Letnia włóczęga - Eli Åhman Owetz - ebook + audiobook

Letnia włóczęga ebook i audiobook

Eli Åhman Owetz

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Trzydziestoletnia Anna-Lisa Johansson przeżywa kryzys. Czuje wewnętrzną pustkę i nie wie, czego chce od życia. Pewnego dnia idzie na pchli targ i przypadkiem trafia na książkę, dzięki której znajduje motywację do odmiany swojego losu. 

Bohaterka rusza w samotną letnią włóczęgę po Szwecji. W zamian za wikt i opierunek maluje obcym ludziom płoty, a także kosi ich trawniki. Na wyprzedażach garażowych wyszukuje cenne przedmioty, po czym sprzedaje je w internecie. W ten sposób zapewnia sobie dopływ gotówki. Spontaniczna podróż to również idealny czas, aby zastanowić się nad przyszłością. Anna-Lisa ma nadzieję, że podczas wyprawy spotka wielką miłość. Bez dwóch zdań – wędrówka, której podjęła się kobieta, na zawsze odmieni jej życie.

Letnia włóczęga” to ciepła i ujmująca opowieść o smutku, przyjaźni, miłości, ale przede wszystkim o poszukiwaniu własnego miejsca w świecie. Eli Åhman Owetz jak mało kto potrafi zajrzeć w głąb czytelniczych serc.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 285

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 39 min

Oceny
3,8 (12 ocen)
3
5
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
paurow7

Nie oderwiesz się od lektury

Zaczęłam od audiobooka, ale gdy okazał się niekompletny i zatrzymał się na 29 rozdziale, sięgnęłam po ebooka. Takiej książki potrzebowałam. Dającej do myślenia i szukającej drogi do celu. Główna bohaterka doświadcza wielu wrażeń, trudów i wyzwań podczas swojej wędrówki. Im bardziej jest zmęczona, im więcej ma za sobą pokonanych pieszo km, tym bardziej zadziwia mnie jej optymizm i pozytywne podejście do życia. Polecam.
20
Wiola_Mankowska

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita książka. Jestem pod jej ogromnym wrażeniem.
00

Popularność




Tytuł oryginału: En sommar på luffen

Copyright © Eli Åhman Owetz, 2022

This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022

Projekt graficzny okładki: Leo Froes

Redakcja: Aleksandra Pietrzyńska

Korekta: Joanna Kłos

ISBN 978-87-0236-720-1

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.wordaudio.se

Håkanowi

Rozdział 1

Imię i nazwisko: Anna-Lisa Johansson

Wiek: 30 lat

Rodzina: od niedawna singielka

Obecnie: Tego lata rusza na włóczęgę, by odnaleźć siebie.

Skrzywiłam się, gdy moja przyjaciółka Kattis przeczytała ostatnie zdanie. Napisała o mojej letniej wyprawie artykuł do lokalnej gazety, w której pracowała jako reporterka. Sama nie wiem, dlaczego się na to zgodziłam. Już tego żałowałam.

– Odnaleźć siebie? To brzmi niedorzecznie.

– Ale o co ci chodzi? Przecież na tym właśnie polega włóczęga?

– Może i tak, ale…

– Daj spokój! Połowa kobiet marzy o tym, by gdzieś wyjechać i po prostu… być. I odnaleźć siebie! Sens życia! Zostawmy tak, jak jest.

– No dobra. – Moja odpowiedź zabrzmiała bardziej jak westchnienie.

Dopiero zaczął się czerwiec, ale było gorąco jak w środku lata. Upał, który nastał w maju, nie chciał odpuścić. Siedziałyśmy w bikini na tarasie u Kattis i nie wytrzymałybyśmy na nim ani minuty, gdyby nie rozłożysta markiza dająca cień oraz hektolitry mrożonej herbaty.

Dolałam sobie orzeźwiającego napoju i uniosłam dzbanek.

– Poproszę. A sam artykuł ci się podoba? Wydaje mi się, że całkiem nieźle opisałam dziewczynę z miasta, która wkłada buty trekkingowe i rusza na wędrówkę wiejskimi drogami.

Skinęłam głową. Artykuł rzeczywiście był całkiem niezły.

Kattis opisała zarówno rozstanie z moim eks, czyli Danielem, jak i moje przemyślenia trzydziestolatki na temat przyszłości, ale sformułowała to w taki sposób, żeby Daniel się nie wściekł, a mnie przedstawiła jako normalną dziewczynę, mimo szalonego pomysłu wyruszenia na samotną wędrówkę.

Kattis oderwała wzrok od komputera i spojrzała na mnie.

– Dokładnie. Brzmisz jak dawna Anna-Lisa, ta, którą znałam przed kuchnią ze szczotkowanej stali.

Kuchnia. Zachichotałam. Teraz, z perspektywy czasu, mnie to śmieszyło, lecz tamtego zimowego wieczoru, gdy pojechaliśmy na kolację do Kattis i Kallego, wcale nie było mi do śmiechu.

Moja najlepsza przyjaciółka i jej chłopak mieszkali w Godsta, w starym domu, w którym kiedyś rodzina Kattis spędzała wakacje. Kattis przeprowadziła się tutaj, gdy zaraz po ukończeniu dziennikarstwa dostała pracę w Norrtälje. Moja przyjaciółka od czasów podstawówki w Sundbybergu natychmiast się tam zaaklimatyzowała i ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu szybko została prawdziwą dziewczyną ze wsi.

A ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu poznała prawdziwego chłopaka stamtąd.

Kalle dorastał na wsi i wyjechał z niej tylko na czas studiów. Teraz prowadził w Norrtälje biuro rachunkowe. Kattis kompletnie zwariowała na jego punkcie, a ja, gdy go poznałam, zrozumiałam dlaczego.

To, że ktoś mieszka na wsi, wcale nie musi oznaczać, że w niczym się nie orientuje. Kalle był bystry i zabawny.

Uwielbiałam zostawać u nich na noc i rozmawiać do późna. Ale tamtego wieczoru był ze mną Daniel, a Kattis nieźle się wstawiła.

Daniel robił karierę jako agent nieruchomości. Moi przyjaciele wysłuchiwali go prawie przez siedem lat. Najpierw chłopaka, który uczęszczał na kurs pośredników nieruchomości i uważał, że wszyscy ambitni ludzie też powinni to robić. Potem młodego agenta nieruchomości, który poznał różne branżowe triki i chętnie się nimi chwalił. W ostatnich latach – chłopaka robiącego karierę, który zaczął dobrze zarabiać.

A tamtego zimowego wieczoru agenta nieruchomości szukającego dla nas „superświeżego obiektu”, żebyśmy mogli razem zamieszkać w centrum.

– Anna-Lisa nie może dłużej mieszkać w takich warunkach. To przecież totalna graciarnia.

Kattis zmierzyła go wzrokiem.

– Graciarnia?

– Tak, no wiesz… trudno wejść do środka. Same stare meble i cały ten szajs.

Wiedziałam, co Daniel myśli o moim zagraconym trzypokojowym mieszkaniu w Sundbybergu. I owszem, w przedpokoju i pokoju gościnnym było trochę ciasno, a w sypialni zgromadziłam mnóstwo różnych niepotrzebnych rzeczy, ale łóżko się mieściło i był do niego dostęp ze wszystkich stron. A to, co mój chłopak nazwał szajsem, było fajnymi przedmiotami retro, na które latami polowałam na różnych pchlich targach.

Gdybym sprzedała te wszystkie meble z drewna tekowego, całą kolekcję zastawy stołowej z lat pięćdziesiątych i półki String (to może wyglądało na chaos, ale ja wiedziałam, gdzie co mam) na Tradera i Blocket, dostałabym za to mnóstwo pieniędzy.

A zamierzałam to wszystko sprzedać, bo pewnego pięknego dnia planowałam spełnić swoje marzenie i otworzyć sklep z rzeczami retro. Najfajniejszy w całym Sztokholmie, z wybranymi przeze mnie przedmiotami z lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.

Często myślałam o tym sklepie, urządzałam go w wyobraźni. Ale póki co był tylko marzeniem. Niebotyczne czynsze za minilokal z co najmniej jednym oknem wystawowym stanowiły przeszkodę, której nie potrafiłam przeskoczyć, chociaż ciągle liczyłam na cud. Na to, że mój chłopak trafi w swojej pracy na tani lokal z dużymi witrynami w centrum miasta.

Kattis pokręciła głową.

– Daniel, słuchamy twojego ględzenia od siedmiu cholernych lat.

Daniel otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale się zmieszał, gdy Kattis z wściekłością uniosła rękę, niemal agresywnie. Jak gdyby zamierzała go spoliczkować. Napotkałam nad stołem wzrok Kallego. Miał taką minę, jakby było mu mnie żal, ale nie zrobiłam nic, żeby powstrzymać Kattis.

– Skoro twierdzisz, że mieszkanie Anny-Lisy to graciarnia, to wiesz, kim jesteś, Danielu?

Mój chłopak milczał, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.

– Jesteś jak kuchnia ze szczotkowanej stali, sterylna jak laboratorium. To styl, który tak lubicie, ty i twoi kumple, agenci nieruchomości. Lodowaty.

Daniel kompletnie zignorował Kattis. Nawet na nią nie patrzył.

Zamiast tego odwrócił się w moją stronę i objął mnie ramieniem. Poczułam, że sztywnieję. Po raz pierwszy zesztywniałam pod wpływem dotyku swojego chłopaka.

On jednak niczego nie zauważył.

– Może zadzwonimy po taksówkę i pojedziemy przenocować do Norrtälje. Pewnie jest tam jakieś schronisko.

Jeszcze pół roku wcześniej uznałabym ten komentarz za zabawny, ale teraz wydał mi się bezczelny i irytujący.

Odsunęłam się od Daniela.

– Nie, dzięki. Zostanę tutaj.

Kiedy Daniel wyszedł z pokoju, żeby zadzwonić po taksówkę, okazało się, że nie ma żadnej wolnej. Oboje zostaliśmy na noc w Godsta.

Poranne śniadanie było dużo skromniejsze od tych śniadań, którymi zazwyczaj goszczono nas w Godsta. I bardziej milczące. Kiedy Kattis napotkała moje spojrzenie, wbiłam wzrok w filiżankę z herbatą. Uważałam, że przesadziła.

Daniel mimo wszystko był moim chłopakiem. I raczej letnim niż lodowatym.

Ale kilka miesięcy temu z nim zerwałam.

To wtedy w moim życiu pojawił się Bolle i to zabiło nasz związek.

Rozdział 2

Na pchlich targach zawsze zaglądałam do pudeł z książkami. Można to zrobić na samym końcu, gdy już się obleci całą wyprzedaż. Prawie nikt się nie interesuje starymi książkami, po które ludzie z mojego pokolenia nigdy by nawet nie sięgnęli.

Ja też ich nie czytałam. Polowałam na ładne okładki w geometryczne wzory. Zaplanowałam, że powstanie z nich dekoracja na ścianę, mozaika z okładek oprawionych w ramę, powieszonych w ten sposób, że miały utworzyć tęczę.

Pewnego dnia, gdy rano kolejny raz pokłóciłam się Danielem o to, dokąd pojedziemy latem na urlop, na pocieszenie poszłam po pracy na pchli targ. Stał tam niedbale podpisany kosz: „Książki za 1 koronę”.

– Cały kosz za pięćdziesiąt koron – zaoferował starszy pan siedzący na taborecie w rogu, gdy zobaczył, że przyglądam się książkom.

– Mhm – mruknęłam i zaczęłam grzebać w koszu.

Mężczyzna z trudem wstał i utykając, podszedł do kosza.

Woń potu i dymu papierosowego sprawiły, że zrobiłam krok w tył, gdy pochylił się nad książkami. Wyciągnął z kosza turkusową książkę z geometrycznym wzorem utworzonym przez czarne linie.

– Musisz ją przeczytać!

Z wahaniem wzięłam od niego książkę i znowu się wycofałam, po czym spojrzałam na okładkę. Była naprawdę ładna. Linie przedstawiały dwóch chudych mężczyzn i jakieś tło. Drogę? Fragment torów kolejowych?

– Droga do Klockrike noblisty Harry’ego Martinsona.

Skinęłam głową. Czytaliśmy ją w liceum? A może kojarzyłam ten tytuł z jakiegoś turnieju telewizyjnego?

– Dam ci ją, jeśli obiecasz, że przeczytasz chociaż jeden rozdział. To najlepsza książka, jaką kiedykolwiek czytałem.

Zawahałam się. W domu czekał na mnie pokaźny stosik książek z gatunku feel-good, które znalazłam na wyprzedaży. Ale książka od starszego pana była naprawdę ładna, a mnie brakowało takiej turkusowej okładki.

Mężczyzna wyjął zza lady pogniecioną reklamówkę i włożył do niej powieść. Wręczył mi prezent za jedną koronę, jakby dawał mi coś naprawdę cennego.

Następnego ranka zadzwoniłam do Daniela i umówiłam się z nim po pracy w Café Boulevard. Przytulna „Boulan” w Sundbybergu była jednym z niewielu miejsc, które kiedyś oboje uwielbialiśmy i które Daniel wciąż uważał za okej.

Kiedy przyszłam, Daniel już czekał na miejscu. Potem miał pokazywać klientom jakieś mieszkanie, więc włożył garnitur, a jego włosy były gładko zaczesane do tyłu. Pochłonięty swoim telefonem nie zauważył mnie, dopóki nie postawiłam na stoliku zamówionego cappuccino.

Nieobecnym głosem powiedział „cześć” i dokończył coś pisać, najwyraźniej coś bardzo ważnego.

Muszę przyznać, że mój chłopak był dobry w swoim fachu i rozwinął się, odkąd byliśmy razem. Ja od ukończenia liceum wciąż miałam tę samą pracę biurową.

Ale nadszedł czas zmian.

– Nie pojadę z tobą na Ibizę tego lata. Wybieram się na wyprawę.

Daniel zaczął się śmiać.

– Pociągiem? To było modne w latach osiemdziesiątych, mam rację? – Potem nagle pojął, o co chodzi. A przynajmniej tak mu się wydawało. – Aha… na urlopie też chcesz szukać rupieci. Nie. Nie ma mowy.

– Ty nie jedziesz. I nie będę jeździć pociągiem, tylko spędzę lato na pieszej wędrówce.

Szybko zerwałam z Danielem, choć o kilka lat za późno. Śpieszyło mi się do domu, gdzie czekał na mnie Bolle Harry’ego Martinsona.

We wspaniałej powieści w turkusowej okładce, której nie zamierzałam podrzeć i powiesić na ścianie.

Rozdział 3

Czerwony materiał w białe grochy leżał rozłożony na łóżku w pokoju gościnnym w Godsta.

Kawałek niewiele większy od chusty, z którego zamierzałam zrobić tobołek, miał pomieścić cały mój dobytek. Pociągnęłam za końce, próbując go lekko rozciągnąć, ale mocna bawełna nie chciała ze mną współpracować.

Jeśli zamierzałam go zawiązać, musiałam jeszcze bardziej ograniczyć ilość rzeczy.

Na podłodze leżało wszystko, z czego już zrezygnowałam. Planowałam poradzić sobie bez kurtki, dodatkowych butów i bielizny. Żadnego balsamu do ciała, krem z filtrem i tak zajmował zbyt dużo miejsca. Żadnego aparatu fotograficznego, przecież miałam komórkę.

– Daruj sobie tę książkę. Przeczytałaś ją z dziesięć razy.

Podskoczyłam, bo nie słyszałam, jak Kattis weszła na górę, by mi powiedzieć, że śniadanie jest już gotowe. Wskazała palcem Drogę do Klockrike.

– Nie ma mowy. Wolę zostawić dżinsy. I tak będzie mi w nich za ciepło.

I tak też się stało. Kiedy zrezygnowałam z dżinsów, udało mi się w końcu zawiązać materiał.

Wzięłam do ręki tobołek, a Kattis podniosła z podłogi mój mokry ręcznik. Kiedy przechodziłyśmy obok łazienki, wrzuciła go do kosza z praniem. Tęsknym wzrokiem spojrzałam na gruby, biały ręcznik kąpielowy.

W tobołku znajdowała się jedynie mała myjka frotté.

Kattis pochwyciła moje spojrzenie.

– Chyba wzięłaś długi prysznic? Nie wiadomo, kiedy następnym razem zobaczysz mydło, he, he.

Poprzedniego wieczoru Kattis siedziała w fotelu w pokoju gościnnym i przyglądała się mojemu pakowaniu. W końcu zrezygnowałam z mydła. Wzięłam tylko podróżną pastę do zębów i maleńką buteleczkę szamponu.

– Mam nadzieję, że w miejscach, w których będę nocować, uda mi się też wziąć prysznic.

Kattis się odwróciła i zaczęła węszyć w powietrzu, jakbym już śmierdziała.

– Jest dwadzieścia stopni, a to dopiero siódma rano. Naprawdę myślisz, że ludzie będą zapraszać zakurzonego, spoconego wędrowca?

Zarzuciłam sobie kij na ramię i próbowałam się uśmiechnąć.

Kattis kazała mi stanąć przy stodole, gdzie kończyło się podwórko i zaczynała szutrówka. Poprawiła mój tobołek i opaskę do włosów uszytą z tego samego materiału. Z uśmiechem spojrzałam przez ramię, tak jak mnie poinstruowała.

Zdjęcie miało zostać wykorzystane do artykułu o dziewczynie, która rusza na włóczęgę, by odnaleźć siebie. Starałam się wyglądać jak ktoś, kogo chętnie by się zaprosiło do siebie do domu.

Albo przynajmniej do swojej stodoły.

Ale Kattis opuściła aparat i westchnęła.

– Chodziło mi o brawurowy uśmiech!

Minęło dwadzieścia minut, zanim w końcu zadowolił ją uzyskany efekt. Kiedy pokazała mi kilka zdjęć, mimo wszystko musiałam ją pochwalić.

Dziewczyna z tobołkiem wędrowca miała na sobie męską koszulę w kratkę w stylu lat sześćdziesiątych, zawiązaną na brzuchu, wyblakłe dżinsowe szorty i masywne buty trekkingowe. Na tle błękitnego nieba jej niebieskie oczy były jeszcze bardziej niebieskie, a opaska w grochy dodawała zadziorności końskiemu ogonowi. Dziewczyna wyglądała na silną i podekscytowaną.

Podobałam się sobie na tych zdjęciach. Szczerze mówiąc, już dawno nikt nie zrobił mi takich dobrych fotek.

Na zbyt wielu zdjęciach z ostatnich lat miałam na sobie ciuchy, których właściwie nie lubiłam. Ciuchy, które podobały się Danielowi, pasujące do jego stylu ubierania się. Jak to się dzieje? – zastanawiałam się, opróżniając szafy przed wynajęciem mieszkania. Kiedy człowiek zaczyna się dopasowywać, całkowicie dobrowolnie, do innego człowieka?

Bo Daniel mnie do tego nie zmusił. Sama wybierałam ubrania, które pasowały do jego stylizacji, żebyśmy dobrze razem wyglądali na imprezach i kolacjach ze znajomymi.

Kiedy jednak pojawiałam się w sukience w stylu lat pięćdziesiątych, z eyelinerem na powiekach albo w długiej spódnicy w kwiaty w stylu lat siedemdziesiątych, mój chłopak z niepokojem zerkał na swoich przyjaciół. Czasami ratowało go to, że moda vintage dotarła też do jego kręgów.

Zdarzało się, że któraś z pozostałych dziewczyn chciała wiedzieć, gdzie kupiłam sukienkę.

– Tradera? Aha. Jak tam się właściwie robi zakupy?

Daniel mógł się wtedy wyluzować. Anna-Lisa najwyraźniej potrafiła czymś zaimponować jego koleżankom. Mimo wszystko był spokojniejszy, gdy zakładałam coś od Filippy K i miło uśmiechałam się do zdjęć.

Teraz zamierzałam poćwiczyć ten brawurowy uśmiech.

W końcu nadeszła ta chwila. Miałyśmy się z Kattis nie widzieć przez dwa miesiące. Spojrzałyśmy na siebie ze łzami w oczach.

Kattis się zaśmiała i chlipnęła zażenowana.

– Masakra. No już, zmykaj!

Dotknęłam kieszeni szortów, w której miałam naładowany telefon.

– Odezwę się!

– Mam nadzieję. Zadzwoń dziś wieczorem, gdy rozbijesz obóz pod jakimś świerkiem.

Przyglądała mi się, gdy ruszałam w drogę, ale kiedy się odwróciłam, by jej pomachać, już jej nie było.

Szło mi się trochę niewygodnie z kijem na ramieniu i dziwnie się czułam w butach trekkingowych w środku lata. Planowałam włożyć czarne converse’y, ale mama mnie przekonała, że nogi nie wytrzymają wielokilometrowej wędrówki w płaskich converse’ach.

Próbowała mnie też przekonać, żebym w ogóle zrezygnowała z tej wyprawy, ale szybko zdała sobie sprawę, że to na nic, więc oboje z ojcem dali mi w prezencie buty trekkingowe oraz zestaw pięciu par cienkich wełnianych skarpet dobrej jakości, plastry na obtarcia w różnych rozmiarach i miętowy balsam do zmęczonych stóp.

Dwie pary skarpet i dwa plastry wzięłam ze sobą.

Na skrzyżowaniu, niczym komitet pożegnalny, stał rząd skrzynek pocztowych. W okolicznych krzakach i drzewach śpiewały ptaki. Słodko pachniał las i kwiatki na poboczu. Gałęzie drzew liściastych pochylały się po obu stronach drogi, tworząc jasnozielony tunel.

Czerwcowy poranek był jak najlepsze chwile w życiu włóczęgi opisywane przez Harry’ego Martinsona. O tych najgorszych nie chciałam myśleć. I nie musiałam. Przecież nie byłam biednym włóczęgą żyjącym na początku dwudziestego wieku.

Byłam dziewczyną ze stałą pracą, dziewczyną, której udało się wziąć miesiąc wolnego, z mieszkaniem w Sundbybergu oraz oszczędnościami na koncie. Ale nie zamierzałam z nich korzystać.

Miałam plan.

Plan skrystalizował się jeszcze tego samego wieczoru, gdy zaczęłam czytać Drogę do Klockrike. To był jeden z pierwszych prawdziwie wiosennych wieczorów. Siedziałam z rozłożoną powieścią przy kuchennym stole i przy lekko uchylonym oknie, za którym przechodzili ludzie. Szli do domu albo może do pubu na końcu ulicy. Jakaś zakochana para przystanęła pod moim oknem. Pocałowali się, po czym ruszyli dalej, wtuleni w siebie i rozchichotani.

Daniel i ja przestaliśmy się całować. Dawno temu.

Zamknęłam okno. Odcięłam się od wiosny i wszystkich zakochanych w sobie ludzi. Kiedy w mieszkaniu znowu zrobiło się cicho, pierwszy raz poczułam, że jest mi w nim ciasno.

Nagle zapragnęłam wyjść na zewnątrz. Przeżyć jakąś przygodę. Ruszyć przed siebie, jak bohater książki Harry’ego Martinsona.

Bolle był cygarnikiem i marzył o lepszym życiu. Niestety jego zawód wymierał i nie udało mu się zebrać pieniędzy na bilet do Ameryki. Zamiast wyemigrować za ocean, został włóczęgą. Pracował u rolników lub żebrał.

Z tego, co się orientowałam, to w dzisiejszych czasach bezrobotni nie zostawali włóczęgami. Zastanawiałam się nad tym do późna w nocy. Doszłam do wniosku, że na pewno jest sporo osób, które potrzebują pomocy przy koszeniu trawy albo malowaniu domu i że w ten sposób zarobię na jedzenie i nocleg. Dokładnie tak, jak to robił Bolle.

A w razie czego miałam na koncie oszczędności.

Od dawna co miesiąc dorabiałam sobie do pensji, sprzedając na Tradera oraz różnych grupach na Facebooku przedmioty wyszukane na pchlim targu i różnych wyprzedażach garażowych. I w sklepie z antykami, do którego często zaglądałam.

Latem na wsi roi się od pchlich targów, więc liczyłam na to, że znajdę tam coś, co później będę mogła sprzedać.

Już po kilku kilometrach poczułam zmęczenie w niewytrenowanych nogach.

W kolejnej wsi, do której dotarłam, jakaś kobieta pieliła rabatę. Było gorąco, więc pomyślałam, że pewnie przyda jej się pomoc, a pielić można na siedząco, więc nogi zdołałyby mi odpocząć.

Oczami wyobraźni widziałam, jak po pracy siedzimy i miło sobie gawędzimy. Razem podziwiamy rabaty, a ona częstuje mnie kompotem truskawkowym i bułeczkami cynamonowymi.

Ale w chwili, gdy zamierzałam przejść przez drogę, zobaczyłam, jak brudnożółty labrador leżący w cieniu kawałek od swojej pani, nagle się podnosi. Warcząc, ruszył w kierunku płotu. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, na kogo tak reaguje.

Starsza pani podniosła głowę i zobaczyła mnie, lecz nic nie powiedziała. Oczywiście to była moja wyobraźnia, ale mogłabym się wtedy założyć, że ona też cicho warczy. Ostrożnie wycofałam się na swoją stronę drogi i ruszyłam przed siebie.

Po jakimś czasie, gdy już nie słyszałam ani nie widziałam kobiety i psa, przystanęłam. Przede mną było skrzyżowanie. Musiałam dokonać wyboru.

Iść prosto główną drogą czy skręcić w prawo, w wyboistą i węższą dróżkę? Kiedy tak stałam i odpoczywałam, nadjechał traktor.

Za kierownicą siedział chłopak. Zatrzymał się i wystawił głowę przez okno.

– Podwieźć cię? – Skinął głową w stronę pustej przyczepy za traktorem. Nie było w niej świń, owiec ani niczego innego.

Chłopak uśmiechnął się do mnie. Miał na głowie czapkę z daszkiem z nadrukiem reklamowym, podobną do tej, którą wkładała Kattis, żeby wyglądać jak prawdziwa mieszkanka wsi, i pewnie był z dziesięć lat młodszy ode mnie. Ale miał błysk w oku.

Kiedy wysadził mnie w Väddö, poczułam w nogach nowe siły, mimo że podczas przejażdżki nieźle mnie wytrzęsło. Pierwszy raz, odkąd zerwałam z Danielem, byłam podekscytowana. Kto wie, co się wydarzy tego lata – pomyślałam. Może gdzieś tam czeka na mnie jakiś chłopak. Chłopak z błyskiem w oku.

Rozdział 4

Szłam od dwóch godzin i byłam już strasznie głodna.

Kattis mnie ostrzegała, że głód będzie moim największym wrogiem.

– Przecież ty musisz jeść co trzy godziny. Skąd weźmiesz tyle jedzenia?

– Będę zbierać jagody? I kraść jabłka?

Kiedy byłyśmy małe, każdego lata spędzałam kilka tygodni z Kattis i jej rodziną w Godsta. W tamtym czasie to był ich domek letniskowy. Miałam w pamięci rowy pełne czerwonych poziomek i krzaczki malin na podwórku uginające się pod ciężarem dojrzałych owoców. Mama Kattis codziennie robiła ciasto z rabarbarem albo szarlotkę.

Kattis tylko westchnęła.

– Poziomki dojrzeją dopiero za minimum dwa tygodnie, a jabłka w sierpniu.

Rano przygotowała mi prowiant i jakimś cudem udało jej się go upchnąć w tobołku. Teraz, gdy zobaczyłam wzgórze porośnięte brzozami, stwierdziłam, że czas na lunch.

Usiadłam na trawie i rozwiązałam tobołek.

Na widok kanapek zawiniętych w papier śniadaniowy i małej, brązowej, oldskulowej butelki z kapslem uśmiechnęłam się pod nosem.

Jeśli o mnie chodzi, to przeczytałam wszystkie książki na temat historii włóczęgów, które znalazłam w bibliotece i antykwariatach. Wiedziałam wszystko. Gdybym była dziennikarką, mogłabym napisać o nich artykuł.

Kattis przeczytała tylko jedną książkę tego typu. I to dla dzieci. Rasmus i włóczęga Astrid Lindgren. O Rasmusie, który uciekł z domu dziecka i dołączył do przemiłego włóczęgi Oskara. Dwie rzeczy utkwiły jej w pamięci.

Podpowiedziała mi, że w małych miasteczkach mogę śpiewać za pieniądze. Oskar i Rasmus tak robili i ludzie rzucali im z okien drobniaki. Poza tym zaopatrzyła mnie w ten sam prowiant, który podczas swojego pierwszego spotkania mieli Oskar i Rasmus, czyli w kanapki i mleko.

Ale nikt, kto słyszał, jak śpiewam, nigdy nie poprosił mnie, bym zrobiła to jeszcze raz. I to mleko… Wypiłam łyk i z obrzydzeniem zaraz je wyplułam. Mleko z pewnością było lodowate, gdy je nalewała, ale teraz zrobiło się ciepłe.

Za to kanapki z grubymi plastrami falukorv1 smakowały wyśmienicie, chociaż masło się rozpuściło. Poza tym miałam jeszcze wodę w butelce przytroczonej do paska. Letnia woda też nie smakowała jakoś rewelacyjnie, ale dało się ją wypić.

Po zjedzeniu kanapek i wypiciu wody zawiązałam tobołek z powrotem. Wcześniej musiałam strzepnąć kilka mrówek, które zainteresowały się buteleczką z szamponem. Najpierw były zdezorientowane, lecz po chwili szybko ruszyły w innym kierunku. Przypuszczalnie do kumpli z mrowiska.

Nagle poczułam się trochę samotna. Zadzwoniłam do Kattis.

– Dzięki za kanapki! Właśnie zjadłam swój pierwszy lunch.

– Jedzenie się skończyło i już zaczynasz tęsknić za domem?

– Przeciwnie. Cieszę się życiem.

Przedstawiłam jej idylliczny obrazek cudownego posiłku na łonie natury, strzepując kolejne mrówki wędrujące po mojej nodze. Opowiedziałam Kattis o traktorzyście, który mnie podwiózł.

– Wow! To dzisiejszej nocy będziesz spać na sianie?

– Raczej nie. W każdym razie nie u niego. Miał góra dwadzieścia lat. Ale… – Chciałam opowiedzieć Kattis o błysku w oku tego chłopaka.

– Ale co?

– Sprawił, że zaczęłam się nad tym wszystkim zastanawiać. Ruszyłam w drogę, żeby pomyśleć, co chcę zrobić ze swoim życiem. Ale co, jeśli naprawdę kogoś poznam?

– Wspaniale, Anno-Liso. Nareszcie!

Odkąd zerwałam z Danielem, moja przyjaciółka próbowała mi znaleźć nowego, lepszego chłopaka. Przez całą wiosnę w każdą sobotę zapraszała mnie na kolację do Godsta. Swatała mnie ze wszystkimi facetami, kolegami z gazety, kumplami Kallego, znajomymi z unihokeja oraz przyjaciółmi z dzieciństwa.

Prawdopodobnie poznałam wszystkich singli z gminy Norrtälje. Na samą myśl o nich robiło mi się słabo.

– Ale to chyba jeszcze za wcześnie.

– Ha, ha. Daję ci maksymalnie tydzień. Potem kogoś poznasz…

Ruszając w dalszą drogę, próbowałam sobie przypomnieć, kim byłam, mając dwadzieścia trzy lata, czyli zanim poznałam Daniela. Jacy faceci mi się podobali.

Z westchnieniem stwierdziłam, że od liceum podobali mi się chłopcy w typie Daniela. Chłopcy z zamożnej dzielnicy willowej w Täby2, którzy dziewczynie z trzypokojowego mieszkania w Sundbybergu trochę imponowali.

Ale teraz byłam starsza i nigdy bym się już nie zakochała w mężczyźnie stamtąd.

Tego lata zamierzałam mieć oczy i uszy szeroko otwarte.

Ptaki tak się przekrzykiwały, że niemal zakłócały mój spokojny marsz, a ja ćwiczyłam brawurowy uśmiech.

_______________

1 Popularna w Szwecji kiełbasa. Można ją porównać do polskiej kiełbasy parówkowej, tyle że jest większa i oprócz wieprzowiny zawiera w składzie wołowinę. Szwedzi podają ją najczęściej na obiad w formie podsmażonych plastrów. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

2 Przedmieścia Sztokholmu.

Rozdział 5

Tuż przed mostem nad kanałem Väddö, w budynku, który ledwo było widać pod dekoracjami kwiatowymi i innymi ozdobami, mieściła się restauracja z kuchnią grecką. Było późne popołudnie i miała niewielu klientów. Dyskretnie stanęłam przy drzwiach i musiałam chwilę poczekać, zanim podeszła do mnie kelnerka.

Pytająco spojrzała na mój tobołek.

Brawurowy uśmiech nie wydawał się teraz na miejscu. Zamiast tego zdecydowałam się na uśmiech wzbudzający zaufanie i wyjaśniłam, o co mi chodzi.

– Jak to: pracę? Mamy już obsadę na lato.

– Nie. To znaczy, pomyślałam, że może potrzebujecie pomocy w… – Szybko się rozejrzałam po restauracji. – Podlewaniu kwiatków? Albo koszeniu trawy? Obieraniu ziemniaków?

Teraz kobieta spojrzała na mnie ze współczuciem. Jakbym była żebraczką, która próbuje ukryć to, że żebrze, oferując jakieś bezsensowne usługi. Ale kazała mi zaczekać i poszła zapytać szefa.

Usiadłam na krześle i oparłam kij o stolik. Zaczynał mi się dawać we znaki upał. Byłam spocona, zakurzona i zmęczona. Narożniki tobołka oklapły, jakby się ze mną solidaryzowały.

Kiedy z kuchni wydobył się zapach czosnku, głód znowu dał o sobie znać. Garść zerwanych rzodkiewek, to było wszystko, co zjadłam od lunchu. Wody nabrałam sobie u pary emerytów. Starszy pan bacznie mnie obserwował, gdy jego żona poszła napełnić moją butelkę.

Gdy kelnerka wróciła z kuchni, widziałam po jej minie, że nie ma dla mnie dobrych wieści. Ale wręczyła mi reklamówkę ze słoikiem tzatziki i pitą.

Znowu uśmiechnęła się współczująco, ze wzrokiem utkwionym gdzieś ponad mną.

– Naprawdę mi przykro. Nie możemy pomagać wszystkim…

– Dziękuję, że spytałaś. – Skinęłam głową w kierunku toalety. – Mogę sobie nalać wody?

– Jasne!

Widziałam, że jej ulżyło. Może bała się, że będę natarczywa i zacznę się dopominać czegoś więcej niż tzatziki.

Strzepnęłam z siebie kurz, napiłam się wody i napełniłam butelkę. Kiedy wyszłam z toalety, kelnerka podała mi puszkę zimnej coli. Chciałam ją uściskać, ale gdy zrobiła krok w tył, uświadomiłam sobie, że w jej oczach jestem żebraczką, a nie zwyczajną dziewczyną, taką jak ona.

Z zażenowanym „dziękuję” opuściłam restaurację.

Kontynuowałam wędrówkę z nowymi emocjami. Z premedytacją wybrałam mniej uczęszczaną, lecz bardzo malowniczą drogę, z widokiem na kanał Väddö, wijącą się wśród pól, lecz nie umiałam się cieszyć tą idyllą, ponieważ te nowe, dziwne emocje nie chciały mnie opuścić.

Wcześniej nikt nigdy nie cofnął się na mój widok.

Kiedy zaczął mi doskwierać głód, zakradłam się do ogrodu, w którym tego lata jeszcze nie skoszono trawy, i usiadłam na ławce na tyłach odrapanego domu. Sos tzatziki naprawdę mi smakował, ale szybko się skończył, a pita była cienka.

Poczułam rozczarowanie. Nie spodziewałam się, że jedzenia będzie tak mało.

W końcu zaszło słońce i lekki wieczorny wiatr sprawił, że wreszcie przestałam się pocić. Teraz musiałam znaleźć jakiś nocleg. Najlepiej u kogoś, kto zaoferuje mi kolację – pomyślałam.

O dwudziestej drugiej miałam już za sobą trzy nieudane próby. Staruszka, para młodych ludzi i starszy pan, wszyscy oni zamknęli mi drzwi przed nosem, zanim zdążyłam do końca wyjaśnić, co mnie do nich sprowadza.

Staruszka zachichotała i odprawiła mnie machnięciem ręki.

– Wędrowiec? Dobre sobie – rzucił starszy pan.

Czy to mój problem, że nie ma już wędrowców? Czy wędrowiec nie może już zapukać do drzwi? Koniecznie musi być kimś innym? Może bohaterem jakiegoś reality show?

Młodzi ludzie spojrzeli ponad moim ramieniem, jakby się spodziewali ekipy telewizyjnej kierowanej przez szalonego prezentera, która zaraz wyskoczy z krzaków. Kiedy nikt inny poza mną się nie pojawił, w ich oczach dostrzegłam rozczarowanie.

Zamknięto mi drzwi przed nosem i przekręcono klucz.

Uratowało mnie to, że był środek tygodnia. Większość domów letniskowych stała pusta. W połowie drogi do Hallstaviku zakradłam się na działkę z brązowym domem z lat sześćdziesiątych, za którym majaczył domek ogrodowy.

Nacisnęłam klamkę.

Domek ogrodowy urządzono jak domek dla gości. Łóżko miało materac i poduszkę. W małej wnęce kuchennej stały przelewowy ekspres do kawy, puszka z kawą, filtry oraz paczka ciastek. Poświęciłam połowę swojej wody i zaparzyłam sobie kawę.

Miałam za sobą długi, gorący dzień i bolały mnie nogi, ale ciastek z nadzieniem czekoladowym było na tyle dużo, że zaspokoiły mój głód. W ten jasny czerwcowy wieczór usiadłam na schodkach domku ogrodowego z kubkiem kawy w ręku, podekscytowana tym, co przyniesie mi kolejny dzień.

Kto wie, co się wydarzy? – pomyślałam. Kogo poznam?

Rozdział 6

– To ta dziewczyna z gazety! Co za tupet! Włamać się…

Obudziłam się, gdy drzwi do domku ogrodowego się otworzyły i do środka wparowała jakaś wzburzona kobieta. Zawołała swojego męża, który stanął w progu obok niej, zanim zdążyłam usiąść.

Ponieważ w domku było ciepło, spałam w samych majtkach. Teraz próbowałam się zasłonić śpiworem.

– Ekhm… bardzo przepraszam.

– Przeprosiny nie wystarczą. Powinniśmy zadzwonić na policję. Co o tym sądzisz, Stig?

Mężczyzna, potężny siedemdziesięciolatek o oczach, które zdecydowanie mi się nie podobały, zmierzył mnie wzrokiem. Wcisnęłam się w narożnik i jeszcze mocniej owinęłam się śpiworem. Teraz mężczyzna omiótł wzrokiem pomieszczenie.

– Ukradła też kawę. Ale przecież jest wędrowczynią, tak było napisane w gazecie. Ojciec dawał takim pracę, to złodziejka też może popracować.

Jego żona, dużo od niego niższa i bardzo opalona, co już dawno wyszło z mody, zaśmiała się złowrogo.

– Drewno na opał?

– Dobry pomysł. Trzeba je wnieść do środka, a ja wolę popracować przy łódce.

– A ja w ogródku!

Uśmiechnęli się zadowoleni. Zrozumiałam, że to będzie długi dzień.

Stos drewna piętrzył się w narożniku działki.

Mężczyzna podjechał tam taczką i wręczył mi parę rękawic roboczych, po czym gestem dał mi znać, żebym z nim poszła do drewutni. W środku było ciemno, więc nie chciałam tam wejść. Stojąc w drzwiach, widziałam, że to duża szopa, na dodatek całkowicie pusta.

– Cóż, pora brać się do roboty. Jeśli się postarasz, zasłużysz na kolację.

Póki co zaoferował mi kubek kawowej lury i kilka kanapek z chrupkim pieczywem. Chyba zdawał sobie sprawę z tego, że złodziejka musi coś zjeść, żeby mieć siłę nosić drewno. Ale kolacja? Musiał mieć na myśli lunch. Była dopiero dziewiąta.

Z posępną miną włożyłam rękawice i zaczęłam układać polana na taczce. Oni siedzieli przed domem i popijali kawę. Słyszałam szelest gazety i ich śmiechy.

Pokazali mi reportaż i moje zdjęcie na rozkładówce. Pewna siebie stałam w szerokim rozkroku ze swoim tobołkiem w grochy i mówiłam, że nie mogę się doczekać spotkań z ludźmi i pracy za nocleg i jedzenie.

Słońce świeciło prosto na moje miejsce pracy, a ja dzielnie napełniałam taczkę za taczką, w co najmniej czterdziestostopniowym upale. Stig postawił w cieniu przed drewutnią bańkę z wodą. Za każdym razem wypijałam duszkiem litr, mając nadzieję, że bańka jest czysta

Co jakiś czas musiałam uciekać przed rozwścieczonymi osami, którym zniszczyłam gniazdo w drewutni. Chwilami czułam pieczenie, gdy jakiejś czerwonej mrówce udało się wejść mi do buta i ugryźć mnie w stopę. Po trzech godzinach moja biała koszulka na ramiączkach była przepocona i poplamiona żywicą, ale przewiozłam do drewutni dwadzieścia taczek pełnych drewna i w końcu miałam coś zjeść. Przez otwarte okno w kuchni dobiegały pobrzękiwanie porcelany i stukot garnków. Zdjęłam rękawice i wolno ruszyłam w kierunku domku letniskowego.

– A ty dokąd?

Łódka znajdowała się na stojaku między stertą drewna a domem. Stig robił coś na dziobie, przyglądając się mojej pracy. Teraz zastąpił mi drogę, tak że nie mogłam przejść.

Przystanęłam, ale czułam się pewniej niż rano. Dwadzieścia taczek. Pomyślałam, że zasłużyłam na posiłek.

– Myślałam, że będzie lunch.

Najpierw nie odpowiedział. Bawił się kluczem francuskim, który w jego ręce wyglądał bardziej jak broń niż narzędzie.

– Ach, tak? Nie dla psa kiełbasa. Wracaj do pracy, złodziejko.

Czterdzieści taczek później z domu wyszła żona Stiga z talerzem i bez słowa postawiła go na pieńku. Zerknęłam na niego i prawie zaczęłam się ślinić na widok rostbefu z sałatką ziemniaczaną. Porcja była niczego sobie.

Wtedy kobieta spojrzała na moją twarz, niemal ze współczuciem. Smarowałam się kremem z filtrem co dwie godziny, ale większość spłynęła razem z potem. Pomyślałam, że jutro będziemy wyglądać tak samo, o ile w nocy nie umrę z powodu poparzenia słonecznego.

Jej wzrok powędrował dalej, na moją wstrętną koszulkę i moje nogi, również całe w żywicy i brudne.

– Weź prysznic, jak już zjesz, bo zaświnisz domek.

Wykończona ośmioma godzinami pracy bez jedzenia i w strasznym upale, z trudem przyswajałam te informacje. Dopiero gdy zjadłam pół porcji, mój mózg znowu zaczął pracować.

Mam wziąć prysznic. Dobrze.

Pozwolą mi przenocować w domku ogrodowym jeszcze jedną noc. Dobrze.

Ale… dlaczego? Żeby następnego dnia znowu zagonić mnie do wożenia drewna?

Jeśli tak, to niezbyt dobrze.

Kiedy wyszłam z łazienki z wypranymi rzeczami pod pachą, usłyszałam parsknięcie dezaprobaty.

– Jutro pojedziesz do Häverödal. Nasz syn i jego żona potrzebują pomocy.

Tylko skinęłam głową, po czym poszłam rozwiesić pranie na suszarce ogrodowej stojącej przed domkiem. Posiłek i prysznic trochę mnie ożywiły. Znowu niemal byłam tą pewną siebie dziewczyną ze zdjęcia w gazecie.

Syn tej kobiety i jego żona musieli sobie poradzić beze mnie. Nie zamierzałam pracować dla tej rodziny ani dnia dłużej.

Czytelnikom mojego bloga obiecałam, że codziennie będę ich informować o tym, co się u mnie dzieje, i gdy zalogowałam się na niego na komórce, zobaczyłam dziesięć nowych komentarzy. Wszystkie brzmiały podobnie.

„Jak tam? Gdzie jesteś? Opublikuj jakieś zdjęcia!”

Wrzuciłam fotkę zrobioną przez Kattis, przedstawiającą mój prowiant na drogę na tle brzóz, napisałam o tym, że w czerwcu w Roslagen jest naprawdę pięknie i że dostałam jedzenie i nocleg w zamian za zwiezienie niewielkiej (ekhm) ilości drewna na opał.

Padłam już o dwudziestej. O północy obudziło mnie szarpnięcie za klamkę. Leżałam w łóżku nieruchomo i nasłuchiwałam. Zamknęłam oczy, ale i tak docierało do mnie, jak ktoś się kręci pod oknem.

Mając w pamięci spojrzenia Stiga w ciągu dnia, przed pójściem spać przekręciłam klucz w zamku i dokładnie zamknęłam okno, chociaż w domku panował zaduch.

Zanim odszedł, jeszcze raz szarpnął za klamkę. Przez kilka godzin nie mogłam zasnąć, bo bałam się, że wróci z kluczem.

Rano obudziły mnie słońce i nieznośny upał. Obok mnie na materacu leżał prezent od Kattis, który w nocy mocno zaciskałam w dłoni. Rękojeść z macicy perłowej mieniła się w słońcu.

Schowałam nóż składany do tobołka, mając nadzieję, że nigdy nie będę go musiała użyć w obronie własnej.

Rozdział 7

W internecie można było znaleźć listę dawnych znaków, którymi posługiwali się włóczędzy, i najważniejsze z nich zapamiętałam. Teraz kucałam przy jakimś płocie i śrubokrętem pożyczonym ze skrzynki z narzędziami należącej do Stiga strugałam jeden z tych znaków w brązowym drewnie.

Prostokąt z kropką w środku. Symbol na płocie miał informować o tym, że właściciel domu nie jest miłym człowiekiem.

Niewiele osób zrozumiałoby ten znak albo w ogóle zwróciło na niego uwagę, lecz dla wędrowca ostrzeganie innych to sprawa honoru. Mnie wystarczyło, że zauważą go etnologowie przejeżdżający tędy na rowerze.

Wrzuciłam śrubokręt na działkę i ruszyłam w drogę. Burczało mi w brzuchu. Śniadanie znowu składało się z kubka jasnobrązowej kawy i dwóch kanapek z chrupkim pieczywem, cienką warstwą margaryny i plasterkiem sera żółtego oraz banana, którego zwinęłam z miski na owoce w przedpokoju.

Dlaczego właściwie się na to wszystko narażałam?

Nikt mnie do tego nie zmuszał. Mogłam zawrócić, zakończyć tę śmieszną włóczęgę i po prostu relaksować się przez resztę lata.

Ale pomimo zakwasów w ramionach i opalonej twarzy oraz karku, pomimo głodu, mimo że za godzinę mogłam siedzieć przy stole kuchennym w Godsta i zajadać pożywne kanapki z cheddarem, gdybym tylko skontaktowała się z Kattis, mimo tego wszystkiego ruszyłam w dalszą drogę.

Podekscytowanie rekompensowało mi palącą skórę i głód. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miałam tyle energii, kiedy było we mnie tyle życia.

Na stacji benzynowej w Häverödal czekała na mnie torba z rzeczami od Kattis. Wcześniej zadzwoniła na stację i poprosiła, żeby mi odłożyli egzemplarz gazety z artykułem o mnie i dorzucili batonik Kexchoklad oraz napój Festis. W tygodniu miała do nich podjechać i im zapłacić.

– Naprawdę nie trzeba. Wędrowcy nie wpadają do nas codziennie.

Na twarzy mężczyzny za ladą pojawił się uśmiech.

Z wdzięcznością wzięłam od niego torbę i rękoma drżącymi z głodu rozerwałam papierek batonika. Cztery gryzy i było po batoniku. Festis sączyłam powoli, delektując się każdym łykiem, i szłam w stronę dużego, podupadłego budynku po drugiej stronie drogi.

Opuszczony dom stał na niewielkim wzgórzu. Ten dawny gmach sądu musiał kiedyś imponować wyglądem, ale teraz szyby w oknach były wybite, a przy wejściu rosły trawa i chaszcze.

Chociaż przez gałęzie świerków przenikało światło słoneczne, to na wzniesieniu panował nastrój jak z horroru. Z wnętrza budynku dochodził jakiś dźwięk, jakby ktoś szedł po trzeszczących schodach. Kiedy w krzakach tuż za mną ptak zatrzepotał skrzydłami, aż podskoczyłam.

Szybko zrobiłam zdjęcie na bloga i zbiegłam w dół, na drogę.

W artykule ani słowem nie wspomniano o tym, że boję się ciemności. To była jedyna wątpliwość Kattis, gdy opowiedziałam jej o swoim planie na lato.

– Nie znam drugiej osoby, która tak bałaby się ciemności jak ty. Jak sobie z tym poradzisz?

– Przecież jest lato i noce są jasne – odparłam.

– W czerwcu tak, ale pod koniec lipca… W deszczowy wieczór potrafi być naprawdę ciemno.

Oczywiście miała rację i teraz uświadomiłam sobie, że nie musi być ciemno, żebym słyszała duchy. Wciąż miałam na przedramionach gęsią skórkę.

Festis wydał z siebie siorbiący dźwięk. Nie byłam w stanie wycisnąć z niego ani kropli więcej. Ze smutkiem wrzuciłam kartonik do kosza przed stacją benzynową.

Opalona na skwarkę czarownica wręczyła mi rano karteczkę z adresem swojego syna i synowej. Wrzuciłam ją do rowu, ale zapamiętałam adres.

Pomyślałam, że może mnie tam nakarmią, i postanowiłam zaryzykować.

– Ach, tak, ojciec i matka kazali ci zwieźć drewno do drewutni? Cóż, pamiętam to z dzieciństwa.

Chłopak zobaczył mnie z daleka i podszedł do furtki. Mocno uścisnął mi rękę i przedstawił się jako Martin. W okularach i sandałach w stylu Wuja Melkera3 wyglądał jak kulturoznawca. Poczułam ulgę, że ani trochę nie przypomina swoich rodziców.

– Zapraszam na fikę.

Otworzył furtkę, a ja się zawahałam.

– Ha, ha. Obiecuję, że nie będziesz musiała zwozić drewna. To projekt Mai – powiedział, jakby czytał mi w myślach.

Ruszyłam za nim na tył domku letniskowego. Tam, na werandzie, czekała na nas kawa. Dziewczyna, która właśnie postawiła na stole miskę z truskawkami, pomachała do mnie wesoło, ale zniknęła w domu. Po chwili znowu wyszła, z kubkiem i talerzykiem dla trzeciej osoby.

To chyba oznacza, że ja również napiję się kawy? – pomyślałam, lecz nauczona doświadczeniem poprzedniego dnia niczego nie byłam pewna. Nie w przypadku tej rodziny.

Martin wyglądał na nieco zdziwionego, gdy wciąż stałam kawałek od stołu z kijem przewieszonym przez ramię. Ale niepotrzebnie się martwiłam. Uśmiechnięta dziewczyna w jaskrawożółtej sukience w stylu lat sześćdziesiątych, za którą mogłabym zwieźć górę drewna, podeszła do mnie i mnie uściskała.

– Cześć! Jestem Maja. Przeszłaś pieszo całą drogę od rodziców Martina? Pewnie z przyjemnością zjesz też kilka kanapek, mam rację?

Godzinę później czułam, jakbym znała Maję i Martina od zawsze.

Okazało się, że mieszkają w Råsundzie, zaledwie dziesięć minut piechotą ode mnie. Równie dobrze moglibyśmy wpaść na siebie w mieście, ponieważ tak jak ja biegali po pchlich targach i urządzali mieszkanie tym, co na nich znaleźli. I tak jak ja mieli trochę za dużo rzeczy.

Przez okno na werandzie widać było salon urządzony meblami w stylu retro, w którym panował straszny bałagan. Wszędzie leżały jakieś przedmioty, porcelana, ubrania. Ich chata wyglądała siedem razy gorzej od mojego mieszkania.

Maja i Martin byli przyjemnie wyluzowani. Długo siedzieliśmy przy kawie i rozmawialiśmy, lecz ja i tak byłam spięta, bo spodziewałam się, że zaraz usłyszę, jakie mają dla mnie zadanie. Skoro zaprosili mnie na brunch, to musiałam go odpracować.

– No dobrze… – Martin wstał i zaczął sprzątać ze stołu. – …pora brać się do roboty.

Podczas fiki zastanawiałam się, co mnie czeka. Może każą mi posprzątać? To się wydawało bardzo prawdopodobne.

– Tak, zabierzmy się do tego. Trochę nam to zajmie. – Maja skinęła głową do tyłu, w kierunku chaosu panującego w pokoju.

Czyli dobrze zgadłam. Dlaczego zjadłam ich kanapki i truskawki? Dlaczego dałam się zaprosić?

– Mam stos drewna do zwiezienia, a Martin pracuje w tym tygodniu z domu, więc ciągle jest zajęty. Może zacznę razem z tobą, a potem sama dokończysz?

– Mhm. – Wstając z krzesła, poczułam w mięśniach zakwasy. – Nie jestem najlepsza w sprzątaniu, ale zrobię, co w mojej mocy.

Maja spojrzała na mnie zdziwiona i zaczęła się śmiać.

– Myślałaś, że poproszę cię, żebyś ogarnęła ten chaos? Ależ skąd. W sobotę razem z kilkorgiem sąsiadów organizujemy w wiosce wyprzedaż i stąd ten bałagan. Potrzebuję pomocy w metkowaniu towaru. Masz ochotę mi pomóc?

Pracowałyśmy z Mają ramię w ramię. Dyskutowałyśmy na temat cen i robiłyśmy śmieszne miny na widok beznadziejnych przedmiotów i kiczowatych ozdób, które kupili razem z domkiem letniskowym.

Po półgodzinie Maja odstawiła wazon marki Upsala-Ekeby, który właśnie ometkowała, ale nie sięgnęła po następny przedmiot.

– Widzę, że to ogarniasz. Myślisz, że dasz radę dokończyć sama? A ja pójdę pozwozić drewno. Jeśli to dla ciebie okej?

– Oczywiście. Dzięki za zaufanie! Mam tylko jedno pytanie. Co o tym sądzisz? – Uniosłam do góry stary korkociąg wykonany z cyny.

Maja spojrzała na niego bez entuzjazmu.

– Jest jakiś wyjątkowy?

– Cóż… mogłabyś za niego dostać kilkaset koron, gdybyś go wystawiła na Tradera. No wiesz, kolekcjonerzy.

– Uff, nie mam siły na takie rzeczy. Weź go, jeśli chcesz. W ramach podziękowania za pomoc.

O dziewiętnastej pokój był posprzątany. Starannie podpisane pudła z rzeczami na wyprzedaż stały jedno na drugim przy ścianie. Kiedy Maja zawołała nas na kolację, zamknęłam ostatni karton po bananach.

Dawno tak dobrze się nie bawiłam.

Między grillowaną szynką wieprzową a deserem zakradłam się do swojego pokoju i wrzuciłam zdjęcie korkociągu na Tradera.

Zabytkowy korkociąg z cyny, ozdobiony małą figurką odkorkowującą wino, był uroczy. Miał stempel renomowanej sztokholmskiej odlewni i powinien pójść za znacznie więcej niż kilkaset koron. Moje podekscytowanie licytacją było dużo większe niż wyrzuty sumienia z powodu tego, że skłamałam w temacie prawdziwej wartości korkociągu.

Byłam w drodze dopiero od trzech dni i już wyglądało na to, że mój plan zarabiania na starociach się powiedzie.

_______________

3 Bohater szwedzkiego serialu My na wyspie Saltkråkan z 1964 r.

Rozdział 8

Maja pomachała mi z kuchennego okna, drugą ręką zasłaniając ziewnięcie. Było wcześnie, ale mnie się śpieszyło, by ruszyć w drogę. Następnego dnia była sobota i musiałam znaleźć nocleg niedaleko Norrskedika.

Od okolicznych mieszkańców dowiedziałam się, że na wyprzedaży bagażnikowej zawsze można coś upolować, jeśli się przyjdzie trzy godziny przed oficjalnym otwarciem. W tym samym czasie co właściciele sklepów ze starociami.

Czekał mnie blisko czterdziestokilometrowy etap wędrówki, ale czułam się wypoczęta. Białą koszulkę, której nie dało się doprać, zamieniłam na czarną z oryginalnym nadrukiem przedstawiającym Betty Boop.

Maja położyła mi w łazience tę koszulkę, gdy brałam prysznic. Kiedy weszłam w niej do kuchni, gdzie przygotowała śniadanie, uniosła kciuk do góry.

– Wiedziałam, że będzie ci pasować! Masz odważniejszy styl ode mnie.

Uściskałam ją, wdzięczna za koszulkę, lecz głównie przez to, co powiedziała.

Od wielu lat nie czułam się odważna. Zainspirowana komplementem wyjęłam z kieszeni szminkę, jedyny kosmetyk, jaki ze sobą wzięłam, i pomalowałam usta. Teraz pasowały do czerwonej sukienki Betty Boop.

Spotkanie z Mają i Martinem zdecydowanie poprawiło mi nastrój. Czułam, że to będzie dobry dzień i że gdzieś tam czeka na mnie więcej miłych ludzi. I wygodne łóżko.

Szczęśliwy włóczęga śpiewał albo gwizdał podczas wędrówki, więc zaczęłam sobie nucić pod nosem. Natychmiast przestałam, gdy kot, który siedział na środku drogi, wskoczył w krzaki porzeczek, niemiłosiernie przy tym miaucząc, co musiała słyszeć połowa mieszkańców regionu Roslagen.

Miejscowość Hallstavik w czerwcowy wczesny poranek była kompletnie wyludniona.

W centrum dominował dom kultury, czerwony kolos z lat siedemdziesiątych, przypuszczalnie czasów rozkwitu tego miasta. Jedyną oznaką życia był kot, którego bolały uszy, i furgonetka przejeżdżająca przez małe rondo. Na chodniku leżała połamana tablica informująca o tym, że w tygodniu odbył się tutaj wyścig żużlowy.

Z ulgą dotarłam na drugą stronę mostu i opuściłam Hallstavik. Szybki marsz sprawił, że się spociłam, a woda w butelce już mi się skończyła. Kiedy przy drodze do Östhammar w oddali zamajaczyła mi stacja benzynowa, włożyłam rękę do kieszeni szortów. Mały plik banknotów dwudziestokoronowych owinięty gumką recepturką wciąż tam był. Do tej pory nie wydałam ani jednego öre.

Pierwszą colę wypiłam przed stacją. Bąbelki miło łaskotały mnie w podniebienie, gdy zachłannie połykałam zimny, słodki napój.

Nagle poczułam, że ktoś na mnie patrzy. Przy dystrybutorach stał chłopak i wlewał paliwo do starego, zdezelowanego pikapa. Typ raggare4 w okularach przeciwsłonecznych z lustrzanymi szkłami, który, zdaje się, dobrze się bawił moim kosztem.

Otwierając kolejną butelkę, odwróciłam się do niego plecami.

Ile minęłam sosen? Tysiąc? Dziesięć tysięcy?

Szłam od godziny, a starannie przerzedzony las sosnowy zdawał się nie mieć końca. Strzeliste pnie rosły w równych odstępach od siebie.

Zapowiadał się dzień słabego charakteru. Naruszyłam oszczędności i zamierzałam złamać obietnicę daną Kattis.

Ostatniego wieczoru przeszyła mnie wzrokiem i powiedziała z matczyną troską:

– Nie będziesz podróżować autostopem! Obiecaj!

– Obiecuję. Nie mam nierówno pod sufitem.

– Mhm…

Ale Kattis nie musiała się o tym dowiedzieć.

Położyłam na ziemi kij z tobołkiem i stanęłam na poboczu. Nieporadnie machałam kciukiem w stronę nadjeżdżających samochodów. Nikt nawet nie zwolnił.

Dopiero gdy minęło mnie z dziesięć aut, przyjęłam właściwą pozę.

Uśmiech wzbudzający zaufanie (ten brawurowy mógłby mnie wepchnąć prosto do samochodu seryjnego mordercy), rozpuszczone włosy, żeby z daleka było widać, że jestem kobietą (a nie seryjnym mordercą płci męskiej), spokojnie, ale zdecydowanie wyciągnięty kciuk (nie nerwowo, jak u seryjnego mordercy).

Srebrne volvo zwolniło w chwili, gdy bolał mnie już kciuk. Przez okno wyjrzał przystojny, krótko ostrzyżony mężczyzna. Z tyłu znajdował się fotelik dziecięcy.

Podczas rozmowy z Kattis próbowałam trochę zmiękczyć zakaz jazdy autostopem.

– Ale ojciec rodziny z fotelikiem dziecięcym w samochodzie? Ktoś taki nie może chyba być groźny?

Zmierzyła mnie wzrokiem, jakbym była kompletnie walnięta.

– Fotelik dziecięcy! Gdybyś była seryjnym mordercą i jeździła po drogach w poszukiwaniu ofiary, to co wsadziłabyś do swojego srebrnego volva?

– Fotelik dla dziecka?

– No właśnie. I takie rolety przeciwsłoneczne dla dzieci z Garfieldem albo różowymi bohaterami bajek.

Porządny ojciec rodziny miał się nigdy nie dowiedzieć, dlaczego dziewczyna, która tak się ucieszyła, gdy się zatrzymał, nagle zaczęła uciekać. Rolety przeciwsłoneczne z motywami z bajek Disneya zasłaniały mu widok, gdy patrzył do tyłu, lecz w lusterku wstecznym zobaczył, że uciekinierka podchodzi do następnego auta, które się zatrzymało.

To był stary, zdezelowany pikap.

_______________

4 Popularna w Skandynawii subkultura inspirowana latami pięćdziesiątymi. Raggare są miłośnikami starych amerykańskich samochodów.

Rozdział 9

Pomyślałam, że Kattis mnie zabije, o ile nie zrobi tego chłopak, który siedział obok mnie.

Wsiadłam do auta raggare z wąsami w stylu lat siedemdziesiątych o dziwnym sposobie mówienia i nie miałam pojęcia dlaczego.

Może dlatego, że głośno się zaśmiał na widok mojego tobołka na kiju. Seryjni mordercy zazwyczaj nie śmieją się tak głośno. W każdym razie nie na filmach, które widziałam. A może wsiadłam z powodu tego błysku w oku za okularami przeciwsłonecznymi z lustrzanymi szkłami. To był całkiem inny błysk niż u tamtego młodego rolnika.

A może dlatego, że naprawdę mam nierówno pod sufitem.

– Zajęcia dorywcze? Mhm… A w czym jesteś dobra? – Omiótł spojrzeniem Betty Boop i moje gołe nogi.

Nie miałam cienia wątpliwości, co sugeruje, ale udawałam, że nie rozumiem.

– Umiem malować i budować różne rzeczy.

To była prawda. Mój tata jest stolarzem i odkąd byłam dzieckiem, zachęcał mnie do robienia różnych przedmiotów z drewna. Mając dziewięć lat, zbudowałam domek dla lalek, a w wieku jedenastu wytapetowałam swój pokój.

– Podejrzewam, że wielu osobom przydałaby się latem pomoc w malowaniu.

– Dobrze kombinujesz! Wielu osobom przydałaby się pomoc takiej słodkiej dziewczyny.

Zastanawiałam się, co to za dialekt. Jakaś dziwna kombinacja fińskiej odmiany szwedzkiego z dialektem z okolic Dalarny i czymś jeszcze. Ale nie zamierzałam o to pytać swojego towarzysza.

Nie chciałam okazywać mu zainteresowania.

Zamiast tego ukradkiem przyglądałam się wnętrzu samochodu. Z zewnątrz wyglądał jak kupa złomu, z łuszczącym się ciemnozielonym lakierem i plamami rdzy, lecz w środku był odnowiony. Miętowa deska rozdzielcza lśniła, a chromowane litery informowały o tym, że jadę chevroletem.

Skórzane siedzenia, czarno-miętowe jak deska rozdzielcza, były ze sobą połączone. Kierowca i pasażer, jeśli tylko chcieli, mogli siedzieć blisko siebie.

Zdecydowanie nie miałam na to ochoty.

Przysunęłam się jak najbliżej drzwi i położyłam między nami kij z tobołkiem.

– Nie gryzę.

– Domyślam się. Inaczej nie wsiadłabym do twojego auta.

– W każdym razie nie mocno.

Kiedy głośno westchnęłam, znowu się zaśmiał. To był cichy śmiech, równie szorstki, co jego głos i dialekt.

Sięgnął po paczkę papierosów leżącą na siedzeniu między nami. Pokręciłam przecząco głową, gdy mnie nimi poczęstował. Kątem oka zobaczyłam, że puszcza kierownicę i zapala papierosa staromodną zapalniczką, błyszczącą jak chromowane elementy wykończeniowe samochodu.

Raggare zaciągnął się papierosem i wydmuchał dym przez okno.

– Właściwie jadę tylko do Östhammar, ale mogę cię podrzucić do Norrskediki, jeśli chcesz. To tam dzisiaj nocujesz?

– Mam nadzieję.

– Masz nadzieję? Naprawdę jesteś włóczęgą? – Znowu się zaśmiał.

– Tak! Co w tym dziwnego?

– Dziewczyny raczej nie włóczą się same po drogach?

– Owszem. Ja się włóczę.

– Ty może tak. Od razu zauważyłem, że jesteś jakaś inna, gdy tak stałaś na stacji benzynowej.

– Ja też zwróciłam na ciebie uwagę. Raggare z wąsami w stylu lat siedemdziesiątych. Też jesteś jakiś inny.

– Ekhm… Lubisz raggare?

– Raczej nie.

– Lubisz, tylko po prostu jeszcze o tym nie wiesz.

Ostentacyjnie spojrzałam w boczną szybę. Usłyszałam, jak mężczyzna po coś się schyla, a potem dźwięk obracającej się płyty CD. To chyba składanka Eddiego Meduzy – pomyślałam. Jeśli tak, to wysiadam z pędzącego samochodu.

Kiedy auto się zatrzymało, wciąż siedziałam z zamkniętymi oczami.

Chłopak zdążył wyskoczyć na zewnątrz i otworzyć drzwi po mojej stronie, zanim w ogóle do mnie dotarło, że już jesteśmy na miejscu. Skinął głową w kierunku budynku z szyldem Fabryka Pierniczków.

– Najpierw chciałaś przyjechać tu? Zanim załatwisz sobie jakiś nocleg…

Wciąż byłam poruszona tą smutną piosenką country, ale szybko zeszłam na ziemię.

– Świetnie. Dziękuję.

– Pójdę z tobą. Szczerze mówiąc, nigdy tu nie byłem. Zostaw tobołek w aucie, jeśli chcesz.

– Wezmę go ze sobą.

– Okej, jak tam wolisz.

Ta dziwna, kanciasta melodia – pomyślałam, słysząc, jak do mnie mówi.

Wysiedliśmy z pikapa i ruszyliśmy w stronę dawnej fabryki pierniczków, w której teraz mieścił się pchli targ. Raggare był tylko kilka centymetrów wyższy ode mnie, ale solidnej budowy ciała. Szeroki w barkach, chociaż nie gruby. Całe ramiona miał wytatuowane, a jego brązowe skórzane spodnie wyglądały na sztywne od brudu.

Kiedy weszliśmy do środka, trzymałam dystans. Wprawdzie nie spodziewałam się, że spotkam tam kogoś znajomego, ale wolałam dmuchać na zimne.

Zatrzymał się przy pudłach z narzędziami i rzeczami do samochodu przy samym wejściu. Z ulgą wkroczyłam do dużego pomieszczenia. Ceny były zbyt wysokie, bym mogła sprzedać coś z zyskiem, lecz w głębi wisiały ładne tkaniny, które zamierzałam sfotografować.

Przesunęłam belę materiału Marimekko bliżej okna, żeby mieć lepsze światło.

Gdy robiłam zdjęcia, zauważyłam, że za moimi plecami pojawiła się grupka młodzieży. Jedna z dziewcząt szepnęła do pozostałych:

– Tamta laska… to chyba o niej był artykuł w gazecie. Może mogłaby nam pomóc?

Odwiesiłam materiał i się odwróciłam. Dwie dziewczyny i trzech chłopaków w moim wieku. Założę się, że są z Söder – pomyślałam.

– Ale w czym?

– To ty? Ta wędrowczyni?

Pytanie zadał jeden z chłopaków. Był nawet słodki, trochę przypominał mi Daniela, ale miał bardziej wyluzowany styl. Krótkie spodenki w kolorze khaki z plamami po farbie i śmieszny słomkowy kapelusz. Daniel nigdy by czegoś takiego nie włożył.

– Tak, to ja. W czym mogę wam pomóc?

– W pomalowaniu stodoły. Umiesz malować?

Tym razem odpowiedziała jedna z dziewczyn. Nie wyglądała na tak wyluzowaną jak tamten chłopak. Gładkie, proste włosy i sukienka od Filippy K. Pasowałaby do towarzystwa Daniela.

– Tak. Jestem w tym całkiem niezła.

Moje przypuszczenia okazały się słuszne. To była grupa przyjaciół z Söder.

Przez tydzień mogli pomieszkać w domku letniskowym rodziców dziewczyny w sukience od Filippy K w zamian za pomalowanie stodoły. Zostały im tylko trzy dni. Cztery pierwsze ostro przebalowali.

– Therese zachorowała i wróciła do domu, ja mam kręcz szyi i musimy jeszcze posprzątać domek… Nie wiem, czy zdążymy. – Na jej twarzy malował się niepokój.

Uświadomiłam sobie, że pomoc przy malowaniu stodoły zapewniłaby mi dach nad głową na dwie noce i na wszelki wypadek spytałam, czy dostanę też coś do jedzenia.

– Jasne. Jesteś zainteresowana?

Kawałek dalej, przy stoliku z porcelaną, stał raggare i przyglądał się różnym filiżankom. Było oczywiste, że podsłuchuje.

– Jak najbardziej. Ale jutro rano wybieram się na wyprzedaż bagażnikową, więc będę mogła zacząć malować dopiero jakoś w południe.

Wszyscy się roześmiali.

Chłopak w słomkowym kapeluszu wyjaśnił, co ich tak rozśmieszyło.

– Rzadko wcześniej wstajemy. Wrócisz akurat na śniadanie.

Podczas gdy my ustalaliśmy szczegóły, raggare oddalił się od stołu z porcelaną. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, on już odpalał samochód i zamierzał odjechać. Zamachałam w jego kierunku, żeby poczekał, i ku zdziwieniu piątki nowych znajomych podbiegłam do zdezelowanego pikapa.

– Zapomniałam podziękować za podwózkę.

– Cała przyjemność po mojej stronie, cukiereczku. Do następnego.

Nie zamierzałam już nigdy więcej wsiadać do jego samochodu.

– A może i nie. Skoro już masz chłopaka.

– Pomogę im tylko pomalować stodołę!

– Świetnie. Uważaj na siebie… A tak w ogóle, to jak ci na imię?

– Anna-Lisa.

– Dbaj o siebie, Anno-Liso. I do zobaczenia.

Zanim zdążyłam go spytać, jak ma na imię, zamknął okno i odjechał. Poza tym do czego niby miałaby mi być potrzebna ta informacja? Mieliśmy się już nigdy nie spotkać.

Chłopak w słomkowym kapeluszu miał na imię Johan.

Malowaliśmy stodołę przez całe popołudnie. Po kolacji poszliśmy na pomost i gadaliśmy do północy. Okazało się, że Johan wychował się w Täby.

Ale mogłam mu to wybaczyć.