Kto winien? - Anna Green - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Kto winien? ebook i audiobook

Green Anna

3,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Starzec jedną rękę przyciskał do serca, a konwulsyjnie zakrzywionymi palcami drugiej uczepił się w rozpaczliwym wysiłku biurka i na tej ręce opierał się całym ciężarem ciała, tak że chwiał się tylko, lecz nie upadł. Jego spojrzenie skierowane było na drzwi, a gdy wszedłem, drżenie przebiegło po słaniającej się postaci, zaciśnięta na sercu dłoń rozchyliła się i ujrza­łem w palcach starca zmięty skrawek papieru.

 

Otruty milioner i jego trzech synów, na których szybko padają podejrzenia. Każdy z nich skrywa własne tajemnice, każdy ma motyw. W trakcie dochodzenia na jaw wychodzą skomplikowane relacje rodzinne, ukryte konflikty oraz zdrady, co czyni fabułę niezwykle intrygującą i pełną zwrotów akcji. Green, która była prekursorką powieści detektywistycznej, z mistrzowską precyzją buduje napięcie, a my do samego końca nie jesteśmy pewni, kto jest prawdziwym mordercą.

 

 

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 160

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 32 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Michał Białecki

Oceny
3,0 (2 oceny)
0
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bleblata

Całkiem niezła

Może być
00



Tytuł oryginału One of my Sons

Copyright © 2025, MG

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw.

ISBN 978-83-8241-153-9

Projekt okładki: Anna Slotorsz

Ilustracje wykorzystane na okładce: adobe stock (©lynea, ©imagosrb) oraz domena publiczna via Cooper Hewitt, Smithsonian Design Museum: Where’s the Difference aut. Thomas Nast oraz Les mesures en grands volumes de l’Hostel de Liancourt aut. Jean Marot

Redakcja: MR Wydawnictwo

Korekta: Dorota Ring

Skład: Jacek Antoniuk

[email protected]@wydawnictwomg.pl

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

ROZDZIAŁ I

W chłodny jesienny wieczór szedłem szybkim krokiem aleją, gdy nagle na rogu ulicy Pięćdziesiątej zostałem zatrzymany; ze schodów wiodących do sieni jednej z pięknych kamienic, obok których prowadziła moja droga, dziecięcy głos wołał z przestrachem:

– Mój kochany panie! Proszę, niech pan wejdzie! Proszę, niech pan pójdzie do dziadzi! Dziadzio chory i pana potrzebuje!

Zdumiony, gdyż nie znałem żadnego mieszkańca ani tego domu, ani sąsiednich, obejrzałem się. W otwartych drzwiach stała drżąca mała dziewczynka, której ładną, wzburzoną w tej chwili twarzyczkę okalały gęste zwoje złocistych loków.

– Mylisz się, moje dziecko – odparłem. – Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz. Nie znam waszego domu. Powiedz mi, kogo mam wezwać, a jeśli jest tu, w pobliżu, to mu powiem, żeby poszedł natychmiast do twego dziadka.

Ale dziewczynka już zbiegła ze schodów, pochwyciła mnie za rękę z dziecięcą gwałtownością i wołała:

– Nie, nie! Nie ma na to czasu! Dziadzio powiedział mi, żebym przyprowadziła pierwszego człowieka, jaki będzie przechodził. Pan jest pierwszym człowiekiem, niech pan pójdzie za mną!

Mówiła tonem tak nalegającym, że mimo woli stałem się posłuszny jej wezwaniu i wszedłem za nią na schody. Ze zbytkownie ozdobionej fasady wywnioskowałem, że dom jest zamieszkany przez bardzo bogatego człowieka.

– Ale kim jest twój dziadek? – spytałem dziecka. – Jeżeli chory, to są przecież doktorzy, służba...

Mała nie pozwoliła mi dokończyć, tupnęła niecierpliwie nóżką i zawołała:

– Dziadzio nigdy nie czeka! Jeśli pan się nie pośpieszy, to dziadzio pomyśli, że nie zrobiłam tego, co mi kazał. – I drobnymi rączkami wciągnęła mnie w otwarte drzwi.

Któż by wobec tego nie ustąpił? W progu dostrzegłem, że cała klatka schodowa, bardzo obszerna, urządzona była z przepychem, lecz w urządzeniu tym przebijała zarówno solidność, jak i wielkie bogactwo. Wszedłszy z dziewczynką do sieni, zamknąłem za sobą drzwi. Mała jak błyskawica pomknęła przez sień, a zatrzymując się przed drzwiami na przeciwległym końcu, zawołała:

– Tutaj! Tutaj!

Podążyłem za dzieckiem, a gdy stanąłem w otwartych drzwiach pokoju, zrozumiałem, dlaczego dziewczynka wezwała zupełnie nieznajomego przechodnia.

Na środku niewielkiego pokoju, urządzonego z prostotą kantoru kupieckiego, ujrzałem starca, który – dostrzegły to nawet moje niedoświadczone oczy – był nie tylko chory, ale wręcz stał u progu śmierci.

Nie spodziewałem się takiego widoku, wzburzył mnie on do głębi i chciałem zawrócić, by zawołać pomocy, ale dziewczynka podbiegła do dziadka, objęła jego kolana i patrzyła na mnie tak błagalnym wzrokiem, że nie miałem serca zostawić jej samej z konającym. Mnie samemu, chociaż jestem mężczyzną, na widok chorego oddech zamierał w piersi.

Chociaż tak bliski zgonu, starzec nie leżał, lecz stał, trzymając się wielkiego biurka. Wysoka postać mężczyzny przedstawiała obraz takiego duchowego i fizycznego cierpienia, jakiego dotąd nigdy nie widziałem i który pozostanie niezatarty w mej pamięci.

Starzec jedną rękę przyciskał do serca, a konwulsyjnie zakrzywionymi palcami drugiej uczepił się w rozpaczliwym wysiłku biurka i na tej ręce opierał się całym ciężarem ciała, tak że chwiał się tylko, lecz nie upadł. Jego spojrzenie skierowane było na drzwi, a gdy wszedłem, drżenie przebiegło po słaniającej się postaci, zaciśnięta dłoń na sercu rozchyliła się i ujrzałem w palcach starca zmięty skrawek papieru.

Widok tego okazałego mężczyzny, który był teraz taki bezsilny, poruszył mnie do głębi; wyjąkałem kilka słów wyrażających współczucie, a w mniemaniu, że jest w domu sam z wnuczką, spytałem, jakiej żąda ode mnie usługi.

Za całą odpowiedź spojrzał wymownie na swoją rękę; ponieważ jednak zauważył, że go nie zrozumiałem, nadludzkim wysiłkiem wyciągnął tę rękę, przy czym wypowiedział kilka bezładnych słów, z których zrozumiałem tylko tyle, że mam wziąć kartkę, gdyż jego kostniejące palce już jej nie mogły wypuścić.

Pragnąc szczerze być mu w tej przedśmiertnej walce jakąkolwiek pomocą, uczyniłem, jak chciał i wyciągnąłem mu kartkę z dłoni. Zauważyłem przy tym, że kartka stanowiła część arkusza listowego i że była złożona.

– Co mam z tym zrobić? – rzekłem, jednocześnie spoglądając pytająco w jego oczy, zasnuwające się mgłą.

Przez krótką chwilę wodził szybko wzrokiem po biurku i gdy oczy jego spoczęły na jednym punkcie, zrozumiałem go. Chciał, żebym kartkę włożył do koperty.

Wyjąłem kopertę z pudełka, wsunąłem skrawek papieru i zamknąłem kopertę; po czym spytałem go uśmiechniętym spojrzeniem, czy tak dobrze. Odpowiedział wzrokiem wyrażającym taką wdzięczność i takie zaufanie, że wstyd mi było, bo przecież taką drobną wyświadczyłem mu przysługę. W spojrzeniu tym było jednak jeszcze coś szczególnego i chciałem właśnie zapytać, jakie nazwisko napisać na kopercie, gdy udało mu się z największym wysiłkiem szepnąć:

– Nikomu... nikomu innemu... tylko...

Lecz w tej właśnie chwili kiedy miał nazwisko na ustach, opuściły go siły. Walczył rozpaczliwie, ale nie zdołał już wydobyć z siebie ani jednego dźwięku.

Ta rozpacz konającego zrobiła na mnie straszne wrażenie, usiłowałem mu dopomóc, pytając:

– Czy list jest dla pańskiego adwokata? – A gdy nie dawał znaku, dodałem z pośpiechem: – Dla pańskiego lekarza? Dla żony? Dla kogokolwiek tu w domu?

Spojrzał na mnie raz jeszcze, a potem wzniósł oczy i stał przez kilka sekund w postawie tak wymownie wyrażającej pełne nadziei oczekiwanie, że ze zdumienia nie mogłem wymówić słowa i przez chwilę zapomniałem, iż znajduję się w obliczu śmierci.

Trwało to wszakże krótką chwilę. Nie ochłonąłem jeszcze i zapytywałem siebie, co może znaczyć nagła zmiana w wyrazie twarzy mężczyzny, gdy dziecko, które obejmowało ciągle jeszcze jego kolana, krzyknęło nagle przeraźliwie i opuściło rączyny. Widziałem, jak mężczyźnie tchu zabrakło, jak chwytał powietrze ustami, zatoczył się i pochylił naprzód. Skoczyłem i pochwyciłem go w objęcia, zanim padł na ziemię.

Niestety, była to ostatnia przysługa, jaką mu wyświadczyłem; gdy go ostrożnie ułożyłem na posadzce, już nie żył, a ja byłem sam z drżącą dziewczynką i umarłym, który z ostatnim tchnieniem życia dał mi zupełnie niezrozumiałe polecenie. Wiedziałem tylko, że pod żadnym pozorem nie wolno mi powierzonego listu oddać innej osobie, tylko tej, dla której był przeznaczony.

Ale kim jest ta osoba? Kto mi na to odpowie? Znalazłem się tedy w nader osobliwym położeniu w tym zupełnie obcym domu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki