Krucha miłość - Nina Bylicka-Karczewska - ebook + książka

Krucha miłość ebook

Bylicka-Karczewska Nina

3,9

Opis

W walce o prawdę i miłość

Przypadkowe spotkanie Anki i Piotra po piętnastu latach było dla nich przełomem. Ona widziała w Piotrze szansę na ułożenie relacji z synem, on, walcząc o własne szczęście, musiał dokonać trudnych wyborów.

Robert, ich syn, rozdarty między biologicznymi rodzicami, a tymi, którzy go adoptowali i wychowali, szuka własnej tożsamości. Anka i Piotr zmagają się z konsekwencjami wcześniejszych decyzji oraz próbują stworzyć patchworkową rodzinę.

Mierzą się z wątpliwościami, przeszłością, leczą niezabliźnione rany i próbują rozwiązać problemy narosłe zarówno w ich rodzinach, jak i między nimi. W międzyczasie muszą stawić czoła oskarżeniom, które padają pod adresem ich syna.

Co naprawdę ukrywa Robert?

Czy Anka i Piotr potrafią zbudować szczęśliwą rodzinę, borykając się tym razem z własnymi błędami wychowawczymi?

Jedni wchodzą w dorosłość zbyt szybko, a inni zdecydowanie za późno. Ta książka to wzruszający przewodnik po ludzkiej psychice. To obraz ludzi żyjących z piętnem przeszłości i z traumami, które nie pozwalają realnie patrzeć na świat. Ale to również obraz pięknych uczuć. Polecam całym sercem.

Ewa Formella

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 378

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (7 ocen)
2
2
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Nina Bylicka-Karczewska

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Magdalena Kawka

 

Korekta

Paulina Kawka

 

Projekt okładki

Iza Szewczyk

 

Skład i łamanie

Maciej Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2022

 

eISBN

978-83-67295-86-4

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

PROLOG

 

 

18 października 2019

 

Biegam, krzątam się, szukam miejsca. Są tu ludzie, których nie znam, boję się ich i próbuję kierować się do mężczyzn, na których mi zależy, nawet jeśli nie zwracają na mnie uwagi.

Wypatruję go i czekam, aż podejdzie i mnie przytuli. Bardzo za tym tęsknię i zrobię wszystko, aby to uzyskać. Biorę ze stołu kolejny kawałek ciasta, nikt tego nie rejestruje. Czekam na komentarz, że nie powinnam, że za dużo cukru, ale mojej mamy tu nie ma, więc kto miałby się tym przejmować?

Idę w końcu sama do niego i łapię go za dłoń. Jest bardzo ciepła. Jak gorąca rękawiczka ściągnięta z kaloryfera albo wrzątek w wannie. Wsuwam palce i ściskam jego twarde opuszki.

Nie patrzy na mnie tylko na nią. Jest czuły, śmieje się z jej słów, słucha z otwartymi ustami, chociaż ja nie dostrzegam w nich nic ciekawego. Wszyscy są dla niej mili, adorują ją i kokietują; została nową atrakcją, gwiazdą wieczoru.

Cały czas nie puszczam jego ręki, jednak więdnę, bo on wcale nie odwzajemnia uścisku, trzyma mnie automatycznie niczym pilota do telewizora. Przebiegam wzrokiem po pozostałych. Każdy w jakimś swoim amoku i małym świecie, każdy przejęty swoją rolą.

Wypuszcza moją rękę, jakby strzepywał z siebie brud.

Potem, przy stole, obaj mówią tylko o obiektach swoich westchnień. Słucham tego jak zza szyby. Udaję, że nie wiem, o co chodzi i że to nie będzie miało na mnie wpływu. Żaden na mnie nie patrzy. Ludzie odchodzą od stołu i znowu tworzą grupki wzajemnego zainteresowania, z wyłączeniem mnie oczywiście. Ja nie należę do żadnej z nich.

Mój wzrok przykuwa ogień świeczek, to hipnotyzujące. Podchodzę bliżej i przysuwam dłoń, ustawiam ją nad płomieniem, czuję, jak ciepło mnie łaskocze. Obniżam ją, czuję pieczenie, zabieram szybko rękę i niechcący przewracam świeczkę, wylewając ciekły wosk. Rozglądam się, lecz nikt tego nie widzi. Wsadzam palec w rozlaną lepiącą maź i rozmazuję ją po stole, obserwuję, jak zastyga. Może ktoś na mnie za chwile nakrzyczy, że wsadzam rękę w ogień i że brudzę stół. Cisza. A właściwie gwar rozmów zupełnie poza mną.

Czuję napięcie, postanawiam zniknąć na górze w swoim pokoju. Stąpam bardzo głośno, może ktoś usłyszy, pójdzie za mną i zacznie strofować, że nieładnie opuszczać gości. Przystaję, spoglądam w dół, po czym nagle zbiegam i zrzucam z hukiem torebkę stojącą na komodzie. Leży, jakby wypruto z niej flaki. Widzę długopis, kopertę, klucze, wszystko rozsypało się żałośnie i nikogo nie interesuje, by podnieść.

Kopię ją w nerwach i biegnę na górę. Zwijam się w łóżku i czuję przejmujące zimno. Zaczynam płakać. Najpierw jedna łza delikatnie spada z kącika oka, biegnie w dół i zjeżdża na szyję, później kolejne, jedna za drugą, z obu oczu. Drżę i wyję na cały głos, ale nadal nikt mnie nie słyszy.

Nie wiem, jak długo to trwa, boli mnie gardło, więc w końcu przyciskam twarz do poduszki. Może uduszę się własnymi łzami albo się w nich utopię. Może wtedy ktoś pożałuje, że mnie nie zauważył. Ale będzie za późno, już bez znaczenia, po prostu mnie nie będzie.

W końcu przychodzi, bierze mnie na ręce i zabiera. Zamykam oczy. Ma duże dłonie i pachnie czymś słodkim. Pozwolę mu zrobić ze mną, co chce, tak bardzo pragnę, aby ktoś ze mną został.

 

 

 

Anka: trzy lata wcześniej

 

Piętnastoletni Robert kopał patykiem dziurę w piasku. Robił to metodycznie, najpierw uderzał szybkimi ruchami, a potem dłońmi wygrzebywał piach i wygładzał krawędzie otworu w ziemi. Klara stała na rozłożonym kocu w odległości metra od chłopaka. Dokładnie na środku materiału, z równo ustawionymi stopami obok siebie i rękoma spuszczonymi wzdłuż ciała. Co jakiś czas kiwała się na boki i dreptała, bardziej aby rozruszać mięśnie, niż wykonać konkretny ruch. Początkowo Robert prosił ją: „Chodź, pomóż, no chodź”, ale kręciła głową, więc w końcu machnął ręką w rezygnacji i pracował sam.

Kaszubskiej plaży przy jeziorze daleko było do Lazurowego Wybrzeża. Domek, który mieli do dyspozycji, leżał na wzgórzu, od wody dzieliły ich tylko strome schody. Natomiast piasek na plaży przypominał wysypkę budowlaną. Dla Klary plaża oznaczała zupełnie inne miejsce niż to, do którego przyprowadziła ją Anka. Kilkanaście minut wcześniej Anka stoczyła z Klarą dyskusję dotyczącą chodzenia po piasku. Dziewczynka odmówiła zdjęcia butów i nic nie było w stanie jej do tego nakłonić: ani budowanie zamku, ani tym bardziej moczenie nóg w wodzie. Na szczęście dziewczynka, zachęcona odwagą Roberta, poszła za nim w brudną przestrzeń przyciągnięta wyłącznie jego zainteresowaniem i towarzystwem. Anka rozłożyła jej koc, a potem pomogła zdjąć buty, a Klara w skarpetkach weszła na bezpieczny cypel.

Tego dnia próbowała patrzeć na nią inaczej niż pedagog w przedszkolu, wyjść poza ankietę diagnostyczną, ale nie potrafiła zapomnieć o natręctwach dziecka. Dziewczynka nie była szczególnie przyjazna w stosunku do nikogo, nastawiona z rezerwą i lękiem do całego świata, nauczona grzeczności i posłuszeństwa, sprawiała wrażenie nie dziecka, a laleczki postawionej na nie swoim miejscu. W połączeniu z Robertem tworzyli dziwaczne duo. Anka pierwszy raz obserwowała chłopaka w innych okolicznościach. Nie przypuszczała, że on w ogóle umie się bawić. Oboje byli tak różni, jak Dawid i Goliat, jak Kopciuszek i Merida Waleczna, jak ona i Piotr.

Zazdrościła im więzi, choć jeszcze jej nie rozumiała. Co takiego sprawiło, że tych dwoje odmieńców zbliżyło się do siebie, że potrafią spędzać razem czas? Robert zaskoczył ją otwartością w stosunku do Klary. Anka była przekonana, że chłopiec jest niereformowalnym przypadkiem zamknięcia w sobie. Patrząc na nich, odnosiła wrażenie, że przeniesiono ją do innego wymiaru. Nie przypuszczała, że Robert może lubić dzieci i to takie, do których trudno żywić sympatię. Przypomniała sobie, że sama w obcym kraju podjęła decyzję o opiece nad dziećmi, chociaż Roberta zostawiła w Polsce. Wybrała też kierunek studiów związany z rozwojem dzieci. Dziś wiedziała, że to wszystko po to, aby zagłuszyć wyrzuty sumienia. Może w nim było coś podobnego, co powodowało, że przy małym człowieku się otwierał. A może na siłę szukała podobieństwa chłopaka do siebie.

W ciągu kilkunastu godzin Anka zaczęła inaczej patrzeć na Roberta. Zrozumiała, że próbowała go wyjąć z szuflady, w której sama go zamknęła. Kiedy tylko otoczenie przybierało inną barwę, dostawało świeżego powiewu, on niespodziewanie świetnie radził sobie w innych okolicznościach. Wyobrażała sobie, kim mógłby być, gdyby wychowywali go razem z Piotrkiem. Gdyby miał prawdziwą siostrę lub brata, gdyby miał inne możliwości, szanse, gdyby naprawdę go kochała… Prawie udławiła się swoimi refleksjami.

Przywołała do porządku własne myśli, odgoniła wątpliwości. Czuła, że z tym letnim dniem przychodziło ogólne ciepło. Spinające ją obawy i lęki topniały, traciły siłę. Zastępowała je nadzieja. Żałowała, że w tym upajającym momencie nie ma koło niej Piotra, że wspólnie nie delektują się sekundami szczęścia, nawet jeśli szczęście było chwilowe i pozorne. A może szczególnie wtedy. Piotr napisał dwie godziny temu, że wraca, co oznaczało jeszcze trochę czekania.

Zastanawiała się, co dokładnie zatrzymało go w Warszawie. Przypomniała sobie minę Piotrka, kiedy zobaczył grupę krwi Klary w książeczce zdrowia. Nie sądziła, że Magda mogłaby mieć dziecko z kimś innym, to była kobieta o sztywnym kręgosłupie moralnym. To niewiarygodne. Anka cały czas przypuszczała, że to nieporozumienie, błąd na papierze. Piotrek widocznie miał przymus, aby to wyjaśnić, chociaż im dłużej to analizowała, tym bardziej czuła, że coś jej umyka. Zastanawiała się, czy Magda jest lepszą kobietą od niej i dochodziła do wniosku, że pod wieloma względami tak. Ale mimo że była podobna do Piotrka, między tamtymi dwojgiem nie istniały żadne ciepłe emocje ani przyciąganie. Nie rozumiała dlaczego, ale wiedziała, że te niewypowiedziane, nienazwane kwestie często w życiu mają większe znaczenie.

Spojrzała w stronę dzieci i zobaczyła, że Robert podał Klarze rękę, próbując ją nakłonić, aby weszła do wydrążonej przez niego dziury. Dziewczynka opierała się i usilnie próbowała pozostać w kręgu, który wydeptała na kocyku. Wtedy Robert nagle położył się u jej stóp i krzyknął: „Paniusiu, wsiadaj na motor!”. Klara z wypiekami na twarzy usiadła na jego zgiętych kolanach i chwyciła go za wystawione do góry kciuki. Robert naśladował dźwięk motoru, a Klara radośnie podskakiwała. Po chwili ją zrzucił i zaczął łaskotać, a ona piszczała, błagając, aby przestał. Na jej naturalnie bladych policzkach zakwitły rumieńce.

Z jakiegoś powodu Ance ta scena wydała się bardzo intymna. Rozglądała się bezwiednie, jakby ktoś miał podglądać ich w dwuznacznej sytuacji. A także ją, obserwującą to zdarzenie. I chociaż daleka była od pruderyjnych myśli, nie potrafiła ukryć rozdrażnienia, że to, co robią, jest nieprzyzwoite. Może dlatego, że łaskotanie Piotra zawsze prowadziło ich do seksu, ich dotykanie nigdy nie było niewinne. Ale to w końcu dzieci, koiła własne myśli. Dzieci.

Robert z Klarą sturlali się z koca, a dziewczynka poderwała się w panice i otrzepała ubranie z piachu. Potem stanęła na rozstawionych nogach z rozczapierzonymi palcami i miną pełną odrazy. Robert śmiał się w głos. Anka też prychnęła z rozbawieniem, bo widok Klary, którą najwyraźniej brzydził piasek, był komiczny.

– Muszę się umyć i przebrać i chcę kompot i mam piach w butach – wyliczyła dziewczynka na jednym wydechu.

– Wszystko załatwione. Oprócz kompotu – odpowiedziała Anka.

– Ale u mnie w domu jest zawsze kompot do obiadu, a dzisiaj nie piłam, a chcę pić.

– Rozumiem. Ale jesteśmy teraz w domku wczasowym i nie mamy kompotu. Zrobię ci coś innego do picia.

Nie miała wyjścia i zaproponowała powrót do domu, aby pomóc Klarze w zmianie ubrania. Asystowała jej przy myciu, a potem na jej prośbę wyszła, pozwalając małej na samodzielne ubranie. Piotr nie spakował jej nic wygodnego, co nadawałoby się na wakacje. W plecaku dziewczynki znalazła wyłącznie sukienki z kołnierzykami i tiulowymi falbanami, jakby wyjechała na pokaz małych miss. Klara na szczęście wiedziała, co wybrać i nie rozważała braku adekwatności jej ubrań do sytuacji.

– Fajnie się z nią bawisz. – Anka zagadnęła Roberta, kiedy zostawiła Klarę samą.

Kiwnął głową bez słowa. Znowu zablokował odbiór świata, a przede wszystkim jej.

– Co sądzisz o Piotrze? – spytała.

– Nie wiem, przecież prawie go nie znam. A w ogóle co to za pomysł, żeby mówić do kogoś Piotr a nie Piotrek, przecież do ciebie mówimy Anka, a nie Anna. Nie kumam.

– Wiem, po prostu w jego domu zawsze tak mówiono. Jego ojciec jest bardzo zasadniczy w tych sprawach, nie akceptuje żadnych zdrobnień. I mnie też to weszło w krew. Ale coraz częściej myślę o nim jak o Piotrku, a nie Piotrze.

Słuchał jej wyjaśnień bez komentarza i nie wiedziała, na ile to wszystko rozumiał, ale czuła wdzięczność, że zadaje pytania i cokolwiek go interesuje albo wzbudza wątpliwości.

– Przepraszam, że tak cię zabraliśmy, to pomysł Piotrka, nieco ryzykowny, jednak przypuszczam, że dobrze nam zrobi. Gdy patrzę na ciebie i Klarę, to naprawdę zaczynam wierzyć, że to wszystko się poukłada.

Westchnął raz i drugi.

– Jesteś głupia.

Zamurowało ją. Przełknęła ślinę, połykając ripostę. Odwróciła się do niego plecami.

– Nie wiem, co twoim zdaniem się poukłada, co to dla ciebie oznacza? – kontynuował. – Jeden miły dzień niczego nie zmienia. Nadal jesteś dla mnie prawie obca, ten Piotrek tym bardziej. Dla niej – wskazał ręką do góry, gdzie przebywała Klara – tak samo jesteś obcą babą, ja obcym chłopakiem, z którymi zostawił ją ojciec. Świeci słońce, jest ciepło, ale to nie znaczy, że życie jest miłe, dla mnie wszystko jest totalnie pojebane.

– Masz rację. To nie jest tak, że tego nie widzę, po prostu dostrzegam pewien potencjał czegoś dobrego w tym całym syfie. Cieszę się, że tu jesteś, po prostu poznaję cię. Potrzebuję więcej czasu, i ty pewnie też. Małymi krokami może gdzieś dojdziemy.

– Czy ja jestem ci do czegoś potrzebny? Nie możesz iść tam, gdzie chcesz, beze mnie?

– Nie. Gdyby nie ty, w ogóle by mnie tu nie było i pewnie nie próbowałabym zaczynać od nowa z Piotrem. Piotrkiem.

– Czyli jestem twoim wyrzutem sumienia. Tylko tyle. Normalnie miałabyś mnie w dupie. Pamiętam, jak zareagowałaś, kiedy mama powiedziała, że ja jestem twoim synem. Nawet na mnie nie spojrzałaś, wyszłaś.

– Tak, to prawda. Byłam w szoku. Ale nie chodziło o ciebie. To znaczy jeśli myślisz, że czuję zawód, że to ty jesteś moim synem, to się mylisz. Zawiodłam się, bo zrozumiałam, że najbliżsi mnie okłamywali. Pisałam listy do Marka, rozmawialiśmy, mówiłam mu, że tęsknię za swoim synem i że żałuję tego, co zrobiłam. Przez ten cały czas i on i moja matka milczeli, nikt mi nie powiedział prawdy. To najbardziej mnie zabolało.

– Coś o tym wiem. Mnie też okłamywano.

– Wiem i mogę sobie tylko wyobrazić twój żal i to, co czujesz. To nie tak powinno być, nie w ten sposób powinieneś poznać prawdę. Mimo to nie cofniemy czasu. Kocham brata, jest dla mnie jedną z najbliższych osób. I mimo wszystko cieszę się, że to oni cię wzięli pod opiekę, a nie ktoś obcy. Wiem, że tego nie przyznasz, ale Marek i Bożena potrzebują pomocy i ja im jej udzielę. Wesprę ich. Ale zamieszkaj ze mną, będziesz blisko, będziesz mógł ich odwiedzać, kiedy chcesz. Obiecuję, żadnych ośrodków i terapii.

Kuła żelazo, póki gorące, pierwszy raz nawiązała z Robertem coś na wzór dialogu.

Nie zdążył jej odpowiedzieć, bo właśnie zeszła Klara. Powoli, krok za krokiem, elegancka, niczym na wybiegu, niby bezszelestnie, a jednak nie sposób było zignorować jej obecności.

– Pić mi się chce – powiedziała rozdrażnionym tonem.

Anka na chwilę o niej zapomniała. W pośpiechu zaczęła szukać soku, który, była pewna, wczoraj kupiła.

– Kiedy przyjedzie tata? Chcę do mamy. – Klarze łamał się głos.

Anka poczuła narastającą panikę. Z jednej strony miała Roberta z całym jego żalem, a z drugiej Klarę, obcą dziewczynkę, dla której powinna być panią z przedszkola, a nagle musiała wejść w rolę, na którą nie była przygotowana.

– Tata niedługo przyjedzie i razem zadzwonicie do mamy – powiedziała, podając małej szklankę z sokiem. Obawiała się jej płaczu, nie wiedziała, jakich użyć słów i co właściwie powinna jej powiedzieć, gdyby ta nagle zaczęła zadawać niewygodne pytania.

– Chcę teraz! – krzyknęła Klara.

– Nie mam telefonu do twojej mamy. Pobawmy się, szybciej minie ci czas. – Anka położyła dłoń na jej ramieniu.

– Nie ma zabawek, nie mam tu farb ani pędzli, co mam robić?

– Dobra mała, nie płacz. Chodź, coś obejrzymy – włączył się Robert.

Klara, niezrażona jego obcesowością, podeszła i usiadła obok. Robert wyjął swój telefon i włączył jej bajkę.

Znowu ją uratował. Anka miała w głowie gotowe scenariusze zabaw na każdą okazję, ale to dziecko ją paraliżowało. Bała się, że zrobi czy powie coś niestosownego, chociaż to brak zaangażowania był większą przewiną niż jakiekolwiek działanie. Pedagogiczne kilka sekund na reakcję mijało szybciej, jeśli w grę wchodziły dodatkowo uczucia. Liczyła, że Robert zajmie Klarę do powrotu Piotra.

W końcu wrócił. Zmęczony i blady, jakby ktoś wypompował z niego krew. Klara, wcześniej dopytująca, gdzie tata i mama, wciągnęła się w oglądanie bajki i nawet nie zauważyła jego przyjazdu. Piotr rozłożył ręce, w zdziwieniu pytając, co się wydarzyło. Dopiero kiedy usiadł koło nich, Klara odnotowała jego obecność. Objęła go, ale po chwili wróciła do oglądania filmu z Robertem.

Piotr przywołał Ankę i spędzili godzinę bez słowa, przytuleni do siebie. Nawet nie wiedziała, co oglądają, wyłączyła myśli, zastygając w tej dziwnej, na pozór rodzinnej, scenerii. Później Piotr zabrał Klarę na spacer, z którego Anka i Robert się wykręcili. Chłopak ze słuchawkami na uszach zniknął w swoim pokoju, a Anka czekała na moment, kiedy zostaną z Piotrem sami. Po ich powrocie przysłuchiwała się jeszcze, jak Piotr gra z Klarą w kółko i krzyżyk, a potem patrzyła, jak prowadzi ją do łóżka, realizując po kolei wszystkie czynności, aby dziewczynka spokojnie mogła zasnąć. Czekał w jej pokoju, dopóki nie usnęła.

W końcu przyszedł do Anki.

– Nie chcę zabrzmieć przesadnie romantycznie, ale tęskniłam za tobą. – Przytuliła się do Piotra, chociaż czuła, że od samego przyjazdu jest spięty.

Uśmiechnął się jednak.

– Ja za tobą też. Zawsze. Co u was? Widzę, że sporo mnie ominęło.

– Jestem fatalna w relacjach z Klarą. – Westchnęła. – Powinnam stworzyć fajny czas, zbliżyć się do niej, tymczasem nie umiem. Wiesz, że ona jest specyficzna.

– Zostawiałem was, nic dziwnego, że sytuacja była dziwna. A Robert?

– Udało mi się z nim porozmawiać. Powiedzmy, „normalnie”. W ogóle go nie poznaję. Prawie cały czas spędzał z Klarą, ona do niego lgnie. To jest po prostu niesamowite. Odkrywam, jak mało go znam, nie wiem, kim jest i jaki jest. Dzisiaj zobaczyłam w nim innego człowieka i daje mi to nadzieję, czuję spokój.

– Wiedziałem, że przyjazd tutaj to dobry pomysł. Szkoda, że nie byłem z wami.

– Szkoda. Klara nawet miała swój pierwszy raz.

Piotrek odsunął się od niej i spojrzał pytająco z przerażeniem w oczach.

– To znaczy pierwszy raz z piaskiem – doprecyzowała Anka. – Bała się zdjąć buty i chodzić po piasku, musiałam jej rozłożyć koc. Robert wykopał dziurę, a potem trochę pajacowali i wpadła na piach. Minę miała, jakby dotykała gówna. – Anka zachichotała, przywołując wspomnienie. Po chwili zorientowała się, że Piotrkowi nie jest do śmiechu. – Jesteś zdenerwowany, wszystko w porządku?

– Niezupełnie.

– Jestem z tobą. Mów.

– Zobaczyłem tę grupę krwi w książeczce i od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. Musiałem to wyjaśnić. Pojechałem do Magdy.

– O rany, nie wezwała policji, że porwałeś dziecko?

– Klara nie jest moją córką – wyrzucił z siebie.

Anka przytrzymała ręką klatkę piersiową, jakby płuco miało jej wyskoczyć albo jakby ktoś robił jej reanimację serca.

– Cały czas byłam przekonana, że to nieporozumienie. Domyślam się, że to dla ciebie cios. Przykro mi. Nawet nie wiem, co powiedzieć. Myślałam dzisiaj o tym i dałabym sobie głowę uciąć za jej świętą moralność. Naprawdę trudno mi w to uwierzyć. – Położyła rękę na ramieniu Piotra.

– Trudno uwierzyć. Tak. Ale naprawdę trudno uwierzyć, kto jest prawdziwym ojcem Klary. Zgadnij.

– A skąd ja mam wiedzieć? – spytała zdziwiona.

– Zgadnij – ponaglał, ale w końcu sam odpowiedział: – Mój ojciec.

Anka odrzuciła kołdrę i skoczyła na równe nogi, napięła wszystkie mięśnie i wybałuszyła oczy.

– Przyznali się. Oboje.

– Zgwałcił ją?

Piotrek wybuchnął śmiechem, a Anka wsunęła się z powrotem obok niego. Na jego twarzy nie dostrzegała wcale rozbawienia tylko absolutną niemoc.

– Ona go kocha. To jej miłość. – Podkreślił teatralnym ruchem ręki. – Jechałem tam z przekonaniem, że wyciągnę z niej prawdę i byłem z tym pogodzony, że to nie moje dziecko. I nic nie czułem. Zupełnie nic. A potem ona z dumą oznajmiła, że Jan jest prawdziwym mężczyzną, nie ja. Więc pojechałem do niego. Nadal nie wierzyłem, że to prawda. Sądziłem, że może chciała mi dokuczyć i wymyśliła taką okrutną bzdurę. A potem on to potwierdził. Nie dbałem o żonę, więc on się nią zaopiekował. Rozumiesz? Powiedział to, i do tego przy mamie.

– Nie rozumiem. To jakiś horror. – Pokręciła głową.

– Jak pomyślę, że ona spała ze mną po nim… Obrzydlistwo.

– Nie wierzę, Piotrek, nie wierzę. To jakiś obłęd. Przysięgam, nie znam gorszej patologii. Mój brat, adopcja Roberta, mój ojciec, nawet rąbnięta matka… My, każdy nasz agresywny seks… Ale dziecko z teściem?

– Zamknij się, proszę.

Złapała go za rękę. Wiedziała, że będzie mu potrzebna. Pocałowała jego palce, a on oparł głowę na jej ramieniu. W ich związku nic nie było proste i przeczuwała, że zdobyte przez Piotra informacje położą się cieniem na ich wspólnych planach.

– Zostawiłem go, miał zawał.

– Jak to?

– Szarpaliśmy się, a potem zaczęło go kłuć. Matka powiedziała, że wezwie karetkę i sobie poradzi. Wyszedłem. Wiem, że nie powinien jej zostawiać samej, jednak już nie mogłem tam być, patrzeć na niego, a tym bardziej mu pomagać. Nie po tym wszystkim,

– Zadzwonię do twojej mamy i spytam, czy wszystko w porządku. Ale nie martw się, poradzi sobie. Co zamierzasz? Co z Klarą?

– Wezmę rozwód z Magdą. To na pewno. Natomiast Klary nie chcę zostawić, ona nie jest niczemu winna. Nie chcę, żeby Magda jej zrobiła ten cały Zamojski syf. Wiesz, o co chodzi. Czuję, że jestem jej to winien.

– To wszystko robi się coraz bardziej skomplikowane. – Anka westchnęła.

– Cieszę się, że jesteś. Kiedyś to by i tak wyszło na jaw, ale bez ciebie bym tego nie zniósł, nie miałbym celu.

Informacje, które przywiózł, sparaliżowały ją. Jak to możliwe? Nie chciała tego mówić głośno, bo widziała, jak ciężko to znosił, ale pewne klocki wskoczyły na swoje miejsce. Nie doczekała się, aby stary Zamojski kiedykolwiek ją przeprosił, choć czuła pewną satysfakcję. Zawsze wiedziała, że ten człowiek uosabia zło, a to, co zrobił swojemu synowi i rodzinie, którą udawał, że chroni, było znacznie gorsze niż wszystkie słowa i zdarzenia, których sama doświadczyła. Pozytywne myśli o Magdzie, o jej kobiecości wyparowały, chociaż wiedziała, że akurat ona sama nie powinna oceniać. Jednak nie mogła zrozumieć tej kobiety; Magda musiała być na innym biegunie emocji.

A ona sama przybyła na biegun Piotra. Objął ją, a potem położył jej głowę na swoich kolanach, tym samym przerywając rozmyślania Anki. Błądził kciukiem za jej uchem, po policzku, wokół ust. Dotknęła językiem jego palec i przytrzymała w zębach. Uśmiechnął się i pochylił, a ona uniosła głowę, żeby skrócić dystans. Chwyciła zachłannie jego wargi, tak jak lubił, jakby za pomocą ust mogła go schronić w sobie, a przynajmniej zapewnić, że jest dla niego. Ręce Piotra błądziły pod jej koszulką, na stwardniałych sutkach. Ich sposób na zapomnienie. Nie istniało nic lepszego niż zatracenie we własnym dotyku, a oni opanowali to do perfekcji. I jakkolwiek kiedyś karciła się za to w myślach, tak teraz nabrała pewności, że nikt nie ma prawa ich osądzać.

Piotr odpłynął od razu po seksie, a jej jeszcze po głowie chodziła Alicja, bo uzmysłowiła sobie, że w tym wszystkim umknął jej dramat tej kobiety. Sięgnęła po telefon, niestety Ala nie odbierała. Ostatecznie Anka przytuliła się do pleców Piotra i usnęła.

Rano obudził ich krzyk: „Tato, tato, tato!”. Rytmicznie powtarzane wołanie Klary zastępującej budzik okazało się skuteczne.

Piotr ubrał się w kilka sekund i pobiegł do niej.

Anka została w łóżku, dając im czas na własne sprawy. Rozmyślała, czy te różne światy można na pewno połączyć. Robert miał wiele racji, chwilowe słońce nie mogło zasłonić prawdziwego klimatu.

Wkrótce Piotr, idąc za przykładem Klary, zawołał: „Anka, Anka, Anka!”.

Zrozumiała, że pora wstać. Zanim zeszła do nich, spróbowała jeszcze raz dodzwonić się do Alicji. Sądziła, że kobieta może być w szpitalu.

Jednak odebrała. Powiedziała: „Nie żyje. Nie, nie odratowali go. Za późno”.

Tak po prostu. Mężczyzna, którego Anka obwiniała, że zniszczył jej życie, odszedł. Już nigdy nie powie o niej nic złego, nie wyrządzi krzywdy ani im, ani jej dziecku. Mimo to kamień zastygł jej w przełyku. To wszystko nie tak. Wyobrażała sobie raczej, że będzie miała szansę skonfrontować się z nim albo spojrzeć na niego dumnie, wychodząc za Piotra; bardziej po to, aby mu dokuczyć, niż dlatego że marzyła o ślubie. Czuła, że to nie koniec. Jego śmierć musiała rozwiązać kolejny worek problemów. Myślała o Piotrze, jak on to zniesie, a potem o Alicji. O delikatnej kobiecie, której zawdzięczała wszystko, co osiągnęła. O kobiecie, którą każdy pomijał.

Zeszła na dół do Piotra i Klary.

Mężczyzna przygotował kanapki, był w dobrym humorze. Pokazał plasterki ogórka ułożone w kształt psa lub kota. Po chwili zobaczył jej minę i domyślił się, że coś jest na rzeczy. A potem, gdy przekazała wieści, w przyspieszonym tempie podjął decyzję o powrocie do Warszawy. Znowu zerwali Roberta z łóżka, Klara została spacyfikowana tym, że wraca do mamy, i już po kilkudziesięciu minutach wszyscy w milczeniu siedzieli w samochodzie. Klara z fochem, a Robert z miną „mam wszystko w dupie, jesteście walnięci”.

Anka nie odważyła się odezwać. Piotr prawdopodobnie trawił wiadomość o śmierci ojca, nie umiał też powiedzieć prawdy Klarze, dlatego całą drogę spędzili w milczeniu.

Odwieźli najpierw Roberta. Klara przytuliła się do niego na pożegnanie, czym wywołała jego uśmiech. Piotr go odprowadził i nie wiedziała dokładnie, co mu powiedział, ale liczyła, że Robert nie straci do nich resztek szacunku. Chciał wrócić na Stalową, do swoich rodziców, a ona nie protestowała.

Piotr naciskał, żeby została z nim, kiedy będzie odwoził Klarę. Napisał do Magdy, że za chwilę przywiezie córkę.

Magda czekała przed klatką i kiedy tylko podjechał, podbiegła do samochodu. Klara wysiadła i rzuciła jej się na szyję. Magda wyglądała na zdezorientowaną. Spuchnięta i czerwona od płaczu objęła córkę, a po chwili ją odciągnęła, wsadziła jej klucze do ręki i odesłała na górę do mieszkania. Klara, nie oglądając się za siebie, zniknęła w klatce.

– To jest Ania – Piotr zwrócił się do Magdy. – Znacie się, prawda?

Obie kobiety kiwnęły głowami.

– Chcę, żebyś wiedziała, że nie będę z wami mieszkał – stwierdził stanowczo. – Nie chodzi o sprawę, którą mi wczoraj naświetliłaś, po prostu mam inną rodzinę, mam syna z Anią, którego Klara poznała. Porozmawiamy innym razem i ustalimy kwestię opieki nad Klarą. Myślę, że dojdziemy do porozumienia.

– Janek nie żyje – powiedziała Magda.

– Wiem, dlatego wróciliśmy.

– Zabiłeś go – oświadczyła ostro i oskarżycielsko. Podniosła plecak Klary i odeszła bez pożegnania.

Anka spojrzała na Piotrka i odetchnęła z ulgą. Zrobił to. Pierwszy krok do ich wspólnego życia.

 

 

 

Piotr: teraz

 

Zaparkował na Darwina, a potem przez kilka minut stał przed klatką w oczekiwaniu, że Anka odbierze słuchawkę domofonu i go wpuści. Nie doczekawszy się jej głosu, wślizgnął się w końcu do środka za jakąś starszą panią. Wjechał windą na górę i naprzemiennie z pukaniem wciskał guzik dzwonka. Nasłuchiwał nawet, czy nie ukrywa się w środku, ale wyglądało na to, że gdzieś wyszła. Zbiegł więc po schodach, a potem jeszcze raz wjechał windą, na wypadek, gdyby się z nią minął. Wsiadł do samochodu. W poczuciu niemocy oparł ramiona o kierownicę; miał ochotę ją wyrwać i rzucić przed siebie. Przez dwie godziny obserwował klatkę, w nadziei, że Anka za chwilę wróci. Zostawił jej kilka wiadomości na poczcie głosowej, sprawdził Messengera, ale nie odczytała komunikatów ani nie oddzwoniła.

Ostatecznie wrócił na Bielany do olbrzymiego domu, w którym czekała na niego matka. Nie tak to sobie wyobrażał i nie tej kobiety oczekiwał. Czuł wdzięczność do mamy, że podarowała jemu i Ance dom w zielonej i spokojnej dzielnicy Warszawy. Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż była dla niego obcą, niekontaktującą osobą, z którą nigdy nie miał dobrych relacji.

A Anka odeszła. Ostatni raz rozmawiał z nią bezpośrednio kilka tygodni temu. Sądził, że pokonali demony przeszłości, ale wszystko wskazywało, że zbyt optymistycznie do tego podszedł. Czy nie powinien brać pod uwagę, że Anka zawsze stawiała przed nim wyzwania? Czy nie mówiła, że to co między nimi to mrzonki? A on uparcie ignorował fakty i jak taran wchodził w jej życie, oczekując, że będzie dla niego gotowa. Czy powinien się pogodzić, że „razem” nie istnieje? Czy miała rację? W każdej chwili mogła mu zniknąć, z kimkolwiek. Nie przygotował scenariusza na taką okoliczność, dlatego nie potrafił pokonać impasu. Każdy krok do lepszego kontaktu z synem odsuwał go od córki, a postęp w relacji z dziewczynką, zabijał sukcesy z Anką. Podejrzewał, że wrodzona dyplomacja, próba złagodzenia każdej problematycznej sytuacji i unikanie konfliktów doprowadzą go ostatecznie do porażki.

Dobrze pamiętał lata z Magdą, kiedy funkcjonował jak cień samego siebie. Mimo że Anka raz za razem przyprawiała go o frustrację, to nadawała jego życiu kolorów. Trzy ostatnie lata, choć niełatwe, sprawiły, że życie go cieszyło, a także nigdy nie zwątpił, że nadal jej pragnie. Nigdy nie rozważał alternatyw. W przeciwieństwie do niej. Podczas gdy jego myśli szły prosto do celu, jej pędziły slalomem, w każdej chwili gotowe wypaść z głównej trasy. Brakowało mu pomysłów. Co oznaczało „dać sobie powietrze”? Jak długo to miało trwać?

Wysiadł z samochodu bez energii, przedarł się przez furtkę porośniętą roślinnością, której nikt nie kontrolował. Uświadomił sobie, że musiał to być jeden z najstarszych domów na ulicy. Elewacja pamiętała lata powojenne i nieco odstawała od wyremontowanych, bardziej nowoczesnych budynków. Za to w środku biały i świeży wystrój wprowadzał w dwudziesty pierwszy wiek, chociaż skrzypiący parkiet świadczył, że dom jest wiekowy.

Zgodnie z planem każdy miał tu miejsce dla siebie, ale ostatecznie Piotr wracał sam i nie potrafił odegnać poczucia samotności. W korytarzu wisiała kurtka Anki, ciemnozielona parka z kapturem, a obok jeansowa koszula, którą lubiła nosić po domu. Nie dotykał tych ubrań, nie zmieniał ich położenia, dawały mu poczucie, że ona za chwilę wpadnie i dynamicznie porwie ubrania z wieszaka.

Z zamyślenia wyrwał go widok mamy stojącej w korytarzu, jakby czekała na niego. Nie widział jej na dole od wielu dni. Większość czasu spędzała w swoim pokoju, a Piotr w ferworze innych obowiązków nie poświęcał jej zbyt wiele uwagi.

– A Ania? – spytała.

Alicja traktowała każdy jego powrót jako potencjalne sprowadzenie Ani. Zdawał sobie sprawę, że tęskniła za nią tak samo jak on.

– Nie wiem, oddycha beze mnie, na razie nie wróci.

– Ojej. – Oparła się o ścianę.

– Mamo, nic ci nie jest?

– Trochę mi słabo.

Chwycił ją pod rękę i poczuł, jak bardzo jest krucha. Przez ostatnie lata znacznie schudła. Nosiła wciąż te same spódnice i bluzki; od lat nie wymieniała garderoby. Wszystko na niej wisiało. Wiele godzin poświęcała na analizę widoku z okna i patrzenie w przestrzeń. Karmiła gołębie, wysypując im kawałki pokruszonego chleba. Dopóki Anka z nimi mieszkała, dbała, aby przynosić mamie posiłki trzy razy dziennie. Sama Alicja zapominała o podstawowych potrzebach.

Martwił się, czy sobie z nią poradzi, ale w końcu to jego matka, nie mógł cedować opieki nad nią na Ankę.

Zaprowadził mamę do dużego pokoju i posadził na kanapie. Nalał wody do szklanki i jej podał.

– Nie lubię wody, Piotruś.

– Ania ci przecież mówiła, że musisz pić wodę, pamiętasz?

– Ale Ani nie ma. – Zapadła się w sobie, skurczyła jeszcze bardziej. Powiedziała to tonem, jakby Anka odeszła na stałe, na zawsze.

– Nie poddałem się jeszcze. Będę o nią walczyć. – Poszedł w stronę korytarza. Zamierzał ukryć myśli i ciało w swoim pokoju i rozgryźć sprawę z Anką po swojemu. Nie był z tego dumny, lecz towarzystwo matki pogłębiało jego niepokój, wprawiało go w przygnębienie, na które nie chciał sobie pozwolić.

– Nie odchodź. Porozmawiajmy – poprosiła nieoczekiwanie.

Przystanął w progu i odwrócił się zdziwiony. „Porozmawiajmy”. Pierwszy raz usłyszał to z jej ust. Nie tylko pierwszy raz odkąd z Anką z nią zamieszkali, ale pierwszy raz w całym jego życiu. Wybrała fatalny moment. Konwersacje z rodzicami należały do rzadkości. Ojciec nie rozmawiał, tylko go przepytywał, a mama z reguły komunikowała mu fakty – typu podany obiad, ale nie odnosili się nigdy do żadnych istotnych spraw. Nawet po śmierci ojca nie zdobyli się na szczerą rozmowę. Ani ona, ani on nie mieli takich potrzeb.

– Dobrze. O czym chcesz rozmawiać? – Wrócił i usiadł koło niej.

– Cieszę się, że masz siłę. Ja nigdy jej nie miałam. Sądziłam, że miłość na mnie spłynie, że ona się po prostu pojawia, dwie osoby od razu o tym wiedzą i w tej miłości tkwią przez całe życie. Zawsze byłam naiwna. Po tylu latach w zasadzie nie wiem, co to miłość. Przynajmniej ty i Ania coś o tym wiecie i dlatego nie powinniście się poddawać – mówiła powoli, każde słowo wychodziło z niej z trudem. Nie patrzyła na syna tylko przed siebie, w nieokreślony punkt pokoju.

– Mamo, to nie jest proste. Z Anią nic niej jest proste.

– Myślałam, że po prostu kochasz ją od dziecka.

– Nie wiem, czy to właśnie nie jest problemem. Dużo spraw się za tym ciągnie. Spraw, z których nie jestem dumny. – Westchnął.

– Opowiedz mi o tym.

Zaskoczyła go. Nie mógł zbytnio wchodzić w szczegóły, te najtrudniejsze tematy były tylko pomiędzy nim a Anką i sami musieli je rozwiązać. Nie wiedział, jak wiele Anka zdradziła Alicji w ich prywatnych rozmowach, nigdy o to nie pytał, uznając to za ich sekret. Sądził, że matka wszystko o nich wie, chociażby z listów Anki. Patrzyła na niego wyczekująco, najwyraźniej chciała poznać jego perspektywę.

– Ona się po prostu pojawiła, przyszła do naszej szkoły pod koniec podstawówki i pierwszego dnia poprosiła mnie o pomoc, żeby przewieźć rzeczy. Pierwszy raz z nią zrobiłem coś nielegalnego, jechałem bez biletu, pojechałem gdzieś w nieznane miejsce, w zasadzie z obcą osobą, do nieznanego mieszkania i pomogłem jej wynosić stamtąd rzeczy. Zobaczyłem mężczyznę, który mnie wystraszył. To wszystko brzmi teraz banalnie, ale wtedy czułem, że zostałem częścią jakiejś tajemnicy, czułem, że jestem częścią kogoś.

– A potem zapraszałeś ją do nas.

– Sama się wprosiła – sprostował, rozbawiając samego siebie – Stała się najjaśniejszym elementem mojego życia. Później, nawet kiedy poszedłem do liceum, nadal byliśmy razem, tak strasznie rożni, a jednak jak magnesy. Wspominam to, jak coś niesamowitego, najlepsze, co mi się przytrafiło. Gdybym wtedy miał więcej siły, tak jak teraz, wszystko wyglądałoby inaczej.

– Nie mogłeś mieć tej siły, musiałeś zdobyć doświadczenie, pomyśl o tym w ten sposób. Teraz jesteś mężczyzną. Nikt nie mógł być silniejszy od Jana, nikt by mu się nie przeciwstawił tak po prostu. To był człowiek, przed którym miękły kolana, dominujący i silny.

– Dlatego nigdy nie wstawiłaś się za Anką? Ona miała odwagę, aby mu się postawić, a ty nigdy nam nie pomogłaś. W niektórych sytuacjach mogłaś coś zrobić. My byliśmy tylko dziećmi.

– Nie chcę o tym mówić. – Zacisnęła cienkie usta i poprawiła grzywkę siwych włosów.

Brzmiała stanowczo i chociaż na końcu języka miał dalsze pytania, nie zadał ich. Dręczyła go jedna wątpliwość.

– Mamo, czy ty wiedziałaś o nim i Magdzie? – Pierwszy raz odważył się o to spytać.

Alicja zakrztusiła się wodą.

– Nie, nie wiedziałam.

– Nic nie podejrzewałaś? Byłaś z nim cały czas.

– Wiedziałam, że on ją lubi i ceni, lecz nie dostrzegłam nic innego. Ale mówiłam ci już, że jestem naiwna. Zarzucałam mu romans z sąsiadką, jeszcze wcześniej z sekretarką z jego pracy, jednak za każdym razem twierdził, że gadam bzdury a ja chciałam wierzyć, że to bzdury.

– Kochałaś go?

– Kiedyś tak. Sądziłam, że go kocham. Ale nie wiedziałam nic o tym uczuciu, nikt mnie nie przygotował do życia. Jan mnie wybrał, ponieważ pochodziłam z dobrego domu, inteligenckiego, ale z czasem stałam się jednym z mebli. Myślałam, że tak powinno być. A ty kochałeś ojca?

– Zastanawiałem się nad tym. W kontekście Roberta próbuje zrozumieć miłość rodzicielską i ojcowską. Ojciec wzbudzał we mnie lęk. Nigdy nie usłyszałem od niego, że jestem coś wart ponad piątki w szkole. Próbowałem mu dorównać, coś znaczyć. Chciałem usłyszeć, że jest ze mnie dumny. Dlatego wstydziłem się Anki. Bałem się, że nie jest idealna, nie spełniała wzorcowych oczekiwań. A teraz wstydzę się tamtych uczuć. Wiem, że on by mnie bardziej szanował, gdybym umiał mu pokazać, jak mi zależy i że jestem silniejszy. Pozwoliłem mu gnoić kogoś, kogo kochałem. Kogoś, kto widział we mnie znacznie więcej niż dobrego ucznia. Czy go kochałem? Czułem głównie strach, a w ostatnim czasie obrzydzenie. Nie wydaje mi się, żeby to miało cokolwiek wspólnego z miłością, przynajmniej nie z taką, jakiej ja bym chciał od swoich dzieci.

– Boję się spytać, czy mnie kochasz. – Spuściła głowę.

– Mamo, kocham cię. Chociaż jesteś tak bardzo nieobecna.

– Wiem, że mówisz to, aby sprawić mi przyjemność. Nie musisz kłamać. Wiem, że nie można kochać kogoś tylko za to, że nie wyrządził ci większej krzywdy niż ojciec. Bierność też jest agresją. To mi powiedziała Ania. Wyrządziłam ci krzywdę, bo nie umiałam pokonać swojego strachu, stałam się pasywną trucizną. Ale też muszę ci coś wyznać. Wiesz, że dla mnie Ania, bardziej niż ty, jest jak moje dziecko? – Alicja uniosła oczy na Piotra. Piotr kiwnął głową, nie zaskoczyła go. – Czuję z nią silniejszą wieź. Wydawało mi się zawsze, że jestem ci niepotrzebna, że skoro jesteś chłopcem, to ojciec jest dla ciebie wzorem, a ja jestem zbyteczna. Zresztą ty po prostu nie miałeś potrzeby rozmawiać ze mną, a ja nie umiałam się do ciebie przebić. Mówisz, że jestem nieobecna, to prawda. I czuje się winna za tę nieobecność, ale nie jestem w stanie już nadrobić minionych lat. Nie odzyskam twojego dzieciństwa. W zasadzie przez większość życia sądziłam, że jestem dla ciebie, robię obiad, szykuję kanapki do szkoły, kupuję ci spodnie, dbam o porządek. Nikt nie powiedziałby, że nie masz matki, że robię coś źle. Ale emocjonalnie mnie nie było. Nie rozmawialiśmy. To wszystko uświadomiła mi Ania, sama bym na to nie wpadła. Uwielbiam ją za tę szczerość do bólu, jej złość, waleczność, za to, że mówi o uczuciach, łatwiej wtedy zrozumieć ją i siebie.

– Tak, to prawda. Pamiętam jak kiedyś zabrałaś mnie do dziadków. Przeraziło mnie to spotkanie i choroba babci. Zrozumiałem, że niewiele o tobie wiem, ale nie umiałem przełamać bariery i poznać cię bliżej.

– Nie musiałeś, to ja powinnam. Ale Jan mnie nauczył, że męskie sprawy są inne, odrębne i że nie powinnam do nich wtykać nosa. Myślę czasami o tym, czy kiedyś byliśmy inni. Nie mówiło się o czymś takim jak emocje. Oczywiście uczono nas co to złość, smutek, radość, lecz teraz wiem, że emocje mają całą paletę, jak barwy czy dźwięki. Nic nie jest czarno białe. Kiedyś ludzie nie rozmawiali tak jak teraz. Po prostu przekazywano informacje. A dzisiaj powinno się słuchać i mówić dzieciom pozytywne rzeczy. To dużo trudniejsze. Na was ciąży większa odpowiedzialność niż na nas, bo wiecie więcej od nas. Widzę, jak z Anią przeżywacie wychowanie Roberta, jak was to angażuje. Jan by pewnie powiedział, że trzeba go wychować po żołniersku, twardą ręką. Takie były metody, ma się słuchać i koniec. Nikt by z nim nie rozmawiał, a tym bardziej pytał o jego potrzeby.

– Na pewno nie ojciec. Ale ja nie chcę być taki jak on. Chcę mieć syna, który mnie szanuje i chociaż lubi. Potrzebuję też córki. Klary.

– Widzę, jak się szarpiesz o nią. Dlaczego? – spytała.

– Nie umiem tego wytłumaczyć.

– Na złość Magdzie, Janowi?

– Może. Ale naprawdę potrzebuję jej, tej bezwarunkowej miłości. Bo wiem, że mnie kocha, tęskni i potrzebuje. Potrzebuje ojca, a nie samej matki, która uczy ją, jak być grzeczną, pilnuje, czy się nie pobrudziła i czy ma dobre oceny.

– Potrzebuje ojca, a ty nim nie jesteś.

– Przed chwilą powiedziałaś, że to Ankę traktujesz bardziej jak swoje dziecko. Naprawdę uważasz, że ma znaczenie, że nie jestem biologicznym ojcem Klary? Odkąd się urodziła, byłem pewien, że to moja córka, nie byłem najlepszym tatą, zniknąłem, natomiast wróciłem do Polski dla niej. Nie potrafię tego wymazać, czuję się za nią odpowiedzialny. Mimo że nie kocham jej matki, a właściwie nienawidzę jej za to, co zrobiła. Zauważ, że dla Roberta to nie my z Anką jesteśmy rodzicami. Kilkanaście lat ktoś go wychowywał, trudno pstryknąć palcami i przestać kochać. Dlatego nie mów mi, że nie jestem jej ojcem.

– Przepraszam. Po prostu dla mnie to trudne. Z wnuczki została nagle owocem zdrady. Nie umiem na nią patrzeć. Nie umiem. – Opuściła głowę, zatrzymując wzrok na swoich kolanach. – Dlaczego ją wybrałeś, tę Magdę? Przychodziła do nas, aczkolwiek coś mi nie pasowało. Zastanawiałam się wtedy czy Anka to dla ciebie nieporozumienie, czy ta dziewczyna to jakiś przypadek. Nie mogłam uwierzyć, że podobały ci się tak różne dziewczyny.

– Było mi wszystko jedno. Ojciec od razu ją polubił i mile widział u nas w domu. Rozmawiałem z nią głównie o matematyce. Cały nasz związek to Politechnika, wykłady, biblioteka. Jeszcze dopóki trwały studia, faktycznie mieliśmy wspólne cele, spędzaliśmy wspólnie czas, przyjaźniliśmy się. Podziwiałem jej wiedzę. Wydawało mi się, że Magda jest we mnie zakochana, zawsze była obok. A jeśli ktoś cię kocha, to wzbudza efekt wzajemności. Wiesz, o co chodzi? Nie wiem, czy ją kochałem, ale nie umiałem jej odrzucić ani zranić. Przy niej wszystko sprawiało wrażenie stabilnego, łatwego i prostego. Dodatkowo ojciec, który namawiał mnie na ślub. A potem wyobrażałem sobie, że podniosę welon, a tam będzie twarz Anki. Tylko nie było welonu ani Anki. Magda nigdy jej nie zastąpiła, na zawsze została drugą. I wiedziała o tym.

– Wiedziała o Ani?

– Tak, powiedziałem jej, że kogoś kochałem. I nigdy nie pogodziłem się z jej odejściem. Wiedziała to od początku. Ale mimo to chciała być ze mną.

– Zazdroszczę wam tej miłości. – Alicja pokiwała głową z lekkim uśmiechem.

– Tak, jak powiedziałem, to nie jest proste. Kocham Ankę, choć mogę ją stracić, ona może mnie kochać, a jednak odejść. Miłość czasami boli.

– Ale powiedziałeś też, że się nie poddasz. Podziwiam cię i jestem z ciebie dumna. Wiem, że on ci tego nie wyznał, ale ja ci mówię: jestem z ciebie dumna. – Wypuściła szklankę z ręki. Szkło rozprysło się na parkiecie, a matka kurczowo chwyciła brzeg kanapy. – Szkło, szkło, to niedobrze. Coś się stało. Pełno szkła.

– Nic się nie stało. Posprzątam.

Objął ją ramieniem i pocałował w policzek. Wtuliła swoje wątłe ciało w syna, spragniona ciepła. Trwali tak kilka minut, po czym Piotr odprowadził ją do pokoju. Drżała, nagle wprawiona w lęk stłuczoną szklanką, jak małe dziecko. Pierwszy raz czuł z nią kontakt, początkowa wściekłość i zmęczenie ustąpiły. Nabrał nowej wiary we wszystko, jednak czuł też ciężar odpowiedzialności, aby nie zawieść kolejnej osoby.

Wyrzucił potłuczone kawałki szklanki i pomyślał o whisky, która mogłaby ostatecznie go rozluźnić. Wtedy uzmysłowił sobie, że w ferworze zdarzeń zapomniał, że Magda powinna przywieźć Klarę. Sprawdził telefon, ale nikt nie dzwonił. Z reguły dostarczała córkę w niedzielę rano lub po południu, umówili się na przemienną opiekę i co tydzień wymieniali w obowiązkach. Ważył w dłoni telefon, przedłużając moment rozmowy. Chociaż wiedział, że to nieracjonalne, przepływ zdań między nimi, nawet w trywialnych sprawach, wzbudzał w nim niepokój. Nie lubił słuchać Magdy ani jej oglądać, mierziła go. Każdy obieg słów między nimi powodował w nim irytację. Nawet w nielicznych momentach, kiedy wydawali się już pogodzeni, słysząc jej manieryczny ton, przypominał sobie, jakim jest dla niego ciężarem. Wiecznie skrzywiona, pełna pretensji. Kiedyś widział w jej twarzy coś więcej.

Wybrał jej numer i przeszedł od razu do rzeczy.

– Przywieziesz Klarę czy ja mam przyjechać?

Odpowiedziała mu cisza.

– Magda?

– Nie. Zapomnij o Klarze – odpowiedziała oschle.

– A co to ma być, do cholery? W co ty znowu grasz?

Znowu zamilkła, lecz się nie rozłączyła.

– Magdo, mam prawo wiedzieć, o co ci chodzi. Umawialiśmy się na przemienną opiekę, nie będę kontynuował tej farsy, jeśli będziesz robić takie numery. Rozwiedźmy się i ustalmy nowe zasady, może tak będzie wygodniej.

– Złożyłam zawiadomienie w komendzie policji o podejrzeniu popełnienia przestępstwa wykorzystania seksualnego dziecka – wyrecytowała Magda.

– Jakiego dziecka? – spytał.

– Klary oczywiście.

– O czym ty mówisz?

– O molestowaniu Klary.

Zmroziło go. Ale kto? Kiedy? Jak to jest możliwe? Walczył o odzyskanie Anki, nie był gotowy na kolejne sprawy do wyjaśnienia.

– Wiesz, kto to zrobił? Co się dokładnie stało?

– To Robert.

– Magda, proszę cię, to poniżej pasa. Możesz go nie lubić, możesz być na mnie wściekła, tymczasem takie oskarżenia to poważna sprawa.

– Klara wyznała mi, że ktoś ją dotykał po piersiach i brzuchu. Nie uwierzyłam w to początkowo i wzięłam ją na rozmowę. Zbladła, próbowała mnie zbyć, że tylko zmyślała, ale widziałam po jej zachowaniu, że coś jest na rzeczy. Zaczęłam drążyć, kim jest ten chłopak, gdzie go poznała. W końcu powiedziała, że to Robert. Wszystko zaczęło mi się składać do kupy. Te ich spotkania, często ich zostawiasz samych, ich zabawy, ona przy nim dostaje małpiego rozumu, a ten chłopak jest nienormalny, patologiczny, to widać na pierwszy rzut oka.

– Magdo, to jakieś nieprozumienie. Wiem, jak Robert spędza z nią czas, tam nie ma nic niewłaściwego. Po prostu bawi się z nią, a ona jest przy nim naturalna i czasami spontaniczna, coś, o czym ty nie masz pojęcia. Na pewno można to wyjaśnić.

– Nie, nie będę czekać na żadne wyjaśnienia. Nie masz prawa jej oglądać, dotykać ani spotykać się z nią. Ani ci ludzie, z którymi się zadajesz. Skrzywdziłeś mi dziecko. Syn szemrany, całe to towarzystwo chore, gdyby Jan żył, gdyby on o tym wiedział…

– Daj spokój, jego przywołujesz, świętoszko? Za kogo się uważasz? Kogo udajesz sama przed sobą? Pamiętasz, że masz dziecko z teściem? Wiesz, co dla chłopaka oznaczają takie oskarżenia? To może mu zniszczyć życie.

– Jemu? On i tak nie ma żadnej przyszłości. A o Klarze nie myślisz? Wiesz, co dla niej to oznacza?! – Magda krzyczała do słuchawki.

– Wiem, tylko chodzi mi o to, żeby to zweryfikować. Czy jesteś absolutnie pewna…

– Przecież mi to powiedziała. Ona nawet nie rozumie, że to jest złe. Mówi, że go lubi, że nie chce, żeby on miał kłopoty.

– Magdo, dotykanie to nie zawsze molestowanie, zdajesz sobie z tego sprawę? Masz absolutną pewność, że on ją skrzywdził?

– Do zgłoszenia zawiadomienia nie trzeba mieć pewności. To dziecko, nie mam zamiaru czekać. Policja podejmie kroki. Klara będzie miała badania ginekologiczne i psychologiczne, wtedy poznam więcej faktów. Ja, bo tobie nie ufam.

– Wyjaśnię to. Jestem pewien, że się mylisz – powiedział i usłyszał, że Magda skończyła połączenie.

Trzęsły mu się dłonie. Czy ona uknuła zemstę? Za to, że odszedł, że tworzy nową rodzinę? Że zależy mu na Robercie, za to, że kocha Ankę? Nie rozumiał tej kobiety, nie czuła nic do niego, choć próbowała go zatrzymać jak psa. Na łańcuchu, z dala, jednak aby pilnował domu. Po prostu chciała go mieć i tyle. A on się zerwał ze smyczy. Z tym nie umiała sobie poradzić. Ale czy mogła być zdolna do czegoś takiego? I najgorsze pytanie: czy Robert mógłby skrzywdzić Klarę?

W Piotrze wybuchły nagle wszystkie wątpliwości wobec chłopaka, negatywne uczucia i spory, które o niego toczył z Anką. Chciał do niej natychmiast pojechać, ale przypomniał sobie, że dopiero stamtąd wrócił i przecież jej nie zastał, a od wielu dni nie odbierała od niego telefonów.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej