byłam zmęczona szlifowaniem wielkiej skrzyni, a miałam iść na kolejną rozmowę kwalifikacyjną, babcia usiadła obok mnie z taką herbatą, jak ja tobie dziś zaparzyłam, i zapytała, po co mi praca, skoro zarabiam coraz więcej, kupując i przerabiając stare rzeczy. I wiesz co? Doszłam do wniosku, że coś w tym jest. Pieniędzy miałam dość sporo dzięki przeróbkom, moje przedmioty cieszyły się dużym powodzeniem i schodziły jak ciepłe bułki. Coraz częściej robiłam metamorfozy różnych domów i mieszkań. I tak wszystko zaczęło się rozkręcać. Założenie firmy było już tylko formalnością. Nie miałam jedynie biura, ale w końcu i tak wszystkie zamówienia spływały przez Internet, więc nie było mi potrzebne. Jednak kiedy babcia po kolejnej wizycie w sanatorium zaczęła mnie delikatnie przyzwyczajać do myśli, że zamierza wyjść za mąż i że biuro mogłabym urządzić w mieszkaniu, zaczęłam o tym coraz intensywniej myśleć. Początkowo zajmowałam tylko jeden pokój, ten duży po lewej stronie. Z czasem zatrudniłam do pomocy Anitę, która jest po architekturze i nie mogła nigdzie znaleźć pracy. U mnie robi zdjęcia przedmiotów do sprzedaży, prowadzi też nasz sklep internetowy. Pomaga mi w projektowaniu i aranżowaniu wystroju. Rok później okazało się, że ludzie potrzebują pomocy także przy projektowaniu ogrodów, a zamówień na same meble było coraz więcej. Zatrudniłam stolarza i projektanta ogrodów. Tak trafił do mnie pan Karol, emerytowany stolarz, który szukał możliwości dodatkowego zarobku. Na początek poprosiłam o przerobienie czegoś według mojego pomysłu. Bardzo szybko się okazało, że świetnie się rozumiemy. Z czasem… – przerwałam na chwilę, bo pomyślałam, że to może być nudne dla lekarza. – Czy ja cię nie nudzę? – zapytałam z nadzieją, że jest jednak coś ciekawego w tym, co mówię.

– Chyba żartujesz. Słucham tego ze zdumieniem. Opowiadaj dalej. Mam kilka pytań, ale to później.

Zdawało się, że odpowiedź jest szczera, więc kontynuowałam:

– Okazało się, że dostawca, który do tej pory przywoził mi meble, zaczął manipulować cenami. Wszystko, co mi się podobało, było droższe. Bałam się, że z powodu podwyżek będę miała mniej zamówień. Wtedy pojawił się syn mojego stolarza, Przemek, który od tamtej pory jeździ na targi staroci, głównie do Holandii i Niemiec, i przywozi mi meble. Wzięłam nawet w leasing samochód. W skrócie Przemek przywozi, pan Karol przerabia, a Anita wystawia na sprzedaż. W międzyczasie okazało się, że Przemek skończył technikum leśne, przekonałam go więc, żeby się zajął projektowaniem ogrodów. Świetnie się sprawdził w tej roli i mamy teraz tyle zamówień, że pewnie będę potrzebowała nowego kierowcy.

– A nie boisz się, że Anita i Przemek się zmówią przeciwko tobie i założą sami taki interes?

– Droga wolna – powiedziałam twardo. – Ale po pierwsze nie zarabiają mało, a po drugie nie mają dostępu do kontaktów. Oni przygotowują projekty, ale rozmowy z klientem to moje zadanie. Nie wtajemniczam ich w żadne rachunki czy płatności. Dostają swoją pensję, podpisali nawet klauzulę, że wysokość ich wynagrodzenia jest objęta tajemnicą, więc dla swojego dobra nie powinni z nikim o tym rozmawiać.

– No ale widzą, że masz kasę?

– Tak, ale jednocześnie widzą, że wciąż inwestuję. Sam remont mieszkania nie był tani. Poza tym koszty utrzymania firmy, samochód, pensje dla pięciu osób… sam rozumiesz.

– Jak to pięciu? Jest ktoś jeszcze?

– Jest jeszcze sąsiadka, która co drugi dzień sprząta biuro i moje mieszkanie przy okazji. No i ktoś musi rozliczać ten cały interes. Kuzynka jest księgową, więc zatrudniam ją również u siebie. I tak to się kręci.

– I jedna taka krucha, mała dziewczynka daje sobie z tym radę?

– Zdziwiłbyś się, ile potrafię znieść – powiedziałam to mało przyjacielskim tonem. Miałam dość tej rozmowy, bo przypomniałam sobie mojego byłego męża. Piotr zauważył, że powiedział coś nie tak, bo szybko chciał się z tego wycofać.

– Źle mnie zrozumiałaś, ja w ciebie nie wątpię. Prowadzisz sporą firmę, domyślam się, że to nie jest łatwy kawałek chleba, poza tym zarządzasz ludźmi.

– Po pierwsze ani Anita, ani Przemek to nie są moi znajomi czy przyjaciele, tylko pracownicy. Ja ich nie pytam, czy coś zrobią, po prostu mówię, co jest do zrobienia i na kiedy. Jeśli zrobią coś więcej, dostają premię, zwykle raz na kwartał. Po drugie to pewnie słyszałeś, że jeśli robisz to, co kochasz, to już nie jest praca, ale oczywiście nie wierz w to – powiedziałam i puściłam mu oczko.

– No, no, gdzie ja trafiłem – zaśmiał się szczerze. – Nigdy bym się nie domyślił, że to wszystko może tak świetnie prosperować. Jestem pod wrażeniem, zaimponowałaś mi.

Czując, że się rozpływam, postanowiłam zmienić temat.

– Może byś coś zjadł? Niedługo szesnasta, niektórzy o tej porze jedzą obiad – powiedziałam z wyrzutem, jakbym była głodna jak smok.

– A jadasz pizzę? – zapytał szybko.

– Jestem normalna – odpowiedziałam z udawaną obrazą.

– W takim razie zaraz zamówię. Powiedz tylko, czy masz jakieś specjalne wymagania.

– Ty mi zaufałeś z herbatą, ja tobie zaufam z pizzą. – Uśmiechnęłam się i pomyślałam, jak fajnie byłoby znowu z kimś być, ale tak naprawdę, a nie na trzy czy cztery randki, które zawsze kończą się tak samo.

Po obiedzie zrobiłam się senna. Piotr chyba uznał, że pora się zbierać, w końcu spędziliśmy razem ponad sześć godzin. Nie wiem, kiedy ten czas minął, i mam wrażenie, że to ja wciąż mówiłam. O nim nie dowiedziałam się niczego.

– Potrzeba ci czegoś jeszcze? – zapytał, gdy wstał.

Chciałam powiedzieć, że właściwie to brakuje mi tylko miłości i żeby czasem ktoś mnie przytulił, ale zamiast tego równie szczerze odpowiedziałam:

– Właściwie to nie. Dziękuję, że poświęciłeś mi tyle czasu. Domyślam się, że jak się jest lekarzem, to tego czasu nie ma za wiele.

– Nie jest tak źle. – Uśmiechnął się i chwycił moją dłoń. To było takie nieoczekiwane. Dreszcz przeszedł po moim całym tułowiu i Bóg mi świadkiem, że nie chciałam, żeby Piotr wychodził. Po chwili zapytał, kiedy się zobaczymy.

– Nigdzie się nie wybieram przez najbliższe dni, więc wpadnij między dyżurami.

– Tego akurat możesz być pewna. – Uśmiechnął się, pokiwał głową, zrobił smutną rozbrajającą minę i wyszedł. I zostawił mnie z myślami, kiedy będzie następne spotkanie.

Postanowiłam przeprowadzić małe śledztwo. Skoro wiedziałam, jak się nazywa i gdzie pracuje, wystarczyło zapytać wujka Google’a. Ręka mi drżała, jakbym otwierała prezent. Jednak szybko się okazało, że to taki średni prezent. Właściwie to najgorszy z możliwych. Rozumiem chirurg, może być też kardiolog lub pediatra, a nawet w ostateczności psychiatra, ale to? No nie! Dlaczego zawsze musi być jakiś haczyk? I dlaczego trafiam na te bardzo zaostrzone haczyki?

Lek. med. Piotr Markocki – specjalista II stopnia ginekologii i położnictwa, ordynator oddziału.

A drugi link? No gorzej już być nie może! Przyjmuje prywatnie w Chojnicach, w każdą środę od siedemnastej. No to wiem przynajmniej, że w środę się nie spotkamy.

Szok, szok, szok. Poznałam idealnego faceta, który zawodowo ogląda kobiety. I co ja mu mogę zaproponować? A może on po tych wszystkich porodach ma już dosyć kobiecości i szuka tylko przyjaciółki? To by wiele tłumaczyło. No nie! Nie wierzę po prostu! Muszę iść na odczarowanie chyba, to przecież nie jest normalne, że wszystkie dziwactwa świata i wszyscy nietypowi faceci lgną właśnie do mnie. A może on jest impotentem? Już sama nie wiem, co myśleć i co robić. I po co ja tam zaglądałam. Ginekolog? Nie! Dzień, który tak wspaniale się dla mnie zaczął, kończę z grymasem na twarzy i przeświadczeniem, że nie jest dobrze. Co najgorsze, przypomniał mi się stary jak świat dowcip o ginekologu, który usłyszałam nad morzem. Jak to było? A, już wiem, w sam raz pasuje do mojego Piotra. Przychodzi atrakcyjna dziewczyna do ginekologa. Młody, przystojny lekarz zaczyna badanie. Nagle dzwoni telefon. Lekarz jedną ręka odbiera, a jako że czas to pieniądz, drugą kontynuuje badanie: „Halo! Tu Borys… ze studiów… jestem w twoim mieście”. „Nie może być. Przyjeżdżaj, trzeba to oblać”. „A jak do ciebie dojechać? Dzwonię z dworca”. „Z dworca to pojedziesz prosto, później w lewo, będzie rondo, na rondzie w prawo, następne rondo i dalej prosto i jesteś u mnie”. Na to pacjentka: „Panie doktorze, czy jeszcze jedno rondo mogę prosić?”. I tak to pewnie jest, gdy przychodzą te młode gąski do mojego ginekologa, pomyślałam ze smutkiem.

Jak ja mam teraz spać? Czarna rozpacz to mało powiedziane. Gdyby nie fakt, że moja noga domagała się rekonwalescencji, wskoczyłabym na rower. Wtedy może nawet bym zapomniała o moim typowym szczęściu w nieszczęściu.

Rozdział IV

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXI
Rozdział XXII
Rozdział XXIII
Rozdział XXIV
Rozdział XXV
Rozdział XXVI
Rozdział XXVII
Rozdział XXVIII
Rozdział XXIX
Rozdział XXX
Rozdział XXXI
Rozdział XXXII
Rozdział XXXIII
Rozdział XXXIV
Rozdział XXXV
Rozdział XXXVI

M+P=LOVE

Wydanie pierwsze

ISBN: 978-83-8219-148-6

© Anna Barczyk-Mews i Wydawnictwo Novae Res 2020

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Karolina Chrzanowska

Korekta: Emilia Kapłan

Okładka: Magdalena Muszyńska

Wydawnictwo Novae Res

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek